Fryderyk Schiller Dziewica Orleańska Tragedia romantyczna w pięciu aktach z prologiem tłum. Antoni Edward Odyniec ISBN 978-83-288-2781-3 OSOBY: * KAROL VII, król francuski * KRÓLOWA IZABELA, jego matka * AGNIESZKA SOREL, jego kochanka * FILIP, zwany Dobrym, książę Burgundii * HRABIA DUNOIS, poboczny syn księcia Orleanu * LA HIRE, DU CHATEL, oficerowie królewscy * ARCYBISKUP z Reims * CHATILLON, rycerz z Burgundii * RAOUL, rycerz z Lotaryngii * TALBOT, wódz naczelny Anglików * LIONEL, FASTOLF, wodzowie angielscy * MONTGOMERY, rycerz z Walii * RADCY MIEJSCY z Orleanu * HEROLD ANGIELSKI * TEOBALD D'ARC, zamożny wieśniak * ANNA, ANIELA, JOANNA, jego córki * STEFAN, KLAUDIAN, RAJMUND, młodzi pasterze z Dom-Remy * BERTRAND, wieśniak * RYCERZ CZARNY * WĘGLARZ i JEGO ŻONA * Żołnierze * Lud * Służba królewska * Księża * Zakonnicy * Marszałkowie * Członkowie magistratu * Dworzanie i orszak koronacyjny Rzecz dzieje się w latach 1429–1431. PROLOG / Wiejska okolica. / / Na prawo widać obraz Najświętszej Panny w kaplicy, na lewo wysoki dąb. / SCENA I / Teobald D'Arc, jego trzy córki, trzej pasterze / TEOBALD Tak jest, sąsiedzi, dziś jeszcze się zwiemy Synami wolnej, francuskiej ojczyzny; Dziś jeszcze swoim nazywać możemy Kraj ten, krwią ojców i znojem ich żyzny. Ale któż zgadnie, jakich jutro panów Znosić nam przyjdzie? Zewsząd od Loary, Tratując końmi plony naszych łanów, Anglik zwycięskie potrząsa sztandary. Niewierny Paryż czci go śród swych progów I Dagoberta, dotąd nieskażoną, Świętą, odwieczną, rycerską koroną Wieńczy niemowlę z pokolenia wrogów. A król nasz prawy — o, hańbo i wstydzie! — Wnuk królów naszych, Pański pomazaniec, Lud swój o wsparcie próżno błagać idzie, W państwach swych własnych błądzi, jak wygnaniec. A przeciw niemu, wpośród krwi i gruzów, Najbliższy z krewnych, najpierwszy z Francuzów, Ha! własna matka — potwór pełen zgrozy! — Nieprzyjacielskie prowadzi obozy. Wioski i miasta jedną wielką łuną Świecą ich drodze; a dym i popioły, Kłębiąc się na kształt czarnej chmury, suną, Ćmiąc kirem niebo i kraj nasz wesoły. — A więc, sąsiedzi, zgodnie z wolą nieba Dziś zabezpieczyć chcę i przedsięwziąłem Los córek moich, bo dziś to im trzeba Męża obrońcy; a dzielona społem Miłość pomaga znieść wspólną niedolę. / do pierwszego z pasterzy / Zbliż się, Stefanie! Wiem, że kochasz Annę. Z pastwiskiem mojem graniczy twe pole; Wzrośliście razem: przywiązanie ranne Szczęśliwe wróży stadło. do drugiego Klaudianie! Cóż to? Drżysz cały i mojej Anieli Twarz, widzę, zbladła. Skąd to nieufanie? Zaliż myślicie, że ojciec rozdzieli, Co Bóg połączył dlatego, że łanu, Że skarbu nie masz równego jej wianu? Któż dziś ma skarby? — Dom, stodoła, trzody, Są pastwą ognia lub pierwszego wroga; Ale dłoń męża, śmiała na przygody, Ale pierś męża, co nie zna, co trwoga, To skarb, co żadnej nie boi się szkody, To puklerz lepszy niż zamki i grody! ANIELA Ojcze! KLAUDIAN Anielo! ANIELA / ściskając Joannę / Siostro moja droga! TEOBALD Każdej z nich daję tyle, com zostawił Pola sam sobie, i trzodę w wyprawie, Dom i zagrodę. Bóg mnie błogosławił, Z Bogiem, jak ojciec, ja was błogosławię. ANNA / ściskając Joannę / Czyż i ty ojca nie zechcesz pocieszyć? Młodsza z sióstr starszych niechby przykład brała. TEOBALD Idźcie! — Ślub jutro, potrzeba się śpieszyć. Gościem na godach będzie wioska cała. / Obie pary biorą się za ręce i odchodzą. / SCENA II / Teobald, Rajmund, Joanna / TEOBALD Joanno, czemu nie idziesz ich torem? Widok ich szczęścia cieszy starość moję; Ty, ty mię tylko trapisz swym uporem. RAJMUND Dość, ojcze! Przestań martwić dziecię swoje. TEOBALD Oto jest młodzian, ozdoba wsi całej, Pilny, poczciwy! Już to trzecie żniwo, Jak tając boleść, pokorny a stały, W sercu ku tobie żywi miłość tkliwą. A ty, ty zimna, zasklepiona w sobie, Ulżyć mu nawet nie umiesz cierpienia. Ani widziałem, by kto inny w tobie Obudził tkliwsze czucia lub wzruszenia. A jednak widzę, że piękność dziewicza Zewsząd ku tobie ciągnie serca ludzi; Anielska słodycz twojego oblicza, Blask twego oka podziwienie budzi. Bóg cię obsypał, jako drzewo kwiatem, Dary swojemi; lecz czyliż dożyję, Że miłość kiedyś, jako słońce latem, Szczęścia twojego owoc z nich wywije? Bo serce zimne, nieczułe za młodu Lub znaczy ciężką pomyłkę natury, Lub wbrew jej woli popełnia grzech, który Zwarzy je samo tchem własnego chłodu. RAJMUND Krzywdzisz ją, ojcze! Miłość twej Joanny Nie jest to owoc powszedniego drzewa. Szybko, jak rozkwitł, przemija kwiat ranny, Co ma trwać wiecznie, powoli dojrzewa. Myśl jej dziś jeszcze, jak ptak na swobodzie, Buja po świecie, po wysokiem niebie. Bojąc się zniżyć ku wiejskiej zagrodzie, Gdzie mieszka troska, myśląca o chlebie. Widzę ją nieraz, gdy na wzniosłych górach Idzie za trzodą lub na skał urwisku, Na wpół ukryta w mgły porannej chmurach, Duma, podobna wietrznemu zjawisku. Jest coś w jej twarzy, w postaci, w jej ruchach. Co mimowolną cześć i trwogę budzi, I mimowolna myśl o wyższych duchach Łączy ją z niemi i wznosi nad ludzi. TEOBALD I to jest właśnie, co mię trwoży o nią. Obca śród swoich; smutna, gdzie się śmieją; Posępne lasy, odludne ustronie, To jej zabawa. Nim kury zapieją, Zrywa się z łoża i w strasznej godzinie, Gdy każdy człowiek rad szuka człowieka, Cóż ją tak ciągnie w najdziksze pustynie, Że jak ptak nocny od ludzi ucieka? I wiem, że nieraz na rozstajnych drogach Rozmawia z echem, czy z wiatru powiewem; I nie pamięta o ojca przestrogach, Godziny trawi pod tem zgubnem drzewem, Gdzie przed wiekami swe krwawe ofiary Święcił druida, a dziś nikt z sąsiadów Za skarby świata nie siadłby w mrok szary. Bo któż nie słyszał od ojców i dziadów Strasznych powieści i podań? Kto nie wie, Jakie tu szatan widziadła i mary Wywodził nieraz lub jakie na drzewie Słyszano głosy? Mógłbym nie dać wiary, Lecz sam, pamiętam, gdym był jeszcze młody, Wracając tędy — ja, ja sam widziałem Widmo-niewiastę olbrzymiej urody, Cała okryta jakby płótnem białem, Stała pod drzewem i skinieniem dłoni Zwała mię k'sobie; lecz ufałem w Bogu, Szybko, nie patrząc, przebiegłem koło niej *I na pół martwy* padłem na mym progu. RAJMUND / wskazując na obraz w kaplicy / Lecz skąd wiesz, ojcze, że ów obraz święty, Źródło niebieskiej łaski i otuchy, Nie ma dla córki twej większej ponęty Niż to złowrogie drzewo z swemi duchy? TEOBALD Nie, nie, niestety! Długo tak mniemałem, Lecz sen mi odkrył prawdę tajemnicy. Trzykroć się zdało, że ją w Reims widziałem, Zasiadającą na królów stolicy. Siedm gwiazd jej skronie otaczało kołem, A z berła w ręku trzy lilije białe, Jak z pnia żywego wykwitały społem. Biskupi, wodze, wojsko zda się całe, Ja, sam król nawet, bili przed nią czołem, A okrzyk ludu ogłaszał jej chwałę. Skądże to? Czyliż spodziewać się mogę, By w mej lepiance taki blask się zjawił? Nie! Bóg to we śnie zesłał mi przestrogę, W widzeniu pychę myśli jej objawił. Wstyd jej niskiego stanu poniewierki I, że zbyt wiele wzięła z ręki Pana, Że się zna wyższą nad inne pasterki, Nie chce znać granic duma rozigrana. A grzech to przecież, co aniołów chóry Potrącił w przepaść i najpierwszych ludzi Wygnał z bram raju, i aż do tej pory Przezeń to szatan najłatwiej nas łudzi. RAJMUND Mylisz się, ojcze! Bo w czemże jej pycha? Kto tu jej równy? A przecież znajdź drugą, Co by tak skromna, pokorna i cicha, Zdała się wszystkich najuboższych sługą! Kto z nas ją widział, by, w pracy leniwa, Od powinności zraziła się trudem? Czyż pod jej ręką twe trzody i żniwa Jakby widocznym nie mnożą się cudem? W każdym jej czynie znać wpływ łaski bożej, Co na nią zlewa szczęście niepojęte. TEOBALD Tak, niepojęte! I toć to mię trwoży, Nie wszystko bowiem nadludzkie jest święte. Lecz dosyć o tem! Chciałżebym oskarżać, Ojciec swe dziecię? Lecz milczeć nie mogę. Nie! Jedno zawsze będę ci powtarzać: Pomnij na Boga, na ojca przestrogę! Nie chodź tu sama ni we dnie, ni w nocy, Nie błądź po polach przy księżyca blasku; Nie zbieraj nocnych ziół, nie śledź ich mocy, Ani kreśl znaków na wietrze, ni piasku! Bo wiedz, o córko, że ducha jaskini Każda występna myśl nasza ośmiela. Nie stroń od ludzi! Pomnij, że w pustyni Szatan śmiał nawet zwodzić Zbawiciela. SCENA III / Ciż i Bertrand (wchodzi, trzymając hełm w ręku) / RAJMUND Patrz! Bertrand wraca! Cóż to? Z hełmem w dłoni? BERTRAND Dziwno wam, widzę, że wracam tak zbrojny. TEOBALD Skąd masz ten szyszak? W spokojnej ustroni Znakiem złej wróżby zda się godło wojny. / Joanna, która dotąd milcząco i obojętnie stała na stronie, zbliża się i słucha z uwagą. / BERTRAND Słuchajcie! Jest w tem jakby trochę cudu. Byłem w Vaucouleurs. W mieście, na ulicy, Na rynku, wszędzie tłum i ciżba ludu: Orlean bowiem napadli Anglicy, I, kto mógł, stamtąd ucieka w te strony. Patrząc więc na nich, idę zamyślony; Aż na zakręcie zjawia się przede mną Jakaś Cyganka; urody olbrzyma, Czarna, okryta jakąś płachtą ciemną, Idzie wprost do mnie, a hełm w ręku trzyma I, wzrok swój we mnie wlepiwszy, powiada: «Wiem, szukasz hełmu, masz! Tanio go przedam». «A mnież to na co? — rzekłem — co mi nada? Jam, Bogu dzięki, nie żołnierz, nic nie dam». A ona znowu: «Bracie, czas wojenny! Hełm dziś pewniejszą ochroną dla głowy Niż dach miedziany albo mur kamienny!» I krok w krok za mną, z podobnemi słowy, Idzie przez miasto i hełm swój podaje. Zniecierpliwiła mię w końcu: więc staję, Biorę go w ręce: myśląc, że jak zganię, Da mi już spokój; lecz patrzę, robota Cudna, i kruszec, i droga pozłota. Rycerz go mógłby użyć za ubranie. Gdy go więc ważę i próbuję dźwięku, Coś mi się nagle migło przed oczyma; Spojrzę: Cyganki przede mną już nie ma; Szukam, na próżno! Hełm został w mem ręku. JOANNA / szybko i gwałtownie sięgając po niego / Daj mi go! BERTRAND Na co? Blask wojennej stali Dziko odbija na dziewiczem czole. JOANNA / wyrywając mu hełm / Daj mi go, mówię! Dla mnie go przysłali! TEOBALD Co tej dziewczynie? RAJMUND Zostaw jej swą wolę, Strój ten rycerski przystoi dziewicy, W której też piersiach tchnie serce rycerza. Któż nie pamięta w naszej okolicy, Jak dzieckiem prawie pokonała zwierza, Wilka-hienę, który tak bezkarnie Pustoszył nasze trzody i owczarnie? Z rąk młodzi naszej wypadała dzida Na widok jego; pierzchali, a ona, Jakby w nią z góry wstąpił duch Dawida; Dziewica, sama, lecz nieustraszona, Z pasterską tylko łaską w słabej ręce, Puszcza się w pogoń za mordercą trzody I młode jagnię, co już niósł w paszczęce, Beczącej matce powraca bez szkody! O, czyjekolwiek hełm ten zdobił skronie, Godniejszych nie mógł! TEOBALD / do Bertranda / Cóż opowiadali Ci z Orleanu? Gdzie król? W jakiej stronie Jest wojsko nasze? BERTRAND Bóg się niech użali Ziemi francuskiej, bo dłoń Jego kary Cięży nad nami! Znowuśmy przegrali Dwie krwawe bitwy. Anglik wzdłuż Loary Stanął obozem… rabuje i pali, I obiegł zewsząd mury Orleanu. TEOBALD Boże, strzeż króla! BERTRAND Mówią, co widzieli, Że jak szarańcza, gdy padnie śród łanu, Jak pszczoły w ulu, rój nieprzyjacieli Nieprzeliczony, jak oko zasięga, Zaczernił wkoło równiny i wzgórza. Cała Burgunda zebrana potęga, Od gór szwajcarskich do zimnego morza: Ludzie różnego narodu i stanu, Różnych języków, zgromadzeni razem, Przysięgli, mówią, zgubę Orleanu I chcą go zniszczyć ogniem i żelazem. TEOBALD O, straszne czasy! Gdy się brat krew brata, Ziomek krew ziomka przelewać ośmiela! Mściwy Burgundzie! BERTRAND Gorszy wzór dla świata: Matka królewska, dumna Izabela, Jest też z Filipem. Konno, w pełnej zbroi, Przejeżdża szyki; błaga i zaklina Wszystkich o pomstę niby krzywdy swojej. Matka!… o pomstę przeciw swego syna!… TEOBALD Oby skończyła jak owa, do której Tak jest podobną z pychy i imienia, Sprośna Jezabel! BERTRAND Straszny Salisbury Stoi na czele wojsk i oblężenia. Przy nim Lionel i tygrys, niesyty Krwi naszej, Talbot. Trzy wysokie wieże Wznieśli przed miastem: na jednej rozbity Namiot ich wodza, z którego on strzeże Poruszeń miasta; z dwóch drugich dzień cały Ogniste kule miota na kształt gromów. Połowę miasta gruzy zasypały, Mieszkańcy giną pod zwaliskiem domów. Sam katedralny ów kościół wspaniały Najświętszej Panny od gęstych wyłomów Grozi upadkiem; a prochowe miny, Ten wymysł piekieł, podkopane wszędzie. I nikt tam nie wie dnia ani godziny, Gdy na sąd straszny powołany będzie. / Joanna przysłuchuje się z natężoną uwagą i wkłada hełm na głowę. / TEOBALD Lecz gdzież są nasi waleczni obrońcy, La Hire i Santrailles, i niezwyciężony Dunois? Gdzie są, że tryumfujący Wróg tak się wdziera w nasz kraj opuszczony? Gdzie król? Czyż zawsze jako zimny świadek Patrzy na państwa, na miast swych upadek? BERTRAND Król z dworem bawi w Chinon, lecz snać nie ma Dość wojska z sobą, by wyjść przeciw wroga. Lecz, choćby wyszedł, czyż garstka dotrzyma Pola tysiącom, gdy strach, jak od Boga, Jako zaraza powiał w serca ludzi I w najmężniejszych krew i zapał mrozi? Próżno głos wodzów nadzieję w nich budzi, Ojczyzna błaga i monarcha grozi. Jak trzoda owiec, gdy ją zwierz napadnie, Francuz, niepomny swej sławy od wieka, Kupi się tylko i pierzcha bezładnie, Lub, zgiąwszy szyję, na miecz wroga czeka! Jeden się tylko znalazł, jak słyszałem, Co zebrał kilka chorągwi konnicy, I, w pomoc króla z tym małym oddziałem Ciągnąc, po naszej błądzi okolicy. JOANNA / prędko / Jak imię jego? BERTRAND Baudricour. — Lecz czyli Zdoła się przerznąć i pogoń omyli?… Wątpię, bo zewsząd ściskają go wrogi. JOANNA Wiesz, gdzie on teraz? BERTRAND O dzień ledwo drogi Od Vaucouleurs'u. TEOBALD / do Joanny / Skąd ci to pytanie W rzeczach, co wcale nie tyczą się ciebie? BERTRAND Że wróg tak mocny, a król nasz nie w stanie Dać nam odsieczy ni wsparcia w potrzebie, W Vaucouleurs przeto dziś mają uchwalić, Że Burgundowi poddać się należy. Bo tak i miasto może się ocalić Od angielskiego jarzma i łupieży, I nam spod władzy pokrewnego księcia Łatwiej powrócić do prawego pana, Gdy, sytych wreszcie wspólnego zawzięcia, Złączy znów kiedyś zgoda pożądana. JOANNA / z zapałem / Żadnych układów! Żadnego przymierza! Bo przyszła chwila, że wstanie obrońca. Pod Orleanem wróg kresu domierza. Dzień chwały jego chyli się do końca! Dojrzał na zgubę, jako plenna niwa, I już żniwiarka z krwawym sierpem w ręce Zbliża się… Przyjdzie… i z wzgardą pozrywa Z gwiazd dumy jego rozwieszone wieńce! Nabierzcież serca, ludzie małej wiary, Bo nim ten księżyc dojdzie pełni swojej, Żaden angielski koń z nurtów Loary, Żaden krwią naszą wróg się nie napoi! BERTRAND Minął czas cudów! JOANNA Nie! Przyszedł czas cudu! Biała gołąbka wzleci orła lotem, Spadnie na sępów, chciwych krwi jej ludu, Skruszy Burgunda zdrajcę i z Talbotem, Bluźniercą nieba, i z owym ponurym Łupieżcą świątyń, dzikim Salisburym, I z tym Fastolfem, i z tymi wszystkiemi Najezdnikami naszej pięknej ziemi Łamać się będzie — i wszystkich wyżenie, Jako lew trzody lub tygrys jelenie! Bo Pan z nią będzie, bo, jak wiatr palący, Duch Jego przed nią, bo On jej prawicy Da siłę śmierci i w słabej dziewicy Okaże światu, że On wszechmogący! TEOBALD Co za duch, przebóg! opętał dziewicę? RAJMUND Hełm to w niej budzi ten zapał wojenny. Ale patrz, ojcze! Patrz na jej źrenice, Co w nich za jasność! Co za blask promienny! JOANNA Kraj by nasz upadł? Kraj zwycięstw i chwały, Raj krajów świata, wybrany od Boga? Dzieci by jego wiecznie dźwigać miały Hańbiące więzy zamorskiego wroga? Nie! Tu runęła moc poganów dzika, Krew męczenników oblała tę ziemię; Tu leżą prochy świętego Ludwika, Skąd odzyskano grób w Jeruzalemie!… BERTRAND / z podziwieniem / Któż by nie wierzył, że mówi natchniona? Bóg ci, sąsiedzie, dał cudowne dziecię! JOANNA Naszychże królów odwieczna korona Pójdzie w pogardę lub zniknie na świecie? Gdzie są królowie, by jej byli godni, Prócz królów naszych? — Rolnika obrońcy, Opiekunowie wszystkiego, prócz zbrodni; Dawce i Stróże swobód; panujący Z Bogiem po ludzku; sędziowie łagodni, Straszni rycerze, lecz nienastający Na właść sąsiada, ni ludu szczęśliwość! W cieniu ich tronu trzy lilije białe Rozkwitły: Wiara, Miłość, Sprawiedliwość, A woń ich święta tchnie na państwo całe!… Czyliż król, obcej wychowaniec ziemi, Którego przodków nie tu prochy leżą, Co dzieckiem z dziećmi nie igrał naszemi, Młodzieńcem z naszą nie kochał młodzieżą, Któremu słowa naszej pięknej mowy Czczym tylko dźwiękiem, pamięć wielkich czynów Przeszłości naszej, chwały narodowej, Nie zabrzmi w duszy jak pieśń cherubinów: — Będzież on ojcem swej ojczyźnie nowej? Lub czyż w niej dla się znajdzie miłość synów? TEOBALD Boże, zachowaj Francyję i króla! Lecz nie nam dumać o losach mocarzy: Wieśniak pilnuje swej chaty i pola I czeka, komu Bóg zwycięstwo zdarzy. Bo losem bitew boska rządzi wola, Bo los narodów Bóg w swej ręce waży. Dla nas ten będzie pomazaniec boży, Kto w Reims koronę królów naszych włoży! Lecz czas do pracy! — W naszym niskim stanie Dość myśleć tylko o jutrze. Królowie I radcy królów niech myślą o zmianie Przyszłości świata, bo na ich to głowie Leży świat cały. Mniejsza nasza troska. Co bądź się dzieje, my możem spokojnie Patrzeć na przyszłość, bo ta ziemia boska, Co nam uprawiać kazał, choć ją zbrojnie Najdzie i zdepce wróg, choć dom i wioska Ulecą z dymem, ona znów nam hojnie Nagrodzi stratę. Bo, gdzie szczera praca, Gdzie ufność w Bogu, szczęście prędko wraca. / Odchodzą wszyscy prócz Joanny. / SCENA IV JOANNA / sama / Góry wy moje, wy pola rodzinne, Joanna wiecznie, wiecznie żegna was! Przeszły jej lata, jej mary dziecinne. Swobody serca przeszedł dla niej czas. Z wami me były zabawy niewinne: Tu mi z wiatrami mroczny śpiewał las; Tu zdrój, kryształy przetaczając płynne, Dźwiękiem harmonii słodki zwabiał wczas; Tu, łąk tych wonnym owiana oddechem, Pieśnią z tych dolin rozmawiałam echem. Kwitnijcie w ciszy i miłej pogodzie, Mnie tam w kraj burzy i piorunów zwą! Trzody wy moje, igrajcie w swobodzie, Pasterka wasza traci wolę swą! Innej ja teraz przewodniczyć trzodzie Pójdę na pola, ludzką zlane krwią! Pcha mię i ciągnie moc wyższego ducha, Nie żądza sławy, nie szczęścia otucha. Bo Ten, co niegdyś ogniem na Horebie W duszę Mojżesza swoją wolę tchnął I Izajasza, pacholę, do siebie Wzniósł i z przyszłości chmurę przed nim zdjął, On, wszechmogący na ziemi i niebie, On mnie, pasterkę, za swą sługę wziął. I z drzewa tego tchem wiatru rzekł do mnie: «Idź i na ziemi daj świadectwo o mnie! Uzbrój twe serce, jak twą pierś dziewiczą, Piersi i serce w twardą odziej stal! A wzgardź miłością i ziemską słodyczą, Zamrzyj na ziemskie wesele i żal! Ani się chwałą daj unieść zwodniczą, Ale mnie tylko każdem dziełem chwal! Bo ja to będę, co sławy wojennej Na skronie twoje dam wieniec promienny. I, gdy wróg hardy moc Francyji zetrze, Gdy zadrżą przed nim rycerze i król, Ty mą chorągiew roztoczysz na wietrze, Ty, jak żniwiarka plony bujnych pól, Zmieciesz ich wojska, a strach jak powietrze Wejdzie w ich piersi; pomścisz wstyd i ból Ojczyzny twojej i, przez cię zbawioną, W Reims króla swego uwieńczysz koroną!» Bóg znak swej woli miał mi zesłać w porę — Hełm ten jest znakiem. On go zesłał mnie! Nieziemski ogień we krwi mojej gore. Nieziemski? męstwo w piersiach moich tchnie. Ty mi daj, Panie, stałość i pokorę, Bym mogła godnie spełnić dzieło Twe! Głos trąb wojennych już słyszę w mem uchu: Stało się! Wiedź mię, tajemniczy Duchu! / Odchodzi. / AKT PIERWSZY / Obóz króla Karola pod Chinon. / SCENA I / Dunois i Du Chatel / DUNOIS Nie! Zostać dłużej nie chcę i nie mogę, Opuszczam króla, co się sam opuszcza. Cóż bym tu czyni!? Radę i przestrogę Obrazą tronu zwie dworaków tłuszcza. A we mnie serce zalewa się łzami, Widząc, jak wrogi dzielą naszą ziemię, Jak ku nim miasta wychodzą z kluczami, Jak lud nasz cierpi i — jak tu król drzemie! Słyszę, że bliska zguba Orleanu: Rzucam się na koń; z brzegów oceanu Pędzę, przybywam, drżąc, zali już może Król nie zwiódł bitwy, pewny, że już stoi Na czele wojska; a on tu, na dworze, Z trubadurami swoją arfę stroi, Śpiewa ballady lub u stóp Agnieszki Wzdycha i świetne wyprawia biesiady. Jakby na świecie nie było zamieszki!