Poprawiono błąd źródła: wałśnie > właśnie.
Dodano myślnik w wypowiedziach przerywanych przez didaskalia, np. Potąd > Potąd —
Rzecz dzieje się na Litwie, przy pewnym chronologicznym pomieszaniu materii.
A więc Wielki Mistrz ucztuje dziś znowu z mymi bojarami. Ciekawy jestem, co te chamy myślą sobie o tym wszystkim.
Nie wiem. Poszła tam jak zwykle, ale czy będzie — nie wiem. Do ostatniej chwili nic nie było wiadomym. Straciłem już poczucie czasu w tym wszystkim. Nie wiem, ile dni trwa ta cała bachanalia.
Myśl więcej o sobie. Janulka ma głowę po mnie. Jestem pijany pięćdziesiąt pięć lat bez przerwy. Ale czy tobie ta wódka dobrze robi na raka w żołądku — to jest wielkie pytanie.
Elza, ostatni raz cię proszę: wytłumacz mi tajemnicę twego ubóstwa. Przecież ja jestem miliarderem, a Gienek, pan z panów, żyje jak król i wkrótce zostanie pewno królem naprawdę. Co to znaczy? Czyż ja nie mogę dać szczęścia ukochanej córce, pracując jak wół przez lat sześćdziesiąt?
Tak być musi. Jeśli tylko próbowałam żyć inaczej, wszystko obracało się przeciw mnie. To nie są żadne czynności pokutne ani przesąd. To jest konieczność. Wiem, że żyjąc dostatnio, nawet nie bardzo luksusowo, przyzwyczaję się do rzeczy, których ciągle mieć nie będę mogła. Już raz spróbowałam i….
Tak — i pamiętasz, ojcze, co się stało? Błąkałam się potem po lasach, z Janulką u piersi, jak głodna wilczyca.
Cyt — wszystkie nieszczęścia sprowadzamy na siebie sami. Nie ma różnicy między tym, co robiłam ja, a tym, że jakiś człowiek podstawia się pod cegłę, która mu przypadkiem na głowę spada. Przypadek! Cha, cha, cha! Czy znasz, papo, teorię prawdopodobieństwa? — Zasada Wielkich Liczb. Cha, cha!
Nieszczęsna Janulka! Ileż nacierpieć się musi, nic sama o tym nie wiedząc, i co za szczęście ją czeka wtedy, kiedy to właśnie szczęście uważać będzie za szczyt cierpienia! Czyż najgorszym nie jest cierpienie nieświadome? Czyż nie tak cierpią niższe stworzenia? Dlatego to źli ludzie mają takie współczucie dla zwierząt.
Pamiętaj, że dziś dopiero wszystko się zaczyna. Za chwilę w tej sali odsłonią ci się nieskończone perspektywy życiowej twórczości. Musisz bezwzględnie uwierzyć Mistrzowi.
O ile słyszałem, ten pyszałek tak jest zakochany w Janulce, że można zwątpić zupełnie w jego zdrowy rozsądek. To jest, według Glissandera, jakiś aparat tylko w jej rękach.
Ale przez niego przemawia duch epoki. Jest to człowiek konieczny. Nasz pierwszy występ z królestwem nie udał się, bo nie mieliśmy odpowiednich mediów. Wskaż mi kogoś innego, Gienku.
Może twoich pierwszych wspólników przy królewskim zamachu? Wtenczas nie mieliśmy na widowni Semitów, a problem stworzenia sztucznej jaźni nie był tak jadowity jak obecnie. Dziś w równanie weszła nieznana liczba niewiadomych. Epoka nasza…
Przestań, papa, mówić o „naszej epoce”. To nie jest epoka, tylko jakieś spiętrzenie anachronizmów. Ja sam nie wiem, w którym wieku żyję: w XIV czy XXIII.
Właśnie epoka nasza jest epoką ludzi poza czasem. Czas stał się względnym nawet w historii. Dawniej zmiany odbywały się powoli. Przy naszym przyśpieszeniu przyjąć musimy i w historii formuły Einsteina. Epokowość nasza polega na wymknięciu się z cyklicznych praw historii. Lecimy po stycznej.
Ja wcale tego nie rozumiem. Mówię intuicyjnie, jak artystyczny krytyk. Rozumcie to, jak chcecie, według waszej intuicji. Coś mi się kiełbasi we łbie i ja plotę. Oto jest szczyt filozofii naszych czasów. Poza tym jest tylko rachunek logiczny. Poczucie losu jest pojęciowo niewyrażalne — trzeba to przeżyć — tak mówił Spengler[13]. Dadaizm też trzeba „przeżyć” — tak mówił Tristan Tzara[14] czy inny jakiś piurblagista[15]. Trwanie też tylko można przeżyć — tak mówił Bergson[16]…
Nie żadne „och”, tylko papa Plasewitz ma rację: teraz to zrozumiałem. — W naszej epoce musimy według szybkości zdarzeń przyjmować czas coraz dłuższy. To się sprowadza do tego, że im dalej brniemy w historię, tym bardziej czas się nam dłuży z powodu nudy.
Nieprawda, kniagini. Weźmy znaczenie Rousseau przed naszą rewolucją. W takich ujęciach przygotowują się przyszłe wypadki — są w nich potencjalnie już zawarte…
Urojone, mości książę, urojone. Prawdziwych wypadków nie ma już w naszych czasach. Jest jeden rozwlekły wypadek nieprzespanego snu, którym zasnęła ludzkość.
Nie używajmy tego obrzydliwego słowa. Dajcie mi pobredzić jeszcze przez chwilę. Wtedy zdaje mi się, że coś jest naprawdę.
Wszyscy jesteście artystami. W naszych czasach artysta jest synonimem szczątkowego indywidualisty w ogóle. Wy nie malujecie ani piszecie wierszy: wasze życia są cudownymi, tęczowymi haftami na szarym tle naszego złowrogiego w swej nudzie przemijania.
Gdybyż tak było! Ach — wzbudzić w sobie choć na chwilę, choćby nawet we śnie, poczucie uroku Istnienia i umrzeć w śnie takim, zobaczywszy życie z boku jako abstrakcję Czystej Formy! Ach, Elżuniu, czemuśmy nie zajmowali się tym zawczasu! We mnie są jeszcze olbrzymie nie wyzyskane pokłady niewiadomego. Choć raz objąć świadomie możliwości te przed śmiercią, spojrzeć na obraz potencjalnego świata!
Spojrzymy tam wszyscy za chwilę. Wy nie rozumiecie Mistrza. Ja jego… i on mnie też… ale nie to chciałem powiedzieć: nowa dyscyplina ducha, polegająca na stwarzaniu nowego „ja” w nas samych, zaczyna się od nieużytecznej potęgi. Ale trzeba to przetrzymać.
Ach — daj pan spokój. Pan jest młody bubek. Potęg nieużytecznych mamy dosyć. Pękamy od tego wszyscy. Sprowadza się to do tego pytania: jak żyć? jak najistotniej przeżyć siebie? Ja żyję lat siedemdziesiąt i jeszcze nie wiem. To był problem Hyrkana[17]. I cóż? Zamordował go jak psa jakiś nędzny malarzyna i popsuł mu całą Hyrkanię.
Hyrkan był głupim konserwatystą. Dawniej ludzie nie pytali o to, jak żyć. Po prostu żyli, jak musieli, a…
Aaaale… panie… Nie mnie będzie pan uczył programowego zbydlęcenia. Ja przeszedłem przez wszystko: przez przeintelektualizowaną bezpośredniość i przez zbydlęcony do ostatnich granic intelekt.
Proszę nie przerywać. Owocem tej ostatniej kombinacji jest moja Janulka, którą poświęcam może dla nędznej komedii. Już i to nawet było: sztuczne królestwa! Ja kocham moją biedną Janulkę, a ona urzyna się codziennie z tym draniem w mistrzowskim płaszczu. A trzymacie mnie po prostu jak w więzieniu!
Biedny stary kniaź. Brak mu tylko tragicznej śmierci, aby stał się bibelotem lepszym od wszystkich tych świecidełek.
Do you understand? Logika stosunków daje skrzydła — tak mówił Bertrand Russell. A Henryk Poincare zarzucał mu, że mając skrzydła nie latał na nich wcale. Ja — tym, że jestem ja — dowodzę tego, że A = A. Innych dowodów na to twierdzenie nikt nie znalazł. Niech żyje psychologizm i intuicja! Będę bredził dalej, a ty, mój zięciu, tłumacz mi to na język zrozumiały dla pospólstwa i dla mnie samego. O filozofio, co się z ciebie zrobiło!
Nieściśliwość absolutna myśli. Brak jednolitego wyrazu jest w tym wszystkim. Jeden Mistrz uratuje nas od tego i zdołacie jeszcze stworzyć wielką, wspaniałą kompozycję —
— żywy obraz, który zaćmi Giotta, Botticellego, Matisse'a i Picassa, a jeśli Bóg da i ruszy się to wszystko z miejsca, to tragedia ta przewyższy i po prostu zarżnie wszystkie sztuki sceniczne od początku świata, y compris[18] Ajschylosa i Szekspira. Teraz stanie się cud!
Niech Bóg broni, aby Seine Durchlaucht[19] Wielki Mistrz Neo-Krzyżaków von und zu Berchtoldingen miał zastać nas w takim stanie. Proszę wstać i momentalnie osuszyć łzy.
Jak ja mam z nim mówić? On twierdzi, że mnie kocha, bo jestem jedynym człowiekiem, do którego mógłby się przyczepić, z powodu Janulki i zbydlęcenia mego ludu. Wszelkie próby wykształcenia ludzkości torturami spełzły na niczym. Ubydlęcona dostojność moja puszy się jak kłaczek niewiadomej materii na lekkim błotku rumieńców programowej współczesności. O Wielki Zwrotniczy Światów, nastaw naszą biedną kulkę-planetę na jakiś tor wiodący w przepaść czwartego wymiaru!
To jest metafizyka. Problem przepaści nie istnieje w fizyce pól grawitacyjnych. To tylko my mamy przepaście i kierunki. Czterowymiarowe continuum Minkowskiego[20] nie jest czwartym wymiarem nieuków i matołów.
