Stanisław Wyspiański Wyzwolenie Dramat w trzech aktach ISBN 978-83-288-2951-0 Rzecz napisana w roku 1902. Dzieje się na scenie teatru krakowskiego. Gdzieś przed siódmą wieczorem, Kościół kończył nieszporem, bram teatru ledwo uchylono: DEKORACJA Wielka scena otworem, przestrzeń wokół ogromna; jeszcze gazu i ramp nie świecono. Kto ci ludzie pod ścianą? Cóż tu czynić im dano? Czy to rzesza biedaków bezdomna? Głowy wsparli strudzone, cóż ich twarze zmarszczone? Przecież pracę ich dzienną płacono. Scena wielka otwarta: Kościół Boga czy Czarta, czym się stanie ta sztuki gontyna? Choć kurtyny zaklęte, widowisko zaczęte: oto wszedł ktoś, — puściła go warta. wszedł Konrad Weszedł, — uszedł baczności. — Czy raz pierwszy tu gości, bo się dziwno rozgląda i bada. Ci, co siedzą pod ścianą, gdzie kulisy składano, nasłuchują; on rozpowiada. Słów słuchają zdziwieni, czyli duchem pojęni, skąd to idą te myśli Konrada? Czarny płaszcz go okrywa, ręce wiążą ogniwa, na rękach ma kajdany. To powolny, to rzutny, to zapalny, to smutny, w mowę własną dziwnie zasłuchany: KONRAD Idę z daleka, nie wiem z raju czyli z piekła. Błyskawic gradem drży ziemia, z której pochodzę, we krwi brodzę, nazywam się Konradem. Rozpacz za mną się wlekła głową wężów, okropnym widziadłem, wyjąc: ZEMSTA. Byłem gwiazdą, gwiazdą stałą, niebios niewolnicą. Tam hen, ujęty łańcuchem, z wyprężonymi ramiony, uwięzgłem duchem, gdzie gwiazd iskrzące skorpiony świecą w przestrzeni wieczystych głusz, gdzie gniazda bogów i dusz — i spadłem. Tę ziemię ukochałem szałem i w żądzy palącej posiadłem ciałem! — Jestem w każdym człowieku, żyję w każdym sercu. Po kwietnym łąk kobiercu, po skalnych paściach, krzesanicach jestem niesion skrzydłami z płomieniem w licach. Ogień, płomienie w piersi! — Przyszedłem, — wy najpierwsi — wyciąga ręce ku tym, co siedzą w uboczach i mrocznych zakątach sceny Przyszedłem — — — cyt — — przychodzę Myśli zmąciłem w drodze… CHÓR Czego żądasz? KONRAD Służby jedynej godziny. CHÓR Czego żądasz? KONRAD Przychodzę wprząc was do dzieła. CHÓR Czego żądasz —? KONRAD Na was myśl moja spoczęła. jakby przypomnieć chciał rzecz, z dawna już jemu znaną Tam, kędyś trzeba dojść i wniść a mocą rozprzeć wrota, — — nie patrzeć pozad… Nim zwiędnie kwiatu świeży liść, zanim ptacy zaświergocą swój świt nad śmiertelną mogiłą, nim pojmie ich martwota i wznieść pochodnię ponad! — Tam kędyś trzeba dojść i wniść siłą!! patrzy się po otaczających go robotnikach Siła to wy. CHÓR Czego żądasz? KONRAD Poznałem w was siłę. CHÓR Czego żądasz —? KONRAD Wiem: kościół, zamek, mogiłę. Te postawię i zburzę. zrywając ręce w silnym ruchu, poszarpnął kajdan Zejmijcie mi kajdany. CHÓR U rąk je dźwigasz, u nóg; drogą ty spracowany. KONRAD Przeszedłem ciemnie dróg. — Zejmijcie z prawej ręki. CHÓR Znaki więzień i męki. KONRAD Zejmijcie z rąk i stóp. CHÓR Krwią ubroczone stopy. KONRAD Przeszedłem ognie prób; czoło poorał cierń. CHÓR Jesteś wolny. KONRAD Kto wy jesteście —? CHÓR Chłopy. KONRAD Kto wy jesteście —? CHÓR Czerń. ROBOTNIK Śród parcia ludu onego na ostrza bagnetów, padła mi u stóp siostra moja, a krew chlusnęła na moją pierś, — chlusnęła ku oczom. Nic już nie widziałem dalej, jeno krew i krew siostrzaną. KONRAD Synu zemsty, — dzieła dokonam z wami i na czyn twój patrzeć będę. Tu będą się bawić, a wy będziecie patrzeć, aż przyjdzie godzina zemsty. ROBOTNIK Czekamy takiej godziny. KONRAD Oto usiądźcie tam w kątach i uboczach, aż zawezwę was, abyście wystąpili z czynem. ROBOTNIK Co rozkażesz —? KONRAD Będziecie czynić, co czynicie co wieczór w tym oto gmachu. ROBOTNIK I zwykłą dostaniemy zapłatę. KONRAD I zwykłą dostaniecie zapłatę. ROBOTNIK Dalej nic nie myślę. KONRAD Będziecie budować i burzyć. ROBOTNIK Tak upływa nam życie nasze. Synowie nasi zburzą, co my budujemy. Burzymy, co zbudowali ojcowie nasi. KONRAD Będziecie budować i burzyć w milczeniu i cokolwiek byście obaczyli, ktobykolwiek był na waszej drodze, przystąpcie nieubłagalni i podporę wyrwiecie, o którą wsparty i bel weźmiecie, którym się ogrodzą i otoczą, — i rzućcie precz, jako odrzuca się i odciska rumowisko, śmieć i łachy a rupiecie stargane. I ani pojrzycie, co czynić wam przyjdzie. ROBOTNIK Tacy jesteśmy. KONRAD Takich was widzę i tacy będziecie. ROBOTNIK Ujrzysz nas. KONRAD A teraz idźcie wypoczywać i czekajcie znaku: ROBOTNIK Kto nam da znak? KONRAD — — Zapadnie jakoby smuga mroku i cieniem przesłoni wszystko, co przed waszymi oczami. ROBOTNIK Oczy nasze nawykły do mroku. INNY ROBOTNIK Mrok mnie miły i łagodny. ROBOTNIK Noc upragniona i jedyna. KONRAD Po czynach waszych przyjdzie NOC. CHÓR Noc upragniona i jedyna. KONRAD Odejdźcie. / Oddalają się. Wchodzi Reżyser. / REŻYSER A! witam pana, witam, witam! Ho, czasów tyle, kopę lat! Mamy tu scenę, — właśnie czytam o Romantyzmie, — przerósł świat. Romantyzm sobie buja, wodzi, coraz to wyżej, nie dba nic a światek coraz niżej schodzi. Cóż tam? Jest jaka sztuka? KONRAD Nic. REŻYSER Nic!? A my mamy wielką scenę: dwadzieścia kroków wszerz i wzdłuż. Przecież to miejsce dość obszerne, by w nim myśl polską zamknąć już, by się te iskry ducho-żerne, co u rozstajnych siedzą dróg, zeszły tu wszystkie za nasz próg w światło kinkietów, — zacząć ruch. Talenta bowiem są niezmierne, lecz trzeba, by w mnie wstąpił duch. To są syntezy pierwsze rzuty, lecz wymagają dysputy. / Usuwa się z pierwszego planu. Wchodzi Muza. / KONRAD O tajemnicza, piękna, którą uwielbiam, pozwól, że nazwę cię: »Literaturą«. Kimkolwiek jesteś, Muzo boska, cóż chmurzy czoło twoje? MUZA Troska. KONRAD Grasz —? MUZA Będę dzisiaj w grze cudowną, bo będę w grze kapryśną. KONRAD Nawet kaprysy są rutyną u ciebie, — boska. — Wiedziesz chór wybranek? MUZA Wieniec cór. We złotej konsze tu nadpłyną. Są eteryczne. KONRAD Polki?! MUZA Słyną! KONRAD Ta pierwsza? MUZA To harfiarka Lila, z rodu Wenedów. KONRAD Zmartwychwstała. MUZA W tym deszczu włosów, w rąk rzuceniu, w przegięciu, smętku, zaniedbaniu, w arfy miłosnym kołysaniu: Lila żebraczka. KONRAD A ta druga? MUZA To najmłodsza córa Popiela: Zosia, co wszędy kogoś ściga i goni zamyślona. KONRAD To fryga narodowa. — A tamte? MUZA Dziewki od pługa. Postacie, o których mowa, właśnie płyną w głębi we złotej konsze na kółkach i wysiadają na scenę. Ja w teatrzykach amatorskich grywam markizy i hrabianki; za guwernantkę mnie półpanki biorą do swoich dworów; jestem gwiazdą doktorów przewodnią; — tyś bohater, słuchaj, tyś powinien był tu przyjść z pochodnią, — jak ja z gałązką wawrzynu. A jakież sobie miano przybrałeś? KONRAD Wziąłem to Imię — zgadniesz z czynu: Czym będę, zgadniesz czym jestem; chcę działać. MUZA Wiem, rozumiem: gestem. KONRAD Czynem! MUZA Gestem! Czegóż to chcesz? KONRAD Wyzwolin. MUZA Z czego? — Czy chcesz ducha wyzwolić, — alboż duch ma pęta; czy myśl, — myśl tak daleko biega wolna: — czy sercu co dolega —? Wyznaj, — ułożę rzecz na sceny, i MELANKOLIĘ zagram sama: ja, jako rola, wielka dama… a cały teatr mnie posłucha. KONRAD Kochanka moja zwie się: wola! MUZA Wola?! Być może. — Jakież dane? By zacząć sztukę, stworzyć dzieło, potrzeba męki, trudu, pasji, bólu, skarg, żalu, smętku, lęku, grozy, litości. KONRAD Teatr stary. MUZA Silne ma podstawy budowy. Chcesz tworzyć…? KONRAD Tworzę. MUZA Teatr?! KONRAD Nowy. MUZA Inny? KONRAD Zobaczysz. — Patrz i uważ. MUZA Wiem, zamiast pełnym latać lotem, nieledwie jako dziecko fruwasz; dopiero ja dać władzę mogę, dopiero ja cię wyprowadzę w świat… KONRAD Idę, by walić młotem! MUZA Czy tu potrzebna nowa forma, czy konieczna? Pewno jaka sprawa odwieczna; — by zeszła tylko Duze czy Sorma i kurtynę wznieść można. Sarah czy Modrzejewska… Oto jak myślę, sztukę, tragedię wprowadza artystka. W grze jej i w każdym geście tu będzie czaru lubystka, że wszyscy, jak tu jesteście, pod jej urokiem w błędzie, w złudzeniu… KONRAD Że wszystko więc polega na… MUZA Wypowiedzeniu. KONRAD MUZO, chcę naród przedstawić. MUZA A, to musi odbywać się tak, by naród mógł się bawić: Trzeba dekoracje ustawić, pamiętać o każdym sprzęcie, umieścić w budce suflera, jeśli kto tekstu nie spamięta, — za kulisami reżysera i inspicjenta i dać im skrócony szemat. A gdy już wszystko gotowe, rozkazać grać na rozpoczęcie poloneza, jeśli polski temat, i rzucić, jako pierwszą kartę, wielkie Słowo. KONRAD Chcesz, by wszystko było za umową. MUZA Tekst dowolny, komedia del'arte. KONRAD Strójcie mi, strójcie narodową scenę, niechajże ujrzę, jak dusza wam płonie; niechaj zobaczę dziś bogactwo całe i ogień rzucę ten, co pali w łonie i waszą zwołam Sławę! Teatr, świątynia sztuki, — o duszo przybywaj! Hej! Tu stawcie kolumny te, tutaj posągi. Dalej, przynieście ścianę, — ty mi śpiewaj hymnus tryumfu, a ty pieśń żałoby. Dalej! Ustawić bohaterów groby, pomniki: Boratyński-rycerz, rycerz-Kmita! Umocujcie je silnie, poprzystawiać drągi, przyśrubować, — ha Sołtyk, — a tutaj część sali, jakby sala sejmowa — stół do kart, gra w kości, Stroić, prędzej się stroić; dom stawiam piękności! Ledwo powiedział co, a już się stało: Już dekorację znoszą całą; już ustawiają, piętrzą, ładzą. Aktorzy rzeszą się gromadzą, kostiumy na się nawdziewają te, w których potem role grają. Teatr narodu, sztuka, polska sztuka! Chcemy go stroić, chcemy go malować, chcemy w teatrze tym Polskę budować! Żupany bierzcie, delije, kontusze; znoście mi lite pasy, krzywce, karabele, chłopskie gunie, sukmany, trzosy. Tłum w kościele! Niech w oczy biją kolory jaskrawe, niechaj rażą jak słońce. — Wstąg, wstążek, okrasy! Niechaj ich ujrzę razem, jakby w złote czasy. Razem, razem wy wszyscy, magnat, chłop i miasto. Siermiężni wy przystańcie około Pasyjki. Dalej wy, wy husaria, — wy z hrabią Henrykiem na czele, niedobitki — Sztandar ten z Maryjką. Szaraczki, wy artyści, fantazjusze, mnichy. Wy wszyscy! — Strójcie, strójcie się w ornaty, w ornamenta, złotogłów, we świąteczne szaty i zacznijcie bój myśli i szermierkę słowa — a ty im Muzo podaj ton. MUZA Ja już gotowa. KONRAD Oto ich widzę! Stoją około mnie żywi: ci, kunsztem sztuki pozwani do życia. Grajcie — a z pełnej duszy. Dobądźcie z ukrycia, co w was tajne, nie kryjcie. — A ty bądź przewodnia. REŻYSER Hej światła!! MUZA A w czyim ręku pochodnia?! KONRAD Polska współczesna! MUZA Tłumaczysz się jasno. REŻYSER Światła niech błysną szerzej! KONRAD Tu mnie ciasno. REŻYSER Szerzej, wy razem, — rozstąpić się! Pozy! Przybierzcie pozy: litość, zmęczenie, gorycz, moment grozy. MUZA Polskę współczesną twórzcie. REŻYSER Sercem szczerem. Tak, jak ją widzim współcześnie dokoła. KONRAD Zarwijcie waszych serc — — MUZA Będzie bohaterem: kto wejdzie z wieńcem u czoła! „Tam-tam” nazywa się narzędzie w orkiestrze, które dzwon udaje. Jak mówią teatralne zwyczaje, używa się mniej więcej wszędzie, gdzie się do sztuki dzwon dodaje. A więc w Kościuszce do przysięgi, z dna wód w Zaczarowanym kole; raz się z nim w górne idzie sprzęgi, raz się znów staje z nim na dole. Jest „tam-tam” rzeczą właśnie taką, że zawsze się w nią tłucze jednako. Wrażenie, jakie wywołuje, jest tym, co w sobie kto poczuje. „Tam-tam” jest w stanie dzwon Zygmuntów z przedziwną oddać dokładnością, waży zaś ledwo kilka funtów i każdy dźwignie go z łatwością, co uprzystępnia szerszej masie w teatrze drżeć przy tym hałasie, imitującym nastrój dzwonu z przedziwną subtelnością tonu. O Zygmuncie! słyszałem ciebie i natychmiast poznam, gdy usłyszę. Niech ino się twój głos zakolebie i przenikliwy wżre się w ciszę, w ciszę półgwarną, półszemrzącą, niech ino wpadną pierwsze tony, tą melodyją dźwięku rwącą, już wiem: żeś Ty jest w ruch puszczony, że wołasz, wołasz: PÓJDŹCIE ZE MNĄ, i wołasz wiek już nadaremno. Oni się, co najwyżej, zasłuchają i oczy mgłą im łez napłyną. A gdy ty wołasz: WZNIJDŹ POTĘGO, wrażenia u nich pierwsze miną. A gdy ty wołasz: DZIEJÓW KSIĘGO, ROZEWRZYJ KARTY NAD NARODEM. NARODZIE, WRÓŻĘ, ZMARTWYCHWSTANIESZ, choć stoją jeszcze, choć czekają, czekają: kiedy brzmieć przestaniesz i ton ostatni twój zawarczy… Gdy więc za tobą pójść niegodni, a częstych wrażeń tęsknią głodni, na ten użytek „tam-tam” starczy. Wie o tym dobrze i pamięta REŻYSER (sztukę dziś prowadzi), więc Konradowi „tam-tam” radzi: REŻYSER A gdy się ozwie „tam-tam”: dzwon, ty wejdź. MUZA I bierz najwyższy ton! KONRAD I nawet się nie spytasz, jaka słów będzie treść? MUZA Chcę akcji, działaj, dajęć pole. Zagraj, jak zechcesz, twoją rolę, a możesz ich, gdzie zechcesz, wieść! KONRAD A tamci? MUZA Tamci będą grać za siebie też, — jak kogo stać. / Konrad schodzi ze sceny, która zapełnia się tłumem aktorów i statystów. / REŻYSER Role rozdane! — kto zaczyna? Na miejsca! — Wznosi się kurtyna! — To rzekł i klasnął tu trzy razy. Rampa się nagle rozświetliła; podnosi się zasłona z gazy, która dotychczas wszystko kryła. Gdy się już uporano z gazą, Muza, której grę rozpocząć wypada, suknię poprawia i układa, wreszcie rozpoczyna z emfazą: MUZA Niebianką zstąpiłam do tych bram i Sztukę, której tajnie znam, przed wami głoszę! Serca w górę! Do góry głowy! Dumne czoła! REŻYSER Czego pani tak woła? MUZA W purpurę i złotogłów przyodziani: oto moi męże wybrani, a tamci w zgrzebnej koszuli, a tamci w wiecznej żałobie… REŻYSER Daj spokój garderobie. MUZA Pieśń moja wybieży przede mną na wasze spotkanie. O Pieśni, czyli ty nie będziesz daremną? O Pieśni, co się z tobą stanie? Będzieszli ulgą siostrze, bratu? REŻYSER Widocznie brak ci tematu. MUZA Przestworza! Hej, wy gromolice, co nosicie w płachtach błyskawice, wy, o których słyszałam w baśni, przydajcie siły słowom moim! REŻYSER / do Maszynisty, któremu daje za kulisy znak / …Trzaśnij! — — — — — — — — — / Daje się słyszeć jakoby dalekie uderzenie piorunu, — przesypano bowiem kilka ołowianych kul przez blaszaną rynnę, ukrytą w kulisach. Po czym słychać przeciągłe huczenie i dudnienie gromu, coraz zanikającego w oddali, — bo oto bardzo wprawnie bito w bęben, głuche uderzenia wydający, a wysoko na górnym pomoście sceny ukryty. / MUZA Ktokolwiek żyjesz w polskiej ziemi I smucisz się, i czoło kryjesz, z rękoma w krzyż załamanemi, biadasz, — przybywaj tu, — odżyjesz! W Przestrzeń rzucimy wielkie słowa, tragiczną je ubierzem maską. Ktokolwiek wiesz, co znaczy polska mowa, przybywaj tu, — odżyjesz Słowa łaską. Wyzwolin doczekacie się dnia, przybywamy tu z zapowiedzią, — tragiczną będzie nasza gra, wyrzutem będzie i spowiedzią. Uderzymy górne, wysokie tony, jak z wieżyc bijące dzwony. Przybywamy tu z zapowiedzią. Tragiczną będzie nasza gra: skarżeniem, chłostą i spowiedzią. Wyzwolin ten doczeka się dnia, Kto własną wolą wyzwolony!! SCENA 1 Tu rozpoczyna szereg mów polonez, grany dźwiękiem słów: KARMAZYN Sto lat już jęczym, w więzach lwy. Cóż aspan na to? HOŁYSZ Świat z nas drwi. KARMAZYN Myśleć o lepszej trudno doli. HOŁYSZ Trzeba by za krew łaknąć krwi. KARMAZYN Na synów patrzeć serce boli. HOŁYSZ Na wnuki patrzeć: hańba, tfy! KARMAZYN Cóż acan myśli? HOŁYSZ Że w niewoli Nawykły jarzmo dźwigać łby. KARMAZYN Kiedyż ten przyjdzie, kto wyzwoli? HOŁYSZ Nie przyjdzie, to są złudne sny. To w przewidzenie wiara, w gusła. KARMAZYN Więc cóż zostało? HOŁYSZ Kajdan stos, trucizna, brzytwa i powrósła, jeśli wam obrzydł, bracie, los. KARMAZYN Aleć strój na mnie dobrze leży? HOŁYSZ Wybornie! Szlachtę po was znać. KARMAZYN Gdy mnie kto ujrzy, to uwierzy, żem z tych, co królom byli brać. HOŁYSZ Żeście karmazyn widać z miny. KARMAZYN Żeście mnie równy, głoszę sam. HOŁYSZ Równego herbu i rodziny? — Za łaskę dzięki wam. KARMAZYN Dajcie mi gęby, dajcie pyska, niechaj swojego swój uściska. O jutro co mi tam! HOŁYSZ Niechaj swojego swój uściska; o jutro co mi tam. ------------------------------------------------ KARMAZYN Jakoś przepadło moje mienie. HOŁYSZ Na mej chudobie cięży dług. KARMAZYN Ale choć czyste mam sumienie i miód niełatwie zwali z nóg. HOŁYSZ Srebra rodowe mam w zastawie, na skrypt pozwano mnie przed sąd. Bóg wie, że jeszcze służę Sprawie. Jakoś się wżdy naprawi błąd. KARMAZYN Po kniejach niosły het ogary braci szlacheckiej głośny gwar. Dziś nam daremno szukać pary. Dzisiaj już nie ma dawnych