… To nadto! Idę w konetabla ślady: Opuszczam wojsko i kraj! Ale biada! Biada nam wszystkim! DU CHATEL Cicho! Król na progu. SCENA II / Ciż i król Karol / KAROL Konetabl miecz swój odesłał i składa Urząd swój w ręce nasze. Dzięki Bogu! Mniej będzie jednym, co z całego świata Nieradzi, wszystkim mistrzować by chcieli. DUNOIS Nie tak mnie małą zda się jego strata, Mąż taki dzisiaj wart tysiąc minstreli… KAROL Dunois, mówisz przez ducha przekory: Póki był z nami, waśniłeś z nim nieraz. DUNOIS Prawda, że lubił i rad wszczynał spory, Nie wiedząc nigdy, co wybrać; lecz teraz Wybrał najlepsze i w czas się oddala Z miejsc, w których pobyt bez sławy i celu. KAROL Dunois zawsze szlachetny: wychwala Tylko za oczy! Słuchaj, Du Chatelu, Od króla René przybyli posłowie, Króla wesołych pieśni i pasterzy; Trzeba ich przyjąć: wszyscy trzej bardowie, Każdemu złoty łańcuch dać należy. / do Dunois / Czego się śmiejesz? DUNOIS Że łatwo królowi Ze słów królewskich wić złote łańcuchy. KAROL / do Du Chatela / Cóż to? DU CHATEL Niestety! Gorzką prawdę mówi. Skarb twój, o królu, od dawna już suchy! KAROL To się postaraj skąd nie bądź! Śpiewacy Nie mogą od nas odejść nieuczczeni. Oni nam słodzą trud królewskiej pracy, Ich sprawą berło laurem się zieleni. Duch ich sam twórca swych wietrznych pałacy, Rządzi z nich sławą w czasie i przestrzeni. Stąd się wieszcz z królem równać może śmiele: Obadwaj stoją na ludzkości czele. DU CHATEL Królu i panie, oszczędzałem ciebie, Póki sam mogłem dać pomoc i radę, Lecz dziś wzgląd musi ustąpić potrzebie, Nie stać cię, panie, ach, nie na biesiadę, Nie na podarki, lecz na chleb powszedni! Niepłatne wojsko burzy się; niejedni Broń już rzucili; ledwie wiem co ranku, Jak dzień opatrzyć twój i dworzan twoich. KAROL Obmyśl więc sposób: zastaw w jakim banku Dochody celne lub które z dóbr moich. DU CHATEL Cło na trzy lata zastawione z góry. KAROL Ziem przecież pięknych mamy jeszcze wszędzie. DUNOIS Tak, póki zechce Bóg i Salisbury! I niech no jeszcze Orlean zdobędzie, Wtenczas ci chyba z królem René w parze Wziąć kijek w rękę… i grać na fujarze. KAROL Zawsze swój dowcip ostrzysz na tym królu — On przecież jeden pomni nas w złym czasie. DUNOIS Mała pociecha, gdy zamiast wojsk w polu, Nasz sprzymierzeniec sam swe owce pasie! KAROL Jest to żart tylko, zabawa niewinna! Nęci go urok pasterskiej prostoty, Ich szczera radość, ich miłość niewinna. Chce sobie w życiu przypomnieć wiek złoty. Lecz, co prawdziwie wielkiego zamierza, To jest zwrot owych bohaterskich czasów, Gdy miłość była natchnieniem rycerza, A piękność celem i sędzią zapasów. W tych czasach starca żyje duch młodzieńczy, I, jak je dawne pieśni przekazały, Chciałby je wskrzesić, wznieść jak gmach wspaniały, Z mgły przezroczystej i kolorów tęczy. Dwór swój uczynił tych wieków obrazem, Gdzie rycerz musi hołdować piękności, Gdzie piękność tkliwa i skromna zarazem, A sąd osobny przestrzega wierności. Sąd ten dziś właśnie, za króla rozkazem, Śle mi dyploma na Księcia Miłości. DUNOIS Któż jej potęgę czuć może nade mnie, Com jest jej razem dowodem i czynem? Przez nią krew książąt płynie tylko we mnie I Orleańskim nazywam się synem. Lecz w ojcu moim mam wzór, jak należy Skarbić jej łaski, w ojcu moim, który, Jak serca niewiast, na czele rycerzy Umiał zdobywać nieprzyjaciół mury. Jeśliż więc, królu, chcesz piastować godnie Nowy twój urząd, ucz się jego czynów! Wdziej hełm na skronie, a dłoń z sercem zgodnie Niech nam przypomną sławę paladynów! Bo, jak czytałem, nie owiec pasterze, Jak ów król René, za okrągłym stołem, Lecz w twardych zbrojach i laurach rycerze Z królem Arturem biesiadali społem. Bo, kto niewiasty obronić nie zdoła, Nie wart jej serca! Teraz czas, o królu! Potrzeba nagli i powinność woła: Wystąp jak rycerz i na bitew polu Walcz o tron przodków, o cześć twej ojczyzny! A, gdy ją zbawim i wroga pobijem, My sami wtedy twe znoje i blizny Otrzem laurami i mirtem okryjem. KAROL / do Pazia, który wchodzi / Cóż? PAŹ Z Orleanu przybyli posłowie. Proszą o wejście. KAROL Wprowadź! / Paź odchodzi / Chcą pomocy — Jakąż im damy? SCENA III / Ciż i trzej radcy z Orleanu / KAROL Witam was, panowie! Cóż nam niesiecie? Czy wrogów przemocy Miasto się jeszcze opiera? Czy zdoła Oprzeć się długo? RADCA Królu nasz i panie, Miasto do ciebie o ratunek woła, W tobie ostatnie złożyło ufanie! Zewnętrzne szańce runęły, załoga Przez pół zginęła na murach lub w mieście Wymiera z głodu, a cała moc wroga Bije do szturmu dzień i noc, że wreszcie Musim się poddać lub zginąć. Wódz zatem, Rochepierre hrabia, łącznie z magistratem, Weszli w umowę z wrogiem, której mocą, Jeśli w przeciągu całych dni dwunastu Wojska nam, króla, nie przyślesz z pomocą Lub skąd żywności nie opatrzysz miastu — Miasto się podda. / Dunois wzdryga się z gniewem. / KAROL Czas krótki. RADCA O panie! Ślą nas ku tobie bracia i ziomkowie, By do twych uszu doszło ich wołanie, Byś w czas nieszczęsnej zabieżał umowie. DUNOIS Jakże mógł Santrailles przystać na haniebną? RADCA Póki żył Santrailles, ufano w orężu. DUNOIS Santrailles nie żyje? RADCA Legł śmiercią chwalebną Za kraj i króla. KAROL Ach, w tym jednym mężu Straciłem wojsko! / Rycerz wchodzi i rozmawia cicho z Dunois, który porywa się przerażony. / DUNOIS Zdrajcy! KAROL Co się stało? DUNOIS Wojsko się szkockie buntować zaczyna O żołd zaległy i zapowiedziało, Że rzuci oręż. Lord Duglas zaklina O prędką radę. KAROL / do du Chatela / A więc jaka rada? DU CHATEL / wzruszając ramionami / Niestety! Żadnej! KAROL Nie zechcąż poczekać? Przedam, zastawię wszystko! DU CHATEL Nic nie nada! Nie będą wierzyć. — Bo cóż im przyrzekać? KAROL To są najlepsze ze wszystkich wojsk moich. Cóż poczniem bez nich? RADCA / padając na kolana / Pomnij o nas, królu! W nas jest ostatnie przedmurze państw twoich: Jeśli upadniem, nie oprzesz się w polu! KAROL / z rozpaczą / Co mam uczynić? Widzicie, słyszycie! Czyliż mi zboże wyrośnie na dłoni Lub wojsko z ziemi? Mam i oddam życie, Lecz skąd wziąć złota, żołnierzy i broni? / Postrzega wchodzącą Agnieszkę Sorel i z otwartemi ramionami rzuca się na jej spotkanie. / SCENA IV / Ciż i Agnieszka Sorel (ze szkatułą w ręku) / KRÓL O, pójdź najmilsza, mój stróżu aniele! Pójdź! Niech twe słowa mą rozpacz ukoją! Z tobą mi wszędzie pokój i wesele, Nic nie stracone, pókiś ty jest moją! AGNIESZKA / rozglądając się naokoło wzrokiem pytającym i bojaźliwym / Prawdaż to? Mówcie! Prawdaż, co słyszałam? Wojsko się burzy? DU CHATEL Niestety! AGNIESZKA Karolu! Ja tobie serce, ja siebie oddałam, A tyś nie zwierzył twych potrzeb i bolu! / do du Chatela, podając mu szkatułę / Masz! Tu jest złoto, tu drogie kamienie: Przedaj, stop wszystko, a zapłać żołnierzy! Mam jeszcze zamki, mam bogate mienie, Bierz, przedaj, śpiesz się, nim pora ubieży! / Zmusza go do odejścia. / KAROL I cóż wy na to, przyjaciele moi? Jestżem ubogi, gdy takiego serca Miłość posiadam? Czyż jej nie przystoi Cześć, co mam dla niej? Niejeden oszczerca, Wiem, szukał dumy w jej miłości ku mnie, Lecz, godna rodem, wyższa sama sobą, Dość niechby tronu pożądała dumnie, Najpotężniejszych byłaby ozdobą. Lecz ona gardzi tronem; ziemskie dary Nogą pomiata i w tem jest jej pycha, Że, wszystkie dla mnie poniósłszy ofiary, Wszystkie wzajemne, prócz serca, odpycha. I teraz — patrzcie! — na obronę moją Oddała resztę, do Dunois Czujesz wielkość w czynie? DUNOIS Czuję to, żeście szaleni oboje: Ciebie nie zbawi, sama tylko zginie. W dom gorejący rzuca skarby swoje!… Leje w bezdenne Danaid naczynie!… AGNIESZKA O, nie wierz jemu! Sto razy dla ciebie Krew swą poświęcał, a na mnie się gniewa, Że ci strój błahy oddaję w potrzebie, Chce, bym bez ciebie być mogła szczęśliwa! Nie, nie, Karolu! Precz od nas blask zwodny, Precz miękkość zbytku w niebezpieczeństw chwili! Daj wzór poświęceń, jeśli chcesz być godny, By się za ciebie drudzy poświęcili. Dwór swój zmień w obóz! Pierś odziej żelazem! Znoś głód i trudy! Płać życiem i zdrowiem! Niech żołnierz widzi, że i król ich razem Wiatr ma przykryciem, a ziemię wezgłowiem. Wtenczas w ich piersiach znajdziesz tarcz niezłomną. Dokażą cudów, bo siebie zapomną! KAROL / z uśmiechem / Teraz pojmuję tajemnicze słowa, Com z ust natchnionej niegdyś prorokini Słyszał w Clermoncie: że mię białogłowa Zbawi, zwycięzcą i królem uczyni. Wierzyłem wróżbie, lecz do jej spełnienia Czekałem matki, aż swój gniew rozbroi, Lecz tyś jest anioł mego przeznaczenia, Bóg mi zbawczynię dał w najmilszej mojej! AGNIESZKA Miecz twych przyjaciół przepowiednię ziści. KAROL W niezgodzie wrogów mam także nadzieję. Wiem, że od dawna żar skrytej zawiści W sercu Burgunda i Anglików tleje. La Hire’a przetoż wysłałem do księcia, Azali, pomny na krwi naszej związki, Nie złoży z serca mściwego zawzięcia I w dawne ku nam wróci obowiązki? — Co chwila nazad oczekuję gońca. DU CHATEL / u okna / Widzę go właśnie, jak pędzi do bramy. KAROL Tem lepiej! Prędzej dowiemy się końca, Czego się lękać lub spodziewać mamy. SCENA V / Ciż i La Hire / KAROL / idąc naprzeciw niemu / Witaj nam! Jakież przynosisz nowiny? Jestże nadzieja? LA HIRE Tak! W Bogu i w broni! KAROL Co? Burgund nie chce naprawić swej winy? Odrzuca zgodę? Cóż powiedział o niej? LA HIRE Przed wszystkiem innem, nim dalszej umowie Nakłoni ucha, chce, byś Du Chatela, Co go zabójcą ojca swego zowie, Wydał mu w ręce. KAROL Ja dać przyjaciela Na zemstę wrogom! Cóż, jeśli odmówię? LA HIRE Układ zerwany. KAROL Nazbyt się ośmiela! Czy żeś go wyzwał, by jako mąż z mężem, Mimo krwi związków i stanu różnicę, Sam spór swój ze mną rozstrzygnął orężem? LA HIRE Złożyłem przed nim twoją rękawicę, Mówiąc, że zstąpisz z wysokości tronu, By kraj swój przed nim swą piersią zasłonić, I, choć niewinny ojca jego zgonu, Czci swej chcesz mieczem od zarzutów bronić. Lecz odpowiedział, że nie ma potrzeby Wieść bojów o to, czego jest już panem. Gdy zaś koniecznie chcesz tego, ażeby Walczyć z nim, znajdziesz go pod Orleanem. To mówiąc, usta przygryzał zawzięcie, I z tem do innych oddalił się gości. KAROL Żadenże za mną w moim parlamencie Nie wzniósł się czystej głos sprawiedliwości? LA HIRE Głuszy go wściekłość stronnicza. Parlament Ród twój i ciebie pozbawił korony. DUNOIS O biedny kraju, gdzie, ufny w praw zamęt, Gmin chce obalać i stanowić trony! KAROL Cóż matka moja? Byłżeś u niej? LA HIRE / po chwili namysłu / Panie, Byłem w Saint-Denis, gdy przywłaszczyciela Święcono królem. Strojni Paryżanie, Jak w dzień godowy, z okrzykiem wesela Stali po drodze, a gminna hałastra Śród muru włóczni i puklerzy stalnych Ciągnęła powóz Henryka Lankastra Pod cieniem łuków i bram tryumfalnych. Król-dziecko omal nie płakał z przestrachu, Gdy lud z szalonym witał go zapałem. Angielskie wojska przy kościelnym gmachu Stały pod bronią. Wszedłem i widziałem, Jak siadł na świętej Ludwika stolicy. Po bokach stali dumni jego stryje, Bedford i Gloster, a u stóp lennicy Na klęczkach, kornie nachylając szyje, Hołd mu składali. Burgund na ich czele! KAROL O zdrajca! LA HIRE Dziecię patrzyło nieśmiele, I, wchodząc na tron, potknęło się w kroku. «Zły znak, zła wróżba!» szeptano dokoła, Śmiech nawet powstał; gdy wtem nagle z boku Matka twa, panie, weszła do kościoła… I… KAROL Mów! LA HIRE I, w pomoc podawszy mu dłonie, Sama go na twym posadziła tronie. KAROL O matko, matko! LA HIRE Widziałem: lud cały Wzdrygnął się na to i nawet Anglicy Spuścili oczy. Sam Burgund zuchwały Oblał się wstydem, a w każdej źrenicy Znać było zgrozę. Zapewne dostrzegła, Wzrok jej zaiskrzył i, skinieniem ręki Dając znak, groźnem lud okiem przebiegła, «Francuzi! — rzekła — mnie składajcie dzięki, Że w pień spróchniały waszych królów domu Zaszczepiam gałęź laurowego wieńca I tron wasz świetny ochraniam od sromu, By na nim wami rządził syn szaleńca!» / Król zakrywa twarz — Agnieszka bieży ku niemu i bierze go w swoje objęcia — wszyscy obecni okazują wzgardę i przerażenie. / DUNOIS Tygrzyca! Potwór! A! furyja z piekła! KAROL / po pauzie do radców / Widzicie sami, w jakim rzeczy stanie. Śpieszcie, by próżno krew ludzka nie ciekła, Powiedzieć waszym braciom w Orleanie, Że ich uwalniam od wierności ku mnie, I na Burgunda, radzę, by się zdali. Zawzięty na mnie, postępuje dumnie, Lecz zwą go Dobrym, on miasto ocali. DUNOIS Jak to? Czyż innych nie znajdziesz już środków? RADCA / klękając / Nie! Słów tych, królu, nie odniesiem ziomkom. Sławę z wierności wzięliśmy od przodków I nieskażoną zostawim potomkom. Ty nam swej tylko nie cofnij opieki, A zginiem raczej! DUNOIS Nie wstydże ci, królu, Że wolisz hańbą okryć się na wieki, Niż oko w oko wrogom zajrzeć w polu, Że poniewierasz miast Francyji perłą, Co, jako ona, przodków twoich berło Zdobiło z wieków?… KAROL Dość już krwi płynęło! Bóg snać swą rękę ociężył nade mną. We wszystkich bitwach wojsko me pierzchnęło, Najwaleczniejsi zginęli daremno; Parlament wyzuł mię z tronu; stolica Z bezwstydną pompą święci tryumf wroga; Najbliższy krewny, ha! własna rodzica Zguby mej pragną; lud przejęła trwoga! Mamliż krew jeszcze, jak próżną ofiarę, Lać dla mej dumy? Nie, ustąpmy raczej! Opór daremny! — Przejdźmy za Loarę Czekać i znosić, co nam Bóg przeznaczy. AGNIESZKA Nie dopuść, Boże, byś spełnił twe słowa, Byś tak sam sobie i ojczyźnie skłamał! Nie! Nie z twej duszy pochodzi ta mowa: Sprośny czyn matki twoją stałość złamał! Lecz wiem, że męska wnet wróci otucha, I znów, jak puklerz, moc twojego ducha Zostawisz losom! KAROL / ponuro / Nie! Dłoń przeznaczenia Widna w tem wszystkiem: Bóg od mego domu Twarz swą odwrócił; matki złorzeczenia Wzięły swój skutek! Pasmo klęsk i sromu Snuje się z dawna: ojciec mój w szaleństwie Wiek skończył, bracia pomarli w lat kwiecie, A ja!… Ach, próżno, próżno ufać w męstwie! Plemię Walezych upadło na świecie. AGNIESZKA W tobie, Karolu, zakwitnie na nowo! Wierz tylko w siebie! O, nie bez zamiaru Bóg cię ocalił, gdy i nad twą głową Wisiał cień śmierci, i z Jego to daru Dzierżysz to berło, co trzech pierworodnych Posiąść wprzód miało. Bo On w duszy twojej, W uczuciach twoich słodkich i łagodnych, Upatrzył balsam, co kiedyś zagoi Rany ojczyzny i w sercach niezgodnych Uśmierzy gniewy i zemstę rozbroi! Tyś jest wybrany, by w cieniu oliwy Dźwignąć i wsławić swój naród szczęśliwy! KAROL Ja? Nie, niestety! W tej burzliwej toni, Z której ojczyźnie nie wyniść bez cudu, Ster jej silniejszej potrzebuje dłoni. Ach, i ja może byłbym ojcem ludu, Co by mię poznał, co by chciał mię wspierać I miłość płacił miłością wzajemną! Ale nie umiem serc mieczem otwierać, Które nienawiść zamyka przede mną. AGNIESZKA Lud dał się uwieść, namiętność go łudzi! Ale dzień bliski, że, z mlekiem wyssana, W sercach się Franków na nowo obudzi Dziedziczna miłość dla prawego pana; Obudzi dawna dwóch ludów nienawiść, Co je na wieki jak morze rozdziela, A dumnych wodzów niezgoda i zawiść Musi osłabić moc nieprzyjaciela. Wytrwaj więc tylko i nie cofaj kroku! Każdy ślad wrogów niech krew ich naznaczy! A nade wszystko, jak źrenicy w oku, Strzeż Orleanu! Popalić każ raczej Mosty i łodzie, poniszczyć przeprawy, Niżbyś swą hańbę i żywot tułaczy Niósł za Loarę, ten Styks twojej sławy! KAROL Com mógł, zrobiłem! Pojedynczym bojem, Rycerz z rycerzem, chciałem spór mój skończyć, Pokój okupić chciałem życiem mojem. Lecz mamże darmo krew mych ludów sączyć? Mamże, jak owa nieprawdziwa matka, Dozwolić raczej, by wróg krwawym mieczem Płatał me kraje, niszczył do ostatka? Nie! By je zbawić, sami się ich zrzeczem. DUNOIS Toż mowa króla? To zapał młodzieńca? To zamiar, który mężowi przystoi? Najlichszy z gminu krew, życie poświęca Zdaniu, miłości, nienawiści swojej. Strona jest wszystkiem, gdy domowej wojny Sztandar powionął. Starzec i niewiasta Chwyta za oręż; rzemieślnik spokojny Kruszy swój warsztat; kupiec pali miasta; Rolnik swe własne zasiewy wyniszcza, By ci zaszkodzić lub pomóc w potrzebie. Nikt nie oszczędza drugich, ani siebie. Walcząc za swoje bogi lub bożyszcza. A ty! Król! Miałbyś z litości niemęskiej Praw się swych zrzekać, odrzucać nadzieje, By skrócić wojny nieuchronne klęski? Nie! Niech się wojna sama wyszaleje! Nie tyś ją zaczął, a że lud za króla Krew swą lać musi, w tem jest niebios wola, W tem prawo świata! I biada narodom, Co by swym królom, swej czci i swobodom, Krwi swej lub mienia szczędziły w ofierze! KAROL / do radców / Próżno czekacie! Bóg was niechaj strzeże! Ja nic nie mogę. DUNOIS Niechże Bóg zwycięstwa Tak się na wieki odwróci od ciebie, Jak ty od kraju w dniach niebezpieczeństwa! Ale pamiętaj, że zgubisz sam siebie. Że cię nie Burgund, nie moc Albionu, Lecz własna małość strąca z ojców tronu! Francyji trzeba króla-bohatera, A ty!… Żegnam cię! / do radców / Król się was wypiera… Lecz ja, w tej ojca mojego dziedzinie, Idę się z wami zagrzebać w ruinie. / Chce odchodzić, Agnieszka go zatrzymuje. / AGNIESZKA / do króla / O, nie dopuszczaj, aby odszedł w gniewie! Zbyt ostry w słowach, prawda! Lecz któż nie wie, Jakim jest w sercu, jak w każdej potrzebie Ostatnią kroplę krwi odda za ciebie? Pójdź, pójdź, Dunois! Wyznaj, że w zapale Nadtoś powiedział! A ty mu wspaniale Przebacz z prędkości niemyślane słowo! O pójdźcie, pójdźcie! Niech złączę na nowo Dłonie i serca wasze, nim zawzięty Gniew je zajątrzy i drobną dziś szparę Zamieni w przepaść! / Dunois pogląda na króla, zdając się oczekiwać na jego odpowiedź. / KRÓL / do du Chatela / Każ mój dwór i sprzęty Przenieść na łodzie! Idziem za Loarę. DUNOIS / prędko do Agnieszki / Żegnaj! / Odwraca się śpiesznie i odchodzi; za nim radcy. / AGNIESZKA / załamuje ręce / O, teraz, tośmy pozostali Jedni prawdziwie! On był nam podporą! Idź, śpiesz, La Hirze! Błagaj go, azali Nie da się zmiękczyć i wróć go nam skoro! / La Hire odchodzi. / SCENA VI / Karol, Agnieszka, Du Chatel / KAROL Także to wielkiem dobrem jest korona, Iżby ją tylko utrzymać na czole, Znieść miałbym raczej, by nieukrócona Duma mi czyjaś krępowała wolę! Zdać się na łaskę zuchwałych wasali, By żyć, czuć, myśleć gwoli ich skinieniu? O! to jest boleść, co rdzeń duszy pali, To ciężej, niźli ulec przeznaczeniu! / do du Chatela, który się jeszcze waha / Czyń, com rozkazał! DU CHATEL / padając na kolana / Panie! KAROL Przedsięwzięcia Mego nie zmienię! Ogłoś to na dworze! DU CHATEL Królu, przejednaj burgundzkiego księcia! To jeszcze jedno, co cię zbawić może. KAROL Ty mi to radzisz? A on twojej głowy Żąda za pieczęć do naszej umowy. DU CHATEL Masz ją, o królu! Krew mą nie dopiero Jam ci poświęcił i zarówno z chlubą, Pod mieczem wroga czy kata siekierą, Umrę za ciebie — byleś moją zgubą Ukoił księcia, bylebym w spuściźnie Zostawił pokój tobie i ojczyźnie! KAROL / spoglądając na niego chwilę w milczeniu i ze wzruszeniem / Do tegoż przyszło, że ci, co mą duszę Znają najbliżej, że ci hańby drogę Śmią mi wskazywać? I mówią, że muszę Iść nią… i myślą, że zechcę i mogę? O, teraz czuję, że wszystko stracone, Gdy i mój honor ufność ludzi stracił! DU CHATEL Rozważ! KAROL Dość o tem! Za świata koronę Krwią bym przyjaciół moich nie zapłacił! Idź, spełń, com kazał! Niech się niemieszkanie Gotują w podróż! DU CHATEL Wola twoja, panie! / Powstaje i odchodzi; Agnieszka płacze rzewnie. / SCENA VII / Karol i Agnieszka / KAROL / chwytając ją za ręce / Nie płacz, o luba! Wszak i tam, za rzeką, Francyja jeszcze i milsze daleko Niebo i ziemia! Tam na łonie twojem Odetchnę znowu szczęściem i pokojem. AGNIESZKA O dniu nieszczęsny! Dniu żalu i sromu! Król z państwa swego ucieka przed wrogiem; Syn nie śmie bronić ojców swoich domu Lub pod rodzinnym zagrzebać się progiem!