Stanisław Trembecki Sofijówka ISBN 978-83-288-6681-2 Wstęp Poezja opisowa na pierwszą uwagę zdaje się być łatwiejszą od innych rodzajów, bo główną część dzieła, rzecz jego, samo nastręcza przyrodzenie, zostawując tylko talentowi poetyckiemu rozkład przedmiotu i stosowne wydanie. Ale ta łatwość jest tylko pozorną, bo rzeczywiście niełatwe do zwalczenia spotykają się trudności. Opisując na przykład przedmioty powszedne, każdemu znajome, jakiejże potrzeba sztuki, aby je czy to zręcznym wszystkich części wystawieniem i odbiciem, czy wtrącaniem własnych myśli, postrzeżeń i ustępów podnieść, uślachetnić i barwą nowości przyodziać! W malowaniu okolic najhojniej od natury upięknionych i godnych podziwienia śliski jest nader środek między pochwałą zbyt ogólną, deklamacyjną a dokładnym tylko, topograficznym szczegółów wyliczaniem. Dodajmy trudność utrzymania interesu tam, gdzie żadnej nie masz akcji, gdzie nic do namiętności nie przemawia, gdzie wszystkie zalety obrazu poetyckiego kończą się na doskonałej perspektywie, światłocieniu i kolorycie, a poznamy, jak wielkiego talentu, jak wysoko ukształconego smaku poema opisowe wymaga. Wszystkie te trudności pokonał Trembecki i wszystkie połączył zalety w opisaniu Zofijówki, które uważać można za arcydzieło, stawające obok najcelniejszych poematów tego rodzaju w jakiejkolwiek literaturze. Ale chwała Trembeckiego nie kończy się na przymiotach powszechniejszych, jakich wymagać by można po każdym sztukmistrzu i po każdym dziele sztuki pięknej. Trembecki ma przymioty sobie właściwe, które jemu i jego poezji dają wyższość nad poezją i poetów spółczesnych; gdy albowiem mowa polska poetycka charakter swój właściwy tracić zaczęła i postać przybierać obcą, francuską — Trembecki zachował cechy złotego wieku poezji narodowej. Kiedy naśladowanie i tłumaczenie poetów francuskich wprowadziło styl jednostajny tak dalece, że ta jednostajność w tłumaczeniu Iliady, Raju utraconego i Georgik francuskich co do zewnętrznego wydania zaciera zupełnie różnicę charakterów między odległymi wiekami, prostotą majestatyczną zdumiewającym Grekiem, między ponurym i olbrzymim Anglikiem i wreszcie lekkim, wymuskanym Francuzem — styl Trembeckiego wypływa z natury mowy ojczystej, jest więc giętki, sposobny równie do wydania górności, jak prostoty myśli i różnych w tej mierze połączeń i odcieniów, ale zawsze właściwym sobie sposobem, nie tracąc bynajmniej piętna narodowości i oryginalnego talentu. Kiedy sztuka rymotwórcza dzisiejsza zdaje się przechodzić w sztukę wierszowania i ubiegać się szczególniej o płynność, harmonią, połysk, rzadkie rymowanie i inne zewnętrzne ozdoby — mowa Trembeckiego potężna, z wyboru i mocy myśli zalety szukająca, bogata, rozmaita, powinna by zawstydzać i rozżalać nas, że tak ją na czerkieską przerabiamy. Czymże się stało, że Trembecki tak się wysoko nad innych wyniósł? Oto bez wątpienia, że warunki ukształcenia się na poetę w porze swojej poznał i dopełnić ich usiłował. Bo sztukmistrze, teraz zwłaszcza, podobnie jak uczeni, znać powinni dokładnie drogę doskonalenia się swojego; inaczej talent ich łatwo albo się wykrzywi i zdziwaczy, albo spospolituje i potworne albo niedołężne, jakich zawsze pełno, będzie przymnażał płody. Trembecki był silniejszy niż zwyczaj powszechny, niż moda i opinia panująca,. Więc świeżo wprowadzona gallomania nie miała wpływu na jego talent i mowę. Talenta i język klasyków starożytnych, talenta i język ojczysty wieków zygmuntowskich, poznawanie gruntowne historii, literatury i innych nauk, oto jest wszystko, z czego Trembecki pokarm talentowi swojemu wyciągnął, zdrowo go pielęgnował i po mistrzowsku kształcił. Stało się więc, że Trembecki, w mowie polskiej znalazłszy niewyczerpane skarby, umiał nimi hojnie, ale zawsze rozsądnie zarządzać. Wskrzeszanie wyrazów niesłusznie zaniedbanych, wcielanie cudzoziemskich z języka pobratymczego, nowych