Reymont, Władysław Stanisław W porębie Kotwica, Wojciech Grabiec, Piotr Choromańska, Paulina Grabiec, Piotr Fundacja Nowoczesna Polska Modernizm Pozytywizm Epika Nowela Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Fundację Nowoczesna Polska z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów Doroty Kowalskiej. Utwór powstał w ramach "Planu współpracy z Polonią i Polakami za granicą w 2014 roku" realizowanego za pośrednictwem MSZ w roku 2014. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu, pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosowanej licencji, o posiadaczach praw oraz o "Planie współpracy z Polonią i Polakami za granicą w 2014 r.". http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/w-porebie Domena publiczna - Władysław St. Reymont zm. 1925 1996 xml text text 2014-08-22 pol http://redakcja.wolnelektury.pl/media/cover/image/5572.jpg Village, David J@Flickr, CC BY 2.0 http://redakcja.wolnelektury.pl/cover/image/5572 http://wolnelektury.pl/media/book/pdf/w-porebie.pdf ISBN-978-83-288-0804-1 ISBN application/pdf https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/w-porebie.html ISBN-978-83-288-1780-7 ISBN text/html http://wolnelektury.pl/media/book/txt/w-porebie.txt ISBN-978-83-288-2735-6 ISBN text/plain http://wolnelektury.pl/media/book/epub/w-porebie.epub ISBN-978-83-288-3800-0 ISBN application/epub+zip http://wolnelektury.pl/media/book/mobi/w-porebie.mobi ISBN-978-83-288-4886-3 ISBN application/x-mobipocket-ebook W gospodarstwie Wawrzona trwają przygotowania do wyprowadzki --- rodzina musi iść w komorne. Pracuje jednak tylko Wawrzonowa, sam gospodarz wyleguje się po topieniu smutków w alkoholu. Kobieta, przechadzając się po gospodarstwie, ubolewa nad losem rodziny i zastanawia się, jak teraz będzie wyglądało ich życie. Nowela W Porębie ukazuje obrazek z chłopskiego życia --- w realistyczny sposób przedstawia ich obyczajowość i problemy, nie stroniąc od trudnych tematów związanych z przykrymi doświadczeniami. Władysław Stanisław Reymont to jeden z najważniejszych pisarzy młodopolskich, przedstawiciel realizmu i naturalizmu, prozaik, nowelista. W 1924 roku został nagrodzony literacką Nagrodą Nobla za powieść Chłopi. Władysław Stanisław Reymont W porębie Wawrzon! a wstań inoino (gw.) --- tylko., to nachlałeś się i będziesz się wylegiwać kiejkiej (gw.) --- jak. dziedzic, a ja sobie rady dać nie mogę. Rafał przecież zaraz mają przyjechać, ino go patrzeć, no! Zaczęła energicznie potrząsać mężem leżącym w kącie izby na kupie słomy powyrzucanej z łóżek. --- Kobito, mówię ci, odyńdźodyńdź (gw.) --- odejdź. --- mruknął Wawrzon gniewnie i odwrócił się twarzą do ściany. --- Trzatrza (gw.) --- trzeba. wszystko powynosić przed dom, to przecież później będzie lepiej pakować na wóz. Zboże jeszcze nie zesutezesuć --- zsypać. do worka, kartofle trzeba znieść ze stodółki, laboga! tyle roboty, a mnie już kulasykulas (daw., gw.) --- noga. odpadają, a tu chłop, coby pomagać, to se śpi. Wawrzon --- zawołała ze złością, przyskakując do niego --- jak nie wstaniesz, to cię tak ździele, że obaczysz! --- Kobito, mówię po dobremu: odyńdź --- odrzekł miękko, położył się na brzuchu, głowę wsadził w słomę i tak leżał nieruchomienieruchomie --- dziś popr.: nieruchomo., nie zważając na krzyki i lamentowania żony. --- O bidna ja sirota, bidna! To