… Stało się! Idźmy na życie tułacze! Francyjo moja, już cię nie zobaczę! SCENA VIII / Ciż i La Hire / AGNIESZKA Wracasz sam jeden?… Nie dał się więc użyć? / wpatrując się w niego / Lecz cóż to? Przebóg! La Hirze, co znaczy Ten wzrok twój dziwny? Mów, co z niego wróżyć? Nowe nieszczęście?… LA HIRE Koniec nieszczęść raczej! Minęła burza, słońce zajaśniało! AGNIESZKA Co? Jak? Mów, błagam! LA HIRE / do króla / Każ, by się wrócili Posłowie orleańscy! KAROL Cóż się stało? LA HIRE Stoczono bitwę! Myśmy zwyciężyli! AGNIESZKA My?… O niebieska muzyko tej wieści! KAROL La Hire! Czyż prawda? Czy nie czcza ułuda? Powtórz, bo nie śmiem wierzyć twej powieści! LA HIRE O, w większe wkrótce uwierzycie cuda! Lecz arcybiskup sam ci o nich, panie, Opowie lepiej; z nim na pojednanie Dunois wraca. AGNIESZKA O, piękne zarody Zwycięstwa, z których tak rychło dostajem Owoców nieba: pokoju i zgody! SCENA IX / Ciż, Arcybiskup z Reims, Dunois, Du Chatel i Raul (rycerz w zbroi) / ARCYBISKUP / prowadząc Dunois do króla i łącząc ich ręce / Zgoda, książęta! Podajcie dłoń wzajem! Nie dziś czas pomnieć o ziemskiej rozterce, Gdy Bóg nad wami czyni cuda swoje. / Dunois obejmuje króla. / KAROL Odmęt słów waszych pochłania me serce, Chciałbym uwierzyć i wierzyć się boję. Co? Jak się stało? — W krótkiej, jasnej mowie Powiedzcie! Błagam, każę! ARCYBISKUP / wskazując na Raula / On opowie. RAUL Było nas wszystkich chorągwi szesnaście, Które szlachetny Baudricourt zgromadził, I, odpierając angielskie napaście, Ku tobie, królu, na odsiecz prowadził. Lecz gdy, przeszedłszy Vermatońskie wzgórza, Schodzim w dolinę, gdzie się kręci Yonna, Patrzym: przed nami z lasu się wynurza Kolumna wrogów piesza, potem konna. Chcemy się cofnąć, aż widzim, za nami Drugie ich wojsko już wzgórza osiadło. Tak między dwoma zamknięci ogniami, Najodważniejszym z nas serce upadło. Chcą złożyć oręż i daremnie wodze Szukają jeszcze rady, której nie ma. Gdy wtem — w powszechnym nieładzie i trwodze Cud się nam dziwny jawi przed oczyma! Z gaju, wprost ku nam, wychodzi Dziewica W błyszczącym hełmie jak bogini wojny, Piękna jak anioł, choć groźne jej lica Tchnęły postrachem, a wzrok, acz spokojny, Gorzał jak ogniem; wiatr włosy rozwiewał, A blask poziomy zachodniego słońca Dziwną jasnością jej postać odziewał. Szła ku nam, na kształt niebieskiego gońca I głosem, który wskróś wszystkich przeniknął: «Francuzi! — rzekła — próżno się boicie! Dość już wróg wami pomiatać nawyknął, Dziś jest kies jego! Wierzcie, a ujrzycie! Nic to, że okrył doliny i wzgórza. Bóg cud obiecał i cud wam uczyni! Niech będzie silny jako fale morza, Niech będzie liczny jak piaski w pustyni. Naprzód! Dziś z wami jest Bóg i Dziewica! Duch Jego za was uzbroił jej ramię. Za mną, Francuzi!». To rzekłszy, pochwyca Z rąk chorążego rozwinięte znamię I z niem najpierwsza bieży w stronę wroga. Co krwi w nas było, zawrzała płomieniem. Wszyscy jak jeden, za posłanką Boga Lecim z orężem, a wróg z podziwieniem Patrzy się na nas, stojąc nieruchomy. Lecz wtem — jak gdyby głos trąb ostatecznych Posłyszał nagle, jakby niewidomy Anioł swym mieczem zmiótł wszystkich walecznych: Zachwiał się, widzim, mięsza się i pierzcha, Broń i rynsztunek miecąc poza siebie; Jedni na wzgórza, by dosiąc ich wierzcha, Drudzy ku rzece, a my, ku potrzebie Sprawiwszy hufce, tu i tam za niemi! Rzeź się prawdziwa, nie bitwa, zaczęła. Tysiąc ich z górą poległo na ziemi. Nie licząc tego, co rzeka połknęła. Z nas ani jeden nie zginął! KAROL Cud boski! AGNIESZKA I cud ten, mówisz, stał się przez Dziewicę? Któż, skąd jest ona? RAUL Różne czynią wnioski. Lecz ona sama swoją tajemnicę, Rzekła, że tylko królowi objawi. Natchnioną z nieba zowie sama siebie I zapowiada, że Orlean zbawi, Wprzód nim się księżyc odmieni na niebie. Wojsko, lud cały, wierzy w nią i wszędzie Rwie się do broni. / Słychać za sceną dzwony i szczęk oręża. / KAROL Cóż to? Trąby? Dzwony? RAUL To ona z wojskiem! Za chwilę tu będzie. Lud jej jak świętej oddaje pokłony. KAROL / do du Chatela / Każ ją wnet przyjąć! / do Arcybiskupa / Ty mię ucz, kapłanie, Co myśleć o tem? Bóg cud swój okazał, Gdy cud już tylko zbawić nas był w stanie. Tego by żaden człowiek nie okazał, Lecz mogęż wierzyć, że dla mnie to czyni? GŁOSY ZA SCENĄ Chwała Dziewicy! Cześć, chwała zbawczyni! KAROL To ona! do Dunois Usiądź na miejscu królewskiem! Obaczym, zali prorokować umie. Jeśli jest duchem natchniona niebieskim, Pozna naprawdę i znajdzie mię w tłumie. / Dunois siada, król staje przy nim po prawej ręce, obok króla Agnieszka Sorel, dalej Arcybiskup, inni ustawiają się po obu stronach, tak że środek sceny zostaje próżny. / SCENA X / Ciż i Joanna w towarzystwie radców i wielu rycerzy, którzy zapełniają głąb sceny, ze szlachetną powagą postępuje naprzód i przegląda stojących wokoło. / DUNOIS / po długiem, uroczystem milczeniu / Tyś to, cudowna?… JOANNA / przerywa mu, z wyniosłością patrząc na niego / Synu Orleana, Doświadczasz Boga! Nie to miejsce twoje! Jam jest do tego wyższego posłana. / Idzie pewnym krokiem do króla, ugina przed nim kolano i powstaje natychmiast, cofając się — wszyscy obecni okazują zdumienie; Dunois opuszcza krzesło i przed królem pozostaje puste miejsce. / KAROL Skąd mię znasz? Pierwszy raz widzisz twarz moją. JOANNA Widziałam ciebie, gdy cię nikt, prócz Boga, Nie widział więcej. / zbliża się do króla i mówi tajemniczo / Pomnisz, przeszłej nocy, Gdy wiatr trząsł domem, a rozpacz i trwoga Walczyła w tobie z nadzieją pomocy, Upadłeś krzyżem i w pokorze ducha Błagałeś Boga, a łez twych strumienie Zlały podłogę. Każ, niech nikt nie słucha, A treść ci twojej modlitwy wymienię. KAROL Co zwierzam Bogu, przed ludźmi nie kryję — — Wymień! JOANNA Trojakie były twoje modły: Naprzód: jeżeli dawne winy czyje, Królów czy ludu, na ten kraj przywiodły Zgubną tę wojnę, ty, gdy tego trzeba, Oddać się za nie chciałeś na ofiarę I o to tylko błagałeś u nieba, By twej ojczyźnie odpuściło karę. KAROL / cofając się z przerażeniem / Kto, skąd ty jesteś, istoto cudowna? / Wszyscy okazują zdumienie. / JOANNA Druga twa była modlitwa: jeżeli Tak zechce niebios wola nieodzowna, Abyś utracił tron i co dzierżeli Przodkowie twoi, prosiłeś ziszczenia Trzech tylko życzeń, trzech dóbr na tym świecie. Za pierwsze kładłeś spokojność sumienia, Za drugie szczerość przyjaciół, za trzecie Miłość Agnieszki. / król zakrywa twarz, łkając gwałtownie — największe poruszenie między obecnymi — po pauzie / Mamże mówić dalej? KAROL Dość, dość! Już wierzę. Tyś z Boga natchniona! ARCYBISKUP Lecz kto, skąd jesteś? Mów, niedocieczona! Kto są szczęśliwi, co ci życie dali? JOANNA Wielebny ojcze, zowią mię Joanną, Ojciec mój z włości królewskiej Dom-Remy, Ubogi wieśniak, pracą nieustanną Uprawia z Bogiem własny kawał ziemi. Tam ja z dzieciństwa, pasąc jego trzody, Słyszałam nieraz, jak opowiadali O tych wyspiarzach, co przyszli zza wody, I kraj nasz cichy mieczem najechali, I jak ich nasza przyjęła stolica, Jak król ich naszą okrył się koroną. Jak królów naszych prawego dziedzica Chcą wygnać z kraju! To, gdy mi mówiono, Nieraz w skrytości, padłszy na kolana I płacząc głośno, wołałam do Boga, By nam obcego nie narzucał pana, By nas uchronił od niewoli wroga. A niedaleko od wrót naszej wioski Stoi na wzgórzu niewielka kaplica, A w niej cudowny obraz Matki Boskiej, Gdzie trzykroć w roku cała okolica Idzie pielgrzymką i składa ofiary. A tuż naprzeciw rośnie dąb sędziwy, O którym różnie i młody, i stary, A wszyscy różne powiadają dziwy. Pod cieniem jego, sama nie wiem czemu, Tak mi swobodnie, tak rozkosznie było, Że serce gwałtem ciągnęło ku niemu. I, ile razy czasem się zdarzyło Stracić gdzie w górach jagnię albo owcę, Jak skoro przyszłam spocząć w jego cieniu, Wnet mi sen między najdziksze manowce, Gdzie je mam znaleźć, wskazywał w widzeniu. Jednego razu, gdy próżno w noc ciemną, Siedząc tak pod nim, marzyłam na jawie, Bogarodzica stanęła przede mną Z chorągwią w ręku i z mieczem, lecz prawie Z kształtu i stroju podobna pasterce, I rzekła głosem, co mi poszedł w serce: «Jam jest, Joanno! Powstań, rzuć swą trzodę! Pan cię opatrzył za narzędzie cudu! Sztandar ten wzniesiesz za kraju swobodę, Mieczem tym pomścisz krzywdy twego ludu, Pokonasz wrogów i, przez cię zbawioną, W Reims króla swego uwieńczysz koroną!» Ja wszakże rzekłam: «Cóż ja zdziałać mogę, Słaba pasterka, bez sił do oręża?» A Ona na to: «Uspokój tę trwogę! W czystości serca jest moc, co zwycięża Bramy piekielne. Tę tylko przestrogę Pamiętaj: chroń się przed miłością męża! Zresztą miej wiarę i idź prostą drogą, Wszak i ja byłam pasterką ubogą!». To rzekłszy, dłonią dotknęła mych oczu, I, kiedy za nią spojrzałam do góry, Ujrzałam w niebios błękitnem przezroczu Nieprzeliczone Serafinów chóry, A każdy w ręku miał liliję białą, A dziwne echo na powietrzu brzmiało. Noc w noc trzy razy, przed jutrzenką ranną, Miałam toż samo Najświętszej widzenie. Schodziła z niebios, wołając: «Joanno! Idź! Zbaw twój naród! Spełń twe przeznaczenie!» Lecz, gdy raz trzeci stanęła przy drzewie, Wzrok jej był groźny i rzekła mi w gniewie: «Wiedz, posłuszeństwo jest wyrok niewieści! Cierpieć tu musi i być sługą wszędzie. Ale się serce oczyszcza w boleści: Kto się tu korzy, tam podwyższon będzie!» I, gdy ostatnie domawiała słowa, Z ramion jej spadło pasterskie odzienie, I w całym blasku, jak Niebios Królowa, Stała przede mną: błyskawic promienie Skroń jej wieńczyły, i chociaż surowa, Litośne ku mnie zwróciła wejrzenie, I na złocistym wzniesiona obłoku W krainie chwały znikła memu oku. / Wszyscy mocno wzruszeni — Agnieszka, łkając, ukrywa twarz na piersiach króla. / ARCYBISKUP / po długiem milczeniu / Przed niepojętą wolą przeznaczenia Rozum się ludzki uniża i korzy. Czyn jej już dowiódł prawdy objawienia: Zdziałać go przez nią mógł tylko duch boży. KAROL Panie, jam grzesznik! Jaż mogłem zasłużyć Na dar tak wielki, co z Twej ręki biorę?… Uczże mię teraz, jak mam łask twych użyć! Wszystkowidzący, Ty znasz mą pokorę! JOANNA Pokora serca prowadzi do Boga, Z wiarą w moc Jego człek piekło przemoże. KAROL A więc mi wróżysz, że zwyciężym wroga? JOANNA Francyją całą pod twe stopy złożę. KAROL Orlean, mówisz, nie będzie stracony? JOANNA Loara pierwej cofnie się do źródła. KAROL I w Reims dostąpię mych przodków korony? JOANNA Przez tysiąc przeszkód ja cię będę wiodła. / Wszyscy obecni rycerze wstrząsają z łoskotem włóczniami i tarczami i okazują znaki zapału i odwagi. / DUNOIS Postaw Dziewicę wodzem wojsku swemu! Wzrok jej nam w trudach i bitew zapędzie, Jak gwiazda królom do Jeruzalemu, Do Reims i zwycięstw przewodniczyć będzie. LA HIRE Wróg nie zaufa mocy tego świata, Gdy moc niebieską obaczy widomie. Jej zwierz twe wojsko, a trwoga skrzydlata Uprzedzać będzie pogrom po pogromie. / Wszyscy rycerze uderzają tarczą o tarczę i postępują naprzód. / KAROL Tak jest! Ty, święta, ty wiedź wojska moje! Książę i rycerz niech twej słucha woli! Oto miecz, którym od wieków na boje Hetmanił Frankom namiestnik ich króli. Dziś go konetabl odrzucił od siebie. Odtąd, natchniona, ty go dźwigaj w polu! I niech się szerzej rozsławi przez ciebie Mocą niebieską! JOANNA Nie, panie i królu! Nie tem my ziemskiej wielkości narzędziem, Tak jak nieziemską potęgą i siłą, Lecz innym mieczem tryumfować będziem, Jak mi widzenie ducha objawiło. KAROL Gdzież on jest? JOANNA Poszlij do miasta Fierbois. Tam pod kościołem świętej Katarzyny Jest sklep, gdzie stosy oręża i zbroi Leżą z lat dawnych, tam jest ów jedyny Miecz, w którym siła tajemna się mieści. Poznać go łatwo, bo na rękojeści Ma trzy lilije nabijane złotem. KAROL / do du Chatela / Śpiesz! I niech goniec orlim pędzi lotem! JOANNA Chorągiew także każ mi zrobić białą Z obrazem Niebios Królowej w obłoku, Z dzieckiem Jezusem, a dziecię by miało Świat w swojej dłoni, a bóstwo we wzroku. A całe niebo aby się zdawało Jak z głów aniołów skupionych w natłoku. Bo taki obraz jaśniał na znamieniu, Które Najświętsza trzymała w widzeniu. KAROL Wszystko się stanie. JOANNA / do Arcybiskupa / Teraz ty mnie, ojcze, Błogosławieństwo daj w imię Kościoła! Dziewica, idę na dzieło zabójcze… Litość wstrzymuje, lecz powinność woła: Ona w tej walce będzie duch mój wspierać. / uklęka przed nim / ARCYBISKUP Córko, tyś przyszła dawać, nie odbierać Błogosławieństwa! W kim jest Pańska siła, Nie potrzebuje pomocy grzeszników. / Joanna powstaje / PAŹ Herold przysłany z obozu Anglików Chce wnijść. JOANNA Niech wnijdzie! Bóg go tu przysyła. / Król daje znak przyzwolenia — Paź odchodzi. / SCENA XI / Ciż i Herold Angielski / DU CHATEL Z czem i od kogo przychodzisz do króla? HEROLD Mów do hrabiego Ponthieu, do Karola: Król wasz jest w naszym obozie. DUNOIS Zuchwały! Gdyby nie miejsce i nie szata gońca, Sprośny twój język jak żmiję w kawały… KAROL Przestań, Dunois! Mów, czekamy końca. HEROLD Wódz nasz, żałując krwi, co nadaremnie Płynie i płynąć musi w Orleanie, Nim da znak szturmu, raz jeszcze przeze mnie W spokojne z tobą chce wejść pojednanie. KAROL On ze mną? JOANNA / występując / Królu, ja na miejscu twojem Mówić z nim będę. KRÓL Mów, natchniona z góry! Mów i rządź sama wojną i pokojem! JOANNA / do Herolda / Kto mówi przez cię? HEROLD Wódz nasz, Salisbury. JOANNA Kłamiesz, Heroldzie, bo tylko żyjący Mówić przez żywych może, nie umarły. HEROLD O, wódz nasz żyje! I, zdrowiem kwitnący, Na zgubę waszą, jako olbrzym karły, Gromi swych wrogów. JOANNA Żył, kiedyś odchodził. Lecz Pan go dotknął: olbrzym w prochu leży. Wystrzał go z miasta dziś rano ugodził, Gdy je z swej średniej przepatrywał wieży. Ty się uśmiechasz, że ci oddalone Rzeczy obwieszczam… Nie żądam twej wiary, Lecz wspomnij o mnie, gdy z pompą niesione Spotkasz w obozie pogrzebowy mary! Teraz zdaj sprawę z polecenia twego. HEROLD Jeśli tak wszystko przenikasz, bez tego Wiedzieć je musisz. JOANNA Nawet nie chcę wiedzieć! Ale ty słuchaj, co ja mam powiedzieć! Słuchaj i w wiernej rzecz powtórz osnowie Tym, coć przystali, bo do nich to mówię. Królu angielski, książęta Bedfordu I Glocesteru! Bóg się upomina Rachunku od was z naszej krwi i mordu. Bóg sąd swój zaczął, bo przyszła godzina! Przyszła Dziewica, której Pan poruczy Moc swą nad wami! Ona do was mówi: Zrzeczcie się naszej korony i kluczy Miast i ziem naszych i pokój ludowi Naszemu dajcie — a idźcie w pokoju! Albowiem biada, biada wam, wodzowie! I ludziom waszym biada, gdy do boju Stanie Dziewica! Bo ja to wam mówię: Że Pan nie dla was Francyję przeznaczył, Ani nas stworzył do wiecznej niewoli! Lecz on, on dziedzic, on wnuk naszych króli, Co go Bóg w próbach poznał i doświadczył, On siądzie z chwałą na ojców stolicy! Idź i te słowa odnieś twemu panu! Lecz nim pośpieszysz, już sztandar Dziewicy Powiewać będzie z murów Orleanu. / Odchodzi, z nią wszyscy — zasłona spada. / AKT DRUGI / Okolica otoczona skałami. / SCENA I / Talbot i Lionel, wodzowie angielscy, Filip, książę Burgundii; Fastolf, Chatillon, z wojskiem i chorągwiami / TALBOT Tu, w skał tych cieniu stańmy i warowny Zatoczmy obóz; azali nie zbierzem Wojsk, które popłoch jako wiatr gwałtowny Rozproszył wczoraj. / do Fastolfa / Idź, osadź żołnierzem Szczyt i wąwozy skał! Choć w tej ustroni, W tej ciemnej nocy, jeśli chyba skrzydeł Wróg mieć nie będzie, żartuję z pogoni. Przecież ostrożność! Strach nie zna wędzideł, I lada powód ima zwyciężonych. / Rycerz Fastolf z żołnierzami odchodzi. / LIONEL Dość o tem, wodzu! Krew się pali we mnie, Słysząc to słowo. Po tylu wsławionych Zwycięstwach naszych pierzchnąć tak nikczemnie! O Orleanie! Orleanie! W tobie Grób chwały naszej! Lecz czyż przyszłe wieki Uwierzyć zechcą? Kto wystawi sobie, Aby zwycięzcy pod Azincourt, Crequi, Pierzchli — i przed kim? — przed jedną niewiastą! Nie! Musim zdobyć to przeklęte miasto! FILIP To nas niech cieszy, że nie ludzka siła, Ale nas szatan przemógł z ludźmi w zmowie. TALBOT Tak, szatan głupstwa! Czyżby i wodzowie Dzielili wiarę, co gmin omamiła? Nie! Przesąd nadto jest błahą pokrywą Tchórstwa wojsk twoich! To bitwę przegrało. FILIP Popłoch był wszędzie. TALBOT Nie, nie, jako żywo! Wojsko twe naprzód zgubny przykład dało. Wpadliście do nas, wołając, że piekło, Że sam Lucyper przeciw nam się wiąże. To nas zmięszało. LIONEL Jużciż wyznaj, książę, Że skrzydło twoje najpierwej uciekło. FILIP Bo na nie najprzód uderzyli wrogi. TALBOT Wiedzieli dobrze, kto im nie dostoi I drugim jeszcze da przyczynę trwogi. FILIP Co? Więc przegrana ma być z winy mojej? LIONEL Gdybyśmy swoje tylko wojska mieli, Orlean naszej nie widziałby klęski. FILIP Tak, gdyż wy byście jego nie widzieli! Kto wam w głąb kraju otwarł wstęp zwycięski? Kto zjednał serca Franków i w Paryżu Króla waszego osadził na tronie? Jako Bóg żywy, gdyby nie te dłonie Wwiodły was tutaj, nikt by z was w pobliżu Nie widział dymu z francuskich kominów! LIONEL Gdyby dość było wielkich słów, nie czynów, Burgund sam jeden byłby panem świata. FILIP Boli was, widzę, Orleanu strata, Lecz z czyjej winy? Gdy mieszkańcy chcieli Mnie poddać miasto, kto z lichej zawiści Zerwał układy? TALBOT Chciałżbyś, byśmy leli Krew ludów naszych dla twojej korzyści? FILIP Gdybymże odszedł, co by z wami było? LIONEL O, nic gorszego jak pod Azincourtem, Gdzie wojsko nasze samo poradziło Z całem francusko-burgundzkiem, nad którem Tyś sam przewodził. FILIP Jednak me przymierze Snać wam potrzebne było, gdy mi za nie Regent wasz tyle poświęcił w ofierze. TALBOT Ha, nawet naszą cześć przy Orleanie! FILIP To już za wiele, lordzie! To za wiele! Rozmowa taka zostanie pamiętną. Na to żem rzucił swoich i na czele Mem nieskażonem wyrył zdrady piętno, By mi wróg wobec urągać mógł śmiele, A jam to znosił duszą obojętną?… Nie, nie, lordowie! Toć, gdy los przeznaczył, Bym zawsze tylko służył niewdzięcznemu, Toć lepiej, żeby brat bratu przebaczył, Bym wrócił służyć królowi mojemu. TALBOT O, rzecz nienową powiadasz nam, książę! Wiemy, żeś zaczął z La Hirem układy, Że skryty spisek przeciw nam się wiąże, Lecz mamy sposób ustrzec się od zdrady. FILIP Ha, śmierć i piekło! Idź, śpiesz, Chatillonie! Dziś jeszcze idziem ku naszej granicy. Każ zwijać obóz! Niech ludzie i konie Stają do szyku! Żegnam was, Anglicy! / Chatillon odchodzi. / LIONEL Szczęśliwa droga! Nigdy miecz Anglików Nie słynął szerzej, jak kiedy w potrzebie Bez pomocników i bez przewodników Sami w swej sprawie walczyli za siebie. Bo na co kłamać zgodę przyjacielską, Gdy nas wstręt wieczny rozdziela jak morze, Gdy czujem, że krew francuska z angielską Z ran chyba w bitwach połączyć się może? SCENA II / Ciż i Królowa Izabela, za nią Paź / IZABELA Cóż to ja słyszę? Co za wpływ złowrogi Gwiazdy nieszczęsnej pomięszał wam zmysły? Toż czas do swarów, gdy zwycięskie wrogi Jak grom spaść mogą na nas, a od ścisłej Jedności waszej, śród powszechnej trwogi, Jedyne wojska nadzieje zawisły?