Przybyszewska, Stanisława Sprawa Dantona text Świetlik, Maria Choromańska, Paulina Kopeć-Gryz, Aleksandra 2022-12-29 Sekuła, Aleksandra Fundacja Nowoczesna Polska pol Domena publiczna - Stanisława Przybyszewska zm. 1935 Dramat Tragedia Dramat 2006 Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury. Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Fundację Nowoczesna Polska. http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/przybyszewska-sprawa-dantona Modernizm https://redakcja.wolnelektury.pl/media/cover/use/7255.jpg Egzekucja Dantona, Charles Barbant (1844–1921) za Frédériciem Théodorem Lix (1830–1897), domena publiczna http://redakcja.wolnelektury.pl/cover/image/7255/ Kostrzewa, Damian Stanisława Przybyszewska, Dramaty, oprac. i wstęp Roman Taborski, posłowie Jarzy Krasowski, Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1975. https://wolnelektury.pl/media/book/htmlmobi/przybyszewska-sprawa-dantona.htmlISBN-978-83-288-7334-6ISBNtext/htmlhttps://wolnelektury.pl/media/book/txtmobi/przybyszewska-sprawa-dantona.txtISBN-978-83-288-7335-3ISBNtext/plainhttps://wolnelektury.pl/media/book/pdfmobi/przybyszewska-sprawa-dantona.pdfISBN-978-83-288-7336-0ISBNapplication/pdfhttps://wolnelektury.pl/media/book/epubmobi/przybyszewska-sprawa-dantona.epubISBN-978-83-288-7337-7ISBNapplication/epub+ziphttps://wolnelektury.pl/media/book/mobimobi/przybyszewska-sprawa-dantona.mobiISBN-978-83-288-7338-4ISBNapplication/x-mobipocket-ebookDDC NHTV Dramat o rewolucji i mechanizmach dochodzących do głosu w konfliktach politycznych, osnuty na faktach z dziejów Wielkiej Rewolucji Francuskiej 1789 roku. Jest wiosna 1794 r. Francja znajduje się w stanie oblężenia, największe mocarstwa Europy chcą zmiażdżyć młodą republikę, bojąc się, że idee wolności, równości i braterstwa rozleją się poza jej granice i zaczną obalać trony. W kraju trwa kolejny kryzys żywnościowy, a władze muszą z równą determinacją zwalczać obce armie, co opozycję wewnętrzną --- upokorzoną arystokrację, konspirujących rojalistów, konserwatywny kler, ale też część ludu rozczarowaną zbyt umiarkowaną (lub zbyt radykalną) polityką liderów. Sprawa Dantona to dramat polityczny Stanisławy Przybyszewskiej przedstawiający kluczowe postaci rewolucji francuskiej w momencie, kiedy ich drogi ostatecznie się rozchodzą. Losy Francji są w rękach jej przedstawicieli w Konwencie Narodowym i dwóch Komitetów: Ocalenia Publicznego i Bezpieczeństwa Powszechnego. Georges Danton, za zasługi dla obalenia monarchii nazywany Człowiekiem Dziesiątego Sierpnia (tego dnia 1792 r. lud Paryża aresztował króla), teraz zwolennik szukania pokoju z najeźdźcami, cieszący się posłuchem wśród paryskiego ludu --- wraca do polityki mimo ostrzeżeń, że może za chwilę podzielić los radykalnej lewicy, tzn. zostać zatrzymany i zgilotynowany. Maximilien Robespierre, także prawnik, lider stronnictwa jakobinów, umacnia swoją już niemal dyktatorską władzę --- a kolejny krok na tej drodze to pozbycie się właśnie Dantona i Camille'a Desmoulinsa, których wpływ na sankiulotów go niepokoi. Wie przy tym, że i on prędzej czy później spotka się z ,,wielką wdową". W miarę postępów rewolucji zaostrzają się spory o kształt nowego państwa --- czy ma być federacją lokalnych komitetów w duchu demokracji bezpośredniej czy scentralizowanym państwem z rozbudowaną administracją (jak w przyszłości państwa socjalistyczne)? Jak uregulować gospodarkę? Czy powinna działać zgodnie z ideą tzw. wolnego rynku, w którym to producenci i (w największym stopniu) pośrednicy będą odpowiadać za dostępność towarów? Czy jednak potrzebna jest interwencja administracji, która ustanowi maksymalne ceny na najbardziej potrzebne towary i będzie karać tych, którzy na głodzie i niedostatku najuboższych chcą zbić majątki? Takie dylematy stają przed każdą rewolucją społeczną, która ma ambicje nie tylko obalenia ancien régime, ale też zbudowania nowego, bardziej sprawiedliwego ustroju. W dramacie Sprawa Dantona Stanisława Przybyszewska skupia się jednak nie na dylematach gospodarczych i politycznych, ale na konflikcie dwóch typów mentalnych. Robespierre to ascetyczny idealista, kierujący się ,,wyższymi wartościami" i gotowy na niepopularne posunięcia, zaś Danton to hedonista, który folguje swoim naturalnym instynktom i potrzebom, traktując politykę jako grę, w której może chodzić o poprawę bytu --- ale wyłącznie własnego. Ambicją Przybyszewskiej było ukazanie ponadczasowych prawideł rządzących konfliktem politycznym, widziała w sporze Dantona i Robespierre'a przykład tego, co dzieje się w sercu każdej rewolucji, stąd w dramacie sporo anachronizmów i angielskich wtrąceń, które miały sygnalizować, że chodzi tu o zjawisko uniwersalne, a nie o historyczną rekonstrukcję. Jak sama przyznawała, jej faworytem, z którym wytworzyła emocjonalną więź, był przywódca jakobinów, Robespierre. Aby ukazać wielkość tej postaci, jego oponenta przedstawiła wręcz karykaturalnie. W kilku miejscach odeszła od prawdy historycznej lub dała wiarę nieprzychylnym opiniom na temat Człowieka Dziesiątego Sierpnia. W jej sztuce Danton to nie tyle umiarkowany polityk, kierujący się raczej zdrowym rozsądkiem i sceptycznym spojrzeniem na naturę ludzką niż czystym idealizmem, co cyniczny oszust, brytyjski agent, złodziej, spekulant, gardzący w głębi duszy ludem, o który rzekomo walczy. Przybyszewska przedstawiła go także jako brutalnego (i żałosnego) starca (choć w chwili śmierci miał dopiero 35 lat), który kupił sobie młodą żonę i nieustannie molestuje ją seksualnie, posuwając się nawet do gwałtu. To wyjaśnia czemu w sztuce Louise nie chce zaangażować się w ratowanie --- słusznie, jej zdaniem --- oskarżonego męża. Przybyszewska wplotła też w dramat wątki homoromantyczne, choć nie mają one dziś uzasadnienia w badaniach historycznych. Nie wiemy, czy trzy główne postaci, Dantona, Robespierre'a i Desmoulinsa, łączyły emocjonalne i seksualne relacje. Trzeba jednak przyznać autorce, że jej progresywne spojrzenie na biseksualność dalece wyprzedzało epokę, w której nieheteronormatywność w sztuce zwykle oznaczać miała, że bohater jest w jakiś sposób gorszy lub skazany na cierpienie. Również postaci kobiece stworzone są w sposób współczesny, a ich prawo do samostanowienia także w kwestii seksualnej wyrażone wprost. Wnikliwa czytelniczka pewnie zwróci jednak uwagę na występujące w didaskaliach wyrażenia typu ,,histeryczne piski kobiet", które dziś już nie pojawiłyby się u autorki o feministycznych zapatrywaniach. Lewicowe przekonania i zainteresowanie polityką lat 20. i 30. XX wieku skłoniły Przybyszewską do szukania nowej perspektywy na rewolucję francuską. Odrzuciła liberalne spojrzenie gloryfikujące postać Dantona jako reprezentanta wyważonego centrum, przeciwstawiła się też konserwatywnej ocenie rewolucji jako krwawej rzezi, zdolnej tylko na chwilę obalić ,,naturalny porządek rzeczy", w którym masy rządzone są przez lepszych od siebie. (Nota bene, sama jednak w jakimś stopniu podzielała przekonanie, że masy są niebezpieczne, nieobliczalne czy wręcz bezrozumne, bo gotowe ulec dowolnym manipulacjom takim, jak te stosowane przez dantonistów w drugim i trzecim akcie dramatu.) To spojrzenie utrudniło jej znalezienie teatru gotowego wystawić Dantona. Zwróciła się o pomoc w tej sprawie do redaktora ,,Wiadomości Literackich", Mieczysława Grydzewskiego, i za jego pośrednictwem zainteresowała sztuką Leona Schillera. Mimo jego życzliwości dramat nie miał szczęścia, prapremiera we Lwowie (w reżyserii Edmunda Wiercińskiego z 1929 r.) padła ofiarą krytyki ze strony konserwatystów, a także inwestorów, którzy woleli lżejszy repertuar. Kolejna próba inscenizacji, tym razem w Warszawie w reż. Aleksandra Zelwerowicza (1933 r.), nie spodobała się publiczności, którą być może zraził jej prorządowy charakter. Sprawa Dantona to dzieło, które przyniosło autorce, Stanisławie Przybyszewskiej, spóźnioną i zasłużoną sławę. Spóźnioną, bo podjęła się trudnego zadania, które dziś określilibyśmy jako zmiana dyskursu na temat budzący skrajne emocje, jakim była (i jest) rewolucja francuska. Zasłużoną, bo dzięki wnikliwym studiom historycznym i psychologicznym, a także odwadze twórczej przedstawiła nową interpretację wydarzeń historycznych i głównych postaci rewolucji. Udało jej się także pokazać złożone procesy polityczne w emocjonujący sposób. Dopiero w PRL-u Przybyszewska, już pośmiertnie, zyskała uznanie, a jej sztuki wydanie drukiem i kilka inscenizacji. Przyczynił się do tego przede wszystkim Jerzy Krasowski, reżyser, aktor, dyrektor i kierownik artystyczny teatrów, który odszukał maszynopis Sprawy... i wystawił na jego podstawie sztukę. Jego tropem podążył Roman Taborski. Skorzystał on z przechowanego przez Halinę Barlińską, ciotkę autorki, archiwum Przybyszewskiej, które po jej śmierci za pośrednictwem Stanisława Helsztyńskiego trafiło do Polskiej Akademii Nauk. Przygotował na tej podstawie wydanie książkowe (Wydawnictwo Morskie, 1975), w którym zamieścił trzy rewolucyjne sztuki --- Dziewięćdziesiąty trzeci, Sprawa Dantona i Thermidor --- uwzględniając przy tym liczne uwagi samej Przybyszewskiej. Naszą edycję oparliśmy właśnie na tym wydaniu, tylko w niewielkim stopniu wprowadzając uwspółcześnienia i zachowując oryginalną interpunkcję zgodnie z zastrzeżeniami autorki, że ma ona wyrażać emocje i być wskazówką interpretacyjną dla reżyserów. W dramacie zastosowaliśmy także specjalne klamry, wprowadzone zgodnie ze wskazówkami autorki do wydania z 1975 r., jednak zrezygnowaliśmy z rozróżnienia klamry czerwonej (dla zaznaczenia równoczesności wszystkich objętych nią kwestii) i czarnej (dla wskazania równoczesności kilku kwestii objętych kolejnymi klamrami). W dwóch miejscach, gdzie w wydaniu źródłowym klamry nachodzą na siebie, dodaliśmy przypisy. Sprawa Dantona doczekała się ekranizacji w reżyserii Andrzeja Wajdy (1983 r., pt. Danton) z Gerardem Depardieu w roli tytułowej i wybitną kreacją Wojciecha Pszoniaka jako Robespierre'a. Również w XXI w. sztuka Przybyszewskiej była kilkukrotnie wystawiana, m.in. przez Jana Klatę w Teatrze Polskim we Wrocławiu w 2008 r.Dramat Sprawa Dantona Stanisławy Przybyszewskiej dostępny jest jako e-book w formatach EPUB i MOBI oraz jako PDF. Stanisława Przybyszewska Sprawa Dantona Kronika sceniczna Informacja o dokonanych zmianach I. Poprawiono błędy źródła: I Wynoście -> I wynoście; appel > apel; najstraszniejsze -> najstraszniejsza; BARERE -> BARÈRE; Barère'em -> Barèrem. II. Wprowadzono uwspółcześnienia w następującym zakresie: Zmiany leksykalne, w tym ortograficzne: z-> ze, np. z  stu-> ze stu, z zdolniejszymi -> ze zdolniejszymi itp.; w -> we, np. w dwoje -> we dwoje, w wzburzenie -> we wzburzenie itp.; sfascynowany -> zafascynowany; tualetę -> toaletę; Przecie -> Przecież. Pisownia łączna/rozdzielna, np: skądżeby > skądże by, cóżby > cóż by. Pisownia małą/wielką literą, np.: na miłość Boską -> na miłość boską; Wszyscy Święci -> Wszyscy święci Fleksja, np.: gotowem > gotowym; grupa fotelów -> grupa foteli; sztywnie -> sztywno. Składnia: służę ci każdej chwili -> służę ci w każdej chwili; zagraża Konwencję -> zagraża Konwencji; na poprzek -> w poprzek; drżąc z zmęczenia > drżąc ze zmęczenia. Inne zmiany: Ouf -> Uff; Oh -> Och; Ah -> Ach; Hoho -> Ho, ho; Hohoho -> Ho, ho, ho; Hejho -> Hej, ho; Haha -> Ha, ha; régime'u -> reżimu. Zachowano oryginalną interpunkcję, jako mającą, zgodnie z uwagami autorki, wyrażać emocje i być wskazówką interpretacyjną dla reżyserów. AKT I ODSŁONA I Na ulicy przed sklepem piekarza. Na narożniku jaskrawy afisz. Zmrok poranny. Mularz, człowiek powyżej czterdziestki, tuż u drzwi; Szpicel, wiek nieokreślony, spaceruje bez celu na przestrzeni przed drzwiami. SZPICEL niepotrzebnym szeptem Widzieliście, obywatelu... afisz? MULARZ głośno, niechętnie Co znowu za afisz? SZPICEL O, tam na rogu... znów przylepili po nocy, psiekrwie!... MULARZ A niechże sobie... mało ich to ponalepiali od Nowego Roku? Dla nas afisz nie nowina. SZPICEL Ależ obywatelu, to oni... to Wielki SędziaWielki Sędzia --- rzekomy przyszły dyktator; według oskarżeń wysuwanych przeciw grupie działaczy politycznych, których nazwano hebertystami (od nazwiska publicysty Jacquesa Bené Héberta), zamierzało ono wprowadzić we Francji dyktaturę. Pierwszym Wielkim Sędzią wg tych oskarżeń miał zostać mer Paryża, Jean-Nicolas Pache (1746--1823).! MULARZ Wielki Sędzia! --- Tydzień jak Wielki Sędzia poszedł z dymemTydzień jak Wielki Sędzia poszedł z dymem --- akcja dramatu rozgrywa się na przełomie marca i kwietnia 1794 r. --- pomiędzy aresztowaniem hebertystów 14 marca, oskarżonych o spisek i zdradę i po trzech dniach skazanych na śmierć, a aresztowaniem Dantona 5 kwietnia.. Jeszcze się po nim całowali. SZPICEL No a tam macie go znowu! --- Ej, obywatelu: Wielki Sędzia to nie byle kto! jeszcze ciszej Wam plotą, że to niby ma być PachePache, Jean-Nicolas (1746--1823) --- w okresie rewolucji francuskiej mer Paryża.... Poczciwiec Pache! Noworodek Pache! --- A ja wam powiadam, oby... MULARZ A stulisz ty nareszcie pysk z tym twoim Wielkim Sędzią? --- Co mnie to obchodzi, czy to Pache, czy nie Pache robi z siebie zatraconego durnia? SZPICEL Ależ nie złośćcie się tak od ra... MULARZ dowiaduje się Pudzieszpudziesz (gw.) --- właśc.: pójdziesz; w znaczeniu: odejdź.? Szpicel daje za wygraną. Odchodzi i kręci się dookoła przybywających: Madeleine, ok. 30 lat i Suzon, 15 lat. SUZON zatrzymuje się pod afiszem Ooo, Madeleine! Chodź no, zobacz! Znowu afisz! MADELEINE przystaje za Mularzem Ech, to zwykły... SUZON Gdzie tam zwykły! Dokładnie to samo, co dawniej... zachwycona Słuchaj: ,,Obywatele! Znosicie od dwu lat rządy KonwencjiKonwencja (fr. Convention Nationale) --- Konwent Narodowy, zgromadzenie prawodawcze z okresu rewolucji francuskiej, rządziło Francją od 21 września 1792 r. do 26 października 1795 r. Powołane zostało wkrótce po aresztowaniu króla Ludwika XVI w celu przygotowania konstytucji nowej republiki. W Konwencie zasiadało 784 przedstawicieli wybranych w wyborach bezpośrednich, w których po raz pierwszy mogli wziąć udział przedstawiciele wszystkich klas (mężczyźni w wieku od 21 lat). W Konwencie funkcjonowały dwie grupy politycznie zorientowane, jakobini (tzw. Górale) i żyrondyści, często zajmujące skrajnie odmienne stanowiska w dyskutowanych sprawach. Trzecią, i momentami największą, grupę stanowili niezdecydowani z tzw. Równiny (zwanej też Bagnem ), którzy w różnych kwestiach głosowali za propozycjami lewicy bądź prawicy., a z każdym miesiącem trudniej wam o chleb. Obywatele! Nie dajcie sobie zamydlić oczu! Wiedzcie, że w łonie Konwencji --- na samym stoku niezachwianej ,,Góry"Góra --- tu: radykalne stronnictwo polityczne w rewolucyjnym Konwencie Narodowym, złożone przede wszystkim z jakobinów, którzy zajmowali górne ławy na sali obrad (stąd nazwa stronnictwa, fr. Montagnards). Góralami byli przede wszystkim przedstawiciele inteligencji i burżuazji, w tym tej paryskiej. Ich poglądy i postulaty kształtowały się pod wpływem najbardziej radykalnie nastawionej części francuskiego społeczeństwa, tzw. sankiulotów, czyli miejskich robotników, rzemieślników i drobnej burżuazji. --- czają się zdrajcy: tygrysy, co poże..." MADELEINE gwałtownie Nie czytaj tych bredni! Chodź tu, bo ci zajmą miejsce! Nadchodzą: Blondyn, Inteligent, Drukarz, 30--40 lat. Wyścigi między Blondynem a Suzon; dziewczynka przegrałaby, lecz Szpicel broni jej miejsca. SZPICEL w napoleońskiej pozie Przepraszam. To rezerwowane miejsce kobiety. Ustępuje Suzon, która mu dziękuje roztargnionym skinieniem. równocześnie BLONDYN Co takiego?!... SZPICEL Dla prawdziwego sankiulotysankiulota (z fr. sans-culotte) --- najbardziej radykalnie nastawiona grupa społeczna z okresu rewolucji francuskiej, składająca się z miejskich robotnic i robotników, drobnych rzemieślników, bezrobotnych i drobnej burżuazji. Sankiuloci domagali się najdalej idących zmian w systemie politycznym i społecznym Francji. Grupa ta była szczególnie dotknięta przerwami w dostawach żywności i innych artykułów, stąd też wielu sankiulotów było zwolennikami terroru jako metody zwalczania spekulacji, korupcji oraz kontrrewolucyjnych spisków rojalistów. Niejednokrotnie zmieniła przebieg rewolucji, stosując tzw. insurekcje, tj. wymuszając groźbą użycia przemocy na członkach Konwentu podejmowanie decyzji, na które ci nie byli gotowi. Nazwa grupy wywodzi się od pogardliwego określenia żołnierzy Armii Rewolucyjnej, którzy pochodzili z klas niższych noszących tzw. culottes, długie luźne spodnie, w przeciwieństwie do noszonych przez profesjonalne armie obcisłych, sięgających kolan bryczesów (sans-culotte oznaczało zatem ,,bez bryczesów"). rezerwowane miejsca kobiet są nietykalne. DRUKARZ Oj... a cóż będzie w takim razie z przyszłością narodu?... SUZON półgłosem Madeleine --- Madeleine --- więc przecież coś z tego będzie! MADELEINE szeptem Suzon, będziesz ty cicho nareszcie? DRUKARZ obojętnie Widzieliście? Hebertyścihebertyści --- grupa działaczy politycznych i urzędników skupionych woków Jacquesa Héberta. Hébert redagował pismo pt. Le Père Duchesne (fr. Ojczulek Duchesne), które w l. 1793--1794 reprezentowało radykalne poglądy wyrażane językiem ludowym, zyskując w ten sposób spore zainteresowanie sankiulotów. W pierwszym okresie skupione było na zwalczaniu będących wówczas u władzy żyrondystów, co poskutkowało aresztowaniem Héberta w maju 1793 r. W odpowiedzi sankiuloci zagrozili przemocą członkom Konwentu, otoczyli obrady, domagając się m.in. uwolnienia lidera i usunięcia żyrondystów z obrad. Do sankiulotów przyłączyła się gwardia narodowa, co zapewniło uwolnienie Héberta, usunięcie części posłów prawicy a w efekcie przyczyniło się do politycznego zmarginalizowania żyrondystów. Hebertyści domagali się zaostrzenia polityki dechrystianizacyjnej (co szczególnie nie podobało się Robespierre'owi), większej regulacji rynku, rekwizycji upraw. Byli też zwolennikami stosowania terroru jako narzędzie walki z nadużyciami i wrogami republiki. Po sukcesie w zwalczaniu żyrondystów, ostrze publicystyki Héberta skierowało się przeciw jakobinom, co doprowadziło do wysunięcia oskarżeń przeciw dziennikarzowi i jego współpracownikom o spisek przeciw republice. Rolę w zwalczaniu hebertystów odegrali m.in. Fabre d'Églantine i Camille Desmoulins, który na łamach swojej gazety ,,Le Vieux Cordelier" oskarżał ich o niszczenie reputacji młodej republiki. Mimo zabiegów Héberta nie udało się mu ponownie zmobilizować ludowej insurekcji przeciw mniej radykalnie nastawionej części Konwentu. W marcu 1794 r. czołowi przedstawiciele grupy zostali aresztowani i skazani na śmierć w trzydniowym procesie. znów chcą nam głowy zawracać. MULARZ Ci panicze z Biur WojennychBiura Wojenne (fr. Commissaire des guerres) --- jednostki odpowiedzialne za organizację armii francuskiej, istniejące w czasach monarchii, a następnie republiki. Po obaleniu ancien régime organizacja armii była jednym z największych wyzwań twórców nowego państwa, m.in. ze względu na zagrożenie atakiem obcych armii oraz niepewność co do lojalności dawnych dowódców (z których znaczną część stanowiła niechętna demokracji arystokracja) i jednocześnie brak przeszkolonej i doświadczonej kadry wiernej ideom rewolucji. sądzą, że nam jeszcze mało rozruchów i strzelania, i gilotyn! BLONDYN To wszystko ten wariat VincentVincent, François Nicolas (1767--1794) --- przywódca sankiulotów, sekretarz generalny w ministerstwie wojny, jeden z liderów hebertystów, aresztowany i stracony w marcu 1794 r.: ma ci smarkacz armię po to, żeby Paryż żywić; tymczasem jemu się zachciewa Konwencję tą armią burzyć! --- Bodaj czy mu się nawet korona nie marzy... Dochodzą: Młody Inwalida, Elegant, Student i Stary Zegarmistrz. INTELIGENT trochę tajemniczo Więc wam się zdaje, że to Vincent tak minuje Paryż od trzech miesięcy? Że to Vincent zamierza się na rząd, ba --- na sam Wielki KomitetWielki Komitet --- Wielkim Komitetem nazywano Komitet Ocalenia Publicznego (fr. Comité de salut public) w okresie władzy Robespierre'a. Komitet sprawował władzę wykonawczą, jego zadaniem było opanowanie kryzysu wywołanego wojną z Austrią i Prusami oraz zapaścią gospodarki.? Vincent?... ELEGANT No a kto? Hébert może? Ha, ha! śmiech BLONDYN Albo Pache? wzmożona wesołość INTELIGENT Hébert i Pache to pionki, a Vincent --- to młodziutki generalikmłodziutki generalik --- Przybyszewska mylnie przypisała Vincentowi dowództwo złożonej z sankiulotów Armii Rewolucyjnej, w rzeczywistości rolę tę pełnił bliski współpracownik Vincenta, Charles-Philippe Ronsin (1751--1794). Vincent był faktycznie jednym z najmłodszych hebertystów. o ptasim mózgu. Inwalida marszczy się groźnie Nie takiej to musi być miary, kto śmie podnieść rękę na Komitet Ocalenia Publicznego --- dziś, gdy ten Komitet literalnie kraj na plecach niesie i kieruje polityką Europy... Moi drodzy: w Paryżu, a może na całym świecie, jest jeden tylko człowiek, co by się na to ważył --- Ale to nie Vincent. SZPICEL Tylko?... Wyostrzyliście nam ciekawość, obywatelu... Inteligent spostrzega się, kim jest ten człowiek i milknie przerażony. SUZON namiętnie Kto to taki? To ten ma być Wielkim Sędzią, prawda? Kto to?... Napięte milczenie. Inteligent wskazuje oczami na Szpicla. DRUKARZ zamyślony Wszystko jedno: tę Konwencję warto by raz gruntownie wyczyścić --- nawet za cenę rozruchów. O, jakżeśmy odbiegli od dziewięćdziesiątego drugiego! Dzisiejszy rząd to istne bagno korupcji i fałszer... Inteligent szczypie go z miłości bliźniego. Wiadomość o Szpiclu rozchodzi się znakami i sprowadza milczenie powszechne. By odwieść uwagę Szpicel zbliża się do Suzon. równocześnie BLONDYN po przykrej ciszy Ale co to się znów z tym chlebem stało? Już od trzech tygodni było zupełnie dobrze, a tu raptem masz --- stój znów w ogonkach przez dzień i noc! Dochodzą w odstępach: Starsza Dama, Gospodyni, pięć kobiet i sześciu mężczyzn. INTELIGENT jeszcze blady A cóż, obywatelu --- wojna. DRUKARZ To nie wojna, to te cholery skupywacze! Na nic policja; na nic gilotyna; bezczelne to jak szczury. BLONDYN Ci to mają zyski dopiero! Raz z swego rzemiosła świńskiego, a potem to im Jego Brytyjska Mość PittPitt, William Młodszy (1759--1806) --- premier Wielkiej Brytanii w latach 1783--1801 oraz Zjednoczonego Królestwa w latach 1801 i 1804--1806, przewodził antyrewolucyjnym koalicjom, w których brały udział także inne europejskie monarchie. drugie tyle płaci, że morzą rewolucję głodem... ZEGARMISTRZ Jak płaci tym, co zarażają Konwencję, a w nas niszczą resztki wiary... STUDENT cicho Wiecie, co mnie się zdaje? Ten nagły głód nie jest naturalny. Wywołują go umyślnie ci, co chcą rząd wywrócić: głodzą nas w tym celu jak zwierzęta na arenę! niedowierzanie --- oburzenie --- poparcie, wciąż stłumione i z bacznym okiem na flirtującego Szpicla SZPICEL Cóż wy taka smutna, obywateleczko? Narzeczony na wojnie, co? SUZON Proszę mi dać spokój. SZPICEL Nie gniewajcie się, panienko; ja was przecież chcę pocieszyć... SUZON krzyczy Proszę odejść! MADELEINE Wynoś się pan! SZPICEL Obywatelko, ja nie do was. Ja do tej młodej panienki. szamotanie MULARZ silnie trącony przez Szpicla chwyta go za kołnierz i rzuca Kundlu parszywy, znoś mi się stąd! błyskawiczne porozumienie wśród innych INTELIGENT do wracającego Szpicla Gdzie wasze miejsce? SZPICEL Wszędzie. Ulica jest dla wszystkich. DRUKARZ Poza rzędami nie wolno się wałęsać. SZPICEL nadrabia miną Niby co? A kto mi zakaże? DRUKARZ Ja! poparcie ELEGANT I potrafimy wyegzekwować rozporządzenie! Onieśmielony Szpicel próbuje się wcisnąć za Suzon. INTELIGENT O, nie! Trzeba było stać tu od początku! DRUKARZ wyciąga go i rzuca, ku nieukrywanej radości Suzon Dalej, na sam koniec! Szpicel ponawia próbą kilkakrotnie, lecz daremnie, staje wreszcie na końcu, ledwo widoczny. Po pewnym czasie znika. BLONDYN No, nareszcie! O, ale jacyśmy jeszcze nieostrożni! Nagle dzwon zaczyna bić. Znieruchomiała cisza. INTELIGENT cicho Cóż to znaczy... o tej porze? MADELEINE szeptanym krzykiem Na trwogę!!! BLONDYN Dobranoc. Mamy insurekcję. po zdrętwieniu wzrastające poruszenie SUZON w napięciu Wiedziałam, że dziś się coś stanie!... KOBIETA A w krzyk Prędko, do domu! Zamieszanie. Nikt nie chce pierwszy opuścić miejsca --- nuż to pusty alarm, a chleb przepadnie. Crescendo accelerando molto crescendo accelerando molto --- termin muzyczny, z wł. crescendo: coraz głośniej, accelerando: coraz szybciej i molto: bardzo.: MĘŻCZYZNA A No a chleb?! KOBIETA B Ma być nowa rzeź! Jak we wrześniujak we wrześniu --- w pierwszych dniach września 1792 r. wojska republiki ponosiła kolejne klęski a do Paryża zbliżała się armia pruska. Sankiuloci zaatakowali wówczas więzienia i wymordowali 1100--1400 osób, głównie więźniów politycznych, w obawie, że gdy sami opuszczą Paryż, by dołączyć do armii, monarchiści zorganizują kontrrewolucyjne powstanie.!! KOBIETA C Teraz to bandy Vincenta! Będzie gorzej! Krzyk zlewa się w chaos: KRZYK Prędzej! --- Do domów! --- Wracajmy! --- Okiennice i bramy! --- Uciekać!! Rzeź!!! --- A chleb?! --- Stratują nas! --- Muszę mieć chleb! --- Nie ruszę się! --- A niechże rżną: muszę --- mieć --- chleb!!! Dzwon milknie; napięcie bez tchu, potem westchnienie ulgi i wybuch nerwowej wesołości. MULARZ do kobiet na końcu Idiotki! wesołe wyzwiska kumoszek SUZON z westchnieniem Szkoda! INWALIDA To nowa rekwizycja dzwonów. Próbują dla wyboru. --- Tym razem mają podobno już brać i z Notre-Dame. DAMA Rekwizycje --- pobory --- zimno --- głód --- i nasi synowie, co giną setkami dzień w dzień. --- Czyż się ta wojna nigdy nie skończy? BLONDYN A spytajcież się Komitetu Ocalenia, czemu nie chce zawrzeć pokoju! INTELIGENT Ładnie byśmy wyszli