(układ tekstu:) Numeracja niektórych pieśni (VI oraz XI-XIV) odbiega od porządku stosowanego w nowszych wydaniach, różnice podano w przypisach; w niniejszym wydaniu brakuje drugej części pieśni V [A] oraz całej pieśni VI [A], podano je w przypisie do części II pieśni VI.
(uwspółcześnienie ort.:) blizko > blisko; nizko > nisko; spiewać > śpiewać; spiąc > śpiąc; swiszcząc > świszcząc; szrubę > śrubę; przedrzeznianiu > przedrzeźnianiu; wiosniane > wiośniane; imie > imię; książe > książę; narcysem > narcyzem; zniskąd > znikąd;
(pisownia ó/o/u:) cóś > coś; tłómaczyć, tłomaczyć > tłumaczyć (pozostawiono ”ostróżne” dla rymu); żóraw > żuraw; pruchno, spruchnieli > próchno, spróchnieli; nótę > nutę; włocznia > włócznia;
(pisownia joty - w zależności od rytmu:) ekspozycyą > ekspozycję; dyabeł > diabeł; dyament > dyjament; djak > diak;
(pisownia wyrazów obcych:) khan > chan; khiryje > chiryje; Khazarów > Chazarów; wł. odjar-lo > odiar-lo; łac. juro > iuro; Lojoli > Loyoli; Styx > Styks; Euxyn > Euksyn; Xantypa > Ksantypa; illuminowane > iluminowane; (podwojenia liter:) syllaby > sylaby; Rossi, Rossią > Rosi, Rosią (o rzece Roś); Sassa > Sasa; ambassadę > ambasadę; Radziwiłowski > Radziwiłłowski; Radzwił > Radzwiłł; Achil > Achill; Attylli, Atylli >Attyli; Hunnów > Hunów; fontan > fontann;
(popr. błąd źródła:) godne lamparty > głodne; dwunożce > dwurożce;
(int.:) Lecz nie poemat pisząc tylko gadkę, Powiem > pisząc, tylko; (oddzielono wołacze:) Maryjo ratuj > Maryjo, ratuj itp.; Rzuca na głowę i bije i wrzeszczy > i bije, i wrzeszczy itp.; Z czego kochanek wybrany korzysta Albowiem nigdy nie kokietowała > korzysta, Albowiem; Poznańczyk, — idei > Poznańczyk — idei; fałszywe: > fałszywe.; (dodano cudzysłowy dla czytelności w zdaniu:) I powtórzyło łono tajemnicze
Namiotu — dwoje Ach!… jedno dziewicze… > ”Ach!…”; W jednej z grot, jako Walkirie, szalone Stały trzy wiedźmy (usunięto przecinek przed ”szalone”);
(pisownia łączna/rozdzielna:) nakształt > na kształt; z nikąd > znikąd; odemnie > ode mnie itp.; po nad > ponad; z pod > spod; potoś > po toś; pokryjomu > po kryjomu; zwolna > z wolna;
(mała/wielka litera:) Kapucynów > kapucynów; ex machina Deus > deus (bo nie chodzi o Boga chrześcijan); kozak > Kozak (pozostawiono kozak w pieśni I ze względu na ogólnikowe znaczenie); Galiun > galiun; Gdy rycerz, mówię, mój już roi Bosko > bosko; Ażeby żyda powiesić felczera > Żyda;
(fleksja:) ekspozycyą > ekspozycję; imie > imię; ramie > ramię; książe > książę; okno jedne > jedno; te zwierciadło > to;
Juliusz SłowackiBeniowski[1]Pięć pierwszych pieśni
Pieśń I
1Za panowania króla Stanisława
[2]
Wysoko potem go wyniosła sława;
Szczęścia miał mało w życiu, więcej bolu;
5
I kraj był cały na rumaku, w polu;
Łany, ogrody leżały odłogiem,
Zaraza stała u domu za progiem.
Maurycy Kaźmierz Zbigniew miał z ochrzczenia
10
Tajemniczą miał gwiazdę przeznaczenia,
Co go broniła jako Częstochowski
Szkaplerz
[4]: od dżumy, głodu, od płomienia,
I od wszystkich plag — prócz śmierci i troski;
15Bo w życiu swojem namartwił się bardzo,
A umarł, choć był z tych, co śmiercią gardzą.
MłodośćMłodość miał bardzo piękną, niespokojną.
Ach! taką tylko młodość nazwać piękną,
Która zaburzy pierś jeszcze niezbrojną,
20Od której nerwy w człowieku nie zmiękną,
Ale się staną niby harfą strojną
I bite pieśnią zapału nie pękną.
Przez całą młodość Pan Beniowski bujnie
Za trzech ludzi czuł — a więc żył potrójnie.
25Wioseczkę małą miał — ale dziedziczną,
Dwadzieścia miał lat — był u siebie panem.
Spraszał do domu szlachtę okoliczną.
Fortunka jego ciągle ciekła dzbanem.
Miał nadto proces i sprawę graniczną;
30A prędzej sprawę wygrałby z szatanem,
Niż z ową psiarnią wtenczas palestrantów
[5]:
Słowem, że przyszło do długów i fantów
[6].
Pozbył się naprzód klinów
[7] i futorów
[8].
35Nie znano wtenczas jeszcze w Polsce szorów
[9],
O które żony dziś mężów ciemiężą
[10] —
Pozbył się potem swoich białozorów
[11],
Ostatnie grosze dwa za ojca duszę,
40I na ornaty dwa ojca kontusze.
Nie zyskał, jedno wyrok przeciw sobie:
Wyrok, w którym rzecz była o ekspulsji
[13].
Mało o to dbał (tracąc na chudobie
[14],
45Dzisiaj są ludzie młodzi stokroć czulsi
[15]),
SynLecz Pan Beniowski rzekł: ja sam zarobię
Na drugą wioskę, et si non mi noces
Fortuna[16] — z wioską nabędę i proces.
I znowu mój syn będzie miał przyjemność
50Z palestrą jadać
i być Akteonem
[17];
I na przyjaciół wzdychać niewzajemność,
Który mój ojciec sadził… O! nikczemność!
Tu Pan Kazimierz jęknął harfy tonem,
55I na szumiący jesion łzawo spojrzał.
W tej chwili zyskał trochę — trochę dojrzał,
PrawnikTrochę skorzystał w sobie jako prawnik,
Trochę skorzystał jak człowiek odarty,
Na którego sam Pan Sędzia, Zastawnik
[18]
60I Regent
[19] — niby trzy głodne lamparty,
Lub jako muły puszczone na trawnik,
Lub jak na duszę rozsierdzone czarty,
Wpadli, ogryźli i na pocieszenie
Rzecz zostawili słodką — doświadczenie.
65O! doświadczenie — ty jesteś pancerzem
Dla piersi, w której serce nie uderza;
Jesteś latarnią nad morskiem wybrzeżem,
Do której człowiek w dzień pochmurny zmierza;
O! doświadczenie — jesteś ciepłem pierzem
70Dla samolubów; tyś gwiazdą rycerza,
Bawełną w uszach od ludzkiego jęku —
Dla mnie, śród ciemnej nocy — świecą w ręku.
O doświadczenie jak o grosz złamany
75Nie dbał — wolałby mieć wioskę i teścia;
To jest ślubem być dozgonnym związany
Z Panną Anielą. — Tej sztuka niewieścia
Sprawiła, że był srodze zakochany:
Na gitarze grał i rym śpiewał włoski,
80I wszystko dobrze szło — dopóki wioski
Nie stracił… wtenczas po włosku:
addio![20]
Po polsku: pisuj do mnie na Berdyczów
[21].
Okropne słowa! jeśli nie zabiją,
To serce schłoszczą tysiącami biczów.
85Panna Aniela, dziewczę z białą szyją,
Była z rodziny dostatniej A…wiczów…
Lecz ojciec — ten stał jak mur na przeszkodzie.
Mimo to jednak
KwiatyAniela, jak róże,
90Co nad wysoki mur liściem wybiegną
Patrzeć na słońce — oczy miała duże,
Czarne. — Jak róże, co się nad mur przegną,
I mimo czujne ogrodowe stróże,
Zerwaniu chłopiąt i dziewcząt ulegną,
95A potem gorzki los tych niewiniątek
Więdnąć na włosach i sercach dziewczątek;
Aniela — mimo ojcowskie czuwanie
Widywała się ze swoim Zbigniewem.
Kronika milczy, czy to widywanie
100Odbywało się pod jaworu drzewem,
W godzinę, kiedy słychać psów szczekanie,
Kiedy słowiki wywołują śpiewem
Księżyc spod ziemi; — lecz pozwól asindziej
[22],
Że się nie mogli widywać gdzie indziej…
105
Do tego wielki oryginał, splennik
[23];
Diabeł wie jakiej wiary: w rzymskie bogi
Wierzył i wierzył w proroctwa i w sennik,
Chrystusa także krwią oblane nogi
110Całował; zwał się cesarzów plemiennik
[24]…
Słowem była to dziwna meskolancja
[25]
Świętości, złota, folgi
[26] — jak monstrancj
a
[27].
To porównanie pojąłbyś od razu,
Gdybyś go widział w złocistym szlafroku,
115Z łbem łysym, gdzie jak z Rembrandta
[28] obrazu
Odstrzeliwało słońce; kiedy w mroku
Adamaszkowych purpur, stał jak z głazu
Kłaniającym się ludziom na widoku;
I stał jak martwy, niczem się nie wzruszył,
120Lecz widać było, że żył — bo się puszył.
Na skale — a pod skałą staw był wielki.
W tym stawie widać było twarz jaskrawą
Słońca i białe łabędzie Anielki;
125Grobelka z młyńską u końca zastawą,
Za groblą kościół Panny Zbawicielki
Z trzema wieżami baniastemi, w złocie;
I chat okienka niby oczy kocie.
Wszystko to było dziwnie piękne, cudne!
130Zwłaszcza, że
Ogródszlachcic, wielki oryginał,
Góry uczynił do przebycia trudne,
Wężowe w skałach ścieżki powycinał,
I między róże, co rosły odludne,
Postawiał golce rzymskie
[30]. — Ten puginał
135W ręku swym trzymał i twarz miał brodatą —
Skąd łatwo było poznać, że to Kato
[31].
I na Starosty górach stał bez listka.
Dalej w egipskich katakombach ule;
140Dalej posągi, którym koniec świstka
Wyłaził z gęby i przemawiał czule
Do Pana zamku jak do Antychrystka…
Albowiem wszystkie te wymysły pańskie
Nie katolickie były — lecz pogańskie.
145
Czarna, ogromna, rozrosła szeroko,
Był to krzesany
[33] dąb na Polifema
[34].
Jedno w koronie miał wybite oko
A tyle widział nieba, co obiema,
150I nad sadzawką coś dumał głęboko,
Patrząc tem jednem okiem w ciemną wodę;
Na deszcz miał czarny wzrok, jasny w pogodę.
Przed nią się nieraz siwy rybak skłoni,
155Gdy go na stawie ogarnie ciemnota,
A sieci pluszczą śród spokojnych toni;
Albowiem w grocie Matka Boska złota,
Z wieńcem różanych lamp na jasnej skroni,
Jako Dyjanna
[35] o poranku biała,
160Na staw z różanej tęczy wyzierała…
Słowem — było to istne głupstwa wzgórze,
Na którym meszty
[37] świeciły papuże
[38],
Rzymska, purpurą bramowana szata,
165Przy ucztach często na łysinie — róże,
A w ręku czara ze śmiercią Sokrata
[39],
Tak dobrze, wiernie wykowana
[40] rylcem —
Że kto pił, zdał się mędrcem — nie opilcem.
Z tego wszystkiego Pan Kazimierz śmiał się.
170Lecz zakochany w cudownej Anieli,
Wyjawić szczerze swoich myśli bał się;
Polubił nawet te posągi w bieli,
Te groty od lamp różane — i stał się
Nabożnym bardzo w każdej skalnej celi;
175W każdej albowiem była jego droga
[41],
I w każdej po niej została część Boga. —
Co myśli wtrącał i duszę w marzenia.
Każdy z nas miał kraj młodości szczęśliwy,
180Kraj, co się nigdy w myślach nie odmienia.
Ja sam, com widział Chrystusa oliwy
[42],
Góry z marmuru i góry z płomienia,
Jedną maleńką wieś, pełną ruczajów
[43],
185Pełną łąk jasnych, gdzie kwitnie wilgotna
Konwalia, pełną sosen, kalin, jodeł;
Gdzie róża polna błyszczy się samotna,
Gdzie brzozy jasnych są kochanką źródeł —
A zaś przyczyna temu jest istotna,
190Że na tych bagnach, gdzie potrzeba szczudeł,
Jam wtenczas bujał na młodości piórach
Jasny i chmurny — jako księżyc w chmurach.
Czyś ty chorobą jest epidemiczną?
195Skąd przyszłaś do nas? Co ci jest powodem,
Że teraz nawet szlachtę okoliczną
[44]
Zarażasz? — Nimfo! za twoim przewodem
Ja sam wędrówkę już odbyłem śliczną!
200Nie Polak — ale istny Bajronista…
Trochę w tem wina jest mojej młodości,
Trochę — tych grobów, co się w Polszcze mnożą,
Trochę — tej ciągłej w życiu samotności,
Trochę — tych duchów ognistych, co trwożą,
205Palcami grobów pokazując kości,
Które się na dzień sądny znów ułożą,
I będą chodzić skrzypiąc, płacząc, jęcząc;
Aż wreszcie Pana Boga skruszą — dręcząc.
210Nowy poemat, jak sąd ostateczny;
I przy Eumenid
[45] pokazać pochodni,
Jak jest grzech każdy dziwnie niebezpieczny;
Jak w jasnem niebie daleko jest chłodniéj
Niż w piekle, kędy płonie ogień wieczny;
215Lecz wolę dzieło to rzucić na poźniéj;
Bo
Arkadiado porządku mnie wołają Woźni…
Ci Woźni są to krytycy. —
KsiądzKolego,
Byłżeś w Arkadii tej, gdzie Jezuici
Są barankami? — pasą się — i strzegą
220Psów; i tem żyją, co ząb ich uchwyci
Na pięcie wieszcza.
WążKraina niczego!
Pełna wężowych ślin, pajęczych nici,
I krwi zepsutej — Niebieska kraina!
Co za pieniądze Bab — truć nas zaczyna.
225
I taką jak ta być, co dzisiaj żyje,
I być ochrzczona tą przeklętą wodą,
Której pies nie chce, wąż nawet nie pije,
Jeśli masz z twoją rycerską urodą
230Iść między ludy, jak wąż co się wije;
Jeśli masz zrównać się z podstępnym Włochem:
Zostań, czem jesteś — ludzi wielkich prochem!
Ale to próżna dla ciebie przestroga!
235O każdej czarze — czy to w niej przez wroga,
Czyli
[47] przez węża i pająka swego
Wlane są jady.
—
ReligiaJesteś córką Boga,
I siostrą jesteś Ukrzyżowanego.
Ciebie się żadna trucizna nie imie
[48] —
240
Tam są legiony zjadliwe robactwa:
Czy będziesz czekać, aż twój łańcuch zjedzą?
WampirCzy ty rozwiniesz twoje mściwe bractwa,
Czekając na tych, co pod tronem siedzą?
245I krwią handlują, i duszą biedactwa,
I sami tylko o swem kłamstwie wiedzą;
I swym bezkrewnym wyszydzają palcem
Człeka, co nie jest trupem — lub padalcem.
Lecz pokój z niemi — nie, ten brud ruchomy
250Nie zna pokoju — więc życzenie próżne!
Niechaj więc włażą w zakrwawione domy,
BrońNiech plwają
[50] na miecz — stworzenia ostróżne,
Aby zardzewiał, nim będzie łakomy
Ich zgiętych karków, niech mają usłużne
255W jadzie maczane pióra — dusze w bagnie —
Niech żyją — takiej krwi — nikt nie zapragnie.
Kiedym się skarżył na klątwy i zdrady,
Tom się i o ten kielich krwi octowy
260Upomniał
—
Trupi Grób zaparł się: że gady
Z niego nie wyszły — lecz z urwanej głowy
Ten polip odrósł i lud wyssał blady.
Wygnać go była kiedyś wielka praca…
Ma nas za trupa ten szakal — i wraca.
265Precz z nim — lub, jeśli przyczołgnie
[51] się żmija,
Pod Boga skrzydło kryjmy się i gromy. —
Że na Parnasu
[52] szczyt prowadzi stromy:
Kiedy czytelnik tę górę omija,
270I woli prosty romans, polskie domy,
Pijące gardła, wąsy, psy, kontusze,
A nade wszystko szczere, polskie dusze.
Wszystko mieć będzie, wszystko mu przyrzekam,
Tylko o trochę cierpliwości proszę.
275Ja sam na Muzę i natchnienie czekam,
I czoło moje pomarszczone noszę,
I poematu ekspozycję zwlekam,
I weny ducha lekkiego nie płoszę,
Który na mózgu jak motyl na róży
280Usiądzie — aż się kwiat listkami zmruży,
A potem nagle odemknie swe łono
Świeże i jasne — i na okolice
Roześle wonie, co wszystko pochłoną. —
Ja się zdolnością natchnień bardzo szczycę,
285I tu pokażę, że nie jest zmyśloną,
Lecz z moich rymów czyni błyskawice;
A mym przekleństwom daje siłę grotów.
Czekajcie! — już pieśń zacznę — jużem gotów.
290Melancholiczne, ciemniał las dębowy.
Beniowski kazał osiodłać dwa konie:
Jeden dla siebie, na drugim domowy
Miał jechać sługa.
StrójBeniowski na skronie —
Chciałbym powiedzieć: włożył hełm stalowy —
295Lecz nie poemat pisząc, tylko gadkę,
Powiem, że tylko wdział — konfederatkę
[53].
Zapiął na piersiach szpencer
[54] z barankami,
Zawiesił burkę
[55] z tygrysiemi łapy
[56],
300Pogłaskał konia — koń otworzył chrapy
I w ciemną domu sień zaparskał skrami
Na pożegnanie. Klasły
[58] dwa harapy
[59]
Pana i sługi… I pan ze swym sługą
Wyszli z rodzinnych progów — i na długo.
305
Wiadoma
[60] ludzkiej przyszłości, krzyknęła:
Już ty nie wrócisz! i stopy twej piętna
Są tu ostatnie! — lecz jeśli twe dzieła
Zapisze sława wszystkiego pamiętna:
310Ten dom, z którego cię nędza wypchnęła,
Będzie świątynią, a te ciche świerki
Pójdą na krzyże i na tabakierki,
A twe koszule porżną na szkaplerze,
A twe papiery — choćby to był tylko
315Od ekonoma list albo przymierze
Wiecznej miłości z Handzią lub Marylką —
Sawantka
[61] łzami rzewnemi wypierze
I w sztambuch
[62] wklei albo przypnie szpilką;
Że twa peruka — jeśli masz perukę? —
320Frenologistów
[63] podeprze naukę;
Że twój but prawy powieszą w Sybilli
[64],
A o znikniony lewy będą skargi. —
Nie mówię więcej, bo mój rym już kwili,
I łzami się już zalewają wargi! —
325Lecz gdyby jaka Nimfa w owej chwili,
Kiedy nasz rycerz na świata zatargi
Puszczał się, takie proroctwo wyrzekła:
Uczułby w sercu coś — coś na kształt piekła…
330Jakim ty jesteś smutnem głupstwem ludzi!
Zwłaszcza, że wiedziesz prosto do szpitalu
[65]
Rozmarzonego. — A nim się obudzi
Już w jego oczach jak w mglistym opalu
Błyskają światła, szpitalnicy chudzi,
335Mniszek pacierze, trumien robotnicy,
Mgła — za tą chmurą Pan Bóg na kształt świécy.
Ale to wszystko jedno. —
DomNasz bohater
Dom swój opuszczał ze swym starym sługą,
Jak opuszczała swój dom panna Plater
[66]…
340A kiedyś, dawniej, Czarnecki
[67] z kolczugą
[68]…
Ach, tak jak później nasz sejmowy krater
[69],
Który wybuchnął wielką, jasną fugą
[70]
Z Warszawy — Wisłę przewędrował promem…
I mówi, że jak ślimak wyszedł z domem…
345
Co dzisiaj w każdym są kalendarzyku
Emigracyjnym
[71], niby z krzyża zdjęci;
Jak ja nareszcie, co w tym słoneczniku
Muszę się kręcić, bo się ze mną kręci
350Za każdem słońcem — słońc mamy bez liku!
I trzeba dobrze nam tą myślą przesiąc
[72],
Że dla niezgody słońc — królem jest miesiąc
[73].
Lecz to dla innych wieszczów ta bez twarzy
Walka, jak w dawnej Skandynawów wierze
355Wojna niebieskich, krwawych luminarzy
[74]
Ułani, dawnych synowie husarzy,
Którym krew ruska chorągiewki pierze.
KwiatyPan Kaźmierz jechał takim być ułanem —
360Kłaniało mu się zboże całym łanem.
Kłosek mu każdy dziękował ugięty,
Bławatek każdy mu się przypatrywał,
Ani się skarżył, choć kopytem ścięty.
365Jedną z tych pieśni, w których jęk zamknięty;
A głos po łanach złocistych przepływał
I wpadał w ciemny las, na dębów słuchy.
Te drżały, bijąc skrzydłami jak duchy.
Ciemniało. — Rycerz wyjechał nad jary,
370Skąd rzucił okiem na dom swej kochanki.
Skała ta jako wielki obłok szary,
Stała nad stawem; nad nią były wianki
Drzew ogrodowych i dom wielki, stary,
Z płomienistemi okny i krużganki
[75].
375Całą tej górze postać ekscentryczną
Odjęła złota noc swą szatą śliczną.
Nie widać było posągu Junony
[76],
Dalekim oczom zniknął gdzieś Apollo,
Ale dąb widać było zamyślony,
380Co stał nad zamkiem, żeniony z topolą.