Baczność!!!! Teraz naprawdę idzie Wielki Zwrotniczy! Baczność, mówię! Dynamiczne napięcie pierwszej klasy.
Ta pani — zapewne Jej Światłość była kniagini Litwy i Białorusi — zechce pozwolić na powrót do łóżeczka. Jego Durchlaucht nie lubi kobiet rozbebeszonych i źle ubranych.
Cicho! Córce kniazia jest niedobrze. Za dużo wypiła tej nocy. Trzeźwią ją panny z fraucymeru, to jest: z haremu Wielkiego Mistrza. Panowie, jedyni panowie na tej ziemi — a także pewno i na przyległych planetach Marsie i Wenerze — pozwólcie, że was skojarzę oficjalnie dla dokonania ostatniego tworu, o pełnej wartości dawnych czynów naszych rycerzy i w ogóle wielkich ludzi. Kniaź Fizdejko — Wielki Mistrz Neo-Krzyżaków Reichsgraf von und zu Berchtoldingen.
A więc, kochany Mistrzu, muszę się przyznać, że nic nie rozumiem. Ani co, ani po co, ani jak. Tajemnica. Jedyny niepokój, który mnie dręczy, to o Janulkę. Kocham moją córeczkę. Wszystkie dzieci spłodzone przez rodziców w późnym wieku są takie nadzwyczajne. Prawda, panie hrabio?
Muszę przyznać się kniaziowi, że córka jego podbiła mnie zupełnie niesłychanym wprost wdziękiem, szczerością i inteligencją. Nad miarę mądra dziewczynka.
Boi się pan, czy jej nie uwiodłem? Nie — przysięgam na ten miecz. Mam w postaci mego fraucymeru prawie idealny piorunochron czy raczej — ale mniejsza o to — dla moich żądz, przechodzących miarę człowieka w moim wieku…
Proszę bez tytułów. Mówmy sobie „ty” po prostu. To ułatwi sytuację. Lubię bardzo wymyślać. Otóż wracając do rzeczy — dość tego przeklętego gadulstwa — to, że o tym nie wiedziałem, popsuło mi masę projektów dodatkowych. Cały antysemityzm będzie musiał być puszczony w formie zamaskowanej. A zresztą Żydów nie trzeba się bać ani ich nienawidzieć, tylko zużywać ich tak, aby sami o tym nie wiedzieli, że są zużywani.
Trudna to sprawa, Gottfrydzie. Możesz sam być zużyty i jednocześnie przekonany, że nad sytuacją panujesz właśnie ty.
Wyrzyga się i przyjdzie — już powiedziałem. Serce ma zdrowe. Otóż, nie mam nic przeciw temu un tout petit brin de sang sémite[21]. Dwie są dobre kombinacje: prusko-polska, to znaczy ja — moja matka jest z domu księżniczka Zawratyńska — i litewsko-semicka w odpowiedniej proporcji — nie mówię o Metysach.
A więc, Eugeniuszu, prosto z mostu: chcesz być królem czy nie? Niestety, musimy przeżyć nasze życia do końca w formie artystycznej transformacji spółrzędnych[22] albo zmieszać się z motłochem. Prawda w zwykłym znaczeniu jest tu wykluczona. O ten problem rozbiły się już wszelkie wysiłki trzysta lat temu. Ale ja — pośrednio oczywiście — w formie nowych tworów psychicznych — podam całkiem inną definicję Prawdy: Niezgodność z rzeczywistością, a przy tym deformacja tej ostatniej. Wzajemne ustępstwa tych dwóch sfer stwarzają coś, co różne jest jak związek chemiczny od swych pierwiastków, od wszystkiego, co było dotąd. Nasze koordynaty to liczby zespolone[23]. Coś z urojenia trzeba dodać — to trudno i darmo — to samo nie przyjdzie. Sam jestem bezsilny z wielu, wielu powodów. Brak mi pewnej prymitywności, która… A otóż i twoja ukochana latorośl.
Mamo! Wódki! Zmarzłam strasznie na śniegu. Chce mi się bicia w mordę, wbijania na pal — nie wiem czego. Mistrz jest księciem z bajki.
Wy nie wiecie, co to za cudowny człowiek jest Mistrz. To prawdziwy rycerz dawnych czasów. Naprawdę — historia obróciła się zadem do pyska i żre swój własny… ogon. To cud prawdziwy. Mogłabym go uwieść od razu, ale nie chcę. Ja jestem czysta dziewczynka, a on jest duch straszliwy, przeglądający się we mnie jak w magicznym zwierciadle ukazującym przedmiot ze wszystkich stron.
Zaiste poznałem w sobie głębie, o które wcale siebie nie podejrzewałem. Raczej koronkowe wykończenia fundamentów mojej sztucznej jaźni. Ale o tym później.
Czy przemyślałeś już to do dna, panie hrabio? Nie radzę. Jestem zwolennikiem wejrzenia bezpośredniego, czystej pojęciowej bzdury.
Nie przemyślałem i nie mam zamiaru. Zbyt wiele cudownych rzeczy tu się stało. To szczęście, że poznałem córkę twoją wcześniej niż ciebie, mój Fizdejko. Tę istotną etykietę stworzył dla nas nasz nieoceniony Glissander.
Also, mein lieber[24] polski czarownik, możesz pan kazać wnieść swoje potwory. Raźniej nam będzie z nimi.
ujął moją nieokiełznaną i skiełbaszoną fantazję słów w formy niewzruszone. Przy całej dowolności połączeń pojęciowych śmiem twierdzić…
Ach, mów już nareszcie, Gottfrydzie. Nie obiecuj, tylko mów! Bebechy mnie bolą od tego oczekiwania, a tyle jest jeszcze przed nami.
Ta nędza to jest efekt kapitalny jako tło do mojego programu. Nie myślcie, że jestem pijany. A teraz, książęta zbydlęconej Litwy, otwórzcie paki z potworami.
I ja też. Ale skoro Mistrz tak każe — to trudno. Jednak mnie nawet dziecinnych bajek nie oszczędzono na starość. Wszystko muszę przeżyć. Czy ja dziecinnieję, czy co, u diabła starego? Boję się jak małe dziecko.
Nie ma żadnej obawy. Mamy przecież między nami szlachetnego Der Zipfla, Wielkiego Czarodzieja i naczelnika najpiekielniejszych w świecie seansów. Nie takie potwory on już opanował.
Ach, co za miłe potworki! W nich jest zaklęta tajemnica naszej wspaniałej przyszłości. To są nasze talizmany, maskoty naszych zwycięskich, sztucznych konstrukcji duchowych.
Ja sam widzę je po raz pierwszy. Nowe państwo największej dziczy, złączonej z najwyższą kulturą, jest pewnikiem przyszłej rzeczywistości. Nie ma kultury bez dziczy jako kontrastu.
Jeśli ze mną będziesz się bać, moja mała, to naprawdę się obrażę. A bez ciebie nie ma nas wcale. Ty jedna łączysz nas, jak jakiś piekielny klajster, w nowy stwór sztucznej rekonstrukcji życia na wierzchołkach nowej metafizycznej potęgi.
Zaraz będzie ich więcej. Serce zamiera mi z przerażenia, mimo iż wiem, że we wszystkim tym jest jakaś sztuczka.
Tajemnica wkroczyła między nas. Jesteśmy objęci wieczną, niepoznawalną głębią wszechbytu na nowo — jak dawni ludzie.
Więc względność wszystkiego? Dzicz jako tło potęgujące i sztuczne potwory? Deformacja życia! Teraz rozumiem. Za tę cenę zdobywacie życie? To tak jak ze sztuką: za cenę deformacji i dysonansu — Nowe Formy?
Nie. To były marzenia królów Hyrkanii. Nie, stanowczo nie; dzicz jest konieczna nie jako tło, tylko jako materiał. Na dziczy wyrośnie cudowny kwiat odnowionej Tajemnicy, możliwość nowej religii, ale nie sztucznej — prawdziwej tak, jak tajemnica mego własnego istnienia. Ale na to musimy się przetransformować.
Dzicz sztuczną wytworzy socjalizm doprowadzony do ostatnich granic. To się już stało u nas, a czy prędzej, czy później stanie się i gdzie indziej.
Nie obejdziecie się bez Semitów. Oni, to jest właściwie my, jesteśmy konieczną ramą każdego obrazu przyszłości.
My nie jesteśmy wcale jakimiś symbolicznymi postaciami, My jesteśmy naprawdę, żyjemy, ciepło nam jest, chcemy jeść.
Tak są rzeczywiste jak Tajemnica Bytu, której nie złamie nic: ani system pojęć, ani społeczeństwo, ani…
Ani ty sam, Wielki Mistrzu. Ja kocham moje potwory, moje biedne, kochane monstrumki. Ja się was wcale już nie boję. Zaraz dostaniecie jeść.
A więc za cenę jej miłości do mnie i zdrowia jej rozumu mam zdobyć rzeczywistą władzę — ja, złamany starzec na schyłku dni swoich!
Latarnia magiczna! I tego mi nie oszczędzili. Dziecinnieję zupełnie. I boję się, boję okropnie, mimo iż wiem, że macie tu gdzieś ukryty reflektor.
Ja zostanę tu z Janulką i wszczepię w jej psychiczny kościotrup jad tajemnic najgorszych. Pewna doza zła, zwykłego łotrowskiego zła, nie da się uniknąć nawet w naszych wymiarach.
A teraz precz ze sztucznymi tajemnicami! Janulko, staniesz się w moich psychofizycznych szponach medium urzeczywistnień najgłębszej żądzy przeżycia siebie w sposób najbardziej skondensowany. Ja pęknę chyba z rozkoszy! Ty sama nie przetrzymasz tego: przejdzie przez ciebie prąd psychiki mocnej jak stado słoni.
Po co tu ten trup? Ja jestem zwykły dobry człowiek! Czego wy ode mnie wszyscy chcecie? Czy to ja ją zabiłem? Ja niczego nie chcę! Tylko trochę, trochę odpocząć!
