William Shakespeare Koriolan tłum. Józef Paszkowski ISBN 978-83-288-5500-7 OSOBY * Kajus Marcjusz Koriolan — Rzymianin szlachetnego rodu * Tytus Larcjusz — dowódca wojsk przeciw Wolskom * Kominiusz — dowódca wojsk przeciw Wolskom * Meneniusz Agryppa — przyjaciel Koriolana * Sycyniusz Welutus — trybun ludu * Juniusz Brutus — trybun ludu * Młody Marcjusz — syn Koriolana * Nikanor — Rzymianin * Rzymski herold * Tullus Aufidiusz — wódz Wolsków * Powiernik Aufidiusza * Adrian — Wolsk * Sprzysiężeni w zmowie z Aufidiuszem * Jeden z obywateli Ancjum * Dwóch wolscyjskich wartowników * Wolumnia — matka Koriolana * Wirgilia — żona Koriolana * Waleria — przyjaciółka Wirgilii * Jedna ze służebnic Wirgilii * Rzymscy i wolscyjscy senatorowie, patrycjusze, edylowie, liktorowie, żołnierze, obywatele, gońcy, słudzy Aufidiusza i inne osoby. Rzecz dzieje się częścią w Rzymie, częścią w posiadłościach Wolsków na południu, z miastami Koriole i Ancjum. AKT PIERWSZY SCENA PIERWSZA / Ulica w Rzymie. / / Tłum zbuntowanych obywateli wchodzi z kijami, pałkami i inną podobną bronią. / PIERWSZY OBYWATEL Posłuchajcie mnie, nim się dalej udamy. OBYWATELE / jeden przez drugiego / Mów, mów! PIERWSZY OBYWATEL Postanowiliście nieodmiennie wszyscy umrzeć raczej niż głód cierpieć? OBYWATELE Nie inaczej, nie inaczej. PIERWSZY OBYWATEL Trzeba wam przede wszystkim wiedzieć, że Kajus Marcjusz jest hersztem nieprzyjaciół ludu. OBYWATELE Wiemy o tym, wiemy. PIERWSZY OBYWATEL Zabijmy go więc, a będziemy mieć zboże za dowolną cenę. Zgadzacie się na to? OBYWATELE Zgadzamy się, nie ma się nad czym rozwodzić: idźmy, idźmy. DRUGI OBYWATEL Słowo, zacni obywatele. PIERWSZY OBYWATEL Myśmy biedni obywatele, zacnymi nazywają nas patrycjusze. To, co przeładowuje ich uprzywilejowane kiszki, nas by postawiło na nogi. Gdyby przynajmniej dla własnego zdrowia chcieli nam odstąpić przewyżki od swych potrzeb, moglibyśmy przypuścić, że nas z ludzkości wspierają, ale oni sądzą, że jesteśmy za kosztowni. Nasza chudość, widomy skutek nędzy naszej, jest tabelą specyfikacyjną ich intrat, nasze cierpienia są dla nich lichwą. Zemścijmyż się za to, póki się nie obrócimy w szczapy, a bogom wiadomo, że mówię to, łaknąc chleba, nie zaś pragnąc zemsty. DRUGI OBYWATEL Nastajesz więc osobliwie na Kaja Marcjusza? PIERWSZY OBYWATEL Najbardziej na niego, bo on jest najzawziętszym na lud brytanem. DRUGI OBYWATEL Zważ, jakie on ojczyźnie wyświadczył przysługi. PIERWSZY OBYWATEL Nie przeczę, moglibyśmy mu za nie wdzięcznością zapłacić, ale on sam sobie płaci za nie dumą. DRUGI OBYWATEL Być może, w każdym razie jednak nie godzi się źle o nim mówić. PIERWSZY OBYWATEL Powiadam wam, że co bądź dobrego zrobił, zrobił to jedynie dla zaspokojenia dumy. Niech tam ludzie delikatni, jak chcą, mówią, że on ojczyznę miał na celu; ja nie przestanę utrzymywać, że celem jego było przypodobanie się matce i wyniosłość, w którą rośnie w miarę zasług. DRUGI OBYWATEL Poczytujecie mu za występek to, co leży w jego naturze i czego tym samym nie może się pozbyć. Nie możecie jednak żadną miarą powiedzieć, żeby był chciwy. PIERWSZY OBYWATEL Jeżeli tego powiedzieć nie mogę, nie idzie za tym, żeby mi brakło zarzutów, znalazłoby się ich tyle, że człowiek zmordowałby się ich wyliczaniem. / Krzyki za sceną. / Cóż to za krzyki? Tamta część miasta powstała. Czegóż tu stoim i paplem? Dalej, do Kapitolu! OBYWATELE Dalej! Dalej! PIERWSZY OBYWATEL Cicho, któż się zbliża? / Wchodzi Meneniusz Agryppa. / DRUGI OBYWATEL Szanowny Meneniusz Agryppa, ten był zawsze dobry dla ludzi. PIERWSZY OBYWATEL On jeden jako tako poczciwy, niechby wszyscy byli tacy tylko! MENENIUSZ Cóż się to święci, moi współrodacy? Gdzież to idziecie z kijmi i pałkami? O co wam idzie? Powiedzcie mi, proszę. PIERWSZY OBYWATEL Zamiar nasz nie jest senatowi obcy; już go przed piętnastu dniami doszły słuchy o tym, cośmy mieli na myśli, a co teraz postanowiliśmy przywieść do skutku. Panowie senatory mówią, że biedni suplikanci mają ciężki oddech, poznają teraz, że mają i ciężkie pięści. MENENIUSZ Moi panowie, łaskawcy, sąsiedzi, Chcecie się sami o zgubę przyprawić? PIERWSZY OBYWATEL Nie boimy się tego, panie, bośmy już o nią przyprawieni. MENENIUSZ Mogę wam ręczyć, moi przyjaciele, Że patrycjusze mają o was pieczę. Co się waszego tyczy niedostatku I waszej biedy podczas tego głodu, Za to zarówno moglibyście miotać Kijami w niebo, jak i w rzymskie państwo, Które iść dalej będzie swoją drogą, Rwąc krocie twardszych wędzideł niż wszelkie Mogące przez was stawić się zawady. Bo nieurodzaj zrządzają bogowie, Nie patrycjusze, a u tych schylone Kolana raczej mogłyby coś wskórać, Nie podniesione ramiona. Niestety! Niedola rzuca was w większą niedolę; I złorzeczycie sterownikom państwa, I przeklinacie jako nieprzyjaciół Tych, co się o was jak ojcowie troszczą. PIERWSZY OBYWATEL Troszczą się o nas! Ba, i bardzo! Pięknie się troszczą: pozwalają nam umierać z głodu, a magazyny ich pełne zboża; wydają ustawy o lichwie, aby wspierać lichwiarzy; kasują co dzień zbawienne jakie prawo, stawiające tamę bogaczom, i co dzień uciążliwsze ogłaszają postanowienia ku uszczerbkowi i ograniczeniu biedaków. Jeżeli nas wojna nie zje, oni to zrobią. Taka to ich troskliwość o nas. MENENIUSZ Albo musicie przyznać, że nad miarę Złe macie serca, albo ścierpieć zarzut, Że macie bardzo źle w głowie. Opowiem Wam jedną powieść, jużeście ją może Słyszeli kiedy, gdy jednakże ona W obecnej chwili wielce jest stosowna, Spróbuję ją wam raz jeszcze przytoczyć. PIERWSZY OBYWATEL Słuchamy jej, panie; nie spodziewajcie się jednak otumanić dykteryjkami naszej biedy. Mówcież więc. MENENIUSZ Onego czasu wszystkie członki ciała Zbuntowały się przeciw żołądkowi I obwiniły go, że on jak przepaść Spoczywa w ciele gnuśny i nieczynny, Chłonąc pokarmy i nigdy nie dzieląc Prac z resztą członków; gdy tymczasem one Patrzą, słuchają, radzą, uczą, chodzą, Czują i wzajem sobie pomagając, Zaspokajają żądze i potrzeby Całego ciała. Żołądek rzekł na to… PIERWSZY OBYWATEL Cóż on rzekł? Ciekawy jestem. MENENIUSZ Zaraz się o tym dowiecie. Z uśmiechem, Nie takim jednak, co to idzie z serca, Lecz oto takim (bo żołądek może Nie tylko mówić, jak widzicie, ale I śmiać się czasem) odparł on szyderczo Niechętnym członkom, owym rozdąsanym Organom, co mu zazdrościły bytu Z równą słusznością, jak wy powstajecie Na senatorów, że nie są takimi, Jakbyście chcieli i jacyście sami. PIERWSZY OBYWATEL Niech wasz żołądek kpi sobie zdrów. Jak to? Toż by król członków głowa, serce-radca, Oko-stróż, ramię-żołnierz, koń nasz-noga, Język-nasz herold, oprócz tylu innych Ważnych narzędzi i pomniejszych cząstek Naszej machiny, toż by to… MENENIUSZ Co? Cóż by? Ten człowiek śmie mi przerywać! Co? Cóż by? PIERWSZY OBYWATEL Toż by to wszystko pasibrzuch żołądek…. Miał trzymać w klubach; żołądek, ta istna Kloaka ciała? MENENIUSZ Cóż dalej? Cóż dalej? PIERWSZY OBYWATEL Jakąż odpowiedź mógł dać ten pasożyt Na zażalenie owych cnych działaczów? MENENIUSZ Zaraz wam powiem, jeżeli się tylko Zdołacie zdobyć przez parę chwil na to, Na czym wam zbywa, to jest na cierpliwość, Będziecie słyszeć odpowiedź żołądka. PIERWSZY OBYWATEL Za długo się z nią ociągacie. MENENIUSZ Uważ, Mój przyjacielu, poważny żołądek Nie tak był prędki jak strona skarżąca; Zastanowiwszy się, tak odpowiedział: „Prawda to, moi współwcieleni bracia, Że ja karm wspólną nam pierwszy odbieram. I słusznie, bom ja spichrz, bom ja magazyn Całego ciała. Pomnijcie atoli, Że ją strumieńmi krwi waszej posyłam Do dworu, w serce; do stolicy, mózgu; I że rozliczną drogą różnych funkcyj Najtęższe nerwy i najmniejsze żyłki Biorą ode mnie swój dział pożywienia. Skoro zaś, moi kochani — tak dalej Mówił żołądek, uważajcie dobrze… — PIERWSZY OBYWATEL No, no, cóż dalej mówił pan żołądek? MENENIUSZ Skoro zaś wszyscy razem nie możecie Widzieć naocznie, czego wam dostarczam, Mogę wam moje rachunki pokazać, Z których poznacie, że wszyscy ode mnie Otrzymujecie sam ekstrakt wszystkiego, Mnie zaś zostają gręzy. — Cóż wy na to? PIERWSZY OBYWATEL Wzdyć to odpowiedź. Radzi byśmy tylko Usłyszeć teraz jej zastosowanie. MENENIUSZ Senat nasz jest tym poczciwym żołądkiem, A wy jesteście krnąbrnymi członkami. Bo zważcie tylko jego trudy, jego Gorliwą czynność; rozpoznajcie bacznie To, co się tyczy publicznego dobra, A przekonacie się sami, że wszelka Ogólna korzyść, jaka wam przypada, Od niego tylko pochodzi, nie od was. Cóż na to waszmość, waszmość, mój ty wielki Palcu u nogi tego zgromadzenia? PIERWSZY OBYWATEL Ja wielki palec u nogi? Dlaczego? MENENIUSZ Bo będąc jednym z najnieokrzesańszych, Najnikczemniejszych, najbrudniejszych cząstek Tej mądrej zgrai, stajesz na jej czele. Nędzny odrzutku, znam cię: tyś tu przyszedł Podszczuwać innych, byś sam coś skorzystał. Dalej, do pałek! Rzym z szczurami swymi Staje do walki, jedna strona musi Wziąć wnyki. Witaj, szlachetny Marcjuszu! / Wchodzi Kajus Marcjusz. / MARCJUSZ Witaj! Cóż się tu dzieje? Co to znaczy? Niesforne gbury, dlaczegóż to drapiąc Litości godną świerzbę swych mózgownic, Chcecie powiększać swoje wrzody? PIERWSZY OBYWATEL Zawsze Otrzymujemy od was dobre słowo. MARCJUSZ Kto by wam dobre dał słowo, ten byłby Pochlebcą niższym nad wszelką pogardę. Czegóż wy chcecie, trutnie, wy, co ani Pokoju, ani wojny nie lubicie? Jedno was straszy, drugie uzuchwala. Kto wam zaufa, ten zamiast lwów znaleźć Znajdzie zające, zamiast lisów — gęsi. Statek wasz tym jest, czym iskra na lodzie, Czym szron na słońcu. Cała wasza cnota Na tym polega, aby pod niebiosa Wynosić tego, kogo potępiły Własne postępki, a potępiającą Lżyć sprawiedliwość. Kto na cześć zasłużył, Ten zasługuje na waszą nienawiść, Życzenia wasze są jako apetyt Chorego, który najbardziej pożąda Tego, co może zwiększyć jego niemoc. Kto wasze względy zyskuje, ten pływa Płetwą z ołowiu, trzciną dęby rąbie. Niech wam kat świeci! Wamże by zaufać? Wam, co zmieniacie zdanie z każdą chwilą, Szlachetnym zwiecie tego, co wam wczoraj Był nienawistnym, a nikczemnym tego, Co wczoraj jeszcze był ozdobą waszą? Cóż się to znaczy, że się tu i owdzie Włóczycie, wrzeszcząc, i wyszczekujecie Na senat, który za przewodem bogów Trzyma was w swoich opiekuńczych karbach, Ażebyście się sami nie pożarli? Czegoż oni chcą? MENENIUSZ Zboża i zniżenia Jego wysokiej ceny, twierdzą bowiem, Że miasto jest nim dobrze opatrzone. MARCJUSZ Obwiesie! Oni to twierdzą? Jak świerszcze Siedzą za piecem i wmawiają w siebie, Że wiedzą, co się dzieje w Kapitolu: Kto pozyskuje wziętość, kto się wznosi I kto upada. Popierają fakcje I domniemane kojarzą małżeństwa. Jednym dodają splendoru, a drugich, Których nie lubią, obryzgują błotem Gorzej niż swoje dziurawe chodaki. I oni twierdzą, że mamy dość zboża? O, gdyby senat chciał na bok odłożyć Litość i miecza użyć mi pozwolił, Nagromadziłbym z tych głów kapuścianych Stos tak wysoki, jak najwyżej mogę Dosięgnąć szpicą mej włóczni. MENENIUSZ Ci się już dali przekonać, bo chociaż Na roztropności potężnie im zbywa, Tchórzem są za to porządnie podszyci. Ale powiedz mi, proszę, co się stało Z tą drugą tłuszczą, tam? MARCJUSZ Już się rozpierzchła. Niech im kat świeci! Mówili, że głodni, Stękali, plotąc przysłowia, jako to: Że głód rozbija mury, że psy nawet Dostają strawy, że chleb jest dla wszystkich, Co mają gęby, że bogowie dają Zboże nie tylko dla bogatych. W takich I tym podobnych bzdurstwach wyzionęli Swe użalania, którym czyniąc zadość, Postanowiono, zgodnie z ich życzeniem, Coś, co szlachetną myśl przejmuje zgrozą I śmiałą władzę w bladą lalkę zmieni. Zaczęli wtedy rzucać czapki w górę, Jakby je chcieli zawiesić na obu Rogach księżyca, i jak opętani Wrzeszczeć z radości. MENENIUSZ Cóż postanowiono? MARCJUSZ Pięciu trybunów wedle ich wyboru, Którzy praw szui strzec i bronić mają. Jednym obrany został Juniusz Brutus, Drugim Sycyniusz Welutus, kto więcej, Nie wiem. Do kroćset siarczystych piorunów! Prędzej byłoby to szubrawcze plemię Z całego Rzymu pozdzierało dachy, Niżby zdołało było coś takiego Wymóc ode mnie. Wezmą oni wkrótce Większą przewagę i, poparci buntem, Przyjdą nam podać trudniejsze warunki. MENENIUSZ Rzecz dziwna. MARCJUSZ Precz stąd do domów, hultaje! / Goniec nadchodzi. / GONIEC Gdzie Kajus Marcjusz? MARCJUSZ Tu, cóż mi obwieścisz? GONIEC To, że Wolskowie wzięli się do broni. MARCJUSZ Cieszę się z tego, będziem przecie mogli Przewietrzyć trochę ten stęchły kram gminu; Lecz oto nasza starszyzna. / Kominiusz, Tytus Larcjusz i inni senatorowie, Juniusz Brutus i Sycyniusz Welutus wchodzą. / PIERWSZY SENATOR Marcjuszu, Prawdę mówiłeś: Wolskowie istotnie Podnieśli oręż. MARCJUSZ Przywodzi im sławny Tullus Aufidiusz, z którym twarda sprawa. Grzeszę, zazdroszcząc mu jego wartości, Zaprawdę, gdybym nie był tym, czym jestem, Nim tylko być bym chciał. KOMINIUSZ Jużeście kiedyś Szczerbili z sobą miecze? MARCJUSZ Gdyby jedna Połowa świata drugą wzięła za łeb, A on stał na tej samej ze mną stronie, Umyślnie bym wszczął bunt dlatego tylko, Abym go mógł mieć przeciw sobie. On jest Lwem, na którego polowanie łechce Mą dumę. PIERWSZY SENATOR Zacny Marcjuszu, chciej zatem Pod Kominiuszem wziąć udział w tej wojnie. KOMINIUSZ Wszakżeś nam to już przyrzekł? MARCJUSZ Nie inaczej. I wiernym słowu. Tytusie Larcjuszu, Będziesz więc jeszcze raz świadkiem mojego Spotkania z Aufidiuszem; wszakże będziesz? Jeszcześ nie stępiał? LARCJUSZ Nie, Marcjuszu, wolę Choćby o kuli pójść z drugimi walczyć Niż zostać z tyłu. MENENIUSZ Szlachetna krew! PIERWSZY SENATOR Idźmy Do Kapitolu, tam na nas czekają Najlepsi nasi przyjaciele. LARCJUSZ Idźmy. Ty nam przewodnicz, panie, i ty także, Cny Kominiuszu, my za wami pójdziem. Wam wprzód przystoi. KOMINIUSZ Szlachetny Marcjuszu! PIERWSZY SENATOR / do obywateli / Dalej, do domu! MARCJUSZ Nie, niech pójdą z nami. Wolskowie mają dość zboża; pozwólcie Tym szczurom napaść się w ich spichrzach. Nuże, Przezacna zgrajo, pokaż swą waleczność! / Senatorowie, Kominiusz, Marcjusz, Larcjusz i Meneniusz wychodzą. Obywatele wynoszą się chyłkiem. / SYCYNIUSZ Jestże kto bardziej dumny niż ten Marcjusz? BRUTUS Nie wiem, kogo by z nim porównać. SYCYNIUSZ Będąc obrani trybunami ludu… BRUTUS Czy uważałeś jego wzrok i gesty? SYCYNIUSZ Nie, tylko jego przekąsy. BRUTUS Gdy go rozdrażnisz, z bogów szydzić gotów. SYCYNIUSZ Drwić z spokojnego księżyca. BRUTUS Obecna wojna pożera go. Nie wie, Jak się już nadąć, że tak jest waleczny. SYCYNIUSZ Tego rodzaju ludzie, połechtani Bodźcem powodzeń, pogardzają cieniem, Po którym chodzą w południe. Dlatego Dziwi mnie, że on przy swej wyniosłości Pod Kominiuszem nie wzbrania się służyć. BRUTUS Sławy, o którą mu idzie, a której Nieskąpe względy już zyskał, nie można Skuteczniej nabyć i łatwiej zarazem, Jak stojąc za kimś będącym na czele, Bo jeśli się co nie uda, powiedzą: „Wódz temu winien” — choć wódz z swojej strony Czynił, co tylko człowiek czynić może; Głupia krytyka krzyczeć będzie wtedy: „O, gdyby Marcjusz był tę rzecz prowadził!” SYCYNIUSZ Jeżeli się zaś powiedzie, opinia, Która tak bardzo sprzyja Marcjuszowi, Obierze z zasług Kominiusza. BRUTUS Z góry Można przewidzieć, że połowa chwały Kominiuszowej na Marcjusza spłynie, Choćby ten na nią nie pracował. Wszystkie Zaś jego chyby podniosą wysokość Zalet Marcjusza, choćby Marcjusz w gruncie Bynajmniej na to nie zasłużył. SYCYNIUSZ Pójdźmy Posłuchać, co tam o wyprawie radzą I w jaki sposób weźmie się ten człowiek Do obecnego przedsięwzięcia. BRUTUS Idźmy. / Wychodzą. / SCENA DRUGA / Koriole. Wnętrze senatu. / / Aufidiusz i senatorowie. / PIERWSZY SENATOR Jesteś więc tego zdania, Aufidiuszu, Że Rzym przeniknął nasze tajne plany I wie, co knujem? AUFIDIUSZ Inneż zdanie wasze? Kiedyż to u nas co bądź umyślono I wykonano, żeby wprzód do Rzymu Nie doszły o tym słuchy? Przed czterema Niespełna dniami miałem stamtąd wieści, Których treść na to wychodzi; jak myślę, Mam list przy sobie; oto jest, słuchajcie. / czyta / „Zbierają wojska, nie wiadomo jednak, Czy je chcą wysłać na wschód, czy na zachód, Drożyzna wielka, lud wichrzy i słychać, Że wódz Kominiusz, a z nim Marcjusz, dawny Wasz nieprzyjaciel, którego jednakże Rzymianie bardziej niż wy nienawidzą, I Tytus Larcjusz, waleczny Rzymianin, Kierują we trzech przygotowaniami Do tej wyprawy. Snadź ona jest na was. Pomyślcie nad tym”. PIERWSZY SENATOR Nasze wojska w polu. Nie wątpiliśmy, że Rzym skory będzie Dać nam odpowiedz. AUFIDIUSZ Ani się wam zdało Stosownym plan nasz w tajemnicy trzymać Tak długo, ażby śmiało mógł wyjść na wierzch; Bo go Rzym w samym zarodzie przewąchał. Przez to odkrycie zostajemy zbici Z drogi do celu, który się zasadzał Na wzięciu kilku miast, nimby się w Rzymie O poruszeniach naszych dowiedziano. DRUGI SENATOR Dzisiaj niezwłocznie, zacny Aufidiuszu, Nie tracąc czasu, śpiesz do swoich hufców; My tu w Koriolach zostaniem ku straży I ku obronie. Jeśli nas oblegną, Przyjdź nam na odsiecz; nie sądzę jednakże, Abyś ich znalazł przygotowanymi. AUFIDIUSZ O, nie uwodźcie się, mówię wam o tym Jako o rzeczy pewnej, więcej powiem: Liczne oddziały ich wojsk już są w marszu I tu zmierzają. Żegnam was, panowie. Jeśli się spotkam z Kajusem Marcjuszem, Nie będzie żartów między nami, bośmy Przysięgli sobie wzajem póty walczyć, Póki jednemu z nas tchu nie zabraknie. WSZYSCY Niech cię bogowie wspierają! AUFIDIUSZ I w zdrowiu Was utrzymują PIERWSZY SENATOR Żegnaj! DRUGI SENATOR Żegnaj! WSZYSCY Żegnaj! / Wychodzą. / SCENA TRZECIA / Rzym. Komnata w domu Marcjusza. / / Wolumnia i Wirgilia siedzą na stołkach i szyją. / WOLUMNIA Proszę cię, córko, śpiewaj, a przynajmniej bądź weselsza. Gdyby mój syn był moim mężem, bardziej bym się czuła szczęśliwa w jego nieobecności, która mu jedna sławę, niż w jego objęciach, które by mi świadczyły o jego miłości. Gdy jeszcze małym był chłopięciem, jedynym owocem mego żywota; gdy jego młodość i uroda wszystkich pociągała oczy; gdy inna matka takiego dziecka na całodzienne prośby królów nie byłaby odstąpiła jednej godziny spoglądania na nie, wtedy ja, marząc o jego przyszłości, myśląc, że ta piękna postać bez wieńca chwały byłaby tym, czym marny obrazek zawieszony na ścianie, znajdowałam uciechę w wyszukiwaniu dlań niebezpieczeństw, wśród których mógł się dobić chwały. Wysłałam go na krwawą wojnę, z której wrócił ozdobiony wieńcem dębowym. Zaprawdę, córko, nie bardziej zadrgałam z radości, słysząc po raz pierwszy, że mi się urodziło dziecię płci męskiej, niż widząc po raz pierwszy, że się to dziecię pokazało mężem. WIRGILIA Lecz gdyby był zginął, o pani, gdyby był zginął! WOLUMNIA Wtedy jego dobre imię zastąpiłoby mi było miejsce syna i w nim bym się była odrodziła. Szczerze ci wyznaję, że gdybym miała dwunastu synów, z których by każdy stał na równi w mym sercu i każdy był mi tak drogi jak twój i mój kochany Marcjusz, wolałabym, żeby jedenastu szlachetnie umarło za ojczyznę, niż żeby jeden poza bitwą zmarniał na łożu rozkoszy. / Wchodzi Domownica. / DOMOWNICA Pani, szlachetna sąsiadka, Waleria, Przyszła odwiedzić was. WIRGILIA Błagam cię, pani, Pozwól mi odejść. WOLUMNIA Zostań. Zdaje mi się, Że słyszę odgłos trąb twojego męża, Że widzę, jak w tej chwili Aufidiusza Targa za włosy, a przed nim Wolskowie Jak dzieci przed lwem stronią; zdaje mi się, Że jestem przy tym, jak tupie i woła: „Za mną tu, tchórze! Was w trwodze poczęto, Chociaż byliście w Rzymie narodzeni”. I łuskokrytą ręką obcierając Skrwawione czoło, postępuje naprzód, Na kształt żniwiarza, który postanowił Zżąć wszystko albo utracić zarobek. WIRGILIA Skrwawione czoło! O, chroń go, Jowiszu! WOLUMNIA Milcz, głupie dziecko! Krwawe znamię bardziej Ozdabia męża niż złote trofea. Piersi Hekuby, karmiące Hektora, Mniej były piękne niż Hektora czoło, Gdy zeń krew ciekła pod ciosami Greków. Powiedz Walerii, żeśmy ją gotowe Przyjąć, jak zawsze. / Wychodzi Domownica. / WIRGILIA O nieba, zasłońcie Mego małżonka przed tym Aufidiuszem! WOLUMNIA Dziecinne modły! On zegnie zuchwały Kark Aufidiusza i zdepce go nogą. / Domownica wprowadza Walerię i jej towarzyszkę. / WALERIA Zacne niewiasty, bądźcie pozdrowione! WOLUMNIA Luba sąsiadko. WIRGILIA Miło mi widzieć was. WALERIA Jakże się macie? Zakute z was domatorki. Cóż to, szyjecie, widzę? Śliczne rąbki, na poczciwość! Jakże się miewa twój mały synek, Wirgilio? WIRGILIA Dziękuję wam, łaskawa pani, zdrów jest, do usług waszych. WOLUMNIA Wolałby patrzeć na połysk mieczów i słuchać odgłosu trąb niż siedzieć przy swoim ochmistrzu. WALERIA Walny chłopiec, prawdziwy syn swego ojca. Przeszłej środy przyglądałam mu się przez pół godziny, ma coś tak pewnego w sobie. Widziałam, jak pogonił za złotobarwnym motylem; schwytał go i puścił, dalejże znowu w pogoń za nim, i znowu go schwytał. Schwytawszy go znowu, czy to z gniewu, że upadł, czy to z innej jakiej przyczyny, zacisnął zęby i zgniótł go; powiadam wam, zgniótł go bez litości. WOLUMNIA To z ojca te raptusy. WALERIA Doprawdy, rzadkie dziecko. WIRGILIA Ladaco, pani. WALERIA Odłóżcie na bok robotę i pójdźcie ze mną: muszę was dziś rozpróżniaczyć. WIRGILIA Wybacz, kochana pani, nie wyjdę na krok z domu. WALERIA Ani na krok? WOLUMNIA Wyjdzie, wyjdzie. WIRGILIA Przepraszam cię, matko: nie wyjdę, nie przestąpię progu domu, dopóki mój pan nie powróci z wojny. WALERIA Wstydź się, nierozsądnie czynisz, więżąc się tak w domu. Pójdź, odwiedzimy leżącą połogiem przyjaciółkę. WIRGILIA Życzę jej prędkiego wydobrzenia i odwiedzę ją w modłach moich, ale do niej pójść nie mogę. WOLUMNIA Dlaczego? Powiedz dlaczego? WIRGILIA Nie dla oszczędzenia sobie fatygi ani dla braku życzliwości ku niej. WALERIA Chcesz być drugą Penelopą; powiadają jednak, że wszystkie jej prace pod niebytność Ulissesa posłużyły tylko do rozplenienia molów w Itace. Pójdź, chciałabym, żeby ten twój rańtuch tak był czuły jak twoje palce, ażebyś go z litości kłuć przestała. Pójdź, pójdź z nami. WIRGILIA Nie, kochana pani, wybacz mi; doprawdy nie pójdę. WALERIA Daj się namówić, a ja ci za to udzielę wybornych nowin o twym mężu. WIRGILIA Jeszcze ich być nie może, pani. WALERIA Jako żywo, nie żartuję; tej nocy nadeszły wieści od niego. WIRGILIA O pani! Czy podobna? WALERIA Tak jest, rzeczywiście; słyszałam to od jednego z senatorów. Rzecz się ma tak: Wolskowie wysłali wojsko, przeciw któremu pociągnął Kominiusz z częścią naszych sił. Twój mąż i Tytus Larcjusz rozłożyli się pod Koriolami; nie wątpią bynajmniej o pomyślnym skutku wyprawy i spodziewają się położyć wkrótce koniec tej wojnie. Wszystko to, na honor, szczerą jest prawdą; a teraz, proszę