Tekst poprawiono zgodnie ze współczesnymi normami językowymi w zakresie ortografii i interpunkcji. Nieco większe zmiany leksykalne wprowadzono w didaskaliach (np. poglądać -> spoglądać).
Rzecz dzieje się w Genui, 1547 r.
W moich oczach! na całe miasto głośna rozpustnica! w obliczu szlachty genueńskiej! Z boleścią. Różo! Bello! przed mymi oczyma zalanymi łzami!
Grzeczność kawalerska? — A ta ich oczów gra nieustanna? To śledzenie jej ruchów, ten długi ssący całus na jej obnażonym ramieniu, tak że ślad jego zębów w czerwono-płomienistym znaku zajaśniał? A to ogłuszenie nieme, kamienne, w którym siedział pogrążony jak malują zachwycenie, jakby świat cały w około niego zniknął i on tylko jeden z tą Julią w wiecznej próżni pozostał. Grzeczność kawalerska? — Niewinna istoto, coś nigdy nie kochała! Przynajmniej ze mną nie wiedź sporu: co jest grzeczność kawalerska, a co jest kochanie!
Strata małżonka? — Lekkie podniesienie pulsu rozgrzanego, i już Fiesko byłby stracony? Idź, jadowita szczebiotko — nigdy się oczom moim nie pokazuj! — To żart niewinny — może grzeczność przelotna? Nieprawda, moja czuła Bello?
Ale żeby się mniemała panią jego serca? — żeby jej imię za każdą myślą stawało mu w pamięci? — przemawiało w każdym głosie natury? — Ha! co to jest? — gdzie ja się zapędzam? Żeby świat cały, piękny, majestatyczny był dla niego kosztownym brylantem, na którym tylko jej obraz — jej obraz wyryty? — Żeby on ją kochał? — tę Julię kochał? O daj mi rękę — wspieraj mnie, Bello!
Słuchaj! Czy to nie głos Fieska z tego się zgiełku przebija? Możeż on śmiać się, gdy w samotni jego Leonora płacze? O nie, moje dziecko! To był głos chłopski Gianettina Dorii.
Bledniejesz, Bello! kłamiesz — ja czytam w twoich oczach, w obliczach Genueńczyków coś — coś. Zasłaniając twarz. O zaiste! Ci Genueńczycy wiedzą więcej, aniżeli dla ucha małżonki wiedzieć potrzeba.
Wonczas, gdy on Fieskiem był jeszcze — zjawił się w pomarańczowym gaju, gdzieśmy dziewczęta na igraszki biegły, kwitnący Apollo[2] z męsko pięknym Antinousem[3] zlany. Tak dumnym i wspaniałym postępował krokiem, jak gdyby prześwietna Genua na jego młodych kołysała się barkach; nasze oczy do jego lica się zakradały, ale spotkawszy błyszczące spojrzenie w lot się cofały, jakby je kto na świętokradzkim złowił uczynku. Ach! Bello, jakże z nas każda chwytała jego spojrzenia, liczyła błyski oka do sąsiadki posłane. Oczy jego jak złote jabłko niezgody[4] między nas padały, tkliwe źrenice tlały dzikszym ogniem, łagodne piersi gwałtowniej tętniły, zazdrość naszą harmonię rozdarła.
A dziś go moim nazywać! Zuchwała, straszna szczęśliwość! Moim nazywać męża w Genui największego, który w piękności kończonej wyszedł spod dłuta niewyczerpanego sztukmistrza, wszystkie płci swojej wielkości w najcudowniejszej harmonii połączył. — Słuchajcie, dziewczęta, już teraz przemilczeć nie mogę! Słuchajcie, dziewczęta, coś wam powierzę, tajemniczo myśl wam jedną powierzę. Gdym przed ołtarzem przy Fiesku stanęła z dłonią w jego dłoni złożoną — miałam myśl, o której myśleć kobiecie nie wolno: — ten Fiesko, którego rękę w twojej ręce trzymasz — twój Fiesko — ale cicho, niech żaden mężczyzna nie podsłucha, jak się wysoko nadymamy ździebełkami jego doskonałości — ten twój Fiesko — Biada, jeśli swym uczuciem wyżej się nie wznosicie! — ten Fiesko nam Genuę od tyranów zbawi.
Dziw się, Bello! — ale tak jest — przyszło to oblubienicy w dniu jej szczęścia weselnego! Żywiej. Jestem kobietą, ale czuję krwi mojej szlachetność — ścierpieć nie mogę, aby ten dom Doriów nad naszymi przodkami miał górę zabierać. Władza, DumaTen łagodny Andrzej! — sprzyjać jemu dla serca jest rozkoszą — on — bodajby się wiecznie księciem Genui mianował; ale Gianettino jest jego synowcem, jego dziedzicem — a Gianettino ma bezczelnie dumne serce. Genua drży przed nim, a Fiesko — o, płaczcie nade mną! — Fiesko kocha siostrę Gianettina.
Idźcie obaczyć to bożyszcze Genui, jak zasiada w bezwstydnym kole pijaków i rozpustnic, głaszcze im uszy niezgrabnym dowcipem, bajki o zaklętych księżniczkach opowiada — oto macie Fieska. — Ach, dziewczyno! nie tylko Genua swojego utraciła bohatera — ja także tracę swojego małżonka!
Twoja to sprawa. Ten człowiek jest magnesem. Wszystkie głowy niespokojne ciągną do niego. Słuchaj, hultaju! Mierz go sprawnie.
Weź więc naprzód nagrodę. Rzuca mu bilet bankowy[6]. Najdalej we trzy dni powinien być nieboszczykiem.
Ja zaś uważam, że wszystkie przede mną ukrywasz. Słuchaj, Kalkanio, od kilku tygodni coś w rysach twoich zdaje się poruszać, co tchnie nie samym tylko uczuciem miłości ojczyzny. — Sądzę, iż moglibyśmy, braciszku, tajemnice nasze zamieniać i na handlu nikt by, po ostatecznym rachunku, nie stracił — Chcesz być szczerym przede mną?
Tak nawet dalece, że jeśli uszy twoje nie mają ochoty do głębi łona mego wstąpić, serce w pół drogi ustami naprzeciw ciebie wyskoczy. — Kocham żonę Fieska.
Tego bym przynajmniej nigdy nie odgadnął, choćbym wszystkich domysłów przegląd uczynił. — Wyborem swoim mój rozum wziąłeś na tortury, lecz go w niwecz obrócisz, jeżeli ci się poszczęści.
Kłamią. Jest całą księgą treści najnudniejszej. Jedno z dwojga Kalkanio, zrzecz się rzemiosła swego albo uczuć swoich. —
Hrabia niewierny, a zazdrość jest najprzebieglejszą namową. Spisek na Doriów nie da hrabiemu odetchnąć, a mnie w jego pałacu gospodarować pozwoli. Gdy on wilka od trzody odpędzać będzie, kuna wpadnie do kurnika.
Lepiej nie można, mój bracie! Dzięki, żeś mi tak szybko rumieńca oszczędził. O czym wstyd mi było pomyśleć, teraz głośno przed tobą wypowiedzieć mogę. Oto żebrakiem będę, jeżeli rząd teraźniejszy nie runie ze szczętem.
Tak ogromne, że nić życia mego dziesięć razy ujęta, przy jednej dziesiątej ich części już by się wysnuła. Zmiana rządu da mi wolniej odetchnąć i choć do zapłacenia nie pomoże, to przynajmniej wierzycielom proces obmierzi[7].
Rozumiem ciebie — a na końcu jeżeli Genua przy takiej sposobności wolność uzyska, Sakko ojcem ojczyzny się nazwać gotów. Niechże kto teraz prawi niedorzeczną bajeczkę o poczciwości, kiedy tu bankructwo hultaja i rządza rozpustnika rozstrzygają o szczęściu państwa. Przez Boga, mój Sakko, ja w nas obu podziwiam mądrą nieba opatrzność, która serce ciała wrzodami członków ulecza. — Czy Werrina zna twój zamiar?
O ile patriota wiedzieć powinien. Genua, jak wiesz, jest wrzecionem, około którego wszystkie jego myśli toczą się z żelazną wiernością. Sokole jego oko spoczęło w tej chwili na Fiesku. — Na tobie także zakłada nadzieję, że cię poniekąd użyje w śmiałym spisku.
Ej! gdzie tam? — Pójdź sobie! Drzesz w kawałki moje garnirowanie! — Obraza? Kto mnie tu obrażać może? Pójdźże, pójdź sobie!
Ach! Pięknie! Pięknie, cudownie! Niechże kto hrabinę Lawania prosi na to zachwycające widowisko! — Jak to, hrabio? Gdzież się podział małżonek? Taka postawa ujść by tylko mogła w sypialnym pokoju twojej żony, gdyby ta, przerzucając stronice kalendarza pieszczot, dostrzegła jakiego braku w swoim rejestrze. Powstańże. Idź do kobiet, gdzie ci się lepiej powiedzie. Powstańże, hrabio! Alboż chcesz niegrzeczności żony odpokutować swoim nadskakiwaniem?
Zerwać się — krzesło odepchnąć — do stołu tyłem się obrócić — do stołu, hrabio, przy którym ja siedzę!
Żadnego względu, hrabio, gdzie o honor idzie. Mnie zemsty potrzeba. Czy jej szukać u ciebie? czy w piorunach księcia?
Zazdrość? Zazdrość? Czegoż chce ta główka? W zwierciadle się przezierając. Możeż ona większą pochwałę za swój gust otrzymać, niż że ja w jej wyborze swój własny znajduję? Dumnie. Doria i Fiesko! Czy to nie dosyć zaszczytu dla hrabiny Lawania, gdy synowica księcia jej wyborowi zazdrości? Przyjaźnie podaje rękę hrabiemu do całowania. Przypuszczam, hrabio, że tak jest istotnie.
Najokrutniejsza — i mnie tak udręczać! Wiem ja, boska Julio, że ode mnie cześć tylko tobie się należy. Rozum nakazuje zginać korne kolano przed krwią Doriów, ale serce ubóstwia piękną Julię. Występną jest miłość moja, ale bohaterską zarazem. Ona ma dosyć odwagi warowny mur różnicy stanu przełamać i lecieć do ognistego słońca majestatu.
Wielkie hrabiowskie kłamstwo, co na szczudłach kuleje. Język twój ubóstwia mnie, a serce uderza pod miniaturą innej kobiety.
Mów raczej pani, że niechętnie pod tym ciężarem uderza i chce go czym prędzej odrzucić. Zdejmuje sylwetę Leonory na błękitnej wstędze zawieszoną i oddaje Julii. Postaw twój obraz na tym ołtarzu, a wolno ci będzie to pogańskie malowidło zdruzgotać.
Na mój honor, wielka ofiara, która na podziękowanie zasługuje. Zawiesza mu swą miniaturę. Noś więc, niewolniku, barwę pana twego.
Julia mnie kocha! Julia! Bogu ja nawet nie zazdroszczę. Z radością przebiegając salę. Niechaj ta noc będzie bogów biesiadą, uciecha niechaj wykona mistrzowskie swe dzieło! Hola, jest tam kto? Wielka liczba służących. Niechaj po podłogach moich pokojów leją się cypryjskie nektary, niech kapela ze snu ołowianego północ wypłoszy, tysiąc pochodni zapalonych niechaj ćmi ranną słońca jaskrawość. W godach powszechnych niech taniec bachancki[9] królestwo śmierci zawali w grzmiące gruzy.
RadośćBrawo! brawo! Wina pienią się wspaniale, nasze tanecznice skaczą wybornie. Niech który z was po Genui roztrąbi, że dziś jestem w wesołym humorze; mogą się radować. — Na ród mój przysięgam; dzień ten w kalendarzu czerwono naznaczą i napisać muszą: Dziś książę Doria wesoły.
Łaskawy książę, jest to drugie miejsce w państwie; więcej jak sześćdziesięciu szlachty dobija się o nie, a wszyscy bogatsi i znakomitsi niżeli twój najpokorniejszy sługa.
Pioruny i Doria! będziesz prokuratorem. Trzy maski przysuwają się. Szlachta genueńska! Niechaj spróbuje na szali położyć, wszystkich przodków swoich i herby wszystkie, a jeden włosek z siwej brody mego stryja całą szlachtę genueńską w powietrze wysadzi. Ja chcę, i ty prokuratorem zostaniesz. Moja wola więcej znaczy niżeli głosy całej seniorii[10].
Pójdź do biesa z swoim republikaninem. Gniew wasala i moja namiętność! Jakby wieża latarni morskiej miała się w gruzach rozsypać, dlatego że uliczne chłopaki muszlami na nią ciskają. Trzy maski w silnym poruszeniu przysuwają się jeszcze bliżej. Czy dlatego książę Andrzej okrył się bliznami w bitwach tych łapserdaków republikańskich, żeby jego synowiec musiał żebrać o względy ich dzieci i oblubienic? Pioruny i Doria! W tej chęci przełkną sobie ślinkę, albo na popiołach stryja mego wystawię im szubienicę, na której ich genueńska wolność na śmierć się zadławi.
Właśnie w tej chwili dziewczyna jest samą. Jej ojciec tu się znajduje i jest jedną z trzech masek.
Gwałt jest najlepszą wymową. Prowadź mnie co prędzej. Chciałbym obaczyć, czy pies republikański skoczy na niedźwiedzia Dorię. Fiesko spotyka go we drzwiach. Gdzie jest hrabina?
Właśnie ją do powozu odprowadziłem. Ściska rękę Gianettina i przykłada ją do piersi. Książę, podwójnie jestem w więzach twoich. Gianettino nad moją głową i Genuą panuje, jego boska siostra nad sercem moim.
Ale Fiesko nie stracił nic na wielkim świecie. U mnie żyć to marzyć; być mądrym, Lomellinie, to marzyć przyjemnie. A na to czyż nie lepiej być na łonie rozkochanej kobiety, niźli pod piorunami tronu, gdzie koła rządzącej władzy wiecznie skrzypią w uszach pełnych hałasu? Niech Gianettino Doria nad Genuą panuje! Fiesko chce kochać.
Chodź, Lomellin. Północ niezadługo, zbliża się godzina. Dzięki, Lawania, za ugoszczenie wasze. Jestem zadowolony.
Miałżeby, mimo dobrej mej chęci, choć jeden Genueńczyk wychodzić stąd niezadowolony! Służba, hej żwawo! niech bal na nowo rozpoczną i wielkie napełnią kielichy. Nie chciałbym, żeby ktoś nudów u mnie doświadczał. Każecie, bym wasze oczy sztucznymi ubawił ogniami? Nie podoba wam się czasem słuchać śmiechów mojego arlekina[12]? Może przy moich pokojówkach znajdziecie rozrywkę? Albo siądziemy do faraona[13], żeby czas grą zabić?
Tego nie rozumiem. Ale co znaczy krepa[14] na twoim ramieniu? Miałżeby Werrina kogo ze twoich pochować — a Fiesko o tym nie wiedzieć?
Ale jeżeli przyjaciel go woła? Cisnąc jego rękę z uczuciem. Przyjacielu duszy mojej! Kto umarł nam obu?
Ach! Czy to o tym? Na ten żart więc cała wymierzona mowa? Żałoba po Genui! A w samej rzeczy, Genua już dogorywa. Pomysł nowy i jedyny. Nasz krewniak zaczyna dowcipną być głową.
Zapewne, zapewne! Właśnie tak było. Sucho i płaczliwie. Żart wszystko traci, gdy żartowniś sam się śmieje — a tu właśnie pogrzebowa twarz była. Czyżem ja myślał, że ponury Werrina na stare swoje lata wesołym szpakiem zostanie?
Tylko wesoło odchodźmy, kolego! Bądźmy przynajmniej jak ci chytrzy dziedzice, co szlochając idą za karawanem, a pod chustką głośno się śmieją. Czy dlatego zła macocha ma się nam dostać? Choćby i tak było, macocha niech zrzędzi, a my hulajmy.
Boże na niebie! I nic nie róbmy? — Gdzież ty, Fiesko, zaszedłeś? Kędy[15] ja znajdę owego tyranów nieprzyjaciela! Pamiętam czas, gdzie ty łamania kości na sam widok korony dostać by mogłeś. — Upadły synu rzeczypospolitej! Kiedy czas duchy nawet zużywa, na ciebie spadnie wina, że ja szeląga nie dam za swoją nieśmiertelność.
Z ciebie gdera wiekuisty. Niech sobie Genuę schowają do kieszeni i tunezyjskiemu sprzedają korsarzowi — co to nas obchodzi? My cypryjskie pić będziemy wino i piękne dziewczęta całować.
Czemu nie, przyjacielu? Czy to taka rozkosz wielka być jedną nogą tego leniwego wielonożnego zwierzęcia, które rzecząpospolitą zowiemy? Dziękujmy raczej, jeżeli kto skrzydeł zechce mu użyczyć i od posług nogi uwolnić. Gianettino Doria będzie książęciem — sprawy krajowe nas więcej troszczyć nie będą.
Andrzej ogłasza swojego synowca synem i dziedzicem dóbr swoich, kto będzie szaleńcem i o dziedzictwo jego władzy się spierać?
To zbyteczne. Wyślę konia naprzód. Więcej nie potrzeba, bo mam nadzieję, że tylko jeden z nas wróci.
Niejakiej hrabiny Lawania. Znam dobrze tę kobietę i chcę wiedzieć, czym ona zasłużyła ofiarą być głupiej niewiasty?
A który dziś tu staje zadosyć[16] uczynić honorowi swojemu, co ustąpił przed rywalem tak mało wzniosłym, że przez niego łagodna dusza ponosi męczarnie.
Szlachetny młodzieńcze! Błogosławię cierpienia małżonki mojej, kiedy tak godną znajomość mi podają. Czuję wzniosłość twojego gniewu, ale bić się nie będę.
Burgonino! Z całą potęgą Francji bić się będę, ale nie z tobą! Szanuję ten drogi zapał za powód jeszcze droższy. Na wieniec laurowy chęć twoja zasłużyła, ale czyn byłby dziecinny!
Na Boga, młodzieńcze! Tego nie uczynisz, chociażby cnota stracić miała cenę. Biorąc go za rękę. Miałeś kiedy dla mnie uczucie, które — jakże ja powiem? czcią nazywa się?
A więc, przyjacielu! Człowiek, który na cześć moją zasłużył, długo by czekał, nim bym nim pogardził. Sądzę, że tkanina mistrza powinna tak być sztuczną, żeby lekkomyślnemu czeladnikowi na pierwszy rzut do oka nie wpadła. — Wracaj do siebie, Burgonino, i użyj czasu, aby rozważyć, dlaczego Fiesko tak a nie inaczej działa. Burgonino w milczeniu odchodzi. Idź, szlachetny młodzieńcze! Jeśli takie serca biją w ojczyźnie, Doriom mocno stać trzeba.