Jak smutny aktor, co z Hamleta rolą
Wyjdzie na scenę. Księżyc wstąpił krwawy
I oczerwieniać zaczął staw Ladawy.
385
Cały majątek; przegrał go i plunął —
Lecz patrząc na ten dom, gdzie wziął harbuza,
I z nadziei swych na wiek wieków runął:
Westchnął! — i wzniosła mu się w piersiach śluza,
390
Jak człowiek, który dostał nagle mdłości. —
Przyskoczył stary Grześ: „Co Jegomości?”
„Święta Maryjo, ratuj! dziecko kona!”
Na to Beniowski rzekł: „poprawiam strzemię.”
395Odepchnął sługę, co go brał w ramiona,
W konfederatkę
[79] się chlasnął i w ciemię,
Wydobył jęki
[80], i całe trosk brzemię
Takiem westchnieniem wielkim w księżyc cisnął,
400Że księżyc śćmił się — zmarszczył — i znów błysnął.
Westchnąwszy jechał dalej brzegiem jaru,
A za nim sługa w ceglastym kontuszu.
Smutnemu wiatr się zdaje pełen gwaru,
Litość aniołów brzęczy koło uszu:
405Smutny jest gotów do bójki i swaru,
Gorączkowego pełen animuszu.
Takim Beniowski był i jego lozak
[81] —
Szczęściem, że żaden się nie zjawił kozak
[82].
Bo w takiej chwili kochanek rozpaczny
410Gorszy niż lwica Wirgilla
[83] hirkańska
[84]
AlkoholJechał więc smutny rycerz
; za nim baczny
Na wszystko jechał Grześ — a wódka gdańska
W skórzanej flaszy dźwięk dawała smaczny,
I bełkotała ta nimfa szatańska,
415Właśnie jak gołąb, co z miłości grucha,
Lub poetyczna na Litwie ropucha.
Słysząc, jak słodko zapraszała flasza,
Spróbował jej Grześ raz, dwa i trzy razy,
I w oczach mu się wnet zrobiła kasza
420Z gwiazd, a sam księżyc był szperką
[85] — a głazy
Ludźmi. Więc jako żona Eneasza
Został się w Troi
[86], z konia spadł na ślazy
[87],
I tak bohater zbył swojego sługi —
Ale za koniem jego szedł koń drugi…
425I było coraz ciemniej…
Czarownica— wtem — o! cuda!
Koń Grzesia zaczął prześcigać panicza;
Na nim siedziała jakaś wiedźma ruda,
Gałąź pokrzywy miała zamiast bicza —
Tu widzę, że mi się poemat uda,
430Że mi już Muza swoich łask użycza;
Więc dalej! wieszczów galopem wyprzedźmy,
DiabełJest
ex machina deus[88] — w kształcie wiedźmy.
Więc, jak powiadam, zrównały się konie.
Beniowski nagle ocknął się i wzdrygnął,
435Widząc, że
Porwaniesiedział czart w srebrnej koronie
Na koniu, co go jak wicher prześcignął…
PolakI wziął z Kaźmierza rąk w kościane dłonie
Lejce i stepem zamroczonym śmignął,
Ciągnąc za sobą mojej pieśni syna. —
440Że Polak daje się wieść — nie nowina!
Widziałem — Ale stój, Muzo! bieg krzywy
Tu nie przystoi wcale.
Sen, Anioł— Miesiąc świeci,
Na koniu wiedźma, gałęzią pokrzywy
Smaga po zadzie konia i tak leci
445W srebrnej koronie jak anioł straszliwy!
O którym roją na pół senne dzieci,
Że ma koń
[89] ze mgły, z wężów srebrnych bicze,
Skrzydła ogniste i niańki oblicze…
I coraz prędzej, jakby anioł zgonu
450Pędził za naszym rycerzem i babą.
Dźwięk głuchy kopyt jak jęczenie dzwonu,
Jako tętnienia echo jęczał słabo,
A ręka wiedźmy jak liść wielki klonu,
Gdy sczerwienieje lub, jak mówi Strabo
[90],
455Łapa Ibisa
[91], czerwona, bez pierza:
Za lejc trzymała swój — i lejc
[92] rycerza.
W zawrocie głowy, rycerz wlepił oczy
W tę rękę z trzema czerwonemi żyły
[93].
A więc rozmyślał, czy z konia zeskoczy?
460Ale mu jego koń był bardzo miły —
Czy świśnie szablą, aż się łeb potoczy
I spadnie z karku wiedźmy do mogiły? —
Ale i ta myśl druga, i ta chętka
Zdawała mu się nie zła — lecz za prędka.
465A tu bym wiedzieć chciał twe mądre zdanie,
Mój czytelniku, i twój sąd o rzeczy;
Gdyby cię takie spotkało porwanie?
I nie spodziewał się znikąd odsieczy?
I widział taką rękę, Mości Panie!
470Czerwoną? — do miliona krwawych mieczy!
Taką ohydną rękę? pełną kości?
Co pozbawiła cię ludzkiej godności!
Zwłaszcza, jeżeli jesteś demokratą
I o swą godność indywidualną
475Dbasz wielce. — Co byś więc powiedział na to?
Gdybyś przez babę tak suchą! fatalną!
I — nie wiem pewnie — lecz może wąsatą
Sę-Symonistkę
[94] i nie idealną
Ale kościaną, był pozbawion woli
480I tchu i czynił to, co godność boli?
Nie wiesz? — Więc sobie zamawiam twą łaskę
Nadal, na rzeczy ważniejszych sądzenie. —
Beniowski więc wpadł w szatańską zatrzaskę
[95], —
Widzę w tem jego gwiazdę, przeznaczenie!
485I leciał jak wiatr, patrząc w bladą maskę,
Którą słoneczne wkładają promienie
Na twarz księżyca; a w tym prędkim biegu
Świat mu się cały zdawał kłębem śniegu.
Nagle — zwolniła kroku przewodniczka,
490Roześmiała się, zeskoczyła z siodła.
Beniowski siedział na koniu jak świéczka,
Patrząc, gdzie go ta wędrówka zawiodła.
Międza skałami — co mogą za godła
495Służyć dwóm sercom, rozdartym na wieki, —
Wiodła go prosto — prosto — do pasieki.
Pasiekę tę znał dobrze i te skały,
I tę ścieżeczkę pełną rudej glinki.
Tutaj pasterskie roił ideały
[96] —
500Z których czytelnik może robić drwinki. —
Starosta córce dał ten gaik mały
I od niej nazwał miejsce — Anielinki.
SługaA zaś ta wiedźma, na pozór straszliwa,
Była to niańka panny, stara Diwa
[97]
505Poznał ją rycerz i za tę czerwoną,
Za tę Ibisa rękę wnet uścisnął.
„Więc ty Irydą
[98] jesteś, a Junoną
Jest twoja Pani? Teraz obłok prysnął!
Ach widzę, jaką miałem myśl szaloną!
510I co bym zrobił, gdybym szablą świsnął
I odciął ci tę rękę, Diwo stara.
Drugi raz nie graj w diabła i w Tatara.”
Tak mówiąc, za swą Diwą szedł z pośpiechem,
I ze skał wyszli na łąkę zieloną;
515Na którą księżyc spoglądał z uśmiechem,
Widząc tysiącznych róż otwarte łono.
Chata nakryta prostej słomy wiechem,
Ścieniona lipy ogromnej koroną,
Stała na łące w najciemniejszej głębi,
520Z girlandą śpiących wokoło gołębi.
KońZ drżeniem za Diwą szedł Beniowski młody,
Prowadząc konia, co się wyrwał z dłoni
I poszedł z wolna, parskając, do wody. —
Ta wyglądała spod białych jabłoni,
525Szarfą księżyca, błękitem pogody. —
Za nim koń drugi poszedł rżąc — a oni,
To jest nie konie, lecz nasz rycerz z Diwą
Weszli w lepiankę pochyłą i krzywą.
Staruszek, Diwy mąż, poświecił w sieni,
530I drzwi otworzył od panny pokoju.
Panna Aniela cała w białym stroju;
Z dyjamentowych zaś miesiąc pierścieni
Podobny do gwiazd migających roju,
535Błyskał na kruczych włosach rozwiniętych,
Właśnie jakoby złote światło świętych.
ModaBeniowski myślał, że anioł i witał
Jak bóstwo, długiem, przeciągłem westchnieniem,
Potem się zmięszał
[100] i o zdrowie spytał; —
540Co dziś byłoby wielkim uchybieniem!
Nieświatowością! znakiem, że nie czytał
Nie okrył, że jest niezgrabny w rozmowie,
Że nie wie, jak to mówić romansowie
[103].
545
Wziąłem takiego prostego szlachcica!
Oto pierwszy raz swe usta otwiera
Przed swą kochanką, która w nów księżyca
Swe włosy czarno-błękitne ubiera,
550Jakby sawantka
[104] albo czarownica:
I słyszy — że nie jak wieszcz lub astronom,
Kochanek wita ją — lecz jak ekonom.
PoezjaNa niezgrabnego już masz patent — a ja,
Rycerzu, wyprę się twoich grubijaństw —
555I cała moich poematów zgraja
Lęka się dalszych twoich swarów, pijaństw,
Anhelli
[105] cię ma biały za lokaja,
I Balladyna skora do zabijaństw
Wolałaby się w trupów ukryć gęstwie,
560Niż przyznać, że jest z tobą w pokrewieństwie.
Co jest niejaką prawdą, bo te mary
Jedne się rodzą z serca, drugie z głowy,
A trzecie tylko z dziwnej, twardej wiary
W przyszłość, a czwarte obłok piorunowy,
565A piąte mi koń w stepach przyniósł kary. —
Poetów wszystkich mi uczyni braćmi,
Wszystkich — oprócz tych tylko — których zaćmi.
570Panna Aniela prosta, dumna, czysta,
Dla zalotników zwyczajnych jak skała;
Z czego kochanek wybrany korzysta,
Albowiem nigdy nie kokietowała
Dlatego tylko, aby mieć ze trzysta
575Kornych kochanków pod wachlarza trzonkiem,
Z których by żaden nie chciał być małżonkiem.
Lecz u Polaków tak! — Ciągną jak słomki
Za oczkiem jakiej Marysi lub Wandy,
Która im różne rozdaje przydomki,
580A wiosną listkiem cyprysu, lewandy
[106]
Z niemi w zielone gra lub wiąże słomki,
Lub wędkę rzuca w te rybek girlandy,
Które za każdym wody pluskiem płyną,
Skosztują — haczek obaczą — i miną.
585Lecz u Polaków tak — widziałem całe
Przy jednej pannie gimnazja, licea;
Ta miała często rączęta nie białe,
A złość tak wielką w sercu jak Medea
[107],
A zaś korzyści z tych miłości małe,
590I małe bardzo na później trofea.
Rozdały wiele włosów, łez, podwiązek:
Żadna nie weszła stąd w małżeński związek.
Miłoście
[108] nic są w miłości niewarte;
595Że lepiej serce zawrócić niż głowę;
Serca w miłości bowiem są uparte,
Choć głowy stokroć bardziej romansowe,
I stokroć bardziej ogniście zażarte;
I często widząc, że na świecie źle tym,
600Z rozpaczy kończą tak, jak Werter w Götym
[109].
Dla tych, co dzisiaj są staremi panny
[111],
Gdy na rozstajnej drodze
[112] jaka stacja,
I kamień, i trup w białą czaszkę ranny,
605Świadczą — że każda z nich, jako akacja
Okryta słodkim kwiatem w czas poranny,
Brzęczała wkoło pszczół zalotnych wieńcem,
I ma kochanka w piekle — potępieńcem.
Takim sposobem wnet jest heroiną
[113]
610I poeci ją rymami zaszczycą:
Już jej nie nazwie nikt w pieśni dziewczyną,
Lecz musi nazwać posępnie dziewicą,
A kochanek jej, jak Fingal lub Ryno
[114],
W chmurach skłębionych igra z błyskawicą
615I śpiewa wichrom piekielny tryjolet
[115],
Mając łzy w oczach — a w ręku pistolet.
KobietaAle to nie był los panny Anieli.
Chociaż tak piękna, jak żadna śmiertelna,
Zbliżyć się ludzie i kochać nie śmieli.
620Została dumna i nieskazitelna,
Chodziła jako łabędź lub anieli,
Kołysząc się na giętkiej stopie;
Okostrzelna
Nie była swemi zrennicami
[116] — zgoła! —
Lecz oczy czarne jej paliły czoła.
625Włosy jej długie, krucze, w róg zwinięte,
Ciężyły głowie swą jedwabną wagą.
SztukaTa sama głowa miała kształty święte,
I uświęcone snycerską powagą
[117],
Smukłe, ku plecom w okrągłość ściągnięte. —
630Ktokolwiek widział marmurową, nagą
Florencką Wenus, nie weźmie za fraszki
Tego — co mówię tu, o formie czaszki.
Powiła syna bogu łabędziowi —
635Jak? — dzisiaj się to wytłumaczyć nie da
Przez żaden nowszy cud katolikowi!
PoezjaA gdym tłumaczył, to panna Prakseda
Święta — aniołek jezuicki, wdowi,
Jak na kazaniu siedziała sanskryckim,
640A potem dała mi w sam łeb — Witwickim.
[119]
Więc dziękowałem Bogu, że spod prasy
Nie wyszło jeszcze sześć psalmów Bojana
[120],
Bo bym te wszystkie katolickie kwasy
Miał na łbie, wszystkie sześć — bo ta kochana
645Panna Prakseda, gdy chodzi w zapasy
I chce traktować kogo jak szatana:
Co ma pod ręką katolickich wieszczy,
Rzuca na głowę i bije, i wrzeszczy.
650Dostałem Złotym Ołtarzykiem
[121] — który
Każdą klamerką mię ukłuł jak szpilką;
Na niedźwiadkowe się bowiem pazury
Zamyka. — Czemże jest ból? Jedną chwilką!
Jak mówią w Dziadach Mickiewicza chóry.
655Podziękowawszy za chwilki chwilowość,
Wpadam w opisy znów i w romansowość.
Aniela miała cudowną postawę,
W noszeniu głowy cudną lekkość — włosy
A l'antique[122] — barwy troszeczka bladawe,
660
Smutne i twarzy kochanka ciekawe,
I pytające się o własne losy.
Jej ręka piękna, maleńka i biała
Za szorstką, silną biorąc rękę — drżała.
665„Ty wyjeżdżałeś! tyś mi nie powiedział!
Ale me serce jest miłośnym szpiegiem.
Nie mów mi, że jest między nami przedział
Fortuny. — Jestem nad przepaści brzegiem.
Usiądź — opowiem — wszystko będziesz wiedział!
670Nie strasz się tylko trudności szeregiem,
Nie strasz się! jesteś ludziom w poniewierce…
Lecz ja cię kocham jedna — ja mam serce.
„Straciłeś cały majątek? — i cóż mi
Majątek? ludzi sąd? — ja kocham ciebie!
675Ja twego serca chcę — a nie twych dusz
[123]mi
Potrzeba — pójdę o żebranym chlebie.
Nie odpowiadaj mi na to, nie krusz mi
Serca — mój los już zapisany w niebie!
Ja kocham ciebie! w twojem sercu żyję.
680Kto nas rozdzielić chce — ten mię zabije!
„Dzisiaj przyjechał Dzieduszycki
[124] z drogi,
Znów się oświadczył i o moją rękę
Prosił. — Mój ojciec stał się dla mnie srogi.
I guwernantka jak na moją mękę
685Za ojcem trzyma. I ludzie, i bogi
Przeciwko nam są — i wuja Sosenkę
Przekabacili
[125] już na swoją stronę.
Płakałam — patrzaj — oczy mam czerwone.
Strój„A tu jak na złość! dla Dzieduszyckiego
690Był bal. — Czy widzisz jak jestem ubrana?
Musiałam ubrać się dla ojca mego
W ten księżyc — lecz ja dla mojego pana,
Dla ciebie tylko! dla ciebie samego
Ubrałam się tak w kwiaty — po kolana.
695Prawda, że dobrze mi tak bez zawoja? —
Ja nie ubrałam się dla nich — ja twoja!
„Lecz ty wyjeżdżał? gdzie? — O! ty niewierny!
Gdyby nie Diwa, byłbyś już daleko.
700Dręczy — kiedy mię przed ołtarze wleką,
Gdy nie zostaje nic, jak się w cysterny
Rzucić lub twoją się zakryć opieką:
Ty mię opuszczał w chwilę tak okrutną!
Ja przebaczyłam już — ale mi smutno.
705„Czy ty nie ufasz, że ja zdołam jedna
Oprzeć się — zostać twoją? — ja nie płocha!
Ty nie wiesz, co to jest kobieta biedna,
Kiedy ją dręczą, kiedy mocno kocha —
Zgubi się — potem u wszystkich wyjedna
710Łzy nad swem sercem zgubionem i trocha
Kwiatów i więcej też żadnej nie trzeba…
Cóż to? — Nie mówisz nic do mnie? — O! nieba!
„Myślałam, że ty mi dodasz nadziei.” —
Tu wypuściła z rąk rękę kochanka —
715„Myślałam, że ty w tej smutnej kolei…” —
Tu blisko, szczęściem, stała z wodą szklanka,
Wzięła ją… drżące w szkło usteczka klei,
Ząbki o kryształ dzwonią jak kraszanka
[126],
Kiedy się z drugą spotka w dziecka dłoni
[127],
720Rzekłbyś, że perła o dyjament dzwoni.
Zniżył się i pękł, jak pęknięcie struny. —
Boleść złamała jej giętką postawę,
Myślałbyś, że się chyliła do truny
[128],
725Tak nawet małe usteczka jaskrawe
Zbladły, uczuwszy gorzkich łez piołuny.
Padła na krzesło i przez łzawe deszcze
Błysnął ostatni jęk — „Kochasz mię jeszcze?”
Beniowski już był na kolanach; w dłonie
730Wziął drżącą rączkę Anieli…
PoezjaTu proszę
Włożyć mi wieniec Petrarki
[129] na skronie,
Po dawnych wieszczów umarłych koronie
Czas bezkrólewia; pobuntuję kosze
[130],
735Krytyków kupię z Grabowskim
[131] prymasem,
Reszta owczarzy moja. — A tymczasem
Jako pretendent na własne poparcie
Utworzę całe wojsko w drugiej pieśni.
Epiczny zamiar wyjawię otwarcie,
740Wyjdę z dzisiejszej estetycznej cieśni,
I skrzydeł mojej Muzy rozpostarcie
Tęczowym blaskiem was oślepi wcześniéj
Niż miałem zamiar. Suszę tylko głowę,
Jak w rzecz wprowadzić rzeczy nadzmysłowe.
745Nie podobało się już w Balladynie
[132],
Że mój maleńki Skierka w bańce z mydła
Cicho po rzece kryształowej płynie;
Że bańka się od gazowego skrzydła
Babki-konika rozbija i ginie;
750
TrupŻe w grobie leżąc Alina nie zbrzydła,
Lecz piękna z dzbankiem na głowie martwica
Jest jak duch z woni malin i z księżyca.
Nie podobało się, że Grabiec spity
Jest wierzbą, że się Balladyna krwawi
[133],
755Że w całej sztuce tylko nie zabity
Sufler i Młoda Polska, co się bawi,
Jak każdy głupiec, plwając na sufity
Lub w studnię… która po sobie zostawi
Tyle co bańka mydlana rozwalin,
760A pewnie nie woń myrry
[134] — ani malin…
O! Boże! gdyby przez metampsychozę
[135]
W Kozaka ciało wleźć albo w Mazura;
Pisząc — na przykład — Anhellego
[136]. Chmura
765Gwiazd, białych duchów, które lgną na łozę
Jak szpaki Danta
[137]: rzecz taka ponura,
A taka mleczna i nie warta wzmianki —
Jak kwiat, posłany dla pierwszej kochanki.
Pewnie bym takich nie napisał bredni,
770Gdybym był zwiedził Sybir sam, realniéj;
Gdyby mi braknął gorzki chleb powszedni,
Gdybym żył jak ci ludzie borealni
[138]
Troską i solą z łez gorących — biedni!
Tam nędzni — dla nas posępni, nadskalni,
775Podobni Bogom rozkutym z łańcuchów
[139],
W powietrzu szarem, mglistem, pełnem duchów.
Pewnie bym… — Lecz ta spowiedź jest za długa,
Spróbuj, czy ci się pieśń podoba druga,
780Gdzie więcej nieco będzie gwaru, krzyku,
Kościół i wielka słoneczna framuga,
I na tęczowym Duch Święty promyku,
Także cokolwiek szlachty. —
StrójPowieść taka
Jak dawny, długi, lity pas Polaka.
Pieśń II
1
Dalibóg! nie wiem sam, skąd mi się wzięła;
Długo po świecie pielgrzym tajemniczy
Chodziłem, farby zbierając do dzieła,
5
GwiazdaA teraz moja Muza strof nie liczy,
Lecz złe i dobre gwiazdy siać zaczęła;
Komu za kołnierz spadnie przez przypadek
Sirius rzucony przez nią lub Niedźwiadek
[140],
Spali się — lecz ja nie winien
. — Per Bacco
[141]!
10Różnymi drogi
[142] mój poemat wiodę:
MłodośćJak chochlik często częstuję tabaką,
A gdy kichają, ja zaczynam odę,
Na przykład drugą piękną odę taką
Jak do młodości. Może serca młode
15Pokochają mnie za to, żem jest śmiały,
Jak Roland
[143], który w pół rozcinał skały.
Podolski jeden dom rozciąć na dwoje
I pokazać wam jaki szczery Eden!
20Jak nieraz pełne aniołów pokoje!
Jak złoty, piękny domów jest
syredeń[144]! —
Wywołał je tu rym przez dźwięki bliźnie,
Nie miłość, którą mam ku Kozaczyźnie.