cię, pójdź z nami. WIRGILIA Miej mnie za wytłumaczoną, łaskawa pani; będę ci we wszystkim posłuszna prócz w tym jednym. WOLUMNIA Daj jej pokój, w takim usposobieniu, jak jest teraz, popsułaby nam dobry humor. WALERIA W istocie, i ja tak sądzę. Bądź więc zdrowa. Pójdźmy, szanowna przyjaciółko. Proszę cię, jeszcze raz, Wirgilio, wypraw za drzwi posępność i pójdź z nami. WIRGILIA Nie, kochana pani; rzetelnie powiadam, że nie mogę. Życzę wam dobrej zabawy. WALERIA Kiedy tak, bądźże zdrowa. / Wychodzą. / SCENA CZWARTA / Pod Koriolami. / / Przy odgłosie trąb wchodzą z chorągwiami Marcjusz, Larcjusz, dowódcy i żołnierze, ku nim nadbiega Goniec. / LARCJUSZ Nadchodzą wieści stamtąd. O co idzie, Że się już starli? MARCJUSZ Konia mego stawiam Przeciw twojemu, że jeszcze nie. LARCJUSZ Zgoda. Czy wódz nasz starł się już z nieprzyjacielem? GONIEC Stoją naprzeciw siebie, ale jeszcze Nie przemówili do siebie i słowa. LARCJUSZ Koń twój należy do mnie. MARCJUSZ Przyjmij odkup. LARCJUSZ Ani go sprzedam, ani go daruję, Pożyczyć ci go wszakże gotów jestem Na jakie pół sta lat. Wezwijmy miasto Do poddania się. MARCJUSZ Dalekoż stąd stoją Obydwa wojska? GONIEC O półtorej mili. LARCJUSZ Będziemy ich więc, a oni nas słyszeć. A teraz, Marsie, dodaj nam szybkości, Abyśmy mogli nie otarłszy mieczów, Ruszyć na pomoc naszym braciom w polu. Nuże, surmacze, dajcie znak. / Dają znak do rozmówienia się. Na murach ukazuje się kilku senatorów i mieszczan. / Tullus Aufidiusz jestli w murach waszych? Odpowiadajcie. PIERWSZY SENATOR Nie ma go i nie ma Nikogo, co by się lękał was bardziej Niż on, który się wcale was nie lęka. Słyszycie odgłos naszych trąb? / Odgłos trąb w oddali. / Wzywają One do walki dzielną naszą młodzież. Zburzym te mury prędzej, niżby one Miały nas zamknąć jak bydło. Te bramy Zdają się wprawdzie zatarasowane, Ale podparte są tylko trzcinami; Otworzą się wnet same. Czy słyszycie? / Powtórny odgłos trąb i wrzawa w oddaleniu. / Tam jest Aufidiusz, słyszycie, jak hula Wśród waszych hufców rozbitych? MARCJUSZ Już walczą! LARCJUSZ Niech ten zgiełk będzie nam hasłem. Hej, drabin! / Bramy Korioli otwierają się nagle i Wolskowie wchodzą na scenę. / MARCJUSZ Nie boją się nas i wychodzą. Dalej! Zasłońcie serca tarczami i walczcie Przy serc pomocy, pewniejszej niż tarcze. Naprzód, waleczny Tytusie! Te łotry Wyraźną sobie igraszkę z nas stroją. Czuję po całym ciele pot wściekłości. Dalej, żołnierze! Naprzód! Kto się cofnie, Będzie w mych oczach Wolskiem i poczuje Smak mego miecza. / Hasło do bitwy. Rzymianie i Wolskowie wychodzą, walcząc. Rzymianie zostają odparci do swych przekopów. Marcjusz powraca. / MARCJUSZ Niech was tkną wszystkie zarazy południa! Wy kały Rzymu, psy! Niech was okryją Wrzody i trądy, byście wstręt budzili Przed ukazaniem się, byście się wzajem O milę z ciągiem wiatru zarażali! O, gęsie dusze w powłoce człowieczej! Jakżeście mogli uciec przed hałastrą, Którą by małpy w puch rozbiły? Bodaj Was Ereb schłonął! Wszystkie rany z tyłu. Plecy czerwone, a oblicza blade Z trwogi i znoju. Wróćcie do ataku Albo, do wszystkich piorunów, porzucę Nieprzyjaciela, a rzucę się na was; Podnieście głowy! Poprawcie się! Jeśli Śmiało natrzecie, zagnamy ich nazad Między ich baby, tak jak oni teraz Do tych przekopów nas odparli. / Powtórne hasło do bitwy. Wolskowie i Rzymianie stają znowu naprzeciw siebie i walka znowu się wszczyna. Wolskowie cofają się do miasta. Marcjusz ściga ich aż do bram. / Bramy otwarte: wesprzyjcie mnie teraz! Szczęście otwiera je idącym naprzód, Nie tym, co podle tył podają. Za mną! / Wbiega w bramę, która w tejże chwili zostaje za nim zatrzaśnięta. / PIERWSZY ŻOŁNIERZ Szalona śmiałość! Niegłupim pójść za nim. DRUGI ŻOŁNIERZ Ani ja. TRZECI ŻOŁNIERZ Patrzcie, zatrzasnęli bramę! / Szczęk broni nie ustaje. / WSZYSCY Będzie mu ciepło! Przepadł, ani wątpić. / Wchodzi Tytus Larcjusz. / LARCJUSZ Co się z Marcjuszem stało? WSZYSCY Zginął pewnie. PIERWSZY ŻOŁNIERZ Zdążając krok w krok za pierzchającymi, Wszedł z nimi razem do miasta, wtem nagle Zamknięto bramy. Został się sam przeciw Całej załodze. LARCJUSZ O szlachetny mężu! W tobie jest lepszy hart niż w mieczu twoim, Choć on ze stali; kiedy on się zgina, Ty się wyprężasz. Opuszczono ciebie! Rubin tak wielki jak ty obok ciebie Straciłby wartość. Tyś był wojownikiem Szkoły Katona, nie tylko prawicą Dzielnym i strasznym, lecz i siłą wzroku, I brzmieniem głosu do gromu podobnym. Takeś przerażać umiał nieprzyjaciół, Że się zdawało, jakby świat miał febrę I trząsł się w swoich posadach. / Marcjusz wraca skrwawiony i ścigany przez nieprzyjaciół. / PIERWSZY ŻOŁNIERZ Patrz, wodzu! LARCJUSZ To Marcjusz, idźmy mu pomóc lub zginąć! / Walczą i wszyscy wchodzą do miasta. / SCENA PIĄTA / Wewnątrz miasta. Ulica. / / Kilku Rzymian wchodzi z łupami. / PIERWSZY RZYMIANIN Zaniosę to do Rzymu. DRUGI RZYMIANIN A ja to. TRZECI RZYMIANIN Zjedzże kaduka! Wziąłem to za złoto. / Wrzawa wojenna ciągle się daje słyszeć w oddali. / / Marcjusz i Tytus Larcjusz wchodzą z trębaczami. / MARCJUSZ Patrz no, ci trutnie ważą czas na równi Z złamaną drachmą. Ołowiane łyżki, Bety, żelazo niewarte obola, Stare łachmany, które by kat pogrzebł Razem z wisielcem: wszystko to zagarnia Ta szuja jeszcze przed skończeniem bitwy. Rzućcie mi zaraz precz tę drań. — Słyszycie Tę wrzawę, ten szczęk broni w tamtej stronie? Tam wasz wódz, dalej do niego! Tam brodzi W strugach krwi waszych współziomków Aufidiusz, Cel nienawiści mojej. Cny Tytusie, Weź pewną liczbę ludzi, ile trzeba Do obsadzenia miasta; ja tymczasem Z takimi, którzy mają szczyptę ducha, Pospieszę w pomoc Kominiuszowi. LARCJUSZ Zacny człowieku, tyś ranny; po takiej Gwałtownej pracy niepodobna tobie Przedsiębrać nowej wyprawy. MARCJUSZ Bez pochwał, Tytusie, jeszczem się wcale nie rozgrzał. Bądź zdrów, ubytek tych kilku krwi kropel Na zdrowie będzie mi, a nie na szkodę. Tak się ukazać chcę Aufidiuszowi I walczyć. LARCJUSZ Oby nadobna bogini Fortuna chciała zakochać się w tobie, I swymi czary odbijała miecze Twych przeciwników! Dzielny wojowniku, Niech szczęście będzie ci giermkiem! MARCJUSZ A tobie Tak wiernym druhem, jak tym, których wznosi Najwyżej. Bywaj zdrów. LARCJUSZ O wzorze mężów! / Wychodzi Marcjusz / Idź zadąć w trąbę na rynku, każ na nim Zebrać się pierwszym urzędnikom miasta! Tam im zamiary oznajmimy nasze. / Wychodzą. / SCENA SZÓSTA / W pobliskości obozu Kominiusza. / / Kominiusz z wojskiem w odwrocie wchodzi na scenę. / KOMINIUSZ Nabierzcie nieco tchu, jestem z was kontent. Sprawiliście się, moi przyjaciele, Tak, jak przystoi Rzymianom, w spotkaniu Nielekkomyślnie, w odwrocie niepodle. Będziemy jeszcze musieli wytrzymać Nowe natarcie wrogów. W ciągu walki Dochodziły nas od czasu do czasu Wiatrem niesione wojenne odgłosy Naszych współbraci. Oby ich orężom Bogowie rzymscy tak błogosławili, Jak tego tobie życzym; aby nasze Obydwa wojska radośnie złączone Dziękczynną mogły im ofiarę złożyć! / Goniec nadbiega. / Cóż tam nowego? GONIEC Mieszkańcy koriolscy, Zrobiwszy z miasta wycieczkę, wydali Wojskom Larcjusza i Marcjusza bitwę. Widziałem naszych odpartych do szańców, I z tym przychodzę. KOMINIUSZ Choćbyś mówił prawdę, Nie zdaje mi się, abyś dobrze mówił. Jakże to dawno się stało? GONIEC Nie dawniej Jak przed dwiema godzinami, wodzu. KOMINIUSZ Nie masz stąd mili do Koriol, dopiero Cośmy słyszeli odgłosy ich kotłów. Jakżeś mógł tyle czasu spotrzebować Na przejście jednej mili i tak późno Przybyć z tą wieścią? GONIEC Przednie straże Wolsków W pogoń puściły się za mną, musiałem Nadłożyć drogi trzy czy cztery mile; Inaczej byłbym tu od pół godziny. / Wchodzi Marcjusz. / KOMINIUSZ Któż to jest, co się tu zbliża, jak gdyby Ze skóry go obdarto? O, bogowie! To twarz, to postać Marcjusza, widziałem Go już tak kiedyś. MARCJUSZ Przychodzę za późno? KOMINIUSZ Pasterz nie mógłby dokładniej odróżnić Odgłosu grzmotu od brzęku grzechotki, Jak ja odróżniam dźwięk głosu Marcjusza Od głosu lichszych ludzi. MARCJUSZ Więc za późno? KOMINIUSZ Tak, jeśliś przyszedł tu nie we krwi innych, Ale swą własną okryty. MARCJUSZ O, pozwól Mi się uścisnąć ramieniem tak zdrowym Jak wtedy, kiedy chodziłem w zaloty: Z równie radosnym uczuciem jak wtedy, Kiedyśmy ślubny dzień nasz obchodzili I blask jarzących pochodni nam świecił Do łóż małżeńskich. KOMINIUSZ Kwiecie wojowników! Mów, co się dzieje z Tytusem Larcjuszem? MARCJUSZ To, co z kimś urząd sędziego pełniącym: Dekretującym jednych na wygnanie, A drugich na śmierć, ułaskawiającym Jednych, a drugich przejmującym trwogą. W imieniu Rzymu trzyma on Koriole, Jakby na sforze ogara, którego Puści, gdy zechce. KOMINIUSZ Gdzież jest ten niecnota, Co mówił, że was odparto do szańców? Niech się tu zaraz stawi. MARCJUSZ Daj mu pokój, On prawdę mówił, bo te bohatery, Co były ze mną (podła zbieranina! Niech im kat świeci! Im dawać trybunów!), Jak mysz przed kotem zemknęli przed zgrają Gorszą od siebie. KOMINIUSZ Jakimże sposobem Zwycięstwo przy was zostało? MARCJUSZ Zostawmy Opowiadanie na później. Gdzież nieprzyjaciel? Jesteście już pola Bitwy panami? Jeśli nie, dlaczegoż Stać się onymi zwlekacie? KOMINIUSZ Marcjuszu, Ścieraliśmy się z niepomyślnym skutkiem I cofnęliśmy się dla pomyślniejszej Odmiany losu. MARCJUSZ Nie wiecie, jak stoją Ich wojska i gdzie znajdują się ludzie, W których swą ufność położyli? KOMINIUSZ Jeślim Dobrze uważał, przednią straż trzymają Ancjaci, czoło ich wojska, a wodzem Ich jest Aufidiusz, jądro ich nadziei. MARCJUSZ Wodzu, zaklinam cię na wszystkie bitwy, Któreśmy razem odbyli, na wszystką Krew, którą obok siebie przeleliśmy; Na ową przyjaźń, którąśmy przyrzekli Sobie nawzajem — pozwól mi pójść przeciw Aufidiuszowi i jego Ancjatom, I to niezwłocznie. Napełniwszy przestwór Podniesionymi mieczmi i włóczniami, Doświadczmy szczęścia tej chwili. KOMINIUSZ Chociażbym Wolał, ażebyś przede wszystkim innym Pokrzepiającą wziął kąpiel i balsam Pozwolił sobie przyłożyć na rany, Nie śmiem się jednak opierać Żądaniu twemu. Wybierz sobie ludzi, Którzy najlepiej wesprzeć cię zdołają W tym przedsięwzięciu. MARCJUSZ Są nimi ci, którzy Najwięcej czują pochopu do tego. Jeżeli tu jest kto taki (a grzechem Byłoby wątpić), co lubi ten pokost, Którym widzicie mnie pomalowanym; Jeżeli tu jest kto taki, co mniej się Uszczerbku ciała niż złej sławy lęka, Co myśli, że śmierć szlachetna ma stokroć Więcej wartości niż jałowe życie, I bardziej kocha ojczyznę niż siebie, Niech taki, wespół z podobnymi sobie, Poruszy ręką — tak: / podnosi rękę i wstrząsa nią / Na okazanie Swej gotowości, i uda się za mną. / Wszyscy wydają okrzyk i potrząsają mieczami, podnoszą go na ramionach i rzucają czapki w górę. / Mnie tylko? Tylko mnie? Cóż to, czy chcecie Miecz ze mnie zrobić? Bez tych zwierzchnich oznak! Któryż z was w gruncie niewart czterech Wolsków? Któryż w spotkaniu z Aufidiuszem tak się Nie złoży tarczą, jak on się nią składa? Przecież choć wszystkim wam dziękuję, muszę Pewną część tylko spomiędzy was wybrać, Reszta dopełni swego obowiązku W innym spotkaniu, gdy się pora zdarzy. Marsz, więc! Niech czterech setników oddzieli Z komendy swojej tych, co się okażą Najbardziej skłonni do boju. KOMINIUSZ Ruszajcie, Moi waleczni, stwierdźcie te oznaki Męstwa czynami, a będziecie z nami Dzielili wszelkie korzyści zwycięstwa. / Wychodzą. / SCENA SIÓDMA / Bramy Korioli. / / Tytus Larcjusz, zostawiwszy załogę w Koriolach, idąc przy odgłosie trąb i kotłów na pomoc Kominiuszowi i Marcjuszowi, wchodzi na scenę z Namiestnikiem swoim, oddziałem żołnierzy i przewodnikiem. / LARCJUSZ Niech bramy będą strzeżone, pełnijcie Waszą powinność tak, jakem wam wskazał; Jeżeli przyślę, wyprawcie natychmiast Tamte centurie, reszta ich wystarczy Do utrzymania się jakiś czas. Jeśli Przegramy bitwę, będziemy musieli Opuścić miasto. NAMIESTNIK Spuść się na nas, wodzu. LARCJUSZ Idźcie i bramy zamknijcie za sobą. Hej, przewodniku, postępuj przed nami — I do rzymskiego prowadź nas obozu. / Wychodzą. / SCENA ÓSMA / Pole bitwy pomiędzy obozami Rzymian i Wolsków. / / Wrzawa wojenna. Marcjusz i Aufidiusz wchodzą. / MARCJUSZ Z tobą chcę tylko walczyć, boś ty dla mnie Nienawistniejszy niż krzywoprzysięzca. AUFIDIUSZ Równieśmy sobie nienawistni. Nie ma W Afryce węża, którym bym się bardziej Brzydził niż twoją sławą i zuchwalstwem. Trzymaj się krzepko! MARCJUSZ Kto się pierwszy cofnie, Niech skona jako niewolnik drugiego I niech go przeklną bogowie! AUFIDIUSZ Jeżeli ja ci tył podam, Marcjuszu, Wolno ci będzie szczuć mnie jak zająca. MARCJUSZ Nie ma trzech godzin, Tullusie, jak w murach Twojego miasta samopas walczyłem I wyprawiałem, co chciałem. Nie moja To krew, którą mnie widzisz tak upstrzonym. W imieniu zemsty natęż swoje siły. AUFIDIUSZ Chociażbyś nawet był Hektorem owym, Gwiazdą twojego chełpliwego rodu, Nie wymkniesz mi się stąd. / Walczą. Kilku Wolsków przychodzi w pomoc Aufidiuszowi. / Usłużni, ale niemężni! Przeklęta Wasza gorliwość wstydem mnie okrywa. / Wychodzą, walcząc. Aufidiusz i Wolskowie ustępują przed Marcjuszem. / SCENA DZIEWIĄTA / Tamże. / / Zgiełk bitwy. Sygnały do odwrotu. Muzyka triumfalna. Z jednej strony wchodzi Kominiusz z częścią wojska, z drugiej Marcjusz, z zawieszoną ręką na bindzie, na czele swego oddziału. / KOMINIUSZ Gdybym ci zaczął opowiadać twoje Dzisiejsze czyny, sam byś im, Marcjuszu, Nie chciał dać wiary, ale zdam z nich sprawę Tam, gdzie słuchając ich, senatorowie Łzy mieszać będą z uśmiechem radości. Gdzie znakomici patrycjusze, milcząc, Słuchać mnie będą, wzruszać ramionami, Wreszcie podziwiać, gdzie kobiety będą Drżeć z przerażenia i w słodkim wzruszeniu Z uwagą chwytać każde moje słowo. Gdzie płytkogłowi trybunowie, wespół Z cuchnącą zgrają niesfornych plebejan, Nienawidzący twej wyższości, będą Zmuszeni mówić: „Dziękujemy bogom, Że Rzym takiego posiada żołnierza!”. Aleś ty przyszedł na szczątki biesiady, Sutą wprzód ucztę spożywszy. / Tytus Larcjusz, wracając z pogoni za nieprzyjacielem, wchodzi z wojskiem swoim. / LARCJUSZ O wodzu! Oto jest rumak, my tylko czapraki, Gdybyś był widział! MARCJUSZ Przestań! Moja matka, Posiadająca szczególny przywilej Do wynoszenia zalet swego rodu, Chwaląc mnie, przykrość mi sprawia. Zrobiłem To, co wy, to jest, co mogłem; jednaki Mieliśmy bodziec, to jest myśl, że przez to Służym ojczyźnie. Kto wypełnił tylko To, czego pragnął, ten w zasłudze stoi Ze mną na równi. KOMINIUSZ Nie będziesz ty grobem Twych cnót. Rzym musi znać wartość swych dzieci. Występkiem by to było, i zaprawdę Gorszym niż kradzież, gorszym niż oszczerstwo, Kryć czyny twoje i przemilczać o tym, Co podniesione do szczytu uwielbień Skromnym by jeszcze się zdało. Dlatego Pozwolisz, abym (w celu okazania, Czym jesteś, nie zaś w dank za to, coś zdziałał) Przemówił do cię przed obliczem wojska. MARCJUSZ Rany me, chociaż same przez się błahe, Bolą mnie wszakże, kiedy o nich słyszę. KOMINIUSZ Gdyby je raczej milczeniem pokryto, Wtedy by słusznie mogły się rozgnoić I zgangrenować; byłaby to bowiem Niewdzięczność gorsza niż drażniący plaster. Z wszystkich tych koni (którycheśmy wzięli Niemałą ilość, i to dobrej rasy), Z wszystkich tych skarbów, których nam dostarczył Ich gród i obóz, wolno ci dziesiątą Część wziąć na własność, oddajem ją tobie Przed uczynieniem ogólnego działu I zostawiamy ci wybór. MARCJUSZ Dziękujęć, Wodzu; nie mogę jednak w żaden sposób Na sercu moim wymóc przyzwolenia, Iżbym zapłatę przyjął za usługi Miecza mojego. Uchylam się przeto Od tej korzyści i pragnę pozostać Na równej stopie z tymi, którzy byli Świadkami moich usiłowań. / Przeciągły odgłos trąb. Wszyscy wykrzykują: „Marcjusz! Marcjusz!”, rzucają w górę czapki i włócznie. / / Kominiusz i Larcjusz stoją z odkrytymi głowami. / Oby Te instrumenta, które znieważacie, Nigdy już więcej nie zabrzmiały! Kiedy Trąby i kotły na polu Bellony Mogą się zniżać do dworaczych pochlebstw, Dwory i miasta powinny by całe W fałsz się przyodziać. Kiedy się stal może Stawać tak miękką jak jedwab gnuśnika, Niechże z niej szyją kołdry wojownikom! Przestańcie. Toż więc za to, żem jak baba Nie otarł nosa, gdy mi krew szła z niego, Żem kilku słabych powalił charłaków, Co i niejeden z obecnych tu zrobił, Chociaż nikt tego nie pamięta, za to Hiperboliczne odbieram oklaski, Jak gdybym lubił karmić moją małość Mdłą karmią pochwał zaprawionych kłamstwem. KOMINIUSZ Za skromny jesteś, Marcjuszu, surowszy Dla swoich zasług niż uprzejmy dla nas, Którzy cześć prawdzie oddajemy. Wybacz, Ale ponieważ sam chcesz krzywdzić siebie, Musim cię pierwej (jak kogoś, co godzi Na własne zdrowie) ująć w pęta, zanim Będziem się mogli lepiej porozumieć. Niech więc wiadomo będzie nam i światu, Że Kajus Marcjusz zasłużył w tej wojnie Na bohaterski wieniec; w dowód czego Daję mu mego dziarskiego rumaka, Wychowanego w obozach, z wszelkimi Należącymi do niego przybory. Za to zaś, co pod Koriolami zdziałał, Niechaj nazwany będzie uroczyście, Wśród wiwatowych ogólnych okrzyków: Kajem Marcjuszem *Koriolanem*. Noś ten dodatek godnie aż do śmierci! / Odgłos trąb i kotłów. / WSZYSCY Niech żyje Kajus Marcjusz Koriolanus! KORIOLAN Idę twarz obmyć, zobaczycie potem, Czy mnie ta nazwa rumieni. Przyjmijcie Dzięki tymczasem. Konia twego, wodzu, Rad będę dosiąść i przez całe życie jako pióropusz na szyszaku nosić Na czele mych nazw ten drogi dodatek, Który od ciebie otrzymałem. KOMINIUSZ A teraz idźmy do namiotów spocząć Po trudach, wprzódy trzeba nam jednakże Wysłać do Rzymu listy z doniesieniem O odniesionym zwycięstwie. Larcjuszu, Tobie wypada powrócić do Koriol; Przyślesz nam stamtąd do Rzymu przedniejszych Obywateli, celem traktowania Z nimi o własnym ich dobru i naszym. LARCJUSZ Wypełnię, wodzu, co każesz. KORIOLAN Bogowie Naigrawać się ze mnie zaczynają. Ja, com przed chwilą odrzucił ofiarę Książęcych darów, zniewolony jestem Udać się z prośbą do mojego wodza. KOMINIUSZ Z góry już masz jej skutek. O cóż idzie? KORIOLAN Zdarzyło mi się w Koriolach przed laty Nocować w domu pewnego biedaka, Który mię przyjął gościnnie. Ten człowiek, Zostawszy dzisiaj pojmany przez naszych, Zawołał na mnie, ale wzrok mój wtedy Widział przed tobą tylko Aufidiusza, I gniew zagłuszył litość w moim sercu. Proszę cię teraz, wodzu, puść na wolność Tego biedaka! KOMINIUSZ O, ta prośba godna Jest ciebie! Choćby ten człowiek był mego Brata zabójcą, zostałby natychmiast Tak jak wiatr wolnym. Uwolń go Tytusie. LARCJUSZ Jakież jest jego miano? KORIOLAN Na Jowisza, Nie mogę sobie przypomnieć — znużony Jestem, nie jestem w stanie zebrać myśli. Nie ma tu wina? KOMINIUSZ Idźmy do namiotu, Krew ustąpiła z twych lic, czas w to wejrzeć, Nie ociągajmy się dłużej. / Wychodzą. / SCENA DZIESIĄTA / Obóz Wolsków. / / Odgłos trąb i rogów. Tullus Aufidiusz skrwawiony wchodzi z dwoma czy trzema żołnierzami. / AUFIDIUSZ Wzięto więc miasto! PIERWSZY ŻOŁNIERZ Nie inaczej, wodzu; Ale podobno ma być powrócone Pod łagodnymi dla nas warunkami. AUFIDIUSZ Pod warunkami? O, trzeba mi było Być Rzymianinem, kiedy będąc Wolskiem, Nie mogę być tym, czym jestem. Warunki! Jakież u kata łagodne warunki Mogą się mieścić w układach dla strony, Co się na łaskę zdała lub niełaskę? Pięć razy z tobą walczyłem, Marcjuszu, I tyleż razy pobity zostałem. Spotkałoby mnie, rozumiem, toż samo Za każdym razem, chociażbyśmy z sobą Ścierali miecze tak często, jak jemy. Na wszystkie nieba i piekła! Jeżeli Kiedy bądź jeszcze przyjdzie mi się znowu Broda o brodę zetknąć z tym człowiekiem, Albo ja padnę, albo on. Szlachetne Współzawodnictwo już mnie dziś nie łechce. Dotąd myślałem go zgnieść w równej walce, Miecz z jego mieczem skrzyżowawszy: teraz Nie dbam o środki, byle się go pozbyć, Siła lub podstęp, jedno z tego dwojga Musi go dosiąc. PIERWSZY ŻOŁNIERZ To prawdziwy szatan. AUFIDIUSZ Śmielszy od niego, ale mniej przebiegły… Moja waleczność nasiąkła trucizną Przez to jedynie, że cierpiała plamę, Którą ją okrył, gotowa dla niego Zaprzeć się siebie. Nic nie zdoła wstrzymać Mej ręki, ani sen, ani modlitwa, Ani choroba, ani nagość, ani Próg Kapitolu, ani wnętrze świątyń, Ani kapłanów pobożne obrzędy, Ani czas ofiar: nic z tego wszystkiego, Co wszelkiej stawia wściekłości zaporę, Nie zdoła żadnym starym przywilejem I zardzewiałym puklerzem zwyczaju Zasłonić piersi Marcjusza przed gromem Mej nienawiści. Gdziekolwiek go znajdę, Choćby to było w domu i pod strażą Brata mojego własnego, utopię Chciwą krwi dłoń w własnych jego wnętrznościach. Idźcie do miasta, wywiedzcie się, co tam Zaszło nowego i jacy do Rzymu Posłani będą zakładnicy. PIERWSZY ŻOŁNIERZ Mamy Sami iść, wodzu? nie pójdzieszże z nami? AUFIDIUSZ Czekają na mnie w gaju cyprysowym (Ku południowi za młynami miasta). Tam mi donieście, jak się świat obraca, Abym do tego zastosować umiał Dalszą mą drogę. PIERWSZY ŻOŁNIERZ Uczynim tak, wodzu. / Wychodzą. / AKT DRUGI SCENA PIERWSZA / Rzym. Plac publiczny. / / Metieniusz, Sycyniusz i Brutus. / MENENIUSZ Augurowie powiedzieli mi, że tej nocy będziemy mieli wieści. BRUTUS Dobre czy złe? MENENIUSZ Niezupełnie odpowiednie życzeniom ludu, bo lud nie lubi Marcjusza. SYCYNIUSZ Natura uczy zwierzęta poznawać nieprzyjaciół. MENENIUSZ Powiedzcie mi, proszę, kogo wilk lubi? SYCYNIUSZ Jagnięta. MENENIUSZ Ba, dlatego że rad by je pożreć, tak jak głodni plebejusze radzi by pożreć szlachetnego Marcjusza. BRUTUS To jagnię nie lada, mruczy jak niedźwiedź. MENENIUSZ To niedźwiedź nie lada, co żyje jak jagnię. Jesteście już starzy obydwa, odpowiedzcie mi, proszę, na jedno zapytanie. OBAJ TRYBUNOWIE Chętnie to uczynim. MENENIUSZ Jakimiż to wadami upośledzony jest Marcjusz, których byście wy nie mieli pod dostatkiem? BRUTUS Nie upośledzony on jest żadną, owszem, sowicie każdą uposażony. SYCYNIUSZ Mianowicie dumą. BRUTUS Którą depcze drugich bez względu. MENENIUSZ To rzecz dziwna, wiecie wy, co o was mówią na mieście, to jest w naszych wyższego rzędu towarzystwach? Czy wiecie? OBAJ TRYBUNOWIE Cóż takiego o nas mówią? MENENIUSZ Ponieważ dopiero co wspomnieliście o dumie, nie będziecie urażeni? OBAJ TRYBUNOWIE Bynajmniej, panie, bynajmniej. MENENIUSZ Niewiele zresztą na tym zależy, bo maleńka doza pierwszej lepszej okoliczności zdolna wam będzie odjąć i bez tego wielką porcję wyrozumienia. Popuśćcie więc cugle cholerze i gniewajcie się, jak chcecie. Zarzucacie więc Marcjuszowi, że jest dumny? BRUTUS Nie sami jedni to czynimy. MENENIUSZ Wiem ja, że sami jedni mało co możecie uczynić, macie licznych popleczników; inaczej czynności wasze wydałyby się dziwnie odosobnione. Zdolności wasze tak są drobne, iż niepodobna im