Spis treści

      Bianka RolandoBiała książkaPiekłoPieśń dziesiąta. Piekło pseudoheliosa

      1
      Określając me śluzy ciągle skapujące
      e
      e
      Zapadające się litery w sobie noszę tu
      5
      cały czas, przy sobie mam swój koniec
      Skrzywione usta tak trudno narysować
      Jakim ołówkiem szkicować ich kształt
      granitowo-fioletowy i obawiający się?
      Oto nadszedł głuchy dźwięk z zimna
      10
      Więziony w sobie, własne żebra-kraty
      Wisi przede mną żółty abażur pradawny
      Jakieś istnienie rozumne i przebiegłe
      szeleści, zadając mi rany, ramy wąskie
      cytując i śpiewając — tatuując we mnie
      15
      słowami i pieśniami miażdżącymi się
      teraz odwrotnie rozciągane, za ogony
      na szorstką stronę, która nie pozwala
      na noszenie ich bez otarć i zniszczenia
      Trzeba zawsze było sprawdzać metkę
      20
      kraj pochodzenia tych tkanin skrytych
      zakazywanych i wytrzymałych jak juta
      Noszę ze sobą zawsze swój koniec
      Widzę ciągłe tylko zakończenia ze mną
      z głównym bohaterem filmu amatorskiego
      25
      w którym wtórują głosy zamazywane
      tylko zakończenia mi pozostają
      puszczane w ciągłych pętlach
      one zaciskają
      piekło
      śpiew z dziwnym raczej niespotykanym akcentem
      30
      gdzież się podział ów, ten helios pierdolony, pragnący spalić świat?
      nauczymy cię dyscypliny, my, krwawe owoce lychee, organizujące
      spotkania po latach i uczty zakrapiane winami poświęconymi
      sraj ze strachu, nadchodzimy na ciebie, znów w odwiedziny
      żeby ci było jeszcze bardziej przykro i byś był bardziej samotny
      35
      przyzwyczaj się do naszej obecności cierpkiej i karzącej
      hi, hi, będziemy dydaktyczni bardzo, oczekuj tego, tylko tego
      ohydne, niby takie silne i oświecone, teraz płacze to nieżyjątko
      dogonimy cię i będziemy niszczyć, aż nie będziesz w stanie piać
      ze strachu, że noc się nie kończy, a złe sny są takie namacalne
      40
      i szeleszczą złowieszczo w przepoconych, długich palcach
      wydrapiemy jego gardło językami z płomieni, samozaciskami
      aż skuli się do niemożliwości, aż będzie wzywać swe dzieci
      my z jego ust wszystko pochwycimy, spożyjemy łapczywie
      napełniamy się bowiem sokiem jego, prawie że pęczniejemy
      45
      w naszym wiecznym głodzie, w trwaniu zakonserwowane
      i niezmiennie perwersyjne w rekonstrukcjach