wiar. HOŁYSZ Batogiem gnałeś chłopstwo w pole, przez pierś im szedł twój złoty pług. Dziś umiesz z pychą znieść niewolę. KARMAZYN Niewolę przeżyć da mi Bóg. HOŁYSZ Da Bóg doczekać dni tych kiedy, wrócimy znów do dawnych wad. KARMAZYN Zapomnim jakoś naszej biedy. Daj bracie gęby, bądź mi rad. HOŁYSZ Niechaj swojego swój uściska! To jutro będzie, co ma być. KARMAZYN Dajcie mi gęby, dajcie pyska, dla Republiki trzeba żyć. HOŁYSZ Póki jesteśmy, Polska żyje, Rzeczpospolita znaczy: my. KARMAZYN Z nami się pasie, z nami tyje; że chudnie, to są głodnych sny. HOŁYSZ Choć miast karabel mamy kije, odpędzim kijem głodne psy. KARMAZYN Daj bracie gęby, dajcie pyska! Dla Republiki trzeba żyć. HOŁYSZ Niechaj swojego swój uściska. To jutro będzie, co ma być. ------------------------------------------------ KARMAZYN Usiądźmy tutaj przy tym stole, — karty, — rozpocząć można grę. HOŁYSZ Gram jakoś-takoś moją rolę, choć nie wiem, jak to skończy się. KARMAZYN Cóż to za gawiedź za krzesłami? Za krzesłami, gdzie siedzi szlachta, stoi gromada chłopstwa. Ostatek złota idzie w pult. Kto szlachcic brat, niech siada z nami, będziemy grać karabelami, będziemy grać o lity pas, Jedyny wielki ostał kult: honor Poloniae żyje w nas! HOŁYSZ Cóż to za gawiedź za krzesłami? Widzisz, tam na brzeszczocie krew? KARMAZYN Co mi tam jutro, dzisiaj z wami! Sięgnie mnie tylko Boży-Gniew. Nie zadrży oko przed cepami. Rzucajcie na stół złoty siew! Będziemy grać karabelami. Rozpędzim szablą głodne psy. Niech stoi gawiedź za krzesłami. Wiwat Polonia! Wiwat my! / Inna znów grupa na siebie uwagę zwraca, a w niej główną osobą: Prezes. / SCENA 2 PREZES / Twarz zsiadła zmarszczków linią wężą,Zastygłych jest kraterów pawężą;myśl każdą, słowo więzi długo,nim swoją ją uczyni sługąi wypowie z wiarą najgłębszą,im płytszą będzie i tępszą. / Rękę połóżmy na naszym sercu i słuchajmy, jak nasze serce bije. Powolni biegowi wydarzeń, które około nas idą, wznieśmy się ponad sąd porywczy i młodzieńczych dni naszych przypomnienie i z ręką na sercu w przyszłość patrzmy. CHÓR / kiwa głowami / PREZES W przyszłość patrzmy i aby synowie i wnuki, i prawnuki nasze, spokojni i powolni, na sercach kładli ręce i w przyszłość patrzyli coraz dalszą. CHÓR / kiwa głowami / PREZES Umierać będziemy, jakośmy wzrośli cisi; zaś okrutną duszy naszej nędzę niech pierś nasza okryje tajemnicą i nieszczęście nasze tajemnicą zejdzie z nami w grób. Przysięgamy wieczystą tajemnicę. CHÓR / wznosi ręce do przysięgi / PREZES A teraz pogodni zasiądźmy do wspólnego stołu i pamiętajmy jedno: nie wymawiać nigdy słowa: Polska. CHÓR / kiwa głowami / / Inna znów grupa na siebie uwagę zwraca, a w niej główną osobą: Przodownik. / SCENA 3 PRZODOWNIK / Palone buty, zapalny ruch,palące krótkie słowo;z pogardą patrzy w tamten tłum,gdzie każdy kiwa tylko głowąi sądzi, że weń wstąpił duch,gdy mówi jedno wciąż na nowo.Jest młody, ogień w oczach znać:całuje, ściska wciąż swą brać. / Podajmy sobie ręce braterskie i jedno ino wciąż wołajmy: Polska, Polska. CHÓR Polska, Polska! PRZODOWNIK Braterskie sobie podajmy ręce, abyśmy wiedzieli, że w węzeł spajamy się nierozdzielny, nierozerwalny, uświęcony tym słowem: Polska. CHÓR Polska, Polska! PRZODOWNIK Rozpacz rozumów naszych niech zabije i rozgoni ten jeden jedyny zgodny chór słowa: CHÓR Polska, Polska. PRZODOWNIK Niech każdy wie, że w piersi naszej i myśli naszej nie ma nic, co by się temu słowu oparło. Kto nam wydrzeć to słowo zechce, ten najdzie nasze piersi i myśl naszą pustkowiem a głuszą. Nie patrzmy poza nasz stół, nie patrzmy; jeno braterskie sprzęgnijmy ręce i krzyczmy, krzyczmy: Polska! CHÓR Polska, Polska!! / Inna znów grupa na siebie uwagę zwraca, a w niej główną osobą: Kaznodzieja. / SCENA 4 KAZNODZIEJA Do góry bracia, do góry, gdzie orzeł, ptak białopióry roztoczy nad nasze głowy osłonę skrzydeł. Do góry bracia, do lotu, do wyżyn, uniesień ducha, pod gwiazdy, duchem wzwyż. Patrzajcie, oto krzyż! Bóg moich wywodów słucha. Do góry, bracia, do góry. Zapominajcie doli, ściganej marą straszydeł. Do góry, bracia, do góry, gdzie orzeł ptak białopióry, wolen krat, więzów, sideł, roztoczy na nasze głowy osłonę szeroką skrzydeł. Za chmury, bracia, do lotu, do wyżyn, gdzie Bóg wszechwłady, czoła podnieście i szpady w przysiędze za Miłość wieczną, za wierność niebieskiej nagrody, którą weźmiecie z zagłady zła i niewoli, i nędzy, w ciał wielkim zniszczeniu i skrusze, ratując dusze, dźwigając dusze, do góry, bracia, do góry, gdzie orzeł ptak białopióry Polskę na skrzydłach ponosi. CHÓR Polskę Bóg przez ciebie głosi! KAZNODZIEJA Bóg Polskę we mnie głosi!!! CHÓR Do góry myślą, do góry, gdzie orzeł ptak białopióry! / Inna znów grupa na siebie uwagę zwraca, a w niej główną osobą: Prymas. / SCENA 5 PRYMAS O dumni, wy na kolana przed jasnym obliczem Pana. W proch, na kolana, w pył, a duch wasz zyszcze sił, a duch wasz zyska moc. O dumni, ukorzcie pychę a jako są w was nędzne i liche, grążone w noc, — tak powstaną wywyższone, świętością ciche: olbrzymy, tytany z mogił, we wieńcach nieśmiertelności, pany niebieskich włości. Padajcie na kolana, by była wysłuchana modlitwa ziemi tęskniąca; żywot dopełniony, dowieczny. Czoła w proch, w pył!! CHÓR Daj nam sił, daj nam sił na żywot wieczny — — PRYMAS W proch czoła przed moją szatą. Szata ta moja czerwona, we krwi Centaurów pojona, zwycięstwo znaczy kościoła, gdy z zamku-kastelu Anioła działa bojowe uderzą i zabiją te, które nie wierzą. Uznajcie we mnie książęcia, sztandary przede mną pochylić. Roma mi udziela zaklęcia a Roma nie może się mylić. W proch czoła, ROMA LOCUTA; w mym słowie uznajcie Pana, a sława i wielkość wasza, męczeństwem w granitach kuta, wiekom się wieczysta ogłasza, żywotem świętych bogata. W pokorę, w pokorę dumni! Na kolana! CHÓR Na kolana!! PRYMAS Klęczący, wytrwajcie w postawie. Dobądźcie szabel na poły. Nad wami grobu sklepienie zawarły święte kościoły. Słuchajcie! ROMA LOCUTA, wyrzekła to w waszej Sprawie: Niech będą wyczekujący, aż Śmierć je zgrabi, zaorze. Zyskają zbawienie boże. Niechaj w postawie wytrwają: niech wierzą i niech czekają! Poznaję krzywe szablice, poznaję delije, żupany i dumę na czele kwitnącą. Na kolana Rycerze-Polacy, ze schylonym stawajcie tu czołem przed niebios złotym Aniołem, z tymi szablami krzywymi i schylonymi sztandary, przysiężni obrońce wiary, wieczyście postawą jednacy. Gdzie Jozua, co słońce wstrzyma nad wami, co pogotowiu, ze wzniesionymi oczyma, z pół dobytymi szablami? Klęczący Rycerze-Polacy! Nie będzież nigdy słuchana modlitwa wasza, umarli? CHÓR O wielki, o sługo Pana, choćby nas wiekiem przywarli. PRYMAS Na kolana! CHÓR Na kolana! / Inna znów grupa na siebie uwagę zwraca, a w niej główną osobą: Mówca. / SCENA 6 MÓWCA Przez serce do serca droga. Ogień, co tleje w iskierce, rozniecę w łunę pożaru, serdecznym porywem daru, ust złotą, miodową wymową. Przyjmijcie Słowo! Kochajcie! Miłość: płomienie! O Miłość, kwiecie różany! Róż wieńce rzućcie kobiecie, mnie wieniec cierniów wiązany. Cierniami serce oplotę, w słońcu je przyjmę za złote, za więzy złote słoneczne, miłośnie wiążące duszę. Kochajcie! Zawiść przygłuszę, przygłuszę zazdrość i złości godłem jedynym Miłości. Kochajcie! Ogień w iskierce! Do serca droga przez serce! / Od głębi sceny, spoza filarów katedry, wchodzą Ojciec i Syn. / SCENA 7 OJCIEC Troska o syna: jego maska. Syn przed nim już niemłody. I obaj idą w zawody, że starość się w nich pośród waży: u którego z nich więcej jej w twarzy. Czy w tej młodości, co zlękniona, w okrutnym jakimś marsie czoła; czy w tej, która los zgadnąć chcąca, czuje, że wstrzymać go nie zdoła. Synu mój najmileńszy, nie poglądaj ku prawej stronie, ani ku lewej nie patrz. Źli oni, jedni jako drudzy; — i sercem chcę, byś wyrósł ponad onych, za moją idąc myślą i słowem. SYN Słyszę ojcze. OJCIEC Jeno przedsię idź i patrz przedsię, a we swej duszy się wpatruj widziadło, które pocznie się przed tobą z myśli mojej i ze słowa mojego. SYN Słyszę ojcze. OJCIEC Niechaj nie zatrzyma cię na drodze twej żadna ręka zbrodnicza, ani ręka skalana brudem i podłością, lecz przejdziesz wskroś podłych i nikczemnych ty jeden uświęcony, szlachetny, wierzący w prawdę myśli mojej i w prawdę słowa mojego. SYN Słyszę ojcze. / Tu na scenę wchodzi Harfiarka zatrzymująca się wśród różnych grup. / Widzę ją, oto idzie ku mnie i struny trąca: SCENA 8 OJCIEC W ręku jej harfa złota. SYN W włos jej wplątane węże. Jej szata łachman lichy. OJCIEC Jej strun ze złotej arfy głos czarodziejski i cichy. Złociste stroją ją szarfy; strój pychy. — Uciekaj synu: ona z piekieł idąca. SYN Ojcze, łachmany ją kryją. Jej struny się żalą i płaczą. Sercem mnie k'sobie czuli. We zgrzebnej jest koszuli. OJCIEC Duszę tobie zatrują. O synu, patrz przed się, synu. Nie słuchaj, kto ciebie zwodzi w rozstajne, w błędne drogi. Poganki, błędnice, bogi. Idź mężem, idź siłą młodzi naprzód, wciąż dalej patrzący, dalej i dalej, i dalej, aż znikną nędzni i mali. Nie słuchaj muzyk zwodnicy, uciekaj, — za myślą moją, — niech tobie będzie ostoją, za myślą, za moją duszą, niech klątwy ciebie przymuszą za prawdą słowa mojego. Ustrzegę, ustrzegęć złego. Idziemy ku przeczystej krynicy, kędy ja młodość odzyszczę, ty w męża wzrośniesz z młodzieńca. HARFIARKA Przychodzę śpiewać na zgliszcze. / Przystanęła oto teraz tuż przed Ojcem i Synem. / OJCIEC Hen, dalej, spieszaj do dzieła. Nie słuchaj… SYN Serce mi wzięła. HARFIARKA Na tych strunach nanizanych serce moje gram; śmiej się do mych lic rumianych, duszę twoją znam. Dusza w tobie się żaliła, spostrzegłam ją raz: na rozstaju w źródle piła, kędy ołtarz-głaz. U ołtarzam służką była: wróżyłam ci wiek. Dusza twoja w źródle piła zapomniany lek. Hej, wy struny moje złote, grajcie szumny gaj; włosy moje w harfę splotę… Harfo duszę graj. SYN Grasz mi mego serca nutę. HARFIARKA Duszę twoją gram. OJCIEC Synu, serce w niej zatrute. Pójdź za mną… SYN Kocham ją. OJCIEC Miłość, synu, zabija. Uciekaj od miłosnych lic. SYN Ty moja… HARFIARKA Ja niczyja… OJCIEC Uciekaj od różanych ust. Miłość to czar i kłam. SYN Kocham… HARFIARKA Duszę twoją gram. …………………………… Tęskni w tobie żalem, śpiewem, gdzie rodzimy kąt, kędy dwór twój z wielkim drzewem lip woniących słodką woń. Tęsknisz doń — —? Hej, pobiegłbyś stąd. Gdyby tobie kwietne sady dały chłód nad skroń. Brzęczą… Słyszysz rój? — Patrz gady pełzają śród traw. To się tobie śni: W kosodrzewy umajony czarny — modry staw; ty nad wodą pochylony, patrzysz w toń. Tęskno ci? SYN Tęskno mi. HARFIARKA Leć, polatuj w wichrach burz, kędy walczy świat; gdzie syn z ojcem stacza bój, kędy z bratem walczy brat, jeden car, a drugi kat. Kędy z ojcem walczy syn, kto ma w ręce ująć czyn? Kto ma podjąć znój i ciężar podjąć trosk? Na bój, przez krew na bój! W mrowisko hej, za wichrem leć, za wichrem wiej, za mną na rozstaje dróg, kędy w borów zawierusze dźwięczy błędny złoty róg. Tęsknisz —? SYN Ach! Tęsknota Bóg. HARFIARKA Kochasz — pójdź, — za mną — słysz… SYN Mój ojcze! OJCIEC Synu drżysz? SYN Odchodzi — tam — za nimi — hen. — Jej miłość… HARFIARKA Sen, — przelotny sen — Do dalszych idę scen. — / Oto już przy innej gromadzie przystanęła. / SCENA 9 HARFIARKA ………………………. Zagram waszą skrytą myśl zagram waszej duszy sen i tamten świat, i światek ten. Przelotem lećcie hen. Kłońcie się do moich lic, do różanych moich ust… Lotny sen… łachmany chust… CHÓR Cóż wyśpiewasz? HARFIARKA Nic. tu lekkim rzutem arfę trąca, jakby to słowo: „nic” dzwoniąca / Oto już przy innej gromadzie przystanęła / Zakołyszę tęskny żal, jak się czepia szumnych brzóz, jak się czepia szumnych fal i zbóż, i traw, i łóz. Zasłuchani w śpiewek mój, patrzcie do różanych lic, Lotny sen… pszczelny rój… CHÓR Cóż wyśpiewasz? HARFIARKA Nic. po strunach lekko przemknie dłonią, jakby to struny to „nic” dzwonią Oto już przy innej gromadzie przystanęła. Idę dalej, lotny duch; idę dalej, biedny człek, z roku w rok, z wieku w wiek, łachman kryje grzbiet — idę het… Bywaj zdrowy, bywaj zdrów. Lotny sen, — uroda lic… Wrócę znów. CHÓR Co przyniesiesz? HARFIARKA Nic. znów lekkim rzutem strun trąciła, jakby to arfa „nie” dzwoniła Już coraz dalej ginie w tłumie, coraz innymi otoczona. Przyjdzie za mną pszczelny rój, orszak mój. — — Zanucimy pieśń. Przez ten czas, na was już szron zejdzie i pleśń… Ha cóż —? Muszę iść, — — wrócę znów… Zanucę wam PIEŚŃ wiosennych moich lic, lecz słowa to… nic. / Od głębi sceny idzie: Samotnik. / SCENA 10 SAMOTNIK Ni młoda jego twarz ni stara, nos orli, wielkie łyse czoło; zaklęta w twarzy jedna wiara: Iksjon wpleciony w męczarń koło. Myśli go dręczą, gubią, dławią; myślami tron buduje dla się, aż w myślach z tronu w otchłań runie. I znów zapada w myśl głęboką i w jeden przedmiot utkwi oko, nim myśli nowe go wybawią, że w mózgownicy swej pionka posunie. Wloką się za nim dziwne płaszcze ze starych kronik, które czytał, z orłów wypchanych pakułami, z broszur, gdzie jaką myśl zachwytał, z strzęp szalów (niegdyś były nowe, były: purpura, jedwab, złoto); dzisiaj w koronkę zdarte, płowe, gdy je niejedna plama plami, świecą jak pełne gwiazd rzeszoto. Więc trzebaż było, abym wszystko stracił, bym myślą się wzbogacił. Więc trzebaż było, żebym wszystko zdeptał; przez zgliszcz, przez gruzy zyskał władzę; by duch mi mój wyszeptał IDEĘ, którą innych poprowadzę. Płaszczu z purpury, — gronostaje, puchy: błoto i kurz, i śnieg… Marnota, — lichość. — — Walczą duchy, a zeszły nad przepaści brzeg. Gdzie stąpię… przepaść; paść już mam i kamienieję w granit-słup. Stójcie, — tu przepaść! — Nicość, trup, na dnie tam trup…! Szatani śmieją się na dnie… Słyszycie śmiech? ECHO He, he, he, he. SAMOTNIK Przestwory! Widzę poprzez złom w chmurach wiszący grom, jak schyla się nad Boży-dom: daleko hen. — Piorunie stój! Rozpocznę z Bogiem bój. Anioły płaczą w skardze, łzach… ECHO Ach — — — — — ! SAMOTNIK Czym jestem —? — Pytać —? — Kogo? — Ech? Ha wiem!