25Chciałbym więc rozciąć jeden z dawnych dworów,
Które na górach stoją nad stawami.
Stawy — to tarcze z tęczowych kolorów,
Gdzie się łabędzie białe za gwiazdami
Gonią, podobne do srebrnych upiorów.
30A na nie księżyc jasnymi oczami
Patrzy, na niebie jeden, przez topole,
A drugi taki złoty księżyc — w dole.
MiłośćAtoli wnętrze tych domów dopiéro
Poetyczne jest — zwłaszcza jeśli miłość
35Oświeci, wonną je napełni myrrą
[145],
I ścian drewnianych sprostuje pochyłość;
Serca… Ta strofa ma pewną zawiłość,
Której nie lubię, lecz ją skończyć muszę. —
40Serca są takie jak aniołów dusze.
SłońceSam znałem jedną — lecz nie wspomnę o niéj,
Bo się nadzwyczaj mój rym rozserdeczni,
I tyle światła: że mi dziś słoneczniéj —
45Chociaż mi zegar teraz północ dzwoni —
Niż gdybym w Boga się patrzał najwieczniéj.
Niech was bluźnierstwa nie rozpędza trwoga,
Ona umarła już. — Jest częścią Boga,
Duszą, światłością, wolą, jedną chwilą
50Wieczności, wiedzą wszystkiego. — O! dosyć!
Niech resztę grobu cyprysy ochylą
[146].
Różom najbielszym jej żałobę nosić
[147].
Ją słońca drogi mlecznej nie omylą,
Zdziwiona blaskiem, będzie się podnosić
55Jako harmonii lekkiej głos, bez końca
Ze słońc, na wielkie słońca i nad słońca.
Jak gołąb puszczę za nią skrzydła chyże —
A tu mi ręce zawiążcie na głowie,
60I twarzą bladą połóżcie na lirze,
Jakbym w alpejskim upadłszy parowie
Spoczywał. — Miałem ja troski i krzyże —
Więcej niż śniło się wam, filozofom.
Lecz dajmy pokój tym myślom i strofom.
65Dosyć o sercach strzaskanych, o świecie
Tu, ziemskim i tam, nadsłonecznym; oba
Smętne są. — Światy wam utworzę trzecie,
Jeżeli się mój poemat podoba,
Znów drugi, wielki tom napiszę w lecie,
70
PoetaA te zostaną pieśni jako proba
Wcale nie według mego serca — ale
Ponieważ moje są: otwarcie chwalę.
Ryszard w okropnym bardzo monologu,
75Ujrzawszy siebie we śnie jak krwawnika
[150]
Oczerwienionym, na piekielnym progu —
Szekspir; przyczyną jest trudność połogu
W stanie bezżennym — także to, że z księdza
80Nie może nagle być Makbeta jędza.
O księżach dobrze mów! jest to przestroga
Już nie Szekspira, na tym fundamencie
Moralność cała stoi. — Lecz na Boga!
85Epiczne? Moja ariostyczna droga
[152]? —
Widzę, że wszystko mi stoi na wstręcie
[153],
Nawet pisania łatwość rzuca plamę —
Mówią, że w czterech dniach układam dramę.
O! Boże! ileżbym stworzył romansów,
90Gdybym chciał wszystkich d…w
[154] być zabawą,
Wyspą dla grubych naszych Sanczo Pansów
[155],
Na której by się uczyli ze sławą
Sylabizować. Lecz z prozą aliansów
[156]
Nie chcę — do wiersza mam, jak sądzę, prawo.
95Sam się rym do mnie miłośnie nagina,
Ktoś to powiedział, że gdyby się słowa
Mogły stać nagle indywiduami;
Gdyby ojczyzną był język i mowa:
100Posąg by mój stał, stworzony głoskami
Z napisem
patri patriae[159]. — Jest to nowa
Krytyka. — Stój! —
Ptakten posąg błyska skrami,
Spogląda z góry na wszystkie języki,
Lśni jak mozaika, śpiewa jak słowiki.
105Otocz go lasem cyprysów, modrzewi,
On się rozjęczy jak harfa Eola
[160],
Głosem wyleci za lasy, na pola,
I rozłabędzi wszystko, roześpiewi…
110Jak smukła, pełna słowików topola,
Co kiedy w nocy zacznie pieśń skrzydlatą,
Myślisz… że w niebo ulatujesz z chatą,
Że porwał cię głos, jasność księżycowa,
Serce rozkwitłe, rozlatane pieniem,
115O! gdyby mogły się na posąg słowa
Złożyć i stanąć pod cyprysów cieniem,
Jak marmur, który duszę w sobie chowa,
I z wolna złotym wylewa strumieniem;
A tak powoli leje i łagodnie,
120Że po tysiącach lat jak słońce wschodnie
Stoi w nim cała, ogromna… O! gdyby! —
Zachcenia moje są jak Klefta
[163] żądze,
Który chciał w trumnie mieć dla słońca szyby
I dla jaskółek — na co? — Znowu błądzę
125Jak Telimena, gdy wyszła na grzyby,
A zbiera mrówki (mrówkami są żądze).
Na wiatr to mówię tylko, lecz w nadziei,
Żem dostrzegł, jako Poznańczyk
[164] — idei.
Czy w poemacie tym, równie szczęśliwa
130Krytyka równe porobi odkrycia?
Nie wiem. —
PoezjaCzasami myśl w Eterze pływa
Przez piękne bardzo przelatując śnicia,
Lecz później, pismo, druk, tęcze obrywa
Z kształtów. — A teraz odbłysk mego życia
135Na ten poemat pada niezbyt pięknie.
Patrzcie jak serce wesołe — gdy pęknie!
Szczęściem, że pieśni tej bohater młody,
Świeży, miłosny i ma ciemne oko,
Złote połyskiem zielonawej wody,
140Lecz niezbyt na świat patrzące głęboko.
Owszem, ma nadto serdecznej pogody,
Nadto mu prawie na świecie szeroko.
Ach! nieraz szczerze westchniecie z litości
Widząc, jaki w nim brak artystyczności!
145Poezja go otacza. — Czytelniku!
Na jego miejscu, o! ileżbyś razy
Uczuł, że dusza twa na wykrzykniku
Hypogryfując
[165], leci, klnie wyrazy;
Klnie, że wokoło zimnych serc bez liku!
150Same szkielety pod nią, same płazy!
Beniowski, jakby go Bóg o tym ostrzegł,
A priori
[166] to czuł — lecz nie spostrzegł.
Co lepsza, nigdy nie mówił, nie pisał —
Biedaczek! brakło mu formy gotowej!
155Nigdy się w myśli dzwon nie rozkołysał,
Idei żadnej w nim nie było nowej,
Najnowsze z ustek różanych wysysał,
Klęczy pokornie przy kochanki nodze, —
160Oboje na zbyt niebezpiecznej drodze.
Lecz młodość — O! ta, pomimo dewotek,
Ta jest najlepszą obroną dziewicom;
To jest kochanków młodość. — Mimo plotek
Szesnastoletnim się przybliżyć licom
165Pozwólcie — zwłaszcza gdy chłopiec podlotek
Zazdrości skrzydeł dwu synogarlicom,
Dlatego tylko, że się mogą bratać,
Piórkami ściskać i gruchać, i latać.
O! pierwsza miłość! tej wiernym obrazem
170Jest zamienienie serc bez interesu;
Tej ideałem jest latanie razem
W krainie, w której nie ma końca, kresu.
Potem się człowiek głupi staje płazem,
Mimo krew zimną, z każdego karesu
[167]
175Mogą wyniknąć rzeczy złe i zdrożne,
O których książki już mówią nabożne.
Za takie rzeczy, nie rozumiem zgoła,
Dlaczego w Rzymie nieszczęsne grzesznice
Sadzą do zamku Świętego Anioła
[168],
180Prócz tych… — Ta strofa musi zakryć lice;
Wstydzi się, że tę myśl wzięła od czoła,
Zarumienieniem waszym ucieszony
Wracam do bajki mojej — z innej strony.
185To jest, zostawiam z kochankiem dziewicę
Śród róż, drzew, świateł księżycowych, woni,
Wód rzucających srebrne błyskawice
Spod brzóz i bielą okrytych jabłoni;
Serce przy sercu i przy licu lice,
190Dłoń niespokojna w niespokojnej dłoni;
Ach! są to rzeczy bardzo piękne, czułe,
Lecz wieszcza mogą przemienić w gadułę.
UcztaA więc do zamku wracam, gdzie Starosta
Kłaniał się, poił, dął, puszył, brał na ton:
195A chociaż szlachta go słuchała prosta,
O rzeczach duszy rozmawiał jak Platon —
Na mózg wesołych ludzi wielka chłosta! —
Więc się rozeszli, woląc sen — niż świat on,
Co się naówczas zdał zaatlantyckim.
200Został się pan Starosta z Dzieduszyckim
[169]…
Ów Dzieduszycki był to regimentarz
Podolski, wielki wróg konfederacji
[170],
Z której niedawno chciał uczynić cmentarz,
Co do jednego wyciąć — niech go kaci
[171]!
205Z Rulhiera
[172] pewnie jego czyn pamiętasz:
A tu obaczysz, jak mu się wypłaci
Konfederacja: jak jest niebezpiecznie
Z demokratami być nie dosyć grzecznie!
ZdradaPrzypomnę tylko, że ten paliwoda
210Zdradą na obóz napadł i wycinał,
Czego mu potem była wielka szkoda,
Bowiem go czekał stryczek lub puginał
[173].
Nie znano jeszcze wówczas Wallenroda,
I kończył jak pies, kto zdradą zaczynał:
215
Na dwóch latarniach miejskich — oba trupy.
Dziś zdrajcom łatwiej — jeśli ich pod lodem
Car nie utopi — łatwiej ujść latarni.
Krukowiecki
[176] jest miasta Wallenrodem,
220Demokratycznym jest Gurowski
[177]. — Czarni,
Lecz obu wielka myśl była powodem,
Oba chcą Polski, aby ujść bezkarni;
Bo zna to dobrze ta piekielna para,
Że łatwiej odrwić Polaków — niż cara.
225Wallenrodyczność czyli Wallenrodyzm
Ten wiele zrobił dobrego — najwięcéj!
Wprowadził pewny do zdrady metodyzm,
Z jednego zrobił zdrajców sto tysięcy.
Tu nie mam więcej już rymu na odyzm
[178],
230Co od włoskiego odiar-lo — najprędzej
Może zastąpić brak polskiego słowa —
Wallenrodyczność więc — jest to rzecz nowa.
Mój czytelniku, powiem coś na ucho:
I sam Paszkiewicz
[179]… domyślaj się reszty —
235— Co? sam Paszkiewicz? — O tym jeszcze głucho,
Lecz jestem pewny — Pomyślał: a wiesz ty,
Że on być musi już przejęty skruchą?
On jest Polakiem aż po same meszty
[180],
Które mu dzisiaj wyszyła Wallida,
240Aby Turkiem był dla Abdul Meszyda
[181]. —
— Tak jest: obaczysz, lecz trzymaj w sekrecie,
Co powiedziałem: nie rzucaj się w spiski,
Bo wielkim rzeczom przeszkodzisz na świecie,
Rzeczom, co jako piorunowe błyski
245W chmurach się kryją. — Więc już rozumiecie,
Że Dzieduszycki nie miał jednej kréski
[182]
Wszyscy w ojczyźnie mówili: to zdrajca!
Zwalił to wprawdzie na króla rozkazy;
250Ale się wyparł król, jak zawsze bywa,
Wyparł się, jako święty Piotr, trzy razy,
I cała wina na koguta spływa
Dlatego, że piał. A więc wszystkie zmazy
Pan Regimentarz, kochanek Gradywa
[185],
255Dźwigał na sobie i chował
in petto[186]
Zemstę, jak Włochy
[187], co się mszczą
stiletto[188].
Tymczasem chciał się ożenić bogato,
I okiem wszystkie przemierzywszy domy,
Najlepszym z domów wydał mu się na to
260Ów zamek, wielki, malowniczy, stromy,
Gdzie mieszkał szlachcic-pół, pół-król, pół-Kato
[189],
Pół-wariat, a pół-syn Cezarów Romy;
Maleńki starzec, pół-łysego czoła,
Ojciec, który miał córkę, pół-anioła.
265Wybrawszy teścia, przyjechał bez swatów,
Z intencją ojcu się oświadczył, pannie;
Nie wspomniał ani raz o krwawej wannie,
Którą chciał sprawić dla konfederatów —
270Ale o królu mówił nieustannie,
Lubił pić, bardzo nienawidził kotów.
Dlatego kochał psy, gdy gardło zalał…
Pozwolił nieraz Anieli szpicowi,
275Aby mu lizał wąs…
Chłopza psami szalał,
Zalecał nawet dóbr intendentowi,
Ażeby chłopów psom kąsać pozwalał,
Mówiąc zazwyczaj, że to psy uzdrowi
Od bólu zębów, a stąd od wścieklizny, —
280
Te dowodziły, że miał serce. — Głowy
Nie dowodziła w nim choroba żadna,
Lecz materialny kadłub, z okiem sowy,
Na szyi zawsze nieruchomej; składna
285Figurka, uśmiech i ukłon wężowy;
Grzeczność, co w takim panu bardzo ładna!
Wielka znajomość świata, krajów, ludzi.
I wiele tego wszystkiego, co łudzi.
290Przy samym panu Staroście, na prawo;
Dobijał właśnie targu i na czole
Widać mu było niecierpliwość krwawą,
Gryzącą; oczy utopił sokole,
Za ręce teścia trzymał ręką prawą,
295Lewą na stole wyciągniętą prosto
Ku kielichowi i mówił: „Starosto!
„Jakem człek prawy! jakem Polak prawy!
Tak pragnę córkę twoją uszczęśliwić,
Wierzaj mi i bądź, starosto, łaskawy.”
300Tu pragnąc trupi głos nieco ożywić,
Pociągnął wina; pił jak but dziurawy,
I zwykł się nieco był po piciu krzywić,
Tak wyciągnąwszy blisko wina kwartę
[193],
Zmarszczył i czoło rozjaśnił wytarte.
305I rozjaśniony znów do zamku pana:
„Starosto, zezwól na szczęśliwość naszą.”
Ścisnął pod stołem i oczy, co straszą
Chłopów jak oczy czerwone szatana,
310Uczynił cukrem i ponętą ptaszą —
A miał na oczach swoich jak jastrząbek,
Z powiek wilgotno czerwonych obrąbek.
Starosta na pół śpiący, ale grzeczny
Nie wstawał ani odpowiadał na to,
315Pan to był bowiem, co chciał być bezpieczny,
Zwłaszcza, gdy ujrzał twarz żółtą, wąsatą,
I wiedział, że gniew może ściągnąć wieczny,
Gniew, który czeka z lichwą i z wypłatą.
Siedział więc zimny, lecz trochę się puszył,
320Że w konkur
[194] wielki pan o córkę ruszył.
Nie odpowiadał nic, bo przez połowę
Już spał — a wreszcie nie chciał odpowiadać.
Pan Dzieduszycki zaczął prośby nowe,
Jak do pacierzy jął ręce układać;
325Już się był począł przez słowa miodowe
Do uśpionego na pół serca wkradać,
Już widział uśmiech, co poprzedza wszędzie,
Ostatnie, słodkie słowo: niech tak będzie.
Gadając, ręce pokornie złożone
330Na stół położył obie i wytrzeszczał
Na pana zamku oczy zaiskrzone —
Albowiem uśmiech mu senny obwieszczał,
Że po pjanemu
[195] zdobył sobie żonę —
Wtem nagle jak wąż wzdął się i zawrzeszczał,
335Wstał — lecz na stole miał obiedwie dłonie,
A na nich papier i orła w koronie…
Orzeł na karcie był — a karta była
Nożem tureckim do rąk mu przybita…
Boleść go nad nią w arkadę
[196] skrzywiła,
340Oczy w niej toną — myślałbyś, że czyta,
Że karta trupie kolory odbiła
Na jego żółtą twarz. Ksiądz karmelita
[197]
Za stołem cicho stał i patrzał z góry
Na czytelnika bladego tortury.
345Ocknięty zamku pan — to raz na księdza,
To znów na ściany patrzał, wstając z wolna,
Ręka na szabli, w oczach gniewu jędza,
Ledwo się w sobie pohamować zdolna…
Lecz myślał, że mu sen mary napędza.
350Tak dziwną była ta cisza okolna,
Ten papier nagle do stołu przybity,
Dzieduszyckiego jęk — wzrok karmelity.
Już dawno by się był skokiem lamparta
Rzucił do szabli — ale mówiąc szczerze…
355Myślał, że sen mu grał sztukę Mozarta
[198],
Że Don-Żuana widział na operze,
Gdy trupa ziemia puściła otwarta
Na muzykalny wieczór i wieczerzę.
Tak trudno było pomiarkować zrazu,
360Czy ksiądz był z ciała ludzkiego czy z głazu.
Piał kogut, świece miały długie knoty,
Na wieżach zamku śpiewał ptak Minerwy
[199],
A w jednym oknie miesiąc
[200] stanął złoty —
365Znacie działanie tej gwiazdy na nerwy. —
Miesiąc więc w oknie stał — dziwne łoskoty
Na dachu, jakby jęczenia grobowe —
Wreszcie Ladawy pan — odzyskał mowę.
„Ktoś ty?” Ksiądz milczał. „Co tu robisz, mnichu?
370Co znaczy papier ten? na Lucyfera!”
Ale tak jęknął, jak człek, co umiera.
Spojrzał — chciał spojrzeć, lecz w powiek kielichu
Nie było oczu, tylko białość szczera
375Jak w zwierciadlanym łysnęła odruzgu
[201],
Szkło tylko — gałki uciekły do mózgu.
Starosta spojrzał i cofnął się biały
Jak wosk, jak oczy, którymi go szukał
Pan Dzieduszycki; ale okazały
380W cofnieniu się swym na ludzi nie hukał,
Zwłaszcza, że ksiądz był wielki — a on mały.
Nieraz zaś przedtem pan Starosta fukał
Na równych sobie, niższym dawał szlagę
[202],
Licząc na swoją małość i powagę.
385Więc co miał w oczach skier, wszystkie zapalił,
Co miał na czole zmarszczków
[203], zebrał razem.
Sam by się Jowisz oburzony chwalił
Tak olimpijskim na twarzy wyrazem.
Spiorunowany ksiądz się w proch nie walił,
390Lecz w jedną szybę okien rzucił głazem;
Na ten brzęk wszystkie ganki i komnaty
Przewiał ogromny wrzask:
Konfederaty[204].
KaraStarosta spuścił łeb — ksiądz się przybliżył
I wyjął szablę mu złoconą z ręki:
395„Przebacz, wielmożny pan, jeślim ubliżył,
Lecz zamek był nam potrzebny; a jęki
Tego człowieka słuszne. Bóg go zniżył.
Ten, co na krzyżu poniósł krwawe męki,
Ten go nam daje; a wyrok nie minie.
400Kto mieczem grzeszył, ten od miecza zginie.” —
Podczas tej mowy twarze się wąsate
Pokazywały w podwojach, kołpaki
[205],
Konfederatki
[206], czapki i rogate,
405I owe jeszcze uszami skrzydlate,
Co ekonomów są laurem. Gdy taki
Rój czapek i rój północnych latarek
Zjawił się, rzekł ksiądz: „ja jestem ksiądz Marek!”
Wstrzymał się — powiódł okiem po Staroście.
410Zmarszczył się… i rzekł: „dla Kozaka Sawy
[209],
Który się bije z chłopami na moście,
Wypuścić racę nad zamkiem Ladawy,
ObyczajeWy się tu, proszę, bracia, nie panoszcie
Rabunkiem, zamek się nie poddał krwawy;
415Ale wielmożny dziedzic sam to czuje,
Że opór próżny — więc kapituluje” —
— Na to Starosta krzyknął: „protestuję
Przeciwko zdradzie haniebnej waszmościów,
Jako Rzymianin, z zamku ustępuję.
420Mieć nie będziecie nawet moich kościów.” —
Tu mi czytelnik zapewne daruje
Trochę w tej mowie niegramatycznościów;
Lub niechaj raczy ze mną na spoczynek
Do księżycowych wrócić Anielinek.
425
Pożycz mi twoich słów rozpłomienionych.
Mam księżyc i mam dwoje serc pęknionych,
430Ów Londyńczyków słowik zapalonych,
Śpiewa dla chcących spać arystokratów,
Tak że go wszyscy dają do stu katów.
Aby się żegnać, warto brać amanty
[214].
435Czuliście kiedy tę łzę lodowatą
Przy pożegnaniu, ciężką jak brylanty?
Te słowa: „pójdę i skonam za kratą
[215]!”
Czyście słyszeli te słodkie kuranty
[216],
Grane przez wszystkie pozytywki żywe,
440A jednak — przysiągłbym, że nie fałszywe.
Czyście żegnali? klęczeli? włos rwali?
Tracili ducha? wymowę? kolory?
Czy przysięgaliście jako upiory
445Wrócić po śmierci przy księżycu biali?
Łopotać w okno czarne skrzydłem zmory?
Kochankę swoją w noc poślubną napaść,
Unieść na koniu i w ziemię się zapaść?
Czy wam pozwolił potem los nie wrócić?
450Zachować smutku wrażenie niestarte,
I całe życie się przeszłością smucić:
Odwiedzać morza, ludy, Egipt, Spartę,
A zawsze: — „ona teraz musi nucić!
Teraz na księżyc oczy ma otwarte!” —
455
Tfu! — odebrałem list, że za mąż idzie.
To mię cokolwiek zmięszało
[219] — nie bardzo —
Ale cokolwiek zmięszało, Bóg świadkiem! —
Są ludzie, którzy wtenczas klną i gardzą,
460Lecz ja to smutnym nazywam wypadkiem.