wszyscy razem na pokoju przedwcześnie zawartym, podyktowanym przez wroga! STUDENT zapalczywie Myślicie, że Komitet dla sportu wojnę prowadzi, czy co? Albo o jakiś kawałeczek gruntu, jak królowie?! ELEGANT Wszystko jedno. Dawniej rewolucja była weselsza. Teraz stała się ponura i nudna. ciche oburzenie u Drukarza, Studenta i Zegarmistrza INWALIDA O, to prawda! O ileż było weselej w dziewięćdziesiątym drugim! Dziesiątego sierpniadziesiątego sierpnia --- 10 sierpnia 1792 r. lud paryski zdobył pałac królewski Tuileries i osadził króla Ludwika XVI wraz z rodziną w więzieniu.... RewolucjaWiecie, tej jednej godziny na placu Karuzeli, gdy mi łapę przetrącili --- nie oddałbym za sto zdrowych ramion. Wojna na ulicy, to... to sam raj. śmiech i oburzenie INTELIGENT przyjaźnie A dla kogo walczycie i o co, to już was nie obchodzi, prawda? INWALIDA Pewno, że obchodzi! Wojna, Rewolucja, Prawa człowiekaMyślicie, że wesoło bić się pod szpicrutą oficera o jakieś osobiste rodzinne nieporozumienia między królami --- dla których jesteśmy towarem tańszym od koni? O, nie, mój panie! To jednak nie to samo, co z własnej woli stawiać i wywracać barykady o Prawa CzłowiekaDeklaracja Praw Człowieka i Obywatela --- uchwalona 26 sierpnia 1789 r. przez Konstytuantę jako wstęp do opracowywanej konstytucji.! ZEGARMISTRZ Prawa człowiekaPrawa Człowieka! --- To była cztery lata temu wiara, dla której każdy, bez wahania, oddawał życie, a nawet mienie. Tymczasem cztery lata minęły; cierpimy i walczymy bez wytchnienia; a co zdobędziemy, to zagrabią albo zmarnują nasi przedstawiciele. --- Rząd wolnościowy! Wodzowie wolnego ludu! Człowiek, co zyskał władzę, z miejsca staje się świnią, wszędzie i zawsze; wszystko jedno, czy siedzi na tronie, czy w Konw... Szmer oburzenia i przestrachu wzbudzony już w połowie przechodzi w stłumiony krzyk i przerywa. GŁOSY wszyscy oglądają się trwożliwie za Szpiclem Czy on oszalał?! --- Zmiłujcie się! --- Wstydziłbyś się! Człowieku, miejże rozum! Głową to przypłacisz! ZEGARMISTRZ Głową? Wielkie nieszczęście! Dla człowieka, co stracił wiarę, śmierć nie taka straszna! INTELIGENT Pocieszcie się, obywatelu: rewolucja nie zboczyła z drogi. Lecz Prawa człowiekaPraw Człowieka nie można wywalczyć w sześć tygodni --- po tysiącleciach niewoli. STUDENT do Zegarmistrza RewolucjaPańska rozpacz to dezercja --- rozumie pan? Walczymy dopiero cztery lata; i będziemy walczyć do samej śmierci. Nie o nas chodzi, o nie! Chodzi o swobodę ludzkiego rozwoju --- może dopiero dla naszych prawnuków! Szpicel znów się pojawia. Cenzura, InwigilacjaGOSPODYNI Łatwo wam gadać, paniczu. Gdybyście mieli rodzinę do wyżywienia --- myślelibyście inaczej po takich czterech latach. STUDENT przyjaźnie, wskazuje oczami na Szpicla Ale nie myślałbym głośno, obywatelko. INTELIGENT A Konwencję należy podziwiać, zamiast mieć do niej małostkowe pretensje. Cóż stąd, że wśród siedmiuset deputowanych jest parę głupców i łotrów? Cóż oni znaczą --- wobec jednego Robespierre'aRobespierre, Maximilien (1758--1794) --- prawnik, polityk okresu rewolucji francuskiej, członek Stanów Generalnych i Konstytuanty, przywódca klubu jakobinów. Z powodu swojej nieskazitelnej uczciwości zwany Nieprzekupnym (fr. l'Incorruptible); zgilotynowany 28 lipca 1794 r. na przykład? To nazwisko działa jak lekki prąd elektryczny. DRUKARZ To fakt: odkąd on choryodkąd on chory --- Robespierre cierpiał na malarię., rewolucja zwalnia biegu i zaczyna się chwiać. STUDENT żarliwie To człowiek wyjątkowy. Jedyny umysł zdolny objąć całokształt sytuacji i to pod każdym kątem widzenia; a przy tym czysty. MULARZ Właśnie. Bo zresztą, jak który bystry --- to złodziej... DRUKARZ szeptem Jak ,,Człowiek Dziesiątego Sierpnia"Człowiek Dziesiątego Sierpnia --- chodzi o Georges'a Dantona, który odegrał znaczącą rolę w obaleniu francuskiej monarchii 10 sierpnia 1792 r.... oburzenie Blondyna MULARZ ...a często także i zdrajca. --- Tymczasem jemu jednemu można zaufać naprawdę. STUDENT Rządzi lepiej niż najlepszy król; lecz o dyktaturze nie pomyśli nawet! BLONDYN groźnie No, niechby tylko spróbował! --- Ale on się już wysłużył, moi drodzy. STUDENT Oszalałeś?! INWALIDA Tak, to prawda! Chaumette też mówi, że to człowiek zużyty; i ma zupełną rację! BLONDYN Rewolucja dawno ukończona; teraz potrzeba Republice pokoju i swobody; tymczasem on przeciąga wojnę, przeciąga terror, wyczerpuje i zniechęca naród... DRUKARZ Aha, ten chodził do szkoły DantonaDanton, Georges (1759--1794) --- prawnik, mówca, jeden z przywódców rewolucji francuskiej, członek Konwentu, Komuny Paryskiej, jeden z liderów klubu kordelierów; od stycznia 1791 administrator departamentu paryskiego, od grudnia 1791 zastępca prokuratora Komuny Paryża. W 1792 został mianowany ministrem sprawiedliwości i de facto szefem rewolucyjnego rządu, następnie kierował Komitetem Ocalenia Publicznego. Zgilotynowany 5 kwietnia 1794 r.! INWALIDA Idioto! Jest wręcz przeciwnie; RewolucjaRobespierre był dobry, póki starczyły środki łagodne. Za to dziś trzeba energii! Dziś trzeba środków radykalnych, których on się boi --- inaczej kontrrewolucja zarazi cały kraj, jak już zaraziła Konwencję... BLONDYN Wolę ja szkołę Dantona od szkoły Héberta! To wy, zdrajcy, nas głodzicie! Takie to te wasze radykalne środki! Zanosi się na starcie. Uwagę odwodzi nadejście konwoju egzekucyjnego ze skazańcem. Konwój ma wejść w przecznicę, zastawioną przez czekających. Musi się więc zatrzymać, a rząd przesuwa się z trudem, gdyż silniejsi wypychają słabszych za lada drgnieniem. BLONDYN cicho O --- albo patrzcie na to. Czy to ma sens? Dzień w dzień kogoś prowadzą. Przecie już się mdło robi na samą myśl o tej wiecznej jatce publicznej! I czemu ten wasz Komitet nie przestanie? ELEGANT Hej, co to za jeden? Milicja ignoruje pytanie. INWALIDA Gadajcie: co to za jeden? ŻOŁNIERZ Emigrant; ale co wam do tego? SZPICEL zbliża się Co nam do zbawienia Ojczyzny, hę? Co nam do tego? INTELIGENT Cóż to, na piechotkę dla odmiany? ŻOŁNIERZ Jak jeden, to po co go wieźć? Zdrów jest, może iść. SZPICEL Pewno --- w jedną stronę może iść. --- Ale z powrotem będzie trudniej... co, panie hrabio? Na piechotkę --- z powrotem?... śmiech dwu-trzech osób, krótki, bo bez rezonansu MĘŻCZYZNA B Czemużby nie? O tak, główkę pod pachę i dalej! Konwój rusza. SUZON drżącym głosem O mój Boże... a on taki ładny... biedaczek! Trochę przychylnego śmiechu --- lecz na ogół nastrój niechętny. Konwój mija. DAMA O tak --- to rzeczywiście smutny widok... STUDENT Raczej dziękujcie Bogu za energię i czujność Komitetów! Więc wolelibyście, żeby asygnaty spadły do wartości starego papieru? Żeby każdy mógł żądać tysiąc funtów za wiązkę drzewa i okradać was z tej odrobiny jadła, jaką przynajmniej teraz dostajecie?! Dwaj uzbrojeni żołnierze Armii Rewolucyjnej pukają do okiennicy i ustawiają się po obu stronach wejścia. GŁOSY szmer ulgi, radości Nareszcie! --- Trzy godziny każą nam czekać! --- Byleśmy tylko wszyscy dostali... Piekarz otwiera. Okrzyk radości; wchodzi Mularz. SUZON cicho do towarzyszki Co to za jedni? MADELEINE Toś ty jeszcze nigdy w ogonku nie stała? --- Armia Rewolucyjna. Żołnierze Vincenta. SUZON A oni nam po co? BLONDYN Utrzymać porządek. --- Zobaczycie, jaki oni ten porządek utrzymują. Mularz wraca; wchodzi Madeleine. Zatrzymują Mularza, czepiają się go. GŁOSY Ile tam jeszcze sztuk? --- Ile bochenków? --- Ile on tam ma? --- Czy starczy dla wszystkich? --- Czy jest dość? MULARZ uwalnia się A czy ja wiem? Nie liczyłem! Odchodzi. Tłum w napięciu. KOBIETA A półgłosem To znaczy, że za mało!... Szmer niepokoju. Powstaje elektryczne naprężenie gotowości. MADELEINE wybiega; szeptem do Suzon Spiesz się --- już tylko siedem sztuk! Exitexit (łac.) --- wychodzi.. Podsłuchana wiadomość spływa błyskawicznie wzdłuż rzędu szeptem --- który prawie natychmiast przechodzi w krzyk. GŁOSY GłódSiedem sztuk --- siedem bochenków --- co, znowu! --- Prędzej, do środka! Mnie się należy!! --- Ja muszę dziś dostać!!! Nim Suzon dobiegła do drzwi, rząd się rozsypał. Koniec rzuca się naprzód; za nim wszyscy. Piekarz zatrzasnął drzwi, przygniatając rękę jakiejś kobiecie. Przeraźliwy krzyk bólu. Tłum rozwścieczony dusi się pod drzwiami. Jęki, krzyk, przekleństwa. Wreszcie wyskakują poszczególne głosy: DRUKARZ wskazuje na posągowych żołnierzy My się zabijamy... a ci tu, psiakrew, stoją jak malowani, widzicie ich! Tłum zluźnia się nieco i orientuje zgodnie przeciwko nim, lecz na razie bez zaczepności. GŁOSY zirytowane, lecz dobroduszne No, ruszcie się, ruszcie --- dalej! --- A radźcież nam teraz, od czego wy jesteście? --- Armia Rewolucyjna! --- Im tylko przewroty w głowie! --- Wypchać by was, jednego z drugim, a waszych Vincentów też! --- Żeby który bodaj palcem kiwnął... --- Gadajcie przynajmniej: co mamy robić?! ŻOŁNIERZ I wynoście się do domów, marsz! Szmer zdumienia --- ryk wściekłości. Tłum przybiera postawę agresywną, naciera nawet, lecz nie śmie atakować. KRZYK Oni naumyślnie! --- Łapówkę wzięli, żeby nas nie wpuścić! Kreatury zdrajców! Drukarz zamierza się na żołnierza; ten nastawia bagnet. Ostry krzyk przerażenia. Tłum odskakuje od broni jak zgłodniałe psy od bata: o krok. Jest stosunkowo ciszej, gdyż furia i strach tłumią teraz głosy. Groźne zawieszenie po obu stronach. KRZYK Z bagnetem na lud!... Pitt ich opłacił! --- Bydlęta! --- Świnie! --- Banda!--- Do stu piorunów, ja chcę chleba! kobieta: A wyrwijże im który te rożna! Nie ma rezonansu: tłum jest bezbronny, nie wie, co począć. INWALIDA znajduje wyjście Wywalić drzwi!!! Zawieszenie momentalnie przechodzi w akcję. Tłum zmienia orientację ku uldze żołnierzy, którzy też nie bronią nowego jej celu. Owszem, ostentacyjnie opuszczają broń. Krzyk się wzmaga. KRZYK jaskrawszy Wywalić! --- Tam mnóstwo chleba! --- To skupywacz! --- Wywalić! --- Dalej, wywalić!! Żołnierze ustępują, lecz kobiety rzucają się na drzwi, bronią ich z wrzaskiem. KOBIETY O, nie! My też chcemy chleba! --- Niedoczekanie wasze! Albo wszyscy, albo nikt! --- Precz stąd! --- Nam się pierwej należy! --- Złodzieje! --- Bandyci!! Zbiegowisko. Głowy u okien. Zachwyt tłumu, świst, krzyki, śmiech, wycie. Okrzyki zachęty jak na zapasach. Dzieci rzucają kamieniami. Mężczyźni wśród pisku odciągają baby i walą w drzwi ciężarem ciał. MĘŻCZYŹNI Dalej, wal go! --- Baby, na bok! Orgia; szturmują. Wtem zjawiają się, ex machinaex machina --- od łac. deus ex machina: bóg z maszyny (o zakończeniu sztuki); tu w znaczeniu: nieoczekiwanie., trzej komisarze sekcji. Tłum zastyga momentalnie; tylko oblężenie trwa jeszcze parę sekund dzięki nieświadomości szturmujących. Gdy tylko się spostrzegli --- nieruchomieją. Cisza kościelna. KOMISARZ I gdy już słychać oddech --- efektownie cicho Co się tu dzieje? CHÓR wybucha Chleba... brak chleba... bezprawie... od trzech dni... skupywacz... i znowu... naumyślnie... zdrajcy!... nieprawda... siedem sztuk... zataraso... KOMISARZ I grzmi Cicho! Gadać po ludzku! cisza. Potem artykułowane głosy. GŁOSY Znów tylko siedem bochenków! Dzień w dzień za mało! --- On musi nas wpuścić! --- Nie ma prawa! --- Tymczasem, o, zatrzasnął, bestia! --- On ma pełny magazyn: to skupywacz! coraz gwałtowniej Tak jest, skupywacz! --- Pitt go opłaca, a tych tu też! --- Trzeba wyłamać drzwi! --- Zobaczymy, ile on tam schował! poklask Wyłamać! --- Trzeba wyłamać!! KOMISARZ I ponad hałasem Kto jeszcze raz powie ,,wyłamać", zostanie aresztowany. Cisza. Nikły, żałosny protest Skoro jest siedem bochenków --- dostanie je tych siedmioro, na których kolej. u końca pierwotnego rzędu znów nieśmiały protest. Kto miał teraz wejść? Zgłaszają się wszyscy. Konsternacja. Śmiech. KOMISARZ II do żołnierzy A wy od czego? --- Dla ozdoby? --- I to wy pozwalacie na takie skandale?! ŻOŁNIERZ II A co, to nasza wina, że ten tam ma siedem bochenków? DRUKARZ wśród gwaru bezradnej irytacji Ależ podzielmy się, ludzie! GŁOSY nagłe ożywienie Co... podzielić? --- Podzielić, mówi... --- A dobrze! --- Świetny pomysł! --- Ilu nas jest? --- Liczyć! --- Podzielić! Podzielić! --- Osiemnastu. --- Ilu tam? Dwudziestu trzech --- siedemnastu --- nie ruszać się! --- Dwudziestu jeden. --- Tak, dwudziestu jeden! --- Równy rachunek! protest E, co mi tam po kromeczce... --- Ja muszę przynieść bochenek! --- Czekam od świtu! --- Mam prawo do całego chleba! --- Żadnych podziałów! Było przyjść wcześniej! --- Myślą, że wszystko dla nich! INTELIGENT No to nikt nic nie dostanie! KOMISARZ I Dalej, obywatele: ustawić się trójkami, prędzej! Każdy dostanie po jednej trzeciej, a my zrewidujemy sklep. Ustawiają się stosunkowo spokojnie, chętni zmuszają niechętnych. Szpicel zbliżył się do Komisarzy; szepce do I i II. KOMISARZ III podczas gdy piekarz otwiera i wpuszcza Drukarza, Suzon i Blondyna To ja pójdę zobaczyć. Ale wątpię, czy co znajdę: to człowiek uczciwy. Odchodzi. Szpicel usuwa się za narożnik i patrzy. Komisarze ustawiają się przy drzwiach. Drukarz wraca. KOMISARZ II kładzie mu rękę na ramieniu Aresztuję was w imieniu prawa. Cisza grobowa zalega nagle ulicę. Drukarz zdrętwiał; chwila milczenia. DRUKARZ odzyskuje głos Z-za-a co?... KOMISARZ II do tłumu Czy on powiedział, że trzeba usunąć Konwencję? Zdumienie powszechne; stopniowo ożywiają się. GŁOSY Nie... --- Ależ skąd! --- No tak, właściwie powiedział... --- Nie: nie ,,usunąć"! --- Przekręcili! --- Ale to tylko tak --- i nie że trzeba --- że warto by --- ale to tylko tak ot, nic nie myślał --- z naciskiem nie powiedział przecie ,,usunąć"! KOMISARZ II No, tylko jak? ELEGANT Wyczyścić! Tłum drgnął krótkim śmiechem, który natychmiast gaśnie. Suzon wychodzi i zatrzymuje się w drzwiach przerażona. KOMISARZ II Trudno; zabierzcie chleb, a dajcie mi kartę. W komitecie sekcji sprawa pewno się wyjaśni. Odchodzi z więźniem. równocześnie SZMER grozy i gniewu To ten szpicel... kręcił się od świtu... Wszędzie tego pełno, jak wszy... A widzicie, nie mówiłem? Widzicie, jak to dziś trzeba uważać?! KOMISARZ I do Suzon, która robi krok naprzód Wy też musicie kartę pokazać. SUZON zmartwiała Ja?!! KOMISARZ I Tak, właśnie wy. SUZON oszalała Ależ ja nic nie... za co wy mnie... krzyk, który sprowadza nagłą a zupełną ciszę Jezus Maria, oni mnie zetną!!! KOMISARZ I podejrzliwie Prędzej, obywatelko. Kartę. Bierze jej z rąk chleb, który jej przeszkadza przy szukaniu. SUZON Ale to dla domu!... KOMISARZ I Ja wam tylko potrzymam. Znajdźcie kartę. INTELIGENT Co ta mała przeskrobała, komisarzu? KOMISARZ I Podobno zdradziła takie wzruszenie na widok skazanego emigranta, że należy przypuszczać, iż to jej kochanek... SUZON jak młody kogut Co?!! KOMISARZ I ... lub krewny. Tłum patrzy po sobie; nagle wybucha śmiechem. GŁOSY Powiedziała, że ładny, to wszystko! --- Żal jej było przystojnego chłopca, przecie to jeszcze głupiutkie! --- Dla niej chłopiec to chłopiec! SUZON O, tu karta... A teraz mnie za to zabiją! Zdwojona wesołość. Komisarz III wychodzi z sklepu i patrzy. KOMISARZ I Nie zabiją, nie --- chyba żeście chciała objąć dyktaturę nad krajem. --- Czy ją kto z was zna? GOSPODYNI Naturalnie! To Suzanne Ferrus, córka fryzjera spod dwunastego! GŁOSY ubawione A puśćcież ją! --- Ona myśli, że teraz to już prosto na szafot! KOMISARZ I porównał z kartą Tak... do III Jak sądzisz: co począć z tym ptaszkiem? Wziąć do sekcji i przepytać, czy od razu puścić? KOMISARZ III Puść ją. Nie mamy czasu na nonsensy. --- A trzeba być idiotą, żeby myśleć, że arystokratka zacznie w głos żałować swego wspólnika, na ulicy. KOMISARZ I No, obywatelko --- ruszajcie zatem. zadowolenie tłumu SUZON śmieje się wśród gorących łez; wykonuje dyg Dziękuję wam, obywatele! ucieka KOMISARZ I Hej! Wasz chleb! Macie tu wasz chleb! śmiech powszechny. Suzon wraca i bierze chleb; po drodze zaczepiają ją przyjaźnie. Do kolegi Więc cóż? Znalazłeś co? KOMISARZ III Nic zupełnie. Wiedziałem z góry, że to nie spekulant. KOMISARZ I przejmująco zimnym tonem Hej, kolego! Strzeż no ty się przed zbytnią ufnością do ludzi! Teraz musimy podejrzewać wszystkich!... ODSŁONA 2 Skromny pokój Robespierre'a. Trybun siedzi cierpliwie, czekając, aż fryzjer skończy pracę z jego włosami, i cieszy się życiem w przedwiosenny dzień. Fryzjer posypuje gotową fryzurę pudrem; pacjent podnosi lustro ręczne --- trochę nieufnie --- a ujrzawszy się, szczerzy w uśmiechu kredowe zęby. ROBESPIERRE To już przesada. Wyglądam jak gigantyczny przekwitły ostromlecz. FRYZJER To pańska zwykła fryzura. Tylko twarz panu wychudła i dlatego zapewne wydaje się... ROBESPIERRE Może być. --- Poradźcież co na to; nie można zachować powagi na mój widok. FRYZJER Dziś już za późno. Jutro znów przytnę panu włosy. --- Swoją drogą nikt wśród moich klientów nie ma tak gęstych. Grzebień w nich tonie. ROBESPIERRE po kilku sekundach À propos klientów --- macie mnóstwo źródeł informacji. Podobno Wielki Sędzia znów kusi po nocach? Czyście co słyszeli? FRYZJER zakłopotany Słyszy się takie nonsensy... ROBESPIERRE No cóż takiego? Może to ja mam być tą tajemniczą istotą obecnie? FRYZJER Na Boga! --- Nie, do tego jeszcze nie doszło... ROBESPIERRE już troszkę energicznie No więc? FRYZJER Powiadają, ż-że... że Danton. Robespierre zastygł. Dotkliwa cisza. ROBESPIERRE naturalnie, lecz zbyt monotonnie Skąd to macie... FRYZJER coraz bardziej nieswój Wybaczcie, obywatelu... nie mogę... to jest wo-wolałbym... nie... ROBESPIERRE obojętnie Mniejsza o to. lekkie pukanie Proszę! Wchodzi Eléonore Duplay Duplay, Eléonore (1768--1832) --- malarka, córka stolarza Maurice'a Duplaya, w którego domu mieszkał Robespierre od połowy 1791 r. aż do śmierci, prawdopodobnie jego partnerka życiowa. Po przewrocie 9 Thermidora aresztowana., 25 lat. Zatrzymuje się w drzwiach. ROBESPIERRE Dzień dobry! Proszę wybaczyć, że nie wstaję. Niechże pani wejdzie... ELÉONORE podaje mu rękę i siada Wstał pan już? --- Czy nie za wcześnie jednak?... ROBESPIERRE szczerzy zęby Za wcześnie... po pięciu tygodniach! --- Zresztą, w taki dzień jak dziś trup by wstał. ELÉONORE Ale podłoga chwieje się jeszcze... prawda? ROBESPIERRE Troszkę --- lecz to jej dodaje uroku. --- Nie mogę się nasycić rozkoszą swobodnego ruchu. Mięśnie zmartwychwstają... Życie jest rzeczą nad wyraz przyjemną, proszę pani. Fryzjer cofnął się o krok i mierzy swoje dzieło. FRYZJER No --- sądzę, że pan gotów. Podaje mu lustro, które Robespierre lękliwie odpycha. ROBESPIERRE Nie... wolę się nie widzieć. Dziękuję wam. --- Jutro proszę już przyjść o zwykłej porze! Fryzjer kłania się i wychodzi. Robespierre obraca się w krześle, ręce do łokci opiera o poręcz i patrzy z nieokreślonym uśmiechem w oczy równie nieruchomej kochanki. Nagle wstaje i podaje jej dłonie Przywitajmy się, lwico. Eléonore wstaje spokojnie; obejmują się i całują. Lecz to jej nie wystarcza; opuszcza się z wolna na kolana, łasząc się twarzą i torsem o ramię, pierś, bok, biodro i udo przyjaciela. On stoi oparty o dość odległy stół --- by nie stracić równowagi, gdy mu ramionami otoczyła kolana --- i przegięty wstecz w postawie rozkosznie niewygodnej. Broni się --- bez przekonania --- lewą ręką. Dopiero gdy mu się uścisk osuwa poniżej biódr, chwyta powietrze trochę gwałtownie i prosi poważniej --- Och, Léo... przestań. ona udaje oczywiście, że nie słyszy. Ciszej a intensywniej Przestań... przestań. Odpycha ją prawie. Gdy wstała, przeciąga się niespokojnie całym ciałem. Potrząsa głową, jakby chciał coś z włosów strzepnąć. Końcem stopy zakreśla linie na podłodze. ELÉONORE siada. Wesoło, lecz z ukrytą goryczą Prawda. Wykroczyłam przeciw twoim zasadom. ROBESPIERRE zdziwiony podnosi głowę Moim zasadom... ty?! ELÉONORE Jedną z nich w każdym razie umiejętnie wbiłeś mi w pamięć: ,,Wszelki objaw miłości przy świetle dziennym jest nietaktem w najgorszym guście". ROBESPIERRE siada To agresywne zasady człowieka pracy --- mnie, zmokłej kurze, tak dzisiaj obce! ELÉONORE Chwała Bogu. Już sobie i pazury ostrzyć zaczynamy... dla próby na sobie samym, przypatruje mu się Tak: jesteś zdrów. --- Szkoda. ROBESPIERRE No wiesz... ELÉONORE delikatnie wzrusza ramionami Trudno, najdroższy: byłam szczęśliwa dzięki twemu cierpieniu. Tyś się skręcał w szponach malarii --- za to ja miałam cię przez całe godziny, ba --- przez dni i noce. Choroba nie szpeci cię nawet: z tym wyrazem tragicznej bierności było ci niezmiernie do twarzy. Siedziałam i uczyłam się twych rysów na pamięć. Nie pielęgnowałam cię: nie jestem żoną. Ładnie byś zresztą na tym wyszedł! W rękach mojej matki byłeś bezpieczny. ROBESPIERRE przypatruje się jej zamyślony Gdybym tylko mógł uwierzyć w ten twój metaliczny egoizm, lwico... ELÉONORE Przyjacielu: miłość to nie miłosierdzie. MacierzyństwoROBESPIERRE podstępnie, po kilku sekundach A dzieci, dearestdearest (ang.) --- najdroższa.?... ELÉONORE zdumiona Dzieci? z podgiętymi kątami ust Człowieku: a na cóż mi nędzna karykatura, gdy mam oryginał? --- Niech sobie natura zakłada wylęgarnie w innych ciałach --- niezdolnych do szczęścia. ROBESPIERRE naiwnie zdziwiony Szczęścia?... --- Ach, dwa lata temu chyba! z niesymetrycznie przeciągniętymi ustami Zapewne... nasze ówczesne wieczory... i noce... Nasze idylliczne plany --- Great God! Great God (ang.) --- Dobry Boże. --- Gdym myślał, że się spełnia swoją porcję rewolucyjnej roboty za rok lub dwa, a potem wraca do domu! --- Léo: te czasy minęły! ELÉONORE W porównaniu do dziś byłam wówczas uboga. ROBESPIERRE MiłośćKochałem cię wtedy. --- Dziś jesteś mi środkiem nasennym. ELÉONORE Wiem. ROBESPIERRE Dziecko, ty kłamiesz! Tym gorzej, jeśli też i wobec siebie samej! Natura w tobie uczepiła się płonnej nadziei --- i dla tego kłamstwa marnujesz swe cenne życie w sposób wręcz ohydny! Léo: rewolucja potrwa z dwa stulecia. Nigdy nie będę wolny, rozumiesz? Nigdy. Rząd dwudziestogodzinnych dni coraz cięższej pracy aż do samej śmierci. Dziś mam trzydzieści pięć lat... nim dobrnę do czterdziestki będę ruiną --- niczym najrozrzutniejszy pięćdziesięcioletni rozpustnik! ELÉONORE I cóż stąd, jedyny? Póki mogę cię widzieć choćby w przelocie --- póty przesycasz mi życie niewypowiedzianą radością. Gdy mnie rzucisz --- będę cię przecież widzieć co dzień z galerii Konwencji i klubu. ROBESPIERRE Kobieto: czy ty nie czujesz, jak cię taka niewola poniża?! RewolucjaPosłuchaj: rewolucja wchłania nie tylko mój czas --- lecz całą moją istotę. Dziś już nie posiadam osobistego życia. Przestaję być człowiekiem: ludzka wrażliwość, ludzkie uczucia, pragnienia --- wszystko to zsycha stopniowo i odpada w tej piekielnej temperaturze ześrodkowanego wysiłku. Staję się bezosobowym, potwornie rozszerzonym, rozognionym mózgiem. Dziś widzę, co się ze mną dzieje, bo mam czas... i aż mi nieswojo. --- Dziecko: ja cię już nie kocham. Jesteś mi dosłownie obojętna! --- SeksZważ: jedyna obecnie sposobność, by spędzić parę minut razem --- to gorączkowe spazmy żądzy u mnie; spazmy, które są podłą męczarnią, a wynikają z bestialnego wyczerpania. Czy ty wiesz, Léo, że mi jest absolutnie wszystko jedno, kto mnie od tej udręki uwolni? --- Czy wiesz, że cię nieraz pierwsza lepsza dziewka zastępuje... i że mi to nie sprawia różnicy? Że jeśli się do ciebie zbliżam --- to tylko dlatego, że brak mi sił, by przejść kilka ulic i oszczędzić ci przynajmniej tego poniżenia?... Léo --- człowieku --- przecież to hańba! Szarpnij się, chociaż ci trudno --- i uwolńże się nareszcie! ELÉONORE z lekkim westchnieniem Nie wysilaj się, carinocarino (wł.) --- drogi, kochany; uroczy.. Czyż twoja w tym wina, że los przeznaczył mnie do twego użytku? Robespierre marszczy brwi. Ona uśmiecha się wąsko O co ty się trapisz? SeksPrzecie po to tu właśnie jestem, by ci oszczędzić wędrówek po mieście, gdyś zmęczony, i uchronić cię od zakażenia. --- Gorszę cię? Nie, nie, chérichéri (fr.) --- najdroższy.: choćbyś dobierał słów jeszcze zjadliwszych --- nie zmienisz naturalnego faktu, że jestem twoją własnością. Cokolwiek od ciebie pochodzi --- jest mi sensem istnienia, nie hańbą. ROBESPIERRE po krótkiej chwili Wstyd mi za ciebie. ELÉONORE Przesadzasz. Znienacka chwyta mu rękę i całuje. W odpowiedzi Robespierre nachyla się nagle, ujmuje ją za głową i oddaje pocałunek w usta z intensywnością drapieżną. ROBESPIERRE z głęboką szczerością Tak, przyjacielu --- wstyd mi za ciebie: to fakt. --- Ale równocześnie mogę odczuć twą wspaniałość... dziś, gdy po pięciu tygodniach wypoczynku --- człowiek we mnie nieśmiało próbuje się ocknąć. --- Za dwa tygodnie... będziesz mi znów już tylko ciałem kobiecym... pod ręką. --- Och, jacyście wy szczęśliwi --- ludzie prywatni!... I jakże ciebie straszliwie szkoda, Léo! ELÉONORE Ale te dwa tygodnie, Maxime --- darujesz mi! --- Powiedziałeś wyraźnie! ROBESPIERRE patrzy przez okno Dwa tygodnie... swobodnego człowieczeństwa. Dwa tygodnie... czternaście dni... być głupim sobą, nie odpowiedzialnym za nic na świecie... i o tej boskiej porze roku... Niestety, to nie do pomyślenia. Cztery dni jednak --- gwarantuję słowem honoru. Wyjmuje pilnik, siodełko etc. i zaczyna umiejętnie piłować paznokcie. ELÉONORE prawie przestraszona Jak to... sądzisz, że się wyliżesz za cztery dni? ROBESPIERRE Przecie już mi nic nie jest. Za to --- jestem maniakalnie spragniony waszego życia. Chorobliwie: jak pijak, gdy mu odmówią alkoholu... Pukanie. Wstaje i podchodzi do drzwi. GŁOS podrostka, który podaje korespondencję przez drzwi Listy dla pana. Tu depesza z Komitetu BezpieczeństwaKomitet Bezpieczeństwa Powszechnego --- drugi obok Komitetu Ocalenia Publicznego organ wykonawczy w okresie rewolucji francuskiej. Od 2 października 1792 r. pełnił funkcję urzędu ds. policji, zajmując się walką z kontrrewolucją, rozwiązany w 1795 r.. Całkowicie zaabsorbowany Robespierre niecierpliwie przerzuca listy stojąc przy stole. Na końcu rozdziera depeszę. ELÉONORE zaniepokojona, nieśmiało Maxime, pow... ROBESPIERRE