Taras Szewczenko Najemnica tłum. Władysław Syrokomla Наймичка Prolog Chmurny ranek był w niedzielę; Ponad polem mgła się ściele; Na mogile w pośród pola Coś się chysta jak topola. To niewiasty postać blada Coś do łona ciśnie rada, Coś z rannymi mgłami gada. «Mgły wy gęste, mgły jutrzniane, W srebrnych iskrach rozsypane! Czemużeście mnie życzliwie Nie pogrzebły na tej niwie? Czemu, widząc los nieczuły, Biednych piersi nie zatruły? O, pogrzebcie mnie w mogile. O nie!… jeszcze… jeszcze chwilę… Tylko skryjcie mnie głęboko, Gdzie nie dojrzy ludzkie oko. Jam nie jedna na tym świecie, Ojca, matkę mamże przecie, Mam i braci… jest rodzina, Mam pieszczotkę… och, mam syna! Ale jego główkę młodą Nie polano chrzestną wodą. O mój synu!… o nadziejo! Niech ci główki nie poleją, Ja bez chrztu zostawić wolę, Niż cię ochrzcić na niedolę. Cudzy ochrzczą cię kumowie, Ale żaden się nie dowie, Kto ty jesteś… jak ci miano… Mnie bogatą nazywano… Nie przeklinaj mnie, dziecino! Moje modły w niebo płyną, Wysłuchają modłów w niebie I otoczą szczęściem ciebie». I rwąc piersi w takie słowa, Za najgęstszą mgłę się chowa, I zachodzi się boleśnie, I o wdowie śpiewa pieśnię: Jak ta wdowa nad Dunajem, Staroświeckim obyczajem, Żwir na oczy synów sypie I zawodzi pieśń na stypie: «Och, tam w polu mogiła, Och, tam wdowa chodziła. Zamiast polną rwać rutę, Rwała zielska zatrute. Nie skutkowały ziela, Bóg dwóch synów udziela. W kitajkę je obwiła I za Dunaj posyła. — «Och Dunaju, ty rzeko! Nieś me dzieci daleko. Niech pobawią się mali Pięknem cackiem twej fali. A ty, piasku i trawko, Bądźcie dla nich zabawką. Piasek bawi… pobawi… I kołyskę im sprawi; Nad kołyską — opona Będzie trawa zielona». I Przy jeziorze, na futorze, Mieszkał sobie dziad z babulą. W każdym miejscu w każdej porze, Jakby dziatki tak się czulą; Jednym śladem i przykładem, Dziadek z babką, babka z dziadem. Od dziecinnej razem chwili Paśli owce na ugorze, A potem się pożenili, Futor, stawek, młyn nabyli; A w futorze, przy jeziorze, Zasadzili ogród różą I pasiekę mieli dużą. Wszystko dobrze… tylko dziatek Na pociechę im nie dano. Któż przytuli na ostatek Głowę wiekiem skołataną? Kto zapłacze? Kto pochowa? Kto rodziców spełni słowa? Nie masz, nie masz na tym świecie Jak rodzone własne dziecię! Ale gorzej w gmachu świetnym Jak sierota żyć bezdzietnym I zebrane mienie w trudzie Między obce oddać ludzie, Co za życia gonią za nim I zmarnują z urąganiem. II Dziadek i babka jednej niedzieli Na niskiej przyzbie sobie siedzieli, Ubrani biało, aż patrzeć miło. A na niebiosach słonko świeciło, Ani chmureczki, ani wietrzyka, Rajska pogoda duszę przenika. Bolesne dumki i smutek chory Gdzieś się ukryły jak zwierz do nory. W tak pięknym życiu, w tak cudnym czasie, Czego by starzy tęsknili, zda się? Czy dawne licho, czy myśl o śmierci Jak gdyby robak po piersiach wierci? Myśl jakaś tęskna, jakaś niemiła, Jakaś wczorajsza rana odżyła. Bóg raczy wiedzieć, co im nie płuży. Może o wiecznej marzą podróży. A do podróży na ten szlak boży Któż im w karawan konie założy? «Nastko-gołąbko! — powiada stary — Kto nas po śmierci włoży na mary?» «Ojcze serdeczny — babka odpowie — To mi się dawno snuło po głowie I dawno sobie daję pytanie: Komu chudoba nasza zostanie?» «Cyt! Ale