Takich dwa: a me serce tak zatwardzą,
Że niezabudką już, ani bławatkiem
Nie da się nigdy wyprowadzić w pole,
Chyba mi posag położą na stole.
465Ha, takem zgorzkniał, że nawet nie trącę
W tej pieśni smutnej lutni pożegnania.
Szeptali długo jak wierzby płaczące,
Gołębie słychać tam było gruchania,
Łzy zimne usta zmywają gorące,
470Słychać serc bicia, płacze, słowa, łkania,
Już się rozeszli — rzecz skończona! — Horor
[220]!
Miłość przechodzi już w pamiątek kolor…
W kameleona, w serdeczną jaszczurkę,
W rzecz poetycznie piękną, w sen niebieski,
475W muzę, Olimpu zamglonego córkę,
W poemat smutny od deski do deski,
W mgłę podnoszącą się z łez, w białą chmurkę
Na tle przeszłości, w gwiazdę, w arabeski
Tęczowe — chmurą obwiedzione złotą.
480
W galerii siedzi dusza. — O! tęczowa
Kopuło myśli, tyś moim kościołem! —
Wymalowana, jasna, księżycowa
Nad srebrnym duszy wisząca aniołem,
485Modlitwą w tobie są rozpaczy słowa,
Serce wygląda jak urna z popiołem
W najtajemniejszej kaplicy stojąca —
Tak jesteś, gdy cię żaden wiatr nie trąca. —
490Z filarów ciebie, kopuło tęczowa,
Pękasz jak niebo nad aniołem duszy;
Próżno się broni w błyskawicach głowa,
Cały gmach na nią upada i kruszy
I ją, i serce, które biedna chowa
495Jak smętny łabędź pod skrzydły
[223] białemi.
Pękło — popioły rozwiał wiatr po ziemi.
Skończona wielka tragedia powagi
I ciszy greckiej; reszta wiatru wyciem,
Myśl zabłysnęła nagle jak miecz nagi,
500Marzenia stają się czynem i życiem,
Czyny się stają piorunem odwagi —
Rozbiły kościół! — Pod jego rozbiciem
I serce pękło, i burza przewyła…
Z wszystkiego… patrzcie co? — krzyż i mogiła.
505
W teatrze naszych wnętrzności
[224] Maurycy
Przejdzie, uczuje sercem każdą zmianę,
Czas mu postawi zwierciadło różnicy,
Czas matematyk. Dziś serce strzaskane.
510Ruszył na koniu pędem błyskawicy,
Za nim pasieka, szczęście, przeszłość, ona,
Kto wie za kilka lat, czy jego żona?
Panna Aniela, jeszcze nieświadoma
Odmian, które się w zamku wydarzyły,
515Biegła, ścieżeczka przed nią była stroma,
Pomiędzy skalne wijąca się bryły;
Potem sadzawka i ów dąb z rękoma
Założonymi, ów dąb pełen siły,
Który się dawniej kochał bez nadziei,
520Jedno swe oko topiąc w Galatei
[225].
Nad tą sadzawką nasza młoda panna
Już zadyszana stanęła, poprawić
Włosy. Sadzawka była bowiem szklanna,
Można się było w niej oczyma bawić,
525I była to gwiazd kryształowych wanna.
I rybki się w niej zaczynały jawić
Długie, błyszczące robiąc korowody,
Ilekroć łezkę rzuciła do wody;
Ale przed rankiem rybki spały na dnie.
530Panna Aniela uwiązała włosy,
Nie przypatrzyła się nawet — czy ładnie,
Lękała się tknąć kwiatów pełnych rosy…
I serce biło w niej — bo chciała zdradnie
Do zamku dostać się — a jakieś głosy
535W powietrzu cichym brzęczały i gwary,
Jak gdyby przez sen mruczał zamek stary.
Konfederatów był to wrzask daleki,
Którzy już doszli byli do piwnicy.
Panna Aniela wezwała opieki,
540Nabożną będąc, u Bogarodzicy —
A wtem, gdy wzniosła do nieba powieki,
Blask jakiś nagły jak od błyskawicy
Całą oślepił. — Nim oddech utracę
W tej strofie, powiem, że ujrzała racę.
545
OgieńByła to owa raca, nakazana
Przez księdza Marka na znak panu Sawie…
Pod biedną panną zadrżały kolana
Z trwogi — wąż leciał, paląc się jaskrawie,
I syczał, i tak jak oko szatana
550Spojrzał z błękitu: i tak jako pawie
Piór płomienistych zaokrąglił końce,
I zatrzymany w niebie, trwał jak słońce.
Anieli zdało się, że już odkryta,
Że już ją widzi ojciec, jej dugena
[226],
555Niebo, ta raca na gwiazdach rozbita,
I każda róża w ogniu, i falena
[227];
Już zdało się jej, że świat cały pyta
I pokazuje ją palcem. — Ta scena
Byłaby bardzo przykra dla tej panny,
560Gdyby to zamiast racy był świt ranny.
Lecz raca zgasła i swe włosy złote
W ciemnym powietrzu cicho osypała.
Kilka z tych włosów przez grubą ciemnotę
[228]
Upadło właśnie z nieba tam, gdzie stała
565Panna Aniela, myśląc, jak tę psotę
I te wycieczki będzie ubierała
W wymówki; i pod ulewą ognistą
Przybrała na się postać dziwnie czystą.
Różane usta przygryzła zdradliwie,
570Z oczu spuszczonych w bok miotała błyski;
Trochę się patrząc smutnie i fałszywie
Przygotowała dla ojca uściski,
Dla guwernantki podobne pokrzywie
Pocałowanie; jeden ukłon niski
575Dla pretendenta do obrączki ślubnej,
I z tym ukłonem uśmiech — treści zgubnej.
Mimo to wszystko serce biło szybko,
Coś do tej główki wpadło i pobiegła
Biegnąc, jak gdyby była złotą rybką,
580Która od wędki z dala plusk spostrzegła;
I coraz prędzej leciała i gibko
Chwiała się, ogniem twarzyczkę zażegła
[229],
Zadyszała się — różowa wpadła
W bramę i wkoło spojrzała, i zbladła.
585
Różnego stroju, wąsaci i zbrojni. —
Widać, że byli trzymani na wodzy,
Bo ujrzeli ją i stali spokojni.
Byli to wszystko szlachcice ubodzy,
590Patriotyczni bardzo, bogobojni,
Na pierwszy ogień szli, stali przy bramach,
Choć zimno, rzadko który w lisich błamach
[230].
Nie zapytała ich o nic, nie śmiała
O nic zapytać panna starościanka,
595Ale spojrzawszy na nich już nie drżała,
Już wyglądając dumnie jak Rzymianka
Wyprostowana, sroga, trochę biała,
A okiem paląc jak Transteweranka
[231],
Biegła, jak wicher szła przez korytarze,
600O swego ojca twarz patrząca w twarze.
Jako Elektra
[232] weszła; elektrycznie
Cała się wstrzęsła
[233], widząc ojca w tłumie,
Który dowodził wtenczas retorycznie,
Że schylić głowy przed nikim nie umie:
605Że rad by się był rozsądzić granicznie
Z konfederacją itd. — W szumie
Tych słów nic więcej nie pojęła córa,
Tylko, że ojcu grozi jakaś chmura.
Blady był bowiem starzec, jego ręce
610Drżały. — Tu powiem, że Dzieduszyckiemu
Pożyczył niegdyś proszony, naprędce,
Kozaków przeciw panu Pułaskiemu
[234].
Słusznie więc teraz zbladł jako jarzęce
[235]
Świece, trupowi podobien białemu.
615I ów pan, cały purpurowy wczora,
Wyglądał jako statua Komandora
[236].
Ujrzawszy córka to, nie mówiąc słowa,
Pewnymi kroki do stołu się zbliża,
Widzi, że sterczy w nim sztyletu głowa
620W papier utkwiona, więc jak piorun chyża
Wyrywa ów nóż i za gorset chowa.
Wtenczas, by
[237] ręce Boże zdjęte z krzyża,
Rąk dwoje wyszło spod papieru, obie
625I oblały go krwią jasną dziurawe
Dłonie, i włos mu okrwawiły siwy.
Potem ku piersiom poniósł ręce krwawe,
I na żupanie białym, znak straszliwy
Został jak owe ordery plugawe,
630Które dziś każdy kat i człowiek krzywy
[238]
Wiesza na piersiach. — Potem się posunął,
Serce w nim chore biło coraz prędzéj,
Czekając tylko na noża wyjęcie,
635I pękło. — Siwy ten sęp z okiem jędzy
Utonął teraz już w dziejów odmęcie;
Ale są życia, co z tej samej przędzy
Winą się
[239], dla nich ten rym i przeklęcie!
Niech swoją przyszłość w tej pieśni odkryją!
640Niech jak psy patrzą na trupa i wyją!
Ksiądz Marek z krzyżem do niego przyskoczył:
Lecz zdrajca za krzyż ukąsił zębami,
A potem ręką odepchnął i zbroczył.
645Szmer zgrozy zachwiał w pokoju światłami.
Ksiądz wyjął brewiarz
[240], ustami namoczył
Palec i karty przewracał z pokorą,
Wiedząc, że duszę tę — już diabli biorą.
Wtenczas Starosta rzucił się do stołu,
650Kułakiem stuknął, krzycząc: „rozbójnicy!”
Przemierzył księdza od góry do dołu:
„Waszeć byś lepiej modlił się w kaplicy
Niż — z mojego cię wyklnę Kapitołu
[241]!
Córko, podaj mi papier — kozak
[242], świécy!
655Siadaj tu Panna,
et pagina fracta[243],
Pisz protestacją, która pójdzie w akta.” —
KrewPosłuszna panna Aniela usiadła,
Chwyciła w rękę pióreczko łabędzie:
A starzec do niej: „ta krew czarna, zsiadła,
660Ta krew na stole atramentem będzie.
Umocz tu pióro.” Aniela pobladła:
Krwią był zalany stół aż po krawędzie,
Krwią, co wyciekła z rąk regimentarskich,
Gdy mu przybito do rąk wyrok Barskich
[244].
665Ale posłuszna w krwi zmoczyła pióro.
Potem spojrzała i dreszcz ją przeniknął. —
„Wezwawszy bogów na świadki — pisz córo! —
Których bogdajby wzroku nie uniknął
Ów czyn nieszczęsny i haniebny…
iuro[245]!…”
670
KsiądzKrewTu karmelita ksiądz powstawszy krzyknął:
„Ja egzorcyzmem te szatany zwalczę…
Co ty krwią każesz pisać, bałwochwalcze?
„A ty, panienko, grzech ściągasz na duszę,
Pisząc bluźnierstwa takie krwią człowieka.
675Ja was tu jednym znakiem krzyża skruszę,
I na tym miejscu krwi popłynie rzeka,
Gdzie stoję, a te góry palcem ruszę
I na Moskali pójdą! — Kto tu szczeka?
Kto tu urąga się z Bożego Ducha?
680Kto tutaj, słysząc, nie słyszy i słucha?
„Zaprawdę, mówię ci, panie Starosto,
Że masz na oczach bielmo i ślepotę.
I powiem ci tu bez ogródek — prosto,
Że prosto idziesz w piekielną ciemnotę
[246],
685
I gdyby nie ja, te komnaty złote
Byłyby dzisiaj twoją krwią zwalane,
I purpurowe, i w ogień odziane.
„Czy nie wiesz o tym? że na Ukrainie
690Zaczęła się rzeź
[247] i szlachty wyrżnięcie?
Pod święconymi nożami krew płynie;
Pop otwiera pierś, a chłop daje cięcie
W bijące serce. Cały naród ginie,
Jak w zapalonym przez Boga okręcie:
695A ty, że byłeś jak miecz obosieczny,
Ale bezczynny: sądzisz, żeś bezpieczny?
Dzisiejszej nocy kozak twój, Mohiła,
Miał tu pohulać z tobą, wielki panie.
700Dziś by tu wielka rzeź w zamczysku była.
Idź! — on przykuty łańcuchami w ścianie,
A przy nim zbójców powiązanych siła…
Idź! obacz, jakie teraz mają łoże;
Leżą na workach, a w tych workach noże!
705„O! taka pościel będzie dla grzesznika,
Co, jak ty, patrzy na mordy spokojnie,
Dziś byłbyś w piekle, tu, bez spowiednika
Zamordowany. — Pan Sawa się zbrojnie
Z twoimi chłopy
[248] na moście potyka,
710I za twą całość
[249] krew wylewa hojnie.
StarośćA twoja siwa się tu rzuca głowa,
Jak gołąb biała, lecz w myślach jałowa.”
Podczas tej mowy pan Starosta w czoło
Księdza jasnemi patrzał się oczyma;
715Nagle jak człowiek, gdy ujrzy, że gołą
Zbójca siekierę nad głową zatrzyma…
Zadrżał. — A wtem pan Sawa wszedł wesoło,
Pół Kozak, a pół szlachcic — ten donosił,
720Że całą groblę starosty krwią zrosił.
I widać było to na nim; wszedł z brzękiem,
Hucznie, lecz spojrzał i zmięszał się cały,
Ujrzawszy oczy, w których całym pękiem
Kupido trzymał najeżone strzały.
725Zamek był broni napełniony szczękiem,
Trup na podłodze, Karmelita biały
Nad trupem, blady Starosta, stół krwawy,
Za stołem panna anielskiej postawy,
Jako Sybilla
[250] z piórem w ręku. — Basta! —
730Na tym się moja pieśń kończy obrazie.
ŻydDalej ujrzycie zapalone miasta,
Szlachcica, z żydem, z psem, na drogoskazie
Wiszących
[251] — romans w poemat urasta,
Coś w nim o królu będzie, o zarazie,
735O Panu Bogu. Pociągnąwszy hausta
[252],
Jak się rozogni myśl, napiszę Fausta.
Jak się rozgniewam na imaginacją
[253],
Diabłowi
[254] oddam bohatera duszę…
I pewnie zyskam wszystkich aprobacją
[255],
740A tych, co płakać ze mną nie chcą — zmuszę.
I demokracją, i arystokracją
[256]
Do łez głębokich trzecią pieśnią wzruszę,
Wziąwszy następnie za rymów dewizę:
Jeżeli gryzę co — to sercem gryzę.
Pieśń III
1
MłodośćO! jakże smutno w jasnej życia wiośnie
Być tak samotnym jako pan Kazimierz;
BłotoGdy świat przed tobą w nieskończoność rośnie,
Gdy wszystko tęczą; lecz czego się imiesz,
5Błotem. — Dopóki serce wre miłośnie,
Nie żyjesz na tym świecie, ale drzymiesz
[257]:
Gdy zgaśnie, wtenczas zaczynasz dopiéro
Pojmować, że ten cały świat — satyrą.
PoezjaDopókiś młody, bawią cię ballady,
10Poezja gminna nadzwyczaj zachwyca,
Lubisz w wierszykach chmury, księżyc, gady,
Znajdujesz, że jest jakaś tajemnica
W mgle, w której wiersze brzęczą jak owady,
I brylantują myśl blaskiem księżyca;
15I myślisz, że to sam poeta roi,
Skrzy się i błyska, i leci?… On stoi.
Ty sam te wiersze niesiesz w kraj marzenia,
W tej mgle, twych własnych myśli tęcza świta,
W tych dumkach twoje latają westchnienia;
20Potem z tych wszystkich wierszy, dumań — kwita!
Potem trzy wiersze Danta
[258], pełne cienia,
Ale rozumu: serce twoje chwyta,
Waży, rozbiera. A prawdziwa lekcja,
Która poezji uczy: jest dyssekcja
[259].
25Szkoda, że z takiej dyssekcji wynika
Jakaś szkodliwa materialność, sucha;
A Tygodnik go Petersburski słucha:
„Oryginalny wieszcz do Tygodnika
30Napisał nowy wierszyk pełny ducha,
Który zapewnia mu wieniec osobny,
Wiersz, do niczego przedtem niepodobny!”
Widać, że po tym deszczu w Polsce krwawym
[262]
Nowi poeci rodzą się jak grzyby.
35Szkoda! że każdy jest nadzwyczaj łzawym!
I w oknie duszy ma zielone szyby!…
Każdy ma język swój, co jest kulawym.
EmigrantSzkoda, że wszyscy są okuci w dyby,
A kiedy straszną opisują burzę,
40To chmura piorun zostawia w cenzurze
[263].
Z czego korzystam ja — i dwie już dramy
Piorunem bardzo skończyłem wygodnie
[264];
Dlatego kraju mam zamknięte bramy,
I żadnej duszy myślą nie zapłodnię…
45Cóżkolwiek ma być — wszyscy umieramy!
A czy nad grobem gwiazdy, czy pochodnie,
Czy laur, czy chwasty, czy łza? Dobre i to! —
Wlazłem jak w błoto w tę myśl pospolitą.
Był czas, żem lękał się pospolitości,
50Jako święconej duch się lęka wody;
Lecz teraz często schodzę z wysokości,
Dla własnej sławy, pokoju, wygody;
Krytykom jak psom rzucam kilka kości,
Gryzą, lecz przyjdzie czas, że te Herody,
55Przez których teraz moje dzieci
[265] giną,
Będę gdzieś w piekle gryzł jak Ugolino
[266].
Tymczasem wracam do powieści. — Ranek
Błękitnie w polach podolskich zaświtał,
W niebiosach oczy utopił kochanek,
60I marzeniami swoją przyszłość czytał,
I widział ją tak uwitą jak wianek
Z dni szafirowych, złotych; już się witał
Ze sławą przyszłą i z tysiącem głośnych
Awantur
[267], pragnąc nadzwyczaj — miłośnych.
65Już widział dziesięć przynajmniej Andromed
[268]
Do skał przykutych srogiemi żelazy
[269],
Z warkoczem, który wisi jak u komet.
Młodość albowiem świeża, jak Mahomet
70Panteistyczną
[270] jest i wszystkie głazy
Zmienia w kobiety, w ogień topi kruszce,
Huryski
[271] widzi zamiast ziarnek w gruszce.
UrodaA tu odsyłam mego czytelnika
Do Alkoranu
[272], gdzie stoi przypisek,
75Że w raju każda się gruszka odmyka
I cztery z siebie wydaje Hurysek. —
Chciałbym tam na czas być za ogrodnika
I z tych owoców co dnia mieć półmisek;
Zwłaszcza że w każdej gruszce, do wyboru
80Masz cztery panny różnego koloru.
Słowem, ideał nasz kochanek białych,
Tęczowym jest na Wschodzie dogmatycznie:
U nas, liczono by do rzeczy śmiałych
PoezjaGdyby kto nawet, tworząc poetycznie,
85W rymach malując jednę z tych przestałych
[273]
Owoców, starą pannę, seraficznie
Rozeskrzydloną w Bogu, bez rozwagi
Rzekł: płeć
[274] zieloną miała jak szparagi.
A jednak wielki poeta i prorok
90Powiedział to w Koranie i krytyka
Milczy — krytyka owa, która co rok
Tyle wad w moich utworach wytyka,
Bo widzi ostro i rogiem przenika;
95Szczęśliwa — gdybym dbał i był gorący
I włożył imię jej w poemat drwiący.
Imię krytyki? — nie, krytyków, — A! bah!
Któż z nich ma imię? Z. K., S. K., E. K…
[277]
Mówią, że Młodą Polskę pisze — baba,
100Ale ja, widząc jak kąsa i szczeka,
Sądzę, że jezuita — a ma draba,
Który tłumaczy na język człowieka
Hymny, przestrogi, pacierze i lekcje
W diabelskim napisane dyjalekcie
[278].
105I stąd się mocno cieszę, jak filolog,
Widząc, że u nas to się da wyszczekać,
Do czego Cerber
[279] w piekle czyni prolog
Ze swego wycia. Ale nie czas zwlekać
Pieśni, dlatego, że jakiś teolog
110Krytyką mię chciał w kawałki posiekać,
Jakby (w balladach porównania szukaj)
On był przyjaciel wierny, a ja Tukaj
[280].
Ale ważniejsze rzeczy radzi Muza.
Oto już słyszę z daleka pukanie
115Z dział, z dubeltówek, z flinty
[281], z arkebuza
[282]:
I czuję w sercu, że nadspodziewanie
Prędko, mój rycerz może dostać guza.
Niechaj się wola Pana Boga stanie,
Ja go prowadzę w ogień: — jeśli zginie,
120Poemat się mój wcale nie rozwinie.
Szkoda! czterdzieści cztery
[283] pieśni całych!
Czterdzieści bowiem cztery w planie stoi —
Bowiem, do rzeczy dążąc zawsze śmiałych,
Zacząłem epos tak, jak śpiewak Troi
[284].
125Większą — bo naród mój nie lubi białych
Rymów
[285] i nagiej się poezji boi;
Więc rzecz, co działa się tam, gdzieś za Sasa
[286],
Muszę opiewać całą wierszem Tassa
[287].
Wierszem więc Tassa o czterdziestu czterech
130Pieśniach zacząłem epos i niestety
Może nie skończę!… i w gwiaździstych sferach
Nie będę mieszkał pomiędzy poety
[288],
Jeśli pan Zbigniew na ruskich giwerach
[289]
Jak piorun, co gór prześladuje grzbiety,
135Nie zaprobuje miecza i to zaraz…
Zjadłszy przynajmniej trzy plutony na raz.
Trzeba albowiem, aby się pokazał
Świetnie i zyskał czytelników względy.
Właśnie w ten sam dzień Kreczetników
[290] kazał
140
Lud się krwią swoich dawnych panów mazał,
A ekonomów, bez żadnej kwerendy
[292]
Wieszał i przyszłą respublikę kształcił,
Bo żydów palił, a niewiasty gwałcił.
