Wacław Rolicz-Lieder Szkoła Ja byłem dzieckiem smutnym, takie dzieci Albo mrą wcześnie, lub żyją zbyt długo. Na moim czole siedziało marzenie Ciche, a w sercu coś grało harficznie, Coś wiecznie grało, a oczy nieśmiało Patrzyły w przestrzeń daleką — w obłoki, Malując z ruchów niebieskich obrazy Dziwne, ruchliwo-kalejdoskopowe. Od lat najmłodszych czerpiąc wdzięczne życie Ze źródeł baśni, sam się baśnią stałem; Baśnią, pachnącą ambrą i arabskim Pismem, jak wschodni druk niezrozumiałą. Ktokolwiek wzrok mi na twarzy zawiesił, Mawiał: o rzeczach złych chłopiec ten myśli. Ja byłem dzieckiem smutnym: takie dzieci Albo mrą wcześnie, lub żyją zbyt długo. Rodzice chcieli mieć ze mnie człowieka, Więc wcześnie dziecko do szkoły oddali. Pamiętam dzień ten, gdy czarny tornister Przygiął mi plecy do jarzma niezdatne… Pamiętam dzień ten — zaczęto od Boga, U Wszystkich Świętych chłopcy się modlili. A potem padał deszcz, a mój mundurek Zapachniał wonią zmoczonego sukna; A potem w domu w szkołę się bawiłem Z dziećmi, a potem zaczęło się życie Nowe, smutniejsze niż oczy me smutne, Jak rozbaśnione moje serce — ciche. Odtąd mi zwiędły kwiatczyny marzenia, Odtąd zagasły dzieciństwa świeczniki. Rodzice chcieli mieć ze mnie człowieka, Więc wcześnie dziecko do szkoły oddali. Był to budynek o twarzy więziennej, Wewnątrz niewoli uczono nieletnich. Gdym próg przekraczał — powietrze więzienne Wnet bicie serca zwiększało, a mury Zdały się z oczów dozorców dźwignięte, Wszystko widzące, a pośród dziedzińca Słońce sybirskie świeciło. A ściany Były w czerwony marmurek pisane Niby krwią więźniów nocą potraconych. Długi korytarz wzdłuż piętra każdego Do sal więziennych wiódł, kędy wchodziły Dzieci przez ojców gromadnie zsyłane, W rańcu żołnierskim, zapiętym mundurze, Z śmiechem na ustach i — inkwizytorzy. Był to budynek o twarzy więziennej. Wewnątrz niewoli uczono nieletnich. Gdy szkolny dzwonek rozjęczał budynek, Chłopcy gromadnie z klasy wybiegali — Po korytarzach chodzili panowie W niebieskich frakach, z wyciągniętą szyją, Słuchając, o czym chłopcy i jak mówią. A jeśli który mową się odezwał, Którą mu matka dała w dniu urodzin — Złych obyczajów był winien i zbrodni I do wieczora szedł pod klucz więzienny. A jeśli chłopiec jedno pisnął słowo, O powód pytał — biada była dziecku! Bowiem majestat obrażał cesarski. Panowie owi mieli słuch ślepego, Panowie owi mieli wzrok niemego. Gdy szkolny dzwonek rozjęczał budynek, Chłopcy gromadnie z klasy wybiegali. Jeszcze z rzęs moich nie spadły marzenia, Jeszcze mi w sercu coś grało cudownie. Więc byłem niemy, wiecznie zadumany, Wiecznie płoszony w myśleniach lirycznych. Nikt mię z początku nie gabał — bom milczał. Ale milczenie jest zbrodnią, bo milcząc Knują się bunty krnąbrne i powstania. Więc mię słowami kłuto, bym przemówił, Przez przemówienie tajemnice zdradził. Lecz jam w marzeniach tak był zakochany, Żem nie czuł mieczów rzucanych w milczenie, Żem nie zapytał: czego chcą ode mnie? Koledzy także szemrali dokoła: On nic nie mówi, więc lizus pewnikiem. Jeszcze z rzęs moich nie spadły marzenia, Jeszcze mi w sercu coś grało cudownie. Byłbym był nędznym, gdybym w tej wyrobni Niewoli, lękom ulegał jakowym! I choć na chwilę zapomniał, że w piersi Serce Kościuszków mam i Kochanowskich. Jam się nie lękał gróźb gburów uczących I nieraz w kozie