Wolter Biały byk (1774) tłum. Tadeusz Boy-Żeleński (Przełożone z syryjskiego przez P. Mamaki, tłumacza króla angielskiego do języków wschodnich) I. Jak księżniczka Amazyda spotkała byka Młoda księżniczka Amazyda, córka Amazysa, króla Tanisu w Egipcie, przechadzała się po drodze do Peluzy w otoczeniu swych dam. Tonęła w głębokim smutku; łzy płynęły z jej pięknych oczu. Wiadomo, jaka była przyczyna jej boleści i jak bardzo lękała się właśnie tą boleścią narazić królowi, swemu ojcu. Stary Mambres, dawny mag i eunuch faraonów, znajdował się przy niej: nie opuszczał jej prawie nigdy. Patrzał na jej urodzenie, wychował ją, nauczył ją wszystkiego, co pięknej księżniczce wolno jest umieć w Egipcie. Rozum Amazydy równy był jej piękności; była równie tkliwa i czuła jak urocza; i ta właśnie tkliwość kosztowała ją tyle łez. Księżniczka miała dwadzieścia cztery lata; mag Mambres liczył ich blisko tysiąc trzysta. On to, jak wiadomo, wiódł z Mojżeszem ową słynną dysputę, w czasie której zwycięstwo ważyło się długo między tymi dwoma głębokimi filozofami. Jeżeli Mambres uległ, to jedynie wskutek widocznej stronniczości sił niebieskich, które wspierały jego rywala: trzeba było bogów, aby zwyciężyć Mambresa. Wiek osłabił tę głowę, o tyle wyższą od innych głów, i tę moc, która oparła się mocy powszechnej; ale został mu zawsze spory zasób rozumu: podobny był do tych olbrzymich budowli starożytnego Egiptu, których ruiny świadczą o ich wielkości. Mambres był jeszcze bardzo tęgi w radzie; mimo zaś, że nieco stary, duszę miał nader współczującą. Amazys zrobił go ochmistrzem dworu córki; wywiązał się z tych zadań ze zwykłą roztropnością. Wzruszały go westchnienia pięknej Amazydy. — O mój kochanku! Mój młody i drogi kochanku! — wykrzykiwała od czasu do czasu. — O największy ze zwycięzców, najdoskonalszy, najpiękniejszy z ludzi! Jak to! Od siedmiu lat blisko znikłeś z ziemi! Jakiż Bóg wydarł cię tkliwej Amazydzie? Wszechświat byłby obchodził uroczyście i opłakiwał twój zgon. Nie umarłeś, uczeni prorocy egipscy godzą się na to; ale umarłeś dla mnie, jestem sama na ziemi, jest mi ona pustynią. Jakim niepojętym cudem opuściłeś tron i kochankę? Twój tron był pierwszym tronem świata, to niewiele; ale ja, która cię ubóstwiam, mój drogi Na… Miała dokończyć. — Nie waż się wymawiać tego złowrogiego imienia — rzekł roztropny Mambres, dawny eunuch i mag faraonów. — Podchwyciłaby je może któraś z dam pałacowych. Są ci wszystkie oddane, a wszystkie piękne damy mają sobie za obowiązek dopomagać w sprawach sercowych pięknym księżniczkom; ale ostatecznie może się znaleźć między nimi któraś nieopatrzna, a nawet przewrotna. Wiem, że twój królewski ojciec, który zresztą cię kocha, przysiągł uciąć ci głowę, jeśli wymówisz to straszne słowo, wciąż wiszące na twoich ustach. Płacz, ale milcz. Twarde to, zaiste, prawo, ale nie po to cię wychowałem w mądrości egipskiej, abyś nie umiała panować nad swoim językiem. Pomnij, że Harpokrat, jeden z naszych największych bogów, ma zawsze palec na ustach. Piękna Amazyda płakała, ale nie rzekła już nic. Gdy tak szła w milczeniu ku brzegom Nilu, spostrzegła z daleka, w gaiku kąpiącym się w rzece, staruszkę w szarych łachmanach, siedzącą na małym pagórku. Miała koło siebie oślicę, psa, kozła. Naprzeciw niej zwinął się wąż, ale nie był to zwykły wąż, oczy jego bowiem były tkliwe i pełne życia, fizjonomia szlachetna i zajmująca, skóra błyszczała bogactwem powabnych kolorów. Olbrzymia ryba, wpół zanurzona w rzece, dopełniała tego osobliwego towarzystwa. Na gałęzi siedziały kruk i gołąb. Wszystkie te stworzenia zdawały się wieść z sobą wcale ożywioną rozmowę. — Ach — szepnęła księżniczka — te istoty mówią bez wątpienia o swoich miłościach, a mnie nie wolno wymówić imienia tego, którego kocham! Stara miała w ręku cienki stalowy łańcuszek, długi na sto stóp, na którym uwiązany był biały byk, pasący się na łące. Był biały, kształtny, pulchny, a zarazem lekki, co jest rzadkie. Rogi miał z kości słoniowej. Był to najpiękniejszy egzemplarz byka, jaki kiedykolwiek widziano. Byk Pazyfae, byk, którego postać przybrał Jowisz, aby uwieść Europę, ani się umyły do tego wspaniałego zwierzęcia. Cudna jałówka, w którą zmieniła się Izyda, zaledwie byłaby go godna. Ujrzawszy księżniczkę, podbiegł ku niej z chyżością młodego arabskiego rumaka, gdy przebywa rozległe równiny i rzeki starożytnej Saany, aby się zbliżyć do pysznej klaczy, która włada w jego sercu i sprawia, iż rżąc, nadstawia uszy. Stara czyniła, co mogła, aby go zatrzymać; wąż silił się nastraszyć go swoim gwizdem; pies biegł za nim i gryzł go po smukłych nogach; oślica zabiegała mu drogę i wierzgała, aby go zawrócić. Wielka ryba, wynurzająca się z Nilu i wyglądająca z wody, groziła mu pożarciem; kozioł stał nieruchomy i zdjęty lękiem; kruk bujał koło głowy byka, jakby mu chciał wydzióbać oczy. Jeden gołąb towarzyszył mu przez ciekawość i zachęcał go słodkim gruchaniem. Tak niezwykły widok sprawił, iż Mambres zadumał się głęboko. Tymczasem biały byk, ciągnąc za sobą łańcuch i staruszkę, znalazł się przy księżniczce zdjętej zdumieniem i trwogą. Rzuca się do jej stóp, całuje je, leje łzy, patrzy na nią oczyma, w których wyraża się niesłychane skojarzenie bólu i radości. Nie śmiał ryczeć z obawy, aby nie przestraszyć pięknej Amazydy. Nie mógł mówić. Miarkowanie głosu, jakiego niebo użyczyło niektórym zwierzętom, było mu niedostępne, ale wszystkie jego uczynki były wymowne. Spodobał się bardzo księżniczce. Uczuła, iż nieco rozrywki może uśmierzyć na parę chwil najdotkliwsze zgryzoty. — Cóż za miłe zwierzę — rzekła — chciałabym je mieć w swojej stajni. Na te słowa byk zgiął cztery kolana i ucałował ziemię. — Rozumie mnie! — rzekła księżniczka. — Mówi, że chce do mnie należeć. Ach, boski magu, boski eunuchu, daj mi tę pociechę, kup mi tego pięknego cheruba; umów cenę ze starą, która z pewnością jest jego właścicielką. Chcę mieć to zwierzę; nie odmawiaj mi tej niewinnej pociechy. Wszystkie damy pałacowe przyłączyły się do próśb księżniczki. Mambres dał się wzruszyć i podszedł, aby pogadać ze starą. II. Jak roztropny Mambres, dawny czarownik Faraona, poznał starą i ona go poznała — Pani — rzekł — wiadomo ci, że młode panny, a zwłaszcza księżniczki, potrzebują rozrywek. Córka królewska oczarowana jest twoim bykiem; proszę, byś zechciała go ustąpić; zapłata w gotówce. — Panie — odparła stara — to szacowne zwierzę nie należy do mnie. Obowiązkiem moim i wszystkich tych zwierząt jest czuwać nad nim bacznie, śledzić wszystkie jego ruchy i zdawać z nich sprawę. Niech mnie Bóg broni, bym miała kiedy sprzedać to bezcenne zwierzę. Słysząc te słowa, Mambres ujrzał jak gdyby parę mdłych promyków mętnego światła, w którym się jeszcze nie rozeznał. Spojrzał uważniej na staruszkę w szarej opończy. — Czcigodna pani — rzekł — albo się mylę, albo widziałem panią już kiedyś. — Ja się nie mylę — odparła stara — widziałam cię, panie, przed siedmiuset laty, w podróży z Syrii do Egiptu, w kilka miesięcy po zburzeniu Troi, wówczas gdy Hiram panował w Tyrze, a Nefel Keres w starożytnym Egipcie. — Zatem — wykrzyknął starzec — pani jesteś dostojną Pytonissą z Endoru. — A ty, panie — odparła Pytonissa, ściskając go — ty jesteś wielkim Mambresem z Egiptu. — O nieprzewidziane spotkanie! o pamiętny dniu! wiekuiste wyroki! — zawołał