Słowacki, Juliusz W Szwajcarii Trzy poemata Sekuła, Aleksandra Kwiatkowska, Katarzyna Trzeciak, Weronika Niedziałkowska, Marta Fundacja Nowoczesna Polska Romantyzm Liryka Powieść poetycka Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/trzy-poemata-w-szwajcarii http://www.polona.pl/dlibra/doccontent2?id=9317 Juliusz Słowacki, Liryki i powieści poetyckie, wyd. Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1974 Domena publiczna - Juliusz Słowacki zm. 1849 1920 xml text text 2010-03-24 pol http://redakcja.wolnelektury.pl/media/dynamic/cover/image/1543.jpg Town Clock 3, Hammer51012@Flickr, CC BY-SA 2.0 http://redakcja.wolnelektury.pl/cover/image/1543 Juliusz Słowacki Trzy poemata W Szwajcarii I Dusza, TęsknotaOdkąd zniknęła jak sen jaki złoty,/ Usycham z żalu, omdlewam z tęsknoty./ I nie wiem, czemu ta dusza, z popiołów,/ Nie wylatuje za nią do aniołów?/ Czemu nie leci za niebieskie szranki,/ Do tej zbawionej i do tej kochanki? II W szwajcarskich górach jest jedna kaskada,/ Gdzie AarAar --- właść. Aare, rzeka w Szwajcarii. wody błękitnymi spada./ Pozwól tam spojrzeć zawróconej głowie./ Widzisz tę tęczę na burzy w parowie?/ Na mgłach srebrzystych cała się rozwiesza,/ Nic ją nie zburzy i nic ją nie zmiesza;/ A czasem tylko jakie białe jagnię/ Przez tęczę idzie na skraju doliny/ Szczypać kwitnące róże i leszczyny;/ Lub jaki gołąb, co wody zapragnie/ Jakby się blaskiem pochwalić umyślnie,/ Przez tęczę szybko przeleci i błyśnie./ MiłośćTam ją ujrzałem! i wnet rozkochany,/ Że z tęczy wyszła i z potoku piany,/ Wierzyć zacząłem i wierzę do końca;/ Tak jasną była od promieni słońca!/ Tak pełna w sobie anielskiego świtu!/ Tak rozwidniona zrennicązrennica (daw.) --- dziś: źrenica. z błękitu! ---/ Gdy oczy przeszły od stóp do warkoczy,/ To zakochały się w niej moje oczy;/ A za tym zmysłem, co kochać przymusza,/ Poszło i serce, a za sercem dusza./ I tak się zaczął prędko romans klecić,/ Że chciałem do niej przez kaskadę lecić;/ Bo się lękałem, że jak widmo blade,/ Nim dusza ze snu obudzona krzyknie,/ Upadnie w przepaść, w tęczę i w kaskadę/ I roztopi się, i zgaśnie, i zniknie;/ I byłem jak ci, co się we śnie boją,/ Bo jużem kochał, bo już była moją./ I tak raz pierwszy spotkałem ją samą/ Pod jasną tęczy różnofarbnej bramą;/ Powiew miłości owiał mię uroczy./ Stanąłem przed nią i spuściłem oczy. III Poszedłem za nią przez góry, doliny,/ I szliśmy razem u stóp tej lawiny,/ Gdzie śnieg przybiega aż do stóp człowieka/ Spłaszczoną płetwą jak delfin olbrzymi;/ Para mu z nozdrza srebrzystego dymi,/ A Rodan z paszczy błękitnej ucieka./ ZwierzętaPamiętam chwilę... poranek był skwarny./ Tameśmy szmerem spłoszyli dwie sarny;/ Te, jakby szczęścia ludzkiego świadome,/ Stanęły blisko złote, nieruchome;/ I utopiły oczów błyskawice/ W kochanki mojej błękitne zrennice;/ I długo patrząc, nieruchome obie,/ Głowy promienne pokładły na sobie./ Rzekłem: ,,One się zakochały w tobie!"