Spis treści

    Wstęp teoretyczny
  1. Przedmowa
  2. Prolog
  3. AKT I
    1. SCENA I
  4. AKT II
  5. AKT III

    Poprawiono błędy źródła: aud -> and; drianiu -> draniu.

    Stanisław Ignacy WitkiewiczTumor MózgowiczDramat w 3 aktach z prologiem

    Poświęcone
    pani Zofji i Tadeuszowi
    Żeleńskim.

    Wstęp teoretyczny

    1

    Jest faktem nieraz już stwierdzonym, że teatr powstał z religijnych misterjów. Tak było w starożytnej Grecji i procesowi powstania greckiej tragedji, odpowiadają początki nowożytnego teatru na przełomie wieków średnich. Niekoniecznie jednak wrażenie artystyczne musi być związane z wyrazem uczuć religijnych jako takich. Może ono być wynikiem kontemplacji samej formy, niezależnie od tego, czy treść życiowa danego dzieła będzie miała bezpośredni związek z metafizycznemi przeżyciami, czy nie. Teatr, wskutek tego, że elementami jego są działania istot żywych, stracił powoli charakter religijny, a treść istotna, formalna, zredukowana została do środka pomocniczego w celu, symbolicznego lub realnego, spotęgowanego przedstawienia życia i związanych z niem problemów.

    2

    Istotą sztuki w ogóle jest bezpośrednio dana jedność osobowości, czyli to, co nazywamy uczuciem metafizycznem, wyrażona w konstrukcji jakichkolwiek elementów, a więc: barw, dźwięków, słów lub działań. Malarstwo i muzyka posiadają elementy jednorodne. Poezja, oprócz wartości dźwiękowych i możności wywoływania obrazów wzrokowych, operuje jeszcze pojęciami, których znaczenia są według nas równie dobrym materjałem artystycznym, jak każda czysta jakość. W teatrze dołączają się do tego jeszcze działania, jakichkolwiek zresztą istnień poszczególnych. Poezja więc i teatr są w przeciwieństwie do sztuk prostych: malarstwa i muzyki, sztukami złożonemi. Każde dzieło sztuki malarskiej posiada, oprócz czysto formalnych wartości: kompozycji, harmonji barw i ujęcia formy, treść przedmiotową, która pochodzi z tego, że uczucie metafizyczne, ogólnie jedno i to samo u wszystkich istnień poszczególnych, polaryzuje się w psychice danego osobnika, stwarzając sobie indywidualną formę, tem bardziej oderwaną jako czysta konstrukcja, im więcej skondenzowaną jest osobistość stwarzającego ją indywiduum. W istocie artystycznej twórczości tkwi więc pewna immanentna sprzeczność.

    3

    Tem, czem świat przedmiotów i wyobrażeń jest w malarstwie, tem jest świat uczuć w muzyce i tem samem jest sfera sensu pojęciowego w poezji i sensu działań w teatrze. Jeśli uznamy treść formalną, t. zn. konstrukcję samą dla siebie dzieła sztuki, za jego istotę, nie powinny nas już obchodzić nieistotne, a tem niemniej konieczne elementy samego procesu tworzenia, mające tylko związek pośredni z dziełem już dokonanem. W tem oświetleniu deformacja świata zewnętrznego w malarstwie, nietrzymanie sie logiki uczuć w muzyce, bezsens życiowy i logiczny w poezji i na scenie, niepowinny nas oburzać. Przełamanie pewnych nieistotnych narowów dotyczących życiowej strony dzieł sztuki, roztwiera według nas zupełnie nowe horyzonty formalnych możliwości, związanych przeważnie z kwestją kompozycji. Pewna fantastyczność psychologji i działań, w przeciwieństwie do fantastyczności zewnętrznej: smoków, czarownic i t. p. stworów, odpowiadająca deformowaniu świata zewnętrznego, jest tem, co może dać nowe możliwości formalne w teatrze. Oczywiście dążenia tego rodzaju muszą być istotne, t. zn. nieprogramowe. Programowe wykrzywianie kształtów normalnych, programowy bezsens w poezji, czy w teatrze, jest zjawiskiem niezmiernie smutnem. Deformacja dla deformacji, bezsens dla bezsensu, nieusprawiedliwiony w wymiarach czysto formalnych, jest czemś godnem najsroższego potępienia. Czy pewne dewjacje od utartego szablonu w sztukach niniejszych usprawiedliwiają się w ten sposób, jest kwestją eksperymentu. Teoretycznie jest to możliwe i przypuszczamy, że jeśli nie te sztuki, to inne, innych autorów może, udowodnią kiedyś słuszność tych twierdzeń.

    4

    Oczywiście dla jednych może się to wydać śmiesznem, innych może oburzyć. O ile ktokolwiek zabawi się przy tem szczerze, w zupełnie nieistotny według nas sposób, będziemy się tylko cieszyć ze względu na rzadkość śmiechu w naszych ponurych czasach. O ile ktoś się oburzy w głębi duszy bez zbyt silnych manifestacji zewnętrznych — trudno — wszystkich zadowolnić jest absolutną niemożliwością. Coraz mniej jednak jest ludzi, którzy pękają ze śmiechu na widok kwadratowych łydek Picassa, lub zatykają z oburzeniem uszy, słuchając baletu Strawińskiego. Przypuszczamy w zasadzie, nieprzesądzając bynajmniej wartości formalnej sztuk niniejszych, że do czysto zewnętrznej, z życiowego punktu widzenia może groteskowej i potwornawej „treści”, można się przy dobrej woli zupełnie dobrze przystosować.

    5

    Jeszcze jedno: oprócz kwestji erotycznych, treścią sztuk są: pewne fantazje na temat przewrotu w matematyce i fizyce w Tumorze Mózgowiczu, na temat psychjatrji w Pentemychos. Przeżycia bandy zdegenerowanych byłych ludzi, na tle mechanizującego się życia, stanowi treść Macieja Korbowy. Filozoficzne dywagacje i problemy związane z absolutnem nienasyceniem życiowem są wplatane w Multiflakopulu, w Pragmatystach, drukowanych, niestety bez korekty, w 3-cim zeszycie „Zdroju” z r. 1920, w Nowem Wyzwoleniu, w Bziku Tropikalnym (napisanym na współkę z panią Eugenją Borkowską), dalej w sztukach p. t. ONI, Miętosza, czyli w sidłach BEZTROSKI, Filozofowie i Cierpiętnicy, czyli Ladaczyni z Ekbatany, W małym dworku, Niepodległość trójkątów, Straszliwy Wychowawca i Metafizyka dwugłowego cielęcia.

    6

    Fantazjami na temat matematyki i psychjatrji niechcielibyśmy obrazić ani jednych, ani drugich uczonych, podobnie jak poglądami na t. zw. „miłość”, kwestje społeczne i nadnaturalne zjawiska, niechcielibyśmy obrazić erotomanów, społeczników i spirytystów. Są to tylko preteksty dla pewnych kombinacji formalnych. Używając terminu analogicznego do pojęcia „napięcia kierunkowego”, wprowadzonego przez nas do teorji malarstwa, chodzi o nadanie pewnym masom wypadków w czasie pewnego „napięcia dynamicznego”. To jest znaczenie formalne t. zw. „treści” poematów i sztuk teatralnych. Zaznaczamy, że „poglądom” wypowiadanym przez osobistości w sztukach tych, nie przypisujemy żadnego objektywnego znaczenia.

    Przedmowa

    7

    Nie zaszkodzi, ale też nie wiele pomoże, parę słów przedmowy. Tumor Mózgowicz powstał, jak to z samej nazwy dramatu w sposób oczywisty wynika z tumoru na mózgu. Pierwsza lepsza patologia mózgu, lub rozmowa z uczciwym lekarzem, da o kwestji tumorów należyte wyjaśnienia. Nazwiska pochodzą z fantazji, z życia i z dzieł innych autorów. Fantazje na temat współczesnego przewrotu w fizyce i matematyce nie powinny obrażać uczonych, są one tylko pretekstem dla pewnych „napięć dynamicznych”. Co do literatury użytej przy pisaniu, można z czystem sumieniem wyliczyć dzieła następujące:

    8

    3 pomarańczowe popularne dzieła H. Poincaré'go.

    9

    Allgemeine Theorie der Unendlichen Mengen. Arthura Schoenfliessa.

    10

    Zasada sprzeczności w świetle nowszych badań Bertranda Russela. Dra Leona Chwistka.

    11

    Juljusz Cezar. Wiliama Shakespeare'a.

    12

    Allmayer's Folly. Joseph'a Conrad'a.

    13

    Nietota. Tadeusza Micińskiego.

    14

    W mroku gwiazd, tegoż autora.

    15

    Własne dzieła pośmiertne treści filozoficznej i własne eksploracje (już nie dzieła) w tropikalnych i subtropikalnych okolicach.

    16

    Bliższe wyjaśnienia teoretyczne co do istoty sztuki teatralnej wogóle patrz: (uważnie) Wstęp do teorji Czystej Formy w teatrze przez samego autora w „Skamandrze”.

    23 lutego 1920 r.

    S. I. W.

    Prolog

    Żywych jaszczurów napiętnowane mordy
    Gęgają w rudą przestrzeń bezimiennej planety.
    Pokarbowane w mękę nad-istnień,
    20
    Poząbkowane w niemowlęce fałdki,
    Pofałdowane w starcze uzębienia,
    Żywych morderców żałobne sztylety,
    Obrzmiałych serc pożądaniem gnane,
    Dobiegają do tamtej mety:
    25
    Do węzłowego punktu hyperbolicznej komety.
    W starczych uzębień klawikordy
    Pcham słowa zmiażdżone, rozkwaszone żarem.
    Padło potwora, utłuczone na rozstaju,
    Wyżera pępek sobie i małym ptaszkom świdruje otwory w tęczowych skrzydełkach.
    30
    Znam to dobrze.
    I tak dobrze jest.
    Widma na przełęczach świata gest
    Uśmierza mękę zidjociałych tłumów.
    Młodziutkie wabią się wieszcze,
    35
    Wśród krzewów pachnących i cienistych tumów.
    Ona, (kto?) woła za ścianą: jeszcze!!
    Na bezpowrotnej, śmiertelnej lubieży,
    Tłukąc ciało o kości, z wywróconą wstecz szczęką,
    Zęby płomienne z poza węgłów szczerzy
    40
    I dłubiąc pelikana dzióbkiem,
    W jaskini, którą opanowały ich cienie,
    Tych tłumów cienie, spatroszonych nad-bydlęcą męką.
    Rozpiera wodną otchłań fajansowym kubkiem.
    Ja wiem, że kłamię i że nad śmiech, konstrukcja prawdy tylko wyższa,
    45
    Babilonową, skręconą wieżą wżera się w ciemności.
    Babel, Jezabel i angielska Mabel,
    Co czyta Biblję na mdłym podwieczorku,
    Gdy naszej gwiazdy grzmiąca fotosfera
    Parska wybuchem płonącego gazu.
    50
    Wodór się pali i Helium powiewa,
    Oświetla przestrzeń pośredniego mroku.
    Wieczór i świt przemierza starzec bez brody
    I na przełęczy ostatecznych pojęć
    Manometr świata na Nicość nastawia.
    55
    Być nim, czy też pozostać sobą,
    W meta-bydlęcym, rokokowym stroju
    I gzić się dalej na gwarnych pastwiskach.
    Oto problemat godny kłamstw Cezara.
    Zużyte zęby miamlą jeszcze pokarm
    60
    Przeżuty dawno przez podwójny worek,
    Którym się szczyci dumna Pazifaë.
    Elektron niańczy w magnetycznem polu
    Ślepy wzrok widma wstrzymany w swej drodze.
    Względność przestrzeni wszystkie linje zgina,
    65
    A ślepiec liże bezbarwne przedmioty.
    Duch, jak łza czysty, bezjakościowym rzyga wciąż fluidem…
    Ludzkość, bóstw dawnych obmierzła maszyna,
    Nad dawnym Tybrem spiętrza żądz wymioty,
    W tygrysie fałdy, w pylniki kąkolu.
    70
    (Marabut stoi gdzieś na jednej nodze).
    Zużyte wszystko, słów miazga nie cieknie
    I nie spowija grozy dawnych djabłów.
    Oni się korzą przed wyplutą pestką,
    Tybald się boi Kainów i Ablów.
    75
    W uściskach stonóg zaklęta pantera,
    Jej centki świecą, różowe i dumne.
    Przez trawę pełźnie cudowna hetera,
    Miażdżąc swym brzuchem słowa zbyt rozumne.
    Uchyl zasłony, bo na scenę wchodzi,
    80
    Z tumorem w mózgu, sam Tumor Mózgowicz.
    Co nas to wszystko właściwie obchodzi?
    Zmacerowany — cepem — spacerowicz.

