Słowo o wyprawie Igora tłum. Tadeusz Boy-Żeleński Wstęp 1. Dzieje Słowa Żadna ze średniowiecznych literatur słowiańskich nie może się poszczycić takim klejnotem jak ukraińskie Słowo Igorowe z r. 1186. Mają Czesi w XIV wieku piękne powieści (wierszem), ale te prawią o obcych czasach i ludziach, o Aleksandrze Macedońskim i o świętych Pańskich, gdy Słowo opowiada jak najoryginalniej o epizodzie ruskim z r. 1185, a miejscami wznosi się do prawdziwej poezji. Słowo Igorowe (tj. sprawa Igorowa) znachodziło się do r. 1812 w jedynym odpisie, wydanym w druku r. 1800. Zdobył ów odpis hr. Aleksy Musin-Puszkin, jako oberprokurator Synodu rezydujący w Petersburgu od r. 1791, zbieracz-dyletant, skupujący rękopisy i książki po zniesionych monasterach rosyjskich. Sam twierdził, że nabył od archimandryty Joila w Jarosławiu (rosyjskim) między innymi rękopis *wielkiego* formatu, zawierający obok dwu ruskich kronik ruskie powieści obcego pochodzenia (o Mądrym Akirze; o Indiach popa Jana; o greckim bohaterze Digenisie); między nimi było i Słowo Igorowe; gdy wrócił do swej Moskwy po złożeniu urzędu, posłał odpis zabytku carowej Katarzynie, która się staroruskimi dziejami dla swych ruskich „kronik szekspirowskich” bardzo zajmowała; odpis ten odnaleziono też w jej papierach około r. 1860. Krótkie uwagi po dziennikach uwiadomiały o tym nowo odszukanym pomniku, „godnym stanąć obok Osjana”. W Moskwie nalegali historycy, Malinowskij, Karamzin i inni, na niezwłoczne jego ogłoszenie; rzecz przewlekła się; w r. 1800 wydał ją hrabia swoim kosztem, a trudem Malinowskiego i innych, pod tytułem: Heroiczna pieśń o pochodzie na Połowców udzielnego księcia Nowogrodu Siewierskiego Igora, w brzmieniu i pisowni oryginału, wraz z przekładem rosyjskim i objaśnieniami historycznymi, które do dziś znaczenie zachowały. W r. 1812 w pożarze Moskwy spłonął i dom Musinowy ze zbiorami; strata to niepowetowana. Nie wiemy, czy rękopis wszędzie dobrze odczytano; nie wiemy, z jakiego wieku ten foliant papierowy pochodził; wahają się dlań między końcem XIV a początkiem XVI wieku, a nawet XVII wieku; zgoda ogólniejsza czasy około r. 1500 odpisowi naznacza, byłby więc o 300 lat młodszy od oryginału, więc roi się chyba od błędów przepisywacza, i rzeczywiście, kilka słów nie da się wytłumaczyć, chyba żeby się znalazł inny jaki dawny odpis (prawdziwy, bo są fałszywe), na co dziś po przetrząśnieniu systematycznym bibliotek żadnej już nie ma nadziei. Słowo to tak niezwykłe i odosobnione, że od początku XIX wieku, od kanclerza Rumiancowa, do początku XX wieku, do francuskiego slawisty L. Légera, nie przycichały pomruki, jakoby Słowo było falsyfikatem na wzór Osjanowy czy inny. Pomruki te są bezpodstawne, bo w r. 1800 jeszcze wcale nie znano różnych autentycznych szczegółów i wyrazów, które się w Słowie powtarzają; dziś nikt już o autentyczności Słowa nie wątpi, tym bardziej że po ogłoszeniu Słowa odnaleziono dawne zabytki, powtarzające nieraz dosłownie niejeden osobliwszy zwrot Słowa, np. powieści dawne o zwycięstwie r. 1380 na Kulikowym Polu (tzw. Zadonszczina) albo przypisek w pskowskim Apostole z r. 1307. 2. Treść Słowa Dzieje południowej, nadstepowej Ukrainy streszczają się przez całe tysiąclecie, od wieku ósmego do osiemnastego, w odpieraniu nabiegów wszelakich stepowców, Pieczyngów, Połowców, Tatarów. Jednemu z epizodów tej nieskończonej walki poświęcono i Słowo, nie żeby epizod wyróżniał się wyjątkowym znaczeniem, ale dla jego dramatyczności; nawet w Kronice kijowskiej poświęcono mu więcej miejsca, niż właściwie zasłużył. Ruś cała była zawichrzona nieustanną walką domową; książęta udzielni, dzielnicowi, prowadzili wojnę wszystkich przeciw wszystkim, czy o Kijów wielkoksiążęcy, czy o inne jakie „udziały”-dzielnice; szczególniej walczyli potomkowie Olega, Olegowice, z potomkami Włodzimierza Monomacha, którzy się coraz bardziej na północ (Suzdal itd.) przenosili. Ta niezgoda wewnętrzna osłabiła Ruś nadzwyczaj i bezkarnie najeżdżali Połowcy w XII wieku pasy nadgraniczne. Łączyło się nieraz kilku książąt; podejmowano zwycięskie wyprawy, ale na drugą wiosnę pojawiali się stepowcy znowu, zabierali jasyr, ludzi i konie, paląc, ścinając, czego nie uprowadzali. Nie przeszkadzało to, że się liczni książęta żenili nawet z chanównami połowieckimi, a wszelakich zbiegów połowieckich osadzali na pograniczu i używali do walk z „dzikimi” (stepowymi) Połowcami; Słowo wymienia sporo takich sojuszników spośród tzw. Czarnych Kłobuków (kapeluszy). Sam przebieg epizodu Igorowego odbył się tak wedle kroniki (tzw. hipackiej), co prozaiczniej, za to dokładniej opowiada. Wielki książę kijowski Światosław III (nie Światosław czernihowski, ojciec Igora) wraz z kilku książętami, Rurykiem i innymi, odniósł 1 marca 1185 r. zwycięstwo nad Połowcami i zamyślał o dalszym letnim pochodzie przeciw nim. Dwaj młodzi książęta ziemi siewierskiej, Igor nowogrodzki (Nowogrodu Siewierskiego) i brat jego Wsiewołod, książę trubecki, buj-turem, dzikim turem, dla waleczności w Słowie przezwany, z synem Igorowym, Włodzimierzem z Putywla, i bratankiem Światosławem z Rylska, zapaleni tym powodzeniem a zazdroszcząc sławy wielkiemu księciu, umyślili z końcem kwietnia własnymi siłami napaść na Połowców, ograbić ich i zapędzić w dalsze stepy. Złowróżbne zaćmienie słoneczne wtorkowe nie ostudziło zapału Igorowego; połączył się z bratem we czwartek i zrazu powiodło się im szczęśliwie; w piątek rozbili hufce połowieckie i zebrali bogate plony z ich „wież” (namiotów). Ależ zaraz w sobotę otoczyły ich zewsząd przeważne siły i zmusiły do odwrotu. Dzielnie biła się Ruś, cudów waleczności dokonywał Wsiewołod, Igora raniono w rękę; Kowuje (z owych Czarnych Kłobuków) rzucili się w tym do ucieczki i nie powiodło się Igorowi ich zawrócić. Ruś poniosła w niedzielę straszną klęskę; żywych uszło piętnastu, reszta poległa albo dostała się do niewoli, jak i ci czterej książęta; Konczak (którego imię do dziś w bylinach-pieśniach przetrwało) i Kza odstawili ich w tryumfie do swoich „koszów”, a sami podjęli walną wyprawę