… Nie, książę, cofnij porywcze rozkazy! A ty, Talbocie, nie wstydź się przebłagać Gniew przyjaciela! do Lionela Pójdź mi dopomagać Przywrócić zgodę i zatrzeć urazy! LIONEL Ja? Nie, milady! Mnie to obojętnie, Czy się to zgodą, czy niezgodą skończy. Owszem, co z sobą trzyma się niechętnie, Najlepiej zrobi, kiedy się rozłączy. IZABELA Ha, teraz widzę, że piekielne czary, Jak w bitwie na nas, i tu się sprzysięgły. Kto wszczął najpierwszy te szalone swary? Skąd się te żmije w sercach wam wylęgły? / do Talbota / Tyż byś to, wodzu?! Niepomny korzyści, Co kraj twój jego powinien przymierzu, Chciał wzniecać iskrę dawnej nienawiści I serce Franka oburzał w rycerzu? Lecz cóż poczniecie bez jego ramienia? On tron wasz dźwignął i on w każdej porze Samą potęgą swojego imienia, Byleby zechciał, obalić go może. Albowiem wiedzcie, niech Anglija cała Falami morza na Francyją biegnie: Francyja zgodna dostoi jak skała I sama siebie chyba w jarzmo zegnie. TALBOT Któż by prawdziwej nie cenił przyjaźni? Lecz przed fałszywą strzec się rozum każe. FILIP Temu, w kim wdzięczność dumę tylko drażni, Nietrudno kłamać bezwstydne potwarze. IZABELA Co? Książę, tyż byś twój rozum i serce Mógł tak poniżyć? Tak zbyć uczuć syna, Byś ojca twego uściskał mordercę, Byś się powierzył przyjaźni delfina? Aza ci, myślisz, przebaczy w swej dumie, Żeś go był wtrącił i dźwignął z przepaści? Aza nie będzie obmyślał, jak umie, By ci na przyszłość uszczuplić tej właści? Nie, nie, Filipie! Bądź księciem i synem, A będziesz wyższym od obrazy lichej! FILIP Nigdym nie myślał o zgodzie z delfinem, Ale nie ścierpię cudzoziemców pychy. IZABELA O, pójdź! Zapomnij niebacznego słowa! Wczorajsza klęska serce wodza boli, A gorycz myśli łatwo zdradzi mowa; Niesprawiedliwym być łatwo w niedoli. Ale dość o tem! Czas zgasić w iskierce Zgubny ów pożar, nim go wiatr rozdmucha. TALBOT Co mówisz, książę? Gdzie jest prawe serce, Tam rozum chętnie zdrowej rady słucha. Królowa mądrze dla nas obu radzi. A więc masz! Zgoda zależy od ciebie. Uznanie błędu niechaj błąd zagładzi! FILIP Niech i tak będzie! Ulegam potrzebie. IZABELA Zgoda, wodzowie! I niech uścisk bratni Świętszem niż dotąd spoi was ogniwem, By spór ten zgubny był odtąd ostatni! / Filip i Talbot ściskają się. / LIONEL / patrząc na nich, na stronie / Nietrwała zgoda za furyi wpływem! IZABELA Los bitwy wprawdzie ostał się przy wrogu. Lecz niech nas męska pokrzepi otucha! Na próżno delfin, nieufny snać w Bogu, Przyzywa w pomoc przeklętego ducha, Straci swą duszę, jak swój kraj i władzę! Niewiasta stoi na wojsk jego czele; Chcecie? Ja wasze wojska poprowadzę I wzorem lepiej niż czarem ośmielę. LIONEL O, nie, nie! Raczej wracaj do Paryża! Anglik w broń ufa, nie w sztuki niewieście. TALBOT Tak, wracaj! W wojsku przesąd się rozszerza, Że nam twa bytność przyniosła nieszczęście. FILIP Widok twój tutaj osłabia żołnierza I dla cię samej przyzwoiciej w mieście. IZABELA / patrząc na nich z podziwieniem / Cóż to ma znaczyć? Co te słowa wróżą? I ty, Burgundzie, przeciw mnie jak oni? FILIP Tak! Żołnierz nie śmie ufać w pomoc bożą, Póki rozumie, że twej sprawy broni. IZABELA Czyście szaleni? Ledwom między wami Zgodę zawarła, łączycie się na mnie. TALBOT Jedź pani z Bogiem! Gdy zostaniem sami, Czarta się lękać nie będziem przynajmniej. IZABELA Czyliż nie jestem przyjaciółką waszą? Czyż sprawa wasza nie jest także moją? TALBOT Tak! Ale sprawa twoja nie jest naszą! My toczym wojnę za ojczyznę swoją. FILIP Ojciec mój poległ z naprawy delfina: Synowska czułość moją zemstę budzi. TALBOT Lecz twoja, pani, zawziętość na syna Obraża Boga i oburza ludzi! IZABELA Syna? Przeklęty niech będzie na wieki! On śmiał mię sądzić! FILIP Mścił się ojca swego. IZABELA On mię potępił! Wygnał w kraj daleki! TALBOT Prawo i naród domagał się tego. IZABELA Ha, teraz skutku przekleństw mych doświadczy! I, niżbym miała wyrzec przebaczenie, Niżby miał posiąść tron ojców, niech raczej… TALBOT Wolisz poświęcić swą cześć i zbawienie! IZABELA Wy, słabe dusze! Wy czuć nie możecie, Co jest za siła w matki nienawiści! Co mi cześć świata? Mój cel na tym świecie Jest: niech się nad nim zemsta moja ziści! Lecz wy, wy drudzy, co go wojujecie, Co, prócz łakomstwa, dumy i zawiści, Dało wam oręż przeciw mego syna? Skąd prawo wasze? W czem jest jego wina Przeciw bądź komu, prócz mnie? Obłudnicy! Chcecie świat mamić słowy barwionemi. Lecz czyż świat nie wie, że jak rozbójnicy Przyszliście dzielić łupy cudzej ziemi, Lać krew dla zysku? Ha, a tenże książę, Co sobie imię Dobrego wykłamał! Z wrogiem na własną ojczyznę się wiąże, Ziomkom, królowi, Bogu wiarę złamał, Przez co? Przez zemstę? Nieprawda! — Przez chciwość, Przez zazdrość tylko! A słuchać was przecie: Co trzecie słowo w ustach: sprawiedliwość, Choć czyn wasz każdy woła, że kłamiecie! Ja, ja przynajmniej obłudą się brzydzę I gardzę wami! Lubię wolność moją, Mam krew, mam serce; kocham, nienawidzę, Lecz, jaka jestem, wyznać się nie boję. TALBOT Tej sławy, pani, nikt ci nie zaprzeczy. IZABELA I nie przed wami będę się tłumaczyć! Uczucie dla was jest słowem bez rzeczy. Żegnam was! Oby nigdy nie zobaczyć! / Odchodzi. / SCENA III / Talbot, Filip i Lionel / TALBOT To mi niewiasta! LIONEL A teraz, czas drogi! Radźcie, co czynić, co przedsięwziąć mamy! Cofać się, czyli, ochłonąwszy z trwogi, Iść wstecz, wczorajszej powetować plamy? FILIP Nadtośmy słabi, popłoch nazbyt świeży! TALBOT Popłoch ten powstał z płonnej wyobraźni; Lecz niech się z widmem oko w oko zmierzy, Żołnierz przesądnej wnet zbędzie bojaźni. Moja więc rada: dodawszy odwagi, Zgromadzić wojsko i wieść do rozprawy. FILIP Rozważcie tylko! LIONEL Co tu do rozwagi, Gdy trzeba umrzeć lub pomścić niesławy! TALBOT Tak jest, stanęło: z pierwszych kurów pianiem Wrócim za rzeką na spotkanie wroga. Ja sam, najpierwszy, z tem widmem szataniem Zmierzyć się muszę i z pomocą Boga, Czy się mnie czekać odważy szalona, Ufam, że skończy swe gusła i czary, Czy pierzchać będzie: wojsko się przekona, Jak zabobonnej ulękło się mary. LIONEL Nie, nie! Mnie, wodzu, zostaw bój ten łatwy! A ja ci ręczę: bez dobycia broni, Wobec wojsk obu, ten postrach dla dziatwy Jak lalkę żywcem uniosę w mej dłoni. FILIP Wieleś obiecał! TALBOT Ze mną pojedynek Nie tak łagodne wróży jej uściski. Lecz czas, wodzowie! Czas pójść na spoczynek! O świcie w drogę, a świt już jest bliski! / Odchodzą. / SCENA IV / Joanna z chorągwią w ręku, w hełmie i pancerzu, zresztą w szatach niewieścich, Dunois, La Hire, rycerze i wojsko ukazują się na wierzchołku skał; zstępują z wolna i zapełniają scenę. / JOANNA / do rycerzy, którzy ją otaczają, podczas gdy wojsko ciągnie dalej naprzód / Skały przebyte! Tu są ich obozy. Na nic nam teraz noc i tajemnica! Niech z trąb i z piersi głos śmierci i zgrozy Zbudzi ich! Hasłem jest: Bóg i Dziewica! WSZYSCY / uderzając mieczami o tarcze / Bóg i Dziewica! / trąby i kotły / STRAŻE / za sceną / Do broni! do broni! JOANNA A teraz ognia! Zapalić namioty! Przy blasku łuny, gdy ich strach rozgoni, Wpadną nam oślep na miecze i groty. Za mną! / żołnierze wybiegają, ona chce podążyć za nimi. / DUNOIS / zatrzymując ją / Joanno, uczyniłaś swoje! Przewiodłaś wojsko niedeptanym szlakiem, Nam teraz zostaw krwawe kończyć boje. LA HIRE Przodkuj przed nami ze zwycięstwa znakiem. Lecz nie bierz sama zabójczego miecza! Los wojny ślepy i modłów nie słucha. Dość nas, gdzie siła wystarczy człowiecza! JOANNA Kto mi śmie radzić, kto wstrzymywać ducha, Co mnie prowadzi? W nim wasze zwycięstwo! Strzała tam leci, gdzie ją wypuszczono: Ja tam iść muszę, gdzie niebezpieczeństwo! Nie tu, nie dziś mi zginąć przeznaczono! Póki wróg w kraju, a król nie na tronie, Ten, co mię posłał, walczy w mej obronie! / Odchodzi. / LA HIRE Dunois, bądźmy blisko ku odsieczy I puklerz dla niej złóżmy z naszych mieczy! / Odchodzą. / SCENA V / Angielscy żołnierze uciekają przez scenę, potem Talbot / ŻOŁNIERZ PIERWSZY Śmierć, śmierć nam wszystkim! Dziewica w obozie! ŻOŁNIERZ DRUGI To niepodobna! Śród skał, o tej porze?… ŻOŁNIERZ TRZECI Z obłoków spadła na ognistym wozie! ŻOŁNIERZ PIERWSZY Nie walczyć z diabłem! INNI ŻOŁNIERZE Ratuj się, kto może! / Uciekają. / TALBOT / wbiegając / Stójcie! Nie słyszą! Strach pozbył wędzidła, Stargany urok czci i posłuszeństwa! Jak gdyby piekło swe wszystkie straszydła Rzuciło w pogoń: jeden wir szaleństwa Ogarnął wszystkich, mężny i nikczemny Pierzcha zarówno, znikąd do oręża Garstki nie zebrać, głos wodzów daremny! Wróg bez oporu rani i zwycięża! Jaż tylko jeden pomiędzy wszystkimi Zdrowe mam zmysły? Mnież jednego pali Wstyd za ich wszystkich? Uciekać przed tymi, Cośmy w dwudziestu bitwach pokonali!… I któż jest ona? Nietknięta żelazem, Niezwyciężona! Na czyj wzrok Gorgony Najśmielsi nasi kamienieją głazem, A lwią odwagą tchnie Frank ośmielony? Kuglarkaż cudów kłamanych obrazem Wydrze mi z ręku tylu zwycięstw plony? Moc bohaterów złamie czarownica?… ŻOŁNIERZ / wpadając / Dziewica! Wodzu, ratuj się! Dziewica! TALBOT / przebijając go / Ha, nikczemniku! Masz za twą przestrogę! I śmierć każdemu, co roznosi trwogę! / Odchodzi. / SCENA VI / Rozległy widok. / / Widać obóz angielski w płomieniach — głos trąb, ucieczka i pogoń — po chwili wchodzi Montgomery. / MONTGOMERY / sam / Gdzież się udam, nieszczęsny? Jak ujdę pogoni? Tu wódz zapamiętały z krwawym mieczem w dłoni Grozi swoim i gwałtem zwraca na miecz wroga, Tam ona! Niepożyta, jak mór i pożoga, Szerzy śmierć! O, ja nędzny! O, na cóż mi było Iść za burzliwe morze! Serce mię łudziło Nadzieją łatwej sławy na francuskiej wojnie. A teraz! O, czemu żem nie został spokojnie W domu moim rodzinnym, gdzie mię matka tkliwa, Płacząc, zatrzymać chciała, gdzie mię próżno wzywa Maryja moja!… / Joanna ukazuje się w oddaleniu / Przebóg, to ona! Z płomieni, Na tle czerwonej łuny wznosi się śród cieni, Jak z gorejących piekieł czarne widmo nocy! Ujrzała mię! W mej duszy czuję wzrok jej mocy! Biada mi! Nogi moje w pętach jej uroku Wikłają się i mdleją, wzrok mój w jej widoku Utkwił zaczarowany! O, straszne katusze: Bać się śmierci i wiedzieć, że ją ponieść muszę! / Joanna postępuje nieco ku niemu i zatrzymuje się / Zbliża się! Precz ode mnie, nieszczęśliwa broni! Miecz mój jej nie pożyje, tarcz mię nie zasłoni; Moc piekieł walczy przez nią! Lecz przecież ma duszę, Jest niewiastą: w jej sercu może litość wzruszę. / Podczas gdy chce iść na jej spotkanie, Joanna szybko zbliża się ku niemu. / SCENA VII / Joanna i Montgomery / JOANNA Zginąłeś! Krew angielska w żyłach twoich płynie. MONTGOMERY / padając na kolana / Wstrzymaj się! Jam bezbronny! U nóg twych jedynie Chcą błagać ocalenia. Widzisz młodość moją, Ulituj się! Raz pierwszy wyszedłem na boje, Czcza chwała mię uwiodła. Przebacz mej młodości! Weź mię jeńcem! Mój ojciec, pan bogatych włości, W pięknym Waliji kraju, nad brzegiem Sawerny, Da złota, ile zechcesz, da okup niezmierny, Gdy się dowie, że żywy uszedłem pogromu. Jam syn jego jedyny, ostatni szczep domu! JOANNA Nieszczęsny, zły twój anioł dał cię w moje ręce! Prędzej byś w krokodylej ocalał paszczęce, W szponach tygrysich, litość wyżebrał u lwicy. Dzieci jej wprzód zabiwszy! Lecz, kto miecz Dziewicy Ujrzał, ten zginąć musi. Próżna twa otucha! Jam nie jest z tego świata; wyższa wola ducha Rządzi mną, nieugięta; nie może ujść żywy, Kogo mi raz w moc poda wojny bóg straszliwy. MONTGOMERY Dzika jest mowa twoja, lecz słodycz oblicza Pociąga mię ku tobie: piękność twa dziewicza Nie wróży okrucieństwa. Przez litość płci twojej Zbaw mię, miej miłosierdzie! JOANNA Nie wzywaj płci mojej, Nie myśl, żem jest niewiastą! Jam jest duch bez ciała, Ślepe narzędzie woli, co mi iść kazała Krew przelewać na ziemi. Żadna płeć nie moją! Gotuj się umrzeć! Serca nie ma pod tą zbroją. MONTGOMERY O, przez świętej miłości wszechmogące prawo, Które Bóg wlał w nas wszystkich, cofnij dłoń twą krwawą! Jam zaręczony w kraju! W pierwszej wiośnie życia, Piękna jak ty, anielska, mojego przybycia Czeka w domu kochanka. O, jeśliś już może Doznała, co jest miłość, jeżeli, jak wróżę, Pragniesz szczęścia przez miłość — nie rozdzielaj srogo Dwojga serc, co bez siebie wzajem żyć nie mogą! JOANNA Obcych mi wzywasz bożyszcz, których ja świętości Nie znam, ani potęgi. Nie w imię miłości Ubłagasz mię. Jej ogień byłby zbrodnią we mnie. Walcz jak mąż i umieraj, bo żebrzesz daremnie. MONTGOMERY A więc w imię rodziców zlituj się nad memi! W opustoszałym domu, laty sędziwemi Schyleni, tęsknią po mnie. Ach, tyś sama pewnie Zostawiła rodziców, co cię płaczą rzewnie! JOANNA Nieszczęsny, przypomniałeś, ile u nas matek Pozostało bez dzieci, ile małych dziatek Sierotami bez ojców, ile wdów strapionych, Ile łez nieotartych i serc zakrwawionych Miecz wasz u nas uczynił! Ha, teraz doświadczą Żony wasze i matki, z jaką my rozpaczą Płakałyśmy nad krajem i braćmi naszemi! MONTGOMERY O, jak ciężko umierać nie na swojej ziemi! JOANNA Któż was wezwał na cudzą, by jej bujne łany Kopytami tratować, by pod dach słomiany Niskiej chaty rolnika i w zamożne grody Nieść ogień i żelazo i z naszej swobody Urągać się, i swoich narzucać nam króli?… Myśleliście, zuchwali, że jarzmo niewoli Zegnie nas i poniży, że kraj dawnej sławy Przywiążecie jak łódkę do swej hardej nawy! Nie wiedzieliście, głupi, że nasz herb królewski Tkwi u stóp tronu Boga, że wprzód sklep niebieski Z gwiazd wam obrać, niżeli jeden zagon żyzny, Jedną wioskę od naszej oderwać ojczyzny!… Ale przyszedł dzień zemsty! Żaden z was przez wodę Wielkiego morza, które jak wieczną przegrodę Bóg między nas położył, a wyście złamali. Żaden żywy nie wróci! Broń się! Muszę dalej. MONTGOMERY / puszczając jej rękę / Teraz czuję, że umrę; błagać cię daremnie! JOANNA Tak! Lecz umrzyj jak rycerz! Po co drżeć nikczemnie Przed śmiercią, przed konieczną? Los nasz w ręku Boga. Patrz na mnie! Któż ja jestem? Pasterka uboga, Słaba dziewica; dłoń ma nie nawykła broni. Przecież z cichego domu, z samotnej ustroni Wyrwana, z łona ojca, z sióstr kochanych grona, Muszę tutaj, nie swoją wolą prowadzona, Wam na zgubę i sobie nie na radość, muszę Być jak widmem postrachu; zatwardzić mą duszę, Brodzić we krwi i w końcu nie ujść śmierci grotu, Bo nie błyśnie i dla mnie miły dzień powrotu Do mej strzechy rodzinnej! Wiele jeszcze, wiele Wdów na mnie płakać będzie, wielu z was uścielę Łoże w zimnej mogile; lecz i mnie dosięże Dłoń mego przeznaczenia! Bierz więc swe oręże, Broń się, walcz! Nie unikniesz, co ci Bóg przeznacza, Lecz biada nędznikowi, co drży i rozpacza! MONTGOMERY / wstając / Ha, gdyś i ty śmiertelna, gdy cię dłoń człowiecza Dosiąc może, obaczym, czy dla mego miecza Bóg nie przeznaczył chwały posłać cię do piekła! Ja teraz pragnę boju! Ja, furyjo wściekła! Ja! I Bóg mi jest wsparciem! W Nim moja otucha! Ty broń się i zwij w pomoc piekielnego ducha! / Porywa miecz i tarczę i naciera na nią — bojowa muzyka rozbrzmiewa w dali — po krótkiej walce Montgomery upada. / SCENA VIII JOANNA / sama / Stało się! Przeznaczenie, nie jam go zabiła! / oddala się od niego i stoi w zamyśleniu / Duchu, jakżeś ty straszny! Jak twa dziwna siła Potężnie działa we mnie! W dłoni mej tyś męstwo, W sumieniu tyś powinność, w sercu okrucieństwo! Dusza płacze z litości, dłoń drży, jakby miała Burzyć ołtarz w świątyni, gdy ze krwi i z ciała Stanie przed nią przeciwnik; a wiem, że upadnie. Że krew lunie mu z piersi, że twarz śmiercią zbladnie! Sam błysk miecza mię trwoży, jak łyskanie nieba Poprzednicze piorunu; a jednak, gdy trzeba, Czuję w sobie moc cudzą i w mej dłoni drżącej Miecz zabija sam przez się, jakby duch żyjący. SCENA IX / Joanna i Rycerz (ze spuszczoną przyłbicą) / RYCERZ Ha, tu żeś wreszcie, posłanko szatana! Tu kres twych guseł i próżna ich siła! Broń się, przeklęta, i do swego pana Idź po zapłatę za złe, coś zbroiła! JOANNA Szaleńcze, na śmierć idziesz w moje ręce! Lecz tyś nie Anglik! Tyś syn naszej ziemi! Burgundzkie barwy i herby książęce!… Ostrz mego miecza schyla się przed niemi. RYCERZ Ty mi pochlebiasz, piekielna megero! Broń się! Choć czuję, że za twe zaklęcia Umrzeć ci raczej pod kata siekierą, A nie pod mieczem burgundzkiego księcia! JOANNA Tyś więc ów książę? RYCERZ / podnosząc przyłbicę / Jam jest na twą zgubę! Gmin dotąd pierzchał przed twoim orężem, Lecz nie mnie zwiodą twoje kłamstwa grube. Mąż jest przed tobą! SCENA X / Ciż, Dunois i La Hire / DUNOIS Mąż niech walczy z mężem, Nie z niewiastami! LA HIRE Nim świętej Dziewicy Skroni dosięgniesz, nas wprzód zabić trzeba! FILIP Nie ja się zlęknę guseł czarownicy, Ni was, co dla niej zrzekliście się nieba! Lecz wstyd ci wieczny, synu Orleana! Wstyd ci, La Hirze, że swój miecz zwycięski Czynicie tarczą sprośnych sztuk szatana, A z siebie giermków wiedźmy czarnoksięskiej! Pogardzam wami i czekam. Do broni! Z kim Bóg, ten w czarta nie będzie jasyrze. / Gotują się do walki — Joanna staje wpośrodku. / JOANNA Stójcie! FILIP Ha, nędzna, strach ci mojej dłoni! / naciera na Dunois / Broń się, bo zginiesz! JOANNA Rozłącz ich, La Hirze! Dość już z stron obu bratniej krwi przelano. Dość! Lecz nie oręż tę walkę rozstrzygnie. Inaczej o tem w gwiazdach napisano! I biada temu, kto go pierwszy dźwignie, Kto nie uwierzy i kto nie usłucha Z ust moich głosu wszechmocnego ducha! DUNOIS Po co wstrzymujesz cios mój sprawiedliwy? Krew niechaj zdrajcy wstyd Francyji zmaże! JOANNA / rozłączając ich, staje znowu wpośrodku / Złóżcie broń! Mówię, Bóg, Pan litościwy, Nie chce krwi waszej, mnie z nim mówić każe. Co chcesz, Filipie? Zważ i przeciw komu Stoisz z orężem w bratobójczej dłoni? On, jak ty, książę francuskiego domu, On jest twój ziomek i towarzysz broni! Jam też nie obca: córka jednej ziemi. Wszyscy, na których następujesz głowę, Twoi są. Powróć, stań pomiędzy niemi, A poznasz wszystkich! Serca ich gotowe Kochać cię, ręce uściskać, kolana Zgiąć się przed tobą, bo nawet w potrzebie Święta nam w tobie krew naszego pana, Oręż nasz ostrza mieć nie śmie dla ciebie! O, pójdź! Wróć do nas! Czyż dla cię bez ceny Są cześć i miłość, serc najdroższe dary? FILIP Dość, dość, obłudna! Śpiew zdradnej syreny Insze w głąb piekła niech wabi ofiary! Mnie nie ułudzą szatańskie mamidła: Przezorny rozum zatkał moje uszy I oczu twoich zalotnicze sidła. Jak z gładkiej zbroi, zemkną się z mej duszy! Teraz my z sobą, Dunois! Do broni! Mąż z mężem walczy żelazem, nie słowy… DUNOIS Złą snać ma sprawę, kto się prawdy chroni. Wysłuchaj pierwej! Jam zawsze gotowy. JOANNA Patrz wkoło, książę, i sądź, czy nas trwoga, Czy nas potrzeba u stóp twoich zgina? Jednym płomieniem gore obóz wroga, Trupem się jego zasłała równina, Głos trąb wojennych, jako piorun Boga, Rozprasza resztę: naszą jest godzina! Jako zwycięzcy, sławą i weselem Chcemy się z dawnym dzielić przyjacielem. O, wracaj do nas! Dość mściwej niechęci! Z nami jest słuszność i błogosławieństwo. Wy nie widzicie, lecz duchowie święci Walczą za nami! Bóg nam dał zwycięstwo. Bóg ci przeze mnie swą wolę ogłasza, Przeze mnieć Jego chce dźwignąć prawica. Jak ten nasz sztandar, biała sprawa nasza; Godłem i hasłem jej: Bóg i Dziewica! FILIP Umiem znać kłamstwa mamiące wykręty, Ale jej mowa prosta jest, jak dziecka! Czyżby i pozór niewinności święty Wykłamać mogła piekieł moc zdradziecka? Nie słucham więcej! Dunois, do broni! Ucho me, czuję, jest słabsze od dłoni. JOANNA Zwiesz mię szatanką! Szatańskież to dzieło Rozbrajać zemstę, koić serc trucizny? Piekłoż chce zgody? Onoż mię natchnęło Żądzą pokoju, miłością ojczyzny? Lub się więc zmienił porządek natury, Że dobrą sprawę wspierać muszą piekła: Albo, jeżeli jest prawdą, com rzekła, Skąd me natchnienie, jeżeli nie z góry? Kto zstąpił ku mnie, ku biednej pasterce, I męstwo w piersiach dziewicy rozniecił, Nadludzki zamiar tchnął w dziecinne serce I duszę światłem nadziemskiem oświecił? Jam nie wzrastała przed królów obliczem, Obca mym ustom sztuka słów mamiąca; Przecież, gdy trzeba, gdy tchem tajemniczym Duch mię owionie, jakby w blasku słońca Widzę przed sobą cały świat widomy, Wiem wszystkie rzeczy, czuję mimo woli Przeszłość i przyszłość narodów i króli, A słowa moje wstrząsają jak gromy! FILIP / głęboko poruszony podnosi na nią oczy i przygląda jej ze zdziwieniem i rozrzewnieniem / Co mi się dzieje? Co za dziwna zmiana! Mocże to czarów to wzruszenie budzi? Nie! Ta mię postać, ten mię wzrok nie łudzi! Serce mi mówi: tyś z nieba zesłana! JOANNA On już wzruszony! Stało się! Wzruszony! Twoja w tem, Panie, a nie moja siła! Chmura się gniewu we łzy roztopiła, Pogodą serca świeci wzrok natchniony! Precz z tym orężem! Łączmy łzy ze łzami! On płacze! Boże, dzięki Ci! — On z nami! / Miecz i chorągiew wypadają z jej dłoni; bieży do niego z otwartemi ramionami i ściska go z namiętną gwałtownością — La Hire i Dunois rzucają również miecze i śpieszą uściskać księcia. / AKT TRZECI / Obóz królewski w Chalons nad Marną. / SCENA I / Dunois i La Hire / DUNOIS Jesteśmy bracia, towarzysze broni, Tyleśmy razem wspólnej krwi przeleli, Nierozerwani w złej i dobrej toni — Nasże dziś miłość kobiety rozdzieli? LA HIRE Posłuchaj, książę! DUNOIS Wiem, kochasz Dziewicę, Idziesz twą miłość objawić królowi, Prosić go o nią. Król ci nie odmówi: Król zna twą wierność, twą dzielną prawicę. Lecz ja, wiedz o tem: wprzód, niźli ją cudzą Ujrzę, La Hirze!