/ Rzekłem --- i za to z ust zamkniętych skromnie/ Najpierwszy uśmiech jej przyleciał do mnie,/ Przyleciał szybko i wrócił z podróży/ Do swego gniazda, do pereł i róży;/ A gdy zobaczył, że oczów nie mrużę,/ Całą jej białą twarz zamienił w różę./ A wiecie? ani tak za serce chwyta/ Rumieniec kwiatu, co świeżo rozkwita;/ Ani tak oko wędrowca zachwyca/ Gór nadalpejskich śnieżysta dziewica,/ Kiedy od słońca różane ma lica,/ Jak ten rumieniec bez wstydu i grzechu,/ Co się na twarzy urodził z uśmiechu. IV SzczęścieOdtąd szczęśliwi byliśmy i sami,/ Płynąc szwajcarskich jezior błękitami,/ I nie wiem, czy tam była łódź pod nami;/ Bom z duchy prawie zaczynał się bratać,/ Chodzić po wodach i po niebie latać;/ A ona tak mię prowadziła wszędzie!/ Ach! ona była jak białe łabędzie,/ Była jeziora błękitnego panią;/ Płynęła lecąc --- łódź leciała za nią,/ Za łodzią jasność szafirowym szlakiem,/ Za tą jasnością rybek korowody,/ I wyrzucały się aż do niej z wody;/ I z takimeśmy płynęli orszakiem/ Uśmiechając się w błękitu krainie./ Bo ona była jak wodne boginie:/ Miała powozy z delfinów, z gołębi,/ I kryształowe pałace na głębi,/ I księżycowe korony w noc ciemną.../ I mogła byłamogła była --- dawna forma czasu zaprzeszłego, oznaczającego czynność wcześniejszą od przeszłej; dziś: mogła., co chce, zrobić ze mną. V Raz --- że nie była niebieskim aniołem,/ Myślałem całe długie pół godziny;/ Wyspowiadałem się potem z tej winy ---/ Słuchajcie! --- Oto przed Tella kościołem/ Pierwsza na kamień wyskoczyła płocha/ I powiedziała mi w głos, że mnie kocha,/ I odesłała mnie znów na jezioro,/ Łódkę mą --- piersią odtrąciwszy białą.../ A ja --- ach, nie wiem, co się ze mną stało!/ Czy mnie anieli do nieba zabiorą,/ Czy grzmiące fale jeziora pochłoną,/ Czy uśmiechami rozrywa się łono,/ Czy serce jak lód rozegrzany taje,/ Czy dusza skrzydeł anielskich dostaje,/ Czyli w nią wstąpił cały anioł złoty?/ Czyli uśmiechów pełna? czy tęsknoty?/ Wszystkie uczucia gwałtownymi loty/ Na serce spadły, jak gołębi chmura/ Pić łzy i białe w nim obmywać pióra,/ Aby się czyste rozlecieć po niebie.../ Wtem zawołała łódź ze mną do siebie./ Usłyszała ją łódka i spostrzegła,/ I sama do niej z błękitu przybiegła. VI Pod ścianą ze skał i pod wieńcem borów/ Stoi cichości pełna i kolorów/ Tella kaplica. Jest próg tam na fali,/ Gdzieśmy raz pierwszy przez usta zeznali,/ Że się już dawno sercami kochamy;/ A pod tym progiem są na wodzie plamy/ Od sosen, co się kołyszą na niebie,/ I od skał cienia; gdzie Wodamówiąc do siebie,/ Wbite do wody trzymaliśmy oczy./ A pod tym progiem fala tak się toczy,/ I tak swawolna, i taka ruchoma,/ Że wzięła w siebie dwa nasze obrazy/ I przybliżała łącząc je rękoma,/ Chociaż nas tylko łączyły wyrazy./ Ach! fala taka szalona i pusta!/ Że połączyła nawet nasze usta,/ Choć sercem tylko byliśmy złączeni./ Fala tak pełna ruchu i promieni,/ Że jednym światła objąwszy nas kołem,/ Zmieszała niby anioła z aniołem./ Gdy myślę --- boleść dręczy mię niezmierna./ Falo! niewierna falo! --- i tak wierna! VII Raz mię ów anioł zaprowadził złoty/ Przez jasne łąki do lodowej groty./ Tam ją obielił dzień alabastrowy;/ I mróz na czole mej jasnej królowéjkrólowéj --- forma z ,,e" pochylonym, wymawianym jako ,,i" lub ,,y", pozostawiona