na Ruś kijowską i nadsemską, paląc i burząc grody i sioła. Z jeńcem Igorem obchodzono się bardzo łagodnie; miał dodaną straż z ludzi dwudziestu, lecz mógł się swobodnie ruszać, polować z jastrzębiem, sprowadzać nawet popa, licząc na długą niewolę. Właśni słudzy jego, co przy nim zostali, doradzali mu ucieczkę; on się wahał, lecz w końcu, bojąc się pogorszenia losu za powrotem zwycięskiej hordy, która między innymi wzięła szturmem gród Rymów (na pograniczu perejasławskim), dał się namówić Połowcowi Ławorowi (Owlur Słowa) i korzystając z nocy, gdy straż (przekonana, że Igor usnął) kumysem się zbytnio raczyła, uciekł z namiotu, przebrnął rzekę, dosiadł konia, którego mu Ławor podprowadził, i po kilkunastodniowej nużącej wędrówce ujrzał swój Nowogród; stąd odwiedził Czernihów i Kijów, wszędzie radośnie witany. Słowo przesłania niemal następstwo faktów samymi napomknieniami, przemilcza np. dwa wybitne rysy szlachetności Igorowej; książęta, konni, mogli się ucieczką ocalić, lecz zsiedli z koni i rzekli: „Jeśli uciekniemy, ujdziemy sami, a czerń pozostawimy, to będziemy grzeszni wobec Boga, ją zdradziwszy; więc na jednym nam miejscu umrzeć czy żyć”. W niewoli połowieckiej również nie chciał Igor sam uciekać, lecz wraz z swoimi, bo mówił: „Wtedym nie odbiegł drużyny dla sławy, więc i teraz drogą niesławy nie ujdę”. Mnich, autor kroniki, nie zaniedbał obszernych wynurzeń Igorowych; skruszony oskarżał się ze swych występków, szczególniej gdy brał szturmem gród Hlebowy u Perejasławia, rozlewał krew niewinnych, więc klęskę obecną przypisywał karze za to Bożej i jej się kornie poddawał; kilkakrotnie zapisał mnich-kronikarz taką spowiedź i modlitwy Igorowe, o których w Słowie żadnej nie ma wzmianki. W kronice zajęły owe skruchy wielką stronicę, w Słowie jeszcze obszerniejsze są skargi, ale na niezgodę książąt i zło, co stąd na Ruś wypływa, o czym znowu kronika milczy. Tak uzupełniają się oba źródła, niezawisłe zresztą od siebie oprócz jednego osobliwszego szczegółu: rzeczkę Sjuurlij, nad którą Ruś najpierw pobiła Połowców, a potem poległa, dwukrotnie kronika wymienia wyraźnie, na trzecim zaś miejscu prawi: „Tak nawiódł na nas Pan w niedzielę gniew swój, zamiast radości nawiódł na nas płacz, a zamiast wesela żal na rzece Kajale”; Kajałą zaś nazywa stale Słowo tę rzekę, widocznie z ust ludu, któremu się książęta ruscy nad tą rzeką „kajali”, pychę w srom odmienili. 3. Autor Słowa. Styl, budowa utworu Duchownymi stało całe piśmiennictwo staroruskie, więc nawet jego kroniki świeckie przejęły się religią i całkiem jednostronnie oświecały dzieje dla zbudowania pobożnego czytelnika. W życiu było inaczej; jak poucza nas Słowo bez budujących zwrotów (kroniki hipackiej), jedyna troska patrioty-autora, że Ruś ginie od swarów książęcych, jedyne stąd jego nawoływania-prośby o zgodę i jedność; o Bogu i świętych, o cerkwiach i monasterach, o grzechach i zbawieniu nie ma wzmianek. Więc był autor Słowa człowiekiem świeckim, wyłącznie po świecku myślał i pisał; mimo woli szukamy go w ziemi siewierskiej, w sam raz na napady zbójców stepowych wystawionej, chociaż w wyprawie samej udziału nie brał, świadkiem jej oczywistym nie był. Acz świecki, był jednak oczytany w kronikach i chętnie się nimi posługiwał, sięgając pradawnych nawet czasów; oczytany był i w powieściach staroruskich, co o walkach (np. żydowskiej z Rzymianami), albo o dzielności (Greka Digenisa) prawiły. Wzorem bezpośrednim dla niego były jednak utwory niepisane, i stąd to olbrzymie znaczenie Słowa, które jedyne niemal przechowało ich próbę. Czyny waleczne książąt i ich drużyny sławili bowiem, za wzorem skaldów-pieśniarzy normańskich, pieśniarze ruscy w XI i XII wieku; Słowo zachowało nam imię jednego z nich, Bojana, kilka jego zwrotów i wzór jego stylu; zastąpiło nam więc całe pieśniarstwo historyczne dawnej Rusi ukrainnej, kijowskiej, które zaginęło. Ale Słowo jest raczej lirycznej treści-układu niż epicznej; pomijało szczegóły, przeskakiwało fakty-łączniki, mówiło bez związku niby, np.: „Stoją chorągwie w Putywlu. Igor oczekiwa miłego brata Wsiewołoda. I rzecze jemu buj-tur Wsiewołod” itd.; z kroniki zaś wiemy, że „Igor przebrnął Doniec i ruszył do rzeki Oskoła, czekając tu dwa dni na brata Wsiewołoda, który inną drogą z Kurska wyszedł, i stąd poszli ku Salnicy” itd.; zamiast tego wszystkiego czytamy w Słowie liryczny ustęp o dzielności Kurszczan; skarga liryczna żony Igorowej, o której kronika zupełnie milczy, jest szczytem Słowa. Różni się więc Słowo lirycznością od epicznej szczegółowości wielkoruskich bylin (pieśni niby historycznych) i dum ukraińskich, przypomina raczej pieśni skaldów normańskich, chociaż nie od nich wprost pochodzi. Od wszystkich pieśni różni się bowiem swą formą, prozą, acz często rytmiczną. Wciskano wprawdzie Słowo w wiersze dłuższe i krótsze, jakie w dumach znachodzimy, albo nawet w strofy, ale osiągano to kosztem samego tekstu i przypuszczaniem silnej tegoż „deformacji”, twierdzono np., że nasz tekst to tylko prozaiczna przeróbka pierwotnej pieśni; inni odgadywali wpływy kanonu bizantyńskiej pieśni kościelnej, z równym nakrzywianiem tekstu; inni szeregowanie ustępów rytmicznych i prozy itd. Toczy się całe Słowo nieprzerwanym ciągiem i tylko dowolność wydawców rozbija je na mniej lub więcej ustępów, dla większej jego przejrzystości, ze wstępem i dokończeniem, przy czym każdy wydawca po swojemu Słowo rozdziela. W istocie Słowo przeskakuje stale od przedmiotu do przedmiotu: płacz Jarosławny, ucieczka Igora, rozmowa (znowu ściśle liryczna) z Dońcem stają obok siebie bezpośrednio, tj. bez najmniejszego łącznika czy przejścia, a wplata autor rozmowę z Dońcem-rzeką umyślnie, aby popisać się swoją wiedzą historyczną i wciągnąć gwałtem do swego opowiadania rzekę Stugnę i co się nad nią swego czasu działo. Skaldowie normańscy używali chętnie przenośni, nazywali np. łodzie końmi morskimi itp.; przejął to od nich Bojan, a za nim Słowo; zamiast powiedzieć: Ruś, Rusini, dawne drogi lub czasy, prawi o „synach Dadźboga” czy „Stryboga”, o „wnuku