    OSOBY:

    1. Tumor Mózgowicz, matematyk bardzo sławny, nizkiego pochodzenia. Lat 40.
    2. Rozhulantyna Bazylówna, z książąt Baar-Łukowiczów Zakaspijskich. Primo voto: Romanowa hrabina Krzeczborska, secundo voto: Tumorowa Mózgowiczowa. Lat 36.
    3. On: olbrzym zbudowany jak tur. Bawole czoło, ze spadającą blond grzywą zmierzwionych włosów. Wspaniale ubrany. W klapie czerwona wstążeczka. Przez gors widać lentę zieloną jakiegoś wschodniego orderu. Garnitur szary, z najlepszego kortu i żółte pół-buciki. Oczy niebieskie, jasne. Krótko przystrzyżony, płowy wąs. Zresztą ogolony.
    4. Ona: wspaniale rozwinięta bruneta z meszkiem. Czarne płomieniste oczy. Trochę wschodnia. Wściekle rasowa i ponętna.
    5. Balantyna Fermor, panna. (Right Honorable Miss Fermor). Córka Henryka Fermor, VI-tego Earla of Ballantrae. Lat 32. Piękna, majestatyczna blondynka; zdrowa, rasowa i bardzo ponętna.
    6. Profesor Alfred Green z M. C. G. O. (Em. Si. Dżi. Eu. Mathematical Central and General Office.). Blondyn w binoklach. Typ bardzo angielski. Lat 42. Wygolony zupełnie.
    7. Józef Mózgowicz, chytry chłop, lat 75. Czerstwy jak rzepa. Nic nie podobny do Tumora. (Tumor jest podobny do matki). Sukmana, długie lakierowane buty. Brunet siwawy. Orli nos.
    8. Ibissa (Izia) hrabianka Krzeczborska, córka Rozhulantyny i Romana Krzeczborskiego. Lat 18. Ruda, oczy niebieskie. Bardzo rasowa i wściekle wprost ponętna, demoniczna dziewczynka. Podobna jak dwie krople wody do ojca.
    9. Alfred Mózgowicz, lat 16. Syn pierworodny Tumora z 3-go małżeństwa jego z Rozhulantyną. Wykapany ojciec. Ubrany w kostjum sportowy, szaro-różowy.
    10. Maurycy Mózgowicz, lat 14. Następny numer w kolekcji młodych Mózgowiczów. Bardzo podobny do matki. Ubrany w kostjum sportowy szaro-bury. Kołnierz wykładany. Malinowy krawat La Valière.
    11. Irena Mózgowiczówna, lat 23. Córka Tumora z 2-go małżeństwa. Nie ładna, bardzo inteligentna brunetka, o trochę semickim typie.
    12. Lord Arthur Persville, 4-ty syn księcia Osmond (przyszły Duke of Osmond, Marquis of Broken Hill, Viscount of Durisdeer, Master of Takoomba-Falls) największy demon z Central and General Mathematical Office i największy z bezkarnych zbrodniarzy: tak zwany „King of Hells”, król piekieł i szulerni — (Amfibologja liczby mnogiej od Hell). Lat 33. Najtęższy geometra na kuli ziemskiej. Uczeń Hilberta. Król mody. Ubrany w kostjum żakietowy i cylinder, laska w ręku. Twarz młodzieńcza niezwykłej piękności. Ogolony, oczy czarne. Silny brunet, coś między prawdziwym lordem, a typem z karnych kolonji. Ruchy wytworne. Oczy nigdy się nie śmieją, podczas gdy prześlicznie zarysowane, pełne usta, osadzone w delikatnych, lecz potwornej siły szczękach, mają uśmiech trzyletniej dziewczynki. Pozatem jest to człowiek, (o ile człowiekiem nazwać go można) wzbudzający najpiekielniejszą zazdrość i zawiść na całym globie.
    13. Książę Tengah. Malaj bardzo piękny, syn Radżdży Timoru, Patakula. Lat 23. Błękitny turban, czerwony sarong. Kriss u boku.
    14. Stary Radżdża Patakulo. Stary Malaj z siwą brodą, lat 60. Przepaska na biodrach.
    15. Kapitan Fitz-Gerald. Wygolony wilk morski. Komendant krążownika „Prince Arthur”.
    16. Malaje ze straży. Ubrani jak Tengah, z lancami.
    17. Dwaj inni, w czerwonych turbanach z lancami.
    18. Tłum malajów.
    19. 2 białych ludzi w kakowych ubraniach i hełmach.
    20. 6 Ludzi z załogi krążownika. Ubrani biało, po marynarsku.
    21. 2 agenci Greena — bezosobowe istoty.
    22. 4 tragarzy w niebieskich fartuchach. Zupełnie bezosobowe postacie z brodami.
    23. Izydor Mózgowicz — w pieluchach.

    AKT I

    SCENA I

    Pokój dziecinny na piętrze w domu Rozhulantyny. Tumor Mózgowicz siedzi sam w fotelu. Na dywanie mnóstwo zabawek dziecinnych. Olbrzymia butla benzyny stoi w rogu na prawo. Urządzenie pokoju jest szczytem nowoczesnej hygieny. Wszystko białe jak śnieg. Słońce wpada przez duże okna na lewo i na prawo. Jasno jest i ciepło. W głębi czarna tablica do zadań. Na lewo od niej drzwi, wprost widowni. Drugie drzwi na lewo.

    MÓZGOWICZ

    84

    Rypię całą parą. Bary biorą się z sobą za bary, wrastają w siebie i w pryskach ognia strząsają pyłki w zaświatowej burzy. Przeklęta kultura! Wali pięścią w poręcz. Kto każe mi udawać? Czytałem wczoraj cały ich nowy program. Poprostu rzygać się chce. Vomito negro.

    Wchodzi Izia. Czarna, krótka sukienka. Ażurowe pończochy. Pantofelki z czerwonemi pomponami.

    IZIA

    85

    Mama pyta, czy panu czego nie potrzeba.

    MÓZGOWICZ

    86

    Trzeba mi byka, rydwanu, bezbrzeżnych pól i twoich niebieskich oczu, Iziu. Powiedz Mamie, że jest jak Pazifaë. — Zzielenieje z zazdrości. A tak okropnie jest skomplikowana, że chyba pęknę w tym całym wirze, który wytwarzacie.

    IZIA

    87

    Niech pan się uspokoi. Ja wiem wiele — o wiele więcej niż mama i pan nawet.

    Wychodzi.
    Mózgowicz wstaje i nakręca zegarek.

    MÓZGOWICZ

    88

    Przeklęta kultura. Niema we mnie ani krzty artysty, ani tyle! Pokazuje to na palcu. A jednak wmawiają mi to wszyscy: ach, co za talent! ach, co za geniusz! Gdyby choć ona jedna mogła tego nie myśleć. Wszystkie moje dzieci są tak podobne do mnie, że to mnie wprost przeraża, że nie znalazła się kobieta, któraby miała siłę zdradzić mnie.

    Wchodzi ojciec Mózgowicza w sukmanie i w długich butach.

    JÓZEF MÓZGOWICZ

    Stary, ale rzeźwy jeszcze chłop. Barczysty jak syn. Mówi z chłopskiem biadkaniem
    89

    Jesteś niezwyciężony, syneczku.

    MÓZGOWICZ

    90

    Papa zawsze pełen jest konceptów. Taki stary, a taki głupi.

    deklamuje
    Dnem mojej duszy
    Jest pierwotna mściwość,
    A moim herbem
    Jest soczysta larwa.
    95
    Zdębiałych koni lawiny
    I oficerów zasmucone miny,
    Nad losem dawno, dawno zagasłych kurtyzan.
    mówi
    98

    Oprócz tego, że jestem sobą, mógłbym być: kelnerem, oficerem, albo kurtyzaną. Gdybym był kobietą, straszliwą byłbym rozpustnicą.

    JÓZEF MÓZGOWICZ

    99

    Jakiż przepiękny jesteś syneczku. Podnosi z ziemi lalkę i całuje ją. Taka była moja maleńka, kiedy umarła. Taka była twoja siostrzyczka, Anzelma.

    MÓZGOWICZ

    deklamuje
    100
    Robaki wkręcają się w oczy
    W ciemnej, rozmiękłej przeźroczy.
    Jak nożem ostrym
    Chciałbym przeciąć sobą,
    Zazdrosną o szybkość, przestrzeń.
    105
    Ważę ciężary, o jakich nie myślał
    Żaden Cezar świata,
    A wszystko ulata, jak wata.
    I lekkie mi jest wszystko, jak pajęczy puszek,
    Jak jakiś mały, niepozorny duszek,
    110
    Z innej planety zaduszek.
    Napudrowałem twarz moją wielkością
    I kukła jestem ohydna.
    Takiego wstrętu do siebie, jak ja,
    Nie miał nikt, od światów początku.

    JÓZEF MÓZGOWICZ

    słaniając się
    115

    Ach, jakiż śliczny jesteś syneczku!

    116

    Chodź, pójdziemy do karczmy.

    MÓZGOWICZ

    z rozpaczą
    117

    Ach! Idź ojciec sam. Dziś jeszcze mam napisać statut nowej Akademji Nauk. A tu jeszcze przysłali mi tylko co korektę pracy o funkcjach nadskończonych. Ale ojciec to nawet algebry nie zna. Rzucaj groch o ścianę.

    Daje ojcu papier, który wyciągnął z kieszeni

    JÓZEF MÓZGOWICZ

    wkłada okrągłe okulary i czyta
    118

    Über transfinite Funktionen im alef — dimensionalen[1] Raume”, Professor Tumor von Mózgowicz. mówi O, jakże mądrym jesteś syneczku! I tylko za to tak cię uszlachcili! Z żalem Miałem sen. Widziałem ciebie jako bóstwo w jakiejś świątyni wschodniej. Nie poznałeś mnie i śmiałeś się z czegoś niewiadomego. A mnie wyrzucił stróż, taki mały, stary i słaby, jak mucha. A twarz miał taką, jak nasz Burek, tylko ludzką.

    MÓZGOWICZ

    chowając korektę do kieszeni
    119

    Na nic nigdy nie miałem czasu, nawet na miłość. Lecz czemże jest miłość dla mnie? Dzieci moje rosną. Syn niedługo zda maturę, córka już wcale nie źle całkuje równania różniczkowe, a ja nie mogę nawet odpocząć. Gdybym choć był religijnym. „Aber mir, keine Marter ist erspart”, jak mówił Franz Josef.

    JÓZEF MÓZGOWICZ

    kiwa głową i zabiera się do wyjścia
    We drzwiach spotyka się z Rozhulantyną, ubraną w jasno-zielony bałachon.

    ROZHULANTYNA

    120

    Mówiłam wam Józefie, żebyście się szanowali. A on znowu chodzi!

    JÓZEF MÓZGOWICZ

    121

    E — niechże już ta ostatnia para wyjdzie ze mnie w ludzkiem towarzystwie. A jaśnie pani zdrowa?

    ROZHULANTYNA

    122

    Jak byk parowy śmieje się.

    Józef wychodzi.
    Rozhulantyna smutnieje gwałtownie i zbliża się do Mózgowicza.
    123

    Co ci jest? Tumor! Ty mnie nie kochasz?

    MÓZGOWICZ

    podnosi lalkę i ogląda ją
    124

    Wiesz przecież wszystko. Jestem cham, ostatnie bydlę. Pamiętam i nie mogę zapomnieć. Rozwaliłem ci cały kredens i musiałaś się wstydzić za mnie przed nimi. Ale nie upić się nie mogłem.

    ROZHULANTYNA

    125

    Nie myśl o tem. Już wszystko naprawione. Chciałabym módz co miesiąc rodzić, żeby takich, jak ty, było więcej. Jakąś wyspę na Oceanie Spokojnym chciałabym mieć i żebyś ty tam był i tylko nasze dzieci. Wszystko takie chłopy morowe jak ty, wszystko matematyki jeden w drugiego. W środku byłaby Akademja i ty jeden, pan wszystkich słońc, król liczb, książę Nieskończoności, Szach świata absolutnych idei, rozparty w całym wszechświecie, jak w fotelu, siedziałbyś potężny jak…

    MÓZGOWICZ

    126

    Przestań — dławię się moją potęgą, jak pigułką zbyt wielką dla paszczy wieloryba.

    ROZHULANTYNA

    127

    Nie kochasz mnie? Chcesz, żeby Izydor przyszedł na świat z krzywemi nogami i z oczami na skroniach?

    MÓZGOWICZ

    gwałtownie obejmując ją
    128

    Nie, nie! Nie mów tak. Kocham cię, strasznie cię kocham nagle flaczeje. Tylko nie mogę zapomnieć, że jesteś księżniczką. Jest w tem coś absolutnego. Dość spojrzeć na twoją nogę Rozhulantyna ogląda nogi, poczem patrzy na niego badawczo. Gdyby ojciec twój, kniaź Bazyli, mógł cię widzieć w objęciach takiego chama, umarłby ze wstydu poraz drugi. Mówię ci: jest w tem coś absolutnego, w całej kwestji rasy. Cóż mi pomoże cała wiedza? Ciska korektę o ścianę. Nie mogę się urodzić poraz drugi.