Mambres. — Nie dzieje się to pewnie bez rozkazu Opatrzności, że się spotykamy na tej łące, nad brzegiem Nilu, w pobliżu wspaniałego miasta Tanisu. Jak to, to ty, pani, tak sławna nad brzegami swej rodzinnej rzeczki, Jordanu, nieporównana mistrzyni w wywoływaniu cieni! — Jak to, to ty, panie, tak słynny ze zmieniania patyków w węże, dnia w noc, a wód rzecznych w krew! — Tak, pani, ale podeszły wiek osłabił częściowo mą wiedzę i potęgę. Nie wiem, skąd posiadasz tego pięknego białego byka i co są te zwierzęta, które czuwają nad nim wraz z tobą. Stara skupiła się, wzniosła oczy ku niebu, po czym odparła w tych słowach: — Mój drogi Mambresie, jesteśmy koledzy po fachu, ale jest mi wyraźnie wzbronione powiedzieć ci, kto jest ten byk. Mogę ci uczynić zadość co do innych zwierząt. Poznasz je łatwo po znakach, które je cechują. Ten wąż to jest ten sam, który nakłonił Ewę, aby zjadła jabłko i dała zjeść mężowi; oślica to ta, która przemówiła w wąwozie do Balaama, twego rówieśnika. Ryba, która wciąż trzyma głowę nad wodą, to ta, która przed paru laty połknęła Jonasza. Ten pies to ów, który towarzyszył aniołowi Rafaelowi i młodemu Tobiaszowi w podróży do Rages w Medii, za czasu wielkiego Salmanasara. Ten kozioł to ów, który pokutuje za grzechy całego narodu; ten kruk i gołąb byli w arce Noego: wielki wypadek, powszechna katastrofa, o której prawie cała ziemia nic jeszcze nie wie! Oto wszystko. Ale co się tyczy byka, nie dowiesz się nic. Mambres słuchał ze czcią, po czym rzekł: — Wiekuisty odsłania, co chce i komu chce, dostojna Pytonisso. Wszystkie te zwierzęta, którym powierzono wraz z tobą strzeżenie byka, znane są jedynie twemu szlachetnemu i miłemu narodowi, który sam znowu nieznany jest prawie całemu światu. Cuda, które zdziałaliśmy, ty i twoi, ja i moi, będą kiedyś wielkim przedmiotem wątpliwości, zgorszeniem dla fałszywych mędrców. Na szczęście znajdą wiarę u prawdziwych mędrców, którzy będą podlegli Widzącym w małej cząstce świata, a to wszystko, czego trzeba. Kiedy wymawiał te słowa, księżniczka pociągnęła go za rękaw i rzekła: — Mambresie, czy nie kupisz mi byka? Mambres, pogrążony w głębokiej zadumie, nie odpowiedział nic; Amazyda zaś zalała się łzami. Wówczas zwróciła się sama do starej i rzekła: — Moja dobra stara, zaklinam cię na wszystko, co masz najdroższego w świecie, na ojca, matkę, mamkę, którzy z pewnością żyją jeszcze, abyś mi sprzedała nie tylko byka, ale i gołębia, który zdaje się doń bardzo przywiązany. Innych zwierząt nie chcę; ale wierz mi, tu na miejscu dostanę waporów, jeżeli mi nie sprzedasz tego uroczego byka, który będzie pociechą mojego życia. Stara ucałowała z szacunkiem kraj gazowej sukni księżniczki i rzekła: — Księżniczko, byk nie jest na sprzedaż, twój dostojny mag wie o tym. Wszystko, co mogę zrobić dla twych usług, to przywieść go co dzień na paszę opodal twego pałacu; mogłabyś go pieścić, karmić biszkoptami i igrać z nim do woli. Ale musi być nieustannie pod oczyma wszystkich tych zwierząt, które mi towarzyszą i którym zlecono nad nim pieczę. Jeżeli nie zechce się wymykać, nie zrobię mu nic złego; ale jeśli spróbuje jeszcze raz zerwać łańcuch, jak to uczynił na twój widok, biada mu! nie ręczyłabym za jego życie. Ta oto wielka ryba połknęłaby go niechybnie i trzymałaby go przeszło trzy dni w brzuchu; albo ten wąż, który ci się wydał może wcale łagodny i sympatyczny, zadałby mu śmiertelne ukłucie. Biały byk, który rozumiał doskonale słowa starej, ale nie mógł nic odpowiedzieć, przyjął wszystkie warunki z uległą miną. Położył się u jej nóg, zaryczał gwałtownie i patrzał czule na Amazydę, jakby mówił: „Przyjdź mnie odwiedzić niekiedy na łące”. Wówczas przemówił wąż i rzekł: — Księżniczko, radzę ci spełnić ślepo wszystko, co panna Endor mówi. Oślica też wtrąciła kilka słów, zgodnych ze zdaniem węża. Amazydzie było przykro, że wąż i oślica mówią tak płynnie, a piękny byk, ożywiony tak szlachetnymi i tkliwymi uczuciami, nie może ich wyrazić. — Ach — szepnęła — jakże często zdarza się to na dworze: wciąż się spotyka pięknych panów nieumiejących wyjąkać ani be, ani me, podczas gdy chłystki rozprawiają jak z nut. — Ten wąż to nie jest chłystek — rzekł Mambres. — Źle go sądzisz, księżniczko: to może jedna z najszanowniejszych osób w świecie. Wieczór zapadał, księżniczka musiała spieszyć do domu, przyrzekłszy wrócić nazajutrz o tej samej porze. Damy pałacowe były zachwycone, ale nic nie rozumiały z całego zdarzenia. Mambres dumał. Księżniczka, przypominając sobie, że wąż nazwał staruszkę „panną”, wywnioskowała stąd, dość lekko, że musi być dziewicą i uczuła niejaką zgryzotę, że sama jest nią jeszcze; zgryzotę tę, wielce zresztą czcigodną, ukryła równie troskliwie jak imię swego kochanka. III. W jaki sposób piękna Amazyda miała tajemną rozmowę z pięknym wężem Piękna księżniczka zaleciła swoim damom sekret co do tego, co widziały. Przyrzekły wszystkie i w istocie, dotrzymały przez jeden dzień. Można się domyślać, że Amazyda niewiele spała tej nocy. Niewytłumaczony czar przywodził jej wciąż myśl o pięknym byku. Z chwilą gdy mogła swobodnie mówić z uczonym Mambresem, rzekła: — Mistrzu, to bydlę zawróciło mi w głowie. — I moją głowę zaprząta ono silnie — odparł Mambres. — Widzę jasno, że ten cherub jest o wiele ponad swój stan. Przeczuwam w tym wielką tajemnicę, ale lękam się jakiego nieszczęścia. Twój ojciec Amazys jest gwałtowny i podejrzliwy; cała ta sprawa wymaga, aby ją prowadzić z największą ostrożnością. — Ach — rzekła księżniczka — zbyt jestem ciekawa, aby być ostrożna; to jedyna namiętność zdolna istnieć w mym sercu obok namiętności do straconego kochanka. Jak to, nie będę się mogła dowiedzieć, kto jest ów biały byk, przyprawiający mnie o tak dziwny zamęt? — Pani — odparł Mambres — wyznałem ci już, że moja wiedza słabnie w miarę, jak posuwam się w lata, ale albo się bardzo mylę, albo też wąż musi wiedzieć to, czego jesteś ciekawa. To inteligentny osobnik; wyraża się bardzo gładko; od dawna nawykł pośredniczyć w damskich sprawach. — Och, z pewnością — rzekła Amazyda — to piękny wąż egipski, który wkładając ogon do ust, jest symbolem wieczności, który oświeca świat z chwilą gdy otwiera oczy, i pogrąża go w mroku gdy je zamknie. — Nie, pani. — Zatem wąż Eskulapa. — Tym mniej. — To może Jowisz pod postacią węża? — Zgoła nie. — Ach, już wiem, to twoja laseczka, którą zmieniałeś niegdyś w węża? — Nie, pani, nie, ale wszystkie te węże to jedna rodzina. Ten cieszy się wielkim uważaniem w swoim kraju; uchodzi tam za najsprytniejszego węża pod słońcem. Zwróć się do niego. Ostrzegam cię wszelako, że jest to bardzo niebezpieczne przedsięwzięcie. Gdybym był na twoim miejscu, poniechałbym byka, oślicy, węża, ryby, psa, kozła, kruka i gołębia; ale namiętność cię unosi; mogę jedynie litować się nad tobą i drżeć. Księżniczka zaklęła go, aby jej uzyskał sam na sam z wężem. Mambres, który miał dobre serce, przystał i, wciąż głęboko zadumany, udał się do Pytonissy. Przedstawiwszy jej zachcenia księżniczki, póty nalegał, aż ją przekonał. Stary mag wrócił do księżniczki z tą dobrą nowiną, ale wciąż jeszcze lękał się nieszczęścia i wciąż dumał. — Chcesz mówić z wężem, księżniczko; jest na twoje usługi. Pamiętaj, że trzeba mu schlebiać, wszelkie bydlę bowiem pełne jest miłości własnej, a zwłaszcza on. Powiadają nawet, że niegdyś