145Dwie drogi: jedna jest w naturze rzeczy
I płodzi równość niebieską na ziemi,
Druga, choć trochę Malthusa
[293] kaleczy
Systema i to, co za ziomki
[294] swemi
Pisze pan Cz…
[295], z wolna Polskę leczy,
150Katolikami zaludnia rzymskiemi,
A żydom nic nie szkodzi, bo żyd w mig się
Beniowski się zatrzymał na wyżyni
[298].
155Na koniu stał jak posąg nad wiszarem
[299]
I patrzał i rozmyślał, co uczyni?
ArkadiaBar jak na dłoni widział, lecz oparem
Wpół przesłonięty, blady;
Kwiatywojska w linii
Jak małe nitki mrówek, a na murze
160Rozwijał się dym z harmat
[300] w białe róże.
I w tej girlandzie niby z róż śmiertelnych
Stało miasteczko w powietrznych błękitach,
Wyrzucając błysk do żądeł pszczelnych
Podobny… Kule szumiały po żytach,
165Gwizdały do jędz podobne piekielnych;
Lub po moskiewskich trącając jelitach,
Przebiegłszy całe plutony po szarfie
[301],
Na ludziach grały jękiem — jak na harfie.
I wystaw sobie, mości czytelniku.
170Że na swój ganek wychodzisz spokojny;
I widzisz pszczoły w słonecznym promyku
Lecące do łąk… dalej — grodek zbrojny
O milę — na równinie; działa w szyku,
Ataki, słowem, krotochwilę
[302] wojny;
175
BrońWszystko się zwija, wre, kole i sieka:
A ty z krużganku patrzysz i z daleka…
PiesTam jakiś starzec stanął na okopach,
Wzniósł rękę, czapkę przekręcił na ucho;
I działa jak psy legły mu przy stopach,
180On je pogładził i szczęknęły głucho.
Kule gruchnęły po moskiewskich chłopach,
Szczęsny! któremu to uszło na sucho,
I zamiast pisać akt — stawia baterie.
185Tam widać laski brzozowe i klony
Blade, z gałązek kulami owiane,
Jednym girlandy czarne robią wrony,
Z drugich unoszą się z wrzaskiem, wygnane.
Dalekie miejskie słychać gwary, dzwony,
190Wszystko wkoło wre; tylko zadumane
Na szarym polu dwie maćkowe grusze
[305]
Jak wróżki pod swój liść chowają dusze.
Tu długim czarnym, mrówczanym łańcuchem
Zbliża się Moskal pieszy ku mieścinie,
195Tu kawaleria się wężowym ruchem
Z jaru wywija, zbiera, szczęka, płynie,
Kłania się, kiedy kula ponad uchem
Gwiźnie
[306] — i znów się prostuje, gdy minie,
Tu garść Kozaków jakby oczeretów
[307]
200Kępa — tu błyski szabel — tam, bagnetów.
Na to pan Zbigniew patrzał sponad wzgórza.
Wzdryga się pod nim koń i uchem strzyże.
Beniowski spłonął na twarzy jak róża,
Chciałby iść w ogień — ale, mówiąc szczérze,
205Trochę go piękna ta dziwiła burza,
Nad którą barskie się łyskały krzyże.
I tak, co miałby wystąpić jak aktor,
Stał jak tchórz, albo gazety redaktor.
Lecz już nareszcie zbierał się do lotu,
210Chciał biec, gdzie burza błyskała czerwona:
Gdy oto nagle, prawie bez łoskotu,
Jakby mu jaka nimfa na ramiona
Złożyła ręce… Wrzasnął głośno: kto tu?
I mocniej w nim pierś zadrżała wzburzona.
215Spojrzał — na ramion mu siedziało brzegu
Czy jastrząb je tu jaki, myślał, goni?
Czy się wydaję w stepach gołębnikiem?
Tak myśląc, zdjął je i trzymając w dłoni
220Rzucił w powietrze. Lecz jak z baletnikiem
Związana duszą Elsler lub Taglioni
[308],
Gdy udaruje ją car naszyjnikiem,
Taniec w gołębia lot przemienia dziwnie:
Tak owe białe gołębie, przeciwnie
225Z lotu zrobiły taniec — i nad głową
Pana Zbigniewa, na skrzydłach trzymane,
Jakby miłośne dając sobie słowo,
Miłośnie dziobki złączyły różane;
I rozleciały się w błękit na nowo
230Ważąc się długo smętne, zadumane;
Jakby straciły i szukały siebie,
Podobne zmarłym duszom ludzkim, w niebie.
I obaczywszy się nagle, jak strzały
Znów szły ku sobie lotem błyskawicy,
235I znów złączone, jako płatek biały
Śniegu, gołąbek przy swej gołębicy
Kręcił się, skrzydłem ją trącał nieśmiały:
Aż zmordowani obaj tanecznicy
Najmilsze z siebie dali malowidło:
240
Przyniósł na ziemię, położył na trawie,
I wkoło chodząc budził garłowaniem
[309].
Na szyję wyszły mu kolory pawie,
Miłość go takim darzy malowaniem!
245Miłość ubrała mu piersi jaskrawie
W ogień tęczowy. Z takim się kochaniem
Zapatrzył gołąb w swoją senną panią:
Że tęcza blasków z niego — przeszła na nią.
I obudziła się. I znów oboje
250Leciały prosto na Zbigniewa barki.
On je pogłaskał i wnet wszystko dwoje,
Tęczowe piersi zgasiwszy i karki,
Z ramion mu poszły, i w kręgi i w słoje
Tnące powietrze. Zrazu był nie szparki
[310]
255Lot — póki rycerz nie ruszył wędzidłem,
Póki nie gonił — wabiły go skrzydłem.
Lecz gdy bezmowne owe dwie istoty
Przelały swoję myśl w serce człowieka:
Coraz prędszemi udały się loty
[311];
260I wnet zrozumiał rycerz, że go czeka
Awantur nowych, dziwnych, łańcuch złoty;
Zaczarowany zamek, albo rzeka
Pełna rusałek. — O! domysły trafne! —
Może w pokrzywy przemieniona Dafne
[312];
265Może Minotaur
[313] i zaklęte skarby,
Z których jak z dobrej wioski będzie przychód —
Tak młodość wszystko stroi w lśniące farby,
Nigdy się małych nie spodziewa lichot.
O gdyby nie to! — to nigdy Ikar
[314] by
270Nie latał — nigdy by nie żył Don-Kichot,
Nigdy by w Trzecim Maju
[315] nie urosły
Illuzje — na co dziś wrzeszczą posły
[316]. —
DrzewoBeniowski, goniąc gołębie i mary,
Obaczył, że na dąb samotny siadły —
275Był to ów sławny dąb gaduła stary,
Jak czarownica krzywy i wybladły.
Ogniste zeschła kora miała szpary,
Z konarów liście na poły opadły.
Liść co pozostał — zwiędły i zwalany,
280Szumiał po drzewie jak krwawe łachmany.
Bez kształtu, spiekły, podarty, nieżywy,
Zimę i lato wisiał na konarze;
Kruk się go lękał, a jeleń pierzchliwy
Nigdy nie zasnął w tym krzemiennym jarze;
285Bo z wiatrem ów liść łopotał straszliwy
Jako szatańskie skrzydło, całe w żarze.
Nocą spod owych skrwawionych warkoczy,
Próchno świeciło się w dębie — jak oczy.
Na drzewo spadły dwa ptaszki Wenery
[317].
290Beniowski w galop szedł za lotem ptaków;
Albowiem ujrzał dwa ruskie giwery,
I sześć pod dębem kozackich kołpaków
[318]…
Którzy tam pewnie jako marodery
[319]
OgieńSzukali w drzewie skarbów lub Polaków…
295I nie znalazłszy w nim nic — dla igraszki
Chcieli zapalić dąb i upiec ptaszki.
Znieśli już bowiem wkoło suchych liści
I oczeretów, jałowców i cierni;
Już jeden krzesał ognia, który czyści
300W czyśccu, a na tym świecie wszystko czerni.
I byliby dąb pewnie ci ogniści
Spalili — wiatr dął taki jak w hamerni
[320] —
Szczęściem! bohater mój napadł na wrogi
I jął ich rąbać tak, że poszli w nogi,
305Oprócz
ŚmierćKozaków dwóch. — Z tych jeden stary
Zrąbany z konia, Bogu oddał duszę,
I poszedł, mówi Homer, między mary. —
Co się z nim stało? — nie chcę i nie muszę
310Greko-rosyjskiej
[321], lecz co do mnie, tuszę
I powiem, strofy nie chcąc robić wściekłą,
Że w tej religii gdzie car — jest i piekło.
Pocieszająca myśl! — lecz nie dla cara,
Który wolałby może z tego względu
315Większą bezpieczność. Jedna więc ofiara
Polskiego miecza, młodego zapędu,
Poszła
ad umbras[322]; i tam niech się stara
Szczęśliwszą być niż tu — gdzie tyle błędu,
Zawodów, głupstwa, nieszczęścia, przesytów,
320Bankructw, poezji głupich, jezuitów,
Heglów
[323] poznańskich, krakowskich purystów,
Paryskich kronikarzy, historyków,
Prezydentów gmin, franko-romansistów
[324],
Kozako-powieściarzy
[325] i krytyków,
325Którzy poklaski im zamiast poświstów
Dają — od czego ja aż do równików
Biegłem, unosząc zadziwione słuchy;
I byłbym został tam — gdyby nie muchy,
Nie krokodyle, nie hipopotamy.
330Nie muł, tworzący na Nilu oftalmie
[326],
Nie dżuma, nie tęsknota, nie
Mizoginiate bramy,
Na które patrząc, że zamknięte, żal mię
Brał, że tak naszych żon nie zamykamy
W jednym haremie jak w Armidy
[327] palmie
—
335Ta strofa poszła krzywo, bo ze Wschodu
Wygonił mię brak awantur i lodu;
Za to w ojczyźnie Danta, to oboje
Znalazłem. Lecz to rzecz jest tajemnicza.
340Aby wiedziano, czy moja dziewicza
Muza kochała się realnie. Roję,
Śnię, tworzę; harfy używam lub bicza,
I to jest moja poetyczna droga —
Lecz z mego życia poemat — dla Boga.
345On wie, On widział, nad jakiemi chmury
[328]
Stawałem bez łez i pieśni, z myślami
Aniołów w przepaść lecących — te chóry
On słyszał, gdyśmy byli z Bogiem sami.
Nie zwiodły Go te królewskie purpury,
350W które ja się tu, jak przed sztyletami
Cezar, obwijam
[329], gdy mię w serce rażą,
Ażeby umrzeć z niewidzianą twarzą.
Do tego życia, co mi dał, przywyknąć;
355Iść co dnia drogą rozpaczy odludną,
Co dnia uczucia rozrzucać, czuć, niknąć;
Co dnia krainę mar rzuciwszy cudną,
Powracać między gady i nie syknąć;
Co dnia myśl jedną rozpaczy zaczynać,
360Tą myślą modlić się — i nie przeklinać;
On! i pustyni gwiazdy lazurowe,
I zachodzące nad morzami słońce,
I jedno serce ludzkie. — Lecz to nowe
Głosy dla mojej lutni — te cierpiące:
365Milcz serce ! Albo się strzaskaj echowe
Narzędzie pieśni, bólu, wiecznie drżące
I obłąkane, niezaspokojone. —
Uderzam ciebie w złości — Milcz szalone! —
O czemże ja mówiłem?… Ha…
TrupW tym jarze
370Dwóch zarąbanych leżało Moskali,
Którym pan Zbigniew patrzał w blade twarze;
OgieńWtem ujrzał, że się cierń zajęty pali,
Że się już ogień wiesza na konarze
Suchego dębu; a więc cięciem stali
375Odrąbał gałąź, ta zaś odrąbana,
Jak płomień zdjęty przez burzę z wulkana,
Leciała, hucząc głucho i czerwona
Kołysała się nad trupami dwoma,
Jak szatan, co chce duszę brać w ramiona,
380Albo orlica z płomieni, łakoma
Ciała ludzkiego — więc — O! myśl szalona!
Beniowski, święcie wychowany doma,
Przeżegnał pełną robaczliwych strupów
Gałąź — i wiatr ją pochwycił znad trupów,
385Roziskrzył, stargał, skręcił i zwinąwszy
W jeden kłąb, rzucił w ciemną jaru szyję.
Tu nawet zimny rozsądek najzdrowszy,
Słysząc, jak gałąź ta jęczy i wyje,
Zrobiłby utwór i poemat nowszy,
390W którym gadają puhacze i żmije: —
Co do mnie, prawda mię epiczna więzi.
Więc nic nie tworząc z ognistej gałęzi,
Prosto ją gaszę w jarze jak rzecz suchą,
A sam do mego wracam wojownika;
395Który z dwóch ludzi rzecz uczynił głuchą,
A z dębu, nie chciał uczynić świecznika
Owej dolinie strasznej, gdzie z ropuchą
Wąż między głazy
[330] kredowemi syka,
I pachnie gorzki piołun. — Więc mój rycerz
400Stał — jakby z głazu go wyrąbał snycerz
[331];
I patrzał — owych zaś gołębi para,
Która go tańcem cudownym przywiodła;
Skoro dąb zagasł i ognista mara
Przed znakiem krzyża uleciała podła:
405Owe gołębie, których ja z Antara
[332]
Pieśni pożyczam i biorę za godła
Miłości — nigdy za małżeński związek! —
Skoro dąb zagasł, zleciały z gałązek,
I okrążywszy go potrójnym lotem,
410Skryły się w jego wnętrze wypróchniałe;
Tak był szeroki, że mogł być namiotem,
SławaI zmieścić (nie wiem, czy mógł wojsko całe)
Lecz mógł pomieścić haftowany złotem
Ów sztab, co dzieli naszych wodzów chwałę,
415I dzieli się tak cudownie i sztucznie
Tak że zostanie i zbiorą z ostatka,
Siedem dla wojska koszów, napełnionych
Okruszynami sławy. Rzecz to rzadka
420Tak zły apetyt! w ludziach tak czerwonych!
Ale że to jest cudowna zagadka,
O sławie onej i o rybach onych:
Nie mówię więcej… Na gryzącym zębie
Wolałbym niż tę sławę — te gołębie,
425Które, dąb cały okrążywszy pilnie,
Do spróchniałego wleciały ośrodka;
Skrzydłami siekąc powietrze tak silnie,
Jak piskorz kraje wodę albo płotka.
Pomyślał wtenczas rycerz, że niemylnie
430Awantura go jakaś w dębie spotka
I nie czekając, skoczywszy z rumaka,
Szedł ku dębowi temu z czasów Kraka.
Dochodząc wejścia, nasz młokosik rześki
Usłyszał w drzewie szmer i pocałunki…
435
Bo próchno, niby brabanckie korunki
[336]
Rozbłękitniło chropowate deski,
Jak dla rusałki kościół, lub bogunki
[337].
Było tam światło takie, jak w zawiei
440Gdy księżyc świeci w mgle — światło nadziei! —
Ktokolwiek deptał ziemię starożytną,
I popiołami nakryte pokoje
[338],
Gdzie laury rosną, pomarańcze kwitną;
Ktokolwiek był tam z kochanką, we dwoje,
445Ktokolwiek grotę odwiedzał błękitną
Kaprei
[339] — i tam ujrzał bóstwo swoje
Nagle, błękitnem powietrzem kościoła,
Zmienione w blade widmo i w anioła;
Ktokolwiek zważał te podmorskie świty
450Oblewające ją od stóp do głowy,
I widział, jak się z różanej kobiéty
Czynił duch jasny lecz bezkolorowy,
Błyszczący, żywy posąg Amfitryty
[340],
W błękitnym ogniu mórz zniknąć gotowy;
455Tak piękny! w skały ukryty i w morze,
Żywy — lecz w niebios pośmiertnym kolorze;
Ktokolwiek w grocie tej, na kruchej łodzi,
Zamknąwszy oczy, znowu je otwierał,
Myśląc, że księżyc nowy z fal wychodzi
460W kształcie kochanki; ktokolwiek nie sterał
Imaginacji i ta jemu płodzi
Kształty; ktokolwiek je w księżyc ubierał:
Niech popracuje, albo puści żagle
Myślom — a ujrzy tu znienacka, nagle…
465Ujrzy, co pan Kazimierz. W owem drzewie
Od lat szesnastu zaledwie dziewczątko
W błękitne próchien
[341] rzucona zarzewie
W grocie z promieni… Nazwałbym ją prządką
Arachną
[342] — Muza moja sama nie wie,
470Jaką od innych odznaczyć pieczątką
Ów utwór nowy. — W błyskotnej sukience
Stała, na piersiach swych trzymając ręce.
Na skrzyżowanych rękach białe ptaszki,
Sięgały jej ust dziobki różanemi;
475W oczach błękitnych przestrach wziął na ważki,
I dwie perłowych łez zrobił równemi;
Spadały obie. Szkła czeskie
[343] i blaszki
Wydawały się gwiazdami złotemi,
I z włosów dziwne rzucały promienie;
480Bielutką miała twarz — z tęczy odzienie.
Gdy wszedł do dębu rycerz, cała trwożna
Spłonęła, twarz jej spłonęła i szyja:
Wstyd pokazała w sobie nieostrożna,
I ten rumieniec, co w skażonych mija. —
485Widzę, że dalej już pisać nie można,
Bo opisowość poetę zabija;
Stwórzcie więc myślą, panią dwóch gołębi;
I niechaj się wam roją rzeczy cudne,
490O czarodziejskim rusałek kościele;
Gdy wkoło jary dzikie i odludne,
I ogryzione przez wilków piszczele,
I trupy czarną krwią zastygłą brudne,
I innych czarnych okropności wiele —
495A w głębi dębu gwar innego świata,
Szum liści, próchno się w gwiazdy rozlata;
Która te wiersze czytasz, czytaj daléj.
Miłoście moje jako próchna świécą,
500Lecz nigdy się krew w marach nie zapali;
Ledwo ustami płomienia zachwycą,
Wnet je strach księdza, albo los oddali,
Rozerwie ręce, strwoży niewymownie,
I dalszą miłość prowadzą — listownie.
505
SerceW listach dopiero… (a wszystkie umieszczę
W przypiskach
[346]) mój bohater będzie czuły:
Już to nie będą moje rytmy wieszcze,
Ale esencja serc, prosto z szkatuły
Wyjęta: serca nią wszystkie rozpieszczę,
510A może nawet młodość będą psuły —
I żadną serca żądzą już nie łechce.
Ambicja serce spod żeber wykradła,
515Zbiorowa ta osoba będzie jadła,
Piła, wydawać dziennik, biuletyny,
Gwiazdy się każdej spyta co upadła:
Jakie pryncypia ma? — a księżyc z miny
Arystokratą nazwie i dlatego,
520Że w smutnej twarzy swej ma coś — srebrnego.
Pryncypia! O! pryncypia! jak bym chętnie
Powiedział prosto dziś, co o was myślę!
Gdyby mi teraz w serca mego tętnie
Nie brzmiała inna struna — Więc przekryślę
[350]
525
Śmiechu na ustach nie mam, ni w umyśle.
Wszystko prowadzi dziwnie Boża ręka,
Tak dziwnie! — że mi serce wre i pęka.
Więc polityczne moje falanstery
[351]
530Bądźcie mi zdrowe! — I wy, co bez głowy
Upadli z pańskiej jak z niebieskiej sfery,
W arystokratów gracie: smętne sowy!
Co w grze myślicie bić jako kozery
[352]
Asa
[353], choć będzie z sercem i laurowy:
535Was także żegnam bez miecza rycerze,
A choć mi serce pęka — śmiech mię bierze.
Żeby też jedna pierś była zrobiona
Nie podług miary krawca lecz Fidiasza
[354]!
Żeby też jedna pierś, jak pierś Memnona
[355]!
540Żeby też jedna! — Ha… to mię przestrasza.
Kościuszko przeczuł was, krzycząc:
skończona[356]!
Z krzyża swojego krzyknął tak — a wasza
Pierś to pojęła, z tą myślą umiera.
Chociaż mi serce pęka — śmiech mię zbiera.
545
SercePoetaCo będzie z wami — prosto wam nie powiem,
Nie jestem jako wieszcz wszystko wiedzący.
Krwią do was piłem, moim duchem, zdrowiem;
A teraz ciskam serce, puhar lśniący,
Słyszycie? Pękło. — Teraz mi węzgłowiem
550Jedno kobiece serce; jestem śpiący;
Omdlały jestem, ogniem owionięty,
Piekielne rzeczy rzucający, święty.
TeatrNiech się komedia gra. — Może mi przyjdzie
Grać inną: wtenczas was wszystkich przerażę.
555Ległem jak czarny Sfinks przy piramidzie
Z grobów ojczystych — patrzą blade twarze —
Może wieszcz, zechcę jeszcze w jasnowidzie,
Rzec co ciemnego? Może wam pokażę
Pełne piorunów usta, piersi, trzewa
[357]: —
560Może zamilknę jak lew, co poziewa,
Patrząc na małość zielonego węża,
I zasnę — zasnę — ha! —- lecz przebudzenie? —
Niech los i serca szaleństwo zwycięża!
Z mózgu mojego mieliście jedzenie,
565Lecz serce moje się jak łuk wypręża,
Zrzuca was, głodne sępów pokolenie.
Ugolin odbył piekło… Ognia fale!
Wyrwijcie resztę sępom. — Precz szakale!
Kto inny teraz jest nade mną, nie wy,
570Na których patrzał ja, Akteon
[358] blady.
Między ciemnemi położę się drzewy
[359],
Słowiki będą mojemi sąsiady,
Księżyc jako mój srebrny anioł lewy,
ZbawienieOna jak złoty mój duch, dobrej rady,
575Odgoni czarne Cherubinów
[360] stada,
Mówiąc do nieszczęść tak — jak anioł gada.
Przez litość tylko nade mną siostrzaną,
Przez błękit tylko swojej własnej duszy,
Przez gwiazdę swego losu obłąkaną,
580Przez moc, co serca wskrzesza albo kruszy;
Przez to, że hymny we mnie zmartwychwstaną,
Jeżeli ona mnie jak harfę ruszy:
Będę zbawiony! dumny, bezpokutny. —
Ale to wszystko sen — i może smutny!