    ROZHULANTYNA

    obejmując go
    129

    Mój jedyny, mój Tumorku najukochańszy — że też ty tego nie rozumiesz. Właśnie w tem jest wszystko, cały urok piekielny. Dlatego opuściłam Krzeczborskiego. Nie cierpię tych demi-aristos. Przeklęte snoby. Jesteś potwornym chamem i jak czuję moją krew, piekielnego zaiste błękitu, jak łączy się z twoją, purpurową, chamską juchą, jak tworzymy razem tę rasę fioletowych pół-bogów, jak myślę o tem, to chce mi się rozprysnąć ze szczęścia w jakąś magmę nie z tego świata.

    Twarz Mózgowicza rozjaśnia się w dzikim tryumfie.
    Wchodzi Alfred Mózgowicz.
    130

    Patrz! Oto on, mój fetysz. Fred — chodź, niech cię uściskam.

    MÓZGOWICZ

    do Alfreda
    131

    Czy rozwiązałeś zadania?

    ALFRED

    całując matkę, mówi cichym głosem
    132

    Tak jest, papusiu. Utrudniłem sobie problemat metodą Whiteheada. Ten potworny starzec umie z najprostszego zagadnienia uczynić coś dowolnie trudnego.

    MÓZGOWICZ

    133

    Szanuj tego mędrca. Pamiętaj, że byłem jego uczniem.

    ROZHULANTYNA

    patrząc na nich z zachwytem
    134

    Ja chyba nie przeżyję tego szczęścia. Och czemuż, czemuż nie mogę być króliczycą!

    MÓZGOWICZ

    ponuro
    135

    Pamiętaj o białej króliczycy, która do śmierci rodziła moręgowate koty. Raz jeden tylko zdradziła swego białego męża. Alfred zanadto mi przypomina Krzeczborskiego.

    ROZHULANTYNA

    śmieje się, gładząc Mózgowicza po głowie
    136

    Biedna mózgownica! Liczby wyjadły ci całą szarą materję, Tumorze!

    MÓZGOWICZ

    ryczy
    137

    Proszę nie żartować z mego nazwiska! Jest dosyć znane na całym świecie tupie nogami i przewraca oczami w dzikim szale.

    Alfred podchodzi do tablicy i zaczyna pisać na niej kredą. Widać olbrzymie całki i zawiłe symbole.
    Rozhulantyna klęka i zaczyna budować coś z klocków. Mózgowicz stoi na miejscu. Uspakaja się i zamyśla się głęboko.
    Wbiega Izia i młodszy Mózgowicz: Maurycy.

    MAURYCY

    arystokratycznie wymawiając wyrazy i silnie grasejując
    138

    Bo papuś, to pisze wiersze tylko dla równowagi ducha, jak mu liczby już wszystkiemi porami przenikają do duszy. Izia jest poetką naprawdę. Wydrukowali jej wierszyk w naszej dziecinnej futurystycznej gazetce. Iziu, zadeklamuj.

    IZIA

    deklamuje
    Był mały zarodek w cienistej oddali,
    140
    Ktoś trącił przypadkiem, ktoś spojrzał ukradkiem
    I śliczna wyszła dziecina.
    Najprzód ochrzcili, potem nazwali
    nazwali ją Ylajali.
    Był mały koteczek, zielony kłębeczek
    145
    Zjadł na śniadanie w oddali.
    Ktoś trącił ukradkiem, ktoś spojrzał przypadkiem
    Potem okropnie płakali.
    W dziecinnej książeczce, w dziewczęcej teczce
    powstała nowa rycina.
    150
    W cienistej oddali ktoś ujrzał przypadkiem,
    Jak kotka pożarła Ylajali.
    Czy to się śniło, czy też tak było,
    Napróżno by zgadywali.
    Czy to rycina sama powstała
    155
    Czy sen się zbudził z rysunku,
    Nie zgadłby nawet zielony kłębuszek.
    Nie zgadła nawet Ylajali.

    MÓZGOWICZ

    ponuro, krótko
    158

    Za dużo sensu.

    ALFRED

    odchodząc od tablicy
    159

    To wszystko na nic. Ojciec jest zdrajca. Ojciec kocha się w Izi. Mama o tem płacze po nocach. Ja nie chcę.

    MÓZGOWICZ

    krzyczy
    160

    Czyś ty oszalał!

    MAURYCY

    wskazując na ojca
    161

    Tak, ja wiem. To on chodzi po nocach i wyje. On jest warjat.

    Rozhulantyna zrywa się

    ROZHULANTYNA

    162

    Tumorze!

    IZIA

    klaszcze w dłonie z zachwytu i podskakuje
    163

    Oberwała się lawina.

    MÓZGOWICZ

    odchodząc od zmysłów
    164

    Wścieknę się! Jak oni śmią!

    ALFRED

    165

    Zupełnie zwykła historja. Jutro będzie w gazetach mały artykulik p. t. Zdemaskowanie oszusta.

    ROZHULANTYNA

    wybucha nagłym śmiechem
    166

    Rozkręca się stara mózgownica, rozkręca!

    MÓZGOWICZ

    z żalem
    167

    Tak było dobrze i tak się wszystko popsuło.

    do Izi
    168

    To ty, arystokratyczny demonku! Zawsze mówiłem, żeby wytępić Krzeczborskich, że inaczej nie damy rady.

    ROZHULANTYNA

    do dzieci
    169

    Cicho! Uspokójcie się. Jeszcze czas jest wszystko odwrócić. Groźnie do Alfreda, hypnotyzując go. Tego wcale nie było! Rozumiesz? środkowemi drzwiami wchodzi Józef z jakimś nieznanym panem w binoklach Zapóźno!

    IZIA

    170

    Dzień dobry, Józefie. Kogóż to przywlekliście ze sobą?

    JÓZEF

    171

    Ano, szukał Jaśnie Pani. Mówi, powiada, że jest gość pierwszej klasy.

    NIEZNAJOMY

    172

    Jestem zaiste gościem i zdaje się, że w porę przybywam.

    Alfred podchodzi do Nieznajomego

    ALFRED

    do Nieznajomego
    173

    Nie waż się pan wtrącać do spraw naszych prywatnych.

    ROZHULANTYNA

    niespokojnie
    174

    Dzieci, cicho! To jest tylko moja sprawa prywatna. Tak się boję o Izydora. Wyjdźcie wszyscy. Muszę zostać z nim sama.

    MÓZGOWICZ

    ponuro
    175

    Z kim? z Izydorem? do Izi Mówiłem, że za dużo jest sensu w tem wszystkiem. Wychodzi na lewo.

    Maurycy i Alfred chcą go zatrzymać. On im się wyrywa i ucieka.

    NIEZNAJOMY

    176

    Jeszcze chwila, a będzie zapóźno. Wynalazłem ratunek ostateczny.

    MAURYCY

    177

    Nie wierzę panu. My już wszystko to przeszliśmy. My się kręcimy w miejscu, aż do zupełnego zawrotu głowy. My już nie możemy więcej.

    ALFRED

    178

    Tak! To są wszystko maski dla nich, dla członków Akademji, ale z nami jest bardzo źle.

    IZIA

    pada na kolana przed matką
    179

    Oddal tego pana. Mamusiu, oddal go!

    ROZHULANTYNA

    stanowczo i łagodnie
    180

    Nie, Iziu. Teraz się musimy zdecydować. Przemawia przez ciebie zepsuta krew Krzeczborskich.

    NIEZNAJOMY

    twardo (do Rozhulantyny)
    181

    Musisz pani wybierać między nim, a córką. Cały wszechświat w Was tylko jest wpatrzony. On nie może zmieniać obowiązującej matematyki tylko dla fantazji tej dzierlatki. On może wszystko. Ja znam już ten dowód, którym on przekona nawet samego Whiteheada. Wszystko zaczęło się od Alefów: gdzie wchodzi w grę aktualna nieskończoność, tam jego wszechmoc jest zupełna. Ale dla całej kultury, w imieniu wszystkich dotychczasowych ideałów ludzkości, musimy to powstrzymać.

    ALFRED

    zaczyna się orjentować
    182

    Moryc, stań w drzwiach. Maurycy staje w drzwiach środkowych.

    Rozhulantyna nie wie co robić. Widać w jej ruchach i twarzy potworną walkę ze sobą.

    ROZHULANTYNA

    krzyczy z nagłą decyzją
    183

    Tumorze! Ratunku!

    NIEZNAJOMY

    wyjmując kartę z pugilaresu
    184

    To nic nie pomoże. Jestem profesor Green z Em. Si. Dżi. Eu., z Mathematical Central and General Office. Green, Alfred Green.

    Izia jednym ruchem jest przy drzwiach. Rozhulantyna pada zemdlona, krzycząc: „Green”.
    Moryc łapie Izię, Alfred szepce coś na ucho Greenowi.

    GREEN

    głośno
    185

    Tam są moi agenci.

    Izia wyrywa się Maurycemu i rzuca się do drzwi
    Wpada dwóch agentów, którzy łapią Izię.
    Józef cały czas pęka ze śmiechu, zanosząc się jednocześnie starczym, flegmiastym kaszlem (teraz aż zapiał z zachwytu).
    Na to wpada z lewej strony Tumor Mózgowicz i staje jak wryty.

    GREEN

    krzyczy do agentów
    186

    Na automobil z nią i jazda na piątą szybkość.

    Agenci z szaloną szybkością okręcają głowę Izi czerwoną chustką i wybiegają, trzymając Izię na rękach, przez drzwi środkowe
    Tumor przeskakuje przez leżącą Rozhulantynę i rzuca się do drzwi. Zastępuje mu drogę Green

    GREEN

    groźnie, ale z uszanowaniem
    187

    Panie profesorze! Ani kroku dalej.

    Alfred i Maurycy z dwóch stron podchodząc do ojca, czając się jak koty

    JÓZEF

    krzyczy, szczując ich
    188

    Pyf!!!

    Obaj chłopcy rzucają się na ojca, starając się skrępować mu ręce w tył
    Green rzuca się z przodu, chwyta go za gardło i stara się zatrzymać
    Nieruchoma i niema scena, jak Ursus z bykiem w „Quo Vadis” Sienkiewicza
    Trwa to bardzo długo. Milczenie, przerywane sapaniem zmagających się.
    Józef decyduje się i jak drapieżny sęp bez skrzydeł, podpełza do Mózgowicza, łapie go za nogi w kolanach i powala na ziemię. Wszyscy w milczeniu krępują Mózgowicza chustkami, łańcuszkami od zegarków. Green liną, którą miał przygotowaną.
    Mózgowicz ryczy krótko, poczem bezwolnie poddaje się
    Mózgowicz leży skrępowany. Wszyscy siedzą na ziemi, dysząc ciężko.

    GREEN

    spokojnie
    189

    Spełniłem mój obowiązek.

    JÓZEF

    z politowaniem
    190

    Widzisz syneczku, na co ci przyszło. A mówiłem zawsze: nie przeciągaj nitki, bo pęknie.

    ALFRED

    wstając
    191

    Nie była to nitka, lecz gumka.

    MAURYCY

    b. arystokratycznie
    192

    Mam wrażenie, że papusiowi nieskończoność paruje ze wszystkich włosów. zbliża się do matki

    Rozhulantyna budzi się z omdlenia

    ROZHULANTYNA

    193

    To jest sen jakiś okropny.

    Green wstaje i patrzy na zegarek

    MÓZGOWICZ

    leżąc bez ruchu
    194

    Któż zwycięży moją myśl ostatnią? Jestem niezwyciężony. Możecie mnie uwięzić. Będę milczał, tylko zostawcie mi papier i ołówek. Ostatni poemat musi być skończony.

    ROZHULANTYNA

    do Greena
    195

    Gdzie Izia? wstaje, otrzepując się

    GREEN

    196

    Sacred Blue, jak mówią Francuzi. Gdybym sam to wiedział. Stało się to tak szybko, że nie zdążyłem wydać im rozkazów.

    ROZHULANTYNA

    nagle wesoło jakby wszystko jej się w głowie rozjaśniło
    197

    A może to jest jedynem rozwiązaniem! Może tak właśnie trzeba.

    MÓZGOWICZ

    obojętnie
    198

    A może? Któż to może wiedzieć?

    Wchodzi Balantyna Fermor, ubrana w kostjum do gry w golfa.
    Rozhulantyna rzuca się na jej spotkanie

    ROZHULANTYNA

    199

    Szczęście, żeś przyszła. Czy widzisz co za katastrofa? Aż mi się śmiać chce z tego, tak jest to dzikie jakieś i nieprawdopodobne.