tworzenie, łamanie składni, śmiałych wyrażeń i zwrotów używanie, słowem: samowolna, ale szczęśliwa nad mową władza jemu samemu właściwą być się zdaje, którą gdyby kto nie talentem i nauką, ale ślepo naśladując, zuchwałym wdzierstwem chciał osiągnąć, skaziłby język i wydał się dziwacznie; czego liczne miewamy przykłady. A jako piękności poezji Trembeckiego skutkiem są wielkich talentów, obszernej i gruntownej erudycji, połączonej ze smakiem ukształconym mianowicie na wzorach klasyków polskich dawnych i klasyków starożytnych — tak, ażeby te piękności uczuć w całej mocy, potrzeba, oprócz stosownego usposobienia, znać dokładnie dawny język polski, a nawet języki starożytne. Dlatego to dzieje się nierzadko, że młodzi czytelnicy Trembeckiego chwalą go, łącząc tylko głos swój ad vocem populi, a niekiedy o jego poezjach dziwaczne na cudzą wiarę powtarzają zdania; dlatego to objaśnianie i komentowanie wszystkich pism Trembeckiego byłoby nader ważnym i użytecznym, prowadząc ku temu, iżby smak Trembeckiego mógł się stawać coraz powszechniejszym. Tak rozległe przedsięwzięcie nie zgadza się z planem niniejszego wydania; obraliśmy więc jedno tylko dzieło, to jest Zofijówkę, która pod tym względem na szczególną ze wszech miar uwagę zasługiwać powinna. Oprócz albowiem ogólnych wyżej wytknionych zalet, przypomnijmy, iż wielką, a może najgłówniejszą poematów opisowych ozdobą jest koloryt, czyli zewnętrzne ubranie; tu wiec Trembecki miał pole rozwinienia swojej mowy poetyckiej w całej wielmożności i blasku. Dlatego spotykamy w Zofijówce częściej niż w innych poety naszego dziełach zwroty śmiałe i niepospolite składnie. Wiele także przywiedzionych imion i miejsc historycznych stosownego wymaga objaśnienia. Układ poematu jest bardzo naturalny i prosty. Po ogólnym powitaniu ziemi ukraińskiej (do w. 40) i krótkiej pochwale Potockiego (od w. 41), który w owym kraju nad wszystkich „obywateli wyższość w sobie niesie”, poeta schodzi do opisania ogrodu Potockich jako okolicy szczególnie Ukrainę zdobiącej. Wymyśliwszy zdarzenie dające początek założeniu Zofijówki (od w. 53 do 100), przebiega następnie wszystkie jej części, gaiki (w. 117), groty (w. 121 i 126), ogląda skałę (w. 133 do 152), drzewa zasadzone na pamiątkę zmarłych dzieci (w. 153 do 168), mostem wstępuje do chłodniku, kędy niegdyś Pelej zdybał Tetydę (ustęp od 183 do 234 [w.]), przez kanał podziemny (od 237 do 258 [w.]) płynie do wyspy „AntiCirce”, której cudowne wymienia własności (do wiersza 290). Czerpając z przezroczystego strumienia (w. 295), dziwi się nad szaleństwem ludzi, którzy mając tak zdrowy i posilny napój, wolą ukracać sobie życie mocnymi trunkami; wszakże troskliwością rządu nałóg ten zgubny coraz staje się rzadszym; stąd poeta cieszy się nadzieją, że wkrótce pospólstwo ukraińskie, lepiej oświecone, wyrówna przodkom swoim, którzy niegdyś z mądrości u postronnych słynęli. (Ustęp o mędrcach północnych, od w. 337 do 352.) Od strumienia udaje się na pobliskie miejsce, zwane szkołą ateńską (w. 356), gdzie słucha rozprawiających mędrców (ustęp od 367 do 454 [w.]), nareszcie, obejrzawszy pomnik grobowy (od 469 do 492 w.), kaskadę (do 506 [w.]), kończy ogólną pochwałą ogrodu zawierającego tyle piękności i apostrofą do Zofii Potockiej (od w. 517 do końca), której pamiątce okolica ta poświęcona i od której przyjęła nazwanie. Uważać wypada, iż oprócz wmieszanych stosownych ustępów dla rozmaitości, samo to przechodzenie z miejsca na miejsce okazuje wielką sztukę poety, który prowadzając niejako za sobą czytelnika, martwemu obrazowi życie i ruch nadał; a wśród mnogich opisów, opowiadań, wtrąconych zdań i uwag każdy szczegół tak naturalnie wypływa z poprzedzającego i wiąże się z następnym, iżby rzec można słowami samegoż poety: „Nie przypadkiem, porządnym wszystko idzie ładem” (w. 384). [Adam Mickiewicz] Zofiówka Forsan et haec olim meminisse iuvabit. Virg[ilius] Miła oku, a licznym rozżywiona płodem, Witaj, kraino mlekiem płynąca i miodem! W twych łąkach wiatronogów rżące mnóstwo hasa; Rozroślejsze czabany twe błonie wypasa. Baran, którego twoje utuczyły zioła, Ciężary chwostu jego nosić muszą koła. Nasiona, twych wierzone bujności zagonów, Pomnożeniem dochodzą babilońskich plonów. Czernią się żyzne role; lecz bryły tej ziemi Krwią przemokły, stłuszczone ciały podartemi. Dotąd jeszcze, wieśniaczą grunt sochą rozjęty, Zębce słoniów i perskie wykazuje szczęty . W tych gonitwach, od obcych we śrzodku poznany, Szesnaście potem razy kraj odmienił pany. W nim najsroższe z Azyją potyczki Europy, W nim z szlachtą wielokrotnie łamały się chłopy. Przeszły więc niwy w stepy, a trawa bez kosy Pokrewne Pytonowi mnożyła połosy. W leciech niższych, otwartej acz nie było wojny, Utrapiał Ukrainę pokój niespokojny. To sieczowe nachody, to tauryckiej ordy Zdradne zawsze nad karkiem strzały, spisy, kordy, Dzicz wnętrzna, częsty rozruch i sąsiad niemiły Majętniejszych opodal mieszkać niewoliły. Dozorca się panoszył, a posiadacz grodu Za łaskę swego cząstki przyjmował dochodu. Katarzyna, przez czyny nieśmiertelna swoje, Gdy zniosła Zaporoża i Krymu rozboje , Odtąd dopiero każdy swojej pewien właści, Pod zbrojnym żyje prawem wolny od napaści. Wygnała barbarzyństwo rzeczy postać inna I obfita ziemica jest, czym być powinna. Ciągną ninie ku sobie te pola karmiące Przez niegościnne morze korablów tysiące. Ordessa zmartwychwstała i wymienia złotem Uroszony rolniczym owoc ziemi potem. Skutkiem przezornych rządów zaniedbane wioski Na wzór się przekształcają angielski i włoski; Zapomnianego niegdyś przystrojeniem kąta Gromadny obywatel pilnie się zaprząta. A jak w dodońskim drzewo Jowiszowe lesie, Tak Potocki nad innych wyższość w sobie niesie. Wielu o stopnie różne ubiegać się sili, Pierwszego jemu wszyscy zgodnie ustąpili. Wspominać przodków miałbym zbyt osnowę długą: Któż się z tym domem równać ośmiela zasługą? Wielkość męża, szanownych zbiór przymiotów rzadki, Przebaczanie, umysłu równość na przypadki I co dla swego kraju, co czynił dla ziomków, Na osobnej to karcie damy dla potomków. A dziś mię określania zatrudnią jedynie, Skąd imię Zofijówki i dlaczego słynie? Raz dano znać, że się lud z użaleniem skupił, Skarżąc się, że im ten zwierz pasieki wyłupił Ten porwanych jągniątek krew niewinną chłeptał, Tamten kłosy Cerery wyżarł i wydeptał. Zwołano zaraz psiarnie, stoją koni zgraje, Młódź, chciwa niebezpieczeństw, znak ochoty daje. Niebawem idą w pole. Jeno zjęto sfory, Głosy psów, trąb, myśliwych powtarzały bory. Pan sam w dzikie przesmyki między skały spieszył, Wtem bełt puszczony łukiem śród piersi mu przeszył. Gdy chcąc postrzec mordercę, pojźrzy wkoło z jękiem, Strzelczyk się na powietrzu kołysze z uwdziękiem I mówi: «Nie narzekaj, przyjazna ta rana Dla pełności twojego szczęścia jest zadana. Dostojne masz honory, mnogie masz dostatki, Miej i tę, co przyjemność mojej zrówna matki. Gdzie Silnica z Tulczynką strugi czyste sączy, Hymen twoje z Zofiją przeznaczenia złączy. Imię jej tym dasz miejscom, gdziem ci się objawił, Słuszna, byś je z tych przyczyn wiekopomnie wsławił, A na powinnej dla mnie dodatek ofiary, W rozkoszne zamień sady te niezgrabne jary. Własnej ku budownictwu nie żałując dłoni, Poznaczę ci obrysy mojej grotem broni. Tu, gdzie się w amfiteatr wyższe toczą góry, Wznieś mieszkanie dla naszej przyjaciółki, Flory. Tam dalej pysznym rzędem koryncka kolumna Niechaj dźwiga świątynię kochanki Wertumna . Nie jest ona niewdzięczną. Jej odpłatnym darem Giąć się będą jesiennym gałęzie ciężarem. Tam, gdziebyś miał rozrywkę ty i twoje dziatki, Z tajoną wspaniałością porozsiewasz chatki, Resztę oddałbym woli, gdy postawisz z przodu Posąg Minerwy, twego opiekunki rodu. Wysoką waszę świetność winniście Palladzie, Ona was w boju, ona zasilała w radzie, Ona cię zawsze wiedzie i w tym tylko