wygnano go z bardzo pięknej miejscowości za ten nadmiar pychy. — Nigdym o tym nie słyszała — odparła księżniczka. — Rozumie się — rzekł starzec. Po czym opowiedział jej wszystkie pogłoski, które obiegały o tym tak sławnym wężu. — Ale mimo tak osobliwej przygody, która mu się zdarzyła, nie zdołasz wydrzeć zeń tajemnicy inaczej niż pochlebstwem. Powiadają o nim u sąsiadów, że wypłatał niegdyś haniebną sztuczkę kobietom; słusznym jest, aby z kolei kobieta go wzięła na bas. — Zrobię, co będzie w mojej mocy — rzekła księżniczka. Wybrała się tedy z domu z damami pałacowymi i dobrym magiem eunuchem. Stara pasła białego byka dość daleko. Mambres zostawił Amazydzie swobodę i poszedł gawędzić z Pytonissą. Dama dworu rozmawiała z oślicą, dworki zabawiały się z kozłem, psem, krukiem i gołębiem. Wielka ryba, której wszyscy bali się po trosze, zanurzyła się na rozkaz starej do Nilu. Wąż udał się natychmiast naprzeciw pięknej Amazydy do gaju i oto jaką mieli z sobą rozmowę: Wąż: Nie uwierzy pani, jak bardzo mi pochlebia zaszczyt, jaki wyświadcza mi Wasza Dostojność. Księżniczka: Panie, pańska znakomita reputacja, bystrość pańskiej fizjonomii i żywość oczu skłoniły mnie do ubiegania się o to sam na sam. Wiem z krążących pogłosek (o ile nie są mylne), że byłeś niegdyś wielkim panem w europejskim niebie. Wąż: To prawda, pani; zajmowałem tam miejsce wcale przyzwoite. Utrzymują, że jestem faworytem w niełasce: pogłoska ta zrodziła się najpierw w Indiach. Bramini pierwsi ułożyli długą historię o moich przygodach. Nie wątpię, że jakiś północny poeta spisze o tym kiedyś bardzo dziwaczny poemat epiczny; jest to bowiem doprawdy wszystko, co z tego można wycisnąć; ale nie podupadłem jeszcze do tego stopnia, abym nie miał jeszcze na tym globie bardzo znacznych posiadłości. Śmiałbym niemal powiedzieć, że cała ziemia należy do mnie. Księżniczka: Chętnie temu wierzę; powiadają bowiem, że pan masz dar przekonywania, o czym zechcesz; a urok to władza. Wąż: Widząc panią i słuchając pani, czuję, że pani masz nade mną tę władzę, którą świat mnie przypisuje nad innymi duszami. Księżniczka: Jest pan, jak wnoszę, zwierzęciem nawykłym zwyciężać. Twierdzą, że pan zniewolił wiele dam, zaczynając od naszej wspólnej matki, której imienia zapomniałam. Wąż: Krzywdę mi czynią: udzieliłem jej rady najlepszej pod słońcem. Zaszczycała mnie swoim zaufaniem. Byłem zdania, aby ona i jej mąż najedli się do syta owoców z drzewa wiadomości. Sądziłem, że wchodzę w myśl Pana wszechrzeczy. Czyż drzewo tak potrzebne rodzajowi ludzkiemu mogło być zasadzone na próżno? Czyżby Pan chciał być wielbiony przez nieuków i idiotów? Czy duch nie jest stworzony na to, aby się oświecał, aby się doskonalił? Czy nie trzeba znać dobrego i złego, aby pełnić jedno, a drugiego unikać? To pewne, że należała mi się podzięka. Księżniczka: Jednakże powiadają, że ci to na złe wyszło. Od tego to czasu zapewne karze się tylu ministrów za to, że dawali dobre rady, i prześladuje tylu prawdziwych uczonych i tylu wielkich geniuszów za to, że pisali rzeczy użyteczne dla rodzaju ludzkiego. Wąż: To prawdopodobnie moi wrogowie, pani, opowiedzieli ci te baśnie. Wszędzie się z tym obnoszą, że ja jestem w niełasce u dworu. Dowód, że zażywam tam wielkiego poważania, to iż oni sami przyznają, że brałem udział w Radzie, kiedy chodziło o doświadczenie nieboraka Hioba, i że mnie znowu tam wezwano, kiedy postanowiono oszukać pewnego królika imieniem Achab: mnie jednego obarczono tym zleceniem. Księżniczka: Ach, panie, nie wierzę, aby pan był zdolny oszukiwać. Ale skoro pan zawsze jest w ministerium, czy mogę pana prosić o jedną łaskę? Mam nadzieję, że tak uprzejmy pan mi nie odmówi. Wąż: Pani, życzenie pani jest dla mnie prawem. Co pani rozkaże? Księżniczka: Niech mi pan powie, zaklinam, kim jest ten piękny biały byk, który budzi we mnie niepojęte uczucia, uczucia przejmujące mnie tkliwością i zgrozą. Powiedziano mi, że pan raczy mi to odsłonić. Wąż: Pani, ciekawość potrzebna jest naturze ludzkiej, a zwłaszcza twojej miłej płci; bez niej świat pleśniałby w najsamotniejszej ciemnocie. Czyniłem zawsze zadość, o ile tylko mogłem, damskiej ciekawości. Zarzucają mi, iż byłem tak uprzejmy jedynie dlatego, aby zrobić na złość Panu wszechrzeczy. Przysięgam, że mą najgorętszą chęcią byłoby uczynić pani przyjemność, ale staruszka musiała panią uprzedzić, że wyjawienie tego sekretu połączone jest dla pani z pewnym niebezpieczeństwem. Księżniczka: Ach, to jeszcze zdwaja mą ciekawość. Wąż: Poznaję w tym wszystkie moje piękne klientki. Księżniczka: Jeżeli pan masz serce, jeżeli wszystkie istoty winne są sobie wzajemną pomoc, jeśli litujesz się nieszczęśliwej, nie odmawiaj mi pan. Wąż: Rozczula mnie pani; muszę ci uczynić zadość, ale nie przerywaj mi. Księżniczka: Przyrzekam. Wąż: Był raz młody król, piękny jak malowanie, zakochany, kochany… Księżniczka: Młody król! Piękny jak malowanie, zakochany, kochany! W kim, przez kogo? Co to za król? Ile miał lat? Co się z nim stało? Gdzie jest? Gdzie jego królestwo? Jak się nazywa? Wąż: I ot, przerywa mi pani, ledwie zdążyłem zacząć! Uważaj, księżniczko, jeżeli nie umiesz lepiej panować nad sobą, możesz to odpokutować. Księżniczka: Och przepraszam, ta niewłaściwość już się nie powtórzy. Mów dalej, proszę. Wąż: Ten wielki król, najmilszy, najdzielniejszy z ludzi, zwycięski wszędzie, gdzie błysła jego broń, miewał często sny. Kiedy zaś zapomniał, co mu się śniło, żądał, aby nadworni magowie pamiętali o tym i aby mu powtarzali jego sny; inaczej kazał ich wszystkich wieszać, jak słusznie się należało. Otóż mija siedem lat, jak miał bardzo piękny sen, którego zapomniał po przebudzeniu. Młody Żyd, pełen doświadczenia, wyłożył mu ów sen, po czym uroczy ten monarcha zmienił się natychmiast w wołu, jako że… Księżniczka: Ach, to mój drogi Nabu… Nie dokończyła; padła zemdlona. Mambres, który słuchał z daleka, ujrzał jak pada, i myślał, że nie żyje. IV. Jak chciano zabić wołu na ofiarę, a księżniczkę wyegzorcyzmować Mambres podbiegł do niej z płaczem. Wąż rozczulił się; nie umie płakać, ale zagwizdał żałośliwym tonem i krzyknął: „Umarła”. Oślica powtarza: „Umarła”, kruk wtóruje jej, wszystkie inne zwierzęta zdradzają oznaki boleści, z wyjątkiem ryby Jonaszowej, która była zawsze bezlitosna. Dama dworu, damy pałacowe nadbiegają, wydzierając sobie włosy. Biały byk, który pasł się opodal i który usłyszał ich krzyki, biegnie do gaiku, ciągnąc za sobą staruszkę i wydając ryki powtarzane przez echo. Na próżno wszystkie damy lały na gasnącą Amazydę flakony wody różanej, goździkowej, mirtowej, benzoesowej, balsam z Mekki, napar lewkonii, muszkatu, ambry; nie dawała żadnego znaku życia; ale skoro uczuła przy sobie pięknego białego byka, ocknęła się, świeższa, bielsza, piękniejsza niż kiedykolwiek. Ucałowała sto razy śliczne zwierzę, które skłoniło omdlewająco głowę na jej alabastrowym łonie. Woła doń: „Mój panie, mój królu, moje serce, moje życie”. Ramionami z kości słoniowej okala jego szyję, bielszą niż śnieg. Leciutka słomka mniej silnie czepia się ambry, winna latorośl młodego wiązu, bluszcz dębu. Pierś jej wydawała słodkie westchnienia; oczy to błyszczały tkliwym płomieniem, to ćmiły się owymi kosztownymi łzami, które wyciska miłość. Można osądzić, z jakim zdumieniem patrzała na tę scenę ochmistrzyni Amazydy oraz jej dworki. Wróciwszy do pałacu, opowiedziały wszystkie swoim kochankom tę dziwną przygodę, każda z odmiennymi szczegółami, które powiększały jej niezwykłość i które zawsze przyczyniają się do urozmaicenia wszystkich historii. Gdy Amazys, król Tanisu, dowiedział się o tym, sprawiedliwy gniew owładnął jego królewskim sercem. W taki gniew wpadł Minos, kiedy się dowiedział, że córka jego Pazyfae obdarza tkliwymi względami minotaurowego rodzica. Tak zadrżała Junona, kiedy ujrzała małżonka swego Jowisza, pieszczącego nadobną krówkę Io, córkę rzeki Inachus. Amazys kazał zamknąć piękną Amazydę w jej pokoju i postawił czarnych eunuchów na straży pod drzwiami; następnie zwołał tajną radę. Wielki mag Mambres przewodniczył tej radzie, ale nie miał w niej już dawnego swego znaczenia. Wszyscy ministrowie stanu orzekli, że biały byk jest czarownikiem. Było zupełnie przeciwnie: był zaczarowany; ale na dworze stale popełnia się omyłki w tych delikatnych sprawach. Zawyrokowano większością głosów, że trzeba wyegzorcyzmować księżniczkę, byka zaś i staruszkę poświęcić na ofiarę. Roztropny Mambres nie próbował się sprzeciwiać zdaniu króla i rady. Jemu przypadał z prawa obowiązek odprawienia egzorcyzmów: mógł je odwlec pod bardzo godziwym pozorem. Umarł w Memfisie bóg Apis. Bóg-wół umiera jak inny wół. Otóż nie wolno było w Egipcie egzorcyzmować nikogo, póki się nie znajdzie nowy wół, który mógłby zastąpić zmarłego. Postanowiono tedy na radzie, że zaczeka się na nominację nowego boga w Memfisie. Poczciwy stary Mambres czuł, jakie niebezpieczeństwo grozi jego drogiej księżniczce: wiedział, kto jest jej kochankiem. Zgłoski „Nabu…”, które się jej wymknęły, odsłoniły oczom mędrca całą tajemnicę. Memfis był wówczas pod władzą Babilończyków: zachowali ten okruch dawnych zdobyczy, dokonanych za największego swego króla, którego Amazys był śmiertelnym wrogiem. Mambres musiał przywołać całą swą roztropność, aby zręcznie stąpać wśród tylu trudności. Gdyby król Amazys odkrył kochanka córki, księżniczka była zgubiona: poprzysiągł to. Wielki, młody, piękny monarcha, dla którego płonęła miłością, złożył z tronu jej ojca, który odzyskał królestwo Tanisu dopiero od siedmiu lat, tj. odkąd zginął ślad uroczego władcy, zwycięzcy i bożyszcza narodów, tkliwego i szlachetnego kochanka uroczej Amazydy. Ale znowuż, poświęcając byka na ofiarę, zadałoby się pięknej Amazydzie cios równie śmiertelny. Co mógł uczynić Mambres w tak drażliwych okolicznościach? Śpieszy prosto z Rady do swej drogiej wychowanicy i rzecze: — Moje śliczne dziecię, będę ci się starał pomóc, ale powtarzam ci, utną ci szyję, jeżeli wymówisz bodaj raz imię kochanka. — Ach, i co mi moja szyja — rzekła piękna Amazyda — skoro nie mogę zawisnąć na szyi Nabucho… Ojciec jest bardzo zły człowiek! Nie tylko nie chciał mi dać pięknego księcia, którego ubóstwiam, ale wypowiedział mu wojnę; a kiedy mój ukochany go pobił, znalazł sposób, aby go zmienić w wołu. Widział kto kiedy większą niegodziwość? Gdyby ojciec nie był moim ojcem, nie wiem, cobym mu zrobiła. — To nie twój ojciec wypłatał mu tę okrutną sztukę. To Palestyńczyk, nasz dawny wróg, mieszkaniec małego kraiku, z liczby państewek, które twój dostojny kochanek podbił, aby je ucywilizować. Takie metamorfozy nie powinny cię dziwić; wiesz, że niegdyś czyniłem i lepsze: nie było wówczas nic pospolitszego niż te przemiany, które dziś zdumiewają mędrców. Prawdziwa historia, którą czytywaliśmy razem, poucza nas, że Lykaon, król Arkadii, zmienił się w wilka. Piękna Kallisto, jego córka, zmieniła się w niedźwiedzicę; Io, córka Inachusa, nasza czcigodna Izyda, w krowę; Dafne w drzewo bobkowe; Syrinks we fletnię. Piękna Edyta, żona Lota, najlepszego, najtkliwszego ojca, jaki kiedykolwiek istniał, czyż nie zmieniła się, opodal naszych stron, w wielki słup soli, bardzo piękny i słony, który zachował wszystkie oznaki jej płci i który ma regularnie swoje przypadłości miesięczne, wedle świadectwa wielkich ludzi, którzy go widzieli. Byłem za młodu świadkiem tej przemiany. Widziałem pięć potężnych miast, położonych w suchej i piaszczystej okolicy, zmienionych nagle w piękne jezioro. Za moich młodych lat na każdym kroku spotykało się takie metamorfozy. Wreszcie, pani, jeżeli przykłady mogą złagodzić twą boleść, przypominam sobie, że Wenus zmieniła Cerastów w woły. — Wiem — odparła nieszczęśliwa księżniczka — ale czy przykład daje jakąkolwiek pociechę? Gdyby mój kochanek umarł, czy pocieszyłaby mnie myśl, że wszyscy ludzie umierają? — Niedola twoja skończy się — rzekł mędrzec. — Skoro twój luby stał się wołem, pojmujesz wszak, iż z wołu może stać się człowiekiem. Co do mnie, musiano by mnie zmienić w tygrysa albo krokodyla, gdybym tej resztki sił, która mi została, nie użył dla służb księżniczki godnej uwielbienia całej ziemi, dla pięknej Amazydy, którą piastowałem na kolanach, a którą żałosny los wystawił na tak okrutne próby. V. W jaki sposób roztropny Mambres rozwinął swoją roztropność Rzekłszy księżniczce wszystko, co mogło ją pocieszyć, i nie pocieszywszy jej, boski Mambres podążył natychmiast do staruszki. — Koleżanko — rzekł — rzemiosło nasze jest piękne, ale niebezpieczne; grozi ci, że mogą cię powiesić, a twego byczka spalić, utopić albo zjeść. Nie wiem, co za los czeka inne twoje zwierzęta; mimo bowiem że jestem prorokiem, wiem bardzo niewiele; ale radzę ci, ukryj starannie węża i rybę: jedno niech nie wystawia głowy z wody, a drugie niech nie wyłazi z dziury. Umieszczę wołu w moich stajniach na wsi; możesz być przy nim, skoro powiadasz, że nie wolno ci go opuszczać. Kozioł ofiarny będzie mógł w potrzebie posłużyć za ofiarę; poślemy go na pustynię obarczonego grzechami całej gromadki; przyzwyczajony jest do tej ceremonii, która zresztą nic mu nie szkodzi, a wiadomo, że wszelki grzech można zmazać, przegoniwszy kozła nieco na spacer. Proszę cię tylko, abyś mi pożyczyła na krótki czas psa Tobiaszowego, bardzo zwinnego charta; dalej oślicy Balaama, która biega lepiej niż dromader; kruka i gołębia z arki, też wcale tęgich latawców. Wyprawię ich w poselstwie do Memfisu, w sprawie niezmiernej wagi. Stara odparła: — Panie, możesz rozrządzać do woli psem Tobiasza, oślicą Balaama, krukiem i gołębiem z arki oraz kozłem ofiarnym, ale byczek nie może spać w stajni. Powiedziane jest, że musi być wciąż uwiązany na stalowym łańcuchu, „być wciąż zwilżony rosą i szczypać trawę z ziemi, i że ma dzielić pożywienie dzikich zwierząt”. Powierzono mi go, muszę słuchać. Co by o mnie pomyśleli Daniel, Ezechiel i Jeremiasz, gdybym powierzyła tego byka komu innemu? Widzę, że znasz tajemnicę tego dziwnego zwierzęcia: nie mam sobie do wyrzucenia, żem ją zdradziła. Zawiodę go daleko od tej nieczystej ziemi, nad jezioro Sirbon, z dala od okrucieństw króla Tanisu. Ryba moja i wąż obronią mnie; nie lękam się nikogo, kiedy służę memu Panu. Roztropny Mambres odpowiedział: — Moja dobra stara, niech się dzieje wola boża! Bylem odnalazł naszego białego byczka, nie stoję ani o jezioro Sirbon, ani o jezioro Moeris, ani o jezioro sodomskie; pragnę tylko jego dobra, i twego także. Ale dlaczegoś wspomniała Daniela, Ezechiela i Jeremiasza? — Ach, panie — odparła stara — wiesz równie dobrze jak ja, jak bardzo ich obchodzi ta cała sprawa; ale nie mam czasu do stracenia; nie chcę wisieć; nie chcę, aby mego byczka