    MÓZGOWICZ

    deklamuje
    Wszyscy słuchają skamieniali.
    200
    Nad zrębem planety,
    Pośród gwiezdnej nocy,
    Szereg alefów w nieskończoność pełznie.
    I nieskończoność, unieskończoniona
    Zamiera w sobie, przez siebie zdradzona.
    205
    Kłęby Tytanów i rogate widma
    Sypią gwiazd roje
    W wydarte otchłanie.
    Myśl w własne wątpia zapuściła szpony
    I gryzie siebie w swej własnej otchłani
    210
    Lecz myśl ta czyja? Samo się nie myśli
    Tak jak grzmi samo i samo się błyska.
    Punkt się rozprzężył w n-wymiarów przestrzeń
    I przestrzeń klapła
    Jak przekłuty balon.
    215
    Dech wyszedł cały. Tak nicość dyszy
    Sama własną pustką
    I każde coś gnębi w czasie, który stanął.
    Hop! Szklankę piwa!

    GREEN

    219

    Zaraz profesorze. Dobrze, że nie słyszą tych wierszy w Em. Si. Dżi. Eu.

    220

    Wyobrażam sobie, jakieby miny porobili.

    MÓZGOWICZ

    221

    Pure nonsense, my dear Alfred. Czy nareszcie dostanę piwa?

    222

    Co za szkoda, że Izia nie usłyszała tego wiersza.

    do Maurycego
    223

    Czy i teraz, idjoto, nie uważasz mnie za poetę?

    ALFRED

    do Maurycego
    224

    Nie mów nic do papusia.

    BALANTYNA

    do Greena
    225

    Sprowadź więcej ludzi, profesorze. Trzeba go zawieść zaraz do więzienia.

    Green wychodzi
    226

    A wy, dzieci, idźcie się przejść. Dzień jest cudowny. Taka wiosna w powietrzu. Puszki zielenią się na drzewkach. Widziałam nawet dwa motyle, cytrynki, które zbudzone ciepłem opuściły swe larwy i robiły łamane kółka w przesyconem zapachami powietrzu. Nie wiedzą nieszczęśliwe, że kwiatów jeszcze niema i że czeka je śmierć głodowa.

    Twarze chłopców się rozjaśniają. Rozhulantyna całuje ich w głowy.

    ROZHULANTYNA

    227

    Tak idźcie przejść się. Masz rację Balantynko. Ty i ja jesteśmy, jak te cytrynki o których mówiłaś.

    MÓZGOWICZ

    ironicznie
    228

    A ja jestem ten kwiat, co się nie rozwinął jeszcze. Ale rozwinę się jeszcze. Nie bójcie się.

    Chłopcy wychodzą

    JÓZEF

    229

    A to ja, proszę łaski jaśnie pani, ich odprowadzę.

    ROZHULANTYNA

    230

    Tak, dobrze. Idźcie Józefie, a potem przyjdźcie do nas na obiad. Będzie wasza ulubiona kasza.

    Józef wychodzi, nizko się kłaniając.
    Wchodzi Green z czterema tragarzami w błękitnych bluzach, którzy biorą Mózgowicza i wychodzą. Green wychodzi za nimi.
    Rozhulantyna rzuca się do Balantyny Fermor z nagłym niepokojem

    ROZHULANTYNA

    błagalnie
    231

    Powiedz mi co to znaczy? Zaklinam cię, nie męcz mnie już dłużej. Na wszystko cię proszę, powiedz mi.

    BALANTYNA

    uspakajająco
    232

    Poprostu znarowiliście się do pewnych pojęć. Izia ma z was najwięcej prawdziwej intuicji przyszłości.

    ROZHULANTYNA

    z rozpaczą
    233

    Biedna, biedna Izia! wpatruje się z bólem przed siebie.

    Kurtyna.

    AKT II

    Rzecz dzieje się na wyspie Timor (Archipelag sundzki). Brzeg morza. W oddali czerwona skała wyspy Amak Ganong. Na lewo plamy i krzewy, pokryte olbrzymiemi purpurowemi kwiatami. Na prawo palisada ze strzelnicami i wejście do malajskiego kampongu. Godzina ½ 6 rano. Czarna noc. Wschodzi Canopus. Księżyca sierp, jak łódka, końcami do góry zwrócony, ledwie świeci. U wrót palisady dwóch Malajów w czerwonych sarongach i błękitnych turbanach, z lancami. Stoją nieruchomo na straży. Na środku sceny dwa leżaki ceylońskie, (Colombo Style) nogami ku widowni. Z kampongu wychodzi Tumor Mózgowicz w białym tropikalnym kostjumie, niosąc prawie na ręku omdlewającą Izię Krzeczborską, również biało ubraną
    Malaje prosternują się przed niemi, potem wstają.

    MÓZGOWICZ

    234

    Tak, więc to bydlę Green zakochał się w tobie. Oni tak zawsze w Em, Si, Dżi, Eu. Rano abstrakcja i czysta wielość, jako taka. Od obiadu, gdy już łykną swoje whisky and soda, to mają czas do rana popełnić najdziksze rzeczy. Jakże nienawidzę Europy. Ja, cham, bydlę zupełnie pierwotne, nie mogę znieść już tej mdłej demokracji.

    IZIA

    235

    Kocham pana. Jesteś teraz księciem prawdziwym, jak z bajki.

    Mózgowicz kładzie ją na ceylońskim leżaku, sam rozwala się na drugim, który trzeszczy pod jego ciężarem. Nogi zarzuca na poręcze.

    MÓZGOWICZ

    236

    Wszystko to jest komedja. Nie mam nic poczucia rzeczywistości, bo nie mam tego we krwi. Udawać władcę tych bydląt! Ten Anak Agong, Syn Nieba, którego pokonałem, ten był władcą naprawdę! A! Marmeladę z niego zrobię! Pekeflejsz! To bydlę lepiej jest urodzone ode mnie. Jego praszczur siedzi na wulkanie, patrz Iziu, o tam, gdzie wznosi się Gunung Malapa.

    Wskazuje na widownię. Czerwony blask na chwilę zalewa scenę od strony widowni i słychać huk daleki. Gunung Malapa wybucha.

    IZIA

    237

    Ty sam wyszedłeś z tego wulkanu. Tajemnica jest niedocieczona. Chciałabym dziś bić Malajów rózgami z rattanu. Chciałabym, abyś ty bił mnie, jak prawdziwy władca. A jednocześnie chciałabym cię trzymać w klatce, karmić surowem mięsem i używać tylko tak, jak się używa różnych domowych bydlątek. Zostawiać cię na chwilę najwyższej, bestjalskiej, okrutnej rozkoszy.

    Mózgowicz podrzuca się z wściekłością na leżaku, zgrzyta zębami i porykuje.

    MÓZGOWICZ

    238

    Milcz! Sam demon nieskończoności rozrywa mój stalowy czerep. Nie prowokuj mnie do czegoś strasznego. Nie mogę się tobą nasycić. Jesteś wątła, jak kalbion i nikła, jak pajęczynka, a męczysz mnie potwornie. Pamiętaj, że mam teraz władzę większą, niż wszystkie Green'y.

    IZIA

    239

    Lubię, jak budzi się w panu hipopotam. Kto lepiej jest urodzony: pan, czy pierwszy lepszy hippo?

    MÓZGOWICZ

    tarza się po leżaku i ryczy
    240

    A! Niech tylko Green dostanie się w moje ręce. Już ja go urządzę: po malajsku, na zimno.

    IZIA

    241

    Nie potrafi pan. Na to trzeba mieć rasę. Nie zdoła go pan nawet pomęczyć, panie profesorze. Uniesie pana zaraz zwykła, szewska pasja, ta, którą tak kocham, której się tak boję i którą tak pogardzam. I to daje mi tę niezwyciężoną rozkosz ujarzmiania siebie, ciebie i całego świata. Chciałabym być jeszcze mniejszą: być moskitem i pić twoją krew przez cieniutką rurkę, należącą do mego ciała, a ty żebyś ryczał z wściekłości.

    MÓZGOWICZ

    wstaje z leżaka i z zaciśniętemi pięściami zbliża się do Izi
    242

    O! Gdybym mógł cię najprzód zróżniczkować, zbadać każdą nieskończonostkę twojej przeklętej, rudej krwi, każdy element twojej pachnącej żarem białości, a potem wziąć, stłamsić, zcałkować i nareszcie pojąć, czem jest ta piekielna siła nieuchwytności, która mnie spala, aż do ostatniego włókna mojego chamskiego mięsa.

    IZIA

    243

    Pamiętaj, że gdybym nie uwiodła Greena, gniłbyś teraz w więzieniu.

    MÓZGOWICZ

    nadludzkim wysiłkiem opanowuje się i siada na leżaku profilem do widowni, zwrócony twarzą do Izi. Mówi spokojnie, syczącym głosem.
    244

    Co było między wami? Jak mogłaś jemu oddać to, co było tylko moją własnością.

    IZIA

    245

    Własność!! I to mówi wielki Mózgowicz, Tumor I-szy, Anak Agong, władca Timoru i adoptowany syn ziejącej ogniem góry. Ordynarna scena zazdrości!

    Mózgowicz ryczy i bije się pięściami po kolanach.
    246

    Stary jesteś. Nudny profesor. Co mnie obchodzą wasze głupie Alefy. Twoja własność! Jak ty śmiesz? Żebyś choć był poetą. Darowałabym ci połowę twojej dzikiej siły. To co Moryś nawet potrafi jednem słowem, ty musisz na to zużyć całe góry zwykłej, bydlęcej energji. Własnością czyjąś jest to, co się samemu bierze i trzyma, a nie ochłapy przypadkiem wydarte z Mathematical Office. Moja nieskończoność nie jest symbolem. Jestem jak prawdziwa Astarte. Gdybym przyszła na świat wcześniej, byłabym królową naprawdę, a nie komedjantką na jakiejś głupiej wyspie. To tyś mnie oddał Greenowi. Ten matematyczny przyrząd był pierwszym moim kochankiem; nie mogę bowiem uważać za kochanków twoich sześciu synów. Postąpiłeś jak Alfons! Szkoda, że Izydora, o którym tyle się teraz u was mówi, nie mogłam mieć w swojej kolekcji.

    Mózgowicz wstaje i krzyczy na Malajów.
    Robi się świt gwałtowny, czerwone chmury przeciągają po niebie. W rannym powiewie palmy chwieją się. W oddali wybucha wulkan. Krwawe błyski oświetlają krajobraz i słychać huk stłumiony. Malaje podbiegają z nastawionemi lancami. Izia leży nieruchomo z zamkniętemi oczami.

    MÓZGOWICZ

    ryczy
    247

    Bierzcie ją! Kłójcie! Kaffiry, psie syny!

    Malaje zamierzają się, czekając komendy ostatecznej
    Mózgowicz wpatrzony w Izię zastygł w nieruchomym zachwycie. Jasny blask słońca zalewa nagle scenę i słychać wrzask tysiąca papug.
    Mózgowicz pada na kolana przed Izią, która przeciąga się rozkosznie na leżaku, rozchylając usta. Powoli podnosi się, patrząc jasnemi oczami w słoneczne przestrzenie nieba. Malaje padają na kolana.

    IZIA

    248

    Gdybyś uwierzył sam w siebie. Gdyby ci przeklęty, twój mózg, co ci rozpiera twój bawoli łeb, nie przeszkodził uwierzyć, że jesteś naprawdę synem ognistej góry, gdybyś był choć trochę poetą, byłabym twoją na zawsze. Teraz nie wiem. Kto wynalazł to potworne słowo: metafizyczny pępek? Ach, tak, to Alfred, twój pierworodny metys, błękitno-bury. To jest wyrazem wszystkiego. Zabiliście prawdziwą piękność życia, a śmierci nie uczyniliście mniej ohydnej. Możesz mnie nawet zabić. Wolę lance tych bydląt, niż nóż sławnego chirurga. Tylko tobie, twoim mądrym łapom, nie dam się więcej dotknąć mego ciała.

    Papugi krzyczą, jak opętane. Przepływa malajska łódź z pomarańczowym, prostokątnym żaglem. Mózgowicz przesuwa ręką po łbie
    249

    Przynieście hełm białemu Radżdży, psie syny. Przepalisz sobie mózgownicę, profesorze.

    Malaje biegną do kampongu.

    MÓZGOWICZ

    250

    Teraz naprawdę djabli mnie biorą. Czuję nienasycenie tak potworne, że mózg mi się w kaszę gorącą zamienia. Taką kaszę, jaką jadłem kiedyś, w mojej chałupie. To jest właśnie straszne: ta przepaść, która dzieli mnie, cywilizowanego chłopa, od tych dzikich. Małość tej całej komedji. Jestem zwykłym awanturnikiem, a w gruncie rzeczy mdłym demokratą — nic więcej. Wszystkie problemy Tumora, Tumor's Problems, wszystkie funkcje ponadskończone, są absolutnie niczem.

    Malaje przynoszą biały hełm tropikalny i kapelusz Izi i z objawami najgłębszej czci wkładają hełm na głowę Mózgowicza.
    251

    Ale odegram moją rolę do końca. do Malajów Zawołać tu Anak Agonga. Malaje biegną na lewo Teraz przezwyciężę mdłą demokrację definitywnie. Będę najprzód władcą okrutnym i groźnym, a potem zaprowadzę socjalizm zupełny. Niech się zgotują te bydlęta w ich własnym sosie.