… Kto jestem… ECHO Grzech. SAMOTNIK Jak ująć nazwę mą w litery? — Ja tajemnica. — Jakże zwać, by moją przestrzec brać? — — — Jak ująć duszę mą w litery? ECHO Nazywasz się czterdzieści cztery. SAMOTNIK Ha! — — Jestem sam… Kto oni są? Cóż oni —! Ślepce — Czyli ja? Ktoś jęczy — — — ECHO Wichr. SAMOTNIK Ktoś płacze, drży — — ECHO To ty. — — — SAMOTNIK Ja. — — — podchodzi ku posągowi rycerza Potęgo śpisz, — do ciebie lgnę przebudzaj się, — zrozumiesz mnie ty lwie! — Ja tajemnica! — Drgniesz?! ECHO Drgnę. SAMOTNIK Kim jesteś ty? — Kim jestem ja? Czym będzie świat, czym był? Kto Panem ludzkich sił? Kędy jest On — Przedwieczny, gdzie? Czy wróci —? ECHO Nie. SAMOTNIK To ja, — to ja, — mych własnych słucham ech. Cóż ze mnie ludziom — Bogu? ECHO Śmiech. / Tutaj nowa osoba pojawia się na scenie: / SCENA 11 WRÓŻKA Ho, ho, już wbiegła, jak Ariel chyża, z szybkiego biegu zapłoniona. Za dłonie ich bierze i wróży: dłoń kreśli każdą znakiem krzyża i krzyż na czole swym powtórzy. I w oczy patrzy, i wzrokiem bada, że to w głąb duszy zajrzeć chcąca, — aż wreszcie dłoń tę czyjąś odkłada i zda się zapominająca. — — Ruchem tylko głowy przeczy, jakby jakieś myśląca rzeczy inne, którymi jest natchniona: Zwiastunką jestem, idzie już TEN, co powiedzie wszystkich was do róż, do zbóż, do kras. CHÓR To on? To ten? To tamten…? WRÓŻKA Hen… Podajcie dłoń, — do gry, do gry, Zobaczę, powiem, czy to ty —? CHÓR Kto z nas? WRÓŻKA Ty nie, — ty nie. — On przyjdzie k'wam z otwartych ścieżaj bram. CHÓR To ten! — WRÓŻKA O nie! — Daj ręce, daj! — Ja zgadnę, skąd on rodem? CHÓR Znaj!! WRÓŻKA O tam, o tam, gdzie Eden-raj, gdzie miłość, litość, żal, z tych dal przywiodą go Anieli. CHÓR Kto będzie, kto? — Anhelli? WRÓŻKA Anhelli —? Nie. CHÓR A kto? WRÓŻKA On blisko już, może wśród was, u drzwi, u progu, — może tam, — już idzie,… ino jest w półśnie. CHÓR Cyt — Cyt! WRÓŻKA Powietrze drga. CHÓR Ten błysk… WRÓŻKA To moja świeci łza. Czekajcie, — cyt — już idzie, już — zatrzymał się wśród burz. Słyszycie wicher, pędzi chmury śniegów; tam marzną waszych ostatki szeregów! CHÓR Konrad! WRÓŻKA To imię! CHÓR Konrad!! WRÓŻKA W pożarów duszącym dymie idzie… CHÓR Lecz kto, lecz gdzie… Czy dorósł już? — Czy mąż? Czy dzicię? WRÓŻKA Ja nie wiem nic, — ujrzycie! Zwiastunką jestem. — Może już… Ja wróżka, zwiastun, wróż. Rękę swoją daj! Może to ty —? Może to on —? To tamten może —? CHÓR Wróż! / Odprowadzają ją i idą za nią tłumnie, a już nowa grupa osób wchodzi do katedry. / SCENA 12 STARZEC Podtrzymywany przez dwie dziewy, idzie staruszek-ojciec siwy, to głową rzuci jak orzeł, to głowę zwiesi i przystanie. Przychynie ku sobie dziewczyny i ręce kładzie na nie, jakoby przez to rąk wezwanie ducha wielkiego w nie zaklinał. Modlitew on zaczyna śpiewy a one jako chór i finał. Przyszli i wejściem są przejęci, że tej dożyli godziny i patrzą, jako wniebowzięci, po ścianach wielkiej katedry. Więc to tutaj, — oto patrzajcie moje córki, — do góry pojrzyjcie. Tam pod sklepieniem zatrzymuje się myśl polska. Oto tam jej najwyższy kres. — A tu ku murom i ścianom zapylonym patrzcie, to najszerszy myśli polskiej lot. Widzicie więc, jakie polska myśl ma skrzydła. Jest ci ona tym ptakiem, który tu jest zamkniony i skrzydłami bije o kamień kolumn tych ciosany i skrzydłami trąca te rycerze pośpione. — Przysiadła ta myśl polska dokoła, a we wieńce różnolite splotła ludzie osobne. Córki moje, oto widzicie: jakby narody osobne, które kościół ten wiąże. Córki moje. Gdy Bóg w ten kościół wnijdzie, — to wielkiej tajemnicy daje świadectwo. A może my będziemy ku świadectwu temu powołani? A jeśli nie my żyjący, — to duchy nasze tu przyjdą i świadectwo kościołowi temu dadzą. CÓRKI A jeśli nie my żyjący doczekamy, to duchy nasze tu przyjdą na świadectwo kościołowi myśli polskiej. STARZEC Amen. — Córki moje, patrzcie, jako tu wszyscy się zebrali i nie daj Boże, aby nas braknąć miało, — gdy myśl polska się buduje. Patrzcie córki moje, — oto tu wszystko jest Polską, kamień każdy i okruch każdy, a człowiek, który tu wstąpi staje się Polski częścią, budowy tej częścią. Oto i my teraz przydajemy miary ciału temu, — i my teraz dopiero wśród tych murów jesteśmy Polską. Czujecież wy, córki moje, że my teraz jesteśmy Polską? Podajcie mi ręce, — bliżej, bliżej, tu głowy ku piersi mojej pochylcie… Słyszycie? Jedno jest uderzenie naszych serc i jedna oddechu miara i — teraz my, córki moje, teraz dopiero jesteśmy Polską. Weźmi, Panie, w spokoju dusze nasze. CÓRKI Wezwij, Panie, w spokoju dusze nasze. STARZEC Tutaj możecie płakać — a żadna łza wasza nie będzie zapomniana. Radujcie się — a żadna radość wasza nie będzie samotna. Otacza was Polska, wieczyście nieśmiertelna. — Otwierajcie oczy, córki moje, — patrzcie, patrzcie, patrzcie, a milczenie ust waszych złotym będzie dusz waszych pancerzem. Błogosławieństwo idzie ku wam. CÓRKI Błogosławieństwo bierzem. ------------------------------------------------ / Wchodzi Geniusz. / Czyli to muzyka te dziwne dźwięki, czyli od ścian echa biegą tułacze, czyli ptak to jaki u okien zbłąkany? Gołębie to może biją skrzydły? Czy kto potrącił w organie klawisze, — i zadął wichrem? Skądże ten mrok, co pada — — — ? Oto przychodzi ten, co wszystkim włada. Jako posąg jego postawa; jako spiżowe pokrywy jego ubiór i strój jego: Sława. Na czole wiecha ogromna zeschniętej ostu gałęzi. Oblicze jako spiż ciemne. Pojrzał. — Wszystkich oczy w uwięzi swoim zatrzymał spojrzeniem. Ręce ponad nimi rozpostarł na znaki jakoweś tajemne i mroków otoczył ich cieniem. Kto żeś jest, widmo olbrzymie? Kto jesteś wielki i dumny? Idziesz, — drżą za tobą kolumny. Stąpisz, — drżą posady świątyni. Skąd ten mrok dokoła ciebie? Skąd ta okrutna zaduma, która z onych posągi czyni —? Jakie twoje IMIĘ? INNA DEKORACJA W tym akcie maski znaczyć mają takich, co myśl swą ukrywają I nigdy jej nie stawią jasno, cudzą jest, czyli ich jest własną. Z Konrada jeno patrzą z twarzy: czy wierzy, czyli tylko marzy; Z Konrada zgadnąć chcą z oblicza: pewny, czy tylko li oblicza; Z Konrada zgadnąć chcący z lic: czy wie już, czyli nie wie nic, czy zna swe siły i swą moc, czy sam jest, wkoło za nim noc, czyli: czy się ku żywym garnie i z czym pójdzie, co dalej zamierza? Badają. — Konrad się nie zwierza, Kryje swą moc i swe męczarnie. W tej walce z myślą walczy własną, by ujrzeć ją dla siebie jasną. Choć przeto maska z nim co gada, on jeden sceną duszy włada i szuka jeno swojej duszy, aż ta się w nocnej zjawi głuszy. Są masek twarze młode, stare, pomięte rysą zmarszczków krętą; gdy taką wdzieje kto maszkarę, poznać, że larwy dźwiga pęto. Lecz nie znać nigdy z takiej twarzy, co w myślach skrycie człowiek waży. Zastygłe klątwą jej oblicze w zygzaki runów tajemnicze. Człowiek, z myślenia ciągłą walką, tragiczną staje się tu lalką, zamaskowany maską stałą, jakby bez duszy było ciało. Wchodzą więc naprzód wszyscy tłumnie, Konrada otoczywszy chórem; gdziekolwiek chciałby pójść i stąpić, zastąpią jemu drogę murem. Kiedy kurtyna się odsłania, razem z nim wszyscy tłumnie wchodzą, a on je mową swą przegania, gdy drogę jemu chórem grodzą. KONRAD Warchoły, to wy! — Wy, co liżecie obcych wrogów podłoże, czołgacie się u obcych rządów i całujecie najeźdźcom łapy, uznając w nich prawowitych wam królów. Wy hołota, którzy nie czuliście dumy nigdy, chyba wobec biedy i nędzy, której nieszczęście potrącaliście sytym brzuchem bezczelników i pięścią sługi. Wy lokaje i fagasy cudzego pyszalstwa, którzy wyciągacie dłoń chciwą po pieniądze, — po łupież pieniężną, zdartą z tej ziemi, której złoto i miód należy jej samej i nie wolno ich grabić. Warchoły, to wy, co się nie czujecie Polską i żywym poddaństwa i niewoli protestem. Wy sługi! Drżyjcie, bo wy będziecie nasze sługi i wy będziecie psy, zaprzęgnięte do naszego rydwanu i zginiecie! I pokryje waszą podłość NIEPAMIĘĆ! ------------------------------------------------ I w czeluść ciemną maski żenie, te przepadają (w noc je grąży). Gdy sądzi, że jest sam na scenie, już jedna koło niego krąży: MASKA 1 Więc czujesz jakoweś parcie w sobie… KONRAD Tak… MASKA 1 I pożądanie… KONRAD …Tak. MASKA 1 Więc czujesz w sobie jakoweś parcie i pożądanie, i pragnienie. KONRAD …! MASKA 1 I że to jest żądza swobody. KONRAD …Nie… Swobodę mam. MASKA 1 — ? KONRAD Ilekroć pierś podniosę, nie czuję żadnych kłamstw, które by pierś tłoczyły. — Powietrze w pierś napływa — I niczego nie widzę na dalekiej drodze od moich ócz po skłon tych oto gór… Myśl moja, która het ku morzu goni, posłuszna woli mojej do mnie wraca. ------------------------------------------------ Ledwo, że larwa gdzieś przepadła, inna się już na scenę wkradła. KONRAD Tędy prowadzi mnie poczucie słuszności i żądza sprawiedliwości, może niedościgniona, którą trzeba okupić krwią i prawie zawsze krwią, ale to żądza słuszności, a nie inna. MASKA 2 Łudzisz się. Nie ma żadnego poczucia słuszności w przekonaniach i nie potrzeba nowej klasyfikacji przekonań, skoro ja się podejmuję każdego zmieścić w starym kalendarzu. KONRAD — Rozumiem. MASKA 2 Nie rozumiesz, — ale to nie przeszkadza, abyś mówił. Nie rozumiesz. Albo ty jesteś demokratą, ludowcem i tym podobnym, albo socjalistą i tak dalej, i tak dalej? KONRAD Na przykład ty jesteś arystokratą? MASKA 2 Nie — KONRAD Nie? — Więc nie. Rozumiem. A tymi innymi, to jest demokratą czy ludowcem także nie; socjalistą i tak dalej oczywiście nie, społecznikiem też nie? MASKA 2 Nie. KONRAD Rozumiem, że mnie tylko raczysz oceniać. MASKA 2 Ja umiem stać wyżej. KONRAD A! MASKA 2 Umysł mój uchyla się od małostkowości i szybuje tam, gdzie ty nie sięgasz twoim umysłem. KONRAD ? MASKA 2 Nauka i sztuka patrzenia, sztuka życia i zrozumienie życia. KONRAD Tak wiele!? I cóż tam w tym Olimpie spokoju mówią o Polsce? MASKA 2 ? KONRAD Ty budzisz we mnie zupełnie nowe kombinacje odruchów. Nie przyszło mi jeszcze nigdy do myśli, żeby trzasnąć w pysk Jowisza. MASKA 2 Budzę ja! I kogóż to obudziłem?… KONRAD Oto tego, który wskazuje palcem hołotę! MASKA 2 !? — — KONRAD Wy chcecie żyć i nie ma podłości, której byście do ręki nie wzięli i nie przyswoili sercu. Wy chcecie żyć i już trawicie błoto i brud, i już was nie zadusza zgnilizna i jad; ale jadem i zgnilizną nazywacie wiew świeży od pól i łąk i lasów. Wy chcecie żyć i plwać na wszystką rękę, która was i podłość waszą odsłania. MASKA 2 ! — — KONRAD Która was odgaduje!! Kłamcy!!! ------------------------------------------------ Zaledwie maska ta gdzieś znika, już nowa za nim się pomyka. KONRAD Nienawidzimy się wzajem i w tym nie ma nic dziwnego. MASKA 3 Wiem, iż w tobie nienawiść jest. KONRAD Nie mów ze współczuciem. Jestem z mojej nienawiści dumny. MASKA 3 ? — — KONRAD Tylko nienawiść jedna zdoła… MASKA 3 ? — — KONRAD Nienawiść jest potężniejsza niż miłość. MASKA 3 ? — — KONRAD Na nienawiść trzeba się zdobyć! MASKA 3 Zdobyć?! KONRAD Zdobyć! MASKA 3 — Zdobyć! KONRAD Nienawidzimy się wzajem i to nie jest nasze najgorsze złe. Niemal to jest nasze najlepsze. MASKA 3 — ? KONRAD Cóż za obraz, gdyby wszystko co jest, działo się w imię miłości. MASKA 3 — A! KONRAD A! MASKA 3 Ależ hasło wszechmiłości… KONRAD Ha? MASKA 3 …Które objąć może najdalsze kręgi. KONRAD To jest kłamstwo, którego powtórzenie nie sprawia trudności nikomu. MASKA 3 A! KONRAD Miłość, ta wszechmiłość jest kłamstwem. MASKA 3 ?? KONRAD No przecież to jasne, że my nie myślimy w tej chwili o Amorach. MASKA 3 A! KONRAD Chciałbyś to, co mówię, określić…. MASKA 3 Jako optymistyczne pojęcie nienawiści. KONRAD Otóż mam optymistyczne pojęcie nienawiści. MASKA 3 Definicja się nadała. KONRAD Wszystko, co myślę, jest definicją… MASKA 3 A! KONRAD Ostatecznym określeniem i wszystko, co myślę, zależy…? MASKA 3 Zależy… KONRAD Ode mnie!! ------------------------------------------------ Zaledwo ta pod scenę wpada, a nowa już ku niemu gada: MASKA 4 Wyczerpuje się twoja sztuka i wyczerpuje się twoja myśl. KONRAD Nie. Widzę tylko coraz szerzej i obejmuję coraz szersze kręgi rzeczy, które widzę i słyszę. Zaś gaśnie wszystko, co utrzymywało się pustym dźwiękiem i farbą. MASKA 4 Gaśnie sztuka. Przemaga życie. KONRAD Nie. Rozwija się sztuka. MASKA 4 A życie? KONRAD Życie dla mnie nie istnieje. MASKA 4 ? KONRAD Tak samo, jak nie istnieje dla nikogo jako rzecz, która by nie była sztuką i wysokim artyzmem. MASKA 4 — ? KONRAD Ale logiki, tego co jest, dojrzeć; logikę tę przejrzeć jest trudno. MASKA 4 A tak. KONRAD Przeglądać jej nie potrzeba! MASKA 4 ? KONRAD Nie wolno. MASKA 4 ? KONRAD A bramy wszystkie na ścieżaj otwiera tutaj sztuka. MASKA 4 Artystom. KONRAD Wszystkim. Artystami są wszyscy. I ci, co o tym wiedzą i ci, co o tym nie wiedzą zgoła o sobie. MASKA 4 Któż to wszystko ułożył? KONRAD Cóż ci do tego!? MASKA 4 ? KONRAD Cóż ci do tego, kto zapalił słońca i dał nienawiść narodom, kto gasi tysiące gwiazd i wznieca gwiazd tysiące; kto wpędził w ruchy świat; kto stróżem naszych dusz, rzeźbiarzem naszych ciał; kto może nam zabrać wszystko, co dał. MASKA 4 Bóg. KONRAD Nie będziesz wzywał nadaremno. MASKA 4 Przykazania?! KONRAD Nie będziesz wzywał imienia Polski nadaremno! ------------------------------------------------ Zaledwie ta ze sceny schodzi, już nowa drogę mu zagrodzi. MASKA 5 Niekoniecznie musi się zwyciężyć tu; można zwyciężyć tam. KONRAD Tam —? ! MASKA 5 Można zwyciężyć tam, kędy nie sięgnie żadna dłoń, żadna żelazna ręka; gdzie walczą i zwyciężają miecze, których nie udźwignie żadna człowiecza władność, ani zręczność żadna człowiecza nie dopomoże. KONRAD Tam?! MASKA 5 Tam. KONRAD Gdzie? MASKA 5 Tam. KONRAD Człowiek myślący tak górnie jest grzybem społeczeństwa, w którym raczy przebywać. Czyli lepiej, gdybyś przebywał… MASKA 5 — ? KONRAD Tam. MASKA 5 Nie ja sam znaczę sobie czas, ani nikt kresu mi nie wskaże. To są niewiadome. KONRAD Nie tylko nie widzisz kresu sobie, ale wszak prawda, że i początek twój jest tobie tajemnicą. MASKA 5 Ile że Genezis wszelka jest tajemnicą, a taką jest i Genezis z ducha. KONRAD I jedyną drogą dla rozwoju tych tajemnic jest… MASKA 5 Jest według ciebie… KONRAD Milczenie. — Boleję nad tym, że w ogóle myślisz. MASKA 5 I że myśli mojej pod korzec schować nie można. KONRAD Czynisz to zresztą z myślą innych. MASKA 5 Zwłaszcza z niedorzeczną myślą cudzą. KONRAD To pięknie. Ale to jest uzurpowanie prawa. Skąd masz prawo? MASKA 5 W Polsce jak kto chce. KONRAD O ile się to stosuje do tego, czego chcesz ty. MASKA 5 Przyznajesz mi, że chcę. KONRAD Wcale nie. Jest to tylko wola literacka, cenzura myśli cudzej, właściwa przyzwyczajeniom dziennikarza. MASKA 5 Którym nie jestem KONRAD Jest to zatem tego pokroju talent. MASKA 5 ? KONRAD Nie twórczy. MASKA 5 ? KONRAD Tworzący ten las pnączów, przez który przedrzeć się nie może gromada podróżników; — tworzący tę oczeretów gąszcz i gęsty szuwar na stawiskach, kędy nocą świecą fosforycznie nenufary, wonią duszące i irysy wątłe się chwieją. MASKA 5 Piękne. KONRAD A kędy pada żabi skrzek i wieczorami żabi rozbrzmiewa rechot. MASKA 5 To wszystko wiem. KONRAD To wszystko jest i poza tobą, i poza mną, bo to są rzeczy, które są i dla których niczyich oczu nie potrzeba. MASKA 5 A! KONRAD A powtarzanie ich z nudów i sycenie się nimi z nudów… MASKA 5 No… no… KONRAD Nie tworzy nic. MASKA 5 A! KONRAD A! — Myśleć nad Polską i Słowiańszczyzną i snuć ją w mgłach oparnych z łąk i w złotym tęczy łęku, snuć ją z tych mgieł oparnych z łąk, złotego tęczy łęku, z pól o smutnawym wdzięku, w znaczącym załamaniu rąk i spojrzeń głębi… O tak, tak, tak, tak… MASKA 5 Oto jest to wszystko, czegoś jeszcze nie pogłębił. KONRAD Oto jest to wszystko, co my na razie umiemy. MASKA 5 A to jest wszystko. KONRAD To jest NIC!!! ------------------------------------------------ Ledwo przepadła u węgara, już nowa wchodzi znów maszkara: MASKA 6 A gdziekolwiek pójdziesz, pójdzie za tobą naród twój. Czyli będziesz go wiódł przez orne pola, czyli po stokach wzgórz, czyli w gór zapadliska i skał pustosze. KONRAD — Pójdą… MASKA 6 Czyli powiedziesz je ku świątyniom… KONRAD A tak, ku świątyniom. MASKA 6 Poczynasz myśleć. KONRAD Pójdą, gdziekolwiek je powiodę i będą ze mną razem, za moim walczący Słowem, którego używać będą wszędy. MASKA 6 Będzie to gromada jakaś czy gmina? KONRAD Będzie to: KOŚCIÓŁ WOJUJĄCY. MASKA 6 A ty ich powiedziesz. KONRAD Ku świątyni. Wejdziemy w progi gmachu, po wstopniach wysokich i staniemy przy kolumnach. A nad naszymi głowami wysoki strop sklepiony, umalowany błękitem i posiany srebrem gwiazd. MASKA 6 Kościół żywych. KONRAD Kościół umarłych. MASKA 6 ? KONRAD A którykolwiek wnijdzie tam i stanie pomiędzy nami jako pomiędzy swoimi, ten wyzuty już będzie ze wstrętów życia, oczyszczony ze zapędów złych i każących ducha, i będzie bratem mnie i braci mojej. MASKA 6 !! KONRAD A na dzień onego wielkiego święta, które będzie świętem narodu, otworzę zawory sklepów podziemnych i zejdziemy po schodach, wiodących w lochy, ku rozległym piwnicom, kędy leżą prochy wielkich w narodzie, w kamiennych i złocistych zamknione skrzyniach. MASKA 6 Królewskie groby. KONRAD Na dzień wielkiego święta, które będzie świętem narodu, zejdziemy ku grobom królewskim. MASKA 6 !! KONRAD A kiedy dusze nasze dojrzeją jako kłosy dostałe lecie, jako owoce sadu pielęgnowanego… MASKA 6 !!!