585
Ile potrzeba dla zabawy gminu.
ŚwiatłoGdy serce moje spod zasłon odchylę,
Widzę, że nie jest jak słońce z bursztynu;
A jednak miało kiedyś światła chwile,
590Dawnej miłości winne, temu winu,
Które upaja na śmierć, potem wskrzesza. —
O! chcę miłości uczyć! Gdzie jest rzesza? —
Odbiegła — skarży się na moją ciemność.
Poeto:
fiat lux!
[361] zacięcie krzyczą.
595I we mnie dziwną znaleźli wzajemność,
Życzę, aby to było, czego życzą;
We mnie; lecz niech się dobrze wtajemniczą,
A ujrzą, żem jest coś — jak grecki antyk
600Lecz panteista trochę, i romantyk.
A teraz prosto i bez epizodów
Śpiewam, jak prawy wieszcz, nie jak amator;
Bo mój bohater ma jechać do lodów
Sybirskich i do Chin i pod ekwator
[363],
605Do innych nagich i dzikich narodów,
Aż mu na grobie wyrżną:
sta viator[364].
Wtenczas ratunku już ze śmiercią nie ma;
Zatrzyma się czytelnik i poema.
Lecz nim nastąpi to — cudne mam rzeczy
610W tece! cudowna awantur girlanda!
Rycerz mój rąbie, zabija, kaleczy,
Przybywa zamkom w porę do odsieczy,
Pisze kronikę wierszem, jak Wiganda
[368],
615O awanturach własnych; geografią
[369],
Po której ludzie do Kamczatki trafią.
Na starość także napisał: Pomysły
Do dziejów, które się dziać kiedyś mogą.
Z czego korzystał dzisiaj jeden ścisły
620Krakowczyk
[370], książkę wydawszy niedrogą.
Książka ma polską duszę, a na zmysły
Działa jak Niemiec; mnie zaś szarpie srogo,
Bije po ręku jak rektorska linia —
Jeśliś ciekawy, patrz: Rozdział: Opinia.
625O! autorowie z nudy! O! Feniksy
Powstali z trupów, z prochów własnych, z łóżek!
O! polityczne moje nowe Iksy
[371]!…
Upadam wszystkim pokornie do nóżek;
Lecz życzę, aby nas dzieliły Styksy
[372]:
630A teraz z waszych korzystam przestróżek,
I już nie ody piszę ani hymny,
Ale poemat ten — nadzwyczaj zimny.
Bohater w dębie zamknięty z młodziutką
Panną, a jednak stoi o pięć kroków,
635Jeśli co mówi ? Mówi bardzo krótko. —
Nie spuszczam żadnych na scenę obłoków…
Bo ani z wód kokietką, z nezabudką
[373],
Rozmawia czyściej lilia, pani stoków
[374],
Gdy je wiatr zdrajca ku sobie pokłoni:
640Jako tych dwoje — których ja mam w dłoni
I mógłbym… mógłbym, lecz nie chcę… A może
Nie mogę, nie mam dosyć serca, żaru.
Próchno świecące księżycowo w korze
Zda mi się pełne widm, pokus i gwaru…
645Pełne… zatrzymaj mię, potężny Boże!
Bo gotów jestem dla lepszego czaru
Rzucić na serce mego czytelnika
Trochę awantur własnych spod równika.
Lecz nie… sybirski będę… lodowaty,
650Dlatego wchodzę w styl nowych poetów. —
Słyszycie jak się krzą
[375] odludne kwiaty?
Słyszycie głuchy łomot oczeretów
[376]?
Ktoś jedzie — spiesznie mu pewno za katy!
Odtętnia głucho echo jarych grzbietów…
655Wiele być musi jadących rycerzy,
Kiedy przed niemi takie echo bieży.
Na pozłoconym kurzawy tumanie,
Która do dębu ze słońcem się wkradła,
Naprzód ksiądz jakiś wleciał niespodzianie,
660Za księdzem jakaś złota mara wpadła.
Ksiądz był w habicie, a mara w żupanie,
W szerokich bardzo szarawarach z radła
[377],
Na których złota leżała kurzawa —
Słowem: ksiądz Marek to był i pan Sawa
[378].
665Ku nim więc moja nimfa srebrnej cery
Pobiegła skocznie i całując w ręce,
Oddała księdzu Markowi papiery
Schowane bardzo tajemnie w sukience,
Potem zaczęła śpiew o sobie szczery; —
670Słów jej nie kładnę wszystkich, bo przekręcę,
Albo bym musiał kłaść po kropkach kropki,
Bowiem ta nimfa mówiła jak chłopki.
PoezjaZ płaczem mówiła: jak w dębową szafę
Wlazła przed wrogów okrutnych pogonią,
675Jakie tam miało być z niej auto-da-fe
[379],
Jak nie pamiętał nikt i nie dbał o nią. —
(O! horor
[380]! trzeci rym jest na żyrafę!
Muzy żałosne łzy nademną ronią,
Bo Muzy wiedzą, jakie do łez prawo
680Ma wieszcz, piszący poemat oktawą).
Mówiła, jak dwa gołębie siostrzane
Przyprowadziły ze stepów obrońcę…
Mówiąc, płakała — na usta różane
Kapiąc padało kropelkami słońce…
685Pan Zbigniew patrzał zaś w stronę, na ścianę,
Ksiądz w ziemię, Sawa łamał ostróg końce.
Widząc, że sądzić są gotowi krzywo,
Rycerz do księdza rzekł dumnie i żywo:
„Jestem Beniowski, jechałem do Baru,
690Abym ojczyźnie mojej służył szablą
I całą duszą. Z bliskiego mię jaru
Te dwa gołębie sztuką prawie diablą
Przywiodły tutaj. Znajdziesz śród czaharu
[381]
695Weźmie, i w ogień piekielny zagrabi,
Więcej mu takich dam, na honor hrabi!
„Z Węgier albowiem moje rodowody
Prowadzę i mam hrabiowskie tytuły.
Ale, że jestem bez grosza i młody,
700Niewiele sobie ważę te bibuły
I pargaminy
[384]; lecz chcę iść w zawody
Z przodkami, jako człek na sławę czuły,
I mocno hańbę ojczyzny czujący;
Niedoświadczony jeszcze — lecz gorący.” —
705Gdy tak przemówił, ksiądz Marek otworzył
Ramiona i jął ściskać postać giętką:
„Ja znałem twego ojca; gdyby dożył,
Pewnie by twoją chęć pochwalił prędką.
Bogdajbyś późno się w grobie położył
710Jasnym, jak człowiek wielki — ani wędką
Sprośnych rozkoszy tu był ułowiony.
Zlituj się, Matko niebieskiej korony!
Tobie Dziewico czysta, Matko Boża!
715Broń rzuconego w te nieszczęścia rzekę,
Która z nas płynie do wieczności morza.
Pozwól! że z niego tę cielesność zwlekę,
Która tu krwawi ducha jak obroża,
A zaś mu w duszę ognistą przeleję
720Rozpacz, co wszystko łamie, i nadzieję.
A drugie tu pół dla szczęścia zachowa;
Oboje w nim Bóg swym piorunem skruszy,
I padnie kiedyś w popiół taka głowa!
725Żadną łzą taki Boga nie poruszy,
W modlitwie nigdy już nie znajdzie słowa,
Które by kiedyś jego Bóg rozumiał,
I będzie jak ten dąb umarły szumiał.
„Będzie miał w sercu władzę odpychania
730Ludzi — a węże się doń zbiegać będą,
Utyje kiedyś na chlebie wygnania,
I nieszczęśliwe dzieci go obsiędą
Krzycząc: Ojczyznę nam daj lub do spania
Grobowiec sławny — ale nie posiędą
735Grobu ni sławy. — I to jest przekleństwo,
Które ja rzucam na nich! — ich rodzeństwo!
„I niechaj będzie jakoby stoletnie…
Lecz nie… O! Boże! nie słuchaj Jehowa”.
Tu zamilkł;
oczy mu błyszczały świetnie
740I pięknem srebrem uwieńczona głowa
Pośród głów młodych błyszczała szlachetnie
Jak księżyc, kiedy się nad rankiem chowa
Za morze, albo za egejskie skały;
Nadzwyczaj wtenczas smutny, wielki, biały...
745I mój rym także, po tej parafrazie
Kazania, także za skały zachodzi.
Porozciągawszy tęcze na obrazie,
Pokołysawszy na kształt dobrej łodzi,
Idzie spać. — Wyraz został przy wyrazie,
750Nie wiem, czego chce? i czego dowodzi?
Jako fajerwerk z gwiazd kilku tysięcy
Chciałem, aby się spalił — i nic więcej.
Pieśń IV
1Dąb utrudzone opuścił konary,
Świerszcze sykały, upał był ognisty.
W dębie na ziemi siedział Marek stary,
I na kolanach rozpisywał listy;
5A włożył na nos krzywy okulary.
Afekt i łaska Pana Zbawiciela
Z wami… W nawiasie: — Niech was powystrzela
Moskal i diabeł, że się tak kłócicie,
10I zostawiacie Bar Moskali pastwą;
A choć szlachetne imiona nosicie,
Jest z was ohyda Boska i plugastwo.
Pan Regimentarz zaś sam mianowicie,
Który obiecał karmić nas jak ptastwo
15Indyjskie, imbier przysyłać, muszkatel:
Cierpi, że buty dziś je obywatel!
Venit iudicium[386]. Nie ode mnie, sługi,
Usłyszy wtenczas sąd — lecz przed Chrystusem
Zapłaci swoje zaciągnięte długi;
20
Jest w naszej partii, także i ten drugi,
Niech wie, że sądu dzień nadchodzi kłusem,
I weźmie wszystkich was jak tuman śmieci.
Piszę to z głębi żalu do Waszeci”.
25
Takie Ksiądz pisał listy pełne grozy,
A przy nim moja młoda posłannica,
Przelatująca moskiewskie obozy,
Jak głos od harfy, albo blask księżyca,
Lub Afrodyta
[389], której ciche wozy
30Przez błękit gołąb niósł i gołębica:
Ze świeczką w ręku stała zapaloną,
Od blasku złotą mając twarz i łono.
Z Ojców kościoła siedzi z gołą głową,
35I po natchnienie patrzy w ciemne chmury;
A zaś aniołek rączką rubinową,
Dotknąwszy białej jak kamień tonsury
[390],
Wyciąga z głowy tęczę brylantową
Podobną róży z gwiazd, lub pełnej malwie…
40Gdy starzec siedzi na orle lub na lwie.
I w ciemnym dębie było tylko dwoje,
Ksiądz z piórem w ręku, ze świeczką dziewczyna;
I tylko świerszcze między drzewne słoje
Wrzały piosenką. Była to godzina,
45W której tak miło pójść nad jasne zdroje,
Gdzie słońcu broni przystępu leszczyna;
I na murawie legnąć aksamitnej,
W brzęku motyli, przy wodzie błękitnej…
Lecz w owe czasy, któż jednę godzinę
50Marzył, spokojnie przedumał nad wodą?
Jak kwiat, będący motylom gospodą?
Jak nezabudka
[391] drżąca przy leszczynie?
Jak łza?… jak wszystko, co się zowie modą?…
55Choć dobra moda była w onych czasach
Konfederować się i kryć po lasach!
Minęła także! i ów wierszyk złoty,
Że dla niej każda smakuje trucizna
[392],
60Ów wiersz, co niegdyś zachęcał do cnoty:
Jest dzisiaj… Każdy mi to pewnie przyzna,
Kto w oblężeniu jadł szczury lub koty —
Że ten wiersz bez psów, bez liszek
[393], bez czajek,
Jest dziś najlepszą z Krasickiego bajek…
65A więc niech wszystko mija! — Wstańcie, burze!
I zwiejcie mój ślad z tej smętnej pustyni!
I moje myśli jak łez pełne kruże
[394]
Przechylcie, niech je próżnemi uczyni
Czas. —
GóraWszak stawałem na niejednej górze
70Bliżej piorunów, niż gadu, co ślini
Pocałunkami nawet twarz człowieka;
Bliżej chmur, co grzmią — niż ludu, co szczeka. —
I dziś od ogniów
[395] Boskich w dół zepchnięty,
Z piramid czoła, z wulkanicznych szczytów,
75Cierpię — lecz jeszcze gardzę. I ten ścięty
I płynie jako szalone okręty,
Z fal odrzucany do niebios błękitów,
Gdzie mu początek był i koniec będzie,
80Gdy śmierć na żaglach okrętu usiędzie.
BurzaTymczasem z szumów żeglowych i waru
Myśli zhukanych jest harmonia dzika,
Którą ja lubię, że tak pełna gwaru,
Że czasem jak wąż pośród ruin syka,
85Czasem podobna do aniołów swaru,
Gdy błyskawicą letnią się odmyka
Niebo, i znów się zasuną płomienie
Na dziwny duchów świat, skąd szło westchnienie.
A jednak gdyby twoja o! młodości,
90Żelazna niegdyś wola, dumna, twarda;
Gdybym nad sobą miał więcej litości,
Gdyby mi nawet w krew nie przeszła wzgarda
Tego, co teraz jest i co w przyszłości
95Skruszyłbym, wziąwszy pod zgięte kolano;
I nową harfę wziął niepokalaną.
SamotnośćLecz późno! późno już! Gdzie są słuchacze?
Czy w grobach klaszczą w ręce zadziwione?
Czy urągają? — nie wiem — i nie raczę
100Gonić myślami te smętne, stracone
Mary. — Lecz nieraz, kiedy mi zakracze
Orzeł, lecący na słońce czerwone:
Zda mi się, że to jakaś dusza bratnia
Znów odlatuje ode mnie — ostatnia!
105Lubiłem takie dusze, dzikie, smętne,
Rozokolone na niebie szeroko,
Błyskawicowe trochę, trochę mętne,
Nawet gdy w ciało się straszne obloką,
I w pioruny się rzucają namiętne,
110Lub nad Safony
[399] chwieją się opoką;
KwiatyLubiłem takie dusze — nie bezkarny!
Wybrednie marząc w różach, kolor czarny.
Dziś uleczony na pół — lubię róże
Takie, jakiemi je Bóg stworzył, ładne
115I wiotkie. — Teraz wam powieścią służę,
I w żadne więcej ustępy nie wpadnę;
Żadną gawędą pieśni nie przedłużę —
Ale też z faktów wam nic nie ukradnę,
Bo wszystko godne jest pamięci wiecznej,
120I wszystko może ujść w kompanii grzecznej.
Stoi więc w dębie moja mołodyca
[400]
Ze świecą — jasne dwa gołębie burczą:
Ksiądz pieczętuje sygnetem szlachcica
Listy… Posłuszne się papiery kurczą
125W kopertę; z lakiem ożeniona świéca —
Mówiąc Delilla
[401] stylem — styl tak sturczą
[402]
Poeci, że dziś gwałtem trzeba z Francji
Rozumu — jeszcze więcej elegancji.
Ożeniona więc świeca z laską laku
130Wydała tę łzę, która z tajemnicy
Nie da się nigdy odedrzeć bez znaku —
Zwłaszcza, jeżeli Moskal na granicy
Nie czyha na twój sekret, o! Polaku,
Z pomocą drugiej ożenionej świécy,
135I chmur z tajemnic twoich nie uchyla
Zdradziecką ręką nocy (styl Delilla).
Już więc ksiądz Marek (tu mnie nie dościgną
Ixy
[403] warszawskie) kochanków zaślubił,
I nim oboje w małżeństwie ostygną,
140Przypieczętować chciał — już tak naczubił,
Już… już — Wtem szable mu po oczach migną!
Ksiądz wstał — szczęk wielki był — pieczątkę zgubił,
Bowiem dąb w środku był jak dagerrotyp
[405].
145Co się więc działo zewnątrz, to się w łonie
Suchego dębu odbiło tęczowie
[406].
Był bój, naprzeciw siebie szły dwa konie,
A na koniach szli dwaj bohaterowie,
Nad głową niosąc podniesione bronie,
150Szablice; każda jako sierp na głowie.
Teraz ksiądz poznał, że ci wojownicy
Byli to: z panem Sawą
[407] pan Maurycy.
Poznawszy, w duchu rzekł: nie pójdę godzić,
Niechajże sobie trochę krwi utoczą,
155To może nadto gorących ochłodzić,
Potem z rozwagą większą w ogień skoczą…
Tak mówiąc,
Obrazpatrzał: jak chcąc sobie szkodzić,
Na ścianach tęczę tworzyli uroczą.
Światłość ich obu owionęła krwawa;
160W ogniu, na białym koniu migał Sawa.
Spotkali się raz, złożyli nad głową,
I znów ich konie rozniosły szalone;
Za drugim razem, tnąc sztuką krzyżową,
165Dał szacht
[408]tak płytki koniowi nad głową,
Że mu z przyciętych uszu, dwie czerwone
Trysły fontanny; — jak rubin się żarzą —
W biegu, nadjechał na nie Sawa twarzą.
Więc się na białym wydawał rumaku,
170Mając zalane oczy krwi wytryskiem,
Jakby delfina miał w złotym czapraku
[409]
Pod siodłem, który krew wyrzucał pyskiem.
Nie dając jednak najmniejszego znaku,
Że był zmieszany tym ostrym dogryzkiem,
175Obróciwszy się koniowi do grzbietu,
Strząsł krew i z olster
[410] dobył pistoletu.
Straszny był wtenczas. — We krwi, co go broczy,
Spokojną miał twarz i spokojnie mierzył
Do bohatera pieśni, między oczy: —
180I gdyby krzemień był spadł i uderzył
W dekę… co skrami pryskając odskoczy
[411] —
Pewnie by więcej mój bohater nie żył.
Bo sam wyznawał, że w szturmaku
[412] onym
Widział przybitą kulę czemś czerwoném.
185Więc pewnie by ją był duszy oczyma,
Jak mówi Hamlet, w czaszce swej zobaczył:
Gdyby nie dziwne, a dla piso-ryma
[413]
Miłe zdarzenie. — Bóg zachować raczył
Człowieka, a ja zeń zrobię olbrzyma;
190Byle mi tylko czytelnik przebaczył,
Że empirycznie
[414], minąwszy przyczynę,
Wdałem się w skutek rzeczy, w rąbaninę.
Lewe przymrużył oko i wycelił
[415],
195A zaś powszechnie o nim niosła sława,
Że nawet pannom, gdy sobie podchmielił,
Wystrzelał korki
[416]. — Była to zabawa,
Której bym wcale z innymi nie dzielił,
Gdybym był panną, gdzieś w szlacheckich dworkach
200Pod owe czasy i chodził na korkach.
Wycelił już więc prosto, w same
[417] czoło,
I palec już giął — gdy nagle… o! dziwy!
Jakoby Irys
[418], co rzuciwszy koło
Z tęczy, zlatuje na zamglone niwy:
205Lekko jak anioł, jak ptaszek wesoło,
Dzieweczka z dębu dała skok straszliwy,
Skok na dwa łokcie od ziemi wysoki,
W poezji mówiąc, skok aż pod obłoki.
Z obłoków spadła, na ów koń
[419] ze śniegu,
210Na którym siedział pan Sawa złowrogi;
Nim się obejrzał, już na siodła brzegu
Stojąca za nim, jak Olimpu bogi,
Prosta, i naprzód podana do biegu,
Chwyciła za lejc — i na tylne nogi
215Podniósłszy konia z rycerzem do góry,
Tak pomieszała go — że strzelił w chmury.
I nie czekając, aż poprawi strzału,
Lejcem i głosem zagrzawszy rumaka,
Rzuciła w galop taki pełny szału,
220Że galop konia był jako lot ptaka.
A ta dzieweczka, by duch ideału,
Stojąc nóżkami na końcu czapraka,
Resztą się ciała — strach przechodzi mrowi!
Oddała całkiem unieść błękitowi.
225I błękit ją wziął tak zrównoważoną,
Z rozciągniętemi jako ptak rączęty
[420].
Z włosów, co były na głowie koroną,
Naprzód się złoty zrobił wąż zwinięty
W kłęby i leciał wraz za tą szaloną,
230W połyskujące ją chcąc winąć skręty;
I różne kwiaty wyrzucał ze skrętów,
Które goniły ją mgłą dyjamentów.
Za włosem i za kwiatami i za nią
Pędziły równym dwa gołębie lotem. —
235Nie widzę więcej, jary się tumanią
Dymnej kurzawy przesłonięte złotem;
W kurzawie rycerz znika z moją panią…
Jeszcze raz galop konia runął grzmotem,
Jeszcze raz jeździec, na wierzchołku góry,
240Jak z ametystu, z płomienia i z chmury
Błysnął i zniknął. — Teraz kto wypowie
Uczucia wnętrzne w moim bohatyrze?
Zamiast kul srogich pana Sawy w głowie.
Ujrzał… a tu mu wcale nie ubliżę,
245Bo wiem, że wiedział, co są Centaurowie
[421],
Przypomnieć musiał więc o Dejanirze
[422]:
PoetaI miał na twarzy taki wyraz boski,
Jak ten, co wiersze pisząc, liczy zgłoski.
Oczy utopił w kurzu obłok złoty,
250Gdzie znikał rycerz, koń, panna, jej włosy,
I za włosami, jak dwa papiloty,
Białe gołąbki na dwóch końcach kosy
[423].
I stał i patrzał — gdy z dębowej groty
Wyszedł ku niemu Karmelita bosy,
255I przeżegnawszy się Chrystusa znakiem,
Spytał: „dlaczego waść się bił z Kozakiem?
„O! krwi gorąca! że też ja nie mogę
Utrzymać nigdy między wami zgody!
Oto pan Sawa znowu ruszył w drogę,
260Bóg wie, czy wróci, a rześki i młody.