spalono, utopiono lub zjedzono. Spieszę ku jezioru Sirbon, przez Kanopę, wraz z moim wężem i rybą. Bądź zdrów. Byk udał się za nią zadumany, okazawszy zacnemu Mambresowi należną mu wdzięczność. Roztropny Mambres przechodził okrutne niepokoje. Wiedział dobrze, że Amazys, król Tunisu, doprowadzony do rozpaczy szaloną namiętnością córki do tego zwierzęcia i mniemając, że jest zaczarowana, będzie wszędzie ścigał nieszczęsnego byka, którego niechybnie spalą jako czarnoksiężnika na placu publicznym w Tanisie albo też wydadzą rybie Jonaszowej, albo upieką, albo podadzą do stołu. Za wszelką cenę chciał oszczędzić księżniczce tej przykrości. Napisał list do arcykapłana w Memfisie, swego przyjaciela, świętymi głoskami na egipskim papierze, który jeszcze nie był rozpowszechniony. Oto dosłowne brzmienie listu: „Światło świata, namiestniku Izydy, Ozyrysa i Horusa, głowo obrzezanych, ty, którego ołtarz wznosi się z najwyższego prawa ponad wszystkie trony; dowiaduję się, że twój Bóg Apis umarł. Mam innego do twoich usług. Przybądź szybko ze swymi kapłanami, aby go uznać, ubóstwić i zawieść do stajni w twojej świątyni. Niech Izyda, Ozyrys i Horus mają cię w swej świętej i godnej pieczy! Twój kochający przyjaciel, Mambres Sporządził cztery odpisy tego listu, z obawy jakiegoś przypadku, i zamknął je w szkatułce z najtwardszego hebanu; następnie wezwał czterech gońców, których przeznaczał do tego poselstwa (byli to: oślica, pies, kruk i gołąb). Rzekł do oślicy tak: — Wiem, jak wiernie służyłaś druhowi memu, Balaamowi; służże mi tak samo. Nie ma pelikana, który by ci dorównał w biegu: pędź, droga przyjaciółko, oddaj list do własnych rąk i wracaj. Oślica odparła: — Jako służyłam Balaamowi, będę służyła i Waszej Dostojności; pędzę i wracam. Mędrzec włożył jej puszkę hebanową w zęby; popędziła jak strzała. Następnie przywołał Tobiaszowego psa i rzekł: — Psie wierny i szybszy w biegu niż lekkonogi Achilles, wiem, coś uczynił dla Tobiasza, syna Tobiaszowego, kiedy ty i anioł Rafael towarzyszyliście mu z Niniwy do Rages w Medii, i z Rages do Niniwy, kiedy przyniósł ojcu swemu dziesięć talentów, które niewolnik Tobiasz pożyczył niewolnikowi Gabelusowi: byli to bowiem niewolnicy wcale zamożni. Zanieś wedle adresu ten list, cenniejszy niż dziesięć talentów srebra. Pies odpowiedział: — Panie, jak szedłem niegdyś za posłańcem Rafaelem, tak zdołam wykonać i twoje zlecenie. Mambres włożył mu list do gęby; toż samo powiedział gołębiowi. Gołąb odparł: — Panie, tak jak przyniosłem gałązkę do arki, tak samo przyniosę i twoją odpowiedź. Wziął list do dzióbka. Wszyscy troje znikli z oczu w jednej chwili. Następnie rzekł do kruka: — Wiem, że żywiłeś wielkiego proroka Eliasza, kiedy się skrył w podle potoku Kerit, tak sławnego w całej ziemi. Przynosiłeś mu co dzień smaczny chlebuś i tłuste pulardy; proszę cię tylko, abyś zaniósł ten list do Memfisu. Kruk odparł w te słowa: — Prawda, panie, że nosiłem co dzień obiad wielkiemu prorokowi Eliaszowi Tiszbicie, którego widziałem, jak wznosił się w powietrze na wozie ognistym, ciągniony przez cztery konie ogniste, mimo że to nie bywa w zwyczaju; ale brałem zawsze połowę obiadu dla siebie. Chętnie zaniosę list, byleś mi zapewnił dwa dobre posiłki dziennie i byleś mi zapłacił gotówką z góry za moje poselstwo. Rozgniewał się Mambres i rzekł do zwierzęcia: — Złe i łakome zwierzę, nie dziwię się, że Apollo z białego jak łabędź, jakim byłeś, zmienił cię na czarnego jak kret, kiedy na równinach Tesalii zdradziłeś piękną Koronidę, nieszczęsną matkę Eskulapa. Powiedzże mi, czy jadałeś co dzień polędwicę i pulardy, kiedyś siedział dziesięć miesięcy w arce? — Panie, żyliśmy tam bardzo dobrze — odparł kruk. — Podawano pieczyste dwa razy na dzień wszystkim ptaszynom mego gatunku, które żyją jedynie ścierwem, jak sępy, kanie, orły, kaniuki, jastrzębie, krogulce, puchacze, sokoły, sowy i niezliczona ilość drapieżnych ptaków. O wiele obficiej jeszcze był zaopatrzony stół lwów, lampartów, tygrysów, panter, rysiów, hien, wilków, niedźwiedzi, lisów, kun i wszystkich mięsożernych czworonogów. Było w arce osiem znamienitych osób, jedynych, które pozostały na świecie, wciąż zaprzątniętych troską o nasz stół i nasz stołeczek, a mianowicie: Noe i jego żona, którzy mieli ledwie po sześćset lat; trzej synowie i ich trzy małżonki. Przyjemność była patrzeć, jak troskliwie, jak schludnie tych naszych ośmiu lokajów obsługiwało blisko cztery tysiące biesiadników o doskonałym apetycie, nie licząc nadzwyczajnych starań, jakich wymagało dziesięć do dwunastu tysięcy innych osób, od słonia i żyrafy, aż do jedwabnika i muchy. Dziwi mnie tylko, że nasz dostawca Noe tak nieznany jest wszystkim narodom, których jest protoplastą; ale co mi o to. Bywałem już na podobnym festynie u Ksisutra, króla Tracji. Takie rzeczy zdarzają się od czasu do czasu dla nauki kruków. Jednym słowem chcę dobrego wiktu i bardzo dobrej zapłaty w gotowiźnie. Roztropnemu Mambresowi nie postało w głowie powierzać list tak nieużytemu i gadatliwemu zwierzęciu. Rozstali się bardzo chłodno. Trzeba było wszelako dowiedzieć się, co się dzieje z pięknym bykiem, i nie tracić śladu staruszki i węża. Mambres nakazał paru gorliwym i wiernym sługom, aby szli za nim, sam zaś puścił się w lektyce nad brzeg Nilu, wciąż dumając głęboko. „Jak to być może — powtarzał w duchu — aby ten wąż był panem prawie całej ziemi (jak się tym chwali i jak tylu uczonych przyznaje), a żeby sam wszelako posłuszny był starej babie? W jaki sposób wzywają go niekiedy na radę Niebios, podczas gdy oto pełza po ziemi? Czemu wchodzi codziennie, własną swoją mocą, w ciała tylu ludzi, a równocześnie tylu mędrców twierdzi, że umie go wypędzać słowami? W jaki sposób wreszcie mały sąsiedni ludek wierzy święcie, że on zgubił rodzaj ludzki, rodzaj zaś ludzki nic o tym nie wie? Jestem bardzo stary, uczyłem się przez całe życie, ale widzę tu mnóstwo sprzeczności, których nie umiem pogodzić. Nie umiałbym wytłumaczyć tego, co się zdarzyło mnie samemu, ani tych wielkich rzeczy, które sam robiłem niegdyś, ani tych, których byłem świadkiem. Wszystko dobrze zważywszy, zaczynam przypuszczać, że ten świat stoi sprzecznościami: Rerum concordia discors, jak powiadał niegdyś w swoim języku mój mistrz Zoroaster”. Gdy tak utonął w tej metafizyce, ciemnej jak każda metafizyka, przewoźnik, śpiewając wesołą piosenkę, przywiązał mały statek u brzegu. Wysiadły zeń trzy poważne osobistości, na wpół odziane w brudne i podarte strzępy, ale zachowując pod tą ubogą odzieżą wielce dostojne i majestatyczne miny. Byli to Daniel, Ezechiel i Jeremiasz. VI. Jak Mambres spotkał trzech proroków i jak ich uczcił dobrym obiadem Trzej wielcy ludzie, mający prorocze światło na twarzy, poznali Mambresa jako jednego ze swoich po paru promykach tego samego światła, które zostały mu jeszcze. Skłonili się nisko przed jego palankinem. Mambres poznał w nich także proroków, bardziej jeszcze po ich szatach niż po ognistych smugach, które wychodziły z ich dostojnych głów. Domyślił się, że przybyli zasięgnąć nowin o białym byku. Zachowując zwykłą ostrożność, wysiadł z pojazdu i podszedł ku nim kilka kroków, grzecznie i z godnością. Podniósł ich, kazał ustawić namioty i przygotować obiad, którego trzej prorocy zdawali się mocno potrzebować. Zaproszono starą, która była nie dalej