Tak więc udało mi się odwlec katastrofę na czas pewien. Trudno zdziecinniałemu — powiem otwarcie — zidiociałemu prawie starcowi przekroczyć nagle takie granice, przejrzeć takie perspektywy.
A ja myślę, że ta nasza ucieczka w przededniu koronacji była przez nich samych planowo obmyślona jako jeden z punktów programu. To sugestia Der Zipfla.
Nie wiem. W głowie mi się mąci. Nie piję już nic od tygodnia. Chcę tylko spokoju. A mam przeczucie, że ktoś tu nas dziś odwiedzi: człowiek, banda cała, zwierzę jakieś czy duch — wszystko jedno — ale ktoś przyjdzie i od tego wieczoru zależy wszystko inne.
Do diabła, stary kniaziu, z tą całą świadomą kompozycją życia! Prawda? Lepsze jest istnienie w małym, opuszczonym domku.
O tak! Dziwnym jest to, że najdziksze historie są udziałem tych, którzy najwięcej pragną spokoju. A jednak, jednak ciągle mnie niepokoi przeczucie, że mam coś jeszcze do zrobienia. A może mi się tylko wydaje — tak z przyzwyczajenia.
Czy wiesz, papo, że Mistrza zastałam w ten pamiętny wieczór płaczącego jak dziecko przy śmiertelnym łożu mojej matki. Był potem nieczuły na nic prócz pewnych moich sugestii erotycznych, którymi oplątałam go na zimno, z całą świadomością. Wydobyłam z niego wszystko na wierzch. Mówił mi rzeczy tak dziwne, że zdawało mi się, iż lecę w jakąś małą dziurkę bez dna, że patrzę w oczy samej Nicości, pozbawione zupełnie wyrazu.
On ma chwile strasznego sentymentalizmu, jak każdy zresztą prawdziwy siłacz duchowy i komediant. Ale to nie są tak zwane realne uczucia.
Musisz mu pomóc w chwilach tych, Janulko, a nie być dlań obcą i daleką. Kochaj w nim na zimno iskrę nieświadomości, która jest naciągnięciem sprężyn tego mózgu — opętanego samym sobą, potwora nadludzkiej wprost przenikliwości co do dziejów świata.
Może go nigdy już nie zobaczę? Nie przebaczyłabym ci tego, mój papusiu. Jedyny błędny rycerz na całym widnokręgu świata.
Zobaczysz go, zobaczysz na pewno — ale we wklęsłym zwierciadle twej własnej pustki, jako rzut odniesiony do urojonych spółrzędnych Der Zipfla — raczej sam urojony układ odniesienia.
Nie męczcie nas choć tutaj. Tajemnica naszego przyjazdu do tej leśniczówki zadręcza mnie formalnie aż do nudności. Chcę dziś, jak nigdy dotąd, uwierzyć w materializm dziejowy i ani rusz nie mogę.
Wspomnij ostatnią koronę świata, ostatnią zamkniętą kulturę, ostatnią myśl na przełęczy, z której ludzkość — och, przepraszam: wszystko jedno co — stoczy się pod swój własny wóz, jadący na hamulcach z niezmierzonej góry niebytu.
Wspomnij na wcielenie wszystkich erotycznych mitów w duszy biednej Janulki. Jesteście jedyni, jak i on: Mistrz. Przez Der Zipfla on dosięgnie was nawet na dnie śmierci.
Ja nie mam siły nawet na samobójstwo, a umęczony jestem samym sobą aż do zdechnięcia. I mimo to czuję się młodzieńcem, który może się nawet zakochać.
A więc i tego mi nie oszczędzono! Ja, który całe życie brzydziłem się spirytyzmem, ja, który nie wierząc w duchy, stworzyłem najidiotyczniejszą w świecie biologiczną teorię ciał astralnych — ja mam być duchem na seansie!
Dopiero teraz dowiemy się, kim naprawdę jesteśmy. Ja niewiele wiem o życiu, ale myślę, że można przeżyć je całe nie znając siebie zupełnie. Chyba że zajdzie jakiś fakt demaskujący. Jeśli on znajdzie nas aż tu, przeznaczenie nasze będzie jasne. Musimy stoczyć się aż na samo dno, jak kamień, kiedy puszczony ze szczytu stacza się w dolinę.
Jestem. Jest to szczyt upokorzenia. Nie ręczę, czy nie udaję ducha na seansie. Ale powiem to, co powiedzieć muszę. Męczę się potwornie niedosytem samego siebie. Chciałbym być wszystkim: objąć cały wszechświat, zdobyć wszelką wiedzę zupełnie sam — po raz pierwszy. Przekleństwo pożartych kultur dławi mnie jak zmora. Chciałbym też być artystą we wszystkich rodzajach sztuki i sam stworzyć wszystko, co tylko było i może być przez wieczność całą w sztukach tych stworzone. Chciałbym być jednocześnie żebrakiem i tym, który rzuca mu z nadmiaru bogactwa marną sztukę złota. Chciałbym żyć własnymi trzewiami i pożreć się do ostatniej kości, a potem rozbłysnąć duchem we wszystkich mgławicach i słońcach nieskończonej, amorficznej przestrzeni.
Przez najwyższą komplikację do zwierzęcej prawie prostoty i siły — to jest nasza zasada. Będziesz nasycony, duchu Eugeniusza Fizdejki.
Jestem nieodrodnym tworem papy w kobiecym wcieleniu. Chcę być świętą, nietykalną dla nikogo i dla samej siebie i jednocześnie chcę być rozdarta przez milion uścisków nieznajomych obrzydliwych mężczyzn, którzy by się zarzynali wzajemnie o moje ciało. Chcę być wbita na pal i smagana nahajami przez jakieś spotworniałe od pożądań ludzkie bydlęta i jednocześnie chcę, aby błękitny pocałunek anioła, jak kwiat niedosiężny, spadł w najgłębszą cichą dolinkę mojej dziewczynkowatej duszy. Chcę władać światem poprzez straszliwego tyrana, który by był tylko tchnieniem, aż do czarności purpurowo lśniącej mojej własnej ucieleśnionej w nim żądzy, spiętrzonej w krwawym mięsie pękających od potęgi muskułów, i był jednocześnie cieniem roztrwonionego w Nicości najskrytszego marzenia bez treści, w zmarzniętym na kamień wszecheterze od wieczności po wieczność wymarłego Istnienia. Dosyć, bo pęknę!
Jakże straszliwie wymagającymi stali się jako duchy! Czy zdołam ich zadowolić — ja, absolutny sceptyk w kwestiach nasycenia w ogóle?
Może który z książąt odniesie trupa Mistrza za szałas. On musi się przetransformować w samotności.
Wiecie, że jednak intuicja to cudowna rzecz: cokolwiek przyjdzie do łba — wykonać natychmiast. Na intuicję jeden jest tylko środek: policja! Na szczęście w naszym państwie nie jest ona jeszcze dość zorganizowana. Oczywiście mówię o życiu, nie o filozofii. Tam — rolę policji spełnia ten przeklęty system logiki formalnej bez sprzeczności.
Masz za wszystkie twoje blagi, stary prestidigitatorze! Uwolnię raz na zawsze twoje pseudoduchy spod wpływu tych niby-fluidów. Podziękuj jeszcze, że nie puściłem na ciebie przed śmiercią depresyjnych gazów, których jestem wynalazcą i fabrykantem.
Przebacz, Gottfrydzie! Ja nie wiem, czy to, co mi proponujesz, nie jest ponad siły moje i Janulki. Jeszcze pora wyrzec się wszystkiego.
Wstydź się, Eugeniuszu, mamyż się cofnąć nakręciwszy taką maszynę? Mosty spalone. Nie mamy miejsca na tym świecie, chyba tylko w twojej zbydlęconej Litwie. Otoczeni pierścieniem socjalistycznych republik, zginąć musimy, o ile nie stworzymy czegoś diametralnie przeciwnego. Zbydlęcenie nie doszło tam tak wysoko jak u nas. Tam masy wierzą jeszcze w przyszłość. Tu — w naszych oczach — zaczyna się odwrotna fala historii. Ja nawet przestałem uznawać nieodwracalność uspołecznienia, a ty chcesz uciekać? Ale dokąd? A zresztą mam w odwodzie Semitów. Nic nam nie będzie.
Nie wierzę nawet w twoją siłę. To straszne. Mnie samemu brakuje jakiejś odrobiny czegoś — jakiegoś atomu wiary.
Ja wam powiem prawdę: ja jestem zwykły, w miarę dobry człowieczek. I wy także jesteście tacy sami. W nas nie ma nic z tego, o czym mówimy. Ja mam gdzieś matkę, którą kocham i która cierpi, uważając mnie za gorszego niż jestem. Ja mam siostrzyczki takie jak ona
— i nic mi do szczęścia nie brakuje. Nawet nie jestem uwodzicielem. Po prostu jestem wielkie nic: lubię sadzić kwiatki, czasem przeczytać jakąś powieść, pójść do znajomych, pograć w tenisa czy w szachy…
Bój się Boga, Gottfrydzie, ja jestem taki sam zupełnie! Wszystko, co robimy, jest czystą dekoracją na tle naszej własnej nicości.
Nie — moja idea deformacji życia wywraca wszystkie dawne wartości i ich kryteria. Wszystko jest nadbudową. W nicości płynie potworny szkielet mego okrętu. Nie znajdziesz tam mięsa ani flaków. Z twardego materiału zbudowałem podstawę, która wisi o parę cali nad moją głową. Tam żyję. Sztuczna psychika. Nas nie ma już od dawna — od wieków. Ale nie jesteśmy bezdusznymi kukłami ubranymi w łachy. Tylko w tobie trzeba to jeszcze rozwinąć. A podstawy dostarczy nam zdziczała w socjalizmie ludzkość… Tfu, do diabła, znowu to ohydne słowo.
