Słowacki, Juliusz
W Szwajcarii
Trzy poemata
Sekuła, Aleksandra
Kwiatkowska, Katarzyna
Trzeciak, Weronika
Niedziałkowska, Marta
Fundacja Nowoczesna Polska
Romantyzm
Liryka
Powieść poetycka
Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN.
http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/trzy-poemata-w-szwajcarii
http://www.polona.pl/dlibra/doccontent2?id=9317
Juliusz Słowacki, Liryki i powieści poetyckie, wyd. Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1974
Domena publiczna - Juliusz Słowacki zm. 1849
1920
xml
text
text
2010-03-24
pol
http://redakcja.wolnelektury.pl/media/dynamic/cover/image/1543.jpg
Town Clock 3, Hammer51012@Flickr, CC BY-SA 2.0
http://redakcja.wolnelektury.pl/cover/image/1543
Juliusz Słowacki
Trzy poemata
W Szwajcarii
I
Dusza, TęsknotaOdkąd zniknęła jak sen jaki złoty,/
Usycham z żalu, omdlewam z tęsknoty./
I nie wiem, czemu ta dusza, z popiołów,/
Nie wylatuje za nią do aniołów?/
Czemu nie leci za niebieskie szranki,/
Do tej zbawionej i do tej kochanki?
II
W szwajcarskich górach jest jedna kaskada,/
Gdzie AarAar --- właść. Aare, rzeka w Szwajcarii. wody błękitnymi spada./
Pozwól tam spojrzeć zawróconej głowie./
Widzisz tę tęczę na burzy w parowie?/
Na mgłach srebrzystych cała się rozwiesza,/
Nic ją nie zburzy i nic ją nie zmiesza;/
A czasem tylko jakie białe jagnię/
Przez tęczę idzie na skraju doliny/
Szczypać kwitnące róże i leszczyny;/
Lub jaki gołąb, co wody zapragnie/
Jakby się blaskiem pochwalić umyślnie,/
Przez tęczę szybko przeleci i błyśnie./
MiłośćTam ją ujrzałem! i wnet rozkochany,/
Że z tęczy wyszła i z potoku piany,/
Wierzyć zacząłem i wierzę do końca;/
Tak jasną była od promieni słońca!/
Tak pełna w sobie anielskiego świtu!/
Tak rozwidniona zrennicązrennica (daw.) --- dziś: źrenica. z błękitu! ---/
Gdy oczy przeszły od stóp do warkoczy,/
To zakochały się w niej moje oczy;/
A za tym zmysłem, co kochać przymusza,/
Poszło i serce, a za sercem dusza./
I tak się zaczął prędko romans klecić,/
Że chciałem do niej przez kaskadę lecić;/
Bo się lękałem, że jak widmo blade,/
Nim dusza ze snu obudzona krzyknie,/
Upadnie w przepaść, w tęczę i w kaskadę/
I roztopi się, i zgaśnie, i zniknie;/
I byłem jak ci, co się we śnie boją,/
Bo jużem kochał, bo już była moją./
I tak raz pierwszy spotkałem ją samą/
Pod jasną tęczy różnofarbnej bramą;/
Powiew miłości owiał mię uroczy./
Stanąłem przed nią i spuściłem oczy.
III
Poszedłem za nią przez góry, doliny,/
I szliśmy razem u stóp tej lawiny,/
Gdzie śnieg przybiega aż do stóp człowieka/
Spłaszczoną płetwą jak delfin olbrzymi;/
Para mu z nozdrza srebrzystego dymi,/
A Rodan z paszczy błękitnej ucieka./
ZwierzętaPamiętam chwilę... poranek był skwarny./
Tameśmy szmerem spłoszyli dwie sarny;/
Te, jakby szczęścia ludzkiego świadome,/
Stanęły blisko złote, nieruchome;/
I utopiły oczów błyskawice/
W kochanki mojej błękitne zrennice;/
I długo patrząc, nieruchome obie,/
Głowy promienne pokładły na sobie./
Rzekłem: ,,One się zakochały w tobie!"/
Rzekłem --- i za to z ust zamkniętych skromnie/
Najpierwszy uśmiech jej przyleciał do mnie,/
Przyleciał szybko i wrócił z podróży/
Do swego gniazda, do pereł i róży;/
A gdy zobaczył, że oczów nie mrużę,/
Całą jej białą twarz zamienił w różę./
A wiecie? ani tak za serce chwyta/
Rumieniec kwiatu, co świeżo rozkwita;/
Ani tak oko wędrowca zachwyca/
Gór nadalpejskich śnieżysta dziewica,/
Kiedy od słońca różane ma lica,/
Jak ten rumieniec bez wstydu i grzechu,/
Co się na twarzy urodził z uśmiechu.