Welesowym” (zamiast o Bojanie), o ścieżce czy wiekach Trojana itp. Były te wspomnienia jawne jakiejś pogańszczyzny kamieniem obrazy dla niejednego wydawcy; dla tych zwrotów powątpiewał jeszcze Léger r. 1900 o autentyczności Słowa, bo jakżeż mógłby Rusin z końca XII wieku, prawowierny syn cerkwi, wspominać diabelstwa pogańskie? Dadźbóg, Strybóg, Weles, (Trojan), Chors są przecież dawne bóstwa słowiańskie. Ależ nietrudno usunąć ten szkopuł. Stara Ruś trzymała się za wzorem greckim ścisłego euhemeryzmu, tj. uznawała w dawnych bożkach dawnych własnych panujących, wynoszonych na ołtarze przez potomków dzięki ich zasługom czy grozie. Dadźbóg i inni byli więc niegdyś panującymi ruskimi i można było dla odmiany i stylu pieśniowego Ruś obzywać „wnukami Dadźboga” czy „Stryboga”, a Bojana „wnukiem Welesowym”; w wieku XII nie zapomniano przecież tych nazw, odświeżanych w kronice. Tylko że z tej nomenklatury Słowa mitologia słowiańska nic a nic nie zyskała prócz gołych nazw, jedyna postać jego mityczna, dziw-dziewica Obida (Krzywda), jest tylko personifikacją, nie mitem. Powołując się na wzór Bojana, pieśniarza dawnych czasów, usprawiedliwiał autor Słowa własne wystąpienie — na piśmie, bo tylko to było czymś zupełnie niezwykłym. Bojan bowiem nic na piśmie nie pozostawił i próżne są domysły, jakoby Słowo było tylko jedną pozycją z licznych innych, co nas nie doszły, przypadkiem ocalałą. Nic nas do takiego wniosku nie upoważnia; wszak Tatarzy nie zniszczyli bogatszej spuścizny pieśniowej; Słowo było i w dwunastym wieku unikatem (nie usprawiedliwiałby go Bojanem autor) i takim pozostało; późniejsi je jedynie naśladować mogli. Słowo wprowadza lepiej niż kroniki w ów osobliwszy świat staroruski, od zachodniego mimo całej współczesności odrębny. Świat to nierównie bardziej patriarchalny; są walne różnice stanowe: książę — drużyna — smerd (chłop), mimo to nie różnią się bardzo co do trybu życia, myśli, czucia. Łączą ich jeszcze silne więzy z przyrodą, która niby podziela ich smutki i radości; księżna, opłakując stratę męża, do żywiołów się zwraca w sposób, który chyba „głoszenia” płaczek nad zmarłymi przypomina. Przez takie splatanie ludzi i przyrody stwarza autor Słowa świadomie nastroje, posępne z grozą nocy i burzy albo wesołe ze słońcem i gwarem ptasząt; przyroda odgrywa w Słowie rolę nieznaną poezji dawnej romańskiej czy germańskiej. Stany moralne, myśli i uczucia, wyraża się stale w przenośniach czy porównaniach, przeważnie od ptactwa, szczególniej łowieckiego, przejmowanych: sokół więc przednie zajął miejsce jako napastnik i dzielny obrońca, wrony jako wieszczki nieszczęścia i klęski; obok nich są łabędzie, kukułka, słowik; z czworonożnych powtarzają się wilk, dla swej chyżości, i tur dziki. Lubuje się autor w porównaniach, przeczących (zaraz u początku) i twierdzących; bitwę np. opisze terminami rolnictwa albo uczty, gdzie krew za wino rozlewają. Żywy i ciągły kontakt z przyrodą to najcelniejszy przymiot artystyczny Słowa, co zresztą prostotą układu celuje. Nie brak wstępu, nawet obszernego, gdy koniec nieco ściśniony; sam układ jest ściśle chronologiczny, przerywany epizodami; brak wszelkich łączników, choćby słów przejściowych; język staroruski, cerkiewny. O głównym bohaterze, Igorze, coraz się wspomina, tylko wyjątkowo tracimy go z oka, ale właściwym bohaterem jest nie Igor, lecz cała dawna Ruś książęca. Autor Słowa ostatni, co tę całość objął; prawda, że o Nowogrodzie Wielkim jest tylko wzmianka uboczna, a o Północy (Suzdalu itd.) przelotna; dzielnice południowe i zachodnie, od Halicza do Połocka, stoją stale na pierwszym planie. Mimo woli uderza, że autor tak wyróżnia (choćby w epizodzie) dzielnicę połocką; że przy niej jedynej prawi o zdarzeniach nawet niezapisanych wcale w kronikach; że książę najwięcej miejsca w epizodzie zajmujący to dawny (z XI wieku) Wsiesław połocki, tu nad wszelką miarę wychwalany. Wniosków z tego faktu nie wyprowadzamy. Ruś przedstawia się autorowi Słowa jeszcze jako dawna jedność, choć swary książęce ją nie tylko przeciw Połowcom, ale nawet przeciw Litwie osłabiły; nie pogodził się jeszcze autor z faktem zupełnego rozbicia Rusi i wzywa patetycznie książąt do zgody dla ocalenia nie jakiegoś udziału, lecz *ziemi ruskiej*. Ta tendencja, ta apostołka zgody i współdziałania, które jedynie Ruś ocalą, jej dawną sławę i siłę wrócą, a „pogan” porażą, przewija się jaskrawo przez cały utwór; patriotyzm stanowi jego główną cechę. To uczucie, zwroty malownicze, oryginalność wysłowienia — oto najwybitniejsze cechy Słowa. Charakterystyki ludzi nieco ogólnikowe: Światosław III, sędziwy nie tak wiekiem, jak urzędem (wielki książę kijowski, przedstawiciel jedności niegdyś, dziś rozbicia), Igor, Wsiewołod — występują jedyni z śród tłumu; uderza znowu wyróżnienie Kurska i jego wojowniczej drużyny, żaden inny gród na podobną nie zasłużył wzmiankę, ale i tu wstrzymujemy się od jakichś dalszych wniosków. Że kobieta w tej epopei męskiej znacząco wystąpiła, to nadzwyczaj ciekawy i ważny rys, niby Judytą, Esterą, czy Zuzanną starozakonną usprawiedliwiony, ale staroruskiemu piśmiennictwu zupełnie obcy; Jarosławna płacze-zawodzi za własnym tylko mężem, ale poza nią odzywa się w naszej myśli cały chór niewiast ruskich, opłakujących swoich „ład” tak samo; jej śmiała personifikacja żywiołów (słońca, wiatrów, Dniepru) odnalazła w przemowie rzeki Dońca do Igora silny odgłos. A takich oryginalnych, świetnych pomysłów, których by każdy poeta autorowi Słowa mógł pozazdrościć, jest więcej: rozmowa Gzaka z Konczakiem to nieprześcigniony wzór obrazowości wschodniej; wprowadzenie wieszczego snu wielkiego księcia jest równie świetnym pomysłem; jego „złote słowo” zawodzi nieco, bo związek rozerwała wzmianka o Jarosławie i jego „bylach”-wielmożach, ale nie pokusimy się przenigdy o usunięcie tej wstawki, wcale niepożądanej. Wszystko dowodzi, jak bogatymi środkami poetyckimi autor rozporządzał, który się całkiem bez potrzeby za autorytetem-powagą Bojana jakiegoś ukrywał, ale to policzymy może i na karb słabości