niż o pięćset kroków. Przyjęła zaproszenie i przybyła, wiodąc wciąż byka na lince. Podano dwie zupy, żółwiową i królewską, na zakąskę budyń z języków karpia, wątróbki miętusie i szczupacze, kurczęta nadziewane pistacjami, młode gołąbki z truflami i oliwkami, dwa indyczęta na rakowym i grzybowym sosie, wreszcie chipolata. Na pieczyste młode bażanty, kuropatwy, pulardy, dzikie kaczki i ortolany z czterema rodzajami sałaty. Serwis na środku stołu był w najlepszym guście. Nic delikatniejszego nad leguminy; nic wspanialszego, świetniejszego i bardziej pomysłowego nad deser. Zresztą uważny Mambres baczył pilnie, aby przy obiedzie nie było wołowiny ani polędwicy, ozoru ani podniebienia wołowego, ani wymion krowich, z obawy, by nieszczęsny monarcha, przyglądający się z dala obiadowi, nie myślał, że mu chcą urągać. Ów wielki i nieszczęśliwy władca szczypał trawę w pobliżu namiotu. Nigdy okrutniej nie odczuwał katastrofy, która go pozbawiła tronu na całych siedem lat. „Ach — powiadał sobie w duchu — ten Daniel, który mnie zmienił w byka, ta czarownica Pytonissa, która mnie pilnuje, ucztują najsmaczniej w świecie, a ja, władca Azji, zmuszony jestem jeść siano i popijać wodą”. Wypili sporo wina Engaddi, Tadmor i Chiras. Kiedy prorocy i Pytonissa mieli już odrobinę w czubie, rozmowa przybrała odcień poufniejszy niż przy pierwszych daniach. — Wyznaję — rzekł Daniel — że nie jadałem tak smacznie, kiedy byłem w jaskimi lwów. — Jak to, rzucono pana do jaskini lwów? — rzekł Mambres. — Jakim cudem pana nie zjadły? — Wiadomo panu przecież — odparł Daniel — że lwy nie jadają nigdy proroków. — Co do mnie — rzekł Jeremiasz — całe życie przymierałem głodem; nigdy nie podjadłem sobie tak smacznie jak dziś. Gdybym miał się urodzić na nowo i gdybym mógł wybierać zawód, wyznaję, że wolałbym sto razy być generalnym kontrolerem lub biskupem w Babilonie niż prorokiem w Jerozolimie. Ezechiel rzekł: — Kazano mi spać trzysta dziewięćdziesiąt dni na lewym boku i jeść przez cały ten czas jedynie chleb jęczmienny, proso, wykę, bób i pszenicę, posmarowane… nie śmiem powiedzieć. Jedynym ustępstwem, które zdołałem uzyskać, to abym mógł je posmarować jedynie łajnem krowim. Wyznaję, że kuchnia pana Mambresa jest wykwintniejsza. Mimo to zawód proroka ma swoje powaby, a dowód, że tylu ludzi się go chwyta. — Ale, ale — rzekł Mambres — wytłumacz mi, co znaczy twoja Ohola i Oholiba, które tak tkliwie były nastrojone dla koni i osłów. — Och — odparł Ezechiel — to takie ozdoby retoryczne. Po tych wynurzeniach Mambres przystąpił do interesu. Zagadnął pielgrzymów, po co przybyli do ziemi króla Tanisu. Odpowiedział mu Daniel; rzekł, iż królestwo Babilonu jest w ogniu od czasu zniknięcia Nabuchodonozora; że dwór, wedle swego zwyczaju, prześladuje proroków; że wciąż to mają królów u swoich stóp, to dostają po sto odlewanych rzemieni; ostatecznie zmuszeni są schronić się do Egiptu, z obawy, aby ich nie ukamieniowano. Ezechiel i Jeremiasz mówili bardzo długo bardzo pięknym stylem, który ledwie można było zrozumieć. Co do pytonissy, ta zerkała wciąż na swoje bydlątko. Ryba Jonaszowa siedziała w Nilu naprzeciw namiotu, a wąż przewalał się po trawie. Po kawie towarzystwo wyszło nad brzeg Nilu. Wówczas biały byk, widząc trzech proroków, swoich wrogów, jął wydawać okropne ryki; rzucił się na nich, bijąc gwałtownie rogami; że zaś prorocy mają tylko skórę i kości, byłby ich przebił na wylot i na śmierć; ale Pan wszechrzeczy, który widzi wszystko i ma sposób na wszystko, zmienił ich w sroki; tak iż mogli gadać jak przedtem. To samo zdarzyło się później Pierydom, tak dalece bajka przejęła wątek z historii. Ten nowy wypadek obudził nowe myśli w głowie roztropnego Manesa. „Oto — mówił sobie — trzej wielcy prorocy zmienieni w sroki: to nas powinno nauczyć, aby nie za wiele gadać i zachowywać zawsze przystojne umiarkowanie”. Osądził, że mądrość warta jest więcej niż wymowa, i myślał głęboko, swoim zwyczajem, kiedy wielkie i straszne widowisko uderzyło jego oczy. VII. Król Tanisu przybywa; córka jego i byk mają iść ofiarę Tumany kurzu wznosiły się od południa ku północy. Słychać było hałas bębnów, trąb, piszczałek, psalterionów, harf i cytr. Kroczyły liczne szwadrony i bataliony: Amazys, król Tanisu, na czele, konno, na szkarłatnym czapraku lamowanym złotem. Heroldowie krzyczeli: — Ujmijcie białego byka, zwiążcie go, wrzućcie go do Nilu i dajcie go zjeść rybie Jonaszowej; król, mój pan, monarcha sprawiedliwy, chce skarać byka, który mu urzekł córkę. Dobry starzec Mambres zadumał się bardziej niż kiedykolwiek. Odgadł, że to niegodziwy kruk powiedział wszystko królowi i że księżniczka jest w wielkim niebezpieczeństwie postradania głowy. Rzekł do węża: — Mój drogi przyjacielu, idź prędko pocieszyć piękną Amazydę, moją wychowankę; powiedz jej, aby, co bądź się stanie, nie lękała się niczego, i opowiadaj jej baśnie dla uśpienia jej niepokoju. Dziewczęta przepadają za baśniami: jedynie baśnie prowadzą w świecie do czegoś. Następnie upadł na twarz przed Amazysem, królem Tanisu, i rzekł: — Królu, obyś żył wiecznie. Biały byk winien iść na ofiarę, ponieważ Wasza Dostojność ma zawsze słuszność; ale Pan wszechrzeczy rzekł: „Ten byk ma być dany na pożarcie rybie Jonaszowej dopiero wówczas, kiedy Memfis znajdzie sobie boga w miejsce zmarłego. Wówczas nadejdzie chwila pomsty, nad córką zaś twoją odprawi się egzorcyzmy, jest bowiem nawiedzona”. Zbyt nabożny jesteś królu, aby się sprzeciwiać rozkazom Pana wszechrzeczy. Amazys, król Tanisu, zamyślił się, po czym rzekł: — Wół Apis umarł; Panie świeć nad jego duszą! Kiedy, sądzisz, znajdzie się nowego wołu, iżby władał nad żyznym Egiptem? — Panie — rzekł Mambres — proszę jedynie o tydzień. Król, który był bardzo nabożny, rzekł: — Zgadzam się i zostanę tu przez ten tydzień; po czym chcę wydać na ofiarę uwodziciela mej córki. Jakoż kazał sprowadzić namioty, kucharzy, muzyków i został tydzień w tym mieście, jak powiedziane jest w Manethonie. Stara była w rozpaczy, widząc, iż byk, nad którym powierzono jej pieczę, ma ledwie tydzień do życia. Nasyłała co noc cienie na króla, aby go odwrócić od tego okrutnego postanowienia, ale król nie pamiętał rano nocnych widziadeł, tak samo jak Nabuchodonozor zapominał snów. VII. Jak wąż opowiadał baśnie księżniczce, aby ją pocieszyć Tymczasem wąż opowiadał bajki pięknej Amazydzie, aby uśmierzyć jej boleść. Powiadał jej, jak niegdyś wyleczył cały lud z ukąszenia małych wężów, jedynie ukazując się na na końcu laski. Opowiedział jej podboje bohatera, który stanowi tak piękny kontrast z Amfionem, architektą tebańskim w Beocji. Ów Amfion ściągał kamienie ciosowe dźwiękiem skrzypiec: kurant i menuet wystarczały mu do zbudowania miasta; tamten natomiast burzył je dźwiękiem trąb; kazał powiesić trzydziestu jeden bardzo potężnych królów w miejscowości cztery mile długiej i szerokiej; sprawił, iż duże głazy leciały z nieba na uchodzący przed nim hufiec nieprzyjaciół; po czym, wytępiwszy ich w ten sposób, zatrzymał słońce i księżyc, aby ich wygnieść do reszty między Gibeonem a Ajalonem na drodze do Bet-Choron, za przykładem Bachusa, który zatrzymał słońce i księżyc w czasie swej podróży do Indii. Ostrożność właściwa każdemu wężowi nie pozwoliła mu opowiedzieć pięknej Amazydzie o potężnym bękarcie Jeftem, który uciął głowę córce, ponieważ wygrał bitwę; bał się nadto przerazić piękną księżniczkę. Opowiedział jej natomiast przygody wielkiego Samsona, który zabił tysiąc Filistynów oślą szczęką, który związał razem trzysta lisów za ogony i który wpadł w sieci dziewczyny mniej pięknej, mniej tkliwej i wiernej niż urocza Amazyda. Opowiedział nieszczęśliwe amory Sychema i słodkiej Diny, liczącej sześć lat; i szczęśliwsze miłostki Booza i Rut; i Judy ze swą synową Tamar, i Lota z dwiema córkami, które nie chciały, aby świat się skończył, i Abrahama i Jakuba ze swymi służebnymi, i Rubena ze swą matką, i Dawida z Betsabe, i wielkiego króla Salomona, wreszcie wszystko, co mogło rozproszyć boleść pięknej księżniczki. IX. Jako wężowi nie udało się jej pocieszyć — Wszystkie te baśnie nudzą mnie — odparła piękna Amazyda, której nie zbywało na rozumie i smaku. — Zdadzą się w sam raz na to, aby je komentował Irlandczykom ów tuman Abbadie albo też innym zakutym łbom ów bajarz d'Houteville. Bajki, które można było opowiadać prababce prababki mojej babki, nie są już dla mnie, którą wychował mądry Mambres i która czytałam Rozważania o poznaniu ludzkim egipskiego filozofa imieniem Locke oraz Matronę efeską. Bajka winna być oparta na prawdzie, a nie wciąż podobna do sennych majaczeń. Nie powinno w niej być nic pospolitego ani niedorzecznego. Lubię zwłaszcza, aby pod osłoną baśni ukazywała wprawnym oczom jakąś wysoką prawdę, nieuchwytną dla tłumu. Sprzykrzyły mi się słońce i księżyc, którymi stara baba kieruje do woli, góry, które tańczą, rzeki, które wracają do źródła, i umarli, którzy zmartwychwstają; zwłaszcza kiedy te brednie pisane są stylem nadętym i niezrozumiałym, wówczas brzydzą mnie już ostatecznie. Pojmujesz, że młoda osoba, która lęka się, że jej kochanka połknie wielka ryba, a jej samej rodzony ojciec utnie głowę, potrzebuje rozrywki, ale staraj się rozerwać wedle mego smaku. — Wkładasz na mnie bardzo ciężkie zadanie — odparł wąż. — Mogłem niegdyś dać ci parę kwadransów wcale miłych, ale od jakiegoś czasu straciłem wyobraźnię i pamięć. Ach, gdzie te czasy, kiedy umiałem bawić panienki! Spróbuję wszelako przypomnieć sobie jakąś pouczającą bajeczkę dla twojej rozrywki. „Dwadzieścia pięć tysięcy lat temu król Gnaof i królowa Patra zasiadali na tronie stubramnych Teb. Król Gnaof był piękny, a królowa Patra jeszcze piękniejsza, ale nie mieli dzieci. Król Gnaof ogłosił nagrodę dla tego, kto wskaże najlepszą metodę utrwalenia rasy królewskiej. Fakultet medyczny i akademia chirurgiczna spłodziły znakomite rozprawy w tej doniosłej kwestii, ale żadna nic nie pomogła. Wysłano królową do wód; odprawiła nowennę; obdarowała hojnie świątynię Jowisza Amońskiego, od którego pochodzi amoniak; wszystko na próżno. Wreszcie młody, dwudziestopięcioletni kapłan stanął przed królem i rzekł: »Najjaśniejszy, zdaje mi się, że znam zaklęcie zdolne sprawić to, czego Wasza Dostojność pragnie tak żarliwie. Trzeba mi rzec coś poufnie do ucha twej małżonce; jeżeli potem nie zastąpi, zezwalam, niech mnie powieszą«. — »Zgoda« — rzekł król Gaof. Zostawiono królową i młodego księżyka tylko kwadrans razem. Królowa zaszła w ciążę, a król chciał powiesić księdza”. — Mój Boże — rzekła księżniczka — widzę, dokąd to prowadzi: doprawdy, twoja powiastka jest zbyt pospolita; rzekłabym nawet, iż obraża moją wstydliwość. Opowiedz mi jakąś bajkę bardzo prawdziwą, bardzo autentyczną i bardzo moralną, a której bym nie znała: w ten sposób dopełnisz ukształcenia „mej duszy i serca”, jak powiada egipski profesor Linro. — Służę pani — rzekł piękny wąż — oto fakt najautentyczniejszy w świecie. „Byli trzej prorocy; wszyscy trzej jednakowo ambitni i znudzeni swoim rzemiosłem. Szaleństwo ich zasadzało się na tym, iż chcieli zostać królami; od proroka do króla jest bowiem tylko krok, a człowiek zawsze dąży do tego, aby przebyć wszystkie szczeble drabinki losu. Poza tym upodobania ich, rozrywki były zupełnie różne. Pierwszy cudownie kazał do zgromadzonych współbraci, którzy bili mu oklaski, drugi szalał za muzyką, a trzeci namiętnie lubił dziewczęta. Jednego dnia, gdy siedzieli przy obiedzie i rozmawiali o słodyczach królowania, zjawił się im anioł Ituriel. »Pan wszechrzeczy – rzekł anioł — zsyła mnie tu, aby nagrodzić waszą cnotę. Nie tylko będziecie królami, ale każdy z was będzie mógł bezustannie zaspokajać swą namiętność. Ciebie, pierwszy proroku, robię królem Egiptu: będziesz wciąż przewodniczył Radzie, wciąż oklaskującej twą wymowę i rozum. Ty, drugi proroku, będziesz władał w Persji i będziesz się bez przerwy napawał boską muzyką. Ciebie, trzeciego, robię królem Indii i daję ci uroczą kochankę, która nie opuści cię ani na chwilę«. Ten, któremu przypadł Egipt, zwołał zaraz swą przyboczną radę, składającą się jeno z dwustu mędrców. Wygłosił, jak każe tameczny obyczaj, dłuższe przemówienie, które spotkało się z wielkim aplauzem; monarcha zakosztował słodkiego zadowolenia, iż poi się pochwałą nieskażoną pochlebstwem. Po radzie poufnej nastąpiła rada spraw zagranicznych. Była o wiele liczniejsza: nowe przemówienie zjednało monarsze jeszcze więcej pochwał. Toż samo na innych radach. Nie było ani chwili przerwy w przyjemnościach i chwale egipskiego króla-proroka. Rozgłos jego wymowy napełnił całą ziemię. Prorok król perski zaczął od włoskiej opery, w której chórach śpiewało tysiąc pięćset rzezańców. Głosy ich wzruszyły mu duszę aż do szpiku kości, gdzie dusza zamieszkuje. Po tej operze następowała druga, potem trzecia, bez przerwy. Król Indii zamknął się z kochanką, kosztując z nią doskonałej rozkoszy. Pieścić ją ciągle było mu najwyższym szczęściem; współczuł ze smutnym losem swoich dwóch kolegów, z których jeden był skazany na ciągłe obrady, a drugi na wieczną operę. Po upływie kilku dni każdy król usłyszał przez okno drwali, wychodzących z gospody, aby spieszyć na wyrąb do sąsiedniego lasu; każdy trzymał pod ramię swoją lubkę, którą mógł odmieniać do woli. Nasi królowie poprosili Ituriela, aby zechciał wstawić się za nimi u Pana wszechrzeczy i zrobić ich drwalami”. — Nie wiem — przerwała tkliwa Amazyda — czy Pan wszechrzeczy przychylił się do ich prośby, i mało mnie to obchodzi; ale wiem dobrze, że nie prosiłabym nikogo o nic, gdybym się znalazła sam na sam z moim kochankiem, z moim drogim Nabuchodonozorem. Sklepienia pałacu odebrzmiały tym wielkim imieniem. Najpierw Amazyda wymówiła jedynie „Na”, potem „Nabu”, później „Nabucho”, ale w końcu namiętność podniosła ją; wymówiła nieszczęsne imię całkowicie, mimo przysięgi, jaką złożyła królowi swemu ojcu. Wszystkie damy pałacowe powtórzyły „Nabuchodonozor”, a złośliwy kruk nie omieszkał pospieszyć z tym do króla. Twarz Amazysa, króla Tanisu, zachmurzyła się, ponieważ serce było pełne chmur. I oto jak wąż, który był najchytrzejszym i najzmyślniejszym zwierzęciem w świecie, zawsze szkodzi kobietom, sądząc, że im wygadza. Rozgniewany Amazys posłał natychmiast po córkę tuzin siepaczy, którzy są zawsze gotowi spełniać wszystkie barbarzyńskie rozkazy władców i którzy powiadają na swoje usprawiedliwienie: „Za to nam płacą”. X. Jak ojciec chciał uciąć głowę księżniczce i jak jej nie uciął Skoro księżniczkę, całą drżącą, przywiedziono do obozu króla, jej ojca, ten rzekł: — Moja córko, wiesz, że wszystkie księżniczki nieposłuszne królowi ich ojcu karze się śmiercią: inaczej w królestwie nie