    Na lewo wśród krzaków zbierają się tłumy Malajów. Widać tylko pierwsze szeregi. W oddali słychać grzmot i słońce przybiera rudy kolor.
    Izia pogrążona w marzeniu. Pauza
    Dwóch białych w hełmach i kakowych ubraniach wprowadza z lewej strony starego Radżdżę Patakula. Za nimi idzie dwóch Malajów w czerwonych sarongach i czerwonych turbanach. Radżdża z siwą brodą, ma tylko przepaskę na biodrach.
    Malaje ustawiają leżak na prawo. Mózgowicz siada na leżaku. Do Izi zbliża się młody Malaj niezwykłej piękności i szepcze jej coś na ucho.

    MÓZGOWICZ

    do Radżdży
    252

    Patakulo: Ja Tumor I., władca Timoru, syn Nieba i Ognistej Góry wulkan krwawo błyska na tle ciemniejącego burzliwego nieba Ja jestem ten, który ma prawo stopić was w jedną miazgę, wysuszyć morze i zgasić tę górę, co mnie porodziła.

    Ciemności burzliwe coraz większe. Błyska się i grzmi coraz silniej
    wskazuje na Radżdżę
    253

    Wasz dawny władca jest tylko cieniem cienia wobec mojej białej potęgi.

    IZIA

    przerywając rozmowę z młodym malajem
    254

    Źle deklamujesz, profesorze!

    Malaje szepczą między sobą
    Mózgowicz miesza się

    JEDEN Z DWÓCH MALAJÓW ZE STRAŻY PRZY KAMPONGU

    w niebieskim turbanie
    255

    Widziałem. On się przed nią ukorzył. Nasze lance zaczarowane nie mogły spaść na jej ciało.

    II MALAJ

    256

    To jest nowe bóstwo białych. Ręka z lancą skamieniała mi, gdym chciał ją uderzyć. Biały Radżdża oddał jej cześć nadziemską.

    MÓZGOWICZ

    wstaje
    Ostatnim wysiłkiem stara się opanować
    wyjmuje rewolwer i strzela w starego Radżdżę, który wali się na ziemię
    krzyczy
    257

    Boy! Lemonsquash!!

    pauza
    mówi dalej spokojnie
    258

    Ja Tumor I., władca Timoru jestem jedynym panem tej ziemi. Bóstwa innego niema.

    Młody Malaj, który wyleciał z kampongu, podaje mu na tacy limonadę
    259

    do białych w kakowych strojach Dajcie ją tutaj wskazuje na Izię.

    Izia podchodzi do niego i przez chwilę patrzą sobie w oczy. Straszliwa błyskawica rozświetla krajobraz i grzmot wali się z chmur na ziemię.

    IZIA

    wybucha niepowstrzymanym śmiechem
    260

    Tumek! Stary kabotynie. Czyż możesz myśleć, że mnie weźmiesz na taką sztuczkę. Ty, stara rozbyczona wydro!

    MÓZGOWICZ

    z rezygnacją, patrząc na nią z zupełnem poddaniem się
    261

    Jestem bezsilny! Iziu, Iziu, czemże jest cała matematyka i absolutna wiedza, wobec jednego kwadratowego centymetra twojej skóry. Och! Gdybym mógł być artystą!

    Młody Malaj zbliża się do nich z wężowym uśmiechem

    MŁODY MALAJ

    262

    Biały Radżdżo! Oddaj mi twoje bóstwo! Wulkan się w niej kocha. Odkąd weszła na naszą wyspę, Gunug Malapa drży cały i oddycha ogniem. Od wieków nie był już tak zły. Jestem synem Patukula i prawowiernym panem i prawnukiem podziemnego ognia. Poślubię ją jak siostrę, a czcić będę tak, jak dotąd czciłem naszych bogów w zaświatowej Jedności Bytu.

    MÓZGOWICZ

    wściekły
    263

    Porozumieli się. Przeklęci arystokraci. Tylko jedna sztuka jest przezwyciężeniem problemu rasy. Nie myśl Iziu, że nie kocham matki twej. Ale dla ciebie tylko spełniłem tę ohydną zbrodnię. do młodego Malaja Nie znasz jej, książę Tengah. To nie jest żadne bóstwo. To jest zwykła, znudzona, biała koza. Czeka cię straszna kara za splugawienie ognia gór, jeśli weźmiesz ją za żonę.

    KSIĄŻĘ TENGAH

    264

    To ty jej nie znasz biały Radżdżo. Ty patrzysz na wszystko przez twoją okropną mądrość, która zakryła ci prawdziwą piękność duszy, morza i gór. Tyś zabił ojca mego, nie będąc jego wrogiem. Czy może być coś ohydniejszego!

    MÓZGOWICZ

    265

    Skąd wie o tem, ten kolorowy mydłek?

    IZIA

    266

    Zabiłeś tego starca, aby mnie zaimponować. Mnie! O, jakże pogardzam, tobą, biedny belfrze od aktualnej nieskończoności. Płódź dalej twoich wyrodków z moją biedną mamą, którą oszukałeś, ale nie waż się wchodzić do mojej świątyni.

    Burza przechodzi stronami. Ciemności rozpraszają się powoli. Znudzeni widowiskiem Malaje rozchodzą się powoli, unosząc trupa Patakula.

    MÓZGOWICZ

    z rozpaczą
    267

    O, jakież to wszystko pospolite i marne! Nie wiem, czy jestem ultra-cywilizowanym człowiekiem, czy tylko zwykłem bydlęciem, które udaje bezpiórego dwunoga. A! Szkoda, że tu niema Greena. Tam w Em. Si. Dżi. Eu. mogę jeszcze zrobić wrażenie. Tam mogę im pokazać tę klasę liczb, którą oznaczyłem perskiemi cyframi. Ale ilość alfabetów jest skończona. Te liczby, moje własne, nazwę tumorami. Tumor I. nie będzie władcą marnej wysepki, będzie pierwszą liczbą tego potwornego szeregu, który wywróci im mózgi, jak stare rękawiczki.

    IZIA

    do Tumora Mózgowicza
    268

    Jednak w pewnym sensie masz coś w sobie wielkiego. obejmuje księcia Tengah Ale kocham tylko jego, prawdziwego potomka ognistej góry.

    KSIĄŻĘ TENGAH

    w dzikim zachwycie
    269

    Jeśli przez śmierć ojca, posiadłem miłość bóstwa, bądź błogosławiony biały Radżdżo!

    całuje ją w usta
    Mózgowicz zrzuca hełm tropikalny i wyciera spocone włosy.

    MÓZGOWICZ

    z coraz większą rozpaczą
    270

    Co robić, co teraz robić? Nie mam miejsca na świecie. Jestem i niema mnie. Nieskończoność wyżarła mi wnętrzności. Gdybym mógł choć jeden wierszyk napisać. O! Co za nieludzka męczarnia!

    do Izi
    271

    Czy myślisz, że ten dzikus kocha cię? On widzi w tobie tylko poetkę. Zawróciłaś mu głowę głupiemi wierszykami.

    IZIA

    deklamuje
    W czarnym, bezdusznym żarze,
    Spocone cielsko dusi mnie i gnębi.
    Tak bóstwo nieznane mnie karze
    275
    Za czyny świetlistych gołębi.
    Gołąbki białe, marzenia dziewczynki
    Na mokrej trawie zwałkonione świnki.
    Tyś jeden, a ich jest tysiące.
    Chciałabym ciał mieć tyle, ile myśli,
    280
    A każde ciało, by kochanków miało
    Tyle, co liczb jest choćby w Alef-zero.
    O, otchłań niedosiężna słóweczka: dopiero,
    O, karki rozbyczone, korzące się i gnące.
    Chciałabym czarne, przepalone żądze
    285
    W błękitne zawrzeć miesiące.
    Zawrzeć na wieki więzienia wrzeciądze,
    Które zbudował na bezdrożach świata,
    Jakiś zwycięzki, tytaniczny bóg:
    Dla chorych djabłów, przewrotnych aniołów
    290
    Szpital warjatów, za którego próg
    Nie przejdzie mędrzec, ani książę liczb.
    Tam już na wieki oddać się czarnemu,
    Którego góra zrodziła ognista
    I tam pozostać — biała, jako glista,
    295
    Pozostać wierną bóstwu nieznanemu.
    W przepięknej małpy uściskach się miotać,
    Słuchając ciszy międzygwiezdnych ech.
    Patrzeć na męki i krew czarną żłopać,
    W bebechy krwawe puszczać zimny śmiech.
    300
    Kwiczeć z rozkoszy i rozkosz tę kopać,
    Aż póki nie przyjdzie ostateczny zdech.
    I być niewinną i czystą dziewczynką,
    Różowy język słodką zwilżać ślinką.

    MÓZGOWICZ

    opanował się zupełnie
    304

    Możesz to umieścić w dziecinnem, futurystycznem pisemku, które redaguje Moryś. Ale na mnie niestety nie robi to już wrażenia.

    IZIA

    wydyma pogardliwie usta, uchylając się księciu Tengah, który chce ją dalej całować
    305

    Jeszcze coś lepszego ci pokażę. Ten czarny ma jakiś dziwny zapach. Nie to spleśniała bielizna, nie to suszone grzyby. O, jakież życie jest okropne! Czemuż prawdziwi ludzie są tylko dzikiemi zwierzętami, czemuż zapach ich jest wstrętny dla naszych zepsutych nozdrzy?

    MÓZGOWICZ

    śmieje się bestjalsko, tryumfująco
    306

    A widzisz europejska gąsko: kultura zwycięża.

    IZIA

    307

    To jest twój tryumf. Ten czarny idjota jest wprost wstrętny. Wykręciła mi się sprężynka.

    KSIĄŻĘ TENGAH

    nie rozumie dobrze co się dzieje. Do Izi
    308

    Co mówisz, córko księżyca?

    MÓZGOWICZ

    z ironją
    309

    Ona otwiera ci skarbiec swojej kultury na ościerz. Zaraz się dowiesz wszystkiego, synu ojca, którego ukatrupiłem sam nie wiem po co.

    IZIA

    smutnie
    310

    Niestety wiesz dobrze. Wszystko się skończyło. Nie wiem komu oddać resztki dni moich. Ten czarny książę, to była moja ostatnia nadzieja.

    MÓZGOWICZ

    niespokojnie
    311

    A ja?

    IZIA

    312

    Och pan, panie profesorze będzie sobie dalej księciem liczb, alefów, tumorów n-tej klasy i innych tym podobnych stworów. Straciłam to, co mi dawało siłę w stosunku do Ciebie, profesorze. Twoja córka zastąpi mnie dla ciebie zupełnie. Taka zdolna dziewczynka!

    Tengah patrzy na nich z wzrastającem zdumieniem nie rozumiejąc nic zupełnie

    MÓZGOWICZ

    313

    Wiesz, że i mnie wykręciło się wszystko. Tak mi się zdaje przynajmniej. Dobrze, że nie zwarjowałem dotąd. Ciekawy jestem co by Alfred powiedział, gdyby mógł widzieć moje ostatnie przeżycia. Nie Alfred Green oczywiście, tylko mój pierworodny zatraceniec.

    KSIĄŻĘ TENGAH

    do Izi
    314

    Jedyna moja, moje bóstwo! Czemu nie widzisz mnie, czemu mnie odpychasz? Czyż twoje białe ciało nie chce być ofiarą podziemnego ognia? Jestem sam jak ognista góra. Chcesz to cię spalę jednym moim oddechem.

    IZIA

    315

    Twój oddech nie pachnie siarką, tylko surowem mięsem, książę. Nikt jeszcze nie spalił nikogo przy pomocy surowego mięsa.

    MÓZGOWICZ

    do księcia Tengah
    316

    Mówiłem ci czarno-żółty bydlaku, że to jest zwykła biała gąska. Masz teraz prawdę z ust, które całowałeś przed chwilą z najwyższą miłością.

    Książe Tengach chwieje się

    KSIĄŻĘ TENGAH

    z rozpaczą
    317

    Zdradziłem siebie. Straszliwe są kłamstwa białych, straszliwym jest jad ich dusz, zatrutych mądrością. Słowa ich są bardziej zabójcze niż nasze miecze, a broń ich silniejsza od świętości naszych bóstw. Biały Radżdżo! Nie zabijam cię, bo nie chcę, by twoja podła krew splamiła mój miecz, przeznaczony dla prawdziwych, godnych mnie wrogów.

    Wydobywa kriss z pochwy i przebija się
    318

    Przeklęta bądź biała glisto, dla której zdradziłem wszystko, co było mi święte umiera.

    IZIA

    319

    Nareszcie pozbyłam się tego kolorowego gacha.