… LA HIRE Wysłuchaj mię, książę! DUNOIS Nie wdzięki lica oczy moje łudzą, Nie płochy urok serce moje wiąże. Serce to, w bojach zdziczałe od młodu, Ze strzał miłości urąga pod zbroją. Lecz ta cudowna zbawczyni narodu, Ta bohaterka, ta być musi moją! Przysiągłem sobie przed obliczem nieba, Bo siłę tylko zdoła pojąć siła, A w duszy mojej czuję, że jej trzeba Współczucia drugiej, co by równą była. LA HIRE Któż by twych zasług był tak nieświadomy, Iżby śmiał z tobą stawać do zawodu? Ale zważ, książę, czy stan jej poziomy Godzien jest twego imienia i rodu? DUNOIS Mojego rodu? Ona jest dziecięciem Boskiej natury śród ziemskich padołów! Onaż by równać nie śmiała się z księciem, Oblubienica niebieskich aniołów, Którą nad wszystkie ziemskich koron blaski Otacza jaśniej święty promień łaski, Co wszelką wielkość, wszelką jasność ziemi Widzi poziomą pod stopami swemi? O, tam, gdzie ona na niedoścignionej Swej wysokości świeci śród gwiazd koła, Tam — weź za szczeble wszystkie świata trony — Dojść nie potrafisz bez skrzydeł anioła! LA HIRE Król więc rozstrzygnie. DUNOIS Nie! Jej własna wola! Ona, co wolność wróciła krajowi, O losie swoim niech sama stanowi! SCENA II / Ciż, Król, Arcybiskup, Agnieszka Sorel, du Chatel i Chatillon / KAROL / do Chatillona / Sam więc przybędzie uznać mię za króla? Hołd mi swój złożyć? CHATILLON Dziś jeszcze tu stanie. Wysłał mię przodem, ażebym ci, panie, Niósł jego lenną cześć i pozdrowienie. AGNIESZKA O, piękne słońce dnia, co nam przynosi Pokój i zgodę, i krzywd przebaczenie! CHATILLON Dwustu rycerzy składa orszak księcia, Z nimi przed tobą kolano uniży. Rozumie jednak, że gdy się już zbliży, Ty jak brat brata przyjmiesz go w objęcia. KAROL Niczego w życiu nie pragnę goręcej. CHATILLON Książę też prosi, by o tem, co było, Teraz i nigdy nie wspominać więcej. KAROL Serce mu moje wszystko przebaczyło. CHATILLON Przebaczyć równie raczysz wszystkim, którzy Z nim przeciw tobie śmieli podnieść bronie. KAROL Francyja wszystkim serce swe otworzy, Wszystkich jak dzieci przytuli na łonie. CHATILLON Z matką też twoją, jeśli żądać będzie, Przyzwolić, panie, zechcesz na ugodę. KAROL Oby chęć syna mieć chciała na względzie! Ona to ze mną, nie ja z nią spór wiodę. CHATILLON Dwunastu świadków z pierwszych mężów kraju Z obu stron wspólne zaręczą przymierze. KAROL Niech i tak będzie. CHATILLON A podług zwyczaju, Gdy arcybiskup przy świętej ofierze Między was jedną hostyję rozdzieli, Sami przysięgą stwierdzicie układy. KAROL Niech mi tak święci pomogą anieli, Jak w sercu mojem nie ma cienia zdrady! Cóż jeszcze książę żąda po mnie? CHATILLON / rzucając spojrzenie na du Chatela / Panie, Widzę tu męża, którego spotkanie Mogłoby zatruć pierwszych wzruszeń chwile! KAROL Rozumiem. do du Chatela Musisz odejść, du Chatelu! / du Chatel oddala się w milczeniu — Król przeprowadza go oczyma, na koniec śpieszy za nim i ściska go / Nie miej mi za złe! Ach, ty mi nie tyle Poświęcić chciałeś, wierny przyjacielu! / du Chatel odchodzi / CHATILLON Resztę warunków ten pargamin mieści. KAROL / do Arcybiskupa / Przyjmuję wszystkie, nie badając treści. Zwrot przyjaciela cóż godnie opłaci? / do Dunois i La Hire / Wy ze stem jeźdźców idźcie spotkać braci! Hełmy swe kwieciem niech stroją żołnierze, A miasto postać godową przybierze. Podczas gdy święty głos dzwonów ogłosi, Że Burgund pokój Francyji przynosi! / głos trąb za sceną — Paź wchodzi / Co to jest? PAŹ Książę burgundzki przybywa. DUNOIS Śpieszmy go spotkać! / Odchodzi z La Hirem i Chatillonem. / AGNIESZKA O chwilo szczęśliwa! KAROL / do Agnieszki / Ty płaczesz, luba! Ach, i we mnie serce Ściska się, myśląc, ile krwi rodzinnej, Ile łez przelać musiał lud niewinny, Nim on kres bratniej położył rozterce. Lecz nie dziś o tem! Dzień po nocy błyska, Po burzy słońce i nam zajaśnieje. ARCYBISKUP / u okna / Co za tłum! Orszak ledwo się przeciska. Otóż i Filip! Lud na kształt mrowiska Kupi się wkoło, z radości szaleje, Klęczą przed koniem, podnoszą ramiona! Ha, cóż to? Z konia porwali na ręce! Niosą w tryumfie! A kwiaty i wieńce Zaćmiły niebo jak chmura zielona. KAROL Dobry lud! Jakże prędko zapomina Krzywd swych i kraju, krwi ojców i dzieci! Miłość się jego, jak gniew, ogniem nieci, Wszystkiem dla niego obecna godzina! Dość łez, najmilsza! Uzbrój serce w stałość. Wróć pokój twarzy! Bo wszystko w tej porze, Zbyteczna radość, jak zbyteczna żałość, Równie go zdrażnić jak zawstydzić może. SCENA III / Ciż, Filip, Dunois, La Hire, Chatillon i dwaj inni rycerze z orszaku księcia / / Filip zatrzymuje się w miejscu — Król chce iść na jego spotkanie, ale go książę uprzedza, a w chwili, gdy chce ugiąć przed nim kolano, król bierze go w swe objęcia. / KAROL Pośpiech twój tylko uprzedził nas, książę! Chciałem cię spotkać, lecz szybkie masz konie. FILIP Nie dziw! Do mojej powinności dążę. / ściska i całuje w czoło Agnieszkę / Wybacz, kuzynko, ale w mojej stronie Jest to obyczaj, któremu bez sporu Piękność ulega. KAROL Podług naszych wieści Na dworze twoim szukać trzeba wzoru Wdzięcznej godności i krasy niewieściej. FILIP Ze wszystkich skarbów burgundzkiej krainy To jest najdroższe, czem ją niebo darzy. KAROL Lecz ty sam, książę, przyznaj się do winy, Albo się musisz oczyścić z potwarzy. Że lekceważąc miłość i jej wiarę, Nie wierzysz w wierność. FILIP Najcięższą swą karę Ma samo w sobie każde odszczepieństwo! Błogo ci, królu, żeś się w tem z natchnienia Pięknego serca ustrzegł doświadczenia! / postrzega Arcybiskupa, podaje mu rękę / Witaj, pasterzu! Twe błogosławieństwo Niech stwierdzi węzły braterskiego związku! Dawnom cię widział, bo, chcąc spotkać ciebie, Trzeba iść, widzę, drogą obowiązku. ARCYBISKUP O dniu radosny! Teraz mię do siebie Pan niech powoła! Cóż bym więcej żądał Widzieć na ziemi, gdym ten dzień oglądał? FILIP / do Agnieszki / Mówią, kuzynko, żeś swe diamenty Przedać kazała, by mię ścigać zbrojnie. O, nie wiedziałem, że duch tak zawzięty Mieszka w twem sercu. Lecz już koniec wojnie! Wraca się wszystko, co było stracone: Pociechy serca i ozdoby stroju. Patrz, twe klejnoty są też znalezione!… / bierze z rąk dworzanina szkatułkę i podaje ją otwartą Agnieszce / Na wojnę ze mną były przeznaczone, Przyjm je ode mnie za godło pokoju! / Agnieszka waha się, spoglądając na króla. / KAROL Przyjm! Jest to zakład podwójnej świętości: Braterskiej zgody i szczerej miłości. / Agnieszka, płacząc, usuwa się na stronę, król także usiłuje ukryć silne wzruszenie i wszyscy patrzą z mocnem wzruszeniem na obydwóch książąt. / FILIP / spojrzawszy po kolei na wszystkich, rzuca się w objęcia króla / Królu mój! / W tejże chwili trzej burgundzcy rycerze ściskają się z Arcybiskupem, Dunois i La Hirem — Król i Filip pozostają przez czas niejaki we wzajemnych uściskach. / FILIP Jaż cię mogłem nienawidzić? KAROL Dość! FILIP Nie! Występek powinien się wstydzić! KAROL Dość! Wszystko przeszło, wszystko przebaczono! Był to błąd losu, wpływ gwiazdy złowrogiej. FILIP / biorąc go za rękę / Naprawię wszystko, wierzaj mi, naprawię! Francyję całą złożę pod twe nogi, Żadnej wsi, żadnej lepianki ubogiej Nie będzie braknąć twych przodków dzierżawie! KAROL Gdyśmy złączeni, któż nas zachwiać zdoła. FILIP Ach, nie wiesz, królu, jak ciężkie zgryzoty Truły mi duszę śród twych wrogów koła! / wskazując na Agnieszkę / Czemuś mi tego nie przysłał anioła? Sam by jej widok wrócił mię do cnoty. Lecz teraz, teraz żaden podstęp wroga, Żadna moc piekieł, nic nas nie rozdwoi! Tutaj się kończy moich błędów droga Pokój mój, czuję, jest na piersi twojej! ARCYBISKUP / stając pomiędzy nimi / A więc, książęta, pokój między wami! Francyja znowu, jak feniks z popiołu, Wzniesie się, blizny zakryje laurami: Praca i ziemia bogata darami Wrócą zamożność i miastu, i siołu. Lecz ci, co przez was i dla was zginęli, Tysiące ziomków, czyż z mogił swych wstaną? Lecz łzy, co przez was i dla was wylano, Któż je powróci tym, co je wyleli? Zakwitnie może przyszłe pokolenie, Lecz przeszłe przez was było łupem zbójców; Pomyślność synów nie wskrzesi ich ojców, Krew ich na wasze opadła sumienie! Obyż z niej przecie wyszła wam przestroga. By, nim spór kiedy zaczniecie orężny, Pomnieli naprzód na ludzi i Boga! Bo wojnę łatwo rozkiełzna potężny, Lecz wojna nie jest jako sokół, który, Pojmawszy zdobycz, posłusznemi pióry Wraca do łowca na dzwonek mosiężny. Nie! Sęp to dziki, co się krwią rozjada I gardzi głosem człowieka — i biada Tym, co go puszczą! A nie zawsze z nieba Cudowna pomoc zstępuje, gdy trzeba. FILIP Tak, królu, anioł walczy przy twym boku! Lecz gdzież jest ona? KAROL Kędy jest Dziewica? Czyżby się szczęścia chroniła widoku, Co nam jej własna zjednała prawica? ARCYBISKUP Nie dla niej, panie, zgiełk dworskiej zabawy. Gdy jej powinność nie woła na bitwy, Gdy nic nie może dla Francyji sławy, W ustroniu za nią przesyła modlitwy, I w Bogu tylko, przez Boga natchniona, Żyje dla Boga. DUNOIS Lecz otóż i ona! SCENA IV / Ciż i Joanna (w pancerzu, ale bez hełmu i z wieńcem we włosach) / KAROL Pójdź, pójdź, kapłanko w tym świątecznym stroju, Pójdź stwierdzić związek spojony przez ciebie! FILIP Onaż to? Niegdyś tak groźna w potrzebie, Tak dziś łagodna jak anioł pokoju! Widzisz, spełniłem, com obiecał tobie. Nie wart żem dzięków? JOANNA O, dziękuj sam sobie! O, dziękuj Panu, że dziś gwiazdą jasną Jaśniejesz przed Nim; ty, coś wczoraj jeszcze, Groźna kometa, nad ojczyzna własną Rozsiewał światło krwawe i złowieszcze. / patrząc dokoła / Wszyscy tu, widzę, radzi i weseli, A tam smutnego spotkałam w przedsieniu, Co się kryć musi i szczęścia nie dzieli! FILIP Któż jest tak winnym, że się nie ośmieli Dziś nawet w naszem ufać przebaczeniu? JOANNA Możeż on ufać? O, powiedz, że może, I niech się w pełni twa zasługa ziści! Bo, gdy chcesz godnie spełnić dzieło boże, Pełń je do końca! Kropla nienawiści Sam zdrój zbawienia zamienia w truciznę. Zdaj miłosierdziu twej zemsty spuściznę! FILIP Teraz rozumiem. JOANNA I przebaczysz, książę? Tak, tak! Przebaczysz! Pójdź tu, du Chatelu! / otwiera drzwi i wprowadza du Chatela, który zatrzymuje się opodal / Kto tu odpuścił winowajcom wielu, Z wielu go grzechów Pan w niebie rozwiąże. FILIP Joanno, wszystko uczynię dla ciebie, Ale ty nie wiesz, jakiej chcesz ofiary! JOANNA Wiem, że jak słońce dla wszystkich na niebie, Jak rosa z nieba, jak wszystkie swe dary Niebo zarówno dla wszystkich swych dzieci — Tak miłosierdzie, które jest od Boga, Na wszystkich spada i dla wszystkich świeci. Wiem, że przebaczyć i miłować wroga Jest to zwycięstwo nad wszystkie zwycięstwa. Natchnienie łaski, boskość człowieczeństwa! FILIP O niepojęta, skąd ci moc nade mną? / do du Chatela / Zbliż się! Przebaczam! Duchu mego ojca, Przebacz mi równie, że twój wróg zabójca Ściska dłoń syna, co cię pomścić miała! A wy, bogowie śmierci, których ramię Sięga szeroko, niech wasz gniew nie pała, Żem wam złożony ślub mej zemsty łamię! W waszych tam państwach, gdzie serce nie bije, Wszystko niezmienne, niezachwiane, wieczne; Lecz póki człowiek tu czuje i żyje, Wpływ chwili musi rodzić czucia sprzeczne. KAROL / do Joanny / Com ci nie winien, posłanniczko Boga! Tyś zawróciła koło mej fortuny; Ty mi powracasz brata; ty z rąk wroga Wydzierasz berło; ty wojny pioruny Gasisz nad nami! Któryż z ziemskich króli Tyle dobrodziejstw jak warte odpłaci? JOANNA Bądź ludzkim w szczęściu, jakeś był w niedoli! Boga za ojca, bliźnich miej za braci! Najuboższemu spośród twego ludu Czyń sprawiedliwość! Strzeż praw i swobody, A nie pogardzaj niskim! Bo od trzody Bóg tobie zesłał spełnicielkę cudu! Francyja tobie ukorzy się cała I będziesz ojcem królów pokolenia; I wielka będzie ich moc i ich chwała, Dopóki pycha serca i myślenia Nie zbluźni Bogu i ludem nie wzgardzi. Bo wtenczas!… Wtenczas i Bóg się zatwardzi, I skąd ci pomoc, spod wieśniaczej strzechy, Wyzwie mścicieli za mocarzów grzechy! FILIP Gdy ci otwarte przeznaczenia księgi, Czytaj z nich, święta, przyszłość mego domu! JOANNA Obok królewskich tron jego potęgi Chce wznieść się wyżej; nie lęka się gromu Boga, ni ludzi. Grom przecież uderzy, Grom przeznaczenia! Lecz się nie bój zbytnio! Dom twój nie upadł! Nie z miecza rycerzy, Z łona dziewicy szczep jego odkwitnie I na dwóch tronach w pełni majestatu Króluje, widzę, znajomemu światu, Ha, i nowemu, który wola boża Kryje dziś jeszcze za zasłoną morza! KAROL O, mów, czy węzeł, co nas dzisiaj wiąże, W przyszłe też wieki dwa bratnie narody Połączać będzie? JOANNA O królu! O książę! Mocarze ziemi, strzeżcie się niezgody! Nie budźcie jędzy! Niech w swych lochach drzemie! Bo, raz zbudzoną, kto zdoła powstrzymać? Z jadu jej smocze rozrodzi się plemię, Z pożaru pożar będzie się rozdymać! Dość! Obłok stanął u przyszłości progu. Cieszcie się z *dzisiaj, jutro* zwierzcie Bogu! AGNIESZKA Święta Dziewico, ty wiesz myśli moje, Powiedz, co przyszłe rokują mi lata? JOANNA Duch widzi tylko wielkie dzieje świata, Własnym twym losem rządzi serce twoje. DUNOIS Lecz jakież szczęście, jakie ziemskie blaski, Jaka nagroda będzie godną ciebie? Ty, coś nam zlała zdrój niebieskiej łaski! JOANNA Szczęście prawdziwe mieszka z Ojcem w niebie. KAROL Lecz dać ci ziemskie, należy od króla. On cię uczyni celem czci narodu, On! I wnet jego dopełni się wola. Klęknij, Joanno, / dobywa miecza i dotyka ją nim z lekka po ramieniu / i z niskości rodu Wstań! Ja, król, ciebie i twój ród, i w grobie Prochy twych przodków uszlachcam zarazem! Lilije białe będą herbem tobie, Jak są cnót twoich godłem i obrazem. A nikt z rycerzy, ni książąt, przed tobą Nikt, prócz krwi królów, nie ma mieć pierwszeństwa. Związek twój będzie najwyższych ozdobą, A mnie, królowi, zdaj swadźbę małżeństwa! DUNOIS / występując / Serce ją moje wybrało już wprzódy, Nimeś ją, panie, w blask twej łaski odział. I jeślim godzien tak wielkiej nagrody, By los mój z ręką chciała przyjąć w podział, Was samych, królu, i ty, mężu boży, Wzywam na świadków mej szczerej przysiędze. KAROL Cuda po cudach Bóg nam w tobie mnożył Cóż niepodobnem będzie twej potędze, Gdy nawet jego, miłości szydercę, Zhołdować mogłaś? LA HIRE / występując / Znam Dziewicy serce: Pierwszą jej cnotą jest pokora święta. I, jak bądź warta czci, którą odbiera, Nie ją ułudzi wielkości ponęta, Nie od niej wzgardy dozna miłość szczera. Więc chociem prosty rycerz, wybacz, książę, Wybór jej serca niech nasz los rozwiąże. KAROL I ty, La Hirze?… Dziewico, dla Boga! Ledwieś pomogła przejednać mi wroga, Chceszże poróżnić przyjaciół mych? Oba Godni są ciebie; dla obudwóch jedna Życzliwość moja. Po co długa próba? Mów, kto szczęśliwy, co twe serce zjedna? AGNIESZKA / zbliżając się / Nagłość twa, królu, przeraża Dziewicę, Rumieniec wstydu widzę na jej czole. Daj czas, niech sama zbada tajemnicę Serca swojego! Ani ją w tem kole Wyjawić może. Zostawcie nas same! Siostrze przed siostrą powróci swoboda, Ufność przemoże nieśmiałości tamę. Wyrok jej serca ja ogłoszę. KRÓL Zgoda! / Chce odchodzić. / JOANNA Nie, królu, zostań! Nie rumieniec sromu, Nie żar miłości czoło moje pali. Nic do zwierzenia nie mam tu nikomu, Co bym nierada, by drudzy słuchali. Umiem czuć wdzięcznie cześć, co mię spotkała; Alem nie na to wzięła miecz śmiertelny, Bym krwią mych bliźnich sobie kupić miała Książęcą mitrę albo mirt weselny. O nie, mój królu! Wielkie dzieło boże, Co mi na ziemi spełnić przeznaczono, Czysta dziewica tylko spełnić może. Żadnemu z mężów nie mogę być żoną. ARCYBISKUP Azaliż nie wiesz, że na ulgę troski Pierwszemu z mężów Bóg niewiastę stworzył? W głosie natury jest głos woli boskiej. Gdy dojdziesz celu, co ci Bóg założył, Rychło, odwykłszy od miecza i zbroi, Piękniejszy zawód obaczysz przed sobą, Byś cnót niewieścich dała wzór płci twojej, Jak byłaś mężom wzorem i ozdobą. JOANNA Ojcze, któż zgadnie przyszłą wolę ducha? Lecz, gdy czas przyjdzie, a poznam, co trzeba, Serce go moje z pokorą usłucha. Tymczasem spełńmy pierwszą wolę nieba! Król nie jest jeszcze pomazańcem Boga, Olej mu święty nie namaścił czoła; Do Reims nam drogę zaszło wojsko wroga, Tam, bracia, za mną! Tam powinność woła! KAROL / chwytając ją za rękę / Jedna myśl, widzę, rządzi sercem twojem. Miłość się przed nią ozwać nie ośmiela. Lecz, gdy kraj cały zakwitnie pokojem, A w serca ludzi wróci duch wesela, Wierz mi, że wtenczas twe serce niewieście Wzbudzi też w sobie uczucia dziś śpiące. I, coś zaczęła, zbawiając tysiące, Szczęściem jednego zakończysz nareszcie. JOANNA Delfinie, tak żeś syt już bożej łaski, Że chcesz w proch ziemski rzucić jej narzędzie? Także cię rażą wyższych światów blaski, Że ziemię tylko mieć umiesz na względzie? O, ślepe serca! Ludzie małej wiary! Niebo przed wami działa na odkryte; Cuda po cudach świadczą jego dary, A wy w tem tylko widzicie — kobietę!… Gdzież jest kobieta? Gdzie jest ziemska siła, Aby uczynić, co Pan przez mię czyni? Biadaż mi, biada, gdybym się ważyła Myśleć o sobie, i, cudu sprawczyni, Ziemskim rozumem mierzyć moje życie! Biada wam wszystkim, którzy mię kusicie! Lecz Pan jest ze mną! On mię wziął w opiekę!