Psssst, poczekaj... ELÉONORE półszeptem Żmijo!... ROBESPIERRE muzykalnym świstem zbiega gamę chromatyczną. Czyta parę słów dalej; podnosi raźno głowę Już po moich wakacjach, Léo. Eléonore opuszcza powieki. Odwraca się spokojnie twarzą do okna. ROBESPIERRE mówi i czyta równocześnie Za pół godziny... muszę... być w Ko-mitecie... odrywa na chwilę oczy Więc proszę cię o filiżankę kawy. Jeśli chleba nie ma, to nic nie szkodzi. ELÉONORE Natychmiast. Robespierre podnosi oczy i śledzi ją z uśmiechem trochę smutnym, aż znika za drzwiami. Wtedy siada i zamyśla się, wpatrzony w ścianę przeciwległą. Twarz mu się ścina. --- Pukanie ułożone w rytm. Na monosylabiczną odpowiedź wkracza do pokoju Saint-JustSaint-Just, Antoine (1767--1794) --- jeden przywódców rewolucji francuskiej, bliski współpracownik Robespierre'a, członek Komitetu Ocalenia Publicznego.. SAINT-JUST Jesteś przytomny --- wstałeś nawet. To całe szczęście. zasiada, nie czekając na zaproszenie. Robespierre podejmuje pilnik na nowo Czy dostałeś zeznanie HaindlaHaindel, Charles --- oficer 11. regimentu huzarów armii rewolucyjnej, który złożył zeznania na temat przygotowywanego rzekomo przez hebertystów zamachu stanu, prawdopodobnie w nadziei, że pomoże mu to w odzyskaniu stanowiska, które utracił decyzją Komitetu Bezpieczeństwa Powszechnego, który w tym okresie przeprowadzał czystki w armii.? ROBESPIERRE znad swej pracy wskazuje depeszę skinieniem w bok A jakże. Dopiero co. SAINT-JUST Widzisz, że miałem rację? --- Gdybyś mi był dał wolną rękę tydzień temu, mielibyśmy dziś spokój. A Bóg wie, co z tego teraz będzie. ROBESPIERRE Nic się nie stało ani nie stanie. To tylko hebertyści. SAINT-JUST opiera się wstecz Tylko!... ROBESPIERRE Tylko. Puste pałki są nieszkodliwe, nawet gdy chcą wysadzać Paryż w powietrze. Rozwiążemy Armię Rewolucyjną, a Vincenta osadzimy w więzieniu. Voilà tout Voilà tout (fr.) --- to wszystko.. Milczenie. Saint-Just przypatruje mu się krytycznie. SAINT-JUST Maxime --- wstrzymywałem się dotąd od indagacji --- ale zaczynasz mnie niepokoić. Skąd ta podejrzana skłonność do pół- i ćwierćśrodków --- u ciebie?! ROBESPIERRE Moja niechęć do przelewu krwi, chciałeś powiedzieć? --- Synu, bo Rewolucja, Terrorstoimy na samej granicy terroru. Jesteśmy zmuszeni tępić fałszerzy, skupywaczy, zdrajców. A jeśli się tego straszliwego środka nie opanuje --- nie zdoła pohamować jego tendencji do potęgowania się --- to każdy nowy krok jest krokiem ku katastrofie. SAINT-JUST Lecz skoro nie ma innego środka wewnętrznej obrony? ROBESPIERRE Gdy nie ma --- to trudno. Ale uczniak Vincent, raz, nie jest niebezpieczny --- po wtóre, jest, lub był, działaczem rewolucyjnym. To znaczy, że dla pewnego procentu ludności --- jest wodzem. A Rewolucjapiętnować i tracić wodzów, przyjacielu --- to niszczyć rewolucję w samym rdzeniu jej życia: w duszach ludzkich. Bo wtedy ludzie tracą wiarę. Radzę ci pomedytować nad tymi dwoma słowami. SAINT-JUST po chwili Gdyby szło o Collota, powiedzmy... ale Vincent! Za nim idzie kilkudziesięciu zatraceńców w najgorszym razie. ROBESPIERRE Wystarczy, gdy zwątpienie zgasi kilkadziesiąt dusz. Bo zwątpienie szerzy się jak dżuma.Wiara Wiara --- przebudzenie się ludzkiej duszy w zwierzęciu roboczym --- to słaby płomyk. Jeśli jej nie będziemy strzec jak Ciała Pańskiego --- możemy dożyć dnia, gdy zniechęcona Francja jednogłośnie zażąda powrotu do chlebodajnej niewoli. A co wtedy, Saint-Just? odkłada pilnik i wpatruje się w przyjaciela z skośnym, asymetrycznym uśmiechem Wyobrażasz sobie naród francuski zmuszony być wolnym pod presją armat rewolucyjnego rządu?... SAINT-JUST po chwili pustego milczenia To dedukcje bez miary, uwieszone na włosku. Dla przyszłego stulecia --- nie można poświęcać jutra. ROBESPIERRE podpiera nagle głowę na obu dłoniach, jakby mu przybrała na wadze Komunały są czasem... oślepiające. Eléonore wchodzi, przynosząc śniadanie. Witają się przyjaźnie z Saint-Justem. Robespierre wstaje i pomaga jej nakryć Dziękuję ci serdecznie... co, prawdziwy chleb?! Ulubienico bogów, bądź błogosławiona! Antoine, cukru oczywiście nie ma --- czy mam cię gościć tą smołą? SAINT-JUST Będę ci wdzięczny. Nie spałem; jestem zmęczony i zły. Eléonore exit. ROBESPIERRE nalewając kawę Wszystko jedno, Saint-Just. W tym wypadku --- dobro Republiki nie wymaga ofiar ludzkich. Nie traćmy proporcji z oczu. SAINT-JUST podczas gdy tamten zabiera się do krajania chleba --- pije łyk w zamyśleniu, po czym opiera się o poręcz Pozwól zatem, że uzupełnię informacje Haindla dwoma drobnymi faktami: Po pierwsze: chodzą wiarygodne pogłoski, że DesmoulinsDesmoulins, Camille (1760--1794) --- polityk i publicysta rewolucyjny, szkolny kolega Robespierre'a, jego odezwy zmobilizowały lud Paryża do szturmu na Bastylię w 1789 r., przypisuje mu się też pomysł oznaczania rewolucjonistów rozetami, z których wyewoluowała z czasem dzisiejsza niebiesko-biało-czerwona flaga Francji; od grudnia 1793 r. wydawał pismo ,,Le Vieux Cordelier" (fr. Stary Kordelier), w którym występował przeciwko rządom terroru i samemu Robespierre'owi. napisał nowy numer --- to by był siódmy --- w którym otwarcie wzywa ogół do buntu przeciw Komitetom; po drugie: od trzech dni Paryż szepce o bliskim przewrocie i o dyktaturze Wielkiego Sędziego jako o rzeczy... prawdopodobnej. A pamiętasz, prawda, że pierwotny Wielki Sędzia --- którym miał być Pache --- został uroczyście wyśmiany przez całe miasto. Sapienti satsapienti sat (łac.) --- sentencja łac. mądremu wystarczy, w znaczeniu: ,,mądrej głowie dość dwie słowie".. ROBESPIERRE już przy pierwszej rewelacji odłożył nagle bochenek i nóż. Stoi wyprostowany z rękami na stole; zmarszczył nieco brwi. Gwałtownie Tym razem kto?... SAINT-JUST Nikt nie wymawia nazwiska. Czyli że... Pije, bierze sobie ukrajaną kromkę, ale obserwuje przyjaciela bezustannie. ROBESPIERRE odrywa się szarpnięciem od stołu, odchodzi ku oknu. Z głębi serca, po krótkiej chwili Przeklęta banda!! wraca z wolna Tak. To samo mówił mi fryzjer --- wykrztusił nawet nazwisko, zatrzymuje się Nie uwierzyłem... półgłosem, w którym tętni krzyk Czy ten cham oszalał?! Ratować własną skórę za cenę katastrofy państwowej... pada na krzesło. Szeptem Wielki Boże!... SAINT-JUST Pij, bo wystygnie. ROBESPIERRE przyjrzał się kawie dokładnie, ale jej nie rusza. Spokojnie Skoro hebertyści są na żołdzie Dantona --- to rzeczywiście nie ma rady. Trzeba będzie poświęcić czterech wodzów, żeby go rozbroić. Zabiera się do śniadania z determinacją, bo bez apetytu. SAINT-JUST Maxime --- mówię do dawnego, nieugiętego Robespierre'a: oszczędzimy społeczeństwu wiele, jeśli poślemy Dantona razem z Vincentem. Od razu. ROBESPIERRE obraca się sztywnie Danton jest nietykalny, Saint-Just. SAINT-JUST Człowiek, co sprowadził na Paryż te trzy tygodnie głodu --- musi zginąć na szafocie już za to jedno, jeśli sprawiedliwość rewolucyjna istnieje. ROBESPIERRE przeciąga kurczowo usta, podnosi jedną brew --- bardzo cicho, a tonem jak kwas siarkowy Sprawiedliwość rewolucyjna!!... patrzy wprost przed siebie, pochylony jakby pod uciskiem na karku. Naraz uprzytomnił sobie, że daje zgorszenie i opanowuje się Danton jest nietykalny, bo Danton --- to Człowiek Dziesiątego Sierpnia. Idiotyczny jak zawsze przypadek jego właśnie --- obrał za symbol. Nie dla jakiegoś procentu ludności: dla całej Francji. Stracić go, to wyprzeć się samych podstaw Rewolucji. zrywa się w niepokoju graniczącym z popłochem. Krąży nerwowo Ale na tym nawet nie koniec... stracenie Dantona sprowadziłoby sytuację bez wyjścia... szereg logicznie koniecznych klęsk... dosłownie samobójstwo Republiki!... przystaje nagle. Ściska dłonie; powieki mu drgają Całe szczęście, że Danton nie jest --- w gruncie rzeczy --- niebezpieczny. siada SAINT-JUST literalnie uszom nie wierzy Coś ty powiedział?... ROBESPIERRE jedząc i pijąc Danton nie jest niebezpieczny, bo jako umysł --- jest zerem. Sam czyn, choćby nie wiem jak krwiożerczy, a nie ożywiony ideą --- jest tak groźny jak pięść rozsierdzonego dziecka, co bije w stalową ścianę. Ani pucze Vincenta, ani tchórzliwe okropności Dantona nie zachwieją Republiki. PolitykaNiebezpieczna jest dopiero przewrotna myśl w ponętnych słowach. SAINT-JUST Mój drogi: a więc... Desmoulins?... ROBESPIERRE definitywnie traci apetyt Tak... Desmoulins. pauza Ten ci umiał dorobić Dantonowi ideę, aż miło... akurat taki sentymentalny a sensacyjny absurd, jakiego potrzeba, żeby masy całe zaślepić... Ten osioł, Chryste Panie! --- Utalentowane niemowlęUtalentowane niemowlę --- w rzeczywistości Desmoulins był młodszy od Robespierre'a tylko o dwa lata.!... SAINT-JUST ostrzej Regaliści nie kryją się już ze swym uwielbieniem dla tego renegata Rewolucji. Urządzają mu publiczne owacje... naraz groźnie Desmoulins pójdzie pod nóż, za twoją zgodą... lub bez. ROBESPIERRE z wolna obraca głowę. Parę sekund zmagania się dwu woli --- Nie. znów zaciekła przerwa TerrorNie urządzimy bezmyślnej jatki, póki istnieje prostszy sposób. SAINT-JUST zdławionym głosem Wiesz, chciałbym go poznać, ten twój prostszy sposób. ROBESPIERRE wstaje coraz silniej podniecony. Zaczyna drżeć co parę sekund. Obejmuje napiętymi dłońmi ramiona na wysokości deltoidówdeltoidy --- z fr. mięśnie naramienne., chcąc je ogrzać Chodzi tylko o to, prawda, żeby zamknąć Camille'owi buzię. --- Każemy zatem aresztować jego wydawcę, Desenne'a. Numer siódmy nie wyjdzie, a fakt aresztowania napędzi gorliwym czytelnikom ,,Vieux Cordeliera",,Vieux Cordelier" --- pismo prowadzone przez Camille'a Desmoulinsa od 5 grudnia 1793 r. do 3 lutego 1794 r. Ukazało się sześć numerów pisma, w którym krytykowano rządy terroru. Po ukazaniu się ostatniego numeru Desmoulins został usunięty z klubu jakobinów. Numer siódmy został wstrzymany przez wydawcę w obawie przed dalszymi represjami. nieco zbawiennego strachu. Równocześnie hebertyści pójdą przed sąd; więc jeśli się Danton teraz nie opamięta --- to znaczy, że jest niepoczytalny. ścina zęby, trzęsąc się Zachowajmy my przynajmniej głowę na karku, Antoine, gdy histeria strachu ogarnia jednego po drugim. I na miłość boską, nie dajmy zamienić placu Rewolucji Plac Rewolucji --- jeden z głównych placów Paryża, obecnie Place de la Concorde (plac Zgody), w okresie rewolucji były tam wykonywane publiczne egzekucje, m. in. 21 stycznia 1793 r. został tam zgilotynowany Ludwik XVI. --- w szlachtuzszlachtuz (daw.) --- rzeźnia.. Bo to symptom paniki rządu, przyjacielu! SAINT-JUST po głębokim namyśle Wiesz, Maxime... ja znowu radzę ci pomedytować nad dwoma wierszami, które Camille w tym nowym numerze podobno tobie poświęca: ,,Jeśli nie wiesz, czego czasy żądają, i nie słyszysz głosu wołających faktów... ineptus esse dicerisineptus esse diceris (łac.) --- powiedzą o tobie, że się nie nadajesz.". ROBESPIERRE rozweselony To on --- do mnie powiedział? Właśnie on! Bezczelność tego cudownego dziecka nie zna granic. --- Wwww! Czy się naprawdę tak zimno nagle zrobiło? Podaj mi surdut z łaski swojej! SAINT-JUST podaje Co, zimno?! stoi tak blisko, że czuje anormalnie gorącą atmosferą ciała To znaczy, że znów masz gorączkę. Niech cię anieli... ROBESPIERRE To nic. Przejdzie. SAINT-JUST Przejdzie! --- Trudno. Dam radę sam. Collot nie waży się chyba oponować. ROBESPIERRE wciąga płaszcz i rękawiczki Nie. Mój powrót może nam zapewnić przewagę. opiera się miękko o futrynę drzwi Cztery dni!!... SAINT-JUST posępnie Majaczysz? ROBESPIERRE wybucha śmiechem, co niekoniecznie uspokaja przyjaciela Teraz już nie, najmilszy... właśnie wytrzeźwiałem. SAINT-JUST wychodząc za nim No... daj Boże. ODSŁONA 3 U Dantona. Śpi na szezlongu przy świetle lampki. Nieznajomy --- ubranie podróżne, cylinder nasunięty na oczy, twarz po nos ukryta w kołnierzu --- wchodzi bez szmeru i przystaje u stóp śpiącego. DANTON budzi się; półgłosem To ty, WestermannWestermann, François Joseph (1751--1794) --- generał francuski związany z Dantonem.? --- Więc cóż?... Nieznajomy trwa bez ruchu. Danton unosi się na łokciu, zaniepokojony Kto to?!... znów mija parę sekund. Głośno Kto tu jest?!! NIEZNAJOMY Ciszej, C ThreeC Three (ang.) --- C Trzy, tu jako kryptonim szpiegowski.. Danton skoczył na równe nogi. Podnosi lampkę ku zasłoniętej twarzy gościa, lecz ten wstrzymuje mu rękę Wybaczy pan: nie przedstawię się. Siada. Danton stoi przez chwilę oszołomiony; budzi się nagle i stwierdza, czy oboje drzwi zamknięte i czy się naprzeciw nie świeci. DANTON zasłoniwszy okno, siada na brzegu szezlongu No? NIEZNAJOMY wyciąga płaską paczkę i kartkę Pi Two alias Twelve Pi Two alias Twelve (ang.) --- P Dwa alias Dwanaście; tu jako kryptonim Williama Pitta. przesyła panu to za dekret 18 nivôse'adekret 18 nivôse'a --- chodzi o dekret Konwentu przyjęty z inicjatywy dantonisty Bourdona de l'Oise, pozbawiający ministrów prawa do dysponowania funduszami bez każdorazowego upoważnienia przez jeden z Komitetów. Nivôse to według kalendarza republikańskiego miesiąc na przełomie grudnia i stycznia.. Proszę o pokwitowanie. DANTON raz jeszcze obejrzał się ku oknu; otwiera paczkę przy lampce Co... angielskie funty?! A któż mi je zmieni? NIEZNAJOMY To już pańska rzecz. Trzeba było przeszkodzić aresztowaniu Perrégaux. DANTON ignoruje docinek, bo zajęty I kwit w dodatku! Po drodze mogą pana sto razy aresztować. Moje pismo zna cała Francja. --- Kwitu nie dam. NIEZNAJOMY Jak pan woli. --- W takim razie muszę oddać dziesięć tysięcy funtów temu, kto mi je powierzył. --- Bo ja, wie pan --- jestem nieco wrażliwy na punkcie buchalterii. DANTON ignorując wyciągniętą rękę, rzuca mu paczkę pod nogi. Wstaje sztywno Żegnam. Nieznajomy podniósł i schował paczkę. Nie rusza się. NIEZNAJOMY To nie wszystko. --- C Three: Minister zna obecną pańską sytuację. Nie chcąc jej pogorszyć, zwalnia pana od zobowiązań. Central OfficeCentral Office (ang.) --- centralne biuro, prawdopodobnie fikcyjna agencja wywiadowcza. nie będzie nadal przyjmować raportów ani projektów od pana. Podczas tej przemowy Danton z wolna pochylał się ku niemu. Opanowuje się z trudem. Prostuje się i wstaje. DANTON odwraca się i zaczyna chodzić. Ręce za plecami. Po krótkiej pauzie Mówiąc prościej: Pitt ostrzegawczy syk Nieznajomego dziękuje mi za służbę. NIEZNAJOMY Nie ja określam rzecz w ten sposób... DANTON zatrzymuje się. .. Bo Pitt gdzieś coś posłyszał, że moje akcje spadają; więc drży, że Danton mógłby go teraz poprosić o jakąś wzajemną przysługę... oddawszy mu ich tyle! Uspokój pan Pitta: Danton nie zamierza jeszcze żebrać cudzej pomocy. Zapamiętaj pan sobie te słowa: Pitt przeleje łzy gorzkiego żalu za swą łatwowierność, nim trzy dni upłyną. odchodzi; przerwa Nie tak to bezpiecznie wypowiedzieć Dantonowi służbę. Pitt nauczy się odróżniać Dantona od swoich lokajów i szpicli. Pitt dowie się, że umowy zawarte z Dantonem obowiązują dwie strony. siada napuszony NIEZNAJOMY O to właśnie chodzi, C Three, że umowa obowiązuje dwie strony. Więc gdy jedna strona pieniądze bierze, a warunków nie spełnia... DANTON zrywa się Ja... ja nie spełniam!!! Ja nie wiodę od pół roku Komitetu Ocalenia za nos, że walczy z wiatrakami, kroku naprzód zrobić nie może, a waszych manewrów nie widzi?! Ja nie stworzyłem, nie podszeptuję, nie rozsiewam ,,Vieux Cordeliera"?! NIEZNAJOMY Wszystko to poza umową; a pozostaje pytanie, dla kogo? Czy na pewno dla nas? --- Czy też dla domu d'Orléansdom d'Orleans --- boczna, orleańska linia francuskiej dynastii Burbonów. Ludwik Filip, książę Orleanu i pretendent do tronu po śmierci Ludwika XVI (1747--1793), jako Philippe Égalité (fr. Równość) brał udział w rewolucji., naszego wroga --- któremu Danton obiecał koronę?... DANTON rzuca się ku niemu Bezecna pot... Gość wywinął się z niesamowitą zręcznością. Nagle stoi na środku pokoju. NIEZNAJOMY zbliża się z powrotem, mówiąc głośno Czy też może dla sprzy... DANTON syczy Ciszej, psie przeklęty! NIEZNAJOMY stoi przy stole, kantem od Dantona przedzielony Aha!... znów półgłosem ...dla tajemniczego sprzymierzeńca na Wschodzie, z którym się pertraktuje przez Szwajcarię o wydanie dzieci Ludwika? krótka pauza Czy też po prostu dla siebie... bo Republika jakoś przestaje wam służyć? odchodzi; zatrzymuje się o krok dalej Ci właśnie, Danton, muszą najściślej przestrzegać zasad lojalności --- co sobie za zawód --- obierają --- zdradę. Danton odpowiada piorunującym policzkiem. Nieznajomy pada bokiem o stół; szalonym wysiłkiem zapobiega runięciu na podłogę. Kapelusz mu spadł; Danton świeci mu chciwie w twarz. Nieznajomy prostuje się spokojnie Niezgrabne bydlę, jak zawsze --- gdyby nie moja zręczność, huk by się rozległ na cały dom --- sąsiedzi by się zbiegli... odchodzi; od drzwi Słowem, C Three: nie liczcie na pomoc Ministra, gdy wam przyjdzie nocą uciekać za granicę sztuczny nieco śmiech Dantona --- dla Central Office przestaliście dziś istnieć. otwiera sobie i wychodzi, cicho zamykając drzwi Danton walczy przez chwilę z wzburzeniem, dysząc. Wreszcie udaje wybuch ciężkiego śmiechu --- wzrusza ramionami, obraca się na obcasie i zaczyna szukać świecznika. Nie znalazłszy go, idzie do drzwi na prawo. DANTON otwiera je i woła Louise!Danton, Louise Sébastienne (1776--1856) --- druga żona Dantona, wcześniej pracowała jako opiekunka jego dzieci z pierwszego małżeństwa; związek małżeński zawarli 4 miesiące po śmierci pierwszej żony Dantona. Louise miała wówczas 17 lat. Jej ojciec, Marc-Antoine Gély, był członkiem Klubu Kordelierów. Louise Danton owdowiała po 10 miesiącach małżeństwa. Wyszła ponownie za mąż za Claude-François-Étienne Dupina, z którym miała dwoje dzieci. --- Lou-ise!! szybkie, ciche kroki LOUISE niewyraźna drobna postać w bieli Czego chcesz? DANTON Czemuś mi znowu świecznik zabrała? Potrzeba mi światła. Louise idzie po światło; stawia je na stole i chce odejść. Danton chwyta ją niespodziewanie za obie ręce i przyciąga ku sobie Louison... przepraszam cię. obejmuje ją ramieniem Widzisz, jedyna... mam tyle zgryzot w ostatnich dniach, tyle niepokoju --- że czasem wybuchnę; a potem mi żal. Nie gniewaj się na mnie. chce ją pocałować LOUISE odpycha się od niego Nie gniewam się, tylko daj mi spokój. DANTON A to co znowu? Przepraszam cię za bagatelę niby za Bóg wie jaką krzywdę, a ty mnie odpychasz jak zarażonego?! Dość już raz tej wiecznej komedii! przyciska ją ciasno do siebie LOUISE patrzy mu w oczy od dołu Może mnie uderzysz? To jedno z twoich praw. DANTON mięknie nagle; z smutnym śmiechem Należałoby ci się, Bogiem a prawdą... przyciska ją do siebie mniej ostro a czulej Cudu mój kolczasty: wiem, że jestem paskudny jak sam diabeł... z pewnym trudem, nienaturalnie pobieżnie i wiem, że mnie nie kochasz... ale wstydu ci nie przynoszę, jedyna. Być żoną Dantona, dziecko, to nie byle co --- poczekaj trzy dni jeszcze, a przekonasz się... ile wart ten twój poczwarny mąż... ujmuje twarz jej w obie ręce; cicho, intensywnie Louise... chcę cię widzieć panią całej Francji. LOUISE drgnęła przerażona; nuta plebejskiego rozsądku w jej okrzyku Czyś ty oszalał?!! DANTON Co, boisz się? Boisz się przy mnie?! Miej odwagę oszaleć i ty też! całuje ją avec fougueavec fougue (fr.) --- z pasją. Cóż --- przebaczyłaś mi? ona wzrusza ramionami z rezygnacją. Danton wyciąga lewą rękę po lichtarz No to chodź... zgasimy światło, żebyś mnie nie widziała... LOUISE stygnie i bezwładnieje mu w rękach Georges... jestem tak zmęczona... czuję się coraz gorzej od kilku dni... Georges, proszę cię, z... przerywa jej spazm gardła. Kończy, odwracając głowę zlituj się nade mną!... DANTON trzyma ją bardzo delikatnie, zaniepokojony Dziecko jedyne, czemużeś mi nie powiedziała wcześniej? --- A rzeczywiście wyglądasz gorzej... Louison, najdroższa moja, co tobie jest? Louise wzrusza ramionami na znak, że nie wie. Twarz Dantona rozjaśnia się naglą radością Ach... więc to może?!!... namiętnie, trzęsie nią Louison! Mów!! LOUISE bliska pasji Nie szarp mnie! Nie wiem! DANTON zmrożony, bardzo łagodnie Wybacz, kochanie --- idź, śpij spokojnie. Puszcza ją, całując we włosy tak delikatnie, że ona nie czuje dotknięcia. Stojąc zamyślony przy stole, poprawia krawat wśród grymasów. Słychać czyjeś skrzeczące buty na schodach. Danton prostuje się w nowym napięciu. WESTERMANN wchodzi bez pukania, niezgrabny, jakby lekko oszołomiony Dobry wieczór. pada na fotel, ale dźwiga się na widok karafki na stole DANTON czeka chwilę, podczas gdy gość nalewa sobie --- wreszcie zły No więc? WESTERMANN z kieliszkiem w ręce To ty jeszcze nie wiesz? pije Spałeś znowu, jak dziesiątego sierpnia? DANTON Będziesz gadał?... WESTERMANN nalewa sobie drugi Klapa na całej linii. odstawia i siada Tfu, babskie wino. DANTON miał czas przemóc wstrząs; spokojnie Cóż to znaczy? WESTERMANN Co ma znaczyć? Komitet wywęszył, bestia. --- Już trzy sekcje były rozruszane; szkoda. --- Ale co zrobić, wzdycha, rozkłada się wygodniej DANTON stoi zamyślony Hm... choć teraz to by się i tak na nic już nie zdało... zaczyna spacerować Kto wie... może tak nawet lepiej, zwraca się do gościa Co się właściwie stało? Mówże nareszcie! WESTERMANN Godzinę temu aresztowano ich tam coś piętnastu --- Vincent, Danton przystaje i opiera się o stół Ronsin, Hébert --- czy ja wiem? Całe towarzystwocałe towarzystwo... --- przywódcy hebertystów, w tym Vincent, Ronsin i Hébert, zostali aresztowani 13 marca 1794 r.. Danton siada i podpiera głowę Słuchaj, Wielki Sędzio: nie masz ty czego lepszego? Danton wyjmuje mu bez słowa inną flaszkę z szafki, stawia na stole, siada z powrotem i bębni palcami po płycie. --- Westermann skosztowawszy O wiesz --- to rozumiem, pije z uznaniem. Ocierając usta Robespierre wrócił dziś. Danton przestaje bębnić Widziałem go w parku zamkowym chwilę temu --- bo Konwencja ma teraz posiedzenie. DANTON wstaje Spodziewam się, że ma... przechadza się przez chwilę. Naraz stwierdza To znaczy, że rozwiążą Armię Rewolucyjną. WESTERMANN zdziwiony Skądże ty wiesz? opryskliwy śmiech Dantona Bo rzeczywiście tak powiadają... ja się tam na tym nie znam. nalewa sobie DANTON przystaje przed nim znienacka Wiesz, West... to cud, żeś ty jeszcze wolny. pauza; na wpół do siebie Podejrzany cud. zamyśla się, patrząc w podłogę. Nagle wybucha jasnym śmiechem Pah! Przecież to jasne! --- Skądże by mieli się ważyć! Siada, w dobrym humorze. Westermann uderzony pewną myślą nagle odstawia kieliszek. WESTERMANN po chwili A może po prostu... nie wiedzą?! Danton wzrusza obojętnie ramionami. Znów mija chwila Konwencja właśnie zebrana w komplecie... naprężona przerwa. Zrywa się sprężyście; opiera się, stojąc, łokciami o płytę i zaczyna przemawiać poprzez stół cicho a szybko Człowieku... czyż ty nie widzisz, że fiasko Vincenta, to dla nas istna Opatrzność?! Zważ tylko: cały Paryż, przygotowany do puczu, jak beczka prochu; Konwencja aresztowała Vincenta i już się cieszy, że wszystko w porządku --- tymczasem ja zostałem, a ja też umiem podpalić lont!... Wiesz, co trzeba zrobić? Zadzwonić na trwogę teraz, o, w środku nocy. Insurekcja jak piorun z jasnego nieba --- nie będzie nawet próby oporu. Nie dam im czasu. Spędzę na gwałt zaspane sekcje --- bractwo z sociétés wypuści kontrrewolucję z więzień na ulice --- zrobi się galimatias, jakiego świat nie widział. Rozjuszony motłoch przypadkowo zaleje Konwencję i uśpi na wieki wszystkie grubsze ryby z Komitetami na czele. Nazajutrz, Danton --- Paryż przyjdzie cię błagać, byś raczył objąć władzę. Wiesz, jak to jest... w tobie ujrzą jedyny ratunek. Dasz się uprosić; ale prędzej niż za pięć dni nie uporasz się przecie z chaosem --- a przez pięć dni York zdąży otoczyć Paryż, aż miło. wyczekująca pauza; Danton milczy Wiemy przecież, że Jourdan na północy chętnie przepuści Anglika. --- My, generałowe Republiki, mamy też już serdecznie dość tego rządu adwokatówmamy też już serdecznie dość tego rządu adwokatów --- adwokatami z zawodu byli i Robespierre, i Danton, i wielu innych przywódców rewolucji francuskiej., co nami pomiata jak szeregowcami... Danton, ja ci ręczę, że mi się uda! A taka sposobność zdarza się tylko raz! DANTON przychyla się wstecz ku poręczy, wsuwa ręce w kieszenie, mierzy Westermanna przez zmrużone oczy Wzywać Anglika!... Odwiecznego wroga wpuszczać w samo serce Francji! --- Płatnym satelitom takiego Pitta na łup wydawać Miasto Dziesiątego Sierpnia! --- Ty Judaszu!! WESTERMANN patrzy na niego z lekko rozchylonymi ustami. Gdy nieco ochłonął Dan-ton... przecie nie dawniej jak tydzień temu rozważałeś, jak by Yorka sprowadzić po puczu... DANTON Głupcze! Tydzień temu zbawienie ojczyzny zależało od natychmiastowego porozumienia z najpotężniejszym jej wrogiem! --- Dziś... sytuacja doszczętnie zmieniona. Teraz Francja może i musi dążyć nieubłaganie do całkowitego unicestwienia tego narodu żmij. --- Ani słowa więcej! Powiedziałem. Wstaje wzburzony i chodzi. Westermann oniemiały siada z powrotem. WESTERMANN nieśmiało Widzisz, Danton... ja wiem dobrze, żem dureń skończony, gdy chodzi o politykę... i żeś ty bez porównania mądrzejszy. O, wiem... Ale... gdy się ma na sumieniu tyle, co ty, a już zaczy... DANTON obraca się majestatycznie Co na przykład?... WESTERMANN czym prędzej Ależ... oczywiście, że nic złego... nic we właściwym sensie... tylko przy tych zwariowanych rewolucyjnych prawach... gwałtownie a cicho No niechże się chociażby dowiedzą, żeś to ty nawiązał u Batza całą tę hecę z Kompanią Indyjską! --- Ale to jeszcze nic... pomyśl za to, jak łatwo może się teraz wydać, żeś właśnie ty miał zostać Wielkim Sędzią!! --- Przecie dążenie do dyktatury to dla nich najstraszniejsza z wszystkich zbrodni --- zdrada stanu to żart w porównaniu! --- Jeśli to wyjdzie na jaw... to po tobie. DANTON siada w dobrym humorze Co ty mówisz? No a któż by mnie to miał zgładzić? WESTERMANN Jak to kto? --- Komitet przecie! --- Robespierre wrócił, Danton!... DANTON