Jan Kasprowicz Z wichrów i hal, Z Alp Na jeziorach włoskich I Cicho pobrzmiewa po jeziornej toni Melodia świateł w przesłoniętą mgłami Dal, co nad wodą tak się wiewnie kłoni, Jakby całować ją chciała… Przed nami Niebo w promiennej z głębiną harmonii: Zlewa się, stapia, zestraja dźwiękami Barw swych i błysków tęczowej urody Z każdą kropelką, z każdym nurtem wody. Cicho płyniemy w marzeń dal — bez końca… Cicho płyniemy w zadumań ogrody… Z takiej to fali i z takiego słońca Wyszła, miłosne światu sprawiać gody, Jasnością włosów złocistych okryta, Rozpłomieniona, naga Afrodyta. II Z takiego żaru i z takiej przezroczy Kształt się urodził niewieściego ciała, Co w sobie lilie z różami jednoczy I wonią dyszy i rozkwiciem pała I, lazurowe otwierając oczy, Topi w ich głębiach, jak ta toń wspaniała, Wszystkie świetliste czary szczęsnej ziemi, Oślepiające skry siedmiobarwnemi. A gdy rozchyli miękkich ust korale, Głos z nich płynący twą duszę oniemi: Zmilknie w tym słodkim zasłuchania szale I, głodna szeptu, który tchy ciepłemi Na twarzy nieci rozkoszy wypieki, Jego–by tylko chciała słuchać wieki. III Z takich rozemdleń szklistego jeziora, Z takiego blasków słonecznych rozgrania Wyszła bogini, jak poranku pora, Kiedy się ze mgły rosistej wyłania — Wyszła cudniejsza, niżeli Aurora, I, cała z żądzy, z tęsknoty kochania, Biegła na uścisk czekać Anchizowy Do ocienionej, szumiącej dąbrowy. Na mchy tu świeże ta piękna upadnie… Z okiem przymkniętym, z ramieniem u głowy, Rzeźbiona nagość spoczywa bezwładnie, Mając na wargach półuśmiech różowy, Aż „on” swą miłość z jej miłością splecie W wielkiej, jedynej rozkoszy na świecie… IV Cicho płyniemy kryształów głębiną, Odbijającą niebieskie lazury… Granice wody i nieba gdzieś giną Śród mgieł powiewnej, a przejrzystej chmury, Co dal zasnuwa w przędzę srebrno–siną; Po brzegach siedzą zadumane góry, A na ich piersiach jasny puch zieleni W złotym się słońcu, jak aksamit, mieni. Od gór tych wonne tchnienie ciszy wieje; Omdlała senność, rozlana w przestrzeni, Ogarnia ducha, że duch senny mdleje: Naokół słodki, dźwięczny głos syreni Upajającą pieśń blasków wydzwania O szczęśliwości, co idzie z kochania. V O szczęśliwości, co w zakątek głuchy, Z dala od krzyków i zabiegów świata, Znosi rozmarzeń najwiewniejsze puchy I z nich dla siebie ciche gniazdo splata I, zleniwiałe ułożywszy ruchy, Śpi, obojętna, że tam gdzieś Zatrata Bierze się z Życiem za bary, że jęki, Mnogie, jak trawy, rosną spod jej ręki, A tylko czasem, gdy w gmach jej spokoju Przedrą się z zewnątrz nazbyt głośne szczęki, Echa uderzeń broni, echa boju, Co na krwi łanie trwożne rodzi lęki, Wstaje, zdziwiona, i z rozpaczną mocą Rzuca pytanie w okrąg: po co?!… po co??… VI Po co się zrywać w spienione odmęty Walki, wszczynanej o tysiączne złudy, Które prawdami zwie ten świat, przejęty Kłamstwem i fałszem? Po co siać swe trudy Na jego roli, gdzie niepewne sprzęty, A jeśli wzejdzie jaki krzew, to wprzódy, Nim się rozwinie, nienawiść go zsiecze, Przenikająca wszystkie chęci człecze?! Rozstrój swe drogi po tych polach znaczy, A za nim słabość i wątłość się wlecze; Upiór zwątpienia i widmo rozpaczy Swą bezlitosną rozciągają pieczę Nad owym sercem, co się w wir tej burzy, Jak ptak w gradowe obłoki, zanurzy… VII Legie roboczych starły już swe moce, Spiesząc na zagon nieuchwytnych rojeń; Krew się polała, padły łzy sieroce, A chwasty rosną