błądzisz, Że wielu serca twemu podobnymi sądzisz. Na łowach ten się układ między nami czyni, A że córa Latony jest łowu mistrzyni, Zrobisz jezioro, w które Wilgi kryształ zlany Może nosić nazwisko zwierciadła Dyjany. Zrób, nie zrób, co ci prędzej myśli radzą chętne, Czczenia upartej panny są mi obojętne». Rzekł i na krwawym brusie pociągnąwszy strzały, Unosić się poleciał nad chersońskie wały. Te umowy rzetelność iścić każe święta, Stąd dane Zofijówce i wzrost, i przynęta. Łamanych skał rządniejsze poczyniwszy składy, Mieszkać na nich zamorskie wezwano dryjady. Stali dające odpór i chropawe głazy Przechodzą na kolosy i bogów obrazy. Robota trwa bez granic i po każdej wiośnie Zawsze coś pamiętnego zdobieniom przyrośnie. Takiego tu dawnymi nic nie znano laty: Rozgłos miejsca odległe napełnia powiaty. Nie dość nam słyszeć, wszystko chce przebiec szeroko Ciekawe, a w Tulczynie znarowione oko, Gdzie znajdując przedmioty z każdej miary znaczne, Wszelkie potem średniości zdają się niesmaczne. Pędzę, z utrudzonego nie zstępując konia, Aż gdy mię Zofijówki otoczyła wonia, Stworzenie wszędy świeże spostrzega źrenica To mię bawi, to cieszy, to zmysły zachwyca. Chudą pierwej golizną świecące pagorki Z daleka przyniesione ocieniły borki, Gdzie między krajowymi umieszczane drzewy, Są z Libanu, z Atlasu, z antypodów krzewy. Od nich mię po kamieniach noga niesie letka Ku niższej grocie króla, rzeczonej Łokietka. Nie wszystkim w tę jaskinię uczęszczać się godzi, Młodszy świat w niej się bawi, Patagon nie wchodzi. A stamtąd pochodziste przebiegłszy zielenie, Starowniej kuta grota większe ma przestrzenie, Z czoła olbrzymi granit na kształt słupa stoi, Krenica ją z opoki wytłoczona poi. Tam słodki wiersz, którego żaden wiek nie zmaże, Wchodzącemu w tę grotę szczęśliwym być każe. Smutnym nieposłuszeństwem ciężko jest przewinić, Ten kazał, co szczęśliwszych chce i może czynić. Przy lewej stronie drogi, od swych sióstr osobna, Wisząca grozi skała Leukacie podobna, Na której, gdy ich miłość niewzajemna pali, Lekarstwa długiej męce amanci szukali: Po wzdychaniach ostatnich, w krótkim ciała rzucie, Żalu, gryzot, boleści pozbywając czucie. Młode i hoże nimfy, co na wasze wianki Przy wdzięcznych Bohu nurtach łączycie równianki, Nie bądźcie nieużytne i przez wspólną tkliwość Nagradzajcie uprzejmą kochanków życzliwość. Bo jeśli na ich modły duszę macie twardą, Jeśli wierne usługi płacicie pogardą, Jeśli w daniu otuchy zbyt jesteście trudne, Jeśli dla szczerze prawych będziecie obłudne, Gdy kto, wpędzony w rozpacz, z tej wyżyny zleci, Okrucieństwa waszego pamiątkę zaszpeci. Tymczasem, żeby takiej nie podpadać szkodzie, Przezorność nakazała zabieżeć przygodzie. Z dębu w leśnej odzieży ułożona sala, Zasłaniając przepaści, gorzką myśl oddala. Idąc, gdzie znęcająca murawa się ściele, Znak skończenia naszego przerwał me wesele. Posępne stoją ciosy, ukochane cienie, Wam na cześć: Konstantemu, Mikule, Helenie. Bez względu na maleństwo zamknął los do trumny Wielkie domu nadzieje i przyszłe kolumny. Żyjecie dotąd w sercach, a wasze wspomnienia Łzy matki wyciskają i ojca westchnienia. Nikłą im radość, długą sprawiliście żałość, Mający krasę kwiatów i onych nietrwałość. Co nam zostaje życzyć: niech do tej ustroni Popioły z ciałek waszych przenasza Fawoni. Święte pola Elizu opuściwszy czasem, Bawcie się z nasadzonym od rodziców lasem; Niech was dziecinny szelest świadczy tu przytomnych, Zmieszany z szmerem zdrojów i powiewów skromnych. Stąd krążę, gdzie rozlewu pilnujący ścieków Z jednego most granitu kły wyzywa wieków. Inne z kruszcu Chalybów wytopione sztucznie, Mniemam, że je ulali Mulcybera ucznie. A na rzucenie z procy czworogranną miarą Leży ucieczka pewna udręczonych skwarą. Gmach ten, z miąższego muru, od wierzchu do dołu Z płynącego namiotem okryto żywiołu. Imię ma Tetidijon. Troskliwością ginę, Pytając niewiadomych o zwiska