średniowiecznej, która się nigdy bez autorytetów nie obchodziła; tak było i na Zachodzie. W urywkowym, dorywczym opowiadaniu razi mimo woli silna przesada; nie zasłużyli bynajmniej ani Jarosław halicki ani Wsiesław połocki na podobne chwalby; zapowiada się wyraźnie nie tylko panegiryzm bizantyński, lecz i przesada bylin wielkoruskich, obca w tej mierze dumie ukraińskiej, co prawda o sporo wieków późniejszej; autor Słowa zbytnio ton podnosi, nadaje rzeczom błahym w istocie rozgłos niesłychany, znaczenie nadzwyczajne, ale w jego Wsiesławie połockim odzywa się wyraźnie typ Wolgi bylinnego. Autor buja myślą po całej Rusi i nie rozumiemy wszystkich jego aluzji, tak samo jak i kilka słów jego i nazw nie powtarza się więcej na Rusi (np. szeresziry, strikusy, ortmy, Deremeła, Chynowa, Kisań?) a inne archaizmem trącą (np. byli, tj. wielmoże, czernihowskie; koganja chot' — żona czy miłośnica chagana, tj. księcia; mniemane mitologiczne zwroty); niejednego nie rozumiemy z winy fatalnej kopii, z powodu błędu pisarza (?). Autor, skoro powziął raz śmiały na owe czasy pomysł pisma treści świeckiej w formie świeckiej, przeprowadził go wcale udatnie; można wykazywać zgodę jego wysłowienia z wysłowieniem innych, tłumaczonych powieści staroruskich, co mu bynajmniej nie uwłacza; silniej chyba oddziałał wzór pieśniarzy, owych Bojanów i innych; z właściwą poezją ludową (obrzędową, miłosną, liryczną) zgodność jest raczej przypadkowa, bo podobne epitety i porównania nie wykazują nic konkretnego, żadnej pożyczki istotnej, wypływają tu i tam z samej sytuacji. Najbardziej przypominają ludową pieśń owe przeczące porównania, np.: „a nie sroki zaskrzekały za Igorem, to jedzie Gza z Konczakiem”, tj. jakby sroki ozywają się obaj. Cała ich rozmowa to pyszna, prawdziwie wschodnia obrazowość i po płaczu Jarosławny najpiękniejszy to ustęp. Wszelkie pozory przemawiają za tym, że Słowo jedyna tego rodzaju pamiątka, że autor jego nic podobnego ani przedtem, ani potem więcej nie pisał. Widocznie nie ufał zbyt własnym zdolnościom, stąd to niezręczne i przewlekłe chowanie się za powagą Bojanową; stąd niezręczne i niepotrzebne powtarzania tych samych słów (np. pritrepati i innych) i zwrotów; co innego, jeśli celowo używał anafory, wystawiając na czoło zdań te same słowa, lub refrenu, kończąc nim efektownie ustępy. Skłonny do epizodów, przerywał nimi chętnie tok opowiadania po to, aby nie tylko obecnych młodych, ale i dawnych książąt sławić; byłyż tego i słuszne przyczyny, bo nic dobrego bliska przyszłość nie wróżyła; ale niektóre przerwy rażą nieco, np. Stugna w rozmowie z Dońcem albo wyliczanie „byli” czernihowskich w przemowie wielkiego księcia. Z plebejską dumą ukraińską nic go nie łączy, natomiast do książęcych (włodzimirowskich) bylin wielkoruskich pomost rzucony; np. oznaczanie szybkości ruchu wedle faz nabożeństwa (głosów dzwonów albo jutrzniej i obiedniej mszy) tu i tam znajdziemy, a o nadzwyczajnym, stałym przesadzaniu tu i tam już wyżej wspomnieliśmy. Celuje autor w rozmowach (Igor z Dońcem; Gza i Konczak; Światosław albo Igor z drużyną; Wsiewołod do brata) i monologach (Jarosławna); opisy, np. walki, zbywał krótko, tylko wynik jej szczegółowiej przedstawił; tym chętniej wplatał głosy i ruchy przyrody. O spokojnym epicznym opowiadaniu nie ma mowy; ważne szczegóły (np. ranę Igora i inne) opuszczał; poznaczał, tj. odsłaniał, tylko główne momenty i przez to zbliżał prozę swoją, rytmiczną niekiedy wyraźnie, do pieśni, nie z ust ludu, lecz od zawodowych pieśniarzy przejętej; więc uchyla nam rąbek zasłony, co tych na zawsze przykryła. Dawna Słowiańszczyzna nic podobnego nam nie przekazała, i stąd to urosła wartość Słowa, które też między wszystkimi pomnikami średniowiecznej Europy, zachodniej czy północnej, zaszczytne zajmuje miejsce. 4. Tekst Słowa „Zadaniem poety-tłumacza jest wytworzyć z materiału poetycznego Słowa coś celowo estetycznego”, twierdzi M. Hruszewski, omawiając Słowo w Historii literatury ukraińskiej (II, Lwów 1923, str. 178); temu zadaniu sprostał p. Tuwim; wczuwał się w sam tekst i swobodnie wyraził, co wyczuł. Ale jakiż to tekst? Czy autentyczny, czy zniekształcony w ciągu wieków? Na te pytania odpowiadałaby krytyka tekstu; ależ krytyka taka jest możliwa, jeśli rozporządza choćby dwoma niezawisłymi nawzajem odpisami; porównując je ustala bowiem tekst pierwotny, usuwa dodatki, poprawia błędy. Tej możliwości Słowo, istniejące w jedynym, późnym, błędnym odpisie, nigdy nie daje, więc i dla krytyki jego poważnej miejsca nie ma; bo zawisłaby wszelka w powietrzu, żadna nie miałaby jakiejkolwiek podstawy rzeczowej; służy za taką jedynie widzimisię dowcipnych badaczy. Więc wszelkie próby poprawek, przestawek, dodatków, wyrzutni, uchylamy jako samowolę; istotnie, z mnóstwa tych poprawek, jakimi zasypano i dotąd zasypują Słowo, ani jedna nie doznała ogólnego przyjęcia, ani jedna nie przekonała wszystkich. Nic łatwiejszego bowiem niż „poprawiać” Słowo; nic trudniejszego niż dowieść konieczności poprawki. Są w tekście miejsca niezrozumiałe, parę słów lub jakieś zdanie względne; te pozostaną na zawsze zagadkami, jakimi były w r. 1800. Opuszczał je p. Tuwim jak najsłuszniej: trzymał się jedynej trwałej podstawy, tekstu z r. 1800, jako ten, co nie chce bujać pod niebiosami ani stwarzać nowego Słowa na podobieństwo własne. Przytoczę jeden przykład: najnowsi wydawcy przestawiają dwa ustępy na początku Słowa, przypuszczając, że luźne kartki oryginału kopista w mylnym porządku przepisał. W tekście r. 1800 po słowach, że Igor powiódł swe dzielne pułki na Połowców, czytamy o zaćmieniu słońca i o uwagach o tym Igorowych; dalej wzywa autor Bojana, jakby to on wyśpiewał tę wyprawę; bezpośrednio następuje spotkanie obu braci i przemowa Wsiewołoda do brata o Kurszczanach; więc odezwa do Bojana przerywa widocznie opowiadanie. Otóż usuwają przerwę; tę odezwę do Bojana wstawiają zaraz po słowach, że Igor powiódł pułki na Połowców („O Bojanie, jakby ty te pułki opiewał” itd.), a zaćmienie słońca i uwagi o nim Igorowe kładą dopiero po spotkaniu