IV
SzczęścieOdtąd szczęśliwi byliśmy i sami,/
Płynąc szwajcarskich jezior błękitami,/
I nie wiem, czy tam była łódź pod nami;/
Bom z duchy prawie zaczynał się bratać,/
Chodzić po wodach i po niebie latać;/
A ona tak mię prowadziła wszędzie!/
Ach! ona była jak białe łabędzie,/
Była jeziora błękitnego panią;/
Płynęła lecąc --- łódź leciała za nią,/
Za łodzią jasność szafirowym szlakiem,/
Za tą jasnością rybek korowody,/
I wyrzucały się aż do niej z wody;/
I z takimeśmy płynęli orszakiem/
Uśmiechając się w błękitu krainie./
Bo ona była jak wodne boginie:/
Miała powozy z delfinów, z gołębi,/
I kryształowe pałace na głębi,/
I księżycowe korony w noc ciemną.../
I mogła byłamogła była --- dawna forma czasu zaprzeszłego, oznaczającego czynność wcześniejszą od przeszłej; dziś: mogła., co chce, zrobić ze mną.
V
Raz --- że nie była niebieskim aniołem,/
Myślałem całe długie pół godziny;/
Wyspowiadałem się potem z tej winy ---/
Słuchajcie! --- Oto przed Tella kościołem/
Pierwsza na kamień wyskoczyła płocha/
I powiedziała mi w głos, że mnie kocha,/
I odesłała mnie znów na jezioro,/
Łódkę mą --- piersią odtrąciwszy białą.../
A ja --- ach, nie wiem, co się ze mną stało!/
Czy mnie anieli do nieba zabiorą,/
Czy grzmiące fale jeziora pochłoną,/
Czy uśmiechami rozrywa się łono,/
Czy serce jak lód rozegrzany taje,/
Czy dusza skrzydeł anielskich dostaje,/
Czyli w nią wstąpił cały anioł złoty?/
Czyli uśmiechów pełna? czy tęsknoty?/
Wszystkie uczucia gwałtownymi loty/
Na serce spadły, jak gołębi chmura/
Pić łzy i białe w nim obmywać pióra,/
Aby się czyste rozlecieć po niebie.../
Wtem zawołała łódź ze mną do siebie./
Usłyszała ją łódka i spostrzegła,/
I sama do niej z błękitu przybiegła.
VI
Pod ścianą ze skał i pod wieńcem borów/
Stoi cichości pełna i kolorów/
Tella kaplica. Jest próg tam na fali,/
Gdzieśmy raz pierwszy przez usta zeznali,/
Że się już dawno sercami kochamy;/
A pod tym progiem są na wodzie plamy/
Od sosen, co się kołyszą na niebie,/
I od skał cienia; gdzie Wodamówiąc do siebie,/
Wbite do wody trzymaliśmy oczy./
A pod tym progiem fala tak się toczy,/
I tak swawolna, i taka ruchoma,/
Że wzięła w siebie dwa nasze obrazy/
I przybliżała łącząc je rękoma,/
Chociaż nas tylko łączyły wyrazy./
Ach! fala taka szalona i pusta!/
Że połączyła nawet nasze usta,/
Choć sercem tylko byliśmy złączeni./
Fala tak pełna ruchu i promieni,/
Że jednym światła objąwszy nas kołem,/
Zmieszała niby anioła z aniołem./
Gdy myślę --- boleść dręczy mię niezmierna./
Falo! niewierna falo! --- i tak wierna!