Stefan! Drullo! Antonio! Za gardło trzymając Murzyna. Zatrzymaj się, dobry przyjacielu! Piekielne łotrostwo! Służący wpadają. Zostań i odpowiadaj! Niegodny czyn popełniłeś. U kogo o twój zarobek upominać się będziesz?
O nie, pociesz się! Na rogach księżyca nie powieszą pewnie — jednakże tak wysoko, że ci się szubienica wyda piórkiem od zębów. Ale twój wybór był mądro polityczny, i twemu wrodzonemu dowcipowi przypisać go nie można. Mów więc, kto cię wynajął?
Hum! Więc ja nie sam głupi byłem? — Kto mnie wynajął? — i za sto nędznych cekinów! — Kto mnie wynajął? — Książę Gianettino.
Sto cekinów i nic więcej za głowę Fieska? Wstydź się, królewiczu Genui! Idąc do szkatułki. Tu jest, hultaju, tysiąc cekinów dla ciebie i powiedz twojemu panu, że z niego skąpy rozbójnik. Murzyn ogląda to od stóp do głowy. Namyślasz się? Murzyn bierze pieniądze, kładzie i znowu, znowu podnosi i ciągle ogląda Fieska z największym zadziwieniem. Co robisz, hultaju?
Łotrze z baranią głową, na szubienicę zarobiłeś! Rozgniewany słoń tratuje człowieka, ale nie robaka pełznącego. Kazałbym cię powiesić, gdyby mnie to co więcej nad dwa słowa kosztować miało.
Broń Boże, nie dla ciebie. Podoba mi się, że takiego łajdaka jak ty, mogę podług kaprysu zdruzgotać albo ocalić — dlatego wolno odejść możesz. Uważaj tylko: twoja niezręczność jest dla mnie rękojmią[18] nieba, żem ja do czegoś wielkiego przeznaczony — stąd łaska moja, stąd twoje uwolnienie.
Uderz w dłoń, Lawania! Piękna czynność warta jest drugiej. Jeżeli kto na tej półkuli nosi gardło niepotrzebne tobie — rozkaż, a poderżnę go bezpłatnie.
Może on żywszy i silniejszy jak waszych ludzi honorowych. Oni przysięgi swoje łamią Panu Bogu, my je święcie dochowujemy szatanowi.
Cieszę się, że macie gust do mnie. Wystaw mnie hrabio na próby, a poznasz człowieka, co swoje rzemiosło zna ekspedite[19]. Wyzwij mnie, panie — a z każdego cechu łotrostwa pokażę świadectwa najdoskonalsze — od najniższego do najwyższego.
Cudowne rzeczy! Siadając. A więc łotry nawet mają swoje prawa i godności? Zacznijże od najniższego.
Pfe, łaskawy panie, jest to pogardliwe wojsko długorękich. Nędzne rzemiosło, co jeszcze wielkiego nie wylęgło człowieka — na bizuny[20] i dom poprawy pracuje i wiedzie co najwięcej do szubienicy.
Są to szpiegi i podsłuchiwacze. Znakomici panowie, którym magnaci użyczają swojego posłuchu, iżby do swojej wszechwiedzy cokolwiek zaczerpnąć. Oni to jak pijawki do duszy się wgryzą, wysączą truciznę z głębi serca i podadzą komu należy.
Kolej przychodzi na zbójców, na przyprawiaczów trucizn i tych wszystkich, co swoją ofiarę długo upatrują, zanim ją z nienacka z tyłu pochwycą. Lękliwe piecuchy, a jednak za naukę szatanowi biedną duszą płacą. Tu już sąd ziemski wyżej się posuwa: łamie ich kości na koła, głowy ich sprytne na palach wystawia. Jest to trzecia klasa.
Pioruny! Tu łaskawy panie, właśnie jest szczyt chwały. Jam te wszystkie klasy przechodził. Geniusz mój wcześnie każdą przeskakiwał zaporę. Wczoraj w wieczór dokonałem mistrzowskiego popisu w trzeciej, przed godziną frycem[21] zostałem w czwartej.
Tu są ludzie, co swoją zwierzynę między czterema ścianami wyśledzą, wśród niebezpieczeństw wyrąb dla swojej drożyny przygotują, prosto w oczy skoczą i pierwszym ukłonem nie dadzą czasu za drugi ukłon podziękować. W naszym języku nazywają się oni piekła ekstrapocztą. Jak tylko Mefistofela kaprys napadnie, jedno skinienie — a ciepła mu z rożna kurzy się pieczeń.
Z ciebie łotr na wszystkie zastawki. Dawno mi takiego było potrzeba — podaj mi rękę! Biorę cię do służby.
Top, Lawania! Jestem twoim i do czarta niech idzie życie prywatne. Używaj mnie do czego zechcesz. Bierz mnie na wyżła, na brytana, na lisa, na węża, na kuplera[22] czy na kata. Do wszystkich spraw posyłaj; tylko na duszę moją, do uczciwej nie zaprzęgaj roboty, bo tam ja jak pniak niezgrabny.
Nie troszcz się — komu ja jagnię posyłam, wilka na posła nie wezmę. Zaraz więc rano Genuę obiegaj i dośledź, jak stoją interesa państwa. Dowiedz się, co myślą o rządzie, co o domu Doriów podszeptują. Wybadaj na ostre, co moi ziomkowie o moim rozpustnym przebąkują życiu, co myślą o moich miłostkach. Zalej im winem mózgownice, żeby się serca z swoim uczuciem wylały. — Tu są pieniądze, syp je pomiędzy kupcami jedwabiów.
Nie lękaj się — nic w tym uczciwego nie ma. Bież[23] i całą twoją hałastrę na pomoc przyzwij. Na rano przyniesiesz swoje nowiny.
Spuść się na mnie[24]. Teraz jest czwarta? Jutro o ósmej tyle wiadomości naznoszę, ile sto uszów[25] nie zdoła usłuchać.
Jak to? Jakież to, córko, przyjęcie? Niegdyś gdy do domu z ciężkim jak góra w sercu wracałem brzemieniem, Berta naprzeciw mnie leciała i jednym uśmiechem zdejmowała ciężar. Chodź, uściskaj mnie, córko! Na tym łonie ognistym niech się rozgrzeje moje serce przy łożu śmiertelnym ojczyzny przeziębłe. Dziecię moje! Dziś ja wszystkie uciechy natury pożegnałem i tylko ty jedna pozostałaś dla mnie!
Berto! jedyne dziecię moje! Berto, moja ostatnia nadziejo! Wolność Genui przepadła — Fiesko zgubiony — Bądź ty nałożnicą!
Biada mi! ach! Tej bladości śmiertelnej nie przybieraj, ojcze! Wspomagaj mnie, Boże! On jąka się i drży.
Nie! To być nie może! Tej myśli Bóg mi nie przysyła. Z szyderskim uśmiechem. Stara głowo, czyliż wszelki jad z jednej tylko i tej samej ropuchy wybryzga? Do Berty spokojniej. Wzrostu jak mój, czy niższego?
Dobrze ci tak, dobrze ci tak, lękliwy Werrino — za mało ci było, że łotr świętość praw naruszał, musiał aż świętości krwi twojej dotykać. Zrywając się. Żywo, wołaj mi Mikołaja — prochu i ołowiu! — albo czekaj, co innego przyszło mi do głowy. Daj mi miecz mój, a sama odmawiaj Ojcze nasz. Kładąc rękę na czole. Co ja chcę robić?
Chodź tu, usiądź przy mnie. Znacząco. Berto, opowiedz mi, Berto, co zrobił ten siwy Rzymianin, gdy jego córkę takie — jakże bo powiedzieć? tak przystojną, jak ciebie znaleziono… Słuchaj Berto, co mówił Wirginiusz do swojej córki znieważonej?
Werrino! Co żywo gotuj się natychmiast. Dzisiaj wybory rzeczypospolitej zaczynają się. Chodźmy wcześnie do seniorii[26], dziewięciu senatorów wybierać. Ulice tłumem ludu napełnione. Cała szlachta do ratusza dąży. Szyderczo. Przecież pójdziesz z nami, na tryumf nowej spoglądać wolności.
Jeszczem cię takim nigdy nie oglądał. Gdyby Berta nie płakała, musiałbym pytać, czy Genua nie przepada.
Genueńczycy! Wy obaj znacie starożytność imienia mojego. Wasi przodkowie ogony szat za moimi nosili. Moi ojcowie w bitwach przewodzili krajowi. Moje matki matkom genueńskim za przykład służyły. Honor był jedynym dobrem naszym i syn go po ojcu odziedziczał — czy zna kto inaczej?
Ostatni jestem z rodu mojego. W grobie żona spoczywa. Ta córka jest Jej ostatnią spuścizną. Genueńczycy, wyście świadkami, jakem ją wychowywał. Czy jest kto, co by wystąpił i mnie oskarżał, żem swoją Bertą zaniedbywał?
Przyjaciele! Jestem stary człowiek. Gdybym ją utracił, drugiej mieć już nie mogę. Pamięć ma zniknie. Straciłem ją! Zhańbiony ród mój!
Nie! — Nie rozpaczaj, córko! Ci ludzie mężni są i uczciwi. Nad tobą gdy oni zapłaczą, krew gdzieś toczyć się będzie. Nie poglądajcie z takim podziwieniem. Wolno z naciskiem. Kto Genuę ujarzmia, może zgwałcić dziewicę.
Podskocz, dziewczyno — szczęśliwa wiadomość. Szlachetny Werrino, przyszedłem niebo swoje na twoich ustach położyć. Od dawna jut kocham córkę twoją, a nigdy nie śmiałem o jej rękę prosić, bo całe mienie moje płynęło na wiotkich statkach. Ale w tej chwili piękny majątek przybija do portu i jak mówią, niezmierzone wiedzie dla mnie skarby. Jestem bogaty — daj mi Boże, ja ją szczęśliwą uczynię.
Jak zbawienia pragnę! — czysta, i zhańbiona! Nie pojmuję tego. Spozieracie na siebie i stoicie w milczeniu. Jakieś nieszczęście, zbrodnia drży na ustach waszych. Zaklinam was — na igraszkę nie ciągnijcie rozumu mojego. Ona byłaby czystą! Kto mówił, że czysta?
A więc gwałt! Podnosi oręż z podłogi. Genueńczycy, przez wszystkie zbrodnie pod słońcem! Gdzie — gdzież ja zbójcę wynajdę?
Jeżelim zrozumiał skinienie twoje, o przedwieczna Opatrzności, ty chcesz Genuę przez moją Bertę oswobodzić. Przystępuje do niej i z wolna odwija krepę z ramienia swego. Dopóki krew z serca Doriów nie zmyje haniebnej plamy twojego honoru, niech promień dzienny na tę twarz nie pada. — Aż do tej chwili rzuca krepę na nią ociemnij.
PrzekleństwoPrzeklęte powietrze, co ciebie owieje! Przeklęty sen, co twoje członki orzeźwi! Przeklęty człowiek, co litością nędzę twoją nawiedzi! Idź do najgłębszych sklepień mojego domu! Jęcz, skowycz, męczarnią swoją bieg czasu zwalniaj. Przerywanym głosem. Twoje życie niech będzie wijącym się tarzaniem zdychającego robaka, uporną gruchocącą walką między bytem i zniszczeniem! — Niech to przekleństwo trzyma cię, dopóki Gianettino ostatniego nie wycharczy oddechu. Jeżeli nie — ciągnij je za tobą przez wieczność, aż znajdziesz punkt, gdzie dwa końce jej koła stykają się z sobą.
Wyrodny ojcze! Cóżeś ty uczynił? To okrutne, potworne przekleństwo twojej biednej niewinnej córce?
Prawda — to straszliwie, mój czuły zięciu? — Z najsilniejszym znaczeniem. Kto z was teraz wystąpi i z krwią zimną o przewłoce[27] paplać będzie? Dola Genui na moją Bertę rzucona. Serce moje ojcowskie za powinność obywatela odpowiada. Kto do tyla[28] lękliwym będzie i zechce zbawienie Genui odwlekać, wiedząc, że to jagnię niewinne jego bojaźń męką nieskończoną opłacać musi? Przez Boga, to nie był pomysł głupca! Wykonałem przysięgę i nad dzieckiem nie zlituję się swoim, aż Doria upadnie, choćbym miał coraz nowe męczarnie wymyślać jak pachołek katowski, choćbym to jagnię niewinne na kanibalskiej zgruchotał katowni. Oni drżą — bladymi jak duchy otaczają mnie twarzami! Jeszcze raz, Scipio! biorę ją w układ — żebyś ty tyrana umordował. Na tym drogim węźle trzymam mocno twoją, moją, waszą powinność. Gnębiciel Genui upaść musi, albo dziewicę rozpacz umęczy. Nie odwołam.
Upadnie on — za Genuę upadnie — jako wół ofiarny. Jak pewno, że oręż ten w sercu Dorii zagłębię, tak pewno, że na twoich ustach złożę całus oblubieńczy.
Pierwsza para, którą furie błogosławią! Podajcie sobie ręce. W sercu Dorii zagłębisz swój oręż? Weź ją — ona twoja.
Oto jeszcze jeden klęka Genueńczyk i straszne swoje żelazo u nóg kładzie niewinności. Niech tak Kalkanio drogę do nieba znajdzie, jak ten oręż ścieżkę do żywota[29] Dorii.
Ostatni, lecz niemniej w postanowieniu mocny, klęka tu Rafał Sakko. Jeśli ten miecz mój nagi więzienia Berty nie otworzy, to niechaj zamknie się ucho Zbawiciela na moją ostatnią w skonie modlitwę.
Genua dziękuje wam przeze mnie, przyjaciele! Idź teraz, córko. Ciesz się, że ojczyzny jesteś wielką ofiarą.
Będzież dosyć trzech patriotów do zgniecenia hydry tyraństwa? Nie trzebaż lud podburzyć, szlachtę do naszego spisku przyciągnąć?
Rozumiem! Słuchajcie więc: od dawna na mojej płacy trzymam malarza, który całą sztukę wysilił, ażeby upadek Appiusza Klaudiusza[30] przedstawić. Fiesko jest malarstwa wielbicielem, wspaniałe sceny rozpalają go. Zaniesiemy obraz do jego pałacu i obaczymy, z jakim uczuciem oglądać go będzie. Może ten widok ducha jego obudzi — Może…
Precz z nim! Podwój niebezpieczeństwo, bohater mówi, ale nie liczbę walczących. Dawno ja w łonie swoim czułem takiego coś, czego niczym zaspokoić nie mogłem. Teraz dopiero wiem, co to było. Mam cię, tyranie!
To był Julii żywy obraz — nie wmawiaj daremnie. Moja sylweta na błękitnej wstędze wisiała, a ta była czerwono płomienista. Mój los rozstrzygnięty.
Hrabia mi pałac swój ofiarował, ażebym się przypatrzyła paradzie, ciągnącej do ratusza. Czas mi się będzie za długi wydawał. Nim zrobią czekoladę, zabawiaj mnie pani.
Zabawne — jakbym towarzystwa tutaj szukać miała. Ty, pani, rozrywać mnie będziesz. Przechadzając się. Jeżeli do tego zdolną jesteś, pani! Bo wcale mi nie pilno.
Ale wiele do czynienia miałby ten murzynek! Jakie okrutnie, rozważ sinioro[31], pozbawiać perspektywki młodych elegantów tak pięknego widoku? Ach! A też perły błyszczące, że aż oczy mogą oślepnąć! Przez Boga wszechmocnego! Pani całe morze wybrałaś!
I to ci się dziwną rzeczą wydaje, panienko? — Ale słuchaj no dziewczę, czyś ty i język swojej pani wynajęła? Ślicznie, pani! Gości swoich przez sługi zabawiać.
Szkaradna nieznajomość świata robi cię śmieszną i ociężałą. Żywo — a z dowcipem! to nie jest sposób przywiązania męża.
A jak się trzymasz, moja pani! Pfe! Na ciałko twoje więcej potrzeba wydatków — trzeba sztuki użyć, gdzie natura była ci macochą. — Na twarz trochę różu, żeby ta bezbarwna namiętność oczów[32] nie raziła. Biedne stworzenie! Tym sposobem twarzyczka twoja pewnie kupca nie znajdzie.
Winszuj mi szczęścia, dziewczę moje! Niepodobieństwo[33], żebym Fieska mego straciła, albo nie straciłam nic na nim.
O straceniu coś tam pomrukujesz? Ale, mój Boże! Skąd ci przyszedł ten napad tragiczny brać Fieska? Dlaczego piąć się na tę wysokość, moje dziecko, z której koniecznie musisz być widzianą, porównywaną być musisz? Na mój honor, kochaneczko, musiał to być jakiś złośnik, albo głupiec, co cię z Fieskiem złączył. Z litością biorąc ją za rękę. Poczciwa duszo, człowiek, który w towarzystwach dobrego tonu chciałby być cierpianym, nigdy twoją partią być nie mógł.
Hrabia ma postawę — znajomość świata — gust. Hrabia miał szczęście porobić dystyngowane znajomości. Hrabia ma charakter, ogień. I cóż? Wyrywa się gorący z tego koła świetnego towarzystwa. Przychodzi do domu. Żona go wita powszednią czułością, gasi żar jego zimnym, ślinionym całusem, wydziela mu porcję pieszczot swoich, jak stołownikowi w oberży. Biedny małżonek! Tam mu kwitnący ideał się uśmiechał, tu smak mu brzydzi czułość nudząca. Sinioro, na Boga! nie straciż on rozumu — albo cóż odbierze?
Dobrze. Widać, że ten ugryzek[34] doszedł ci aż do serca. Drżyj za ten żart, ale nim to nastąpi, rumień się.
Patrzajcie — trzeba aż było robaczka rozgniewać, żeby z niego iskierkę naturalnego dowcipu wydobyć. Na teraz dobrze. To był żart, pani — podaj mi rękę twoją, na zgodę!
W samej rzeczy, to wspaniale! Ale hrabino, czy tak być nie powinno? Z wolna i śledząc jej spojrzenie. Skoro czyjś portret przy sobie noszę, widać, że oryginał ma dla mnie cenę? Co myślisz?
Mnie się samej tak zdaje. Serce nie przywołuje zmysłów na pomoc. Prawdziwe uczucie nigdy się za pożyczaną ozdobą nie kryje.
Litość, litość tylko sama. — Bo widzisz, wtedy i odwrotnie jest to prawda — ty Fieska posiadasz jeszcze dotąd.
Czym ci się odpłaciła? Czym się odpłaciła? Jak to, moja pani, żadnego przekąsu w zapasie? Hej, powóz! — moja czynność spełniona. Do Leonory, głaszcząc ją pod brodę. Pociesz się, dziecię moje! On mi sylwetę oddał w szaleństwie.