siedziałem zamknięty, Popołudniami, spłakany serdecznie, Żem bez obrońców na ziemi! I często Deszcz, trzepiąc w dachy blaszane, deszcz przykry, Łkaniom chłopczyka wtórował żałobnie, A rynny rytmem rozpaczy bębniły. W domu rodzina siadała do stołu: Ojciec i matka, i gość przypadkowy, A jam się w rynien wsłuchiwał bębnienie… Byłbym był nędznym, gdybym w tej wyrobni Niewoli, lękom ulegał jakowym! Jak hiacynty w wiosennym ogrodzie, Z wolna zakwitła na czole mym duma, Pieśń przemówiła przez usta nieśmiało… Odtąd w tornistrze nosiłem wierszyki, Upity większą godnością — lecz za nią Pogłówne płacić musiałem gotówką: Upokorzeniem! o hańbo nad hańby! Nienawiść była towarzyszką moją: Nienawiść — życiem, nienawiść — pokarmem, Nienawiść — trunkiem, nienawiść — oddechem, Nienawiść — ziemią, całą atmosferą! — Każdy mi w serce nienawiść celował; Krewni, koledzy moi i znajomi, Zaś ustawiczni szkolni dręczyciele. Jak hiacynty w wiosennym ogrodzie, Z wolna zakwitła na czole mym duma. Odkąd się chłopiec do twierdzy dostanie, Nie mają prawa do dziecka rodzice…, Na czarnej ławce siedziałem porżniętej, Uczyciel strasznie chłopców indagował; Płacz… narzekanie… krzyk i… znowu cisza. Słońce przez szyby paliło piekielnie, W uczelni zaduch panował koszarny, Gorąco mózgi nieletnich smażyło — Mdlałem… lecz oto nade mną głos zabrzmiał: Łotrze! śmiesz ręce rozkładać? poczekaj, Synu ze suki ulęgły! Jam odrzekł: Chamie, zastanów się! Krzyk powstał straszny, A możnowładczy profesor zazgrzytał: Aresztu godzin dwadzieścia i cztery. Odkąd się chłopiec do twierdzy dostanie, Nie mają prawa do dziecka rodzice… O najszczytniejszym tytule na ziemi, Rodzice! serce gdzież macie? gdzie dumę? Czemu wy krew swą, swe ciało dajecie, Owoc drzew waszych na pokarm niewoli? Czemu milczycie, gdy szkolni tyrani Plują zniewagę w twarz dzieci, i czemu Łotrów o dalsze urągi prosicie, Kiedy wam dziecko ze szkół chcą wydalić? I wyście śmieli ślubami się łączyć? I wyście śmieli pokolenie tworzyć? Wy bez sumienia i serca, i woli? Wy nieświadomi rodzicielskich ustaw? Wy nieletniego jarzma całkownicy? Niewolniczego dostawcy towaru? O najszczytniejszym tytule na ziemi, Rodzice! serce gdzież macie? gdzie dumę? Błogosławioną niech będzie godzina, W której sumienie me buntem zagrzmiało. Pękła cierpliwość w żelazo kowana I dom niewoli za plecyma został; A w sercu straszna nienawiść do rasy Dręczącej dzieci Polaków i wzgarda Dla wszystkich ojców i matek, co dzieci Do helockiego oddają rzemiosła, Praw rodzicielskich zrzekając się trwożnie. I żal mi został za moim chłopięctwem, Co wypachniało pod okiem tyranów, I jedna prośba do mojej królowej, Tej pańskiej dumy mej, ażeby dała Odpust hańbiącym myślenie wspomnieniom… Błogosławioną niech będzie godzina, W której sumienie me buntem zagrzmiało. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/rolicz-lieder-szkola. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Młoda Polska. Wybór poezyj, oprac. Tadeusz Boy-Żeleński, wyd. drugie, Wydawnictwo Zakładu Narodowego imienia Ossolińskich, Wrocław 1947 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez fundację Nowoczesna Polska z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów Łukasza Jachowicza. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Marta Niedziałkowska, Emilia Radlak, Aneta Rawska, Aleksandra Sekuła.