przyczynę. Nad moją ciekawością raczył się użalić Metzel, uczony zamki wystawiać i walić. Tęgiego wychowaniec pojętny Gradywa, Tymi, rzecz objaśniając, słowy się odzywa: «Między morskiego niegdyś królewnami stanu Cudnej była urody wnuczka Oceanu. Tetis tylko słyszała swe powszechnie chwały, Sam Wszechmocny nieszczupłe czuł do niej upały, Ale zoczywszy w starej przeznaczenia księdze, Że syn Tetydy ojca przewyższy w potędze, Gdy ten przedwieczny wyrok niecelnym rozumie, Wstrzymał się i kochanie ustąpiło dumie. Garnęła się prócz niego do dziadowskich progów Wielka liczba zalotnych i bóstw, i półbogów. Wyniosła wnuczka, takim okolona dworem, Nie uznała potrzebą kwapić się z wybiorem. Dostrzegł Pelej, że Tetis często na delfinie Do swojego chłodnika w żary słońca płynie. Czatuje i gdy ona, zrzuciwszy obsłonki, Snem posilnym znużone uczerstwiała członki, Dech wstrzymał, cicho dybie, a będąc już bliski, Na pieszczone ramiona zarzuca uściski, Strzelistą łączy prośbę. Ta mu się nie szczęści: Znaki wziął za odpowiedź paznokcia i pięści. Zapalczywa bogini, gdy szybko wyskoczy, W nieznanego zuchwalca groźne topiąc oczy, Wnet się czoła wzajemnym odpieraniem gniotły, Noga nogę podcina i barki się splotły. Chce ją nieulękniony syn Eaka pożyć, Chce Tetis złamanego pod swe stopy złożyć. Ten ręce silno chwyta, ta silno wydziera, Tę pycha mocną czyni, tego miłość wspiera. Po daremnie straconych usiłowań wielu Udała się bogini do przemian fortelu. Raz mu się zda lampartka, znowu hydra śliska, Nie puszcza jednak młodzian i potężnie ściska. Widząc, że bohatera straszydła nie trwożą, Postawę sobie Tetis przywróciła bożą. Rzekł Pelej: »Musisz ulec i być ze mną w parze, A jutro ci przez wdzięczność wystawię ołtarze«. Ta się wszelako broni, nie mogąc nim miotać, Gniewna, że się jej próżno przychodzi szamotać; A choć się natarczywą napaścią obraża, Gładkość młodzieńca, zręczność i odwagę zważa. Pobudzani kolejną zwycięstwa nadzieją, Gdy po tylu dużaniach znoje się z nich leją, Gdy ta poczęła słabieć, a ten siły krzepił, Broniącej się mężnego Achilla zaszczepił. Za gwałt zrazu nieznośny, ale potem luby, Na doskonne z nim Tetis zezwoliła śluby. Grzech ten niezmierną sławę śmiertelnikom czyni: Przemożona i wzięta za żonę bogini. Śmiały zamiar i walka chwalebnie skończona W pismach zadunajskiego wiekują Nazona. Pan miejsca na pamiątkę szczególnej przygody Wskrzesił chłodnik Tetydy, odziały go wody». O tym przypadku myśli roztargniony tłokiem, Minąwszy obłąkanym zwykłe ścieżki krokiem, Widzę łódź, której strzeże przewoźnik sędziwy. Kędzior modrawą brodę zagęszczał mu siwy, Wzrokiem błysnął ponurym, ani mię powitał, Ani wsiadającego, gdzie chcę płynąć, pytał. Mamli wstyd mój wyjawić? Tylko ruszył wiosła, W podziemne mię ciemnice jego barka wniosła. «Żegnam cię, słońce lube… za cóż tyle kary? Żywy, siódmym przykładem, wchodzę między mary. Tu więc na mnie czekałeś, o Charonie chytry! Ani trackiego wieszcza nie mam z sobą cytry, Ani Sybilla złotej dała mi gałęzi, W swych głębinach bezdennych Pluton mię uwięzi. Och! Jak przykre, jak długie zdają się tu pory, Kiedy noc wieczna rzeczom wydarła kolory. Głos mój niknie… krew ziębnie… aż postrzegam zorze I barka się na słodkie wysunęła morze. Po morzu tym szedł okręt, sprawnym cięty dłotem, Ujaśniony farbami i lśnący się złotem; Wiatrom on igrającym bisiory nadstawiał. W takim się wódz Wenetów uroczyście pławiał I na takim zaślubiał adryjackie wody, Wprzód niż mu poniewolne dał Francuz rozwody. Okręt dążył do wyspy; acz niewielkiej miary, Wielkimi ją bogowie uczcili obdary. Postać ma w długi okrąg, Anti-Circe miano, Które jej dla dzielności osobliwszej dano. Łakoma swoje Circe bogacąc obory, Cnych rycerzy w podlejsze zamieniała twory, Bystrzejszym z przyrodzenia napełnianych duchem Tych szczecią nikczemniła, tych przydłuższym uchem. Tu przeciwnie: przybywszy bydlątka i zwierzę, Każde z nich