się braci i pochwale Kurszczan. Wedle kroniki hipackiej zaś wypadło zaćmienie jeszcze przed spotkaniem się braci i uwagi owe stosował też Igor tylko do własnej drużyny, a tak było i w Słowie: zaćmienie i w nim przypadało przed spotkaniem się obu braci, boć dlaczegoż by Igor z uwagami o tym do brata sie raczej nie zwrócił, zamiast do drużyny? Więc przestawka jest nie tylko zbędna, ale i z gruntu mylna, i tekst najnowszego wydania przestawiony należy jako widzimisię wydawcy odrzucić, a zostać przy tekście 1800 r. 5. Literatura Słowa Trzysta czy czterysta dzieł (nawet kilkutomowych), rozpraw i artykułów, wydań i tłumaczeń (na wiele języków europejskich) trudniło się Słowem, a każda historia literatury rosyjskiej czy ukraińskiej poświęcała mu sporo miejsca (np. sześćdziesiąt stron bitego druku w Historii literatury ukraińskiej Hruszewskiego, tom II, str. 166–226). Wystarczy przytoczyć najnowsze i najobszerniejsze wydanie kijowskie z r. 1926, akademika Włodzimierza Piereca (przetłumaczone z rosyjskiego oryginału), 356 str. wielkiej ósemki a ścisłego druku! Całą literaturę ze wzorową dokładnością tu wyczerpano; wiele z tego wydania korzystałem sam, chociaż wszelkie krytyczne domysły autora odrzucam jako mylne; wydrukował on tekst dwukrotnie, w przypuszczalnej pisowni oryginalnej z XV wieku i w pisowni wydania 1800 r., które posiadamy i w podobiźnie prof. Speranskiego, moskiewskiej, z r. 1920. U nas po raz pierwszy tłumaczył Słowo w urywkach tylko (z przekładu francuskiego) Cyprian Godebski (Dzieła, Warszawa 1821), z oryginału i w całości August Bielowski (Lwów 1833), ks. Adam St. Krasiński (Petersburg 1856) i Bohdan Łepki (Kraków 1905). Aleksander Brückner Słowo o wyprawie Igora I Nie zdałożby się, bracia mili, Starodawnymi zacząć słowy Smętną opowieść o mozołach Onej wyprawy Igorowej? Przystoi zasię pieśń tę zacząć Nie jako Bojan zwykł przesławny, Lecz wedle podań tego wieku. Bo on, ów wieszczy gęślarz dawny, Gdy komu pieśń zamierzył śpiewać, Myślą rozpływał się po drzewie, Po ziemi skakał wilkiem szarym, Szybował orłem siwym w niebie. Wspominał ci on stare klechdy, Niezgody, co bywały niegdy, Zaczem sokołów bystrych dziesięć Poigrać puszczał na łabędzie, A który sokół pierwszy spadnie, Ten łabędź pierwszy dumę gędzie: Urodziwemu Romanowi, Synowi Światosławowemu, Jarosławowi sędziwemu Lub odważnemu Mścisławowi, Który przed pułki kasożskimi Rededię ubił w krwawej walce… Lecz nie sokoły na łabędzie: Na żywe struny wieszcze palce Opuszczał, bracia, stary Bojan I struny same gędły sławę Kniaziowych dni, kniaziowych wojen! Niechaj więc powieść nasza, bracia, Z zamierzchłych czasów Włodzimierza Ku Igorowym dziejom zmierza. Umocnił Igor ducha męstwem, Pogonił myślą za zwycięstwem, Wyostrzył serce swe w krzepkości, Z pułkami ruszył w bój mężnemi Z rodzimej ziemi, ruskiej ziemi, Do wrażych połowieckich włości. II Spojrzał wtedy Igor na jasne słońce, A od słońca wszystko wojsko w mroku stoi. I rzekł Igor: «Raczej niech nas porąbią, drużyno, Niżbyśmy w niewolę poszli, bracia moi. Siądźmyż, druhy, na swe rącze konie A przejrzyjmy się w błękitnym Donie». Bo zapadła księciu w serce tęsknota, Znamię nieba przesiliła ochota Z szłomu swego upić wód donieckich. «Z wami — rzecze — Rusowie pójdę w pole, Złamać oszczep o skraj ziem połowieckich, Choćbym własnej głowy płacił zgubą, Bo mi Donu zakosztować lubo!» Ty nie tak byś, o Bojanie, słowicze Dawnych lat, owe dzieje wyśpiewał! Ale bujałbyś pod obłokami, słowicze, Po gałęziach myślowego drzewa. Ty po ścieżce błądziłbyś Trojana Między tymi i dawnymi czasy I tak śpiewałbyś, słowicze, płynąc Poprzez pola na góry, na lasy: «To nie burza zaniosła sokoły, Nie sokoły nad polami płyną, Ale stada czarnych wron szybują Nad wielkiego Donu wodą siną!» Albo tak byś piał, Welesa wnuku, O, ty wieszczu z pasterskiego rodu: «Słychać za Sułą rżenie koni, A w Kijowie sława dzwoni». Trąby trąbią w murach Nowogrodu; W Putywlu chorągwie stoją. Czeka Igor z drużyną swoją Na miłego brata Wsiewołoda. Rzecze buj-tur Wsiewołod do brata: «Jednoś ty mi jasne słońce świata I Światosławicy myśmy oba. Każ ty siodłać rącze konie bułane, Moje w Kursku stoją osiodłane, Znasz wiciądzów kurskich — woje krzepcy! Pod trąbami bojowymi chowani, Pod szłomami ukołysani, Ostrzem włóczni karmieni w kolebce. Znają oni jary, drogi kręte, Prężne łuki mają naciągnięte, Szable ostre i pełne kołczany, Sami, jako wilcy, w polu skaczą, Kniaziom sławy, sobie chwały patrzą. (Z nimi pójdziem gromić Połowczany»). Wstąpił wtedy Igor w złote strzemię, Szczerym polem jedzie za ruską ziemię. Słońce mrokiem zastąpiło mu drogę, Burza ciągnie, noc jęczy na trwogę, Świstem leśna zwierzyna gada: Ptaki obudzone, ptaki przelęknione Zgania w trzepocące stada. Zawył Dziw nad drzewami wrzaskiem, Każe słuchać ziemi nienaskiej; Słychać Dziwa w Korsuniu, Surożu, Krzyczy Dziw na Posulu, Pomorzu, A i Wołdze szerokiej świszcze, A i tobie, tmutorokańskie bożyszcze! Już Połowcy niebitą ścieżą Ku wielkiemu Donowi bieżą. Krzyczą wozy ich o północy, Rzekłbyś: stado łabędzi spłoszone… Igor z wojskiem stanie nad Donem. Na dębach stado ptasie Rychłą się klęską pasie, Grożą, srożą się wilki ponuro… Orły klekotem — gości Zwołują na wojów kości, Lisy kły szczerzą, warczą Ku purpurowym tarczom… O, ziemio ruska! Jużeś ty za górą! Noc się długo waży. Zorze się kolebią. Mgła pokryła pola. Ścichł słowiczy szczebiot. Wroni skrzek się budzi na uśpionej ziemi. A Rusowie dzielni szczyty czerwonemi Zagrodzili pole na kształt ściany krwawej; Sobie chwały patrząc, a kniaziowi sławy. III W piątek rano podeptali, stratowali hordy wraże, Rozsypali się strzałami, za pohańcem goniąc w pole, I uwieźli hoże branki, krasawice Połowczanki. Z nimi złoto i jedwabie, aksamity i sobole! Opończami, kożuchami, tkaninami wzorzystemi Jęli sobie mosty mościć na rozmokłej, błotnej ziemi. A chorągiew, kopię srebrną i proporzec purpurowy Dzierży dumnie książę Igor, dzielny syn Światosławowy. Już Olega dumne gniazdo drzemie w polu pod swą chwałą. Oj, wysoko pofrunęło! Oj, daleko