… KONRAD Tedy zamkną się za nami zawory sklepień podziemu. MASKA 6 Pomrzecie! KONRAD Wyzwoleni!! ------------------------------------------------ Ledwo zanikła gdzieś za ścianą, już nowa z miną jest udaną: MASKA 7 Przede wszystkim trzeba tu odróżnić, co jest twoją myślą, a co moją. KONRAD A zdaje mi się, że to jest najważniejsze, co tu jest moją myślą, a co twoją. MASKA 7 W sprawach tej miary, co ta, wszelki bieg i rozwój myśli jest pierwszorzędnej wagi. KONRAD Przypisujesz sobie zatem pierwszorzędną wagę. MASKA 7 Naszej rozmowie. KONRAD Ja właśnie tyle tylko chcę dowieść, że sprawy te są poza nami i mimo nas są i że nasze myślenie nad nimi… MASKA 7 No co…? KONRAD Nie ma żadnej wartości. MASKA 7 Więc i twoje. KONRAD Więc i moje. MASKA 7 A więc cóż! —? KONRAD Że jest konstrukcja artystyczna, której tajemnice można przeczuwać i odkrywać, i odsłaniać. Ale że do tego prowadzi… MASKA 7 ? KONRAD Li tylko SZTUKA. Czyli więc, że z myślenia chaotycznego ostoi się jedynie sztuka, jako rzecz wieczysta, a wszystko inne… MASKA 7 A wszystko inne? KONRAD Zaginie! Sztuka ma zarody nieśmiertelności i jedna jedyna jest tradycją. Czyli więc, że z myślenia chaotycznego ostoi się jedynie Sztuka, jako rzecz wieczysta. MASKA 7 Cóż głosi Sztuka? KONRAD A otóż właśnie? cóż głosi Sztuka? Oto Sztuka głosi: Śmierć, bo cóż szczytniejszego nad Śmierć. Ta jest wielkością w naszym wszystkich wiar pojęciu i wszech czasów i ta wielkość daje. MASKA 7 Któż wielkości pragnie? KONRAD Polska i jej dzieci. MASKA 7 Więc oni pragną czego? KONRAD Oni pragną więcej i wyżej sięgają żądaniem, niż człowiek osiągnąć i zdobyć może. MASKA 7 Wiem. Posłannictwo: KONRAD A tak, POSŁANNICTWO. MASKA 7 …Które nas unosi i rozwija, i spotężnia. KONRAD Które nam daje skrzydła i skrzydła rozwija, a usuwa ciernie spod stóp. MASKA 7 Więc… KONRAD Piękne jest i zabójcze. Szczytem jest i kresem. Początkiem jest Nieśmiertelności i Śmiercią; Śmiercią żywych. MASKA 7 A Sztuka? KONRAD Oto jest właśnie Sztuka! MASKA 7 Sztuka więc jest dla wybranych. Rozumiem ją tak i nie rozumiem jej inaczej. KONRAD Nie. Albo masz słuszność i słuszności nie masz wcale. MASKA 7 ?? KONRAD A to zależy od… MASKA 7 Od…? KONRAD Kędy, gdzie, w jaki czas urywa się myśl, wątek myśli, nitkę. MASKA 7 Nitkę? KONRAD Nitkę Ariadny. MASKA 7 Wiodącą do labiryntu. KONRAD Nie, tę, którą dzierżąc i z kłębka rozwijając, zejść można w labiryntu tajniki i najskrytsze ulice pałacowe przejść. I te górnych piąter, i te podziemu, i te dalekie drogi podkopów, i te ścieżki na wyżynie zawrotnej dachu. MASKA 7 Cóż dla nas jest Labiryntem? KONRAD Wawel. MASKA 7 A Ariadną? KONRAD Duma. MASKA 7 A kłębkiem? KONRAD Miłość dla tego, co jest… MASKA 7 Tam. KONRAD Nie. — We mnie! MASKA 7 A! KONRAD A prze mnie tam i pcha, i prowadzi… MASKA 7 ? KONRAD Nienawiść ku temu, CO JEST TAM. ------------------------------------------------ Odeszła, — już ci nowa stoi i twarz maszkarą rysów zbroi. MASKA 8 Jest to przede wszystkim niejasność myśli. KONRAD Nie pierwszy raz to słyszę z ust twoich. Dowodzi to tylko, że tłumaczę się wyraźniej, niż czasem mniemać mogę. MASKA 8 ? KONRAD Bo nie ma myśli tak niejasnej, której by człowiek, myślący jasno i wyraziście, nie przenikał i nie rozumiał. MASKA 8 Chcesz koniecznie być rozumiany. KONRAD Ciebie to drażni, że jestem rozumiany, niejako pomimo mnie, — nawet mimo mojej niejasności. MASKA 8 Zagadki. KONRAD Zagadki, Sfinksy. Otoczeni jesteśmy lasami, u skraju których stoją Sfinksy-strażnicy i samym tym, że u skrajów leśnych stoją i że są, każą się domyślać tajemnic. MASKA 8 Któż dla nich będzie Edypem? KONRAD Tak, tak. Edyp odgadnie ich tajemnice. Edyp czytać będzie z ich oblicza, a one zrozumią i zgadną, że on czyta z ich twarzy i do głębi zagląda oczyma. MASKA 8 A! KONRAD I zginie jak Edyp. MASKA 8 Więc to nie ja jestem z tych, którzy stoją u skraju lasów, ani ja jestem z tych, którym przydajesz imię Edypa. KONRAD — Nie ty. MASKA 8 To jasne, — tak to jasne. KONRAD A więc się orientujesz. MASKA 8 W metaforach i porównaniach. KONRAD Na terenie sztuki. MASKA 8 A tym Edypem? KONRAD Jestem ja. MASKA 8 A! KONRAD I brat mój, i ojciec mój, i mój syn. MASKA 8 A! KONRAD A to porównanie należy do sztuki i jest… ogólnoludzkie… MASKA 8 Hm, — tak. KONRAD A ty chciałeś przede wszystkim, aby to była Polska ten las, Wielkość i Śmierć, te sfinksy, a… MASKA 8 A Edyp? KONRAD A Edyp: POEZJA. MASKA 8 ! — — — — — — — — KONRAD Tak jest. Ty jesteś z tych, którzy wszędzie, wszędzie szukają Polski, w każdym dziele sztuki, w każdym zdaniu, gdzie jest zawarta piękność i myśl głęboka a niepokojąca. MASKA 8 A! — a! — a! KONRAD A nikt nie szuka, jak tego, co jest jego duszy własnością i tęsknotą. MASKA 8 Ja?!! KONRAD Oto Polska jest twojej duszy własnością i tęsknotą! ------------------------------------------------ Precz znikła; nowa już się skrada, już za nim tropi, śledzi, bada. KONRAD Potęga! MASKA 9 Zatrzymałeś się przy tym słowie. KONRAD Potęga. MASKA 9 Nie mów tego wyrazu. KONRAD ? MASKA 9 Potęga, zapowiedziana słowem — traci. KONRAD ? MASKA 9 Traci. — Cóż to chcesz zapowiedzieć? KONRAD Spełnić. MASKA 9 ?? KONRAD Dopełnić. MASKA 9 ! KONRAD A to jest różnica. — Dopełnić! tego, co zapowiedziane, tego, co przepowiadane. MASKA 9 ? KONRAD Po wszystkie czasy; gdzie w latach milczenia rozwijała się myśl. MASKA 9 A po myśli szedł —? KONRAD Czyn! MASKA 9 A czyn jest potęgą! KONRAD ! MASKA 9 Potęga ujawni się przez czyn?! A to wszystko jest frazes, poza którym nie kryje się nic. Ot nagi frazes pusty, pusty, pusty, jak twoje oczy, jak twoja pierś. Oto, to jest ta pustka, która cię otacza, — że ją masz w sobie. KONRAD A… a. MASKA 9 I gdzież »potęga«. KONRAD Smutek. MASKA 9 Już skrzydła zwinięte? Ot to, co znaczy przypinać cudze skrzydła. KONRAD A! MASKA 9 Ikar! Ikarowy lot i Ikarowy los. KONRAD ! MASKA 9 A wiesz, gdzie to prowadzi? KONRAD No tak. MASKA 9 W przepaść! KONRAD W przepaść. MASKA 9 Chyba, że kto rękę poda. / podaje rękę / KONRAD Nie, nie, nie. / odsuwa się / MASKA 9 Ty mnie nie znasz. KONRAD Znam, znam, znam. MASKA 9 Podaję rękę z radą. KONRAD Wiem, wiem, wiem. MASKA 9 Dłoń w dłoni, możemy wiele zrobić. KONRAD / obojętnie / Tak, tak, tak. MASKA 9 Powiem ci myśl, która jest czynem i czynu poezją. KONRAD Domyślam się. MASKA 9 Nie. KONRAD Tym bardziej się domyślam. MASKA 9 Oto, że — powinniśmy. KONRAD Nic nie powinniśmy. MASKA 9 Tak, — więc żadne »powinniśmy«. KONRAD Żadna obowiązkowość. MASKA 9 Żadna. — Więc: musimy coś zrobić, co by od nas zależało. KONRAD Musimy coś zrobić, co by od nas zależało. MASKA 9 Zważywszy, że dzieje się tak dużo, co nie zależy od nikogo. KONRAD A! MASKA 9 A! KONRAD Musimy coś zrobić, co by od nas zależało, zważywszy, że dzieje się tak dużo, co nie zależy od nikogo. ------------------------------------------------ Znika, a nowa już powstanie, by nowe zadać mu pytanie: MASKA 10 Dążysz… do… gdzie? KONRAD Do… / zatrzymuje się / MASKA 10 Do jakowegoś wyzwolenia. KONRAD Śmierć?! MASKA 10 Samobójstwo. KONRAD A że ty przez śmierć dobrowolną, rozumieć jesteś w stanie li tylko samobójstwo. MASKA 10 No a cóż? KONRAD Przyjmij tylko do wiadomości, że wyzwolenie przez Śmierć można mieć nie tylko na drodze samobójczej. MASKA 10 No ale w każdym razie jest to: zabić się. KONRAD Jest to zabić siebie — siebie, tego, który jest… Bez wystrzału i bez trucizny, której się zażywa. — Ale to dopiero początek… I jeszcze nie o tym myślałem, a raczej mówiłem. MASKA 10 Tak, bo nie mówisz tego, co myślałeś. KONRAD Bo chcę przede wszystkim, ażebyś myślał wraz ze mną. MASKA 10 Otóż więc myślę. KONRAD To znaczy ledwo: słuchasz: MASKA 10 Tak. KONRAD Słuchaj zatem. Myślałem: o wojnie i o bitwie, gdzie można zginąć, i o działaniu jakimś, gdzie można ginąć — ale to będzie PRZYPADEK. Więc nie szukałbym tej śmierci mojej, ale jest ona na tej drodze możliwa. MASKA 10 Jest zresztą możliwa na każdej innej. KONRAD A więc dobrze, bo to odwraca moją myśl. Tak, tak… Więc śmierć moja, skoro możliwa jest na każdej innej drodze, przeze mnie niewybranej i nieupatrzonej — więc, więc… tamte wypadki są przypadkami i są przypadkowe i będą przypadkowe. MASKA 10 I będą przypadkowe? — Mówisz jak o pewności. Jako o rzeczach pewnych i niezawodnych. KONRAD Niezawodnych i przypadkowych. MASKA 10 ? KONRAD Jest to zresztą to, co przynosi każde działanie. MASKA 10 Każde działanie?! KONRAD Wszelki ruch zbiorowy, ruch mas. MASKA 10 Ruch mas?! KONRAD Ruch wielkich mas! MASKA 10 Więc ruch wielki!! KONRAD Tak jest. — WIELKI RUCH. MASKA 10 I ten miałby być przypadkiem? KONRAD Nie. Ten jest koniecznością. A więc się stanie poza mną także. I ja nie potrzebuję się o niego troskać. Ten jest koniecznością nieodwołalną. MASKA 10 ? — Tak! — a?… a! — tak! KONRAD Nieodwołalną! Ale on przyniesie szereg przypadków, rzeczy luźnych, niepowiązanych, tych, które się niczym nie dadzą powiązać; rozumem ludzkim, a nawet wolą będą trudne do opanowania, — jak zawsze. — MASKA 10 Aha! KONRAD Czyli, — że to, co było po tylekroć razy, tyle set razy, przyjdzie i stanie się, i odbędzie się tak, jak się odbyło tyle set razy. MASKA 10 To jest: KONRAD Odbędzie się jako szereg przypadkowych zdarzeń, jako szereg epizodów. MASKA 10 Dramatu. KONRAD A tak, dramatu. MASKA 10 O podkładzie tragicznym. KONRAD Szereg epizodów dramatu o podkładzie tragicznym… No, ale do czegóż właściwie prowadziłem? MASKA 10 Do Śmierci. KONRAD Nie. — Do wyzwolin. MASKA 10 Jak terminator!? KONRAD O tak, — jak terminator — tak, tak. Terminowałem długo u wielu przemożnych potęg, które władały myślą moją — i teraz czas mi wyzwolić się. MASKA 10 Pokruszyć te potęgi. KONRAD Nie wiem. MASKA 10 Nie znasz ich natury —? KONRAD Dopokąd nie stanę przed którą z nich blisko, to ich nie umiem wskazać, ale są momenty, gdy je widzę jasno. MASKA 10 Ha! KONRAD Jest to tak: jakby wkoło mnie w krąg, we wielkiej sali… jakby wkoło mnie w krąg, we wielkiej, kutej sali Bogowie rzędem stali: na podnóżach wysokich posągi. Jakby to było we Walhali. MASKA 10 We Walhali! KONRAD Ale do czego ja to dążyłem —? MASKA 10 Do nazwy i określenia tych bogów. KONRAD Bogów! MASKA 10 Z którymi walczysz. KONRAD O co…? o co —? MASKA 10 O wyzwolenie. KONRAD Nie rozumiesz mnie. — Ja mam spełnić przeznaczenie. MASKA 10 Czyje? KONRAD Ich i moje. MASKA 10 ?… Co masz czynić? KONRAD A!!!! A!! Pytasz mi się nareszcie, co mam czynić? Co mam czynić? O radości, że ty mi się o to pytasz. Ty mi się pytasz! Ja słyszę to pytanie: CO MAM CZYNIĆ? — Ja, który tylko wciąż słyszałem: »co myślisz?«. A! A! Co mam czynić —? — — Mam spełnić przeznaczenie ich i moje. MASKA 10 ? KONRAD Wykraść ten święty ogień, — — — który tam płonie. MASKA 10 Wykraść… KONRAD Wziąć ten święty ogień i dać… MASKA 10 I dać… KONRAD Tym, którzy czekają. MASKA 10 Na kogo? KONRAD Na ogień. Na nikogo nie czekają, ale czekają ognia, żaru, który budzi, który daje siłę, moc, potęgę. MASKA 10 A! KONRAD Ognia czekają. Ognia! MASKA 10 Prometeusza! KONRAD A tak, Prometeusza. Nie człowieka czekają, ani tego, który ogień poniesie, ale ognia, ognia, żaru! MASKA 10 ? ------------------------------------------------ Ledwo przepadła kędyś w płótna, już nowa idzie bałamutna. KONRAD A co jest mi wstrętne i nieznośne, to jest to robienie Polski na każdym kroku i codziennie. MASKA 11 ? KONRAD To manifestowanie polskości. MASKA 11 Ach! KONRAD Bo to tak wygląda, jakby Polski nie było, Polaków nie było… Jakby ziemi nawet nie było polskiej i tylko trzeba było wszystko pokazywać, bo wszystkiego zostało na okaz, po trochu; …pokazywać, jakby srebra stołowe w zastawie, pokazywać, jakby kartki i karteczki zastawnicze, — i kryć się, i udawać, i udawać. MASKA 11 ? KONRAD Po co, na co? Bez tych manifestacji wszystko jest: i ziemia, i kraj, i ojczyzna, i ludzie. MASKA 11 I naród. KONRAD Tylko naród się zgubił. MASKA 11 ? KONRAD Tak, tylko naród się zgubił, a wszystkie czynniki jego składowe są, są, są. MASKA 11 I kto go zgubił? KONRAD A tak, — więc kto go zgubił? My, my, tak jest, my. MASKA 11 — ? KONRAD Tak jest, my. Nie przez wojny, nie przez klęski i porażki wojenne, bo te się dadzą zmienić, bo to są chwilowe rzeczy, bardzo chwilowe. MASKA 11 ? KONRAD Bo to są rzeczy jednego dnia. MASKA 11 ? KONRAD Nie o tym będę mówił, bo to dla mnie jasne. Ale — że to my, my przyczyną, że się gdzieś zagubił naród. MASKA 11 No, no, no. KONRAD Że pozwalamy w tej sprawie, namyślać się byle komu. MASKA 11 ? KONRAD Każdemu obywatelowi polskiemu, każdemu… MASKA 11 Każdemu uczciwemu Polakowi. No, cóż złego? KONRAD A to złego, że każdy uczciwy Polak, jak skoro zacznie gadać, tak ze słabą głową przegada wszystko; a on jest tylko od tego, żeby siedział w swoim kącie, na swoich śmieciach i BYŁ! MASKA 11 To jest zamykanie gęby. KONRAD A tak. Powinien być, być, być. Być ze zamkniętą gębą. MASKA 11 Ha! KONRAD I nie filozofować, by nie przefilozofować Polski, bo… MASKA 11 Bo… KONRAD Bo gubi naród. MASKA 11 ? KONRAD Bo tak gubi się naród. MASKA 11 Ha! To cenzura! KONRAD A tak. Powinna być cenzura narodowa. MASKA 11 ? KONRAD Cenzura narodowa, która by działała tak, jak działają cenzury we wszystkich państwach wszystkich narodów. MASKA 11 Ależ Polska ma być… KONRAD A tobie co do tego, czym Polska ma być. Ty masz milczeć. MASKA 11 Tak samo ty. KONRAD A nie, — bo ty MASKA 11 Bo ja co? KONRAD Bo ty: kłamiesz! MASKA 11 ? KONRAD Ja wiem, czego ty chcesz: że Polska ma być mitem, mitem narodów, państwem ponad państwy, prześcigającym wszystkie, jakie są, Republiki i Rządy; oczywiście niedościgłym, wymarzonym. Ma być marzeniem, — tak, ideałem. Tak! Według ciebie ma się nie stać nigdy. Tak, a nigdy ma się STAĆ, nigdy BYĆ, nigdy się urzeczywistnić. MASKA 11 A ty chcesz? KONRAD A ja chcę tego, co jest wszędzie. MASKA 11 ? KONRAD I tego, co jest, CO JEST, tak, jak jest! tylko… MASKA 11 Tylko? KONRAD Tylko z usunięciem oszustwa narodowego. MASKA 11 KONRAD Z usunięciem kradzieży narodu; oszustów, którzy rujnują naród! złodziei, którzy okradają naród! MASKA 11 Z czego? KONRAD Po pierwsze z duszy! z duszy! z duszy! Duszę mu kradną!!! ------------------------------------------------ Przepadła; jużci nowa kroczy i wyłupiaste zwraca oczy. KONRAD U nas jest kraj gościnny. No, tak się zmieści każdy złodziej. No tak. Ale on zawsze będzie wiedział, że jest złodziej. MASKA 12 ? KONRAD Złodziej tym ludziom, którzy by się urodzić mieli z czystej krwi narodu. MASKA 12 Krew narodu! KONRAD Oto przede wszystkim powinniśmy uszanować krew narodu. I nie dać jej marnować. Nie pozwolić marnować krwi narodu. MASKA 12 Jakże to? KONRAD Nie pozwolić prostytuować naszych kobiet. MASKA 12 A! KONRAD A tak. My nie powinniśmy pozwolić naszych kobiet obcym, tym obcym, którzy siedzą wśród nas. MASKA 12 Ależ kobiety są niezależne. KONRAD Nie, nie są i nie będą. Bo całym ich życzeniem i dążeniem powinno być, żeby od tej myśli niezależne nie były. MASKA 12 ? Ależ one same… KONRAD One same są niczym. MASKA 12 ? KONRAD Nie mogę ścierpieć i znosić, i słuchać, że kobieta Polka przeistacza dom męża obcego i czyni zeń dom polski. MASKA 12 ? KONRAD Jeżeli tak czyni, to czyni podłość. MASKA 12 ?! KONRAD Czyni podłość, która się prędzej czy później odezwie w charakterze potomstwa. MASKA 12 Jak to? KONRAD Że wytwarza się tłum ludzi obojętnych dla naszego narodowego społeczeństwa, którzy go zaprzedają. MASKA 12 Jak?! KONRAD Przez to, że o niczym nie myślą. Że się prędko godzą z warunkami i że nie czują potrzeby zmiany. MASKA 12 Przesada. KONRAD A właśnie! że widzą w każdej właściwej myśli dorzecznej przesadę. MASKA 12 I niedorzeczność. KONRAD Choćby i niedorzeczność. A ja tę obojętność nazwę podłością, ale ich za nią winić nie mogę. Takich nie mogę i nie chcę nigdy obwiniać. MASKA 12 Więc co? KONRAD I tacy się zmieszczą. Ale winniśmy przeciwdziałać i nie pozwolić marnować naszej krwi i naszych dziewcząt, tak dobrze obcym, jak swoim. Tego nie powinniśmy, a to tylko może zrobić… MASKA 12 Kto — ?! KONRAD Polski rząd. Bo żaden inny naszych interesów, interesów naszej krwi bronić nie będzie. MASKA 12 A! KONRAD A tak! Bo inne są dla nas i naszych spraw, i naszych świętości oszustami! MASKA 12 A! KONRAD Oszustami!! ------------------------------------------------ Znikła; już inna jest na straży i niby myśl w zadumie waży. KONRAD Poezją nie są wiersze. MASKA 13 ? KONRAD Poezją nie jest to, co my dotychczas za poezję uważaliśmy. Nawet ta treść poetyczna, którą się tak klasyfikowało, — już nią dziś nie jest, — nie jest. MASKA 13 ? KONRAD To już umieją paplać wszyscy. MASKA 13 ? KONRAD Umieją paplać!