tyle dobroci użyłam za chłopem, tyle, że teraz trza się wynosić na kumorneiść na kumorne (gw.) --- iść na komorne, żyć jako komornik, chłop nieposiadający gospodarstwa ani domu, opłacający własną pracą swój pobyt w domu innego, bogatszego chłopa a. właściciela ziemskiego (komora (daw.): pomieszczenie w budynku, pokój, izba). kiej dziadakidziadak (gw.) --- dziad, nędzarz, żebrak. jakie, w taki czas, co i psa wygnać szkoda! Gospodarska córka pójdzie do ludzi, na wyrobekiść na wyrobek --- zarabiać na utrzymanie jako wyrobnik, osoba wynajmująca się do różnych prac fizycznych., kiej jaki łachmytek abo obieżyświat! --- narzekała Wawrzonowa, zdejmując obrazy ze ścian, okrywała je zapaskamizapaska --- rodzaj długiego fartucha wiązanego w pasie na sukience i osłaniającego ubranie od pasa w dół dookoła; część tradycyjnego stroju ludowego. i wynosiła przed dom pod okap. Przystawała przed progiem i patrzyła na lśniącą, rozmokniętą drogę biegnącą wskroś świeżej poręby, rozciągającej się szeroko dookoła chałupy, zarzuconej kupami gałęzi i stosami pościnanego drzewa. Wyglądała, czy nie jedzie Rafał, który miał przewieźć ich ruchomości do wsi, ale nic nie było widać na drodze prócz mgieł sinych, wiszących nisko, i wielkich kałuż wody. Drobny, przenikający zimnem deszcz padał bezustannie. Westchnęła ciężko, utarła nos z hałasem, żałośliwym wzrokiem powiodła po chałupie, z której się musieli wyprowadzić, i poszła na drugą stronę do krowy, stojącej na środku, bo już żłób i drabina były wyniesione przed dom, gdzie już stała żółta w kwiaty pąsowe serwantkaserwantka --- oszklona szafka, służąca do przechowywania szkła i drobnych ozdób. oszklona, z wymalowanymi na niebiesko półkami, i krzesełka drewniane, ławki, stolik, na którym stała pasyjkapasyjka --- umocowany na podstawce krzyżyk z postacią przybitego Chrystusa. czarna, opleciona w różaniec --- wiaderka, worki z kartoflami, pęki siana, przewiązane trokiemtrok --- rzemień służący do przewiązywania czegoś., łóżka dwa, półki i masa różnych rupieci zwalonych bezładnie na kupę. Wielka, w czarne łaty maciora leżała na ziemi, uwiązana za nogę do młodego dąbka, rosnącego wprost okna; stękała ciężko, bo ją ssały i tłukły łbami prosięta różowe. --- Siwula! o siwula! --- szeptała Wawrzonowa, głaszcząc pieszczotliwie krowę po obwiśniętym gardle. Siwula wyciągnęła łeb i szerokim, ostrym językiem lizała ją po obnażonych do ramion rękach. Wawrzonowej łzy zaćmiły oczy, oderwała się od krowy i poszła do sieni. --- Kucusie, kucu, kucu! --- zaczęła zwoływać kury siedzące rzędem na płocie. Sypnęła im garść ziarna na przynętę, a potem łapała, związywała im skrzydła i układała w wielkiej kobiałce. Znowu wyjrzała na świat. Ścieżką od wsi dalekiej, którą widać było zaledwie przez mgły i zadeszczony świat, za porębą szła dziewczyna jakaś. --- Marysia! a spiesz no się! --- krzyknęła, wygrażając biegnącej ręką. Marysia, boso, w zapasce na głowie, że tylko było widać kawałek zesiniałej od zimna twarzy, przybiegła i spod fartucha wyjęła flaszkę z wódką, trzy rządki bułek i kawał czerwonej kiełbasy. --- Gdzieś siedziała tak długo? Po chałupach się włóczyłaś, co? --- A juścijuści (gw.: już ci) --- oczywiście, rzeczywiście, w istocie., długo, a juści! po chałupach! Taki śtukśtuk drogi (gw.) --- szmat drogi, kawał drogi. drogi, że zgoniłam się kiej