Naucz się! Myślałem was okłamywać, ale widzę, że nie tędy droga. Nauczę was prawdziwej techniki urojonego życia. Słuchaj mnie: skłąb twoją własną nicość aż do dna, przekonaj się, że jesteś skończonym idiotą, bałwanem i niedołęgą, że nie ma w tobie ani krzty honoru, wiary i talentu, że jesteś najnędzniejszym pasożytem, alfonsem i szpiegiem swej własnej jaźni — i wtedy na tym stwórz tę jedną stalową beleczkę, połóż ją na tej nicości i wiedz — zaklinam cię, nie wierz, tylko wiedz — że się utrzyma, jak planeta w bezdennej przestrzeni. Stwórz w idealnej próżni ten zarodek grawitacyjnego pola, które rozprężając się utrzyma bez podpory olbrzymi gmach twego nowego „ja”.
Musisz to zrozumieć intuicyjnie, Gienku. Pojęciowo nikt temu rady nie da. Ja to zrobiłem już dawniej, też intuicyjnie, podświadomie, i wtedy to założyłem fabrykę depresyjnych gazów. Ale ciebie nie umiałem jakoś natchnąć tym nigdy.
To trochę co innego. To samo co ja zrobili: Joël Kranz i de la Tréfouille, ale z moją pomocą. Wynik zależy też od danych. Ty masz niesłychane zdolności, Eugeniuszu; tylko złe wychowanie nie dało ci ich zużytkować. No, mój drogi, rusz się raz z miejsca.
Dobrze — spróbuję. Ale wiesz, co mnie przeraża? — to te wszystkie drobiazgi: przemysł, handel, finanse i tak dalej, i tak dalej… Ta nuda potworna realnego życia na wierzchołku władzy, to ciągłe podpisywanie niezliczonych papierów…
Od tego jest Kranz i Plasewitz. My palcem nawet nie ruszymy w tę stronę. No, stary, ostatnia chwila ucieka. Spiesz się.
Brrrr… jak się boję! Mam takie uczucie, jak dziewica gwałcona przez batalion rozbestwionych żołnierzy, jak chrabąszcz, któremu by dawano końską lewatywę. Jeszcze jedna kwestia: czemu to ja właśnie?…
Dlatego, że masz taką córkę, że jesteś do pewnego stopnia księciem krwi i że u was zaczęło się posocjalistyczne zbydlęcenie po raz pierwszy. Reszta — to czysty przypadek. W pewnych granicach poza poglądem fizycznym nie ma absolutnej konieczności, żeby to właśnie było, a nie coś innego. Jest to ostatnie, psychologiczne rozwiązanie problemów: Korbowy[26], Wahazara[27] i króla Hyrkanii[28]. Błędy ich polegały na tym, że Korbowa zabrnął w kompromis, Hyrkan nie miał następców, a poczciwy Gyubal chciał być samotnikiem zupełnym. Bez wzajemnych zwierzeń, bez kompletnej szczerości psychicznych mocarzy równych sobie absolutnie — nie ma mowy o prawdziwej deformacji życia. Nie potrzebuję tego objaśniać, bo wszyscy wiedzą o tych nieudanych próbach przezwyciężenia zagadnień ludzkości w ogóle — ach, czyż nie można się już obejść bez tego przeklętego słowa?
Dlatego, że jesteś jedyny, jak i twoja zagwazdrana Janulka. Gdzież znajdę lepsze media? Na Trobriand Islands[29]? Czy na Nowej Gwinei? A, do diabła starego, cierpliwości zaczyna mi już brakować. Ta ciągła samotność w piekielnym gmachu mojej sztucznej jaźni, gdzie jestem opuszczonym jak Karol V[30], jak maron[31] na bezludnej wyspie. Potrzebuję równych sobie ludzi i równej sobie kobiety. Język wysechł mi od gadania! Robisz to, co ci każę, czy nie robisz?
Nie mogę! Nie mogę położyć tego węgielnego kamienia. Czuję pustkę i nudności. Wiem — jestem niczym. Och! Ja pęknę z tego wszystkiego. Miejcie litość.
Jeszcze, jeszcze! Myśmy wszyscy przez to przeszli, tylko nie tak świadomie. No i przy tym mniejszymi jesteśmy duchami w hierarchii istnień.
Teraz dopiero widzimy technikę przyszłych wydarzeń. To jest cudowne! Mistrz rzucił na stół ostatnią kartę. W tym jest szalona siła. Szczerość największego ze sztucznych ludzi! I nam dane było to oglądać!
Pękł jak bomba! Teraz macie dowód, że jest to możliwe. To sztuczna duchowa siła. Fizycznie jest zdrów jak ogier. Pęknie tak jeszcze ze czterdzieści razy, ale stworzy siebie w innej psychicznej geometrii.
Tak, tak, tak. Tak, tak, tak. Ale jestem bardzo osłabiony. Teraz dopiero pojąłem całą wartość twego towarzystwa, Gottfrydzie. Teraz widzę konieczność naszej spółki. Przezwyciężenie nihilizmu w życiu! Przepiękna rzecz!
No cóż, Janulko? Czyż nie jest to wszystko wspaniałym dowodem istnienia utajonych głębin w człowieku — ach, co za świństwo! — w Istnieniu Poszczególnym. Wściekła to jest praca: będąc już absolutnie nikim wydusić z siebie nowy twór. Wiem, co powiesz: zdeformowany. A czymże są obrazy kubistów? A muzyka Schönberga[32] czyż nie jest karykaturą uczuć? Ale nam nie o uczucia chodzi — o nowe formy w życiu, kiedy skończyła się już sztuka. Moja teoria jest tym, czym teoria Arrheniusa[33] w kosmogonii: przezwyciężeniem entropii. Dzicz, miazgę, na której rośniemy, stwarza dla nas socjalizm — a na tym tle piętrzą się dopiero żelazobetonowe, sztucznie konstrukcyjne widma naszych nowych jaźni.
Możesz być jeszcze tej nocy moją kochanką, ale kochać się nie będziemy nigdy. Uczucia są tylko pretekstem dla Czystej Formy w życiu.
Ach, jeśli tak to rozumiesz, to ślicznie. — Bałam się tylko jakiejś ascezy. Bo ja mam też ciało, Gottfrydzie, i to bardzo ładne.
Czuję teraz, jak w tej nowej nicości nasyca się moja ostateczna żądza. Kiedyś, dawno temu, a może we śnie, chciałam mieć wszystko. Tylko w sztucznej psychice jest to możliwe. Gottfrydzie, dajesz mi świat w postaci skomprymowanej pigułki i ja się nasycam, nasycam i wypełniam wszystkim.
Słuchaj, ależ my możemy w tej drugiej jaźni stworzyć nowe uczucia — takie, jakich nigdy nie było — amalgamat największych sprzeczności.
Tylko dla formy, tylko dla formy, moje dziecko. Księżna de la Tréfouille była moją kochanką. Ona ci wskaże odpowiednią drogę. Wierzę, że z czasem dasz mi chwile prawdziwego zdumienia nad sobą samym.
A ja stworzę jeszcze coś dziwniejszego: nową sztukę, wypływającą ze sztucznie zdeformowanej jaźni. Czysta Forma w drugiej potędze czy coś podobnego.
Joël, od jutra zaczynając zorganizujesz z panem v. Plasewitz nasz handel, przemysł i inne te okropnie nudne rzeczy.
Tak jest, Mistrzu, szkolnictwo, sądownictwo, więzienia, szpitale wariatów i nową religię dla zdziczałej masy. Zaczynamy wszystko od samiutkiego początku. Zapraszam państwa wszystkich na mój aeroplan. Trudno — jesteśmy bądź co bądź ludzie cywilizacji.
A teraz na koronację Fizdejki! Teraz zobaczymy, jak wygląda ta nowa rzeczywistość — piąta rzeczywistość, według terminologii Leona Chwistka.
Zdaje się, że jestem definitywnie spreparowany. Życie moje zmieniło się w jakąś potworną malignę. Tworzę nowe światy wewnętrzne z łatwością notorycznego czarodzieja.
Papusiu, ja tworzę chyba jeszcze więcej — sztuczne uczucia takie, jakich w życiu wcale nie ma. Zaraziłam tym Gottfryda. Jestem jego perwersyjną kochanką, a myślę, że zostanę i żoną. On jest następcą tronu? Prawda?
Mówisz o tym tak, jak gdyby pojęcie następstwa nie implikowało pojęcia śmierci twego ojca. Wyrzut ten — o ile wyrzutem nazwać to można — robię ci jeszcze automatycznie z tej strony świeżo osiągniętych granic. Sam jestem istotnie — wraz z nim i tobą —
— w tym piekielnym świecie sztucznej psychicznej konstrukcji. Cudowny świat! Ale jest tylko potencjalnym. Nie wiem, jak będzie wyglądać rzeczywistość.
W każdym razie będzie piąta. Chwistek wyczerpał cztery pierwsze w zupełności. Zaraz zrobimy próbę. Światła!
Jest to problem zupełnie nieistotny. Tak zwane ćwiczenia transformacyjne dla duchów niższej klasy.
A więc zaczynajmy raz, do diabła, tę piekielną komedię. Ja mówię — zwracam wam uwagę — więcej niż cezar August. On, kończąc wszystko, przyznał się[34], ja — zaczynając. A zresztą, są to inne dymensje i współczynniki: on zaczynał upadek Rzymu — my tkwimy, jak stare grzyby, w głębi puszcz zbolszewizowanych — to jest, co ja powiedziałem? Ludzkość? Precz z tym! Siedzimy wśród pierwotnej dziczy.
O — teraz dobrze. Jakiż będzie twój pierwszy krok władcy? Nie chcę ci się narzucać tak od razu z pomysłami.
Wprowadźcie moich wasali — wasali, powtarzam — a ujrzycie, że nie różnią się niczym od niedźwiedzi. To bydło — skończona bydłokracja, idąca pod byle jaki nóż. No — i cóż dalej? Moja sztuczna konstrukcja spiętrza się coraz wyżej. Wyżej, wyżej — aż zabraknie samej wysokości. Ja jestem samą wysokością: Jego Wysokość książę Litwy Eugeniusz nie wiem który Fizdejko! Sama nazwa może przyprawić o kolki. Och — ja pęknę dziś, po raz nie wiem który — wydyma mnie czysta nicość.