wiele zrobić samym przez się. Mówicie o dumie? O, gdybyście mogli zwrócić oczy wasze na włos rosnący wam na karku i zrobić jaki taki przegląd wewnętrznej strony jestestw waszych! Gdybyście mogli! BRUTUS Cóż byśmy zobaczyli? MENENIUSZ Co? Oto parę lichych, nadętych, gwałtownych, drażliwych urzędników (alias półgłówków), jedynych w swoim rodzaju na cały Rzym. SYCYNIUSZ Meneniuszu, waszmość także dokładnie jesteś znany! MENENIUSZ Znany jestem jako patrycjusz, mający swoje dziwactwa i lubiący czarę dobrego wina, w którego skład Tyber nie wchodzi; o którym mówią, że jest cokolwiek za słaby, bo pierwszego lepszego skargi popiera, porywczy i do hubki podobny z błahego powodu, że woli pośladek nocy niż czoło poranku. Co myślę, to i mówię; złość mą przelewam w słowa, kiedy spotkam dwóch takich jak wy dobroczyńców ludzkości (Likurgami nazwać was nie mogę), a napój podany mi przez nich nie głaszcze mi podniebienia, to się krzywię. Nie mogę powiedzieć, że wasze miłoście dobrze rzecz rozważyli, kiedy widzę, że do większej części ich sylab wchodzi *as-i-nus* a chociaż nie spieram się z tymi, co utrzymują, żeście poważni i szanowni, mniemam jednak, że kapitalnie kłamią ci, co mówią, że wam dobrze z oczu patrzy. Jeżeli to wszystko dostrzegacie na mapie mojego mikrokosmu, idzie za tym, że jestem znany dokładnie? I cóż by wasze ślepe przenikliwoście mogły sprostować, jeżeli dokładnie jestem znany? BRUTUS No, no, już my waćpana dobrze znamy. MENENIUSZ Nie znacie ani mnie, ani siebie, ani niczego zgoła! Dumni jesteście z tego, że czereda gnojków czapice zdejmuje przed wami i nogami wam uniżenie wierzga; marnujecie drogie przedpołudnie, słuchając sprawy między przekupką i tandeciarzem, a potem odraczacie mizerny spór o trzy grosze na drugi dzień audiencji. Jeżeli was przy słuchaniu stron kolka zażgnie, wykrzywiacie się jak maszkary, podnosicie czerwoną flagę ku zniecierpliwieniu najspokojniejszych, i krzycząc o urynał, zostawiacie spór zawikłany bardziej, niż był przed wprowadzeniem. Jedyna zgoda, do której przyprowadzacie strony, na tym zależy, że i tych, i owych zwiecie szelmami. Jesteście czworonożną szajką dziwnego nabożeństwa. BRUTUS No, no, no, wiadomo każdemu, że waszmość jesteś lepszym śmieszkiem u stołu niż potrzebnym sprzętem w Kapitolu. MENENIUSZ Kapłani nawet muszą się stać trefnisiami w towarzystwie tak śmiesznych jak wy kreatur. Kiedy się wam zdarzy jako tako mówić w jakiej materii, to jeszcze i wtedy wasza mowa niewarta poruszenia bród waszych, a wasze brody nie zasługują na nic szlachetniejszego po śmierci, jak żeby nimi wypchać poduszki gałganiarza lub utkać z nich derę dla osła. Mimo tego utrzymujecie, że Marcjusz jest dumny, on, którego wartość, lekko oceniona, przewyższa wartość wszystkich poprzedników waszych w rumel wziętych od czasów Deukaliona, chociaż może najlepsi z nich z ojca na syna pełnili urząd oprawców. Dobranoc, moi przezacni pasterze plebejskiej trzody, dłuższa rozmowa z wami mogłaby mi mózg zarazić; pozwalam sobie pożegnać was. / Brutus i Sycyniusz oddalają się w głąb sceny. Wolumnia, Wirgilia, Waleria i kilka innych niewiast wchodzą. / Witajcie piękne, szlachetne niewiasty. Gdyby Luna była ziemianką, śmiało by mogła obok was stanąć. Gdzież to tak niecierpliwie wzrok posyłacie? WOLUMNIA Zacny Meneniuszu, mój Marcjusz jest spodziewany. Na miłość Junony, idźmy naprzeciwko niego. MENENIUSZ Co słyszę! Marcjusz powraca? WOLUMNIA Tak jest, Meneniuszu, powraca szczęśliwie i zaszczytnie. MENENIUSZ Do góry, czapko moja! Jowiszu, przyjm pokłon i dzięki! Marcjusz, Marcjusz powraca? DWIE NIEWIASTY Nie inaczej, wkrótce tu będzie. WOLUMNIA Patrz, oto list od niego; senat odebrał drugi, jego żona trzeci, a czwarty pewnie w domu na was czeka! MENENIUSZ Biada memu domowi! Roztrząsnę go za powrotem. List do mnie od niego? WIRGILIA Najniezawodniej znajdziecie list w domu, widziałam go. MENENIUSZ List od niego? Wieść ta wprawia mnie w stan zdrowia, którego na siedem lat wystarczy. Dziś jeszcze dam szczutka w nos lekarzowi. Najdoskonalszy przepis Galena szarlatańskim jest środkiem, nie lepszym od końskiej mikstury w porównaniu z taką receptą. Nie jestże on ranny? Bo on bez ran nie zwykł powracać. WIRGILIA O, nie, nie, nie! WOLUMNIA I owszem, jest ranny; bogom za to dzięki składam. MENENIUSZ Czynię i ja to samo, jeżeli tylko jego rany nie są cięższego kalibru, będą mu one do twarzy. Przynosi w garści zwycięstwo? WOLUMNIA Na czole, Meneniuszu; po raz trzeci to już wraca w wieńcu dębowym. MENENIUSZ Musiał dać dobrą pamiątkę Aufidiuszowi? WOLUMNIA Tytus Larcjusz pisze, że walczyli z sobą, ale Aufidiusz uszedł. MENENIUSZ I dobrze zrobił, mogę mu ręczyć; bo gdyby mu był dotrzymał placu, za wszystkie skrzynie Koriolów i wszystko złoto, co w nich jest, nie chciałbym wyglądać tak, jak by on wyglądał. Czy wie o tym senat? WOLUMNIA Idźmy, moje kobiety. Nie inaczej, nie inaczej, senat odebrał listy od wodza, w których tenże przyznaje mojemu synowi cały zaszczyt tej wojny, przewyższyć on miał w dwójnasób tym razem poprzednie swoje czyny. WALERIA W istocie, dziwne o nim rzeczy opowiadają. MENENIUSZ Dziwne? Gwarantuję, że nie przesadzono o włos rzeczywistości. WIRGILIA Dałyby bogi, żeby tak było! WOLUMNIA Dałabyś pokój swoim żeby… MENENIUSZ A ja dałbym gardło, że tak jest. Gdzież on raniony? / do trybunów, którzy przystąpili / Polecam was bogom! Marcjusz powraca, przybyło mu powodów być dumnym. Gdzież on raniony? WOLUMNIA W łopatkę i w lewe ramię; pod dostatkiem będzie miał blizn do pokazania ludowi, kiedy się będzie starał o przynależny mu stopień. Przy wypędzeniu Tarkwiniusza otrzymał był siedem cięć. MENENIUSZ Z tych, jedno w kark, a dwa w udo, o ile pamiętam, wiemy już więc o dziewięciu. WOLUMNIA Udając się na ostatnią wyprawę, miał na sobie dwadzieścia pięć szram. MENENIUSZ Będzie ich więc miał dwadzieścia i siedem, każda z nich stała się grobem nieprzyjaciela. / Odgłos trąb i okrzyków. / Słyszycie te głosy? WOLUMNIA Są to Marcjusza heroldowie, przed nim Idą okrzyki, za nim łzy zostają. Duch śmierci siedzi na jego prawicy, Którą gdy wstrząśnie, giną przeciwnicy. / Marsz. Odgłos trąb. Kominiusz i Tytus Larcjusz wchodzą, pomiędzy nimi Koriolan z dębowym wieńcem na czole, za nimi rotmistrze i żołnierze, na przodzie Herold. / HEROLD Wiadomo czynim Rzymowi, że Marcjusz Sam jeden walczył w murach miasta Koriol, Gdzie obok sławy zyskał nowe miano W dodatku do dwóch dawnych. Od tej pory Ma się zwać: Kajus Marcjusz Koriolanus. Witaj, wsławiony męstwem Koriolanie! / Odgłos trąb. / WSZYSCY Witaj, wsławiony męstwem Koriolanie! KORIOLAN Dość tego, okrzyk ten razi mi serce. Dość tego, błagam. KOMINIUSZ Oto wasza matka. KORIOLAN O! matko! / klęka / Wiem, że za moją pomyślność Do wszystkich bogów zanosiłaś modły. WOLUMNIA Powstań, waleczny bohaterze, powstań, Luby Marcjuszu, szlachetny Kajusie, W nagrodę chlubnych dzieł świeżo nazwany — Jakież to miano? Ha, mam cię podobno Zwać Koriolanem? Drogi Koriolanie! Lecz oto twoja żona. KORIOLAN O, ty moje Wdzięczne milczenie, pozdrawiam cię! Czyżbyś Się śmiała, gdybym był w trumnie powrócił, Kiedy przy moim triumfie łzy ronisz? O, luba, takie oblicza dziś mają Wdowy w Koriolach i matki żałosne Po stracie synów. MENENIUSZ Niechże cię bogowie Ukoronują! KORIOLAN Żyjesz jeszcze, stary? / do Walerii / Wybacz mi, zacna pani; w rzeczy samej, Nie wiem, gdzie pierwej mam się zwrócić. Witaj, Rodzinne miasto, witajcie mi wszyscy Razem, witajcie po szczególe wszyscy! MENENIUSZ Po sto tysięcy razy witaj! Mógłbym Śmiać się i płakać; czuję się na poły Lekki i ciężki: witaj nam! Niech temu Przekleństwo toczy serce, kto niekontent Z twego widoku. W was trzech powinien by Rzym się rozszaleć; są tu jednak stare, Dzikie jabłonie, których cierpki owoc Oblektamentów wam nie da. Z tym wszystkim Bądźcie nam całym sercem pozdrowieni, Chwastem nazwijmy chwast, a błędy głupców Głupotą. KOMINIUSZ Dobrze mówisz. KORIOLAN Tak jak zawsze. HEROLD Dalej, mężowie! KORIOLAN / do matki i żony / Podajcie mi dłonie! Nim mnie dach domu naszego ocieni, Muszę odwiedzić zacnych patrycjuszów, Od których obok pozdrowień zaszczytny Dank otrzymałem. WOLUMNIA Dożyłam spełnienia Życzeń mych, nawet marzeń, jednej tylko Brak jeszcze rzeczy, a i tej zapewne Rzym względem ciebie ziścić nie zaniedba. KORIOLAN Bądź przekonana, matko, że wolałbym Być po swojemu sługą niż panować Po służalczemu. KOMINIUSZ Idźmy na Kapitol. / Odgłos trąb i rogów. Wszyscy odchodzą tym samym porządkiem, jak weszli. Trybunowie zostają. / BRUTUS Wszystko, co żyje, o nim tylko mówi…. Kto ma wzrok słaby, okulary wkłada, Aby go ujrzeć. Świegotliwa niańka Pozwala dziecku zanieść się od krzyku„ A plecie o nim: lada pluch, skręciwszy Najdroższą szmatę koło szyi, idzie Piąć się na mury i gapić na niego; Wystawy domów, przyzby, okna, ganki Upstrzone, gną się dachy, na facjatach Okraczkiem siedzą żyjące facjaty, Tym tylko jednym do siebie podobne, Że wszystkie oczy wytrzeszczają. Rzadko Napotykani flaminowie drą się Pośrodkiem tłumów i zaledwie dysząc, Szukają sobie miejsca wśród motłochu, Nasze zazwyczaj zakwefione damy Podają śmiało swoje delikatne Różą i lilią jaśniejące lica Na łup figlarnych Feba pocałunków: Taki ścisk wszędzie, taki wir, jak gdyby Jakiś bóg w tego człowieka wcielony Dał mu nadludzką potęgę i powab. SYCYNIUSZ Zobaczysz, że się ani spostrzeżemy, Jak go obiorą konsulem. BRUTUS A wtedy Urząd nasz pójdzie spać. SYCYNIUSZ On nie potrafi Z umiarkowaniem piastować do końca Swoich godności; to, co dziś pozyskał, Utraci jutro. BRUTUS W tym nasza otucha. SYCYNIUSZ Nie wątp, że nasi mieszczańscy mandanci Przy pierwszej lepszej okazji poczują Dawną ku niemu niechęć i zapomną O jego nowych zaszczytach, do czego Że im da powód, znając jego dumę, Z łatwością można przewidzieć. BRUTUS Słyszałem, Jak się zarzekał, że choćby chciał zostać Konsulem, nigdy nie pójdzie na rynek, Nigdy nie włoży na siebie wytartej Szaty pokory ani też nie będzie Ran swych po formie odkrywać ludowi, By tym sposobem skarbić sobie jego Smrodliwy oddech. SYCYNIUSZ Tym lepiej. BRUTUS Powiedział, Oto są jego słowa: że wolałby Nie być konsulem niż być nim inaczej Jak za usilną prośbą sobie równych I wskutek życzeń szlachty. SYCYNIUSZ Nie pragnijmy Niczego więcej: jeno żeby wytrwał W tym przedsięwzięciu i one wykonał. BRUTUS Zdaje się, że tak zrobi. SYCYNIUSZ W takim razie Zgotuje sobie to, czego mu życzym, To jest niechybną zgubę. BRUTUS Jedno z dwojga Musi nastąpić: albo on upadnie, Albo my wpływ nasz utracim. Dlatego Trzeba nam zręcznie poszepnąć ludowi, Jak on go zawsze nie cierpiał; że gdyby Miał władzę, to by go zaprzągł do jarzma; Obrońcom jego nakazał milczenie; Ukrócił jego swobody; że on go W praktycznym życiu, w publicznych stosunkach Względnie na zdolność i na użyteczność Za nic lepszego nie ma, jak wielbłąda Na wojnie, który dostaje posiłek Za to jedynie, że dźwiga ciężary, A kije, kiedy pod nimi upada. SYCYNIUSZ Skoro się o tym, coś powiedział, wspomni W stosownym czasie, kiedy jego niczym Nieposkromiona zuchwałość wybuchnie W oczy ludowi (wybuchnie zaś ona, Jak tylko się go podżegnie, a jego Podżec tak łatwo, jak psem poszczuć owce), Wtedy ten wybuch ogarnie w lot suche Paliwo ludu, a dym stąd powstały Zaćmi na zawsze cały jego urok. / Wchodzi Posłaniec. / BRUTUS Co nam przynosisz? POSŁANIEC Jesteście wezwani Do Kapitolu. Zanosi się na to, Że Marcjusz będzie konsulem. Widziałem Głuchych tłoczących się, żeby go widzieć, A ślepych — żeby go słyszeć. Matrony, Niewiasty, panny rzucały na niego W przechodzie chusty, szarfy i zasłony; Szlachta skłaniała się z uszanowaniem Jak przed statuą Jowisza; a nasze Tłumy wydały taki grzmot okrzyków, Zrobiły taki grad z czapek, jakiegom Jeszcze nie widział. BRUTUS Idźmy na Kapitol! Nastrójmy oczy i słuchy do tego, Co jest, a serca postawmy na czatach Tego, co będzie. SYCYNIUSZ Wesprę cię we wszystkim. / Wychodzą. / SCENA DRUGA / Tamże. Kapitol. / / Dwaj woźni ustawiają senatorskie krzesła i kładą na nich poduszki. / PIERWSZY WOŹNY Spieszmy się; wkrótce nadejdą. Ilu jest kandydatów do konsulatu? DRUGI WOŹNY Trzech podobno; ale powszechnie mówią, że Koriolan będzie obrany. PIERWSZY WOŹNY Tęgi to człowiek, ale kaducznie dumny i nie ma serca do ludu. DRUGI WOŹNY Prawdę mówiąc, bywali wielcy ludzie, którzy pochlebiali ludowi, a lud do nich nie miał serca; są także tacy, do których lud ma serce, nie wiedząc sam dlaczego: idzie za tym, że jeżeli lud ma do kogoś serce, nie wiedząc dlaczego, z równą zasadą nie ma go do kogoś drugiego. Jeżeli więc Koriolan nie dba o to, czy go lud lubi, czy nie lubi, dowodzi tym, że zna doskonale naturę ludu, a szlachetności charakteru tym, że mu to jawnie okazuje. PIERWSZY WOŹNY Gdyby mu to było wszystko jedno, czy lud go lubi, czy nie lubi, obojętnie by się względem niego zachował; to jest: nie czyniłby mu ani dobrze, ani źle; ale on żarliwiej się stara o nienawiść ludu niż lud o uczynienie mu w tym zadość i niczego nie zaniedbuje, żeby się okazać otwartym jego przeciwnikiem. Moim zdaniem, paradę robić z lekceważenia i drażnienia ludu jest równie nagannym, jak czynić to, na co prawość nie pozwala, to jest pochlebiać dla zyskania jego względów. DRUGI WOŹNY Znakomicie się zasłużył ojczyźnie i wyniesienie się jego nie szło po tak łatwych stopniach jak u tych, co nadskakując i łasząc się ludowi czapkowaniem tylko, bez żadnego innego tytułu, jednali sobie jego cześć i życzliwość. On swoją godność tak mu postawił przed oczyma, a swoje czyny tak mu wraził w serce, że milczenie ludu i niewyznawanie tego, co czuje, byłoby już rodzajem krzyczącej niewdzięcznością obelgi, a odezwanie się ubliżające — złością, która, sama sobie zadając kłamstwo, oburzyłaby i przejęła zgrozą każdego, co by ją słyszał. PIERWSZY WOŹNY Nie ma co mówić; zacny to jest człowiek. Ustąpmy; oto nadchodzą. / Przy odgłosie muzyki wchodzą poprzedzeni przez liktorów Kominiusz — konsul, Meneniusz, Koriolan, wielu innych senatorów, Sycyniusz i Brutus. Senatorowie zajmują twoje miejsca, trybunowie swoje. / MENENIUSZ Po tymczasowym załatwieniu kwestii W sprawie z Wolskami i po wyrzeczeniu Względem powrotu Tytusa Larcjusza Głównym zadaniem zebrania naszego W obecnej dobie jest wynagrodzenie Znakomitego męża, który świeżo Tak ważne przyniósł ojczyźnie usługi. Dlatego chciejcie łaskawie, przezacni I przedostojni panowie, zawezwać Teraźniejszego naszego konsula, A niegdy wodza naszej tak pomyślnie Przeprowadzonej wyprawy, ażeby Wam zdał pokrótce relację o czynach Kaja Marcjusza Koriolana, który Jest tu pomiędzy wami, a to celem Podziękowania mu i zawdzięczenia Miarą zaszczytów odpowiednią mierze Jego zasługi. PIERWSZY SENATOR Mów, cny Kominiuszu; Nie pomiń, przez wzgląd na długość, niczego, I spraw, abyśmy uznali, że raczej Naszemu państwu brakuje nagrody Niźli nam chęci przysądzenia onej Jak najsowiciej. Naczelnicy, ludu! Senat was prosi, abyście nasamprzód Uprzejmie ucho podać, a następnie Z przychylnym wnioskiem raczyli zdać sprawę Z tego, co zajdzie. SYCYNIUSZ Jest to arcymiłym Dla nas wezwaniem i jesteśmy skłonni Wedle możności uczcić i potwierdzić Przedmiot naszego zebrania. BRUTUS O tyle Chętniej, o ile dostojny kandydat Zechce uprzejmiej cenić wartość ludu, Niż to dotychczas czynił. MENENIUSZ Dawne dzieje! Lepiej byłoby milczeć niż to wznawiać. Chcecież posłuchać Kominiusza? BRUTUS Z całą Uwagą, panie; rozumiałbym jednak, Że moja wzmianka stosowniejsza była Niżeli wasza przygana. MENENIUSZ On kocha Wasz lud, upewniam; nie żądajcie jednak, Żeby z miłości aż łoże z nim dzielił. Zabierz głos, zacny Kominiuszu. Cóż to? O, zostań, zostań! / Koriolan zrywa się z miejsca i chce wyjść. / PIERWSZY SENATOR Usiądź, Koriolanie, Nie wstydź się słyszeć o tym, co z honorem Spełnić umiałeś. KORIOLAN Wybaczcie, ojcowie: Wolę na nowo goić moje rany Niż słuchać, jakem je poniósł. BRUTUS Nie mogę Przypuścić, panie, że to moje słowa Tak cię wzruszyły z miejsca. KORIOLAN O, bynajmniej! Masz waćpan słuszność; nieraz mi się jednak Zdarzyło słowom tył podać, gdziem stale Dotrzymał placu padającym ciosom. Nie głaszcząc, zranić mnie waszmość nie mogłeś. Co się zaś tyczy ludu, o, na honor, Cenię go, ile wart. MENENIUSZ Usiądź, prosimy. KORIOLAN Wolałbym sobie spokojnie dać głowę Iskać na słońcu, gdy alarm uderzą, Niż siedzieć gnuśnie, słuchając opisu Mojej nicości. / Wychodzi. / MENENIUSZ Przewodnicy ludu! Możeż ten człowiek zalecać się tłumom (W których na tysiąc głów ledwie jest jedna Godna uczczenia), gdy sam, jak widzicie, Wolałby raczej wszystkie swoje członki Podać na hazard w honorowej sprawie Niż jedno ucho tym, co by mu chcieli O tym powiedzieć? Zacznij, Kominiuszu. KOMINIUSZ Słów mi zabraknie: Koriolana czyny Słabo się bowiem nie dadzą wyrazić. Powszechnie twierdzą, że waleczność z wszystkich Cnót jest najpierwszą i że sama przez się Najznakomiciej uszlachetnia ludzi: Jeżeli tak jest, nikt w świecie nie może Zrównać w zacności mężowi, o którym Mówić mam zaszczyt. Gdy Tarkwiniusz Pyszny Wojskami pod Rzym podstąpił, on wtedy, Szesnaście mając lat, przewyższał innych W zaciętej walce. Ówczesny dyktator, O którym ze czcią przychodzi mi wspomnieć, Był świadkiem jego popisu i widział, Jak przed bezbrodym, amazońskim licem Młodzieńca starzy pierzchali brodacze. Jakiś Rzymianin obskoczony został Od nieprzyjaciół, on, niosąc mu pomoc, Wobec konsula własną ręką zabił Trzech napastników; z samym Tarkwiniuszem Ścierał się nawet i takie mu zadał Cięcie, że stary wojownik aż przykląkł. Wtedy już, kiedy mógł był jeszcze dziewkę Udać na scenie, okazał się w boju Najpierwszym mężem i w nagrodę zyskał Dębowy wieniec. Tak nieznacznie przeszedł Z małoletności do męskiego wieku: Rosnąc jak morze, odtąd w siedemnastu Bitwach z kolei wszystkim innym mieczom Odbierał wieńce. Nareszcie w ostatniej, Tak pod murami, jak i w murach Koriol, Tu muszę wyznać, że nie będę w stanie Sprostać mu żadnym opisem — powstrzymał Uciekających i nieporównanym Przykładem swoim sprawił, że lękliwym Niebezpieczeństwo stało się igraszką. Jak przed okrętem żaglolotnym fala, Tak przed naciskiem jego dłoni wszystko Ustępowało i padało. Jego Miecz, stempel śmierci, gdziekolwiek zabłysnął, Wszędzie ślad wyrył. Od stóp aż do głowy Cały wydawał się jakąś żyjącą Masą krwi, której wszelkim poruszeniom Towarzyszyły jęki konających. Sam jeden wkroczył w groźne bramy miasta, Aby się zgubnym stać jego obrońcom; Sam bez pomocy wyszedł z nich i nagle, Nowych nabrawszy sił, spadł jak planeta Na mury Koriol. Cokolwiek się stało Jego jest dziełem. Kiedy trud wojenny Zaczynał czasem nieco wątlić jego Przytomne władze, wtedy podwojony Duch jego dawał w mgnieniu oka odsiecz Fatydze ciała. Szybkim zwrotem przeszedł Na pole bitwy, jak geniusz zagłady, Depcąc tych, co mu śmieli opór stawić. I pókiśmy się nie stali panami Tak pola bitwy, jak i miasta, póty Nie ustał w pracy, aby choć na chwilę Dać folgę piersi wytchnieniem. MENENIUSZ To człowiek! PIERWSZY SENATOR Wart on ze wszech miar tego dostojeństwa, Na jakie chcemy go wynieść. KOMINIUSZ On łupy Odtrącił nogą, skarbami pogardził Jak pospolitym śmieciem; on nie pragnie Niczego więcej nad to, co ostatnia Nędza dać może: nagrodę swych czynów Znajduje w samychże czynach i dość mu Działać dlatego tylko, żeby zdziałać. MENENIUSZ Szlachetny człowiek! Każcie go przywołać. PIERWSZY SENATOR Idźcie przywołać Koriolana. WOŹNY Właśnie nadchodzi. / Koriolan wraca. / MENENIUSZ Cny Koriolanie, senat postanowił Nadać ci godność konsula. KORIOLAN Do niego Należą moje usługi i życie. MENENIUSZ Zostaje ci już tylko zwykłym trybem Mieć rzecz do ludu. KORIOLAN Pozwólcie mi, proszę, Tryb ten pominąć: nie mogę przyoblec Szat kandydata, nie mogę obnażać Mych ran i w imię ich błagać o głosy. Raczcie od tego mnie uwolnić. SYCYNIUSZ Panie! Lud nie odstąpi od swych praw i ani Joty nie ujmie ze zwykłych obrzędów. MENENIUSZ Lud pod tym względem nie zwykł czynić ujmy. Proszę cię, poddaj się prawom zwyczaju I za przykładem poprzedników dopełń Form wymaganych. KORIOLAN Jest to rola, której Nikt nie odegra bez zarumienienia I która słusznie powinna by kiedyś Być skasowana. BRUTUS Zapiszmy to sobie. KORIOLAN Chełpić się wobec mas, prawić im: „Patrzcie, Com to ja zrobił”; odsłaniać im szramy Już zabliźnione, które bym chciał ukryć, Tak jakbym na to tylko je odebrał, Abym skutecznie o ich łaskę żebrał. Nie! MENENIUSZ Nie bądź wzbroniony. Trybunowie ludu, Wam zalecamy, abyście ludowi Postanowienie oznajmili nasze: Zaś szlachetnemu konsulowi życzym Wszelkich powodzeń i honorów. SENATOROWIE Wszelkich powodzeń i honorów cnemu Koriolanowi! / Odgłos trąb. Senatorowie rozchodzą się. / BRUTUS A co, słyszałeś, Jak się on względem ludu chce postawić? SYCYNIUSZ Niechże i lud wie, jak się ma postawić Naprzeciw niego. Jeśli on wystąpi Z prośbą do ludu, to będzie miał minę, Jakby pogardzał tym, o co go prosi, Dlatego że cel jego prośby zawisł Od łaski ludu. BRUTUS Pójdź, uwiadomimy Naszych klientów o tym, co tu zaszło. Czekają na nas na rynku. / Wychodzą. / SCENA TRZECIA / Tamże. Forum. / / Wchodzi kilku obywateli. / PIERWSZY OBYWATEL Już to, jeżeli nas poprosi o głosy, odmówić mu nie będziemy mogli. DRUGI OBYWATEL Będziemy mogli i owszem, jeżeli tylko zechcemy. TRZECI OBYWATEL Mocni jesteśmy to uczynić, ale jest to moc przechodząca naszą możność, bo jak nam pokaże swoje rany, to nam zamknie gęby i zmusi nas do względnej odpowiedzi. Jeżeli nam znowu powie o swoich pięknych czynach, będziemy mu także musieli o naszych uczuciach coś pięknego powiedzieć. Niewdzięczność potworną jest rzeczą, za czym lud niewdzięczny byłby potwornym ludem, a my jako jego członkowie bylibyśmy potwornymi członkami. PIERWSZY OBYWATEL Na poparcie czego mogłyby posłużyć własne jego wyrazy, boć on nas przecie nazwał pstrogłową hydrą wtedy, kiedyśmy się domagali zboża. TRZECI OBYWATEL Nazwało nas tak wielu; nie dlatego, że jedni z nas mają brązowe głowy, inni czarne, inni płowe, a inni łyse; ale że u nas w głowach są takie różne barwy. I w rzeczy samej gdyby myśli nasze mogły się wydobyć z jednej czaszki, podobno by jedne poleciały na wschód, drugie na zachód, te na północ, a te na południe, a zdania ich zwróciłyby się z prostej drogi na wszystkie punkta kompasu. DRUGI OBYWATEL Tak myślicie? Na jakąż drogę, waszym zdaniem, zwróciłoby się moje zdanie? TRZECI OBYWATEL Twoje zdanie nie tak prędko mogłoby się wyzwolić jak u kogokolwiek innego, bo jest w ciasnym miejscu szczelnie zamknięte, ale gdyby się wydostało na wolność, to by pewnie powędrowało na