pies, a matula mówią, że długo! Trza było samy iść abo niechby ociec poszli --- odpowiadała żałośliwie dziewczyna, trąc nogę o nogę i chuchając w posiniałe ręce. --- Hale! będziesz mi się tu odszczekiwać, ty kołtunie jeden --- grzmotnęła ją pięścią w plecy. Marysia przykucnęła przed kominem, w którym tliły się resztki ognia, i zaczęła płakać, rozgrzewając sobie ręce nad węglami, a Wawrzonowa wynosiła resztę sprzętów, patrzyła na drogę wciąż pustą, trzaskała drzwiami, to znowu kopnęła ze złością starego, podobnego do wilka, burego psa, który obwąchiwał wszystkie kąty i ze spuszczonym ogonem, osowiały łaził po izbie, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Cisza zapanowała w izbie, tylko w szybki bębnił deszcz i z poręby dochodziły słabe odgłosy siekier rąbiących drzewo. Mętny, szarożółty zmrok zalewał izbę ogołoconą ze sprzętów, zlewał się z czarnym, okopconym sufitem; poszarzały jeszcze bardziej odrapane z wapna ściany. Porozlewana woda tworzyła na gliniastym tokutok (daw.) --- klepisko, podłoga z ubitej gliny., położonym w miejsce podłogi, śliskie, grzęskie błoto, w którym dwie kaczki bobrowałybobrować (gw.) --- ryć, przeszukiwać. dziobami, szukając pożywienia. Przez wybite szybki małego w szczycie okna wpadał wiatr razem z deszczem, szeleścił, zamiatał słomę porozrzucaną i trząsł zwieszającymi się od sufitu pasami czerwonego papieru, wystrzyżonego w kółka i ząbki, jakie ubierały belki. Wawrzonowa poszła na małe podwórko, puste i zaśmiecone gnijącymi liśćmi wisieńwisień --- dziś popr. forma D. lm: wiśni., rosnących przy ogrodzeniu, które leciały jak krwawe płatki na wielką gnojówkę i na dranicowydranicowy --- zrobiony z dranic; dranice: cienkie deseczki służące do pokrycia dachu, wykonywane ręcznie z drewna drzew iglastych. dach pogięty rozwalającego się chlewka. Poszła za stodółkę, stojącą nieco dalej, w środku małego pola, rozkopanego po kartoflach i pełnego suchych łęcinłęciny a. łęty --- łodygi kartofli. i zgniłych kartofli. Wyrwała jakiś zielony jeszcze chwast dla krowy, obejrzała się smutnie i powróciła, obcierając sobie ustawicznie oczy z łez, których nic powstrzymać nie mogło. To stawała w progu, chwytała się za głowę i ogłupiałym, mętnym wzrokiem tonęła w szarej przestrzeni. --- Laboga! Laboga! --- jęczała cicho i żałośliwie i znowu się gorączkowo brała do wynoszenia i szykowania nędznych sprzętów. Serce się jej tłukło w wielkim niepokoju i bólu rozstania z tą chałupą, w której tyle lat mieszkali, i tak ją ten ból ściskał chwilami jakimś kurczem, że aż przysiadała na progu i pozwalała swobodnie płynąć łzom, i tylko cicho i głęboko jęczała. Wawrzon wciąż leżał, przewracał się z boku na bok, przetarł pięścią zaczerwienione oczy i tak wzdychał, aż Burek przysuwał się do niego, skomlał cicho, drapał go łapą po kożuchu i kręcił ogonem; widząc, że gospodarz nie zwraca uwagi, szedł do komina, siadał koło Marysi i drzemał, patrząc się sennie w dogasające węgielki. Wreszcie przed samym wieczorem nadjechał Rafał dwiema chudymi szkapinami, zaprzągniętymi do drabiniastego wozu. --- Niech będzie pochwalony! --- rzekł, wchodząc z batem w ręku do izby. --- Na wieki --- powiedział Wawrzon, podnosząc się z barłogu. --- Witajcie, kumiekum --- sąsiad, znajomy., a Bóg zapłać, żeście o nas nie zahaczyli. --- I... ino pluskplusk (gw.) --- plucha; deszczowa