wpada w gniew Ten ich śmieszny Komitet mnie by miał tknąć?! Albo Robespierre! A niechże sobie wraca, niech przesiaduje w Komitecie dniem i nocą, niech się sam stanie Komitetem! To anemiczne chuchro nie przedstawia dla mnie najdrobniejszej przeszkody. WESTERMANN zamyślony No... skoro tak uważasz... tyś mądrzejszy... DANTON West, miejże rozum: za mną stoi przecie kapitał; za mną, Człowiekiem Dziesiątego Sierpnia, stoi ludność stolicy! --- A Robespierre? Cóż on ma za poparcie? Swoich jakobinów. Kropka. W Konwencji musi uważać, żeby ze mną nie zadzierać, bo wie, że Centrum --- olbrzymia większość --- zawsze i wszędzie stanie po mojej stronie! --- Wiesz, czemuś ty jeszcze wolny? --- Bo Komitet nie śmie aresztować mojego przyjaciela! WESTERMANN z wahaniem Tylko... Ale proszę, nie gniewaj się, Danton... widzisz, Robespierre umie zastraszyć jak nikt inny. Jeśli zastraszy Konwencję... to cię nikt nie poprze. Nikt. --- Ponadto --- jeśli ty masz Paryż, to on ma prowincję, a... DANTON podnosi się z tryumfalnym śmiechem Ha ha! Niechby spróbował! --- Niechżeby spróbował zmobilizować społeczeństwo przeciwko mnie! Westermann: Mediaja stworzyłem sobie talizman, wobec którego mesmeryczna technika Robespierre'a traci wszelkie znaczenie: to ,,Vieux Cordelier". Dzięki niemu ja zapanowałem nad mózgiem Francji. Przez niego wywieram wpływ sto razy silniejszy niż ten szarlatan. Dziś już kilka milionów ludzi myśli, jak ja myślę, i chce, czego ja chcę: bo kilka milionów ludzi czyta ,,Vieux Cordeliera". West: gdyby Robespierre dziś ważył się mnie wyzwać --- to znaczy, że jest niepoczytalny. Wpada wzburzony Desmoulins. DESMOULINS przeszywającym głosem Georges!!... trochę ochłodzony Och, masz gościa... WESTERMANN nie rusza się To tylko ja, Camille --- przeszkadzam ci? DANTON Zostań. --- Więc cóż, Camille? --- Masz, napij się. --- No? Cóżeś znów zbroił? CAMILLE chciwie wypił kieliszek wina. Odstawia; półgłosem Desenne aresztowany, Georges. DANTON po kilku sekundach. ...co ty pleciesz, chłopcze?... zawieszenie WESTERMANN podnosi się, żeby nalać nowy kieliszek I tak ,,Vieux Cordeliera" diabli wzięli. Razem z Wielkim Sędzią. CAMILLE histerycznie Danton: co ja mam teraz począć? DANTON wciąż nieruchomy Wstydzić się przede wszystkim. Zachowujesz się jak panienka. CAMILLE Pomyśl: ten przeklęty siódmy numer leży u Desenne'a! --- No, jak go Komitet przeczyta --- to po mnie. pada na krzesło, kryje twarz w rękach O Georges, Georges! I po coś ty mi kazał pisać takie okropne rzeczy!... DANTON rad, że ma się na kim rozpędzić Bom nie wiedział, że mam do czynienia z rozlazłym tchórzem! --- Proszę bardzo: idź do Robespierre'a, rzuć mu się do nóg, przysięgaj, żem cię batem zmuszał do... CAMILLE zrywa się Georges! Jakże możesz obrażać mnie w ten sposób!... ochłonął Wiesz doskonale, że ci jestem bezwzględnie oddany --- a że Robespierre'owi ręki nie podam, póki żyję. --- Ale poradźże mi!... WESTERMANN wstaje Danton: osioł ze mnie, zgoda --- ale teraz to już i ostatni kretyn zrozumie, że trzeba skończyć z Komitetem. Widzisz... nie znałeś jednak Robespierre'a. --- Idę prosto do sekcji; dobrze?... CAMILLE zaciekawiony Co? DANTON Nie. Twój plan jest dziecinny. Ani jednej szansy powodzenia. Sekcje drapnęłyby ci spod palców, a my byśmy osiągnęli tyle, że by nas wyjęto spod prawa jako buntowników i stracono bez sądu. --- Nie. Dziękuję. WESTERMANN Danton, taka sposob... DANTON out of all patienceout of all patience (ang.) --- straciwszy całkowicie cierpliwość. Stul pysk nareszcie! --- Więc taka to wasza karność?! I cóż się takiego stało właściwie? Desenne aresztowany! --- Czyż wy, idioci, nie widzicie, że Robespierre próbuje ocalić sobie w ten sposób jakąś resztkę powagi?! Pojutrze wypuszczą Desenne'a i na tym się skończy. A ty, Camille, wydasz nowe pismo u kogo innego. U Camille'a odruch protestu; lecz energiczne pukanie przerywa mu. Nie czekając na odpowiedź, wchodzi Delacroix. DELACROIX Nic z twojej dyktatury, przyjacielu... pogardliwy znak Dantona Już wiesz --- tym lepiej. A teraz, na Boga, bądźcie ostrożni! --- Szczególnie ty, poeto! --- Przyprowadziłem ci czystego głupca, Danton. Jeśli go sobie złowić potrafisz --- zyskasz nieocenioną broń przeciw Konwencji. Bo zapamiętały jest jak furiat; a czułego punktu nie ma na nim w ogóle. Najmniejszej defraudacji, nadużycia, spekulacji --- dosłownie nic! --- Zaraz go Bourdon przyprowadzi. Wchodzą Bourdon i Philippeaux. Ten wita wszystkich ryczałtowym, niemym ukłonem. CAMILLE wstaje i podchodzi Witamy pana, Philippeaux! Chwali się, że pan nareszcie do nas przyszedł! PHILIPPEAUX zimno Jeszcze do was nie należę, panowie. PolitykaDELACROIX Przyprowadziłem go, bo przecież sprawę mamy wspólną; on uparł się chodzić własnymi drogami... DANTON podaje gościowi rękę; serdecznie A w polityce to wielkie ryzyko i jeszcze większy błąd. --- Czemuż by się pan nie miał do nas przyłączyć? PHILIPPEAUX cicho i sucho Bo nie znam waszych celów. DANTON Jak to?! Zwalczamy bezprawną dyktaturę Komitetów... CAMILLE Jak to?! Dążymy do zniesienia terroru, co kraj torturuje... PHILIPPEAUX rzeczowo Tak twierdzicie publicznie. --- Przyłączę się, jeśli się przekonam o rzetelności waszych zamiarów. DANTON A jakiż jest w takim razie pański cel? PHILIPPEAUX z naciskiem Unieszkodliwić Komitet Ocalenia. Aresztując Desenne'a --- naruszając wolność prasy --- dopełnił zaiste miary swych nadużyć. CAMILLE tryumfalnie A widzi pan, że mamy wspólną sprawę! WESTERMANN W jaki sposób zamierza pan unieszkodliwić Komitet? PHILIPPEAUX To kwestia wymagająca wielkiego taktu i przezorności. Komitet stał się sercem państwa: nie można go zatem tknąć. Trzeba mu odjąć --- bez najmniejszego wstrząsu --- zasób władzy przerastający jego kompetencje; rozdzielić tę władzę z powrotem między właściwe organy --- i zostawić go przy pierwotnym, legalnym zakresie funkcji. WESTERMANN w napięciu No dobrze, ale w jaki sposób chce pan to osiągnąć? PHILIPPEAUX z pewnym wahaniem W razie ostateczności... nawet przy pomocy sekcji zbrojnych. Bo wobec woli ogółu wyrażonej bezpośrednio --- Komitet nie może stawiać oporu. --- Ale w tym celu sekcje musiałyby przejść gruntowne przygotowanie moralne i dać gwarancję, że powaga rządu nie dozna ujmy. WESTERMANN podniecony Akurat ten sam plan przedłożyłem Dantonowi. Słowo w słowo ten sam. A właśnie mam środki pod ręką: Vincent przygotował kilka sekcji dla swoich celów --- wystarczy schylić się i podnieść! CAMILLE Co za okazja! Trzeba natychmiast... PHILIPPEAUX ściąga brwi Ależ generale! Przecie w takim razie brak wszelkiego moralnego przygotowania! Wbrew woli przeprowadziłby pan... zamach stanu. DELACROIX Bynajmniej! Za zachowanie oddziałów odpowiada wódz. Więc... PHILIPPEAUX zamyślony N-no tak... jeśli wodzowi można zaufać, że nie dopuści do nadużycia sytuacji... DELACROIX Sposobność jedyna! Byle śmiało! BOURDON cicho A czas doprawdy najwyższy... CAMILLE Trzeba od razu! Jeszcze dziś! PHILIPPEAUX przekonany Tak. Macie rację. WESTERMANN No widzicie: tymczasem Danton nie chce. powszechne zdumienie CAMILLE Zmiłuj się, Georges! A to czemu? DELACROIX Wiesz... zdumiewasz mnie. BOURDON No... Danton musi mieć dobre powody... DANTON Powiedziałem: nie. chwila pauzy PHILIPPEAUX A zatem tchórzysz pan. DANTON poderwany Coś ty powiedział?... PHILIPPEAUX Że tchórzysz. Danton rusza ku niemu. Philippeaux czeka bez ruchu. Rozdzielają ich. DANTON opanowuje się Podobna insynuacja nie może mnie dotknąć: jest zbyt zabawna. --- TłumPhilippeaux jest zacnym uczonym, ale z masą nie stykał się nigdy. Nie wie zatem, że insurekcji nikt opanować nie może. Sekcje, raz wysłane na Tuileries --- mogłyby znienacka zalać Konwencję, roznieść Komitety --- a wódz patrzyłby na to bezsilny. PHILIPPEAUX Rzuca pan potwarz na świetną dyscyplinę i świadomość obywatelską sekcji paryskich! DANTON łagodnie Nie: znam masę. --- Słowem, towarzysze: nie godzę się na zamach stanu, jak to słusznie określił Philippeaux. Musimy natomiast skoncentrować siły w ofensywę czysto parlamentarną. Musimy otworzyć oczy ogółu i Konwencji na wykroczenia Komitetów. Musimy powracać do ataku dzień w dzień --- aż osiągniemy jeden krzyk oburzenia ze stu tysięcy piersi, aż przebudzony przez nas naród powali nowego tyrana. DELACROIX ostrzegawczo Oj, Danton... ostrożnie! Jeden fałszywy krok wystarczy, żeby przegrać przewagę nad Centrum! Przecież to nasz główny atut! Jak go stracimy... co wtedy? WESTERMANN gorączkowo Właśnie to samo mówiłem!... Danton piorunuje ich obu zaciekłym spojrzeniem. DANTON Tak jest! Philippeaux ma rację: ComsaluComsal --- stosowany przez Przybyszewską skrót od fr. Comité de Salut Public, Komitet Ocalenia Publicznego. naruszać nie można... na razie. Dlatego, przyjaciele, nie będziemy go atakować wprost --- lecz pośrednio poprzez Komitet Bezpieczeństwa. Plan kampanii mam gotowy. Bourdon: jutro otworzysz ogień. Żądaj ścisłej rewizji personelu w ComsurzeComsur --- stosowany przez Przybyszewską skrót od fr. Comité de Sûreté Générale, Komitet Bezpieczeństwa Powszechnego.. Musisz osiągnąć aresztowanie ich głównego agenta, Hérona. O, przyjaciele --- nie tak łatwo despotyzm zdławi nasz głos. Lud nas popiera --- bo wie, że w nas Wolność znalazła ostatnich obrońców. --- Odwagi, towarzysze! BOURDON mruczy Tak, odwagi... my mamy się narażać, atakować Komitety w oczy... a on sam, jak się raz kiedyś odezwie w Konwencji... to stale w myśl tychże Komitetów. DANTON mruży oczy Tyś coś powiedział, Bourdon?... Nie dosłyszałem?... BOURDON zmieszany Nie... Ja nic... DANTON Chciałbyś, żeby każde dziecko przejrzało naszą akcję? zmienia ton; do wszystkich Gdy tylko Konwencja się ocknie i zrzuci sromotne jarzmo kilku samozwańców --- Republika będzie ocalona. Wówczas wolno nam będzie powrócić w cień bezimiennej, skromnej egzystencji. Cisza i spokój wśród powszechnego szczęścia będą nam jedyną, lecz słodką, nagrodą. Podczas peroracji mrugnął znacząco ku Westermannowi. Goście gotują się do wyjścia. PHILIPPEAUX bierze kapelusz, podaje Dantonowi rękę Może się pomyliłem. Gdyby tak było --- odwołuję, com powiedział. DANTON mocno wstrząsa podaną dłoń Szanuję was i cieszę się, żeśmy zyskali tak dzielnego towarzysza. Odprowadza go do drzwi. Za nimi wychodzi Camille; na końcu Delacroix i Bourdon. DELACROIX cicho Oj... coś mi się nasz Wielki Sędzia zaczyna nie podobać... BOURDON Daj pokój. Już on tam lepiej od nas wie, czego mu trzeba. DELACROIX potrząsa głową Ale narażać swoje stanowisko w Konwencji!... naraz podejrzliwie Aach... chyba że... Wychodzi z nieufnym spojrzeniem na Dantona. WESTERMANN gorliwie podbiega do wracającego Dantona No?... Rozmyśliłeś się?!... DANTON Nie. --- Słuchaj za to: zapoznaj się bliżej ze zdolniejszymi oficerami Armii Rewolucyjnej, choć ją rozwiążą. Z byłych żołnierzy tej Armii zorganizujecie powolutku garstkę ludzi pewnych --- posiadających pewien trening wojskowy. Mogę opłacać kilku agentów... I nie trać kontaktu ze stowarzyszeniami ludowymi, choć je też pewno skreślą... WESTERMANN Aha, więc jednak nie rezygnujesz z... DANTON Z dyktatury? Owszem. Tego mam dość. Znudziło mi się. pauza Ale dobrze jest mieć garstkę zbrojną pod ręką... na wszelki wypadek. WESTERMANN po chwili, zamyślony, z wolna Na wszelki... wypadek... AKT II ODSŁONA 1 Sala posiedzeń w Comité de Salut Public. Prezyduje Collot d'Herbois. Barère, Billaud-Varenne, Carnot, Lindet, Robespierre, Saint-Just i sekretarz. COLLOT w odpowiedzi na żądanie Billauda Mówcie. BILLAUD nie wstaje, nie natęża się. Mówi najpowszedniejszym tonem do swej ręki, bawiącej się piórem na stole Koledzy: od trzech miesięcy pewne stronnictwo systematycznie dąży do obalenia rządu. Coraz częstsze, coraz zuchwalsze napaści podkopują nasz autorytet. Wiecie, że u Desenne'a znaleziono numer pewnego pisma, w którym autor wręcz wzywa do broni przeciw nam, Komitetowi Ocalenia. --- A wczoraj posunięto bezczelność do tego stopnia, że usiłowano wyłudzić dekret paraliżujący Komitet Bezpieczeństwa. Czas położyć temu koniec. pauza. Nagle przestaje się bawić Koledzy: oskarżam Dantona i jego fakcjęfakcja --- stronnictwo. jako punkt zborny kontrrewolucyjnego żywiołu we Francji. Musimy ich unieszkodliwić. cisza bez tchu ROBESPIERRE natychmiast Co?! Chciałbyś pozbawić Rewolucję jej najważniejszych działaczy?! Czar prysnął. Zamieszanie po podwójnej sensacji. LINDET contra Istotnie, to szaleństwo! COLLOT pro Ależ Danton nie jest dzia... BARÈRE niezdecydowany Billaud jak się rozpędzi, to miary... CARNOT pro, z sarkazmem Najwyższy czas pozba... BILLAUD Koledzy!!! czeka aż się fale ułożą Robespierre, zdumiewasz mnie. Danton --- działaczem rewolucyjnym! --- Majaczysz chyba? szmer protestu z strony Lindeta, Barère'a, Collota ROBESPIERRE Nie, Billaud. Tylko ja pamiętam, a tyś widocznie zapomniał. SAINT-JUST O, Robespierre, my też pamiętamy! ROBESPIERRE Przypomnijcie sobie działalność człowieka, któregoście dziś gotowi potępić... COLLOT Otóż to, dalej! LINDET Mów, Robespierre! Mów! BILLAUD wprost przestraszony Kpisz z nas, czy co? BARÈRE No, ciekaw jestem... ROBESPIERRE Koledzy: Danton stworzył ognisko rewolucyjne z klubu kordelierów w dziewięćdziesiątym i dziewięćdziesiątym pierwszym, gdy rewolucja ust otworzyć nie śmiała pod presją monarchicznej przemocy. Pamiętacie, jak tośmy, jakobini, dali się wtedy prześcignąć? COLLOT z ogromnym gestem Ho-ho!! Pamiętamy, pamiętamy rzeź na Polu Marsowym, na którą Danton spędził Paryż niby trzodę --- za czym drapnął na wieś! BILLAUD zaciekle I pamiętamy list z szafy żelaznej, w którym Mirabeau żali się na sumy, jakie pochłania prowokator Danton... sensacja, niedowierzanie, ciche oburzenie że można by doprowadzić rewolucję do absurdu o połowę taniej. --- Lepiej nam nie przypominaj, Robespierre. szmer LINDET To potwarz! ROBESPIERRE Cóż znaczy świadectwo zdrajcy Mirabeau? --- Koledzy! nie myśmy powstrzymali paniczną ucieczkę rządu ze stolicy na wieść o zdobyciu Longwy... BILLAUD I nie myśmy sprowadzili na Paryż --- rzeź wrześniową. COLLOT Nie myśmy zdefraudowali osiemset tysięcy podczas urzędowania w gabinecie... CARNOT Nie myśmy prowadzili zbrodnicze konszachty z wrogiem. Nie myśmy stracili rozmyślnie korzyść dwu zwycięstw... ROBESPIERRE rzuca się na to To Dumouriez, nie Danton! SAINT-JUST To nie on, to tylko jego ręka! BARÈRE Nie myśmy przyrzekali koronę każdemu interesantowi w Europie... BILLAUD Nie myśmy doprowadzili Republikę do brzegu bankructwa nieudolną taktyką pierwszego Komitetu Ocalenia... SAINT-JUST I nie my wreszcie, Robespierre, staramy się teraz strzaskać Rewolucję --- żeby ujść bezkarnie po tym wszystkim. chwila ciszy BILLAUD No cóż, Robespierre? Czy minął już atak maligny? ROBESPIERRE zaczerpnął powietrza Ani jedno z tych potwornych oskarżeń nie jest oparte na jurystycznie ważnym dowodzie. protest i poparcie BILLAUD Adwokacki wykręt, Robespierre! Oto czego musisz się czepiać! CARNOT Każde z nich jest niezaprzeczonym faktem! COLLOT okrzykiem reminiscencji przerywa spór Ach!... À propos dowodów. dzwoni miarowo. Wchodzi woźny Proszę zawezwać do nas obywatela Amar z Komitetu Bezpieczeństwa. zwraca się do kolegi Sądzę jednak, że już przestałeś się upierać przy swej... fantazji, Robespierre? Robespierre siedzi zamyślony; może faktycznie nie słyszy pytania Z drugiej strony, Billaud... unieszkodliwić Dantona to nie tak prosta rzecz. Nie możemy go aresztować z dnia na dzień. poparcie, szczególnie Barère'a BILLAUD Rozumie się, że nie. Zorganizujemy kampanię. Trzeba go naprzód szczelnie otoczyć i zniechęcić mu opinię... ROBESPIERRE prostuje się Koledzy: na stawienie Dantona przed Trybunał --- żadną miarą nie mogę się zgodzić. BILLAUD drgnął tknięty strasznym podejrzeniem Robespierre... ty się boisz! ROBESPIERRE wśród napiętej ciszy odpowiada przyjaźnie kpiącym uśmiechem Koledzy: Danton --- to jednostka. My --- to Rewolucja. Zamiast pożerać się wzajemnie ku radości wrogów, chwyćmy go za łapy i zmuśmy, aby nam służył. COLLOT Oj, Robespierre! To poemat rycerski, nie plan taktyczny! ROBESPIERRE Przyznaję, że ściąć --- łatwiej. Słuchajcie: jestem przekonany, że Danton działał zawsze w dobrej wierze. wybuch śmiechu; oburzenie; poklask Fatalne jego pomysły dowodzą tylko braku zdolności taktycznych --- nie zbrodniczej woli. --- A teraz widzi z przerażeniem, że każdej z tych pomyłek można podsunąć sens potworny. Danton to natura pierwotna, moralnie słabo rozwinięta. Zagrożony --- traci głowę i gotów życie okupić nawet zbrodnią. Dziś szaleje z strachu: stąd wszystkie jego wybryki. Koledzy: czymże on jest wobec nas? Przecież on tonie! --- Ścinać go --- teraz, gdy jest prawie bezbronny --- to barbarzyński nonsens. BILLAUD nienawistnie Piękną masz duszę, kolego. SAINT-JUST leniwie, jakby do siebie Bezbronny jest... nieocenione. ROBESPIERRE Tak jest! Jedyną poważną jego bronią był ,,Vieux Cordelier". Tym podbijał sobie umysł mas. --- Skasowaliśmy pismo ruchem pióra. Danton jest bezbronny. COLLOT Zapewne. Jutro Camille zacznie wydawać ,,Młodego Jakobina"Camille zacznie wydawać ,,Młodego Jakobina" --- gra słów z tytułem pisma wydawanego przez Camille'a Desmoulinsa pt. ,,Stary Kordelier".. Bezbronny! ROBESPIERRE To nic! Danton sam nie umie ani myśleć, ani pisać; więc wystarczy... COLLOT ściszonym głosem, mrużąc oczy ... usunąć Camille'a. napięcie. Cisza ROBESPIERRE któremu serce stanęło na tercję ...zdobyć Camille'a, Collot. --- To niemowlę chwyta za każdy połyskliwy strzępek myśli. Stanie się fanatykiem naszych idei, jeśli mu je tylko potrafimy efektownie udramatyzować. A Camille jest bezcenny jako propagator! --- Ale nie o tym cielęciu mowa. COLLOT Jak ty sobie wyobrażasz przeprowadzenie tych poetyckich zamiarów? ROBESPIERRE Aresztować pod błahym pozorem --- jak niedawno Héraulta --- wszystkich naczelników dantonistycznej opozycji w Konwencji: Delacroix, Bourdon, Merlin de Thionville etc. Camille sterroryzowany skutkiem swej swawoli nie odezwie się tak prędko; wobec czego Danton znajdzie się znienacka dosłownie sam. Uciec nie może, więc z konieczności przyjdzie do nas. Przyjmiemy go; a wiedząc, że całość jego bezcennej osoby zależy od dobrego sprawowania --- będzie się wytężać na usługach rządu, aż schudnie. SAINT-JUST Przy czym skorzysta ze stanowiska, by sprzedawać Anglikom nasze tajne plany. ROBESPIERRE Już my go upilnujemy... LINDET wybucha Stawiając Człowieka Dziesiątego Sierpnia na poziomie szpiclów i fałszerzy asygnatów, poniżacie samą rewolucję! szmer wzburzenia ROBESPIERRE przecina go okrzykiem przeszywającym O!!... Słyszysz, Antoine?! WOŹNY wśród zdumionego milczenia otwiera drzwi Obywatel Amar. COLLOT Witaj, Amar. --- Toczymy zaciekły spór o Dantona; Robespierre uparł się go bronić. Proszę, powtórz mu to, coś mi wczoraj wieczorem powierzył. AMAR zasiada. Uderzająco miły glos; typowe zachowanie wyższego urzędnika policji A zatem, koledzy --- jako kierownik śledztwa w sprawie szantażu Kompanii Indyjskiej komunikuję wam, że to właśnie Danton pośredniczył między deputowanymi a bankierami, co się podjęli szerzyć korupcję w Konwencji. Nie ulega już wątpliwości, że jeśli Fabre sfałszował dekret likwidacyjny na korzyść szantażowanej Kompanii --- to nie kto inny jak Danton nawiązał apetyczną kabałę. Mamy dziś dowody. ROBESPIERRE zbyt gwałtownie Znam twoje dowody. Trzy zdania wśród bredni Basire'a! Cudowny dowód! AMAR niewzruszony w swej łagodności Otóż te trzy zdania, Robespierre, znalazły nadspodziewane potwierdzenie. --- Mowa była, prawda, o podejrzeniu wśród bandy, że się Danton osobno z finansjerą umówił? uprzejmym spojrzeniem prosi o skorygowanie Dzięki przesłuchom służby okazało się, że Danton zaczął bywać u Batza z końcem sierpnia. Potem sprowadził Fabre'a --- wreszcie przysłano drobne rybki, między które rozdzielono grubszą a ryzykowną robotę: Chabot, Basire, Delaunay etc. BILLAUD Z końcem sierpnia!... AMAR Tak jest; to znaczy, Robespierre, bezpośrednio po dzikim szturmie na Kompanię. Gdy już była wygotowana na miękko. Bezradna. Gdy się aż prosiła o tłusty szantaż. Protokołami zeznań służę ci w każdej chwili. Długa cisza. Robespierre podparł szczękę na pięści; nie rusza się. BILLAUD cichy, zmęczony, smutny --- to u niego objawy tryumfu Och, Robespierre! Twoja nieomylna niegdyś intuicja!... Zawieszenie. Patrzą na Robespierre'a. BARÈRE Cóż to panu? Modli się pan? ROBESPIERRE prostuje się i przechyla ku poręczy. Opuszczona na stół ręka chwyta jakąś kartkę i zaczyna ją torturować. Odzywa się do sekretarza, głową delikatnie wskazując drzwi To, co teraz powiem, nie należy do protokołu. sekretarz znika momentalnie. Coś w jego twarzy i ruchach zwraca uwagę Robespierre'a nawet w tej chwili. --- Gdy się drzwi zamknęły Kładę karty na stół, koledzy: w rzetelność Dantona --- nie wierzę sam. szmer agresywnego zdziwienia GŁOSY No więc?... O cóż ci zatem chodzi?! --- Więc jak mogłeś... ROBESPIERRE Lecz choćby nawet był fałszerzem i zdrajcą... nie godzę się na jego stracenie. wstaje. Odzywa się po raz pierwszy tonem i głosem mówcy Masz słuszność, Collot: polityka to nie poemat rycerski. Sprawiedliwość, panowie --- jest cnotą wszechmocnego Boga. Nam niedostępna; my musimy walczyć. Trybunał Rewolucyjny nie jest sprawiedliwy dźwięki protestu i zdumienia z strony Collota, Carnota i Barère'a. To nie sąd: to broń. Ma tępić wrogów, a nie karać winnych. Trzeba znieść świadomość tego faktu, panowie --- i poświęcić sumienie, jak poświęcamy życie. Fabre, Danton i Chabot popełnili zbrodnię. Za tę zbrodnię zgładzimy Fabre'a i spólników; Dantona, który najciężej zawinił --- nie tkniemy. pomruk Stracenie Dantona pchnęłoby zamożnych w szeregi kontrrewolucji. A póki Europie praw nie dyktujemy --- póty neutralność pieniądza jest nam kwestią życia. Tracąc Dantona, jednoczymy przeciw sobie większość Konwencji. Wstrząsamy do podstaw niezachwianą dotąd wiarę ludu. A przede wszystkim wzniecamy pożar strachu --- i skazujemy się na rządzenie terrorem. Panowie: terrorem rządzi tylko rozpacz. Wiecie, co to znaczy. krótka pauza. Cisza doskonała Tak jest, Billaud: boję się. Boję się terroru. Tak dalece, że jestem gotów na kompromisy, upokorzenia, bezprawia --- byle go Francji oszczędzić. Dobro kraju wymaga od nas --- nikczemności. Łotr i zdrajca Danton musi korzystać z przywileju wyjątkowej amnestii. Nie wolno nam być sprawiedliwymi. siada BARÈRE po długiej, pustej chwili Co... Robespierre wyznawcą Machiavella? Chyba cię nie zrozumiałem... słaby szmer zdziwionego ocknienia ROBESPIERRE szczerzy zęby Machiavelli czeka was wszystkich, fanatycy wolności, towarzysze --- jeden po drugim pójdzie tą drogą. znów długa cisza CARNOT zrazu chwiejnie Tak, ale, Robespierre... przecie otwieramy kampanię na trzech frontach! Tej wiosny musimy rozbić koalicję. Pomyśl, jakiej zwartości wysiłku nam trzeba! --- A defetysta Danton poruszy niebo i ziemię, żeby sprowadzić pospieszny pokój za wszelką cenę! SAINT-JUST Maxime: rozstrzygająca ofensywa --- rządy wewnętrzne --- tworzenie nowych instytucji w każdym dziale społecznego życia. I mielibyśmy przy tym tolerować tego wściekłego buldoga u łydek? Skąd czas, skąd siły na odpieranie codziennych napadów? ROBESPIERRE Koledzy: jeśli Danton jest przy zdrowych zmysłach, to musiał pojąć, że Komitet obalić się nie da. Kapitulacja Dantona jest kwestią kilku dni. BILLAUD z wolna A jeśli... nie, Robespierre? ROBESPIERRE po krótkiej przerwie bez tchu To pójdzie pod topór. Ale wtedy... głosem trochę zmienionym Koledzy, tej ostateczności musimy zapobiec. WOŹNY pospiesznie Obywatel Vadier w bardzo pilnej... COLLOT Prosić! Nie czekając na odpowiedź, Vadier odtrąca Woźnego i wbiega. Czerwony z irytacji przystaje u stołu. VADIER Znów zaczynają! Tego już doprawdy za wiele! --- Godzinę temu był nowy atak na Comsur... BILLAUD Gdzie?! VADIER No w Konwencji przecie! Moi drodzy, ale to już pachnie zamachem stanu! Dziś postawili na swoim: aresztowano nam Hérona! Robespierre zastygł, blednąc śmiertelnie. Okrzyki oburzenia i zaskoczenia. LINDET Kto to taki? AMAR Héron?! Ależ kierownik policji politycznej, jedyny pewny agent, jakiego mamy. Bez niego jesteśmy bezsilni. Tracimy kontrolę nad Paryżem. VADIER To tak, jakby Konwencja rozwiązała nasz Komitet. SAINT-JUST Kto zaczął? VADIER A któż by, jeśli nie Bourdon de l'Oise? Cisza. Patrzą na siebie. COLLOT Twój bezbronny Danton, Robespierre. BILLAUD Oto jego kapitulacja. ROBESPIERRE zerwał się. Wypieki pod oczami. Cicho Chodź, Saint-Just. COLLOT A wy dokąd? ROBESPIERRE w pasji Pogadać z Konwencją! Każę im odszczekać każde słowo tego idiotycznego dekretu. Odstawię ci twojego Hérona, Vadier, never fear never fear (ang.) --- nie bój się.. wybiegają VADIER Co? On broni Dantona? BARÈRE H-hoj, ale to jak! --- Jeszcze mi gorąco. AMAR Jeśli nie oszalał --- to chyba płonie grzeszną miłością do tej nieprzystojnej mordy. COLLOT zamyślony, z opuszczonymi oczami Hm... Moi drodzy: w gruncie rzeczy nikt z nas nie zna Robespierre'a. Bóg jeden wie, co się kryje za tymi zawsze agresywnymi oczami... BARÈRE Nie, panowie. Zapomnieliście, że zguba Dantona --- jest zgubą Camille'a Desmoulinsa. Zapomnieliście, z jakim uporem NieskazitelnyNieskazitelny --- tak nazywano Robespierre'a ze względu na jego bezinteresowność i uczciwość. kompromitował u jakobinów swą popularność w obronie tego małego wariata. --- Dla mnie --- zagadki nie ma. BILLAUD Podobne brednie mógłbyś pozostawić historykom. --- A Robespierre ma rację, panowie; to fatalna sprawa. Jeśli strącimy Dantona --- trzeba się będzie potem trzymać terrorem, to fakt. COLLOT Trzeba być histerykiem, żeby się terroru obawiać. BILLAUD znużony Trzeba być durniem, żeby go lekkomyślnie sprowadzać. Stworzymy sobie ponadto straszliwy precedens. --- Ale... nie mamy wyboru. BARÈRE Swoją drogą... ten, co wymusi na Konwencji dekret oskarżenia --- weźmie na siebie odpowiedzialność potworną... LINDET Ponad ludzkie siły. BILLAUD Od tego nas właśnie wybrano. COLLOT No --- kontynuujmy obrady, panowie. Korespondencja Barthélémy'ego z Genewy na porządku dziennym. --- Za pół godziny dwu z was zechce przejść do hali. Może delegatom trzeba będzie pomocy. dzwoni. Ukazuje się Woźny Zawołaj pan którego z sekretarzy. ODSŁONA 2 Westybul Konwencji. Trzy wejścia: na lewo na salę, w głębi do parku, na prawo w krużganek. Po lewej na przodzie ławka, w głębi grupa fotelów dokoła stołu. Wielkie okna na park. --- Danton chodzi naelektryzowany; Camille wbiega z sali. DANTON No i cóż, mały? Przepadł Danton, co? Pogrzebali go? CAMILLE żarliwie Jakże ja mogłem na jedną chwilę o tobie zwątpić! Georges: przebacz mi tę minutę niepojętego zaślepienia. DANTON chwyta go za ramiona Strachu, przyjacielu. Najzwyklejszego strachu. Ale dziś nabrałeś nowej otuchy, co? Odważysz się znów chwycić za pióro? CAMILLE Danton: na takie żarty nie pozwalam nawet tobie. DANTON chwyta go wpół i ściska Co, nie pozwalasz?! ściska mocniej Jeszcze nie pozwalasz? CAMILLE umiera Mm-n-mm... oj! Danton uwalnia go, lecz przytrzymuje za ramiona. DANTON tryumfalnym półgłosem Chłopcze: czy ty rozumiesz, żeśmy zmietli Komitet Bezpieczeństwa?! Od dziś szpicle nie mogą nam szkodzić. --- Od dziś ludzie uczciwi mogą oddychać... i działać. ciszej, goręcej Za tydzień Wielki Komitet przestanie istnieć. Za osiem dni Paryż będzie miał wybór między Sądem Ostatecznym na ziemi --- a mną. CAMILLE zafascynowany Georges: kraj skatowany woła cię na pomoc! Ty jeden słyszysz ten krzyk. Sam jeden przeciw tysiącom furiatów, wyrwiesz Ojczyznę z rąk jej oprawców. --- Danton... jesteś wielki. DANTON klepie go wesoło w ramię Marny pochlebco! CAMILLE ciszej. Splata nerwowo ręce Georges: wyślij mnie na śmierć. Chcę dla ciebie zginąć. DANTON wybucha przyjaznym śmiechem Pisz lepiej, zamiast ginąć... cóż mi po twoim trupie? Z wnętrza wchodzą Delacroix, Bourdon i Philippeaux. CAMILLE podbiega i ściska Bourdona Brawo, Bourdon! Bravissimo, bracie! Toś im dał nauczkę!!! DELACROIX z drugiej strony Bourdona Wiwat Bourdon! Niech żyje pogromca Comsuru! --- Hej, Camille... Porozumiewają się i znienacka podnoszą zwycięzcę. Bourdon, nie przygotowany, chwieje się i protestuje. Camille słabnie ze śmiechu. CAMILLE ugina się Oj!... --- Hop, Bourdon --- nie mogę. --- Uff! rzuca się na fotel i wachluje chusteczką DANTON pomógł pogromcy zleźć; ściska mu obie ręce Kolego: przez moje usta dziękuje ci Francja. Tobie zawdzięczamy pierwsze wielkie zwycięstwo: tyranii Komitetów zadałeś ranę, która się nie zagoi. głośniej To zwycięstwo, towarzysze, utwierdzi przy nas lękliwą większość. Za parę dni chwycimy za ster rządu i Francja przebudzi się do życia po ohydnym koszmarze Terroru. Za tydzień sto trzydzieści tysięcy młodych obywateli wróci do spokojnej pracy. Krew nasza przestanie żyźnić glebę naszych granic. Za tydzień uściskacie tych, co jęczą dziś po lochach nowych Bastylii za to, że śmieli żądać powszechnej wolności. Fabre padnie wam w ramio... PHILIPPEAUX niespodziewanie jak wystrzał Co... ten fałszerz?! konsternacja CAMILLE Więc pan wierzy w tę potwarz bezwstydną, w to szatańskie kłamstwo Komitetów?! Fabre! Ten poeta o sercu gołębim!... Delacroix i Bourdon zamieniają prywatny uśmiech PHILIPPEAUX wkracza między nich i obniża za każdym słowem magnetyczną temperaturę otoczenia Panowie: im dłużej patrzę na waszą taktykę... tym mniej was rozumiem. Ja też żądam zwolnienia --- dla niewinnych --- ale nie dla takiego Fabre'a! Ja też pragnę całą duszą powrotu do warunków normalnych --- ale nie za cenę katastrofy państwowej! Podminowaliście Komitety, na których leży dzisiaj cały ciężar rządu --- a nie stworzyliście dotąd organu, co by był gotów władzę po nich przejąć! Ależ w takim razie, jeśli Komitety nagle runą --- to państwo musi się zawalić jak wysadzona forteca! Każde dziecko to zrozumie! Czy wy ze mnie kpicie? CAMILLE A skądże ty wiesz, Philippeaux, czyśmy nie znaleźli or... urywa pod wymownym spojrzeniem Delacroix DANTON radykalnie odwodzi uwagę Mój drogi: skoro ci się nasza akcja nie podoba, to po coś się między nas pchał? PHILIPPEAUX zdumiony Ja!... Ależ to wyście mnie wciągnęli!... Jakaś tragiczna głowa wysuwa się lękliwie z wejścia na prawo i krzyczy przejmującym szeptem. GŁOS Danton!... Dan-ton!!... DANTON odwraca się gwałtownie --- daje znak Delacroix i podchodzi No?... Delacroix odwodzi uwagę reszty. Pod jego naporem Philippeaux zaczyna się obrażać. Sekretarz Comsalu wyłazi z mroku, lecz przylepia się do ściany i bezustannie śledzi wszystkie dojścia. SEKRETARZ Billaud oskarżył pana o zdradę stanu. Wszyscy prócz Robespierre'a chcą pana zgładzić. dwie sekundy wyraźnej ciszy DANTON wyprostował się tylko. Ręce lekko wzniesione w odruchu opadają spokojnie Tylko mnie? SEKRETARZ trzęsie się Nie --- tamtych panów też --- znają wszystkich... chce uciekać DANTON chwyta go za ramię Stój! SEKRETARZ frenetycznie Jak mnie kto pozna, pójdę pod nóż! DANTON Opór Robespierre'a szczery czy udany? SEKRETARZ wije się Czy ja wiem?! --- Idzie ktoś! Idzie!! szamoce się DANTON Co Saint-Just? SEKRETARZ dostaje konwulsji Popiera wnio... z głową wykręconą ku oknu Chryste Panie, to on!!! Danton uwalnia go i odwraca się momentalnie. Sekretarz mierzy salę błyskawicą okrężnego spojrzenia, po czym rzuca się w korytarz, skąd przyszedł. DANTON donośnym szeptem przez salę Hej --- wy tam! słyszą Znikajcie! z gestem Znikajcie! Idą!! Delacroix rozumie pierwszy i wciąga wszystkich w przejście do sali. Danton przechadza się, pogodnie zamyślony. ROBESPIERRE bez kapelusza --- wchodzi pierwszy, za nim Saint-Just ...tędy wczoraj, a były dopiero pąki. Zresztą to i tak spostrzega Dantona. Nie reaguje ani wibracją głosu bardzo wcześnie. Tego roku wiosna ma temperament. DANTON podnosi z odległości rękę na powitanie. Tylko do Robespierre'a Witajcie, kolego! ROBESPIERRE z neutralnością doskonałą Dzień dobry. Z Saint-Justem Danton zamienia wrogie spojrzenie. Przechodzą. Słychać, jak w pięć sekund później sam czas w Konwencji przystaje razem z sercami. Danton odwraca się ku lewej i patrzy za kolegami z takim natężeniem nienawiści, że ohydny profil, zbudowany na szczęce jak wał kamienny, przybiera pewną absurdalną piękność. BOURDON wbiega przerażony Danton... oni na mój dekret!!! DANTON Więc leć i broń go, safanduło! Dalej! BOURDON opiera się o ścianę T... to ja go mam bronić?!... Philippeaux jeszcze suchszy niż zwykle wsuwa się nieznacznie; z założonymi rękami opiera się biodrem o stół i słucha Robespierre wściekły. Konwencja odwoła na kolanach. Comsur dostanie Hérona z powrotem... ale nie zapomni! --- Wyleją mnie od jakobinów jeszcze dziś! --- Chodźże i rycz co sił, inaczej diabli nas wezmą! DANTON Nie trać czasu. W lewo zwrot!... BOURDON przeobraża się. Podany naprzód, posuwa się o krok ku Dantonowi Dan-ton: mnie śledztwo w sprawach Fabre'a i Vincenta dreszczem nie przejmuje. Danton: nie dla własnej uciechy napadam Komitety dzień w dzień. ramiona Philippeaux opadają Mnie, Danton, nie ogłoszą dyk... Danton rzuca się na niego. Wśród szamotania, coraz głośniej ...tatorem na czerepach... Danton przywarł do niego, zgniata mu dłonią usta. Bourdon wywija się dołem, krzycząc. ...Komitetu Ocalenia. za późno już. Danton dyszy, trzęsąc się z gniewu. Twarz Philippeaux przybrała odcień gliny rzeźbiarskiej. --- Widząc, że się zamach na wolność słowa nie powtórzy, Bourdon spokojnie zmierza ku ławce Więc ja się za ciebie nie poświęcę. zasiada Idź i broń swojego dekretu. Camille wraca i staje przy drzwiach. DANTON nachyla się ku Bourdonowi z szatańskim uśmiechem Idź i broń swojej skóry, Bourdon. Gdybym ja cię poparł, bracie --- siedziałbyś jutro w La ForceLa Force --- więzienie w Paryżu, w którym osadzano więźniów politycznych.. BOURDON podrywa się Co... uspokojony Strasz swoją ciotkę takimi bzdurami. Delacroix wsuwa się cicho. Wkłada papiery do teki obok Philippeaux. DANTON Widziałeś tego młodzieńca? To sekretarz Comsalu. Przyniósł mi nowinę, że chcą mnie stawić pod sąd. Bourdon zgalwanizowany podnosi się z wolna Uspokój się: tylko mnie jednego. O was nic nie wiedzą... na razie. Ale spróbuj... spróbuj no mnie opuścić! pauza Radzę ci teraz: napraw coś popsuł! Radzę ci!! --- A prędzej: niezdrowo ze miną rozmawiać. BOURDON z dłońmi u skroni, prawie błędnie Jezu... miłosierny... Jezu... cicho, eksplozywnie A wiedziałem, że na tym się skończy! Wiedziałem! --- Wiedziałem!... Ręce mu opadają. Rozejrzał się tępo. Zmierza ku wyjściu. DANTON wskazuje ku podłodze w stronę sali; cicho Hej, Bourdon! Bourdon zawraca. Powoli, prawie chwiejnie, znika w przejściu. Danton odprowadza go uśmiechem; na widok przerażonego Camille'a przeczuwa obecność jeszcze innych świadków --- obraca się błyskawicznie i staje oko w oko z Philippeaux. PHILIPPEAUX dygoce od stóp do głów. Ledwo dobywa głosu A... łotrze... plugawy... łotrze... Danton razi go wzgardliwym spojrzeniem. CAMILLE Philippeaux!... Oszalałeś?!... PHILIPPEAUX płonie jak smolny wiór. Siły cielesne nie dorównują natężeniu pasji Więc państwo ma się rozlecieć w kawałki... żeby Danton bezkarnie mógł ukraść koronę? --- Więc po to zwalczamy stan wyjątkowy, po to szturmujemy Komitety --- żeby Danton nie stanął przed sądem między podżegaczem Vincentem a fałszerzem Fabre'em?!!... chwyta się za głowę O, cóż ze mnie za kretyn, Chryste Panie... znów do Dantona ciebie, bydlę, nie przejrzeć od razu! spluwa przed nim Tfu. odchodzi DANTON z gorzkim śmiechem Tonący okręt, co, szczurze wandejski? PHILIPPEAUX przystaje; przez ramię, żarliwie Daj Boże, aby czym prędzej zatonął! DANTON Lećże do Komitetów i donoś! Wynagrodzą cię suto --- jak Chabota, co trzeci miesiąc siedzi... PHILIPPEAUX Oni cię znają, po co im donosić? --- Zresztą czy oni lepsi? załamuje się. Coraz ciszej O nieszczęsny... nieszczęsny mój kraju... Wychodzi. Danton pada zmęczony na ławkę. DELACROIX przechodzi do niego Kiepsko, Danton. Nie może być gorzej. DANTON uprzejmie podnosi oczy Uciekasz? DELACROIX Spodziewam się! --- Oj, Danton: aleś nam bigosu nawarzył tym dekretem, nno! --- Ile razy ja cię przestrzegałem, że nie można przesadzać?! Pókiśmy mieli Centrum w garści, póty można się było utrzymać. --- Masz teraz: sprowokowałeś Robespierre'a, no i wydarł ci władzę nad ,,Niziną" jednym szarpnięciem! Parlamentarnie --- jesteśmy pogrzebani. DANTON sennie E-ech. Bourdon może wszystko naprawić. DELACROIX Naprawić! --- Wykluczone. Robespierre jest naprawdę zły. Wysłałeś biednego Bourdona na pewne stracenie. CAMILLE z goryczą odwraca się od okna A ty --- uciekasz! DELACROIX przez ramię Cóż mu to pomoże, jeśli się dam pogrzebać razem z nim? zamyśla się Prawdę mówiąc, Danton --- ja nie wiem, jak ty się teraz zechcesz wygramolić. Dałeś sobie odebrać wpływ na szerszy ogół --- ,,Cordeliera" --- a dziś przegrałeś bezpowrotnie wpływ na Konwencję. Słowem --- jesteś bez broni. --- Cóż poczniesz, jak cię naprawdę oskarżą w Komitecie? DANTON Już mnie oskarżyli, bracie, słyszałeś przecie. DELACROIX prawie ubawiony Więc to prawda?! DANTON sennie Niestety. DELACROIX zamyślony chwyta się za brodę Ou, pssssiaa kreew... żywo W takim razie, Danton --- trzeba znikać. Prestissimoprestissimo (wł.) --- jak najszybciej. upewniwszy się, że Camille nie słucha --- przysiada się do rozwalonego Dantona i zaczyna, bardzo prywatnie Pod tym względem jesteś w położeniu szczególnie korzystnym: zwróć się do Ministra w sprawie przebycia kanału. Przepustki do wybrzeża dostanę z łatwością. Drapniemy jeszcze dziś w nocy. DANTON z szyderczą melancholią A ojczyznę na podeszwach zabierzemy, co? DELACROIX zdezorientowany Nie stoisz na trybunie, Danton --- cóż to znów za pomysł? po krótkiej pauzie, ciszej Przyjacielu, radzę ci, wykop nas obu --- póki droga otwarta. DANTON Droga zamknięta, braciszku. Zerwałem z Pittem. DELACROIX gdy odzyskał głos Na rany Zbawiciela... po co?!! DANTON Tak chciało dobro państwa. Wróg Francji jest wrogiem moim. DELACROIX skombinował Czyli że Twelve dał ci odprawę. --- Wiesz, Danton: to szkoda. Danton sennie wzrusza ramionami. Partner postanawia go rozbudzić Słuchaj no, mój miły: zarżnąć ja się za ciebie nie dam. Zachoruję teraz na dwa dni; jeśli mnie w tym czasie nie wydobędziesz --- przysłużę się Komitetom informacjami, a zrobię to zręczniej niż Chabot. --- Pamiętasz naszą misję w Belgii, co?... À bon entendeur, salutÀ bon entendeur, salut (fr.) --- pozdrowienia dla uważnego słuchacza; w znaczeniu: mądrej głowie dość dwie słowie.. chce odejść DANTON rzeczywiście rozruszany, unosi się i ryczy pod tłumikiem Tchórzu bezwstydny! Czy myślisz, że bym tu siedział i ziewał, gdyby mi coś naprawdę groziło?! Pędrak ze mnie, czy co, żeby mnie taki Robespierre mógł jednym palcem przewrócić? Co innego spotwarzać Dantona za plecami, a co innego --- tknąć go! DELACROIX Dwa dni, Danton. --- Do widzenia. DANTON Hej, Lacroix! Po ile teraz cenne koronki flamandzkie?... Delacroix drgnął; zawraca trochę niepewnie, blady z gniewu. Danton podchodzi do niego; twarzą w twarz One cię ze mną związały... oplątałeś się w nie... zaznacza stryczek Nie próbuj lepiej zrywać tych miłosnych więzów... nie próbuj! Mam rezerwy, o których wam się nie śniło. Delacroix niecierpliwie wzrusza ramionami ale powiem ci tyle: teraz ja sam wkraczam w szranki. Rozmówię się z tym Robespierre'em, co udaje, że chciałby mnie wyzwać; a jeśli go sobie za pół godziny nie owinę na palcu --- to możesz iść mnie denuncjować. DELACROIX sucho Zobaczymy. odwraca się i wychodzi Danton zwraca się ku ławce. Przez drzwi słyszy głos mówcy; zaciekawiony otwiera je szeroko i słucha, oparty o futrynę ze smutnym uśmiechem. GŁOS ROBESPIERRE'A natężony do maksimum siły influencyjnej ...przemocą do sali tajnych obrad i zażądał trzech głów. Upatrzył sobie trzy filary naszej administracji finansów. Znacie go. Znacie jego trzy ofiary. Wszystkich czterech zresztą widzę stąd. Nazwaliście ich ,,pobłażliwymi"? Oto ich pobłażliwość. Panowie! Rozbiliście fakcję, co chciała udusić Republikę w krwi, panice i głodzie. A teraz --- ulegacie bezmyślnie drugiej, daleko groźniejszej, której ukryci wodzowie mają zysk osobisty za jedyny cel --- a nie znają przesądów moralnych. Spełniacie potulnie wolę ludzi, którzy z pełną świadomością prowadzą państwo w przepaść. --- Przebudźcie się, panowie --- i czuwajcie. Namiętne oklaski. Danton mruży oczy i wybucha krótkim gorzkim śmiechem. Nagle: DANTON Camille!... Chodź no, posłuchaj. Camille podchodzi. GŁOS ROBEPIERRE'A przezwycięża długi aplauz Poznaliście swą omyłkę, panowie. Nie sądzę, aby podstępnie wyłudzony dekret aresztowania wart był dalszej straty czasu. Skreślcie go i przejdźcie do ważniejszych spraw. Huczne oklaski. Danton zamyka drzwi. Patrzą na siebie. CAMILLE po dłuższym milczeniu Ja ci zostaję, Danton. DANTON Zapewne. Aż do chwili, gdy Robespierre palcem na ciebie kiwnąć raczy. siada ciężko CAMILLE łagodnie Nie znasz mnie jeszcze, Danton. --- Powiedziałem ci, że chciałbym dla ciebie zginąć. Okazuje się, że znajdę wkrótce sposobność dowieść ci, czy to był frazes. DANTON posępnie Dużo mi tym pomożesz... podrywa się nagle, odzyskując żywotność Ale któż widział od razu o śmierci majaczyć! Przecie ani mnie pod nóż nie spieszno, ani Komitetom do rozprawy ze mną! Podnieść rękę na Człowieka Dziesiątego Sierpnia --- to obłęd, na który nie stać nawet sfiksowanego studenciny Saint-Justa! Francja zerwałaby się jak jeden mąż! CAMILLE potrząsa głową Wiesz... ja zaczynam tracić wiarę w lud. DANTON znacząco a tajemniczo Lud zna swego pana, chłopczyku... Hehe! Zacny Robespierre śni urocze sny o potędze... jemu nie wystarcza kierować wolą mas: on chce opanować człowieka aż do kości, przerobić każdą jednostkę przemocą na swój papierowy ideał --- I takich krwawych Chrystusowych maniaków pełno zresztą w każdym kraju. Ja, moje dziecko --- znam ludzką naturę. Zamiast ją bezmyślnie atakować, dogadzam jej. W tym tajemnica mojej potęgi. Wystarczy mi powiedzieć trzy mądrze dobrane słowa, a całe tłumy lgną do mnie i słuchają, i ubóstwiają mnie. --- On tymczasem --- za cenę okrutnego wysiłku zmusi czasem lud do uległości... na krótką chwilę, po której następuje reakcja: coraz dzikszy strach i śmiertelna skryta nienawiść. CAMILLE potrząsa głową Daj pokój. On ma niepojętą władzę nad masą. DANTON Haha! Właśnie: póki na nią patrzy. Oparcia on w ogóle nie ma. Cała jego potęga to magnetyczne kuglarskie sztuczki, znane każdemu oszustowi na jarmarku... dlatego mi tak gładko odbił Konwencję; i dlatego Konwencja wróci do mnie, gdy on tylko zejdzie z trybuny. A jest tak zaślepiony, że sobie właśnie masę obrał za fundament dla swych ambitnych zamysłów... nie przeczuwa, że ma w niej zaciekłego wroga! --- Ja się do ludu nie łaszę jak on; brzydzę się pospólstwem, wolę dobre towarzystwo. Ale gdyby naprawdę doszło do starcia --- gdybyśmy się obaj odwołali do ogółu --- cała Francja rzuciłaby mi się na pomoc... przeciw niemu. CAMILLE poniesiony To wyzwij go! Niechże się z tobą zmierzy! DANTON Nie, po co? Nie chce mi się wytężać. --- Przeciwnie: pojednam się z nim. Otworzę mu oczy na jego fatalną pomyłkę; ukażę mu jej straszne dla niego, a już bardzo bliskie skutki; przekonam go o swej przewadze --- i podam mu rękę. Jeśli jest przy zdrowych zmysłach, ulegnie mi. Naprowadzę go na właściwą drogę do... do celu. Razem położymy koniec tej krwawej szopce. CAMILLE Georges: jeśli ratunek leży w kompromisie z Robespierre'em, to tysiąc razy wolę zginąć. DANTON klepie go w ramię Wyrośniesz z tego, mały. CAMILLE z uderzającą intensywnością Nigdy --- póki pamiętam. DANTON z lekka zdziwiony O, aż tak?... Ale pociesz się: to nie my, to on musi się zgodzić na kompromis. --- A gdyby się nawet miało okazać, że Robespierre nie jest zupełnie normalny --- no, to mam środki obrony w pogotowiu. A on nie. CAMILLE zaciekawiony Jakie środki? DANTON nasłuchuje Dowiesz się... No, już odśpiewali requiem nad naszym dekretem. Wiesz co, mały --- chodźmy. Przeczuwam, że wnet ktoś tędy przejdzie. A taki mnie zdjął wstręt do rodzaju ludzkiego, że gotów bym dostać torsji na widok koleżeńskiego pyska. wyjrzał przez okno A co, nie mówiłem? Prędzej, chodźmy. W drzwiach mijają się z Billaudem i Vadierem. Wymiana spojrzeń, bez pozdrowienia. Wychodzą. VADIER półgłosem Tego turbota faszerowanego trzeba będzie wkrótce wypatroszyć. BILLAUD z naciskiem nie odpowiada i czeka chwilę, by to uwydatnić Hałasu nie ma. Usłuchano zatem. Możemy tu poczekać. VADIER na punkcie miłości własnej istna mimoza Coś tobie też już Dantona żal, jak widzę? BILLAUD Francji mi żal. Stroić żarty na temat tak groźnego dylematu, to --- nikczemność. Vadier czerwieni się jak indyk, lecz powrót samozwańczych delegatów przecina ledwo nawiązaną sprzeczkę. ROBESPIERRE znużony siada z satysfakcją Uff! --- No, to by było załatwione. --- Ach, przyszliście też? VADIER Jako rezerwa. BILLAUD Cóż, opierali się? ROBESPIERRE Ani śladu. Starali się nie zemdleć. Bourdon wykazał, że dekretując aresztowanie głównego ich agenta, Konwencja złożyła Komitetom najgłębszy hołd. Uch! --- No, panowie --- wracajmy. wstaje SAINT-JUST Zaraz. --- Robespierre, nie traćmy czasu w Komitecie: przekonałeś się teraz, że Danton nie myśli składać broni... BILLAUD A więc?... ROBESPIERRE patrzy na czubek prawego trzewika Panowie: zgodzę się na fatalną konieczność, jeśli ją uznam. Naprzód spróbuję pozyskać Dantona i Desmoulinsa dla rządu; mam powody przypuszczać, że mi się uda --- gdy Danton zrozumie swą sytuację. Gdy wykonam ten zamiar, odpowiem wam tak lub nie. VADIER Chcesz konferować z tym zdrajcą?! ROBESPIERRE Barère, ten urodzony pośrednik, zaaranżuje mi spotkanie. BILLAUD Ty, Robespierre, miałbyś się ubiegać o audiencję u Dantona --- ?! SAINT-JUST Błagać go o podanie ręki!... ROBESPIERRE rusza ku drzwiom; swobodnie Och, moi drodzy, a cóż znaczą upokorzenia, gdy chodzi o państwo? z wesołym śmiechem Padłbym mu do nóg w razie potrzeby! ODSŁONA 3 Café de Foy, chambre séparée. Stół nakryty. Danton w stroju wieczorowym. Camille Desmoulins, Bourdon, Delacroix. CAMILLE George, co tobie? Uspokójże się! DANTON ignoruje go, ale przystaje, wyniosły Czy będziemy bezpieczni, Lacroix? DELACROIX objawia jedną stroną ust swój niemiły uśmiech Tam waruje gospodarz... drzwi główne Tu ja sam. tylne, w tapecie Przez ściany nie słychać. DANTON To dobrze. patrzy na zegarek Za trzy ósma... znów zaczyna chodzić CAMILLE Wiesz, George... mam do ciebie żal. Pomyśl: Nieskazitelny prosił --- pokornie prosił Dantona o posłuchanie! --- Trzeba było przyjść o pół do dziewiątej, możliwie w szlafroku, zamiast się wystroić i czekać --- niechby poczuł przynajmniej, że mu wyświadczasz łaskę! DELACROIX wciąż uśmiechnięty, z głową rozkosznie przechyloną wstecz Swoją drogą... czas był najwyższy okazać się łaskawym, co, Danton? DANTON znów patrzy na zegarek; gwałtownie Wynoście się! Już ósma! --- Camille: ty --- prosto do domu! CAMILLE George, zlituj się; nie psuj mi przyjemności! George, ja muszę być świadkiem jego upokorzenia! A wiesz, użyj sobie, Danton! Pamiętaj: buty sobie o nas chciał ocierać! Danton, odpłać mu się! Zegnij go, wiesz, tak! DANTON Idioto. --- Ty, Bourdon, też do domu. BOURDON najspokojniej Nie. Muszę się przekonać na własne uszy, jak sprawy stoją --- żebym wiedział, jak postępować w Konwencji. DANTON Będziesz tak postępował, jak ci każę, a podsłuchiwać nie śmiesz! BOURDON wstaje Minęły te czasy. Znikają wszyscy przez drzwi tylne. ROBESPIERRE wchodzi tiré à quatre épinglestiré à quatre épingles (fr.) --- wymuskany., aż odmłodzony. Podaje wrogowi rękę z doskonałą, sztuczną serdecznością światowca Dobry wieczór --- czekał pan? Bardzo mi przykro. siada DANTON siada po nim, nieufny, świadom braku kultury towarzyskiej u siebie Czemu się pan nie dał zaprosić na kolację? Zapewne przestrzega pan diety? ROBESPIERRE z serdecznym, jakby młodzieńczym, śmiechem Na miłość Boską! Mam chyba czas jeszcze na cukrzycę lub katar żołądka? DANTON zdezorientowany, coraz bardziej ponury Czyli że obawia się pan trucizny. ROBESPIERRE zachwycony Więc albo diabetyk, albo maniak? na wpół poważnie; troszkę ciszej Swoją drogą --- to dość zrozumiałe, że w pańskich oczach... jestem człowiekiem chorym. DANTON czuje banderillębanderilla --- włócznia używana w walce z bykami., ale jej nie widzi. W każdym razie ma tego dość. Po krótkiej pauzie Robespierre: po co mnie pan wzywał? ROBESPIERRE O, widzi pan: tak to lubię, opiera się wstecz, zarzuca nogę na nogę, zmienia doszczętnie ton, nawet głos Danton: manewry pańskie paraliżują rząd. Przegrał pan dawno, lecz nie śmie się pan poddać. --- Otóż z pewnych względów, Danton, wolimy zachować niż... usunąć pana. Jeżeli się pan wyprze swej kontrrewolucyjnej opozycji, wystąpi energicznie przeciw niej i nastawi swą katarynkę Desmoulinsa na nową melodię --- gwarantujemy panu bezpieczeństwo, a nawet --- przychylność opinii. Sądzę, że pan skorzysta z tej nadspodziewanie przychylnej koniunktury. DANTON żadną miarą nie może się połapać Robespierre --- zapomina się pan. Stawiałem i będę stawiać opór Komitetom do ostatniej kropli krwi. Dobro narodu jest mi jedynym prawem. Oto moja odpowiedź na pańskie obelgi. ROBESPIERRE dłonie oplótł o kolano, głowa lekko pochylona. Podnosi oczy spod kości czołowej; głosem nieco matowym Danton: proszę bez frazesów. Ja pana znam. DANTON poderwany, wybuchem maskuje niepokój Co to ma znaczyć?! ROBESPIERRE patrzy na swoje splecione ręce To znaczy, żem pana... zrozumiał. Późno wprawdzie, bo dopiero tej jesieni. Lecz teraz znam pochodzenie pańskiego majątku. Pańską dyplomację z wrogiem --- o życie króla, o koronę, o pokój. --- Tego bilansu nic już pogorszyć nie może. DANTON trzyma się mocno. Pochylony nad stołem, łagodnie Maxime: kto panu wmówił te brednie? ROBESPIERRE jakby nie dosłyszał Widzi pan zatem, że ,,dobro narodu" brzmi w pańskich ustach trochę... niegustownie. Ale --- dla pewnych powodów --- ukrywałem po dziś dzień swą smutną wiedzę. I gotów jestem okłamywać opinię nadal; z oczu Dantona tryska snop iskier; zrozumiał gotów jestem zapewnić panu bezkarność, jeżeli pan przejdzie na stronę rządu. twarz Dantona straciła swój posępny wyraz, stała się napięta, ironiczna, przybrała bystre wejrzenie Tylko --- to już nie będzie intryga o dwu lub trzech obliczach, przyjacielu! DANTON po chwili skupienia nagle podnosi głowę Mówmy po ludzku, Robespierre. Tak jest: ma pan nade mną przewagę. Ale ostrzegam: rządowi --- sławetnym Komitetom i Konwencji --- nie poddałbym się, nawet gdybym był pokonany. Przed niższymi od siebie nie uchylę czoła. ROBESPIERRE prawie z politowaniem Rząd --- niższy od pana?! DANTON Jak każdy tłum --- od wybitnej jednostki. Robespierre gwałtownie podnosi głowę. Przybiera naraz wyraz baczny i twardy Nie upokorzę się przed tym mobemmob (ang.) --- tłum, tłuszcza.. Oskarży mnie pan? Bardzo proszę. Bez trudu zmiażdżę te puste oszczerstwa... spręża siły, by sugestią wymusić odpowiedź a dowodów --- nie może --- pan mieć... wszystko na nic. Natężona pauza. --- Danton zmienia taktykę. Otwiera flaszkę, nalewa oba kieliszki Dobrze, Robespierre --- pogadamy bez frazesów. --- Proszę --- skoro się pan trucizny nie boi? trącają się i piją, Robespierre z doskonałą obojętnością. Po pełnym hauście Danton odstawia kieliszek. Pochyla się naprzód, ze skupionym uśmiechem Gardzę waszym rządem, Maxime; gardzę nim, jak --- pan --- nim gardzi. Szeroki krąg naszej pogardy, przyjacielu, obejmuje całą Konwencję, oba Komitety. Ale obaj robimy wyjątek --- i to dla tego samego człowieka. pauza. Ze ściągłym uśmiechem Wie pan przecież... dla kogo?... męcząca przerwa. Robespierre wytęża się, by ukryć za martwą maską fakt, iż jest kompletnie zmistyfikowany. Danton