O! młodzi! młodzi! pod waszą ostrogę
Trzeba dać woły najleniwsze z trzody;
Dopóki każdy z was na koniu jeździ,
Nigdy się w jednym miejscu nie zagnieździ.
265„Skądże wam przyszło, żeście tu z jaszczura
[424]
Dobyli szabel i na konie wsiedli?” —
Zwaśniła obu, gdyśmy tutaj jedli
I pili: oto złota miniatura,
270O którą srogi bój obaśmy wiedli.
O taką się rzecz bijemy nie pierwsi;
Ja mu ją, księże, sam zerwałem z piersi.
A zerwawszy ją chciałem serca dostać
Spod żeber jego, tą szablą turecką”. —
275Tak mówiąc, strasznie miał marsową postać.
A ksiądz: „O takąż rzecz chodziło świecką?
Wartoby obu dyscypliną chłostać!
Wstydź się, Wielmożny Hrabio! jesteś dziecko!
Tę miniaturę mi dała dla ciebie
280Córka Starosty dziś, jak Bóg na niebie!…
Ja zaś nie mając kieszeni w habicie,
I nie chcąc wieszać tej rzeczy na sobie,
Dałem ją Sawie, by ją schował skrycie,
Aż mi ją przyjdzie na myśl oddać tobie;
285
Łzami, a w takim pisany sposobie,
Że choć ksiądz jestem, w miłostkach nie służę,
Podjąłem się ten list schować w kapturze.
Oto jest pismo dziś pisane w nocy,
290Czytaj Waść! ja tymczasem na koń siędę:
Bar potrzebuje dziś mojej pomocy
Lub go ocalę, lub niebo zdobędę”.
Beniowski blady, jak duch o północy,
Już nie uważał na księdza gawędę,
295Ale otworzył list, czytał i wzdychał,
Bo ten list w niebo rwał i w piekło spychał.
A naprzód w liście było opisanie
Tego, co w drugiej mojej pieśni stoi,
To jest: jak zamek wzięto niespodzianie,
300Jak go dostano prędzej niźli Troi,
Jak na śmiertelnym już był karawanie
Pan Dzieduszycki, jak w piwnicach broi
Szlachta, będąca w zamku na załodze;
Jak Ladawiecki pan zdał rządu wodze,
305A sam zamyślał jechać do Warszawy,
I córkę z walki uprowadzić pola. —
„O! mój Zbigniewie, nie miej ty obawy,
Pisała Panna, nigdy Ojca wola…
Nigdy ponęta, nigdy przestrach krwawy,
310Nigdy szalone szczęście lub niedola
Nie skłonią mego serca do odmiany. —
Bądź sławny; — jesteś mój — jesteś kochany.
Myślami, kwiatów podolskich zapachem,
315Woniami, które były tak urocze,
MiłośćGdy w Anielinkach, pod słomianym dachem,
Ty mię porzucał, — a ja ci warkocze
Dałam całować, przenikniona strachem,
Abyś mi u nóg nie padł konający:
320Tak byłeś blady przy gwiazdach i drżący.
Powiem ci teraz, żem się była zlękła,
Abyś ty we mnie nie usłyszał głosów,
Z któremi w sercu jakaś struna pękła,
Gdy się dotknąłeś usty moich włosów…
325Pomnisz, żem wtenczas tak jak dziecko jękła,
Chwytałam się szat twoich — drzew i kłosów,
Myślałam, że już ginę z światłem, z echem,
I że westchnienie śmierci — jest uśmiechem.
Kiedy to piszę, słońce wschodzi z wieńcem
330Chmur i tak wstydzi mnie, że nie wiem czemu,
Cała się zlałam łzami i rumieńcem —
Ty wiesz, ja zawsze kwiatowi białemu
Podobna, póki mi był oblubieńcem
Chrystus. — Uśmiechnij się słońcu złotemu,
335Bo mi się przed nim łza gorąca toczy;
I tak rumieni mnie, jak twoje oczy.
Niespokojności pełne serce moje!
Jeżeli kiedy przywiodą cię boje
340Aż do mojego zamku, do Ladawy,
Każ sobie Panny otworzyć pokoje;
Na oknie stoi filiżanka z lawy,
Rzucam dla ciebie w nią maleńki kwiatek —
Nosiłam go dziś całą noc — bławatek.
345Nie trać nadziei nigdy! nigdy! — kto ma
Z wyciągniętemi za tobą rękoma
Przy tobie zawsze będę — niewidoma
[428].
350I wprzód mi serce, niż ciebie zabiją.
Nie — ty nie możesz zginąć tak jak oni,
Których nie kocha nikt — i nikt nie broni.
Czy mi Bóg ciebie zachowa i wróci?
355Odpowiedziała: że będziesz szczęśliwy,
Że się o ciebie wiele duchów kłóci
Czarnych i złotych z tęczowemi grzywy.
A czyny twoje ktoś na harfie nuci…
Że zawrzesz z królem indyjskim przymierze —
360Nie będziesz temu wierzył — lecz ja — wierzę.
Przepowiadając, mówiła mi stara,
Że widzi ciebie w sankach z wieloryba,
A zaś przy tobie stoi jakaś mara,
Ubrana w szaty dziewicze — to chyba
365Ja… czy nie prawda? — O! gdyby ta szpara!
Przez którą Diwa widzi przyszłe rzeczy,
Mogła zastąpić we mnie wzrok człowieczy!
Zgodziłabym się nie widzieć na niebie
370Gwiazd ani słońca, nie widzieć błękitu,
Lecz tylko w każdej chwili widzieć ciebie;
Na ciebie patrzeć od zmroku do świtu. —
Zda mi się nawet, że w jakiej potrzebie
Pomagałabym ci oczyma — do szczytu
375
Był list i dwoma plamkami zwalany.
Te plamki były do ust podniesione,
Lecz Ksiądz podstawił pod usta szkaplerza
[429].
„Te całuj, krzyknął, te rany czerwone,
380Które Chrystus miał, godne ust rycerza,
Nie te kropelki łez gorzkie i słone,
Z których rdza pada na kryształ puklerza.
Rzuć ten list — daj go, jak mówią, szatanu
[430] —
A słuchaj: ważną misją
[431] dam Waćpanu.
385Piszą mi — że tron odzyskał Chan Giraj
[432],
Przyjazny zawsze Polsce był Chanisko
[433];
Masz listy, których, proszę, nie otwiéraj,
PtakAż staniesz w Krymie. Wprawdzie to nie blisko;
Jaskółki wiedzą tam drogę na wyraj
[434],
390I bocian także, z małą szarą pliską
[435]
Do tej krainy lecą z wielkim krzykiem;
Bocian okrętem jest — pliska sternikiem.
Ona ptakowi na ogonie siedzi,
I prostą drogę w chmurach rozpowiada.
395Tak, jeśli cię duch Chrystusa nawiedzi,
Będziesz jak bocian, co nigdy nie siada.
Lecz, wyciągnąwszy dziób jak włócznię z miedzi,
Prosto wędruje i w gniazdo upada
— Gdzieś na wieśniaczej chacie, zmordowany,
400Przebywszy morskie burze i bałwany.
Ufaj mi, synu! jeśli wytkniesz sobie
Drogę, a prostą, — to choćby do słońca
Zalecisz — często na krzyżu lub grobie
Odpoczywając. — Lećże więc bez końca.
405A będziesz chodził w anielskiej ozdobie
Jako ojczyzny i wiary obrońca;
A nim zasługi twoje w niebie zginą,
Ziemia przeminie! i gwiazdy przeminą!
410A kto wie, co tam w mojem sercu płacze?
A jednak wziąłem w ręku krzyż drewniany,
I chodzę, tuląc do głębi rozpacze.
Wolałbym może już w grób… jak złamany
Dąb i bez liści — lecz mi serce skacze,
415Kiedy na działo wstąpi moja noga,
A działo ogniem śpiewa — Imię Boga.
Więc że i starość jeszcze Jowiszowe
[436]
Ma brwi, na hańbę ojczyzny zmarszczone,
Więc jeszcze wstrząsa te pola stepowe,
420I wulkany z nich rozrzuca czerwone,
I tej ojczyzny martwej wznosi głowę,
I kładzie na nią zbawienia koronę…
A pomyśl tylko ty — czemże ja jestem?
425Garsteczką prochu, co jutro w dolinie
Będzie rodziła chwasty i lilije;
Dzbanem, z którego strumień wiary płynie,
A który jutro Bóg nogą rozbije.
430A nie lękaj się, gdy wiatr w oczy bije
Z błyskawicami. Na końcu żywota
Czyny człowiecze waży szala złota.
„Tam wszystkie nasze łzy i krew rozlana
Są policzone i nie ginie jedna
435Kropelka ani biała, ani różana,
Lecz każda waży i ważąc wyjedna
Światło wieczyste. Idź więc w Imię Pana!
Gdyby dla ciebie zginionego młodo
440Łez nie znalazła. — Bądźże więc tą wodą
Ochrzczony teraz i w grobowcu późnym.”
To mówiąc, ręce wyciągnął i drżały.
Słuchał go rycerz z czołem smutnie groźném,
I był na twarzy przerażeniem biały,
445I skry mu z oczów szły… i dreszczem mroźnym,
Miłością wielką dla nieszczęsnej chwały
Czuł się przejęty. Będąc tak ognisty
Z ręku księdzowskich wziął do Chana listy;
I wraz obrócił konia na południe
450Ku wschodzącemu wtenczas miesiącowi…
MarzenieJechał i marzył o przyszłości cudnie.
MłodośćA któż sny takie młodości wypowie?
Choć aniołami te strofy zaludnię,
Choć z ziemi stworzę kraj podobny snowi:
455Nie dosyć będzie, przez gościniec z ostów,
Kwiatów z różanych gwiazd i z tęczy mostów.
Austerie
[438] chyba z szkła i z diamentu
Zbuduję — w karczmach posadzę Dyjanny
[439].
Łódź życia jest jak złota łódź Sorrentu
[440],
460Co, siekąc kryształ przezroczysty, szklanny,
Ogień dobywa błękitny z odmętu,
I z wioseł ogień leje nieustanny,
I tak jak łabędź ognisty przelata,
Pierś mając w ogniu i ogniem skrzydlata.
465Młodości! każ się tej łabędziej marze
Z ognia i złota unosić po świecie.
Niech szumi wino w twej Platońskiej czarze
[441],
Na głowie niechaj będzie wonne kwiecie;
A blisko ślubów wysokich ołtarze,
470Gdzie Saturnowy wąż się z ogniów plecie:
Tam ślubuj przyszłość… Muza mdleć zaczyna —
Dajcie mi bursztyn
[442] i róże, i wina!
Kłębami dymu niechaj się otoczę;
475Czuję jak pachną kochanki warkocze,
Widzę, jaki ma w oczach blask promienny;
Czuję znów smutki tęskne i prorocze,
Wtóruje mi znów szumiąc liść jesienny.
Na próżno serce truciznami poim!…
480Kochanko pierwszych dni! — znów jestem twoim,
PtakPatrzaj! powracam bez serca i sławy,
Jak obłąkany ptak i u nóg leżę.
PoetaO! nie lękaj się ty, że łabędź krwawy,
I ma na piersiach rubinowe pierze.
485Jam czysty! — głos mój śród wichru i wrzawy
Słyszałaś… w równej zawsze strojny mierze…
U ciebie jednej on się łez spodziewał,
Ty wiesz, jak muszę cierpieć — abym śpiewał
[443].
Idź nad strumienie, gdzie wianki koralów
[444]
490Na twoje włosy kładła jarzębina;
Tam siądź i słuchaj tego wichru żalów,
Które daleka odnosi kraina;
I w pieśń się patrzaj tę — co jest z opalów
[445],
A więcej kocha ludzi niż przeklina.
495I pomyśl, czy ja duszę mam powszedną?
Ja — co przebiegłszy świat — kochałem jedną.
Twój czar nade mną trwa. — O! ileż razy
Na skałach i nad morzami bez końca,
W oczach twój obraz, w uszach twe wyrazy,
500A miłość twoję miałem na kształt słońca
W pamięci mojej. — Anioł twój bez skazy
Na moich piersiach spał — a łza gorąca
Nigdy mu jasnych skrzydeł nie splamiła:
Twa dusza znała to — i przychodziła.
505W gajach, gdzie księżyc przez drzewa oliwne
Przegląda blado, jak słońce sumnienia,
Chodziłem z tobą, jak dwie mary dziwne,
Jedna z marmuru, a druga z promienia;
Skrzydła nam wiatru nie były przeciwne,
510I nie ruszały włosów i odzienia.
Między kolumny na niebie się kryśląc
Staliśmy jak dwa sny — oboje — myśląc.
Wejdziemy kiedyś w Elizejskie bory;
515My, cośmy ziemię tę widzieli nagą,
Przez piękne niegdyś widzianą kolory.
Cośmy poznali, że nie jest odwagą
Rozpacznym czynem skończyć żywot chory;
Lecz uleczeni przez trucizn użycie,
520Sercu zadawszy śmierć — znaleźli życie.
Pierwszy to i raz ostatni o! miła!
Mówię do ciebie. Jest to błyskawica,
Która ci chmurę posępną odkryła,
I boleść wyszła z niej jak nawałnica;
525W twoim ogrodzie pustym będzie wyła,
Gdy księżyc pełny, jak srebrna różyca
[446]
Gmachów gotyckich, biały blask rozleje,
W te — gdzieśmy niegdyś chodzili — aleje.
530Wołające mnie duchy w inną stronę,
Wiatr mną jak ciemnym cyprysem kołysze
I z czoła mego podnosi zasłonę,
Z czoła, gdzie anioł jakiś skrami pisze
Wyrok łamiący mnie między stracone…
535Ja czekam, krusząc wyroki okrutne…
Twe oczy patrzą na mnie — takie smutne! —
RozstanieBądź zdrowa! drugi raz cud się powtórzy —
Martwy, odemknę ci w grobie ramiona,
Kiedy ty przyjdziesz, do zbielałej róży
540Podobna, zasnąć. — Dosyć! Pieśń skończona!
Oko się moje senne łzami mruży,
Róże uwiędły — czara wychylona,
I pieśń gdzieś leci ode mnie echowa…
Już pożegnałem cię — jeszcze bądź zdrowa!
Pieśń V
1
Niesie go czarny koń dniami i nocą.
Pod ziemią tętna zakopanych dzbanów
Z prochem rycerzy, — na niebie łopocą
5Kruki, jak stada posępne szatanów.
W czaharach
[447] zbroje rycerzy migocą,
I dzidy błyszczą krwawemi płomyki
[448]. —
Siedzą i grają dumy
[450] dawnych czasów.
10Dumy wychodzą na rozległe pola,
Wpadają smutne w szum dębowych lasów;
I stamtąd znowu, jak harfy Eola
[451]
Zmięszane z szumem liścianych hałasów
Wychodzą na step: a ludzka niedola
15Leci wichrami płaczącemi wiana,
Jakby nie ludzi ustami śpiewana.
Tu siedzą wianki na polu czumaków
[452],
I ogień palą wielki, jasny, chmurny;
20A dróp
[453] na straży — albo sęp bezpiórny;
Podobni z dala do rzymskich orszaków,
Koło chorągwi albo koło urny,
Gdzie smętne wodza popioły złożone:
Odprawujące straż i zamyślone.
25Beniowski przebył Dniepr — gdy raz wieczorem,
Kiedy już księżyc wstawał zamyślony,
Obaczył ogień, pod dębowym borem
W ziemi palący się, wielki, czerwony.
Przy ogniu siedział człek okryty worem,
30Dzikiej i strasznej twarzy jak Hurony
[454];
Gotował strawę i pazury czarne
Krwawiąc, odzierał ze skór całą sarnę.
Ta wywrócona oczyma szklannemi
Zdała się żebrać u ognia litości.
35Dalej siedziało dwóch panów na ziemi.
Na jednym żupan był, skóra i kości;
Drugi utyły i z rubinowemi
Policzki, pełen w sobie wielmożności,
Przepijał głośno do drugiego zdrowiem
40Z butla
[455], co miał brzuch obszyty sitowiem.
Na twarzy, dziwnej miał zbroję struktury.
Od kołnierza mu szła żelazna sztaba
Malowanemi natykana pióry
[456].
45Rzekłbyś, że rodzi go królowa Saba
[457],
Że z dawnych czasów spadł jak żaba z chmury.
Chociaż się zbroja nam wydaje dzika —
Beniowski poznał zaraz pancernika
[458].
Gdzieniegdzie jeszcze snuli się po kraju
50Starzy, minionych czasów kochankowie,
Którzy nie pili kawy ani czaju
[459],
Żelaza kawał nosili na głowie,
Jak starej kawał arki na Synaju
[460];
A Bóg im dawał rumianość i zdrowie,
55Zwłaszcza, że słomę wkładali do butów.
Litwin pancernik, jeden z tych mamutów,
Siedział, jak mówię — i z oplecionego
Butla pił. Litwin to był starej daty,
Z chudym się na czas połączył kolegą.
60
Perkunas
[461], który pana znał małego,
I z miłości mu, a nie dla zapłaty
Służył — choć nosił imię dawnych Bogów:
Kucharzem teraz był — i u trójnogów
65Wieszał — ach! nie już dla Znicza
[462] kadzidło,
Lecz kawał sarny; już nie dawne runy
[463]
Śpiewał, lecz diabła żmujdzkiego
[464] straszydło
Krzyżem odpędzał, gdy biły pioruny.
Wybornie umiał wędzić gęsi skrzydło,
70I po tatarsku zawijać kołduny
[465] —
Król perski, który płacił złota minę
[466]
Za każdą nową rzecz — to za boćwinę
Litewska! Ty, co utworzyłaś szkołę!
75Waza twa zawsze wytryska Kameną
[469],
Która ma oczki gazelli
[470] wesołe,
A w ręku białym swym —
ni piu ni meno[471],
W rączkach, które są zakasane, gołe,
Wieniec z barszczowych uszów
[472]: o! nagrodo!
80Że mi ją kiedyś dasz — marzyłem młodo…
Lecz teraz tracę nadzieję — Niestety!
Nie lża
[473], jak mówi Kochanowski — próżno!
Próżno deptałem Parnasowe grzbiety,
I miałem nieraz Dyjannę
[474] usłużną,
85Kiedym chciał zamknąć Sybir w tryjolety
[475],
Muza została mi rymami dłużną:
Z tego więc poszło, że pisałem prozą,
Odjemną, mówi Tygodnik
[476] — o! zgrozo!
Odjemną! — czy od Tygodnika? Boże!
90Kto tam odejmie co, ten będzie mądry;
Ty byś nie odjął sam nic, Pitagorze
[477],
Z twoją tabliczką w ręku…….
……………………………………………………………………
……………………………………………………………………
95……………………………………………………………………
……………………………………………………………………
PoezjaPo kropkach piszę dalej. — Wiatr był chłodny
I ogień palił się wesoło z trzaskiem;
100Co się księżyca tylko karmi blaskiem,
Przypomniał sobie właśnie, że był głodny.
Więc jak astronom gwiazdy wynalazkiem,
Albo poeta ucieszony nowym
Rymem, nieznanym i błyskawicowym,
105Albo dewotka, gdy grzech jaki stary
Przypomni sobie przed samą spowiedzią,
Albo jak trafne litewskie ogary,
Gdy wpadną razem na łapę niedźwiedzią,
Albo — lecz sposób ten porównań stary
110Krasickim trąci i złoconą miedzią,
Więc prosto bez gawędy i odwleczeń:
Beniowski, ludzi ujrzawszy i pieczeń,
Zsiadł z konia… Teraz, kiedy go prowadzą
Tak materialne gusta, moja Muza
115Opuszcza, z całą swą harfiarki władzą.
Chociaż tam złota leży kukuruza
[478],
Choć kapuściane tam kociołki kadzą,
Choć nerka na kształt czerwiennego tuza
[479]
Leży i w maśle na patelni warczy,
120Jak serce wroga na Odyna
[480] tarczy;
Choć piękny ten las, gdzie o piersi dębów
Ogień czerwony swoje skrzydła łamie,
Chociaż Perkunas ma na kształt trójzębów
Widelec w ręku i Neptuna
[481] ramię,
125Które do czarnych dymu wchodzi kłębów
Jak ów wąż, co chce Danta chwycić w bramie
Dytejskiej
[482] i w żar łeb żelazny kładzie;
Choć uczty prostszej nie było w Helladzie,
Wolę porzucić dym, płomień, pieczywo,
130Rycerza, moję szlachtę — a sam w stepy
Jako ognisty koń z rozwianą grzywą,
Jak Ariost
[483], nie jak Homer idę ślepy.
Ta rozmaitość może być pokrzywą…
I pieśń na różne podzieliwszy szczepy,
135Może do końca nie trafię i ładu;
Lecz rozmaitym będę — dla przykładu.
PoezjaChodzi mi o to, aby język giętki
Powiedział wszystko, co pomyśli głowa;
A czasem był jak piorun jasny, prędki,
140A czasem smutny jako pieśń stepowa,
A czasem jako skarga nimfy miętki
[484],
A czasem piękny, jak aniołów mowa…
Aby przeleciał wszystko ducha skrzydłem.
Strofa być winna taktem, nie wędzidłem.
145Z niej wszystko dobyć — zamglić ją tęsknotą:
Potem z niej łyskać błyskawicą cichą,
Potem w promieniach ją pokazać złotą,
Potem nadętą dawnych przodków pychą,
Potem ją utkać Arachny
[485] robotą,
150Potem ulepić z błota, jak pod strychą
[486]
Gniazdo jaskółcze, przybite do drzewa,
Co w sobie słońcu wschodzącemu śpiewa…
I gdyby stary ów Jan Czarnoleski
[487]
Z mogiły powstał: to by ją zrozumiał,
155Myśląc, że jakiś poemat niebieski,
Który mu w grobie nad lipami szumiał,
Słyszy, ubrany w dawny rym królewski,
Mową, którą sam przed wiekami umiał.