pogoda. taki, że ślipieślipie (gw.) --- oczy. jażejaże (gw.) --- aż. zalewa, na drogach błoto po sęklesękiel a. szenkiel (z niem. Schenkel) --- wystająca z piasty część osi, na której obraca się koło wozu. i taki ziąb, że gorzej praży kiej w mrozy. --- No, to trzeba pakować, aby przed nocą zdążyć do wsi. --- A bogaćbogać (gw.) --- gdzieżby., że nie inaczej --- rzekł Rafał, biczysko postawił w kącie, ręce ugrzał nad blachą i wyjąwszy garścią z ognia węgielek czerwony, wsadził go do zgasłej fajki, przysiadł nieco na skrzynce, jeszcze nie wyniesionej, pod oknem, i pykał dymem na izbę. Wawrzonowa postawiła na oknie wódkę, kiełbasę i bułki. --- Wawrzon, napij się do Rafała! --- O!... po co się macie szkodowaćszkodować się --- przysparzać sobie uszczerbku, wykosztowywać się.! --- wymawiał się chłop, a chciwie wciągał nozdrzami zapach czosnku, jaki się rozchodził od kiełbasy, którą Wawrzonowa rozdzielała kozikiemkozik --- składany nożyk.. --- W wasze ręce, Rafale. --- Niech wam będzie na zdrowie. Wypił, splunął w bok, obtarł rękawem usta i nalewał. --- Jagna, naścinaści (gw.) --- masz. i ty, co tam, napij się krzynkę. Jagna odwróciła się nieco i wolno sączyła wódkę, a chłopi łamali czerstwe bułki i jedli, przegryzając kiełbasą. --- No, jeszcze po jednym, żeby nam się dobrze jechało. --- Pijcie z Bogiem. --- Dziedzic sprzedał las na siampańskiesiampańskie (gw.) --- szampan, wino szampańskie., to my se choć z tej uciechy wypijemy okowitkiokowita --- wódka; źródłosłów: aqua vitae (łac.), woda życia.! Ażeby ci, ciarachuciarach (daw. obelż.) --- szlachcic. zapowietrzony, smoły w piekle nie żałowali! --- szepnął nienawistnie, spoglądając przez okno ku sinym, zaledwie majaczącym konturom dworu. --- Co prawda, to prawda, adyćadyć (gw.) --- przecież. teraz to nawet biczysko albo i kozicękozica --- drewniany uchwyt pługa. trza będzie kupić --- westchnął markotnie. --- Kiej był las, to chociaż się ta i człek bojałbojać się (gw.) --- bać się. ździebkoździebko (pot.) --- trochę., chociażeście i wy pilnowali niezgorzyniezgorzy (gw.) --- nie najgorzej., ale zawżdy czy chrustu, czy jaki grabik albo sosenkę na porządek, albo żerdkę do płotu, to się ta uścibnęłouścibnąć (gw.) --- uszczknąć.. I grzybek jak człowiek zjadł, i jagodów dzieci uzbierały na barszcz, a kiej niekiejkiej niekiej (gw.) --- niekiedy. jakiego zajączka się grzecznie przetrąciło abo i drugiego ptaszka, a teraz co! Źle jest, widzi mi się, źle. --- No, jeszcze po jednym, po ostatnim! Burek, masz i ty kiełbasy, używaj i ty, kiej twój gospodarz po dwudziestu latach musi iść w świat, na kumorne, używaj, siroto! Pies zawył głucho, jakby zrozumiał, a Jagna wybuchnęła płaczem, oparła się głową o okap komina i płakała spazmatycznie. --- I... raz kozie śmierć, z czyjego woza, to zsiadaj i na pół morza --- powiedział wolno Rafał, wytrząsnął popiół, fajkę schował za pazuchę i wyszedł. Zaczęli się zaraz pakować śpiesznie, wynosili wszystko, co mieli, przestępując progi chałupy pustej z głębokim smutkiem, nie patrząc na siebie, nie rozmawiając. Kiedy już wszystko było gotowe i Rafał poprzewiązywał wóz powrósłamipowrósło --- gruby sznur., aby się nic nie stoczyło na ziemię, Wawrzon wyprowadził krowę i założył jej nowy postronek na rogi. --- Masz, Marysia, prowadź! --- Dziewczyna otuliła się zapaską i poszła, ciągnąc za