Joël! Joël! Zaświatowy polipie z innej geometrii! Czyś stworzył już wszystkie, niewyrażalne w swej bezmiernej nudzie, instytucje?!
Spokojniej, spokojniej. Spokój jest najwyższym zbytkiem, na jaki mogą sobie pozwolić ludzie naszego pokroju. Mów, Joël. Niech cię nie przeraża nienasycenie naszego władcy. Jest jak sucha gąbka w swych nieogarnionych pragnieniach. Pochłania wszystko, jak świnia świętego Antoniego.
Panowie, ja nie mogę być spokojnym. Chciałem się opanować, ale nie mogę. Ja się trzęsę cały z dzikiej furii. Ja nie mam czasu. Życie jest krótkie — ach, jak krótkie! A muszę zrobić wszystko to, do czego jestem stworzony. Są już ramy i genialne koncepcje, ale któż je wypełnić zdoła! Wy się bawicie — ja wiem, bawicie się dobrze — ale ja wypełniać muszę — ja nie mam czasu — ja proszę o rozkazy!
Eugeniuszu, nie siedź na tronie w takim razie. Jako władca musisz być zawsze w nieodpowiednim dla siebie towarzystwie — z wyjątkiem paru osób najbliższych — oczywiście. Pojęcie władzy implikuje pojęcie miazgi. Znany problem Karola V. Ale on rozwiązał go w klasztorze, jako zegarmistrz.
Dobrze — chcę miazgi, ale prawdziwej. Ostatecznie ty z Janulką możesz zostać jako następca. Ale poza tym nic — jedna miazga. Chcę być władcą samotnym.
Panie de la Tréfouille! Jeszcze jedna kawa! Z tym panem przeprawa będzie ciężka. Sztuczna jaźń zerwała mu się z łańcucha jak wściekły pies. Zauważ pan na serio, panie Fizdejko, że ja już i tak wziąłem ciężary ponad siły: szkolnictwo, sądownictwo, handel…
Jakkolwiek działy te są dość prymitywne w naszym nowym państwie, jednak jak na jednego Semitę pracy mam po uszy…
Oto czemu: za mało samotnym jesteś sam w stosunku do siebie. Radzę ci, skup do ostatnich natężeń twoją moc wykrzywiania i bądź raz karykaturą twej własnej woli i przeznaczenia. Ja tylko wyzwalam — nie tworzę. Moje działanie, jako następcy tronu, może być tylko i jedynie katalityczne.
Katalizuj do woli, ale czemu mnie właśnie? Czemu głównym obiektem twym nie jest Kranz, de la Tréfouille lub moja nieboszczka żona?
O, w niedobrą godzinę wymówiłem to słowo. Panie, świeć nad jej duszą — mnie nie obchodzi to już nic. Tylko dlaczego ja?
Czemu? Dlatego że nie on. Dlatego. Bezpośrednie poczucie przyczynowości stworzyło to piekielne słówko: „dlaczego”. Znaczenie tego jest czysto negatywne. Dlatego dzieje się to, że właśnie nie dzieje się coś innego. Nie mamy nieskończonego szeregu przyczyn aż do prapoczątku — mamy tylko konieczne wycinki. Przecież nie chcesz zejść do roli wycinka, Eugeniuszu. Materia żywa: konik polny, krowa, ja sam i ty nawet, przeczymy temu prawu absolutnie. Wyzbądź się przesądów, bo inaczej koronacja nie dojdzie do skutku.
Wielka mi groźba! A zresztą, ja rozumiem nawet czysty przypadek, ale poza mną. Postaram się jednak spojrzeć na siebie zupełnie z boku, całkiem obiektywnie.
Gdybyś nie był pod wpływem ogólnej demokratyzacji, nie pytałbyś o to wcale, Eugeniuszu. Przyjąłbyś przeznaczenie twe takim, jakim jest.
Ale stał się bądź co bądź cud: przez pojęcie absolutnej przyczynowej czy funkcjonalnej zależności doszedł do pojęcia absolutnej wolności — odwrotnie niż Maurycy Blondel[35], który twierdził, że tylko przez swobodę mamy poczucie determinizmu. To wszystko może wydać się wam nudnym, ale mimo to są to pierwsze podstawy dla Czystej Formy w życiu społecznym… tfu, do licha, co za ohydne słowo!
Ujęcie to podoba mi się. Nawet największa przyjemność nic nie jest warta bez odpowiedniego steoretyzowania. Zaczynajmy ceremonię.
Tak jest, zaczynajmy. Bydlęcieć zaczynają całe socjalistyczne republiki obok nas i masa krajów jest do zawojowania. Tylko stwórzmy wprzód wojsko. Trzeba jak najprędzej podpisać dekrety.
Ale co mnie dziwi, że ty, Joël, taki zwykły sobie Żydek, idziesz teraz przeciw wszystkim Żydom świata.
Są Żydzi i Żydzi. Dla was, Ariów, my podobni jesteśmy do siebie jak nieboszczyki-Chińczyki. Ale są Żydzi i Żydzi przez wszystkie wielkie pięć liter. Ostatni naród na tej planecie. Ale to jest już prawie metafizyka. Prędzej, prędzej — beze mnie moglibyście co najwyżej wstąpić do teatru. Ja nadziewam nowym farszem stare skorupy. Ale czymże jest najlepszy farsz bez skorup — i na odwrót: formy bez nadzienia niczym są. Musimy działać razem, a nade wszystko szybko, szybko, szybko!
Oto ja, Joël Kranz, wszechwładny minister-premier, koronuję ciebie, Fizdejko, na króla nowobarbarzyńskiej Litwy i Białorusi. I skończone — ani słowa więcej. Oby całe państwo nasze nie było tylko premierą! Podpisuj, sire, papiery i jadę dalej. Ani chwili czasu do stracenia.
Gotowe, ekscelencjo Kranz. Mianuję cię hrabią, drogi Joëlu. Pierwsze urzeczywistnienie tylu, tylu snów.
A więc bawmy się. Wszystkich bojarów, mych wasali i rywali, skazuję tym oto słownym wyrokiem na śmierć. Tego już nie podpiszę, bo jestem zmęczony urzędowaniem realnym. Ustawić się według wzrostu.
Ja nie mam kogo walić. O Boże — co za męka! Kniaziówno, to przez ciebie giniemy. My się w tobie kochamy od dawna — od pieluch prawie.
Nie — nie kocham was — to stare przyzwyczajenie: podziwiam w was odwrotność waszych natur, odbitych, w krzywym zwierciadle mego zdeformowanego serca — ale ciebie, Gottfrydzie, inaczej niż papusia.
Jak dawni cesarze Niemiec walczysz z wasalami, sire. Ale o ile prostsze masz zadanie. To są barany, nie ludzie, a w dodatku potomkowie udzielnych książąt. Jazda dalej!
To samo co poprzednio! Prędzej! Władza moja puchnie jak olbrzymi wrzód nalany ropą! On musi pęknąć!
No i cóż teraz powiecie, panie Fizdejko? Czy ja nie jestem też godzien być królem jako wy? Hę? Ja — zbydlęcony przez socjalizm inteligent, a do tego pan z panów, z dziada pradziada?
Tym strzałem rozwiązałeś dla mnie problemat władzy, Gottfrydzie. Godzien jesteś mojej córki. Bierz ją, a was oboje wszyscy diabli. Nudno mi.
Gottfrydzie, wybacz mi, ja jestem już w sferze urojonych uczuć. Gdybyś znał perwersyjność myśli mych, oszalałbyś ze zmieszanego z rozkoszą żalu, ze wstrętu i dumy, z pobłażania, upokorzenia, przywiązania i ze zwykłego erotycznego rozdrażnienia. A jednak jestem kobietą. Wszystko to jest udawanie poprzebieranych bydląt, nie wyłączając samego papusia. Kochaj mnie sztuczną miłością, jako dzikie zwierzątko, Gottfrydzie. Ja nie wytrzymam dłużej. Ten strzał mnie dobił. Ja się wścieknę od tego rozpaczliwego pożądania.
Chodź na kawę, Janulko. Nie rozumiesz mnie jeszcze dokładnie. Nie chodzi o komplikację uczuć znanych, tylko o coś nowego, niepojętego. Jeszcze za mało masz w sobie sztucznej jaźni. Proszę cię, nim stracę cierpliwość i zbiję cię w sposób zupełnie ordynarny, zostań kochanką mego adiutanta, księcia de la Tréfouille. Dopiero po nim będziesz mogła ocenić moje psychiczne, a nie tylko fizyczne wdzięki. Małe odciążenie od czysto erotycznych nieporozumień.
Siadaj, mój metafizyczny zięciu i następco. Spracowaliśmy się urzędowaniem w sztucznych kondygnacjach jaźni. Mój Boże! Piąta rzeczywistość! Więc tylko tyle? Więc nie zdołamy nawet stworzyć snu dość zabawnego? Ależ to byłoby tylko najczwarciejszą rzeczywistością i sam Chwistek pękłby z niemożności dodania choćby jednej setnej nowego współczynnika. Czyż na to spotęgowałem moją nicość aż do pęknięcia, żeby pójść potem na kawę do kawiarni? Rozumiem teraz urządzenie tej sali przez Glissandera. Symbolizm!! Wolałbym skończyć jako Starzec Leśny, jako nadleśny w twoich dobrach, Gottfrydzie. Finansowo zrujnowany jestem zupełnie. Teraz wiem, czemu córkę moją uwodzi mi zwykły książę-kelner.
Więcej kawy, księżno! Całą maszynkę najlepiej. Noc jest długa — nie wiadomo w ogóle, czy się skończy.
Chcesz, królu, programowo dokonać czegoś wbrew nam samym, naszym sztucznym jaźniom i nawet wbrew naszej intuicji chwili. Oto córkę twą, a moją narzeczoną oddałem fagasowi w kawiarni. Tam zbydlęcone masy burzą się jak olbrzymia kałuża. Możemy na nią wypłynąć lub bawić się u brzegu jak dzieci, puszczając małe okręciki. Ale wprzód, za życia twego jeszcze, rozegramy państwo między nas.