… Słyszę głos Jego! Do broni, mój królu! SCENA V / Ciż i rycerz (wpadając z pośpiechem) / KAROL Cóż nam przynosisz? RYCERZ Wróg przeszedł przez rzekę I szyk bojowy rozwija na polu. JOANNA / natchniona / Do broni! mówię. Dziś kres jego pysze! Sami na oślep idą w nasze ręce. Za mną, kto Francuz! / wybiega / KAROL Idźmy, towarzysze! Niech mą koronę zwycięstwem uświęcę! Sam, jako żołnierz, chcę walczyć na czele. / do Agnieszki / Bądź zdrowa, luba! Nie płacz! AGNIESZKA O, nie płaczę, Nie drżę o ciebie! Bóg nazbyt już wiele Uczynił dla nas, by tylko rozpacze Zsyłać miał w końcu. Jemu ufam śmiele, Że cię w Reims dzisiaj zwycięzcą zobaczę. / Słychać głos trąb wojennych, który podczas przemiany dekoracji coraz w większą wrzawę przechodzi, naśladując zgiełk i zamięszanie bitwy — orkiestra łączy się z nim przy otwartej scenie, wraz z odgłosem wojennych instrumentów za sceną. / SCENA VI / Scena zamienia się w obszerne, otwarte pole, otoczone drzewami. / / Podczas muzyki widać w głębi szybko przebiegających żołnierzy. / / Talbot, wsparty na Fastolfie i otoczony żołnierzami, wkrótce potem Lionel / TALBOT Dość! Pod tem drzewem złóż mię, przyjacielu! Wracaj do bitwy! Nic mi już nie trzeba, A umrzeć umiem. LIONEL / wchodząc / Co widzę? O nieba! FASTOLF Na smutny widok trafiasz, Lionelu! Wódz nasz umiera. LIONEL Nie daj tego Boże! / do Talbota / Dziś nam najbardziej potrzebna twa siła. Wstań, wodzu! Doświadcz, co moc woli może! Powstań i rozkaż naturze, by żyła! TALBOT Próżno! Nie zmienić, co zły los przeznaczy! Tron nasz, dźwigniony tylu prac ogromem, Wali się w gruzy; próżno bój rozpaczy Wiodłem do końca; patrz, rażony gromem Leżę, bym nie wstał. Reims jest już stracony, Brońcie Paryża! LIONEL Paryż sprzymierzony Z delfinem. Właśnie odebrałem gońca. TALBOT / odrywając zawiązki ran / A więc, krwi moja, upływaj do końca. Bo już mi światło obrzydło słoneczne! LIONEL / do Fastolfa / Śpiesz unieść wodza na miejsce bezpieczne! Wróg z całą na nas następuje siłą. TALBOT O, głupstwo gminu! Tyś mię zwyciężyło! Ty!… I nie ludziom walczyć z mocą twoją, Przed którą same bogi nie dostoją! Lecz ty, rozumie, światło niebios tronu, Ty, sprawco świata, ty, bóstwo człowiecze, I cóż ty jesteś, gdy szał zabobonu Porwie cię z sobą i w przepaść zawlecze? Przekleństwo temu, co w krainie myśli Szuka wielkości, trwoni moc i lata I wierzy planom, gdy je mądrze skréśli! Bo szał i głupstwo — to są władcy świata! LIONEL Przestań, milordzie! Krótkie są twe chwile. Myśl o wieczności! Pojednaj się z Bogiem! TALBOT Gdybyż przynajmniej męskiej ulec sile, Upaść w zapasach z godnym siebie wrogiem!… Lecz stać się pastwą głupstwa i obłudy! O, to dotkliwsze od śmierci tysiąca!… Czyż wszystkie nasze ofiary i trudy Nie były warte choć lepszego końca?… LIONEL / podając mu rękę / Żegnaj, milordzie! Hołd łez i modlitwy Złożę ci w czasie, gdy mię los ocali. Teraz powinność zwie mię na plac bitwy, Gdzie los ojczyzny waży się na szali. Żegnaj, Talbocie! Tak, do powitania Na lepszym świecie, gdzie nie ma rozstania! / odchodzi / TALBOT Stało się! Trzeba spłacić dług natury, Oddać żywiołom to, co z nich powstało! Chwila nie minie, a z Talbota, który Świat niegdyś cały napełnił swą chwałą, Zostanie tylko — proch! Tak kończy człowiek! A cała korzyść światła, co dziedziczym, Jest, że ze wzgardą, przed zawarciem powiek, Widzim, że wszystko było tylko niczem!… SCENA VII / Ciż, Król, Filip, Dunois, du Chatel i żołnierze francuscy / FILIP Zwycięstwo nasze! KAROL / postrzegając Talbota / Patrzcie, ktoś umiera! Śpieszcie dać pomoc, gdy już nie daremnie. / żołnierze z orszaku króla zbliżają się do umierającego. / FASTOLF / zastępując im drogę / Precz stąd! Szanujcie zwłoki bohatera, Przed którym w życiu drżeliście nikczemnie! FILIP Co widzę? Talbot! FASTOLF Oddal się, Filipie! Niech zgonu męża wzrok zdrajcy nie brudzi! / Talbot wlepia wzrok w Filipa i kona. / DUNOIS Toż ten, tak ufny w męstwie i dowcipie, Że za nic ważył i Boga, i ludzi? Straszny Talbocie, jak ci teraz mało Ziemi potrzeba! A dziś jeszcze rano Francyji całej nie dosyć się zdało! / do króla / Teraz cię królem witać mogę śmiało, Bo szczęście zawsze groziło odmianą, Póki duch żywy poruszał to ciało. KAROL / przyjrzawszy się milcząco zmarłemu / Nie my, moc wyższa zmogła cię, rycerzu! Na ziemi Franków, jak na swym puklerzu, Coś i konając, nie chciał puścić z dłoni, Ległeś, byś spoczął! I ona cię przyjmie Do swego łona. Tu, gdzie kres twej broni, Tu grób ci wzniesiem, a samo twe imię, Sam ten grób, w środku państw naszych dzierżawy, Stanie za pomnik twych czynów i sławy. / żołnierze podnoszą trupa i wynoszą go. / FASTOLF / oddając miecz / Przyjm, panie! Jestem twym jeńcem. KAROL / oddając mu miecz / Nie, wcale! Świętą powinność umiem czcić i w wojnie. Idźcie i wierni wodza swego chwale, Cześć mu ostatnią oddajcie spokojnie! Ty, du Chatelu, śpiesz, nie tracąc chwili, Śpiesz do Agnieszki! Uspokój jej trwogę! Powiedz, że żyjem, żeśmy zwyciężyli, Że ją w Reims czekam. Ty jej wskażesz drogę. / du Chatel odchodzi. / SCENA VIII / Ciż i La Hire / DUNOIS Gdzież jest Dziewica? LA HIRE Właśnie pytać chciałem. Przy tobie była wpośród bitwy pola. DUNOIS W twojej ją straży zostawić mniemałem, Gdym z jazdą poszedł na obronę króla. FILIP Przed chwilą jeszcze śród zastępów wroga Widziałem z dala jej chorągiew białą! DUNOIS Biada nam! Gdzież jest? Jakaś myśl złowroga Trwoży mię o nią; drżę, by nazbyt śmiało Nie wpadła w tłumy, gdy nikt nie był przy niej. KAROL Do broni! Śpieszmy na odsiecz zbawczyni! / odchodzą / SCENA IX / Inna, pusta okolica na placu bitwy. / / W oddaleniu widać wieże miasta Reims, oświecone słońcem. Rycerz w czarnej zbroi, ze spuszczoną przyłbicą. Joanna ściga go aż na przód sceny, gdzie on staje i czeka na nią. / JOANNA Ha, nędzny! Teraz doszłam twych podstępów! Chciałeś ocalić resztę twoich braci, Uwieść mię z dala od waszych zastępów. Lecz krew mi twoja tę zdradę zapłaci! CZARNY RYCERZ Po cóż mię ścigasz? Po coś tak, jak widzę, Zawzięta na mnie? JOANNA Bo cię nienawidzę. Bo jak noc piekieł, której nosisz barwę, Sama twa postać wściekłość budzi we mnie. Zedrzyj z twej twarzy tę szatańską larwę, Co cię mym oczom chce ukryć daremnie! Mów, ktoś jest? Gdybym nie widziała w boju, Jak tuż przede mną, choć nie moim grotem, Legł mężny Talbot, z postaci i stroju Mogłabym wnosić, żeś ty jest Talbotem. CZARNY RYCERZ Nicże ci wewnątrz nie mówi głos ducha? JOANNA Ha, skąd wiesz o tem, że mi złem zagraża? Lecz duch mój tylko głosu Boga słucha! Groźba złych duchów czystych nie przeraża. CZARNY RYCERZ Joanno, słuchaj! Duch ci prawdę wróży: Oto Reims! Nie wchodź! Złóż oręż przed bramą! Szczęście nikomu do końca nie służy; Puść je od siebie, nim odbiegnie samo! JOANNA I któż ty jesteś, co mi na pół drogi Radzisz opuścić nieskończone dzieło? Mnież to rozumiesz zachwiać widmem trwogi, Mnie, którą niebo swem mestwem natchnęło? CZARNY RYCERZ Siła się tobie nie oprze człowiecza, Lecz jest moc wyższa, co i tobą władnie. JOANNA Żadna, prócz boskiej! I nie złożę miecza, Aż tron Lankastra w proch się nie rozpadnie! CZARNY RYCERZ Złóż broń, powtarzam, ostrzegam raz jeszcze! Nie wchodź do miasta! JOANNA Milcz, widmo piekielne! Mów, kto ci natchnął te groźby złowieszcze? Mów lub giń! / Podnosi miecz jak do cięcia. / CZARNY RYCERZ / dotykając ręką Joannę, która staje nieruchoma / Zabij to, co jest śmiertelne! / Nagła ciemność — uderzenie piorunu — Rycerz znika. / JOANNA / początkowo zdumiona, wraca niebawem do siebie / To nie był człowiek! Zwodna mara piekła Wyszła z przepaści, by mi zachwiać serce, Bym się mej świętej powinności zrzekła! Lecz mnież to, Boga mojego rycerce, Mnież to wszechmocnej nie ufać potędze? O, niech się cała moc piekieł sprzysięże, Pan mój jest ze mną! Wierna mej przysiędze W Nim ufać będę i przezeń zwyciężę! / Chce odchodzić. / SCENA X / Lionel i Joanna / LIONEL / wchodząc / Przeklęta, broń się! Bo jedno z nas obu Zginąć tu musi. Krew tysiąca braci, Szlachetny Talbot z przedwczesnego grobu Woła o pomstę; miecz ci mój odpłaci! I byś wiedziała, zwodzicielko podła, Że mię nie splątasz w guseł twoich matni: Jam jest Lionel, wojska wódz ostatni! Walcz i klnij chwilę, co cię ze mną zwiodła! / naciera na nią — po krótkiej chwili Joanna wytrąca mu miecz z ręki / Niewierne szczęście! / Pasuje się z nią. / JOANNA / porywa go z tyłu za pióropusz hełmu i zdziera mu hełm z głowy tak, że twarz jego odsłania, prawą ręką podnosi miecz jak do ciosu / Miej więc, czegoś żądał! / W tej chwili spogląda mu w oczy; wzrok jego mięsza ją nagle i jakby przeraża. Staje nieporuszona i powoli opuszcza rękę. / LIONEL Uderz, przeklęta! Próżno będziesz czekać! Nie przyjdzie nigdy dzień, co by oglądał Pokorę moją. Uderz! / Joanna daje mu znak ręką, aby się oddalił / Mam uciekać? Przed tobą? Nigdy! Stokroć umrzeć raczej! JOANNA / z odwróconą twarzą / Nie chcę pamiętać, żeś był w mojej mocy. LIONEL Nie! Gardzę tobą! Nie chcę twej pomocy! JOANNA Zabij mię, a uciekaj! LIONEL Cóż to znaczy? JOANNA / zakrywając twarz rękoma / Biada mi! LIONEL / zbliżając się do niej / Mówią, że każdego jeńca Zabijać zwykłaś. Czemuż mnie jednego Ocalasz? JOANNA / w gwałtownem poruszeniu podnosi miecz, ale, spojrzawszy mu w oczy, znowu go opuszcza / Boże, wspieraj mię! LIONEL Jakiego Śmiesz wzywać Boga? Nasz Bóg nie uświęca Czarów piekielnych! JOANNA / w najgwałtowniejszem przerażeniu / Cóżem uczyniła!… Ślub mój złamany!… / Załamuje ręce z rozpaczą. / LIONEL / spoglądając na nią z politowaniem i zbliżając się do niej / Co się dzieje ze mną? — Ty płaczesz! Jakaś niepojęta siła Gniew mój rozbraja! Czuję, że daremno Chcę nienawidzić! Ktoś ty, tajemnicza? JOANNA Uciekaj!… LIONEL Piękność twojego oblicza Chwyta mi serce. Chcę cię zbawić, muszę!… Pójdź ze mną! Zerwij piekielne sojusze!… Rzuć ten miecz! JOANNA / z przerażeniem / Ja mam iść z tobą? LIONEL Czas drogi! Nie trać go! Idźmy! pokazuje rękojeść swego miecza Na to znamię krzyża Zaklinam, każę: rzuć ten miecz złowrogi! Idźmy! / Porywa ją za rękę. / JOANNA Co widzę? Dunois się zbliża! Uchodź, nieszczęsny! Czuję, że twej zguby Przeżyć nie zdołam. LIONEL Jestżem ci więc luby? JOANNA Święci niebiescy! LIONEL Spotkamyż się jeszcze? JOANNA Nie! Nigdy, nigdy! LIONEL Spotkamy się! — Ręczę. Przeczucia serca nie mylą mię wieszcze. Twój miecz na zakład! / Wydziera jej miecz. / JOANNA Co czynisz, szaleńcze! LIONEL Kocham cię! Ufaj rycerskiemu słowu: Będę cię szukał, spotkamy się znowu!… / Odchodzi. / SCENA XI / La Hire, Dunois i Joanna / LA HIRE To ona! Żyje! DUNOIS Wszędzie cię szukamy. LA HIRE / patrząc w stronę, gdzie odszedł Lionel / Któż to uchodzi? Ha, znam go z daleka, To jest Lionel! DUNOIS Mniejsza, niech ucieka! Zwycięstwo nasze! Reims otwiera bramy. Lud cały tłumnie z radości wyrazem Spotyka króla! Pójdź z nami, Joanno! LA HIRE Cóż to jest? Przebóg! Dziewica jest ranną! Krew jej upływa! JOANNA Oby z życiem razem! / Upada zemdlona na ręce La Hira. / AKT CZWARTY / Wspaniale ozdobiona sala; kolumny otoczone girlandami. Za sceną słychać oboje i flety. / SCENA I JOANNA / sama / Umilkł szczęk broni, przeszła groza wojny, Po krwawych znojach wraca pokój miły. Do świątyń Pańskich lud tłoczy się strojny. Ganki i ołtarz kwieciem się okryły. Wszędzie wesołość albo wczas spokojny Nęcą po mieście lud z dala przybyły; Reims nie ogarnie niezliczonych gości Na wielkie święto chwały i radości. A wszystkie serca jednem czuciem gorą, A z wszystkich oczu bije blask wesela. Co gniew i zemsta dzieliły przed porą, Razem dziś szczęście i radość podziela. Frank, co drżał tylko i cierpiał z pokorą, Olbrzymem wzniósł się nad nieprzyjaciela. Francyja, krusząc pęta swej niewoli, Wita na tronie potomka swych króli! A ja! Ja jedna! Ja, com to zdziałała! Mnie jednej szczęście tych wszystkich nie wzrusza! Moc potężniejsza serce mi wyrwała, W obozie wrogów uwięzła ma dusza! W proch mię poniża dawana mi chwała, Hołdem jej zgryzot jątrzy się katusza. Stronię od braci, uciekam z ich koła, By ukryć rozpacz i wstyd mego czoła! Kto? Ja? W piersi mej dziewiczej Nosić obraz męża? Ja?… Światłoż łaski tajemniczej W ziemskiem czuciu zgasnąć ma? Ja, ludu mego pasterka, Ja, Boga mego rycerka, Ja — goreć miłością wroga?… I nie ściągnęż niebios gromu? I nie spłonęż ogniem sromu, Przed okiem ludzi i Boga? / muzyka przechodzi z wolna w miękką, rzewną melodię / Biada! Biada! Co za tony! Dźwięk ich, czuję, urzekł mnie. W każdym, zda się, ulubiony Głos z wiatrami ku mnie tchnie! Oby mnie porwał szał wojny człowieczej! Oby usłyszeć świst strzał i szczęk mieczy! śród nich by może na nowo ożyła Duszy mej siła! Lecz te dźwięki! Lecz te nuty! Myśl ich echem tylko brzmi. Dusza mdleje od tęsknoty, Serce taje w żalu łzy! / po pauzie z żywością / Miałażem zabić? Mogłażem go zabić, Widząc te oczy, ten wyraz oblicza?… O, wprzód bym na się cios wolała zwabić! Zbrodniąż jest ludzkość i litość dziewicza? Ha, ludzkość, litość! Czuła żeś je wprzódy, Gdy cię posłano nieść mord na morderce? Czuła żeś litość, gdy Walijczyk młody Błagał cię o nią? Milcz, milcz, podłe serce! Nie kłam przed Bogiem! On zna prawdy skrytość. Nie kłam nikczemnie! To nie była litość!… Na cóż mi było patrzeć w jego lice? Bóg chce mieć ślepe woli swej narzędzia. Jam śmiała spojrzeć! Przeklęte źrenice! Z ojca i stróża został tylko sędzia! / głos fletów odzywa się znowu. — Joanna pogrąża się w smutną zadumę / Obym cię nigdy, lasko pastusza, Nie zamieniła na miecz wojowniczy! Czemuż cię, czemu prosta moja dusza Słuchać musiała, dębie tajemniczy?! Królowo Niebios, oby twój przeczysty Nigdy przede mną nie zjawił się blask! Odbierz go, odbierz twój wieniec gwiaździsty! Jam jest grzesznica, niegodna twych łask. Jam widziała śmiertelnemi Chwałę niebios oczyma; Przecież cel mój jest na ziemi, W niebie dla mnie go nie ma! Ciężkie, ciężkie powołanie, O Wszechmocny, na mnieś włożył! Jaż zatwardzić jestem w stanie Serce, któreś tkliwem stworzył? Chcesz okazać moc twą światu, Masz twe duchy, masz anioły! Ich z twej chwały majestatu Na śmiertelne ślij padoły! Im zleć woli twojej czyny! Im, wybranym, co bez winy, Co bez serca, nieskalani, Nieśmiertelni, niezachwiani Ziemską trwogą, ni rozpaczą, Ani czują, ani płaczą! Nie dziewicy, nie pasterce, Kładź ten ciężar na jej serce! Co mi do losów, krajów i króli? Co mi do ludów niezgody? Swobodna, rada z ubogiej doli, Wesoło pasłam me trzody. Tyś mię wyrwał spod mej strzechy Ty na krwawy popchnął bój! Mojeż za to będą grzechy?… Ach, to nie był wybór mój! SCENA II / Agnieszka Sorel i Joanna / AGNIESZKA / wbiega w najwyższem poruszeniu i, postrzegając Joannę, rzuca się jej na szyję; lecz nagle cofa się i upada na kolana przed nią / Nie, nie tak! W prochu… JOANNA / usiłując ją podnieść / Co czynisz? AGNIESZKA Wesele, Zbytek wesela przepełnił mą duszę. Szukam cię; z Bogiem podzielić je muszę, Niewidomego czczę w tobie, aniele! Pójdź, skończ twe dzieło, ty, sprawczyni cudu! Król, pan mój, Karol, śród swych parów koła, Wodzowie, wojsko, tłum radosny ludu Czekają na cię, by iść do kościoła. Ja to widziałam! Ja słyszałam z dala Okrzyk tryumfu narodu i miasta! O, zbytek szczęścia tłoczy mię, przywala!… Ratuj mię, wspieraj, bom słaba niewiasta. / Joanna podnosi ją z wolna w milczeniu — Agnieszka wpatruje się w nią i po chwili / Aleś ty smutna? Szczęścia, coś nam dała, Nie dzielisz sama? Nie dziw! Twoja dusza, Co nieśmiertelny blask niebios widziała, Ziemską się naszą radością nie wzrusza. / Joanna ujmuje ją gwałtownie za rękę, ale wnet ją znowu opuszcza / O, gdybyś chciała czuć sercem kobiety!… Lecz precz ten oręż! Precz hełm z twego czoła! Nie gardź słodszemi płci twojej zalety! Miłość się zbliżyć nie śmie i nie zdoła, Póki w twych ręku lśni miecz archanioła. JOANNA Czego chcesz po mnie? AGNIESZKA Złóż oręż i zbroję, Daj się miłości z twem sercem oswoić! Stań się niewiastą! JOANNA Ja mam się rozbroić? Teraz? O, wiedź mię na mordy i boje! Na groty wrogów! Tam ja się rozbroję, Tam! Ale teraz! Murem, nie żelazem, Kryć mi się od was… i od siebie razem! AGNIESZKA Dunois kocha ciebie. Ach, czyż szczera Miłość serc takich ma goreć daremnie? Pięknie jest zyskać miłość bohatera, Lecz piękniej stokroć kochać go wzajemnie! / Joanna odwraca się ze wstrętem / Wzdrygasz się? Cóż to? Miałażbyś się brzydzić Hołdem rycerza? Nie! Możesz odrzucić, Możesz nie kochać: lecz go nienawidzić!… Nie! Nigdy, nigdy! Nienawiść ocucić Może ten tylko, co nam chce wydzierać Cel uczuć naszych. Ty go jeszcze nie masz, Lecz w najgodniejszych, chciej, możesz wybierać! JOANNA Żałuj mię! Jestem biedniejsza, niż mniemasz. AGNIESZKA Ty? I cóż jeszcze braknie szczęściu twemu? Stargałaś kraju niewolnicze pęta, Król przez cię stoi zwycięzcą śród Remu, Tyś jest boginią twej ojczyzny, święta! Milion serc dla cię jednem czuciem płonie. Król w całym blasku swego majestatu Nie jest tak wielkim jak ty, której skronie Bóg opromienił swą łaską tajemną! JOANNA Milcz! Dość! O ziemio, rozstąp się pode mną! AGNIESZKA Joanno! Przebóg! Cóż ta rozpacz dzika Znaczy w twych ustach? Ach, komuż z nas, komu Czuć dzisiaj radość, gdy cię żal przenika? Mnie to, mnie trzeba płonąć ogniem sromu. Mnie, com przy tobie tak niska i mała, Że nie śmiem spojrzeć do twej wysokości! Bo znaj mą słabość! Nie ojczyzny chwała, Nie szczęście braci, nie tryumf jedności, Nie to, nie, wzrusza duszę moją biedną! Nim tylko jednym i sobą zajęta, We wszystkiem widzi, czuje tylko jedno: On pan tych ludów, on cel tego święta! Jemu koronę i laurowy wianek Zesłało niebo! On mój, mój kochanek! JOANNA O, tyś szczęśliwa! Szczęśliwa dziewico! Kochasz, gdzie wszystko kocha razem z tobą. Miłość twa nie drży przed ludzką źrenicą, Ona ci szczęściem i razem ozdobą. Słyszysz ten okrzyk, to radości echo, One bolesnym nie rażą cię wstrętem. Pociecha braci jest twoją pociechą, Święto narodu jest twych uczuć świętem. We wszystkiem tylko masz nowe ogniwo Szczęścia twojego z ojczyzną szczęśliwą; A on, najwyższy, jak słońce na niebie, Świecąc dla wszystkich, kocha tylko ciebie! AGNIESZKA / rzucając się jej na szyję / Joanno, jam się myliła! Ty czujesz, Ty znasz, co miłość! Ty mnie tak pojmujesz! Wszystkieś tajniki mej duszy przenikła. Dotąd cię tylko czcić byłam nawykła, Teraz cię kocham! O, gdybyż wzajemnie! JOANNA / wyrywając się jej z objęć / Odstąp, nieszczęsna! Uciekaj ode mnie! Chroń się zabójczej tchu mego zarazy, Idź, bądź szczęśliwa! AGNIESZKA Dziwne twe wyrazy! Badać ich nie śmie dusza, czcią przejęta. Aleś ty dla mnie zawsze niepojęta! Nie dziw! Któż z ludzi zrozumie lub zgadnie, Co w duszy świętych ukrywa się na dnie? JOANNA Świętych? Niebaczna! Tyś czysta, tyś święta! Gdybyś zajrzała w otchłań mego serca, Każdy twój wyraz zdałby się bluźnierca! SCENA III / Też, Dunois, du Chatel i La Hire (z chorągwią Joanny) / DUNOIS Szukamy ciebie, Joanno! Król żąda, Byś pierwsza przed nim święte niosła znamię, Bo, jak sam czuje, chce, niech świat ogląda, Że twoje tylko zbawiło go ramię. LA HIRE Oto chorągiew! Śpiesz, bo chwila droga! JOANNA Ja iść przed królem? Ja ją nieść?… DUNOIS Któż inny Śmiałby się mniemać, że jest dość niewinny, By miał tknąć znamię posłanniczki Boga? Tyś z niem do zwycięstw przodkowała w boju, Ty nam wskaż drogę szczęścia i pokoju! / La Hire chce jej podać chorągiew — Joanna odwraca się z drżeniem. / JOANNA Precz z nią! Precz! LA HIRE Cóż to? Czyż ci nie znajomy Sztandar twój własny! Obraz Matki Bożej? / Rozwija chorągiew. / JOANNA / poglądając z przerażeniem na nią / Ach, tak! To Ona! Patrzcie, jak się sroży! Jak z ócz jej biją płomieniste gromy! AGNIESZKA Co ci jest? Przebóg! Urojeń mamidło. Czcza jakaś mara obłąkała ciebie. Patrz, wszak to tylko ziemskie malowidło, Sama Najświętsza z aniołami w niebie! JOANNA Przyszła żeś znowu, by gromić grzesznicę? Karz, karz! Jam winna! Jam cierpieć gotowa! Ale te gniewu twego błyskawice… Któż je wytrzyma? DUNOIS Przebóg! Co za mowa! LA HIRE / zdziwiony do du Chatela / Cóż sądzisz o tem? DU CHATEL Nie śmiem rzec, co myślę, Lecz nie od dzisiaj już mię ta myśl trwoży. DUNOIS Jaka myśl? DU CHATEL Sam jej nie chcę badać ściśle. Bóg daj, niech tylko król koronę włoży! LA HIRE Jak to? Czyż powiew tajemniczej trwogi Z sztandaru twego i ciebie pochłania? O, niechaj przed nim drżą Francyji wrogi! Nam on jest zawsze godłem zmartwychwstania! JOANNA Tak! Prawdę mówisz! Tak! Niechaj drżą wrogi! / słychać marsz koronacyjny za sceną / DUNOIS Bierz więc chorągiew! Śpiesz, bo czas jest drogi! / Zmuszają ją do wzięcia chorągwi — Joanna porywa ją na koniec z gwałtownością i odchodzi; wszyscy za nią. / SCENA IV / Otwarty plac przed kościołem katedralnym. / / Tłum ludu zapełnia głąb sceny; ze środka jego wychodzą Bertrand, Stefan i Klaudian. Słychać z daleka muzykę koronacyjnego marszu. / BERTRAND Słyszycie granie? To oni! Już blisko! Pójdźmy pod kościół! Tam najlepiej z boku Będziemy widzieć całe widowisko. STEFAN Gdzie tam! Nie sposób przecisnąć się w tłoku! Zostańmy lepiej, gdzie stoim; toć przecie I stąd coś ujrzym. KLAUDIAN Jak żyję na świecie, Nigdym nie widział tyle razem ludu. BERTRAND Cóż za dziw? Któż by nie chciał widzieć cudu, Nie święcić święta narodowej sławy? A rzecz też słuszna, aby król nasz prawy Nie mniejszy przecież miał orszak, niżeli, Co go w Saint-Denis królem zrobić chcieli; I by mu każdy, w czyich piersiach bije Serce francuskie, krzyknął dziś: „Niech żyje!”