Juliusz Słowacki Hugo ISBN 978-83-288-2855-1 I. Ucieczka Młoda dziewica dziś w klasztornym murze Bogu na całe poświęcona życie, Gdy odrzucała świeże wianku róże, Łzy z pięknych oczu płynęły obficie; Gdy pod całunem legła na marmurze, Ustało prawie drżące serce bicie; Łzy już nie płyną, lecz bladość straszliwa Jak w chwilę śmierci jej lica pokrywa. Już mrok zapadał, już wieczorne chłody Wróciły niebu barwy lazurowe. Przed krzyżowymi kryjąc się narody, Słońce skwarami utrudzoną głowę Chowało w Morza Bałtyckiego wody; Lecz nim się skryło w fale bursztynowe, Zajrzało w gmachu zasępione skrzydła Przez szyb kościelnych ciemne malowidła. Już lud ze świętych wychodzi podwoi, Skończone boskich tajemnic ofiary. Czemuż ten rycerz nieruchomy stoi, O marmurowe oparty filary? Twarzy nie widać, ale znać ze zbroi, Że to obrońca chrześcijańskiej wiary. Lecz w noc tak późną czegoż jeszcze czeka, Gdy wszyscy wyszli, on odejście zwleka? Stał nieruchomy, jako posąg z głazu, Co strzeże grobów zimnego marmuru. Tam coś mignęło? — Nie, to błysk obrazu, Co tak pozłotą odbija od muru. Jakiś szmer słychać? — To odgłos wyrazu Cichej modlitwy, przyniesiony z chóru. A rycerz zadrżał, to może ze strachu? W tak ciemną porę! W tak posępnym gmachu! Już księżyc wstąpił na niebieskie smugi, I patrzał w ciche klasztoru ustronie. Wychodzi rycerz, z rycerzem ktoś drugi; Oba skoczyli z pośpiechem na konie; Pewnie miał giermka, pazia do posługi; Lecz czemuż pędzą tak spiesznie przez błonie? Czemuż tak prędko z bitej zeszli drogi, Biorąc się w lasy i dzikie odłogi? Z początku żadnej nie wiedli rozmowy; Starszy ostrogą zachęcał rumaka, A potem nagle gniew gorzkimi słowy Wyrwał się z piersi gorącej Krzyżaka: «Z radosnym sercem jam rzucić gotowy Kraj ten przeklęty; chciałbym lotem ptaka Z miejsc tych ulecieć, kędy mojej głowie Grożą tajemnych wyroków sędziowie. Lubię zakonu turnieje, gonitwy, Ale nie znoszę szpiegów tajnej sprawy; Od nich uciekam w kraje dzikiej Litwy; Lasy mi słodsze nad ciągłe obawy. Jagiełło z bratem tocząc krwawe bitwy, Przyzwał nas w swoje odległe dzierżawy; Już zamek trocki do niego należy, I tam krzyżackich osadził rycerzy. Tam ja nad braćmi zakonu przewodzę, Śledzę Litwinów i spraszam biesiady; A ufny w silnej i licznej załodze, Wrogów choć licznych nie lękam się zdrady; I sąd, co trzymał mych czynności wodze, Puścić je musiał i stracił ich ślady. W Litwie podstępem zdrady nie otoczy, W Litwie nie dojrzy, choć ma bystre oczy. Oto krzyżackie zniknęły klasztory, I błyszczy Niemen szeroki przed nami!» Zaraz się w rzekę rzucił rumak skory, Parskał i pianę mieszał z wód pianami. Na drugim brzegu czerniły się bory, Srebrnymi nocy uwieńczone mgłami. Księżyc posępny, płonąc na zachodzie, Długim się słupem srebrzył w Niemna wodzie. Nim je grom spali, nim je ludzie wytną, Piękne są bory, cudny las sosnowy! Tysiączne kwiaty w jego głębiach kwitną, Wiatr tajemnicze prowadzi rozmowy; Tam dzwonki barwą błyszczą się błękitną, Owdzie kobierce ściele wrzos różowy. Przez takie bory zarośnięte wrzosem, Prędkim tętniły kopyta odgłosem. W pośpiechu szybko mijają rycerze Rozległe książąt na Lidzie dziedziny. Z wschodzącym słońcem witały się wieże, Choć cień pod zamkiem zalegał doliny, Ze słońcem jeźdźców migały puklerze, Słońcu nadbrzeżne kłaniały się trzciny, Niejeden pączek przed słońcem rozkwita, Błyszczy się ziemia kwiatami okryta. Lecz prędko szybkie przemknęły rumaki. Znikł obraz Lidy jak senne marzenie, Znów ciemne bory, zarośla i krzaki, I jednostajne rumaków tętnienie. Słońce, przebiegłszy lazurowe szlaki, Już za Ponary chowało promienie; Już cień na ziemię spuszczał się ponury, Gdy starszy Krzyżak wskazał zamku mury. «Patrz! Oto pyszna Kiejstutów stolica, To ich dzierżawy, kędy zajrzysz okiem. Nad zamkiem