podejmuje, ciszej i z dziwacznym ciepłem Publicznie tego nie powtórzę --- ani tak zwanym przyjaciołom się nie przyznam. Stąd też to pierwsze wyznanie sprawia mi istną rozkosz: podziwiam --- wielbię... pana. Robespierre nie zdołał już ukryć bezgranicznego zdumienia. Danton zaczyna odtąd pić coraz bezwzględniej. Mimowolna namiętna szczerość przedziera się chwilami poprzez fałsz podstępów, kontrastując z nim dysonansem nieuchwytnym, a coraz przykrzejszym Bo pan jest większy ode mnie. Kto sobie umiał zbudować z rządu posłuszny instrument --- kto... ROBESPIERRE cierpko Dość tego. --- Dokąd pan zmierza? DANTON pochyla się ku niemu z poważną, na wpół prawdziwą szczerością Do zgody, Maxime! --- widzisz... ROBESPIERRE wściekły Przepraszam. Jesteśmy sobie obcy. DANTON z odcieniem szlachetnej goryczy A więc: widzi pan; ponad głowami pospólstwa wewnątrz i zewnątrz Tuileries --- gotów jestem złożyć hołd lennika panu, jako jedynemu człowiekowi wyższemu od siebie na świecie. Jeżeli się pan na to zgodzi --- sądzę, że się porozumiemy. ROBESPIERRE po krótkim namyśle Niech będzie. To kwestia formy. --- Warunki już wymieniłem. DANTON łagodnie, teraz ostrożnie Popierając pańską akcję w obecnym jej kierunku przyspieszyłbym pańską zgubę. Gdyż polityka pańska jest polityką --- wspaniałego --- obłędu. ROBESPIERRE Przecie zarzuty, jakie nam pan stawia, są dziecinne, Danton. DANTON Oczywiście. To efekty dla galerii. Pański błąd leży znacznie głębiej. pochyla się naprzód Izoluje pan rewolucję, Robespierre! Te nieludzkie wymagania odstraszają stopniowo najzapalczywszych! Na pańskich szczytach nie można oddychać! Albo terror. --- Nie o te głowy baranie mi chodzi, głowy to głupstwo; ale pan tępi złodziejstwo i korupcję, a to naturalne potrzeby, bez których państwo ginie! Jakby pan zabronił ludziom trawić! --- Wie pan, co pan tym terrorem zmiażdży? Handel i przemysł. Sprowadzi pan bankructwo, które kraj popamięta z pięćset lat. ROBESPIERRE Cóż mi pan zatem radzi? DANTON Trzeba osunąć poziom rewolucji do poziomu natury ludzkiej. Złagodzić żądania --- do możliwości. Uspokoić sfery finansowe. Słowem --- udostępnić rewolucję. A przede wszystkim zdjąć z Francji przekleństwo wojny. ROBESPIERRE na wpół do siebie Otóż to --- w sam przeddzień zwycięstwa! --- Danton: pan reprezentuje pięć procent społeczeństwa; ja --- siedemdziesiąt procent. Pan mówi: udostępnić rewolucję. Ja to nazywam: zdradzić ją. --- Od tajnego rozkładu wolę katastrofę. DANTON mruży oczy A jednak tędy tylko dojdzie pan do celu. ROBESPIERRE Przyznam się, że nie rozumiem ani słowa. DANTON przeciąga swój uśmiech Doprawdy?... ROBESPIERRE zirytowany Mój cel, Danton --- to udostępnić ludzkie warunki egzystencji siedemdziesięciu procentom narodu. Więc... DANTON Robespierre, proszę bez frazesów: ja pana znam. ROBESPIERRE zrazu zdumiony, nagle odwraca oczy, na wpół uśmiechnięty w przestrzeń I wonderI wonder (ang.) --- zastanawiam się, tu: no ciekaw jestem.... DANTON I jeszcze nie opuści pan maski, choć widzę przez nią każdy rys?! --- Oj, angielska krew... Robespierre reaguje spojrzeniem IryjczykaIryjczyk (daw.) --- Irlandczyk., który wie, że takich uwag prostować nie warto Robespierre: oprzeć się na pospólstwie --- to ryzyko straszne. Jak pan mógł obrać ten muł za fundament?! --- Buty panu liżą... póki pan stoi jak głaz. Ale niech no się pan zachwieje! Za pierwszym błyskiem niebezpieczeństwa znajdzie się pan sam; za to, gdy pan raz padnie, trzoda wróci pędem. Rozszarpie --- rozniesie pana. Ubabrze się po oczy w pańskiej krwi. --- To natura trzody. Pospólstwo można zużytkować --- ale nie jako podstawę! Ponadto: ujarzmia się je batem i przepychem, nie kazaniami! ROBESPIERRE zamyślony Słowem --- nasz program, to absurd? DANTON zdumiony Spodziewam się! --- Nie, Robespierre: nie bawię się w wodewile. Wiem, czemu się przed panem mogę nie żenować... Nieskazitelny! Lud! Dusza ludu! --- Pan, który na niej gra jak na organach, pan ją zna lepiej ode mnie, tę próżnię huczącą... Ilu jest ludzi? --- Dwu --- trzech na tysiąc. Mniej. Reszta to materiał. --- A tani! A tandetny! Aż mdło... Miliony --- miliardy tego. Spłodzone po to tylko, by ci nieliczni mieli czym tworzyć swój świat. Tego materiału nie warto oszczędzać. Na każdy czyn idą setki tysięcy, ale źródło jest niewyczerpane. Krzywdy ludu! --- Panie: gdyby wieczna harówka w najplugawszej nędzy nie była dla pospólstwa właściwym żywiołem --- toż by dawno wyzdychało zamiast się mnożyć gorzej od robactwa! --- Spróbuj im pan dać wolność i dobrobyt, a uduszą się, jak ryby na piasku. intensywnie, prawie groźnie No, Robespierre: teraz mnie pan zna. ROBESPIERRE zamyślony Tak... teraz... DANTON wstaje; wspiera się na pięściach Dokończę zatem; i wydam się panu doszczętnie. O tak: ja też marzyłem o władzy naczelnej. --- Bo cóż innego nas, ludzi genialnych, na tej nędznej ziemi znęcić może? --- Lecz ja się załamałem. Wstręt i śmiertelny smutek samotności podcięły mi rozpęd. Panować --- nad tym bydłem? --- Pomiatać nim --- bawić się nim --- i milczeć wiekuiście? Szkoda życia. Stokroć już lepiej samemu służyć... człowiekowi, wobec którego przynajmniej można być sobą. Pan wie, co to samotność. Był czas, gdy i pan gryzł własne ciało pod piekielnym przymusem milczenia. Lecz pan umiał zdławić w sobie ten krzyk żywej duszy; ja nie. Moje ludzkie, drgające nerwy nie są z metalu. Ja jeszcze umiem... płakać. Szukałem człowieka. Szukałem jak głodne zwierzę. Jak maniak. Widzę dotąd --- jak wspomnienie koszmaru --- te tysiące martwych lusterek z emalii, w których odbiłem spragnioną mordę... nim mi nareszcie twoje wrogie oczy zabłysły żywą myślą w odpowiedzi. Tyś silniejszy jest ode mnie. Jesteś jak cienka szpada z jednolitej stali. Za spokojną maską otchłań milczącej pogardy... i wola, której pędu nic prócz śmierci nie przełamie. Wielbię cię. Przeklinam cię za to, chciałbym cię opluć i zdeptać. --- Wielbię cię. Na tym olbrzymim zawszawionym świecie ty jeden, ty... herosie. --- O, nie puszczę cię już. Narzuciłem ci wiedzę o sobie; przykuję cię jeszcze ciaśniej. Ściągnę cię przemocą na właściwą drogę. I będę ci służyć... Jak nagi przed tobą stoję, ja, co kłamałem królom i ministrom... tobie, i tylko tobie dotrzymam wierności. Słyszysz? nachyla się intensywnie ku niemu Spójrzże mi w oczy, Nieskazitelny. Zgwałciłem twoją tajemnicę. Przede mną --- nie masz już co kryć. ROBESPIERRE podnosi oczy Danton: teraz mnie mdłości biorą. DANTON blednie i mruga, celnie trafiony. Nagle, z cichą pasją Kłujesz, żmijo? Zamiast cię omotać siecią podstępu, jak zamierzałem... ja ci tu dosłownie daruję samego siebie... a ty byś może chciał mnie odtrącić... co? Owszem: spróbuj. Spróbuj tylko. Życie moje masz w garści; skorzystaj z chwili szału. Spróbuj, a rzeczywiście osiągniesz koronę. O, bardzo prędko nawet, i bez trudu. Koronę, co ci mózg przepali... nim pod nią padniesz. ciszej Maxime... czy wiesz, co znaczy --- wewnątrz --- śmiertelne słowo dyktatura?... Tyś mimo wszystko człowiekiem. Tego --- nie uniesiesz. ROBESPIERRE Czy to pan ma gorączkę --- czy też ja majaczę?... DANTON pochyla się niżej Słuchaj, Maxime. Nie do ludzkich uczuć w tobie mówię --- bo ich nie znasz, lecz do twej granitowej woli: oprzyj się na mnie --- na nas, elicie --- na betonowym murze, nie na kupie gnoju! obejrzał się mimo woli --- ciszej Camille'a ci nastawię, to głupstwo; jeszcze ciszej Fakcję całą rzucę ci do nóg. Powiedz tylko: dobrze. To jedno neutralne słowo. --- Zrobię cię cesarzem, Maxime... groźnie Mów! ROBESPIERRE wstaje cicho Wybaczy pan. Pomyliliśmy się obaj. Czas przerwać tę tragifarsę. DANTON dopada go skokiem Ty... cherlaku! --- Waż no mi się... ROBESPIERRE chwycony za ramię, mniejszy od niego, na łasce brutalnego szarpnięcia Rozumiem teraz. Jest pan po prostu pijany. DANTON tym razem trafiony w sam rdzeń --- z nagłym spokojem nienawiści A czy pan wie, że ja mam czterech świadków na wszystko, co pan wyznał? ROBESPIERRE Domyślałem się. Toteż sprawiłem im zawód. Dobranoc. odchodzi DANTON rzuca się za nim; stłumiony, nieopisany krzyk Maxime!!... Robespierre rzuca mu od drzwi spojrzenie jak policzek i znika. Zataczając się, Danton wspiera się o stół. Ma oczy błędne w twarzy szarej; zmartwiałe mięśnie obwisły pod tłuszczem, szczęka drży. Dyszy. --- Delacroix wchodzi cicho z uśmiechem zabójczym. --- Danton --- opanowany momentalnie, raźno No cóż, słyszeliście? DELACROIX swoim zwyczajem zastępuje u drzwi kariatydę A --- jakże, przyjacielu! DANTON Ostrożny bestia, co? --- No, teraz będzie się przynajmniej ze mną liczyć. Trzymam go. --- Gdzie Camille? DELACROIX Uciekł właśnie --- klnąc i złorzecząc. DANTON Tym lepiej potrząsa głową Boże, ten pędrak!... DELACROIX Danton, żyrondyni ukrywają się dotąd po lasach. Chodźmy na południe. Przemycimy się przez Pireneje. Mamy jeszcze tę szansę... o-stat-nią. DANTON gwałtownie Przeklęty durniu! Dopiero co słyszałeś przecie, że mnie nie tkną! krótka pauza À propos... przypomniałeś mi. Przed kilku dniami mówił mi Westermann, że dwie trzecie byłej Armii Rewolucyjnej są nam zapewnione... w razie czego. Wstąp no do niego po drodze i dowiedz się szczegółów co do zaopatrzenia, broni, organizacji i tak dalej. Nie zdążyłem go wtedy wypytać --- a gotowym zapomnieć. DELACROIX Dobrze. ze szczególnym połyskiem oczu Więc powtórzę ci jutro informacje, jakie dostanę? DANTON Jutro... Wiesz, wolałbym już dziś. Jutro będę zbyt zajęty. --- Przyjdź za godzinę do lokalu Enfants-Rouges. Teraz nie mam co robić, więc dla rozrywki obejdę parę sekcji. Pokażę się, pogadam... zawsze warto przypomnieć ludowi o sobie. Nie należy tracić kontaktu... DELACROIX w drzwiach, z lekkim akcentem Więc za godzinę... pogadamy znowu. ODSŁONA 4 Szerokie przejście między chambre séparée a salą. Światło z boku. Saint-Just siedzi przy jednym z trzech okrągłych stolików. Robespierre wychodzi z lewej strony. Nie widzi przyjaciela w półcieniu. SAINT-JUST półgłosem Maxime! Robespierre zatrząsł się. Saint-Just wstaje, bierze go za łokieć i prowadzi na kozetę pod ścianą Siądź. Pomówmy. Robespierre umieszcza się wygodnie, na wskos, oparty o wnękę poręczy. Krzyżuje stopy u nóg wyprostowanych. Zakłada ręce na piersi; przechyla głowę wstecz, żeby ją oprzeć. Znając go, Saint-Just domyśla się wyniku konferencji Więc cóż --- przepadło? ROBESPIERRE obojętne echo Przepadło. SAINT-JUST Przekonałeś się nareszcie... ROBESPIERRE sennie Mhm... pauza SAINT-JUST jeszcze ciszej Maxime: jakeś ty mógł zlekceważyć tego wroga?! ROBESPIERRE Nie znałem go... SAINT-JUST No wiesz!... ROBESPIERRE ...jak wy go dotąd nie znacie. przechyla się nagle naprzód Niestety, Antoine: to nie zwykłe, nieszkodliwe prosię Epikura. --- To mocny, płodny, a zatruty mózg. Taki sam umysł, wyposażony w najświetniejsze narzędzia twórcze --- w nieskażoną logikę --- w olśniewającą wyobraźnię --- a wsparty na absurdzie i rodzący kłamstwo --- musi mieć sam Szatan. O, tak: pomyliłem się fatalnie. Danton to źródło zarazy. SAINT-JUST Ech --- przeceniasz słowa. ROBESPIERRE Dreszcz mnie zbiega, gdy tak czasem młodzieńcza głupota przez ciebie przemówi, Antoine. --- Słowa! A cóż, jeśli nie słowa, poruszyło Francję z posad w osiemdziesiątym dziewiątym? Co podtrzymuje dziś wiarę w ludziach, co nadaje rewolucji sens i kierunek? W czymże innym wyraża się życie duchowe człowieka? Słowa! SAINT-JUST Chociażby. Cóż znaczy wpływ myśli Dantona i jego słowa --- wobec potęgi twoich? ROBESPIERRE Sądzisz! --- Mój drogi: prawda jest zawsze niepozorna i bardzo trudno dostępna, podczas gdy kłamstwo skrzy się z daleka. Nie potrzeba go zdobywać: narzuca się samo. Wnika w umysł jak tlen w krew. Myśl moja jest bezsilna wobec poetyckich majaczeń Dantona, bo tanie jego kłamstwa przyjmują się bez porównania łatwiej. Och, gdybyś go słyszał! Ten wspaniały rozmach wnioskowania --- ten olbrzymi gest syntezy --- monumentalne perspektywy fikcyjnego świata... wszystko uproszczone do wygodnego absolutu! --- Zapewne, człowiek o wyszkolonym mózgu, uśmiechnie się smutnie --- lecz mózg masy nie jest wyszkolony. I jak on umie przekonać! Jak te jaskrawe efekty działają! Te ogólniki... dziecinne a piekielne! Naturalnie, że Camille był stracony na sam widok takiego przepychu. A myśmy sądzili, że to on Dantonowi ideę dorabiał! Antoine: gdyby Danton miał więcej odwagi, mógłby przywrócić monarchię za miesiąc. Jeśli mu damy czas... gotów to zrobić. krótka pauza Trudno. Trzeba go zabić i to czym prędzej. wstaje Do widzenia. Plenarne posiedzenie Komitetów zwołam jutro... po południu. SAINT-JUST wstał również Dokąd, Maxime? ROBESPIERRE obojętnie --- ale odwraca oczy Do Camille'a. SAINT-JUST zagradza mu drogę Maxime... nie idź do niego. ROBESPIERRE Cóż to?!... SAINT-JUST Maxime --- nie idź do niego! Broniłeś go --- z pobudek nie tylko politycznych --- do skandalu. Nie uratujesz go, a... ROBESPIERRE Saint-Just, co tobie do tego?... SAINT-JUST Powiedzieć ci? --- Boję się o naszą sprawę. Maxime: twoje męskie zaślepienie gorsze od mojej młodzieńczej głupoty. Czyż ty go nie znasz?! To kokota, nie chłopak, ten Desmoulins! Myślisz, że będzie słuchać, co do niego mówisz? Zacznie się tobą bawić, sypać frazesami, stroić wzniosłe miny. Ty zaś będziesz patrzyć bezsilny, jak się to szczenię z niepowstrzymaną konsekwencją głupoty pcha pod koła. Na tej torturze, miły mój, wyśpiewasz wszystko! Byle go nareszcie przebudzić... wydasz swój plan i uprzedzisz całą szajkę. Robespierre wzrusza ramionami Maxime --- Maxime --- niech ci wystarczy ten już półroczny flirt ze... zdradą... stanu!... ROBESPIERRE łagodnie Za kogo ty mnie uważasz, Saint-Just... za kobietę? Ja bym miał zdradzić tajemnicę rządową... z wzruszenia?! Wiesz: chciałbym się oburzyć na twoją niedyskrecję, lecz za taki absurd doprawdy trudno się gniewać. --- Bądź zdrów, przyjacielu. SAINT-JUST Psst! Więc jutro po południu chcesz nas zwołać? Czemu nie rano? Czemu nie dziś w nocy? ROBESPIERRE obejrzał go sobie powoli, systematycznie, od fryzury po trzewiki. Następnie Car tel est mon bon plaisir.Car tel est mon bon plaisir (fr.) --- bo tak mi się podoba. Wychodzi ścigany smutnym uśmiechem przyjaciela. ODSŁONA 5 U Desmoulinsa. Lucile, 22 lata, siedzi przy lampie i szyje; Camille wbiega zły, zrzuca płaszcz i kapelusz, pada na sofę i przybiera zdeprymowaną pozę. LUCILE No? wobec mimicznej manifestacji męża O, mój małżonku! Więc znowuśmy głupstwo strzelili?! CAMILLE przybiera swą typową pozycję: łokcie wsparte o kolana, szczęki o pięści Ech, wiesz, Lucile... ona wstaje i odgrywa błagalną pantomimę Mogłabyś doprawdy przestać błaznować, gdy mnie... prostuje się A przecież, do kata, powinienem się cieszyć!... spojrzał na nią Słyszałem pogawędkę obu tygrysów. LUCILE poważnieje i siada obok, zainteresowana Ach?... No więc? CAMILLE wstaje Wypowiedzenie wojny! zaczyna krążyć, trochę nerwowo LUCILE poderwana wstrząsem przerażenia Co?!... CAMILLE wzburzony, nie zważa Tak jest, świetnie się stało! Robespierre'owi należy się gorzka nauczka: dostanie ją nareszcie! Tak: cieszę się. Cieszę się! LUCILE stoi przy stole en detresseen détresse (fr.) --- zaniepokojona. I jakże się to?!... CAMILLE On sam wie doskonale, że Dantonowi nie sprosta. Inaczej nie byłby go przecież prosił --- a jakże, Robespierre... pro-sił --- o posłuchanie! Inna rzecz, że go Danton nie umiał należycie upokorzyć. To mnie zirytowało. --- Słodki Jezu, gdyby tak mnie był... poprosił!!... LUCILE pochyla się nad stołem, rozpaczliwie Ależ słuchaj, Ca... CAMILLE obraca się i przystaje Lucile: pamiętasz, jak on mnie na pośmiewisko wystawiał w klubie? Pamiętasz, co? --- Drżeli przede mną, a on błazna ze mnie robił! Ale o upokorzeniach, jakie mi prywatnie na każdym kroku zadawał, o tych nie masz ani wyobrażenia, ani przeczucia. Przechodzą ludzkie pojęcie. --- No, ale też powetuję sobie teraz. LUCILE prawie krzyczy Camille! Jakże to się stało? Przecie mówiłeś wyraźnie, że Danton sam pragnie zgody?! CAMILLE otrzeźwiał nagle --- siada Ech, bo Robespierre jest obłąkany. Zdaje mu się... LUCILE Dziecko, a powtórzże mi nareszcie treść rozmowy!! CAMILLE po krótkiej pauzie Widzisz, tego ja właściwie... nie zrozumiałem. Nie było wyraźnie słychać. Jednym słowem: ja się w tej gmatwaninie już wyznać nie mogę. --- Nie, ja nie jetem dobrym politykiem. --- Ale co tam! Jestem wielkim poetą; a to chyba więcej znaczy... prawda Loulou? LUCILE blada z niepokojuOczywiście, ale... CAMILLE prostuje się nagle Ach, przecież pochlebstwa Dantona mogły być formą sarkazmu!... Naturalnie! --- O cóż ze mnie za osioł! No, teraz wszystko rozumiem: Danton dał mu tak dotkliwie odczuć jego niższość, że rozsierdzony fanfaron odepchnął zgodę --- mimo iż w niej odtrącał ostatnią deskę ratunku! zrywa się i znów krąży, zacierając ręce LUCILE Jesteś tego pewien? --- Więc jednak słyszałeś?... CAMILLE Nie wszystko, ale to przecie zupełnie jasne. --- No, tym lepiej. Zwrócimy mu dług poniżenia... z lichwiarskim czynszem! Od trzech miesięcy wzdycham do tej chwili! LUCILE wspiera się osłupiała o stół A ja od trzech miesięcy przed nią drżałam. Spełniło się moje najstraszniejsze przeczucie. CAMILLE przystaje Lucile, nie mów takich rzeczy, bo i ciebie znienawidzę! Idę się przebrać; czy Horace śpi? LUCILE ocknęła się Tak... nie zbudź mi go! dzwonek CAMILLE uciekaWielki Boże! Któż to --- może być?! Loulou: nie ma mnie w domu. Znika. Pukanie; Lucile odpowiada. ROBESPIERRE wchodzi z ukłonem Czy zastanę męża pani? Lucile zdrętwiała z radosnego zaskoczenia. LUCILE bez ruchu, za późno ...Owszem. Przyjdzie za chwilę. Czy zechce pan poczekać? ROBESPIERRE zdejmuje i odkłada kapelusz, laskę, rękawiczki Z przyjemnością. LUCILE zbliżyła się do niego bez szmeru, od tyłu. Gdy on się prostuje i odwraca --- chwyta go za obie ręce. Stoi tuż przed nim, na środku pokoju Maxime... cóż to za szczęście, że pan dzisiaj przyszedł!... ROBESPIERRE zdumiony, zakłopotanyCzemuż mam przyp... LUCILE wpatrzona w niego całą siłą duszy Sam Bóg musiał pana przysłać... Chyba nie po to, żeby ze mnie zakpić?!... O jakże się pan straszliwie zmienił. Ledwo śmiem mówić po imieniu... ROBESPIERRE Tak. Postarzałem się bardzo. Nie ruszają się z miejsca. LUCILE O nie! Tylko... znalazłszy określenie, wybucha nerwowym śmiechem Robespierre wyrósł het poza wieże Notre-Dame; za to Maxime --- przestał istnieć. ROBESPIERREzamyślony, przed siebie Jeszcze --- nie. LUCILE Maxime... czy to prawda, ż-że grozi... zaostrzenie stosunków? szybko tłumiąc zaskoczenie, Robespierre potwierdza z naciskiem Więc w panu jedyna nadzieja. nie puszczając mu rąk, pociąga go na sofę Jestem bezradna, Maxime. Jestem w rozpaczy. Camille to nieodpowiedzialny dzieciak, którego trzeba pilnować i prowadzić za rękę. Tymczasem ja się sama w świecie nie wyznaję! --- Podjęłam się zadania, do którego nie dorosłam. Za słaba jestem i za głupia. --- Czemu się pan od niego odsunął, Maxime? Czemu go pan... opuścił?... ROBESPIERRE Bóg mi świadkiem, że było na odwrót. I że go trzymałem z wszystkich sił. LUCILE nieufnie Tak?... Myliłam się widocznie... znów patrzy mu w oczy Bądź pan raz jeszcze człowiekiem, Maxime! Pan jest szlachetny. Znam pana. O, przebacz mu pan... jeszcze ten raz! --- I weź go pan pod swoją opiekę! ROBESPIERRE Po to przyszedłem. Ponadto: ja osobiście nie mam mu co przebaczać. LUCILE To znaczy, że... O, Maxime! --- Więc mogę być naprawdę spokojna?! Mogę go panu powierzyć?!... ROBESPIERRE zamyślonyNie wiadomo, pani Lucile, komu z nas dwojga... bardziej na nim zależy. krótka pauza Ale nie wiadomo również, czy on mi zaufa. z nagłą, tłumioną namiętnością Lucile: wpływ pani ważniejszy od mojego. Niechże pani mnie pomoże! LUCILE pod sugestią, ale tonem wątpienia Sądzi pan? --- Więc cóż mam zrobić? ROBESPIERRE Musi pani zerwać za wszelką cenę związek Camille'a z Dantonem i jego grupą. LUCILE przerażonaJa!... Ależ Maxime: ja, kobieta, nie mogę się w te rzeczy przecie wtrącać! --- Byłaby to niedelikatność tak... odstręczająca, że bym zmąciła nasz stosunek raz na zawsze! ROBESPIERRE Nie. Raczej przeciwnie. --- Ale gdyby nawet: może jednak lepiej poświęcić własną godność i miłość niż... jego życie? LUCILE cofa się torsem. Ręce jej opadają ...Je --- jego... ROBESPIERRE Przy Dantonie Camille pójdzie na dno, Lucile! --- Czy pani wie, co znaczy dno? To stan duszy, w którym się człowiek staje zdolny do szantażu, fałszerstw i szachrowania tajemnicami rządu! Niechże pani złoży ofiarę ze swej wytwornej delikatności, Lucile! I niech mnie pani wspiera wszelkimi środkami! Camille wbiega i przystaje, zdrętwiały --- z grozą czując drgnienie własnej radości. CAMILLE tłumi ją wybuchem pasji Powiedziałem wyraźnie, że nie ma mnie w domu! Robespierre uważa, by go niczym nie drażnić. Nie uśmiecha się więc. LUCILE wstaje Wstydź się, Camille. --- Nie będę wam przeszkadzać; zobaczymy się jeszcze, Maxime! Robespierre wstaje i kłania się. Lucile odchodzi. CAMILLE przystaje przed nim z założonymi rękamiJakeś ty śmiał wejść tutaj? ROBESPIERRE Muszę pomówić z tobą o rzeczach ważnych, Camille. Ale naprzód siądź albo stań z boku: niewygodnie mi mówić z zadartą głową. Camille siada rzeczywiście, nachylony w swej typowej pozycji. CAMILLE Pomówić --- znamy się. Przyszedłeś się nade mną znęcać. prostuje się Wiesz co: nasza rozmowa nie przedstawia widoków. Lepiej nie zaczynać. ROBESPIERRE Jesteś w niebezpieczeństwie. Chcę cię ostrzec. CAMILLE na sekundę zachwiany Ja, w nie... ROBESPIERRE korzysta czym prędzejOd jutra, Camille, zacznie się między Dantonem a nami stan wojenny. Tego ty jeszcze nie znasz. Przyszedłem cię... poprosić: nie wybieraj stanowiska lekkomyślnie. Nie przeczuwasz, co ci teraz grozi. Przyjaźń Dantona nie jest bezinteresowna... CAMILLE Przyjaźń Dantona, Robespierre, przede wszystkim nic cię nie obchodzi. Następnie: jestem dorosły i potrafię ustrzec się sam. --- A śmierć mnie, bojownika wolności, nie przeraża. ROBESPIERRE Śmierć to głupstwo. Ale istnieje także... deportacja do CayenneCayenne --- stolica Gujany Francuskiej, zamorskiego terytorium Francji, leżąca w Ameryce Południowej; od czasów rewolucji miejsce zsyłania przeciwników politycznych.. Lub ucieczka w przebraniu, o głodzie, do kraju wroga. --- To już są rzeczy... godne zastanowienia. CAMILLE Tchórzostwa we mnie nie przebudzisz; a przyjaźń nasza silniejsza od twojej zawiści. Nie zerwiesz jej. ROBESPIERRE Barykady martwej retoryki. --- Czemu ty nie śmiesz być sobą, Camille? Czy sądzisz, żeś gorszy od innych? Camille na chwilę zdezorientowany Męska przyjaźń to może najszlachetniejsza odmiana stosunków ludzkich. Ale twój związek z Dantonem nią nie jest, chłopcze. Pierwszy warunek przyjaźni --- to wzajemna niezależność. Tymczasem tyś się zaprzedał w poniżającą, sentymentalną niewolę, a Danton bez skrupułów eksploatuje twój talent dla własnych mrocznych celów. --- To dwuznaczna spółka, nie przyjaźń. CAMILLE mocno wstrząśnięty Nie zrozumiesz mnie nigdy, Robespierre. ROBESPIERRE Camille: wiesz o tym, prawda, że jako polityk jesteś skończone zero? CAMILLE Może być. ROBESPIERRE Nie może być, tylko raz jest, mój drogi. --- A co do mnie, wiesz: po pierwsze, że jestem bezwzględnie uczciwy; po drugie, że popełniam stosunkowo najmniej pomyłek wśród nas wszystkich, milczenie Camille: wiesz o tym, czy nie? CAMILLE przytłoczony No tak, wiem. I owszem. ROBESPIERRE Więc oskarżając mnie w ,,Vieux Cordelier" o ukryte ambicje i błędy --- postępowałeś wbrew własnemu przekonaniu. Camille podnosi czoło z krótkim, przestraszonym spojrzeniem Oto do czego cię doprowadzono. Danton nie lubi się narażać... a prowadzi trzy podziemne intrygi de frontde front (fr.) --- równocześnie.. Wybiera sobie zatem młodzieńca, którego dziewicza niewinność zna oficjalną tylko postać polityki --- a i w tej nie umie się połapać; następnie wszczepia mu idee --- o, bardzo wzniosłe w formie ogólnych maksym, lecz w zastosowaniu działające... inaczej, niż sobie naiwny mówca wyobrażał. Nawołując do miłosierdzia i tolerancji sądziłeś, że ratujesz Ojczyznę. Tymczasem uratowałeś kontrrewolucję od bankructwa. W tym był cel Dantona. Camille: zrzuć czym prędzej zakażony łachman tej ,,przyjaźni". cisza CAMILLE Choćby te potworności były prawdą --- a nie mam powodu ci wierzyć --- ja Dantonowi dotrzymam wierności. Jeżeli on mnie zdradza --- to jego rzecz. Po cóż bym ja miał wyrzekać się honoru? ROBESPIERRE Świetny sposób dbania o swój honor... przez zdradę stanu. --- Bo tym są twoje napaści na rząd --- wspierane przez wszystkie obozy reakcji! CAMILLE definitywnie traci grunt. Wstaje Więc rzucę pióro --- i z odkrytą piersią przed ciosami Dantona zasłonię. Straciwszy we mnie miecz --- odnajdzie tarczę. ROBESPIERRE Do twarzy ci w tym heroizmie, co? I przyjemnie? --- A czy wiesz, że wzbudzasz we mnie litość? CAMILLE spręża się Czy chcesz dostać w twarz? ROBESPIERRE No, nareszcie! By z ciebie jedno drgnienie prawdziwego życia wymęczyć --- trzeba rozdrapać do krwi twoją próżność. Na tym jednym punkcie jeszcze reagujesz... biedny głupcze! CAMILLE zwija się w fotelu, nakrywa czoło pięściami Och, ty... ty... bydlę!!! ROBESPIERRE Widzisz, jakiś ty bezbronny, Camille? Wobec zarzutów jak wobec pochlebstwa. Pchnięciem palca można cię przewrócić! Dotąd groziło ci najwyżej więzienie; za to podczas kryzysu odpowiada się za każde słowo --- życiem. Dla Dantona jesteś pionkiem w grze. Na samym wstępie każe ci się skompromitować bezpowrotnie, bo zna twoją... chwiejność; potem tobie poruczy każde niebezpieczne posunięcie. Ty się nie poznasz na zbrodniczym sensie własnych tyrad; i ani się nie obejrzysz, jak wieko nad tobą zapadnie. Camille wstaje i krąży Warto iść na śmierć, ba, nawet do Cayenne, za sprawę, dla której się działa i żyje. --- Ale za chwilę upojenia rytmem niezrozumiałych słów?... CAMILLE po dłuższym