postronek, bo krowa się opierała, zwracając swój wielki łeb ku chałupie, ryczała, jakby przeczuwając, że ją prowadzą na tułaczkę. --- No, to jedziemy! --- zawołał Rafał. --- Zaraz, zaraz! --- powiedział Wawrzon i wszedł po raz ostatni do izby, a za nim wsunęła się Jagna; popatrzyli smutnie, chodzili po kątach, rozgrzebywali słomę, oglądali się po ścianach, a wyjść im się jakoś nie chciało, przeciągali bezwiednie chwilę rozstania się z tymi ścianami. --- Wawrzon, jedziemy, bo już mroczeje --- zawołał przez okno. --- Jagna, chodź już, chodź. Co tam, Pan Jezus nas nie opuści. Wyprowadził żonę i zatrzasnął drzwi za sobą. --- A to w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, jedziemy! --- rzekł ponuro, zacisnął mocniej pas na kożuchu, zaciął zęby, i ruszyli. Jagna wiodła na postronku maciorę i prawie ryczała płacząc. Wawrzon szedł na ostatku, patrzał ponuro na stosy drzew poobdzieranych z kory, niby na trupy nagie zaścielające pobojowisko, na kupy żółknących już gałęzi, na tysiące pieńków, co niby trzony kolumn zwalonych bieliły się tysiącami po obu stronach drogi, na głębokie doły pełne wody i rdzawych igieł sosnowych, na ścieżynki widoczne teraz, wijące się we wszystkich kierunkach, pozawalane drzewami. Smutek, ŻalZnał on to wszystko dobrze, znał, jak znał każdy rów, każdą suszkę, każde prawie grubsze drzewo, każdy duchtducht (gw.) --- dukt; prosta droga leśna powstała przez wycięcie drzew., co niby ulice przecinały las w kilku kierunkach. Dwadzieścia lat był gajowym w tym lesie. Tutaj pasał bydło za młodu, tutaj tylko żył, zrósł się niejako z tymi drzewami, czuł nieświadomie jakieś powinowactwo z tymi olbrzymami, co teraz leżały martwe, bez koron, bez gałęzi, bez życia, niby smutne kadłuby, po których deptano. Nie zmogły lasu burze, nie zmogły pioruny, które nieraz biły w niego, nie zmogły mrozy, od których nieraz drzewa pękały. Siekiera przyszła i las padł trupem. Co on miał tutaj robić? U Żydów za parobka do pilnowania sągówsąg --- stos drewna. służyć nie chciał, woli iść w świat, szukać służby, niźli patrzeć. Ogarniał rozpalonym wzrokiem cały obszar poręby, po której kręciły się gromadki ludzi z piłami i siekierami, toczyły się wozy już naładowane klocami i leciał niewyraźny, tonący w oddaleniu i mgle gwar głosów, turkot wozów, huk siekier i rżenie koni. Człapał wolno po błocie, czasem wóz wspierał ramieniem na wybojach, czasem nogą odgarnął psa, gdy się przysunął za blisko, i szedł coraz chmurniejszy. W piersiach tak go coś paliło, jakby się zachłysnął spirytusem. Ten trzask łupanych kloców i głuchy huk siekier, jaki go dochodził, bił jakby w niego i odrąbywał mu po kawale duszy. Zacinał coraz silniej zęby, bo chciało mu się rzucić na ziemię i krzyczeć ze wszystkich sił, z tej żałości bezmiernej, jaka go przenikała, ale szedł ciągle. MelancholiaDeszcz padał coraz gęstszy i jakby zimniejszy, marne, ostatnie brzozy, nie docięte jeszcze nad rowem, zrzucały żółte, ostatnie liście, które leciały z wiatrem niby łzy i niby łzy ciężkie padały na drogę błotnistą, na pieńki, na gałęzie, na niskie krzaki jeżyn, na nędzne leszczyny, na karłowate sosenki, które trzęsły się jakby z zimna i szemrały smutnie. Na kilku nagich, uschniętych świerkach trzepotało się całe stado wron i krakało żałosną pieśń, że nie ma już gdzie słać gniazd, że nie ma się już gdzie