poleciało! Nie uwiło się krzeczotom, nie dla krzywdy, dla zdradzieckiej, Ani tobie, kruku czarny, ty pohańcze połowiecki. Bieży Gza wilczyskiem szarym, Konczak za nim gna zdyszany, Nad Don wielki, Don szeroki, pędzą z wojskiem wściekłe chany. Nazajutrz — ledwo błysnął brzask, A zorzę krwawy wieści blask, Od morza czarne chmury mkną, Chcą zakryć cztery jasne słońca. Pioruny sine w chmurach drżą, O, runie tu potężny grom, I deszczem strzał uderzy Don, Potokiem tryśnie krew gorąca! Tam się dopiero dzidom, mieczom, O połowieckie kruszyć szłomy! Tam się pokrwawią, tam posieczą, Poszczerbią szable-niepołomy! A ta Kajała, rzeka smętna, Żalem i mętem się rozpluska! Już cię nie widać, ziemio nasza! Jużeś za górą, ziemio ruska! I oto Wiatry, wnucy Strzyboga, strzałami z morza wieją Na dziarskie hufce kniazia. Ziemia dudni i tętni. Kurzawą ścielą się pola. Łopocąc, chorągwie się chwieją I rzeki płyną mętnie… Idą Połowcy od morza, idą pohańcy od Donu, Ławą na wojów walą z tej strony i z onej strony. Krzykiem zagrodził pole czarci pomiot przeklęty, A Ruś puklerzami grodzi z chrobrymi na czele orlęty! Jar-turze Wsiewołodzie! Nacierasz na wroga, woju! Miotasz strzały i mieczem grzmisz o szyszaki w boju! Kędy, turze, poskoczysz, złotym łyskający szłomem, Tam leżą łby połowieckie, tam wraże ścierwo leży, Tam w awarskich przyłbicach dziura świeci przy dziurze, Ty sieczesz je, Wsiewołodzie, ty miażdżysz, jary turze! Cóż jemu rany, bracia? Przed raną będzie-ż się chował Ten, co przepomniał żywota i grodu Czernihowa, Przepomniał tronu złotego, czci i własnego szczęścia: Najmilszej swojej Hlebówny lubości i obejścia! IV Były wieki Trojana, przeminął czas Jarosława. Były wojny Olega, Olega Światosławica, Kuł on mieczem niezgodę, strzały po ziemi rozsiewał I otrąbił wyprawę w tmutorokańskim grodziszczu. Słuchał onej pobudki wielki Wsiewołod przed laty, Uszy przed nią zatykał Włodzimierz, kniaź w Czernihowie. Pognał Borys za sławą, ale ją śmiercią okupił: Poległ wiciądz dorodny, syn Wiaczesława waleczny, Padł za krzywdę Olega, krwią zrosił łączkę zieloną. A z tej łączki zielonej, znad smutnej rzeki Kajały, Kniaź Jaropełk rodzica wiózł na węgierskich rumakach, Syn wiózł zwłoki ojcowe do świętej Zofii w Kijowie. Siał kniaź Oleg niezgody i zbierał je, Biadosławic! Żywot wnuków Dadźbożych ginął śród waśni i swaru, Rzadko wtedy na Rusi wołali w polu rataje, Ale kruki żarłoczne często na trupach krakały, Często wrony skrzeczały, węsząc z daleka padlinę. Tak to ongi bywało, za dawnych bitew i wojen, Lecz nikt jeszcze o takiej rzezi nie słyszał okrutnej. V Od zarania do zmroku, od wieczora do brzasku, Świszczą strzały hartowne, włócznie łamią się z trzaskiem Szable grzmią o szyszaki, w szłomy biją tasaki, W połowieckiej rubieży, w sercu ziemi nienaskiej. Gleba, krwią ugnojona, siana kością, pakością, Kopytami zorana, obrodziła żałością. Szum szumi gdzieś, dzwon dzwoni gdzieś, Co mi przed jutrznią szumi, dzwoni? To Igor kneź, to Igor kneź Nawraca pułki, polem goni. Ach, bo mu żal, ach, bo mu żal Miłego brata Wsiewołoda; Dwa dni trwał bój. Na trzeci dzień Nie zdzierżył Igor wojewoda. Tam z bratem brat, tam z bratem brat Nad rzeką żegnał się Kajałą. Stanica padła, proporzec padł, Krwawego wina nie dostało. Bo napoili swatów krwią, Sprawili stypę, klęsko! klęsko! Za ziemię swą, za ziemię swą Polegli w boju śmiercią męską… Ach, trawy drżą, żałośnie drżą, Drzewa się kłonią z piosnką tęskną… VI Niewesoła nam, bracia, godzina, Niewesoła godzina nastała! Siłę naszą pokryła pustynia, Dziewa Krzywda w ruskiej ziemi wstała. Wstała Krzywda z Dadźbożych zastępów, Po twej ziemi idzie, Trojanie, Łabędzimi skrzydłami pluszcze W rzece Donie, w sinym morzu-oceanie. Stare dzieje, tłuste lata przypomina, Jaka sława była ongi, jaka chwała. Niewesoła nam, bracia, godzina, Niewesoła godzina nastała! Rzekł brat bratu: «To moje i to moje». I o ziemię się brat z bratem swarzy I o małym powiada, że wielkie, A tu czyha pohaniec wraży. Sami sobie naraili niedolę: Owoż przyszli Połowcy, Igorze. Oj, daleko pofrunąłeś, sokole, Goniąc ptaki, zaleciałeś nad morze. A nie wskrzesić już wojska dziarskiego! Słychać Żeli, Kariny płacz rzewny, Idą Rusią z rogiem gorejącym I żar-popiół roznoszą pogrzebny. Żony ruskie szlochają, zawodzą: «Nie ma mężów naszych miłych, nie ma, Ani dumą nam o nich podumać, Ni pomyśleć, ni ujrzeć oczyma! Złota, srebra nie uzbierać wdowie, Nie ma mężów, pomarli ładowie!» Jęknął Kijów z żałoby, bracia, A Czernihów z napaści srogiej, Płynie boleść tłusta ziemią ruską, Połoniły ją łupieżce-wrogi. Teraz kuną dań od dymu płać im! Oj, źle, bracia, gdy są gniewy śród braci. Obudzili Igor z Wsiewołodem Tę niezgodę, co ją uśpił rodzic. Groźny był ów Światosław włodyka, Kniaź kijowski, wielki Olegowic! Burzą był! Runął gromem w Połowce, Góry, lasy, jarugi przydeptał, Zmiażdżył wrogów, w pień swym mieczem wyciął, Rzeki zmącił, potoki wychłeptał. A Kobiaka znad zatoki — wichurą Wyrwał z pułków żelaznych uścisku, Śmignął chanem, jak kamieniem z procy, I spadł Kobiak w kijowskim zamczysku. Więc śpiewają Niemcowie, Grekowie, Pieje pieśni Wenecja, Morawa, Sławią kniazia obcy językowie, Śpiewem sławią kniazia Światosława. A synowi nie będzie pieśni I nie dadzą mu czci i chwały, Bo zasypał ruskim złotem i skarbem Wody rzeki połowieckiej Kajały. Zstąpił Igor ze złotego łęku, W koszczejowy siadł, książę-pojmaniec! O, lutości! O, nędzo! O, jęku! Rozpanoszył się mściwy pohaniec! Pod brzemieniem się ziemia ugina; W grodach smętek, radość uleciała, Niewesoła nam, bracia, godzina, Niewesoła godzina nastała! VII Mętny sen miał Światosław tej nocy w Kijowie, Trwożny sen opowiada bojarom: «Odziewali mnie w czarny żałobny pokrowiec, Strute wino czerpali mi czarą. A leżałem na łożu cisowym, Hołubionoż mnie tam, hołubiono. I sypały się z pustych kołczanów Wielkie perły na moje łono. Stał bez krokwi u stropu mój dwór złotohławy; Całą noc siwe kruki krakały, Kijowianie ku morzu w tumanie szli mgławym, A pod Pleńskiem, gdzie rów, bagna stały». I odrzekli bojarzy: «Tążysz, kniaziu, z