… źle, przekręcać; stracili więc właściwą wagę słów — i słów właściwe znaczenie. A raczej byle jakie słowa i byle jak złożone wystarczają, by przeciętne umysły nastroić poetycznie. Czyli że… MASKA 13 ? KONRAD Czyli: że straciliśmy wiarę w słowo. MASKA 13 ? KONRAD Naród nasz stracił wiarę w słowo. MASKA 13 ?!! KONRAD Alboż ty wiesz, co jest Słowo? MASKA 13 ? KONRAD Jeśliś go tak nadużył? MASKA 13 ?!? KONRAD Tak, bo to jest nadużycie, nadużycie, oszustwo, zbrodnia, kłamstwo, fałsz, fałsz. Ty kłamiesz! MASKA 13 !! KONRAD Jakże ty człowieku myślisz o sobie! O swojej duszy! MASKA 13 ? KONRAD Ty nie rozumiesz jednego wyrazu. Nic, nic, nic. MASKA 13 ? KONRAD O ta głowa, — o to serce, — o ta pierś, — o to ramię, — oczy, — usta, — głos! MASKA 13 ? KONRAD Cha, cha, cha, cha! Bierz kruż! Do studni, do studni, dalej, precz; pleć, pleć; noś tę wodę, lej potoki, kaskady, pluskaj! Bierz kruż, dalej! MASKA 13 ??? KONRAD Danaidy! Danaidy! ------------------------------------------------ Zapada właśnie pod podłogą; już nowa sunie z miną srogą. KONRAD My mamy za wiele poczucia solidarności narodowej. MASKA 14 ? KONRAD I tym nas oszukują, że my powinniśmy mieć to poczucie solidarności narodowej. MASKA 14 ? KONRAD Bo wszędzie są złodzieje i rozbójce, i oszusty. I gorsi, i lepsi. MASKA 14 No tak, tak. KONRAD A mimo to żyją jako kompleks ludzi, pod jednym tytułem. MASKA 14 No tak, tak. KONRAD A nam z okazji tej właśnie połowy, która jest złą…. W nas chcą wmówić, że za to jesteśmy odpowiedzialni i że jesteśmy do niczego. MASKA 14 Aha. KONRAD A cóż nas ta zła część naszego narodu obchodzi? MASKA 14 Aha. — Oczywiście nie. KONRAD No więc? MASKA 14 No więc… KONRAD No więc nie powinniśmy żyć solidarnie ze sobą. MASKA 14 Ze sobą. — Tak KONRAD No, to znaczy, że my… zamyśla się… że my przecież nie możemy być… — urywa… Że oczywiście człowiek słaby, który jest bierny, ulega; — bo tak być miało, — i tak by było zawsze. MASKA 14 Tak. KONRAD Ale to nie znaczy, że naród ulega. MASKA 14 Tak, — no tak. KONRAD Więc my tracimy przez to, że wyrabiamy niepotrzebnie w tylu ludziach poczucie narodowości, a oni, nie mając charakteru, nie wiedzą, co z tym począć i kapitulują. MASKA 14 Aha. KONRAD Ale za nich nie może być odpowiedzialny naród. Oni nie są narodem. MASKA 14 Tak, oni nie są narodem. KONRAD Niepotrzebnie wyrabiamy poczucie narodowości i solidarności z lichą częścią naszego narodu. Jest to rzeczą złą i niepotrzebną. MASKA 14 Tak. KONRAD Bo my zawsze będziemy mieć do usług i do rozporządzenia tę lichą część naszego narodu. MASKA 14 Tak. KONRAD A oczywiście tym bardziej i lepiej, gdy ona będzie w naszych rękach. MASKA 14 Ha! w naszych rękach! KONRAD Tak jest, w naszych rękach. Powinniśmy mieć wszystko w naszych. Tak jak inni. MASKA 14 ? KONRAD A będziemy co najmniej tacy jak inni. MASKA 14 A! ------------------------------------------------ Co tylko wpadła poza ściany, już nowy idzie druh kłamany: MASKA 15 Przejmuje mnie ta bezdenna głębokość myśli, ta głębia ducha, idącego ku odkupieniu przez mękę i ból. KONRAD To nie to. MASKA 15 Ta, że tak powiem, Chrystusowość. KONRAD Chrystusowość! MASKA 15 Ta Chrystusowość posłannicza, ta idea męki krzyżowej i odkupienie przez mękę. KONRAD Tam w niebie, w które, nota bene, nie wierzysz. MASKA 15 ? KONRAD Na co mamy być Chrystusem narodów, wyłącznie na mękę i krzyż i dla cudzego zysku? MASKA 15 ? KONRAD Dla cudzego zysku i wyzysku tych, którzy nie będą Chrystusami narodów, a… MASKA 15 Obrażasz swój naród. KONRAD Chcę go zasłonić przed oszustami. MASKA 15 ? KONRAD Zasłonię go przed oszustami, tymi, co mu kradną duszę za cenę rzeczy nieuchwytnych. Co mu odbierają dumę i karzą się pokorzyć; tymi, co mu odbierają pychę i karzą się kajać w prochu upodlenia i żebrać. Przed tymi chcę naród mój ocalić, co każą mu jak żebrakowi skomleć i jęczeć, — jemu, bogaczowi… MASKA 15 ? KONRAD Jemu, który jest bogaczem takim samym, jak każdy inny. MASKA 15 KONRAD Wszak każdy naród co innego niż państwo. Naród ma jedynie prawo być jako PAŃSTWO. A państwo zaś jest w stanie pomieścić wszystkich, jakichkolwiek, we wspólnej gminie. MASKA 15 ? — Więc… KONRAD Ale cóż to ciebie obchodzi? MASKA 15 ? KONRAD Ja nie chcę, abyś ty się tym interesował, to jest: opiekował. Ja chcę, żeby te rzeczy były tobie narzucone i żebyś ty wobec nich stał się niczym. MASKA 15 ? KONRAD Wobec rzeczy bezwzględnych, które idą same ze się. Same z siebie. MASKA 15 A!! ------------------------------------------------ / Maska znika, Konrad zostaje sam. / KONRAD Tak, tak, tak: SZTUKA MI NIE WYSTARCZA. Tak, tak… przychodzę do przekonania… tejże chwili spostrzega, że scena cała zapełnia się postaciami, które czołgają około niego, szpiegując myśli jego że… że… symuluje, kończąc milczenie jest złote. / Kładzie palec na ustach. / ------------------------------------------------ / W miarę słów Konrada maski się oddalają; w głębi sceny pozostała tylko jedna. / Wolny! wolny! Ja tu ogłaszam się wolny i nikt ducha mego skrępować nie zdoła. Nikt! Dałem tego przykłady, nim doszedłem do tego sam. Mogą mię stemplować markami, jakimi kto chce, i znaczki na mnie nakładać pocztowe, jakie kto chce. I jacy tam będą oszuści, mogą w moich kieszeniach ręce płukać, mogą mię kraść i brać z moich skrzyń i komór, z moich pól i moich lasów, i zbóż, i warzyw. Ja jestem wolny, wolny, wolny! I nie dosięgnie mnie nikt, bo jestem tak daleki, tak niedościgniony, jak Nieśmiertelność, gdzie Śmierć sama przebiega i wielkimi skrzydłami nad światem wieje. Gońcie mnie, wy bez skrzydeł i wy ze skrzydłami, larwy piekieł, wy Erynie! Nie dościgniecie mnie już Orestesem, którym ukląkł u ołtarza i któremu Bóg promienia swego użyczył. Rozumiesz! Rozświetlał mi w głowie Bóg, Apollo-Chrystus i Erynie przechodzą mimo. Wiesz ty, co to znaczy, że ja: jestem wyzwolon. MASKA 16 A my — ? KONRAD Że wy jesteście wyzwoleni. Męka Orestesa przeszła nad całą ziemią mykeńską. Zbrodnia Atrydów nad całym ciążyła miastem. A zwolony Orestes dał ziemi swojej uwolnienie od klątwy. MASKA 16 Uwolnienie od klątwy! KONRAD Jestem wolny od klątwy! MASKA 16 Chcesz być wolny! KONRAD — — Więc jest klątwa, która ciąży…? Jest, jest… Jaka? gdzie? Kto? Kto ją zdejmie? MASKA 16 Orestes. KONRAD Orestes! Ja! — A ja jestem wolny! MASKA 16 Nie jesteś wolny. KONRAD Nie?! — Więc one… przyjdą, przyjdą… Erynie! Ty wiesz — ? Ty sobie nie zdajesz sprawy z tego, co ty mówisz. Ty nie rozumiesz wszelkich konsekwencji artystycznych. Ty nie wiesz nic więcej nad kilka słów — a każde z nich decyduje o moim życiu. MASKA 16 Przyzwyczaiłeś się wszystko kłaść na jedną kartę. KONRAD Gdybym kładł! MASKA 16 No więc… KONRAD A czego ty chcesz po mnie?! Gry? MASKA 16 Odwagi. KONRAD A ty? MASKA 16 Ot widzisz, odwołujesz się wciąż do mnie. Gdzież ta samoistność? KONRAD A ty się wciąż zwracasz do mnie; nawet ci się o samoistności nie śni. MASKA 16 A tobie się śni o samoistności. Ja zaś ją w tobie widzę z daleka. KONRAD A ja —? MASKA 16 A ty jesteś, przez którego płynie strumień piękności… KONRAD Aha! Tak. Strumień ma płynąć z mego serca, czysta krew. — Jeno krew żeby była czysta… A wy z niej pijcie. MASKA 16 Jacy «wy»? KONRAD Wszystko to, co nie jest mną. MASKA 16 Możesz to uważać za swoje przeznaczenie. KONRAD Przeznaczenie. Już się z nim zetknąłem i — — nie wiem nic. MASKA 16 Nie chcesz wiedzieć. KONRAD Nie chcę wiedzieć. MASKA 16 No to zrozum, że inni tak samo: nie chcą wiedzieć tej odrobiny, tego trochę, co wiedzieć mogą i czego się domyślają, bo — KONRAD Bo… MASKA 16 Bo się boją. KONRAD Czego? MASKA 16 Zrozumienia. KONRAD Więc zrozumienie jest najstraszniejszym — — MASKA 16 Nie. Ale jest początkiem lęku… O tym wiesz. KONRAD O tym wiem. MASKA 16 I już nigdy spokoju… KONRAD I już nigdy spokoju. MASKA 16 Więc jesteśmy sobie mniej więcej równi. KONRAD Więc sądzę, skłonny jestem sądzić, że obaj jesteśmy: mniej więcej. MASKA 16 Gotów jestem poniżyć siebie, byle poniżyć innych. KONRAD Więc jednak przypuszczasz, że na pewnej wyżynie stoję. MASKA 16 O ile nie stajesz na tej, którą ci budują. KONRAD Więc i nie to. — Ale znów wracam do mego sposobu myślenia: że istnieje bezwzględna klasyfikacja poza tą moją i poza tą innych i że ta jest sama ze się. MASKA 16 Z ducha? KONRAD Z ducha! I że każdy czuje lub kiedyś wymiarkuje: jaki duchem jest i skrzydła rozwinie, jeśli skrzydła poczuje, i wzleci, jeśli mu się wznosić wolno, i uleci, gdy mu to znaczono. MASKA 16 Aha. Orle loty. A cóż to ma być? Czy tylko retoryka i tylko literatura? KONRAD Sztuka. MASKA 16 Czy tylko sztuka? KONRAD Cóż może być innego? MASKA 16 A z tego widzę: żeś tylko artysta. KONRAD A! z tego nareszcie widzisz, żem artysta. MASKA 16 Aha. KONRAD Aha. Więc znów różnica między nami. MASKA 16 Przepaść! KONRAD Przepaść. — MASKA 16 Któryż z nas zechce skoczyć —? KONRAD Dlaczego? Po co? MASKA 16 Bo przepaść, przed którą się stoi, ciągnie! KONRAD Chimera?! MASKA 16 Chimera. KONRAD A to ty jesteś chimera. I już teraz cię rozumiem, rozumiem. Ty jesteś tym duchem-pegazem, który nosisz mego ducha ponad przepaściami, — poprzez ugory, puszcze, lasy. MASKA 16 Albo prościej… KONRAD Albo prościej: MASKA 16 Ja dla ciebie nie istnieję wcale, o ile nie wynajdziesz na mnie figury i pozy artystycznej. KONRAD Dźwigam cię. MASKA 16 Przystrajasz mnie. Wdziewasz na mnie larwę marmuru, larwę sztuki, — jaką chcesz i mnie dusisz, mnie dławisz, zabijasz. KONRAD Więc jesteś niczym. MASKA 16 Nie jestem tak łatwo uchwytny. KONRAD Otośmy równi. MASKA 16 A teraz skwapliwie wyciągasz ku mnie rękę, gdy się otaczam tajemniczością. Bo tę tajemnicę chcesz ze mnie wyciągnąć. KONRAD Masz ją. Miej i idź z nią lub zostań. Uznam ją i będę ją szanował. Zgadnę ją sam, jeśli jest. A że jest, o tym wiem mimo ciebie, — z logiki założenia, z logiki artyzmu. I teraz oto uważ, że odkryłem tobie część rzeczy, którym nie przypatrywałeś się wprzód. MASKA 16 No tak. — Ale to znaczy… KONRAD Co? MASKA 16 Myślenie. KONRAD Dla mnie myślenie jest powietrzem. MASKA 16 Do lotu! KONRAD Do lotu! MASKA 16 Więc ty duch lotny. KONRAD Rozwinąć skrzydła, — lecieć w lot, jak orli lotny duch, nad skały, paście, lasy, w tęczowe krasy chmur, jak lotny puch. Do nieśmiertelnych złotych wrot. ………………. Ach wiecznie tam, gdzie nie dolata nikt, lecieć tęskność mię zmusza, gdzie w raj ten obiecany przykują nas kajdany. MASKA 16 A jakież to kajdany? KONRAD DUSZA ------------------------------------------------ Przepadła poza ścianą z boku; już nowa dotrzymuje kroku, już nowa koło niego krąży, śledząc, gdzie Konrad myślą dąży. KONRAD Co mnie obchodzi przede wszystkim mój naród? Co mnie obchodzi jego historia i jego plotki? Tak plotki. Bo ostatecznie wszystko, co wam daje wasza poezja jest plotką, z którą się nie walczy. Poezje uważają u was jako półprawdy, jako rzecz, w którą się nie wierzy, której się nie ufa, na której się nie polega. Poezja zaś jest artyzmem. Zaś artyzm ma swoją logikę i nieodwołalność i jest całą prawdą, jeśli jest. Inna zaś prawda jest niepotrzebną. MASKA 17 Odbiegasz, od czegoś zaczął. KONRAD Nie odbiegam od niczego, zwłaszcza od tego, com zaczął, jeśli myśl moją snuję logicznie właśnie z tego, com zaczynał. MASKA 17 Mówiłeś o narodzie. KONRAD Nie obchodzi mnie nic wasz naród, bo ten wasz naród nie jest waszym narodem. Zgoda wasza i zgodność wasza jest już dla was niedościgłą, więc stąd uznajecie ją tak skwapliwie w tej waszej poezji. Na co wam zgoda potrzebna? Jedynie niezgoda z was co jeszcze wytwarza, z was, którzy jesteście niczym, niczym, niczym. MASKA 17 To przykre. KONRAD To tylko przykre? To śmierć dla inteligentnego człowieka! A dla was to tylko przykre. Powinniście mnie zabić, zabić. A wy westchniecie, że to przykre. MASKA 17 Zabijasz się sam. KONRAD Zabijam się sam. Ale i to wszystko będzie za późno. Świadomość przyszła już wprzódy, — wprzódy. A kto mi ją odbierze?! MASKA 17 Nie ja. KONRAD Nie ty. — Nikt. Świadomość ta jest artystyczna, logiczna w swoim artyzmie i nieodwołalna. Jest sama ze siebie. Ja ją tylko odkrywam. Ja tylko ją poznaję, tę, co jest, ją: TAJEMNICĘ. Ją niezgadnioną, ją wielką. MASKA 17 Kto to ma do siebie brać? KONRAD Kto? Nikt. Najlepiej nikt. A przede wszystkim niech nie bierze ten, kto się nie poczuwa do niczego i jest spokojny. MASKA 17 Takich nie ma. KONRAD A właśnie, że takich nie ma. Wszyscy są czujący, czujący, wiedzący. Już ich widzę, już ich znam. Wszyscy są przewidujący, zgadują, poznali, pogłębili duszę narodową i już ją wzięli dla siebie, już ona ich i dla nich. Niech żyje partia. MASKA 17 Dopiero mówiłeś przeciw partii. KONRAD A cóż ty myślisz, że ja nie jestem partią? MASKA 17 A więc reprezentujesz ją sam jeden. KONRAD Nie — i tak. MASKA 17 I to nazywasz logiczne. KONRAD Następstwo rzeczy jest logiczne, — i to jest ode mnie niezależne. Ja je odkrywam. Ja je tropię. I nieraz jasno widzę. I wtedy przerażam się jego bezwzględnością artystyczną: pięknem, które równocześnie czuję. — A ci, co za tym idą, co ją tworzą, ci nie widzą nic dalej. MASKA 17 Tak ci się zdaje. KONRAD A właśnie dlatego, że myślą, że tak mnie się zdaje. MASKA 17 No więc komuż? KONRAD Mnie się zdaje…? Nie mnie, nie mnie. Ale tak jest, tak jest poza mną i poza wami, — że to są naukowe pewniki, to co w artyzmie i poezji odkrywam. A naukowe pewniki wszak dla was są istotne? — — Że mniejsza o to, czym jestem ja i co się ze mną stanie lub z moimi dziełami, ale że ten mój każdy krok, to jest krok ku… MASKA 17 Śmierci?!! KONRAD …………….. Tak. ------------------------------------------------ Zaledwo za nią drzwi zapadną, Gdy nowa weszła z miną składną. KONRAD Co jakie parę staj lat… co wiek, co… zjawia się człowiek, który nie może znieść tego, co jest. MASKA 18 Czego? KONRAD Niewoli. MASKA 18 Niewoli narodu. KONRAD Nie. — Niewoli narodowości. MASKA 18 Co?! KONRAD Niewoli narodowości. Wy chcecie ze mnie uczynić niewolnika. MASKA 18 Czego? KONRAD Patriotyzmu. MASKA 18 Ha!? KONRAD Dlaczego wy macie poczucie niewoli i poddania, i uległości, a ja nie? Dlaczego wy czujecie się poddani i w jarzmie, a ja nie? Czy wy nie macie duszy? MASKA 18 Ha!? KONRAD Czy wy nie macie duszy? Nie wiecie, co to jest dusza, siła, która jest tym, czym chce i nie jest tym, czym nie chce. Dusza, która jest nieśmiertelna i pochodzi od Boga, a wy mówicie, że ją znacie i zatracacie jej boskość, zatrzymując ambicją, a Jej nie macie. Nią nie jesteście. Bo mieć ją i nie być nią: to nielogiczne. Wy śpicie. Jesteście podobni ludziom, co śpią: ludziom, których duch błądzi, a tylko ciało ciepłem dycha. Wy śpicie. MASKA 18 A na cóż mamy się budzić? do czego? KONRAD Prawda. Po cóż się macie budzić? Wy jesteście ciałem, które dycha, które wdycha powietrze i wchłania napoje i jadło; ciałem, które płodzi i rozwija się, i gnije. Tu wasz kres. Wy nie zdolni więcej. Cóż wy byście więcej mieli czynić? Czy czynić, czy działać, czy chcieć, czy tworzyć —? Do tworzenia trzeba artyzmu. Artyzm nie może być utylitarny, bo jest niezależny od waszego bytu. Rzecz nie do osiągnięcia dla was. Więc śpijcie. MASKA 18 Tymczasem widzę, że zasypiasz przede wszystkim ty. Bo to, co ty mówisz, to jest senność, to jest spanie, ale to śpisz ty. KONRAD A wy? MASKA 18 My nie jesteśmy obowiązani do niczego, bo my nie jesteśmy artyści. KONRAD Co jakiś czas zsyła Bóg człowieka jasnowidzącego. MASKA 18 No to mów, co widzisz —? KONRAD …Poczekaj, poczekaj, poczekaj. — To musi mieć formę artystyczną… ha… tak… tak… — formę nieodwołalną, artystyczną, formę niedwołalnego piękna, przed którym nie ostoi się nic, która jak młot walić będzie i przed którym wszystko polęże. MASKA 18 Uderz w ten ton. KONRAD Cicho — Już słyszę głos. Tym wołaniem, tym czynem zwyciężę. Uderzyćże w ten dzwon? MASKA 18 Uderz we wielki dzwon. KONRAD Zatem sztuka. Wysoki artyzm sztuki. Tragedia! Najszczytniejsza sztuka ma mówić i swoje: DRAMATIS PERSONAE wyprowadzić. Ma więc wyjść polska Antygona i polski Edyp i mają żegnać słońce i żegnać światło, pozdrowienie śląc mu od ust klnących. I żądać ma Antygona, aby jej było wolno grześć brata, i żalić się jego wczesnej śmierci, i uczcić mlekiem i miodem, jak przystało czcić umarłych, i ma swego mimo straże dokonać. MASKA 18 I ma swego dokonać. KONRAD I ma wyjść Edyp i bluźnić Bogu, że go dosiągł i że go pchnął w nędzę, i że dał mu świetność, i że dał mu nędzy świadomość, która mu była Śmiercią. MASKA 18 Świadomość, która mu była Śmiercią. KONRAD Alboż my nie mamy tego samego? I tego Edypa, i tej Antygony? Nie jesteśmyż my tą siłą