schronić. Rudawe, podeptane trawy i paprocie walały się w błocie i w żółtych trocinach, które rozlewały się wielkimi plamami niby strugi krwi wytoczonej z lasu. Stado krów szczypało na polance nędzną trawę i co chwila porykiwało głucho, a kilkoro dzieci siedziało przy ognisku przez deszcz zalewanym; wydobywał się z niego brudny, czarny dym i rozwłóczył postrzępionymi pasmami po porębie, niby z kadzielnicy, jaką okadzają umarłych. Smutek i wielka melancholia, pełna jęków drzew umierających, przepełniała zamglony świat i przenikała Wawrzonową duszę coraz głębszą żałością i takim gniewem, że byłby gryzł te kamienie, o które się potykał; zaciskał pięści, zgrzytał zębami, przymykał oczy, aby nic nie widzieć, i szedł coraz prędzej. --- Raz kozie śmierć! --- powtarzał twardo i ze złością kopał to pieńki, to gałęzie, to zeschłe mucharymuchar --- muchomor., które jak kapelusze przekrzywiały się nad rowem przydrożnym. Pod dębem wielkim i rozłożystym, rosnącym na skraju lasu, który sam jeden ocalał, bo miał na sobie obrazek Matki Boskiej, ukryty pod firankami z muślinumuślin --- lekka, przezroczysta tkanina o luźnym splocie., Wawrzon usiadł, aby nieco odpocząć. Dąb był kilkusetletni, pokręcony, podarty przez pioruny, pusty wewnątrz, wyciągał dziwacznie pokręcone gałęzie, pełne guzów i sęków, niby potężne pięście, ku niebu i szumiał suchymi liściami. Był to punkt, do którego Wawrzon za czasów swojej służby dochodził tylko, bo zaraz zaczynały się orne pola, i stąd zawracał z powrotem, a teraz... teraz przestępował te święte lasu progi i nie powróci więcej --- idzie na tułaczkę... --- Ażebyście!... ażebyście... --- i taki straszny ból skręcił mu wnętrzności, że aż ujął się za brzuch i jęczał. --- Wawrzon, a chodźże prędzej, Rafał nie będą czekali i noc się robi! --- Pódziesz ty, suko, bo cię zakatrupię --- mruknął wściekły. --- Hale! Schlała się swyniaswynia (gw.) --- świnia. gorzałczyskiem i będzie tu po drogach breweriebrewerie --- awantury, kłótnie. robić! --- Mówię ci, kobito, odyńdź, bo pożałujesz. --- A juści, ostawieostawić (gw.) --- zostawić. cie tu, a doma będę graty znosić do chałupy. No, chodź, Wawrzon --- dodała czulej, pochylając nad nim czerwoną, zapłakaną twarz, i zaczęła go ciągnąć za rękaw. --- Mówię ci, psiaścirwo, idź, to idź, bo spiorę kiej bydlaka. Jagna szarpnęła go silniej, Wawrzon się zerwał z ziemi, jakąś gałęzią uderzył ją przez głowę, rzucił o ziemię, kopnął parę razy, złapał postronek od świni, która się podczas tego szamotania wyrwała Jagnie z ręki, i poszedł naprzód wielkimi krokami. Wawrzonowa z lamentem głośnym zwlekła się z ziemi i poszła za nim. Wkrótce zginęli w mgle i zmroku zapadającym. Tylko wrony wielkim stadem krążyły nad dębem i krzyczały żałośnie, a na drodze z poręby ukazywały się krowy, brzęcząc dzwonkami, i jakiś głos krzykliwy śpiewał. Bydło przeszło i zniknęło we mgle i zmroku, z oddali śpiew coraz słabiej dochodził. Ostatnie dźwięki utonęły w przestrzeni i spływały z pluskiem deszczu. Pociemniało nagle, świat zalał szary, wilgotny ton nocy listopadowej, że wszystko się zlało w jedną brudną masę ociemniałą i oślepłą. Stary dąb tylko szemrał sennie, strącał liście na pola i od poręby, od suchych świerków, od brzóz, od gałęzi płynął jakiś głęboki jęk, jakiś śpiew rozpaczliwy brzmiał ponurymi rytmami: Umarł las! umarł! umarł!