Krzywoprzysięstwo! Przestań! Zmęczycie rękę Bożą, która przysięgi zapisuje. — Mężczyźni, mężczyźni! Gdyby przysięgi wasze zmieniały się w szatanów, można by z nimi szturm do nieba przypuścić i aniołów światła zabrać do niewoli.
Marzysz, hrabino! Gniew twój niesprawiedliwą cię czyni. Czyliż cała płeć za zbrodnię jednego ma odpowiadać?
Próbuj, hrabino — pierwszy raz serce twe się omyliło — Znam ja miejsce, gdzie by ono na tronie zasiadło.
Tak — wymówiłem. Miłość, Madonna! śmierć i życie na twoich ustach spoczywa. Jeżeli grzechem jest namiętność moja, niech dwie ostateczności, cnota i zbrodnia, w jedno spłyną ogniwo, niebo i piekło niech się w jedno zleją potępienie.
Czy do tego, oszukańcze, litość twoja mierzyła? — W jednym zgięciu kolana przyjaźń i miłość zdradziłeś. Precz z moich oczów na zawsze! Przebrzydłe plemię! Dotąd myślałam, że tylko kobiety oszukujesz; nie wiedziałam, że na samym sobie dopełniasz zdradziectwa.
Nie dosyć, że świętą pieczęć zaufania złamał ten obłudnik, na czyste jeszcze cnoty przeźrocze zaraźliwym wionął oddechem i chciał moją niewinność w krzywoprzysięstwo potrącić.
Rozumiem — i moja obraza miała uczucie moje przekupić? Tyś nie wiedział, że samo nieszczęście wzniosłe: za Fieska cierpieć, kobiecie serce uszlachetnia. Słuchaj! Fieska upadek nie podniesie u mnie Kalkania, ludzkość tylko poniży.
Chustka jest wilgotna. Chowa ją. Kalkanio tu? Leonora w silnym poruszeniu? W wieczór zapytam ciebie, co tu się zdarzyło.
Pfe! — w przeraźliwy sposób. Samo imię Doriów trzęsie nimi jak febra. Gianettina na śmierć nienawidzą. Wszyscy szemrzą. Francuzi, jak mówią, byli szczurami w Genui, kot Doria je pożarł, a teraz do myszy się dobiera.
Słuchaj, hrabio Lawania! Genua wysoko musi myśleć o tobie. Strawić nie może, że mąż pierwszego domu — pełny rozumu i zdolności, z takim zapałem i wpływem — pan czterech milionów funtów, z krwią królewską w żyłach — mąż taki jak Fiesko, na którego pierwsze skinienie wszystkie serca polecą…
Że mąż wielki Genui Genui upadek przesypia. Wielu żałuje, bardzo wielu przedrzeźnia, największa liczba potępia ciebie — a wszyscy boleją nad ojczyzną, która cię straciła. Jezuita jeden przewąchał, że lis ci spod sukni wygląda.
Nie pomrukują. We wszystkich kawiarniach, bilardowych salach, oberżach, na spacerach, na targu, na giełdzie krzyczą na głos…
Dobrze! Weź tu cekina za tę wiadomość. Włożyłem na głowę czapkę z dzwonkami, żeby Genueńczycy mieli co radzić o mnie — niebawem tonsurę[36] sobie wystrzygę, żeby mnie za arlekina[37] wzięli. Jakże kupcy jedwabiów przyjęli moje podarunki?
Co to była za scena! Niech mnie diabli porwą! Niewiele brakowało, żebym w wielkich cnotach zasmakował. Jak szaleni rzucili mi się na szyję. Dziewczęta zakochały się w czarnym kolorze ojca mego i sadzę z mojej twarzy zlizywały. Pomyślałem sobie — co to za wszechmocne to złoto; Murzynów nawet pobielić może.
Twoja myśl była lepsza jak błoto, z którego wyszła. — Przyniesione słowa twoje są dobre. Czy można się po nich czynu spodziewać?
Jak z chmurnych obłoków burzy grożącej. Schylają głowy do siebie, w tłum się gromadzą i szepcą: cyt! skoro nieznajomy przechodzi. W całej Genui głucha brzemienność panuje. — Ta niechęć jak ciężka chmura wisi nad rzeczpospolitą — jeden powiew wiatru, a grad spadnie i pioruny.
Dziś jest wybór prokuratora. Każ mojej kariolce[39] zajechać. Posiedzenie nie mogło jeszcze się ukończyć. Muszę tam polecić. Prawnie się ukończyć nie mogło. Moja szpada i płaszcz — gdzież jest zapinka od płaszcza?
Tłum wali się tutaj. Słuchaj! to nie jest okrzyk zadowolenia. Prędzej! Otwórz bramę na oścież. Mam przeczucie. Doria jest bezczelnie zuchwały — państwo na ostrym końcu igły się chwieje. Założę się, że senioria się poruszyła.
Co to jest? Na rogu ulicy Balbi tysiącami tłumu — halabardy błyszczą — miecze dobyte. Hej! Senatorowie pędzą tu. —
To bunt — leć do nich. Wymień imię moje. Staraj się, żeby tu przyszli. Murzyn wybiega. Rozum, LosCo mrówka rozum z trudem do kupy zbierze, wiatr przypadkowy na jeden raz wszystko rozprasza.
Znieważony jestem, śmiertelnie znieważony od[40] synowca książęcego, w obliczu całej seniorii[41].
Dlatego tuśmy przyszli. Cała szlachta we mnie jest obrażoną. Cała szlachta musi zemstę moją podzielać. Mścić się honoru własnego, pomocy mi nie trzeba.
On był dwudziesty dziewiąty między wyborcami. Wyciągnął złotą gałkę na wybór prokuratora. Dwadzieścia ośm głosów było zebranych. Czternaście miałem ja, tyleż Lomellino. Głosów Dorii i jego brakowało jeszcze.
Doria dobył szpady, którą pod purpurowym płaszczem trzymał ukrytą, przebił moją gałkę i zawołał do zgromadzonych:
Genua? Genua? Precz z nią. Próchno kruszy się, gdziekolwiek się dotkniesz. Liczycie na patrycjuszów? Może dlatego, że kwaśne miny stroją, albo wzruszają ramionami, gdy o sprawach kraju rzecz się toczy. Precz z nimi! Ich zapał bohaterski lepnie do pak lewantyńskich[43] towarów, ich dusze ze strachem latają wokoło ich indyjskiej floty.
Poznaj lepiej patrycjuszów naszych. Zaledwo dumny czyn Dorii dopełnionym został, kilka ich set wyleciało na rynek z rozdartymi sukniami. Cała senioria rozprószyła się.
Ślepy, bezrozumny kolos, co z początku ciężkimi gnatami łoskotu narobi, wszystko co wyższe i niższe, bliskie i dalekie, otwartą paszczą połknąć grozi, a w końcu — potknie na nici szpagatu. Genueńczycy, daremnie! Czas panowania na morzu już przeszedł. Genua się zawaliła pod swoim imieniem. Dziś Genua tam, gdzie Rzym niezwyciężony, gdy jak piłka na palant[44] wątłego młodzieńca Oktawiusza wleciał. Genua już wolną być nie może. Genuę królewską trzeba władzą ogrzać. Genui pana trzeba. Schylcie więc głowy przed wietrznikiem[45] Gianettino!
Chyba się gniewne pogodzą żywioły i biegun się północny zeskoczy z południowym. Chodźcie, koledzy!
Oto przejedźcie wszystkie części świata i między żyjącymi rzeźbami kobiecej piękności szukajcie najszczęśliwszej, gdzie by się zeszły wszystkie wdzięki marzonej Wenus.
Szczęśliwie! Szczęśliwie! W płomieniu słoma rzeczypospolitej. Ogień już domy i wieże ogarnął! Rozżarzajmy, rozżarzajmy! Niech pożar całą łuną zaświeci, a wiatr niszczący wionie spustoszenie.
Republikanie! Republikanie! Ciągną swoją wolność pod jarzmem, dychają jak pługowe woły pod twą pychą arystokratyczną.
Głupcy, myślą, że Fiesko Lawania będzie kończył, czego Fiesko Lawania nie zaczynał? Powstanie przychodzi w porę. Ale sprzysiężenie musi wyjść ode mnie. Walą się na schody.
Genueńczycy! W królestwie zwierząt przyszło niegdyś do niepokojów domowych. Stronnictwa biły na stronnictwa, i brytan tronem owładnął. Nawykły pod nóż rzeźniczy bydło zaganiać, po psiemu rządził on w kraju: warczał, kąsał, ludu swego kości ogryzał. Naród szemrał — najśmielsi znieśli się[47] z sobą i zadławili książęcego kundysa[48]. Sejm się otworzył, aleby wielkie rozwiązać zadanie: jaki rząd byłby najpożądańszy. Głosy na trzy się strony podzieliły. Genueńczycy! Za którą byście poszli?
Lud wziął górę — rząd był demokratyczny. Każdy obywatel dawał głosy swoje, większość rozstrzygała. Zaledwo kilka ubiegło tygodni, nowo sklejonej rzeczypospolitej człowiek wypowiedział wojnę. Rada się zebrała. Koń, lew, tygrys, niedźwiedź, słoń i nosorożec wystąpili i ryknęli na głos: Do broni! Kolej przyszła na innych. Baran, zajęć, jeleń, osieł[49], całe królestwo owadów, ptaków, ryb, całe tchórzów wojsko wpadło między nich i zajęczało: Pokój! Patrzcie, Genueńczycy! Tchórzów było więcej niż walecznych, głupich więcej jak mądrych. — Większość przekreskowała[50], zwierzęta złożyły broń — człowiek ich państwo plądrował. Ten więc kształt rządu został odrzucony. Genueńczycy! Do jakiego teraz bylibyście skłonni?
Zdanie to podobało się. Sprawy krajowe rozdzieliły się na kilka izb. Wilk rządził skarbem, lis był jego sekretarzem. Gołębie prowadziły procesy kryminalne, tygrysy dobrowolne sądy, capy godziły spory małżeńskie. Zające były żołnierzami; lwy i słonie przy bagażach; osieł był posłem, a kret inspektorem spraw urzędowych. Genueńczycy, czego spodziewać się możecie po tym mądrym rozdziale? Kogo wilk nie rozszarpał, lis okpił. Kto mu się wymknął, pod ośle musiał wpaść kopyta. Tygrysy dusiły niewinność; gołąb ułaskawiał złodziejów i rozbójników, a w końcu gdy urzędy były złożone, kret je znajdywał sumiennie sprawowane. — Zwierzęta zbuntowały się. Wybierzmy króla! — zawołały zgodnie — który by miał pazury i mózg i jeden tylko żołądek. Jednego naczelnika wszyscy słuchali jednego, Genueńczycy! — ale — z dumą przystępując do nich ten jeden był lwem.
Nie chcę o nim wiedzieć. Idźcie do domu i na lwa pomnijcie. Mieszczanie tłumem wychodzą. Wszystko idzie po myśli. Lud i senat przeciw Doriom — Lud i senat za Fieskiem. Hassan! Hassan! — Trzeba tę nienawiść umocnić, tan pociąg odświeżyć. Tu, Hassan! Psi synu piekła! Hassan! Hassan!
Od latania na ten raz cię uwalniam. Raczej powleką ciebie — przygotuj się; roztrąbię natychmiast zabójstwo, któreś chciał popełnić, i związanego oddam cię inkwizycji.
Bądź spokojny — to tylko dla zabawki. Wszystko w tej chwili na tym polega, żeby Gianettina napaść na życie moje była głośną w mieście. Będą cię badali.
Zaprzesz się. Wezmą cię na tortury. Pierwszą próbę wytrzymasz. Tę bagatelę możesz przyjąć na konto twego zabójstwa. Na drugiej wyznasz.
Szatan to figlarz — ci panowie mogą mnie na obiad zatrzymać i ja dla niewinnej zabawki mogę być kołowany[51].
Wyjdziesz nietknięty — hrabiowskie daję ci słowo. Zażądam twojej kary jako należne mi zadosyćuczynienie[52] i w oczach całej rzeczypospolitej winę ci przebaczę.
Zadrażnij prędko ramię moje sztyletem tak, żeby krew wytrysła. Udam, że cię na uczynku w tej chwili złowiłem. Dobrze! Przeraźliwie krzycząc. Zbójca! Zbójca! Zbójca! Zabieżcie drogę, zaprzyjcie[53] bramy!
Krzyczeli: zabójstwo, i lud wyraźnie powtarzał: „Fiesko”. Nędzni oszukańce, oczy moje chcą oszczędzić — a serce moje ich podchodzi. Prędzej — bież tam, powiedz mi, gdzie go ciągną?
Bella jego gasnące spojrzenie jeszcze uchwyci. Szczeliwa Bella — biada mi, jego zabójczyni! Gdyby Fiesko mógł mnie kochać, nigdy by w świat się nie rzucał, nie rzucał się na miecz zazdrości. Bella idzie — precz — Ach! nie mów mi nic, Bello!…
Hrabia żywy i w zdrowiu. Widziałam, jak przez miasto cwałował. Jeszcze tak pięknym nie był pan nasz nigdy. Koń się pod nim nadymał i spędzał wspaniałym kopytem lud cisnący się do książęcego jeźdźca. Postrzegł mnie, rzucił okiem na zamek i trzy całuski posłał — co zrobić z nimi, sinioro?
Do szatana idź z swoim ale, trzygodzinny prokuratorze! Na włosek nie ustąpię. Niech wieże Genui wstrząsają szczyty twoje, niech groźne morze twoje Nie zaryczy. Tego się buntu nie lękam.
Motłoch wprawdzie jest tylko drzewem zapalonym, ale szlachta swoim go wichrem rozdyma. Cała rzeczpospolita wre gniewem — lud i patrycjusze.
Aż cały tłum buntowny rzuci się w objęcie jednego naczelnika, który żądzy swej panowania przygotuje żniwo w spustoszeniu.
Najlichszego żebraka w Genui, jeśli tego jest godzien; ale łotra nigdy, choćby był moim synowcem. Dość mojej łaski, że jak stryj tylko jawię się przed tobą. Zasłużyłeś księcia i siniorię słyszeć.
Słuchaj, coś zrobił, a odpowiedz wtenczas sobie. — Zwaliłeś budynek, który ja przez pół wieku z trudem postawiłem — Pomnik grobowy twojego stryja, jego jedyną piramidę — miłość Genueńczyków. Lekkość umysłu przebacza ci Andrzej.
Nie przerywaj! — Zniszczyłeś najpiękniejsze arcydzieło rządu, które ja sam niebu wydarłem i dałem Genueńczykom, które mnie tyle nocy, tyle niebezpieczeństw, tyle krwi kosztowało. Książęcą cześć moją przed całą Genuą znieważyłeś, boś mojej pracy nie uszanował. Komu ona świętą będzie, gdy nią własna krew moja pogardza? To szaleństwo stryj ci przebacza.
Milcz! Zdrajcą jesteś państwa, serce jego życia zraniłeś. Rozważ, chłopcze! Tu trzeba posłuszeństwa. Dlatego, że pasterz na wieczór rzucił swoją pracę, tyś myślał, że trzodę opuścił? Dlatego, że Andrzej siwymi pokrył się włosami, ty jak chłopak uliczny masz prawa nogami deptać?
Milcz! Rozkazuję ci. Przywykłem, żeby morze słuchało, gdy ja głos podniosę. Oplwałeś majestat sprawiedliwości w środku jej własnej świątyni. Znasz ty, jak to karzą, buntowniku? Teraz odpowiadaj! Gianettino bezmowny spuszcza wzrok do ziemi. Nieszczęśliwy Andrzeju! W własnym twym sercu wylęgłeś robaka, co twoje zasługi roztoczył. Wystawiłem Genueńczykom dom, co z całej przeszłości mógł szydzić, i własną ręką rzucam do niego pierwsze zarzewie pożaru — oto tego. Dziękuj, nierozważny, siwej mojej głowie, która na rękach krewnych swoich chce być do grobu niesioną. Dziękuj mojej bezbożnej miłości, że obrażonemu państwu z rusztowania nie rzucę głowy buntownika.
Genua, książę! Wracam z rynku. Lud ciśnie się wokoło Murzyna, którego tam na powrozie prowadzono. Hrabia Lawania na czele trzechset szlachty szedł do sądu, gdzie zbójcę torturowano. Murzyn złapany był na uczynku w chwili, gdy Fieska chciał życia pozbawić.
Badano ostro, kto go przekupił. Murzyn nic nie wyznał; wzięto na pierwszą katownię — nic nie wyznał. Wzięto na drugą — powiedział, wszystko powiedział. Łaskawy panie, o czym myślałeś, gdyś twój honor takiemu łotrowi na łup oddawał?
Racz słuchać dalej. Zaledwie imię Doria wymówione było — wolałbym stokroć moje nazwisko na szatańskiej tablicy wyczytać, jak tam twoje usłyszeć — Fiesko ukazał się ludowi. Znasz go, tego człowieka, co rozkazując błaga, tego lichwiarza[57] serc tłumu! Całe zgromadzenie wlokło się za nim osłupiałymi, przejętymi strachem grupami. Mało on mówił, ukazał tylko ramię zakrwawione — lud bił się o krople spadające jakby o relikwie, oddano Murzyna jego woli, a Fiesko — sztylet w serca nasze! — Fiesko go ułaskawił. Teraz dopiero ponure milczenie ludu rozwściekliło się krzykiem straszliwym, każdy oddech zdawał się gruchotać Dorię — z tysiączno-głośnym okrzykiem odprowadzono Fieska do domu.
Okrzyk buntowniczy w gardło mi się wraża. Cesarz Karol! Tym jednym słowem obalę ich, tak że głos nawet dzwonu po Genui rozchodzić się nie będzie.
Czechy daleko od Włoch leżą. Jeżeli się Karol pośpieszy, zdąży na czas, żeby na twojej pogrzebowej stypie uczestniczyć!
Szczęście tylko, że już tu przybył. Czy się Lomellin zadziwia? Sądziłże mnie do tyla[58] szalonym, żebym wściekłych republikanów rozdrażniał, gdyby oni już przekupieni i zdradzeni nie byli?
Ja myślę, o czym ty nie wiesz. Przymierze zawarte. Pojutrze dwunastu padnie senatorów. Doria wstanie królem, a Karol jego protektorem. Cofasz się?
Głupcze! Tron zabójstwa gładzi. Rozważyłem widzisz z ministrami Karola, że Francja w Genui silne ma jeszcze stronnictwa, które by drugi raz mogły miasto w ręce im oddać, gdyby ich z korzeniem nie wyniszczono. Trafiło to do rozumu starego Karola — podpisał mój projekt — a ty napiszesz, co ja podyktuję.
Jemu by trzeba przebaczenie wyrobić, aż mi należne pięć tysięcy skudów[59] zapłaci. — Pisze. Śmierć kwituje długi.