lepszość, każde twarz człowieka bierze. Tygrys, którego na to chce natura chować, Żeby miał kto na ziemi psuć, niszczyć, mordować, Jak tylko kroki stawił na błogim tym brzegu, W mężów ludzkości pełnych uczuł się szeregu. Małpeczka przez krój szaty, ruszenia i miny Odległej przetwarzała mieszkańców krainy; Tu rzuciwszy nowotki, przestawszy być modną, Stała się z obyczajów naśladowań godną. Wieprz, którego zabawa przemyślać o jadle, Cała rozkosz w próżniactwie, cały zaszczyt w sadle, Żarłoctwo i lenistwo czyniło go winnym, Teraz jest wstrzemięźliwym i z rychłością czynnym. Gryf, trudniący się złota nadpotrzebnym kryciem, Głośny był potem kruszców przystojnym zażyciem. Kret, który w ziemskie tylko dawniej rzeczy wglądał, Pojźrzał w niebieskie gmachy i być w nich zażądał. Motyl, który wpadając między kwiatów gminy, Swawolnie z jednej latał do drugiej rośliny, Płochej na tym ostrowie przestawszy podróży, Stałym został i znalazł trwałe smaki w róży. Tak pomyślne przemiany, takie cuda zdarza Wyspy moc i czci godne wzory gospodarza. Wraz mię na wszystkie strony rozmaitość woła. Pierwszość otrzyma brzegów zieloność wesoła. Mierzę potem, na garbek wstępując wysoki, Jedne więcej nad drugie żądniejsze widoki. Spuszczając się w niziny, dobiegłem ponika, Który hojnie z otworów kamiennych wynika; Wkoło kryty, gałązka żadna go nie trąci Ani promień rozciepli, ani ptak zamąci. Przejźrzystość dyjamentu a letkość deszczowa Sprawia, że się ta woda zda innych królowa. Podoba się smakowi, podoba się oku; Pragnienia nigdy w milszym nie złożyłem stoku. Gdyby taki znaleźli Arabowie spiekli, Sami by się o jego użycie wysiekli. Okoliczne osady, bliższe tego zdroju, Jak wy szukać innego możecie napoju! Wszak on wszystkich, którym go kosztować się godzi, Cieniuchną rzeźwi treścią, odwilża i chłodzi, A trunkiem wyrabianym napełniane czasze, Obrażając wnętrzności, ćmią pojęcia wasze. Ziemia, przychylna matka, odpędzając głody, Na pokarm dała ziarna, owoce, jagody; Ale my onym inne stanowiąc przepisy Przez sztuczne pokarm w napój mieniemy zakisy. Pracował ludzki dowcip i doszedł sposobu Ująć sobie rozsądku i przysunąć grobu. Wielki monarcha, losy dany nam szczęsnemi, Skinieniem zdolny ruszać część największą ziemi, Nie dość, że swym poddanym stałe zrządza gody, Państwo to nigdy szerszej nie miało swobody; Wszystko pod jego berłem może nam się godzić Prócz tylko sobie samym i stanowi szkodzić. Nie dość, że doskonali Marsowe rzemiosło, Które imię Rosyji między gwiazdy wniosło; Któryż dziś lud i których silna królów ręka Naszych nie pragnie sprzyjań, gniewów się nie lęka? Nie dość, że obyczaje chwalebne i czyste W swych państwach przez przykłady zasiał osobiste, Nie dość, że się prawami wybornymi wsławia, Przez co ludy tak różne zbliża i poprawia, Nikomu ojcowskiego nie chybiając względu, Jeszcze się zajął dobrem najniższego rzędu: Zachęca, nie oszczędza starania i pracy, By poznali potrzebne litery wieśniacy. Takich od źrzódeł światła gdy dostanie kluczy, I pospólstwo na sucho myśleć się nauczy. Dniestru i Borystenu pobrzeża przyjemne Miały mędrców, gdy Greki jeszcze były ciemne. Powściągliwy Awarysz, te pijący wody, Strzały pędem celniejsze przebiegał narody; Tak w drodze znalezione wysysając ziółka, Nektary w swój ul znosi pracowita pszczółka. Ów Zamołczy, którego wiadomości zbiory Potem do Samijczyka przeszły Pitagory; Długa po nim tęsknota i pamiątka droga Z światłego śmiertelnika uczyniła boga. Anacharsis, którego w ciąg wieków daleki Uwielbiali bez końca Rzymianie i Greki, Kochany, długo żywy, gdyby w swoje strony Rozum tylko przynosił, a nie zabobony. I Swera nie należy mijać wspominania, Który był jednakiego z stoikami zdania. Humania pan, miłośnik prawdy i nauki, Chcąc wskrzesić tak szlachetne poprzedników sztuki, Wybrańszymi drzewami opasane pole Ateńskiej w Zofijówce nadać raczył szkole, Wolnym tchnące powietrzem, nieściśnione