ducha onych przejęci? MASKA 18 A więc wracasz do narodu. KONRAD Wracam do nieśmiertelności. MASKA 18 Tak?! —?! KONRAD Nieśmiertelność czuję… MASKA 18 To już raz było powiedziane. KONRAD Może, — tak — wiem. Tejże chwili już wiem, ale dla was znów to jest przypomnienie i już znów myśl się dla was gubi, bo nie widzicie myśli, ale człowieka. Tak jest, dotąd nie widzicie myśli mojej, tylko mnie, a nie o mnie chodzi. Przeszkodziłeś mi. MASKA 18 Przeszkodziłem, ale to nie ja. KONRAD To ty. Bo do tych, którzy powtarzają cudze, należysz ty, nie ja, który cudze przeżywam. MASKA 18 Jakże to przeżyć takie słowo jak: nieśmiertelność. KONRAD To go nie powtarzaj! MASKA 18 Kiedy to piękne i to jest prawie tyle trochę piękna, które naprawdę powtarzać lubię. KONRAD Adje! MASKA 18 W każdym razie przyznasz, żem ci mocno dopomógł odpowiedziami do rozumowania. KONRAD Szedłem ja, nie ty. MASKA 18 I ja właśnie li tylko tego chcę, żebyś ty szedł nie ja. KONRAD Ale ty nie wiesz, gdzie ja idę. MASKA 18 Bo to mnie nie obchodzi. KONRAD A?! MASKA 18 A tak, bo to mnie nie obchodzi, gdzie ty idziesz? Mnie obchodzi: gdzie idzie naród. Mnie nie obchodzi, gdzie ja idę. Ja się nad tym nie namyślam i nie zastanawiam: co jest osią działania myślowego u ciebie. Ja się nad tym nie zatrzymuję. Porównuję się tylko z tobą, kiedy wywodów twoich słucham i badam: gdzie dąży naród? KONRAD Ty? — Co! Ty?! MASKA 18 Ja obserwuję naród. Ja jestem obserwator. A ty… KONRAD A ja tym żyję!! MASKA 18 I to cała różnica. KONRAD Niemała. MASKA 18 Cóż lepsze? KONRAD Więc jak to? Jak to? Ty jesteś obserwatorem narodu? MASKA 18 Na przykład na tobie. KONRAD Na przykład na mnie… MASKA 18 Adje! ------------------------------------------------ Przepadła; jużci nowa wkracza i sieć domysłów swych roztacza. MASKA 19 Myślisz, że my jesteśmy przeciw Polsce. KONRAD Ja nie myślę o Polsce. MASKA 19 O czym myślisz? KONRAD Do mnie należy moja myśl i myśli mojej nowina i niespodzianki, a wy mnie nie stawiajcie płotów, ogrodzeń, sieci żelaznych, — nie mówcie mi na każdym kroku, że to klatka! MASKA 19 Ha, jeśli ją czujesz. KONRAD Ja jej nie czuję. MASKA 19 W takim razie nie rozumiemy twoich poglądów. KONRAD Ja wam ich nie wyjawię. MASKA 19 Więc są tajne. KONRAD Nie mam żadnych tajemnic, ani swoich, ani cudzych. MASKA 19 Toś szczęśliwy. KONRAD Ani się nie chcę stroić w urok i piękno, i poezję tajemnicy. MASKA 19 Więc jest, — tylko odzierasz ją z szat poezji. KONRAD Więc jest… tylko nazywa się: wola, a ubrana w szaty poezji nazywa się: niewola. I oto to, do czego chcesz mnie przymusić. MASKA 19 Nie wiedziałem, że mam tyle mocy. KONRAD Nie wiedziałeś, że mam tyle odporności. MASKA 19 No, ale wróćmy do, — — rzeczowo. — My ofiarujemy ci wspólność pracy. KONRAD Teraz już nic, — już nic. MASKA 19 Zrywasz. KONRAD Nie. Nie zrywam. MASKA 19 Cofasz się. KONRAD Nie. MASKA 19 Więc co? Kpisz? KONRAD Nie. MASKA 19 Brutalnym chcesz być. KONRAD Nie. MASKA 19 Więc my… KONRAD Was nie ma. MASKA 19 Co? KONRAD Was nie ma już. Wyście stracili swoją egzystencję. Nie widzę was. MASKA 19 Stajesz się wyraźniejszy. KONRAD Przestaliście istnieć już. MASKA 19 Skazujesz nas na śmierć. KONRAD Wyście pomarli. Trupy i upiory. Nędza duszy! MASKA 19 Tyś bogacz. KONRAD I przyszliście mnie kraść. MASKA 19 To jest idea. Napisz to jako artykuł. KONRAD Bo ty chcesz tę ideę oświetlić po swojemu. MASKA 19 My nie zmienimy jednego słowa. KONRAD A! Umiecie uszanować. Nie chodzi wam o słowa, ale o czyny. Chcecie zmienić opinię o mnie, a do tego macie środki. MASKA 19 A więc widzisz, że jesteśmy i że mamy egzystencję. KONRAD To nie jest egzystencja, ta wasza. — Wy jesteście zależni od lampy, około której latacie jak ćmy, prosząc i ćmiąc światło. Nie wiecie, kto lampę trzyma. MASKA 19 Ty wiesz —? KONRAD Ja wiem. Lampę trzyma człowiek ślepy i nazywa się: przeznaczenie. MASKA 19 Bah! KONRAD A na lampę dmuchnąć mogę ja i wtenczas co…? MASKA 19 Wtenczas… KONRAD A! nie chcesz dokończyć, ćmy widzę w ciemności. MASKA 19 Jak wieszcze. — Czy zechcesz lampę naszą wspólną zagasić? KONRAD Dajmy pokój alegorii i temu, co ja chcę… Ujrzycie inne światło, ja wam nawet pokażę drogę… Ale wam dobiec nie starczy sił i skrzydła opadną wam w zimnie w pół drogi. Spadniecie w noc, zziębłe, strudzone ćmy, motyle, krasy pył… Jeszcze, jeszcze… do rana… MASKA 19 Co… ty… mówisz —? KONRAD Aż świt… MASKA 19 Ach, tak… ciebie to męczy. KONRAD Ach, to mnie męczy, — że liryzuję was i siebie, i was, i wszystko, i wszystko. MASKA 19 Patrzysz przez pryzmat poezji. KONRAD Czyli, mówisz, że patrzę przez pryzmat frazesu. MASKA 19 Sztuki! KONRAD Ty nie rozumiesz Sztuki. MASKA 19 Ależ ja rozumiem sztukę i wiem, że to nie frazes. KONRAD Ani fałsz. MASKA 19 ? KONRAD A! ty właśnie sztukę uważasz za fałsz. MASKA 19 Tu ja uznam za konieczne otoczyć się tajemniczością. KONRAD Lubisz »wymianę myśli« MASKA 19 To tak rzadkie. KONRAD I chciałbyś, żebym się wypowiedział. MASKA 19 To niełatwe zadanie. KONRAD I ja sam w twoich oczach winienem się popisać. MASKA 19 Nie jesteś próżnym. KONRAD Jestem. MASKA 19 Pozwolisz, że sam sądzić cię będę. KONRAD … — To zbacza i nie tędy chodzi moja myśl i cokolwiek w tym sensie słyszę, nie słyszę właśnie wcale zupełnie. Jestem głuchy na wszystko, co dotyczy mnie. Nie słyszę nic, cokolwiek kto mówi. Ja mam swój sąd własny. A zdobyć go było mi bardzo ciężko. I to jest cała moja siła. MASKA 19 I to jest cała twoja siła. Dajemy ci pole. Może ją zużytkujesz? KONRAD Ja jej nie myślę zużytkowywać. MASKA 19 Ale… to niepodobna, aby nie miała… KONRAD Wybuchnąć! MASKA 19 A? — Wybuchnąć. KONRAD Nie chcę nic, nic, — nic… nikogo, żadnych stronnictw, żadnych idei, one wszystkie upadły, — muszą upaść, żadnych ludzi, osobistości; oni wszyscy muszą upaść, upadną. Chcę… żeby w letni dzień, w upalny letni dzień… Chcę, żeby w letni dzień, w upalny letni dzień przede mną zżęto żytni łan, dzwoniących sierpów słyszeć szmer i świerszczów szept i szum i żeby w oczach mych koszono kąkol w snopie zbóż. Chcę widzieć, słyszeć w skwarny dzień, czas kośby dobrych ziół i złych i jak od płowych zżętych pól ptactwo się podnosi na żer. MASKA 19 Nasze jutro —? KONRAD — Nie. — — — Chcę patrzeć, słyszeć, jaki gwar zielonych, złotych much; chcę widzieć, słyszeć, tężyć słuch, jak z kwiatów spada kwietny puch, jak lęk i groza kosi łan, wśród ciszy pól i gór, w słonecznym blasku złotych chmur, na chleb na przyszły rok. Chcę patrzeć, patrzeć, tężyć wzrok… i potrącać mogiłę co krok. MASKA 19 Nie rozumiem cię… ty przecie mówisz o Polsce! Ty myślisz o Polsce! KONRAD Tak? — Nie. — Chcę pójść w zaciszny, gęsty bór za skłony sinych gór i patrzeć po konarach drzew: od których, z jakich stron słonecznych żarów wionie wiew, jak krąży w drzewach żywny sok… i które padną za rok… i że niczyich rąk nie zbroczy krew. MASKA 19 Ty myślisz o Polsce!! To widoczne! KONRAD Tak? ------------------------------------------------ Poszła i właśnie wchodzi nowy druh nieodstępny Konradowy. KONRAD Przyznasz mi, że my z coraz większą mówimy rezerwą o wszystkim. MASKA 20 My może coraz mniej wiemy. KONRAD Rzeczy wspólnych. A czy w ogóle te, które uważaliśmy za wspólne, były zdolne powołać wspólność? MASKA 20 Jak? jak? KONRAD Czyśmy właściwie mieli jakie rzeczy wspólne? Chyba akcesoria i godła. MASKA 20 Tak akcesoria i godła. Dziś nieznaczące nic. KONRAD Dziś tylko poetyczne. MASKA 20 Tak… A… Czyli że… KONRAD Czyli, że te rzeczy, które my mamy za poetyczne i które nam są wspólne, są nam przeszkodą w zbliżeniu się, bo urastają do potęgi widma, które wzbrania wstępu do Raju. MASKA 20 Anioła. KONRAD Archanioła. MASKA 20 Archanioła! KONRAD Który mówi: »Będziesz za grzechy twoje dawne spełnione pokutował. Jak wiele było twojej chwały i sławy, tyle oddasz męki i bólu«. MASKA 20 I to jest fałsz. KONRAD I to jest fałsz. A to jest sprawiedliwość poezji. MASKA 20 Więc czegóż mamy się wyzbyć? KONRAD Poezji. MASKA 20 Poezji!? KONRAD Tutaj zacznie się nasza siła. MASKA 20 Więc możemy mieć siłę. KONRAD Więc ty jej nie czujesz, mimo poezji. Czyś ją ty może czuł przez poezję. Ale nie, to był upór — i tylko wobec siebie siła. Ale ta siła wobec drugich, to nie może być poezja. MASKA 20 Więc co? KONRAD Wola. MASKA 20 A tak: wola! KONRAD To, czego chcę, żądam, musi być. Trzeba umieć żądać i wiedzieć, czego żądać. MASKA 20 Od kogo? KONRAD I trzeba wiedzieć, że jeśli są rzeczy, które ode mnie zależeć powinny, to grzechem jest pytać się o nie innych i żądać ich od innych. MASKA 20 Zapewne, że wiele naszej słabości, niemocy leży tu, na tej ścieżce, gdzie wiodą rozstajne drogi do tego kamienia. Oto brak świadomości, co moje… KONRAD I do czego ja mam prawo. MASKA 20 Prawo. KONRAD I nie to prawo, przez kogokolwiek nadawane i uznawane; — ale przez to prawo, które poza prawami takimi jest bezwzględnie i którego z niczyjego poczucia wyrugować nie można niczym, żadnym słowem ani rozkazem. MASKA 20 Więc byłoby to prawo boskie. KONRAD Prawo ciężkości myśli i uczucia. MASKA 20 Uczucia… KONRAD Albo lepiej: prawo ciążenia myśli. MASKA 20 Matematyka i statyka myśli? KONRAD A tak, — tak. Jak jest matematyka i statyka obrotów i pędu światów, a więc i naszego, — tak jest matematyka i statyka myśli. MASKA 20 Tak. — Hm. — Tak. — Czyli że, czyli że: KONRAD Czyli że… MASKA 20 / odchodzi / ------------------------------------------------ Już nowa, — ledwo tamta pada — znów nieodstępna od Konrada. KONRAD Oto uszlachetniłem moją myśl. MASKA 21 ? KONRAD I budować poczynam wszystko z rzeczy lotnej jak słowo i lotniejszej niż puch. Budować wielki poczynam gmach, pałac, miasto. Jeruzalem buduję nową, li za zmysłem oczu i za słuchaniem idąc. MASKA 21 ? KONRAD I nie obrażę niczym uczuć sąsiada i oka bliźniego nie obrażę — a nasycę serce moje i zmysły moje wszystkie nasycę. MASKA 21 ?! KONRAD Oto buduję Polskę! MASKA 21 ?! KONRAD Na obłok ten patrzę, biegnący skłonem ogromnym i powitanie mu posyłam braterskie. Mój ci jest po skłonie, po ogromach płynący. Własnością jest moją i rzeczą, której zasię kupić nie może ode mnie sąsiad mój ani brat, ani złodziej wydrzeć i zagrabić. MASKA 21 ? ------------------------------------------------ Znikła; już inna jest i bada niepokojącą myśl Konrada. KONRAD Oto na co patrzę, gdy Noc zapadła i co czynię… MASKA 22 — —- ? KONRAD Oto przypatruję się drobnym zdarzeniom i żyję tym życiem nieustawnych tragedii drobnoustrojów. MASKA 22 Drobnoustrojów? KONRAD A tak. Tworów małych, które gromadą idą, ale które wcale gromadą nie są i które giną pojedynczo. MASKA 22 ! KONRAD Każdy ten twór ginie samodzielnie. MASKA 22 ? KONRAD A ja zamierzyłem patrzeć na ten ciąg nieprzerwany dramatów. MASKA ? — Powoli inne maski włażą. Weszły, ruch każdy jego ważą. Za jego gestem się pochylą i tak nad ziemią krótką chwilą patrzą się, każdy zaczajony, co znaczy gest niedomówiony? KONRAD Oto, gdy noc naszła już domostwo moje, — w izbie zastawiam misę cynową, pięknie brzęczącą; — misę tę pełnię napojem słodowym, któren z jęczmionowych ziaren zalewkami się przetwarza, — a woń miła napełnia izbę, woń Słowianom ulubionego napoju… MASKI ?! KONRAD I oto zabieram kaganiec, który przytwierdzon u żeleźca wpojonego w mur, z dala rozświetlał komorę; który rozpraszał był mrok nocy, tej, co pokój i ukojenie niesie śpiącym. MASKI !? KONRAD A kiedy błyska świt, szary nieledwo świt, — niepokojem już serce moje przejęte… i groza się do zmysłów moich ciśnie… i opanowuję po chwili pierwszy zmysł: wstrętu… Misa cynowa pomieści wszystką nieprawość, która w niej, z pięknie brzęczącego metalu uczynionej, w niej napoju ulubionego Słowianom pełnej… MASKI !?! KONRAD Scześnie! — ------------------------------------------------ Nagle, gdy Konrad wyrzekł „scześnie”, zajękły dziwno, jakby we śnie i wpadną nagle do podziemu, uległe przeznaczeniu swemu. / Tejże chwili zamykają się wszystkie drzwi naokół, które dotychczas stały otworem i tworzy się mroczne wnętrze dużego pokoju. Tejże samej chwili otwierają się podwoje środkowej ściany w głębi i widać izbę niewielką mieszkalną i drzewko oświetlone, i ustrojone, zawieszone u stropu. Nad kolebką pochylona matka ssać daje piersi dzieciątku i kołysze się w takt nuconej półgłosem kolędy. Aniołowie to obstąpili kolebkę chórem: / KONRAD Pamiętam, niegdyś wchodziłem do księdza, do pustelni i przystanąłem w sieni. Pamiętam, gdy pozdrowiłem, ci czyści i nieskazitelni pojrzeli ku mnie zdziwieni. O Boże! pokutę przebyłem i długie lata tułacze; dziś jestem we własnym domu i krzyż na progu znaczę. Krzyż znaczę boży nie przeto, bym na się krzyż przyjmował; lecz byś mnie, Boże, od męki, od męki krzyża zachował. Byś mnie zachował od tego, coś zasię za mnie przebył; bym ja był z twoich wiernych, a niewolnikiem nie był. Bym ja miał z Ciebie siłę, jak wierzę w Twoją wiarę i żebym się doczekał, jak miecze ślesz i karę. Byś to, coś zapowiedział, dopełnił w moim życiu: by zeszło światło w nocy i trysnął zdrój w ukryciu. By trysło źródło świeże za laską Mojżeszową i byś mi wskazał leże i dach nad moją głową. Byś zwiódł z wędrówki długiej mój naród do Wszechmocy! Byś dał, co mają inni, GDY PRZYJDZIESZ JAKO DZIECIĘ TEJ NOCY. Bożego narodzenia ta noc jest dla nas święta. Niech idą w zapomnienia niewoli gnuśne pęta. Daj nam poczucie siły i Polskę daj nam żywą, by słowa się spełniły nad ziemią tą szczęśliwą. Jest tyle sił w narodzie, jest tyle mnogo ludzi; niechże w nie duch twój wstąpi i śpiące niech pobudzi. Niech się królestwo stanie nie krzyża, lecz zbawienia. O daj nam, Jezu Panie, twą Polskę objawienia. O Boże, wielki Boże, ty nie znasz nas Polaków; ty nie wiesz, czym być może straż polska u twych znaków! Nie ścierpię już niedoli ani niewolnej nędzy. Sam sięgnę lepszej doli I łeb przygniotę jędzy. Zwyciężę na tej ziemi, z tej ziemi PAŃSTWO wskrzeszę. Synami my twojemi błogosław czyn i rzeszę! Gwiazdka zeszła i świeci nad kolebką dziecięcą nad miłością zabłysła matczyną. Światło błysło stuleci, radość nocy tej święcą: Gwiazda zeszła nad ŚWIĘTĄ RODZINĄ. Oto dziecię w kolebce, matka nad nim schylona. Około niej Anieli? Domże to mój? Mnie żona? Któż te słowa mi szepce?: ta z tobą dolę podzieli. Koniec memu błąkaniu, koniec mojej udręce. W czyimże to szeptaniu?: z tą ślubem sprzęgniesz ręce… / Klęka. / HESTIA / Występuje z izby, gdzie światło. Podwoje izby zamykają się za nią. / Strzegę twoich ócz i twoich rąk, Uchylam od cię mąk, zdejmuję z czoła znamię trwóg, byś był jako ten, co nie pamięta, przez jakie przeszedł ciemnie dróg. KONRAD Tyżeś to, moja święta? HESTIA Na czoło twoje kładę dłoń a usta moje nucą śpiew w tajemnic znaku wieczystych, byś zbył tę myśli głębną toń, gadów pełną nieczystych. KONRAD Ty ogień mój i krew. O, czy mi ciebie zsyła Bóg? HESTIA Ty masz być z bożych sług. KONRAD O wiem, ty znaczysz drogę posłanniczą. Za ust twoich wymową, co płynie żywiczną strugą, stęsknionym idę słuchem I przejmuję twe wielkie słowo duchem, który przebolał długo. Ty wiedziesz ku zmartwychwstaniu, że się moje dni już nagłe liczą, że już jesteśmy na zaraniu. HESTIA Panem będziesz moim i sługą. Strzec tobie ognia, który palę rękoma moimi, rękoma moimi. Wziąć tobie topór oburącz i siąść stróżem u proga. I nie zwolić ni piędzi ziemi. Co Bóg rozwiązał, — łącz! Z rozkazu i woli Boga! KONRAD Każesz walczyć!? HESTIA Znaczę cię kościołem. KONRAD Czynisz żagiew! HESTIA Płonącym czynięć Aniołem. Zgromadź mnogie ludy na wiec: niech siędą społem za stołem i powiedz im, jak ognia mają strzec, jak modlić się mają dzieły. Że jest już czas, by ręce topór jęły przyspieszyć dni, bożemi znaczonych słowy, by naród wstał na krwawą rzeź. KONRAD Płomień około twojej głowy, łuna przy twojej twarzy. HESTIA Pochodnię weź. KONRAD Oczy! gwiazdy płonące! Świecisz w nocy, jako z płomieni patrzące żywe słońce! HESTIA Pochodnię weź! KONRAD / bierze z jej ręki pochodnię płonącą / A może wy nie wiecie, co to znaczy pochodnia? Że ją dałem do ręki kobiecie, co ogniska-ołtarza strzeże? Wy dziwicie się może, że Konrad z jej ręki ją bierze, że święcić kazała noże, a noże święcić