Henryk Rzewuski Pamiątki Soplicy Pan Dzierżanowski Bitym charakterem na wołowej skórze by nie spisać, jak i ile razy konfederaci barscy popisali się. Gdzie tylko armat nie było, nigdzie nam Moskwa placu nie dotrzymała. A ludzi tak zgrabnych jak naówczas to teraz i nie widać. Między zgrabnymi jakże nie porachować pana Franciszka Dzierżanowskiego herbu Grzymała, a pułkownika pułku gumbińskiego, u którego miałem wielką łaskę, gdyż mi się udało jemu raz życie ocalić, a przynajmniej wolność: ale tak i życie, bo on nie był z tych, co ich łatwo żywcem dostać. Będąc ja z nim zażyły, ile że on był wielomownym, mógłbym jego kronikę napisać. Jego ojciec był sługą i przyjacielem ordynatów Zamojskich i od nich miał w dożywociu Sułowiec pod Zamościem. Miał kilku synów, co dobre wychowanie wziąwszy po pańskich dworach, potem na ludzi wyszli. Ba, brat jego najstarszy był u nas marszałkiem i o nim mawiano, że nawet był podobno gdzieś królem. Ale Pan Franciszek z grammatyki uciekł i przystał na szeregowego do pułku Mirowskich. Ledwo czytać umiał i to jak Pan Bóg dał; a kiedy co napisał, bies by się nie doczytał, czego on chce; ale o dwadzieścia kroków na koniu siedząc nigdy z pistoletu tuza czerwiennego nie chybił. JW. Mniszech, podczaszy wielki koronny, a szef pułku Mirowskich, miał sobie za zabawkę szczególną widzieć go potykającego się w palcaty olejem i krejdą namalowanemi; na niego bywało sześciu nasadzał, a on wszystkich sześciu krejdą obznaczał, a jemu nic; co mu też na złe nie wyszło, bo JW. szef poruczeństwo mu w tym pułku kupił. Ale jak tylko konfederacja barska nastała, on podmówiwszy swój szwadron, kassę pułkową zabrawszy, pułkownika swego Larzaka, do którego miał ansę, dom zrabowawszy, z konfederatami się złączył. Nagradzając tej jego ku dobrej sprawie przychylność, generalność zrobiła go pułkownikiem powiatu gumbińskiego, upoważniając do werbowania pułku i wszystkich oficerów fortragowania; a wkrótce pan Franciszek stanął na czele pułku wcale pięknego, który aż do rozwiązania konfederacji ciągle się popisywał. Co to były za piękne mundury! Czemerki i szarawary błękitne; żółte wyłogi; a sam pułkownik prócz olstrowych, nosił jeszcze za pasem parę pistoletów, szablę u boku, a na plecach sztuciec; z którego, bywało, jak wystrzeli, Dony jak chrząszcze padały. Nadokuczał on Moskwie! Toteż mówiono: że Drewicz w imieniu carowej deklarował, że kto go żywcem przyprowadzi, zostanie gubernatorem petersburskim, chociażby był prostym Kozakiem; ale on tego nie uważał i tak się narażał, jakby za niego halerza złamanego nikt nie dawał. Demulier (Dumourier) wielce jego i jego pułk cenił, ale mu było przykro, że bez tłumacza nie mógł z nim rozmawiać. Demulier po łacinie gadał jak jezuita i do nas tym językiem zawsze; ale pan Franciszek Pana Boga po łacinie nie umiałby nazwać, a cóż dopiero w dyskurs się wdać. Nadrabiał ci fantazją, bo mocno go to sromało, że on jeden z ludzi stopniowych co po łacinie ani słówka; ale temu nie można było zaradzić. Staliśmy obozem pod Tyńcem. Demulier miał nad nami komendę, nawet pan Kazimirz Puławski był jemu posłuszny. Owoż tedy wychodzi ordynans, aby nikt pod karą najsroższą nie ważył się po czapstrzyku samopas z obozu oddalać się, a to z powodu że Moskwa okolice plądrowała, a Dony odosobnionych chwytali. Ale ten ordynans nie był panu Franciszkowi po myśli, bo o półtory mili od Tyńca, w Burzymowie, mieszkała pani sędzina Sulejowska, z domu Bonerówna, pierwszego ławnika krakowskiego córka; wdowa w średnim wieku, urodziwa, dobrego rodu, bo jak wiadomo: civis cracoviensis nobili par, i bogata; pomimo dożywocia na mężowskim Burzymowie, miała sto tysięcy własnego wniosku i porządków mnóstwo. Otóż pan Franciszek poznawszy ją w Krakowie, do jej przyjaźni wzdychał. Stanąwszy tedy pod Tyńcem, a dowiedziawszy się w karczmie u Żyda, że wielmożna sędzina tak blisko, niepospolitą poczuł ochotę offerta u nóg jej składać, ile że miał dobrą nadzieję, to jest z jej strony; bo co się tycze jej familii, była zawsze przeciwna. Raz przy kielichu, gdy panu ławnikowi oświadczał się, prosząc o wsparcie, pan Boner spolitykował, mówiąc: „Moja córka od siebie zależy, będąc wdową, a potem panowie wojskowi żartować lubicie”. I gdy na usilne naleganie konkurenta zawsze mu jedno ni to, ni owo powtarzał, tak pana Franciszka