słuchaj… słyszę w tej chwili, Coś za wrotami jak dziecko kwili. Pójdziem zobaczyć, co to za sztuka? Bo coś nie darmo serce mi puka». Więc kiedy starców ciekawość miota, Wsparci na kijkach śpieszą pod wrota. Spieszą pod wrota i pod przełazem, Milcząc, oboje stanęli razem: Bo w lichą płachtę i w starą świtę Leży pod płotem dziecię spowite; Snadź tylko matce — szmaty dziurawe Starczyło dziecku dać na wyprawę. Uradowani starcowie szczerze, Kiwali głową, mówiąc pacierze. Drobna dziecina, lekko ściśnięta, Jeszcze wyciąga ku nim rączęta, A popłakawszy, po krótkiej chwili, Już tylko niemym kwileniem kwili. «A widzisz, Nasto, dusza mówiła, Że Bóg nam z nieba pociechę zsyła. Bierzże ją prędzej… zimno na dworze, W miękkie pieluchy obwiń niebożę, Obwiń w pieluchy, zanieś do chaty, A ja… jak niegdyś dawnymi laty, Skoczę na konia, aż wiatr zaświszcze, Poprosić kumów na Horodyszcze». Och, dziwno jakoś na świecie bywa: Jeden na syna przekleństw przyzywa, Wypędza z chaty, zębami zgrzyta: Drugi, gdy w chatę syn mu zawita, To krwawym potem, w kośbę czy żniwa, Woskową świeczkę zapracowywa, By ją z modlitwą nieść do ołtarza, Że Bóg go drogim skarbem obdarza. Zapala świeczkę, łzy rzewne leje, Za swoje szczęście, za swe nadzieje. Cieszyć się Bóg wie czy było po co, Ale bez dziatwy — jakoś sieroco. III W Horodyszcze leciał stary, Zebrał kumów aż trzy pary I pod wieczór chrzestną wodą Ksiądz dziecinę polał młodą. Dano dziecku imię Marka, A serdeczna dziadów parka, Na wzrost jego patrząc krzepki, Złotej chciałaby kolebki. Już dla Marka, dla pieszczoty, Już kolebki mało złotej: Stary dziadek z babką chorą Już mu cacek nie dobiorą. I po drugiej, trzeciej wiośnie Wypieszczony Marko rośnie I wyrasta na młodziana Jak jagódka, jak rumiana… Wtem jednego w polu żniwa Nowa gościa im przybywa: Czarnobrewka — dziewczę hoże, Przyszła w najmy żąć im zboże. «A cóż, Nasto?» — «Cóż Trochimie?» «Trzeba żniejki, niech się przyjmie. Z starej ręki babki, dziada Sierp żniwiarski już wypada, A i dziecku będzie słodziej, Bo mu niańka nie zaszkodzi» . «Tak, tak, Nasto! — Trochim powie — Już nie służy wiek i zdrowie, A pod starość wielka zmiana, Zdarłem nogi po kolana, Nam potrzebne ręce młode… Co chcesz, dziewczę, za nagrodę?» «Ja chcę służyć w waszej chacie, A przyjmuję, co mi dacie» Rzecze dziewka kłopotliwa. A staruszek brodą kiwa: «Krzywdzić ciebie?… nam to na co? Lecz ty waż się ze swą pracą, Bo mówili ludzie starzy, Że ten nie ma, kto nie waży. Ty nas nie znasz, a my ciebie. Żyj na naszym teraz chlebie, A jak dobrze pójdzie proba, Jedno drugich upodoba, Jak pobędziesz w naszej chacie, Pomówimy o zapłacie». «Och, już wy mnie nie skrzywdzicie, Ojcze-serce, matko-życie! Mieszkać będę w waszej chacie, Wezmę płacę, jaką dacie». Weszli w chatę i dziewczyna Nową służbę rozpoczyna, Tak szczęśliwa, taka rada, Na sto koni jakby wsiada, Jakby dola biednej dana Wyjść za pana, za hetmana. O poranku i wieczorze Ona w chacie i na dworze, I w oborze, i w stodole, I na żniwo idzie w pole. Lecz najmilej czas jej płynie Nad kołyską, przy dziecinie, Że i matka i rodzona Tylu trudów nie dokona. W dzień powszedni czy w niedzielę I pościołkę mu uściele, I koszulkę włoży białą, I rozczesze główkę małą, I piosenki