Ignacy Krasicki Satyry, Część pierwsza Złość ukryta i jawna Łatwiej nie łgać poetom, ministrom nie zwodzić, Łatwiej głupiego przeprzeć, wodę z ogniem zgodzić Niż zrachować filuty: ciżba, wojsko spore. Skąd zacząć? Spośród tłumu na hazard wybiorę. Wojciech jadem zaprawny, co go wewnątrz mieści, Zdradnie wita, pozdrawia, całuje i pieści, W oczy ściska, w bok patrzy, a gdy łudzi wdzięcznie, Cieszy się wewnątrz zdrajca, że oszukał zręcznie. Czyni źle, bo gust w samej upatruje złości. Zdradza, byleby zdradził, a ten zysk chytrości Stawia mu z cudzych trosków wdzięczne widowiska. Najmilszy jego napój łza, którą wyciska. Co słowo — sztuka zdradna, co krok — podstęp nowy; Zdrajca czynmi, gestami, milczeniem i słowy. Na kogo tylko wspojźrzy, stawia zaraz sidła, A gdy się coraz wzmaga złość jego obrzydła, Jak pająk, co snuł z siebie, rozpostarłszy sieci, Czuwa wśród pasm zawiłych, rychło w nie kto wleci. Uśmiech jego nieprawy zmyka się po twarzy, W oczach skra zajadłości błyszczy się i żarzy: Spuszcza je na blask cnoty, a zjadle pokorny, Sili się swej niecnocie kształt nadać pozorny. Próżna praca. Sama się złość z czasem odkrywa. Spada maszka, a zdrajca, co pod nią przebywa, Tym jeszcze wszeteczniejszy, im dłużej był tajny. Ten, co ma umysł zwrotny, a język przedajny, Idzie za nim Konstanty, szczęśliwy, że wygrał, A co w pierwszych początkach żartował i igrał, Czyniąc jak od niechcenia, gdy sztucznie się czaił, Tak kunszt zdradnych podstępów dowcipnie utaił, Iż ten, co oszukany, nie wie, jak wpadł w pęta; Wpadł jednak, a fortelnie sztuka przedsięwzięta Tego, co ją dokazał, uczyniła sławnym. A poczciwość? Ten przymiot służył czasom dawnym; A kto wie, czy i służył? Każdy wiek miał łotrów, A co my teraz mamy i Pawłów, i Piotrów. Miał Rzym swoje Werresy, swoje Katyliny, Był ten czas, kiedy Kato, z poczciwych jedyny, Silił się przeciw zdrajcom sam i padł w odporze. Nie w tak dzikim już teraz jest cnota humorze, Umie ona, gdy trzeba, zyskowi dogadzać: Człowiek grzeczno–poczciwy, kiedy kraść i zdradzać Nakaże okoliczność, zdradzi i okradnie, Ale zdradzi przystojnie i zedrze przykładnie, Ale wdzięcznie oszuka, kształtnie przysposobi, Ochrzci cnotą szkaradę i złość przyozdobi, A choć zraża sumnienie, niebo straszy gromem, Śmieje się, zdradza, kradnie — i jest galantomem. Więc poczciwych aż nadto. Paweł trzech mszów słuchał, Zmówił cztery różańce, na gromnice dmuchał, Wpisał się w wszystkie bractwa, dwie godziny klęczał, Krzywił się, szeptał, mrugał i wzdychał, i jęczał, A pieniądze dał w lichwę. Święte są pacierze, Zdatne bractwa, lecz temu, co daje, nie bierze. Syp fundusze, a kradnij, Bóg ofiarą wzgardzi. Tacy byli, mniemaną pobożnością hardzi, Owi faryzeusze i wyschli, i smutni, A w łakomstwie niesyci, w dumie absolutni, Mściwi, krnąbrni, łakomi, nieludzcy, oszczerce. Próżne, Pawle, ofiary, gdzie skażone serce: Krzyw się, mrugaj, bij czołem, klęcz, szeptaj i dmuchaj, Zmów różańców bez liku, bez liku mszów słuchaj, Jeśliś zdrajca, obłudnik, darmo kunsztu szukasz, Możesz ludzi omamić, Boga nie oszukasz. Brzydzi się niecnotliwym Jędrzej hipokrytą, A natychmiast zbyt szczery, nie już złością skrytą, Ale jawnym wzgorszeniem zaraża i truje, Pyszny mnóstwem szkarady, hańbą tryumfuje. Zrzucił szacowną cnoty i wstydu zaporę, A widząc skutki jadu i łatwe, i spore, Stał się mistrzem bezbożnych. Ma uczniów bez liku. Leżą grzecznych