murem, W jakim lubił rozprawiać Krates z Epikurem. To wszelkich wnioskujących w swe obręby wpuszcza: Z ich pokłóceń częstokroć prawda się wyłuszcza. Wszedłem tam przestrzeżony, że w te właśnie czasy Dwa w niej szkolne atlety chodziły za pasy. Nie rozumiem, co pierwszy, co wyrażał drugi, Choć ich głosy powtarzam, jak czynią papugi. Sędziwszy z nich, zaczęte już kończąc rozmowy, Tak niewyszukanymi gruntował je słowy: «Gdy więc o wszystkich rzeczy namieniamy wątku, Ten końca mieć nie będzie, jak nie miał początku; Nigdy go nie przyrasta, nigdy nie ubywa, Ale się coraz inną postacią okrywa. Żadnego z tych już we mnie proszku nie zostało, Które moje składały przed półwiekiem ciało. Na ich miejsce przez pokarm, oddech i napoje Innych żyjątek części obróciłem w moje, I co było dopiero ziarno, drzewo, ziele, Jest duchami, krwią, kością, żyłą w moim ciele. Co chwila w niedostrzeżne rozrabiany pyłki, Znowu innym istotom idę na posiłki. Gdy ciał naszych budowla, niszczejąca z wolna, Niebieskiego brać ognia już nie będzie zdolna, Zwać to zwykliśmy skonem, a nasze ostatki Innym rozda żyjątkom wielkie łono matki. Tak na świecie najwyższej mądrości układem, Nie przypadkiem, porządnym wszystko idzie ładem: I zawsze skutki przyczyn, czy większe, czy drobne, Jednakich są jednakie, podobnych podobne. Potrójnym kula ziemska nadana obrotem Wkoło swej własnej osi szybkim chodzi lotem, Powolniejszym corocznie w stare wchodzi mety Wkoło światłem i ciepłem darzącej planety; Najleniwszym z północy ku południu krąży. I stamtąd ku Tryjonom tymże biegiem dąży. Pierwszy ruch dni oddaje, drugi wraca lata, Ziemskiego niesie trzeci odmłodnienie świata. Gdy więc swych będzie kresów dzisiejszych dochodzić, Ciż sami znowu wtedy będziemy się rodzić; Taż wilgoć nas napoi, też nakarmią strawy, Ciż sami przyjaciele, też będą zabawy, I znowu nas fortunne koleje podadzą Pod mądrą i łaskawą Aleksandra władzą. Wszystkie jestestw żyjących i nieżywych stany Bez żadnej dawne losy odżyszczą odmiany. Uczeni takim czasy kołujące tokiem Wielkim zwą peryjodem, filozofów rokiem. Umieją oni zliczyć lata, dni, godziny, Gdy się też same skutki, też wrócą przyczyny. Biorąc miarę powrotów z wieczności obrazów, Byliśmy, czym jesteśmy, milijony razów, I póki potrwa ziemia, póki starczy słońca, Żyć, gasnąć, odradzać się będziemy bez końca. Gmin wiedzieć nie jest winien, że z natury daru Te są wiecznego chody niezmienne zegaru». A że nawet i mędrsi mają swe przysady, Z roztrząsań wszczął się hałas podobny do zwady. Jeden w to mocno wierzył, drugi brał za żarty, Wszystko przecząc, powagą starych pisań wsparty. Ja obu z zadumieniem słuchałem prostaczym, I stanęło na koniec… przepomniałem na czym. To tylko mam przytomne, że stygnąc pomału, Od twierdzeń nadto górnych zeszli do morału. Młodszy mówił, a starszy z odpowiedzią czeka: «Rozkosz być sądzę dobrem najwyższym człowieka. Lecz to za istą rozkosz wziąłby chyba tępy, Co koniecznie szkodzące pociąga następy. Mało ceńmy, co umysł na moment weseli, Mignie tylko i ginie jak płomień z kądzieli; Nieuważnych żądania krótka słodycz nieci, Są łakotki dla małych, są dla starych dzieci; Owszem, niech ta ostrożność czujną baczność zwraca, Czy naszych sił nie wątli, czy życia nie skraca. Cukier jest wprawdzie słodki, temu jednak biada, Kto często lub nad miarę cukrem się objada. Przez wyczyszczony rozum i cnotliwe życie Zyskuje się prawdziwej rozkoszy nabycie. Ta jest ostatnim celem, ta naszą nagrodą, Do mej tamte dwa środki nieochybnie wiodą. Złego nic, a dobrego nadzieławszy wiele, Stajemy się nas samych wnętrzni przyjaciele. Szacunek, tak zjednany, nigdy w nas nie ginie, Nieprzerwanej pociechy stąd uczucie płynie. Czym by się człowiek prawy miał kiedy zasmucić, Gdy mu nic serca skrytość nie zdoła zarzucić? Ma on namiętnostkami nieskażone skronie Nie blednie winy trwogą ani wstydem płonie. A jeśli zdarzeń ślepych dokuczą