To była głowa węża. Wstaje, pismo zasypuje piaskiem i podaje księciu. Śmierć jutro świetny bal daje i dwunastu genueńskich książąt zaprasza.
Stało się — za dwa dni wybór jest doży. Skoro zgromadzi się senioria[60], dwunastu senatorów na znak chustką podany pod strzałami padnie, gdy tymczasem dwustu Niemców moich szturmem ratusz osadzą. Jak to się skończy, Gianettino Doria wejdzie na salę i sobie pokłonić się każe.
Stary już człowiek. — Służący wchodzi. Gdy książę o mnie się zapyta, powiedzieć, żem na mszę poszedł. Służący odchodzi. Szatan, którego mam w ciele, tylko pod maską świętą incognito[61] zachować może.
Weź je do siebie, niech nasze stronnictwo obiega. Ten list trzeba ekstrapocztą do Lewanto odesłać. Uwiadamia on Spinolę o wszystkim i zaprasza, żeby jutro o ósmej z rana do miasta zawitał.
Na ten raz sidełko ptasznika. Jutro rano dwa tysiące ludzi przebranych wejdzie w miasto do służby mojej. Rozsadź na około przy bramach towarzyszy twoich z rozkazem, ażeby na przybywających podróżnych mieli czujne oko. Jedni z nich wejdą jako pielgrzymi do Lorety wędrujący, drudzy jako zakonnicy, Sawojardzi[64] albo aktorowie, inni znowu jako kupcy, muzykanci; największa część jako wysłużeni żołnierze, którzy mają ochotę genueńskiego chleba skosztować. Spytać każdego cudzoziemca, gdzie stanie? — jeżeli odpowie: pod złotym wężem, powitać go przyjaźnie i wskazać moje mieszkanie. Słuchaj, łotrze! liczę na twoją roztropność.
Licz, panie, na moją przebiegłość. Jeżeli choć włosek wypuszczę z ręki, pozwalam żebyż oboje oczu moich nabił do wiatrówki i strzelił nimi do wróbli.
Czekaj! — jeszcze jedna robota. Galery mogą wpaść w oczy ludu. Dośledź, co o nich mówią. Jeżeli cię zapyta kto, odpowiesz, że z dala słyszałeś przebąkujących, jako twój pan na Turków ma łowy rozpocząć. Rozumiesz?
Powoli — jeszcze jedna ostrożność. Gianettino ma nowy powód nienawiści do mnie, nowy powód ustawiania sideł. Idź, uważaj towarzyszy twoich, czy nie wyśledzisz gdzie nowo najętego zbójcy. Tajemnica, BłotoDoria nawiedza domy podejrzane; przyczep się do kobiet rozpustnych — tajemnice gabinetu kryją się często w fałdach spódnicy. Przyrzecz im złotem sypiących kupców — przyrzecz im nawet pana twojego. Wszystko, co najgodniejsze, możesz w tym błocie zanurzać, byle do dna się dostać.
To, to! mam przystęp do pewnej Diany Bononi, której przez pięć ćwierci roku gachów[65] sprowadzałem. Onegdaj prokurator Lomellin od niej wychodził.
Dobra gratka. Ten Lomellin jest właśnie główną sprężyną wszystkich szaleństw Dorii. Jutro rano musisz pójść do niej. Może on jeszcze dzisiejszej nocy tej cnotliwej Diany[66] Endymionem[67].
Jeszcze, łaskawy panie, jedna okoliczność. Jeżeli mnie Genueńczycy zapytają — a niech diabli porwą, jeśli nie zapytają — jeśli zapytają: Co Fiesko myśli? — chcesz, panie, kryć się pod twoją maską, — albo jak każesz, żebym odpowiedział?
Jak odpowiedzieć? Czekaj! Owoc jeszcze niedojrzały. Boleść rodzenia poprzedza. Odpowiesz, że Genua na katowskim klocu leży, i że twój pan zwie się Jan Ludwik Fiesko.
O, tym co napłatam, będzie o czym gadać, na mój honor szubrawski! Dalej do roboty, drogi Hassanie! Naprzód do winiarza! Jest dla nóg pełna garść roboty — trzeba popieścić żołądek, żeby się wstawił do nóżek. Wybiega i wraca znowu. A propos, tylko co nie zapomniałem. Chciałeś wiedzieć, panie, co między waszą żoną a Kalkaniem zaszło? Panicz dostał harbuza[68], i wszystko na tym się skończyło.
Żałuję cię, Kalkanio, ale czyż myślisz, że ja bym dotkliwy artykuł honoru łoża mego na łup wystawiał, gdyby mi cnota małżonki i własna godność moja dostatecznej nie dawały rękojmi? Ze szwagierka cieszę się jednak — z ciebie żołnierz dobry, musisz mi ramię swoje na śmierć Dorii poślubić. Przechadzając się dużym krokiem. Chodź teraz, Dorio, na plac bojowy! Wszystkie machiny do śmiałego dzieła w obrót puszczone. Nastrojone wszystkie instrumenta do strasznego koncertu. Brakuje tylko maskę zdjąć z twarzy I patriotom genueńskim Fieska pokazać. Słychać chód. Wizyta! kto mi może w tej chwili przerywać?
Witam was, godni przyjaciele! Jakież ważne dzieło w pełnej was liczbie do mnie przyprowadza? I ty, drogi bracie Werrino? Jużbym cię wkrótce i poznać nie zdołał, gdybym myślami częściej nie przebywał z tobą, niźli wzrokiem moim. Wszakżeż to od ostatniego balu, nie widziałem Werriny mego?
Nie miej mu za złe, Fiesko. Ciężkie brzemię siwą jego głowę od tego czasu pochyliło. Ale dosyć już o tym.
Nie dosyć dla troskliwej przyjaźni. Powiesz mi obszerniej, gdy sami będziemy. Do Burgonina. Bądź mi pozdrowiony, młody bohaterze, jeszcze zielona znajomość nasza, a już moja przyjaźń dośpiała[69]. Twoje zdanie czy zmieniłeś o mnie?
Werrino! Mówią mi, że ten młodzieniec twoim zięciem ma zostać. Winszuję całym sercem takiego wyboru. Raz z nim tylko mówiłem, a jednak byłbym dumny, gdybym go nazywać mógł zięciem moim.
Sakko? Kalkanio? Rzadkie zjawiska na pokojach moich. Wstydziłbym się prawie gościnności mojej, gdyby ją najszlachetniejsze Genui ozdoby pomijać chciały. Pozdrawiam jeszcze piątego gościa; wprawdzie go nie znam, ale to godne grono dostatecznie go zaleca.
ArtystaJest to po prostu malarz, łaskawy panie, nazwiskiem Romano, który się kradzieżą natury wyżywia — herbu nie ma, sam pędzel tylko — przychodzi do ciebie z głębokim ukłonem kilka rysów wielkich do głowy Brutusa uchwycić.
Daj mi rękę, Romano. Mistrzyni twoja jest krewną mojego domu — kocham ją sercem braterskim. Sztuka jest prawą ręką natury. Ta stworzenia, a tamta ludzi wydała. Co malujesz, Romano?
Sceny z jędrnej starożytności. We Florencji stoi mój Herkules umierający, moja Kleopatra w Wenecji, wściekły Ajaks[70] w Rzymie, gdzie w Watykanie bohaterowie dawnego świata z martwych powstają.
Cisnąłem go, panie! Pochodnia geniusza prędzej dogorywa niż życia pochodnia. Za pewny punkt gdy ujdzie, papierową tylko zapala koronę. To moja praca ostatnia.
Pożądańszą być nie mogła. Jestem nadzwyczaj wesoły, cała moja istność święci dziś wzniosły pokój duszy i otwiera ją pięknej naturze. Postaw twój obraz! Pyszną on ucztę przysposobi dla mnie. Chodźcie do koła, moi przyjaciele. Oddajmy się duszą całą mistrzowi. Postaw twój obraz!
Światło musi z boku padać. Odsuńcie te firanki! Tamte zapuśćcie[71]! Dobrze! Staje na boku. Jest to historia Wirginii i Appiusza Klaudiusza.
Dalejże, siwowłosy ojcze! Ha! zadrżał tyran. U was bladość, Rzymianie, kloce bezwładne! Dalejże za nim, Rzymianie! Nóż ofiarny błyszczy. — Za mną, wy kloce, Genueńczycy. Śmierć Dorii! Śmierć! Śmierć!
Gdzie jestem? Gdzie oni zniknęli? Zniknęli jak bańki mydlane. Ty tu, Fiesko? A tyran oddycha jeszcze?
Patrzałeś tyle, a nie miałeś oczów. Podziwiasz tę Rzymianina głowę? Precz z nią! Patrz raczej na dziewicę. Ten wyraz twarzy jakże lubieżny, jakże kobiecy! Patrz na wdzięk ust więdniejących[73], na rozkosz gasnącego spojrzenia. Nie do naśladowania, bosko, Romano! — A toż śnieżne, światło ćmiące łono jak jest mile wzniesione falami ostatniego oddechu! Więcej takich nimf, Romano, a uklęknę przed pomysłami twymi, naturze pożegnawczy[74] list napiszę.
Tak, to twoja ostatnia praca, Romano. Wyczerpałeś całą siłę i już pędzla nie powinieneś dotknąć. Ale przy artyście o dziele zapominam. Mógłbym stać przed nim i poglądać i trzęsienia ziemi nie dosłyszeć. Zabierz twój obraz. Gdybym chciał ci tę głowę Wirginii opłacić, musiałbym Genuę zastawić. Zabierz twój obraz!
Trochę cierpliwości, Romano. Majestatycznym krokiem przechodzi wzdłuż pokoju i nad czymś wielkim zdaje się rozmyślać. Czasami spogląda na obecnych przelotnym i silnym wzrokiem, na koniec bierze malarza za rękę i prowadzi go przed obraz. Przystąp tu, malarzu! Z postawą wyniosłą. Tak dumnie spoglądasz dlatego, że życie martwemu płótnu nadajesz i małym kosztem wielkie czyny unieśmiertelniasz. Chełpisz się zapałem poety, fantazją zimnej gry marionetek, bez serca, bez siły do czynów rozgrzewającej. Na płótnie tyranów obalasz, a sam nędznym jesteś niewolnikiem — jednym pędzla pociągiem wolność dajesz rzeczompospolitym, a własnych potargać nie możesz łańcuchów. Idź! Kuglarstwem jest praca twoja! Udanie niech czynowi ustąpi. Z dumą wywracając obraz. Ja zdziałałem, coś ty wymalował tylko.
Czyście myśleli, że lew śpi dlatego, że nie ryczy? Takieście próżni byli sądząc z pewnością, że wyście tylko jedni czuli Genui łańcuchy, że wy tylko jedni potargać je chcieli? Wy tylko z daleka brzęk ich zasłyszeliście, a już je Fiesko rozerwał. Otwiera szkatułę, dobywa pakietu listów i rozrzuca je na stół. Tu żołnierze z Parmy, tu francuskie pieniądze, tu cztery galery od papieża. Czegóż brakowało jeszcze, żeby na tyrana w jego siedlisku uderzyć? Co mi macie przypomnieć jeszcze? Gdy wszyscy osłupiali milczą, przystępuje do stołu. Republikanie! Zręczniejsi jesteście tyranów przeklinać jak ich w powietrze wysadzać.
Fiesko! Duch mój przed twoim się zniża — moje kolano nie może. Wielkim jesteś człowiekiem. — Ale wy powstańcie, Genueńczycy!
Cała Genua zżyma się patrząc na Fieska lubieżnego; cała Genua przeklina Fieska rozpustnika! Genueńczycy, Genueńczycy! Moje zaloty chytrego oszukały tyrana, moje szaleństwo przenikliwemu rozumowi waszemu zakryło niebezpieczną mądrość. Wirem uciech leżało otoczone zadziwiające dzieło sprzysiężenia. Dosyć już. Genua przez was mnie pozna. Już zaspokojone moje najżarliwsze chęci.
Szybko tylko od myśli do czynów przejdźmy! Wszystkie machiny skierowane. Lądem i morzem mogę miasto zdobywać. Rzym, Francja i Parma zasłaniają mnie. Szlachta jest zagniewana. Serca ludu do mnie należą. Ukołysałem w głęboki sen tyranów. Rzeczpospolita do wielkiego gotowa przeobrażenia. Szczęście nam sprzyja. Nic nie brakuje. — A Werrina zadumany?
Czekajcie! Mam ja jedno słówko, co go prędzej wstrząśnie jak[75] trąba dnia sądnego. Przystępuje do Werriny i woła. Ojcze! Zbudź się. Twoja Berta w rozpaczy.
Rozmyślcie się nad wykonaniem planu. W czasie poważnej rozmowy naszej noc zaszła. Genua leży w śnie. Tyran znużony dziennymi grzechami na łoże pada. Czuwajcie nad nią i nad nim!
Nim się rozłączymy, ściśnieniem dłoni zaprzysiężmy związek bohaterski. Podanymi dłońmi formują koło. Tu w jedno wzrasta pięć serc największych Genui, ażeby najwyższy los Genui rozstrzygnąć. Gdy runie cała świata budowa i wyrok sądu związki krwi, związki miłości rozetnie, ten popiętny[76] liść bohaterski zostanie nietknięty.
Jutro więc o południu. Dobranoc, Fiesko! Chodź, Burgonino! Coś nadzwyczajnego usłyszysz ode mnie.
Jaka burza w piersiach moich, jaka myśl gra ciemna! — Jak ludzie podejrzani, na czarną zbrodnię czyhający, skradają się na palcach i zarumienione twarze lękliwie do ziemi schylają, tak przez duszę moją przemykają się pełne kształtów fantomy. — Stójcie! stójcie! Niech wam w oczy zajrzę — dobra myśl dodaje hartu sercu człowieka i bohaterstwo na dniu białym jaśnieje. — Ha! znam ja was! — w barwie niecnego kłamcy chodzicie. Precz! przepadajcie! Milczenie — później żywiej. Fiesko republikanin, Fiesko książę? — Powoli! — Jest tu przepaść ze spadzistą ścianą, gdzie moc się cnoty zamyka, gdzie się rozdzielają niebo i piekło. — Tu właśnie potknęli się bohaterowie — bohaterowie upadli i świat przekleństwami otoczył ich imiona. — Tu się właśnie bohaterowie wahali, bohaterowie dotrwali i półbogami świat ich uznał. Żywo. Ale one do mnie należą, te serca całej Genui? Ale moją ręką to tu, to tam na pasku wodzić mogę tę straszną Genuę? — Przeklęta chytrość grzechu, co przed każdym szatanem anioła stawia! Nieszczęśliwa żądzo wyniesienia, odwieczna zwodzicielko! Aniołowie pocałunkiem zdmuchnęli niebo z szyi twojej, a śmierć wyszła z ciężarnego żywota. Wstrząsając się z przerażeniem. Aniołów podeszłaś syrenimi trelami o nieskończoności; ludzi łowisz złotem, kobietami i koronami. Po namyśle stanowczo. Berło zdobyć wielkim jest dziełem — odrzucić boskim! — Przepadaj, tyranie — bądź wolna, Genuo! a ja najszczęśliwszym twoim obywatelem!
Gdzie mnie prowadzisz, ojcze? Głucha boleść, z którą mnie przywołałeś, dysze jeszcze w ciężkim twoim odetchnieniu. Przerwij to okropne milczenie. Mów — ja dalej nie pójdę.
Okropniejszego znaleźć nie mogłeś? Ojcze, jeśli to, co mi powiesz, do tego miejsca podobne, włosy na mojej głowie powstać muszą.
Miejsce to kwitnącą jest łąką w porównaniu do nocy duszy mojej. Chodź za mną tam, gdzie zgnilizna robactwem ciała toczy i gdzie śmierć straszne stoły zastawia — tam, gdzie skowyczenie dusz potępionych rozradowuje szatanów i gdzie łzy daremne rozpaczy przepływają przez podziurawione rzeszoto[78] wieczności — tam, mój synu, gdzie świat chybia swemu przeznaczeniu, a bóstwo swoje herby dobroczynności gruchoce — tam ja do ciebie przez zniszczenie przemówię, a ty ze zgrzytaniem zębów słuchać mnie będziesz.
Młodzieńcze, lękam się — młodzieńcze, krew twoja czerwieni się jak róża i ciało twoje wątłe i łagodne — takie charaktery miękkie mają uczucia. Przy tym tkliwości płomieniu topnieje nawet mądrość moja okrutna. Gdyby mróz starości, albo ból ołowiany podciął był skrzydeł radosnemu duchowi twemu — gdyby czarna, zasiadła krew zamknęła była cierpiącej ludzkości drogę do serca twojego — wtenczas byłbyś usposobiony głos moich cierpień zrozumieć i podziwiać przedsięwzięcie moje.
Nie, mój synu! Werrina chce twoje serce oszczędzić. Scipionie, ciężkie brzemię na tej piersi leży — leży na niej myśl przerażająca jak nocy ciemność — i tyle straszna, że łono męskie może pod nią pęknąć. — Ale czy rozumiesz? Ja sam chcę jej dokonać — sam przenieść nie zdołam. Gdybym był dumny, Scipionie, powiedziałbym, że to jest udręczenie samemu tylko być wielkim człowiekiem. Wielkość Stwórcy ciężyła, i dlatego wziął on duchy na powierników swoich. Słuchaj, Scipionie!
Słuchaj, ale nic nie odpowiadaj. Nic, młodzieńcze — słyszysz, ani jednego słowa odrzec mi nie możesz. — Fiesko musi umrzeć!
Umrzeć! Dzięki ci, Boże, że usta to słowo wyrzekły. Tak, Fiesko musi umrzeć i umrzeć przeze mnie. Idź teraz — są czyny, które wyrokom ludzkim podlegać nie mogą, niebo tylko na sędziego biorą. Jest to jeden z tych czynów. Idź — ani pochwały, ani nagany nie pragnę twojej. Znam ja sam, ile on mnie kosztuje — dosyć więc na tym. Ale — ty w domysłach oszaleć mógłbyś. — Słuchaj więc — widziałeś go, jak tryumfująco w naszym zdziwieniu wczoraj się przezierał. Człowiek, którego uśmiech Włochy oszukał, potrafiż w Genui sobie równego ścierpieć? Fiesko strąci tyrana, to jest pewne! Ale Fiesko dla Genui najniebezpieczniejszym zostanie tyranem — to jeszcze pewniejsze.