    MÓZGOWICZ

    patrzy na nią z zimnym zachwytem
    320

    Iziu! Jesteś cudowna. Gdyby nie ten szalony upał i nowy pomysł n-tej klasy Tumorów, nie wiem, czy nie zakochałbym się w tobie na nowo. Właściwie jesteś jedyną kobietą która…

    wpada dwóch Malajów w błękitnych turbanach
    padają na twarz przed Izią
    Mózgowicz okazuje niezadowolenie.

    I MALAJ

    321

    Królowo! Łódź przybiła do zatoki Bangaja. Biały wódz idzie tu. Przywieźli nowe bóstwo.

    II MALAJ

    322

    Większa jest i tłustsza od ciebie. spostrzega leżącego księcia Tengah Lecz cóż to? Nasz wódz martwy, przebity własnym krissem.

    I MALAJ

    323

    Sam sobie śmierć zadał według przepisów przodków swoich. obaj korzą się przed trupem

    robi się zupełnie jasno i słońce zalewa cały pejzaż.

    II MALAJ

    324

    Nie mamy już władców. Chyba nowa bogini przywiozła nam kogoś z za mórz dalekich.

    wstają i pozostają w oczekujące pozie
    Mózgowicz dobywa lunetę z kieszeni i patrzy między krzewy na lewo.

    MÓZGOWICZ

    patrząc w lunetę
    325

    Poznaję go. „Prince Arthur”, krążownik I. klasy. Wysiedli tylko co na brzeg. Sacred blue: Green wysiada z łodzi. Balantyna Fermor, kapitan Fitz Gerald i…

    opuszcza lunetę
    Izia chwyta lunetę i patrzy

    IZIA

    tupie nogami z podniecenia
    326

    Green tu idzie! Green, Green przyjechał! Balantyna! To pociecha dla ciebie profesorze. Ona cię tak uwielbia.

    MÓZGOWICZ

    327

    Ale przecie jestem zbrodniarzem. Zabiłem niewinnego człowieka.

    IZIA

    opuszcza lunetę
    328

    Rzeczywiście! Robić sobie skrupuły z jakiegoś malaja. Pluń na to! Niech żyją Alefy i Tumory. Czemże jest śmierć wobec aktualnej nieskończoności?

    MÓZGOWICZ

    329

    Może masz rację. Niema zbrodni. Iluż jest dziś ludzi, którzy tylko dlatego mają pretensje do praw człowieka, że chodzą na dwóch nogach. Jakie jest kryterjum dla odróżnienia człowieka od bydlęcia? Dawniej było to wiadomem, dziś w czasach mdłej demo…

    Huk armaty z krążownika przerywa mu dalsze słowa.

    IZIA

    330

    To Green walnął na wiwat z dwunastocalówki krążowca. Takeśmy się kiedyś umówili.

    z krzaków wychodzi: Green, Fitz Gerald, Balantyna Fermor i pięciu ludzi załogi, uzbrojonych od stóp do głów.

    GREEN

    331

    Hip! hip! hip! Hurah! Mózgowicz żyje! Brać go chłopcy! Kapitanie, daj rozkaz. Bierzemy kraj ten w nasze posiadanie.

    Ludzie załogi rzucają się na Mózgowicza i krępują go linami. Izia śmieje się zażenowana bardzo.
    332

    do Izi Pani! Jesteś cudowną kobietą. My, matematycy, umiemy cenić dziwność życia. Wszystko jedno co było. Przeszłość twoja nie istnieje. Istnieje tylko nauka, dla której można poświęcić wszystko, nawet honor męski, do Balantyny Miss Fermor, Right Honourable Miss Fermor, proszę poświadczyć wiarogodność moich słów. Kocham pannę Krzeczborską, wyrzekam się wszelkich tajnych sprawek Em. Si. Dżi. Eu. Powtórz pani te słowa, jedynej kobiecie, która godna jest nosić moje nazwisko, a może i tytuł, o ile Bóg miłosierny, [matematyka, a religja to dwie zupełnie różne strony tej samej rzeczy,] pozwoli mi żyć dłużej, niż moi kuzyni.

    BALANTYNA

    333

    Iziu! Jestem tu w imieniu twej matki Do Mózgowicza, który leży skrępowany na ziemi A propos! Rozhulantyna spłodziła nareszcie Izydora. Cudowny chłopak. Oczy ma prawie na nosie, jak wszyscy Baàr-Łukowicze. Urodzony matematyk.

    MÓZGOWICZ

    radośnie
    334

    O, jakże wdzięczny wam jestem, żeście mi odebrali moją wolę. Jestem zatruty własną siłą. Po prostu za dużo mam woli i dlatego nie mogę mieć żadnej decyzji. Nieskończoność zaktualizowana w dowolności zupełnej. Och, co za rozkosz jest być uwięzionym. Iziu! W imieniu matki, jako ojczym, daję ci zupełną wolną wolę. Green! Stary draniu! Masz najładniejszą dziewczynkę na świecie. Ona cię kocha…

    BALANTYNA

    przerywa mu
    335

    A w dodatku niema żadnego mezaljansu. Alfred jest Green of Greenfield. Jest piątym synem Markiza of Fifth Maske-Tower. Oby żyli wiecznie jego bracia, ale gdy umrą, będzie parem i najbogatszym człowiekiem w Anglji.

    MÓZGOWICZ

    z wściekłością
    336

    Psia krew! Tego nie wiedziałem. Dogs blood! Czemu ja nie jestem niczem podobnem. Z tego punktu wszystko można zlekceważyć.

    GREEN

    337

    Jesteś Mózgowicz. Tout simplement Mózgowicz. Oddałbym ci mistrzu dziesięć tytułów za to piekielne nazwisko, którego nawet wymówić nie potrafię.

    BALANTYNA

    338

    Prawda? Jest w tem nazwisku coś jakby zapach prasłowiańskich lasów, ulów pszczół dzikich, rozgrzanych słońcem na kwiecistych polanach, rzek i jezior pełnych złotych ryb i wodnych duchów. Och, jakie to piękne. Nieście go na okręt. Izydor go czeka. Izydor macha tłustemi rączkami i woła niemym językiem ojca, którego już uwielbia.

    spostrzega trupy Anak Agongów
    339

    Wielkie nieba! Mózgowicz narznął tu Malajów, jak kapusty.

    IZIA

    w objęciach Green'a
    340

    Zupełnie przypadkiem stał się tu wypadek. Ten młody czarny zginął przez miłość dla mnie. Ten stary chciał zabić profesora. Zastrzeliłam go, jak psa. Cóż robić. Każdy się ratuje, jak może.

    GREEN

    nie panując nad sobą
    341

    Jakże cię kocham Iziu! Jak można… Tak krótko, tak mało… A potem takie rozstanie… Och, jakże cię kocham.

    BALANTYNA

    do majtków
    342

    Bierzcie go chłopcy! A trzymajcie go zdrowo. Bo to największy mózg cywilizowanego świata. Trochę zboczony, bo wszystko co wielkie, musi być zboczonem i perwersja jest dziś poprostu synonimem wielkości.

    Majtkowie biorą Mózgowicza i wychodzą z Fitz-Geraldem i Balantyną. Green zatyka kołek z angielską flagą.

    IZIA

    343

    A jednak żal mi czegoś. Sama niewiem czego. Zostanie tylko sen. Wspomnienie nie byłych nigdy wypadków. z nagłą decyzją Green — muszę ci powiedzieć wszystko: zdradziłam cię z Tumorem.

    Green zwija się w kłębek z bólu i zazdrości i w tejże chwili rozpręża się w dzikiem pożądaniu.

    GREEN

    rzucając się bezwładnie na Izię
    344

    Kocham cię, kocham cię! Milcz! Są chwile tylko, a wszystko jest złudzeniem w nieskończonych nieskończonościach bytu.

    IZIA

    poddaje mu się obojętnie
    345

    A tak było ładnie, tak dziwnie! Jaka szkoda, jaka szkoda…

    Green niesie ją omdlałą, na lewo w kwieciste krzewy.
    Kurtyna.

    AKT III

    Ten sam pokój co w akcie I. Rozhulantyna Krzeczborska, S. voto Mózgowiczowa ubrana jak w akcie I. chodzi z małem dzieckiem na rękach, nucąc: aa, a! kotki dwa, szare, bure, obydwa.

    ROZHULANTYNA

    Aa, a, kotki dwa,
    Szare, bure, obydwa.
    Aa, a, kotki trzy,
    Zjadły mózgi szare wszy.
    350
    Aa, a, kotki cztery,
    Poszedł papa do hetery.
    Aa, a, kotków pięć,
    Mama czuje dziwną chęć.
    Aa, a, kotków sześć,
    355
    Nieskończoność w szklance mieść.
    Aa, a, kotków siedm,
    Papa rzekł: I love you, madam.
    Aa, a, panter osiem,
    Mama rzekła…
    wchodzi Mózgowicz

    MÓZGOWICZ

    360

    Jakże się ma Izydor?

    ROZHULANTYNA

    361

    Izydor ma się dobrze, ale ty ojcze Mózgowcze, jak się czujecie w naszem zwykłem, codziennem życiu?

    MÓZGOWICZ

    362

    Nie wiem jak zawrócić z tej drogi cnoty. To jest ważniejsze, jak ty się patrzysz na to, że Izia wychodzi za Green'a?

    ROZHULANTYNA

    363

    Wiesz, że jestem wolna od rodowych przesądów. Gdy wszyscy trzej jego bracia umrą, Izia zrobi świetną partję.

    MÓZGOWICZ

    364

    Ty nie masz pojęcia czem to jest dla mnie. wskazuje na Izydora To jest moje ostatnie dziecko z tobą. Izydor ma coś w twarzy, co mi uniemożliwia zupełnie chęć płodzenia dalszych Mózgowiczów z tobą z nagłą decyzją Dziś podałem się do rozwodu i dziś jeszcze oświadczę się o rękę Miss Fermor.

    ROZHULANTYNA

    obojętnie
    365

    Nie chcę nic. Siedmiu synów wystarczy. Wszystko jest już poza mną. I miłość chamska i wszystkie duchowe perwersje. Uszlachetniłam ród Mózgowiczów. Alfred może się starać o córkę lorda. Nikt mu nie odmówi.

    MÓZGOWICZ

    366

    Zapominasz, że ja się mogę starać o córkę lorda, a nawet być przyjętym. Żyłem sam, zatopiony w moich rachunkach. Spłodziłem nowy świat. Cantor, Georg Cantor, jest małem dzieckiem, wobec moich definicji nieskończoności, a Frege i Russel są marnem przelewaniem greckiej pustki w pustkę naszych czasów z ich definicją liczby, wobec tego co wymyśliłem dziś rano…

    ROZHULANTYNA

    nie przestając niańczyć ciamkacza
    367

    Ohydny kompromis. Mówił mi o tem Alfred…

    MÓZGOWICZ

    368

    Zabiję to pierworodne ścierwo! On nic nie wie. On chce demaskować to, czego nie pojął. Czyż nie rozumiesz tego, że pewnie mózgi nie są w stanie pojąć pewnych rzeczy. Moja logika jest nie do przezwyciężenia. Tylko ująć w jedno ten szereg rozumowań, na to trzeba łba zaiste przedniego. Ja, ja tylko jeden mam tę siłę. Oni to czują i dlatego boją się.

    wchodzi Green z Izią

    GREEN

    369

    Profesorze! Twoja teorja zwycięża. Miałem dziś biuletyn z Em. Si. Dżi. Eu. Nawet Whitehead zachwiał się.

    MÓZGOWICZ

    370

    Oni przyjmują tylko to, co podpada pod już stworzone kategorje. Samemu pojęciu logiki nadaliśmy inne znaczenie, my: Mózgowicz. Tego nie wytrzymają te pół-główki.

    GREEN

    371

    A jeśli zwyciężysz, profesorze? Co wtedy? Co począć z całą mechaniką, co począć z budową maszyn, czem zastąpić prawo ciążenia? Pierwszy przykład naszych czasów, żeby dedukcja czysta zwaliła światopogląd, mający kilkaset lat za sobą.

    MÓZGOWICZ

    372

    Czy myślisz, że ja mówię rzeczy ostateczne? Czy możesz myśleć, że ja mogę wobec takich półgłówków, jak ty i twoi koledzy z Em. Si. Dżi. Eu. powiedzieć prawdę?

    IZIA

    373

    O, jakże jestem szczęśliwa, że choć dwa miesiące kochał się we mnie taki genjusz.

    GREEN

    do Izi
    374

    Przestań, głupia kuro! do Mózgowicza Profesorze! Powiedz mnie jednemu. Powiedz mi jakim sposobem osiągnęłeś wzór na n-tą klasę liczb? Powiedz, czem jest Tumor-jeden?

    MÓZGOWICZ

    375

    Jesteś głupi jak but. Powiem ci i w sekundę zapomnisz. Na to trzeba naprawdę mózgu tytana. Czy myślisz, że wszystko naprawdę jest krzywe, i wszystko naprawdę jest współczesne? To są elementarne pytania z transcendentalnej dynamiki, której zastosowaniem dziecinnem wprost jest moja teorja.