południe. DRUGI OBYWATEL Dlaczego na południe? TRZECI OBYWATEL Dlatego żeby się w parę zamienić. Skoroby się tam trzy jego części ulotniły w masie złych wyziewów, czwarta, przez sumienność, powróciłaby do ciebie, żeby ci do ożenienia się dopomóc. DRUGI OBYWATEL Ciebie się zawsze żarty trzymają; wolneć one, wolne. TRZECI OBYWATEL Jesteście gotowi pisać się za nim? Ale mniejsza o to, większość tu rozstrzygnie. Powiadam wam, że gdyby on się tylko chciał zbliżyć do ludu, nie byłoby godniejszego człowieka. / Wchodzą Koriolan i Meneniusz. / Otóż i on, i to w szacie pokory. Uważajcie jego postawę. Nie wypada nam tu stać razem, ale zbliżyć się do niego po jednemu, po dwóch albo po trzech. Trzeba, żeby każdemu z nas pojedynczo przełożył swoje żądanie, tym sposobem każdy z nas będzie miał honor dać mu głos własnymi usty. Pójdźcie więc, pokażę wam, jak macie do niego przystąpić. WSZYSCY Zgoda! Zgoda! / Wychodzą. / MENENIUSZ Błędnie uważasz tę rzecz, Koriolanie; Nie wieszli, że się temu poddali Najznakomitsi ludzie? KORIOLAN Cóż im powiem? „Proszę waszmościów” — tfy! tfy! nie potrafię Nagiąć języka do takiej przemowy: „Patrzcie, panowie, oto moje rany, Odebrałem je, walcząc za ojczyznę, Wtenczas, gdy pewna liczba braci waszych Gwałtu krzyczała i zmykała z placu Przed dźwiękiem własnych trąb naszych”. MENENIUSZ Na bogi! Nie mów im tego, powinieneś raczej Polecić siebie ich dobrej pamięci. KORIOLAN Niech im kat świeci z ich pamięcią! Wolę, Żeby zupełnie o mnie zapomnieli, Jak zapomnieli o cnotach, o których Na próżno prawią im nasi kapłani. MENENIUSZ Chcesz wszystko popsuć. Zostawiam cię, przemów Do nich uprzejmie, zaklinam cię! / Wychodzi. Wchodzi trzech obywateli. / KORIOLAN Każ im Umyć się pierwej i wypłukać zęby. Oto już dwóch się zbliża. — Wiecie waszmość, W jakim tu celu jestem? PIERWSZY OBYWATEL Wiemy, panie. Lecz chciejcie wyznać, co was tu przywiodło? KORIOLAN Moje zasługi. DRUGI OBYWATEL A, wasze zasługi. KORIOLAN Ma się rozumieć, że nie dobra wola. PIERWSZY OBYWATEL Jak to? Nie dobra wola? KORIOLAN Nie inaczej, Bom dobrowolnie nigdy jeszcze dotąd Nie trudził biednych prośbami. TRZECI OBYWATEL Trzeba wam wiedzieć, panie, że jeżeli Wam w czym wygodzim, to tylko w nadziei, Że coś zyskamy u was. KORIOLAN Bardzo dobrze. Wiele kosztuje wasz konsulat? PIERWSZY OBYWATEL Tyle, Ile kosztuje żądać go uprzejmie. KORIOLAN Uprzejmie żądać? Proszę więc waszmościów, Pozwólcie mi go dostąpić. Mam rany, I gotówem je wam zaprezentować Gdzie na ustroniu. Cóż, panowie, będę Miał wasze głosy? DRUGI OBYWATEL Będziesz je miał, panie. KORIOLAN Rzecz więc skończona. Wyprosiłem sobie Przecie jałmużnę dwóch poważnych głosów: Dobranoc! PIERWSZY OBYWATEL Jakoś to dziwnie wygląda. DRUGI OBYWATEL Rad bym się cofnąć, ale mniejsza o to. / Wychodzą. Wchodzą dwaj inni obywatele. / KORIOLAN Moi panowie, jeżeli się to zgadza z melodią głosów waszych, żebym był konsulem, chciejcie zauważyć, że mam na sobie strój formalny. CZWARTY OBYWATEL Pięknieś się, panie, zasłużył ojczyźnie, ale niepięknie się zasługiwałeś. KORIOLAN Co znaczy ten enigmat? CZWARTY OBYWATEL Byłeś, panie, plagą nieprzyjaciół kraju, a biczem jego przyjaciół, okazywałeś się nieprzychylny pospolitemu ludowi. KORIOLAN Powinni byście mi to do cnót policzyć, żem przychylności mojej nie pospolitował. Będę odtąd, mój panie, inaczej sobie postępował z przyrodnim moim bratem, ludem: głaskać go będę, żeby sobie na większy jego szacunek zasłużyć; jest to bowiem warunek, którego on ściśle przestrzega. A ponieważ w mądrości swojej woli posiadać raczej moją czapkę niż serce, nie zaniedbam mu się kiwać i kłaniać i przestanę być oryginałem, to jest kopiować będę urok ludzi popularnych i hojnie obdzielać nim na żądanie. Na tej zasadzie proszę waszmościów o możność zostania konsulem. PIĄTY OBYWATEL Spodziewamy się, panie, znaleźć w was dobrego przyjaciela, i na tej zasadzie ofiarujemy wam nasze głosy. CZWARTY OBYWATEL Odebrałeś, panie, niemało ran za ojczyznę. KORIOLAN Nie będę świadomości waszmość panów obarczał ich pokazywaniem. Wielce sobie ważę ich głosy, dlatego nie chcę ich dłużej zatrzymywać. OBYWATELE Niech wam bogowie, panie, dadzą wszystko dobre! Z serca wam tego życzymy. / Wychodzą. / KORIOLAN Miluchne głosy! Lepiej jest umrzeć, głód i męki znosić Niż o nagrodę zasłużoną prosić. Mnież to przystoi tu w tej wilczej szacie Stać ku jałowej gminu aprobacie? Przed tym i owym uniżać się chłystkiem? Zwyczaj chce tego. Gdyby nam we wszystkim Zwyczaj był normą, starożytne śmiecie Pozostałyby nietknięte na świecie. I takie góry błędów by powstały, Że święta prawda już by tej zawały Przebić nie mogła. Precz, podła głupoto! Kto dla godności gotów rzucać w błoto Wewnętrzną godność, niech sobie zabierze Ten cel upodleń. Lecz jużem w tej mierze Przebył pół drogi, cofnąć się nie mogę, Zabrnąwszy, muszę przebrnąć dalszą drogę. / Wchodzą trzej inni obywatele. / Otóż i nowe głosy! Mości panowie, dajcie mi swe głosy! Dla pozyskania ich głosów walczyłem, Nie dosypiałem, odebrałem przeszło Parę tuzinów ran: dla pozyskania Ich głosów byłem w kilkunastu bitwach; Dla pozyskania ich głosów zrobiłem Siła zachodów mniej więcej zaszczytnych. Dajcież mi głosy, krótko mówiąc, chciałbym Zostać konsulem. SZÓSTY OBYWATEL Szlachetnie postępował, nie może mu więc zbraknąć głosów poczciwych ludzi. SIÓDMY OBYWATEL Niech więc będzie konsulem! Niech go bogowie błogosławią i utrzymują w przyjaźni z ludem. WSZYSCY Tak niech się stanie! Bogowie z tobą, szlachetny konsulu! / Wychodzą obywatele. / KORIOLAN Szanowne głosy! / Wchodzi Meneniusz z Brutusem i Sycyniuszem. / MENENIUSZ Uczyniłeś już, Koriolanie, zadość Zwykłej rutynie, oto trybunowie Przychylne ludu przynoszą ci wota. Nie pozostaje ci teraz nic więcej, Jak tylko w znakach godności niezwłocznie Pójść się przedstawić senatowi. KORIOLAN Zatem To już minęło. SYCYNIUSZ Dopełniłeś, panie, Uświęconego zwyczajem warunku, Lud cię potwierdza, wzywamy cię przeto, Abyś się udał niezwłocznie po odbiór Publicznej sankcji. KORIOLAN Gdzież się to mam udać? Do Kapitolu? SYCYNIUSZ Tak, do Kapitolu. KORIOLAN Mogę więc zdjąć ten ubiór? SYCYNIUSZ Możesz, panie. KORIOLAN Uczynię też to natychmiast, a skoro Znów będę sobą, stawię się w senacie. MENENIUSZ Idźmy. A waszmość panowie? BRUTUS My tutaj Czekać będziemy na lud. SYCYNIUSZ Bądźcie zdrowi. / Koriolan i Meneniusz wychodzą. / Zgryzł orzech, ale mu ciężko na sercu; To z oczu widać. BRUTUS Pod szatą pokory Zawsze ta sama wyniosłość. Cóż myślisz? Mamy rozpuścić lud? / Obywatele wracają. / SYCYNIUSZ Tak więc, waszmoście, Daliście temu człowiekowi głosy? PIERWSZY OBYWATEL Ta jużci, niby tak. BRUTUS Prosimy bogów, Ażeby się on wam za to odwdzięczył. DRUGI OBYWATEL Dałyby bogi! Według mojej biednej Miary widzenia zdało mi się jakoś, Że on z nas szydził, prosząc nas o głosy. TRZECI OBYWATEL Ba, nawet drwił z nas. PIERWSZY OBYWATEL Ej, to taki jego Sposób mówienia; nie myślał drwić. DRUGI OBYWATEL Żaden Z nas, oprócz ciebie jednego, nie wątpi, Że on się z nami obszedł pogardliwie; Powinien nam był pokazać znamiona Swojej zasługi, rany odebrane W obronie kraju. SYCYNIUSZ Musiał ci je przecie Pokazać. Jak to, nie? OBYWATELE / jeden przez drugiego / Nikt ich nie widział. TRZECI OBYWATEL Powiedział, że ma rany, że je gotów Zaprezentować nam gdzie na uboczu; Potem, skłaniając się z urągowiskiem, Rzekł: „Chciałbym zostać konsulem, atoli Bez waszych głosów dawny zwyczaj nie chce Na to pozwolić; dajcie mi więc głosy”. Kiedyśmy mu w tym uczynili zadość, Wtedy przebąknął: „Dziękuję wasanom Za wasze głosy — lube głosy! — teraz, Mając je w garści, nie mam już z wasaństwem Nic do czynienia”. Nie byłyż to drwiny? SYCYNIUSZ Alboście byli ślepi, żeście tego W lot nie spostrzegli, albo dobroduszni Jak dzieci, żeście spostrzegłszy to, dali Mu jednak głosy. BRUTUS Czyżeście nie mogli Tak mu powiedzieć, jak was nauczono? Nie mając władzy, będąc jeszcze w rzędzie Prostych sług państwa, był on wrogiem waszym. Zawsze opierał się waszym swobodom I przywilejom, które posiadacie, Stanowiąc ciało Rzeczypospolitej. Jeżeli teraz, zyskawszy znaczenie, Miejsce u steru państwa, pozostanie Nieprzyjacielem ludu, czyliż wasze Wota nie będą przeciwko wam samym Wołać o pomstę? Trzeba mu wam było Powiedzieć, że jak z jednej strony jego Chwalebne czyny torują mu drogę Do tego, o co się stara, tak z drugiej Uprzejmy jego i wdzięczny charakter Niepłonną czyni wam wróżbę, że będzie Pamiętał o was, w dank za wasze głosy, I że zamieni niechęć ku wam w miłość, Zostając stale przychylnym wam panem. SYCYNIUSZ Gdybyście byli rzecz tak wyłuszczyli, Jak wam instrukcję dano, bylibyście Byli trafili w jego słabą stronę I chęci jego zbadali. A przy tym Alboby musiał był wam uroczyste Dać przyrzeczenie, które byście w każdym Razie potrzeby mogli mu przypomnieć; Alboby jego gwałtowna natura, W niczym hamulca klauzul nie cierpiąca, Została przez to podrażniona. Wtedy Wzburzywszy mu żółć, bylibyście byli Mogli skorzystać z jego uniesienia I z kwitkiem panka odprawić. BRUTUS Skoroście Zauważyli, że on was traktował Z jawną pogardą, wtenczas kiedy jako Suplikant waszych potrzebował względów, Pomyślcie jeno, jakiej to pogardy Przyjdzie wam wtedy doświadczyć od niego, Kiedy was będzie mógł zgnieść? Cóż, u licha, Nie macież serca w ciele, klepek w głowie, A język na to tylko, żeby wrzeszczeć Przeciw powadze rozumu? SYCYNIUSZ Czyżeście Żadnego dotąd jeszcze kandydata Nie odpalili? Skądże wam dziś znowu Przyszedł szał czynić fawor człowiekowi, Który bynajmniej was nie prosił, owszem, Zbył was drwinkami? TRZECI OBYWATEL On nie zatwierdzony Jeszcze; możemy go jeszcze odpalić. DRUGI OBYWATEL I odpalimy; ja pięćset mieć będę Głosów po temu. PIERWSZY OBYWATEL Ja tysiąc; nie licząc Półgłosów, które się przypną w dodatku. BRUTUS Idźcież, nie tracąc czasu, uwiadomić Waszych przyjaciół, że sobie obrali Konsula, który ich z swobód obierze, Głos im ukróci jak psom, które często Bywają bite za szczekanie, chociaż Na to są, żeby szczekały. SYCYNIUSZ Zgromadźcie Ich i po zdrowym rozważeniu rzeczy Jednozgodnymi głosy odwołajcie Wasz niedorzeczny wybór. Przypomnijcie Im jego dumę i nienawiść ku wam. Nie zapomnijcie im także nadmienić, Z jaką on wzgardą był dla szat pokory, Jak się z was, niby prosząc, naigrawał. Ale naówczas afekt wasz ku niemu, Wzgląd na zasługi jego nie pozwolił Wam pilnie baczyć na jego obejście, Którym niegodnie i uwłaczająco Zakorzenionej nienawiści ku wam Jawny dał dowód. BRUTUS Złóżcie całą winę Na nas: powiedzcie, żeśmy pracowali Usilnie nad tym, ażebyście (w razie, Jeżeli k'temu nie zajdzie przeszkoda) Poparli jego elekcję. SYCYNIUSZ Powiedzcie, Żeście mu dali wasze wota raczej Wskutek naszego rozkazu niż wskutek Własnej skłonności i że ważąc w myśli To, co wam zrobić kazano, z tym, co wam Zrobić przystało, w chwili roztargnienia Mimowolnieście głosowali za nim. Tak, bez skrupułu złóżcie na nas winę. BRUTUS Nie oszczędzajcie nas: powiedzcie, żeśmy Opowiadali wam, jak to on młodo Zaczął ojczyźnie służyć; jak już dawno Służy; z jakiego szczepu ród wywodzi; Że go szlachetny dom Marcjuszów wydał, Z którego wyszedł niegdyś Ankus Marcjusz, Wnuk Numy, ten sam, co później był królem Po wiekopomnej sławy Hostyliuszu. Z tegoż samego pochodzili domu Publiusz i Kwintus, którzy nam najlepszą Wodociągami wodę sprowadzili; A Cenzorinus, ulubieniec ludu, Godzien swej nazwy, bo dwakroć piastował Godność cenzora, był jego pradziadem. SYCYNIUSZ Jako potomka tak zacnego rodu, Który sam oprócz tego osobiście Na wywyższenie zasłużył, żarliwie Poleciliśmy go waszej pamięci. Porównywając wszakże teraźniejsze Postępowanie jego i poprzednie, Przekonaliście się, że on jest stale Nieprzyjacielem waszym, i dlatego Cofacie waszą skorą aprobatę. BRUTUS Powiedzcie (i w to bijcie jak najwięcej), Żebyście mu jej, jak żywo, nigdy Nie byli dali, gdybyście nie byli Do tego przez nas namówieni. Idźcie I, zebrawszy się w przyzwoitej liczbie, Udajcie się do Kapitolu. OBYWATELE Śpieszym Błąd nasz naprawić, był to błąd nie lada. / Wychodzą. / BRUTUS Niech idą, lepiej nam zaryzykować To poruszenie niż czekać na większe, Które musiałoby nastąpić. Skoro On po swojemu w wściekłość wpadnie, słysząc Ich odwołanie, my wtedy wystąpmy I korzyść schwyćmy za łeb. SYCYNIUSZ Idźmy zaraz, Trzeba nam bowiem być na Kapitolu Wprzód niż pospólstwo; tym sposobem cała Ta sprawa wyda się własnym ich dziełem, Choć w gruncie przez nas była podżegnioną. / Wychodzą. / AKT TRZECI SCENA PIERWSZA / Odgłos rogów. Koriolan, Menoniusz, Kominiusz, Tytus Larcjusz wchodzą w orszaku senatorów i patrycjuszów. / KORIOLAN Tullus Aufidisz znów się odgrażał? LARCJUSZ Tak, i to właśnie nas spowodowało Pośpieszniej zawrzeć pokój. KORIOLAN Więc Wolskowie Stoją na takiej stopie jak poprzednio, Czekając tylko na sposobną porę, Żeby nas znowu napaść? LARCJUSZ Taką oni Świeżo ponieśli klęskę, że my, starzy, Powiewających chorągwi ich pewnie Nigdy już więcej nie ujrzym. KORIOLAN Widziałżeś Gdzie Aufidiusza? LARCJUSZ Z glejtem bezpieczeństwa Przyszedł on do mnie i klął Wolskom za to, Że tak nikczemnie miasto nam poddali. Jest teraz w Ancjum. KORIOLAN Czy mówił co o mnie? LARCJUSZ Mówił. KORIOLAN Cóż mówił? LARCJUSZ Żeście się już nieraz Starli samowtór, że nie ma na świecie Rzeczy, którą by nienawidził bardziej Niż ciebie, i że gotów oddać wszystkie Swoje dostatki, bez nadziei zwrotu, Byleby tylko mógł się wreszcie nazwać Twoim zwycięzcą. KORIOLAN Jest więc teraz w Ancjum? LARCJUSZ Tak, w Ancjum. KORIOLAN Rad bym go pójść tam odwiedzić I nienawiści jego odpowiedzieć. A teraz, witaj nam, Tytusie! / Sycyniusz i Brutus wchodzą. / Patrzcie! Są to tak zwani trybunowie ludu, Języki gminnej gęby. Gardzę nimi, Bo się dmą w sposób wzburzający wszelką Szlachetną flegmę. SYCYNIUSZ Ani kroku dalej! KORIOLAN Co to jest? BRUTUS Dalej iść byłoby zgubne: Nie idźcie dalej. KORIOLAN Co znaczy ta zmiana? MENENIUSZ Skąd powód? KOMINIUSZ Czyliż on nie zyskał wotów Szlachty i ludu? BRUTUS Nie zyskał ich jeszcze. KORIOLAN Miałżem więc głosy żaków? PIERWSZY SENATOR Trybunowie, Nie brońcie mu iść na rynek: odstąpcie. BRUTUS Lud jest rozżarty na niego. SYCYNIUSZ Ogólny Wybuch nastąpi, jeśli się ukaże. KORIOLAN To więc lud waszą jest trzodą? I na cóż Głos jest udziałem tych, co go wydają I zaprzeczają go natychmiast? Jakaż Jest wasza funkcja? Jesteście ich gębą, Czemuż ich zębów nie trzymacie w karbach? Podbechtaliście ich? MENENIUSZ Miarkuj się, miarkuj! KORIOLAN To ułożona rzecz: intryga w celu Upokorzenia szlachty. Można znieść to I żyć, gdzie tacy bezkarnie rej wodzą, Co sami rządzić nie umiejąc, nie chcą Być rządzonymi? BRUTUS Nie nazywaj tego Intrygą, panie. Lud woła, żeś szydził Z niego; żeś sarkał, kiedy mu bezpłatnie Dawano zboże; żeś czernił tych, co się Za nim wstawiali, zwąc ich lizusami, Chorągiewkami, odstępcami szlachty. KORIOLAN To i wprzód było wiadome. BRUTUS Nie wszystkim. KORIOLAN Doniosłeś im więc potem? BRUTUS Jam miał donieść? KORIOLAN Do takich kroków zdasz się waszmość. BRUTUS Zdam się Do niejednego, by sprostować wasze. KORIOLAN Na cóż mi tedy być konsulem, na co? O, na te chmury, co wiszą nad nami, Jeżeli jestem tak złym sługą kraju, Zróbcie mnie lepiej trybunem. SYCYNIUSZ Ta mowa Zdradza zbyt jawnie to, co jest przyczyną Szemrania ludu. Chceszli, panie, dopiąć Celu swych życzeń, trzeba ci oględniej Dotychczasowe zbadać stanowisko. Ani się stawiać tak górnie jak konsul, Ani tak nisko jak trybun. MENENIUSZ Zbierz flegmę. KOMINIUSZ Lud błędnie został poinformowany. Takie krętactwo nie jest godne Rzymian Ani Koriolan nie zarobił sobie, Aby mu dzisiaj na utorowanej Zasługą drodze tak uwłaczającą Tamę stawiano. KORIOLAN Prawić mi o zbożu! Com wtedy mówił, powtórzę i teraz. MENENIUSZ Tylko nie teraz, nie teraz. PIERWSZY SENATOR Nie teraz, W tym uniesieniu. KORIOLAN Teraz, jako żywo! Wybaczcie, zacni przyjaciele. Niechaj Ten zmienny, durny tłum spojrzy mi w oczy I w nich się przejrzy. Powtarzam, że głaszcząc Ten ród, żywimy ku ujmie senatu Kąkol rokoszu, zuchwalstwa, zamieszek. Sami go siejem i sami worujem, Dając tym ludziom miejsce w naszym kole, Któremu chyba o tyle brak tylko Czci i powagi, o ile się nimi Dzieli z żebractwem. MENENIUSZ Dobrze, ale przestań. PIERWSZY SENATOR Prosim cię, panie, przestań. KORIOLAN Ja mam przestać? Jakem przelewał krew mą za ojczyznę, Nie obawiając się potęgi wrogów, Tak przekonanie me przelewać będę W słowa, dopóki tchu w piersi mej stanie. Na przekór temu liszajowi, który Lekceważymy, jednakże samochcąc Zarażać mu się pozwalamy. BRUTUS Mówisz, Panie, o ludzie, jak gdybyś był bóstwem Karzącym, nie zaś stworzeniem podobnież Upośledzonym. SYCYNIUSZ Trzeba nam lud o tym Uprzedzić. MENENIUSZ O czym? O jego gorączce? KORIOLAN O mej gorączce! Chociażbym był zimny Jak sen północny, na władcę piorunów, Ani na jotę nie zmieniłbym zdania. SYCYNIUSZ Jad tego zdania pozostanie jadem Tam, gdzie jest, nigdzie dalej nie dosięgnie. Tak ma być. KORIOLAN Tak ma być! Mości panowie, Słyszycie tego trytona serdeli? Uważaliście jego ton stanowczy? KOMINIUSZ Tak, to trąciło prawodawczym stylem. KORIOLAN Tak ma być! O, wy dobrzy, ale słabi Patrycjuszowie, wy senatorowie Poważni, ale nad miarę niebaczni, Jakżeście mogli pozwolić tej hydrze Obierać sobie urzędników, którzy Chociaż są tylko rogami potworu, Apodyktycznym tonem śmią przemawiać I przez to dawać wam do zrozumienia, Że waszą rzekę sprowadzą do rowu I sami w łożu jej spoczną? Jeżeli Przy nich jest władza, zasłońcie ze wstydem Waszą ślepotę, jeżeli nie, zbudźcie Zgubną łagodność waszą. Jeżeliście Światli, przestańcie być prostodusznymi, Jeśli nie, idźcie im krzesła podstawiać I kłaść przy sobie poduszki. Będziecie Plebejuszami, jeśli oni będą Senatorami, a onić już nie są Czym innym, skoro po zmieszaniu głosów Obojej strony ich wrzask idzie górą. Pozwoliliście im obierać sobie Pełnomocników: otóż i obrali Sobie takiego, który wobec grona Mężów, powagą przewyższającego Areopagi greckie, śmie wyjeżdżać Z swym popularnym: „Tak ma być!”. Na bogi! Taki stan rzeczy poniża konsulat I serce mi się kraje, gdy pomyślę, Że kędy miejsce obok siebie mają Dwie równe władze, łatwo zamieszanie Zakraść się może w szczeliny i zrządzić Upadek jednej przez drugą. KOMINIUSZ Masz słuszność. Idźmy na rynek. KORIOLAN Kto pierwszy wniósł, żeby Z publicznych spichrzów darmo wydać zboże, Jak się to zwykło było praktykować U Greków… MENENIUSZ Dobrze, dobrze, ale przestań. KORIOLAN (Chociaż tam lud miał więcej praw do władzy) Ten, mówię, rzucił kość nieposłuszeństwa I zgubę państwa zaszczepił. BRUTUS Miałżeby Lud dać głos komuś, co tak mówi? KORIOLAN Dam ja Natychmiast rację, dlaczego tak mówię, A ta ważniejsza jest niż jego głosy. Wie on, że zboża nie dostał w nagrodę, Boć mu wewnętrzne przekonanie szepce, Że żadnych k'temu zasług nie położył. Będąc wezwany na wojnę, podówczas Kiedy ojczyźnie szło o śmierć lub życie, Nie chciał przestąpić bram. Ten rodzaj zasług Nie jedna prawa do bezpłatnych datków. Na samejże zaś wojnie ciągłe jego Niespokojności i rokosze, w których Głównie dał dowód swojej waleczności, Nie przemówiły za nim. Jego liczne Skargi na senat, jako wiatr zasadne, Nie mogły także, rozumiem, wywołać Naszej tak łatwej darowizny. Jakiż Był tedy powód? Jakimże procesem Ten różnolity, niesyty brzuch trawi Ową uczynność senatu? Niech fakta Staną za słowa, które by brzmieć mogły, Jak następuje: „Żądaliśmy tego, Bo stanowimy większość, i z bojaźni Dano nam, cośmy chcieli”. Tym sposobem Sami wzruszamy świętość naszych posad I przyprawiamy się o to, że szuja Troskliwość naszą nazywa bojaźnią. Przyjdzie do tego z czasem, że wyłamią Rygle senatu i że wrony będą Dziobały orłów. MENENIUSZ Pójdź, pójdź; dość już tego. BRUTUS Dość i nad miarę. KORIOLAN Nie, weźcie, co wasze; Niech to, co można by stwierdzić przysięgą Zarówno w bogów, jak ludzi obliczu, Zapieczętuje koniec mowy mojej! Przy takiej dwójcy władz, gdzie jedna strona Słusznie pogardza, a druga niesłusznie Miota obelgi; gdzie ród, tytuł, mądrość Niczego zgoła stanowić nie może Bez potwierdzenia albo odrzucenia Przez masę głupców — prawdziwe potrzeby Ustąpić muszą chwilowym błyskotkom; A gdzie jest taka przewrotność, tam wszystko Prędzej czy później musi się przewrócić. Dlatego wzywam was, którym przystoi Nie lękliwymi być, lecz przezornymi, Którzy podstawy egzystencji państwa Bardziej kochacie, niż się domyślacie, Jak mało braknie im, żeby runęły; Którzy szlachetny żywot przekładacie/Którzy szlachetny żywot przekładacie Nad długowieczny, a wolicie raczej Niebezpiecznymi driakwiami ciało Chore leczyć, niż bez nich dać je śmierci Na pewną pastwę: wyrwijcie od razu Ten język paszczy pospólstwa, nie dajcie Im lizać miodu, który jest dlań jadem. Uszczerbek waszej powagi przynosi Uszczerbek zdrowej logice, odbiera Właściwą godność państwu, przyprawiając Je o niemożność świadczenia dobrodziejstw Wśród złego, które śmie je kontrolować. BRUTUS Dość już powiedział. SYCYNIUSZ Mówił jako zdrajca I jako zdrajca odpowie. KORIOLAN Nędzniku! Przepadnij w wzgardzie! Na licho ludowi Ta drań trybunów, od których zależny Odmawia wyższej władzy posłuszeństwa? W zamęcie buntu obrano ich, w chwili Gdy nie potrzeba, ale mus był prawem. Niechże, na odwrót, w sposobniejszej chwili Musi być prawem to, co jest konieczne, A wpływ ich legnie w prochu! BRUTUS Jawna zdrada. SYCYNIUSZ I toż to ma być konsul? Nigdy, nigdy! BRUTUS Hej, edylowie! Pochwyćcie go! SYCYNIUSZ Biegnij Po lud. / Wychodzi Brutus. / W którego wszechwładnym imieniu Aresztuję cię jako nowatora, Zdrajcę i wroga Rzeczypospolitej. Rozkazuję ci zaraz być posłusznym I zaraz za mną pójść. KORIOLAN Precz, stary capie! SENATOROWIE I PATRYCJUSZE My poręczamy za nim. KOMINIUSZ Odstąp, starcze. KORIOLAN Zbutwiały zlepku, precz, albo wytrząsnę Z szat twoich wszystkie twe kości. SYCYNIUSZ Na pomoc, Obywatele! / Brutus powraca z edylami i gromadą obywateli. / MENENIUSZ Zalecamy jednej I drugiej stronie więcej wzajemnego Uszanowania. SYCYNIUSZ Oto ten, co śmiał się Targnąć na waszą władzę. BRUTUS Edylowie, Bierzcie go! OBYWATELE Biada mu! biada mu! DRUGI SENATOR Stójcie! / Patrycjusze i obywatele ścierają się wkoło Koriolana. / Hola, hej, trybunowie, patrycjusze, Obywatele! Hej, obywatele! Brutusie, Sycyniuszu, Koriolanie! OBYWATELE Stójcie, wstrzymajcie się, czekajcie, stójcie! MENENIUSZ Do czegóż to ma przyjść? Tchu mi brakuje. Ta waśń nas wtrąci w przepaść. Trybunowie, Przemówcie przecie. Miej wzgląd, Koriolanie. Mów, Sycyniuszu. SYCYNIUSZ Słuchajcie mnie, ludzie. OBYWATELE Nasz trybun mówi. Słuchajmy. Hej, cicho! SYCYNIUSZ Jesteście w punkcie utracenia swobód, Marcjusz chce je wam odjąć, ten sam Marcjusz, Coście go świeżo zanominowali Konsulem. MENENIUSZ Tfu! Tfu! Tfu! Nie jest to gasić, Ale rozżarzać pożar. PIERWSZY SENATOR Burzyć miasto I wszystko z ziemią równać. SYCYNIUSZ Czymże innym Jest miasto, jeśli nie ludem? OBYWATELE To prawda, To szczera prawda, lud stanowi miasto! BRUTUS Za zezwoleniem wszystkich zostaliśmy Urzędnikami ludu. OBYWATELE Tak, i nadal Pozostaniecie nimi. MENENIUSZ Jako tacy Powinni byście także postępować. KORIOLAN Tak postępować jest to siać zniszczenie, Z fundamentami równać szczyty gmachów I wszystko, co się znakomicie wznosi, Grzebać w zwaliskach. SYCYNIUSZ Godzien śmierci za to. BRUTUS Albo się mamy utrzymać przy władzy, Albo ją mamy utracić. W imieniu Tej części ludu, która nas obrała Stróżami swoich praw, dekretujemy Marcjusza godnym śmierci. SYCYNIUSZ Niech więc będzie Zaprowadzony na Tarpejską Skałę I z niej strącony w przepaść. BRUTUS Edylowie, Weźcie go! OBYWATELE Poddaj się, poddaj, Marcjuszu! MENENIUSZ Posłuchajcie mnie, trybunowie, słowo, Nic, tylko słowo. EDYLOWIE Cicho, cicho! MENENIUSZ Bądźcie Takimi, jak się wydajecie, to jest Rzeczywistymi przyjaciółmi kraju I zachowajcie się z umiarkowaniem W tej sprawie, którą z taką gwałtownością Chcecie załatwić. BRUTUS Powolne działanie Dobrym jest, panie, środkiem, lecz nie w razie Gwałtownych chorób. Bierzcie go, prowadźcie Zaraz na skałę! KORIOLAN Nie, tu wolę umrzeć. / dobywa miecza / Niejeden tu jest, co mnie widział w boju, Niechaj na sobie sprawdzi to, co widział. MENENIUSZ Schowaj miecz. Chwilę tylko, trybunowie. BRUTUS Bierzcie go, dalej! MENENIUSZ Na pomoc, na pomoc! W kim krew szlachetna płynie! Hej, na pomoc, Młodzi i starzy! OBYWATELE Niech ginie, niech ginie! / Wśród tego zamieszania trybunowie, edylowie i obywatele zostają wyparci. / MENENIUSZ Wracaj do domu teraz, spiesz, bez zwłoki, Inaczej wszystko na nic. DRUGI SENATOR Idź, idź! KORIOLAN Śmiało Stawmy im czoło, mamy równą liczbę Przyjaciół, jak i nieprzyjaciół. MENENIUSZ Chceszże Do tego rzeczy doprowadzić? PIERWSZY SENATOR Niech nas Bogowie chronią! Zacny przyjacielu, Odejdź do domu i zdaj naszej pieczy Tę smutną sprawę. MENENIUSZ Bo w tej alternacie Nic sam nie wskórasz, zaklinam cię, odejdź! KOMINIUSZ Pójdź z nami razem, pójdź z nami. KORIOLAN Chciałbym, żeby to byli barbarzyńcy (Którymi w gruncie są, choć ich Rzym wydał), A nie Rzymianie (którymi bynajmniej Nie są, choć się ich matki ocieliły Pod przysionkami Kapitolu). MENENIUSZ Odejdź, Błagamy ciebie, nie przelewaj w usta Sprawiedliwego gniewu twego, jedna Chwila zaciąga dług względem następnych. KORIOLAN Na innym gruncie zgniótłbym ich czterdziestu. MENENIUSZ Ja sam najtęższych dwóch wziąłbym na siebie, Choćby tych łotrów trybunów. KOMINIUSZ Lecz teraz Liczba nad wszelką miarę jest nierówna, A męstwo zmienia się w istne szaleństwo, Gdy chce walący się budynek wspierać. Chceszże tu czekać na powrót motłochu, Którego wściekłość wybuchnie niebawem Jak woda w biegu wstrzymana i przerwie Dotychczasowe swe tamy? MENENIUSZ Idź, proszę, Spróbuję, czy mój stary dowcip znajdzie Pokup u ludzi niezdolnych nim zgrzeszyć. Trzeba nam zatkać tę dziurę gałganem Jakiej bądź barwy. KOMINIUSZ Wysłuchaj próśb naszych, Daj się nakłonić. KORIOLAN Idźmy więc. / Wychodzą Koriolan, Kominiusz i inni. / PIERWSZY PATRYCJUSZ Ten człowiek Zniweczył sobie przyszłość. MENENIUSZ Jego umysł Jest za szlachetny dla naszego świata. Nie schlebiłby on Neptunowi, choćby Mu szło o trójząb, ani Jowiszowi Za wszystkie jego gromy. Jego serce Jest w ustach; co się pocznie w jego piersi, To jego język wnet musi urodzić, Będąc zaś zdjęty gniewem, zapomina, Że kiedykolwiek słyszał miano śmierci. Będziemy mieli sęk nie lada! / Zgiełk zewnątrz. / DRUGI PATRYCJUSZ Rad bym, Żeby już byli w łóżku! MENENIUSZ Ja bym wolał, Żeby nie w łóżku byli, ale w Tybrze! — Co za zawziętość! Nie mógłże on mówić łagodniej? / Brutus i Sycyniusz wracają z gromadą pospólstwa. / SYCYNIUSZ Gdzie jest ta żmija, co chciała Wyludnić miasto i sama być wszystkim? MENENIUSZ Cni trybunowie… SYCYNIUSZ Zostanie strącony Z Tarpejskiej Skały, nie ma dlań litości, śmiał się opierać prawu, toteż prawo Odmawia mu wręcz zwykłej procedury I oddaje go całej surowości Władz, które za nic miał. PIERWSZY OBYWATEL Powinien wiedzieć, Że trybunowie są ustami ludu, A my rękami ich. OBYWATELE / w kilku razem / Już on się dowie. MENENIUSZ Moi panowie! SYCYNIUSZ Cicho! MENENIUSZ Nie wołajcie Gwałtu, gdzie swego możecie spokojnym Dopiąć wyrokiem. SYCYNIUSZ Jakże się to stało, Żeście panowie temu człowiekowi Ujść dopomogli? MENENIUSZ Chciejcie mnie wysłuchać. Tak samo, jak znam zalety konsula, Tak samo mogę wymienić i jego Wady. SYCYNIUSZ Konsula! Jakiego konsula? MENENIUSZ Konsula Koriolana. BRUTUS Co? On konsul? OBYWATELE Nie, nie, nie! MENENIUSZ Jeżelibym mógł zyskać posłuchanie Panów trybunów i wasze, poczciwi Obywatele, powiedziałbym słowo Lub dwa najwięcej, co by was o inną Nie przyprawiło szkodę jak o stratę Kilku chwil czasu. SYCYNIUSZ Mówcież, panie, mówcie, Ale niedługo, bo nam pilno sprzątnąć Ten gad zdradziecki; wypędzić go grozi Niebezpieczeństwem, trzymać go zaś w mieście Grozi nam śmiercią, stanęło więc, że ma Zginąć tej nocy. MENENIUSZ Nie dajcie, bogowie, Aby nasz sławny Rzym, którego wdzięczność Dla zasłużonych dzieci swoich stoi W Jowisza nawet księdze zapisana, Na wzór wyrodnej matki miał dziś własny Płód swój pożerać. SYCYNIUSZ On jest chorobliwą Naroślą, którą gwałtem trzeba odciąć. MENENIUSZ O, on jest raczej chorym tylko członkiem, Odciąć go zgubnie, uleczyć go łatwo. Cóż on tak złego uczynił Rzymowi, Żeby aż na śmierć zasłużył? Że wrogów Naszych zabijał? Krew, którą utracił (A utracił jej, ręczę, o niejedną Uncję obficiej, niż jej dziś ma), krew ta Przelana była w obronie ojczyzny; Ma mu ojczyzna resztę jej odbierać? Taki postępek okryłby nas wszystkich, Co byśmy mogli zrobić to i ścierpieć, Wieczystym piętnem hańby. SYCYNIUSZ Stara piosnka. BRUTUS I na fałszywą nutę. Kiedy dobrze Służył ojczyźnie, wtedy go ojczyzna Umiała także cenić. MENENIUSZ Kiedy nogę Dotknie gangrena, dawne jej usługi Przestają już być cenione? BRUTUS Niczego Słuchać nie chcemy — idźcie go poszukać W jego mieszkaniu i wywlec go stamtąd, Aby się jego zaraźliwy oddech Dalej nie rozszedł. MENENIUSZ Jeszcze tylko słowo; Słowo, panowie. Ta tygrysia wściekłość, Poznawszy gorzkie skutki nierozważnej Swej porywczości, zechce poniewczasie Ołowiem sobie okowywać nogi. Złóżcie na niego sąd, inaczej bowiem Powstaną partie (bo on ma przyjaciół) I wielki nasz Rzym runie w waśni Rzymian. BRUTUS Gdyby tak miało być… SYCYNIUSZ Co wasze prawisz! Nie wiemyż, jak on umie być posłusznym? Nie uderzyłże on naszych edylów? Nie targnąłże się na nas samych? Idźmy! MENENIUSZ Zważcie, że on się wychował w obozach, Odkąd mógł dźwignąć miecz, że się nie ćwiczył W cedzonej mowie, mąkę i otręby Razem pytluje. Pozwólcie mi działać: Pójdę do niego i biorę na siebie Skłonić go, żeby się stawił przed wami I wedle prawnych form usprawiedliwił Z zarzutów albo kaźń poniósł. PIERWSZY SENATOR Szlachetni Obrońcy ludu, to jest droga zgodna Z ludzkością, inna byłaby za krwawa; A końca naprzód nie można przewidzieć. SYCYNIUSZ Szlachetny Meneniuszu, bądźże waćpan W tej sprawie niby delegatem ludu. Mości panowie, złóżcie broń. BRUTUS Jednakże Nie rozpierzchajcie się. SYCYNIUSZ Idźcie na rynek; Tam, Meneniuszu, czekać na was będziem. Jeśli Marcjusza nam nie przyprowadzisz, Chwycim się pierwszej drogi. MENENIUSZ Przyprowadzę Go, przyprowadzę. Szanowni koledzy, Mogę na wasze liczyć uczestnictwo? Musi się stawić, inaczej najgorsze Skutki wynikną. PIERWSZY SENATOR Chętnie ci służymy. / Wychodzą. / SCENA DRUGA / Komnata w domu Koriolana. / / Wchodzi Koriolan z patrycjuszami. / KORIOLAN Niech się wkoło mnie, jak chcą, srożą, niech mi Stawią przed oczy sromotną śmierć w kole Albo u kopyt rozpędzonych koni; Niech na Tarpejską Skałę wsadzą jeszcze Dziesięć skał takich, aby dno przepaści Sięgało dalej, niż wzrok może dosiąc; Jeszcze i wtedy będę dla nich takim Samym, jak jestem. PIERWSZY PATRYCJUSZ Tym szlachetniej czynisz. KORIOLAN Zastanawia mnie to, że moja matka Nie okazuje mi teraz takiego Zadowolenia jak dawniej, a przecie Sama ich dawniej zwała poddańcami Z wełną pod strzyżę; istotami, które Na to są tylko, aby je kupować Za marny szeląg i za marny szeląg Sprzedawać; żeby szły na zgromadzenia Z odkrytą głową; żeby się gapiły, Słuchały, milcząc, i wpadały w podziw, Kiedy ktoś mego stopnia wstał i prawił O sprawach kraju! / Wchodzi Wolumnia. / O was mówię, matko. Dlaczegóż mnie chcesz widzieć uleglejszym? Chciałabyś, abym zaprzeczał sam sobie? O, powiedz raczej, że nie zaprzestaję Być tym, czym jestem. WOLUMNIA Synu, synu, synu! Trzeba ci było wprzód pozyskać władzę, Nimeś ją stracił. KORIOLAN Dajmy temu pokój. WOLUMNIA Byłbyś był łatwo mógł być tym, czym jesteś, Gdybyś być sobą mniej był usiłował. Nie postawiono by się tak na drodze Twoim widokom, gdybyś był dopiero Wtedy był pozór odrzucił, kiedy by Już nie zdołano stanąć ci na poprzek. KORIOLAN Niech im kat świeci! WOLUMNIA Niech ich spali nawet! / Wchodzi Meneniusz z senatorami. / MENENIUSZ Pójdź, pójdź! Za ostro się z nimi obszedłeś, Za opryskliwie; trzeba ci powrócić I złe naprawić. PIERWSZY SENATOR Nie ma środka; jeśli Tego nie zrobisz, nasze wielkie miasto Rozpadnie się i runie. WOLUMNIA Słuchaj rady; I ja mam serce nieugięte, ale Umysł mój zwraca czynność mego gniewu Na korzystniejsze drogi. MENENIUSZ Dobrze mówisz, Zacna matrono. Nimby on w ten sposób Stanąć miał przed tą trzodą w innym czasie, Nie omieszkałbym ja sam przywdziać zbroi, Którą już ledwie mogę dźwignąć; ale W obecnym razie krok ten jest niezbędny Jako lekarstwo w gwałtownej chorobie Czasu, potrzebne dla całego państwa. KORIOLAN Cóż mam uczynić? MENENIUSZ Wrócić do trybunów. KORIOLAN Dobrze; cóż potem? Cóż potem? MENENIUSZ Żałować Tego, coś wyrzekł. KORIOLAN Żałować? Przed nimi? Nie mógłbym tego przed obliczem bogów, A mam żałować przed nimi? WOLUMNIA Mój synu, Za niezawisły masz sposób myślenia: Piękny to przymiot, ale niebezpieczny W niektórych razach ostatecznych. Nieraz Z ust twych słyszałam, że honor i zręczność, Na wzór przyjaciół nierozłącznych, w parze Chodzą na wojnie; jeśli tak jest, powiedz, Czym może jedno drugiemu zaszkodzić W czasie pokoju, że je w nim rozdzielasz? KORIOLAN Przestańcie, matko. MENENIUSZ Dobre zapytanie. WOLUMNIA Jeśli na wojnie zgadza się z honorem Wydawać się tym, czym się w gruncie nie jest I k'temu zręczność przyzywać na pomoc: Dlaczegoż by mniej miało być godziwym Honor z zręcznością spleść w czasie pokoju, Kiedy tak wojna, jak pokój zarówno Obu tych zalet wymaga? KORIOLAN O matko, Dlaczegóż przy tym obstajesz? WOLUMNIA Bo teraz Masz się odezwać do ludu nie wedle Własnego zdania i poszeptu serca, Ale takimi słowy, które będą Języka twego nieprawymi dziećmi; Głoskami, które z przekonaniem twoim Nie będą nic mieć wspólnego. Nie bardziej Ci to ubliży niż wejście do miasta Wskutek uprzejmej odezwy, bez czego Nie uniknąłbyś niebezpieczeństw walki I krwi rozlewu. Byłabym zaiste W sprzeczności z sobą, gdybym się wahała Tak honorowo postąpić w potrzebie, W której by los mój lub moich najbliższych Był narażony. W tej potrzebie teraz Jestem ja, żona twa, syn, szlachta, senat — A ty ludowi wolisz pokazywać Zmarszczone czoło niż pozorny uśmiech, Którym byś kupić mógł jego przychylność I zabezpieczyć tym samym nas wszystkich Od nieochybnej ruiny. MENENIUSZ Szlachetna Matko Rzymianko! Pójdź, pójdź z nami; przemów Do nich uprzejmie: tym sposobem zdołasz Nie tylko zakląć złe dziś nam grożące, Lecz i odzyskać to, cośmy stracili. WOLUMNIA Uczyń tak, synu, proszę cię, pójdź do nich Z tą czapką w ręku; unieś ją do góry, Pocałuj ziemię kolanami (w takich Bowiem okazjach gesta są wymową, A oczy gminu wrażliwsze niż uszy), Kiwaj im głową, aby pomyśleli, Że twarde serce twe skruszało, zmiękło Jako dojrzała morwowa jagoda, Którą najmniejszy wiatr strząsa. Lub wreszcie Powiedz im, żeś jest żołnierzem, że będąc W bitwach i w wrzawie wychowanym, nie masz Tego łatwego, słodkiego obejścia, Które właściwie, jak to sam przyznajesz, Mieć byś powinien; a którego oni Właściwie mogą od ciebie wymagać, Skoro się starasz o ich względy. Wszakże Uczynisz wszystko, co będzie w twej mocy, Ażeby się im nadal przypodobać. MENENIUSZ Weź się w ten sposób do rzeczy, a wszystkich Sobie zniewolisz; bo tacy prostacy Równie pochopni są do przebaczenia, Gdy ich pogłaszczesz, jak skorzy do krzyków O lada bzdurstwo. WOLUMNIA Jeszcze raz cię proszę, Posłuchaj rady i pójdź do nich, chociaż Wiem, że wolałbyś za nieprzyjacielem W ognistą otchłań skoczyć niż mu w chłodzie O włos pochlebić. Otóż i Kominiusz. / Wchodzi Kominiusz. / KOMINIUSZ Byłem na rynku; wypada ci śpiesznie Zebrać stronników lub szukać ucieczki W zimnej krwi albo oddaleniu. Wszystko Wre przeciw tobie. MENENIUSZ Niech jeno uprzejmie Do nich przemówi. KOMINIUSZ To by wprawdzie mogło Zaradzić złemu, ale czy on tylko Potrafi zdobyć się na to? WOLUMNIA Powinien, Musi się zdobyć. Zaklinam cię, synu: Powiedz, żeś gotów, i idź to uczynić. KORIOLAN Mam więc pójść ciemię odkrywać przed nimi? Podłymi usty szlachetnemu sercu Kłamstwo zadawać, że się musi, temu Poddać spokojnie? Dobrze, niech tak będzie. Gdyby atoli tylko szło o stratę Tej jednej ziemi bryłki, Marcjusza, Niechby ją starli w proch i rozrzucili Na cztery wiatry. Chodźmy już na rynek! Rolę mi taką dajecie, że nigdy Dobrze jej zagrać nie zdołam. MENENIUSZ Pójdź, my cię wesprzemy. WOLUMNIA Kochany synu, mówiłeś był dawniej, Że ci pochwały moje bodźcem były Na polu Marsa; niechajże cię one Zachęcą teraz do tej roli trudnej I tak dla ciebie nowej. KORIOLAN Dobrze więc, dobrze więc. Precz, męski duchu! Niech mnie duch sprośnej niewolnicy natchnie; Wojenne gardło moje, które dźwiękom Trąb wtórowało, niechaj się zamieni W cienką piszczałkę rzezańca lub niańki, Co dzieci lula! Niech szalbierski uśmiech Osiądzie na mych licach; łzy żakowskie Powloką szybę mych oczu! Niech w ustach Moich żebraczy język zabełkoce, Kolana moje, com je dotąd chyba, Pnąc się pod górę, zginał, niech się zniżą Jak u charłaka, co bierze jałmużnę! Nie, nie, nie zrobię tego: bo musiałbym Przestać czcić godność własną i grą ciała Wdrażać swój umysł do najostatniejszej W świecie podłości. WOLUMNIA Jak ci się podoba, Żebrać od ciebie większą jest zakałą Dla mnie niż od nich dla ciebie. Zgub wszystko; Daj matce doznać skutków dumy twojej! Wolę to niż się obawiać zgubnego Twego uporu, bo pogardzam śmiercią Tak samo jak ty. Rób, co chcesz. Odwaga, Którą się pysznisz, moją jest; tyś z moim Mlekiem ją wyssał, ale duma twoja Wyłączną twoją własnością. KORIOLAN O matko, Idę na rynek. Bądź zadowolona, Przestań mnie winić. Jak szachraj wyłudzę Ich dobre względy, jak kuglarz podchwycę Serc ich życzliwość i wrócę do ciebie Pieścidłem wszystkich rzemieślników Rzymu. Oto już idę, patrz. Pozdrów mą żonę. Wrócę konsulem lub zwątpię na zawsze, Aby mój język na drodze pochlebstwa Mógł kiedy czego dokazać. WOLUMNIA Masz wszelką Wolność. / Wychodzi. / KOMINIUSZ Dalejże, dalej; trybunowie Czekają na cię; uzbrój się w łagodność. Bo oni mają, jak słyszę, wystąpić Z oskarżeniami gorszymi niż dotąd. KORIOLAN Łagodność jest więc hasłem. Dobrze, idźmy. Niech mnie oskarżą, jak chcą, ja odbiję Ich oskarżenia, jak mi honor każe. MENENIUSZ Tylko łagodnie. KORIOLAN O, tak, tak, łagodnie! / Wychodzą. / SCENA TRZECIA / Tamże. Forum. / / Wchodzą Sycyniusz i Brutus. / BRUTUS Bijmy w to, że on chce sobie przywłaszczyć Tyrańską władzę. Jeśli nam w tym ujdzie, Przywiedźmy jego nienawiść do ludu; I to, że zdobycz, wzięta na Ancjatach, Jeszcze nie była rozdzielona. / Wchodzi Edyl. / Jakże, Czy przyjdzie? EDYL Idzie już. BRUTUS Z kim? EDYL Z Meneniuszem I z pewną liczbą senatorów, którzy Mu są życzliwi. BRUTUS Czy masz szczegółowy Spis wszystkich głosów przez nas zwerbowanych? EDYL Mam go tu; oto jest. BRUTUS Sąli spisane Porządkiem cechów? EDYL Tak jest. BRUTUS Idźcie teraz Wezwać w to miejsce gminy, skoro powiem: „Tak ma być z mocy praw i woli ludu”, Czyli to będzie śmierć, sztrof czy wygnanie. Niech, jeśli powiem: „Śmierć”, chórem: „Śmierć” krzyczą, „Sztrof”, jeśli powiem: „Sztrof”, „Wygnanie”, jeśli Powiem: „Wygnanie”, obstając przy dawnej Prerogatywie swojej i legalnej W tej mierze władzy. EDYL Powiem im. BRUTUS A skoro Raz zaczną krzyczeć, niech nie poprzestają, Owszem, z całego gardła wrzeszczą, nagląc O przyspieszenie wydanego przez nas Wyroku. EDYL Bardzo dobrze. SYCYNIUSZ Niech się niczym Zmiękczyć nie dają i bacznymi będą Na wszelkie nasze skinienia. BRUTUS Spiesz po nich. / Wychodzi Edyl. / Od razu wprawmy go w wściekłość. On przywykł Zwycięsko wszelki pokonywać opór, Żadnym się nie da powściągnąć wędzidłem, Jak weźmie na kieł, wypowie nam wszystko, Co tylko ślina mu poda, a wtedy Będziemy go mieć w punkcie pożądanym, Żeby mu prawnie kark skręcić. SYCYNIUSZ Nadchodzi. / Koriolan, Meneniusz, Kominiusz, senatorowie i patrycjusze wchodzą. / MENENIUSZ Tylko spokojnie, błagam cię. KORIOLAN Spokojny Będę jak szkapa, która za garść paszy Furę gałganów ciągnie. Niech bogowie Stale w opiece twojej utrzymują Nasz Rzym i krzesła sędziowskie osadzą Zacnymi ludźmi, niech pomiędzy nami Zaszczepią miłość! Obszerne świątynie Nasze napełnią łaską, a ulice Błogim widokiem zgody! PIERWSZY SENATOR Amen, amen. MENENIUSZ Piękne zaiste życzenie! / Edyl wraca z tłumem obywateli. / SYCYNIUSZ Obywatele, przystąpcie! EDYL Słuchajcie Waszych trybunów, uciszcie się: baczność! KORIOLAN Słuchajcie mnie wprzód. OBAJ TRYBUNOWIE Dobrze, mów. Milczenie! KORIOLAN Nie będę więcej badany? Czy na tym Skończy się wszystko? SYCYNIUSZ Ja się ciebie pytam, Czy się poddajesz wyrokowi ludu, Czy chcesz szanować jego urzędników I czyś jest gotów ponieść zgodną z prawem Karę za winy, które ci niebawem Dowiedzionymi będą. KORIOLAN Jestem gotów. MENENIUSZ Słyszycie, obywatele, on mówi, Że gotów. Weźcie na uwagę jego Wojenne czyny, pomyślcie o jego Szerokich bliznach, które wyglądają Jako grobowce na cmentarzu. KORIOLAN Furda! To są draśnięcia, szramy śmiechu warte. MENENIUSZ Zważcie następnie, że gdy w jego mowie Nie przebija się obywatel, żołnierz Stoi przed wami. Nie bierzcie przyszorstkich Jego wyrażeń za objaw niechęci, Jeno, jak rzekłem, za sposób mówienia, Który przystoi żołnierzowi bardziej Niż urażanie się wam. KOMINIUSZ Nie inaczej. KORIOLAN Jakiż jest powód, że zostawszy świeżo Za wspólną zgodą obrany konsulem, Doznaję teraz tak wielkiej obelgi, Iż mi tę godność odbieracie? SYCYNIUSZ Zanim Ci odpowiemy, ty nam odpowiadaj. KORIOLAN Mówcie więc, ani słowa, powinienem. SYCYNIUSZ Oskarżamy cię, żeś się kusił odjąć Rzymowi jego starodawne prawa I sam zagarnąć despotyczną władzę. Dopuściłeś się przez to zdrady ludu. KORIOLAN Co? Zdrady? MENENIUSZ Tylko bez gniewu, przyrzekłeś… KORIOLAN Żeby z najgłębszych otchłani piekielnych Ognie zionęły na ten lud! Ja zdrajca! Bezwstydny, fałszem przesiąkły trybunie! Choćby w twych oczach pięćdziesiąt tysięcy Środków zagłady siedziało, w twym ręku Tyleż milionów, w kłamliwych twych ustach Dwa razy tyle, jeszcze bym ci w oczy Powiedział: „Kłamiesz!”, tak śmiało, jak śmiało Zanoszę modły do bogów. SYCYNIUSZ Czy słyszysz, Ludu? OBYWATELE Na skałę z nim, na skałę z nim! SYCYNIUSZ Cicho! Nie mamy potrzeby przywodzić Na potępienie go niczego więcej. Jego postępki, jego słowa dosyć Świadczą w tej mierze. Widzieliście sami, Jak się na waszych targnął urzędników, Siłą się oparł prawu. Słyszeliście, Jak wam złorzeczył i tu nawet bluźnił Tym, których prawa władza ma stanowić O jego losie. Te wszystkie przestępstwa Tak kapitalne, już go czynią godnym Najsromotniejszej śmierci. BRUTUS Bacząc wszakże, Że względem Rzymu położył zasługi… KORIOLAN Co tam waść pleciesz o zasługach? BRUTUS Mówię, O czym wiem… KORIOLAN Waść wiesz? MENENIUSZ Także dotrzymujesz Danego matce przyrzeczenia? KOMINIUSZ Miejże Wzgląd przecie. KORIOLAN Nie chcę już na nic mieć względu, Niechaj wyrzekną wyrok, niech mnie skażą Na śmierć z Tarpejskiej Skały, na wygnanie, Na dożywotnie tułactwo, na zdarcie Skóry czy nawet usychanie z głodu W lochu, o jednym nędznym ziarnku dziennie, Nie opłaciłbym jednym dobrym słowem Ich przyzwolenia anibym za wszystkie Dary ich łaski nie krępował dłużej Mojego męstwa, choćbym je ryczałtem Mógł u nich kupić za marne „dzień dobry”. SYCYNIUSZ Z powodu przeto, że różnymi czasy Uwłaczał ludu powadze, szukając Środków odjęcia mu władzy, jak tego Świeży dał dowód, podniósłszy zbrodniczo Rękę nie tylko wobec nietykalnej Sprawiedliwości, ale co ważniejsza, Na samychże jej wykonawców: W imieniu ludu i z mocy służących Nam atrybucji trybunalnej władzy, Wypędzamy go z miasta jednocześnie Z tym wyrzeczeniem: nie wolno mu odtąd Pod karą śmierci wstąpić w bramy Rzymu. Taka jest wola ludu, tak ma być. OBYWATELE Tak ma być! Precz z nim! Niech będzie wygnany! Tak ma być! KOMINIUSZ Posłuchajcie mnie, moi przyjaciele! SYCYNIUSZ Wyrok już zapadł, już po wszystkim. KOMINIUSZ Słowo! Byłem konsulem i mogę na sobie Pokazać znaki nieprzyjaciół Rzymu, Kocham ojczyznę uczuciem gorętszym, Świętszym i głębszym niż własne me życie, Drogą mą żonę, owoc jej żywota, Skarb mego rodu. Jeżeli obecnie O tym nadmieniam… SYCYNIUSZ Wiemy, dokąd zmierzasz. Cóż tedy? BRUTUS Nie ma tu o czym już mówić, Wygnany został jako nieprzyjaciel Ludu i kraju, niechże się wynosi. Tak ma być. OBYWATELE Tak ma być! Tak ma być! Precz z nim! KORIOLAN Podła, wrzaskliwa psiarnio, której tchnienie Jest dla mnie tym, czym wyziew zgniłych bagien Której przychylność tyle u mnie warta, Ile pobliskość ścierw nie pogrzebionych, Zarażająca mi powietrze. Ja to, Ja ci powiadam: Precz ode mnie! Zostań, Marnij tu w swoim niedołęstwie! Niech was Najmniejszy szelest wskroś przejmuje dreszczem! Widok wiejących piór nieprzyjacielskich Niechaj was w rozpacz wprawia! Używajcie Z całą swobodą władzy wypędzania Obrońców waszych, aż was wreszcie wasza Głupota, która nie widzi, nie czując, I nie ma nawet prostego instynktu Własnego dobra, odda w obce ręce, Które was w kluby wezmą jako bydło Nie wydobywszy miecza! Gardząc wami, Z wzgardą odwracam się od tego miasta. Jest ci gdzie indziej jeszcze świat! / Koriolan, Kominiusz, Meneniusz, senatorowie i patrycjusze wychodzą. / EDYLOWIE Poszedł już, poszedł