Taras Szewczenko Urzeczona tłum. Władysław Syrokomla Причинна Stękają, ryczą, dnieprowe fale, Wicher w gwałtownym uderza szale, Nadbrzeżne wierzby skrzydły silnemi Wyrzuca w górę, zgina ku ziemi. Bladawy księżyc tylko przez szpary Wyjrzy niekiedy z chmurnej pieczary, Jak w Czarnym Morzu łódka wśród burzy, To się pogrąży, to znów zanurzy. A jeszcze kury nie piały trzecie, I jeszcze cicho na bożym świecie. Świegoce ptactwo w rozliczne tony I rozłożyste skrzypią jesiony. Kiedy wszystko tak w naturze Tchnęło niepogodą, Coś bieleje tam przy górze, Czerni się nad wodą. Czy rusałka wyszła jaka Bawić się jak dziecko, Albo czeka na Kozaka Zwabić go zdradziecko? Nie rusałka, lecz dziewczyna, Aż spojrzeć boleśnie, Sama nie wie, co poczyna, Bo się błąka we śnie. Stara wróżka tak zaklęła Zaklęciem swej woli, By tęsknoty jej ujęła, Co w jej sercu boli, Aby chodząc o północy, Dotknięta urokiem, Wyglądała kochanego, Co zginął przed rokiem. Miał powrócić w krótkiej chwili, Ale powrót zwłoczy. Nie kitajką gdzieś pokryli Mołodzieckie oczy, Nieomyte łzą dziewczyny Jego białe lice: Orzeł z obcej gdzieś krainy Wykłuł mu źrenice, Wilki ciało rozszarpały Wilczętom na strawę… Próżno czeka przez dzień cały I przez noce łzawe. Już nie przyjdzie, nie przywita Dłonią przyjaciela, Już jej nigdy nie zaświta Piękny dzień wesela. Długiej kosy nie rozplotą, Jej ołtarz — mogiła, Umrze biedna a sierotą, Jak sierotą żyła. Taka jej dola… O Boże mój miły! Za co jej młodość skarałeś tak srodze? Czemu kazałeś pokochać nad siły Kozackie oczy?… O, przebacz niebodze! Kogoż ma kochać?… Wszak rodziców nie ma. Jedna jak ptaszek na świata przestworze, Wszak ona młoda z czarnymi oczyma — Ześlij jej dolę, miłosierny Boże! Winnaż gołąbka, że gołąb jej luby Zaginął w szponach krwawego sokoła? Że ona przenieść nie mogąc zaguby, Lata w powietrzu i grucha, i woła? Ale szczęśliwa, bo pod niebo lata, Bliższa jej boża tajemnica skryta: Biedna sierota od zimnego świata Nic się nie dowie, nic się nie dopyta. Gołąbka patrzy z wysokiego kraju, I znajdzie swego — a jejże kto powie, Czy luby błądzi po ciemnej dąbrowie? Czy poi konia z bystrego Dunaju? Gdyby pożyczyć lotu od orlicy I tam zobaczyć za przestrzenią wodną, Może się w innej pokochał dziewicy, Toby przez zemstę zdusiła niegodną. A jeśli zginął, jeśli dola taka, Toby otwarła mogiłę zieloną I legła obok lubego Kozaka — Serce nie lubi, aby się dzielono. Lecz Bóg inaczej, serce chce inaczej, Cierp biedna duszo — przywykniesz powoli I do boleści, i do łez rozpaczy… Trzeba do swojej stosować się doli. Ona błądzi — Dniepr ponury. Cicho milczy — duma snadź. Wicher rozbił czarne chmury. I układa morze spać. Księżyc świeci, jakby pała, Takie blaski rzuca w dal. Pluchnął Dniepr — i dziatwa mała Wypłynęła igrać z fal. Miły uśmiech w każdym licu, A na ustach barwa róż. «Pójdziem grzać się po księżycu, Bo odeszło słońce już». . . . . . . . . . . . . . . . . . Matka woła: «Hejże, dzieci! Czy wy wszyscy… drugi… trzeci? Niech się każdy w kółko zbierze, Coś poszukać na wieczerzę. Pohulamy, poigramy I piosenkę zaśpiewamy, A piosenki ton wiadomy, O tym duchu, co ze słomy! W ruch, dzieci, w ruch! Słomiany duch! Bo mnie matka porodziła I niechrzczoną położyła. Ej, księżycu, prosim szczerze. Chodź ty do nas na wieczerzę! Na wieczerzę przysmak zjecie, Trup Kozaka w oczerecie. Czarnobrewiec pełen wdzięku Srebrny pierścień miał na ręku. Hej, księżycu, świećże jasno, Rozpędź