wyśpiewywa, I wystruga wóz z łuczywa. Cóż dopiero, gdy w dni święta Inszą pracą niezajęta? Przez dzień cały, przez dzień boży Z rąk chłopięcia nie położy. Aż się dziwią staruszkowie, Nie pomieszczą tego w głowie, Błogosławią jak rodzice Swą poczciwą najemnicę. Lecz gdy w nocy posną starzy I dziecina się rozmarzy, Ona patrzy na pacholę I przeklina swoją dolę. A jej żalu i rozpaczy Nikt na świecie nie zobaczy; Jeden Marko — lecz niebożę, On zrozumieć jej nie może: Czego płacze nieszczęśliwa? Po co łzami go obmywa? Czemu zszedłszy gdzieś w oddali Całunkami aż go pali? Nie dojada kęska chleba, Byle Marko miał co trzeba? Czasem ze snu coś wyszepce Lub przewróci się w kolebce; To już ona kłopotliwa Z najtwardszego snu się zrywa I przeżegna w nocną ciszę, I kolebkę zakołysze. Ona czuje aż z za ściany Oddech dziecka rozespany; A gdy z rana oczka przetrze, Rączką chwyta za powietrze I rączkami opowije Pochyloną niani szyję, Czasem nie wie, co wygada, Imię matki niańce nada I jak dąbek rość poczyna, I kraśnieje jak kalina. IV Ej, niemało, niemało Wód się w rzece przelało I zła dola surowo Puka w chatę dziadową. Baba Nasta w mogile, Dziadek upadł na sile, Ani rady już nie ma, Uratować Trochima. Wreszcie uratowali, I bieda poszła dalej, I na cichym futorze Szczęście zakwitło boże, Z ciemnych gajów na nowo Przyszło w chatę dziadową. Już i Marko dziecina Wyrósł bujno jak trzcina, Krzepki na kształt jawora, Że i żenić już pora. Starzec w myślach się gubi: «Kogo chłopak zaślubi?». Słuchać ludzi nie wadzi, Najemnicy się radzi. Ta posłałaby swaty Do królewny bogatej; Lecz królewna daleko, A tu lata ucieką. «Niech sam radzi w tej mierze, Niech sam żonę wybierze». «Dobrze, córko — rzekł stary — Niech wyszuka już pary, A jak parę wyszuka, Posłać swatów nie sztuka». Rozpytali, radzili, Panów swatów prosili, Przyszli swaty za wolą, Przyszli z chlebem i solą. I ubrani sowito, I z rusznicą nabitą. Dobrze poszło swatanie: Piękna panna w żupanie, Taka hoża i młoda, Że i starań nie szkoda. Kwiatek krasny i wonny, Sam pan hetman koronny Takie dziecko pieszczone Chętnie wziąłby za żonę. «Dzięki, dzięki, swatowie! — Rozczulony dziad powie — Lecz rozbierzmy w gawędzie, Gdzie i kiedy ślub będzie? Jak w weselu zaradzę, Kogo matką posadzę? Nastę wzięto na mary…» Ot i spłakał się stary. Bozrzewniona najmita Drzwi oburącz się chwyta, I mdlejąca się tarza, I coś, mdlejąc, powtarza, Mówi cicho, a z rzadka: «Matka!… matka!… gdzie matka?» V Minął tydzień — drużki młode Korowaj miesiły, Stary ojciec, jeżąc brodę, Krzątał się co siły. To podwórko swe przykrasza Z pracą i zachodem, To podróżnych wciąż zaprasza Na gorzałkę z miodem. Na wesele sprasza gości W wesołym zapale. Naturbował stare kości, A nie czuje wcale. Na co biednej stać chudoby, Wskazał jak na dłoni; Na dziedziniec wnieśli żłoby Dla gościnnych koni. Obcy czyszczą ściany chaty. Gdzież się dziewka chowa? Ona, wziąwszy kij sękaty, Poszła do Kijowa. Na modlitwę chęć ją bierze Z pielgrzymów gromadką, Choć jej starzec prosił szczerze Być na ślubie matką. Błaga Marko, aby przecię Powstrzymała drogę. «Przebacz, Marko, drogie dziecię, Ja tu być nie mogę. Oni ludzie, hej, bogacze, A ja sługa licha, Między nimi cóż ja znaczę? Śmieliby się z cicha. By was Pan