wieża, to pogan kaplica; Tam między gęstym kadzidła obłokiem, Boga piorunu szczerozłote lica, Patrzą się jasnym, brylantowym wzrokiem. Widzisz to wielkie błękitu przestworze? To trocki zamek! A to Trockie Morze!» * II. Rycerz sądów tajemnych Stokroć weselsze są Malborga gmachy, Niż te posępne Kiejstuta komnaty; Ani je srebrne rozjaśniają blachy, Ani kobierców złocą jasne szaty. Sala zamkowa jak głuche więzienie, Wiatr po niej szumi i wolno przewiewa, Jej głębie wieczne zalegają cienie; A setne z ziemi wybiegłszy filary, To się zrastają jak altany drzewa, To się znów dzieląc na setne konary, Wspierają różnie łamane sklepienie; A okna cięte w gwiazd rozlicznych wzory W dzień dają światło słabe jak o świcie, Inne, okrągłe lśnią w tęczy kolory, Dziś okna, jutro strzelnice w potrzebie. A jedno w sklepień zasępionych szczycie, Tak błyszczy z dala, jak miesiąc na niebie. Choć noc głęboka, choć w tak późnej chwili, Jeszcze się lampa w ciemnym gmachu pali; I dwaj rycerze czuwają na sali, Dwaj, którzy wczoraj jeszcze z Prus przybyli. Starszy miał szyszak i pancerz stalowy, I płaszcz szeroki z wizerunkiem krzyża; A ile razy do światła się zbliża, Na piersiach miga krzyż dyjamentowy, I miecz u boku obosieczny, długi. Znam go! To komtur zakonu krzyżaków, To młody Hugo… Lecz kto jest ten drugi! Ile z widocznych poznać mogłem znaków, Nie miał on jeszcze ostrogi rycerza, Ani swej piersi krył ciężką kolczugą; Ubiór miał pazia, lecz pan mu się zwierza, Pan z nim rozmawia nie tak jak ze sługą. Słowa Hugona skryte, tajemnicze; Często na pazia spogląda oblicze. Bo też oblicze tak piękne, czarowne, Spojrzenie pazia tak czułe, dobitne, I oczy jasne jak niebo błękitne, Ćmią długie rzęsy, gdy nadto wymowne; Włos jego spływa w złociste pierścienie, Ale na twarzy smutek, zamyślenie. Jakiż to rycerz w tę porę przybywa? Czarną miał ściśle zamkniętą przyłbicę, I czarny pancerz i naramiennice. Olbrzymią postać żelazo okrywa, Schylił się wchodząc pod wielkie filary, Stanął w milczeniu i załamał dłonie. «Czegoś tu przyszedł?» rzekł Hugo ponuro, «Czyś jest brat rycerz chrześcijańskiej wiary? Co mi przynosisz?» «Twoją śmierć, Hugonie!» Czoło komtura okryło się chmurą, I rzekł do siebie: «Wybadać go muszę»… «Twa mowa, bracie, śmiercią mi zagraża? Czyliś gdzie widział Bodelszwingu gruszę? Czyli z Saudkirchen powracasz cmentarza?» Na te nazwiska rycerz spuścił dłonie, I milcząc, tylko dwakroć głowę skłonił… Pielęgnowany troskliwie w wazonie W oknach zamkowych kwiat róży się płonił. Zerwał go Hugo i rycerza bada; A rycerz milczy, milcząc wziął kwiat róży, Do piersi niesie i do ust przykłada. Czoło Hugona posępniej się chmurzy, Zgasły na licu rumieńca szkarłaty; Ale dowodów jeszcze nowych szuka. «Powiedz, rycerzu, czyliś jest bogaty? Gdzie twoi bracia? Gdzie twoja rodzina?» «Bogactwem moim jedna złota sztuka, Bogactwem moim są trzy miary wina; A brat mój tutaj na mieczu wyryty; W jednej ma ręce wieniec z róż uwity, A w drugiej sztylet, co w krwi wroga tonie. Tacy rycerze są braćmi moimi, Taka rodzina jest w Czerwonej ziemi, Czy dosyć na tym? Czy znasz mnie, Hugonie? Znasz mnie! I dom mój, i moją rodzinę. Słuchaj więc, krótkie są wyroku słowa: Zbrodnia spełniona i kara gotowa. Znasz wielkość zbrodni, umrzesz za godzinę! A ty! co pazia pożyczasz ubioru, Ażeby kazić ludzi świętej wiary; Tam, skąd przybyłaś, wracaj do klasztoru, Tam cię czekają wstyd, hańba i kary.» Wyszedł, a Hugo jak ze snu się zbudził. «Czy słyszysz, luba, odgłos jego kroków? Słyszysz! To poseł okropnych wyroków! On mi śmierć przyniósł, gdym się szczęściem łudził. O, łatwiej, łatwiej było skonać wczora, Dziś szczęśliwemu trudniej mi umierać. Patrz! Księżyc zaczął przez szyby przezierać, Słyszysz, jak szumią tam fale jeziora; Księżyc mnie żegna, żegnają mnie fale. A sen mój jaki będzie za godzinę?