    GREEN

    376

    Powiedz tylko definicję słówka „naprawdę”, profesorze. Nic więcej. Powiedz, jak definiujesz „albo” i „oprócz”, te dwa słowa tylko.

    pada przed Mózgowiczem na kolana

    MÓZGOWICZ

    ponuro
    377

    Pośmiertne wydanie moich dzieł obejmie i ten problemat. Tymczasem mogę ci tylko powiedzieć tyle: Ty, albo ja. Izia ta nędzna Izia, której jesteś niewolnikiem i która zdradza cię ze wszystkimi „stewartami” podczas oficjalnych wycieczek, nie mówiąc już o członkach Em. Si. Dżi. Eu., jest wykładnikiem mojej ostatniej myśli. Poznaj ją dobrze przyszły markizie of Fifth-Maske-Tower. W niej jest tajemnica tożsamości dwóch słówek: „albo” i „oprócz”. Poznałem to w tej chwili, gdy zabijałem starego Patakula.

    GREEN

    na kolanach
    378

    Mów! Zdaje się, że zaczynam rozumieć.

    MÓZGOWICZ

    379

    Czy myślisz, że ja to rozumiem? Moje ostatnie myśli będą tak trudne, jak są trudne do odcyfrowania egipskie głazy z figurkami. Ale czy znajdzie się taki Champoljon logiki, tej siły mózgu człowiek, który odcyfruje te myśli i zamieni je w symbolizm zrozumiały dla wszystkich?

    GREEN

    380

    Ja nim będę.

    MÓZGOWICZ

    381

    Ty, poczciwy idjoto? śmieje się dziko Ty, który nie masz żądzy prawdy, tylko marzysz o wszechświatowym matematycznym szantażu!

    Rozhulantyna niańczy z coraz większą pasją Izydora

    ROZHULANTYNA

    382

    Oni to rozstrzygną. Nasze dzieci. W nich jest cała przyszłość.

    MÓZGOWICZ

    383

    Mylisz się, dziecko. Następne pokolenie musi z tego zrezygnować. To tylko my, kulturalne damy, mamy tę dziką siłę. Za lat 20, chamów o mózgach bawołu, a tak subtelnych, jak odczucia histerycznej księżniczki, nie będzie już wcale. Do tego dąży cała nasza zachodnia demokracja. To jest to, czemu sprzeciwia się wspaniały ruch zniszczenia, któremu oddaje się wschód.

    GREEN

    wstając
    384

    Tumor Mózgowicz — jako zwykły wszechświatowy maniak państwowego socjalizmu. Co za upadek!

    MÓZGOWICZ

    385

    Mylisz się, idjoto! Cofnięcie kultury. Oto czego mnie nauczyło władanie wyspą Timor. Wiesz, że zamordowałem tam człowieka, a drugi przeze mnie sam skonał dobrowolnie. Czy wiesz, czem to było dla mnie?

    Izia pada przed nim na kolana

    IZIA

    386

    Tumorze! Jesteś jedynym wielkim człowiekiem, jakiego znałam.

    ROZHULANTYNA

    387

    Wstydź się Iziu! Przy Matce.

    MÓZGOWICZ

    do żony
    388

    Twój najukochańszy Izydor będzie stworem, którego wstydzić się będą wszyscy jego przodkowie: bydlęca rasa Mózgowiczów na równi z mongolskimi chanami, z samym Wielkim Dżyngisem na czele. Precz mi z oczu, przeklęta suko! Ja jestem panem świata!!

    ROZHULANTYNA

    389

    Ach, więc tak? Więc wszystko co zrobiłam jest na nic? Więc ja mam być kopaną jeszcze za moje upokorzenie? Więc ty śmiesz obrażać to, co jest we mnie najświętsze. Masz! Podwójny komedjancie!

    Rzuca się do okna na prawo i wyrzuca przez nie Izydora Mózgowicza w pieluchach, poczem staje zwrócona twarzą do widowni z wyrazem zupełnego obłędu. Chwilę trwa straszne napięcie jej twarzy w wyrazie zwierzęcego bólu. Poczem pada na ziemię i wyje dziko, jak wilczyca

    GREEN

    390

    Ależ, pani profesorowo! Tak nie można. To jest zupełna dzicz.

    IZIA

    391

    Mamo! Nawet ja, ja lubię rzeczy potworne, ale to; och, ja tego nie wytrzymam! zanosi się od płaczu

    MÓZGOWICZ

    392

    A ja jestem zupełnie obojętny. Przecięta została pępowina, która łączyła mnie z dziećmi. Jeszcze jedna zbrodnia staje się przeze mnie.

    GREEN

    393

    Uwielbiam cię profesorze. Jesteś tytanem. Mimowolny wspaniały czyn!! Czyż może być coś rozkoszniejszego.

    IZIA

    do Greena
    394

    Ach, więc ty jesteś tak słabym, Alfredzie. Ty możesz korzyć się przed tą starą kukłą? Byłam świadkiem jego zbrodni. Pożal się Boże. Mimowolne zbrodnie życiowego niedołęgi. Zakamary duszy ukazane w świetle ponadskończonej etyki. On ma sumienie, ten zgalaretowany potwór. On cierpi przytem. Czyż tego nie widzisz, Alfredzie? Czyż jest coś podlejszego nad wyrzut sumienia?

    GREEN

    395

    Tego, przyznaję się, nie miałem nigdy. Po najstraszniejszych orgjach w Em. Si. Dżi. Eu. czułem się doskonale. Zabijaliśmy małe dziewczynki z plebsu w sposób niesłychanie okrutny…

    ROZHULANTYNA

    zakrywając mu usta rękami
    396

    Ty, przebrzydły paskudniku! To ty wywołałeś tę ohydną rozmowę. Przez ciebie zabiłam biednego Izydora…

    Wchodzi Józef Mózgowicz z gazetą w ręku. Za nim dwóch tragarzy, w niebieskich fartuchach, wnosi pokrwawione pieluchy ze zmiażdżonym Izydorem Mózgowiczem.

    JÓZEF MÓZGOWICZ

    397

    Dopraszam się łaski. A to przecie o moim syneczku piszą tak w gazetach. Bohater! Myśliciel! Geniusz myśli i geniusz czynu. A gdzie to ta wyspa? A czy to prawda, że on ogłosił się synem góry ognistej. Oj, syneczku, źle, żeś się zaparł twego prawowitego ojca kara cię nie minie.

    MÓZGOWICZ

    zawstydzony bardzo
    398

    Bo papa, bo ojciec, jąka się bo do stu tysięcy djabłów precz z tym szpargałem! wyrywa mu gazetę i ciska o ścianę.

    Wchodzi Irena Mózgowiczówna w czarnej sukience

    IRENA

    399

    Ojcze! Ja cię wyzwolę z tych ostatnich więzów. Nie chcę żadnej miłości. Ja wiem wszystko.

    MÓZGOWICZ

    wzruszony do głębi
    400

    Zapomniałem, że mam jeszcze córkę. Irenko! Ty jedna przy mnie zostaniesz.

    IRENA

    obejmuje go mocno i całuje w czoło z niezmierną czułością
    401

    Tak ojcze! Porzuć tę okropną robotę. Możesz ogłosić to po śmierci. Ja wiem. Alfred nie rozumie nic. On cię tylko podgląda. On jest bardzo zdolny, ale tylko do pewnej granicy. Ja znam go dobrze. Ja mu dałam podstawy teorji czystej wielości. do Green'a Green! Jak pan śmiesz zaprzątać ten wielki umysł całą tą baliwernią? Czy wyście powarjowali wszyscy w tem waszem przeklętem Em. Si. Dżi. Eu?

    GREEN

    kłania się uniżenie
    402

    Ja wiem też dość wiele. Pani jest bardzo zdolna, panno Ireno, ale pani nie wie, że on stworzył klasę liczb oznaczonych perskimi znakami i teraz ma sformułować dowód, że liczność pewnej wielości jest wyższa od wszystkich, jemu tylko i szatanowi znanych, wielości. Nawet ośmielił się nazwać to: jest to Tumor-jeden.

    Irena ze zgrozą spogląda na ojca, poczem bierze z rąk tragarzy pokrwawione pieluchy i przyciska je do piersi

    IRENA

    403

    Biedny, biedny Izydor!

    JÓZEF MÓZGOWICZ

    404

    Nawet dziecku biednemu nie darowali, psie pary.

    IRENA

    do Józefa
    405

    Dziadziu! Chodźmy stąd. Tu wprost nie można oddychać. Jakże strasznie zazdroszczę Leibnizowi. On był takie dziecko, jak ten biedny trupek.

    Bierze Józefa pod rękę i wychodzi, trzymając pieluchy pod lewą pachą
    za nimi wychodzą tragarze
    Rozhulantyna odzyskuje równowagę ducha i poprawia sobie suknie. Powoli z matki i wilczycy staje się znów kochanką.

    ROZHULANTYNA

    406

    Teraz cię przesilili, ojcze Mózgowcze. Teraz już chyba nie dasz rady. Nawet Ira cię opuściła i rodzony papoczłowiek zwiał jak kamfora.

    GREEN

    407

    Ja jeszcze jestem. Ja z nim zostanę.

    MÓZGOWICZ

    408

    Ty nędzny krabie, ty podpatrywaczu niepojętych myśli, ty psychiczny utrzymanku zwyrodniałej dzierlatki? Wolę pójść na wygnanie i służyć za żer Dyakom z wyspy Timor, niż tobie zawierzyć myśl choć jedną. On myśli że wie coś, bo wymówił wyraz: Tumor-jeden. To nie są zaklęcia dla zdobycia skarbu, na to trzeba mieć głowę na kręgosłupie, a nie klatkę na różnokolorowe ptaszki. Ty zakuty myślowy gałganiarzu! Ty pudermantlu, ty lokaju skurtyzaniałej nieskończoności!

    Nagle słabnie i siada na ziemi
    Wchodzi Balantyna Fermor, w różowej sukni i olbrzymim kapeluszu, z czarnem, kolosalnem piórem
    Rozhulantyna rzuca się do niej.

    ROZHULANTYNA

    409

    Balatynko! zabiłam Izydora! Czy ty rozumiesz co się stało? Biedny, mały Izydor rozbity na bruku przezemnie. To on mnie do tego zmusił! Ten potwór, ten cham — Mózgowicz.

    BALANTYNA

    spokojnie
    410

    Ani cię nie zmusił, ani ty nie zabiłaś Izydora. Dawno już, prawie od urodzenia widziałam w nim straszne skłonności. A nadewszystko skłonność do ohydnych chorób. Mówił mi o tem Józef. Poczciwy stary. Bardzo przejęty jest swoją rolą.

    IZIA

    która dotąd pilnie porządkowała zabawki
    411

    Ta musi zepsuć każdą najskromniejszą nawet potworność. Wszystko dla niej jest jasne i proste, jak równania całkowe. To dobre dla Ireny. Mówię wam, że ona wróci tu za chwilę.

    GREEN

    412

    Przestań, ach przestań. Zdaje mi się, że burza duchów przelatuje mi przez głowę. Tonącym w morzu śmierci za życia nie odmawia się ostatnich życzeń. Iziu! Czuję, że mi się wymykasz. Tak ślizka jest twoja mała duszyczka, jak gromada ślizieni.

    IZIA

    413

    Muszę ci odmówić ujęcia we mnie tego, co jest czystą igraszką słów. Stworzyłam taki mały światek, z okruchów różnych słówek, niebacznie przez was mówionych. Taki malutki światek, ale za to tak bardzo mój.

    BALANTYNA

    z ironją
    414

    Ach, jakie to wzruszające. Nie mów tak dalej, bo czuję, że łzy mi stają w oczach.

    Wchodzi Alfred i Maurycy Mózgowiczowie
    Mózgowicz wstaje z ziemi

    ALFRED

    wyciągając gazetę z kieszeni
    415

    Słuchajcie! I ty mamo. Tylko błagam cię, wytrzymaj tę wiadomość…

    ROZHULANTYNA

    błagalnie do Alfreda
    416

    Oszczędź mnie… Już nie mogę.

    IZIA

    stara się ją uspokoić
    417

    Mateczko. Nic już się stać nie może. To był sen. Weźmiemy cię do nas z Alfredem. Green! Prawda? Nie odmówisz mi tego.

    GREEN

    zimno
    418

    Pod pewnymi warunkami.

    ALFRED

    czyta
    419

    Tytuł jest: „Potworny kompromis. Znany filar współczesnej matematycznej wiedzy, sir Tumor Mózgowicz, niedawno mianowany dziedzicznym baronetem Queenslandu, zdobywca wyspy Timor i twórca nowej konstytucji Malajów w III-cim dystrykcie morskim, padł ofiarą swojej własnej słabości…

    MÓZGOWICZ

    ponuro
    420

    To pisał Green. Przypomnijcie sobie, co mówił tu przed chwilą. Leżał przedemną na brzuchu, jak przed posągiem Izydy. Czyż nie jest to ohydne świństwo?