Potem by, cicho mżąc
[488], rozważał w sobie,
160Że nie zapomniał mowy polskiej — w grobie.
Więc nie mieszajcie mi się tu harfiarze,
Którym dziś klaska tłum! — precz mowo smętna,
Co myślom własne odejmujesz twarze,
Dając im ciągłą łzę lub ciągłe tętna;
165Wolałbym słuchać morza na wiszarze
[489]
Jakiej opoki, co wieków pamiętna,
W szumie, jakoby nie w skończonym rymie,
Odrzuca falom jedno — wielkie imię…
Niż… moja Muzo stój… Od imion własnych
170Wara! z tej strony zrobiłabyś cmentarz;
Coś na kształt Danta
[490] tercetów niejasnych,
Do których trzeba dodawać komentarz.
Krytykę Dońców
[491] i Sławian prekrasnych
Zostawmy drugim. Lepiej ją spamiętasz,
175Gdy ich, jak złota strzała Meleagra
[492],
Przeszyje pióro Pana Michała Gra…
[493]
Ej ty na szybkim koniu
[494]!… Dalej wiecie…
Wieszcz wielki sobie zapytanie czyni;
A drugi mu wieszcz w przyległym powiecie
180Odparł: Skąd, powiedz, wracają Litwini?
[495]
That ist the question[496]! Tu pytanie trzecie:
Komu ty jedziesz? jak mówią Żmudzini
[497],
Które ja czynię, naśladując metra
[498]
Galop w połowie pierwszej heksametra
[499].
185Komu ty jedziesz? Jadę księżycowi,
Aby się w konia przeglądał kopytach.
Wonnemu jadę na stepach kwiatowi,
Dziewannom, które w złotych stoją kitach;
Anioł mię srebrny, jasny w skrzydła łowi,
190I leci za mną sen po błękitach,
Na koniu stojąc rycerskim, jak sława,
I goni mię w kurhany — mówi Sawa
[500].
Tak mówiąc leciał. A zaś nimfa ładna
Złożyła złote skrzydełka powoli,
195Potem usiadła, ale taka zdradna,
Jak wrona, kiedy z wieśniakiem po roli
Chodzi szykowna i do lotu składna;
Widać, że z chłopa drwi, a z psem swawoli.
Usiadłszy, włosy zrzuciwszy na łono,
200Dwie nożek w jedno włożyła strzemiono
[501].
Pędził do swego stepowego domu.
Była to grota podziemna, stepowa,
Mało widziana i wiadoma komu.
205Koń się w niej mieści i trzoda się chowa,
Kiedy po niebie leją węże gromu.
Tam młody Sawa żył pośrzód burzanów.
Z nim koń, pies wierny i kilka baranów.
PiesPies pod niebytność Pana był pastuchem,
210Wyganiał trzodę i wilki zagryzał,
Straszny pies czarny z obszarpanem uchem,
Gdzie krew zawrzała, jakby kto ponizał
[502]
Korale; szyja obtarta łańcuchem;
Bo pies swojego pana tylko lizał,
215Gości zaś zębem przerażał i białkiem,
Sądząc się w Pana pałacu marszałkiem.
Sawa wracając raz znad Styru
[503] dolin —
(Jeździł albowiem nieraz w ziemię Łucką
Z atencyjami
[504] do jednej z Podstolin),
220
Siedzi przed samą grotą, jak Ugolin
[506]
Smutny, nad czaszką ogryzioną, ludzką,
I oblizuje się po krwawych chrapach,
Jako egipski Bóg
[507] na tylnych łapach.
225Lecz czy ta czaszka zjedzonego trupa
Chodziła kiedy nogami szlachcica?
Czy była czaszką Rugieri biskupa?
Nie mogąc się od psa, ni od martwica
[508]
Dowiedzieć,
Niewolaprzykuł brytana do słupa.
230A pies zapatrzył się w oczy księżyca,
Nie jęczał, nie gryzł żelaza, nie skakał:
Ale zapatrzył się w księżyc — i płakał.
Kto widział w Rzymie posąg niewolnika
Germana, który w smutku, cicho stoi,
235Wie co twarz, choćby zwierzęca i dzika
Zawiera bolu, gdy się uspokoi
I kraj przeszłości myślami odmyka,
I o wolności kiedyś dawnej roi…
Wie, co czuł Sawa, gdy na łańcuch schwytan
240Nie wyrzucał mu nic — milczący brytan.
Więc go potrzymał tak, potem zmiękczony
Na wolność puścił znów antropofaga
[509].
Lecz odtąd pies był dziwnie zamyślony,
I smutku wielka w nim była powaga.
245Czy to dlatego, że był nakarmiony,
Amerykańskim zwyczajem Osaga
[510]?
I czuł dziwną czczość zjadłszy w parowie
Poetę może, z poematem w głowie?…
Nie wiem… i wolę nie dochodzić wcale.
250Więc do powieści. Sawa wszedł do jamy.
Lało się w grotę ognistemi błamy
[511],
Barany białe leżały na skale,
Nad grotą. — Obraz ten oprawić w ramy! —
255Za Sawą wszedł koń w jamę wyzłacaną
Słońcem i poszedł do żłobu po siano.
Za Sawą weszło dziewczę z gołębiami,
Pies łasił się, koń rżał, gołębie gruchały.
Brylantowemi jedno źródło skrami
260Padało z tętnem, lejąc się ze skały. —
Idyllę moją pies cokolwiek plami
Przeszłością, ale któż jest doskonały?
Pies więc i grota, koń, gołębie, trzoda;
Spokojnie słońce wschodzi, mruczy woda.
265Sawa na siodle oparł się; dziewczyna
Siadła przy źródle i czesała włosy.
A do niej Sawa: „Oj moja Swentyna,
Latasz po stepie jak cygańczuk bosy,
A czerwieniejesz teraz, jak kalina.
270Oj będzie łycho
[512]! — Toż to moje losy!
Chciał ja się mieczem wyrąbać na panka,
A siostra wyjdzie na łycho… Cyganka!” —
— „Na licho wyjdę, czy na spokojnicę
[513],
A tobie to co? Ty wyjdź na Hetmana!
275I znajdź sobie jaką piękną krasawicę,
Córkę Starosty albo Kasztelana,
Tak się żeń… Ja ci ubiorę w brusznice
Gdzie mi śpiewają kwiaty i żurawie:
280A spać nie będę na wproszonej ławie.
„Mnie świat szeroki! — Jak złotego gila
Przedała
[516] kiedyś Włochom Guślarycha.
Ty na kurhanie dumał Czaromyla,
Gdzie tobie dumy piała
[517] Janczarycha;
285A mnie Włoch bił, bił! Oj! łza mi rozchyla
Palce, gdy myślę, jak ja była licha!
Jaka ja biedna była niewolnica!
A dziś co ze mnie? — Wiatr i gołębica!
290Pocałuj, zapłacz, świśnij — taj polecę!
Gołębie moje umieją tańcować,
Na chleb zarobią, na cerkiewne świece…
Będzie mnie za co ubrać i pochować.
Albo ja martwa pójdę wpław po rzece,
295A gdzieś Rusałki srebrne wezmą sobie,
I pochowają w śpiewającym grobie.
Taj będzie koniec z żałosną Swentyną!
Oj! nalatała się ja po kurhanach!
Oj! nakarmiła się gorzką kaliną!
300Jak jemiełuszka
[518]! — Była ja przy panach!
I była między chłopami Caryną!
A wszystko smutno — Chodzę jak w kajdanach,
Ni ojca ani matki na tym świecie!
Groszów
[519] zebrała co? — Taj wiatr rozmiecie!” —
305
DziewictwoSawa, jak szatan, zmarszczył się: „Poganko,
A co? straciłaś już twój srebrny wianek?
Przydybał ciebie ja, moja kraszanko!
Przy tobie jakiś złoty marcypanek
Szlachcic. — Co robisz ty z nim? mów, cyganko?
310Co ty robiła z nim przez cały ranek?
Cóż? oszukana? ha? kwiatku kaliny,
A kiedyż prosisz na ślub i na chrzciny?” —
Nie rzekła na to nic; lecz zamyślona
Wstała, cmoknęła i ptaki srebrnemi
315Ubrawszy swoje wysmukłe ramiona,
Pokłoniła się bratu aż do ziemi;
I chwilę stojąc przed nim pokłoniona,
Jak brzoza, listki wiejąca złotemi,
Wstała i nogą jakiś zygzak chiński
320Kreśląc na piasku, rzekła: „Słysz, Caliński!
Pomiędzy nami stoją te hramoty
[520]!
Aż przyjdzie rzeka i ten piasek zmyje,
Aż przyjdzie zjeść ten piasek piorun złoty,
Aż przyjdzie wąż skrzydlaty i wypije,
325Ani mnie ujrzysz! — Ani ja wiem, kto ty?
Ani ty wiedzieć będziesz, gdzie ja żyję? —
Łzami kupiła ja ten świat podniebny,
I komu zechcę, dam pierścionek srebrny”.
330Z pierwszym szlachcicem cyganisz na jarze!”
Na to, jak róża, która nie jest do dna
Białą, lecz w liści kryształowej czarze
Kryje rumieniec, a kiedy swobodna,
Słońcu odemknie łono i pokaże
335Swój rubinowy wstyd i tę konieczną
Białego kwiatu rumianość serdeczną:
Podobnie wtenczas się zarumieniła
I ręką bijąc powietrze przed sobą: —
„Nie! nie! ja nigdy”. Białą twarz zakryła.
340„Pierwszy raz jestem spłonioną przed tobą;
Teraz się będę zawsze czerwieniła
Przed każdem okiem, przed każdą osobą;
Bogdajbyś ty tak, gdy się będziesz żenił,
Pierwszy raz twoją miłę zaczerwienił!
345Gdy, dawniej, w rękach i na linie Włocha
Gięłam się jak wąż, cóż robiły pany,
Aby mię słowem zczerwienić choć trocha!
A byłam jako kwiatek ołowiany.
Nie czerwieni się serce, aż zakocha;
350Nie zawsze blady jest, kto nie kochany.
Bądź zdrów, nie będę nadaremnie szlochać,
Jeśli, jak mówisz, kocham, — lecę kochać!
O! przyjdź na kurhan mój z psem i sokołem!
355Połóż się chwilę na darniny świeże,
Niech sokół czarnem krzyż obleci kołem.
A ksiądz mię posłem nazywa aniołem;
Ja listy noszę, ja zapalam słupy,
360Ja zbieram, grzebię i obmywam trupy.
A któż przypomni o mnie, kiedy zginę?
Jeśli ty mówisz, że miłość tak trudno
Zyskać — kto w grobie położy Swentynę?
Kto różę na nim posadzi odludną?
365Kto złoży na krzyż moje ręce sine?
O! jak tam w grobie niekochanym nudno
Spać na kamieniu”. — Tak mówiła śpiewna
Ta czarodziejska, stepowa królewna.
Sawie zabrakło na odpowiedź czasu…
370Wybiegł na stepy, nad swój dom gliniany,
A za nim nimfa mojego Parnasu,
Jako duch ze mgły, na słońcu różany.
Stanęli. — Burzan podobny do lasu
Purpurowemi podpływał bałwany
[521],
375By morze blaskiem piorunów rozbite,
W burzanie wojska brzęczały ukryte.
Czasem chorągiew wybiegła nad morze,
Jak maszt łaciński
[522] u rybackiej łodzi;
Czasem ujrzałeś, że koń piersią porze
[523]
380Trawy i z trawy jak delfin wychodzi,
Lecz cały na wiatr wyskoczyć nie może;
Jak posąg, co się u snycerza rodzi,
I cały w głazie osadzony zadem,
Po piersi koniem jest — a po pas gadem.
385I tak się wojsko przez burzany pruło,
Jak prąd ogromny sumów lub łososi.
I tak się jako wąż żelazny snuło,
Co czasem ogon, czasem łeb podnosi. —
PoezjaAle się pieśni narzędzie popsuło,
390O wypoczynek moja Muza prosi;
Ambrozji słodkiej już zabrakło w krużu
[524],
A więc żegnajcie! na stepowem wzgórzu,
Moje posągi dwa od słońca złote!
Me szyki w trawach tonące i ziołach!
395Tu Malczewskiego
[525] trzeba mieć tęsknotę,
Tęsknotę, co jest w ludziach pół-aniołach;
Tu trzeba śpiewać, a ja baśni plotę,
Bo kiedy grzebię w ojczyzny popiołach,
A potem ręce znów na harfie kładnę:
400Wstają mi z grobu mary, takie ładne!
Takie przejrzyste! świeże! żywe! młode!
Że po nich płakać nie umiałbym szczerze,
Lecz z niemi taniec po dolinach wiodę,
A każda, co chce, z mego serca bierze,
405Sonet, tragedią
[526], legendę lub odę,
W co wierzę… Tu mię spytasz czytelniku:
W co?… Jeśli powiem — będzie wiele krzyku.
A naprzód ten rym, co drwi lub przeklina,
410Ma polityczne
credo[527]; jest to sfera
Dantejska
[528]. Wierzę sercem poganina
W rym szekspirowski, w Danta
[529] i w Homera.
ChrystusWierzę w respublik jedynaka syna —
415Co wielkich marzeń nie przestając snować
[532],
Przez Dyktatora dał się ukrzyżować.
Wierzę, że powstał w człowieczej postaci,
I szedł na wielki sąd, co kraj rozwidni;
Po drodze wstąpił do arystokracji
[533],
420I w tem bez ognia piekle bawił trzy dni;
Potem w książeczce
[534] sądził swoich braci,
Tych co, są prawi, i tych, co bezwstydni.
Weń uwierzywszy z dwóch tomów zaczętych,
W emigracyjnych wierzę wszystkich świętych,
425I w obcowanie ich ducha z narodem,
I w odpuszczenie naszym wodzom grzesznym
I w zmartwychwstanie sejmu pod Herodem
[535]
Obieranego, co jest bardzo śmiesznem
Ciałem i będzie najlepszym dowodem
430Ciał zmartwychwstania, fenomenem wskrzesznym,
Na końcu dodam, o przyszłość bezpieczny,
Że w tego sejmu wierzę żywot wieczny.
Amen… To amen krztusi mię i dławi
Jak Makbetowe
amen[536]. — Jednak wierzę,
435Że ludy płyną jak łańcuch żurawi,
W postęp… że z kości rodzą się rycerze
[537],
Że nie śpi tyran, gdy łoże okrwawi,
I z gniazd najmłodsze orlęta wybierze;
Że ogień z nim śpi i węże i trwoga…
440
BógWierzę w to wszystko — ha! — a jeszcze w Boga.
Boże! kto ciebie nie czuł w Ukrainy
Błękitnych polach, gdzie tak smutno duszy,
Kiedy przeleci przez wszystkie równiny
Z hymnem wiatrzanym, gdy skrzydłami ruszy
445Proch zakrwawionej przez Tatarów gliny,
W popiołach złote słońce zawieruszy,
Zamgli, zczerwieni i w niebie zatrzyma
Jak czarną tarczę z krwawemi oczyma…
Kto cię nie widział nigdy, wielki Boże!
450Na wielkim stepie, przy słońcu nieżywem,
Gdy wszystkich krzyżów
[538] mogilne podnóże
Wydaje się krwią i płomieniem krzywym,
A gdzieś daleko grzmi burzanów morze,
Mogiły głosem wołają straszliwym,
455Szarańcza tęcze kirowe rozwinie,
Girlanda mogił gdzieś idzie i ginie —
Kto ciebie nie czuł w natury przestrachu,
Na wielkim stepie albo na Golgocie,
Ani śród kolumn, które zamiast dachu
460Mają nad sobą miesiąc i gwiazd krocie,
Ani też w uczuć młodości zapachu
Uczuł, że jesteś, ani rwąc stokrocie
Znalazł w stokrociach i niezapominkach;
A szuka w modłach i w dobrych uczynkach
465Znajdzie — ja sądzę, że znajdzie — i życzę
Ludziom małego serca, kornej wiary,
Spokojnej śmierci. — Jehowy oblicze
Błyskawicowe jest ogromnej miary!
Gdy warstwy ziemi otwartej przeliczę
470I widzę koście
[539], co jako sztandary
Wojsk zatraconych, pod górnemi grzbiety
[540]
Leżą — i świadczą o Bogu — szkielety;
Bogiem i tego stworzenia, co pełza,
475On lubi huczny lot olbrzymich ptaków,
A rozhukanych koni On nie kiełza
[541]…
On piórem z ognia jest dumnych szyszaków…
Wielki czyn często go ubłaga, nie łza
Próżno stracona przed kościoła progiem:
480Przed Nim upadam na twarz — On jest Bogiem!
Pokory? co się Bogiem ze mną mierzył?
[542]
Ja go chcę jeszcze, w głowę tnę piorunem,
Tak jakem wczora go w piersi uderzył.
485Czy widzieliście? i on ma piołunem
Zaprawne usta… Lud, co w niego wierzył,
Radość udaje, ale głowy zwiesił,
Bo wie, żem skinął Ja — i wieszcza wskrzesił
[543].
Jam z wolna serca mego rwał kawały,
490Zamieniał w piorun i w twarz jemu ciskał;
A wszystkie tak grzmią jeszcze jako skały,
Jakbym ja w niebie na sztuki rozpryskał
Boga, a teraz kawałki spadały…
Jam zbił — lecz cóżem dziś u ludzi zyskał?
495Za błękitami był bój i zwycięstwo —
Ludzie nie widzą we mnie, tylko męstwo.
Zaprawdę… Gdybyś mię widział, narodzie!
Jak ja samotny byłem i ponury,
Wiedząc, że jeśli mój grom nie przebodzie,
500Litwin z Litwinem mię chwycą w pazury.
Już przypomniawszy gniazdo me na wschodzie,
Wołałem ręką Krzemienieckiej góry,
Ażeby weszła rozpędzić tę ciemną
Zgraję — i stanąć za mną — lub pode mną.
505Bo się kruszyło we mnie serce smętne,
Że ja nikogo nie mam ze szlachetnych;
I próżno słowa wyrzucam namiętne,
Pełne łez i krwi i błyskawic świetnych,
Na serca, które zawsze dla mnie wstrętne —
510Ja, co mam także kraj, łąk pełen kwietnych;
Ojczyznę, która krwią i mlekiem płynna
[544],
A która także mnie kochać powinna.
Jeśli wy bez serc! Wy! — To moje serce
Za was czuć będzie, przebaczać bez miary;
515Ikwo
[545]! płyń przez łąk zielonych kobierce!
Ty także sławna, że fal twoich gwary
Jakoby z Niemnem w olbrzymiej rozterce
Gadają. — Tyś zmusiła Niemen stary
Wyznać, żem wielki, że w sławę płyniemy…
520Lecz rzekł: Niech idzie tam, gdzie my idziemy.
Ha! ha! Mój wieszczu! Gdzież to wy idziecie?
Jaka wam świeci! gdzie? portowa wieża?
Lub w Sławiańszczyźnie bez echa toniecie,
Lub na koronę potrójną Papieża
525Piorunem myśli podniesione śmiecie
Gnacie. — Znam wasze porty i wybrzeża!
Nie pójdę z wami, waszą drogą kłamną —
Pójdę gdzie indziej! — i lud pójdzie za mną!
Gdy zechce kochać — ja mu dam łabędzie
530Głosy, ażeby miłość swoją śpiewał;
Kiedy kląć zechce — przeze mnie kląć będzie;
Gdy zechce płonąć — ja będę rozgrzewał;
Ja go wiodę, gdzie Bóg — w bezmiar — wszędzie.
W me imię będzie krew i łzy wylewał.
535Moja chorągiew go nigdy nie zdradzi,
W dzień jako słońce, w noc jak żar prowadzi.
Więc teraz z mieczem pod ciebie przypadam!
Naprzód ci słońce pokażę w puklerzu,
540Przed słońcem ciebie z trwogi wyspowiadam…
Fałsz ci pokażę w ostatnim pacierzu,
I pokazanym fałszem śmierć ci zadam;
Patrząc na twoją twarz zieloną w nocy
Jak księżyc — słońca wyrzekłeś się mocy?
545Jam ci powiedział, że jak Bóg litewski
Z ciemnego sosen wstałeś uroczyska;
A w ręku twem krzyż jak miesiąc niebieski,
A w ustach słowo, co jak piorun błyska.
Tak mówiąc — ja syn pieśni! syn królewski!
550Padłem — A tyś już następował z bliska,
I nogą twoją jak na trupie stawał?
Wstałem — Jam tylko strach i śmierć — udawał!
Znajdziesz mnie zawsze przed twoim obliczem,
Nie powalonym, hardym i straszliwym…
555Nie jestem tobą — ty nie jesteś Zniczem
[546].
Lecz choćbyś Bogiem był — ja jestem żywym!
Gotów wężowym bałwan smagać biczem,
Dopóki świat ten pędzisz biegiem krzywym…
560
Dla zwyciężonych. — Taka moja zbroja,
I takie moich myśli czarnoksięstwo,
Choć mi się oprzesz dzisiaj? — przyszłość moja! —
I moje będzie za grobem zwycięstwo!…
565Legnie przede mną twych poetów Troja,
Twe Hektorowe
[547] jej nie zbawi męstwo.
Bóg mi obronę przyszłości poruczył: —
Zabiję — trupa twego będę włóczył!
A sąd zostawię wiekom. — Bądź zdrów, wieszczu!
570Tobą się kończy ta pieśń, dawny Boże.
Obmyłem twój laur w słów ognistych deszczu,
I pokazałem, że na twojej korze
Pęknięcie serca znać — a w liści dreszczu
Widać, że ci cóś próchno duszy porze.
575Bądź zdrów! — A tak się żegnają nie wrogi,
Lecz dwa na słońcach swych przeciwnych — Bogi
[548].