Nie — wyznam ci ostatnią prawdę: ja, który chcę być dobrym, same świństwa popełniam mimo woli. Chcę się dziś oczyścić, choćby przez śmierć honorową. Chciałbym walczyć, ale z jakąś godną mnie potęgą. Za łatwe były mi te zwycięstwa. Zakończmy noc tę pojedynkiem.
Walcz z Plasewitzem, z Glissanderem, nawet z Kranzem walcz — tylko nie ze mną. Uszanuj króla i teścia. Moja córka puściła się z kelnerem — nie roszczę żadnych praw — wiem, że to była próba.
Tak — to był mój największy upadek. Chciałem wypróbować jej miłość, bo się w niej najzwyklej w świecie zakochałem. Próba się nie udała. Zemsta to za to, że tyle czasu kłamałem przed nią, wmawiając jej rzeczy urojone.
Mniejsza z tym. Ale kim jest ten twój rywal? Kelnerem z mitrą w kieszeni. Nie wiemy nic więcej. Ale czy dużo więcej wiemy o nas samych?
Nic — czasem fakt jakiś bardzo dziwaczny odsłania nam, kawałek czegoś pod maską. Ale nawet nie możemy pewni być, czy to twarz, czy całkiem co innego. Kim ja sam jestem? Czuję ten piekielny strach przed samym sobą i nic mnie już nie uspokoi.
Proszę mnie nie sugestionować. Ja nie chcę bać się siebie. To jest obłęd. Im większa jest sztuczność, tym mniejszy jest lęk. Nie bałem się dotąd niczego.
Nieprawda — ukrywałeś to tylko przed sobą jak wariat ukrywający przed sobą swe szaleństwo. Z tym gorszą siłą wybucha to potem.
Tak, tak — im sztuczniejsza psychika, tym większy strach przed sobą. Zawlokłeś mnie na szczyt i tam zdechnę z przerażenia, nie mogąc zejść już na dół. I nie licz na mnie już, Gottfrydzie. Sam też nie wybrnę, ale cóż z tego — jestem stary. Szkoda mi ciebie, mój chłopcze.
Tak — wszystkim nam zdaje się, że wiemy, kim jesteśmy. Mówię wam: tyle o tym wiemy, ile o sobie wiedzą jętki jednodniowe i mikroby. Przemijamy jak one i tyle z nas prawie co z nich zostaje. Wyginęli moi bojarowie — niegodni byli mnie jako wasale. Sami jesteśmy, sieroty nieszczęsne, a świat jest straszny i nieznany przed nami. I nic nas już nie okłamie: ani fach, ani stanowisko, ani żadna filozofia, ni religia. Za wiele wiemy, aby wiedzieć naprawdę. A rządzić nie mamy ochoty, a nade wszystko — kim rządzić nie mamy. Nicość zwycięża.
Oto jest dyscyplina! Nawet trupy nas słuchają. Ten pomysł ożywił mnie. Czyż nie jest to dość dziwaczne, aby usprawiedliwić nawet nasz upadek?
Dziwaczność nie jest też bezwzględna. Zależy od osobnika, który daje jej możność urzeczywistnienia. Ten błazen, Der Zipfel, jest dla mnie wcieleniem pospolitości. Cokolwiek by nie zrobił, jest to dla mnie osobiście tylko wulgarnym „trickiem”.
Wybuchowi sto pięćdziesiątej szóstej gwiazdy w mgławicy Andromedy. Współczesność jest fikcją w fizyce. A cóż dopiero mówić o kwestii dowolnego przemieszczenia kultur w czasie historycznym!
To jemu oddał mnie Mistrz na dokończenie erotycznej edukacji. I to z wielkiej miłości! Cha, cha, cha! Niech za to teraz odpowie.
Ale pod warunkiem, że jednak panna Fizdejko odda mi mego męża. Francja też chyba zbydlęcieje za naszego życia, a wtedy któż będzie lepszym francuskim Fizdejką od niego?
Zgadzam się dziś na wszystko. O ile się wam to uda, może wtedy znajdzie się nareszcie jakiś litewski de la Tréfouille. Dręczy mnie jedna tylko myśl, że dla stworzenia takiej sytuacji jak dzisiejsza nie potrzebowaliśmy aż państwa, z całym handlem, przemysłem i tak dalej, całej tej piekielnej pracy, którą włożył w to Joël Kranz. Wystarczyłby mały pokoik w jakimś trzeciorzędnym hotelu. Czy tło nie przerasta tego, co miało się na nim ukazać?
Jest to maksimum zbytku: stworzyć tło dla samego tła i nie ukazać na nim niczego. Życie wewnętrzne, jego szczyty i przepaście, niezależne są od stopnia władzy, bogactwa i powodzenia…
Pociechy tego rodzaju dobre są dla takich makrotów jak pan, panie Alfredzie. Na to, aby ten pogląd stał się rzeczywistością, trzeba być świętym. Ale ani pan, ani ja nimi nie jesteśmy. Ja przyjmuję cios w samo serce: boję się siebie, jak żadnego widma ani śmierci nigdy dotąd się nie bałem. Jest mi wprost straszno.
Zaręczam ci, że pojedynek ten jest dla niego o wiele niebezpieczniejszy, niż gdybyśmy bili się na szpady, rewolwery lub nawet na depresyjne gazy Plasewitza.
Patrz w moje oczy, dobry, współczesny, mały człowieczku — przypomnij sobie rozmowy nasze sprzed lat pięciu — byłem wtedy prawie dzieckiem…
Nie mogę się oprzeć. Zdaje mi się, że ciebie jednego kocham na tym okropnym, pustym świecie. Jestem biedny, słaby człowiek, pełen najsprzeczniejszych, a przy tym zupełnie zwykłych uczuć.
Amalio, wyprowadź Mistrza do naszej sypialni, a sama wracaj zaraz po Janulkę — przyjdzie czas i na nią.
Więc wy jesteście tym, za co was brałam: po prostu jesteście symbolami ostatniej nędzy przedświtowych złudzeń.
Nie jesteśmy symbolami. Nikt nie wie, ani my sami, który z nas jest kobietą. Czekamy nowego grzechu. Jesteśmy sami w sobie zamkniętym światem absolutnych, ale spotworniałych idei. Piąta rzeczywistość jest nonsensem samym w sobie, jest tylko ostatnią maską ginących arystokratów ducha. Kawy! Kawy!
Więc nawet na was liczyć już nie można? Wstrętne są te wasze bose nogi i podarte portasy. Miałam was za żywych półbożków, za coś nie z tego świata. I co z tego zostało?
A potem pokaże się, że i do góry także jest nie to. Ach jakie to przykre! Mamo, ja wracam do ciebie na ostateczną nędzę. Ja chcę zacząć wszystko od samego początku.
Za późno, moje dziecko. Ojciec mój powiadomił mnie o wszystkim. Bez ślubu oddałaś się przewrotnym żądzom Mistrza. Możesz sobie wstąpić do jego fraucymeru.
Więc ty jeden może będziesz miał odwagę. Bij się, z kim chcesz, ale nie na spojrzenia. Pokaż, że jesteś kimś. W pustce bez dna majaczy mi się jakaś postać nieznanego rycerza — bez zbroi — niech będzie we fraku, niech będzie nawet alfonsem czy złodziejem, ale niech ma odwagę — tą zwykłą, ludzką, a nie jakieś samobójcze, tchórzliwe czekanie szczęśliwego wypadku pod maską sztucznej jaźni.
To nie są problemy godne mojej przeszłości. Ja nie wierzyłem nigdy w te blagi Gottfryda, ale przy sposobności stworzyłem sobie też swój światek, może nie tak fantastyczny, ale za to bardziej realny. I tam nie dam wejść komu, nawet mojej przyszłej żonie — bo nie wiesz, Janulko, że mam ochotę oświadczyć ci się oficjalnie…
Tak. A teraz chodź spać, Janulko, i nie wierz w nic, co mówi Alfred. Ja cię wtajemniczę w subtelności tych panów. Obrzydliwie brzmi to słowo, ale nic na to poradzić nie można. Przestaniesz nareszcie uważać życie za gorączkowy majak.
Nie ma pańskiego reżysera, panie dyrektorze Fizdejko. Wielki Mistrz jest mój i nikt go z moich szponów nie wyrwie.
No — von Plasewitz, pora puścić twoje depresyjne gazy. W za dobrych humorach jesteśmy wszyscy, moi państwo.
Janulka, to wszystko był zły sen. My zaczynamy wszystko na nowo. Jesteś pomszczona. Księżnę biorę za guwernantkę.
Ale symbole czego — sztucznej jaźni czy najzwyklejszej zwykłości? Ja nie wytrzymam tego — ja pęknę także! Ja chcę trwać wiecznie, bez końca, a wszystko mi się wymyka, bo jest za śliskie, za małe…
To nie jest histeria, jak to pewno myślą te Potwory. Ja chcę naprawdę kogoś pożreć, a jedynie na ciebie mam ochotę, papusiu.
Masz mnie — twego nieszczęśliwego ojca. Pożeraj go wyrzutami. Tego tylko jeszcze brakowało. Nie udało mi się zdobyć ci odpowiedniego męża.
Uwolnij nas nareszcie, okrutny dozorco zaświatowych więzień. Zrób jakiś nowy „trick”. Ja chcę po prostu spać raz w życiu jak zwykły, mały człowieczek, jakim jestem.
Nie — seans nie jest skończony. Chcieliście wieczność zafiksować na małej kartce życia? Macie ją. Jest świt i nowy dzień musicie zacząć nie śpiąc ani chwili.
Wieczność! Janulka, słyszysz? Ja nie chcę już królestw żadnych ani sztucznej jaźni, ani skomprymowanej w tabletkach chwil wieczności. Zasnąć i zapomnieć — to jedyne moje marzenia. Ach, i żeby we śnie tym przyszła raz już cicha, bezbolesna śmierć!
A nie mówiłam — tyle razy ci to mówiłam, Gienku, że sen jest najwyższym szczęściem ludzi ubogich i duchem, i ciałem. Ale nie trzeba było opijać się kawą z likierami.