VII
Raz mię ów anioł zaprowadził złoty/
Przez jasne łąki do lodowej groty./
Tam ją obielił dzień alabastrowy;/
I mróz na czole mej jasnej królowéjkrólowéj --- forma z ,,e" pochylonym, wymawianym jako ,,i" lub ,,y", pozostawiona bez uwspółcześnienia dla rymu./
Perłami okrył wszystkie polne róże;/
ŁzyI ze sklepienia łzy leciały duże;/
A we łzach sylfy z jasnością ogromną/
Deszczem spadały na białą i skromną./
Słysząc, że ściany płaczą coraz głośniej,/
Cała się szatą okryła zazdrośniej/
I wszystko oczom ciekawym ukradła,/
I jeszcze ręce skrzyżowane kładła/
Na alabastry widne, choć zakryte./
Tak nieruchoma stała --- a koło niej/
Igrały tęcze w blaski rozmaite./
ModlitwaJa wtenczas modlić się zacząłem do niej./
Ave Maria!/
Jak biała róża, kiedy się rozwija,/
Róż pokazuje z piersi odemkniętej,/
Taki rumieniec wyszedł z lica świętej./
I zamyślona odwróciła głowę,/
Palec na ściany kładąc kryształowe;/
Jak ta, co imię ukochane kryślikryśli (daw.) --- dziś: kreśli./
Lub o błękitnych jakich myślach --- myśli./
Wreszcie się do mnie obróciwszy rzekła:/
Piekło,,Może za miłość ja pójdę do piekła/
I gdzieś w piekielne wprowadzona chłody,/
Wszczepioną będę w kryształowe lody/
Jako ta bańka z powietrza i z tęczy..."/
,,Lecz prawda" --- rzekła --- ,,jeżeli się męczy/
Ta jasność, słońca stworzona promieniem,/
Którą lód w sobie mrozi i zabija,/
Można ją z lodu uwolnić westchnieniem..."/
Ave Maria!
VIII
Pójdziemy razem na śniegu korony!/
Pójdziemy razem nad sosnowe bory,/
Pójdziemy razem, gdzie trzód jęczą dzwony!/
Gdzie się w tęczowe ubiera kolory/
JungfrauJungfrau (niem.) --- szczyt w Alpach Szwajcarskich; dosł. panna. i słońce złote ma pod sobą;/
Gdzie we mgle jeleń przelatuje skory;/
Gdzie orły skrzydeł rozwianych żałobą/
Rzucają cienie na lecące chmury;/
0 moja luba! tam pójdziemy z tobą./
A jeśli z takiej nie wrócimy góry,/
Ludzie pomyślą, że nas wzięły duchy/
I gdzieś w niebieskie uniosły lazury;/
Żeśmy się za gwiazd chwycili łańcuchy/
I ulecieli z PelejadPelejady --- właść. Plejady, gwiazdozbiór nazwany od mitologicznych nimf, które, uciekające przed Orionem, zostały uratowane przez Zeusa przeniesieniem na firmament. gromadą./
I tylko po nas potok spadnie głuchy,/
I błyszczącą się łez rzuci kaskadą.
IX
Ach! najszczęśliwsi na ziemi nie wiedzą,/
Gdzie duchy skrzydła na ramionach kładną,/
Gdzie jak łabędzie zadumane siedzą;/
Ach! najciekawsi na świecie nie zgadną,/
W jakim szalecieszalet --- tu: szałas górski, drewniany domek. żyłem z moją miłą;/
I wiele nam róż do okien świeciło,/
I wiele wiszeńwiszeń --- forma B lm od rzecz. wiśnia. naokoło rosło,/
Ile słowików na wiszniach się niosło;/
Ile tam w każdą noc miesięczną, bladą,/
Kłóteńkłóteń --- dziś: kłótni. słowików płaczących z kaskadą;/
Ile trzód naszych szło na łąkach dzwonić.../
Ach! tego nawet śpiącym nie odsłonić/
Ani pokazać, ani zawrzeć w słowie.../
Łąka i szalet, i wisznie w parowie,/
W takim parowie, że stróż anioł biały/
Rozwijał skrzydła od skały do skały/
I nakrywał ten cały parów dziki,/
Szalet i róże, i nas, i słowiki.