. SCENA V / Ciż, Anna i Aniela (podchodzą do nich) / ANIELA Ach, moja Anno, będziem ją widziały! Serce me, czuję, to raz drży, to skacze. ANNA Ujrzym ją w blasku wielkości i chwały! ANIELA Wiesz ty co, siostro? Póki nie zobaczę, Nie mogę jakoś wierzyć w sobie szczerze, Żeby ta, którą cały świat ogłasza, Której słuchają sam król i rycerze, Żeby to była ona, siostra nasza! / Marsz słychać coraz bliżej. / ANNA Wątpisz? Za chwilę obaczymy same. BERTRAND Już idą! Przeszli tryumfalną bramę! SCENA VI / Muzycy z obojami i fletami idą na czele orszaku. — Za nimi dzieci, ubrane biało, z palmami w ręku. — Za niemi dwaj heroldowie. — Dalej poczet halabardzistów. — Członkowie magistratu w uroczystych togach. — Dwaj marszałkowie z laskami w ręku. — Książę burgundzki, niosąc miecz koronacyjny. — Dunois z berłem. — Inni dygnitarze z koroną, jabłkiem i laską sądową, inni z ofiarnemi darami. — Za nimi rycerze ze swojemi godłami. — Chłopcy chóralni z kadzielnicami. — Dwaj biskupi ze świętą ampułką. — Arcybiskup z krucyfiksem w ręku. — Za nim Joanna z chorągwią; idzie z wolna niepewnym krokiem ze spuszczoną głową, siostry na jej widok dają sobie nawzajem znaki radości i podziwienia. — Za nią król pod baldachimem, niesionym przez czterech baronów. — Dalej dworzanie i żołnierze zamykający orszak. — Po wejściu pochodu do kościoła muzyka ustaje. / SCENA VII / Anna, Aniela, Klaudian, Stefan i Bertrand / ANNA Widziałeś siostrę? KLAUDIAN Ta, co szła we zbroi? Z chorągwią w ręku? ANNA Tak jest, tak! To ona! Nie myśli pewno, że ją widzą swoi. ANIELA Ależ, mój Boże, jaka zamyślona! Jak cała drżąca! Jakby czuła trwogę. Widząc ją, nawet cieszyć się nie mogę. ANNA Kto by mógł myśleć, znając ją w Dom-Remy, Gdy za trzodami chodziła po polu, Że ją tak ujrzym oczyma naszemi, W takiej świetności i pierwszą po królu? ANIELA Pamiętasz przecie, co się ojcu śniło, Że w Reims jej będziem kłaniać się w kościele. Toż Reims, to kościół… Wszystko się spełniło! Lecz w śnie tym było i złych marzeń wiele. Ach, strach mię o nią, że jest tak wysoko! BERTRAND Cóż tu stoimy? Trzeba wejść do środka, Widzieć, jak króla w purpurę obloką. ANNA Tam może łatwiej dojrzy nas lub spotka. ANIELA Darmo! Tłok taki! Ludzi jak w mrowisku! Wracajmy raczej! Wszak żeśmy widziały Siostrę, dość na tem. ANNA Jak to? Bez uścisku? Bez powitania? ANIELA Czyż będziemy śmiały Zbliżyć się do niej w tej prostej odzieży? Ach, nie! Już ona do nas nie należy. Miejsce jej teraz z królmi i panami! Któż my jesteśmy, by się równać do niej? Obcą nam była, będąc jeszcze z nami. ANNA Myślisz, że wzgardzi, że się nas zapłoni? BERTRAND Wzgardzić?… Król królem, a nikim nie gardzi, Wita się z każdym, a onaż tem bardziej!… Bo niechaj będzie, jak chce, wywyższona, Król przecież zawsze jest wyższy jak ona. / Z głębi kościoła słychać huk trąb i kotłów. / KLAUDIAN Ależ się śpieszmy, bo już późno będzie, A żal byłoby nie być na obrzędzie. / Oddalają się w głąb sceny i gubią się w tłumie. / SCENA VIII / Teobald wchodzi, ubrany czarno. — Rajmund idzie za nim i chce go zatrzymać. / RAJMUND Nie idź tam, ojcze! Zostańmy na boku, Trudno ci będzie między taką rzeszą. Albo wracajmy! Z twoim smutkiem w oku Co tu masz czynić, gdzie się wszyscy cieszą? TEOBALD Widziałeś moje nieszczęśliwe dziecię? Czy uważałeś? RAJMUND Dość o tem! TEOBALD O biada! Czy uważałeś? Czy widziałeś przecie, Jak drżała, idąc? Jak smutna, jak blada? Nieszczęsna! Czuje sama, czego warta. Lecz jeszcze pora! Ratować ją muszę. / Chce iść. / RAJMUND Stój! Co chcesz czynić? TEOBALD Skruszyć jarzmo czarta, Gwałtem do Boga nawrócić jej duszę! Strącić ją z szczytu wielkości i grzechu, Której swe wieczne szczęście poświęciła!… RAJMUND Ach, ojcze, bój się zbytniego pośpiechu! TEOBALD Mniejsza o ciało, byle dusza żyła! / Joanna wybiega z kościoła bez chorągwi. Lud ciśnie się ku niej; klękają przed nią, całują jej szaty; natłok zatrzymuje ją w głębi sceny. / TEOBALD To ona! Patrzaj, ucieka z kościoła! Trwoga ją wnętrzna z świętych miejsc wygania. Patrz, jaka blada! Trąba archanioła Brzmi już w jej duszy na sąd zmartwychwstania! RAJMUND Bądź zdrów, okrutny! Idziesz krzywo świadczyć. Żal twój ma za nic przyjaciela słowo. Bądź zdrów! Ach, na toż miałem ją zobaczyć, Abym czuł tylko, że tracę na nowo! / Odchodzi. / / Teobald odchodzi w przeciwną stronę sceny. / SCENA IX / Joanna, lud, potem Anna i Aniela / JOANNA / wydziera się z tłumu i postępuje szybko na przód sceny / Nie mogłam zostać! Nie! Organ mię głuszy, Jak huk piorunów; kościół zda się cały Wali się na mnie; piekło w mojej duszy! O, nie mnie teraz nieść mój sztandar biały! Tam na ołtarzu oddałam go Bogu… Tu jakoś lepiej! Tu oddychać mogę; Tu śmielej!… O nie! Nie myśleć o wrogu, Nie! Pragnę tylko uspokoić trwogę. Czy mi się zdało? Czy przed chwilą w tłoku Widziałem siostry? Byłoż to w istocie? Czy tylko widmo, pożądane oku, Przyszło urągać czy ulżyć tęsknocie? Ach, tak, tak! Po co łudzić się daremnie? One daleko, daleko ode mnie! Jak moje szczęście, moja młodość ranna!… / Anna i Aniela wchodzą. / ANNA / do Anieli / Patrz, patrz, to ona! ANIELA / biegnąc ku Joannie / To nasza Joanna! JOANNA To wy! O siostry, o najmilsze moje! Więc to nie mara? Nie! Sen mię nie łudzi! O, co za rozkosz spotkać serca swoje Śród tej pustyni nieznajomych ludzi! ANNA A co, Anielo? Czy się nas wyrzeka? Czy gardzi nami? JOANNA I wy z tak daleka Przyszłyście do mnie, com was opuściła? ANIELA Boska w tem wola, a nie twoja była. ANNA Sława dzieł twoich napełnia świat cały, Bóg cię uczynił swoich łask obrazem; I myśmy przyszły widzieć blask twej chwały, I to nie same! JOANNA / prędko / Co? Ojciec jest razem? Gdzież on? Gdzie, mówcie! ANNA Nie, ojca tu nie ma. JOANNA Nie ma? Dlaczego? Czy może trwa w gniewie? Nie chce mię widzieć przed swemi oczyma? Może złorzeczy? ANIELA O nie! Lecz on nie wie, Że tu jesteśmy. JOANNA Nie wie? Cóż to znaczy? Wy się mięszacie? Gdzież on jest? Dla Boga! Mówcie, czy żyje? … ANNA Żyje i przebaczy Wszystko! Lecz odkąd poszłaś, siostro droga, Ojciec nasz… ANIELA / dając znak, aby milczała / Anno! ANNA Stał się więcej jeszcze Smutnym niż dawniej. JOANNA Smutnym z winy mojej! ANIELA Znasz ojca umysł i myśli złowieszcze: Los go twój trwoży. Lecz się uspokoi, Gdy mu powiemy, że jesteś szczęśliwa. ANNA Bo wszakże jesteś? Na czemże ci zbywa? JOANNA O tak! Na niczem! Niczego nie żądam, Kiedy was widzę, gdy z ust waszych słyszę, Że mię kochacie, i, zda się, oglądam Nasze rozkoszne, rodzinne zacisze, Gdzie w cieniu ojca i waszej opieki, Chodząc za trzodą po zielonym gaju, Byłam szczęśliwa, szczęśliwa, jak w raju, I jak już nigdy nie będę na wieki! / Ukrywa twarz na piersiach Anieli, Stefan, Klaudian i Bertrand wchodzą i z nieśmiałością zatrzymują się z daleka. / ANNA Chodźcie tu, chodźcie! Wszystko się spełniło! Siostra nie dumna, nie ma nas za cudze. / Ci zbliżają się i chcą podać jej rękę; Joanna wpatruje się w nich bystro i wpada w głębokie zamyślenie. / JOANNA Gdzież to ja jestem? Czyż to wszystko było Snem tylko marnym? A teraz się budzę? O, tak, tak! Pewnie! Musiałam, jak nieraz, Zasnąć pod drzewem i marzyć… a teraz!… Lecz mówcież, mówcie! Jesteśmyż w Dom-Remy? Wasże to widzę przed oczyma memi? Czyż więc te króle, te mordy, te boje, Były snem tylko? Ach, bo myśli moje Dziwnie splątane! Nic nie wiem, nie pomnę… Dąb ten mię urzekł! Gdzież są te ogromne Wojska? Te tłumy radosnego ludu? Byłoż to wszystko dziełem snu, czy cudu? Mnież to mówiono, że Francyję zbawię?… ANIELA Tak! I zbawiłaś, zbawiłaś na jawie! Przed tobą pierzchli jej nieprzyjaciele. To jest Reims — patrzaj! Król jest w tym kościele. Król, co przez ciebie posiadł państwo swoje! To nie sen, siostro! Patrz, widzisz swą zbroję! / Joanna chwyta się ręką za piersi, przychodzi do przytomności i wzdryga się z przerażeniem. / BERTRAND Jam ci hełm przyniósł. Pamiętasz to przecie? ANNA Nie dziw, że wszystko snem być ci się zdaje. Bo, co przez ciebie Bóg zdziałał na świecie, Ludzkim rozumem pojąć się nie daje. JOANNA / prędko / Idźmy stąd, idźmy! Uciekajmy razem! ANIELA Ty chcesz iść z nami? JOANNA Ach, ci obcy ludzie Czcią swoją dla mnie gorzej niż żelazem Rażą me serce: hołd niosą ułudzie! Ale wy moi! Wy mię lepiej znacie! Wyście mię znali jako słabe dziecię, Jako pasterkę w niskiej, wiejskiej chacie! Wy mię kochacie, ale nie wielbicie! ANNA Maszże dość serca rzucić taką chwałę? JOANNA O, precz ode mnie, precz te blaski liche! Wam chcę poświęcić życie moje całe, Służyć, jak sługa, by odkupić pychę, Co się tak bardzo na nas wynieść chciała. / słychać trąby / SCENA X / Król wychodzi z kościoła w ubiorze koronacyjnym, Agnieszka Sorel, Arcybiskup, Filip, Dunois, La Hire, du Chatel, rycerze, dworzanie, lud / OKRZYKI LUDU Niech żyje Karol siódmy! Chwała! Chwała! / Trąby i kotły — na znak króla heroldowie, podnosząc laski, nakazują milczenie. / KAROL Dzięki, mój ludu! Dzięki ci! Korona, Którą Bóg dzisiaj dał na skronie nasze, Twoim jest znojem i krwią okupiona, Lecz ja ją wieńcem oliwnym opaszę! Dzięki tym wszystkim, co praw jej bronili, A wrogom łaska i krzywd zapomnienie! Bóg nam przebaczył i nasze w tej chwili Pierwsze niech będzie słowo: przebaczenie! LUD Niech żyje Karol łaskawy! Niech żyje! KAROL Przez łaskę tylko bożą, a nie czyją, Wszyscy królowie, poprzednicy moi, Tron swój dzierżyli, lecz jam z Jego dłoni Wziął go widoczniej. Patrzcie! Oto stoi Zesłanka niebios! Jej to dziełem broni Zwycięstwo nasze, jej syn waszych króli Winien swe berło; ona z pęt niewoli Lud swój wywiodła; jej więc przed wszystkiemi Cześć naszą dajmy i odtąd w modlitwach, Obok świętego patrona tej ziemi, Kładźmy jej imię w pokoju i bitwach I ołtarz dla niej zbudujmy w świątyni! LUD Chwała Dziewicy! Cześć, chwała zbawczyni! KAROL / do Joanny / Jeśliś ty ze krwi i z ciała, Dziewico, Mów, jakich darów, jakiej żądasz łaski? Największa, małą stanie się dla ciebie. Lecz, jeśli twoja ojczyzna jest w niebie, Jeżeli tylko przed ludzką źrenicą Ukrywasz w ciele archanielskie blaski, Zjaw się, czem jesteś! Bo, nie mogąc dociec Natury twojej, chwiejem się i trwożym. Zjaw się! — A w prochu przed posłańcem bożym Padniem na twarze. / Ogólne milczenie — wszystkich oczy zwrócone na Joannę. / JOANNA / spostrzegając Teobalda / Nieba! To mój ojciec! SCENA XI / Ciż i Teobald (wychodzi z tłumu i zatrzymuje się naprzeciw Joanny) / WIELE GŁOSÓW Jej ojciec! TEOBALD Tak jest! Ojciec nieszczęśliwy, Najnieszczęśliwszy, jaki był na świecie! Ojciec, któremu sąd Boga straszliwy Każe oskarżać swe najmilsze dziecię! FILIP Ha! Cóż to? DU CHATEL Tu się wyda tajemnica. TEOBALD / do króla / Zwiedziony królu! Zaślepiony ludu! Myślisz, że boska dźwiga cię prawica? Nie! Jest to dzieło czarta, a nie cudu!… / wszyscy cofają się z przestrachem / DUNOIS On jest szalony! TEOBALD Nie! Wyście szaleni! Wy, co myślicie, że Bóg majestatu Dla lichej dziewki prawa swoje zmieni, Że przez jej pychę objawi się światu!… Ale obaczym, czy kuglarka podła Będzie się ważyć wobec ojca swego! / do Joanny / W Imię Najświętsze w Trójcy Jedynego Pytam cię: jest żeś święta i niewinna? / Przerażenie i cisza powszechna — wszystkich oczy zwrócone na Joannę, która stoi nieporuszona. / AGNIESZKA O, nieba! Milczy! TEOBALD Bo milczeć powinna, Bo milczeć musi przed strasznem imieniem, Przed którem nawet drżą otchłanie piekła. Ona natchniona! Pod przeklętym cieniem Drzewa druidów, gdzie krew ludzka ciekła, Gdzie moc swą dotąd szerzy duch piekielny, Tam z nim bezbożne zawarła przymierze I całą wieczność duszy nieśmiertelnej Za czczy blask świata oddała w ofierze. FILIP Dziwna rzecz wprawdzie! Lecz ojciec dziecięcia Świadom najlepiej, trudno nie dać wiary. DUNOIS Co? Wierzyć w gminu szalone pojęcia, W zabobonnika chorowite mary?… AGNIESZKA / do Joanny / O, mów, mów! Przerwij to straszne milczenie! My ci wierzymy, my ufamy w tobie, Ale rzecz słowo! Zbij czcze oskarżenie! Winnaś to Bogu, królowi i sobie. / Joanna stoi nieporuszona — Agnieszka oddala się od niej z przestrachem. / LA HIRE Strach ją oniemił. Bo i kogoż z ludzi Na taką skargę przestrach nie ogarnie? / zbliża się do niej / Ale, Joanno, niech się duch twój zbudzi! Jest w niewinności moc, na którą marnie Wszystkie swe jady wywrze potwarz wściekła. Ufaj jej, przemów! I w szlachetnym gniewie Skarć lud, co widział twe czyny, a nie wie, Kto je mógł zdziałać: duch z nieba czy z piekła? / Joanna stoi nieporuszona — La Hire odstępuje od niej ze zgrozą — poruszenie wzrasta. / DUNOIS Co są te szmery? Czego chce gromada? Ona niewinna! Na mą cześć rycerza Ja ręczą za nią! A kto nie dowierza, / rzucając rękawicę / Niech ją podniesie i niech mi fałsz zada! / Gwałtowne uderzenie piorunu; wszyscy stoją przerażeni. / TEOBALD Przez tego Boga, który grzmi na niebie, Mów, czyś niewinna, czyś z Boga natchnięta? Czy duch zwodziciel nie obłąkał ciebie? Milczysz, nieszczęsna! A więc bądź przeklęta! / Drugie, mocniejsze uderzenie piorunu — lud pierzcha na wszystkie strony. / FILIP Boże, ty naucz, co nam czynić trzeba! DU CHATEL / do króla / Pójdź! Pójdź stąd, królu! Ustąp woli nieba! ARCYBISKUP / do Joanny / Nie w imię Boga gniewu, lecz litości, Pytam cię, córko, co ci mówić broni; Uczucie winy czy gniew niewinności? Jeśliś niewinna, weź krzyż z mojej dłoni. / Joanna stoi nieporuszona — nowe gwałtowne uderzenie piorunu — Król, Agnieszka Sorel, Arcybiskup, Filip, La Hire i du Chatel odchodzą. / SCENA XII / Dunois i Joanna / DUNOIS Teraz tyś moją! Uwierzyłem w ciebie Od pierwszej chwili i dotychczas wierzę Więcej niż wszystkim tym znakom na niebie, Których się uląkł lud, król i rycerze. Nie! Tyś niewinna! Gniew krzywdzonej cnoty Zamknął twe usta; gardzisz sądem zgrai, Aniś jej mogła, bez wnętrznej sromoty, Objawiać świętość, co się w duszy tai. I oto wszyscy odbiegli nikczemnie, Lecz jam ci został; złóż twą ufność we mnie! Nie chcę słów nawet: jeden znak twej dłoni, Jedno spojrzenie — dość mi będzie na tem. Miecz cię mój tarczą przed światem zasłoni; Jak mię twój wybór zaszczyci przed światem. / Podaje jej rękę, Joanna odwraca się z drżeniem — Dunois patrzy na nią z przerażeniem. / SCENA XIII / Ciż i du Chatel, potem Rajmund / DU CHATEL / wracając / Słuchaj, Joanno d'Arc! Król ci dozwala Opuścić miasto wolno i bezpiecznie. Bez krzywd i zniewag. Idź więc i żyj z dala, Żyj tak, byś potem nie cierpiała wiecznie! Dunois! Ze mną! My wszyscy błagamy, Król każe, wracaj! Spełń niebios przestrogę. / Dunois budzi się nagle z zamyślania, spogląda jeszcze raz na Joannę i odchodzi z du Chatelem — Joanna zostaje sama — po chwili ukazuje się Rajmund i czas niejaki, stojąc z daleka, patrzy się na nią z cichą boleścią, na koniec zbliża się do niej i bierze ją za rękę. / RAJMUND Śpiesz stąd, śpiesz, póki otwarte są bramy. Ja idę z tobą, ja ci wskażę drogę. / W tej chwili Joanna okazuje pierwszy znak czucia, spogląda bystro na niego i wznosi oczy ku niebu; po czem porywa go silnie za rękę i odchodzą razem. / AKT PIĄTY / Dzika puszcza. / / W odległości widać chaty węglarzy — ciemność zupełna — burza, grzmoty i błyskawice — z daleka słychać strzelanie. / SCENA I / Węglarz i jego żona / WĘGLARZ Co za okropny szturm! Co za ulewa! Niebo się zdaje stopi w błyskawicach Lub spłynie z deszczem. Najsilniejsze drzewa, Nieporuszone w zwykłych nawałnicach, Gną się jak trzciny lub się kruszą w borze. Istny dzień sądny! A jednak, mój Boże, Że też ta walka żywiołów zawzięta Złości człowieczej złagodzić nie może! Słyszysz te z wiatru i gromów hałasem Strzały po strzałach! To ludzkie modlitwy! Obadwa wojska stoją tuż za lasem, I lada chwila przyjść musi do bitwy. ŻONA Boże, zmiłuj się! A już tak spokojne Były te strony; wróg był uciekł z pola. Cóż jest, że znowu śmie podnosić wojnę? WĘGLARZ Jest to, że znowu nie boi się króla. Wszystko jak z płatka szło nam przy Dziewicy, Było i szczęście, była i odwaga; Lecz jak w Reims naród zląkł się czarownicy, Wszystko znów na wspak; czart już nie pomaga, A król! Ha! prawda, że to się nie godzi Trzymać z szatanem! Jednak… ŻONA Ktoś nadchodzi! SCENA II / Ciż, Rajmund i Joanna / RAJMUND Widzę tu chaty, widzę ludzkie twarze, Pójdź! Tu się schronim: iść nie możesz dłużej. Trzy dni o głodzie i śród takiej burzy! Ludzie ci, widzę, są biedni węglarze… Gościnność zawsze jest w ubogich domu. / burza ustaje, wypogodza się i wyjaśnia / Prosim was o gościnność w imię boże! WĘGLARZ Nie odmówiłem jej nigdy nikomu, Waszem jest wszystko, co mój dom mieć może. ŻONA / wpatrując się w Joannę / Cóż to się znaczy? Niewiasta we zbroi? Lecz prawda, prawda, że w dzisiejszych czasach Oręż i zbroja każdemu przystoi I że w niej może bezpieczniej niż w lasach. Wszakciż to sama królowa, jak wiecie — Odpuść jej, Panie! — w obozie Anglików Chodzi we zbroi; a i u nas przecie Dziewica była wodzem wojowników. WĘGLARZ Ot, przestań bajać, a idź obacz lepiej, Nie ma tam czego, co ich trud pokrzepi? / Żona odchodzi do chaty / RAJMUND / do Joanny / Widzisz, nie wszyscy ludzie nieużyci. Wszędzie człek znajdzie wsparcie i pociechę. Rozwesel myśli! Patrz! Słońce już świeci, Szturm się uciszył. Pójdź spocząć pod strzechę! WĘGLARZ Chcecie iść pewno do obozu króla, Żeście tak zbrojni? Lecz idźcież ostrożnie! Obóz angielski stoi tuż od pola, A czaty jego krzyżują się różnie. RAJMUND Cóż radzisz czynić? WĘGLARZ Spocząć tu tymczasem. Syn nasz wnet z miasta być musi z powrotem. Wie on najskrytsze ścieżki między lasem, Co chyba sarny deptały przelotem. Bądźcie spokojni! On was przeprowadzi. RAJMUND / do Joanny / Złóż już tę zbroję! Bronić nie obroni, A tylko znuży lub, co gorsza, zdradzi. / Joanna daje znak odmowny. / WĘGLARZ Ktoś idzie! Cicho! Skryjmy się w ustroni! SCENA III / Ciż, żona węglarza powraca z chaty z kubkiem w ręku, potem ich syn / ŻONA To syn nasz, Franek, wraca, widzę, z miasta. / do Joanny / Napij się kroplę, to cię wnet posili. WĘGLARZ / do wchodzącego syna / No, cóż tam w mieście? SYN / postrzegając Joannę / Cóż to za niewiasta? / zbliża się szybko ku niej, właśnie gdy ona kubek do ust przykłada, poznaje ją, wyrywa kubek i woła z przerażeniem / Ach, ojcze, matko! Coście wy zrobili? To czarownica! Zgubicie się sami! Precz z nią! WĘGLARZ I JEGO ŻONA Ach Boże! Zmiłuj się nad nami! / Żegnają się i uciekają. / SCENA IV / Joanna i Rajmund / JOANNA / spokojnie i łagodnie / Widzisz! Przekleństwo ściga za mną wszędzie. Idź i ty! Po co masz cierpieć daremno? RAJMUND Ja miałbym odejść? Któż przy tobie będzie? JOANNA O, bądź spokojny! Jest, kto pójdzie ze mną! Słyszałeś głos tych gromów? Przyjacielu, One mi rzekły, że mam przewodników. Co mię, chcąc, nie chcąc, prowadzą do celu. RAJMUND Gdzież się obrócisz? Tu obóz Anglików, Co krwi twej pragną; tam nasi, co ciebie Sami skazali na wstyd i wygnanie. JOANNA Nie bój się! Wszystko widzą tam na niebie, I to się tylko, co stać musi, stanie. RAJMUND Któż cię pożywi? Kto obronić zdoła Od dzikich zwierząt, dzikszych jeszcze ludzi? W kim znajdziesz pomoc, gdy cię życie strudzi? JOANNA Znam wszystkie zdrowe i pożywne zioła, Znam biegi planet, po nich w nocach ciemnych Znajdę mą drogę. Szmer zdrojów podziemnych Słyszę mem uchem! Niewiele, co trzeba, Sama natura daje człowiekowi. RAJMUND / biorąc ją za rękę / Joanno, przebacz, co przyjaciel powie! Czyżby nie pora przejednać gniew nieba, Zmyć grzech pokutą i na łonie wiary?