bez uwspółcześnienia dla rymu./ Perłami okrył wszystkie polne róże;/ ŁzyI ze sklepienia łzy leciały duże;/ A we łzach sylfy z jasnością ogromną/ Deszczem spadały na białą i skromną./ Słysząc, że ściany płaczą coraz głośniej,/ Cała się szatą okryła zazdrośniej/ I wszystko oczom ciekawym ukradła,/ I jeszcze ręce skrzyżowane kładła/ Na alabastry widne, choć zakryte./ Tak nieruchoma stała --- a koło niej/ Igrały tęcze w blaski rozmaite./ ModlitwaJa wtenczas modlić się zacząłem do niej./ Ave Maria!/ Jak biała róża, kiedy się rozwija,/ Róż pokazuje z piersi odemkniętej,/ Taki rumieniec wyszedł z lica świętej./ I zamyślona odwróciła głowę,/ Palec na ściany kładąc kryształowe;/ Jak ta, co imię ukochane kryślikryśli (daw.) --- dziś: kreśli./ Lub o błękitnych jakich myślach --- myśli./ Wreszcie się do mnie obróciwszy rzekła:/ Piekło,,Może za miłość ja pójdę do piekła/ I gdzieś w piekielne wprowadzona chłody,/ Wszczepioną będę w kryształowe lody/ Jako ta bańka z powietrza i z tęczy..."/ ,,Lecz prawda" --- rzekła --- ,,jeżeli się męczy/ Ta jasność, słońca stworzona promieniem,/ Którą lód w sobie mrozi i zabija,/ Można ją z lodu uwolnić westchnieniem..."/ Ave Maria! VIII Pójdziemy razem na śniegu korony!/ Pójdziemy razem nad sosnowe bory,/ Pójdziemy razem, gdzie trzód jęczą dzwony!/ Gdzie się w tęczowe ubiera kolory/ JungfrauJungfrau (niem.) --- szczyt w Alpach Szwajcarskich; dosł. panna. i słońce złote ma pod sobą;/ Gdzie we mgle jeleń przelatuje skory;/ Gdzie orły skrzydeł rozwianych żałobą/ Rzucają cienie na lecące chmury;/ 0 moja luba! tam pójdziemy z tobą./ A jeśli z takiej nie wrócimy góry,/ Ludzie pomyślą, że nas wzięły duchy/ I gdzieś w niebieskie uniosły lazury;/ Żeśmy się za gwiazd chwycili łańcuchy/ I ulecieli z PelejadPelejady --- właść. Plejady, gwiazdozbiór nazwany od mitologicznych nimf, które, uciekające przed Orionem, zostały uratowane przez Zeusa przeniesieniem na firmament. gromadą./ I tylko po nas potok spadnie głuchy,/ I błyszczącą się łez rzuci kaskadą. IX Ach! najszczęśliwsi na ziemi nie wiedzą,/ Gdzie duchy skrzydła na ramionach kładną,/ Gdzie jak łabędzie zadumane siedzą;/ Ach! najciekawsi na świecie nie zgadną,/ W jakim szalecieszalet --- tu: szałas górski, drewniany domek. żyłem z moją miłą;/ I wiele nam róż do okien świeciło,/ I wiele wiszeńwiszeń --- forma B lm od rzecz. wiśnia. naokoło rosło,/ Ile słowików na wiszniach się niosło;/ Ile tam w każdą noc miesięczną, bladą,/ Kłóteńkłóteń --- dziś: kłótni. słowików płaczących z kaskadą;/ Ile trzód naszych szło na łąkach dzwonić.../ Ach! tego nawet śpiącym nie odsłonić/ Ani pokazać, ani zawrzeć w słowie.../ Łąka i szalet, i wisznie w parowie,/ W takim parowie, że stróż anioł biały/ Rozwijał skrzydła od skały do skały/ I nakrywał ten cały parów dziki,/ Szalet i róże, i nas, i słowiki. X Lecz nadto było cyprysowej woni/ I nadto barwy, co się w różach płoni;/ I chciała nas już miłość ująć zdradą. ---/ Było to rankiem --- pomnę --- pod kaskadą ---/ Byliśmy niczym nie strwożeni --- sami ---/ Czytając książkę pełną łez, ze łzami./ Wtem duch mi jakiś