Spis treści

      Bianka RolandoBiała książkaPiekłoPieśń druga. Zmierzchy bogów naszych

      1
      Nasze wielkie procesje nadciągają burzą
      miodnych i szaleńczych mów na naszą cześć
      Powiewają nasze sztandary mnogie, tkane
      Sztyletujemy krawędziami naszych języków
      5
      Zabijmy tych, rzucających w nas jabłkami
      z mostów rozpostartych nad naszymi przejściami
      Jesteśmy Bogami zabierającymi ciągle dla siebie
      tylko dla naszych czarownych przydomków
      one wywoływać mają strach i ukrycie
      10
      Otoczeni dziećmi, kobietami w bukietach
      oddają swe lenna w nasze kosze i kufry
      Zabieramy im wszystko jednym gestem ręki
      Podcinają nasze kryształowe koturny wysokie
      a my ściskając pięści, odchodzimy, grożąc temu
      15
      który niby-wszechmocny i nie zgwałci nas kolorem
      taki niby-wszechmocny i nie zabarwi nas kolorem
      Nasze pięści zwinięte w siebie przechowują
      groźby, nienawiść do wszystkiego, do Niego
      Nasze armie już szykują się zdobyć jego terytoria
      20
      Siła nasza ogromna, zabierająca wszystko w tajemnicy
      Niech on przyjdzie, składając nam pokłony na dywanach
      przenośnych, składanych, które wędrują wraz z nami
      Rozrzucamy kości zamiast kwiatów przed antyhostią
      Piszemy Tylko Wielkimi Literami Te Zdania Nadrzędne
      25
      zgniecione zostaną wraz z nami w pyły alergiczne
      rozpadają się w naszych, kwaśnych, cytrusowych rękach
      Mordercy prasują nam koszule wyjściowe na noc
      Oglądamy się za diabelnym, zmierzającym do nas
      Poi nas z niezwykłą regularnością i troską
      30
      trzy razy w ciągu dnia, drobną łyżką podaje nam mannę
      Kasza pozyskiwana z odwróconego procesu utylizacji
      z buraków pastewnych, kradzionych i ukrywanych
      Nasze wieczne panowanie, gdzie są zasłony gęste
      opadają one głęboko, marszcząc się, dają mrok
      35
      chronią nas przed dziwnym widokiem na urwisko
      Powoli zmierzcha nasz zewnętrzny blask okrutny
      zewnętrza błyszczące, strachliwe, zadające śmierć
      Oto idziemy, krwawymi bóstwami nazwani na zawsze
      Złoto i wyrwana kość strojna dodaje nam jeszcze blasku
      40
      Oto zdychamy w promieniach wschodzącego, nowego
      nie umiemy śpiewać dla niego, nie nasze głosy
      Nasz chór odrzucony, każdy z nas ma głos pierwszy
      nie możemy znieść hegemonii zmiażdżonych nas w nas
      Pokazy mody królewskiej kończą się w porze happy hours
      45
      Wszystko miało zdychać, nie wzdychać już nigdy więcej
      Uczyńmy więc krzywdę słodką, porzućmy dobre zamiary
      Nie do zniesienia jest dla nas bóstwo miękkie i głębokie
      W nasze żelazne konstrukcje nie wleje się już nic
      Wielkie oddzielenia, granice naszej kumulacji pełnej
      50
      Nasze naoliwione policzki chudną ze strachu i paniki
      przed naszymi sąsiadami, co mają podobne zamiary
      Chcą nas pozbawić tronów, komnat bursztynowych
      Nasze usta malinowe wysychają z braku ducha w nas
      on dodawał nam kusicielskiego piękna, o które się walczy
      55
      chronił nas przez całe nasze królowanie w pozłocie
      Wessani w siebie przypominamy sobie naszą wielkość
      Dekoracyjne formy językowe, muzyczne wiążą nas
      Okazało się, że zaprawdę jesteśmy nieśmiertelni
      czego skrycie się obawialiśmy, unosząc ostatni dech
      60
      w kierunku ścisku, milczenia i zła
      podobnego najbardziej do koloru naszych skór zamszowych
      które boskim zabiegom pielęgnacyjnym były poddawane
      gdzieś w krainach żurawiny suszonej, zgnilizny i zmierzchu