milczeniu No, Robespierre: dopiąłeś celu. Strzaskałeś moje iluzje na wieki. Zdemolowałeś wszystko, co w mojej duszy było do zburzenia. Ciesz się. ROBESPIERRE Cieszę się serdecznie --- bo to ,,wszystko" było gąszczem kłamstw. --- Byle tylko nie odrosły, Camille! CAMILLE Max... Robespierre: twoja obecność sprawia mi ból fizyczny. Odejdź. ROBESPIERRE Muszę mieć naprzód gwarancję, że zerwiesz z Dantonem i zachowasz ścisłą neutralność. CAMILLE odżyłTeraz to już za nic, najdroższy! Za --- nic! Taki wstyd krwią tylko zmyć można. Teraz będę się po prostu pchał na gilotynę. ROBESPIERRE No --- spróbuj. Spróbuj wynagrodzić stratę dwu lat życia --- doskonałym nonsensem śmierci. Życzę ci tylko, abyś na katowskim wózku nie przejrzał monstrualnego komizmu w takim załatwieniu sprawy. To by już był zaprawdę... szczyt. Camille zapada się powoli na krzesło i kryje twarz w dłoniachSzach-mat, Desmoulins. CAMILLE naraz podnosi się ciężko i staje przed nim Wynoś się. Robespierre potrząsa głową wolno, poważnie. Camille zaczyna drżeć Wynoś się... wynoś się... b-bo cię uderzę!... Robespierre wstaje nagle i kładzie mu ręce na barki. Camille skręca się zrazu Www!... Nie!! Nie rusz!!! Uspokaja się i rozpręża. Twarz niespodziewanie przybiera wyraz adoracji. Podnosi ręce ku piersi Robespierre'a i opuszcza. Robespierre wciska go powoli w fotel. ROBESPIERRE ... czyli że można zacząć nową partię. Siada sam. Camille trwa zamyślony w typowej pozycji. CAMILLE po chwili opuszcza splecione ręce między kolana. Ku podłodze Więc ty byś mnie przyjął z powrotem, Maxime?... ROBESPIERRE Przyjacielu: ja nie zwykłem witać gości słowami: ,,jakeś ty śmiał". CAMILLE Po tym wszystkim, com przeciw tobie naszczekał... Robespierre wzrusza ramionami Boże mój, wielki Boże... jakże ty mną gardzisz! ROBESPIERRE Kiedy on musi mieć swój melodramat! CAMILLE dziwnie zmieniony --- podnosi czołoWielki jesteś, o, Robespierre --- lecz zamiast serca nosisz w piersi wypaloną cegłę. wstaje nagle i opiera się o poręcz jego krzesła A czy ty wiesz, że wzbudzasz we mnie litość? ROBESPIERREpodnosi wysoko głowę, lecz nie widzi rozmówcy Tym defektem anatomicznym? CAMILLE Tak. --- Ja jestem o całe niebo szczęśliwszy... z wzrastającą czułością zaciska zęby ...już chociażby w tym nawet, że mogę cierpieć... jak potępiony... coraz ciszej; głos mu się żarzy zielonooki potworze... przez ciebie. ROBESPIERRE klasnął palcami, lecz zresztą ukrywa swe zażenowanieCamille, nie nudź. CAMILLEcoraz żarliwiej Ja cię nie nudzę. Wprawiam cię w zakłopotanie diabelne. Wyprowadzam cię z równowagi. --- Czyżbyś mi śmiał odmówić tej niewinnej satysfakcji --- za pewne słowa... za pewne spojrzenia... po których dotąd noszę szkarłatne pręgi na twarzy?... ROBESPIERRE Mnie trzeba być towarzyszem, chłopcze. Z przyjaciółmi wedle sonetów Shakespeare'a nie mam co począć; a niewolników --- traktuję jako takich. CAMILLE Będę ci towarzyszem. Będę ci wszystkim, czym zechcesz. Przefasonuję własną naturę od stóp do głów wedle twego życzenia... na dowód ,,wzajemnej niezależności", której żądasz. wraca na swoje miejsce Cóż mam teraz zrobić? ROBESPIERRE Uwolnić się natychmiast od Dantona. Potem staniesz po stronie rządu albo zachowasz neutralność; to już twoja rzecz. CAMILLE Rzekłeś. Z miejsca piszę do Dantona. ze śmiechem On się tam już postara, żeby i reszta wiedziała... słyszę go stąd. ROBESPIERRE ostrożnie To... nie wystarczy, Camille. --- Bo wasz związek nie był sprawą czysto prywatną... CAMILLE lekko zaniepokojny A więc?... ROBESPIERRE po kilku sekundach namysłu Voici: jutro rano wystąpisz w Konwencji, odwołując --- ale bez tych twoich typowych zastrzeżeń! --- swe napaści na Komitety. Potem napiszesz, jako numer ósmy ,,Cordeliera", podobną rewokację dotyczącą treści numerów poprzednich. Camille drętwieje. Oczy mu się rozszerzają Wreszcie musisz zarządzić publicznie, by zniszczono cały nakład numeru siódmego wraz z rękopisem. --- To wszystko. długa, straszna cisza CAMILLE przechyla się nareszcie wstecz z długim, przerywanym westchnieniem A --- ach... Tak!!! wybucha histerycznym śmiechem, zapada się Ooo, Maxime, Maxime, Maxime!... Pada głową na stół wstrząsany łkaniem. ROBESPIERRE wstaje bez szmeru --- podrywa go za ramiona z cichą brutalnościąHisteryczny maniaku, co tobie znów jest?!! CAMILLE uwalnia się dzikim szarpnięciem; patrzy mu w oczy od dołu, zaciekleZrozumiałem cię nareszcie... najdroższy. wstaje, przybiera arogancką, wygiętą pozę efeba --- wsuwa rękę do kieszeni, wyciąga z niej jakiś łańcuszek i zaczyna go podrzucać, mówiąc z głową nieco przechyloną Okazuje się zatem, że jednak... jednak mam pewną wartość, ja fagas, dureń, ja skończone zero? Więc jednak wart jestem aż tak wiele, że Nieskazitelny, by mnie zdobyć, poświęca... swoją ludzką godność?... nieporozumienie: Robespierre'owi zdaje się, że Camille przejrzał jego najprywatniejsze uczucia. Blednie do szarości, z gniewu i lęku równocześnie. Camille widzi ten objaw --- i przypisuje mu zgoła inne przyczyny Boisz się nas... boisz, Nieugięty, Niezwyciężony! Bo-isz się!! Dlatego poniżyłeś się dwa razy, jakby się nie poniżyła ostatnia kurwa! --- Daremnie łasiłeś się u stóp Dantona: przepędził cię! Więc mnie przynajmniej chciałeś zbałamucić. Jam przecie taki głupi! Prawda? --- Tylko że jednak słowa moje w druku niecą pożary ducha od Kanału aż po Pireneje; więc trudno gardzić taką bronią... gdy się dygoce w śmiertelnym strachu o swą skórę? --- Myślałeś, że wystarczy palcem kiwnąć --- co?... Myślałeś! Któż by się twoim oczom oprzeć zdołał? --- Piękne są, owszem; ale zdrady dla nich nie popełnię. Odwraca się i odchodzi ku oknu. ROBESPIERRE idzie za nim, drżąc ze zmęczenia Chłopcze, co tobie jest? Jak możesz mi podsuwać podobne motywy? Przecie ty mnie znasz... CAMILLE odsuwa się lękliwie Nie znam cię. Nigdy cię nie znałem. Nie rozumiem waszej przeklętej polityki. --- Widziałem w tobie olbrzyma... Ty łotrze nędzny... ubóstwiałem cię... Opiera ramię o szybę, opuszcza na nie głowę. ROBESPIERRE ujmuje go za ramiona, wspiera się prawie na nim Camille... Camille, dziecko moje... Camille --- miej litość... nade mną... Camille otrząsa się brutalnie. Robespierre opiera się o futrynę. CAMILLE głosem tak twardym i suchym, że aż kruchym Dość tego, Robespierre. Nie poniżaj się bezcelowo. Przegrałeś. odwraca głowę, patrzy na niego Tchórzu... podły --- kłamliwy --- tchó-rzu... krzyk, który tłumi, wciskając twarz w zagięcie łokcia Aaaaoou!!! Wybucha ponownie łkaniem. Pauza. ROBESPIERRE nieswoim głosem, jak w transie Przyszedłem --- w ostatniej --- chwili. --- Jeśli... nie usłuchasz, jesteś stracony. serce zaczyna mu bić tak gwałtownie, że się lekko chwieje i tchu złapać nie może. Wobec niesamowitej zmiany głosu Camille obrócił się zdumiony. Zaczyna przeczuwać prawdę; nareszcie cichnie zupełnie. Robespierre kontynuuje jak pod hipnozą Nie powiedziałem... budzi go przeszywające spojrzenie Camille'a. Cofa się szalonym wysiłkiem, który mu łamie głos ani słowa za wiele. Opiera się ciężko o futrynę. Mruga jak oślepiony. CAMILLE uspokojony odwraca się z powrotem. Pogardliwie Ach, no tak. ROBESPIERRE dźwiga się, cicho Camille, przysięgam, że mówiłem prawdę. CAMILLE tłumi bez trudu ostatnie drgnienie przeczucia Nie wstrzymuję pana, Robespierre. Robespierre odrywa się od futryny. Idzie ku przodowi po swoje rzeczy Brama może być zamknięta; zaraz przyślę panu klucz. kłania się oschle Żegnam. ROBESPIERRE pełnym głosem Bądź zdrów. Camille wychodzi; Robespierre opada na kanapę i odpoczywa, patrząc tępo w przestrzeń. Wstaje na wejście Lucile Może mi pani zechce dać klucz. Zostawię u stróża. LUCILE Maxime... Robespierre... na Boga, co się stało?!... A ja panu tak bezwzględnie zaufałam!... ROBESPIERRE Nie ręczyłem za powodzenie. LUCILE Po co pan do nas przyszedł... właśnie dziś?... Tego mi pan przecie nie powie. Głupia jestem, że pytam. --- Na Boga, zlituj się pan i powiedz mi prawdę!! --- Błagam pana: powiedz mi prawdę!!! ROBESPIERRE Powiedziałem pani prawdę. --- A skoro mi pani już nie wierzy... cóż pomoże więcej słów? --- Proszę o klucz. LUCILE No, teraz to już absolutnie nic nie wiem.... O, jak pan mógł!! --- Nie. Przepraszam pana. podaje mu klucz. Robespierre całuje ją w rękę Proszę, niech się pan na mnie nie gniewa!... ROBESPIERRE Nie miałbym przecie za co --- ale cóż na tym obecnie zależy? exit AKT III ODSŁONA 1 Comité de Salut Public. LindetLindet, Jean Baptiste Robert (1746--1825) --- polityk fr., w czasie rewolucji francuskiej, w marcu 1793 r. współtworzył Trybunał Rewolucyjny, 11 czerwca wyjechał do Normandii, by walczyć z powstaniem wznieconym przez obalonych dziewięć dni wcześniej; jego charakterystyczną cechą było wyważone, umiarkowane stanowisko; w marcu 1794 r. jako jedyny nie podpisał dekretu o aresztowaniu dantonistów; działał w Komitecie Ocalenia Publicznego do 20 września 1794, ogłosiwszy oficjalnie nieinterwencję państwa w gospodarkę francuską, zmuszony do odejścia; w końcu maja 1795 aresztowany, pozostawał w więzieniu do lipca; w czasach Dyrektoriatu konsekwentnie odmawiał przyjmowania stanowisk państwowych; brał udział w Sprzysiężeniu Równych, po czym przez jakiś czas musiał się ukrywać; w lipcu 1799 r. na krótko wrócił do rządu jako minister finansów; wycofał się z życia politycznego po zamachu stanu Napoleona Bonapartego, który uznał za ostateczne przekreślenie osiągnięć rewolucji; w 1816 r. skazany na banicję jako ,,królobójca", pozostał jednak w kraju aż do śmierci. --- prezyduje; BillaudBillaud-Varenne, Jacques Nicolas (1756--1819) --- ultraradykalny polityk czasów rewolucji francuskiej, jakobin; deputowany Paryża do Konwentu Narodowego, jeden z najżarliwszych zwolenników osądzenia i stracenia Ludwika XVI, a następnie Marii Antoniny; atakował stanowisko żyrondystów, do 1794 r. popierał linię polityczną Robepierre'a. , Collot, Carnot. BILLAUD bębni niecierpliwie palcami po płycie; patrzy na zegarek Na którąż to nas zwołał? Na drugą, jeśli się nie mylę? LINDET wyciąga swój Za dziesięć druga, więc o co ci chodzi? COLLOT Coś ty taki kwaśny, Lindet? Jeszcześ się nie dobudził? CARNOT Inna rzecz, że Robespierre mógł był poczekać do jutra. Ta bezwzględność!... COLLOT Co ty mówisz? --- Podziwiam was: od kilku dni Robespierre rządzi się, jak król; a wy... LINDET Znowuście sobie coś znaleźli?! CARNOT Istotnie. Sam decyduje o wszystkim, rozporządza naszym czasem... COLLOT Słowa nie mówiąc, zniósł zwyczaj protokołowania... BILLAUD Słusznie! Sekretarz to potencjalny szpieg. --- Ale pora doprawdy zawracać sobie głowę etykietą! Moi drodzy, dziś Robespierre widział się z Dantonem: jeśli nas nocą zwołuje, to znaczy, że ma jakiś ważny argument na swą korzyść. CARNOT Więc sądzisz, że trwa przy swoim uporze? BILLAUD Robespierre to nie chorągiewka. --- Tymczasem my musimy usunąć Dantona, panowie: Robespierre musi się zgodzić. --- Wy dwaj, zamiast się puszczać w zapasy, stójcie za mną: twórzmy blok. I nie wolno nam się stąd ruszyć, nim nie ulegnie. CARNOT Słusznie. Trzeba się spieszyć. Przez Dantona kroku naprzód zrobić nie można. BILLAUD O ile się da, ułożymy plan kampanii już dziś. --- A to niełatwe zadanie, moi drodzy. Przede wszystkim trzeba izolować Dantona w Konwencji i pozbawić go poparcia opinii. CARNOT Obawiam się, że nam ta wstępna akcja zajmie dobry miesiąc, panowie. objaw protestu ze strony Billauda Trudno, Billaud: musimy sobie zapewnić zgodę społeczeństwa. Przedwczesny krok równałby się katastrofie. COLLOT Naturalnie. Burżuazja poszczułaby na nas kraj cały. Ściągnęlibyśmy na siebie nowe rozruchy, powstania, wojny wewnętrzne --- a przede wszystkim pewne rozbicie rządu. Lepiej już doprawdy poświęcić trochę czasu... BILLAUD zamyślony Bez kwestii, wiem o tym przecie sam... ale miesiąc!... COLLOT Inna rzecz, że bezwzględny opór Robespierre'a jest... podejrzany. BILLAUD Zapewne, gdy się najprostszych skutków czynu obliczyć nie umie... politycy! COLLOT Być może, Billaud --- być może; ale ta drżąca troskliwość o Dantona, to coś więcej niż bystrość męża stanu. Terror, Rewolucja, PolitykaWierzcie mu, jeśli chcecie, że się boi terroru jak zarazy; ja terror znam i wiem, że gdy się go używa w miarę... LINDET mruży oczy W miarę... dwieście siedemdziesiąt trzy ofiary dziennie, niezapomniane fusilliady lyońskiefusilliady lyońskie (z fr. la fusillade: rozstrzelanie) --- w październiku 1793 r., po odbiciu Lyonu z rąk rojalistów, władze rewolucyjne przeprowadziły krwawą masakrę mieszkańców tego miasta.. --- W miarę bezmyślne burzenie fabryk, magazynów, całych dzielnic. Gruntowniej niż rozbestwiony wróg. --- W miarę!!! COLLOT zrywa się A ty do czego mi się wtrącasz... kuchto?! LINDET Dziękuję ci za ten zaszczytny tytuł, hycluCollot, Jean-Marie (1749--1796) --- aktor, dramaturg, eseista i rewolucjonista. Był członkiem Komitetu Bezpieczeństwa Powszechnego podczas rządów terroru, zarządzał egzekucją ponad 2000 osób w Lyonie.. Collot rzuca się ku niemu; sąsiedzi wstrzymują go. BILLAUD Tu nie urządza się bójek. CARNOT Nie zważaj --- mów, coś zaczął. --- Więc?... COLLOT piorunuje Lindeta spojrzeniem A więc, do stu tysięcy diabłów, Robesipierre kłamie! głęboka ciszaGeniusz, Polityka Moi drodzy, wszak to doprawdy genialny wódz; czyż nie tak?... BILLAUD Wiadomo. Cóż stąd? COLLOT Co stąd?! --- Przypomnijcie no sobie... czym został każdy bez wyjątku genialny wódz w historii, jakby na mocy jakiegoś prawa natury?... CARNOT cicho Dyktatorem... znów cisza BILLAUD bez tchu To nie byli rewolucjoniści!... COLLOT z uśmiechem politowania Mój drogi! PolitykaTo pewien typ ludzki: zaczyna się jako szczery demokrata --- a kończy się na absolutyzmie, w uczciwym przekonaniu, że to zbawienie dla kraju. CARNOT zamyślony Słuchaj, Collot... no a gdyby nawet, to cóż za związek?... COLLOT Związek?! Przyjaciele! Robespierre ma talent i wolę, a nie wie, jak się zabrać do zdobycia tronu; za to Danton ma na tym polu bardzo rozległe doświadczenie. --- Robespierre wie niejedno o Dantonie. Cóż leży bliżej, jak --- skorzystać z tej wiedzy i zapewnić sobie usługi Dantona?... LINDET Wielki Boże!... COLLOT Po co ta rozmowa w cztery oczy? --- Panowie: jeśli się ci dwaj nie umówili dawno --- to znaczy, że się umówili dziś. BILLAUD powoli Robespierre... szantażystą!... Nie, Collot. O tym mowy nie ma... choćby nawet zszedł na drogę zdrady stanu. COLLOT Więc możliwość uznajesz?... ponure milczenie Billauda BARERE wbiega Witajcie!... Bhuuu --- spóźniłem się. Ale też ten Robespierre zaczyna przekraczać miarę... siada Coście wy tacy uroczyści? COLLOT To ty zdaje się nie wiesz nawet, po co ci o północy wstawać kazali? BARERE Bogiem a prawdą --- nie. BILLAUD Więc to nie ty pośredniczyłeś --- jak lokaj --- między naszym kolegą a Dantonem? Nie dzięki tobie te dwa szczyty zsunęły się na pogawędkę? BARERE A tobie co?... Pewno, że dzięki mnie --- ale... Aha, rozumiem. --- A to się pospieszył! SAINT-JUST wbiega również Dobry wieczór... nie ma go jeszcze? Bogu dzięki. CARNOT znad zegarka Jego nie ma, ale pan spóźnił się o dziesięć minut, Saint-Just. SAINT-JUST czarująco Och, jak mile mi pan szkolne czasy przypomniał! --- Inna rzecz, że jestem zaskoczony tym wezwaniem. Bo parę godzin temu powiedział wyraźnie, że zwoła nas dopiero jutro... zamiana niespokojnych spojrzeń ROBESPIERRE wchodzi spiesznie, nie zmieniwszy stroju. Jest blady i jakby trochę oszołomiony. Cisza kościelna Dobry wieczór, panowie. Wybaczcie, żem wam dał czekać. nieżyczliwy, lecz cichy pomruk COLLOT mruży oczy Odezwałeś się zupełnie jak król do zebranego gabinetu. ROBESPIERRE siada roztargniony A jakże się miałem odezwać? Oburzenie Carnota i Collota; Barere i Saint-Just wybuchają śmiechem. Robespierre zdaje się nie słyszeć. BILLAUD Robespierre: prosimy o definitywną odpowiedź w sprawie Dantona. ROBESPIERRE Żądam, aby Danton stanął przed Trybunałem Rewolucyjnym w ciągu tej dekadyw ciągu tej dekady --- w kalendarzu republikańskim każdy miesiąc podzielony był na trzy dekady trwające dziesięć dni. . śmiertelna cisza BILLAUD z westchnieniem, po długim zawieszeniu No --- chwała Bogu, żeśmy tak gładko doszli do zgody. Szmer budzi się i wzmaga: BARERE Co?... W ciągu dekady?... COLLOT A to mu raptem spieszno!... CARNOT To przecie niepodobieństwo. BARERE Proszę o głos! --- Robespierre: twój wniosek przeraża mnie. Mowy nie ma, abyśmy się uporali z Dantonem w ciągu dekady. Naprzód trzeba przygotować opinię, zyskać poparcie, otoczyć go --- prędzej jak za miesiąc nie możemy przystąpić do ataku. śmiech Saint-Justa BILLAUD Skończyłeś? --- Daj mi mówić, Lindet! Miesiąc jest absurdem. Intensywną propagandą stworzymy sobie podstawę za dekadę. Wtedy można będzie działać. szmer dezorientacji. Poklask Collota. Wątpliwości u Barere'a i Carnota SAINT-JUST Tak... tylko dekada dla nas, to dekada i dla Dantona... ROBESPIERRE Prezydencie!... Saint-Just ma rację. Rozmowa nasza była dość... definitywna. Jeżeli zatem Danton nie płonie żądzą męczeństwa --- to nie za dekadę, ale tej nocy albo umknie... LINDET Ciekaw jestem, dokąd? Kto przyjmie pogromcę monarchii? ROBESPIERRE Kto przyjmie jej tajnego agenta? ...albo zorganizuje rozpaczliwy zamach. Nie wolno nam dłużej narażać bezpieczeństwa ogółu. BARERE i BILLAUD No więc co?? ROBESPIERRE wyciąga zegarek, co powoduje chwilkę zawieszenia Za godzinę --- o pół do czwartej --- Danton musi być pod strażą. pandemonium BARERE Jak to... dziś?!! CARNOT Czyś ty oszalał?! dzwonek Lindeta BILLAUD Wy-klu-czone, kolego. SAINT-JUST No! Poznaję cię nareszcie! COLLOT Co za wariacki pomysł! po wybuchu chwilka wytchnienia SAINT-JUST korzysta z niej; patrzy mu w oczy Danton... i spólnicy. COLLOT Proponujesz Komitetowi samobójstwo, Robespierre. CARNOT Nie możemy wystawiać się na pewną klęskę. BILLAUD Dajcie mi mówić! --- Robespierre: Danton ma kapitalistów za sobą. Sam to podkreślałeś. Przedwczesnym krokiem ściągniemy na siebie suto opłacone powstanie przedmieść i paniczny bunt Konwencji. Osiągniemy rozbicie rządu i apoteozę Dantona. wzburzony poklask COLLOT Słusznie! Zupełnie słusznie! CARNOT Nie ma nad czym dyskutować. lekki dzwonek Lindeta BARERE Nikt się nie zgodzi, Maxime. ROBESPIERRE krzyczy Proszę o głos! zdwojona wrzawa, silniejszy dzwonek CI SAMI Dyskusja zamknięta! --- Odrzucamy bezwzględnie! --- Co innego! LINDET dzwoniąc Ci-szej, do pioruna! BILLAUD Spokój tam nareszcie! wrzawa gaśnie opornie ROBESPIERRE wytęża głos Ależ właśnie dlatego, że Danton ma potężne oparcie, musimy działać jak piorun! --- Dajcie mu nie dekadę, a trzy dni czasu: złoto finansjery stworzy mu całą armię, setki ulotek zasypią Paryż, francuska krew zakipi na dźwięk pobudki --- w Konwencji martwy, lecz ogromny ciężar Niziny przesypie się na prawoogromny ciężar Niziny przesypie się na prawo --- tu oznacza to, że tzw. Nizina, czyli niezdecydowane centrum Konwentu, poprze prawicę, czyli Dantona przez jedną noc, a na obsadzenie galerii --- gdy się ma środki --- wystarczy parę godzin. Panowie: Danton dziś, to zwierz osaczony. Look outlook out (ang.) --- strzeżcie się.! stłumiony szmer CARNOT Swoją drogą... COLLOT Przeklęta historia... BARERE Trzeba znaleźć jakiś sposób, na Boga... BILLAUD głośno Skoro tak, to trzeba zaryzykować. Ktoś z nas musi jutro rano zaatakować Dantona w Konwencji. Jeśli będzie obecny, to niech się broni; jeśli nie... SAINT-JUST przerywa ...to znaczy, że drapnął. Że koalicja zyskała źródło cennych informacji. ROBESPIERRE A jeśli będzie, to odniesie tryumf. --- Danton to nie Hébert, panowie. Tego się właśnie spodziewa; teraz przygotowuje na gwałt Konwencję --- a jutro rzuci się na trybunę i ryknie. Kogo w nocy nie przekonał złotem --- tego za dnia podbije siłą swego głosu. --- A co my wtedy poczniemy, panowie? Gdy się Konwencja wraz z galeriami rozwyje w spazmach zachwytu? Kto z nas pójdzie zagłuszyć ten cudotwórczy gromowy bas? Mój salonowy kontralt może? Albo ciemny tenor Saint-Justa? --- Trzeba działać natychmiast, koledzy. GŁOSY stłumione On przesadza --- nie damy rady --- hm, kto wie?... --- Tak, czy tak --- klęska pewna. BILLAUD głośno Niestety, Robespierre --- masz słuszność. okrzyk protestu Barere'a ROBESPIERRE Komitet Bezpieczeństwa ma prawo aresztować deputowanych prewencyjnie. Trzeba go zwołać, żeby usankcjonował mandat aresztowania. ostatni, ostry wybuch protestu --- o tonie, jaki cechuje świadomość przegranej COLLOT Konwencja nas rozniesie, Robespierre! gwałtowny dzwonek Lindeta BARERE I po coś ty go zaniepokoił, Maxime! Wszystko z twojej winy! ROBESPIERRE Postąpimy z Dantonem tak samo jak z każdym dotąd przestępcą z Konwencji. Mimo to aresztowanie będzie niespodzianką, bo ogół liczy bezwiednie na specjalne względy dla Dantona. Miasto dowie się o fakcie około ósmej trzydzieści. O tej porze zaczyna się w Konwencji posiedzenie. Otóż ja sam ją zawiadomię. Jeśli panika wybuchnie --- dam sobie z nią radę, bo to będzie panika naturalna. --- Cóż, czy ufacie mi, że temu podołam? odpowiedź twierdząca: stanowcza u Billauda, Saint-Justa i Barère'a --- z zastrzeżeniem w tonie u reszty A więc: naprostuję moralną postawę Prawodawców, a po mnie ktoś z was złoży raport w sprawie Dantona z wnioskiem o dekret aresztowania i oskarżenia. BARERE wśród lekkiego szmeru Tylko kto czuje się na siłach ułożyć do dziewiątej ten raport? Bo ja... SAINT-JUST prawie z pogardą Uspokój się, Barère: nie na twoje barki złożymy ten ciężar. Raport przedłożę ja. Już go mam. wyciąga skrypt BILLAUD Przeczytaj! ROBESPIERRE Pozwólcie, że pierwszy przejrzę te notatki. Oszczędzicie sobie czasu. Collot i Carnot mruczą. BILLAUD Dobrze. Saint-Just wręcza rękopis koledze, który zaczyna go czytać Więc godzimy się na projekt Robespierre'a, czyż nie tak? CARNOT Z dwojga złego... COLLOT Trudno, trzeba stawić wszystko na kartę... BARERE Cóż począć? Nie ma rady... ROBESPIERRE podnosi oczy znad skryptu A zatem, panowie --- na cóż czekamy? Niech prezydent wezwie Komitet Bezpieczeństwa... LINDET dzwoni; do woźnego Proszę wysłać gońców po najmniej sześciu członków Komitetu Bezpieczeństwa Powszechnego. Pilne. WOŹNY Ci panowie kończą właśnie obradować... BILLAUD Tym lepiej. Niechże przyjdą. woźny odchodzi Teraz kwestia spólników, których trzeba aresztować z Dantonem. powszechna uwaga; Robespierre podnosi głowę Oto moje zestawienie: Delacroix, cisza Philippeaux... LINDET SprawiedliwośćKompletnie niewinny. SAINT-JUST W intencjach --- może; niestety my sądzimy skutki. COLLOT Razem z Dantonem szturmował Komitety. --- Dalej? BILLAUD Legendre i Bourdon de l'Oise... ROBESPIERRE Nie! To nieszkodliwe narzędzia. TerrorNie róbmy jatki, panowie! Ostrożnie z terrorem!! LINDET Pierwsze ludzkie słowo tej nocy... BILLAUD Dobrze. Niech sobie żyją. --- Desmoulins. cisza bez tchu ROBESPIERRE przygryzł wargą, trochę blady Jako przyjaciel Desmoulinsa poddam się waszej decyzji... Czy nie sądzicie jednak, że można by mu d-darować dzień... jeden dzień czasu do opamiętania?... BILLAUD stanowczy ruch głowy Nie. SAINT-JUST Co za broń w ręku dantonistów, chociażby przez jeden dzień! --- Niemożliwe, Maxime. ROBESPIERRE Więc nie?... jednogłośna odpowiedź Dobrze. Tych trzech zatem pójdzie z Dantonem. Czyta dalej, lecz z pewnym roztargnieniem. BILLAUD bębni po stole Lindet, zadzwoń no jeszcze raz... aha, idą. WOŹNY Panowie z Komitetu Bezpieczeństwa. Przystawia krzesła spod ściany. Comsal wstaje. Wchodzą: Vadier, Amar, Senar, Voulland, Lebas i David --- ostatni dwaj są stronnikami Robespierre'a. AMAR Przede wszystkim lepiej was uprzedzić. Dziwicie się pewno, po cośmy się też po nocy zeszli --- otóż zarządziliśmy chwilę temu aresztowanie generała Westermanna. Comsal zamienia spojrzenia. COLLOT To się nieźle składa. Dlaczego? AMAR Za pretekst posłużył nam dawno dowiedziony współudział Westermanna w puczu hebertystów... VADIER po chwili zawieszenia Właściwie natomiast, moi panowie z Ocalenia, dlatego, że Westermann dążył najwyraźniej do ulepienia sobie garstki partyzantów wśród rozwiązanej Armii Rewolucyjnej. A gdy się o Westermannie mówi, że on sobie coś lepił... BILLAUD Skoro tak, to się ucieszycie: postanowiliśmy aresztować Dantona z trzema spólnikami. sensacja DAVID chciwie Kiedy?!... COLLOT tryumfalnie Teraz, panowie!! okrzyki zdumienia, przestrachu, uznania VOULLAND Hal-looo!! VADIER z przeciągłym świstem No, n-no... odwagi to nam nie brak, jak widzę!... AMAR Ależ to szaleńczy pomysł, panowie... któż widział... SÉNAR Salto mortale z przesady w przesadę.. JAGOT Z absurdu w absurd. SAINT-JUST Jeśli odmówicie udziału, to przywłaszczymy sobie wasze prawo prewencyjnego aresztowania deputowanych... ROBESPIERRE A wiecie, że Konwencja sankcjonuje na stałe podobne uzurpacje, jeśli osiągnęły sukces... wrzawa Comsuru; oburzenie VADIER czerwony, najgłośniej Bezczelność!! Na taki cynizm... AMAR Psst, Vadier. Mają rację. Jak już --- to już. --- Zgoda, panowie. VOULLAND Ale odpowiedzialność!! Nie uniesiemy jej. BILLAUD Odpowiedzialność cięży na nas. Wojna toczy się między Dantonem a Komitetem Ocalenia Publicznego. Jeśli się nie uda --- my padniemy. Was nie ruszą; wy jesteście przecie policją polityczną... SAINT-JUST ...nie uzurpatorami władzy monarchicznej. COMSUR No, to zgoda. --- Lepiej zaraz skończyć. --- Dobrze, wystawimy mandat. Wasza rzecz wybrnąć potem. VADIER Dobrze, pchajcie się pod koła. Nie wstrzymuję was. BILLAUD Dalej, trzeba wystawić ten mandat. SAINT-JUST rozgląda się A gdzież tu formularze? COLLOT Głupstwo formularz, byle arkusz papieru! Wstali, szukają. SAINT-JUST Bez sekretarza ruszyć się nie można... atakuje szafę, łamie paznokcie Naturalnie --- zamknięta. ROBESPIERRE oddarł pół arkusza z notatek Saint-Justa, podaje im O --- macie tu kartkę. BILLAUD bierze ją i siada. Saint-Just przynosi mu atrament i pióro z biurka sekretarza Dyktujcie mi, wy z Bezpieczeństwa. AMAR Komitety