Rolando, Bianka Pieśń dwudziesta szósta. Set Seta Kozioł, Paweł Kopeć, Aleksandra Choromańska, Paulina Szejko, Jan Fundacja Nowoczesna Polska Współczesność Liryka Wiersz Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez fundację Nowoczesna Polska z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów autora. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/rolando-piesn-dwudziesta-szosta-set-seta Bianka Rolando, Biała książka, Wydawnictwo Święty Wojciech, Poznan 2009. Licencja Wolnej Sztuki 1.3 http://artlibre.org/licence/lal/pl/ xml text text 2017-07-18 pol https://redakcja.wolnelektury.pl/media/cover/image/5772.jpg Oops!, steve p2008@Flickr, CC BY 2.0 http://redakcja.wolnelektury.pl/cover/image/5772 Bianka Rolando Biała książka Piekło Pieśń dwudziesta szósta. Set Seta Zagrzmijcie w trąby odwrócone, zostałem ukoronowany/ Gronostaje łaszą się, kłaniają się zgruchotanymi ciałkami/ Tak się powinno władcy cześć oddawać, skłonami/ Zasłaniając twarze przed mym obliczem Najwyższego/ Chorągwie szykujcie, flagi ze wstęgami, twórzcie pochody/ śpiewając hymny ku fortunie, która mą fikcyjną nałożnicą/ Rogi obfitości wypełnione słowami, udają one owoce/ Grajcie, śpiewajcie piosenki przymuszone siłą i złotem/ siłą i złotem wygięte ich słowa, melodie, modlitwy głośne/ Z pochodzenia jestem Set, z rodu wielkich generałów/ Ojciec spoglądał na moje ślinienie się astmatyczne ze wzgardą/ Od dziecka byłem przygotowany do bycia kimś niezwykłym/ służyłem w wojsku, tam zabijałem, pojedynczo, proszę/ Nauczyłem się manipulować gęstwiną pokrak w kombinezonach/ już wtedy byłem oszustem błogosławionym, wywyższanym/ Set kradł im dusze, sprzedawał taniej, niż kupił na giełdach/ Rysowały się już utopie podpiwniczone jeszcze uczuciami/ lecz z czasem te podziemia wilgotne zostały zasypane pyłem/ Przyszła wojna, jej postać, suknia w najsilniejsze wzory/ Wyciąga się do mnie, prowokuje mnie pod sklepem z alkoholem/ Oszołomiony jej hałasem mianowałem się Głównym Konstruktorem/ Zacząłem wydawać pierwsze rozkazy i niszczyć swych wrogów/ we wnętrzności ich ingerując, implikując im nowe funkcje/ dla nich mój jad wcierany, by być nieuchwytnym w walce, śliskim/ Rozdawany przeze mnie chleb z ziarnami nabojów, z musli/ Wielkie szkoły przyuczające przedszkolaków do walki wręcz/ Ich czarne usta od zjadanego atramentu straszyły się wzajemnie/ Przepływała przeze mnie świadomość władzy, przyszłe królowanie/ Zacząłem zszywać sobie nowe płaszcze, nowe miecze wykuwać/ Zostałem wrysowany do atlasu dzikich zwierząt występujących/ Litość --- gangreną zdrowia kolosów i nowych olbrzymów/ Straszyłem grupy płochliwe pochowane w norach przede mną/ Wydawałem rozkazy zabójstw mych przeciwników i przyjaciół/ rozkazy zabójstw w ilościach hurtowych, nie detalicznych/ Uniform skrywał wielkie tajemnice, wygniecione i spocone/ tatuowałem się mapami, których nikt nie potrafił rozczytać/ Przygodne kochanki ginęły przerażone widokiem mych planów/ daty, miejsca na przegubach, ostateczne rozwiązania pod ręką/ Pornograficzne zespolenie i pozycje wykorzystywania śmierci/ nie nazywajmy tego nawet tańcem, to ja prowadzę ją na parkiet/ Przeciwnicy znikali podczas wycieczek szkolnych w lasach/ Set we mnie wzrastał, coraz silniejszy prężył się dniami, nocami/ Zmieniało się moje oblicze na coraz surowsze, kamienne w dotyku/ Taki był ze mnie nowoczesny faraon, wielki złodziej w nocy śniący/ Dokumenty zawierały coraz dłuższe listy do rozstrzelania/ ich podpisywanie, charakter pisma, ciężar ostatniej pieczęci/ Nacisk mej dłoni na papier czerpany ze skóry i włosów z kwiatami/ Armia coraz głodniejsza, bardziej wściekła podbijała dalekie krainy/ Pochody na moją cześć wydłużały się, wzbogacane były w pieśni/ W usta wpływały miody pozyskiwane z uzurpacji pszczelarzy/ Złoto sklejało mi palce i lutowało me dziury w słabych zębach/ Pszenny brzuch pęczniał i coraz bardziej gniewny byłem/ Z wielką zapalczywością paliłem świątynie dawnych bóstw/ Ołtarze ich roztrzaskiwałem, ciąłem w bloki kamienne dla Seta/ Gdzież są one milczące i zamyślone, niech zejdą i toczą spór/ Niech schodzą z krzyżów, niech z komór gazowych się uwalniają/ Niech wybiegają w panice z kolorowych glorii, co je otaczają/ Zostawcie swe hula-hoopy mieniące się tęczami, bijcie się ze mną/ Statuy wasze przerabiałem na swoje pomniki zalewane kwiatami/ kadzidłami różnymi ubłagiwany jestem, jestem tym złotym cielcem/ z fałszywymi wymionami, mleka nie wydadzą ni bogactwa nikomu/ Mój wzrok pada właśnie na ciebie, czy czujesz jego szorstką surowość?/ Padaj na kolana podcięte przeze mnie, wołaj, wołaj do nowego boga/ Set obwieszcza swe imię, które jest już złą nowiną nazywane/ na wszystkich odrzwiach, na wszystkich powypisywane/ Wielkie strategie gniecenia ludzkich ciał wobec innych/ Wybrałem sobie dobrze wroga nazwałem go, dla nich/ Nie potrafiłem i nie chciałem z nikim się dzielić władzą/ Jabłka władzy zachłannie jadłem, nie pozostawiając nic/ Nawet ogryzek nie został z niewidocznym mym zgryzem/ po którym można się zorientować, że jestem ludzki i zły/ Pęczniały me złowrogie usta zapalczywe, cyniczne/ Oni słuchali i gotowali się, by zanieść innym śmierć/ Śmierć przysyłana, jeszcze tego samego dnia ją dostaniesz/ nie musisz się niecierpliwić, na pewno ją dostaniesz od nich/ Otaczałem się wokół dziećmi, można je ścinać bukietami/ z ich ściętych łodyg ambrozja, nektar bez dodatku cukru/ otoczony szczelnie, wyciągałem swe dłonie do nich/ głaskałem po jasnych głowach i karciłem za brak dyscypliny/ pouczałem ich właściwie, opowiadając przypowieści o sile/ Me podium liczyło tysiące pilastrów zawiniętych w sobie/ Tylko ja wygrażający niebu i skarżący je za zbyt jasne noce/ za zbyt trzeźwe poranki po bitwach/ Nad małymi, skarłowaciałymi pochodami widnieję rozciągnięty/ Ochraniała mnie gwardia milczących, mroźnych morszczuków/ która często się zjadała wzajemnie, zachowując dynamikę nocy/ Wielokrotnie próbowano mnie zabić eksplozjami komet/ Pewna trajektoria meteorytu zawarła się we mnie, zahaczając/ Przejeżdżałem swym wozem, gdy wpadliśmy w zasadzkę/ Widziałem twarz młodego chłopca celującego, zdenerwowanego/ ledwo utrzymywał karabin, rozdawany za darmo na pochodach/ Strzelił mi w twarz zupełnie amatorsko, celując za 10 punktów/ Rozerwało się me oblicze niepoświęcone, krwawe relikwie/ Żołnierze zastrzelili go szybko, próbowali ratować wodza/ tamować mą krew, która uwolniona z użylnienia kipiała/ Umierałem może pięć minut, skuwany mój wizerunek/ tłuczony mój pomnik, moja statua 700-metrowa zniszczona/ tak można zabić boga ze złotą twarzą Seta na polnej drodze/ Ukryłem tętniące ranami oblicze w tkaninach, dłoniach/ Odchodziłem od swojego ciała jakoś tak daleko, niespokojnie/ Usłyszałem ryk, przyrost wielki mej drobnej figurki/ Lustrzane drzwi do piekła zwabiły mnie swym odbiciem/ Czerwone dywany witały Seta, w tle słyszałem ich głosy/ kłaniające się nisko, uznające mą zwierzchność nad nimi Jednak gdy bramy się zamknęły, zrozumiałem ich odwrócenie/ łowiły mnie z dna i pożerały moje resztki, śpiewając hucznie