Co to jest? — księżyc zaszedł. Ranek ognisto z morza powstaje. Dzikie mary wyobraźni sen mój przepłoszyły. Cała istność moja około jednego skurczyła się uczucia. Muszę wyciągnąć się na wolnym powietrzu. Otwiera szklane drzwi. Miasto i morze rannym brzaskiem poczerwienione. Fiesko przechadza się z głośnym stąpaniem po pokoju. Największym mężem jestem w Genui całej, a mniejsze dusze nie miałyby się pod władzę większej gromadzić? — Ale obrażam cnotę! Milczenie. Wzniosła głowa inne ma pokusy niźli pospolita, czyliż powinna tę samą z nią cnotę podzielać? Tancerz, co szczupłe ciało Pigmejczyka ściska, piersi olbrzyma nie zdoła opasać. Słońce wschodzi nad Genuą. To miasto majestatyczne! Z wyciągniętymi rękoma. Moje jest, i nad nim jaśnieć jako dzień królewski! — wielkie myśli rodzić — monarszą siłą wrzące chęci, nienasycone żądze w tym bezdennym oceanie zanurzać! — HańbaZapewne — jeśli dowcip[79] oszukańca oszustwa nie uszlachetnia — to nagroda uszlachetnia przynajmniej oszukańca. Haniebną jest rzeczą kieszeń splądrować — zuchwalstwem miliony zabrać, ale niewypowiedzianie wielką jest koronę ukraść. Hańba zmniejsza się wzrastającym grzechem. — Milczenie. — Z dobitnością.Władza Słuchać! — Panować! — Niezmierna, głowę zawracająca przepaść! Rzucajcie do niej wszystko, co człowiek ma najdroższego — wasze bitwy wygrane, wy zwycięzcy — wasze nieśmiertelne dzieła, wy sztukmistrze — wasze rozkosze, epikurejczycy — wasze morza i wyspy, żeglarze świata! Słuchać i panować! Być albo nie być. Ten tylko taki skok rozmierzy, kto ogromną przepaść od serafa[80] do Boga nieskończonego przesadzić zdolny. Stać na tej strasznej, wspaniałej wysokości, rzucać wzrokiem uśmiechniętym na rwący potok ludzkości, gdzie ślepy los — ten oszust, chytrze koło toczy; pierwsze usta do kielicha uciech przytykać; nisko pod sobą uzbrojonego olbrzyma: Prawo na dziecka przepasce wodzić; bezkarnie rany mu zadawać i widzieć, jak jego gniew krótkoręki na próżno się bije o zapory majestatu; niesforne namiętności motłochu jak brykające konie lekką grą wędzideł powstrzymywać; dumę do zaszczytów pnących się wasalów jednym — jednym tylko odetchnieniem w proch obracać, gdy tymczasem twórcze królów berło sny nawet królewskiej gorączki w życie wprowadzić może! — Co za obrazy i jak one zdziwionego ducha za krańce mocy jego posuwają! — Jedna chwila książęcego panowania cały szpik żywota pochłonęła. Nie przestrzeń życiem zajęta, ale jego treść wartość życia stanowi. Rozłóż grzmot piorunowy na pojedyncze dźwięki, a śpiewem ich dziecko do snu ukołyszesz; zlej je razem w jeden huk gwałtowny, a wrzask ten wszechwładny wiekuistym niebem zatrzęsie. — Postanowiłem!
Zgryzotom, moja droga? Mnie się dotąd zdało, że kto nie myśli rządu wywrócić, już ma spokojność umysłu!
Może być — ale ja czuję, że moja pierś kobieca pęka pod tą spokojnością umysłu. Przychodzę, mój panie, nic nie znaczącą prośbą obarczyć ciebie, jeżeli możesz trochę mi czasu poświęcić. Od siedmiu miesięcy miałam sen dziwny, jakobym hrabiną Lawania była. Sen zniknął — ale zawrót głowy zostawił. Muszę pamiątki niewinnych lat dzieciństwa przywoływać, żeby mego ducha od tych żywych marzeń uleczyć. Pozwól mi zatem, żebym na łono dobrej mojej matki wróciła.
Słaba to, rozpieszczona istota, to moje serce, nad którym litość mieć ci należy. Najleksze nawet wspomnienie snu mojego mogłoby chorej wyobraźni mojej zaszkodzić. Zwracam więc ostatnie pozostałe pamiątki prawemu właścicielowi. Kładzie na stół kilka drobnostek. I ten sztylet, co moje serce przeszył; kładąc list. I ten jeszcze — głośno płacząc chce odejść nic sobie nie zestawiam, same rany tylko!
Nie zasłużyłam być małżonką twoją; ale małżonka twoja powinna by na szacunek zasłużyć. — Jakże syczą dzisiaj te języki obmowne. Jak zyzem[81] poglądają na mnie genueńskie panie i dziewice: „Patrzcie, tak więdnieje ta próżna kobieta, co Fieska poślubiła!” — Okrutna kara za moją dumę kobiecą! Całą płcią moją wzgardziłam w on czas, gdy mnie Fiesko do ślubnego prowadził ołtarza.
Poświęcona! O, nie daj mi słów tych wypowiedzieć, dziewicza światłości! poświęcona rozpustnicy? Nie! — spojrzyj na mnie, małżonku mój! Zaiste, oczy, które całą Genuę w niewolnicze drżenie wprowadzają, muszą w tej chwili przed łzami jednej kobiety po ziemi się czołgać. —
Słabe serce kobiece rozdzierać, jakże to godne silnej płci męskiej. Rzuciłam się w objęcia tego człowieka. Przy tym olbrzymie pieściły się rozkosznie wszystkie moje słabości kobiece — oddałam mu niebo moje całe — a ten człowiek wspaniały niesie je do jednej…
Moja Leonoro! Dzięki ci, Boże! Był to znowu czysty oddźwięk miłości — powinna bym ciebie nienawidzić, fałszywy, a jednak tak chciwie rzucam się na okruchy czułości twojej. Nienawidzić? Czyżem ja „nienawidzić” powiedziała, Fiesko? Nie wierz temu! Umrzeć każe mi twoje krzywoprzysięstwo, ale nigdy nienawidzić. Moje serce oszukane jest.
Co zechcesz, i jak zechcesz — znacząco tylko nim Genua o dwa dni starszą nie będzie, nie pytaj, nie potępiaj.
Czytaj ten list. Czy istotnie tu jestem? Sądzę, że Genua o dwanaście ulic stała się krótszą, albo moje nogi o tyleż dłuższe. Bledniejesz, panie? Tak, tak — kartują talię na figury, a twoja głowa panie jest tarokiem[83]. Jak się wam podoba?
Prawie tak samo, jak Wasza Wysokość do rzeczypospolitej. — Umyślny kurier leciał z nim do Lewanto. Zwąchałem pismo — czaję się w wąwozie. Paf! kuna zabita, kurczę w naszym ręku.
Przestanę na srebrze. Poważnie i znacząco. Hrabio Lawania! Niedawno chętka mnie brała na głowę twoją. Wskazując na list. Tu znowu by jej było… Spodziewam się teraz, że pan i sługa psubrat nic sobie nie winni. Resztę możesz wziąć, hrabio, jako usługę przyjacielską. Podając mu drugi list. Numer drugi.
Numer drugi! Stając dumnie przed Fieskiem i biorąc się pod boki. Nie tak głupio lew zrobił, że myszce darował. Sprytnie to zrobił — bo któż by dzisiaj sieć porozgryzał? No! Jakże się to podoba?
Świeżo z rączek mojej Bononi. Poszedłem tam przeszłej jeszcze nocy, zadzwoniłem pięknymi słówkami pańskimi i jeszcze piękniejszymi cekinami[85]. Ostatni dźwięk doszedł do uszów. Dano mi czas na szóstą godzinę z rana. Pan hrabia był tam właśnie, jakeście przewidzieli i czarnym na biało zapłacił wstępne do fabrykowanego raju.
Nędzni kobiet służalce! Rzeczypospolite chcą walić — przed nałożnicami milczeć nie umieją. Widzę z tych pism, że Doria ze swoimi zausznikami zrobił spisek, ażeby mnie i jedenastu senatorów zamordować, a Gianettina rządzącym księciem ogłosić!
Nasza noc skrzętna w matczynym jeszcze żywocie[86] ten dzień udusi. — Żywo, Hassanie! Sprawy moje dojrzały — zwołaj innych! — Krwawym kawałkiem pola wyprzedzimy tych panów. Nogi za pas, Hassanie!
Jeszczem całego worka nowin nie wypróżnił. Dwa tysiące ludzi szczęśliwie ściągnięto. Zawiodłem ich do kapucyńskiego klasztoru, gdzie ani nawet promyczek słońca szpiegować nie może. Pali ich chęć oglądania pana swego — a dziarskie to chłopcy.
W tym jest figiel kapitalny, łaskawy panie! czterystu awanturników, których pokój zawarty między Francją a Hiszpanią na koszu osadził, przyczepiło się do moich pomocników, iżby za ich wstawieniem hrabia Fiesko mógł ich posłać przeciw niewiernym. Zaprosiłem ich na wieczór do waszego pałacu.
Ledwo ci na szyję nie skoczę, niecnoto! Mistrzowskie dzieło! Czterystu powiadasz? Już nic Genui nie wybawi. Czterysta skudów do ciebie należy.
Uderz w dłoń, Fiesko! My dwaj tak Genuę przerobimy, że prawo miotłami wyrzucać będą. Nie mówiłem wam jeszcze, że między załogą tutejszą mam ja szpaków moich, na których liczyć mogę jak na mój kącik w piekielnym ogniu. Urządziłem więc tak, że przy każdej bramie przynajmniej sześciu naszych będzie stało pod wartą — a to dosyć, ażeby innych przegadać i wszystkie pięć zmysłów zalać im winem. Jeżeli więc podoba wam się dzisiejszej nocy hulankę wyprawić, to warty zastaniesz spojone.
Nic więcej nie mów! Aż do tej godziny ogromną bryłę sam bez pomocy ludzkiej toczyłem — u celu samego ostatni łotr jeszcze mnie zawstydza? Podaj rękę! Co hrabia ci winien, książę wypłaci.
Oprócz tego wszystkiego mam tu liścik od hrabiny Imperiali. — Skinęła na mnie z góry na ulicę. Nadzwyczaj była łaskawa. Pytała szyderczo, czy hrabinę Lawania nie napadła żółtaczka. Mówiłem, że wasza łaskawość o jedną tylko rzecz pyta. Mówiłem…
Ona mówiła — że ubolewa nad losem nieszczęśliwej wdowy i podejmuje się pocieszyć ją, zakazując łaskawemu panu wszelkich grzeczności na przyszłość.
Chcę jedną szatańską sprawę przez drugą wyskrobać. — Te proszki dała mi hrabina, ażebym waszej żonie co dzień jeden do czekolady wkładał.
Jeżeli kłamiesz, łotrze — każę cię żywcem przyśrubować do chorągiewki wieży świętego Wawrzyńca, tak że cię wiatr za jednym powiewem dziewięć razy do koła obracać będzie. Co, ten proszek?
Potwór! potwór! — to cudowne stworzenie? — czy takie piekło zdolne jest w duszy jednej kobiety się pomieścić? — Ale zapominam dzięki ci złożyć, niebiańska opatrzności, że go niszczysz — niszczysz za pomocą drugiego szatana. Dziwne są drogi twoje. Do Murzyna. Przyrzekniesz słuchać i milczeć.
List ten zaprasza mnie do niej. Pójdę do ciebie, pani! Namówię cię, żebyś tu przyszła. — Dobrze. Przyśpieszaj teraz, co przyśpieszyć można i zwołaj wszystkich związkowych.
Przewąchałem ten rozkaz i dlatego każdego z nich na moją odpowiedzialność zamówiłem tu na godzinę dziesiątą.
Słyszę stąpania. To oni. — Zasłużyłeś, niecnoto, na osobną szubienicę, na której żaden jeszcze syn Adamowy nie dyndał. Idź do przedpokoju, aż zadzwonię.
Lękliwość mojego progu nie przestąpi. Niech pozdrowiony będzie, kto jeszcze jest wczorajszym. Zabierzcie miejsca swoje!
Wezwałeś nas, iżbyśmy się zastanowili nad planem wymordowania tyranów. Pytaj nas. — Jesteśmy gotowi dać ci odpowiedź.
Dobra odpowiedź — Tyrani! — ale proszę was, zwróćcie uwagę na całe znaczenie słowa. Kto jest większym tyranem, czy ten, co pokazuje chęć obalenia wolności, czy ten, co ma przewagę?
Andrzej? zgrzybiały starzec — Andrzej, którego ostateczny rachunek z naturą może pojutrze zapadnie?
Straszną jest tego starca łagodność, mój Sakko, gdy tymczasem duma szalona Gianettina śmieszną tylko. Andrzej Doria niech ginie, wyrzekła to mądrość twoja, Werrino!
Zapadł więc wyrok na synowca i stryja. Podpiszcie! Wszyscy podpiszcie. Kto padnie, jużeśmy postanowili — a teraz do równie ważnego zapytania! Jak? Mów najpierwszy, przyjacielu Kalkanio!
Spełnimy to jak żołnierze, albo jak buntownicy. Pierwsze jest niebezpiecznym, bo zmusza nas wielu mieć wspólników — niepewnym, bo nie wszystkie serca narodu pozyskane. Na drugie mamy już pięć dobrych sztyletów. Za trzy dni jest uroczysta msza w kościele Św. Wawrzyńca — obaj Doriowie tam zwykle odprawiają modły swoje. W bliskości Bóstwa usypia nawet trwoga tyranów. Skończyłem.
Powody Kalkania podobają mi się, jego wybór mnie oburza. Ale lepiej niech Fiesko stryja i synowca na ucztę uprosi, gdzie całym gniewem rzeczypospolitej przyciśnieni wybiorą, spożyć śmierć na sztyletach naszych, albo w kielichu dobrego cypryjskiego wina. Ten sposób wygodny przynajmniej.
Sakko! A jeśli ta kropla wina, którą umierającym kosztować będą językiem, w wrzącą się smołę zamieni i smak ci piekła przypomni — cóż wtenczas, Sakko? — Precz z tą radą! Mów ty, Werrino.
Otwarte serce otwarte ma czoło. Skryte zabójstwo do zgrai bandytów nas spycha. Miecz w ręku godłem jest bohatera. Moim zdaniem powinniśmy dać głośny sygnał powstania i szczękiem broni zwołać synów Genui do zemsty.
I mój. Wstydźcie się, Genueńczycy! Do Kalkania i Sakka. Szczęście do tej chwili i tak już dosyć dla nas uczyniło, powinniśmy sami szukać pracy dla siebie. Powstanie więc, i to jeszcze dzisiejszej nocy, Genueńczycy!
Uwagi wasze bardzo są słuszne, ale czytajcie te listy! Oddaje im pismo z podpisem Gianettina, a sam z szyderczym przechodzi się uśmiechem. Bądź zdrowa teraz, Doriów piękna gwiazdo! Dumnie i jasno iskrzyłaś się nad nami, jak gdybyś cały horyzont genueński wynajęła; widzisz jednakże, że i słońce na niebie miejsca ustępuje i z księżycem berło świata podziela. Bądź zdrowa, Doriów piękna gwiazdo! I Patrokles[89] umrzeć musiał, a był większym od ciebie.
Daj mi tę listę. Cwałem przejadę Genuę całą, trzymać ją będę do góry, a głazy za mną poskoczą, zaskowyczą psy na zabójców.
Mam więc was, gdzie mieć chciałem. Skoro wieczór zapadnie, zaproszę najznakomitszych malkontentów do siebie na zabawę, a szczególniej wszystkich, którzy na zbójeckiej liście Gianettina wpisani — oprócz tego Saulów, Dżentilów, Wiwaldów i Wesodimarów, śmiertelnych domu Doriów nieprzyjaciół, których zbójca zapomniał się lękać. Oni zamiar mój otwartym sercem przyjmą, nie wątpię o tym.
Przede wszystkim musimy się od morza upewnić. Galery i majtkowie już są w moich rękach. Dwadzieścia okrętów Dorii bez lin, bez ludzi, lekko uzbrojone. Port Dorseny zamknie się, i wszelka nadzieja ucieczki stracona. Port w naszej mocy, a Genua w łańcuchach.
Zaraz potem zdobędziemy i osadzimy cytadele miasta. Najważniejszą jest wieża Św. Tomasza, która do portu prowadzi i naszą siłę morską z lądową łączy. Obaj Doriowie zostaną w własnych pałacach napadnięci i zamordowani. Na gwałt po wszystkich zatętnią ulicach, uderzą dzwony i zwołają obywateli, ażeby z nami stanęli i razem wolność Genui zdobyli. Jeżeli szczęście nam posłuży, w pałacu seniorii posłyszycie resztę.
Genueńczycy! Postawiliście mnie dobrowolnym wyborem na czele sprzysiężenia. Czy chcecie dalszych moich słuchać rozkazów?
Werrina! Znasz ty wielkie słowo, gdy się w szeregu stoi wojskowym? — Genueńczycy, nauczcie go, że ono zowie się posłuszeństwem. Jeżeli ja tych głów podług mej woli obracać nie mogę — rozumiejcie mnie dobrze — jeżeli nie będę wodzem całego sprzysiężenia, sprzysiężenie traci jednego członka.
To opuśćcie mnie teraz. Jeden z was zwiedzi miasto i zda mi sprawę, gdzie jest słaba, a gdzie mocna w twierdzach załoga. Drugi wyciągnie hasła. Trzeci uzbroi galery. Czwarty przywiedzie do mojego pałacu dwa tysiące ludzi. Ja sam wszystko na wieczór przygotuję, a jeśli szczęście posłuży, bank faraonowy zabiję. Kiedy dziewiąta uderzy, wszyscy znajdować się powinni na zamku, gdzie ostatnie rozkazy usłyszą.
Skręcili się na słowie „posłuszeństwo” jak gąsienica na szpilce — ale za późno już, republikanie!
Skoro tego dopełnisz, dłużej cię w Genui trzymać nie chcę. Odchodząc i ciskając na ziemię sakiewkę ze złotem. Jest to ostatnia praca twoja.
Czy tak stoimy? „Nie chcę cię dłużej w Genui trzymać”. To znaczy z chrześcijańskiego na bisurmański język: Gdy ja księciem zostanę, każę cię, mego dobrego przyjaciela, na genueńskiej szubienicy powiesić. Dobrze! Troszczy się o to, że ja figle jego znam i honor jego przez moją gębę przepędzę, skoro księciem zostanie. Powoli, panie hrabio, ostatni wypadek jeszcze do rozważenia. Teraz, stary Dorio, twoja skóra jest na rozkazy moje! — Zginąłeś, jeśli cię nie przestrzegę. Ale gdy pójdę i związek wydam, zachowam księciu Genui nie mniej jak życie i księstwo — na podziękowanie nie mniej jak ten kapelusz złota nasypać musi. Chce odchodzić, zatrzymuje się jednak nagle. Ale z wolna, przyjacielu Hassanie! Jesteś na drodze wielkie głupstwo popełnić. Gdyby orgii śmierci nie było i coś dobrego spłynęło? Pfe! Pfe! Moja chciwość jakąś diabelską czynność chciała wyrządzić! — Z czego większe złe wyniknie? Czy gdy ja tego Fieska oszukam, czy gdy tego Dorię oddam pod nóż zabójczy? To dla mnie za mądre, mój diable! Jeżeli uda się Fieskowi, Genua może się odrodzić. Nie, to być nie może. Jeżeli wymknie się Doria, wszystko zostanie jak przedtem i Genua ma pokój — to by jeszcze szpetniej wyglądało! Ale to widowisko, gdy głowy buntowników do kosza katowskiego zlatywać będą. Na drugą obracając się stronę. Ale ta huczna biesiada rzeźnicza tej nocy, gdy na jeden figlarny świst Murzyna książęce panki dusić się będą. Nie, z tego zamieszania chyba chrześcijanin wyjść może, dla pogańskiego syna za trudne pytanie. Muszę uczonego się poradzić.