rozstania, Zamroczyło cię z wielkiej tęsknoty: Dwa sokoły frunęły szukać Tmutorokania, Szłomem Donu chcą upić; sława ptaki pogania, Porzuciły więc ojców tron złoty. Ale szable niewiernych podcięły im skrzydła, Już wplątały się, książę, sokoły twe w sidła! Wiesz ty? Mrok nastał na trzeci dzień, Jedno i drugie mroczy się słońce, Zagasły słupy dwa gorejące, Z nimi księżyce, jasne miesiące, Zapadły w morze, zapadły w cień… Nuż wtedy pychą nadął się chan! Mrok na Kajale. Po ruskiej ziemi Panterze gniazdo Płowców się plemi; Wolę uciska przemoc zuchwała, Jęczy pod klęską zhańbiona chwała; Dziw się na ziemię cisnął i wyje; Gockie dziewoje, cudne lelije, Nad morzem tańczą i wiją wieńce, Brzęczą w ich dłoniach ruskie czerwieńce, Sławią pieśniami Konczaka chana, Potęgę Busa, mstę Szarokana, Więc zasępiona patrzy w udręce Drużyna twoja, smutkiem znękana»… Wtedy wielki Światosław złote słowo uronił, Słowo, łzami zroszone boleśnie: «O, zbyt rychłoś za sławą, Wsiewołodzie, pogonił, I ty, luby Igorze, zbyt wcześnie! I niegodnieście wszczęli najazd, krwawiąc się w rzezi, Nie przydaliście czci ojcowiźnie! Serca wasze odważne, wykowane w żelezie, Ale ach mojej srebrnej siwiźnie! Nie masz dawnej potęgi brata mego! Nie wróci! Czernihowskich nie widzę wojaków! Gdzie Olberzy, Tatrani, gdzie Szelbiry, Moguci, I zastępy Rewugów, Topczaków? Ci, bywało, bez szczytów, jeno i krzykiem, i nożem, Sławą dziadów grzmiąc, pułki razili, A wy rzekliście dufni: „Sami wroga przemożem, Wszystka chwała się ku nam przechyli”. Gdy drapiestwem się raróg liniejący rozpęta, Nie da gniazda na pastwę orłowi! Gdy z pomocą, o bracia, nie przychodzą książęta, To mnie przyjdzie odmłodnieć, dziadowi». Nie dziw, bracia-drużyno! Ludzie krwawią się, giną, Szabel szczęk słychać w starym Rymowie. Kipi gniew w Połowczanach, i Włodzimierz-kniaź w ranach, Tedy smuci się czędo Hlebowe. VIII Ejże ty Wsiewołodzie, wielki książę, nie gonić Myślą tobie za bratem, a tronu ojców bronić! Rozchlustaj Wołgę wiosły i stań w bitewne szranki, Po tynfie wtedy jeńce, po groszu będą branki! Albo i lądem przybądź z żywymi samostrzały, Nie brak ci Hlebowiców, nie brak młodzi udałej. Ejże bujny Ruryku, ejże Dawidzie kneziu! Czyliście przyłbic złotych nie ubroczyli rzezią? Nie wasze-ż to drużyny ryczą jak tury dźgane Hartownymi szablami w dalnej niwie nieznanej! Wstąpcie, Rościsławicy, wstąpcie w złocone strzemię, Za Igorowe rany, za krzywdę, za ruską ziemię! Ejże ty Osmomyśle, halicki Jarosławie! Na złotolitym tronie wysoko siedzisz w sławie, Żelazem pułków wspierasz węgierskich turni nawał, Tyś wrota Dunajowi, królowi drogę-ś zawarł, Przez chmury miotasz skały, sąd sprawiasz do Dunaju, Pioruny gniewu twego od kraju grzmią do kraju, Otwierasz Kijowowi wrzeciądze na świat cały, Za siedem granic prażysz sułtanów, mstą zuchwałych. Strzelaj w Konczaka, książę, zmiażdż Kościejowi ciemię, Za Igorowe rany, za krzywdę, za ruską ziemię! A ty Romanie śmiały, ty waleczny Mścisławie, Ponosi was, porywa myśl ku orężnej sprawie, Wysoko szybujecie, sokoły wy, junaki, Ochotą rozjuszoną na wiatrach goniąc ptaki, Macie wy szczyt stalowy pod przyłbicą łacińską, Drży od was ziemia chańska z litewską i jaćwińską, Drży deremelska ziemia, wróg dzidy na ziem ciska, Pod bułat mieczów waszych kark kłonią Połowczyska. Lecz już złowróżbnie, Igorze, listowie z drzew opada, I słońce gaśnie zbyt wcześnie. Na Rosi i na Sule wróg w grodach się rozsiada, Drużyna twoja nie wskrześnie! Słysz! Don za tobą krzyczy, Na pomoc zwie książęta! Gotowi Olgowicy. Ingwarze z Wsiewołodem, Mężni Mścisławowicy, Sześcioskrzydłe orlęta Z nie lada gniazda młode! Nie los, nie los zwycięski Dał władzę w ręce wasze. Gdzież owe szłomy złote, Tarcze i groty lasze? Polu wrota zagródźcie Strzałami ostrzonemi, Za Igorowe rany, Za krzywdę ruskiej ziemi! IX Już nie bieży srebrną falą w dolinie Rzeka Suła do Perejasławia, Ale błotem ciecze woda w Dźwinie Onym groźnym Połoczanom płynie, A pogania ją pohańców wrzawa. Sam Izjasław Wasylkowic dzwonił O litewskie pawęże mieczami, Sławę dziada Wsiesława gonił I pod krwawą tarczą trawę splamił; Posiekały go litewskie miecze, Aż na mary wziął sławę, co rzecze: «Książę, gdzież twoja dzielna drużyna? Wojów ptactwo skrzydłami pokryło, Wylizała posokę zwierzyna». Wsiewołoda, Briaczysława tam nie było, Zbrakło braciom do boju ochoty, Sam więc z ciała przez naszyjnik złoty Śmierci duszę diamentową rzucił. Trąbią trąby gorodzieńskie! Biada! Znikła radość, żałoba się skrada, Nie masz pieśni i ziemia się smuci. A i hejżeś ty, kniaziu Jarosławie, A i wy, Wsiesława wszystkie wnuki, Nie dorównać wam dziadowej sławie, W nożny włóżcie poszczerbione miecze, I zwątlałe pochowajcie łuki, Niech się schylą chorągwie do ziemi! Wy swarami, zwadami długiemi, Na Ruś świętą, na Wsiesława włości Połowieckich skrzyknęliście gości! W siódmym wieku Trojana los mu płużył, Krasawicę sobie Wsiesław wywróżył, Na koń skoczył i jak wicher mknął. Runął rumak rączy w kijowskie wrota: Owoż ona sławna stolica złota, Książę tron kijowski dzidą dźgnął. Jarym turem z Białogrodu wyskoczył, O północy się tumanem omroczył, Zawisł, otulony siną mgłą. A o świcie znowu konia zostrożył, Na ścież wrota nowogrodzkie otworzył, Sławę zgniótł Jarosławową — i chyłkiem Na Niemigę z Dudutek skoczył wilkiem. Na Niemidze — głów ściele się żniwo, Grzmią stalowe cepy w znoju młócki, Na klepisku kładą żywot ludzki, Duszę z ciała wywiewają nieżywą. Krwawe brzegi nie ziarnem były siane: Kośćmi synów ruskich posiewane. Sądy sądził, rządy rządził Wsiesław książę, A po nocy wilkołakiem on ganiał: Chybkim chodem z Kijowa zdążył Przed kurami do Tmutorokania; Chyżym wilkiem w pomroce się grążył, Drogę Chorsa Wielkiego przesłaniał. Huczą dzwony w połockiej dzwonnicy Przed jutrzenką u Zofii świętej, A on słyszy je w Kijowie, w stolicy, Oj, obrotny był przemieniec, pojętny! Wieszczej duszy był, śmiałego serca, Aleć nieraz się on trapił męką, Jemuż śpiewał stary Bojan przezierca, Przygadywał mu zmyślną piosenką: «Nic chytremu chytrość nie pomoże, A