na miejscu uznojeń I tylko wiecznie ta gwiazda migoce, Co, mając w sobie jak gdyby upojeń Tęgość trującą, pcha wciąż nowe siły Za swymi błyski na kraniec mogiły. Oblany ogniem niezdrowych rumieńców, Jak liść, z topoli opadły, przegniły, Długie już wieki leci tłum szaleńców, Ginąc po drodze, którą mroki śćmiły, Choć mu się zdaje, że przed nim bez końca Smug swój rozwija złota jasność słońca. VIII Na co po grobach spieszyć do kościoła, Który obrazem jest fatamorgany, Kiedy nas miłość w swój przybytek woła, Na fundamencie pewnym zbudowany! Kolumnadami opasan dokoła, Kararyjskiemi gmach ten błyszczy ściany, Kwiatów wzorzystych girlandą owity, W fali, patrz! kąpie swoje greckie szczyty! Rozczarowania na co i boleści Szukać gdzieś w sferze, chmurami zakrytej, Kiedy nadziei spełnienie się mieści W drżących objęciach jasnej Afrodyty? Na co szturmować, gdzie kłam zasiadł w gości, Gdy wszystka prawda jest tylko w miłości? IX W tym na obliczu wypalonym piętnie — Żywych rumieńców jedwabnej purpurze, — W tych ciepłych wargach, chylących namiętnie Do pocałunków swe rozkwitłe róże; W tym przyspieszonym, urywanem tętnie Dwóch żądz, grających w nieskłóconym chórze — W ciał rozkochanych przedziwnej harmonii, Szczęście i prawda jedyna się chroni. A gdy pod tchnieniem miłosnego żaru Oko swój ogień powieką przysłoni, Omdlewającą z rozkoszy nadmiaru, Nie pomrok dusze zatapia w swej toni, Tylko ta cicha, rozmarzona senność W rajów nieznanych wiedzie je promienność. X O pieśni ciała! o porywająca Pijanych tobą na szału krawędzie! Jest coś w twych dźwiękach z letniego gorąca, Gdy ten swój lazur nad ziemią rozprzędzie; Śród rozegranych akordów tysiąca Masz tony, miękkie, jak puchy łabędzie, Masz brzmienia, słodkie, jak oddech pieszczoty Dwóch żądz, złączonych namiętnemi sploty… Błogosławiony, kto ciebie usłyszy, O pieśni oczu, gasnących z tęsknoty, Ust, odrętwiałych w pożądania ciszy, Ramion i piersi!… Rajski hymnie złoty! Tak odbijają szczęśliwość twe głosy, Jak ta głębina odbija niebiosy! XI Cicho nasz statek jasne wody kraje… Cicho pobrzmiewa zdradny śpiew syreni… Po brzegach świecą cytrynowe gaje I wille świecą w złocistej zieleni… Czasem przed nami ciemny cyprys staje, Lub gdzieś na gzemsie róża się czerwieni, Albo spod łuku marmurowej bieli Krzew oleandru karminem wystrzeli. Jaki tu spokój! Ludzie czyż wymarli? Lub czy też bramy z błękitnej topieli Wyrosłych zamków na wieki zawarli Przed gwarem świata? Czyżby wyjść nie śmieli Z trwogi, że rozdźwięk skądkolwiek przypłynie W te ich zaklęte miłości świątynie? XII Grają miliony blasków po jeziorze, Odbijającym niebieskie lazury; Cicho nasz statek jasne wody porze, To chaty mija, oparte o góry, Po skał krawędziach wiszące w przestworze, To w skrach skąpane pałaców marmury… Przybił do brzegu… Na pomost przystanka Wyszła i czeka jednej z will mieszkanka. Płyniemy dalej… A skrzącemi oczy Patrzy za nami ta piękna niebianka, Ściga nasz statek po wody przezroczy… Czyż on jej może przywieść miał kochanka? Płyniemy dalej w tę głębię promieni, W której pobrzmiewa zdradny śpiew syreni… ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/z-wichrow-i-hal-z-alp-na-jeziorach-wloskich. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Jan Kasprowicz, Krzak dzikiej róży, Towarzystwo Wydawnicze, Lwów, 1898 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Aleksandra Sekuła, Olga Sutkowska.