Za kawał kobiecego mięsiwa w wielki — w wielki dyplom szlachecki zawinięty. Między nami, siostro, gdy nikt nie podsłuchuje.
Między nami, gdy nikt nie podsłuchuje — jesteś swawolna małpa, co na kredycie twojego stryja, jakby na drewnianym jeździsz koniku.
Siostrzyczko! Siostrzyczko! — Nie gniewaj się — rad jestem, że Fiesko dawnym jeszcze jest fantastykiem. O tym tylko wiedzieć chciałem. Żegnam cię.
Przebacz, pani łaskawa, śmiałości mojej. Zwracając się do Gianettina. Pewne sprawy nie cierpiące zwłoki…
Wszystko, książę. Ale kurier, który dziś rano do Lewanto poleciał, nie powrócił jeszcze. Spinoli także nie ma. Jeśli on uwięziony! — Jestem w największej niespokojności.
To dobrze. Gdyby tylko Spinola powrócił. Fieska jutro rano martwym w łóżku zastanę. Przyrządziłem wszystko.
W tym właśnie, mój człecze, leży nasze bezpieczeństwo. Codziennie wydarzające się nadużycia podnoszą tylko krew obrażonego — a do wszystkiego zdolny jest człowiek. Nadzwyczajne zbrodnie strachem swoim w lód go zamieniają, i niczym wtenczas jest człowiek. Znasz powieść o głowie Meduzy[94]? Sam jej widok w kamienie zamieniał. — A ileż to rzeczy sprawić można, nim się kamienie rozgrzeją!
Pfe! Z nią trzeba, co się tyczy Fieska, z wielką ostrożnością się obchodzić. Ale niech tylko owocu skosztuje, za resztkami długo płakać nie będzie. Chodź! Tego wieczora jeszcze czekam wojska z Mediolanu i muszę przy bramach wydać rozkazy. Do Julii. Cóż tam, siostro? Uśmierzyłaś gniew swój?
Dajże pokój! Dla innej mogłoby to podwójne mieć znaczenie — ale aż mnie strach bierze negliżu mojego. Przebacz, hrabio!
Zostańże, zostań, łaskawa pani! Dziewice są najpiękniejsze w wieczornym ubraniu uśmiechając się jest to strój ich rzemiosła. — Te do góry zaczesane włosy pozwól mi, żebym zupełnie rozpuścił.
Włosy i rzeczypospolite! Nieprawdaż, że dla nas to jedno znaczy. Ach! Ta wstążka niedobrze przypięta. Usiądź, piękna hrabino! Twoja Laura umie oczy oszukiwać, ale nie serca. Pozwól mi na teraz twoją być garderobianą.
Patrz tylko. — To chcę ja zakryć przezornie. Zmysły powinny zawsze ślepymi być posłami i nie wiedzieć, co natura i fantazja układają z sobą.
O wcale nie! Bo zważ tylko pani: najlepsza nowina traci na wartości swojej, skoro jest na języku całego miasta. Nasze zmysły są tylko zaprawną polewką wewnętrznej rzeczypospolitej naszej. Szlachta żywi się niemi, ale nie gustuje w ich ordynarnym smaku. Przyrządził jej ubiór i do zwierciadła prowadzi. No, na honor mój, ten strój musi być jutro modą w całej Genui. Pozwolisz hrabino, żebym cię tak przez miasto prowadził?
Przebiegła głowa! Jakże on chytrze się sprawił, żeby mnie do chęci swojej namówić! Ale głowa mnie boli i muszę w domu pozostać.
Przebacz, hrabino — uczynisz, jak w woli twojej będzie, ale to wolą twoją być nie może. — Dziś o południu przybyła trupa florenckich aktorów i grać będzie w pałacu moim. Nie mogłem przeszkodzić, ażeby największa część dam genueńskich nie przyszła na widowisko — ale niezmiernie mnie troszczy, kogo w najpierwszej loży posadzić bez uczynienia niegrzeczności dotkliwym gościom moim. Jeden tylko sposób na to. Z niskim ukłonem. Możesz mi tę łaskę zrobić, sinioro?
Chciałbym, książę, żebyśmy o nim obydwaj zapomnieli. My ludzie działamy względem siebie tak, jak się znamy — a czyjąż winą, jeśli nie moją, że mnie przyjaciel mój Doria niezupełnie poznał?
Dziś w wieczór podejmą kotwice. — Z tej przyczyny w niejakiej niespokojności jestem, z której łaskawa grzeczność przyjaciela mego Dorii może mnie wyprowadzić.
Wyprawa mogłaby w wieczór zbiegowisko sprowadzić do portu i do pałacu mego — a książę stryj wasz źle może by tłumaczył…
Gdym koło wieży Św. Tomasza przechodził, widziałem uzbrojonych żołnierzy w wielkiej liczbie spieszących do portu Dorseny i urządzających galery hrabiego Lawania do podróży morskiej…
Dobrze. Z klasztoru także Kapucynów tłum jakiż podejrzany wygląda i skrycie przesuwa się po rynku. Ich chód i wejrzenie każą się domyślać, że to są żołnierze.
Zobacz tam Lomellino. Do Niemca z gniewem. Możesz odejść. Dobrze. Do Lomellina. Daj pognać temu niemieckiemu wołowi, żeby pysk stulił.
Cierpliwości! Muszę wprzód płaszczyk mój narzucić. Tylko żadnej tragedii, hrabio — zaraz usypiam.
Stój! Do wielkiej bramy czterech żołnierzy. Po dwóch do każdych drzwi zamku. Straże zajmują swoje miejsca. Kto chce, wpuszczać; wyjść nikt nie powinien. Kto gwałtu użyje — zakłuć.
Jakem ci mówił: Leskaro ma wartę przy bramie Świętego Tomasza. Jest to Dorii najlepszy oficer i ślepo do niego przywiązany.
Tak, drogę, którą każdy przejść musi — znam ją. Ale widzisz przecież, te drzwi osadzone są wartą? Dlaczego osadzone?
Porywczym być niepodobna[98], gdzie odkładać nie można. Skoro drugiego zabójstwa nie dopełnię, z pierwszego nigdy się nie uniewinnię.
Przyjaciel! Wszyscy kłaniają się, warta prezentuje broń. Pozdrawiam was, zacni goście moi! Niecierpliwiliście się, że gospodarz domu tak długo bawił[99]. Przebaczcie. Cicho do Werriny. Czy gotowe?
Pozamykać! Zdejmuje kapelusz i zbliża się z godnością do zgromadzonych. Pozwoliłem sobie zaprosić was na widowisko — ale nie na widzów, lecz żeby wam samym role porozdawać. Długo już dosyć, przyjaciele moi, znosiliśmy dumę Gianettina i przywłaszczenia Andrzeja. Jeżeli chcemy, przyjaciele, Genuę wybawić, nie ma czasu do stracenia. Na jaki koniec[100], myślicie, przeznaczono te dwadzieścia galer, które ojczysty port nasz oblegają? Na jaki koniec przymierze, które Doriowie zawarli, ta obca broń, co do serca Genui przyciągnęła? — Szemraniem i klątwami już dziś poradzić nie można. Żeby wszystko zbawić, wszystko ważyć potrzeba. Rozpaczająca choroba rozpaczliwego wymaga lekarstwa. Jestże jeden w tym zgromadzeniu, który by tyle zimnej krwi miał, iżby uznał nad sobą pana w równym sobie? Szmer. — Nie ma tu ani jednego, którego by przodkowie nad kolebką Genui nie stali. Co? Przez wszystko, co jest świętym! Co mają wyższego ci dwaj obywatele, że zuchwałym lotem nad nasze głowy wznieść się pragną? Szmer głośniejszy. — Każdy z was uroczyście wezwany sprawę Genui wspierać przeciw jej ciemięzcom. Nikt z was na włos jeden praw swoich ustąpić nie może, żeby w tej samej chwili duszy całego państwa nie zdradzał. Gwałtowne poruszenie między słuchaczami, przerywają mowę Fieska. Po chwili. Uczuliście — wszystko więc zyskane. Jużem przed wami usłał drogę do chwały. Chcecie iść za mną? — jam gotów was prowadzić. Te przygotowania, na które niedawno z przerażeniem spoglądaliście, nowym duchem bohaterskim powinny was natchnąć. Ten przestrach niepewności w chwalebny zapał niech się przemieni i sprawi, byście z tymi patriotami i ze mną, jednej sprawie poślubiwszy, tyranów z gruntu obalili. Skutek śmiałości sprzyjać będzie, bo moje urządzenia są dobre. Przedsięwzięcie jest słuszne, bo Genua cierpi. Pomysł nas unieśmiertelnia, bo jest niebezpieczny i olbrzymi.
A kogo on ze snu ubudzić nie zdoła, niech wiekuiście stęka przy rudlu[101], aż go trąba ostatecznego sądu uwolni.
Prawdziwe słowa męża. Teraz dopiero zasłużyliście wiedzieć o niebezpieczeństwie, które nad wami i Genuą zawieszone było. Podaje im listę przez Murzyna przyniesioną. Poświećcie, żołnierze! Szlachta ciśnie się do pochodni i czyta. Do Werriny. Poszło, jakem sobie życzył, przyjacielu!
Co? Co? Nie mogą znieść widoku krwi tyrańskiej? Rozedrzeć piecuchów! Za ziemię rzeczypospolitej wyrzucić tych bękartów.
Stójcie! Stójcie! Maż[102] Genua służalcom wolność swoją być winna? Maż złoto nasze przez te złe metale dobry dźwięk swój tracić? Uwalnia porwanych. Wy moi panowie, zechcijcie zająć pokój w moim zamku, dopokąd nasze sprawy się nie rozstrzygną. Do straży. Dwóch więźniów! Odpowiadacie za nich. Na progu dwie czujne straże!
Zdradzeni jesteśmy! Prawda to piekielna! Murzyn twój, Lawania…. ten łajdak — Przychodzę z pałacu seniorii… Miał posłuchanie u księcia.
Gdzie? Co robicie? Pójdź do szatana, Kalkanio! — To był fałszywy postrach, panowie!… Babo! Takie rzeczy przed tymi dziećmi rozgadywać. — I ty, Werrino? — ty także, Burgonino — gdzie lecisz?
Zostańcie! Stójcie! Jestże to odwaga pogromców tyrana? — Wybornie odegrałeś twoją rolę, Kalkanio! — Czyście się nie poznali, że ta wiadomość była moim wymysłem? Kalkanio, mówię, nie byłże to mój rozkaz, żeby tych Rzymian wypróbować?
Wstyd wam, mężowie! W tej dziecinnej próbie upaść! Weźcie wasze oręże. Musicie jak niedźwiedzie walczyć, żeby tę szczerbę zagładzić. Cicho do Kalkania. Czy sam tam byłeś?
Przecisnąłem się przez straż drabantów[103], żeby według polecenia dostać hasła do księcia. — Właśnie gdym wracał, przyprowadzono Murzyna.
Nie powinienneś był tak prędko im odkrywać. Cicho. Ale na Boga, hrabio, do czego nam to ciężkie kłamstwo przydać się może?
Da nam czas, przyjacielu, i tak pierwszy strach przejdzie. Głośno. Hej! Niech tam wina przyniosą. Cicho. Nie widziałeś, czy zbladł książę? Głośno. Dalej bracia, wzniesiemy kielich na taniec dzisiejszej nocy! Cicho. Widziałeś go, czy zbladł?
Hum! Hum! Szatan przebiegły jest — nie zdradził aż nóż na gardle waszym. W tej chwili jest on waszym dobrym aniołem. Murzyn przebiegły. Przynoszą wino, Fiesko podnosi kielich wobec zgromadzenia i pije. Za nasz los pomyślny, towarzysze!
Nie, dzieci! Nie lękajcie się! Nie lękajcie się! Ja tu jestem. Prędko! Sprzątnijcie te bronie. Bądźcie mężami, proszę was! Te nawiedziny każą mi mieć nadzieję, że Andrzej wątpi jeszcze. Wejdźcie do domu. Zbierzcie zmysły! Otwórzcie, żołnierze.
Książę zasyła dobry wieczór. Tego Murzyna oddaje wam związanego. Wygadał on wszystko haniebnie. Resztę list wam powie.
Czyliż ci dzisiaj galer nie zapowiedziałem? Do Niemca. Dobrze, przyjacielu. Mój hołd winny księciu.
I ode mnie także. Powiedz księciu, że gdyby tu był osła nie posłał, mógłby się był dowiedzieć, że na zamku jest dwa tysiące żołnierzy.
Na Boga! Przygotowany byłem na całą potęgę wojskową rzeczypospolitej — alem tego nie przewidział. Ten starzec pochylony czterema liniami swego listu pobił mi półtrzecia tysiąca ludzi. Opuszcza ręce. Doria pobił Fieska!
„Lawanio! Masz widzę ze mną jeden los w udziale. Twoje dobrodziejstwa niewdzięcznością płacą. — Murzyn ostrzega mnie o jakimś spisku — posyłam go związanego, i bez straży spać dzisiaj będę”.
Doria w wspaniałomyślności miałby nade mną górować? Jednej cnoty miałoby braknąć w rodzie Fiesków? Nie! Jak prawda, że żyję — rozejdźcie się — ja pójdę i wszystko wyznam.
Czyś ty oszalał, człowieku? Czynże to zbrodniczy mieliśmy w zamiarze? Stój! — Nie byłaż to sprawa ojczyzny? Stój! — Chyba tylko na Andrzeja, a nie na tyrana godziłeś? Stój, mówię, uwiężam cię jako zdrajcę państwa…
Z wolna, panowie! Kto z was pierwszy arkan[105] na szyję tygrysa zarzuci? Patrzcie! — oto wolny jestem, i mógłbym pójść gdzie mi się podoba. Ale zostanę, bom się inaczej namyślił.
Ha! chłopcze, naucz się pierwej obowiązków twoich względem mnie, i nigdy mi tak się nie odzywaj. Spokojność, panowie — wszystko zostaje, jak wprzódy. Do Murzyna, któremu rozcina powrozy. Masz zasługę, żeś do wielkiego dzieła się przyłożył. Uciekaj!
Żyć — choć wam wszystkim strachu napędził. Precz, łotrze! Staraj się co prędzej Genuę mieć za plecami — mogliby na tobie odwagi swojej dawać dowody.
To się znaczy, że szatan łotrowi nigdzie nie da miejsca zagrzać. Uniżony sługa panów moich. Widzę, że we Włoszech nie ukręcą postronka dla mnie. Muszę go gdzie indziej poszukać.
Tam do licha! Komedia w samej rzeczy powinna już się zacząć. Powiedz, że przyjdę niezwłocznie. Stój jeszcze! Poprosisz moją żonę, żeby do koncertowej sali weszła i za firankami czekała na mnie. Służący odchodzi. Nakreśliłem na tym papierze role wasze; gdy każdy swoją wypełni, wszystko będzie skończone. Werrina pójdzie do portu i skoro okręty będą zdobyte, strzałem armatnim da znak wybuchu. Odchodzę — mnie jeszcze wielka czynność oczekuje. Skoro dzwonek usłyszycie, zechcecie przyjść do mojej koncertowej sali. Tymczasem wejdźcie do pałacu i skosztujcie mego cypryjczyka[106].
Do koncertowej sali przyjść miał Fiesko i nie przychodzi. Już po jedenastej. Pałac huczy straszliwie bronią i ludźmi, a Fiesko nie przybył.
On tak chce, Różo! Dosyć więc, żebym mu posłuszną była, i dosyć, Bello, żeby żadnej nie mieć bojaźni — a jednakże, jednakże tak drżę, moje serce tak strasznie uderza. Na miłość Boga, nie odchodźcie ode mnie, dziewczęta!
Gdziekolwiek okiem rzucę, spotykam obce twarze jak u upiorów zapadłe i wykrzywione. Kogo zapytam, drży jak na uczynku złowiony przestępca i ucieka w najczarniejszą noc, tę straszną gospodę złego sumienia. Odpowiadają głosem uciętym, skrytym, który na drżących ustach zdaje się wątpić, czy mu wolno śmiałym dźwiękiem zabrzmieć. — Fiesko? — Nie wiem, coś tu strasznego uknuli. Tylko Fieska mego składając ręce otoczcie wy, nieba potęgi!
Przestań, hrabio! Grzeczności twoje już nie wpadają do nieuważnego ucha, ale do krwi kipiącej. Gdzie jestem? Nie ma tu nikogo, noc tylko kusząca! Gdzieś ty moje serce bezbronne namówił?
Stój, Fiesko! Na wszystko co święte, ani kroku dalej! Gdyby noc nie była tak ciemną, obaczyłbyś moje lica rozpłomienione i ulitowałbyś się nade mną.
Przeciwnie, Julio! Wtenczas właśnie moje uczucie postrzegłoby ognisty znak uczucia twojego i z większą odwagą przebyłoby zaporę.
Człowieku, lica twoje żarzą się gorączką tak jak twoja mowa! Biada, na mojej twarzy także czuję, że dziki zuchwały ogień się płomieni. Chodźmy do światła, proszę cię. Rozhukane zmysły mogłyby niebezpieczne znaki ciemności zrozumieć. Te rozognione buntowniki mogłyby za plecami dnia zawstydzonego bezbożne swoje igraszki prowadzić. Idź między ludzi, zaklinam cię.
Bodaj was mężczyzn i wasze wieczne sprzeczności! Właśnie najniebezpieczniejszymi jesteście zwycięzcami, gdy się naszej własnej miłości poddajecie. Mamże ci wszystko wyznać, mój Fiesko? Wyznać, że tylko występność moja cnoty mojej strzeże, tylko moja duma twoje chęci wyśmiewała? Że dotąd tylko moje zasady opór ci stawiały? A skoro nie wierząc przebiegłości swojej do krwi Julii uciekasz się — zasady mnie odbiegają.