znaczy: zbrodnia!? Pochodnia, ogień, światło, żar świeci i razem spala, i ciepła razem niesie dar, i pożarami w gruz obala. Rozjaśnia, ale niszczy razem; ogniem żyjącym zabić zdolna. Płonąca, jest tą żywiołową siłą, którą posiada DUSZA WOLNA. Płonąca, jest tą ducha władzą, której sile ciało podlega, potęgą, — duchy, gdy się gromadzą w niej alfa myśli i omega. W niewiadomości człowiek żyje, w niewiadomości błogosławion. Płomień ten boski kto odkryje, potępion może być lub zbawion. Gdy straci żarów świętą siłę, choćby w ofierze dla narodu, mniema, że ogniem go ocali, — — dościgną mściwe Erynije, doścignie Sęp wiecznego głodu: wieczyście dalej, co jest dalej? co będzie dalej, za wiek, wieki? Im bliższy wiedzy, tym daleki, coraz to dalej bieży, leci: ogniem się własnym spala, — świeci! to są te gwiazdy, co spadają w noc. Patrzycie w nie: — — Znikają. W KATEDRZE NA WAWELU / Za podniesieniem zasłony do aktu trzeciego, z głębi sceny słychać rozmowę dwóch osób znajdujących się w grupie gromady, przy której stoi Geniusz. / GŁOS 1 A cóż Konrad? GŁOS 2 Mam najzupełniej to wrażenie, jak gdyby wśród nas był. GŁOS 1 Jeno nie widzimy go. GŁOS 2 Owszem widzimy go, chociaż go nie ma. Dowodem rozmowa; czyli że niejako obecną jest jego myśl. GŁOS 1 Dusza. GŁOS 2 Myśl! GŁOS 1 A jego myśl dalsza? Nie jestże ona potrzebną tu? GŁOS 2 O tak, jest. GŁOS 1 Ale jego samegoż myśl dalsza, jakiej my się nie możemy spodziewać ani domyślać? GŁOS 2 Jakaż to myśl? GŁOS 1 Niespodzianka, którą odnośnie do siebie, on jeden wnieść może. GŁOS 2 Ta niepotrzebna. Ta nas nic nie obchodzi. Co ona nas może obchodzić? GŁOS 1 Więc ta nasza obojętność dla niego… GŁOS 2 Nie. To uświęcenie jego właśnie, uświęcenie — które jego myśli rozwój jemu samemu wyrywa! GŁOS 1 Że on… Cóż z nim się dzieje? GŁOS 2 Co z nim się dzieje? On sam niknie i ginie, rosnąc w nas. GŁOS 1 Jakże to? GŁOS 2 Zapala płomienie, przy których gaśnie sam, bo płomieni tych jest ogrom i burza, i płonący las. GŁOS 1 A on zginie w dymie. GŁOS 2 On zginie tym, co było w nim złego i niepotrzebnego, i dodatkowego. GŁOS 1 Co? GLOS 2 Życie z tym wszystkim, co mamy my. GLOS 1 Więc my… GŁOS 2 My musimy pozostać! GŁOS 1 / czyni maskę i gest zadziwienia / GŁOS 2 Bo tegoż on żądać nie mógł, by nas wyruszyć z posad, by nami zatrząść, nas burzyć. GŁOS 1 Wtenczas żyłby on. GŁOS 2 Tym, co zbudziło jegoż samego i jemu dało… GŁOS 1 / z maską i gestem zaciekawienia / GŁOS 2 Klątwę! GENIUSZ / który był stał przy tej grupie mówiących i słuchał; teraz odwraca się od nich i ku innej grupie się zwraca / MUZA Wszystko, czego się tknę, w mych rękach mrze i pięknem wtedy mnie niewoli, gdy kres się zbliża doli i resztki życia w grze. Do tęsknej oto lgnę niewoli, gdy wspominanie Sławy boli, gdy ogień cały w jednej skrze. Iskra jedyna, gdy dogasa, cała jej wtedy widna krasa, ja wtedy ku piękności drżę. O Piękno! Duszy tajemnica: ostatnie chwile skonu, gdy róż śmiertelny barwi lica i znika jak gasnąca świeca, w półdźwiękach i półszeptach tonu. Weselcie się, w tej melankolii piękno, gdy serca smętkiem oddźwiękną, ja będę wtedy waszą panią, a wiedzcie, żem jest tą, co wy tęsknicie za nią. ------------------------------------------------ Już Geniusz od niej się oddala, zostawując jej myśl nieskończoną, ku innym idąc, których skala myśli być ma znów podniesioną o ton, więc rękę władnym ruchem wzniósł i już włada nimi: duchem. KARMAZYN Zdobędziem się na wielki czyn. HOŁYSZ Sumienie ściga moją myśl. KARMAZYN Cisnę w naród, co posiąść miał mój syn. HOŁYSZ Cha, cha, antyczna broń. KARMAZYN Hej, chłopie, bierz tę karabelę. HOŁYSZ Hej, chłopie, bierz mój lity pas. KARMAZYN Gdy na narodu staniesz czele, pamiętaj nas, wspominaj nas. HOŁYSZ Bądź taki, jacy myśmy byli. KARMAZYN Cha, cha, wyucz się naszych wad. HOŁYSZ Otośmy siłę w tobie odkryli. KARMAZYN Bierz karabelę… HOŁYSZ Lity pas… KARMAZYN Niech cię Najświętsza Panna chroni, Będzieszli ciekaw, jak masz użyć tej broni? HOŁYSZ Cha, cha, — dłoń dajcie do mej dłoni. KARMAZYN Zdobędziem się na wielki czyn! HOŁYSZ Nasze błędy posiędą oni. KARMAZYN Zabierzcie, co miał wziąć mój syn. Podajcie ręce — idziem wraz. Cha, cha, gdy niczym nasza rola, przynajmniej was pociągniem w grób. Jedneśmy razem żęli pola i jeden nasz był żywny żłób. Dziś się nam wspólna rodzi wola, gdy bierzem na ruinach ślub. Znaj, mości chamie, co to szabla. Szabla to jest szlachecka broń. Siekierą Kain zabił Abla, więc Bóg »przeklinam« wyrzekł doń. Zaś szlachcie Bóg dał karabele, pohańców bić, po pyskach tłuc, wylecieć na husarii czele, wszystko oporne zwalić, zmóc. Mieć Boga w sercu, wy go macie, możecie kość niezgody wziąć. Bierz karabelę, chamie bracie i za pan brat ze szlachtą siądź. Niech, mościdzieju, Bóg zna pana, że jesteś cham sam Bóg to dał, do herbu biorę dziś acana, byś ty i Bóg mą łaskę znał. / Karmazyn i Hołysz biorą karabele ze stołu i rozdają je gromadzie chłopów, którzy stali za ich krzesłami. / Lecz Geniusz, który przy nich stał, z ręką nad nimi podniesioną, porzucił był ich już, ku innym idąc, innych dusz władzę w swą biorąc dłoń święconą. KAZNODZIEJA Bracia, orzeł zakrył moje oczy, skrzydłami mię po oczach uderzył. Mrok przed moimi oczami i strach we mnie, jakobym już nie wierzył —? Ktoś przede mną olbrzymi stanął i przesłonił jasność mych dróg i nie wiem — li to Szatan czy Bóg —? Czy chcecie, bym się z nim zmierzył —? Czy będziecie mnie wierni, gdy ja zachwieję się i padnę u jego nóg, niewiedzący —? Czyli chcecie być z panów myśli, czyli sług!? Czyli wielcy — czy mierni —? Czy wierzycie w to, że Słowo moje płonącym było zarzewiem, ja więc ogniem szczerym płonący, noszę świętych znamię, —? Czyli że kłamię —? — — — — — — — — — — Geniusz od nich się oddala, zostawując ich myśl zawieszoną, ku innym idąc, których skala myśli być ma znów podniesioną o ton, więc rękę władnym ruchem wzniósł i już włada nimi: duchem. MÓWCA O bracia, serce mnie boli. Niechaj mnie chór wasz okoli. Podajcie ręce, — zimne wasze dłonie. Myśl, jaka była w nas I w naszej wspólności… tonie… Czy wy czujecie tę dal nieskończoności, która przed moim wzrokiem —? Podzielę się z wami Słowem: Oto przeznaczeń wyrokiem, jak sądzę, widzieć mi dano: zginiecie. Radujcie się, — widzieć mi dano… Dłoń się czyjaś nad moje czoło pochyla… Czy wstąpił kto w nasze koło…? I mówię wam, że zaprawdę to chwila wielka, gdy do was mówię… Radujcie się, przed moim okiem dal widzę nieskończoności. Dusza się moja rozszerza i płynie jako cień we wszechświecie… Czy wy za nią pójdziecie —? — — — — — — — — — — Lecz Geniusz od nich już daleko, już ku innym się ludziom zbliża, już swoją je otoczył opieką i dłoń ku czołu ich poniża; to znów nią nad nimi zatoczy szeroki, wielki, pełny ruch i znów jest władcą wielki Duch. PRYMAS Klęczycie u moich stóp, a oto duch mój w męce. Klęczycie u moich stóp, o bracia moi. Czoło moje pokryła chmura i oto ręka czyjaś przesłania mi oczy. O bracia moi, otoście ze mną w świątyni, — a modły nasze mrą na ustach moich i słyszę inną mowę duszy mojej: mowę serca. Proch jestem i nędzarz jestem w purpurach, — a najboleśniejszą dla mnie: purpura wstydu, bijąca ogniem na twarz moją. Polskę miałem wam dać! — Czymże są te sztandary, które chylicie nad moją głową. Oto łachmany, nad którymi Bóg nakreślił krzyż. O bracia! Jak uratuję serca wasze? dusze wasze? O bracia! bracia, grób widzę wielki przed wami i przede mną. Dłoń jakowaś przesłoniła mi oczy. O Panie! O Chrystusie! — Nad narodem moim noc i mrok zapada, — nad narodem moim, klęczącym u grobu. O Chrystusie! Czyjaż to ręka? Chrystusie! Wielkość to i Świętość twoja w męczeństwie naszym żyjąca. Z kielicha daj nam pić — Śmierć naszą w twoim domu. Klęczycie u moich stóp, — a duch mój w męce. O bracia, podajcie mi dłonie wasze. Oto ręce moje, dłonie moje na błogosławieństwo nad głowy wasze: — wielcy w Chrystusie! CHÓR Amen. ------------------------------------------------ Już Geniusz odszedł od nich z dala i inne duchy już zapala i nad innymi wznosi ręce, duchowej je podając męce: STARZEC Czy uważałyście, że od chwili mrok jakoby coraz gęstszy pada w załomy sklepień i po olbrzymach tych ciosanych ku nam się osuwa, nas w cienie i mroki grążąc. CÓRKI Głosu twego chcemy słuchać ojcze, ale głos twój to jakby już głos cudzy. Drżysz i niepokój snać wstąpił w ciebie. OJCIEC Widzicież wy go? Przed nami stoi, a dłonie obiedwie nad głowy nasze kieruje. On to nad myślą naszą zaciąży. Będziemy wszystko-rozumiejący, jak ci, ku którym idzie Śmierć. CÓRKI Ślubujemy się Śmierci. GENIUSZ Jest mowa jego cicha przy słów wadze, słuchana; zmilkli, czują władzę głosu i władzę słów tajemną. Scena się z wolna staje ciemną: mrok padł na ludzi i na ściany a naród w niego zasłuchany. I nie wszystko zawdy powiem wam. — W waszych rozmowach, myślach i czynach jest wiele z tego, czym jestem ja i co ja czuję. Ja waszych tych serc mówiących słucham i świadkiem jestem języków waszych obrotu wprawnego, a obecnością moją podnoszę was i myśl waszą uświęcam. A gdy myśl się zatraca, gubi, marnieje, na codzienną zamieszana strawę, zaś duchowa dań jej tylko rozczynem będąca, — mnie później rani i kościół mój burzy… w kościoła mego ściany bije taranem powszedniości pospolitej — odwrócę się odeń zraniony i to jest ten grot, który mi ranę zadaje śmiertelną. — Żyjcie wy, na śmierć moją patrząc. — Odejdę precz — precz ku mej krynicy wieczystej. — Odrodzi ona mnie ku wierze nieśmiertelnej… Uderzcie!! Nieśmiertelność zyszczę przez śmierć, którą mnie zadajecie. / Postąpił kilka kroków i pośrodku nich stanął. / Jest mowa jego cicha przy słów wadze, słuchana; zmilkli, czują władzę głosu i władzę słów tajemną. Scena się z wolna staje ciemną: mrok padł na ludzi i na ściany a naród w niego zasłuchany. Podnieście się duchem ze mną, wzlećcie duchem za mną, ponad noc duszną i ciemną, rzucajcie ziemię kłamną. Powiodę was do górnych sfer, do szczytów, szczytów ducha; gdzie Wielkość nawy dzierży ster i kędy Wieczność słucha. Wprowadzę was w świątynię, tum potęgi waszej, waszych dum. Wewiodę was nad groby łez, byście nikczemność widząc ciała, ujrzeli okiem żywym KRES: Śmierć, która cuda działa! Czegóż wy chcecie, czego z ziemi, żądzami żarci niesytemi — — !? Czegóż wy chcecie, czego z roli oracze nędzy, marnej doli, niewolne duchy wrosłe w ziem? O innym lepszym świecie wiem! Pójdziecie za mną, — wolni tam!, gdzie Duch jest panem sam, Gdzie Duch rozpęta wasze skrzydła, mieczem Anioła przetnie sidła i pęta wasze spadną z rąk: przez mękę kaźni zbyjcie mąk! / postąpił ku przodowi sceny / Przyjmiecie tutaj z mojej dłoni pokarm i napój niepamięci. / Postąpił, pochylił się i podźwignął ciężkich, spiżowych drzwi, wiodących w tej części katedry ku grobom królów i bohaterów Polski. / Jest mowa jego cicha przy słów wadze, słuchana; zmilkli, czują władzę głosu i władzę słów tajemną. Scena się z wolna staje ciemną: mrok padł na ludzi i na ściany a naród w niego zasłuchany. Słuchajcie, skoro dzwon zadzwoni, zejdziecie ze mną w sklep podziemny, gdzie żyje duchem świat tajemny. — — WIELKOŚĆ was ducha ujmie mocą, zapanujecie nad Nocą, już wyzwoleni, wniebowzięci, zwoleni duchem, wyzwoleni! Śmierć wam wołana przywrze oczy. Za mną wstępujcie — oto droga, nim świt się blady zarumieni, dopokąd szarość światła mroczy. — Tam mieć będziecie Polskę świętą, wybraną POLSKĘ, wywróconą, z marnoty życia wyzwoloną, z Ducha, z Ducha poczętą!!! Tam wielkość! Wielkość tam was woła! Przez wrota grobu do KOŚCIOŁA!!! Weźmijcie wieńce róż na czoła! Ta jedna, jedyna, droga: przez artyzm, wielkość i Boga. CHÓR Oto Śmierć!? GENIUSZ Oto myśl szczytna na wyżynach niedościgłych lotu. Patrzcie, kędy łuna błękitna… CHÓR Przepaść grobu?! Stamtąd nie ma powrotu?! GENIUSZ Przepaść! — Stamtąd nie ma powrotu do marnych, niskich progów. Będziecie godni Bogów: gwiazdami śród gwiazd kołowrotu. CHÓR Ta jedna, jedyna, droga? GENIUSZ Wieczność was słucha, wyzwoleńcy, zwoleńcy Ducha i czynów waszych czeka. Byście, słowem walczący szermierze, do Boga podnieśli człowieka, Śmierci przyjmując przymierze. Oto wyzwoleni od miecza, oto wyzwoleni duchem, pod przemocy bezsilnej obuchem, w kajdanach na rękach, drżący, wy trwożni, — wy zmartwychwstający! gdy gaśnie w was małość człowiecza, — będziecie: Kościół-Zwycięski nad ludzkie nędze i klęski. Krew żywą wziąłem do czary na TOAST wielki i górny: za Polski Śmierć-Odkupienia, za Polski krzyżową mękę. Wy, duchem zespoleni wodze, zstępujcie ze mną w podziemie, kędy przeszłość stawiła swe urny popiołów — na naszej drodze do wieczystych zacisza kościołów. Ta jedna, jedyna droga. CHÓR Mistrzu! przez Śmierć!? przez Boga! GENIUSZ Ta jedna, jedyna droga!! CHÓR Grobowce, trumny, cmentarze! GENIUSZ Tam oto stawiłem ołtarze! CHÓR Zgnilizna, próchna i trumny! GENIUSZ Tam oto stawiłem kolumny, w granitach kute we skale, zaklęte czarem stuleci we wiecznej, wieczystej chwale. CHÓR Wiedziesz w spiżowe podwoje! / Dzwon bije. / GENIUSZ Oto uznaję was dzieci i państwo oddaję moje! Czara złota, róg złoty w mej dłoni: Słowo święte, święta duchów Sprawa. Przychylcie ust do napoju zbędziecie trwogi i lęku. CHÓR Róg złoty, wieczność pokoju. GENIUSZ Słyszycie: oto dzwon dzwoni — — / Roztwierają się na oścież wielkie podwoje katedry i Konrad wpada. / KONRAD Stójcie!! Pochodnia w mym ręku!!! ……………………… podbiega naprzód Sława! narodzie! Sława!!! …………………….. Krzyżowej męki upiorze! Nienawiść niosę palącą! GENIUSZ Przeklęty! Nie posłysz poszczęku. kto w ślad za tobą goni. Nie posłysz zgrzytu i jęku i ognia palących skroni nie zaznaj… KONRAD Pochodnia gorze!! Krwi wołam! Chcę święcić noże! Zwodziłeś duszę daremno: ukazywałeś mi niebo; groby otwierasz przede mną. GENIUSZ Spokojność zabijasz twoję. KONRAD O spokój duszy nie stoję, gdy marną kupiony dolą I kala ręce niewolą. GENIUSZ W pokoju ducha ma władza: naród Chrystusem odradza. KONRAD Krzyż przeklnę, Chrystusa godło, gdy męką naród uwiodło. Dla mnie żywota Prawo!! GENIUSZ O Sławo!! KONRAD Ty ze mną Sławo!! Zwyciężaj siłą płomienia! Ta jedna jedyna droga! / Pochodnią uderza w rękę, w której Geniusz trzyma wzniesioną czarę złotą. Czara wytrącona upadła w czeluść grobów królewskich. Konrad chwycił drzwi grobowe, przywarł i zatrzasnął nimi zejście do podziemi, a rygle żelazne przetknął płonącą pochodnią, która tu zgasa. / Na wrotach grobu stoję! Państwo zdobyłem moje!!!! Sława, narodzie Sława!!! Teraz stanął na wrotach do grobu, na brązowej spiżowej pokrywie, — gorejąc, — tchem jednym wymowy w Geniusza uderza słowy, w wybuchów strumiennym porywie: Harpio narodu! siły ssiesz nasze i spalasz je w czczy dym! Tyżeś to wzeszła nad domostwa, nad chaty, nad naszymi panująca mężami. Widmo niedościgłe duszy stęsknionej, — po obłędnych wodzisz manowcach, a nad grób i czeluść grobową żywe, spragnione przywodzisz. Oto chcesz je pogrążyć w niechybną NOC ŚMIERCI, w niechybną NOC ZATRACENIA! Precz przeklęty! — Serc naszych tyranie, władco nieubłagany, każesz nam się wyrzekać, co rola dać może orana i który chcesz, byśmy owoc wszelki od ust odjęli. Precz ty… chcesz przychylić nam do ust czary trucizną pełnej, czary jadem pełnionej, która jest przeszłością naszą występną i bolesną i ta nie będzie naszą krwią, krwią nas żywych i napojem. Precz! Chcesz, abyśmy pamięć wlekli w mąk kaźnie i więzienia i wyrzekali się blasku dnia dla litości onych, co marli męczeni, a ginęli katowani, — tych dola nie naszą będzie dolą ani wołaniem. Wołaniem oto naszym zwycięstwo! Zwycięstwo Hasłem i Wolą! ZWYCIĘSTWO! — nie to, które wyrzeka się ciała i krwi i mocne się być zapowiada anielskimi skrzydły, a jego oblicze trupiego wdzięku tchnie urokiem zabójczym. Zwycięstwo! niosę ze krwi i ciała, z woli żywej i żywej Potęgi, — mocne wolą nad świat władającą, wolą, co ze mnie jest i przychodzi ZWYCIĘŻAĆ!! Czas jest i godzina dopełniona! Precz!!! / Katedra rozświetla się kolorami. / Znam twoje gusła i hasła, widmo upiorne zagasłej przeszłości, cieniu, — błądzisz śród głazów i kolumn świątyni. Oto Wawel! Wawel!! Otoś stawił przede mną grobowce, posążne postaci