bluźnierców dzieła na stoliku; Gotowalniane mędrcy, tajemnic badacze, Przewodniki złudzonych, wieków poprawiacze, Co w zuchwałych zapędach chcąc rzeczy dociekać, Śmieją prawdzie uwłoczyć i na jawność szczekać; Czcze światła, dymy znikłe… Lecz z widoków sprośnych Zwróćmy oczy. Już nadto tych scen zbyt żałosnych. Dumny Jan pokrewieństwem i Litwy, i Polski, Że go uczcił Niesiecki, Paprocki, Okolski, Rozumie, iż za zmową ugodną i wspólną Wszystkim cierpieć należy, jemu szaleć wolno. Rozumie, iż gdy tytuł zaczyna od „jaśnie”, Przy tym blasku i rozum, i cnota przygaśnie; Nadstawia się i gardzi. Mikołaj bogaty, Choć go jaśnie wielmożne nie czczą antenaty, Śmieje się z oświeconych, co złotem nie świecą. To u niego zacności i szczęścia skarbnicą, To rozum, to nauka, w tym się wszystko mieści: Szóstak groszy dwanaście, a złoty trzydzieści. Jakże zebrał? Dość, że ma; czy ukradł, czy zdradził. Mikołaj pan, choć filut, bo skarby zgromadził, Bo posiada po panach folwarki i włości; Jak zechce, przyjdzie i do jaśnie wielmożności. Woli być mości panem, a z sum pożyczonych Brać lichwę od dłużników jaśnie oświeconych. Dumą wewnątrz nadęci, zbytkiem podupadli, Nie wstydzą się ci żebrać u tych, co je skradli; Oszukani, klną na dal, a łaszą się z bliska, Śmieje się pan Mikołaj, a majętność zyska. Za jedną, która poszła, w rok idzie i druga, Aż ów lichwiarz pokorny, uniżony sługa, Większy pan niż jegomość, którego wielmożni; Tak lecą w zdradne sidła młodzi, nieostrożni. Omamiony nieprawym polorem i gustem, Piotr, co zaczął być stratnym, jest teraz oszustem. Gdy nie ma wsi na zastaw, dopieroż pieniędzy, Chcąc uniknąć i głodu, i zimna, i nędzy, Istotną dolegliwość gdy, jak może, tai, Wiąże się z towarzyszmi, podchlebia i rai, Czatuje, jak by ze wsi domatora dostać, A uprzejmego biorąc przyjaciela postać, Zaczyna rządy w domu, częstuje i sprasza, Dobry gust gospodarza wielbi i ogłasza, W spółce jest do wszystkiego, choć pieniędzy nie ma, I poty w więzach tego, co usidlił, trzyma, Aż go sobie we wszystkim uczyni podobnym. Więc ten, co niegdyś oczy pasł gustem ozdobnym, Wraca do domu zdarty, smutny, po kryjomu, Albo i nie powraca nie miawszy już domu. Próżno więc, jak to mówią, po szkodzie korzysta. Franciszek, przedtem pieniacz, teraz alchimista, Dmucha coraz na węgle, przy piecyku siedzi, Zagęszcza i rozwilża, przerzadza i cedzi. Pełne proszków chimicznych szafy i stoliki, Wszędzie torty, retorty, banie, alembiki. Już postrzegł w ogniu gwiazdę, a kto gwiazdę zoczy Albo głowę Meduzy, albo ogon smoczy, Już ten wygrał. Winszuję, ale nie zazdroszczę. To mniejsza, że Franciszek o złoto się troszcze; Niech dmucha, a nie kradnie. Choćby złoto zrobił, Swoje stracił, na swoim niechby i zarobił. Nie złoto szczęście czyni, o bracia, nie złoto! Grunt wszystkiego poczciwość, pobożność i z cnotą. Padnie taka budowla, gdzie grunt nie jest stały. Chcemy nasz stan, stan kraju, ustanowić trwały, Odmieńmy obyczaje, a jąwszy się pracy, Niech będą dobrzy, będą szczęśliwi Polacy. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/satyry-czesc-pierwsza-zlosc-ukryta-i-jawna. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Ignacy Krasicki, Satyry i listy, oprac. Zbigniew Goliński, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, wyd. 1, Wrocław, 1958 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Marcin Hernas, Aleksandra Sekuła.