Jak to? Co stracę, gdy klucz do uciech świętości kobiecych za bezcen oddam, a ty będziesz mógł mnie wstydem osłonić, skoro tylko zechcesz? Nie mogę mniej stracić jak wszystko. Żądasz jeszcze więcej się dowiedzieć, szyderco? Żądasz mieć to wyznanie, że cała tajemna mądrość płci naszej nędznym jest tylko urządzeniem, która dąży do zasłonienia najsłabszej strony naszej. Waszymi zaklęciami oblężona, z rumieńcem wyznać to muszę, chętnie ona pragnie być zdobyta, i przy pierwszej nieuwadze cnoty nieprzyjaciela zdradziecko wpuszcza do siebie. Wszystkie nasze kobiece wybiegi walczą o to miejsce niebezpieczne, jak na szachownicy wszyscy oficerowie wokoło króla bezbronnego. Podchwycisz go — mat — rozrzuć całą szachownicę. Po chwili. Masz obraz naszego chełpliwego ubóstwa. — Bądź wspaniałomyślny!
A jednakże, Julio! Gdzie lepiej, jeżeli nie w mojej nieskończonej miłości ten skarb możesz złożyć?
Zapewne, nigdzie lepiej i nigdzie gorzej. — Słuchaj, Fiesko, jak długo ta nieskończoność trwać będzie? — Ach! Nadto nieszczęśliwie grę prowadziłam, żebym i ostatniego ważyć nie miała. Ciebie uwięzić miałam ufność w wdziękach moich, ale nie dowierzam ich potędze, ażebym cię na zawsze zatrzymać mogła. Cóż znowu! Co ja wygaduję?
W jednym tchu dwa wielkie grzechy. Nieufność w mój gust dobry, albo przestępstwo stanu przeciw potędze wdzięków twoich. Co z dwojga trudniejsze jest do przebaczenia?
Kłamstwo jest tylko piekieł bronią — takiej broni Fiesko nie potrzebuje, żeby swoją Julię podbić. Upada na sofę — po chwili, uroczystym głosem. Słuchaj — jeszcze jedno słowo, mój Fiesko, pozwól sobie powiedzieć: my jesteśmy bohaterkami, gdy wiemy, że nasza cnota jest w bezpieczeństwie, dziećmi, gdy jej bronimy! dzikim i osłupiałym wzrokiem pozierając na niego, furiami, gdy się jej mścimy. Słuchaj, Fiesko, jeśli ty zimnym chcesz mnie zabić uczuciem?
Zimnym? Zimnym? I czegóż chce ta nienasycona próżność kobiety? Widzi przed sobą czołgającego się mężczyznę i jeszcze wątpi? Ha! budzi się on znowu, czuję… Przechodząc w ton zimny. W dobrą porę przezierają oczy moje. — I co to było — o co ja żebrać chciałem? — Najdrobniejsze uniżenie mężczyzny czyż może się najwyższą łaską kobiety opłacić? Zbliża się do niej i z zimnym niskim ukłonem. Nabierz serca, pani! Jesteś bezpieczną!
Nie, pani! Masz słuszność największą — oboje mogliśmy raz tylko nasz honor na grę postawić. Grzecznie całując jej rękę. Będę miał przyjemność złożyć jej moje uszanowanie w gronie towarzystwa.
Zostań! Czyś szalony? Zostań — mamże ci powiedzieć, z serca wydobyć, czego cała płeć męska na krześle katowskim wyciągnąć by ze mnie nie była w stanie? Biada! Ta nawet ciemność nocna za jasną jest, żebym ukryć mogła ogień piersi moich, który wyznaniem na usta zaniosłam. Fiesko — ja łono całej płci mojej przeszywam — cały ród niewieści będzie mnie nienawidził — Fiesko! Ja cię uwielbiam!
Mocno żałuję, sinioro! Pociąga za dzwonek, podnosi firankę i wyprowadza Leonorę. Oto moja małżonka — boska kobieta.
Na mniej tak złe serce zasłużyć nie mogło. Twoim łzom dłużny byłem to zadosyćuczynienie wyrządzić. Do zgromadzenia. Nie, moi panowie i panie, nie zwykłem ja za lada zręcznością dziecinnym wybuchać płomieniem. Szaleństwa ludzi muszą mnie długo bawić, zanim rozgniewać są zdolne. Ale ta na cały gniew mój zasługuje, bo oto temu aniołowi chciała truciznę przymieszać.
Trochę cierpliwości, pani — jeszcześmy nie skończyli. Oto towarzystwo rade by wiedzieć, jakim sposobem ja mogłem, wbrew swemu rozumowi, szalony romans z najgłupszą w Genui istotą odgrywać.
To nie do wytrzymania! Ale drżyj ty! Grożąc. Dorii władza grzmi jeszcze w Genui, a ja — jestem siostrą jego.
Bardzo źle dla ciebie, jeżeli to jest ostatnia ucieczka żółci[109] twojej. Nieszczęściem, muszę cię uwiadomić, że Fiesko Lawania z ukradzionego przez twego Oświeconego brata diademu ukręcił stryczek, którym złodzieja rzeczypospolitej tej nocy jeszcze powiesić ma ochotę, Julia blednieje; Fiesko śmiejąc się. Dajże go! To przyszło niespodzianie — otóż wiedz, że dlatego właśnie widziałem potrzebę, ciekawe a nieproszone oczy twojego domu czymeś zatrudnić — dlatego właśnie przebrałem się w tę namiętność arlekińską — dlatego ten brylant wskazując na Leonorę zaniechałem. — Zwierzyna wbiegła w zastawione przeze mnie oszukaństwo. Dziękuję, sinioro, za grzeczność twoją i zwracam ci teatralny mój ubiór.
Przyjacielu! Bądź grzecznym kawalerem i podaj rękę tej damie. Ma ona ochotę zwiedzić moje więzienie stanu. Na twoją odpowiedzialność składam, żeby Madonnę nikt deranżować[110] nie śmiał — tam ciężkie powietrze — burza co nastąpi i tej nocy plemię Doriów obali, mogłaby jejmości strój na głowie popsuć.
Przekleństwo na ciebie, czarny złośliwy pochlebco! Do Leonory. Nie ciesz się zwycięstwem swoim — bo on i ciebie do zguby przywiedzie, i siebie zagubi i — w rozpaczy skończy.
Byliście świadkami — brońcie mojego honoru w Genui. Do związkowych. Przyjdziecie po mnie, skoro działo zagrzmi.
Leonoro! Kiedyś widziałem ciebie po lewej stronie z jedną kobietą genueńską — w zgromadzeniach szlachty widziałem, że drugie dopiero pocałowanie ręki tobie przypadało. Leonoro! To mi w oczy kłuło i postanowiłem, że to być nie powinno — że tego nie będzie. Słyszysz wojenny szczęk oręży w pałacu moim? To, czego się obawiasz, jest prawdą. Idź spać, hrabino — jutro cię księżną obudzę.
Pozwól wszystko wypowiedzieć, moja miła! Trzech moich przodków nosiło potrójną koronę — krew Fiesków tylko pod purpurą w dobrym zdrowiu bije. Czy twój małżonek ma tylko odziedziczone rozrzucać promienie? Żywiej. Co? — Całą wysokość swoją ma być winien kuglarskiemu przypadkowi, który w nieznośnym kaprysie swoim z zabutwiałych zasług jakiegoś Jana Ludwika Fieska zlepił? Nie, Leonoro! Za dumny jestem brać w darowiźnie, na co jeszcze sam zarobić mogę. Dzisiejszej nocy w grób cisnę przodkom moim świetność z nich odziedziczoną. Hrabiowie wymarli — ród się książąt zaczyna!
Widzę mojego małżonka w głębokich, śmiertelnych ranach na ziemię upadającego. Boleśniej. Widzę niemych posługaczy grobowych rozdarte ciało mojego małżonka do mnie niosących. — Przestraszona. Pierwsza — jedyna kula przez serce Fieska przelata.
LosZ takim zapewnieniem Fiesko niebo wyzywa? — Gdyby tysiąc tysięczny przypadek był tylko możebny — to tysiąc tysięcznym razem mogłoby być prawdą, że mój małżonek zgubiony. — Wyobraź sobie, że o niebo grasz, Fiesko — gdyby bilion wygrywających a jeden był tylko los chybny, byłżebyś tak dalece śmiały, żebyś kości mieszał i zuchwały zakład chciał z Bogiem trzymać? Nie, mój małżonku, gdy już na stole całe twoje mienie, każdy rzut kości jest Boga obrazą.
Tak mówisz? — a stałeś przy stole tej niszczącej ducha gry, którą wy rozrywką nazywacie. — Szczęście, ten oszukaniec, ciągnął ulubieńca swego kartami małego zysku, aż gdy się rozpalił, powstał, banko[111] zawołał — on go w rozpaczy opuścił. — O mój małżonku! Ty nie idziesz, ażebyś się Genueńczykom ukazał, był od nich uwielbiany. Ze snu republikanów obudzić, rumakowi kopyta przypomnieć — nie jest to przechadzka, Fiesko. Tym buntownikom nie ufaj. Mądrzy, co cię zachęcili, boją się ciebie. Głupcy, co cię ubóstwiali, na mało ci się przydadzą. Ach! Gdzie tylko spojrzę, Fiesko mój zgubiony.
Wielkość, mój Fiesko? Za co twój geniusz tak memu sercu niechętny? — Patrz! — Oto dajmy, że ja ufam szczęściu twojemu, że ty zwyciężysz, chciałam powiedzieć. — Biada mi najnieszczęśliwszej z rodzaju mojego! Nieszczęśliwa, gdy upadniesz: gdy tryumf odniesiesz — nieszczęśliwsza jeszcze! Nie ma tu wyboru, o kochanku mój! Skoro księciem nie będzie, Fiesko zgubiony — gdy księcia do łona przycisnę, nie mam już małżonka.
Miłość, WładzaAleż, mój Fiesko! W tej burzliwej strefie tronowej usycha delikatna miłości roślina. Serce jednego człowieka, choćby i Fiesko był tym człowiekiem, za ciasne jest, żeby dwa bóstwa objąć, bóstwa tak sobie nieprzyjazne. Miłość ma łzy i łzy rozumie. U żądzy panowania miedziane są oczy, gdzie nigdy tkliwość w perłach nie zabłyśnie. Miłość jedno ma tylko dobro, wszystkich bogactw się zrzeka; żądza panowania i po zrabowaniu całej natury jeszcze zgłodniała — żądza panowania rozwala świat cały na brzęczące łańcuchami więzienie; miłość w każdej pustyni raj swój wyśni. Chciałżebyś na moim łonie spoczywać, gdy buntowny wasal do twego państwa zakołacze — mogłażbym w twoje objęcia się rzucić, gdyby strach tyrana za każdą ścianą zabójcę widział i gonił cię od komnaty do komnaty! A wielkooczne podejrzenie zmąciłoby w końcu zgodę domowego pożycia — może gdy twoja Leonora ożywny ci napój przyniesie, ty ją odtrącisz i za jej czułość nazwiesz ją przyprawiaczką trucizny.
A jednak jeszcze nie skończony. Rzekłabym sama: poświęć miłość wielkości, poświęć jej spokojność twoją, byleby Fiesko pozostał — ale Boże! Tu cios jest katowski! Rzadko aniołowie na tron wstępują, mniej jeszcze często tron opuszczają. Kto ludzi lękać się nie ma potrzeby, jakże się nad ludźmi ulitować może? Kto ma moc każdą chęć swoją piorunem uzbroić, daż chęci swojej łagodne słowo za towarzysza? Zatrzymuje się, potem zbliża ku mężowi i obejmuje dłoń jego. Książęta, mój Fiesko, te niedojrzałe zamiary chcącej a niemogącej natury, radzi by zawsze między ludzkością a bóstwem ująć miejsce swoje. Złe to stworzenia! Gorsi tworzyciele!
Dlaczego, mój małżonku! Czyny tylko są nieodwrotne. Niegdyś, słyszałam jakeś przysięgał, że moja piękność wszystkie twoje obaliła zamiary. — Fałszywieś przysięgał, pochlebco! — albo moja piękność za wcześnie przekwitła. Zapytaj serca, kto tu zawinił? Ogniściej, obejmującąc go obydwoma ramionami. Wróć, mój Fiesko, opamiętaj się! Zaniechaj! Miłość ci wynagrodzi. Jeżeli moje serce niezdolne niezmiernego uciszyć pragnienia, korona jeszcze mniej będzie miała mocy. — Chodź, ja wszystkie życzenia twoje w pamięci zapiszę, w jednym pocałunku miłości wszystkie natury stopię czarodziejstwa, dostojnego zbiega niebiańskimi więzami na wieki do siebie przykuję. Twoje serce jest nieskończone, niechże i miłość, mój Fiesko, nieskończoną będzie. Czyż uszczęśliwić biedne stworzenie, stworzenie, co niebo przy tej piersi wybrało, może próżnię w twoim sercu zostawić?
Leonoro! coś ty uczyniła? Bezsilnie rzuca się w jej objęcia. Nie będę śmiał żadnemu Genueńczykowi na oczy się pokazać…
Uciekajmy, Fiesko! W proch rzućmy te błyszczące nicestwa — na romantycznych łąkach miłości tylko żyjmy! Cisnąc go do serca. Dusze nasze, jasne jak błękit nieba nad nami, czarnym powietrzem smutku oddychać już nie będą. Życie nasze jako strumyk szemrzący popłynie melodyjnym biegiem do Boga.
Leonoro! Ratujcie! na Boga! ratujcie! Róża i Bella nadbiegają z pomocą. Ona otwiera oczy! Zrywając się. Chodźcie więc je przywrzeć[112] Dorii!
Stary dotrzymał słowa — w pałacu światła pogaszone i straży nie ma. Zadzwonię. Dzwoni. Hej, hola! Zbudź się! Zbudź! Doria! Zdradzony, sprzedany Doria, zbudź się! Hola! Hola! Hola! Zbudź się!
Nie pytaj! Uciekaj raczej! Zachodzi już, książę, gwiazda twoja. Genua przeciw tobie powstaje. Zabójcy twoi blisko, a ty spać możesz, Andrzeju?
Pamiętam, gdy groźne morze z moją „Belloną” igrało, spód pękał, złamany upadł maszt najwyższy. — Andrzej spał spokojnie. Któż zbójców nasyła?
Nieszczęśliwy starcze! Nie ufaj wężowi. — Siedm barw tęczowych na grzbiecie mu połyska — a skoro się zbliżysz, zawrót śmiertelny ogarnie cię. Wzgardziłeś zdrajcy donosem. Radą przyjaciela nie wzgardzaj. Na dziedzińcu twoim stoi koń osiodłany. — Uciekaj czym prędzej, z rad przyjaciela nie naśmiewaj się!
Mam ja straż przyboczną, której Fiesko nie zwali, jeżeli cherubinów[114] nie ma w usługach swoich.
Nędzny żartownisiu! — Czyś nigdy nie słyszał, że Andrzej Doria ma lat ośmdziesiąt, a Genua — jest szczęśliwą.
Muszęż tego człowieka pierwej strącić, nim się nauczę, że mu ciężko zrównać. Zamyślony przechadza się chwilę. Nie! Wspaniałomyślność za wspaniałomyślność oddałem — kwita z nami, Andrzeju — a teraz zniszczenie — idź za gwiazdą twoją!
Rozbójniku rzeczypospolitej i mojej narzeczonej! Do spiskowych nacierając na Gianettina. Oszczędzimy sobie drogi, bracia! Szatani sami go wydają.
Brama Świętego Tomasza w naszych już ręku! Gianettino zginął! — Bieżcie[115] co siła! Donieście o tym Fieskowi!
Wolna już Genua i Berta moja! Daj mi twój oręż, Centurione, a ten zakrwawiony nieś do kochanki mojej. Więzienie jej zdobyte. Niedługo przyjdę i ślubny złożę jej pocałunek.
Tu niechaj skonam; nie mówcie mi o ucieczce. Tu leży podpora mojej starości — droga moja skończona!
Słuchajcie, cudzoziemcy, słuchajcie! To są Genueńczycy, których kajdany ja skruszyłem. Zakrywa twarz. Czy i w waszym kraju tak odpłacają?
Ratujcie się! Mnie zostawcie — powiedzcie ludom wszystkim straszną wiadomość: że Genueńczycy swojego ojca zabili.
Dalej, do ubicia jeszcze daleko. Koledzy! Stańcie tu, weźcie księcia do środka. Obstępują go. Siecz tego psa włoskiego, żeby znał uszanowanie dla siwej głowy!…
Tam grzmi powstanie — słuchaj, nie byłże to jęk konającego? — Biada! Otaczają go! — Do serca Fieska wymierzyli śmierć ziejące rury — do mojego serca, Bello. Ciągną za cyngiel — stójcie! Stójcie! To mój małżonek.
Fiesko! Fiesko! — poza nim sprzymierzeńcy uciekają — wierność buntowników niestała. Przerażona. Mój małżonek buntowników przywódcą? Bello! O nieba! Mój Fiesko walczy jako buntownik?
To by było co innego — i Leonora się lęka? Najpierwszego republikanina ściska najlękliwsza republikanka? Idź, Arabello, gdy mężowie o kraj walczą, kobiety także godność swoją czuć winny. Głos trąb. Biegnę między walczących!
Cicho — o cóż to noga moja zawadziła? Tu jest płaszcz i kapelusz i oręż tu leży. Podnosi. Oręż ciężki, moja Bello, ale wlec go mogę i on wstydu swojemu rycerzowi zrobić nie może.
Mów raczej: jak zachwycająco! W tym głosie dzwonu na gwałt bijącym mój Fiesko rozmawia z Genuą. Głośniej trąbią. Hura! Hura! Nigdy tak słodko flety mi nie brzmiały. — I te trąby przez mego Fieska obudzone. Jakże wyżej pierś się moja wznosi! Cała Genua w weselu — najemnicy skaczą za imieniem jego, a żona miałaby być lękliwą? Na trzech innych wieżach biją w dzwony. Nie, bohaterkę mój bohater obejmie — mój Brutus[116] Rzymiankę obejmie. — Nasadza kapelusz i płaszcz szkarłatny wdziewa. Jestem Porcja[117]!
Nędzna! A ty wszystko to słyszysz i nie szalejesz? Płakać by chciały te głazy, że nóg nie mają i za moim Fieskiem pospieszyć nie mogą. — Te pałace marszczą się na budownika, że je tak mocno do ziemi przytwierdził, że za Fieskiem moim poskoczyć nie mogą. — Brzegi gdyby mogły, rzuciłyby powinność swoją, na łup morza Genuę by oddały i szłyby tańczyć po dźwiękach trąb jego. Jak to! Co śmierć z pieluch wyciąga, w tobie odwagi obudzić niezdolne? Idź! — ja znajdę drogę moją.
Właśnie że chcę — ty niedołężna! — Gdzie najdzikszy gwar huczy, gdzie w osobie swojej mój Fiesko walczy… Czy to Lawania? słyszę pytających — ten, którego nikt zwyciężyć nie może, co o Genuę żelazne kości rzuca — czy to ten Lawania? — Genueńczycy, to on sam, odpowiem, to on, mój mąż — i ja także mam ranę.