… Lecz próżno! Próżno! Ja marnie nie zginę! Mieliżby życiem zarządzać zuchwale? Czekaj tu, Blanko, zostawiam w tej sali Ten płaszcz, on w boju plątałby mi dłonie, Ten hełm z piórami z nadto kruchej stali, I miecz ten nadto lekki na ich głowy. Weź, moja luba, i krzyż brylantowy, On długo, długo błyszczał mi na łonie, Może ci kiedy przypomni po zgonie… Nie, ja żyć będę, chcę żyć, moja luba! Wszak jam w krzyżackim zhodował się domie, I nieraz sławy szukałem za domem; Mam miecz, co zdziwia Polaków ogromem; Mam zbroję, której stal tak twarda, gruba, Że ją żelazo żadne nie przełomie. Gdy się tak Hugo na boje ustroi, Nie wydrą serca spod żelaznej zbroi. Jest jeszcze inna ocalenia droga: Może w świątyni pogańskiego boga, Można się ukryć w jej lochach podziemnych, W krętych przechodach i kryjówkach ciemnych; Ta droga bardziej pewna i ostrożna, Wszak zdradą zdrady uchronić się można.» To rzekł i wyszedł. Straszną zbroję wkłada, W której już nieraz występował w szranki; Potem zbiegł szybko przez zakryte ganki Do świątyń Boga, który gromem włada. Tu ogień Znicza dymny i ponury, Czarne filarów łamały się cienie. Szedł rycerz, ciemne przeglądając mury, Może w tych murach tajemne schronienie Zbiegów bezpiecznie do świtu zatrzyma? Lecz przebóg! Zadrżał: kamienne bożyszcza Stojąc wokoło święconego zgliszcza, Żywymi w niego patrzały oczyma. III. Zgon Nadeszła straszna godzina wyroku. Znów wszedł do sali mściciel tajnych zbrodni, Wszedł pod filary i zatrzymał kroku. Przy świetle blado tlejącej pochodni Na dłoni rycerz oparty spoczywa, Ofiara śmierci. Znany płaszcz komtura Z posępnym krzyżem na barkach mu spływa; Na hełmie znane kołyszą się pióra, I dobrze znany krzyż na piersiach miga, I dobrze znany miecz u jego boku. Lecz czyliż męstwo tak prędko ostyga? Hugo ów śmiały, mężny przed godziną, A teraz śmierci lęka się widoku? Dlaczegoż kryje lica w obie dłonie, Czy łzy zasłania, co po twarzy płyną? Cichość ponura. «Czyś gotów Hugonie? Biada ci! Milczysz?» Błysnął zamach stali. Krzyżak się długo nad trupem nie bawił, Sztylet mu w piersiach rozdartych zostawił, Spojrzał i z wolna wyszedł z krwawej sali. Lecz przebóg! Drzwi się otwarły zarazem, Wszedł młody rycerz. To on! Hugo młody! Cały hartownym odziany żelazem, Męstwem młodzieńcze płonęły jagody. Wszedł, spojrzał bystro: «Blanko! Blanko droga! Po co ten ubiór? Te pióra? Ta zbroja? Czemu tak milczysz? Ach! Na miłość Boga Odpowiedz słowo? Droga! Luba moja, Odpowiedz słowo! Przebóg twarz jak sina? Jej dłoń jak zimna! I szklisty blask oka! I sztylet w piersiach! Więc biła godzina! On był tu!…» Zamilkł, tak boleść głęboka I żal tak ciężki jego serce ścisnął! Piersi pracują jak wzburzone fale; Na chwilę w oczach płomień zemsty błysnął, Lecz go zgasiły nowe łzy i żale. «Może myślała Blanka nieszczęśliwa, Że mnie swym zgonem od zgonu zachowa? Nie, kiedy szczęścia zerwane ogniwa, Ja mam żyć? Luba, bądź zdrowa, bądź zdrowa!» Księżyc nad rankiem srebrzył zamku wieże, Niech on nam powie dalszy los Hugona. Zbójeccy sądów zniknęli rycerze, A strasznym losem pana przerażona Cała się służba rozbiegła z wieczora… Hugo już nigdy nie postał w zakonie. Gdzież się więc podział? Niech powiedzą tonie! Niech mówią Nimfy Trockiego Jeziora! Płakały po nim, a gdy z nocy końcem Słońce promienną ukazało głowę, Długo w dzień jeszcze ich łzy brylantowe Na srebrnych liliach lśniły się przed słońcem. 1829 ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/slowacki-hugo. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Juliusz Słowacki, Pisma, t. 1, nakł. księgarni Gubrynowicza i Schmidta, Lwów 1880 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Dorota Kowalska, Marta Niedziałkowska, Magdalena Paul. ISBN-978-83-288-2855-1