X
Lecz nadto było cyprysowej woni/
I nadto barwy, co się w różach płoni;/
I chciała nas już miłość ująć zdradą. ---/
Było to rankiem --- pomnę --- pod kaskadą ---/
Byliśmy niczym nie strwożeni --- sami ---/
Czytając książkę pełną łez, ze łzami./
Wtem duch mi jakiś podszepnął do ucha,/
Ażebym na nią z książki przeszedł okiem. ---/
Była jak anioł, co myśli i słucha ---/
I nagle --- takim przejrzystym obłokiem/
Rumieniec smutny twarz jej umalował,/
ŻePocałunek nie wiem dotąd, jak się wszystko stało;/
Alem ją w usta różane całował/
I czułem ją tu, na mych rękach, białą,/
Sercem bijącą, brylantową w oczach./
Wtem nagle --- w jasnej kaskady warkoczach/
Coś pomieszało się i coś urzekło;/
Wiatr na nas rzucił całe wodne piekło/
I z kwiatów spłoszył wilgotnymi mgłami. ---/
Odtąd jużeśmy nie czytali sami.
XI
Odtąd w uśmiechach była dla mnie rzadsza,/
Smutniejsza, cichsza i bielsza, i bladsza./
W głębszych się coraz zanurzała cieniach/
I obrywała róże na strumieniach;/
Albo przy kaskad naciągniętej lutni/
Stawała słuchać tak jak ludzie smutni,/
Z twarzą spuszczoną; lub sama w ustroni/
Ręce na białą zakładała szyję/
Jak ta, co boi się albo się broni./
Lub jako gołąb, co w strumieniu pije,/
Do nieba jasnym wzlatywała okiem./
Już wolnym, sennym błąkała się krokiem/
I jaskółeczek utraciła zwinność,/
I zadumała ją całą --- niewinność.
XII
Widząc ją taką chciałem bronić siebie/
I rzekłem: ,,Luba! jak Bóg jest na niebie,/
Z sercaś mi wszystko odpuścić powinna;/
KwiatyLilija jedna wszystkiemu jest winna./
Otoś ty wczoraj w tym źródle, co bije/
Na jasnej łące, myła twarz i szyję;/
A tam za tobą prosta, niedaleka,/
Jak służebnica, co z rąbkami czeka,/
Lilija jedna, cała jasna, w bieli,/
Oczekiwała, aż wyjdziesz z kąpieli./
Widząc was obie takie białe, w parze,/
Myślałem, że śpiąc o aniołach marzę;/
I drżeć zacząłem, i zadrżałem wszystek,/
I jeden tylko poruszyłem listek,/
Ten listek inne poruszył listeczki,/
I szmer się zrobił --- ty wybiegłaś z rzeczki;/
I takeś prędko uciekała zlękła,/
eś łonem kwiatu potrąciła pręty;/
I lilijowa wnet łodyga pękła,/
I kwiat z niej upadł twoją piersią ścięty;/
A jam rozważać zaczął z twarzą bladą,/
Jak ten kwiat kruchy, jak ty jesteś zwinna./
I oto dzisiaj rankiem, pod kaskadą ---/
Nie jam był winien --- lecz lilija winna".
XIII
Płonęła wonna jak kadzidło mirry/
I widać było, że nie wiedząc płonie./
Głębszymi oczu stały się szafiry/
I prędsza fala białości na łonie,/
I dziwnym ogniem rozpalone skronie/
Wczesne zwiędnienie dawały bławatkom./
Ona z tych była, co się skarżą matkom,/
I skarżyła się gwiazd cichej gromadzie,/
Gdy do snu księżyc niepełny się kładzie;/
Gdy kwiaty szepcą miłośnie do ucha,/
Co zamyślone, własnych myśli słucha.
XIV
Czy ty gdzieś teraz, o miła, z rozpaczą/
Aniołom boskim mówisz rozżalona?/
Jak ci, co mówią skarżąc się --- i płaczą,/
Że była burza gromami czerwona,/
Że była grota posępna i ciemna/
I grocie z kaskad kryształu zasłona;/
Że była trwoga w ciemności tajemna,/
Razem niepamięć jakaś boskiej kary;/
I skarga smutna czystych nimf podziemna;/
Że nas tam samych dzień odstąpił szary/
I zastał z twarzą ognistą przy twarzy/
I ptasząt nas tak obudziły gwary./
Mówisz ty o tym, jak ta, co się skarży?/
AniołO! nie mów ty tak aniołom, niebieska!/
Bo każda twoja brylantowa łezka/
Jednemu będzie z tych jasnych pożarem./
Bo ja, ach, gdybym był także aniołem,/
Z rozpromienionym na błękitach czołem;/
I nieskończoność całą miał obszarem,/
I mógł zarządzać gwiazdami wszystkiemi:/
Nie chciałbym gwiazdy niebieskimi świecić,/
Lecz tylko rzucić błękity i lecić,/
I taką jak ty mieć moją --- na ziemi.