podszepnął do ucha,/ Ażebym na nią z książki przeszedł okiem. ---/ Była jak anioł, co myśli i słucha ---/ I nagle --- takim przejrzystym obłokiem/ Rumieniec smutny twarz jej umalował,/ ŻePocałunek nie wiem dotąd, jak się wszystko stało;/ Alem ją w usta różane całował/ I czułem ją tu, na mych rękach, białą,/ Sercem bijącą, brylantową w oczach./ Wtem nagle --- w jasnej kaskady warkoczach/ Coś pomieszało się i coś urzekło;/ Wiatr na nas rzucił całe wodne piekło/ I z kwiatów spłoszył wilgotnymi mgłami. ---/ Odtąd jużeśmy nie czytali sami. XI Odtąd w uśmiechach była dla mnie rzadsza,/ Smutniejsza, cichsza i bielsza, i bladsza./ W głębszych się coraz zanurzała cieniach/ I obrywała róże na strumieniach;/ Albo przy kaskad naciągniętej lutni/ Stawała słuchać tak jak ludzie smutni,/ Z twarzą spuszczoną; lub sama w ustroni/ Ręce na białą zakładała szyję/ Jak ta, co boi się albo się broni./ Lub jako gołąb, co w strumieniu pije,/ Do nieba jasnym wzlatywała okiem./ Już wolnym, sennym błąkała się krokiem/ I jaskółeczek utraciła zwinność,/ I zadumała ją całą --- niewinność. XII Widząc ją taką chciałem bronić siebie/ I rzekłem: ,,Luba! jak Bóg jest na niebie,/ Z sercaś mi wszystko odpuścić powinna;/ KwiatyLilija jedna wszystkiemu jest winna./ Otoś ty wczoraj w tym źródle, co bije/ Na jasnej łące, myła twarz i szyję;/ A tam za tobą prosta, niedaleka,/ Jak służebnica, co z rąbkami czeka,/ Lilija jedna, cała jasna, w bieli,/ Oczekiwała, aż wyjdziesz z kąpieli./ Widząc was obie takie białe, w parze,/ Myślałem, że śpiąc o aniołach marzę;/ I drżeć zacząłem, i zadrżałem wszystek,/ I jeden tylko poruszyłem listek,/ Ten listek inne poruszył listeczki,/ I szmer się zrobił --- ty wybiegłaś z rzeczki;/ I takeś prędko uciekała zlękła,/ eś łonem kwiatu potrąciła pręty;/ I lilijowa wnet łodyga pękła,/ I kwiat z niej upadł twoją piersią ścięty;/ A jam rozważać zaczął z twarzą bladą,/ Jak ten kwiat kruchy, jak ty jesteś zwinna./ I oto dzisiaj rankiem, pod kaskadą ---/ Nie jam był winien --- lecz lilija winna". XIII Płonęła wonna jak kadzidło mirry/ I widać było, że nie wiedząc płonie./ Głębszymi oczu stały się szafiry/ I prędsza fala białości na łonie,/ I dziwnym ogniem rozpalone skronie/ Wczesne zwiędnienie dawały bławatkom./ Ona z tych była, co się skarżą matkom,/ I skarżyła się gwiazd cichej gromadzie,/ Gdy do snu księżyc niepełny się kładzie;/ Gdy kwiaty szepcą miłośnie do ucha,/ Co zamyślone, własnych myśli słucha. XIV Czy ty gdzieś teraz, o miła, z rozpaczą/ Aniołom boskim mówisz rozżalona?/ Jak ci, co mówią skarżąc się --- i płaczą,/ Że była burza gromami czerwona,/ Że była grota posępna i ciemna/ I grocie z kaskad kryształu zasłona;/ Że była trwoga w ciemności tajemna,/ Razem niepamięć jakaś boskiej kary;/ I skarga smutna czystych nimf podziemna;/ Że nas tam samych dzień odstąpił szary/ I zastał z twarzą ognistą przy twarzy/ I ptasząt nas tak obudziły gwary./ Mówisz ty o tym, jak ta, co się skarży?/ AniołO! nie mów ty tak aniołom, niebieska!