I ja, taka młoda, piękna, dziwna — to mówią wszyscy — a przy tym taka zwykła dziewczynka, muszę wam przyznać rację. To oni temu winni — przeklęci, niedorośli do mnie mężczyźni.
Tak — najwścieklejsza nawet fantazja nie jest w stanie stworzyć żadnej nadbudowy psychicznej. Skończymy jak zwykłe, błotne bezlotki. Maski bez posady, trupy na urlopie, klucze bez zamków, mutry bez śrub, małpie ogony bez małp, nie odegramy nawet naszych ról do końca.
Nareszcie przeszła ta burza i mogę z czystym sumieniem wrócić do mego ubóstwa, nie myśląc o królewskiej reprezentacji.
SielankaA więc umówione. Zostałem nadleśnym u Mistrza. Pomyśl, Elzo, będziemy żyli w małym domku — malwy, geranie, nasturcje, świeże bułki, miód prosto z lasu i zupełna beztroska. Czasem w wilię święta ubiję jakiegoś biednego zajączka lub sarenkę i to będzie nasz największy zbytek. A — mleko, dużo mleka koziego prosto od kozy, a czytać będziemy tylko kalendarz.
Nie wiem, co z nią będzie. Sama zadecyduje o swoim losie. Mistrz nie chce jej za żadne skarby świata, a ona jego też. Teraz poszły z księżną na grzyby do lasu. Wspaniałe rydze udały się tego roku wśród karłowatych sosen na Wiłkakalnisie. Będzie dobra zakąska do wódki na drugie śniadanie.
Pani mnie obraża. Zło zatajone jest we mnie bardzo głęboko. Nie każdy je dostrzec może. Tu jest ukryty zupełnie inny problemat.
Praktycznie jest to wszystko jedno. Nie umiesz, Gottfrydzie, wyzyskać twego zła. Ale, ale — a co ty ze sobą zrobisz?
Jestem w stanie ostatecznego zwątpienia. Trzeba sobie powiedzieć raz na zawsze, że epoka nasza nie może wydać pewnych typów władców. Chcieliśmy wziąć za łeb zbydlęcone przez socjalizm masy — my, ludzie końcowi, niedobitki — chcieliśmy być panami w początkowej fazie historii — na nic wszystko! Jedno jednak zdobyliśmy: oto na dnie zwątpień czysto osobistych mamy teraz wiarę w możliwość cyklicznego porządku historii na bardzo wielkich dystansach. Nieodwracalność przemian społecznych jest prawie że przezwyciężona.
Tak, Eugeniuszu: w tej chwili może gdzieś, w jakiejś chałupie zbydlęconego współczesnego człowieka, rodzi się ekwiwalent przodka twego z XII wieku, słynnego z okrucieństw kniazia Fizdy. Może to być nawet twój nieprawy syn, o którym tak marzyłeś…
Proszę nie przerywać — to są bardzo ważne myśli. A więc: gdyby on, ten syn twój, wiedział, że jest twoim synem, nie mógłby być twórcą nowej dynastii. On musi być prawdziwym, pierwotnym zdobywcą — wtedy tylko wszystko zacznie się od początku na nowo.
Czyż nie jest to jednak cudowne, że możemy na to patrzeć? Zadowolnijmy się kontemplacją. Na władców bydląt jesteśmy zbyt skomplikowani.
Jedno jest tylko udowodnionym, że posiadając koleje, telefony, pancerniki, waterclosety i gazety ludzie mogą być takimi samymi bydlętami, jakimi byli poddani twoich przodków w puszczach XII wieku — to jest szalona prawda — czyli, że mimo nieodwracalności zdobyczy kulturalnych cykliczność jest prawem absolutnym, aż do zupełnego wymarcia danego gatunku.
Z tą prawdą mogę umrzeć spokojnie. Eksperyment był konieczny, aby nas przekonać, że głowami muru nie przebijemy. Nawet druga kondygnacja jaźni, stworzona na absolutnej nicości, nie może być ekwiwalentem dawnej władzy.
Ty jesteś stary, Eugeniuszu. Ale ja, zdaje się, będę musiał popełnić samobójstwo. Dostałem przed chwilą wiadomość, że matka moja nie żyje. Ale to jest powód czysto negatywny.
Och — jak chcesz, Gottfrydzie. Ja cię odmawiać od tego nie myślę. Rozumiem cię doskonale. Ze względu na twórcę nowej dynastii dobrze jest, że ci bojarowie doszczętnie są wykatrupieni.
Nie przyszło mi wtedy na myśl, kiedy to zastrzeliłem ostatniego, że to dla tamtego pracuję. No — ale czas nagli.
Jeszcze raz: do widzenia. A co do Janulki, to najbardziej zniechęciło mnie to, że pokochałem ją najzwyklejszą tak zwaną Wielką Miłością. To już było nie do zniesienia. Wczoraj zdradziłem ją na próbę z księżną i jeszcze z kimś i nie pomogło nic. Ja nie jestem wcale taki zwykły modern arystokrata. Dawniej my dociągaliśmy się do naszych nazwisk danych nam przez prawdziwie wielkich ludzi. Dziś większość z nas pokrywa nimi własną małość, a często zupełnie zwykłe świństwo. Nie — takim nie jestem i nie będę. No — ostatni raz: do widzenia.
Za dużo trochę mówił przed śmiercią nasz niedoszły zięć. Ja zasypiam. Obudź mnie, o ile zajdzie coś ciekawego.
No — my pracujemy jak woły. Na opornych pan Płaziewicz puszcza depresyjne gazy. Ranek był intensywny: od szóstej do pół do siódmej stworzyłem sądownictwo, od pół do siódmej do siódmej uruchomiłem przemysł. Nowe lokomotywy są wspaniałe. Proszę o kawę. Za kwadrans jedziemy dalej i zajmiemy się wyższym szkolnictwem. Ale co pan, panie Fizdejko? Na polowanie idzie pan odświeżyć się po tej nocy pełnej zdarzeń? Pierwsza noc poślubna z królewską władzą. Bawiliście się jak typowi panujący, gdy my pracowaliśmy za was jak jedna olbrzymia dynamo. Nie robię wyrzutów — zupełnie normalny stan rzeczy.
Nie — Semici stracili węch zupełnie. Czyż pan nie widzisz, panie Kranz, że my nie możemy odegrać roli władców? Jesteśmy ludzie końcowi i koniec.
PostępSztuczna jaźń nie jest fikcją, ale nie da się przystosować do bydlęcego społeczeństwa, nawet przy wzorowym szkolnictwie — to ostatnie wytwarza tylko zbydlęconych specjalistów — ani przy telefonach i telegramach — wyspecjalizowane, zmechanizowane bydlęta mogą sobie telefonować dalej i zostać bydlętami, ale do nas, do sztucznych jaźni nie dotelefonuje się nikt — ani my do nikogo. Jesteśmy odcięci.
Panie Fizdejko, nie żartuj pan. Pan jest król. Sire jest zmęczony. Niech sire odpocznie, zapoluje na kaczki i potem pogadamy.
O, mein Herr Jehowa!! Zabił się! I pan pleciesz mi tu jakieś bzdury, i nie mówisz nic o tym. Przecież to jest katastrofa. Gdzież znajdziemy takiego drugiego następcę i męża dla Janulki?
Nie potrzeba następcy, skoro nie ma króla. Zostałem nadleśnym w dobrach Gottfryda, których zapomniał mi nawet przed śmiercią zapisać. Jestem zrujnowany doszczętnie.
To jest szaleństwo, panie Fizdejko. Ja panu podwyższę pensję. Teraz, kiedy wszystko wre i kipi jak w garnku, kiedy ja na wpół już się ugotowałem w tym warze, pan się cofa!
Ja żartowałem: mój następca rodzi się w tej chwili w jakiejś chałupie. Tak mówił Mistrz. Zbydlęcone społeczeństwo jest tym samym co pierwotne — potrzebuje władzy, która by wyszła z łona samego bydlęctwa, a nie nas: hiperkulturalnych manekinów o nadbudowach psychicznych.
A ja myślę, że nie. Może ty byś, Gienku, nie wybrnął, ale nie zapominaj o tym, że Kranz jest Żydem. My, Semici, mamy takie pokłady możliwości, że w tym cyklu wytrzymamy jeszcze w ciągłości. Kranz to jest świetna intuicyjna myśl.
Miałem depesze. We Francji — zbydlęcenie, w Anglii — zbydlęcenie, w Ameryce też. Cały świat ruszył z kopyta w nową erę. W Norwegii jest już coś w naszym rodzaju. A propos: może mi pan da Janulkę za żonę, panie Fizdejko?
Jeśli zechce — i owszem. Niech sobie pokróluje troszeczkę. Tylko jedna rzecz jest przykra, że was wyrżną bardzo prędko. Elza, słyszysz?
Ja się zgadzam z rozkoszą. Niech się Semici ze sobą łączą. Czystość rasy jest naszą największą siłą.
Zaraz wróci z grzybobrania. Mam już dosyć tych dyskusji i problemów. Jestem naprawdę zmęczony. Zasypiam.
OświadczynyPanno Janulko, ojciec zgadza się — wychodzi pani za mnie za mąż. Od pięciu minut jestem królem Litwy i Białorusi.
Ani myślę — ja mam już po szyję tych wszystkich królestw i sztucznych jaźni. Jestem zwykła, półdziewicza, ładna panienka o mieszanej krwi. Wczorajszy wieczór dał mi poznać całą jałowość waszych wysiłków. Ojciec zrezygnował — Mistrz także, chociaż w inny sposób. Ja chcę wyjść za mąż normalnie, za skromnego młodzieńca i mieć zdrowe, bydlęce dzieci. Chcę być członkinią bydlęcego społeczeństwa. Ja też jestem zmęczona.
A, do diabła! Taka piękna panienka mi się wymyka. Ale to nic. Główna rzecz jest władza. Za mądry jestem trochę na króla, ale jak zacznę pić, to może zgłupieję jak i Fizdejko.