XV
Z groty ta piękna wyjść nie śmiała sama./
Słońca się może bała na lazurze,/
Że za promienne będzie i za duże/
Albo że będzie jako czarna plama./
Ale na niebie była z tęczy brama,/
Na wypłakanej rozwieszona chmurze./
Wyszła. --- I naprzód ją zdziwiły róże,/
Że takie były jak wczoraj różowe./
Zerwała jedną i podniosła głowę,/
I zadziwiła ją ta tęcza ranna,/
Niebios błękitnych przezroczystość szklanna,/
Krążek księżyca tonący w błękicie./
Zda się, że nowe ją zdziwiło życie,/
Tak w ciszy czegoś słuchała, tak biegła;/
Aż gdzieś w krysztale jeziora spostrzegła/
Na licu swoim przezroczystszą białość,/
Żywszy ust koral i większą omdlałość,/
I uśmiech pełny tęsknoty, i żałość./
Więc osłoniła się cała w warkoczu/
I więcej na mnie nie podniosła oczu.
XVI
KsiężycJest chwila, gdy się ma księżyc pokazać,/
Kiedy się wszystkie słowiki uciszą/
I wszystkie liście bez szelestu wiszą,/
I ciszej źródła po murawach dyszą;/
Jakby ta gwiazda miała coś nakazać/
I o czym cichym pomówić ze światem,/
Z każdym słowikiem, z listeczkiem i z kwiatem./
Jest chwila, kiedy ze srebrzystą tęczą/
Wychodzi blady pierścionek Dyjannypierścionek Dyjanny --- chodzi o księżyc, którego patronką w mit. rzym. była Diana.:/
Wszystkie się wtenczas słowiki rozjęczą/
I wszystkie liście na drzewach zabrzęczą,/
I wszystkie źródła jęk wydają szklanny;/
O takiej chwili, ach, dwa serca płaczą,/
Jeśli coś mają przebaczyć --- przebaczą;/
Jeżeli o czym zapomnieć --- zapomną./
O takiej chwili z moją panią skromną/
Jużeśmy siedli w naszych progach sielskich,/
Już rozmawiali o rzeczach anielskich.
XVII
Jak śpiewający na niebie skowronek,/
Z gór słychać było pustelnika dzwonek./
Rzekła raz: ,,Chodźmy do staruszka celi,/
Może rozgrzeszy, może rozweseli,/
Dłonie nam zwiąże i kochać ośmieli"./
Tak mówiąc wbiegła do sosnowej chaty,/
Szybko zamknęła wszystkie okienice,/
Ażeby na nią nie patrzały kwiaty;/
I ustroiwszy się jak gór dziewice,/
Wybiegła do mnie --- myślałem, że padnę!.../
Ani jej oczy kiedy takie ładne,/
Ani jej usta takie były świeże.../
MotylMotyla miała czarnego na głowie,/
Ten alabastrów od smagłości strzeże;/
I przeświecony od słońca w połowie/
Na czoło rzuca skrzydła cieniu duże;/
A pod motylem pochowane róże/
Spod czarnej gazy patrzały ciekawe,/
Na pół zamknięte, świeże, jeszcze łzawe;/
Wiedząc, że zawsze strzegę serca strony,/
Złośliwy motyl usiadł przechylony./
Myślałem, że mu to skrzydło połamię.../
Siadł i na lewe przechylił się ramię./
I któż by wierzył w przeczucia, co straszą,/
Gdy wyobraźnia cała szczęściem dumna!/
Gdym z góry spojrzał na dolinę naszą,/
Szalet się oku wydawał jak trumna,/
Maleńki, cichy; kiedym spojrzał z góry,/
Nasz ogród z wiszeń jak cmentarz ponury;/
I niespokojne o nas gołębice,/
I zadumane o nas w łąkach trzody;/
Ziemia smutniejsza, błękitniejsze wody,/
Zabite śmierci ćwiekiem okienice;/
Wszystko zaczęło mię straszyć i smucić,/
Jakbyśmy nigdy nie mieli powrócić./
Szedłem posępny i drżący na góry.../
Jeziora czarne, głazy, śniegi, chmury;/
Girlandy z orłów na błękitnym lodzie,/
Słońce czerwone jak krew o zachodzie,/
Dom pustelnika śniegiem przysypany/
I dwa ogromne na straży brytany,/
Krzyżyk na celi, gdzie siadały gile,/
Cela, pustelnik stary, księgi w pyle ---/
Wszystko to dzisiaj już podobne snowi.../
Pamiętam tylko, że promień zachodu/
Cały się na twarz rzucał Chrystusowi,/
Kiedy na palec jej zimny jak z lodu/
Kładłem pierścionek................../
.................................