/ Bo każda twoja brylantowa łezka/ Jednemu będzie z tych jasnych pożarem./ Bo ja, ach, gdybym był także aniołem,/ Z rozpromienionym na błękitach czołem;/ I nieskończoność całą miał obszarem,/ I mógł zarządzać gwiazdami wszystkiemi:/ Nie chciałbym gwiazdy niebieskimi świecić,/ Lecz tylko rzucić błękity i lecić,/ I taką jak ty mieć moją --- na ziemi. XV Z groty ta piękna wyjść nie śmiała sama./ Słońca się może bała na lazurze,/ Że za promienne będzie i za duże/ Albo że będzie jako czarna plama./ Ale na niebie była z tęczy brama,/ Na wypłakanej rozwieszona chmurze./ Wyszła. --- I naprzód ją zdziwiły róże,/ Że takie były jak wczoraj różowe./ Zerwała jedną i podniosła głowę,/ I zadziwiła ją ta tęcza ranna,/ Niebios błękitnych przezroczystość szklanna,/ Krążek księżyca tonący w błękicie./ Zda się, że nowe ją zdziwiło życie,/ Tak w ciszy czegoś słuchała, tak biegła;/ Aż gdzieś w krysztale jeziora spostrzegła/ Na licu swoim przezroczystszą białość,/ Żywszy ust koral i większą omdlałość,/ I uśmiech pełny tęsknoty, i żałość./ Więc osłoniła się cała w warkoczu/ I więcej na mnie nie podniosła oczu. XVI KsiężycJest chwila, gdy się ma księżyc pokazać,/ Kiedy się wszystkie słowiki uciszą/ I wszystkie liście bez szelestu wiszą,/ I ciszej źródła po murawach dyszą;/ Jakby ta gwiazda miała coś nakazać/ I o czym cichym pomówić ze światem,/ Z każdym słowikiem, z listeczkiem i z kwiatem./ Jest chwila, kiedy ze srebrzystą tęczą/ Wychodzi blady pierścionek Dyjannypierścionek Dyjanny --- chodzi o księżyc, którego patronką w mit. rzym. była Diana.:/ Wszystkie się wtenczas słowiki rozjęczą/ I wszystkie liście na drzewach zabrzęczą,/ I wszystkie źródła jęk wydają szklanny;/ O takiej chwili, ach, dwa serca płaczą,/ Jeśli coś mają przebaczyć --- przebaczą;/ Jeżeli o czym zapomnieć --- zapomną./ O takiej chwili z moją panią skromną/ Jużeśmy siedli w naszych progach sielskich,/ Już rozmawiali o rzeczach anielskich. XVII Jak śpiewający na niebie skowronek,/ Z gór słychać było pustelnika dzwonek./ Rzekła raz: ,,Chodźmy do staruszka celi,/ Może rozgrzeszy, może rozweseli,/ Dłonie nam zwiąże i kochać ośmieli"./ Tak mówiąc wbiegła do sosnowej chaty,/ Szybko zamknęła wszystkie okienice,/ Ażeby na nią nie patrzały kwiaty;/ I ustroiwszy się jak gór dziewice,/ Wybiegła do mnie --- myślałem, że padnę!.../ Ani jej oczy kiedy takie ładne,/ Ani jej usta takie były świeże.../ MotylMotyla miała czarnego na głowie,/ Ten alabastrów od smagłości strzeże;/ I przeświecony od słońca w połowie/ Na czoło rzuca skrzydła cieniu duże;/ A pod motylem pochowane róże/ Spod czarnej gazy patrzały ciekawe,/ Na pół zamknięte, świeże, jeszcze łzawe;/ Wiedząc, że zawsze strzegę serca strony,/ Złośliwy motyl usiadł przechylony./ Myślałem, że mu to skrzydło połamię.../ Siadł i na lewe przechylił się ramię./ I któż by wierzył w przeczucia, co straszą,/ Gdy wyobraźnia cała szczęściem dumna!