Bóg miał w opiece, Pójdę do Kijowa, Wszystkim świętym was polecę I powrócę zdrowa. Służyć będę choć bez płaty Całe moje życie, Nie porzucę waszej chaty, Chyba wypędzicie». I dziadkowi pokłon dała, I weselnej rzeszy. Przeżegnała, zapłakała I w pielgrzymkę śpieszy. Rwą podkówki, grzmi muzyka W gwarze weseliska. Krążą czarki u stolika, Miód, gorzałka tryska. Dziewka idzie w czarnej szacie, Gdzie ją oczy wiodą, Aż w Kijowie, w miejskiej chacie, Stanęła gospodą. Najęła się wodę nosić Wiadrem sporej miary, Byle grosza stało dosyć Na mszę u Barbary. I chodziła do spowiedzi, Czciła świętych twarze, I dla Marka obraz z miedzi Kupiła w pieczarze I czapeczkę poświęconą Świętego Iwana, Biła pokłon przed ikoną, Zginała kolana; A dla młodej Marka żony, Jak obyczaj stary, Krzyż kupiła poświęcony I pierścień Barbary. Gdy w domowych stronach stanie, Popełniwszy wota, Wybiegł Marko swoją nianię Spotkać aż za wrota. Wyszła żona Katarzyna, Wiodą w chatnie progi, Postawili miodu, wina, By ugościć z drogi. I pytają o Kijowie, Cieszą się, weselą, I troskliwi o jej zdrowie Miękką pościel ścielą. «Za co dla mnie to kochanie? Tak mnie czci to stadło? Ot, już może niespodzianie Serce ich odgadło! Ej, nie zgadli tajemnicy, Ale dobre dzieci!» I w sierocej jej źrenicy Jasna łza zaświeci. VI Już trzy razy lody krzepły, Topił lody wietrzyk ciepły, Najemnica już trzy razy Przed kijowskie szła obrazy. Jakby z matką Katarzyna Z nią pielgrzymkę rozpoczyna; Przeprowadza na szlak znany, Aż na pole za kurhany, I modlitwy swe zasyła, Aby prędzej powróciła, Bo tu bez niej dniem i nocą W chacie pusto i sieroco. W dzień Najświętszej Panny Zielnej Przywdział Trochim strój niedzielny, Siadł na kłodzie wedle ula, Przy nim wnuczek z pieskiem hula. Wnuczka matki odzież wkłada, Niby w gości szła do dziada. Serce dziada się zaśmiało, I przywitał wnuczkę małą, Pyta jakby u dojrzałej: «Gdzieś podziała kołacz biały? Czyś nie wzięła, śpiesząc rano? Czy ci w lesie odebrano? Albo zjadłaś, idąc drogą? Ejże, wstyd ci, wstyd, niebogo!» Gdy tak stary wnuki cacka, Hanna zjawia się z nienacka, Dobra Hanna żywa, zdrowa Powróciła od Kijowa. Starzec zerwał się na nogi, Najemnicę witać z drogi. Ale ona idzie drogą, Nie uważa na nikogo, Pyta, robiąc piersią szparką: «Gdzie jest Marko? Gdzie jest Marko?…» «Gdzie jest Marko!? Ha, w podróży..» «A mnie siła ledwie służy. Biegłam umrzeć w waszej chacie, Wy mnie szczerze pochowacie. Tutaj umrzeć… by mnie w dali Cudzy ludzie nie chowali I nie poszła marnie praca… Niechże Marko prędzej wraca! Tak mi słabo do ostatka!…» I w swej sakwie szuka szmatka, I dla wnuków różne dziwa Na gościniec wydobywa: I z mosiądzu krzyżyk gładki, I medalik Bożej Matki, I obrazki, co na ścianę, Złotą folgą nabijane, Świec jarzęcych pęk wykłada Katarzynie i dla dziada. Lecz dla Marka nic nie chowa, Nie przyniosła nic z Kijowa, Bo jej groszy już nie stało, A zarobić sił za mało. «Ot, pozostał u pazuchy Tylko jakiś kołacz suchy!» Więc go łamie po połowie: «Jedzcie, dzieci, to na zdrowie». VII Dziadek, wnuki, Katarzyna, Wszystko krzątać się poczyna I do chaty gościę wiodą, I omyli nogi wodą, I na końcu stołu sadzą, I połudeń wczesny dadzą. Lecz zmęczona i wybladła, Nic nie piła i nie jadła. «Katarzyno! Katarzyno! Dwa