XVIII
Gaje! doliny! łąki i strumienie!/
O nie pytajcie wy mię, smutne, o nią./
Są łzy, co mówić na zawsze zabronią./
A kiedy mówię, wpadam w zamyślenie;/
I widzę jasne, błękitne spojrzenie,/
Co się zaczyna nade mną litować,/
I widzę usta, co mię chcą całować,/
I drżę --- i znów mię ogarną płomienie./
I nie wiem, gdzie iść? i gdzie oczy schowa/
I gdzie łzy ukryć? i gdzie być samotnym?/
I staję blady, i kreślę jej rysy;/
Lub imię piszę na piasku wilgotnym;/
Lub błądzę między róże i cyprysy/
Jak człowiek, który skarb drogi postrada,/
Zmysły utracił i płacząc usiada/
Tam, kędy urny na grobowcach siedzą;/
Myśląc, że groby o niej co powiedzą.
XIX
Jest pod moimi oknami fontanna,/
Co wiecznie jęczy zapłakanym szumem;/
Jest jedne drzewo, gdzie harfowym tłumem/
Żyją słowiki jedna szyba szklanna,/
Gdzie co noc blada zaziera Dyjanna/
I czoło moje smutnym blaskiem mami./
I tak mię budzą zalanego łzami,/
Te drzewo, księżyc ten i ta fontanna./
I wstaję blady, przez okno wyzieram/
Słuchając różnych płaczów na dolinie./
Słowiki jęczą i fontanna płynie,/
Mówią mi o niej --- ja serce otwieram/
I o śmierć prędką modlę się z rozpaczą,/
I schnę, i więdnę --- i ach, nie umieram.../
I co dnia budząc mnie fontanny płaczą.
XX
WspomnieniaKiedy się myślą w przeszłości zagłębię,/
Nie wiem, jak sobie jej postać malować?/
Czy kiedy przyszła śpiącego całować/
Jak z rozwartymi skrzydłami gołębie?/
Czy wtenczas, kiedy uciekała trwożna?/
Czy gdy na jedną ze mną księgi kartę/
Wbijała oczy błękitne, otwarte,/
Na każde moje spojrzenie ostrożna?/
Czy kiedy wiejskim otoczona dworem/
Chodziła gdyby zaklęta królowa?/
Czy kiedy cicho uśnie pod jaworem?/
Czy kiedy goni? czy kiedy się chowa/
W księżyca blasku biała --- lub wieczorem/
Od Alp na śniegu różowych --- różowa?
XXI
Skąd pierwsze gwiazdy na niebie zaświecą,/
Tam pójdę, aż za ciemnych skał krawędzie./
Spojrzę w lecące po niebie łabędzie/
I tam polecę, gdzie one polecą./
Bo i tu --- i tam --- za morzem --- i wszędzie,/
Gdzie tylko poszlę przed sobą myśl biedną,/
Zawsze mi smutno i wszędzie mi jedno;/
I wszędzie mi źle --- i wiem, że źle będzie./
Więc już nie myślę teraz, tylko o temtem (daw. Mc) --- dziś: tym.,/
Gdzie wybrać miejsce na smutek łaskawe,/
Miejsce, gdzie żaden duch nie trąci lotem/
O moje serce rozdarte i krwawe;/
KsiężycMiejsce, gdzie księżyc przyjdzie aż pod ławę/
Idąc po fali... zaszeleści złotem/
I załoskocze tak duszę tajemnie,/
Że stęskni --- ocknie się i wyjdzie ze mnie.