wróg ludu! OBYWATELE Wróg nasz wygnany, poszedł już! Ha! ha! / Lud wydaje okrzyki i rzuca czapki w górę. / SYCYNIUSZ Idźcie w trop za nim aż do bram, Urągajcie mu, jak on wam urągał, Oddajcie mu wet za wet, nam zaś dajcie Dla bezpieczeństwa straż przez miasto. OBYWATELE Idźmy, Odprowadźmy go do bram. Niech bogowie Strzegą dni naszych szlachetnych trybunów! / Wychodzą. / AKT CZWARTY SCENA PIERWSZA / Tamże. Przed bramą miasta. / / Koriolan, Wolumnia, Wirgilia, Meneniusz, Kominiusz wchodzą z orszakiem młodych patrycjuszów. / KORIOLAN Połóżcie tamę łzom, bądźcie mi zdrowi; Tysiącznogłowy zwierz rogami swymi Wybódł mnie z moich progów. Ejże, matko, Gdzież jest twój dawny hart? Nieraz mawiałaś, Że przeciwności są próbnym kamieniem Tęgości ducha; że los pospolity Znośnym być może pospolitym ludziom; Że kiedy morze jest spokojne, wtedy Każda łódź śmiało płynie; że im cięższe Ciosy fortuny, tym chlubniejsze rany, Jeśli je znosim mężnie i roztropnie. Tyś we mnie takie wpoiła zasady, Które przejęte nimi serce mogły Niezwyciężonym uczynić. WIRGILIA O bogi! KORIOLAN Przestań, kobieto, proszę cię. WOLUMNIA Niech czarna Zaraza spadnie na ten lud i wszystkie Warsztaty jego przepadną! KORIOLAN Cóż z tego? Będą mnie cenić, gdy mnie mieć nie będą. Matko, zbierz w sobie ów duch, za którego Wzniosłym natchnieniem mawiałaś mi nieraz, Że gdybyś była żoną Herkulesa, Byłabyś była część jego prac wzięła Na swój rachunek, aby tym sposobem Ulżyć mężowi trudów. Kominiuszu, Nie smuć się, bądź zdrów! Żono moja! Matko! Żegnam was! Jeszcze mi będzie się szczęścić. I ty, mój stary, wierny Meneniuszu! Łzy twoje słońsze są niż łzy u młodych, Mogą ci strawić wzrok. Dawny mój wodzu! Widziałem nieraz twoją nieugiętość, I tyś był nieraz świadkiem takich rzeczy, Na których widok serce mogło stwardnieć, Powiedz tym smutnym niewiastom, że szlochać Nad nieszczęściami nieuniknionymi Równie jest zdrożnym, jak z nich się naśmiewać. Matko, wiesz dobrze, że niebezpieczeństwa Moje kończyły się dotychczas zawsze Twoją pociechą; ufaj w to i nadal, Chociaż sam jeden idę w świat (jakoby Do odludnego legowiska smoka, Który dokoła szerzy postrach, wszakże Bardziej w podaniach niż w rzeczy istnieje), Wiedz, że się wzniosę ponad pospolitość, Jeśli zaś tego nie dokonam, padnę W sidłach zdradzieckich intryg. WOLUMNIA Drogi synu! Gdzież się chcesz udać? Weź z sobą na jaki Czas Kominiusza, postanów coś naprzód Zamiast się puszczać na dzikie koleje Ślepego trafu. KORIOLAN Bogom się oddaję. KOMINIUSZ Ja cię przez miesiąc nie opuszczę, razem Będziemy radzić, gdzie stale zamieszkasz, Abyś mógł słyszeć o swoich i oni Wzajem o tobie, a gdy czas nastręczy Sposobną porę, w której byś mógł wrócić, Abyśmy wtedy nie potrzebowali Pojedynczego po szerokim świecie Szukać człowieka i nie utracili Korzyści, które nieobecnych zawsze Chybiają. KORIOLAN Bądźcie zdrowi! Kominiuszu! Jesteś już letni i syty wojennych Biesiad, nie tobie tułać się po świecie Z kimś, co ma jeszcze niestargane siły; Przyjmuję twoje towarzystwo tylko Do bramy. Luba żono, droga matko, Cni przyjaciele, pójdźcie! Jak odejdę, Poślijcie za mną nieme pożegnania I uśmiechnijcie się. Pójdźcie! Choć będę Z daleka od was, zawsze mieć będziecie Ode mnie wieści i nigdy inaczej Nie usłyszycie o mnie jak w sposobie Godnym przeszłości mojej. MENENIUSZ To mi mowa: Aż miło słuchać! No, no, dość już tego; Idźmy, otrzyjmy łzy! Gdybym mógł strząsnąć Jakich dziesiątek lat z tych starych kości, Wszędzie bym poszedł za tobą. KORIOLAN Daj rękę: Idźmy. / Wychodzą. / SCENA DRUGA / Tamże. Ulica w pobliskości bramy. / / Sycyniusz i Brutus wchodzą z Edylem. / SYCYNIUSZ Każ im się rozejść, już go nie ma w mieście. Nie posuwajmy się dalej. Stronnicy Jego ze szlachty krzywo na nas patrzą. BRUTUS Pokazaliśmy im, co możem; teraz, Dopiąwszy swego, trzeba nam się wydać Pokorniejszymi naprzeciw tych panów, Niżeśmy byli przed dopięciem. SYCYNIUSZ Każ się Rozejść ludowi: powiedz mu, że jego Wróg już ustąpił i że jego prawa Znów odzyskały moc. BRUTUS Rozpuść ich zaraz. / Edyl wychodzi. Wolumnia, Wirgilia i Meneniusz wchodzą. / Oto nadchodzi jego matka. SYCYNIUSZ Zejdźmy Jej z drogi. BRUTUS Czemu? SYCYNIUSZ Oszalała, mówią. BRUTUS Już nas spostrzegli; idźmy swoją drogą. WOLUMNIA Ha, to wy! Niech was kaźń niebios przywali Za wasze dzieło! MENENIUSZ Ciszej, ciszej! WOLUMNIA Gdybym Mogła płacz wstrzymać, usłyszelibyście… Lecz posłuchajcie i tak. / do Brutusa, który chce odejść / Zostań. WIRGILIA / do Sycyniusza / Zostań. Czemuż nie mogę tak samo powiedzieć Do mego męża! SYCYNIUSZ Azaliż jesteście Męskiego rodu? WOLUMNIA Tak, głupcze. Ot głupiec! Czyliż to ojciec mój nie był mężczyzną? Mamże się tego rumienić? — Nikczemny, Lisi wyrodku, tyżeś to się ważył Wygnać człowieka, który w sprawie Rzymu Orężem swoim więcej zadał ciosów, Niżeś ty twoim językiem słów spłodził. SYCYNIUSZ O dobre nieba! WOLUMNIA I to szlachetniejszych Ciosów niżeli ty słów, z dobrem Rzymu. Słuchaj no: ale nie, poczekaj jednak: Chciałabym, żeby mój syn był w Arabii I miał przed sobą całe twoje plemię, A w ręku swój miecz. SYCYNIUSZ Cóż by stąd wynikło? WIRGILIA Co? Położyłby on od razu, pewnie, Koniec twojemu pokoleniu. WOLUMNIA Temu Gniazdu bękartów! Tak szlachetny człowiek, Za tyle zasług! MENENIUSZ Dajcie pokój, idźmy. SYCYNIUSZ Żałuję, że tak nie skończył, jak zaczął, I że związawszy tak chwalebny węzeł Sam go rozwiązał potem. BRUTUS Żałujemy. WOLUMNIA Żałosne dusze! A któż to, jeżeli Nie wy, podbechtał przeciw niemu motłoch? To bydło, które o jego wartości Tyle jest w stanie osądzić, ile ja O niezbadanych tajemnicach niebios. BRUTUS Prosim, was, panie, pozwólcie nam odejść. WOLUMNIA Proszę cię, panie, odejdź. Spełniliście Czyn bohaterski, triumfujcież teraz; Ale pomnijcie, że jako Kapitol Przenosi czołem niskie strzechy Rzymu, Tak syn mój (mąż tej szlachetnej niewiasty, Co ją widzicie tu) przenosi duchem Wszystkich was w rumel wziętych. BRUTUS Dobrze, dobrze: Już idziem. SYCYNIUSZ Czegóż tu stoim, u licha, Za cel przekąsów szalonej niewiasty? Idźmy. WOLUMNIA Zabierzcie z tobą modły moje. / Trybunowie odchodzą. / Rada bym, żeby bogowie nie mieli Nic do czynienia więcej, jeno spełniać Moje przekleństwa! Gdybym tych nędzników Raz na dzień tylko mogła mieć przed sobą, Pozbyłabym się wnet tego ciężaru. Który mi tłoczy serce. MENENIUSZ Obeszłyście Się walnie z nimi, i słusznie: a teraz Podobaż się wam spożyć w moim domu Małą wieczerzę? WOLUMNIA Gniew jest moją karmią: Sama się trawię i głodową śmiercią Umrę z sytości. Pójdź, córko; zaniechaj Tych niedołężnych, nadaremnych żalów; Rozpaczaj tak jak ja, na wzór Junony Wrąc gniewem. Pójdź, pójdź. MENENIUSZ Hańba ci, o Rzymie! / Wychodzą. / SCENA TRZECIA / Droga pomiędzy Rzymem a Ancjum. / / Z dwóch stron przeciwnych wchodzą Rzymianin i Wolsk i spotykają się pośrodku. / RZYMIANIN Znam cię i jestem ci znany: nazwisko twoje Adrian, jeśli się nie mylę. WOLSK W istocie tak mnie zowią, ale wasza osoba wyszła mi z pamięci. RZYMIANIN Rzymianinem jestem, ale jak ty, służę przeciw Rzymowi; nie poznajeszże mnie teraz? WOLSK Nikanor? Wszakże tak? RZYMIANIN Ten sam, do usług. WOLSK Większą miałeś brodę, kiedym cię widział po raz ostatni, ale mowa twoja uwydatnia rysy twojej twarzy: Cóż tam nowego w Rzymie? Mam polecenie od wolscyjskiego rządu dowiedzieć się, co się u was dzieje! Oszczędziłeś mi dzień drogi. RZYMIANIN W Rzymie były niespokojności: lud powstał przeciwko senatorom, patrycjuszom i szlachcie. WOLSK Były? A więc się już skończyły? Rząd nasz nic nie wie o tym i czyni wielkie przygotowania do wojny, spodziewając się ich zejść w samym zapale rozruchu. RZYMIANIN Gorączka już minęła, ale najmniejsza okazja może ją wzmóc na nowo, bo szlachta tak żywo wzięła do serca wygnanie poczciwego Koriolana, że bardzo myśli o odebraniu wszelkiej władz ludowi i skasowaniu na zawsze trybunów. Tli to tak, powiadam waszmości, i niewiele brakuje do gwałtownego wybuchu. WOLSK Koriolan wygnany? RZYMIANIN Wygnany, bracie. WOLSK Mile przyjęty będziesz z tą wieścią, Nikanorze. RZYMIANIN Pora wam jest przyjazna: słyszałem, że cudzą żonę najłatwiej uwieść wtedy, kiedy się z mężem poróżni. Wasz mężny Tullus Aufidiusz poradzi sobie w tej wojnie bez wielkiego trudu, skoro Rzymowi ubył taki jak Koriolan obrońca. WOLSK Nie zaśpi też pewnie sprawy. Poczytuję sobie za szczęście, żem się z waszmością tak przypadkowo zdybał; uwalniasz mnie od dalszych zachodów i stawiasz mnie w możności towarzyszenia ci. RZYMIANIN Opowiem ci w ciągu drogi dziwne rzeczy o Rzymie; wszystkie się składają na waszą korzyść. Powiadasz więc, że macie armię w pogotowiu? WOLSK I to prawdziwie królewską. Już setnicy z centuriami swymi są zaciągnięci, żołd im z góry zapłacono, czekają tylko na rozkaz do pochodu. RZYMIANIN Cieszę się, słysząc o takowej ich gotowości, i tuszę, że moje przybycie tym mniej im pozwoli stać nieczynnie. Niechże się święci nasze spotkanie; serdeczniem rad z towarzystwa waszmości. WOLSK Uprzedzasz mnie waszmość; dla mnie to radość, że mu mogę służyć. RZYMIANIN Idźmy teraz razem. / Wychodzą. / SCENA CZWARTA / Ancjum. Przed domem Aufidiusza. / / Koriolan w pospolitej odzieży przebrany i osłonięty. / KORIOLAN Porządne to jest miasto, ten gród Ancjum; O grodzie, ja to jestem, ten sam, który Twoje niewiasty przywiódł o wdowieństwo; Przed którym w wirze bitwy padł i skonał Niejeden dziedzic tych pięknych budowli. Nie poznaj ty mnie, boby mnie inaczej Twe białogłowy rożnami zakłuły, A chłopcy twoi ukamienowali W pigmejskiej bitwie. / Obywatel wchodzi. / Bądź pozdrowion, panie. OBYWATEL Nawzajem. KORIOLAN Wskażcie mi, jeżeli łaska, Gdzie mieszka wielki Aufidiusz. Nie wiecie, Czy jest on w Ancjum? OBYWATEL Jest i teraz właśnie Wyprawia ucztę panom Rady. KORIOLAN Gdzie jest Dom jego, chciejcie mi, proszę, pokazać? OBYWATEL Ot tu, przed wami. KORIOLAN Dziękuję waszmości. / Obywatel wychodzi. / O świecie, dziwne są twoje koleje! Najprzywiązańsi przyjaciele, którzy W dwojgu łon jedno zdali się mieć serce, Których godziny, łoże, mienie, jadło, Prace, uciechy, wszystko było wspólne, Którzy w miłości byli nierozdzielni Jako bliźnięta, nagle skutkiem sporu O rzecz niewartą szeląga wpadają W najzapalczywszą ku sobie nieprzyjaźń. A z drugiej strony najnieubłagańsi Nieprzyjaciele, którym jadowite Szepty zawiści i przemyśliwania, Jakby mógł jeden drugiemu zaszkodzić, Sen przerywały dla bzdurstwa, o którym Wspomnieć nie warto, zmieniają się nagle W najzagorzalszych przyjaciół i ściśle Jednoczą z sobą byt i całą przyszłość. Tak się ma właśnie ze mną: nienawidzę Miejsc mych rodzinnych, a kocham to miasto, Którego dotąd byłem wrogiem. Wnijdźmy, Zabijeli mnie, sprawiedliwie zrobi; Zostawili mnie przy życiu, wyświadczę Przysługi jego ojczyźnie. / Wychodzi. / SCENA PIĄTA / Tamże. Sala w domu Aufidiusza. / / Muzyka z zewnątrz. Jeden z miejscowych sług wchodzi. / PIERWSZY SŁUGA Wina, wina, wina! Cóż to za usługa, czy nasi ludzie posnęli? / Drugi sługa wchodzi. / DRUGI SŁUGA Gdzie Kotus? Pan go woła. Kotusie! / Koriolan wchodzi. / KORIOLAN Piękny dom, miły zapach uczty wonie, Lecz jam do gościa niepodobny. / Pierwszy sługa wraca. / PIERWSZY SŁUGA Czego chcesz, przyjacielu? Skąd jesteś? Nie ma tu miejsca dla ciebie, proszę cię, wyjdź za drzwi. / Wychodzi. / KORIOLAN Nie zasłużyłem na lepsze przyjęcie, Będąc, czym jestem. / Wchodzi Drugi sługa. / DRUGI SŁUGA Skąd waść? Czy odźwierny ma oczy z tyłu, że wpuszcza takie figury? Wynoś się, skąd przyszedłeś. KORIOLAN Precz! DRUGI SŁUGA Precz? Ty sam precz! KORIOLAN Jesteś naprzykrzony. DRUGI SŁUGA Jaki mi zuch! Zaraz ci lepiej rzecz przełożę. / Wchodzi Trzeci sługa. Pierwszy spotyka się z nim. / TRZECI SŁUGA Co to za człowiek? PIERWSZY SŁUGA Oryginał, jakiego nie widziałem, nie mogę się go pozbyć z domu; poproś no tu naszego pana. TRZECI SŁUGA Po coś tu przyszedł, człowieku? Radzę ci, nie zawadzaj tu dłużej. KORIOLAN Pozwólcie mi tu stać, moi panowie, Nie zrobię krzywdy waszemu ognisku. TRZECI SŁUGA Któż waść jesteś? KORIOLAN Szlachcic. TRZECI SŁUGA Podupadły, widać. KORIOLAN W istocie, podupadły. TRZECI SŁUGA Proszę cię, mój podupadły szlachcicu, obierz sobie inne stanowisko; tu nie ma miejsca dla waszmości, wynoś się, pókiś cały! KORIOLAN Precz, drabie! pilnuj twego obowiązku i idź się napaść szczątkami biesiady. / Odtrąca go. / TRZECI SŁUGA Cóż to? Nie chcesz? Idź no, kamracie, donieś panu, jakiego tu ma gościa. DRUGI SŁUGA Zaraz to zrobię. / Wychodzi. / TRZECI SŁUGA Gdzie mieszkasz? KORIOLAN Pod stropem. TRZECI SŁUGA Jakim? KORIOLAN Niebieskim. TRZECI SŁUGA Pod stropem niebieskim? KORIOLAN Wzdyć tak. TRZECI SŁUGA Gdzież jest ten strop? KORIOLAN W mieście wron i kawek. TRZECI SŁUGA W mieście wron i kawek? Patrzcie, co to za osioł! To mieszkasz i z gawronami? KORIOLAN Nie, nie jestem przecie sługą twego pana. TRZECI SŁUGA Mojego pana śmiesz zaczepiać? KORIOLAN Patrz, żebym twojej pani nie zaczepił; Dość tego: weź blat pod pachę i ruszaj! / Wypędza go. / / Aufidiusz wchodzi z Drugim sługą. / AUFIDIUSZ Gdzie jest ten człowiek? DRUGI SŁUGA Tu, panie: byłbym go wypchnął jak psa, gdybym się nie był obawiał harmideru narobić w pobliskości panów. AUFIDIUSZ Skąd jesteś? Czego chcesz? Jak się nazywasz? Czemu nie mówisz? Odpowiadaj, jak się Nazywasz? KORIOLAN / odsłaniając się / Jeśliś mnie jeszcze nie poznał, Tullusie, jeśli ci widok mej twarzy Nie mówi głośno, kim jestem, zaprawdę, Muszę ci moje wymienić nazwisko. AUFIDIUSZ Wymień je. / Słudzy oddalają się w głąb sceny. / KORIOLAN Jest to nazwisko niedźwięczne Dla ucha Wolsków, twarde i rażące Dla twego. AUFIDIUSZ Wymień je. Masz postać groźną, W twarzy twej jest coś rozkazującego; A choć pokrowiec twe podarte, widno, Że się szlachetny pod nim sprzęt ukrywa. Jak się nazywasz? KORIOLAN Przygotuj się zmarszczyć Czoło. Jeszcze mnie teraz nie poznajesz? AUFIDIUSZ Nie, nie poznaję cię. Jak się nazywasz? KORIOLAN Nazwisko moje, Tullusie, jest Marcjusz. Jam to ów Kajus Marcjusz, który Wolskom, A w szczególności tobie, tyle ciężkich Krzywd i klęsk zadał, na poparcie czego Posłużyć może nazwa Koriolana, Którą mi dano. W nagrodę przebytych Mozolnych trudów, srogich niebezpieczeństw I krwi przelanej za niewdzięczną ziemię Zyskałem tylko ten przydomek: hasło Twej sprawiedliwej ku mnie nienawiści. Krom tego miana nic mi nie zostało. Dzikość i zawiść ludu, ośmielona Ustąpieniami chwiejącej się szlachty, Niedbałej o mnie, pochłonęła resztę I przyprawiła mnie o to, żem został Przez niewolniczą hałastrę sromotnie Wygnany z Rzymu. Ta to ostateczność Sprowadza mnie dziś do twego ogniska. Nie myśl, ażebym łudził się nadzieją, Że mi zachowasz życie; gdybym bowiem Lękał się śmierci, nikogo bym pewnie Na całym świecie nie unikał bardziej Niż ciebie. Staję tu nie w innym celu, Jeno ażebym się skwitował z tymi, Co mnie skrzywdzili. Jeżeli więc w sercu Żywisz gniew, który by rad odwetować Własne twe krzywdy i zabliźnić rany Twojego kraju, masz sposobność. Przybierz Moją niedolę w pomoc doli twojej I użyj zemsty mojej za narzędzie Twojej korzyści; będę bowiem walczył Przeciwko mojej skażonej ojczyźnie Z całą wściekłością podziemnych zastępów. Jeżeli ci to jednak nie dogadza, Jeżeli syty walk i znojów nie chcesz Dalej próbować szczęścia, w takim razie Krótko rzecz możesz skończyć. Syty życia, Chętnie ci głowę podaję pod topór, Weź ją jak swoją, zmyj dawne urazy. Niedorzecznością byłoby z twej strony Nie wziąć jej, bacząc, żem cię od tak dawna Z zawziętą ścigał nienawiścią, z piersi Ojczyzny twojej beczki krwi wytoczył, Żyć bym mógł jeno ku twemu wstydowi, Jeślibym nie mógł żyć ku wyświadczeniu Przysług twej sprawie. AUFIDIUSZ O Marcjuszu, każde Z twych słów wyrwało z serca mego korzeń Dawnej niechęci. Choćby mi sam Jowisz Z głębi chmur boskie obwieszczając rzeczy Powiedział: „Tak jest”, nie dałbym mu większej Wiary niż tobie, szlachetny Marcjuszu. Pozwól mi objąć ramieniem to ciało, O które tylekroć razy miotałem Mą jesionową włócznię, aż jej drzazgi Lecące w górę zaćmiewały księżyc. Oto rękojeść miecza obejmując, Zobowiązuję się równie żarliwym Współzawodnikiem twoim być w przyjaźni, Jak mnie nim w boju znajdowałeś, kiedym Zajrząc ci sławy, występował na harc Doświadczać twego męstwa. Wiedz nasamprzód, Żem kochał dziewkę, którąm wziął za żonę. Żaden miłośnik nie wzdychał serdeczniej; Lecz teraz widząc tu ciebie, cny mężu, Radośniej skacze mi serce niż wówczas, Kiedym małżonkę moją po raz pierwszy Ujrzał wchodzącą w me progi. Tak, Marsie! A teraz dowiedz się, żeśmy na nowo Zebrali siły. Zakładałem sobie Raz jeszcze zmierzyć się z tobą i albo Tobie odrąbać tarczę od ramienia, Albo dać sobie odciąć ramię. Tyś mnie Dwanaście razy pokonał, za każdym Co noc marzyłem o spotkaniach z tobą. Stałeś przede mną we śnie, walczyliśmy, Gruchotaliśmy sobie wzajem hełmy, Chwytaliśmy się oburącz za gardło, I przebudzałem się martwy z rozpaczy, Że to był tylko sen. O tak, Marcjuszu, Choćbyśmy żadnych zajść nie mieli z Rzymem, Żadnych do niego uraz, za to jedno, Że ciebie wygnał, wielki bohaterze, Podnieślibyśmy całą naszą ludność Od lat dwunastu do siedemdziesięciu I jako wrzący potok wlelibyśmy Żar wojny w wnętrze niewdzięcznego kraju. Pójdź, pójdź i w dowód przyjacielskich uczuć Uściśnij ręce naszym senatorom, Którzy mnie przyszli pożegnać; nie później Bowiem jak jutro zamierzam się rzucić Na posiadłości wasze, choć nie zaraz Na samo miasto. KORIOLAN Wspierajcie mnie bogi! AUFIDIUSZ Jeżeli zatem chcesz, dostojny mężu, Sam sprawą zemsty twej kierować, przyjmij Połowę mojej władzy i postanów — Ile że jesteś bieglejszy w rzemiośle I bliżej zdolny ocenić silniejszą I słabszą stronę twej ziemi — którędy Mamy się udać i od czego zacząć: Czy zaraz do bram Rzymu zakołatać, Czy postrach rzucić, zanim ich zniszczymy, Pohulać pierwej w dalszych okolicach. Ale pójdź; pozwól, bym się przede wszystkim Przedstawił moim gościom, którzy z góry Na każde twoje zgodzą się żądanie. Witaj po tysiąc razy! Nigdyś nie był Nieprzyjacielem naszym w takim stopniu, Jak teraz jesteś przyjacielem, mimo Żeś niepoślednio był tym pierwszym. Podaj Mi rękę! Niechaj się święci ta chwila, W której cię mogę nazwać gościem moim. / Wychodzą Koriolan i Aufidiusz. / / Słudzy zbliżają się. / PIERWSZY SŁUGA Szczególne się rzeczy dzieją. DRUGI SŁUGA Świerzbiało mnie coś, żeby go poczęstować lagą, a jednak coś mi szeptało, że jego ubiór fałszywie mówi o jego osobie. PIERWSZY SŁUGA Cóż to on ma za rękę! Zakręcił mną w dwóch palcach jak ten, co frygę puszcza. DRUGI SŁUGA Wyczytałem mu ja z oczu, że w nim jest coś; miał on widocznie w twarzy coś takiego — nie wiem, jakby to powiedzieć. PIERWSZY SŁUGA W istocie, miał coś takiego, jak gdyby — niech mnie kaci porwą, jeżelim zaraz nie pomyślał — że w nim jest coś więcej, niż myślałem. DRUGI SŁUGA Dalipan, i ja to samo; po prostu mówiąc, nie ma na świecie równego mu człowieka. PIERWSZY SŁUGA I ja tak sądzę, ani większego żołnierza, chyba tylko jeden. DRUGI SŁUGA Kto, nasz pan? PIERWSZY SŁUGA Ani mowy o tym. DRUGI SŁUGA On wart sześciu takich. PIERWSZY SŁUGA Ejże, chyba nie tyle, ale że większy żołnierz, to pewna. DRUGI SŁUGA Prawdę powiedziawszy, nie wysłowię, jakby to można wyrazić, jednakże nasz wódz jedyny jest do obrony miasta. PIERWSZY SŁUGA Ba, i do szturmu. / Wchodzi Trzeci sługa. / TRZECI SŁUGA O mazgaje, o niedołęgi, wiecie, co wam powiem? PIERWSZY I DRUGI SŁUGA Co, co, co? Co takiego? Mów. TRZECI SŁUGA Nie chciałbym być Rzymianinem za nic w świecie, na jedno by mi wyszło być zbrodniarzem, co go na śmierć wiodą. PIERWSZY I DRUGI SŁUGA Dlaczegóż to? Dlaczego? TRZECI SŁUGA Dlaczego? A toć to jest ten, co tyle razy na kwaśne jabłko zbił naszego wodza — Kajus Marcjusz. PIERWSZY SŁUGA Na kwaśne jabłko naszego wodza? TRZECI SŁUGA Co tam kwaśne jabłko, ale że go nieraz pobił, to pewna. DRUGI SŁUGA Dajcie pokój, jesteśmy zgodni kamraci i dobrzy przyjaciele, stał on mu zawsze kością w gardle, sam to słyszałem z jego ust. PIERWSZY SŁUGA Prawdę mówiąc, dał on mu się nieraz we znaki. Pod Koriolami, na przykład, popłatał go i pokiereszował jak pieczeń. DRUGI SŁUGA Gdyby miał ludożerczą naturę, byłby go był upiekł i pożarł. PIERWSZY SŁUGA Cóż nam więcej powiesz? TRZECI SŁUGA Na rękach go tam noszą, jak gdyby był rodzonym synem i dziedzicem Marsa; sadowią go na najpierwszym miejscu przy sobie; senatorowie za lada słowem uniżają przed nim łysiny; sam nas wódz nadskakuje mu jak gach w zalotach, błogosławi go ręką i z wytrzeszczonym białkiem stoi na czatach jego słów. Ale esencją moich nowin jest to, że nasz wódz rozpadł się na dwie części i że jest tylko połową tego, czym był wczoraj, bo tamten zabrał drugą połowę na prośby i za zgodą całej kompanii. Powiada, że pójdzie natrzeć uszu tym, co bram Rzymu strzegą, że wszystko skosi przed sobą i wolną sobie utoruje drogę. DRUGI SŁUGA Bardzo on do tego podobny. Nie wyobrażam sobie człowieka, któremu by bardziej coś takiego z oczu patrzało. Jak powiedział, tak zrobi. TRZECI SŁUGA Nie ma kwestii, że zrobi; bo trzeba wam wiedzieć, moi panowie, że tyluż ma przyjaciół, co i nieprzyjaciół, tylko że owi przyjaciele, mówiąc między nami, nie śmią, widzicie, pokazać się, że tak powiem, jego przyjaciółmi, dopóki jest dyskredowany. PIERWSZY SŁUGA Dyskredowany! Co to znaczy? TRZECI SŁUGA Ale skoro zobaczą, że mu się grzebień podniósł i że mu krew nie skrzepła, powyłażą z kryjówek jak króliki po deszczu i skakać zaczną wkoło niego. PIERWSZY SŁUGA Rychłoż rozpocznie działanie? TRZECI SŁUGA Jutro, dziś, teraz, zaraz. Usłyszycie kotły dziś jeszcze po południu, będzie to niejako na wety; nie otrą ust, a już hasło zabrzmi. DRUGI SŁUGA Tak więc świat znowu się rozrucha. Pokój na to jest tylko, żeby żelazo rdzewiało, żeby się krawcy mnożyli i fabrykanci rymów. PIERWSZY SŁUGA Bodaj to wojna, i ja mówię; ona a pokój to tak jak dzień i noc, rześko na niej, ruchawo, głośno i swobodnie. A pokój to prawdziwy letarg, paraliż: ckliwy, głuchy, ospały, nieczuły, i więcej płodzi bękartów, niż wojna zabija ludzi. DRUGI SŁUGA Tak, tak, i jeżeli wojna pod pewnym względem może się zwać gwałcicielem, to niezaprzeczenie pokój śmiało można nazwać przyprawiaczem rogów. PIERWSZY SŁUGA I przyprawiaczem ludzi o to, że jedni drugich nienawidzą. TRZECI SŁUGA Racja zaś w tym, że wtedy mniej potrzebują jedni drugich. Niech więc żyje wojna! Kładę mieszek w zakład, że wkrótce Rzymianie tak będą tani jak Wolskowie! Wstają od stołu, wstają od stołu! WSZYSCY TRZEJ Śpieszmy, śpieszmy, śpieszmy! / Wybiegają. / SCENA SZÓSTA / Rzym. Plac