O nie! Ty, Amalio, jesteś moją kochanką z fazy przejściowej. Oświadczam to publicznie: jeszcze żaden z de la Tréfouille'ów nie popełnił takiego mezaliansu. Panno Janulko, proszę panią o rękę i obiecuję królestwo zbydlęconej Francji.
O nie, mój książę: właśnie odmówiłam tego samego — cha, cha! — panu Kranzowi, który został królem Litwy. Eksperyment się nie udał. Mistrz leży martwy, a papa śpi jak suseł.
Za późno, Alfredzie. W twojej rodzinie musiało być wiele mezaliansów — takich, o których nie wiesz. Nie cierpię istotnego chamstwa pod maską fałszywej wytworności. Ale Kranz kocha się we mnie od dawna i teraz nie śmie mi tylko tego wyznać. Prawda, mój drogi Joëlu?
Tak — przyznaję się od razu. Ze względów dynastycznych wolałbym pannę Fizdejko, ale kocham tylko panią. Jesteś królową, Amalio. Chodźmy. Muszę zająć się teraz kwestią rybołówstwa i hodowli bydła — ale prawdziwego, nie ludzkiego. A od szóstej wieczór jestem twój. Gdzie jest korona?
Tutaj, mój dobry Joëlu. Schowałam ją na wszelki wypadek. Żałuję tylko, żeś nie został moim zięciem.
Płaziewicz, wydacie dziś manifest z moim programem. Der Zipfel, potrzebuję dziś wszystkich bojarów. Żeby mi byli żywi i zdrowi. To jest zalążek mojej armii.
Teraz ja wam pokażę, czym są Żydzi na właściwych miejscach. Geniusz bez miejsca jest zerem. No — Amalio, idziemy.
No — kwestia żydowska jest na razie rozwiązana. Za minutę będzie zaćmienie słońca. Nieznane ciemne ciało niebieskie przemyka obok nas z niepojętą szybkością.
Ach, co mnie obchodzą Żydzi i wszystkie zaćmienia. Sama jestem zaćmioną Żydówką. Nie mam już na horyzoncie nikogo zwykłego. Tak dosyć mam tych nadzwyczajnych ludzi, że aż mnie mglić zaczyna. Tak bym chciała mieć zwyczajnego różowego bubka za męża: bezmyślną, przyjemną kukiełkę, czystą i dobrze ubraną. Czy pan nie może zbudzić Mistrza, panie Der Zipfel? Tyle trupów już pan odnawiał do życia. Chciałabym pomówić z nim o przyszłości.
Nie, Janulko: nad samobójcami nie mam żadnej władzy. Ale zwróć no uwagę na tego lewego potworka. Popatrz, co się z nim dzieje.
Nie będziemy nic o tym mówić, bo i my, i wszyscy inni znają to ze wszystkich sztuk realistycznych: francuskich, niemieckich, holenderskich, polskich, a nawet litewskich i rumuńskich — a także z powieści.
Ach — po cóż o tym mówić? To samo przez się się rozumie. Tylko że ja nie mam serca: kocham rozumowo. Wielki Mistrz wygryzł mi serce swoją dialektyką.
No — dotknij go, moje dziecko. Raz w życiu zetknij się z ostatnią tajemnicą. Potem możesz zbydlęcieć do szczętu.
To straszne! Boję się okropnie pierwszy raz w życiu. Więcej boję się siebie niż tego wszystkiego. Jednak jest coś niepojętego. Ale ty nie znikniesz, mój śliczny bubeczku?
Bihułbałambobambłagohamba — jadę w nieskończoność granicznych myśli równych prawie zeru. Zawojowuję nowe tereny tajemnic i kolonizuję je moimi myślami. Najgorsza jest karna kolonia myśli niewypowiedzianych. Przekraczam przełęcz sensu i bezsensu! Już jestem tam, gdzie nikogo nikt dosięgnąć nie może, ani ja sam siebie w sobie. I Bóg, złamany samotny starzec, z sercem rozdartym straszliwym niesmakiem nieudanego dzieła, sprasza wybranych na ostatni bal — bal wzajemnego przebaczenia. Tam widzę nas wszystkich i wielu, wielu innych. Dobijcie mnie! Ja nie chcę trwać w wieczności. Ja przebaczam Bogu potworność tego pomysłu, ale innego Istnienia nawet On sam stworzyć nie mógł.
Dobijcie mnie… Męczy mnie ta wizja ostatniego balu… Nie mam już sił na towarzystwo Boga… Jest za dobry, za grzeczny, a we wszystkim kryje się pogarda. Nie chcę już rozmów fundamentalnych. Tak cieszyłem się niebytem i znowu coś jest, choć nie poznaję już siebie. A z przyzwyczajenia mówię o sobie: ja, ja, ja, ja…
Wal, Fizdejko, z obu luf w tego pełzającego gada. Dobij go, jak naddeptanego żuka. Niech się nie męczy już.
Zdaje się, że przeholowałem! Duch zabił ducha z rzeczywistego winchestera!! Tylko czy to nie jest mój sen czasem — to wszystko razem?
W nieskończoności wszelkich możliwości możliwym jest i taki przypadek: spotkania się czterech identycznych snów. To nazywają czasem cudem.
Janulka, córka Fizdejki — nawiązanie do tytułu wydanej w 1826 r. powieści Feliksa Bernatowicza (1786–1836) Pojata, córka Lezdejki, opisującej dzieje Litwy w XIV w. [przypis edytorski]
Oder bin ich ein Genie, oder ein Hanswurst. Hanswurst oder Genie, ich muss leben (niem.) — Albo jestem geniuszem, albo pajacem. Pajac czy geniusz, muszę żyć. [przypis edytorski]
Brody ich długie, wąsione kręciska, włos długi i pluga sukniawa, a w rękach buły ogromniawe i siekiery — nawiązanie do fragmentu ballady Powrót taty Adama Mickiewicza. [przypis edytorski]
fraucymer (z niem. Frauenzimmer: komnata kobiet, pokój dla dam) — damy dworskie, stałe towarzystwo królowej czy księżnej. [przypis edytorski]
anglez (z fr. anglais: angielski) — rodzaj surduta, męskie okrycie, popularne w średnich warstwach społecznych w XIX w., zwane także tużurkiem (z fr. toujours: zawsze lub tous les jours: codziennie, na codzień). [przypis edytorski]
fatermerder (niem. Vatermörder: ojcobójca) — wysoki, sztywny kołnierzyk u koszuli. [przypis edytorski]
halsztuch a. halsztuk (niem. Halstuch) — element męskiego stroju, popularny w XVIII i XIX w., rodzaj apaszki a. szeroki krawat. [przypis edytorski]
kumpoł — wyjaśnień co do tej ostatniej może udzielić sam autor lub jaki inny były oficer lejbgwardii pawłowskiego pułku, z I batalionu [przyp. Witk.]. [przypis autorski]
Tristan Tzara (1896–1963) — poeta francuski, jeden z twórców i teoretyków dadaizmu. [przypis edytorski]
problem Hyrkana — nawiązanie do dramatu Witkacego Mątwa, czyli Hyrkaniczny światopogląd. [przypis edytorski]
liczby zespolone (mat.) — liczby będące elementami rozszerzenia ciała liczb rzeczywistych o jednostkę urojoną i. [przypis edytorski]
Dwa Potwory stoją na swoich podstawach — Podstawy mogą być krynolinowate i umożliwiać aktorom stawanie i przysiadanie przez ścieśnianie się kręgów. [przypis autorski]
Maciej Korbowa — bohater tytułowy sztuki Witkacego Maciej Korbowa i Bellatrix. Tragedia w pięciu aktach z prologiem (1918 r.). [przypis edytorski]
Wahazar — bohater tytułowy sztuki Witkacego Gyubal Wahazar, czyli Na przełęczach bezsensu. Nieeuklidesowy dramat w czterech aktach (1921 r.). [przypis edytorski]
Król Hyrkanii — Hyrkan IV, jeden z bohaterów dramatu Witkacego Mątwa, czyli Hyrkaniczny światopogląd. Sztuka w jednym akcie (1922 r.). [przypis edytorski]
Trobriand Islands, pol. Wyspy Trobriandzkie — archipelag wysp na Morzu Salomona, należący do Papui-Nowej Gwinei, gdzie Witkacy przebywał w 1914 r., prowadząc dokumentację fotograficzną w początkowym okresie wyprawy antropologicznej Bronisława Malinowskiego. [przypis edytorski]
Karol V Habsburg (1500–1558) — cesarz rzymski narodu niemieckiego i król Hiszpanii (jako Karol I) pod koniec życia przeszedł załamanie nerwowe i abdykował w 1556 r. Ostatnie lata spędził w klasztorze, cierpiał na podagrę. W 1558 r. zorganizował tam próbę generalną jego własnego pogrzebu i podczas tej uroczystości nabawił się udaru słonecznego, co stało się przyczyną jego śmierci. [przypis edytorski]
maron (ang. marooned) — neologizm utworzony przez Józefa Birkenmajera, tłumacza R.L. Stevensona, efekt przekładu ang. marooned. Wyraz ten „oznacza rodzaj strasznej kary, dość pospolitej wśród korsarzy, a polegającej na tym, że winowajcę wysadza się na pustej i ustronnej wyspie z garstką prochu i kul” (Wyspa skarbów, tłum. J. Birkenmajer, Warszawa 1972). [przypis edytorski]
Arnold Schönberg (1874–1951) — kompozytor austriacki, twórca techniki dodekafonicznej. [przypis edytorski]
Svante Arrhenius (1859–1927) — fizykochemik i astrofizyk szwedzki, laureat Nagrody Nobla (1903) w dziedzinie chemii za opracowanie teorii dysocjacji elektrolitycznej. Twórca teorii panspermii, według której życie w formie bakterii jest przenoszone między planetami dzięki ciśnieniu światła. [przypis edytorski]
cezar August, kończąc wszystko, przyznał się — nawiązanie do słów Oktawiana Augusta, wypowiedzianych na łożu śmierci, a przytaczanych przez Swetoniusza: Plaudite, cives, comoedia finita est (Klaszczcie, obywatele, komedia skończona). [przypis edytorski]