bystremu na nic bystrość sokola, Wiedz ty, książę, taka ludzka dola: Nie ominą cię sądy boże». Teraz szlochaj, ziemio ruska, z żalu, troski, Kiedy sięgasz w dawne dzieje swe pamięcią, Bohatyra Włodzimierza wspomnij księcia, Co do skały nie dał przykuć się kijowskiej! Rozchwytały mu chorągwie butne wnuki, Jedną Ruryk, drugą Dawid nierozumny, I na wietrze rozwiewają się buńczuki, Na wsze strony nimi miota wicher szumny. X Cyt! Śpiewają na dunaju włócznie, Nie zazula zawodzi w dąbrowie, Słychać głos Jarosławny przed jutrznią: «Ach, kukułką frunę k dunajowi! W wodzie rękaw umoczę bobrowy, W smętnej rzece, w Kajale krwawej, I ochłodzę ja znój Igorowy, Zwilżę rany bobrowym rękawem». Jarosławna zawodzi żałośnie Na Putywlu murach przed zaraniem: «Wietrze, wietrze! Czemu wiejesz tak groźnie? Wichrze, wichrze! Bezlitosny panie! Z obu twoich niestrudzonych skrzydeł Czemu miotasz ciemierzyce-groty Na mojego łady hufiec święty? Małoż tobie bujać górnym lotem I kołysać na morzu okręty? Spójrz, rozwiała się łkaniem-płakaniem Radość moja po stepie, po rosie…» Na Putywlu murach przed zaraniem Jarosławna zawodzi żałośnie. «Sławny Dnieprze! Na swej bystrej wodzie, Co przebiła połowieckie skały, Hołubiłeś Światosława łodzie, Gdy Kobiaka hordy umykały. Ty mi ładę przyhołub na łodzi, Iżbym morzu łez nie słała za nim!» Jarosławna żałośnie zawodzi Na Putywlu murach przed zaraniem. «Słońce światłe, o, jasno jarzące, Słonko wszystkim łaskawe i rade! Czemu prażysz płomiennym gorącem W chrobre pułki, w mego męża-ładę? Skwar na wyschłej pali się cięciwie, Smutek zamknął im strzały w kołczanie». Jarosławna płacze żałośliwie Na Putywlu murach przed zaraniem. XI Nocą zakotłowało morze nurtem wiru; W mgłach idą nawałnice. To Bóg Igorowi Drogę z połowieckiego wskazuje jasyru Do dziedziny, gdzie stoi złoty tron ojcowy. Zgasły zorze wieczorne, w mrok zapadł krąg słońca. Igor śpi. Igor czuwa: «O, drogo daleka Hen od Donu wielkiego do małego Dońca!» Koń stoi pośród nocy i na jeźdźca czeka. Gwizdnął Owłur za rzeką. Kniaź słucha. Zrozumiał. Skoczył, huknął w gęstwinie i w ciemności przepadł. Dudni ziemia. Szeleści trawa. Bór zaszumiał. W namiotach połowieckich wrzawa, trwoga ślepa. A Igor — szast! — białym norem do wody. A Igor — hyc! — gronostajem w szuwary, Patrzysz — na koń skoczył nie wilk, lecz kniaź młody, A zeskoczył nie kniaź, lecz wilk szary. Wilk, nie wilk! Bo z zielonej polanki Białozorem wzbił się — i z nalotu Spada, bijąc łabędzie, cyranki! Jest śniadanie, a i obiad gotów. Owłur zasię, jak wilczysko bose, Pędzi przy nim, strząsa chłodną rosę, Boć zerwali swoje chyże konie. Rzecze Doniec do Igora: «O, książę! Chwały teraz już chyba dość ci, A i Konczak się dosyć natążył, A i dość ruskiej ziemi radości». Odpowiada kniaź rzece: «Dunaju! Małoż tobie zaszczytu i chwały, Że twe wody od kraju do kraju Wojewodę Igora kębłały? Że na trawie-murawie w zieleni Na twych brzegach srebrzystych spoczywał, Żeś go mgłami odziewał ciepłemi, Cieniem drzewa-jaworu zakrywał? Na twej fali go strzegł gogol biały, Kaczka w wiatrach, czajka na ruczaju! Małoż tobie, o Dończe, tej chwały, Mało czci i zaszczytu, dunaju? Tyś nie Stugna, co swe płytkie wody Z obcych czerpie potoków, by płynąć. Ugrzązł na niej kniaź Rościsław młody, Przyszło mu przy brzegach Dniepru zginąć. Płacze macierz najmilszego syna, Łzy po lubym swym dziecięciu roni. Drzewo z żalu nisko się ugina, Kwiecie niknie, do ziemi się kłoni. To nie sroki zaskrzeczały: Konie gonią za rumakiem, Za Igorem pędzą śmiałym Gza z Konczakiem, Konczak z Gzakiem. Nie usłyszysz w polu kruka, Tylko w borze stuka dzięcioł, Połoz pełza, dzięcioł puka, Wystukuje drogę księciu. Ani drgnie gałązka w chaszczy, Ni ją wiatr poruszy wiewem, Tylko słowik kląska-klaszcze, Wita świt radosnym śpiewem. Gza powiada do Konczaka: «Słuchaj ty, Konczaku, Gzaka! Choć się ptak nam wyrwał z sieci, Strzała ostra, a łuk celny! Gdy do gniazda sokół leci, Sokolika my postrzelmy!» Konczak rzecze zaś do Gzaka: «Słuchaj, Gzaku, ty Konczaka! Sieci gęstej on zwyczajny, Szponem zedrzeć ją nietrudno. W inną sieć go uplątajmy: W krasawicę, dziewkę cudną!» Gza znów mówi do Konczaka: «Słuchaj ty, Konczaku, Gzaka! Gdy go dziewką opętamy, Żadna siła nie podoła: Nie ujrzymy dziewki samej, I nie będzie nam sokoła! Będzie na nas ptak za ptakiem W połowieckim polu spadał». Tak to mówił Gzak z Konczakiem, I tak Konczak z Gzakiem gadał. XII Śpiewał Bojan, pieśniarz dziejów dawnych. Słuchał Oleg, Jarosław, Światosław. Śpiewał gęślarz o książętach sławnych, I w zamierzchłe czasy pieśń go niosła. Kniaziów gadką on nieraz zagadnie: «Książę! Głowie bez karku niesporo, Lecz i ciału bez łba nieporadnie!» Tak też Rusi było bez Igora. Słońce wyszło na spotkanie twoje, Łado! Łado! Witaj nam Igorze! Na dunaju śpiewają dziewoje, Do Kijowa płynie pieśń przez morze. Przez Boryczew jedzie książę dzielne Czołem bić Przenajświętszej Dziewicy, Pirogoszczej Bogarodzicy. Radość w grodach. Brzmią pieśni weselne. Chrobrym wojom cześć już oddaliśmy, Starym kniaziom pieśń wyśpiewaliśmy, A należy się i dla młodszych cześć, I junakom też trzeba okrzyk wznieść. Ej, Igorze cny, żyj szczęśliwie nam! I Włodzimierz syn niechaj żywie nam! Niechaj żywie nam buj-tur Wsiewołod! A i wszyscy ci, com im śpiewał ot! Niech raduje się chrześcijański lud, Że kniaź wojsko wiódł na pogański ród. Będziem chmielny miód z roztruchanów pić Za tych, którzy szli basurmanów bić! Kniaziom i drużynie sława, sława, sława! Amen. Dodatek: Powiązania rodzinne części postaci Dodatek redakcji Wolnych Lektur pokazujący rodzinne powiązania części postaci Słowa o wyprawie Igora. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/slowo-o-wyprawie-igora/. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Słowo o wyprawie Igora, przeł. Julian Tuwim, Wstępem i objaśnieniami zaopatrzył: Aleksander Brückner, Kraków, Krakowska Spółka Wydawnicza, 1928. Wydawca: Fundacja Wolne Lektury Publikacja wydana w ramach biblioteki Wolne Lektury (wolnelektury.pl). Opracowanie redakcyjne i przypisy: Wojciech Kotwica.