trzy dzionki gdy przeminą, Wtedy cerkiew niech otworzą, I zakupcie służbę bożą, A przed Spasem i Mikołą Ponastawiać świec wokoło, Bo coś Marko bawi dłużej, Zachorował gdzieś w podróży». Gdy to mówi, traci zmysły, Jak z krynicy łzy jej trysły. A gdy pierwsze łzy przeminą: «Katarzyno! Katarzyno! Już ja nie ta, co przed chwilą, Oczy mylą, nogi mylą. Trzeba umrzeć — och, nie znacie, Co to umrzeć w cudzej chacie!» Zaniemogła nieszczęśliwa I kapłana już przyzywa, I odprawia spowiedź szczerze, I oleje święte bierze. Stary Trochim w łez powodzi Po dziedzińcu smutnie chodzi. Katarzyna ani w stronę, Oczy w chorą ma wlepione. A tymczasem gospodyni W dzień i w nocy czuwa przy niej, I zapala świeczkę dużą, Ale świeczki źle coś wróżą: Ciemne światło bije z knota, A schorzała wciąż się miota. «Katarzyno, rzuć oczyma, Czy z powrotem Marka nie ma? Gdybym pewna była tyle, Że go ujrzę choć na chwilę, Toby jeszcze przyszła siła, Tobym śmierci przemodliła, Tobym jeszcze miała wolę Ucałować me pacholę..» VIII A w czumackiej Marko rzeszy Powraca wesoły, Do swej chaty ani śpieszy, Bo popasa woły. Wiezie kubrak dla swej żony, Co oczy zachwyci, A dla starca pas czerwony, Wskroś z jedwabnych nici. Najemnicy — dar sowity: Żupan nad żupany, Żupan krasny, zlotem szyty, Srebrem przetykany. Dzieciom trzewiczki z podróży Przywiózł w upominek I orzechów zapas duży, I słodkich rodzynek. A dla wszystkich sporą miarę Z Carogrodu wina. Mniema zastać szczęście stare W chacie u komina. Jego sercem nic nie miota, Nic nie trudzi głowy. I otworzył rzeźwo wrota W dziedziniec domowy. Zobaczyły go obydwie W tejże samej porze: «Och na koniec! Och zaledwie! Dziękiż tobie Boże!» Stary poszedł wyprząc woły I uprzęże składa; Jak przed rojem w ulu pszczoły, Krząta się gromada. Słychać krzyki uroczyste, Radość nieustanną: Ach, Ojcze nasz!… Jezu Chryste! Ach, Najświętsza Panno! «A gdzie Hanna, Katarzyno? Gdzie się Hanna chowa? Pokaż prędzej mą jedyną. A czy żywa? zdrowa?» «Jeszcze żyje… duszę chroni, Ale bardzo chora. Chodźmy, Marko, chodźmy do niej! Oto jej komora!» Marko ledwie poznać zdoła, Gdy ją ujrzał z progu. «Chodźże prędzej! — ona woła — Dziękiż Panu Bogu! Pochwalona Pani nieba, Przenajświętsza Matka!… Katarzyno, mnie potrzeba Mówić z nim bez świadka. Wyjdź z komory choć na chwilę!..» Wyszła Katarzyna. «Widzisz, Marko, ledwiem w sile Przemówić… do syna. Oto, synu, spowiedź skryta Moich dni ostatka: Jam nie prosta tu najmita, Ale twoja… matka…» I osłabła, i złamana Padła na wezgłowie. Marko upadł na kolana, A ona znów powie: «W cudzej chacie… tu jak w grobie Zeszła młodość cała… Byle tylko być przy tobie, Jam pokutowała…» Marko zemdlał… zbladło lice, Zbiegli się doń chatni… Gdy się ocknął — pokutnicę Ujął sen ostatni. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/szewczenko-kobziarz-najemnica/. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Taras Szewczenko, Kobzarz, Księgarnia Polska A. D. Bartoszewicza i M. Biernackiego, Lwów [1883]. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Uniwersytecką w Toruniu z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów Biblioteki. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Aleksandra Kopeć-Gryz, Wojciech Kotwica, Aleksandra Sekuła.