/ Gdym z góry spojrzał na dolinę naszą,/ Szalet się oku wydawał jak trumna,/ Maleńki, cichy; kiedym spojrzał z góry,/ Nasz ogród z wiszeń jak cmentarz ponury;/ I niespokojne o nas gołębice,/ I zadumane o nas w łąkach trzody;/ Ziemia smutniejsza, błękitniejsze wody,/ Zabite śmierci ćwiekiem okienice;/ Wszystko zaczęło mię straszyć i smucić,/ Jakbyśmy nigdy nie mieli powrócić./ Szedłem posępny i drżący na góry.../ Jeziora czarne, głazy, śniegi, chmury;/ Girlandy z orłów na błękitnym lodzie,/ Słońce czerwone jak krew o zachodzie,/ Dom pustelnika śniegiem przysypany/ I dwa ogromne na straży brytany,/ Krzyżyk na celi, gdzie siadały gile,/ Cela, pustelnik stary, księgi w pyle ---/ Wszystko to dzisiaj już podobne snowi.../ Pamiętam tylko, że promień zachodu/ Cały się na twarz rzucał Chrystusowi,/ Kiedy na palec jej zimny jak z lodu/ Kładłem pierścionek................../ ................................. XVIII Gaje! doliny! łąki i strumienie!/ O nie pytajcie wy mię, smutne, o nią./ Są łzy, co mówić na zawsze zabronią./ A kiedy mówię, wpadam w zamyślenie;/ I widzę jasne, błękitne spojrzenie,/ Co się zaczyna nade mną litować,/ I widzę usta, co mię chcą całować,/ I drżę --- i znów mię ogarną płomienie./ I nie wiem, gdzie iść? i gdzie oczy schowa/ I gdzie łzy ukryć? i gdzie być samotnym?/ I staję blady, i kreślę jej rysy;/ Lub imię piszę na piasku wilgotnym;/ Lub błądzę między róże i cyprysy/ Jak człowiek, który skarb drogi postrada,/ Zmysły utracił i płacząc usiada/ Tam, kędy urny na grobowcach siedzą;/ Myśląc, że groby o niej co powiedzą. XIX Jest pod moimi oknami fontanna,/ Co wiecznie jęczy zapłakanym szumem;/ Jest jedne drzewo, gdzie harfowym tłumem/ Żyją słowiki jedna szyba szklanna,/ Gdzie co noc blada zaziera Dyjanna/ I czoło moje smutnym blaskiem mami./ I tak mię budzą zalanego łzami,/ Te drzewo, księżyc ten i ta fontanna./ I wstaję blady, przez okno wyzieram/ Słuchając różnych płaczów na dolinie./ Słowiki jęczą i fontanna płynie,/ Mówią mi o niej --- ja serce otwieram/ I o śmierć prędką modlę się z rozpaczą,/ I schnę, i więdnę --- i ach, nie umieram.../ I co dnia budząc mnie fontanny płaczą. XX WspomnieniaKiedy się myślą w przeszłości zagłębię,/ Nie wiem, jak sobie jej postać malować?/ Czy kiedy przyszła śpiącego całować/ Jak z rozwartymi skrzydłami gołębie?/ Czy wtenczas, kiedy uciekała trwożna?/ Czy gdy na jedną ze mną księgi kartę/ Wbijała oczy błękitne, otwarte,/ Na każde moje spojrzenie ostrożna?/ Czy kiedy wiejskim otoczona dworem/ Chodziła gdyby zaklęta królowa?/ Czy kiedy cicho uśnie pod jaworem?/ Czy kiedy goni? czy kiedy się chowa/ W księżyca blasku biała --- lub wieczorem/ Od Alp na śniegu różowych --- różowa? XXI Skąd pierwsze gwiazdy na niebie zaświecą,/ Tam pójdę, aż za ciemnych skał krawędzie./ Spojrzę w lecące po niebie łabędzie/ I tam polecę, gdzie one polecą./ Bo i tu --- i tam --- za morzem --- i wszędzie,/ Gdzie tylko poszlę przed sobą myśl biedną,/ Zawsze mi smutno i wszędzie mi jedno;/ I wszędzie mi źle --- i wiem, że źle będzie./ Więc już nie myślę teraz, tylko o temtem (daw. Mc) --- dziś: tym.,/ Gdzie wybrać miejsce na smutek łaskawe,/ Miejsce, gdzie żaden duch nie trąci lotem/ O moje serce rozdarte i krwawe;/ KsiężycMiejsce, gdzie księżyc przyjdzie aż pod ławę/ Idąc po fali... zaszeleści złotem/ I załoskocze tak duszę tajemnie,/ Że stęskni --- ocknie się i wyjdzie ze mnie.