Spis treści

      Bianka RolandoBiała książkaCzyściecPieśń trzecia. Przekrzywiony upadek

      1
      Mieszkam w ściółce leśnej — kreciej
      z regularnie płaconym ogrzewaniem
      gdzie wszystkie izolacje cieplne mruczą
      Ciepło wyściela moje małe schronienia
      5
      z pluszu, z aksamitu, waty higienicznej
      Budzę się rano, by co dzień wpieprzać
      zdrową żywność i żyć w dobrym stylu
      zrównoważonej diety metafizycznej
      Nie jestem satanistką biegającą
      10
      w czarnych rajstopach na głowie
      ani też kapłanką podcinającą piersi
      biodra, łabędzią szyję, brązowe nogi
      na znak, że nie pasują już do nastroju
      do adwentowej sutanny w tym roku
      15
      Miało być sterylnie biało, chłodno
      żeby nikt nie wchodził do mojej pułapki
      zaprojektowanej na siebie samą
      Mogłabym ciągle przypudrowywać się
      spoconą twarz kokainą oblepiać
      20
      zachowując ten śnieżny odcień bieli
      prawie nieczłowieczeństwa, diamentowy
      prawie boski chłód spojrzenia na wszystko
      Pozbyć się balastu głośnych opowieści
      wielkiego chrzanienia ze szklanką wina
      25
      przekomarzania się i oglądania rannych
      w ramach dobrej nowiny non stop kolor
      Spokojnie w słonecznych okularach sunę
      przez dynamicznie rozwijające się przejścia
      podziemne
      30
      Skrywana biel kołnierzyka, to nieludzkie
      bywać tak białym jak śmierć
      jak bianka
      Jakże by tu umrzeć, właściwie w jaki sposób?
      Czy w wielkich cierpieniach oczy przymrużać z bólu
      35
      iskrzyć się w boleściach pozowanych do obrazu
      czy odejść łagodnie nieświadomym przesunięcia?
      Wybierz mi coś właściwego, na mój rozmiar
      na moje możliwości amatorskiego teatru gestów
      Przetestuj mnie, czy będę uciekać, czy ulegnę
      40
      Czy histerycznie będę pozdrawiać całą moją rodzinę
      rozdając im w spadku kosmyki moich włosów
      pozostawionych na pożółkłej od lęku poduszce
      dekorując ją w orientalne wzory swym wiciem?
      Swobodnie mnie skrusz i połam sobie, jak chcesz
      45
      Niech wygną się moje ręce, nogi poskładane
      w porządku alfabetycznym, zrywając nowalijki
      piano Moja śmierć jest biała, onieśmielona sytuacją
      w której należy całować mocno w usta i patrzeć
      Moja śmierć w czepku kąpielowym bawi się
      50
      w umieranie, mrużenie oczu od refleksów w niej
      Lubi mój kolor, choć w ręku ściska nowe barwniki
      W dzień mojego przekrzywionego upadku
      wszystko było przekontrastowane i przesycone
      Ta woda chlorowana, która była w basenie
      55
      powodowała niszczenie wszystkich tkanin
      ich rozdzieranie w niefortunnych miejscach
      W białym kostiumie siedziałam, oparta o brud
      Baseny wykopywane na świętą pamiątkę męki
      Nie chciało mi się wtedy pływać w tym moczu
      60
      irytowało mnie to ciągłe machanie łapami
      Ciągle utrzymywać się na powierzchni lustra
      rwać się do kolejnych oddechów, co wysoko wiszą
      ciągle walczyć o to bycie między, o to poziomowanie
      Mimo rezygnacji i zniechęcenia wodną formą relaksu
      65
      weszłam na pośrednią w wielkości skocznię, między
      Chciałam zrzucić swe ciało zakostiumowane w dół
      Lekko odbiłam swój ostatni ciężar, wygięłam się w łuk
      triumfalny co najmniej, co najwięcej
      Mój skręcony lot trwał sekundy niefortunne, odliczane
      70
      Uderzyłam w wystający brzeg sztucznego morza
      w wykafelkowany skalny klif, wywafelkowany uskok
      Poczułam długi ból głowy, kręgosłupa, palca u nogi
      Krzyknęłam z bólu rozbita o chlor, o swoje ciało
      Mój kręgosłup został złamany na tysiące części
      75
      które rozbite niestety już do siebie nie pasowały
      ani ze względu na kształty, ani na motywy na nich
      Zaczęłam się roztapiać, zgruchotanie czułam chwilę
      przymknęłam oczy, licząc, że tak wygląda zakończenie
      mojego skakania do góry w dół, do dołu w górę
      80
      Ciągnęłam za sobą cielesność wywleczoną
      Migotliwa podążała ona wciąż za mną
      próbowała we mnie odnaleźć dawnego właściciela
      obwąchując mnie, sprawdzając, nie dowierzając
      Trudno jest zostawić tę kapryśną słodycz po drodze
      85
      z daleka jeszcze w tylnej szybie samochodu widzieć
      jak wyje z tęsknoty za tobą i nie rozumie, że to śmierć
      Przepełniona wodą odzyskuję pełnię przecieku
      Wtedy otrząśnięto mnie w chłodnym przejściu
      w korytarzu usłyszałam pytanie i słowa rozwiązane
      90
      nie byłam w stanie ich uchwycić, mimo wysiłku
      Nie miałam w sobie jakiegokolwiek zaczepu
      żadnego przełamania w sobie, skrytej szczeliny
      Słów tych zrozumieć nie mogłam, skierowanych
      Przesunięcie smutne odsunęło mnie od siebie
      95
      Poczułam obietnicę brzegu oddalonego o miliardy
      miliardy stóp, łokci, zaniedbywanych zgięć
      Rwałam się, chwytając się czegokolwiek
      ale wyrzuciłam się sama w szarosrebrny popiół
      Dziwne, bo byłam przygotowana na zajęcia WF-u
      100
      miałam na sobie jeszcze ślad po kostiumie
      idealnie nadającym się do pływania w morzu
      Strój w cytrynowe pasy niebezpieczeństwa