mu wady, Bezróżnie je przyjmuje jak wichry i grady. Dopełnia obowiązki w radosnym sposobie, Które winien i drugim, i samemu sobie; Bo myśl i ciało będąc umieszane ścisło, Od ich zdrowia zwiększenie rozkoszy zawisło. A gdy dobrze strawionym obciążony wiekiem, Pozna, że już przychodzi przestać być człowiekiem, Tak się spokojnie złoży z przodkami pospołu, Jak gdy po walnej uczcie wstawałby od stołu». Nie czekając zawiłych rozstrzygnienia sporów, Uciekłem do pachnących czerpać rozkosz borów. Tysiąc jest jej rodzajów, cała na tym sztuka, Żeby ją wszędy znalazł, kto dokładnie szuka. Pysznię się, że nasz pochód lepiej znam nad onych W głównej ateńskiej szkole gadaczów ćwiczonych, Gdyż kapłan Apollina, mówiąc kiedyś ze mną, Oznajmił mi człowieka pierwotność tajemną: Prometeusz, kształt bogów ulepiwszy z gliny, Kradzionym ogniem onej rozruszał sprężyny. Po tak zdumiewającym i najpierwszym cudzie Od tej gliny ogrzanej wszyscy poszli ludzie. A zaś od brata jego bieg natury znany Stopniem niższe i nieme wywiódł koczkodany. Gwar ciżby, lin skrzypienie, głośne szczęki młotów Zwróciły moje kroki w stronę tych łoskotów, Gdzie długi głaz, z wnętrzności wyrąbany skały, Mnogie siły złączone z trudnością dźwigały. Z ciemności wydostany to będzie miał zyskiem: Chmury swym dzielić końcem, zwać się obeliskiem. Komu on wystawiony, świadczy napis ryty: «Wnuk Dijony dla czwartej poświęcił charyty». W głębszym gładzonych ciosów leżą stosy lesie, Z których się znakomita piramida wzniesie, Nie inne w każdym boku strzegąca rozmiary, Jakich dla Cestijusa Rzym pozwolił stary. Ta bolesnym wspomnieniem rażąca mogiła Czyjeś niepospolite zwłoki będzie kryła, A choć o wszelką nowość przywykłem się badać, Czyje? boję się pytać i nie pragnę zgadać. Niechaj ta za dni naszych nie nadchodzi pora, Gdy ma zniknąć ozdoba ziomków i podpora. Opatrzność, która krajom wielkich ludzi skąpi, Czym równym szkodę tylą nieprędko zastąpi. Nie spiesz się, budowniczy, słuchaj ludów głosu, Nie kładź rychło pierwszego pod mogiłę ciosu, Aż kiedy dwa od dzisia miną pokolenia, Dopiero… nie kładź jeszcze i wtedy kamienia! Nagły mię smutek objął i walczy z rozumem. Pójdę tam, gdzie gwałtownym rzeka lecąc szumem, Gdy słuch zaprząta brzękiem i wejźrzenie bawi, Zbyt ściśnionemu sercu jakąś ulgę sprawi. Dostatek, moc przemysłu i sztuka rzemiosła Bliższe wody ściągnęła, złączyła, podniosła, Z nich kanały, fontanny, z nich obrusy szklane; Płyną, skaczą, błyskoczą, pod wagą rozlane; Ale przemogła inne ogromna kaskada, Którą, od siebie większa, Kamionka wypada. Rozściełać się, nurkować czy piąć się na głazy, Wzięte posłuszna nimfa dopełnia rozkazy I mimo praw swej równi, służąc do igrzyska, Albo ryje otchłanie, albo w obłok tryska. Kto gajów tuskulańskich smakował ochłody, Kto uwieńczał Tyburu spadające wody, Kto straszne Pauzylipu przebywał wydroże, Jeszcze i Zofijówce zadziwiać się może, I wyzna, jeśli szczerość usty jego włada: Czym tamte w częściach słyną, ta razem posiada. Warto miejsce nawiedzin, a wspomnienia dziejów Gust, możność, koszt, użytych tłumy Briarejów. Ważąc pracy niezmierność i zdobienia liczne, Rzeką późni: «Było to dzieło monarchiczne». Lecz te miejsca, Zofijo, więcej zdobisz sama, Podobniejsza niebiankom niż córkom Adama. Ciebie to spuścił Olimp, chcąc trudy nagrodzić, I chcąc takiego męża ważne troski słodzić Godne są w jego domu wiek utwierdzać złoty Twe wdzięki, twe piękności, twe łagodne cnoty; A póki między rodem ludzkim raczysz gościć, Pół świata czcić cię będzie, drugie pół zazdrościć. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/trembecki-zofiowka. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Stanisław Trembecki, Zofjówka. Wstęp i objaśnienia Adama Mickiewicza. Biblioteka arcydzieł literatury nr 15, Poznań 1923. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Aleksandra Kopeć-Gryz, Aleksandra Sekuła. ISBN-978-83-288-6681-2