… JOANNA Jak to? I ty mnie sądzisz godną kary?… RAJMUND Ach, czyż nie muszę? To milczenie twoje… JOANNA O, to już nadto! Ty jeden na świecie, Ty mój ostatni, co niedolę moją Podzielasz ze mną: myślałam, że przecie Ty mię znasz lepiej! RAJMUND / ze zdziwieniem / Czyżbyś więc nie była W zmowie ze złemi? JOANNA Ja w zmowie ze złemi? RAJMUND I wszystkie cuda, któreś uczyniła, Czyniłaś z Bogiem i Jego świętemi? JOANNA Z kimże by innym? RAJMUND I trwałaś w milczeniu, Gdy jedno słowo mogło zbawić ciebie? JOANNA Milcząc, uległam memu przeznaczeniu, Które tu na mnie zesłał Pan mój w niebie. RAJMUND Zniosłaś gniew ojca w niesłusznym zapędzie? JOANNA Co szło od ojca, znać przyszło od Boga. To też ojcowska próba tylko będzie. RAJMUND A też pioruny? A twa niema trwoga?… JOANNA Niebo mówiło, jam milczeć musiała. RAJMUND I mogłaś ścierpieć, że Francyja cała Będzie podzielać błąd i omamienie? JOANNA O, nie! To nie był błąd, lecz dopuszczenie! RAJMUND Więc tyś niewinna! I taką sromotę Zniosłaś cierpliwie!… O, teraz pojmuję, Teraz się korzę i wielbię twą cnotę. Kto to mógł zrobić, z tym już Bóg współczuje! JOANNA Toż więc rozumiesz, iżby mię posłano, Gdybym nie ślepo czciła Jego wolę? Ani śmiej sądzić, że gdy mię wygnano, Gdy mię skazano na wstyd i niedolę, Bóg mię opuścił! Nie! On mi przebaczył I tylko nowy cud swej łaski czyni. Potrzebę serca mojego obaczył, Wejść samej w siebie kazał na pustyni! Gdy mię światowe otaczały blaski, Wtenczas to, wtenczas, w sercu wrzały burze! Teraz w ciemnościach świta promień łaski. Zamęt żywiołów w widomej naturze, Co zdał się w gruzy roztrząść świat poziomy, Cud odrodzenia w duszy mojej ziścił. Myśli wezbrały nad swój cel znikomy, Jak to powietrze, duch się mój oczyścił, I to, bez czego byłam mniej niż niczem. Moc Jego, czuję, wraca w piersi moje. RAJMUND O, pójdźmy, pójdźmy przed świata obliczem Ogłosić prawdę i niewinność twoją! JOANNA Kto błąd dopuścił, ten go sam rozjaśni. Lecz jak i kiedy? Nikt prócz Jego nie wie. Czas wszakże przyjdzie, że ziomkowie właśni, Co mię dziś z wzgardą odepchnęli w gniewie, Uznają prawdę i z gorzką rozpaczą Razem nade mną i sobą zapłaczą. RAJMUND Co? Miałbym czekać, aż traf kiedyś zrządzi!… JOANNA / biorąc go za rękę / Wszystko chcesz mierzyć na rozum człowieczy, Co się sam tylko sędzią świata sądzi! Lecz ja widziałam blask nadziemskich rzeczy. Ja ci powiadam: jak gwiazdy na niebie, Jak ziarna piasku w oceanach na dnie, Bóg z nas każdego policzył u Siebie, Bez woli Jego włos z głowy nie spadnie. Widzisz to słońce u kresów zachodu? Jak to jest pewno, że znów jutro wejdzie I świecić będzie, tak wierz bez zawodu, Że prędzej, później, dzień prawdy nadejdzie! SCENA V / Ciż i Królowa Izabela z żołnierzami / IZABELA / jeszcze za sceną / Tędy na lewo! Tu jest droga nasza. RAJMUND Przebóg! Anglicy! / żołnierze wchodzą i, postrzegając Joannę, zatrzymują się i cofają się w nieładzie. / IZABELA / do żołnierzy / Czegoście stanęli? ŻOŁNIERZE Boże, zmiłuj się! IZABELA Cóż was tak przestrasza, Jakbyście czarta samego ujrzeli? / przedziera się przez tłum żołnierzy i cofa się, postrzegając Joannę / Cóż to ja widzę? Ha! ona to, ona! / opanowuje się szybko i postępuje naprzód ku Joannie / Poddaj się, nędzna! / Rajmund uchodzi, czyniąc znaki rozpaczy. / IZABELA / do żołnierzy / Okuć ją w łańcuchy! / żołnierze zbliżają się z bojaźnią; Joanna sama im ręce do okucia podaje / Toż jest ta mężna, ta niezwyciężona? Ha, niech cię teraz wyzwolą złe duchy! Patrzcie! Widzicie tę, coście mniemali Wyższą nad ludzi i nad siłę wszelką! Patrzcie, nikczemni, i niech was wstyd spali! Małość to wasza czyniła ją wielką; Strach wasz i podłość — to były jej czary! Precz z nią z mych oczu! Niech widzą w obozie, Przed kim rzucali i broń, i sztandary. Do Lionela wieść ją na powrozie! Niechaj się pomści śmierci przyjaciela. Ja wnet przybędę. JOANNA Mnie do Lionela! Nie! Nigdy, nigdy! Każ raczej sto razy Śmierć mi tu zadać! IZABELA / do żołnierzy / Wiecie me rozkazy / Odchodzi. / SCENA VI / Joanna i żołnierze / JOANNA / do żołnierzy / Anglicy! Wyż to ścierpicie, bym żywa Wyszła z rąk waszych? Ja to, ja, pomnicie, Morze krwi waszej przelałam i, mściwa, Bezbronnym jeńcom wydzierałam życie. Macie mię teraz! Zemsta sprawiedliwa! Bierzcie ją, radzę; bo gdy ocalicie, Wierzcie mi, porę stracicie przychylną. Nie zawsze będę, jak jestem, bezsilną. DOWÓDCA Dość tego! Pełńcie rozkazy królowej. JOANNA Cóż jeszcze po mnie chcesz, o Niepojęty! Mamże na nowo wpaść w grzechu okowy? Daszże mi siłę zmóc pokus ponęty? Biada mi! Czuję, że pytam daremno: Duch milczy we mnie i niebo nade mną! / Odchodzi z żołnierzami. / SCENA VII / Obóz francuski. / / Dunois między Arcybiskupem i du Chatelem / ARCYBISKUP Raz przecie, książę, zwalcz posępność myśli! Chceszże twój naród opuszczać w potrzebie, Dziś, gdyśmy znowu na ten koniec przyszli, Że musim upaść i zginąć bez ciebie? DUNOIS Zginąć? Któż winien, że Francyja ginie, Że jak łeb smoczy wróg się znów odradza? Ja was mam bronić? Kto wygnał zbawczynię, Ten was niech broni, ten niech dziś zaradza! Jam tylko jeden, a tych jest tak wielu! DU CHATEL Książę, ojczyzna wzywa twojej broni. DUNOIS Ty milcz! Rad twoich nie chcę, Du Chatelu! Ty byłeś pierwszy, któryś zwątpił o niej. ARCYBISKUP Któż z nas nie zwątpił? Kto z nas nie wykroczył, Gdy samo niebo przeciw niej się zdało? Przestrach obłąkał, przesąd nas omroczył! Lecz omamienie nazbyt krótko trwało. Pomnimy teraz, jaką była z nami, Jej świętą skromność, jej anielskie cnoty! Niesłuszność naszą uznaliśmy sami, Gniewąe twój jeszcze ma zwiększać zgryzoty? DUNOIS Ona fałszywa!… Gdyby tajemnicza Prawda się chciała ukazać na ziemi, Wziąć by musiała rysy jej oblicza! Jeśli są jeszcze między śmiertelnemi Szczerość, niewinność, czystość nieskażona — To ich obrazem jedna chyba ona! ARCYBISKUP Bóg sam zna prawdę; bo rozum człowieczy Dojść jej w tym razie na próżno się kusi. Lecz jak bądź kolwiek obrócą się rzeczy, To jedno z dwojga w końcu wypaść musi: Że, albo w pomoc przyzwaliśmy czary, Albośmy świętą wygnali niegodnie. A to czy owo są to równe zbrodnie, Które pozostać nie mogą bez kary. SCENA VIII / Ciż i Giermek, — potem Rajmund / GIERMEK / do Dunois / Wieśniak tu jakiś z waszą wysokością Chce mówić. Mówi, że jest od Dziewicy. DUNOIS Śpiesz! Wiedź go tutaj! ARCYBISKUP O, z jakąż radością Ujrzymy wreszcie koniec tajemnicy! / Giermek otwiera drzwi, Rajmund wchodzi. / DUNOIS / idąc naprzeciw niemu / Tyś od Dziewicy? Gdzież jest, mów, gdzie ona? RAJMUND O, szczęście moje, żem was znalazł wreszcie, Szlachetny książę i że tu jesteście, Ojcze wielebny! W was cnoty obrona. DUNOIS Gdzież jest Dziewica? ARCYBISKUP Powiedz nam, mój synu! RAJMUND Ach, panie, ona nie jest czarownicą! Niesłuszny wyrok był króla i gminu. Świadczę się Bogiem i Bogarodzicą: Ona niewinna! DUNOIS O, wiem, że niewinna! Lecz gdzież jest ona? RAJMUND Ach, panie jedyny! Toć, gdy wam o niej przyszła już myśl inna, Brońcież jej, brońcie, bo zginie bez winy. DUNOIS Zginie? Nieszczęsny, mów, co się z nią stało? RAJMUND W Lesie Ardeńskim, gdzieśmy się chronili, Wojsko angielskie jeńcem ją zabrało! Sam byłem świadkiem, jak ją prowadzili. ARCYBISKUP O, nieszczęśliwa! DUNOIS Do broni! Do broni! Kto Francuz, za mną! Ogniem i żelazem Idźmy ją zbawić albo zginąć razem! ARCYBISKUP / wznosząc ręce ku niebu / Boże, błogosław sile jego dłoni! / odchodzą wszyscy / SCENA IX / Wieża strażnicza z oknem u góry. / / Joanna, Lionel, Fastolf i Izabela / FASTOLF / wchodząc z pośpiechem / Nie ma sposobu! Bunt coraz się szerzy, Tłum krwi jej pragnie. Nie oprzem się dłużej, I albo głowę jej zrzućmy z tej wieży, Lub ją wnet wojsko zdobędzie i zburzy. IZABELA / wchodząc / Ratuj się, wodzu! Już stawią drabiny. Co tu się wahać? Ratunek jedyny: Wydać ją; zbrodnię niech krwią swą odpłaci, Inaczej zginiem z rąk własnych współbraci. LIONEL Ha, niech szturmują! Uchodź stąd, królowo! Bo ja się raczej w tych gruzach zagrzebię, Niż ulec zgrai! Joanno, rzecz słowo, Rzecz, żeś jest moją, a jak Bóg na niebie, Choćby świat cały chciał być twoim katem, Walki za ciebie nie zlęknę się z światem! IZABELA Czyś ty szalony? LIONEL / do Joanny / Twoi cię wygnali, Twoi skazali na wstyd i sromotę. Podli! O twoją wprzód rękę żebrali, A potem wierzyć nie śmieli w twą cnotę! Lecz jam ci został. Ja wszystkim dostoję. Ja, twój obrońca! Niegdyś życie moje, Dałaś mi wierzyć, że ci było drogiem. A jam natenczas był tylko twym wrogiem! Dziś, prócz mnie, innych nie masz przyjacieli. Wszystko nas łączy. JOANNA Nie! Wszystko nas dzieli! Wróg ludu mego zawsze będzie moim! Lecz, gdy się ku mnie serce twoje skłania, Dowiedź to czynem! A stronom oboim Przyjaźń ta będzie godłem pojednania. Cofnij twe wojsko! Zaniechaj napaści! Oswobódź jeńców! Wróć nam nasze właści. Wróć łup nieprawy i przysięgą szczerze Zatwierdź umowę! A wtedy ci wzajem Król mój przeze mnie zaręczy przymierze I Bóg grom zemsty wstrzyma nad twym krajem. IZABELA Zuchwała! W więzach chcesz nam dawać prawa! JOANNA I śpiesz się, radzę, aby czas nie minął! Bóg wam niewiecznie w moc Francyję dawa; Nie przez gniew nad nią będzie wiecznie słynął! W proch już runęła broni waszej sława, Pod mieczem naszym kwiat rycerstwa zginął; Śpiesz się, powiadam! Bo i reszcie biada! Wyrok wasz: pokój lub śmierć i zagłada! IZABELA / do Lionela / I tyż bezkarnie zniesiesz te bluźnierstwa? SCENA X / Ciż i Dowódca (wchodząc śpiesznie) / DOWÓDCA Wodzu! W imieniu wojska i rycerstwa Błagamy, przebacz uniesienia chwilę! Francuzi na nas idą w całej sile, Bronią ich cała połyska równina. Wróć nam hetmanić! JOANNA / natchniona / Przyszła więc godzina! Sprawiedliwości twej stało się zadość! FASTOLF Nieszczęsna, poskrom tę niewczesną radość. Wprzód nim my zginiem, głowie twojej biada! JOANNA Lud mój zwycięży, a ja umrę rada! Umrę szczęśliwa, że ich dość beze mnie! LIONEL Nędzni! W stu bitwach pierzchali nikczemnie, Nim ta cudowna stanęła za nimi! Toć prócz niej jednej pogardzam wszystkimi! Pójdźmy, Fastolfie! Uczują po chwili, Żeśmy ci sami, co pod Crequi byli. Ty ją, królowo, miej tutaj w swej straży, Nim Bóg czy szatan los bitwy przeważy. FASTOLF Co? Czarownicę chcesz w tyle zostawić? JOANNA Tak cię więc trwoży bezbronna niewiasta? LIONEL / do Joanny / Słowo, że sama nie zechcesz się zbawić? JOANNA Ja?… Z każdą chwilą chęć swobody wzrasta. IZABELA Hola! W potrójne okuć ją łańcuchy! Że stąd nie ujdzie, ja wam ręczę głową. / żołnierze okuwają ciało i ramiona Joanny w ciężkie łańcuchy / LIONEL / do Joanny / Zmuszasz nas! Widzisz, próżne twe otuchy! Lecz jeszcze pora! Jedno twoje słowo, A wnet ci sami, co krwi twojej pragną, U stóp twych w prochu harde czoła nagną. FASTOLF / natarczywie / Czas śpieszyć, wodzu! JOANNA / do Fastolfa / Śpiesz, śpiesz, śmierć cię wzywa! / Słychać głos trąb — Lionel wybiega. / FASTOLF Królowo! Pomnij, gdyby się los wojny Przeciw nam zwrócił… IZABELA / dobywając sztylet / O to bądź spokojny, Klęski wojsk naszych nie obaczy żywa. FASTOLF / do Joanny / Słyszałaś? Teraz módl się za twojemi! / Odchodzi. / SCENA XI / Izabela, Joanna i Żołnierze / JOANNA Ja się nie modlić? Żadna moc na ziemi, Żadna twa groźba nie wzbroni mi tego! Boże, to trąby! To pieśń ludu mego! Śmiało, mój ludu! Z tobą ramię boże, Z tobą Dziewica! Ach, ona nie może, Nie może swego sztandaru rozwinąć, Nie może z wami zwyciężać lub ginąć! Lecz duch jej wolny z niewolniczej cieśni Buja nad wami z echem waszych pieśni! IZABELA / do jednego z żołnierzy / Wstąp tam ku oknu i patrz, co się dzieje! / żołnierz wstępuje ku oknu w górze. / JOANNA Śmiało, mój ludu! Śmiało! Miej nadzieję! Bóg nie opuści twojej dobrej sprawy! IZABELA Co widzisz? ŻOŁNIERZ Widzę obłoki kurzawy, Lecz nic w niej dojrzeć nie mogę na błoniu. Ha! Widzę, widzę! Już się zwarli z nami. Jakiś szaleniec na arabskim koniu, W tygrysiej skórze leci z żandarmami. JOANNA Dunois! Boże, Twa moc niech go wspiera! ŻOŁNIERZ Jazda burgundzka na nasz most naciera. IZABELA Przekleństwo zdrajcom! ŻOŁNIERZ Lord Fastolf go broni. Co za rzeź! Widzę: zeskakują z koni, Wręcz się ścinają. IZABELA Nie widzisz delfina? Znaków królewskich? ŻOŁNIERZ Nie! Cała równina Znowu się kurzu zakryła obłokiem. JOANNA Oby on mojem mógł poglądać okiem Lub jam tak mogła, jak on, patrzeć z góry! Wzrok by mój przebił te mgły i te chmury. Nic by tam, nic by nie skryło się przed nim! ŻOŁNIERZ Bój najzaciętszy wre przy szańcu średnim. Wszyscy tam nasi. IZABELA A nasz sztandar? ŻOŁNIERZ W górze! JOANNA Oby mi spojrzeć, choć przez szparę w murze! Wzrok by mój bitwą rządził na wsze strony! ŻOŁNIERZ Nieba! Co widzę! Wódz nasz otoczony! IZABELA / podnosząc sztylet na Joannę / Giń! ŻOŁNIERZ / prędko / Już jest wolny! Widzę w chmurach pyłu Lord Fastolf z jazdą zabiega im z tyłu. Już, już są blisko, ledwie mały przedział! IZABELA / opuszczając sztylet / Ha! Twój to anioł, a nie on powiedział! ŻOŁNIERZ Pierzchają — widzę — pierzchają! IZABELA Kto? ŻOŁNIERZ Oni! Tłum się w bezładzie rozsypał po błoni. Lord sprawił szyki i w pogoń się puścił. JOANNA Boże mój, Boże, takżeś mię opuścił? ŻOŁNIERZ Kogoś rannego prowadzą w tę stronę. Wódz, widać, jakiś, bo tłum za nim bieży. IZABELA Nasz czy francuski? ŻOŁNIERZ Czoło ma zwieszone, A w tłoku dojrzeć nie mogę odzieży. Ha, cóż to? Omdlał? Hełm zdjęli mu z głowy — Dunois! JOANNA / z kurczowym wysiłkiem wstrząsając kajdanami / Boże! Skrusz mi te okowy! ŻOŁNIERZ Patrz, patrz! Ktoś w płaszczu błękitnym ze złotem. JOANNA / żywo / To król! ŻOŁNIERZ Koń jego, dosięgniony grotem, Wspina się, nasi opadli go z bliska. / Joanna śledzi te słowa w namiętnem poruszeniu / Broni się — widzę — miecz raz po raz błyska. Znikł! JOANNA Czyż Bóg teraz cudu nie uczyni?! IZABELA / śmiejąc się szyderczo / Teraz masz porę, zbawiaj go, zbawczyni! JOANNA / w najgwałtowniejszem poruszeniu rzuca się na kolana i modli się gwałtownym naglącym głosem / Słuchaj mię, Boże! Bo wzywam Ciebie, Ojcze na niebie, Duszą wierzącą, Wiarą gorącą! Ach, nie dla siebie wzywam Cię, Panie! Nad ludem moim miej zlitowanie! Ty sieć pajęczą w stalne obręcze, Ty więzy zmienisz w sieci pajęcze, Boś Ty Wszechmocny! Bo to się stanie, Co Ty chcesz, Panie! Samson wydany na urąganie, W więzach u wrogów, jak ja w tej chwili, Wołał do Ciebie: oni szydzili, A on Ci ufał, stary i ślepy! I dałeś siłę, że twarde sklepy Zrzucił na wrogów, boś Pan nad pany! ŻOŁNIERZ Tryumf nasz! Tryumf! IZABELA Cóż jest? ŻOŁNIERZ Król pojmany! IZABELA Ha, zginął wreszcie nienawistny wróg! JOANNA / porywając się z ziemi / Francyja żyje, bo ze mną jest Bóg! / Wstrząsa oburącz i rozrywa łańcuchy — w tejże chwili rzuca się na stojącego u drzwi żołnierza, wyrywa mu z rąk miecz i wybiega — wszyscy zostają w osłupieniu. / SCENA XII / Ciż sami prócz Joanny / IZABELA / po długiem milczeniu / Prawdaż to była? Czy mi się to śniło? Jak mogła zerwać potrójne łańcuchy? Nie! Ludzką tego nie zdołała siłą! Widzisz ją? ŻOŁNIERZ Widzę. Zda się, że złe duchy Pędzą ją wichrem! Już tonie w natłoku, Rozrywa szyki, bystrzejsza od wzroku Jest tu, jest ówdzie… wszędzie zda się razem! Jak błyskawicą wywija żelazem! Francuzi ku niej zbiegają się, stają, Pędzą na naszych. Zmięszali się zgrają; Biada nam! Nasi ustępują z pola! IZABELA Przeklęta! ŻOŁNIERZ Wpadła na wiodących króla! Co za rzeź! Boże, lord Fastolf upada! Lionel wzięty! IZABELA Dość! Nie kończ! ŻOŁNIERZ O biada! Królowo, uchodź, ich jazda tu bieży! / Schodzi. / IZABELA / dobywając miecza / Brońcież się, nędzni! SCENA XIII / Ciż i La Hire z wojskiem / / żołnierze angielscy składają broń przed wchodzącym. / LA HIRE / zbliżając się ze czcią / Poddaj się, królowo! Najpierwsi z waszych wodzów i rycerzy Są w ręku naszym. Zdaj się na me słowo! Mów, gdzie chcesz mieszkać w państwach twego syna? IZABELA Wiedź, gdzie chcesz — byle nie spotkać delfina! / Oddaje miecz i odchodzi z La Hirem i żołnierzami. / SCENA XIV / Scena zmienia się w plac bitwy. / / Żołnierze francuscy z rozwiniętemi chorągwiami napełniają głąb sceny — na przodzie król i książę burgundzki Filip; na ręku ich obudwóch Joanna, śmiertelnie raniona, bez znaku życia — postępują z wolna naprzód — Agnieszka Sorel przybiega. / AGNIESZKA / rzucając się królowi na piersi / Królu mój! Panie! Tyżeś mi wrócony? Przy tobie tryumf! KAROL / wskazując na Joannę / Patrz, czem okupiony! AGNIESZKA Joanna! Boże, umiera! FILIP Widzicie Zejście anioła! Jak znużone dziecię Usypia, zda się. Jak piękna! Jak cicha! Pokój już niebios z jej twarzy oddycha! Serce ustało, lecz jeszcze krwi drganie Zdradza znak życia. KAROL Ach, już nie powstanie! Nie wróci do nas dusza wniebowzięta, Nie ujrzy naszych zgryzot i żałoby! AGNIESZKA Otwiera oczy! Żyje! FILIP / z podziwieniem / Czyż i groby Zwalczyć potrafi jej moc niepojęta? JOANNA / powstaje, spogląda wkoło / Gdzież to ja jestem? FILIP Śród twoich, Dziewico! Śród ludu twego! KAROL Król twój wspiera ciebie! JOANNA / wpatrując się długo i uporczywie w niego / Nie! Ja nie byłam nigdy czarownicą! Nie! KAROL O, tyś czysta, jak anieli w niebie! Nas to błąd uwiódł, nas, niegodnych cudu! JOANNA / uśmiechając się łagodnie, rozgląda się dokoła / Prawdaż to, prawda, żem śród mego ludu? Że mną nie gardzą, nie winią o czary?… Tak, tak! To król nasz! To nasze sztandary! Gdzież jest mój sztandar? Dajcie mi go w dłonie! Pan mi go zwierzył; z nim przy Jego tronie Stanąć powinnam, bom go nie skalała… KAROL / odwracając twarz / Dajcie jej sztandar! / żołnierze podają rozwiniętą chorągiew — Joanna bierze ją w ręce i stoi chwilę — różana jasność ukazuje się na niebie. / JOANNA Całe niebo pała Blaskiem swej chwały! Widzicie, widzicie Tę jasną tęczę na niebios błękicie? To droga moja! Tam widzę — to Ona! Z Synem na ręku śród aniołów grona Zstępują ku mnie! O Nieogarniona! O Pani moja! O, jakąż rozkoszą Pierś moja pełna! Chmury mię unoszą!… Jasność mię od Niej otacza słoneczna! Krótka jest boleść — ale radość wieczna! / Chorągiew wymyka się z jej ręku; sama upada na nią bez życia — wszyscy stoją milcząco w najgłębszem rozrzewnieniu — na znak króla wszystkie chorągwie schylają się nad Joanną, tak że niemi całkiem zakrytą zostaje. / ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/schiller-dziewica-orleanska. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Fryderyk Schiller, Dziewica Orleańska. Tragedja romantyczna w pięciu aktach z prologiem, tłum A.E. Odyniec, Instytut Wydawniczy "Bibljoteka Polska", Warszawa. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Wydano z finansowym wsparciem Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Eine Publikation im Rahmen des Projektes Wolne Lektury. Herausgegeben mit finanzieller Unterstützung der Stiftung für deutsch-polnische Zusammenarbeit. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Paulina Ołtusek, Aleksandra Sekuła. ISBN-978-83-288-2781-3