rycerzy, — legli w sen kamienny, powieki ich przymknięte na dolę i żywot nasz! Złudo wielkości! oto chcesz ująć nas sidłem piękna, co zamarło i zgasło i jęk chcesz obudzić w piersi naszej, a nie wołanie radości! Złudo! kłamanym wiążesz nas szczęściem i potęgą nas uwodzisz kłamaną! Wielkość ta twoich posągów to fałsz udany i zwodliwy! nie bije tam serce w onych, ani z głazu nie drgnie ku nam żądza, by wzgardą, nienawiścią i zemstą chciała nas budzić i czyniła z nas męże!! Precz!! Kochanku ruin i zapadłych uroczysk chwalco! tyżeś nas wwiódł w bezdroże rozstajnych dążeń, uwodzicielu! Piewco dróg błędnych i stróżu labiryntów, wodzisz na pokuszenie miłość naszą i miłość naszą zatruwasz! w uwodne powiódłszy sienie, sklepiska, skąd wyjścia nie masz, jeno ogniki świecące próchnem. Czarodzieju! mamidłem bawisz myśl i duszę kołysasz snem wspomnień. W państwie twoim czarów wszędy Śmierć jeno ta: wieczysta i nieśmiertelność dająca. Przeklęty! najlepszą brać zabiłeś moją i ranisz jadem smutku. Radość głoszę i wesele! Wyrzekam się ruin i gruzów, i złomów wielkości, której oto Śmierć mocarką!! Precz!!!! Poznaję cię ćmo krasa, pasożycie dusz, szarańczo złowróżbna. Tyżeś mrowiskiem opadła w najmilsze oczom zagony; igra to i bawisko twoje. Pieścisz mnie i usypiasz, dnie rabując niezwrotne, a rękę moją wstrzymujesz? Nie uwiedzie mnie szept wiślany i fala wierzchnia, która kłamie, czyje ją kolwiek wiosło łamie, temu powolnych chyli grzbietów, — nie zwiedzie poszept oczeretów, trzcin chwiejnych, łóz, szuwarów; czyja je kolwiek dłoń skuje w rózgi liktorskie Cezarów… sługa jarzma nie czuje!!! Ty chcesz, bym do cię przypadł w jęku i słuchał szumów, śpiewów, gwaru i w zasłuchaniu wstrzymał ramię, uśpiony słowem twem szeptanem. Ty chcesz mnie stłumić mocą czaru i miłość dać, co czynom kłamie. Musisz być moją, mnie niewolna ja muszę twoim Panem. Przez serce socha przejdzie rolna, przez pierś twą ORKA, — płużny miecz! POEZJO PRECZ!!!! JESTEŚ TYRANEM!! CHÓR A kto prośby nie posłucha, — W Imię Ojca, Syna, Ducha: czy widzisz pański krzyż! Śmierć niosłeś w twym napoju, zostawże nas w pokoju! A kysz, a kysz, a kysz! Miarowym słowem chór powtarza, miarowa ozwie się muzyka. We dźwięku tej muzyki Moniuszki, przy której owe w Dziadach duszki znikają na zaklęcie guślarza, — ten, przeciw komu chór zwrócony i krzyż w powietrzu zakreślony: Geniusz-Prospero znika. (Nie jest to wcale ten Prospero ze Szekspirowskiej znanej Burzy; różni się odeń choćby cerą, jak o tym mowa w pierwszym akcie; zresztą go widzieliście w trakcie aktu trzeciego, gdzie był dłużej. Prosperem ja go tylko nazywam ot tak, przez literacką swadę, żeby zaznaczyć, że nie zrywam z tradycją teatralnych manekinów, niegdyś żywych, a dzisiaj niezdolnych do czynów. Nas przecie Szekspir nie poruszy, bo najmniejszego nie miał cale pojęcia naszej POLSKIEJ DUSZY, — choć wszystko inne doskonale znał i przedstawił, i określił; to przecie tę mu wytknę wadę, że nic polskiego nie wymyślił; jednak to nie jest żadną wadą, bo dla mnie żyją te postacie. Was, gdy dziś polską znam plejadą, — cóż angielskiego w sobie macie?) Tutaj zapadła kurtyna, ale jest to kurtyna z gazy. Sztuka grana się kończy; nie kończy się myśl Konradowa. Wszyscy inni wychodzą z ról, pozostają w kostiumach. Rozbierają dekoracje i płótna, odstawiają je w kąty… Rozświetlono znów pełne rampy. Pełne światło pada na scenę. KONRAD Zawrót — tam lecę, kędy gwiazdy płyną, w rydwan wstąpiłem siłą, — naprzód — drogi giną we mgłach — ha cóż to — świetlna zawierucha! Automedonie lejce dzierz, — nie słucha. To ja sam, — ha! poniosły rozszalałe konie. — Zachwiał się — pada — ha — Automedonie! Lecę ponad przepaście… tysiąc lat… AKTOR On bredzi. KONRAD Prawdę rzekłem!!! REŻYSER Co znaczy? MUZA Kto przez niego gada? KONRAD Kto to przeze mnie mówi…? Duch rzekł, że nawiedzi, jeżeli to, com przyrzekł… Cóżeście słyszeli? Oni mię podsłuchali — i myśl mą wydadzą. MUZA Skończyłeś rolę — cóż to — jeszcze rola? KONRAD Rola — rola skończona? Wasz umysł tak dzieli myśli na rolę i nicość powszednią, że skoro rolę wypowiecie gładko, deski sceniczne spod stóp wam uciekną i rola najpiękniejsza staje się wam brednią. Nędzarze! MUZA Ach, oszalał Konrad. KONRAD Moja swatko, żegnaj mi. Od dziś moja poczyna się wola. Zdobyłem dzisiaj władzę ponad twoją władzą. AKTOR Chory? KONRAD Co wy za jedni? AKTOR Już nas nie poznaje? MUZA Konrad improwizuje. STARY AKTOR Żartuje. REŻYSER Udaje. AKTOR Nie znasz swoich aktorów? STARY AKTOR Przyjaciół…? KONRAD Chcę ludzi. AKTOR Czegoś chce? KONRAD Ludzi! REŻYSER Cha, cha! KONRAD Ach, to wy aktory! Tak, — to wszystko udanie — STARY AKTOR Tak jest. REŻYSER Chwila złudy. Teraz wieńce nagrodzą nam fikcyjne trudy. Dobranoc. KONRAD W myśli iskra pożaru się ląże! Dobranoc przyjaciele. STARY AKTOR Dobranoc, mój książę! KONRAD Sceniczne widowisko — patrzaj się, Horacy: wieszli dla kogo teatr?: — pułapka na myszy. Oni sami się wskażą: nikczemni i podli. Sumienie gryźć ich będzie, rumieniec ich zdradzi. Radujmy się, Horacy! STARY AKTOR Dokąd to prowadzi? KONRAD Oto wynoszą graty, sprzęt, złudną tandetę! Wiesz, co to wszystko znaczy? STARY AKTOR Do domu się śpieszę. KONRAD A teraz będzie scena, gdzie Klaudiusz się modli. STARY AKTOR Trzy arkusiki, farsa, muszę być na próbie… KONRAD Reżyserze — o, widzisz tę w laurach kobietę: Muza, posiadła serce, — myśl mą wyzwoliła; czegóż ona się kłania?! REŻYSER Otrzymała wieńce. KONRAD Czegóż tak ciągle dyga? Do ust wznosi ręce? REŻYSER Wzruszona jest, — dziękuje za uznania tyle. Moment jedyny szczęścia: oklaski przez chwilę. KONRAD / do Starego Aktora / Cóż to? Nie w roli? STARY AKTOR Rola mnie nie żywi. Przy tym o mnie nie dbają i na mnie są krzywi. Ja nie dbam. — Już skończyłem. Już na nic nie czekam. Nawykłem do tych desek. Mogę precz. — Odwlekam. Goniłem niegdyś sławę, grywałem Hamleta. Nowe dzisiaj Hamlety. — Dom. — Dzieci. — Kobieta. — Sława artystów! Niedziwne mi wieńce. Miałem ich pełne dwie, o te dwie pełne ręce, gdy mój święciłem dzień trzydziestu lat na scenie. Oklaski miałem ich, uznanie i znaczenie. Efemeryczne to, przez jeden wieczór lamp, a gaśnie, gdy pogasną skręcone rzędy ramp. Zanieśli do dom kwiaty. — Rodzina już się zbiegła. Patrzaj, co przyniósł tata! To mąż mój!? To mój syn!? A serce żonie rośnie, jakby gdzie złotych harf muzyki zasłyszała. Oklaski w uszach dzwonią. A matka moja idzie, staruszka, — (przy nas żyje) — i patrzy się po kwiatach, napisach szumnych szarf i pyta: »to te kwiaty dla ciebie, skąd to, czyje? Mój synu — mówi matka — ho, to twój ojciec z bronią walczył za świętość naszą i zdobył się na czyn… (Legł w sześćdziesiątym trzecim; dziś zapomniany grób) nikt wieńców mu nie dawał, nie rzucił kwiatu, świec…« Mój ojciec był bohater, a ja to jestem nic. W błazeństwie dzieł udanych, w komedii wiecznej prób, ja się rumienię, wstydzę, wstyd biorę wasz do lic… Mój ojciec był bohater, a my jesteśmy nic! KONRAD / do kogoś w kostiumie / Marszałku, załamałeś ręce, Wawel, Wawel burzą! AKTOR / zagadnięty / Myślę, by sztukę skrócić, gdy jutro powtórzą, w momencie, kiedy Konrad wychodzi na scenę. KONRAD Chcesz mnie skrócić o głowę. AKTOR Kwestie trzy lub cztery ze stanowiska sceny, reżyser wykreśli. MUZA Jak to, — chcesz biżuterie dać poprawiać cieśli. AKTOR / do Muzy / Wszakżeż dyjadem nosisz z fałszywych kamieni. REŻYSER / pokazując Aktora / On o czym innym myśli, wiecznie roztargniony. W duszy nosi świat inny, innym otoczony. Wszystko się załagodzi — wilk i owca syta. Sztuka będzie, gdy przyjdzie publiczność i kwita. Teatr dla publiczności jest — publika ceni. Trzeba umieć ją zająć, — entuzjazm jest, jeśli ktoś umie na tych strunach zagrać jak na harfie; jeśli nie umie, nie ma na co się porywać. Gadaj sercem, a będą głową przytakiwać, jak gdybyś sercem grał… MUZA Depcesz po szarfie! REŻYSER Ach wstążka… MUZA Półjedwabna! REŻYSER Ach fręzle! MUZA Półzłoto. REŻYSER Tak — półszlachetne dusze, półwiara z półcnotą. KONRAD Któż tamten, co się wita, tak żywo witany? AKTOR Redaktor, głos opinii. KONRAD Głasnął ją po twarzy… AKTOR To jest jego kochanka. KONRAD Muza? AKTOR Po spektaklu. KONRAD Na jego się ramieniu wspiera, kokietuje…? AKTOR My to widzim co wieczór. KONRAD Ofelia? Maryla?! AKTOR Talent jej się rozwija. KONRAD Gdy duch się marnuje. Gdzie żem zaszedł? Co chciałem uczynić? — Czym będę? Przyniosłem wam pochodnię, — — zabroniłem grobu! Jakżeż wy to żyć chcecie — — —? MUZA Wielkość ty zdobyłeś. Marnotrawco! — i czemuż wraz pochodni zbyłeś? Przeciwnik urojony! — Oto żeś bez godła! KONRAD A wieszże ty, artystko, że artyzm jest maska? W czyim ręku Prospera tajemnicza laska, ten jest władcą, — na SCENIE, — reszta marność podła. Wielkość i znowu wielkość — kwiat na polskiej roli. Wielkość, wielkość, dla której jęczymy w niewoli. Hej rekwizytor! REKWIZYTOR Do usług. KONRAD Łuczywo! REŻYSER »Pochodnię« dla tej pani. REKWIZYTOR Ze światłem na drucie. Hola chłopcy, dajcie no z kąta pakiet nowy. Raźno, chłopcy krakusy, a śpieszcie się żywo! MUZA A w istocie, Konradzie, myśl miałeś szczęśliwą, bo taką oto scenę zagrać wypadało: że ty, porwany dźwiękiem słów własnej wymowy, że ty prowadzisz gdzieś w przyszłość wspaniałą, którą słowem byś suto ustroił i wierszem, w znaczeniu jak najgłębszem, w pojęciu najszerszem, idąc niby na czele, tłum za tobą niby… Wszystko byłoby piękne, cudowne… KONRAD Jak gdyby rzeczywistość MUZA Na scenie udana symbolem. KONRAD O symboliczne kłamstwo, świeć nad całym polem! Mów, mów — widzę, że płoniesz. MUZA …Braknie mi talentu… KONRAD Ty go masz! MUZA Oto biorę finale momentu: — Za mną! Ja wam ukażę nowe ideały, nowe świecące słońca, gwiazd roziskrzę krocie; stubarwne tęcze rzucę, jako most, pod nogi. Którzyście dotąd żyli w gnębiącej ciasnocie, w trudach na drodze życia wiązani daremnie, nie sięgli ku wyżynom, powiodę do chwały! Frazesem z was uczynię mocarne półbogi! Ja będę wielkość przez was, wy wielcy przeze mnie! CHÓR Brawo! REDAKTOR Ave regina, debiut znakomity! KONRAD Prostytucja! REŻYSER Reklama! półśrodek konieczny. Oto rzeczy wieczystych porządek odwieczny: przez chwilę na koturnach — resztę czasu boso… Ogień ten prometejski, skradziony niebiosom, przez różne idzie ręce — każdego pogrzeje, jak świętość odpustowa — rozdany, maleje, ale jest prometejski! KONRAD Kramarze świętości! REŻYSER / z wyrzutem ku Konradowi / To droga samolubstwa — tam droga miłości. KONRAD Nienawidzę! REŻYSER Skręć rampę! MASZYNISTA Gasić światła! AKTORZY Ciemno! KONRAD Cóż to, ront pod bramami? REŻYSER Zamykają bramy. Cóż to chcesz sam pozostać? KONRAD Któż miał zostać ze mną? REŻYSER Czyli czekasz na kogo —? KONRAD …Spotkać się tu mamy… REŻYSER Mówisz niejasno… KONRAD Powód, że rampy zgaszone… Czy ty kiedy widziałeś je — te potępione…? REŻYSER Mam już dosyć teatru, wracam do rodziny. Tu jest pustka — — — KONRAD Minęły moje trzy godziny w tej pustce, — oto mija godzina przestrogi. REŻYSER Na flecie grać nie umiem… KONRAD Możesz iść, mój drogi. Wszyscy odeszli. Drzwi zamkniono. Konrad pozostał w ciemnej hali. W zegar na wieży uderzono na północ. — Ginie dźwięk w oddali. KONRAD Sam już na wielkiej pustej scenie. Na proch się moja myśl skruszyła. Wstyd mię i rozpacz precz stąd żenie. — Na Świętym Krzyżu północ biła. Kędyż się zwrócę? Wszędy nicość, wszędy pustkowie, pustość, głusza; tęskni samotna moja dusza i nad mą dolą płacze litość. Z czym pójdę do dom, smutny, biedny? Na proch się moja myśl skruszyła: niewolnik wielkiej myśli jednej, w niej moja niemoc, moja siła. Czy jesteś Polsko — tylko ze mną? Sztuka mię czarów siecią wiąże: w Świątynię wszedłem wielką ciemną, — dążyłem, — nie wiem, dokąd dążę. Pogasły światła, co świeciły, rzucone w płócien wielkie łuki, łachmany, co świątynią były. Jak wyjdę z kręgu czarów Sztuki? Sam jestem w wielkiej scenie pustej. Głucho odbija podłóg echo. O lęku, — tyżeś mi pociechą… Noc rozwiesiła czarne chusty — Jak straszno — tam w tych ścian oddali zda się, że nocy przestrzeń ciemna. — Sam jestem, — wstyd me czoło pali: jedyna siła, moc tajemna. Przekleństwo łzom! krew pali skroń — przekleństwo łzom! — krwi!! / Otwiera się głąb sceny. / CHÓR Bywaj! — goń! KONRAD Desek rozwarły się upusty. Spod ziemi wstają!!! CHÓR Bywaj! goń!! KONRAD Oblicze kryją czarne chusty Suną spod ziemi, — szelest, szmer! Nie mogę dojrzeć w ciemni sfer, kto są?! CHÓR Na żer! na żer! na żer! / Otwiera się przód sceny. / KONRAD Wstają, gdzie róg rozprysnął złoty, wylęgłe z jadów, trucizn, win. CHÓR Na czyn! Na czyn! Na czyn! KONRAD Z głębin, gdzie zapadł złoty róg, wylęgłe wstają widma trwóg! CHÓR Otoczcie kołem, zawrzeć krąg, kochanka objąć wieńcem rąk, Niech naszych dozna mąk! KONRAD Erynie, bóstwa, potępione, na czoło kładą mi koronę wężowych splotów! — Węże, haj! CHÓR Męczarnie nasze znaj! Ująć kochanka zwartym kołem! KONRAD Węże palące mam nad czołem! CHÓR Gdziekolwiek pójdziesz nocą ciemną, spętany wszędy pójdziesz ze mną. KONRAD Odejmij węże! splot mnie ściska! Odejmij węże!! splot mnie dusi! CHÓR Kto nocą w nasze wszedł koliska, ten węże przyjąć musi. KONRAD Wieniec żre oczy — wieniec pali… CHÓR Daj ręce — chyćcie go za dłoń! Ty siostro bierz i wlecz. Gdy wydrzesz oczy, — daj mu miecz! Niech naszych dozna mąk! KONRAD Puszczajcie! Oczy!! — Czarna toń! Jak ciemno! Wieniec, wieniec pali — CHÓR Dzierżyć go splotem rąk! KONRAD Podajcie dłoń, podajcie dłoń! Zemsta! Zemsta ocali!!! Polska jestem! wy ze mną! Wieniec wężów mnie pali! Chwyćcie dłoń! W oczach ciemno! Wy ze mną!!! CHÓR Z tobą wszędy! My z tobą! KONRAD Wszędy noc — wy ze mną. CHÓR Tędy, tędy! Erynie miecz mu w rękę dają, a on, gdy w ręku miecz poczuje, jako wódz zgania je i szczuje, a one wieńcem go chwytają. KONRAD Gdzie droga?! CHÓR Ty masz moc! Gdzie droga?! KONRAD Tędy! tędy!! Za mną!! CHÓR Za tobą wszędy! Już biegą w stronę drzwi gromadą, zgłodniałych sępów chyże stado. Zaparte wrota. Nadaremno. Wracają znów na scenę-noc; szukają wyjścia w noc tę ciemną; — żelaznych wrót żelazna moc. KONRAD Przede mną, za mną noc! — Za mną!! CHÓR Za tobą! KONRAD Tędy! Potęgi ziemnych sfer! CHÓR Na żer! Na żer! Na żer! Daremno! Ryglem wrota zwarte, żelaznych wrót żelazna moc; uderzą, głucho jękną wsparte, — wracają znów na scenę-noc. Ku innej stronie znów się rzucą i bieżą, gonią i znów wrócą, szukając wyjścia w NOC tę ciemną daremno, zawdy nadaremno. Już biegą w stronę drzwi gromadą, zgłodniałych sępów chyże stado: KONRAD Za mną! CHÓR Za tobą wszędy! KONRAD Potęgi ziemnych sfer! CHÓR Nasz przysiężony brat! KONRAD Z wami wieczystość lat! CHÓR Na Żer! Na Żer! Na Żer!? Daremno! Ryglem wrota zwarte, żelaznych wrót żelazna moc. …………………………………… Tu dramatowi temu koniec. Lecz myśl, ten chybki lotny goniec, poza ten dramat polatuje i oto, co mi podszeptuje: Gdy szary świt uchyli bram, gdy pękną bron zapory, kraty, gdy Eos różanowłosa na niebios wystąpi skłon i pierwszy zanucą ptaki ton świergotów rannych, — w kościele zaczną się roraty, — znajdzie się ktoś, co przyjdzie tam z kluczami, (może wyrobnik, dziewka bosa), i pierwszy uchyli wrot, — — … wtedy to w ten błękitny ranek Konrad-Erynnis z Eryniami, zaprzysiężony bóstwom brat, niewolnik razem i kochanek, wybieży w świat na LOT, na szary świt, w błękitny świt, miecz w ręku mając, wzrok wydarty, otoczon chórem, w wieńcu żmij, jako ten wasz czterdziesty czwarty, w naród wołając: WIĘZY RWIJ!!! ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/wyzwolenie. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Stanisław Wyspiański, Wyzwolenie. Dramat w trzech aktach, Drukarnia Uniw. Jag., Skład w Księgarni Gebethnera, Kraków 1903. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Aleksandra Sekuła. Publikację wsparli i wsparły: Irena Sokołowska, Piotr Konieczny, Bookeriada, Elżbieta Kocerka, Tomek Z., TytusSpryszynski, Robert Maliszewski , Mariola, BlueShade, Danuta Pawłowska, Treborek, Dziewanna, Anna Mindykowska, Darek Dzida, Antek, Jan Marcinkiewicz, Wdzięczny, bardzo, Anna Grabowska, Tomasz Sosnowski, enjoybabydi, Olaf. ISBN-978-83-288-2951-0