    MAURYCY

    421

    Papuś, papuś! Słuchaj dalej.

    ALFRED

    czyta
    422

    …której wyrazem jest ostatnia teorja, ogłoszona w organie Em. Si. Dżi. Eu. „Unity and Diversity”. Teorja ta, dotyczy znanego już tworzenia dowolnej klasy liczb…”

    ROZHULANTYNA

    423

    Green! Jak mogłeś coś podobnego uczynić!

    wbiega Irena

    IRENA

    424

    Kłamstwo, potworne kłamstwo! On chce go wypróbować. On podmówił Alfreda. Ja wiem wszystko. Tylko co zdradził was Józio. Ma gorączkę i opowiedział mi wszystko. Green jest podły. Użył Izi, aby wywrzeć wpływ na Alfreda.

    MÓZGOWICZ

    425

    Przecież to jest drukowane. Wiem co będzie dalej. Aby uniemożliwić mi działanie, przedstawiono mnie, jako człowieka, rezygnującego z nieskończonego szeregu klas liczbowych. Chcę postawić granicę klas. Ogólnego dowodu jeszcze nie mam. Ale liczność t. zw. Tumor-jeden jest najwyższą licznością, jaka być może. Szeregu Tumorów nie stworzy nikt, nawet umysł nadskończony, umysł samego Boga.

    IRENA

    pada przed ojcem na kolana
    426

    Papusiu! Ja niechcę o tem słyszeć. Coście wy zrobili z Nieskończoności!

    MÓZGOWICZ

    427

    A więc i ty jesteś przeciw mnie. Niema już Mózgów na świecie. Myślałem, że córka, jedna moja biedna Irusia, mnie uzna. Nie — widocznie wszystkie męki muszę przeżyć do końca.

    Siada na ziemi. Przez chwilę bawi się klockami, poczem zaczyna okropnie, rozpaczliwie płakać. Prawie wyje w histerycznych łkaniach.
    Wszyscy stoją skamienieli ze zgrozy i boleści.

    IZIA

    obejmuje Mózgowicza, Green załamuje ręce z rozpaczy
    428

    Teraz cię kocham naprawdę. Chciałam tylko raz widzieć twoją słabość. Minęły czasy ujarzmiania siłą demonicznych kobiet. Jestem demonem!

    Zrywa się i płomienistym wzrokiem przeszywa obecnych, a nawet nieobecnych
    429

    Jestem kapłanką Izydy. To ja tańczyłam naga ze słonecznikiem na czole. To ja ukorzyłam lorda Persville, największego demona z Em. Si. Dżi. Eu. Green! Nędzny flaku, 45 razy zdradzony: lord Persville, twórca geometrji, którą tylko w funkcjach przerywanych, ponadskończonych, analitycznie przedstawić można, wił się u nóg moich, jak zdeptany robak. Ja nie spałam nocami. Pracowałam, jak 40 wołów parowych. Tumorze! Ja udawałam niewiedzę, aby raz ujrzeć twoją słabość. Wiem wszystko! Znam teorję zmiennych w sposób ciągły liczności!

    Green wije się w okropnych cierpieniach. Izia znowu obejmuje Tumora
    430

    Ja jedna go kocham naprawdę. Nie wiecie co przeszłam.

    IRENA

    431

    Podła!

    GREEN

    wyje dziko
    432

    A! Gadzina!!!

    ALFRED

    433

    A, ja! Ojcze, uczyłeś mnie fałszywej matematyki. Ta futurystyczna dzierlatka więcej wie odemnie.

    MAURYCY

    434

    Iziu! Więc twoje wiersze są skłamane! Och, ja tego nie przeżyję.

    Balantyna patrzy na to z lodowatym spokojem, trzymając w rękach szlochającą Rozhulantynę. Maurycy pada na ziemię i płacze niepowstrzymanie

    MÓZGOWICZ

    odpycha nagłym ruchem Izię, która wali się na ziemię obok płaczącego Maurycego
    wstając, mówi do Izi
    435

    Precz odemnie! Nie znam cię i nienawidzę. Myślałaś, że mnie tem upodlisz, mnie, ojca siedmiu synów i niesłychanej ilości córek? Precz, małpo!

    ROZHULANTYNA

    przestaje płakać i nagle zanosi się dzikim śmiechem tryumfu
    436

    Dobrze jej tak. Niech zginie przeklęty ród Krzeczborskich.

    MÓZGOWICZ

    stoi, jak zraniony tur, który niemoże upaść przez ambicję tylko
    437

    Jestem sam zupełnie. Skąd mam tę siłę, nikt się z was nie dowie, a i ja sam niewiele więcej wiem od was.

    ROZHULANTYNA

    438

    Nie będziesz moim, nie bądź niczyim. Ojcze Mózgowcze: jesteś naprawdę wielkim.

    ALFRED

    z rozpaczą
    439

    I ja tyle czasu uczyłem się fałszów! Cały mój egzamin z transcendentalnej dynamiki jest podłą farsą. Ale któż są ci zbrodniarze w Akademji? Któż są ci, wskazuje na Greena któż są te kanalje z Em. Si. Dżi. Eu. Takich potworów nie nosiła jeszcze ziemia na sobie. Och, gdybym mógł wydrzeć mózg mój z czaszki, gdybym mógł na nowo to zrozumieć.

    Maurycy uspokaja Izię, która podnosi się z uśmiechem

    MAURYCY

    wstając razem z nią
    440

    Będziemy pisać razem wiersze. Wszystko da się jeszcze odrobić.

    IZIA

    441

    Moryś: ratuj mnie. Ty jeden możesz. Tylko czy to nie będzie powtórzeniem wszystkiego, co już było raz kiedyś?

    MAURYCY

    442

    Nie, Iziu. Pamiętasz naszą rozmowę na zielonej kanapce wczoraj? Pamiętasz, coś mi powiedziała?

    IZIA

    443

    Że nieskończoność jest to wywrócona do góry dnem osobowość. To były pojęcia twego ojca. Ja muszę to stworzyć w formie czystej.

    MAURYCY

    obejmując ją
    444

    Razem to stworzymy. To jest przeciwwaga dla intelektualnego obłędu. Stworzymy ślicznego, szarego ptaszka, który uleci w Nicość. Bez żadnych tęcz i kolorów. Rozumiesz? Ja wiem na to sposób.

    MÓZGOWICZ

    zimno
    445

    Sztuczne uproszczenie.

    IZIA

    446

    Nieprawda! Niewolno panu mówić, o sztuce. Ja wierzę w geniusz Morysia.

    MÓZGOWICZ

    wyjmuje notatnik i coś zapisuje
    447

    Mogę nie mówić o niczem. Ach! Jak sobie przypomnę, że mogłem pisać wiersze, zimno mi się robi ze wstydu. Jutro jeszcze ożenię się z Balantyną Fermor i wyjeżdżamy do Australji.

    Green, który bazyliszkowym wzrokiem obserwował Izię i Morysia, nagle podchodzi do Rozhulantyny

    GREEN

    448

    Pani! Mam dziwne przeczucie, że okręt, którym jadą moi bracia na wojnę, zatonie dziś w nocy. Chcesz pani zaraz zostać markizą of Fifth-Maske-Tower — dobrze. Nie — możemy poczekać.

    ROZHULANTYNA

    449

    Ależ, panie Alfredzie. Tak zaraz niemożna.

    GREEN

    450

    Dobrze, możemy poczekać. Ale business jest zrobiony. do Mózgowicza Panie profesorze! Zapomnijmy o wszystkiem. Mogę cię uwięzić zaraz. Ale wierzę, że po tem wszystkiem będziesz pan rozsądnym. Tylko pośmiertne wydanie będzie zawierać dowody ostateczne. Przez powolną dyskusję, ludziska oswoją się nareszcie z tym problemem. Smutnie I ja również, mam nadzieję.

    MÓZGOWICZ

    451

    Stop that nonsense, Alfred. Jesteś wcale inteligentnym chłopcem. Lepiej powiedz, kiedy odchodzi „Eurypides” z Green Star Line i zamów kabinę na dwie osoby. Umówiłem się z Maharadżdżą Pendżaru na pokera na statku.

    GREEN

    452

    Widzę, że czas stanął dla pana, panie profesorze, naprawdę. „Eurypides” odszedł 2 tygodnie temu. Dziś odchodzi „Eurigona”, a Pendżar jedzie za 2 tygodnie na „Euripontesie”. To jest „materją faktu”. Cieszę się, że Europa odetchnie trochę. Zamówić więc kabinę?

    MÓZGOWICZ

    do Balantyny
    453

    Zgadzasz się za dwa tygodnie?

    BALANTYNA

    pręży się w oczekiwaniu nieznanych rozkoszy
    454

    Naturalnie. Z tobą Tumorze, nawet te 2 tygodnie w Europie będą nadludzką rozkoszą. Ale pozwól, że oddam ci się definitywnie na statku dopiero. Chcę, aby wróciły dawne nastroje. Fitz-Gerald starał się przecież o mnie. Razem z nim widziałam pierwszy raz Krzyż Południowy i hyper-słońce, straszliwego Canopusa. Kiedy wejdzie po raz pierwszy Canopus, będę twoją. Jakże długo męczyłam się dziewictwem. Tylko sport uratował mnie od Persvilla. Czy wiesz, że ten demon, jak małe dziecko, błagał mnie o litość.

    Green szepcze z Rozhulantyną

    MÓZGOWICZ

    do Balantyny
    455

    Teraz nic mnie to już nie obchodzi. Na szczęście, niewiesz nic o matematyce. Będziesz moim ostatnim kompresem na głowę, na moją starą, biedną mózgownicę. Ale kochać cię będę jak młodzieniec, jak rozszalały chłopczyk.

    Balantyna opiera się o niego z uśmiechem: oboje stoją, jak posągi

    GREEN

    456

    Wychowamy ci synów na zdrowych, tęgich matematyków, profesorze. Jeden Moryś się nie udał. Ale to jest właśnie rodzaj ekspjacji.

    IZIA

    457

    Morysia ja biorę na siebie. Takiego dekadenta nie było jeszcze na żadnej planecie. W przypadkowości sztuki on utożsami wszystkie absolutne wartości, w malutkiem, zamkniętem w sobie, kółku.

    ALFRED

    458

    Ojcze, przebaczam ci wszystko. Bądź szczęśliwy. Znajdę sobie jakąś przyzwoitą panienkę i zacznę nowe życie.

    Mózgowicz nagle łapie się za serce

    MÓZGOWICZ

    niespokojnie
    459

    Tak mi dziwnie pusto w piersiach krzyczy Patakulo! Nie patrz tak na mnie! pada, jakby rażony gromem

    Balantyna wydaje dziki okrzyk trwogi. Wszyscy rzucają się do Mózgowicza,
    Green bada mu puls. Wstaje. Wszyscy czekają w straszliwem napięciu.

    GREEN

    460

    Nie żyje. Ostatni dowód nie będzie więc znany nikomu.

    BALANTYNA

    rzuca się na trupa Mózgowicza z dzikim śmiechem. Inni stoją, jak wkopani w ziemię
    461

    I oto spełnił się mój dziewiczy sen. Idźcie na spacer, dzieci. Taka wiosna jest, jak wtedy. Zielenią się puszki na młodych gałązkach i ciepło przenika spłowiały błękit pajęcze chmurki na niebie. Idźcie i mnie zostawcie z nim samą.

    Śmieje się łagodnie i cicho.
    Green podaje rękę Rozhulantynie, Moryś Izi, Alfred obejmuje zmartwiałą z bólu Irenę i tak, po kolei, wychodzą w milczeniu przez drzwi środkowe
    Balantyna nagle wstaje i rozpręża się rozkosznie.

    BALANTYNA

    462

    Nikt niewie tego, że ja też zajmowałam się matematyką tylko i znam wszystkie problemy Tumora.

    Drzwi na lewo otwierają się i wchodzi Persville. Podchodzi do Balantyny
    463

    Arthur! Arthur! Moje szczęście, moje życie, moje wszystko!

    Balantyna obejmuje go w dzikim szale.

    PERSVILLE

    zimno
    464

    Teraz jesteś moją. Jedziemy do Australji. W tej chwili telefonowałem. Jestem mianowany gościnnym profesorem w Port-Peery. Teraz zastosujemy jego teorję do mojej geometrji i stworzymy prawdziwą transcendentalną dynamikę. Nie tę, którą się zajmują w Akademji, i z której dwa razy obcinał się już Alfred.

    465

    Prawdziwą, kochanko, prawdziwą.

    Balantyna śmieje się rozkosznie, nieprzytomna zupełnie.
    Kurtyna.

    Przypisy

    [1]

    Alef: pierwsza liczba ponad-skończona Cantora. [przypis autorski]