byłoby ładu. Zabroniłem ci wymawiać imię twego kochanka Nabuchodonozora, śmiertelnego wroga, który mnie złożył z tronu przed siedmiu laty i który znikł z powierzchni ziemi. Znalazłaś sobie na jego miejsce białego byka i krzyczałaś „Nabuchodonozor”! Słusznie godzi się, abym ci uciął głowę. Księżniczka odparła: — Ojcze, stanie się wedle twojej woli, ale zostaw mi czas, bym opłakała moje dziewictwo. — Słusznie — rzekł król Amazys — jest to prawo uświęcone przez wszystkich roztropnych i światłych monarchów. Daję ci cały dzień na opłakanie dziewictwa, skoro twierdzisz, że je masz. Jutro, ósmego dnia mego obozowania tutaj, wydam białego byka na pożarcie rybie, a tobie utnę szyję o dziewiątej rano. Piękna Amazyda udała się tedy w otoczeniu dworek nad brzeg Nilu, aby opłakać wszystko, co jej zostało z dziewictwa. Roztropny Mambres dumał koło niej, licząc godziny i chwile. — Widzisz, drogi Mambresie — rzekła — zmieniłeś wodę Nilu w krew, wedle zwyczaju, a nie możesz odmienić serca Amazysa, mego ojca, króla Tanisu! Ścierpisz, że mi utną szyję jutro o dziewiątej rano! — To zależy — odparł zadumany Mambres — od szybkości moich gońców. Nazajutrz, gdy cienie obelisków i piramid znaczyły na ziemi dziewiątą godzinę dnia, związano białego byka, aby go rzucić rybie Jonaszowej, i przyniesiono królowi jego wielki miecz. „Ach, ach — powtarzał Nabuchodonozor w głębi serca — ja, król, jestem wołem blisko od siedmiu lat i ledwiem odnalazł swoją kochankę, dają mnie pożreć rybie”. Nigdy roztropny Mambres nie tonął w tak głębokiej zadumie. Trwał pogrążony w smutnych myślach, kiedy ujrzał z daleka to, czego oczekiwał. Niezliczony tłum zbliżał się. Trzy figury, Izydy, Ozyrysa i Horusa, zespolone razem posuwały się niesione na noszach ze złota i drogich kamieni: dzierżyło je stu senatorów z Memfisu, poprzedzało je zaś sto dziewcząt grających na świętych harfach. Cztery tysiące kapłanów, z głową ogoloną i uwieńczoną kwiatami, jechało każdy na hipopotamie. Na dalszym planie ukazywały się, z tą samą pompą: owca z Teb, pies z Babaste, kot z Febe, krokodyl z Arsinoe, kozioł z Mendes i wszyscy niżsi bogowie egipscy, którzy przychodzili oddać cześć wielkiemu wołowi, równie potężnemu jak Izis, Ozyrys i Horus razem. Wśród tych wszystkich półbogów czterdziestu księży niosło ogromny koszyk pełen świętych cebul, które nie były zupełnymi bogami, ale wielce były do nich podobne. Po dwóch stronach tego korowodu bogów, ciągnącego za sobą niezliczony lud, kroczyło czterdzieści tysięcy wojowników w hełmach na głowie, z krzywymi szablami na lewym udzie, z kołczanem na ramieniu i łukiem w ręce. Wszyscy księża śpiewali chórem, na podniosłą i roztkliwiającą melodię: Wół nasz, wół nasz spoczął w grobie, Piękniejszego znajdziem sobie. I za każdą pauzą rozlegały się systry, kastaniety, bębenki, psalteriony, kobzy, harfy i oboje. XI. Jak księżniczka zaślubiła swego wołu Amazys, król Tanisu, zdumiony tym widowiskiem, nie uciął szyi córce; schował szablę do pochwy. Mambres rzekł: — Wielki królu! Rzeczy poszły odmiennym torem; trzeba, aby Wasza Dostojność dała przykład. O, królu, rozwiąż szybko białego byka i pierwszy oddaj mu cześć. Amazys usłuchał i padł na twarz wraz z całym ludem. Arcykapłan Memfisu podał nowemu Apisowi pierwszą wiązkę siana. Księżniczka Amazyda wieńczyła jego piękne rogi girlandami róż, powojów, jaskrów, tulipanów, goździków, hiacyntów. Pozwalała sobie całować go, ale z głębokim szacunkiem. Księża wysypywali palmami i kwiatami drogę, którą wiedziono go do Memfisu, a roztropny Mambres, wciąż zamyślony, powiadał po cichu do swego przyjaciela węża: „Daniel zmienił tego człowieka w wołu, a ja zmieniłem tego wołu w boga”. Powrót do Memfisu odbył się w tym samym porządku. Król Tanisu, mocno zawstydzony, szedł za całym orszakiem; Membres, z pogodną i skupioną miną, obok niego. Stara podążała za nimi uszczęśliwiona; przy niej wąż, pies, oślica, kruk, gołąb i kozioł ofiarny. Wielka ryba płynęła w górę Nilu. Daniel, Ezechiel i Jeremiasz, zmienieni w sroki, zamykali pochód. Skoro orszak przybył do granic królestwa, które były niedaleko, król Amazys pożegnał wołu Apisa i rzekł do córki: — Moja córko, wróćmy do naszego państwa, iżbym ci uciął szyję, jak to postanowiłem w swoim królewskim sercu, za to, żeś wymówiła imię Nabuchodonozora, wroga, który mnie złożył z tronu przed siedmiu laty. Kiedy ojciec poprzysiągł uciąć głowę córce, musi spełnić ślub, inaczej byłby na zawsze wtrącon do piekieł, a ja nie chcę gubić duszy dla ciebie. Piękna księżniczka tak odpowiedziała królowi Amazysowi: — Mój drogi ojcze, utnij sobie szyję komu chcesz, ale nie mnie. Jestem na ziemiach Izydy, Ozyrysa, Horusa i Apisa; nie opuszczę mego pięknego białego byczka; będę go pieściła całą drogę, aż ujrzę jego apoteozę w wielkiej stajni świętego miasta Memfisu: jest to słabostka, którą można wybaczyć panience mego rodu. Ledwie wymówiła te słowa, wół Apis wykrzyknął: — Moja droga Amazydo, będę cię kochał przez całe życie! Pierwszy to raz od czterdziestu tysięcy lat, przez które ubóstwiano w Egipcie Apisa, usłyszano, aby przemówił. Wąż i oślica wykrzyknęli: „Siedem lat się spełniło!”, a trzy sroki powtórzyły: „Siedem lat się spełniło!”. Wszyscy kapłani egipscy podnieśli ręce do nieba. Ujrzano nagle, że Bóg traci dwie tylne nogi; przednie zmieniły się w nogi ludzkie; dwa piękne, muskularne, mięsiste i białe ramiona wyrosły z boków; woli pysk ustąpił twarzy uroczego bohatera; stał się z powrotem najpiękniejszym człowiekiem na ziemi, i rzekł: — Wolę być kochankiem Amazydy niż bogiem. Jestem Nabuchodonozor, król królów. Ta nowa metamorfoza zdumiała wszystkich prócz zadumanego Mambresa, ale co nie zdumiało nikogo, to iż Nabuchodonozor zaślubił natychmiast piękną Amazydę wobec tego wielkiego grona. Zostawił królestwo Tanisu swemu teściowi i uczynił piękne fundacje dla oślicy, węża, psa, gołębia, a nawet kruka, trzech srok i dużej ryby, dowodząc tym całemu światu, że umie zarówno przebaczać, jak święcić tryumfy. Staruszka otrzymała sowitą pensję. Kozła ofiarnego posłano na jeden dzień na pustynię, iżby zmazane były wszystkie minione grzechy, po czym, aby mu to nagrodzić, dano mu dwanaście kóz. Roztropny Mambres wrócił do swego pałacu, aby dumać. Nabuchodonozor, uściskawszy go, władał spokojnie królestwem Memfisu, Babilonu, Damaszku, Balbeku, Tyru, Syrii, Azji Mniejszej, Scytii, Chiras, Mosok, Tubal, Madai, Gogii, Magogii, Jawan, Sogdiany, Baktriany, Indii i Wysp. Ludy tej rozległej monarchii krzyczały co rano: „Niech żyje wielki Nabuchodonozor, król królów, który przestał być wołem”. I od tego czasu stało się zwyczajem w Babilonie, iż za każdym razem kiedy król grubo oszukiwany przez swoich satrapów albo magów, albo skarbników, albo przez swoje żony, poznał w końcu swe błędy i poprawił się ze swego postępowania, cały lud krzyczy u jego bram: „Niech żyje nasz wielki król, który przestał być wołem!” ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/wolter-bialy-byk/. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Wolter, Powiastki filozoficzne, t. 2, tłum. Tadeusz Boy-Żeleński, Krakowska Spółdzielnia Wydawnicza, Kraków 1922. Wydawca: Fundacja Wolne Lektury Publikacja zrealizowana w ramach biblioteki Wolne Lektury (www.wolnelektury.pl). Opracowanie redakcyjne i przypisy: Oktawia Caban, Wojciech Kotwica.