zniecierpliwił, że mu powiedział: „A jużci szabli mojej na łokieć nie zamienię, bom szlachcic całki, ale nie przez pół”. Tym sobie więcej jeszcze sprawę popsuł; chociaż gdyby się był nie wiedzieć jak w baranią skórę podszył, niczem by nie wskórał, bo familija sędzinej miała wielką nad nią przewagę, a na takowe małżeństwo nigdy by nie zezwoliła, ile że pana Franciszka za nałogowego kartownika trzymano. W Krakowie po całych nocach grywał i tak ślicznie się ograł, że gdyby mu pan Zaręba nie był pożyczył trzysta tynfów, nie miałby o czem na wiosnę wojny rozpoczynać. Otóż tedy pan Dzierżanowski tak wysunął się nam z obozu do Burzymowa, że prócz jego gumbińczyków, nikt się ani spostrzegł. Aż tu przede dniem usłyszeli żołnierze strzały. Jego sztuciec ledwie nie jak harmata hałasował; a że ci żołnierze byli z jego kommendy, wiedzieli, o co rzecz, i obudzili pana regimentarza Zaremby, u którego byłem na ordynansie. A ten do mnie: „Otóż ten szaławiła tak i narobił! Weźże waszmość dwadzieścia gumbinów i ratuj go, jak możesz”. Ja w czwał z gumbińczykami; było cicho, ale ledwo pół godzinyśmy ubiegli, aż tu słychać znowu gęste strzały, i tuż tuż świtać zaczęło; aż tu widzim chmurę Donów. Jak huknę: „Nacieraj! Bóg z nami!”. Kozactwo w nogi, tylko pan Franciszek na koniu, koło niego kilka koni, a on między niemi jak furman na wozie. „Panie pułkowniku, jak się masz?”. A on na to: „Niech ci Bóg odpłaci i wam koledzy, otoś mi brat; ale mię diable spisą pocałował — patrz!”. W istocie ramię miał skłute i krew się toczyła. Na ziemi trzech Kozaków leżało, jeden się ruszał. „Dobijcie tego psa, niechaj więcej nie kąsa”. Tego gumbińcom dwa razy nie trzeba było powiadać. „Winszujęć, pułkowniku, trzech położyłeś”. „Oho, pójdź no, bratku, o pół mili dalej, tam czterech leży, oto ich konie; przez tę chudobę omal mnie kaduk nie spiskał”. Pokazało się, że gdy wracał późną nocą z Burzymowa do obozu, czterech Dońców zrobiło zasadzkę, ale że Kozak większy niż tuz czerwienny, wszystkich czterech położył; mógłby tedy bez szwanku do obozu powrócić. Ale zrobił mu się żal opuścić kozackie konie, zatem powiązał ich cuglami do swojego; szczęściem tylko, że broń na nowo nabił, ale już wolnym musiał stąpać krokiem ku Tyńcowi, a tak inne Dony mieli czas doścignąć. Poplątany końmi, nie po myśli mógł się obracać; strzelał ci wprawdzie, ale uciec nie było sposobu. Żebym nie był przybiegł na ratunek, nie wiem, co by się z nim stało, i dlatego silnie mnie polubił. Kiedyśmy już bezpiecznie wracali: „Sewerynie, bratku” — mówił do mnie — „a co też będzie ze mną w obozie, żem wylazł pomimo rozkazu?”. „Pan regimentarz markotny, ale pułkownika kocha”. A on mnie: „Mniejsza o regimentarza, bo to szlachcic jak ja i jak waszmość, porozumieć się łatwo; ale ten utrapiony Niemiec czy tam Francuz żeby mnie nie kazał na kobyłę drewnianą wsadzić dla przykładu. Powiedzże mu, że ja jak na nią siądę, niechże pilnuje, żebym nie zlazł, bo mu w łeb strzelę jak psu”. A ja jemu: „Panie pułkowniku, któż znów widział, i siebie zgubisz, i sprawę oszpecisz”. Skończyło się na mniejszem: bo jenerał Demulier konie zabrane odebrał, a jego na dziesięć dni do aresztu zaparł, co mu było i potrzebne, bo dało czas plejzer wygoić. On mnie chciał zrobić rotmistrzem w swoim pułku i to mi było do smaku, że i mundur ładny był, i gotowe miałem zasługi; ale ludzie mnie odwiedli, a szczególniej wielmożny Korsak porucznik piatyhorców, który opiekował się mną i mnie świadczył zawsze. On mnie mawiał: „Żyj z Dzierżanowskim jak z kolegą, ale do jego pułku nie przystawaj, bo duszę zgubisz, on Pana Boga się nie boi, swoich i cudzych rabuje, a nierząd lubi, że aż zgroza”. Już to różnie bywało, ale że wierzył po katolicku, tom świadek, bo i szkapterz nosił, i pacierz mówił; tylko że był tępy do książki, a k'temu na miejscu ustać nie mógł; nadto krótko się modlił, dlatego miano go za heretyka, ale to niesłusznie. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/pamiatki-soplicy-pan-dzierzanowski. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Henryk Rzewuski, Pamiątki JPana Seweryna Soplicy, cześnika parnawskiego, przedm. Stefan Witwicki, wydanie A. Jełowickiego i spółki, Paryż 1839 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Katarzyna Dąbek, Marta Niedziałkowska, Aleksandra Sekuła.