twoją chmurkę ciasną, Byśmy mogli hulać nieco. Póki wróżki nie nadlecą, Póki kogut nie zakrzyczy, Puszczaj blask swój tajemniczy. Lecz pod dębem… patrzcie, młodzi, Jakaś postać w bieli chodzi: W ruch, dzieci, w ruch! Słomiany duch! A mnie matka urodziła I niechrzczoną utopiła…» Niechrzczone dzieci zachichotały, Ich się chichotem gaj rozległ cały. Dziatwa z hałasem pod dąb pośpiesza. Nagły widok wtem porazi, Wstrzymuje się rzesza: Ktoś na pień dębowy włazi, Po wierzchu się wiesza. To dziewczyna, co błądziła Przy blasku księżyca: Taką biedę jej sprawiła, Wróżka czarownica. I z wierzchołka nadgniłego Patrzy w okrąg cały, Zeszła…. nogi śmiało biegą, Ręce nie zadrżały… A rusałki koło drzewa, Między oczerotem. Kiedy z dębu zeszła dziewka, Duszą ją łoskotem. Podziwiały wodne córy, A gdy wrzasły trzecie kury, Znów pluchnęły w wodę, I skowronek zapiał wcześnie Z niebieskich obszarów, I kukułka śpiewa pieśnię Z dębowych konarów, Trysnął piosnką słowik z cieni, Księżyc w gaj się chowa, A za górą się promieni Jutrznia purpurowa. Gaj czernieje ponad wodą, Gdzie Lachy chodziły; Grając w barwy z jutrznią młodą, Siwieją mogiły. Zagwarzyły z sobą gaje, Szumią wierzby liście, A pod dębem dziewczę młode Śpi już wiekuiście. Śpi — nie słyszy, jak ją wita Śpiew kukułki głośny; Ani nawet jej zapyta O swe przyszłe wiosny. A nad Dnieprem z drugiej strony, Kozak mknie po borze, Konik wrony unużony Ledwie stąpać może. «Ha, ustałeś, towarzyszu, Droga niedaleka; Dziś spoczniemy w tym zaciszu, Gdzie mnie luba czeka. Prędzej, koniu, prędzej, wrony, Ej, będzie nam rada!» Koń chce ruszyć, lecz znużony Co chwila upada. «Ot i widać futor mgławy, Ot łąka zielona, Ot i dąb ten kędzierzawy, O Boże!… to ona!… Sen ją zmorzył o jutrzence, Bo za długo czeka!» Skoczył z konia i już ręce Załamał z daleka. «Zbudź się… zbudź się… O mój Boże!» Tuli dłonią ciepłą; Ale nic już nie pomoże, Bo serce zaskrzepło. «Och, za co nas rozłączono? Skąd boża niełaska?» Śmiech szyderczy wstrząsł mu łono, I w dąb głową trzaska. Idą dziewczęta, idą na żniwo, Śpiewają pieśni i gwarzą żywo: Jak matka żegna lubego syna, Jak to był nocny mord Tatarzyna. Wtem — co za dziwy? W cichej ustroni Koń zmordowany tręzlami dzwoni, Dalej pod dębu zielenią świeżą Kozak z dziewczyną nieżywi leżą. Ciekawych dziewcząt cała gromada Już się po cichu pod dąb podkrada; Lecz gdy pod dębem trupy ujrzały, Pierzchnął w popłochu ich orszak cały. Przyszły płakać po niebodze Towarzyszki miłe. A Kozacy przyszli kopać Dla brata mogiłę. Przyszli księża z chorągwiami, Zadzwoniły dzwony, I gromadka, jak wypada, Wzniosła grób zielony. Widzisz groby ponad drogą, Kędy rośnie żyto, A zapytać nie ma kogo, Za co ich zabito? Jawor stoi nad Kozakiem I zielona jodła, A kalina grób dziewczyny Kiściami obwiodła. I kukułka po nich kuka Pominalną pieśnię, I słowiczek nad ich głową Zawodzi boleśnie. I kukają, i wywodzą Trele coraz nowe, Aż nim wyjdą na igraszkę Rusałki dnieprowe. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/szewczenko-kobziarz-urzeczona/. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Taras Szewczenko, Kobzarz, Księgarnia Polska A. D. Bartoszewicza i M. Biernackiego, Lwów [1883]. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Uniwersytecką w Toruniu z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów Biblioteki. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Aleksandra Kopeć-Gryz, Wojciech Kotwica, Aleksandra Sekuła.