Niedźwiedzie ci Niemcy; stanęli wokoło starego jak skały. Nie mogłem go dojrzeć. Dziewięciu z naszych poległo, ja sam po lewym uchu dostałem. Jeśli tak obcych tyranów strzegą, jakże, do pioruna, muszą oni własnych książąt bronić!
Wiedźcie, kanalie! Ja to tę polewkę nawarzyłem, a mnie jednej łyżki nie dadzą pokosztować. Dobrze. Poszczwana psiarnia przyszła mi na rękę — podpalajmy i rabujmy. Tam się tłuką o koronę książęcą, my podpalmy kościoły, żeby zmarzli apostołowie się rozgrzali.
Wstydź się — chodź, ja cię zaprowadzę, gdzie można za Genuę rany pozyskać — i to piękne jako te.
Idźże co prędzej i zanieś jej ten pierścień. Powiedz, że sprawa o ślubny pierścień — i że błękitna kokarda mężnie się trzyma. Idź — muszę tam… Niebezpieczeństwo jeszcze nie przeszło.
Czy mnie podpalaczem chcą zrobić? Pospieszcie co prędzej z wiadrami i sikawkami. Inni z oddziału wychodzą. Ale Gianettino jest w naszej mocy?
Na niebo i piekło — słuchaj, Cibo, ja tego Burgonina o głowę niższym zrobię. Biegaj, Cibo, niech wszystkie bramy miasta pozamykają, niech wszystkie łodzie utopią, a tak morzem się nie wymknie. Oto ten diament, Cibo, najkosztowniejszy na całą Genuę, Lukę, Wenecję i Pizę, ten diament dostanie, kto mi pierwszy doniesie, że Gianettino nieżywy. Śpiesz się, śpiesz, Cibo! Cibo wybiega.
Zdrada twoja uszła na sucho, bo mnie tylko dotykała. Za podpalenie stryczek. Weźcie go natychmiast i na kościelnej powieście wieży.
Wszakże ja znam to pióro i płaszcz! Przybliża się żywo. Ja znam to pióro i płaszcz! Z wściekłością przebijając ją. Jeśli trzy życia masz, to powstań jeszcze i próbuj kroku.
Genueńczycy! Kości rzucone — tu leży robak duszy mojej, straszna strawa mojej nienawiści. Wznieście wasze oręże — oto Gianettino!
Ja zaś przychodzę ci oznajmić, że dwie trzecie części Genui przeszło na stronę twoją i pod Fieska chorągwiami przysięgło…
W osobie mojej upada klęka mniejsza i większa rada rzeczypospolitej przed panem swoim na kolana i prosi o łaskę i pobłażanie…
Mnie pozwól, ażebym najpierwszy wielkiego zwycięzcę w jego murach pozdrowił. Sława ci! Do ziemi schylcie sztandary przed księciem Genui!
Lud i senat czeka z niecierpliwością, ażeby naczelnika swojego w purpurze książęcej powitać. Pozwól nam, prześwietny książę, ażebyśmy cię w tryumfie do seniorii zaprowadzili.
Pozwólcie, niech wprzódy serce zaspokoję moje. Drogą mi osobę musiałem w ciężkiej trwodze zostawić, osobę, która chwałę tej nocy ze mną dzielić powinna. Ze wzruszeniem do obecnych. Raczcie mi towarzyszyć do waszej miłej księżny.
Nie, szatanie — nie! To nie twarz Gianettina, szatanie! Zataczając oczy. Genua moja, powiadacie? Moja? Z krzykiem wściekłym. Tumany piekielne! — to moja żona!
Czy ja żonę moją zamordowałem, Genueńczycy? — Zaklinam was, nie spozierajcie bladzi jako duchy, na to kuglarstwo natury. — Dzięki Bogu, są wypadki, których się człowiek nie lęka dlatego, że jest człowiekiem tylko. Komu rozkosze nieba nie dostały się w udziale, ten piekielnych udręczeń przewidzieć nie może — a ta pomyłka byłaby czymś więcej jeszcze. Ze straszną spokojnością. Genueńczycy! Bogu niech będą dzięki, to być nie może.
Niech mnie zabiją — nic nie mam do stracenia. Zlitujcie się, panowie — zostawiłam tu panią moją i nigdzie jej znaleźć nie mogę.
Bogu chwała, że tu jesteś, mój najmilszy, mój dobry, łaskawy panie — nie gniewaj się na nas, nie mogłyśmy jej wstrzymać.
Twoja pani znaleziona. Arabella odchodzi w niespokojności. Fiesko zmienione oczy wodzi po całym kole, potem mówi cichym głosem, który aż w grzmiący niekiedy przechodzi. Tak jest istotnie — istotnie — i ja sam byłem narzędziem piekielnego dzieła. Ustąpcie się ludzkie twarze! Ach! ze zgrzytaniem zębów, gdybym jego budowę świata miał między zębami tymi — czuję w sobie siłę naturę całą tak rozedrzeć, aż by była jęczącym potworem, do męczarni moich podobną! Do otaczających. Człowieku! nędzny rodzaju, błogosławisz Boga, dziękujesz za szczęście, że nie jesteś tym, czym ja — że jako ja nie jesteś. — Sam ja raz ten zadałem. Prędzej, dziko. — Ja? dlaczego ja? Dlaczego nie on razem ze mną? Dlaczego ból mój o ból współczującej istoty stępić się nie może?
Ach! witajże tu — Bogu niech będą dzięki! Jest przecie jeden, którego piorun ten jako mnie zgruchotał. Obejmuje go ze wściekłością. Bracie piorunem zgnieciony! Niechaj służy potępienie! — ona umarła — tyś ją także kochał. Przyciąga go do trupa i przychyla jego głowę do niego. Ona umarła. Och! Gdybym mógł stanąć przy wrotach wiecznego potępienia, zagłębić oko moje w rozliczne męczarnie płodnego w wymysły piekła; gdyby ucho moje mogło połykać jęk torturowanych grzeszników — gdybym ich obaczył: kto wie, może bym zdołał znieść cierpienie moje. Zbliżając się do trupa z przerażeniem. Tu leży żona moja zamordowana. — Nie — to za mało powiedziane. — Ja, niegodziwiec, zamordowałem żonę moją. Och! Taka zbrodnia zaledwie piekłu podobać się może. Ono mnie sztucznie uniosło wirem na najwyższy, spadzisty szczęścia wierzchołek, przyłudziło aż do progów nieba — a potem — potem — w głąb przepaści… Och! Gdybym oddechem moim mógł zarazę we wnętrze dusz wionąć — a potem — zabijam żonę własną… Ale nie, jego dowcip przebieglejszy — dwoje oczu oszukują się, i zabijam — żonę moją. Ze śmiechem ironicznym. Nie jestże to arcydzieło? Sprzysiężeni w ponurym milczeniu opierają się na orężach swoich — niektórzy płaczą. Czy tu kto płacze? Na Boga! Tak — płaczą ci, co zamordowali swojego książęcia. Z boleścią. O mówcie, czy płaczecie nad tą zbrodnią stanu popełnioną przez śmierć, czy nad niewieścim upadkiem ducha mojego? Tkliwie, stojąc przed trupem. Gdzie zabójcy, głazy twarde, w łzy się roztapiają, tam by rozpacz Fieska miała tylko przeklinać? — Upada na trupa. Przebacz, o Leonoro! Żalu nie wygniewasz u nieba. Przez długie lata, Leonoro, połykałem to szczęście jednej godziny, w której Genueńczykom miałem księżnę darować. Jakie rozkosznie naprzód widziałem rumieniące się skromnością lica twoje, twoją pierś książęcem odetchnieniem wspaniale dyszącą pod srebrną zasłoną, i twój głos cichy, który zachwycenia wymówić nie zdołał. Ha! Jakże upajająco brzmiało w uszach moich dumne wołanie, i mojej miłości tryumf odzwierciedlał się w zawiści zwyciężonej. Leonoro! Oto godzina ta nadeszła. Twój Fiesko jest księciem Genui — a jednak ostatni jej żebrak namyślałby się, czy swoją nędzę zamienić za moją purpurę i moje cierpienia. Żona jego troskę dzieli — z kimże ja podzielę mój majestat?
Trzeba tę żałobę na jakiś czas przed ludem zataić — mogłaby naszym zabrać odwagę, a jej dodać nieprzyjacielowi.
Słuchajcie, Genueńczycy! Opatrzność, jeżeli jej wyrok zrozumiałem, zadała mi tę ranę, ażeby moje serce do bliskiej wielkości doświadczyć. Była to najcięższa próba; nie lękam się teraz ani udręczeń, ani radości najwyższej. Chodźcie! Genua mnie czeka, jak powiadacie. — Dam Genui książęcia, jakiego żaden Europejczyk nie widział. PogrzebChodźcie — tej nieszczęśliwej księżnie wyprawię pogrzeb taki, że życie utraci swoich wielbicieli, a śmierć jako oblubienica pysznym strojem świecić będzie. Chodźcie za waszym książęciem.
Czy drżysz o życie twoje — przedrzeźniasz mnie nazwiskiem księcia, kiedy mi nawet nadziei mieć nie wolno.
Nędzna małpo — rozpaczającemu starcowi odbierasz i niebo jego. — Głosem rozkazującym. Idź! — Ogłoś, że Andrzej żyje jeszcze. Andrzej, powiesz im, błaga dzieci swoje, żeby go w ośmdziesiątym roku życia do cudzoziemców nie wyganiały — bo oni Andrzejowi nigdy nie przebaczą kwitnącego stanu jego ojczyzny. Powiedz im, że Andrzej prosi swoje dzieci o tyle ziemi w ojczyźnie dla tylu kości!
Słuchaj! I weź ten pukiel[118] pobielałych włosów — był on ostatnim na jego głowie i wypadł tej nocy trzeciego stycznia, gdy Genua od mego serca się oderwała — ośmdziesiąt lat się trzymał i w ośmdziesiątym roku łysą głowę opuścił. Pukiel jest zwiędły, ale ma jeszcze dosyć mocy, żeby spiął purpurę wysmukłemu młodzieńcowi.
Pospólstwo pod niebo go wznosiło, ze wściekłością chciało mieć purpurę. Szlachta ze strachem pozierała, nie śmiała słowa odrzeknąć.
Mój synu — zmieniłem złoto wszystko[119], co posiadam i zaniosłem na okręt. Weź swoją żonę i pędź co prędzej w dal. Może ja do was przybędę — a może i nie. Płyńcie do Marsylii, i z ciężkim westchnieniem ściskając ich niech was Bóg prowadzi!
No — widzisz, musi to być prawdą, że nie władza tyranów tworzy. Odkiedyśmy się rozłączyli, zostałem Genui książęciem, a Werrina cisnąc go do serca jeszcze serdeczniejsze uściśnienie odbierze ode mnie.
Szkoda tylko, że zimno na nie odpowiedzieć muszę. Widok majestatu wpada jako krający nóż między mną a książęciem! Jan Ludwik Fiesko posiadał dobra w sercu moim — dziś zdobył Genuę i ja własność moją odbieram.
Hm! Czy już tak w modzie wolność upadła, że pierwszemu lepszemu rzeczypospolitych za lichy pieniądz narzucają?
O zapewne! Doskonała to głowa, która prawdę bez policzka puszcza. Szkoda tylko że przebiegły gracz w jednej się karcie pomylił. Wyrachował całą grę zazdrości, ale na nieszczęście, z całym dowcipem[121] swoim zapomniał o patriotach. Bardzo znacząco. Ciemiężyciel wolności czy wynalazł także haczyk, żeby rzymską cnotę złowić? Przysięgam ci na Boga żywego! Żeby potomność miała kości moje z cmentarza księstwa wygrzebać, trzeba, żeby one na kole katowskim pierwej pogruchotane były.
Czy i wtenczas nawet, gdy książę bratem twoim jest? Gdy on księstwo swoje zamienia w skarbnicę dobroczynności, która dotychczas u jego niedostatku żebrać musiała? Werrino, czy i wtenczas nie?
I wtenczas nie. Darowizna kradzieży od szubienicy nie uwolniła jeszcze złodzieja — a zresztą cała ta wspaniałomyślność do Werriny nie trafi. Mojemu współobywatelowi mógłbym pozwolić, żeby mi dobre wyrządził — bo memu współobywatelowi mógłbym się wzajemnie wypłacić. Dary księcia są łaską, a ja od Boga tylko łaskę przyjąć mogę.
Wydzierać — nie jest jednakże najgorszą z umiętności twoich — o tym mogłaby cokolwiek opowiedzieć rzeczypospolita, biedne jagnię, któreś z paszczy wilkowi Dorii wydarł, byś sam je pochłonął. Ale dość już. Powiedz mi, książę, co zawinił ten biedak Murzyn, któregoś na jezuickim klasztorze powiesić kazał?
Precz z przyjaźnią! Powiadam ci, że cię nie lubię — przysięgam, że cię nienawidzę, nienawidzę jak tego węża, co się wkradł do raju i rodzajowi ludzkiemu zadał pierwszą ranę, z której pięćdziesiąt już wieków krew mu się sączy. Słuchaj, Fiesko, nie poddany do pana, nie przyjaciel do przyjaciela, ale człowiek do człowieka przemawia w tej chwili. Haniebnej zbrodni dopuściłeś się względem majestatu boskiego, zmuszając cnotę do podania ci ręki w zdrożnej czynności, używając patriotów Genui do Genui zgwałcenia. Fiesko, myślisz, że ja tak byłem prostodusznym, żem chytrego podstępcy nie przeniknął? Na wszystkie straszydła wieczności zaklinam się tobie, że rad bym z własnych wnętrzności powróz ukręcić, siebie samego dusić nim, byle moja ulatująca dusza trysnęła na ciebie pianą wściekłą ostatniego skonania. Zdrada książęca gniecie złotą szalę grzechów ludzkich — aleś ty niebo ułudził, i sąd świata zawezwie cię przed tron swój. Fiesko bezmowny mierzy go wielkimi oczyma. Nie namyślaj się do żadnej odpowiedzi — skończyliśmy z sobą. Przechadza się chwilę. Książę Genui! na okrętach wczorajszego tyrana poznałem rodzaj biednych stworzeń, które dawną winę przeżuwają za każdym rudla[123] uderzeniem i łzy swoje rzucają do oceanu, który jako bogacz zanadto wysoko stoi, ażeby je liczył. Dobry książę otwiera swoje rządy litością. Nie mógłbyś na galery skazanych uwolnić?
W połowie tylko czynu swego dopełniasz, skoro tracisz prawdziwą rozkosz jego. Skosztuj jej i idź sam. Wielcy panowie rzadko są świadkami tych niegodziwości, które sprawują — czyż i dobrych dzieł przez drugich tylko mają dokonywać? Mnie się zdawało, że książę nie jest tak wysoko, żeby uczuć żebraka nie miał sam doświadczyć.
Ale raz jeszcze uściskaj mnie, Fiesko! Nie ma tu nikogo, co by patrzał na płacz Werriny, na czułość książęcia. Ciśnie go z uczuciem. O zapewne, nigdy dwa większe serca nie uderzały jedno przy drugim — my tak gorąco, my się tak bratersko kochali. Głośno u szyi Fieska płacząc. Fiesko! Fiesko! Puste w piersi mojej zostawiasz miejsce, i ludzkość trzy razy nawet wzięta już go nigdy nie posiędzie.
Zrzuć tę purpurę nienawistną, a jestem nim na zawsze. KrólPierwszy król zbójcą być musiał i wdział szkarłatną purpurę, żeby czerwone plamy krwi osłonić. Słuchaj, Fiesko — jam żołnierz, na łzami skropionych nie znam się policzkach — to pierwsze łzy moje — zrzuć tę purpurę!
Fiesko! Zbierz tu wszystkie korony świata w nagrodę, a tam na postrach wszystkie jego katownie, żebym przed śmiertelnym zgiął kolana — nie zegnę. Fiesko! klękając to moje pierwsze uklęknienie. — Odrzuć tę purpurę!
Powstaję i już cię nie gniewam. Stoją na kładce prowadzącej do okrętu. Pierwszy krok należy książęciu.
Apollo (mit. gr.) — przewodnik muz, bóg sztuki, wróżbiarstwa i gwałtownej śmierci. [przypis edytorski]
złote jabłko niezgody (mit. gr.) — złote jabłko z napisem „dla najpiękniejszej” rzucone przez boginię niezgody Eris podczas wesela Tetydy i Peleusa, wywołało spór pomiędzy Herą, Afrodytą i Ateną. [przypis edytorski]
bilet bankowy — pierwowzór banknotu, zobowiązanie banku do wypłacenia określonej kwoty. [przypis edytorski]
epikurejczyk — wyznawca filozofii, wedle której celem życia jest odczuwanie przyjemności. [przypis edytorski]
Appiusz Klaudiusz (ok. IV w. p.n.e. – ok. III w. p.n.e.) — polityk i prozaik rzymski, pod koniec życia ślepy. [przypis edytorski]
palant — kijek do podbijania gumowej piłeczki bądź gra z wykorzystaniem tego rekwizytu. [przypis edytorski]
Nero — właśc. Lucjusz Domicjusz (37–68 r. n.e.) — cesarz rzym. od 54 r. n.e. Był synem konsula Gnejusza Domicjusza Ahenobarbusa i Agrypiny Młodszej, siostry Kaliguli. Kiedy jego matka została żoną cesarza Klaudiusza, ten adoptował Lucjusza, który wówczas przyjął imię Nero Claudius Caesar Augustus Germanicus. Wkrótce Agrypina otruła męża i przejęła władzę, a siedemnastoletni Neron został cesarzem. Stopniowo ograniczał wpływy matki, by w 59 r. n.e. kazać ją skrytobójczo zamordować. Wbrew świadectwu Tacyta, za którym zwykło się podążać, Neron był utalentowanym poetą i aktorem, miłośnikiem kultury i sztuki gr., jego wczesnym wychowawcą był filozof stoicki, Seneka. [przypis edytorski]
Endymion (mit. gr.) — ukochany bogini księżyca Semele, ukarany przez Zeusa wiecznym snem. [przypis edytorski]
Patrokles — bohater Iliady Homera, wojownik grecki, najlepszy przyjaciel Achillesa, zginął z ręki Hektora podczas ataku na Troję. [przypis edytorski]
Meduza (mit. gr.) — jedna z trzech Gorgon, zmieniająca spojrzeniem w kamień. [przypis edytorski]
Marcus Iunius Brutus (85 p.n.e. – 42 p.n.e.) — rzymski polityk, posiadający staranne wykształcenie. Popierał Pompejusza przeciw Cezarowi, przeszedł na stronę tego ostatniego, a w końcu uczestniczył w spisku na życie Cezara. [przypis edytorski]