publiczny. / / Wchodzą Sycyniusz i Brutus. / SYCYNIUSZ Nic coś nie słychać o nim, w każdym razie Nie mamy się go potrzeby obawiać. Pokój obecny i spokojność ludu, Który niedawno jeszcze tak się burzył, Bezsilnym czynią wszelki jego zamach. Świat idzie swoim trybem na przekorę Jego stronnikom, którzy by woleli, Aczkolwiek może z własną swoją szkodą, Widzieć wichrzące po ulicach tłumy Niżeli cichą czynność rzemieślnika Śpiewającego przy pracy i raźnie Zwijającego się koło warsztatu. / Wchodzi Meneniusz. / BRUTUS W poręśmy wzięli się do rzeczy. Wszak to Meneniusz. SYCYNIUSZ On sam. Od pewnego czasu Wygrzeczniał stary! Witaj, panie. MENENIUSZ Witam Waszmościów. SYCYNIUSZ Ten wasz Koriolan niewielką Jakoś po sobie próżnię pozostawił, Chybaby może między przyjaciółmi. Rzeczpospolita stoi i będzie, Choćby się nie wiem jak zżymał. MENENIUSZ Tak, jak jest, dobrze jest, byłoby jednak Nierównie lepiej, gdyby był miał władzę Nad sobą. SYCYNIUSZ Gdzież on się teraz obraca? Nie słyszeliście nic? MENENIUSZ Nic nie słyszałem. I jego matka, jego żona także Nic nie słyszały. / Wchodzi trzech czy czterech obywateli. / OBYWATELE Niech wam bogowie płacą! SYCYNIUSZ Dobry wieczór, Sąsiedzi. BRUTUS Dobry wieczór, dobry wieczór. PIERWSZY OBYWATEL Powinniśmy się z żonami i z dziećmi Na klęczkach dzień w dzień modlić za was. SYCYNIUSZ Żyjcie I prosperujcie! BRUTUS Bądźcie zdrowi. Gdyby Was był Koriolan tak jak my miłował! OBYWATELE Poruczamy was bogom. OBAJ TRYBUNOWIE Bądźcie zdrowi. / Wychodzą obywatele. / SYCYNIUSZ Lepsze to dzisiaj czasy i weselsze Niż owe, kiedy ciż sami ludziska Biegali, „gwałtu!” krzycząc. BRUTUS Kajus Marcjusz Niepospolitym, prawda, był żołnierzem, Ale zuchwałym nad wszelkie pojęcie, Dumnym, wyniosłym, samolubnym. SYCYNIUSZ Pełnym Uzurpatorskich uroszczeń. MENENIUSZ Nie sądzę. SYCYNIUSZ Bylibyśmy się o tym przekonali, Niech no by tylko był został konsulem. BRUTUS Bogowie strzegli nas i uchronili Rzym od tyranii. / Wchodzi Edyl. / EDYL Cześć wam, trybunowie. Jakiś niewolnik przytrzymany przez nas Wskutek badania zeznał, że Wolskowie Dwoma wojskami wtargnęli w granice Rzymu i z wściekłą zawziętością niszczą, Co tylko im się nawinie. MENENIUSZ Aufidiusz Nie traci czasu, widzę. Usłyszawszy O oddaleniu Marcjusza, na nowo Wystawia rogi, które, przytulone W skorupie, ruszyć się z miejsca nie śmiały, Dopóki Marcjusz bronił Rzymu. SYCYNIUSZ Co tam Waszmość nam prawisz o Marcjuszu? BRUTUS Każcie Wychłostać tego rozsiewacza bajek. To być nie może, Wolskowie by z nami Nie śmieli zerwać. MENENIUSZ Nie śmieliby zerwać? To być nie może? Że może być, mamy Przykłady, ja sam trzy razy widziałem Coś podobnego. Zanim ukarzecie Tego człowieka, dowiedzcie się wprzódy, Skąd on zaczerpnął tę wieść, moglibyście Go bowiem skrzywdzić, jeżeli rzetelną Prawdę podając, uprzedził was o tym, Co nam istotnie grozi. SYCYNIUSZ Przestań waćpan. To być nie może. BRUTUS To bajka wierutna. / Wchodzi Goniec. / GONIEC Szlachta w największym poruszeniu spieszy Do sali obrad, doszła ją wiadomość Przerażająca. SYCYNIUSZ To ten pies niewolnik. Wysypcie mu sto plag na środku rynku, On to narobił tego swym zeznaniem! On to. GONIEC Zeznanie tego niewolnika Sprawdza się, panie; oprócz tego chodzi Straszniejsza jeszcze wieść. SYCYNIUSZ Jeszcze straszniejsza? GONIEC Dość głośno mówią (o ile to prawda, Nie wiem), że Kajus Marcjusz w połączeniu Z Aufidiuszem znaczne wojska wiedzie Przeciw Rzymowi i przysięga zemstę Tak wielką, jak jest wielki przeciąg czasu Między najmłodszym a najstarszym wiekiem. SYCYNIUSZ Niepodobnego w tym nic nie ma. BRUTUS Jest to Po prostu wymysł, dążący do tego, Ażeby słabsi ludzie zapragnęli Mieć znów Marcjusza w Rzymie. SYCYNIUSZ Próżny fortel. MENENIUSZ Nie ma w tym ani cienia podobieństwa, On i Aufidiusz tak się z sobą zgodzą Jak najsprzeczniejsze żywioły. / Wchodzi Drugi goniec. / GONIEC Panowie! Senat was wzywa: masy wojsk pod wodzą Kaja Marcjusza i Aufidiusza Pustoszą naszą ziemię, już zajęły Znaczną część kraju, spaliwszy i wziąwszy, Co im stanęło na drodze. / Wchodzi Kominiusz. / KOMINIUSZ Cieszcie się z swego dzieła! MENENIUSZ Cóż się stało? KOMINIUSZ Dopomogliście gwałcić córy wasze, Dopomogliście, żeby wam na głowy Dachy zrzucano, żeby wam pod nosem Żony hańbiono! MENENIUSZ Nieba! Cóż się stało? KOMINIUSZ Żeby świątynie wasze do ostatniej Cegły runęły i owe swobody, O które tak wam chodziło, zmalały I znikczemniały tak, iżby je można W najlichszą dziurę wsadzić. MENENIUSZ Cóż się stało? Piękneście dzieło osnuli. Na bogi, Mów, co się stało? Jeżeliby Marcjusz Miał się połączyć z Wolskami… KOMINIUSZ Jeżeli! On jest bożyszczem ich, jest dla nich jakimś Wyższym jestestwem, które nie natura Wydała, ale jakieś inne bóstwo Z lepszego ludzi lejące metalu. Prowadzi ich, jak chce, a oni idą W trop za nim przeciw nam, frycom, tak ufnie Jak chłopcy, co za motylami gonią, Lub jak rzeźnicy idący na szlachtuz Muchy zabijać. MENENIUSZ Oto wasze dzieło, Wasze i waszej fartuchowej zgrai. Otóż to skutek waszego wspólnictwa Z tymi, co mają powalane łapy, A dech cuchnący czosnkiem. KOMINIUSZ On wam strząśnie Rzym na kark. MENENIUSZ Tak jak Herkules trząsł z drzewa Dojrzały owoc. Piękneście nam żniwo Zasieli! BRUTUS Ale czy to tylko prawda? KOMINIUSZ Czy prawda? Prędzej zbledniecie jak trupy, Niż się dowiecie o czym innym. Wszystkie Powiaty rokosz podnoszą radośnie. Kto się opiera odważnym szaleństwem, Śmiech tylko wzbudza i pada ofiarą Głupiej stałości. Można mu to zganić? Wy sami łącznie z wrogami waszymi Musicie przyznać mu słuszność. MENENIUSZ Jedynie Jego wspaniałość może nas ocalić. KOMINIUSZ I któż go o nią poprosi? Trybunom Wstyd nie otworzy ust, lud zasługuje Na jego litość tak jak wilk na litość Owczarza, jego przyjaciele także Nie mogą się z tym odezwać, bo gdyby Mu powiedzieli: „Oszczędź Rzym”, podobną Niesprawiedliwość by mu wyrządzili, Jak ci, co jego ściągnęli nienawiść, I okazaliby się przez to jego Nieprzyjaciółmi. MENENIUSZ Niestety, to prawda! Gdybym go widział podpalającego Mój dom, nie miałbym czoła mu powiedzieć: „Folguj”. Pięknieście nas wykierowali, Trzymając z stekiem partaczów! Piękneście Spartali dzieło! KOMINIUSZ Wyście to przywiedli Rzym o wstrząśnienie, któremu zaradzić Niepodobieństwem jest prawie. TRYBUNOWIE Nie mówcie, Że to my. MENENIUSZ Nie wy! Któż więc? Może senat? Myśmy sprzyjali mu, ale jak bydło Rozbrataliśmy szlachetność z szlachectwem, Ustąpiwszy wam i dawszy go z miasta Wysykać waszym szczekaczom. KOMINIUSZ Zawyją Oni wnet za nim. Tullus Aufidiusz, Pierwszy mąż po nim, słucha jego skinień, Jak gdyby jego był podwładnym. Rozpacz Jedyną tarczą jest, jedyną siłą, Jaką im możem przeciwstawić. / Wchodzi gromada obywateli. / MENENIUSZ Oto Szanowna gawiedź. Aufidiusz jest tedy Z nim razem? Wyście to zapowietrzyli Rzym, podrzucając swoje przepocone, Plugawe czapki, wtenczas gdy Koriolan Szedł na wygnanie. Zbliża się on teraz, A każdy włos tych, co mu towarzyszą, Biczem jest na was. Ilu niedołęgów Rzucało czapki, tylu głąbów gardłem Zapłaci za głos, co im wyszedł z gardła. Nie ma co mówić; chociażby nas wszystkich Spalił na węgiel, jeszcze by miał słuszność. OBYWATELE Straszne nas rzeczy dochodzą. PIERWSZY OBYWATEL Co do mnie, Kiedy mówiłem: „Wygnać go”, mówiłem Także, że szkoda by go było wygnać. DRUGI OBYWATEL I ja także. TRZECI OBYWATEL I ja także, i prawdę mówiąc, wielu z nas tak samo mówiło. Cokolwiek zrobiliśmy, zrobiliśmy w najlepszej myśli; i chociażeśmy dobrowolnie zgodzili się, żeby go wygnać, stało się to jednak mimo woli naszej. KOMINIUSZ Poczciwe dusze z was! MENENIUSZ Nawarzyliście Kwaśnego piwa, wypijcież je teraz. Udamy się na Kapitol? KOMINIUSZ A jakże, Tam przede wszystkim. / Wychodzą Kominiusz i Meneniusz. / SYCYNIUSZ Wracajcie do domów, Nie przypuszczajcie obawy: to klika; Oni by radzi, żeby było prawdą To, co na pozór tak ich trwoży! Idźcie, Idźcie do domów i nie okazujcie Najmniejszej trwogi. PIERWSZY OBYWATEL Niech się bogowie nad nami zmiłują! Chodźcie, bracia, wracajmy do domów. Ja zawsze mówiłem, żeśmy nie mieli racji go wypędzać. DRUGI OBYWATEL Wszyscyśmy to mówili. Cóż robić! Wracajmy do domów. / Wychodzą obywatele. / BRUTUS Nie podobają mi się te nowiny. SYCYNIUSZ I mnie tak samo. BRUTUS Idźmy na Kapitol. Chętnie bym oddał połowę fortuny, Żeby to było bajką. SYCYNIUSZ Idźmy, idźmy. / Wychodzą. / SCENA SIÓDMA / Obóz w niewielkiej odległości od Rzymu. / / Wchodzi Aufidiusz z swym Powiernikiem. / AUFIDIUSZ Czy jeszcze wszystko bije czołem temu Rzymianinowi? POWIERNIK Nie pojmuję, jaką Moc czarodziejską posiada ten człowiek: On staje naszym żołnierzom za przedmiot Modłów przed stołem, rozmów w czasie jadła, Podzięk przy końcu biesiad; ty zaś, panie, Bledniesz nieznacznie w oczach własnych ludzi. AUFIDIUSZ Nie mogę temu na teraz zaradzić, Bo przedsiębiorąc coś przeciwko temu, Zwichnąłbym nasze plany. Takiej dumy, Jakiej sam teraz od niego doświadczam, Nie przypuszczałem: mianowicie wtenczas, Kiedym mu moje otwierał objęcia. Natura jego niepoprawna; darmo, Trzeba zabaczać i znosić to, czego Zmienić nie można. POWIERNIK Wolałbym był jednak (Dla twego dobra, panie), żebyś nie był Dzielił z nim władzy, lecz żebyś albo Na siebie przyjął cały onej ciężar, Albo zupełnie jemu go zostawił. AUFIDIUSZ Zrozumiałem cię dobrze i bądź pewny, Że skoro przyjdzie z nim do porachunku, Będę mu takie mógł stawić zarzuty, Jakich się ani domyśla. Na pozór Zdaje się wprawdzie, i on sam rozumie, Że dobrze rzeczy prowadzi, że cały Wylany jest dla sprawy Wolsków. Walczy Jak smok i ledwie miecz z pochwy dobędzie, Jużci i pobił; jest jednak coś, czego Jeszcze nie zrobił; coś, co albo jemu Kark skręci, albo mój na szwank narazi, Jeżeli kiedy przyjdzie między nami Do porachunku. POWIERNIK Rozumieszli, panie, Że on zdobędzie Rzym? AUFIDIUSZ Wszystkie obronne Miejsca poddają mu się bez oporu I szlachta rzymska trzyma jego stronę; Senatorowie i patrycjusze Także są za nim: trybunowie — zera W sprawie wojennej; a lud ich zarówno Pochopny będzie wezwać go na powrót, Jak był skwapliwy wygnać go. Ja mniemam, Że Rzym tym będzie dla niego, czym ryby Są dla morskiego orła, który one Porywa mocą naturalnej władzy. Służył on zrazu zaszczytnie Rzymowi, Ale nie umiał z jednostajnym zawsze Umiarkowaniem piastować zaszczytów. Czyli to była duma, nazbyt często Pociągająca szczęśliwych za metę Danej im doli, czyli brak zdrowego Rozsądku w trafnym użyciu wypadków, Których był panem, czy wreszcie natura, Która nie dając mu być tym, czym nie był, Nie pozwoliła mu twardego hełmu Złożyć na miękkim krześle i szeptała, Że surowością równie dobrze można W pokoju rządzić jak na wojnie. Mniejsza Czy to, czy owo, dosyć, że coś z tego (Bo on wszystkiego tego ma po trochu, Po trochu, mówię; nie powiem, że wszystko), Dość, że coś z tego zrobiło go strasznym, Znienawidzonym, a wreszcie wygnańcem. Zasługi jego same się zabiły Tym, że za bardzo wychodziły na wierzch. Niezaprzeczenie cnoty nasze leżą W opinii świata; wszelka zaś potęga, Jakkolwiek w sobie chwalebna, znajduje Grób na mównicy, z której siebie chwali. Płomień ruguje płomień, falę fala. Prawo praw, siła sił budowę zwala. Idźmy, Marcjuszu, jeśli Rzym posiędziesz, Biada ci wtedy; bo wnet moim będziesz. / Wychodzą. / AKT PIĄTY SCENA PIERWSZA / Rzym. Plac publiczny. / / Wchodzi Meneniusz, Kominiusz, Sycyniusz, Brutus i inni. / MENENIUSZ Nie, ja nie pójdę; słyszeliście sami, Co mówił dawny wódz jego, któremu On tak był drogi. On mnie wprawdzie kiedyś Ojcem nazywał, ale cóż stąd? Wyście Go wypędzili, wy idźcie do niego; Idźcie na milę przed jego namiotem Paść na kolana i na klęczkach pełzać, Żebrając jego przebaczenia. Kiedy On Kominiusza wzbraniał się wysłuchać, Ja ani kroku nie zrobię. KOMINIUSZ Nie chciał mnie poznać nawet. MENENIUSZ Czy słyszycie? KOMINIUSZ Raz mnie jednakże nazwał po imieniu: Zakląłem go na dawne nasze związki, Na krew, którąśmy przelewali razem, Ale on głuchy był na te zaklęcia. Zaparł się wszelkich nazw dotychczasowych; Powiedział, że jest czymś nieokreślonym, Czymś bezimiennym, że sobie dopiero Zamierza ukuć nazwisko w płomieniach Palącego się Rzymu. MENENIUSZ Cóż wy na to? Pięknychście rzeczy narobili; to mi Para trybunów, co się przez patriotyzm Starała o to, żeby w Rzymie węgle Staniały. Będą wam pomniki stawiać. KOMINIUSZ Napomknąłem mu, jaką by to było Monarchy godną wspaniałomyślnością Przebaczyć tam, gdzie ani śmią rachować Na przebaczenie; a on odpowiedział, Że to jest śmieszna rzecz, aby karzący Ukaranego o łaskę prosili. MENENIUSZ Wybornie; mógłże powiedzieć inaczej? KOMINIUSZ Usiłowałem obudzić w nim czułość Na dolę jego prywatnych przyjaciół. Odrzekł mi na to, że trudno mu zdrową Słomę wybierać ze stosu zepsutej, Zbutwiałej mierzwy; że gwoli jednego Albo dwóch biednych ziarn, byłoby głupstwem Nie puszczać z dymem barłogu i wąchać Coś, co obraża nos. MENENIUSZ Gwoli jednego Albo dwóch biednych ziarn? Ja, jego matka, Żona, syn, nawet ten szanowny człowiek, Jesteśmy biedne ziarna; wy jesteście Zbutwiałą mierzwą, której odór bije Nad księżyc; dla was wszyscy musim spłonąć. SYCYNIUSZ Nie, nie, uspokój się, panie. Jeżeli Nam odmawiacie pomocy w tej nigdy Nieprzewidzianej toni, nie zwalajcie Na nas przynajmniej całej winy. Pewni Jesteśmy jednak, że gdybyście chcieli W tej opłakanej odezwać się sprawie, Głos wasz dopomógłby ojczyźnie bardziej Niż wszelkie wojska, które byśmy mogli Zebrać naprędce. MENENIUSZ Nie, nie chcę się wcale W to mieszać….. SYCYNIUSZ Błagam was, pójdźcie do niego. MENENIUSZ Po cóż ja tam mam pójść? BRUTUS Po to jedynie, Żeby spróbować, co wpływ wasz u niego Wskórać potrafi dla zbawienia Rzymu. MENENIUSZ A jeśli on mnie tak jak Kominiusza Z niczym odprawi, to cóż wtedy? Jeśli Niewysłuchany, obrażony jego Nieuprzejmością, z kwitkiem do was wrócę, To i cóż wtedy? SYCYNIUSZ Wtedy Rzym wam będzie Za waszą dobrą chęć obowiązany Z uwagi, żeście czynili, co mogli, Dla jego dobra. MENENIUSZ Dobrze więc, spróbuję. Rozumiem, że mnie wysłucha; że jednak Mógł się oburknąć i zacisnąć zęby, Kiedy Kominiusz go odwiedził, to mnie Zbija z terminu. Snadź wtedy był nieswój, Musiał być jeszcze przed obiadem. Kiedy Żyły niepełne, krew w człowieku chłodna, Zrzędni jesteśmy i niezdolni baczyć Ani przebaczyć; kiedy zaś, przeciwnie, Winem i jadłem dobrze wprzód opatrzym Owe kanały i dukta krwi, wtedy Wnet nasze dusze giętszymi się stają, Niż kiedy pościm jak kapłani. Czekać Więc będę, aż pod dietetycznym względem Usposobiony będzie odpowiednio; Wtedy dopiero szturm przypuszczę. SYCYNIUSZ Wiecie Najlepiej, panie, jaką obrać drogę Do jego serca, i fatyga wasza Nie może chybić celu. MENENIUSZ Na poczciwość, Zrobię, co mogę, i wkrótce się dowiem, Jak wiele mogę. / Wychodzi. / KOMINIUSZ On go nie wysłucha. SYCYNIUSZ Nie? KOMINIUSZ Nie, powiadam wam. On siedzi w złocie, Wzrok mu się iskrzy, jakby chciał Rzym spalić, A litość jego jest spętanym więźniem Jego urazy. Uklęknąłem przed nim; Półgębkiem rzekł mi: „Powstań”, i niedbałym Skinieniem ręki pokazał mi wyjście. Co postanowił zrobić i od czego Z mocy przysięgi odstąpić nie może. W przysłanym liście oznajmił mi potem, Dodając, iż nam pozostaje tylko Poddać się jego warunkom. Jeśli go matka nie zmiękczy i żona, Które, jak słyszę, mają go pójść błagać O łaskę, żadnej już nie ma nadziei. Idźmy więc do nich, panowie, i prośmy, Aby zabiegi swoje przyspieszyły. / Wychodzą. / SCENA DRUGA / Forpoczty Wolsków przed Rzymem. Warty na posterunkach. / / Wchodzi Meneniusz. / PIERWSZY WARTOWNIK Stój! Skąd? DRUGI WARTOWNIK Stój! Nazad! MENENIUSZ Pełnicie służbę po ludzku, to dobrze; Ale za wielkim waszym pozwoleniem Przychodzę tutaj w poselstwie, w poselstwie Do Koriolana. PIERWSZY WARTOWNIK Od kogo? MENENIUSZ Od Rzymu. PIERWSZY WARTOWNIK Nie przejdziesz, wasze, wracaj, skąd przyszedłeś; Koriolan nie chce już słyszeć o Rzymie. DRUGI WARTOWNIK Prędzej ujrzycie Rzym w płomieniach, niż się Z nim rozmówicie. MENENIUSZ Moi przyjaciele, Musiał wam pewnie wasz wódz nieraz prawić O Rzymie i o przyjaciołach, których W nim pozostawił; można więc sto stawić Przeciw jednemu, że i moje miano Was doszło: jestem Meneniusz. PIERWSZY WARTOWNIK Być może; Idź waść zdrów, mości Meneniuszu, siła Waszego miana nic tu nie poradzi. MENENIUSZ Mówię ci przecie, chłopcze, żem przyjaciel Twojego wodza; żywą byłem księgą Jego chwalebnych dzieł, w której to księdze Ludzie czytali szeroko i długo O jego sławie niezrównanej; bom ja Moich przyjaciół (których on jest głową) Zawsze wystawiał w tak korzystnym świetle, Na jakie tylko prawda bez uszczerbku Zgodzić się mogła. Ba, czasami nawet Przeholowałem i chwaląc go, pchnąłem Prawdę jak kulę po gładkiej płaszczyźnie Za rzeczywisty jej obręb: dlatego Musisz mnie puścić, chłopcze. PIERWSZY WARTOWNIK Chociażbyś był waszmość tyle kłamstw na jego korzyść powiedział, ileś tu w swoim interesie słów uronił, nie przejdziesz, dalipan, nie przejdziesz; chociażby równy zaszczyt przynosiło kłamać jak żyć poczciwie. Dlatego proszę nazad. MENENIUSZ Zważ, mój przyjacielu, że się nazywam Meneniusz; że to nazwisko figurowało zawsze na czele listy przyjaciół twego wodza. DRUGI WARTOWNIK Jeżeliś waszmość z przyjaźni ku niemu pełnił urząd kłamcy (jak to sam wyznajesz), ja z mojego urzędu oświadczam ci po prawdzie, że nie przejdziesz. Zawróć się więc i odejdź. MENENIUSZ Powiedzcie mi, czy jadł on już obiad? Bo nie chciałbym z nim mówić przed obiadem. PIERWSZY WARTOWNIK Jesteś waść Rzymianinem czy nie jesteś? MENENIUSZ Jestem nim, tak dobrze jak i wasz wódz. PIERWSZY WARTOWNIK Powinien byś więc nienawidzić Rzym, tak jak on go nienawidzi. Jak to? Wyforowaliście najdzielniejszego swego obrońcę, w przystępie ślepego szału oddaliście tarczę waszą w ręce nieprzyjaciół i spodziewacie się zakląć jego zemstę babskimi jękami, dziewiczymi załamywaniami rąk i niedołężnymi instancjami takiego starca gaduły jak waszmość? Jak wam może przejść przez głowę, żeby tak słaby oddech mógł zdmuchnąć grożący Rzymowi pożar? Mylicie się grubo. Dlatego zawróć się, waszmość, do Rzymu i gotuj się na śmierć wraz z drugimi. Zapadł już dekret na was; przysięga naszego wodza zagradza wam wszelką drogę do frysztu i ułaskawienia. MENENIUSZ Milcz, drabie; gdyby twój komendant wiedział, że tu jestem, obszedłby się ze mną z uszanowaniem. DRUGI WARTOWNIK Idź waść, nasz komendant nie wie nawet, czy waść jesteś na świecie. MENENIUSZ Mówię o waszym wodzu. PIERWSZY WARTOWNIK Nasz wódz nie troszczy się o waści. Jeszcze raz, odstąp waść, jeżeli nie chcesz, żebym z twojego ciała wyprosił resztę krwi, co się w nim kołacze. Nazad! Oto ostatnie słowo: nazad! MENENIUSZ Ależ posłuchaj, posłuchaj. / Wchodzą Koriolan i Aufidiusz. / KORIOLAN Co się tu dzieje? MENENIUSZ Zaraz mi ty inaczej śpiewać będziesz, zuchwały zawalidrogo; dowiesz się, jak się ze mną trzeba obchodzić, i że lada drągal na placówce nie może mi bronić przystępu do mego syna Koriolana. Bacz na rozmowę moją z nim i wnioskuj, ażali zasługujesz na szubienicę lub na inny jaki rodzaj śmierci, dłuższy dla widzów i cięższy dla ciebie; słuchaj i truchlej, myśląc, co cię czeka. / obraca się do Koriolana / Niech nieśmiertelni bogowie na nieustającym posiedzeniu radzą o twej prywatnej pomyślności i niech cię miłują, tak jak cię miłuje stary twój przyjaciel Meneniusz! O synu, synu mój! Ty nam pożogę gotujesz; patrz, tu jest woda do ugaszenia jej. Zaledwie mnie nakłoniono, żebym się udał do ciebie, ale przekonany, że oprócz mnie nikt cię nie potrafi wzruszyć, podałem ucho naglącym mnie westchnieniom i oto staję przed tobą: zaklinam cię, przebacz Rzymowi i żebrzącym łaski twej współrodakom. Niech litościwi bogowie ukoją twój gniew i zwrócą szczątki jego na tego tu hultaja, który jak kloc zagradzał mi drogę do ciebie. KORIOLAN Precz! MENENIUSZ Jak to? Precz? KORIOLAN Nie znam cię; nie znam matki, żony, dziecka, Nikogo. Wszystko, co się mnie dotyczy, Należy dzisiaj do kogo innego. Choć zemsta, którą tchnę, moja jest własna, Jej umorzenie leży w piersiach Wolsków. Niech raczej czarna niepamięć ze szczętem Zatrze ślad naszej dawnej zażyłości, Niżby ją litość miała budzić. Odejdź! Twardsze są uszy moje dla próśb waszych Niż bramy wasze dla mojej potęgi. Ponieważ jednak był czas, żem ci sprzyjał. Weź to: pisałem to dla ciebie, starcze. / oddaje mu list / I miałem przesłać ci przez gońca. Nie chcę Z ust twoich słyszeć ani słowa więcej. Patrz, Aufidiuszu, ten człowiek był pierwszym Mym przyjacielem w Rzymie: widzisz jednak… AUFIDIUSZ Stałość ta czyni ci zaszczyt. / Wychodzą Koriolan i Aufidiusz. / PIERWSZY WARTOWNIK No i cóż, mości panie, nazywasz się przecie Meneniusz? DRUGI WARTOWNIK To istne czarodziejskie słowo. Patrzże teraz, którędy droga do domu. PIERWSZY WARTOWNIK Kaducznie nas zmyto za daną waszej wielmożności odprawę. DRUGI WARTOWNIK Z jakiegoż to ja powodu mam truchleć, jak waść myślisz? MENENIUSZ Mniejsza mi o cały świat, a z nim i o waszego wodza. Co się tyczy takich jak wy istot, o takim drobiazgu ani mi przyjdzie pomyśleć. Kto sam pragnie umrzeć, ten się nie boi śmierci z rąk drugiego. Niech wasz wódz, co chce, robi. Co do was: pchajcie jak najdłużej waszą taczkę i niech się z wiekiem powiększa nędza wasza! Jak mnie powiedziano, tak ja wam powiadam: „Precz!” / Wychodzi. / DRUGI WARTOWNIK Tęgi starowina, na poczciwość! PIERWSZY WARTOWNIK Nasz wódz to mi człowiek! Jak skała, jak dąb niewzruszony wiatrem. / Wychodzą. / SCENA TRZECIA / Namiot Koriolana. / / Wchodzą Koriolan, Aufidiusz i inni. / KORIOLAN Jutro staniemy pod murami Rzymu. Współtowarzyszu mój w tej sprawie, donieś Wolscyjskim panom Rady, czy rzetelnie Zobowiązania mojego dopełniam. AUFIDIUSZ W istocie, tylko nasz interes miałeś Na względzie, głuchy byłeś na wszechstronne Utyskiwania i błagania Rzymu, Puściłeś, mimo poszepty przyjaciół, Tych nawet, którzy z pewnością liczyli Na twą powolność. KORIOLAN Ten starzec, którego Świeżo z rozdartym sercem odprawiłem, Kochał mnie bardziej niż ojciec; co mówię, On mnie ubóstwiał: w istocie ostatnia Otucha Rzymu na nim polegała. Okazałem się twardy względem niego, Przez wzgląd jednakże na dawną z nim przyjaźń, Choć zachowałem twarz ponurą, srogą, Podałem jeszcze raz owe warunki, Które Rzym już był odrzucił, a których I teraz pewno nie przyjmie, tym bardziej Że się za jego pośrednictwem większych Rzeczy spodziewał. Dobrze rzecz zważywszy, Ustąpiłem z nich nieco. Od tej chwili Żadne wstawienia, żadne prośby posłów Ani prywatnych przyjaciół nie znajdą Do mnie przystępu. Lecz cóż to za hałas? / Hałas za sceną. / Czyliżbym miał być stawiony na próbę W tej właśnie chwili, kiedy to wyrzekłem? / W żałobnych szatach wchodzi Wirgilia, Wolumnia prowadząca małego Marcjusza za rękę, Waleria i ich orszak. / Małżonka moja idzie przodem, za nią Szanowna forma, w której to naczynie Wzięło początek, a obok niej mała Odrośl jej szczepu. Ale precz czułości! Pękajcie wszelkie ogniwa natury! Zakamieniałość niechaj będzie cnotą. Czymże jest wdzięczna ta pokora albo Ten wzrok gołębi, który bogów nawet Może uczynić krzywoprzysięzcami? Mięknę i czuję się z takiegoż kruszcu Jak inni. Matka moja chyli czoło, Jak gdyby Olimp skłaniał się błagalnie Przed kretowiskiem, a mój mały synek Ma w twarzy wyraz pojednawczy, którym Cała natura woła: „Nie odmawiaj!”. Nie! Niech Wolskowie Rzym zrównają z ziemią, Niechaj Italię wzdłuż i wszerz rozryją, Nie będę nigdy tyle dobroduszny, Iżbym ślepego miał słuchać instynktu. Nieporuszony stać będę, jak gdybym Własnym był twórcą i nie miał najmniejszej Wspólności z ludźmi. WIRGILIA Mężu mój i panie! KORIOLAN Niestety, inne w Rzymie miałem oczy. WIRGILIA Smutek to, panie, który tak nas zmienił, Nasuwa ci tę myśl. KORIOLAN Jak ów zły aktor, Na samym wstępie zapominam roli I najsromotniej utykam. Najmilsze Moje! Przebaczcie mi moją nieczułość, Ale nie mówcie mi: „Przebacz Rzymianom”. O, choćby tylko jeden pocałunek, Długi jak moje wygnanie, a słodki Jak nasycenie zemsty! Na zazdrosną Królowę niebios, pocałunek taki Wziąłem od ciebie, luba, przy rozstaniu. I wierne usta me w dziewiczym stanie Zachowały go dotąd. O bogowie! Ja tu rozprawiam, a najszlachetniejsza Ze wszystkich matek na tej ziemi jeszcze Nie powitana. Zniżcie się kolana! / klęka / Okażcie głębszą cześć niż zwykłe hołdy Niewieścich synów. WOLUMNIA Powstań! Mnie to raczej Na granitowej poduszce wypada Klęknąć przed tobą i wbrew przyrodzeniu Cześć ci okazać tak, jak gdybym była Jakimś obłędnym, pośrednim jestestwem Pomiędzy dzieckiem a matką. / Klęka. / KORIOLAN Ty klękasz? Przede mną? Przed twym zawstydzonym synem? Niechże więc lichy żwir z wyschłego brzegu Bije o gwiazdy, niech szalony wicher Dumnymi cedry miota o tarcz słońca, Niepodobieństwo mieniąc w rzeczywistość I niemożebność w czyn. WOLUMNIA Tyś mój bohater, Płód mego łona. Czy znasz tę niewiastę? KORIOLAN Witaj, szlachetna siostro Publikoli, Ty luno Rzymu, czysta jako sopla, Którą mróz osnuł z najbielszego śniegu I wdzięcznie zwiesił u świątyni Diany, Droga Walerio! WOLUMNIA A to małe ziarnko Twego pnia, które się z czasem stać może Tak wielkim jak ty drzewem. KORIOLAN Niech bóg wojny Za pozwoleniem wielkiego Jowisza Zaprawi duch twój szlachetnością, abyś Rósł wolen plamy i stał wśród bitw jako Ów słup na morzu, który się opiera Wszelkim nawałom i chroni od zguby Tych, co nań patrzą. WOLUMNIA Na kolana, chłopcze. KORIOLAN To mój waleczny syn. WOLUMNIA Dowiedz się teraz, Że ten syn, żona twoja, ta niewiasta I ja przyszłyśmy z prośbami do ciebie. KORIOLAN Błagam was, milczcie lub jeżeli chcecie Prosić mnie o co, pamiętajcie z góry Nie poczytywać za odmowę tego, Czego, związany przysięgą, nie mogę Dla was uczynić. Nie żądajcie, abym Rozpuścił wojsko lub kapitulował Z rzemieślnikami Rzymu. Nie znajdujcie W postępowaniu moim cech wyrodka; Nie usiłujcie chłodniejszymi względy Tłumić mojego gniewu. WOLUMNIA Przestań! przestań! Jużeś powiedział, że się nie możemy Niczego zgoła spodziewać od ciebie, Bo my cię mamy o to tylko prosić, Czego nam z góry odmawiasz. Będziemy Prosić jednakże, aby cała wina Bezskuteczności naszych błagań spadła Na ciebie: słuchaj zatem. KORIOLAN Aufidiuszu, I wy, Wolskowie, bądźcie obecnymi; Nie chcę mieć bowiem z Rzymem żadnych obcych Dla was stosunków. O cóż tedy idzie? WOLUMNIA Choćbyśmy ani słowa nie wyrzekły, Odzienie nasze i nasze oblicza Już by wskazały, jaki był nasz żywot Od chwili twego oddalenia. Pomyśl Sam tylko, czy są gdzie niefortunniejsze Niewiasty niż my w tej dobie? Twój widok, Miasto rozjaśniać nam oczy radością I serca nasze pociechą napawać, Wyciska z tamtych łzy, a te przejmuje Bólem i trwogą. Możeż być inaczej, Gdy matka, żona, dziecko widzi syna, Męża i ojca rozdzierającego Wnętrzności wspólnej ojczyzny? Zawziętość Twoja pozbawia nas nawet możności Wznoszenia modłów do bogów, tej ulgi, Którą w nieszczęściu najlichszy ma nędzarz, Bo czyliż możem modlić się za sprawę Ojczyzny, co jest obowiązkiem naszym, I za pomyślność twojego oręża, Co jest podobnież naszym obowiązkiem? Niestety, albo nam przyjdzie utracić Ojczyznę, drogą żywicielkę naszą, Albo postradać ciebie, który jesteś Pociechą naszą w ojczyźnie. Na korzyść Której bądź strony los przechyli szalę, Które bądź nasze spełni się życzenie, Nie możem ciosu uniknąć. Bo albo W kajdanach musisz, jak obcy złoczyńca, Pośrodkiem ulic Rzymu być ciągniony, Albo w triumfie przejść po jego gruzach, Palmą zwycięstwa ozdobiony za to, Żeś mężnie przelał krew żony i dzieci. Co się mnie tyczy, bynajmniej nie myślę Czekać wypadku tej wojny; jeżeli Nie zdołam skłonić cię do szlachetnego Zaspokojenia obydwu stron, zamiast Co byś na zgubę jednej z nich miał godzić, Nie prędzej pójdziesz zdobyć gród rodzinny (Nie prędzej, zapisz to sobie), aż przejdziesz Po ciele matki twojej, po tym łonie, Któreć wydało na świat. WIRGILIA I po moim, Które ci tego dziedzica imienia Twego wydało. MAŁY MARCJUSZ Nie przejdzie on po mnie; Schowam się, będę rósł, a potem walczył. KORIOLAN Kto nie chce przejąć niewieściego ducha, Niech nigdy niewiast i dzieci nie słucha; Za długo już tu siedzę. / Powstaje. / WOLUMNIA O, nie odchodź! Gdyby to, o co cię prosim, zmierzało Do ocalenia Rzymu jednocześnie Ze szkodą Wolsków, którym służysz, słusznie Mógłbyś odrzucić nasze prośby jako Zgubną dla twego honoru truciznę; Ale nam o nic innego nie idzie, Jak o wzajemne pojednanie. Niechby Wolskowie mogli powiedzieć: „Wspaniale Postąpiliśmy z nimi”, a Rzymianie: „Wspaniale z nami postąpiono”. Niechby Jedni i drudzy, błogosławiąc ciebie, Mogli zawołać: „Chwała tobie, sprawco Tego pokoju!”. Synu mój, wiesz dobrze, Że skutek wojen zawżdy jest niepewny, Ale to pewna, że gdybyś Rzym zdobył, Całym owocem twojego zwycięstwa Byłoby takie imię, które nigdy Z niczyich by ust nie wyszło bez przekleństw, Pod którym tak by pisały kroniki: „Był to szlachetny mąż, ale ostatnim Postępkiem zmazał całą swoją przeszłość, Zburzył ojczyznę, imię jego przeto Zgrozą dla przyszłych pozostanie wieków”. Ubiegałeś się o zaszczytny rozgłos, Chciałeś majestat bogów naśladować, Gromem powietrzne sklepienia rozsadzać, A wzdyć do siarki swej użyłeś tylko Takiego bełtu, który by zaledwie Dąb mógł rozszczepić. Nic nie odpowiadasz? Mniemaszli, że to jest ozdobą męża Nie zapominać uraz? Mów ty, córko: On nie dba o twe łzy. Mów ty, pacholę: Może dziecinne twoje słowa więcej Na nim wymogą niż moja wymowa. Nikt nie ma większych niż on obowiązków Dla matki, a on mi się tu pozwala Rozwodzić, jakby spętany miał język. Biedna ja, com cię do walk zachęcała, Gdacząc jak kokosz, choć tracąc cię, mogłam Zostać bezdzietna; com cię za powrotem Obsypywała błogosławieństwami. Nic miałam nigdy tej słodkiej pociechy, Abyś mi w czym bądź okazał powolność, Nazwij żądanie me niesprawiedliwym, Każ mnie odpędzić, nie rzeknę i słowa, Ale jeżeli tego nie uczynisz, Wręcz ci powiadam, że czynisz niegodnie I że bogowie skarżą cię za takie Lekceważenie i łamanie względów Matce należnych. Odwraca się, milczy; Dalej, niewiasty, zegnijmy kolana, Upokorzeniem tym go upokorzmy. Przydomek jego więcej, widać, wpływa Na jego pychę niż nasze błagania Na jego czułość. Dalej, na kolana! Ostatni to już krok — wrócimy potem Do Rzymu umrzeć razem z rodakami. Spojrzyj Raz jeszcze na nas, na to chłopię, które Nie mogąc jeszcze uczuć swych wysłowić, Klęczy i ręce ku tobie wyciąga. Czymże byś upór twój usprawiedliwił Wobec tej niemej wymowy? Dość tego; Idźmy. Ten człowiek miał matkę Wolscjankę, W Koriolach żonę ma, a jego dziecko Musi być pewnie takie jak i ojciec — Bywaj zdrów! Skoro ujrzę pożar Rzymu, Wtedy ci powiem jeszcze coś, na teraz Niczego więcej z ust mych nic usłyszysz. KORIOLAN O matko, matko! / bierze Wolumnię za rękę i milczy przez czas niejaki / Cóżeś uczyniła? Spojrzyj: niebiosa otwarły się na ścież; Bogowie patrzą się na nas i szydzą Z nienaturalnej tej sceny. O matko, Matko! Odniosłaś zwycięstwo fortunne Dla Rzymu, ale dla twojego syna, Wierzaj mi, bardzo niebezpieczne, może Nawet fatalne. Niech się święci jednak; Przyjmę następstwa jego. Aufidiuszu, Nie mogąc dalej prowadzić tej wojny, Zawrę godziwy pokój. Czyżbyś, powiedz, Na moim miejscu mniej był słuchał matki I mniej był zadośćuczynił jej prośbie? AUFIDIUSZ Byłem wzruszony. KORIOLAN Mógłbym przysiąc na to! Musiała to być trudna próba, kiedy Litość zdołała oczy me zwilgocić. Powiedz mi, jaki wam pokój najlepiej Dogadzać będzie? Co do mnie, nie myślę Wracać do Rzymu; pójdę z wami. Chciej mnie Wesprzeć w tej sprawie. Matko moja! Żono! AUFIDIUSZ / na stronie / Nie mam ci za złe, żeś wspaniałomyślność Przeniósł nad honor: to mi dopomoże Wrócić na dawne moje stanowisko. / Niewiasty dają znak Koriolanowi. / KORIOLAN Nie traćmy czasu. / do Wolumnii i Wirgilii / Ale pierwej pójdźmy Spełnić puchary. Weźmiecie ze sobą Lepsze świadectwo niż słowa, bo pismo, W którym wzajemne, podobne warunki Spisane będą i pieczęcią naszą Stwierdzone. Pójdźcie z nami do namiotu. Jeżeli komu, to wam by powinien Rzym wznieść świątynie. Wszystkie jego miecze, Wszystkie zastępy wojsk z nim sprzymierzonych Nie potrafiłyby były wyjednać Tego pokoju. / Wychodzą. / SCENA CZWARTA / Rzym. Plac publiczny. / / Wchodzą Meneniusz i Sycyniusz. / MENENIUSZ Czy widzisz ten narożny kamień Kapitolu? SYCYNIUSZ Widzę, cóż z tego? MENENIUSZ Jeżeli znajdziesz sposób poruszenia go z miejsca małym palcem, to jeszcze jest nadzieja, że nasze kobiety, a w szczególności jego matka, potrafią na nim coś wymóc. Ale ja mówię, że żadnej nie ma nadziei; głowy nasze dekretowane i egzekucja za pasem. SYCYNIUSZ Może się człowiek w krótkim czasie do tego stopnia zmienić! MENENIUSZ Pomiędzy poczwarką a motylem jest różnica, a przecie motyl był poczwarką. Ten Marcjusz stał się z człowieka smokiem: ma skrzydła, jest czymś więcej niż pełzającą istotą. SYCYNIUSZ On był do matki bardzo przywiązany. MENENIUSZ I do mnie także, ale teraz dba on o matkę tyle, co koń ośmioletni. Cierpkość jego najdojrzalszą by skwasiła jagodę. Kiedy stąpa, myślałbyś, że to kusza posuwa się pod mury, ziemia zdaje się pod nim uginać, wzrok jego przebiłby pancerz, mowa jego jest jak dźwięk dzwonów pogrzebowych, a mruczenie podobne do grzmotu. Siedzi w obozie jak posąg Aleksandra. Co każe uczynić, to, ledwie wyrzekł, staje się czynem. Wieczności mu brak tylko, żeby był bogiem, i niebios, z których by światu panował. SYCYNIUSZ Biada nam, jeżeli ten jego obraz prawdziwy! MENENIUSZ Odmalowałem go, jakim jest. Osądź z tego, czy przyczynienie się matki potrafi go rozczulić. Jego rozczulić! U niego czułości tyle, co mleka w samcu tygrysie. Przekona się o tym biedne nasze miasto, a wszystkiego tego wyście przyczyną. SYCYNIUSZ Niech się bogowie nad nami zmiłują! MENENIUSZ Nie, w takim przypadku nie zmiłują się nad nami bogowie. Nie mieliśmy na nich względu, kiedyśmy go wyganiali, toteż i oni teraz nie będą mieli na nas względu, kiedy on nam przychodzi kark skręcić. / Wchodzi Posłaniec. / POSŁANIEC Uciekaj, panie, jeśli dbasz o życie, Lud gniewny porwał waszego kolegę, Wlecze go środkiem ulic i przysięga, Że go powolną śmiercią zamorduje, Jeżeli matka i żona Marcjusza Nie wrócą z dobrą odpowiedzią. / Wchodzi Drugi posłaniec. / SYCYNIUSZ Cóż tam! DRUGI POSŁANIEC Dobre nowiny, radosne nowiny: Niewiasty triumf odniosły, Wolskowie Usunęli się i Koriolan z nimi. Od czasu wyjścia z Rzymu Tarkwiniuszów Jeszcze piękniejszy dzień nam nie zajaśniał. SYCYNIUSZ Jestże to szczerą prawdą? Jestżeś pewny, Że to jest prawdą? DRUGI POSŁANIEC Tak, jak pewny jestem, Że słońce szczerym jest ogniem. Z jakiegoż Świata wracacie, że wątpicie o tym? Nigdy tak chyżo parta wichrem fala Nie wylewała się przez luki arkad, Jak się w tej chwili przez bramy wylewa Uradowany tłum ludu. Słyszycie? / Odgłos trąb, obojów i kotłów w połączeniu z okrzykami słychać za sceną. / Trąby, puzony, harfy, surmy, flety, Kotły, cymbały i okrzyki Rzymian Wzbudzają słońce do pląsów. Słyszycie? / Znowu okrzyki. / MENENIUSZ Walna wieść, spieszę na spotkanie naszych Szlachetnych niewiast. Tę Wolumnię warto Ozłocić, całe miasto senatorów I patrycjuszów, z konsulami razem, Nie zrównoważy jej w zasłudze. Co się Tyczy trybunów, takich jak wy, tych by Do równowagi trzeba wziąć przynajmniej Tylu, ile by cały kraj i morze Mogło pomieścić. Dobrzeście się dzisiaj Modlili. Jeszcze dziś rano nie byłbym Był dał denara za dziesięć tysięcy Głów waszych. Co za radosne okrzyki! / Okrzyki i muzyka. / SYCYNIUSZ Niech cię nasamprzód bogi błogosławią! Następnie przyjmij nasze dziękczynienia Za tę wiadomość. DRUGI POSŁANIEC My wszyscy podobno Równy tu mamy powód do dziękczynień. SYCYNIUSZ Dalekoż one są od miasta? DRUGI POSŁANIEC Były Tuż przed bramami, gdym tu przyszedł. SYCYNIUSZ Idźmy Na ich spotkanie i dołączmy głosy Do tych weselnych okrzyków. / Postępują. Niewiasty otoczone senatorami, patrycjuszami i ludem przechodzą przez scenę. / PIERWSZY SENATOR Oto zbawczyni nasza, życie Rzymu! Zwołajcie wszystkie cechy, chwalcie bogi, Rozpalcie ognie triumfalne, sypcie Kwiaty pod nogi tych niewiast, zagłuszcie Ów okrzyk, który Marcjusza wywołał, W niebo bijącym okrzykiem wdzięczności, Należnym jego matce! Krzyczcie: „Cześć wam, Cześć wam, niewiasty! Cześć wam!”. WSZYSCY Cześć wam, cześć wam, Niewiasty! Cześć wam! / Odgłos trąb i kotłów. Wszyscy wychodzą. / SCENA PIĄTA / Ancjum. Plac publiczny. / / Tullus Aufidiusz wchodzi z orszakiem swoim. / AUFIDIUSZ Oznajmcie panom Rady, że tu jestem, Wręczcie im ten list, gdy go przeczytają, Niech się zgromadzą na rynku, ażebym Tak im, jak gminom dowodnie wykazał Zawartą w liście tym prawdę. Oskarżam Tego zmiennika, który się nie wahał Wnijść w bramy miasta i zamierza stanąć Przed ludem, tusząc, że się wnet oczyści Zręcznym do niego przemówieniem. Spieszcie. / Orszak odchodzi. Wchodzi trzech czy czterech sprzysiężonych stronników Aufidiusza. / Witam was! PIERWSZY SPRZYSIĘŻONY Cóż się dzieje z naszym wodzem? AUFIDIUSZ To, co z człowiekiem otrutym przez własny Czyn miłosierdzia i zamordowanym Przez własną litość. DRUGI SPRZYSIĘŻONY Szlachetny Tullusie, Jeżeli jeszcze trwasz w owym zamiarze, W którym naszego poparcia żądałeś, Gotowiśmy cię dziś jeszcze uwolnić Od grożącego ci niebezpieczeństwa. AUFIDIUSZ Nie mogę jeszcze nic wyrzec stanowczo, Trzeba nam zbadać wprzód usposobienie Ludu. TRZECI SPRZYSIĘŻONY Lud będzie wahał się bez końca, Póki będziecie stać naprzeciw siebie, Ale upadek jednego uczyni Wnet spadkobiercą jego względów tego, Co pozostanie przy życiu. AUFIDIUSZ Wiem o tym; I mam też na czym ugruntować powód Mego zamachu. Wyniosłem go, dałem Honor mój w zakład za jego rzetelność, A on, wyniósłszy się z mej łaski, polał Rosą pochlebstwa nowe swoje pole; Odwiódł ode mnie przyjaciół i ugiął K'temu swój umysł, znany dotąd zawsze Z samowolności, z szorstkości i dumy. TRZECI SPRZYSIĘŻONY Wyniosłość, z jaką starał się był w Rzymie O konsulostwo, którego też za to Nie dostał. AUFIDIUSZ Właśnie o tym chciałem mówić: Wygnany za to, przyszedł do mnie; poddał Pod mój miecz gardło. Przyjąłem go mile; Zrobiłem go mym towarzyszem broni; Wszelkim życzeniom jego dogodziłem; Co więcej, dałem mu wybrać w szeregach Mojego wojska najdzielniejszych ludzi, Z którymi by swe plany uskutecznił. Sam osobiście podjąłem się służyć Jego widokom; byłem mu pomocą Do żniwa chwały, którą on wyłącznie Sobie przywłaszczył; znajdowałem nawet Jakowąś chlubę w wyrządzaniu sobie Tej krzywdy: ażem się wydał nareszcie Służalcem jego, nie współtowarzyszem, Ażem się przezeń ujrzał traktowany Jak prosty żołdak. PIERWSZY SPRZYSIĘŻONY Nie inaczej: wojsko Zdumiewało się nad tym. Na ostatek, Kiedy już Rzym miał w garści i kiedyśmy Z rychłym podbojem wyglądali nie mniej Łupów jak chwały… AUFIDIUSZ Toć to przeciw niemu Wypręży nerwy mojego ramienia. Dla kilku kropel niewieściej wilgoci, Tanich jak kłamstwo, sprzedał krew i trudy Wielkiej wyprawy naszej: umrze za to, A ja odżyję. Słyszycie ten odgłos? / Trąby i kotły odzywają się przy głośnych okrzykach ludu. / PIERWSZY SPRZYSIĘŻONY Jak goniec wszedłeś, panie, w progi domu, Rodzinne miasto głucho cię przyjęło; A jego powrót rozdziera powietrze Grzmotem okrzyków. DRUGI SPRZYSIĘŻONY Dobroduszne głąby, Drą sobie gardła dla niego, nie pomnąc, Że on im dzieci pozabijał. TRZECI SPRZYSIĘŻONY Nim więc Zdoła głos zabrać i na lud zdradziecko Wpłynąć swą mową, daj mu uczuć, panie, Hart twego miecza; w czym my cię poprzemy. Skoro zaś legnie, twoja wersja sprawy Pogrzebie jego usprawiedliwienie Wraz z jego ciałem. AUFIDIUSZ Dosyć tego: oto Panowie rajcy. / Wchodzą rajcowie miasta. / RAJCOWIE Bądź nam pozdrowiony. AUFIDIUSZ Nie zasłużyłem na to, miłościwi Moi panowie; ale czyście tylko Z uwagą list mój odczytali? RAJCOWIE Z całą Uwagą. PIERWSZY RAJCA Lecz i z niemałą boleścią. Poprzednie jego przewinienia mogły Były jeszcze się zatrzeć jako tako; Ale tam kończyć, gdzie zaledwie zaczął, Rzucać plon naszych wysileń i tylko Zwracać nam nasze koszty, zawrzeć układ Tam, gdzie był pewny podbój — to się nie da Usprawiedliwić. AUFIDIUSZ Otóż i nadchodzi. / Koriolan wchodzi z muzyką i chorągwiami, za nim tłum obywateli. / KORIOLAN Cześć wam, szlachetni panowie! Powracam Tak, jakem wyszedł, wiernym wam żołnierzem; Nie zarażonym miłością ojczyzny, Ale wylanym dla was i i posłusznym Waszym rozkazom. Wiedzcie, żem szczęśliwie Wojnę rozpoczął i żem sobie krwawą Aż do bram Rzymu utorował drogę. Wartość zdobyczy, którą wam przynosim, Przewyższa o część trzecią koszt wyprawy. Uczyniliśmy mir z nie mniejszą chwałą Dla synów Ancjum jak hańbą dla Rzymian; A to składamy waszmościom na piśmie, Zbiór punktów przez nas przyjętych, stwierdzony Ręką konsulów oraz patrycjuszów I opatrzony pieczęcią senatu. AUFIDIUSZ Odrzućcie niecne to pismo i zdrajcą Nazwijcie tego, co śmiał w taki sposób Nadużyć waszej ufności. KORIOLAN Zdrajcą! Ja, zdrajca? AUFIDIUSZ Tak, zdrajco Marcjuszu! KORIOLAN Marcjuszu! AUFIDIUSZ Ma się rozumieć, Marcjuszu, Kaju Marcjuszu! Chcesz, żebym cię krasił Owocem twego rozboju, kradzionym W koriolskich murach mianem Koriolana? Tak, naczelnicy państwa, wiarołomnie Zdeptał on waszą sprawę i za kilka Mizernych kropel słonej wody wydał Wasz Rzym (wasz, mówię, Rzym) matce i żonie. Przysiąg, honoru stargał święte węzły Jak stary sznurek jedwabny i nigdy Radzie wojennej nie dawszy przystępu, Dał wreszcie przystęp łzom matki i onym Poświęcił wasze zwycięstwo. Pachołcy Rumienili się na widok tej zgrozy, A ludzie z sercem patrzyli po sobie, Nie wierząc własnym uszom. KORIOLAN Słyszysz, Marsie? AUFIDIUSZ Nie tobie wzywać tego boga mężnych, Miękki dzieciuchu. KORIOLAN Ha! AUFIDIUSZ Milcz, ani słowa. KORIOLAN Bezczelny kłamco! Tyś mi serce zrobił Tak wielkim, iż się nie może pomieścić W swojej siedzibie. „Dzieciuch”! O nędzniku! Synu podłości! Przebaczcie, panowie, Po raz to pierwszy lżyć musiałem. Sąd wasz Światli mężowie, zada nieochybnie Temu bydlęciu fałsz, a własna jego Świadomość (jego, który niezatarte Nosi na sobie piętno dłoni mojej I nosić ono będzie aż do śmierci) Powie mu z wami: łżesz! PIERWSZY RAJCA Stłumcie ten zapęd I posłuchajcie nas. KORIOLAN Niech mnie Wolskowie Zrąbią na sztuki, niechaj lada młokos Aż po rękojeść miecz swój wbije we mnie! „Dzieciuch”! Fałszywy psie! Jeśli umiecie Rzetelnie pisać, patrzcie w swoje dzieje: Jest tam krwawymi podane głoskami, Żem waszych Wolsków w puch rozbił w Koriolach Jak orzeł ptactwo w gołębniku. Sam to, Sam to sprawiłem, on zaświadczy. „Dzieciuch”! AUFIDIUSZ Możecie ścierpieć, szlachetni panowie, Ażeby wam ten niecny samochwalca Ślepe swe szczęście, a z nim krzywdę waszą Stawiał przed oczy i uszy? SPRZYSIĘŻENI / jednogłośnie / Niech zginie! OBYWATELE / jeden przez drugiego / Rozszarpcie go! rozćwiartujcie! On mi zabił syna! On mi zabił córkę! On zabił mego krewnego Marka! On mi zabił ojca! DRUGI RAJCA Hola! Wstrzymajcie się! Bez zniewag! Hola! Jest to szlachetny mąż i jego chwała Napełnia cały krąg ziemski. Ostatni Czyn jego względem nas ulegnie śledztwu W drodze właściwej. Miarkuj się, Tullusie, I nie zakłócaj spokoju! KORIOLAN O, gdybym Sześciu miał takich Tullusów i więcej, Cały ród jego, do użycia mojej Poczciwej stali! AUFIDIUSZ Zuchwały niecnoto! SPRZYSIĘŻENI Śmierć mu! Niech ginie! / Aufidiusz i sprzysiężeni dobywają mieczów i przebijają Koriolana, ten pada, a Aufidiusz wstępuje na jego ciało. / RAJCOWIE Stójcie! Stójcie! Stójcie! AUFIDIUSZ Cni rządcy ludu, chciejcie mnie wysłuchać. PIERWSZY RAJCA Tullusie, cóżeś uczynił? DRUGI RAJCA Spełniłeś Dzieło, nad którym zapłacze waleczność. TRZECI RAJCA Nie depcz go! Hola! Panowie! Schowajcie Miecze do pochew. AUFIDIUSZ Szlachetni mężowie, Skoro wam będzie wiadomym (bo teraz, W tym zamieszaniu, które on wywołał, Trudno wam wiedzieć), skoro się dowiecie, Jak wielkim złem wam zagrażało życie Tego człowieka, cieszyć się będziecie, Że je przeciąłem. Pozwólcie mi stanąć Przed wami w sali obrad, tam dowiodę Wiernej wam służby mojej lub poniosę. Kaźń najsurowszą. PIERWSZY RAJCA Zdejmcie stąd to ciało; I uroczystym uczcijcie je żalem, Bo nigdy herold szlachetniejszym zwłokom Nie towarzyszył do urny. DRUGI RAJCA Porywczość Jego łagodzi winę Aufidiusza. Załatwmy tę rzecz w dobry sposób. AUFIDIUSZ Gniew mój Już minął, smutek następuje po nim. Niech go trzech najcelniejszych wojowników Weźmie na barki, ja jednym z nich będę. Uderzcie w kotły, niech żałobnie zabrzmią! Uniżcie ostrza dzid! Choć on w tym mieście Niemało matek zrobił bezdzietnymi, Niemało niewiast wdowami, choć dotąd Z jego przyczyny płyną łez strumienie, Znajdzie w nim jednak zaszczytne wspomnienie. Dalej! / Wychodzą, niosąc ciało Koriolana. Muzyka gra marsza pogrzebowego. / ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/shakespeare-koriolan. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: William Szekspir, Dzieła dramatyczne. Tragedie, Państwowy Instytut Wydawniczy, [Warszawa 1980]. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Reprodukcja cyfrowa wykonana przez fundację Nowoczesna Polska. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Agnieszka Barszcz, Aleksandra Kopeć, Wojciech Kotwica, Paulina Ołtusek. ISBN-978-83-288-5500-7