Bezpieczeństwa Powszechnego i Ocalenia Publicznego rozporządzają, że Danton --- kto jeszcze? BILLAUD pisząc Delacroix --- z departamentu Eure-et-LoireEure-et-Loire --- departament położony w środkowej części Francji, w Regionie Centralnym--Dolina Loary (fr. Centre-Val de Loire), utworzony 4 marca 1790 r., Camille Desmoulins i Philippeaux --- słucham dalej... AMAR ...wszyscy czterej członkowie Konwencji Narodowej zostaną aresztowani i przeprowadzeni do więzienia w pałacu Luxembourg, gdzie mają zostać pomieszczeni oddzielnie i w odosobnieniu. Porucza się burmistrzowi miasta Paryża natychmiastowe wykonanie tego rozporządzenia. --- Przedstawiciele ludu... i podpisy. Mandat okrąża stół. ROBESPIERRE prywatnie Antoine: trzy fakty tendencyjnie wykręcone. Przecie akt oskarżenia musi być bez zarzutu! Każda nieścisłość to wyłom dla obrony. A naga prawda o Dantonie wystarcza aż nadto. SAINT-JUST Koledzy! Muszę przerobić raport. Przeczytam go wam przed sesją, o siódmej trzydzieści. BARERE krzywi się Dwa posiedzenia w ciągu jednej nocy! No, dziękuję... BILLAUD Sądzę, że nie warto wracać do domów. Kto ma czas, niech się prześpi tu. Senar podpisuje po Robespierze i podaje mandat Lindetowi. Ten pieczętuje go, składa i dzwoni Hallo, Lindet! Nie podpisałeś! LINDET Wybrano mnie, żebym rewolucjonistów żywił, nie żebym ich mordował. do woźnego Do ratusza. Najwyższy pośpiech! wstaje Posiedzenie zamknięte. Wychodzą grupami. AMAR do Vadiera No, jeśli Komitet Ocalenia jutro o tej porze jeszcze będzie istnieć... BARERE do Carnota Na Boga, co to będzie jutro w Konwencji! Dreszcz mnie zbiega na samą myśl... ODSŁONA 2 U Dantona wieczorem. Świecznik na stole, okna szeroko otwarte: ciepła noc wiosenna. Danton i Delacroix wchodzą w przemokłych płaszczach. Nie zdejmują kapeluszy. Danton przystaje na środku; rozgląda się roztargniony. U Delacroix znany już szatański wyraz spółwiedzy. Stoją jakby w cudzej sieni; długie milczenie. DELACROIX ledwo zaznaczając parodię Jak ten nagły, wonny deszcz orzeźwia! Dziś pierwsza prawdziwie wiosenna noc: cicha a wezbrana. Czuję taki napływ soków żywotnych, że chciałbym uścisnąć świat cały. pauza DANTON obejrzał się na niego jakby przebudzony. Po chwili Po coś ty tu wszedł? DELACROIX Miło mi w twoim towarzystwie... cisza nieco złowroga Cóż: zdecydowałeś się nareszcie? DANTON Na co? DELACROIX No, uciekać, do diabła?! Danton odwraca się, wzruszając ramionami. Po chwili Czyś ty nieprzytomny, Danton? obchodzi go. Staje twarzą w twarz Poznałeś chyba obecny stan swoich akcji... co? DANTON z ponuro opuszczonymi oczami Co do charakteru tłuszczy nigdy nie miałem złudzeń. DELACROIX Istotnie. Przypominam sobie. mruży oczy A że Westermann aresztowany, o tym zapewne także wiesz? DANTON leniwie spogląda na niego. Siada ciężko Kiedy? DELACROIX Godzinę temu. znów przerwa. Silnie zniecierpliwiony No więc?! DANTON bezwładnie potrząsa opadłą głową Nie. Wstaje. Z rękami w kieszeniach płaszcza staje u okna. DELACROIX No, to bądź zdrów, braciszku. --- Straciłem przez ciebie całą noc... a to może już wiele znaczyć. Teraz muszę czekać do piątej rano: zauważono by mnie u rogatek, od drzwi Niechaj ci ziemia lekką będzie, Georges. Wychodzi. Danton zdaje się go nie słyszeć. Po chwili zapada się znów na krzesło. Rozsypuje, rozpływa się na wszystkie strony. Kapelusz mu ciąży: ściąga go bezwładnie i rzuca na podłogę. Aż spostrzega swój stan i dźwiga się ciężko. DANTON Danton: nie rozklej mi się, przyjacielu! ściąga płaszcz i rzuca na poręcz krzesła. Zmęczony tym wysiłkiem siada na brzegu szezlonga. Przeciera czoło; podchodzi do szafki, otwiera ją, nalewa sobie duży kieliszek i pije chciwie, jak gorączkujący. --- Wpada bez pukania oszalały Desmoulins, w rozpiętym płaszczu, bez kapelusza. Danton obejrzał się z kieliszkiem w ręku No? A ty czego chcesz? CAMILLE Rozmówić się z tobą, bestio przeklęta ty! DANTON dopija resztę i odstawia Hej, ho! Z temperamentem zaczynamy. Będę ci wdzięczny, jeśli mnie trochę rozerwiesz. siada Proszę: produkuj się. Camille oparł się o stół i wpatruje się w niego bez słowa No?... Zapomniałeś, co dalej? CAMILLE powoli I ja w ciebie... w ciebie wierzyłem?!... Ależ ty jesteś wprost ohydny, Danton... DANTON z śmiechem nieco gorzkim Co za zmysł spostrzegawczy! --- Więc toś mi miał zakomunikować? chwila nieruchomego patrzenia na siebie CAMILLE nagle Danton: mówiłem ci, żeś wielki i że chciałbym dla ciebie zginąć. Teraz odwołuję najdobitniej każde słowo. DANTON Twoje słowa! Czyż ja cię kiedykolwiek brałem na serio, oseskuCzyż ja cię kiedykolwiek brałem na serio, osesku? --- w rzeczywistości Desmoulins (ur. 2 marca 1760) był młodszy od Dantona (ur. 26 października 1759) tylko o kilka miesięcy; osesek: niemowlę karmione piersią.? CAMILLE Zdjęto mi łuski z oczu. Trochę nagle... ale jakoś to przeżyłem. --- Byłem ślepy --- ślepy jak kret... w was, nędznych łotrach, widziałem herosów! Za to teraz... O, teraz przejrzałem. Zniszczyłeś mnie, zwierzę bezduszne. Zatrułeś mi umysł. Roztrwoniłeś moje siły. Dla ciebie talent mój zszargał się w żurnalistycznym rynsztoku. --- Wiedz przynajmniej, że wyzyskany, zniszczony, zszargany, jeszcze --- spluwam ci w twarz. prostuje się, gotów iść DANTON zainteresowany A, więc Robespierre jednak raczył palcem kiwnąć? CAMILLE zatrząsł się Nie waż się o nim wspominać! pochyla się ku niemu poprzez stół WolnośćCałe życie spędziłem na klęczkach przed wami. Wyczerpałem się na waszej służbie. A umieliście chytrze wykorzystać moje zaślepienie... Od dziś jestem człowiekiem wolnym. Co się ze mną teraz stanie, to obojętne: z wami, zgniłe bałwany, zerwałem na wieki. odwraca się DANTON siedzi spokojnie Camille! CAMILLE przez ramię Czego chcesz? DANTON Wróć się. Camille zatrzymał się Co ty właściwie pleciesz? Co znaczy ten nawał metafor? CAMILLE Co tobie do tego? DANTON I co znaczy to ,,wy"? --- Czyżbyś znów Robespierre'a obraził?!... CAMILLE Obraził! --- Przejrzałem tego gada. --- A byłby mnie o włos na nowo omotał! DANTON Jak to... Byłeś u niego? CAMILLE Ja!? --- To on miał czelność przekroczyć mój próg --- i łasił się do mnie najbezwstydniej przez cały wieczór! --- Ale też dałem mu odprawę. Tak dobitną, że już się chyba nie waży do mnie zbliżać. DANTON Czy... czyś ty zmysły postradał, głupcze nieszczęsny!!! --- Jak to?! --- Więc dowiadujesz się wyraźnie, żeśmy straceni... a w kwadrans potem odpychasz jedyny, nieprawdopodobny, cudowny ratunek?!... CAMILLE mruży oczy, stara się ukryć przestrach Co, my, straceni?... DANTON Więc nie słyszałeś przez drzwi naszej rozmowy? CAMILLE Ależ tyś go przecie pokonał... DANTON przechyla się wstecz Ja go... Camille, twoja głupota przyprawi mnie o spazmy. --- Zrozum: ja tego maniaka, tego piekielnie chytrego wariata pojąłem po ludzku --- i jak ostatni dureń wyśpiewałem wszystkie swoje herezje, zasypałem go dowodami przeciw sobie, w najściślejszym znaczeniu wydałem na siebie wyrok śmierci! dysząca przerwa CAMILLE otrząsa się No to się obronisz! Masz przecie lud za sobą! --- On wie, że ci nie sprosta: po cóż by nam schlebiał? DANTON zanosi się Obronię się! --- Lud! --- Wracam właśnie z kilku lokali sekcyjnych. --- Camille: motłoch już zdążył zapomnieć o moim istnieniu --- a teraz patrzy na mnie tak miłośnie, żem z miejsca stracił ochotę przemawiać. Jesteśmy izolowani jak trędowaci. Jutro lub pojutrze cała Konwencja runie na nas i rozszarpie nas na kawałki. CAMILLE znieruchomiały Więc on mówił... prawdę... pauza. Naraz Ale po co, w takim razie?... Po co on... DANTON wpada w swą demoniczną wenę ...ciebie chciał ratować? fascynuje go To niepojęte... na pozór. --- Dla mnie zupełnie jasne: jesteś jedynym człowiekiem na świecie, chłopczyku, którego ten potwór kochał... chrapliwe westchnienie Camille'a zaciekłą, boleśnie prawdziwą miłością. długa cisza CAMILLE trzęsąc się, wybucha nagle łkaniem nerwowej radości O Chryste!!! powściągnął się trochę Za... t-tę wiadomość, Danton... przebaczam ci wszystko. zwraca się, by biec DANTON unosi się lekko w fotelu Camille --- dokąd ty? CAMILLE z śmiechem prawie histerycznym, w drzwiach Do-kąd!!! DANTON wskazuje krzesło Pozwól --- jeszcze słowo. --- Usiądź. Camille wraca niechętnie, ale stoi, oparty rękami o poręcz krzesła Widzisz... ja znam Robespierre'a lepiej od ciebie... CAMILLE Niestety --- to prawda. --- Boże mój, jakżem ja mógł w niego zwątpić!... DANTON ...i dlatego obawiam się pewnego... nieporozumienia. Camille podnosi głowę z lekkim przestrachem Bo tyś coś mówił, żeś go obraził... ale nie zwymyślałeś go chyba od łotrów, Camille?... CAMILLE zdrętwiały Zdaje mi się... że tak... DANTON zmartwiony Hm... to fatalne, moje dziecko... to fa-talne... Widzisz: u tych ludzi z drzewa czy z kamienia taki wyjątkowy sentyment, raz zadraśnięty --- zamienia się w nienawiść nieprzebłaganą. --- Robespierre nie przebaczy ci nigdy. Jeśli spróbujesz się z nim widzieć --- narazisz się tylko na dotkliwe przykrości. CAMILLE zaczerpnął oddechu To nic. Niech się mści: ma rację. Zasłużyłem na najcięższą karę, --- Ale muszę przed nim uklęknąć, cokolwiek ma mnie spotkać. DANTON łagodnie Tobie to już nic nie pomoże, Camille... CAMILLE Mniejsza o mnie. Byleby on wiedział, że teraz rozumiem... i że... dławi się że mi... straszliwie... żal... ociera oczy i nos DANTON z cichym uśmiechem Więc ty myślisz, że on ci uwierzy? Gdybyś się nawet --- cudem --- zdołał do niego zbliżyć, cóż by on musiał sądzić o tej nagłej skrusze? Żeś nareszcie pojął swoje niebezpieczeństwo --- i że przed nim tchórzysz. A jak on umie dobić pokonanych --- toś już miał nieraz okazję podziwiać. To człowiek mściwy jak sam diabeł. --- Pamiętasz przecie, jak cię już raz ośmieszył, wykpił u jakobinów? CAMILLE opiera się ciężko o stół Pamiętam... uratował mnie tym od wydalenia. ciszej, pochylając się ku płycie A ja --- dureń --- pojmuję to... dopiero dziś... DANTON Ho, ho! Uratować mógł cię tańszym kosztem. Zahaczyłeś o jego chorobliwą drażliwość --- ale to był żart zaledwie, Camille!... Zobaczysz: doprowadzi cię do samobójstwa ze wstydu. CAMILLE prostuje się bezradnie Miałbym całe życie zatrute... muszę przynajmniej napisać do niego!... DANTON Opublikuje twój list... z komentarzami. Camille pada na krzesło. Długa cisza. Danton, z troskliwością Cóż... zaryzykujesz?... CAMILLE podnosi się, chwiejąc bezwładnie głową. Z trudem dobywa głosu Nie. Odchodzi jakby lekko pijany. Danton patrzy za nim. Nagle wybucha niespokojnym, bezgłośnym śmiechem. Szczerzy zęby w grymasie, ale oczy pozostają przygasłe i smutne. Wstaje, by się znów napić. Ale flaszka pusta; rzuca ją więc, lecz bez rozmachu. Stoi bezmyślnie. Naraz ożywia się; kopnięciem usuwa flaszkę pod łóżko, zamyka szafkę i puka do drzwi na prawo. LOUISE z wnętrza, niespokojnie To ty, Georges?... Zaraz... DANTON Nie bój się, kochanie. Muszę z tobą pomówić. Otwórz. LOUISE Nie... nie wchodź. Zaraz przyjdę do ciebie. Danton czeka z opuszczoną głową. Louise wchodzi w białym peniuarze. Danton całuje namiętnie jej ręce i pociąga ją do stołu Daj spokój --- o cóż ci chodzi? DANTON siedzi bez ruchu, zapatrzony w nią Musiałem cię... zobaczyć. --- Ty mały, gorzki cudu --- ty. LOUISE I po toś mnie ze snu wyrwał?! DANTON Znasz mój egoizm... LOUISE Istotnie. wstaje Dobranoc. DANTON wstrzymuje ją Musisz mnie wysłuchać, Louison. Usiądź, proszę. Louise siada niecierpliwie Twoi rodzice mieszkają nadal w Fontenay, czyż nie tak? zdziwione potwierdzenie Jakże im się dziś powodzi? LOUISE Wcale dobrze. Ojciec powinien mi być wdzięczny: za cenę kupna mojej osoby podreperował swój sklepza cenę kupna mojej osoby podreperował swój sklep --- Przybyszewska sugeruje, że małżeństwo Dantonów było wymuszone przez Georges'a i zaaranżowane wspólnie z ojcem Louise, który w zamian otrzymał wsparcie finansowe, jednak obecnie znane źródła historyczne nie wskazują na to. Louise Sébastienne Gély pracowała jako niania dzieci Dantonów w czasie trwania pierwszego małżeństwa Georges'a. Po śmierci pierwszej żony Dantona, Antoinette Gabrielle Danton z domu Charpentier, Louise wyszła za mąż za swojego pracodawcę. Historycy wskazują, że to ona prawdopodobnie nakłoniła go do wycofania się na jakiś czas z polityki.. Jest nawet jakąś grubszą rybą w swej komunie. --- Ach, z pewnością znowu żebrał --- co? DANTON Nie. --- Ale będziesz musiała wrócić do domu, cudu. LOUISE poderwana błyskiem szalonej nadziei Co... wyjeżdżasz?!!... DANTON przesuwa rękę po głowie, posępnie wpatrzony w stół Tak jest --- wyjeżdżam. --- Na długo. LOUISE trzęsie się z radości --- prawie szeptem Fak-tycz-nie?!!... Danton spojrzał na nią --- raptem przeszywa go piorun straszliwego bólu, od którego mu się twarz wykrzywia i ciemnieje, aż przypomina w swej bezradności wstrętną maskę noworodka. Zrywa się i staje twarzą do kominka, wstrząsany drgawkami w barkach i plecach. Louise podchodzi, obserwując go z odległości dwu kroków. Z odrazą, strachem i oburzeniem Georges! Co ty wyprawiasz? --- Oszalałeś?! DANTON odwraca od niej głowę i bełkoce Mhm... odejdź... to nic... odejdź stąd! ona przestraszona cofa się za szezlong. On wraca do stołu opanowany A-ach... zachłysnąłem się. Już dobrze. --- Wróć i usiądź, Louison. LOUISE nieufnie stoi u stołu i obserwuje go bezlitośnie Upiłeś się? DANTON Niestety nie... Więc chętnie wrócisz do domu... głos mu pęka co, Louison?... LOUISE niewzruszona Bardzo chętnie. DANTON przełknął z trudem. Po dwu sekundach Następnie: w moim biurku znajdziesz znaczną sumę. Nie w asygnatach, rozumie się. Nie powierzam jej panu Gély'emuGély, Marc-Antoine --- ojciec Louise Danton, członek Klubu Kordelierów dla ciebie; znając go --- wiem, że sama lepiej upilnujesz swej własności. Tylko, dziecino, musisz być bardzo ostrożna i nie zdradzić się, że posiadasz większe wartości. Sławetna Republika skonfiskowałaby ci wszystko. Musisz poczekać, aż... aż wrócą warunki normalne. --- Rozumiesz przecie?... LOUISE z wolna To znaczy, że ty uciekasz... prawdopodobnie na zawsze? DANTON wybucha śmiechem bez powodu Tak jest --- prawdopodobnie! przechyla się ku niej w bok, zsuwa się na kolana i obejmuje jej uda Oooo, jedyna --- jedyna --- jedyna moja! LOUISE odczuwa pierwsze drgnienie litości. Zbiega mu dłonią po głowie Georges: co tobie dziś jest?... DANTON z oczami zamkniętymi w ekstazie, ale rozsądnie No, kocham cię, bardzo po prostu --- kocham cię, maleńka... szeptem pożerającej namiętności kobieto... LOUISE zaniepokojona, nerwowo usiłuje się wymknąć Puść mnie... proszę cię, puść mnie, Georges... DANTON zrywa się nagle. Chwyta ją powyżej łokci Tę noc ostatnią darujesz mi... słyszysz? --- Dziś mi się migreną nie wykpisz! LOUISE zastyga mu w rękach na posąg Georges: jestem w ciąży. DANTON puszcza ją i opiera się biodrem o stół. Bez tchu, groźnie ...nie kłam! LOUISE wyniośle wzrusza ramionami Wiem, że ci na dziecku zależy: więc musisz mnie oszczędzać. Pamiętaj, że nie jestem dorosła! Bóg wie, jak się to skończy... DANTON (oszołomiony przeciera czoło) W ciąży... teraz... pada na krzesło O, do stu milionów siarczystych szatanów!!! LOUISE szorstko Jeśli chcesz ze mną mówić --- to zachowuj się po ludzku. DANTON spojrzał na nią, jakby był zapomniał o jej obecności. Bez żalu całuje ją w palce Nie gniewaj się, najdroższa. Louise siada Odzyskasz teraz wolność, dziecko --- pomyśl o tym i powiedz: czy ty mnie rzeczywiście... nienawidzisz? LOUISE Czy ja wiem --- dotychczas owszem. intensywnie Dziś wieczór, Georges, po raz pierwszy w życiu spojrzałam na ciebie jak na człowieka... z nieskończenie ostrym uśmiechem Pomyśl!! DANTON przestraszony Na Boga, Louison... i czemuż to? z łagodnością świadomej ofiary Przecie jam ci nigdy nic złego... LOUISE ze śmiechem megerymegera a. megiera --- tu: złośliwa, swarliwa osoba płci żeńskiej. Nic złego!! GwałtKupiłeś mnie, jak psa; i zgwałciłeś mnie, nieświadomą a wystraszoną do utraty zmysłów! To moje przerażenie --- istne męczarnie, jakie przechodziłam --- sprawiały ci najwidoczniej specjalną przyjemność! DANTON aghastaghast (ang.) --- przerażony. Dziecko jedyne... przysięgam ci, że nie przeczuwałem... byłem pewien, że gdy raz zakosztujesz rozkoszy... LOUISE z morderczym uśmiechem Toś ty się nigdy w lustrze nie przejrzał, człowieku?... Danton czerwieni się jak chłopak, brutalnie zawstydzony przez dorosłego --- aż Louise nieco mięknie Wiesz, Georges... gdybyś miał trochę delikatności, trochę zrozumienia... to kto wie nawet, czy... Ale nie ma o czym teraz gadać. Proszę cię, zapomnij o mnie --- i nie szukaj mnie, gdy wrócisz. wstaje Niech ci się tam lepiej powodzi, Georges. DANTON wstaje trochę uroczyście; ujmuje jej dłonie Louison... całuje prawą ja idę na śmierć. całuje lewą LOUISE nieruchomieje, mrugając Jak to... DANTON wzrusza ramionami Cóż --- nienasycona zawiść Robespierre'a dopięła swego. Byłem znudzony do obrzydzenia tym wiecznym paskudzeniem się sprawami motłochu; polegałem na swych olbrzymich zasługach --- no i stało się. Wykradł mi popularność. --- A wobec bezbronnych nawet Robespierre bywa odważny; w najbliższych dniach da znak --- i Konwencja, starannie wytresowana, rzuci mnie Trybunałowi na pożarcie. LOUISE Wiesz o tym... i leziesz prosto w ogień!... Ależ uciekaj, człowieku!... DANTON Nie, kochanie. Życie na takim świecie, jak ten --- niewarte kiwnięcia palcem. Niechże ten adwokacina ma raz prawdziwą satysfakcję: niechże mu się zdaje, że potrafił Dantona powalić! --- Wnet gorzko, oj gorzko, odpokutuje swoje ambicyjki... szczerzy zęby, zapatrzony v przyszłość LOUISE zamyślona Ciekawe... od samego początku przypuszczałam, że cię Robespierre prędzej czy później pokona. DANTON przeobraża się doszczętnie O, przypuszczałaś?... A czy można zapytać... LOUISE zrazu zaskoczona, orientuje się i wyzyskuje złośliwie sytuację Dlaczego?... Boś się zachowywał akurat tak jak ojciec... Danton blednie złowrogo gdy mu konkurencja Duvala groziła bankructwem. Danton przybiera postawę groźną; Louise siada i kontynuuje konwersacyjnie Wtedy od rana do nocy była mowa o Duvalu --- o niedołężnym, głupim, zazdrosnym i podłym Duvalu; a im gorszy obrót sprawy przybierały, tym wyżej ojciec sławił własne talenta, tym wynioślejszy wyraz dawał swej pogardzie. --- Więc gdy słuchałam, coś mówił o Robespierze i o sobie, musiałam dojść do prze... DANTON trzyma się, ale tchu mu brak Wybacz: już mi je raz raczyłaś zakomunikować. odchodzi, wędruje. Za każdym nawrotem na pokój podejmuje wątek przerywanego monologu. Cicho Ha, ha!... Ona wiedziała... ona wiedziała od dawna, smarkula! twarz mu ciemnieje. Zbliża się do niej. Louise ukrywa z trudem przyspieszone bicie serca --- ale wyzywa go nieruchomym uśmiechem Pha! Oczywiście: mój wróg, więc przedmiot najgorętszej sympatii... poprzez stół Najchętniej poleciałabyś mu się oddać, co? Louise zrywa się z gniewu, robi krok --- on zwarty w sobie, z naelektryzowanymi dłońmi, onieśmiela ją nagłym rykiem Stój, gdzie jesteś, bo ci co zrobię!! Louise cofa się lekko, opiera się wstecz o stół. On obchodzi ją z daleka, drapieżnie O... jak się teraz cieszy... jak jej się oczy śmieją do mojej śmierci... wskazując To... to jest żona, psiakrew!!! dygoce chwilę, dysząc; odwraca się o dziewięćdziesiąt stopni; pochylony, ku podłodze, cicho Ja jestem rzeczywiście sam. idzie szybko ku oknu. Stoi tam chwilę --- plecami do niej --- aż ochłonął. Potem wraca i przystaje u stołu naprzeciw niej. Louise cofnęła się za krzesło, ale stawia się mężnie Samaś sobie winna. Byłbym się dał zarżnąć bez słowa; ale twoja niewiarygodna babska głupota wytrąciła mnie z równowagi. podgrzewa się znowu Mnie... mnie zestawiać z tym tłustym bydlęciem, starym Gélym! Mnie!! --- Moją bezdenną pogardę dla tchórzliwych szykan tamtego cherlaka z Komitetu... coraz goręcej moją pogardę tak bezgraniczną, że nie raczyłbym mu nawet kości pogruchotać... porównać z miotaniem się kramarza! zaciska pięści w ekstazie pasji A gdy pomyślę, że motłoch też głupi jak baba... że cały motłoch gotów jeszcze lizać tej małpie buty za to, żem się jej dał zamordować!... pauza. Dyszy ciężko Och, skoro tak... to jednak wolę zadać sobie odrobinę trudu... i przydeptać nareszcie tę obmierzłą gadzinę, której uprzykrzone krętactwa zbyt długo lekceważyłem... prostuje się w przypływie energii Poczekaj tylko. Pokażę ja ci, co wart ten twój Robespierre... odrodzony, zastanawia się przez kilka sekund na środku pokoju Hej, przygotuję ja mu nagonkę!... On szczuł Konwencję na mnie miesiącami; ja odwrócę jego dzieło przeciw niemu przez jedną noc! Ja, bezbronny?! Ho, ho! przeszukuje kieszenie, pospiesznie zmienia ich zawartość, chwyta kapelusz Zorganizować bandę... natychmiast zacząć obrabiać Centrum. Obsadzić galerie... d'Espagnacd'Espagnac, Marc René (1752--1794) --- nieuczciwy dostawca wojskowy związany z Dantonem. wytrzaśnie dosyć forsy, żeby kupić całą kanalię paryską. --- Ten pies wpadnie we własną matnię, aż... tężeje, już zwrócony ku drzwiom: słyszy hałas u bramy. Louise, rozpalona w napięciu drapieżnej mściwości, kocimi krokami podchodzi do stołu Już?! --- To wyklu... kroki wspinają się na ich --- ostatnie --- piętro. Danton ma przez chwilę oczy obłąkane. Nagle uderza się w czoło ze śmiechem, niezupełnie udanym Naturalnie! --- Gdzieżby on się ważył atakować mnie wolnego! Przecie musi mi naprzód związać ręce i nogi! kroki na korytarzu. Podniesionym głosem Ale póki mam pysk i płuca Dantona --- póty na nic wasze podstępy! LOUISE z bladym uśmiechem, bez nacisku Biedny pyszałku! DANTON rzuca się ku niej tak szybko, że nie zdążyła się wymknąć. Podczas gdy pukanie policji wstrząsa ścianami, chwyta ją i przyciska do siebie --- sam nie wie, z miłości czy z pasji Ty... och, ty!!! całuje ją przemocą, a pospiesznie Ciebie teraz śmierć tylko ode mnie uwolni. A za parę dni wrócę zwycięzcą! biegnie wpuścić oficera municypalnego z czterema milicjantami OFICER Aresztuję was w imieniu Prawa, obywatelu Danton. wyciąga kartkę Oto mandat. DANTON Bardzo słusznie. na widok mandatu Wiem już, wiem --- kapelusz mam; a płaszcz niepotrzebny w tak cudną noc... nie pada już chyba? OFICER zażenowany niesłużbowym pytaniem Nie... LOUISE Dokąd mam przesłać mężowi rzeczy? Danton odwrócił się od niej. OFICER uprzejmie, lecz zdziwiony jej spokojem Do pałacu Luxembourg, obywatelko. DANTON Dalej! Marchons!marchons (fr.) --- chodźmy. Wychodzą. Louise zamyka drzwi; wciąga powietrze nienasyconym westchnieniem wyzwolenia; łokciem odsuwa włosy z twarzy --- po czym najspokojniej zabiera świecznik i znika u siebie. ODSŁONA 3 Hala Konwencji. Głąb: estrada z trybuną, fotelem prezydenta, stołem sekretarzy i dwoma rzędami miejsc u stóp trybuny. Po bokach oba końce podkowy, jaką stanowią amfiteatralnie spiętrzone ławy. Grupa na lewo znaczona: 1, 2... Druga w środku, u stóp trybuny: I, II... 2 zagadnięty przez 1, 5 przysuwa się do nich Tak --- ja też coś zauważyłem, już po drodze... 5 cicho do nich Panowie, czemu... reszty nie słychać, bo mówi I (MERLIN DE THIONVILLE) do III i IV Tak jest, na pewno! Dziś o pół do czwartej rano! 3 zbiega ku środkowi. Krzyczy Hej, wy coś wiecie? 2 przesuwa się z 1 i 5 na koniec ławki; 4 odsuwa się; 6 zostaje sam Co to się stało? III zirytowany Roznosisz babskie plotki! 1 (PANISPanis, Étienne-Jean (1757--1832) --- członek Komitetu Bezpieczeństwa Powszechnego, głosował za śmiercią króla podczas procesu Ludwika XVI. Został oskarżony przez Hérona o nadużycie swoich funkcji i ostatecznie został wydalony z Komitetu.) Ba, kiedy wszyscy coś słyszeli... 5 Na ulicy, wszędzie... II (LECOINTRE) wstaje z boku, podchodzi Mój stróż twierdzi, że widział... I Właśnie! Widział, jak go prowadzili... Grupa zacieśnia się silnie. 1, 2, 3 i 5 Kogo? --- Kogo? --- Kogo prowadzili? --- O co w ogóle chodzi?!... III Nie uwierzę nigdy. VI Ani ja. Nie! VII Nie śmieliby, do diabła. Grupa pierwsza przesuwa się ku nim. 1 i 5 Ale co, co takiego? --- Powiedzcież nareszcie!... A (COURTOIS) wpada; na cały głos Koledzy: Desmoulins aresztowany!!! I i II O! widzicie?! --- A nie mówiłem?! 4 i IV Desmoulins?... Ależ nie! --- Nie ten! Philippeaux!! 3, 5, VI i VII Areszto... --- Co, Camille?! --- Kiedy?! --- Skąd wiesz?... B wbiega Panowie --- co to się dzieje na mieście?... IV Ależ Philippeaux aresztowany, nie Camille!! ZDUMIENI A to co znowu? --- Więc kto właściwie?... SCEPTYCY Nieprawda! --- Niezgodne pogłoski! --- Chcą rzucić popłoch, nic więcej! A Koledzy! Ależ widziałem go sam! 2 i IV Kogo? --- Camille'a?! A Tak, Camille'a! Pod eskortą, o pół do czwartej! SZMER NIEPOKOJU Camille'a... Pół do czwartej... to się zgadza! ...Więc jednak?... I To znaczy, że aresztowano kilku z nas! 1 Coraz lepiej! Gratulacje! OKRZYKI NIEPOKOJU Jak to... kilku?! --- Bez słowa?... Nie wiadomo kogo --- Nie wiadomo za co --- Co to znaczy?... Cóż to się dzieje?! --- To niemożliwe! C wpada zdyszany na czele większej garstki; na stopniach trybuny Przyjaciele! Tej nocy, o pół do czwartej, aresztowano Delacroix, Philippeaux, Camille'a Desmoulinsa... i... D (FRÉRON) śpiewnym basem kradnie mu sensację I Dan-to-na!!! Zrywają się SZMER GROZY Co?! --- Kogo?! --- Danton!... Ależ to być nie może! --- Co, naprawdę?! --- Dantona... --- Danton --- areszto... --- Kiedy?! --- Też dziś w nocy? --- Sam Danton!... A cóż on zawinił?! Kto śmiał?! I To dzieło Komitetu Ocalenia! KRZYKI To wykluczone! --- Byłoby bezprawie! --- Nie, Komitet nigdy by... --- Gdzie jego paczka? --- Legendre! --- Le-gendre!! --- Delacroix --- Bourdon! --- Lacroix --- Nie ma! --- Wszystkich wzięli! --- Całą partię naraz!! 1 O, panowie! To dopiero początek! Komitet rośnie! SZMER OBURZENIA Niewinnych... --- Za naszymi plecami --- Komitet nie miał prawa! --- Tego doprawdy za wiele! Wpadają Legendre i Bourdon. OKRZYKI RADOŚCI O, to oni! --- Więc przecież przyszli! --- Bogu dzięki! --- Patrzcie tylko: są! --- Naturalnie, że to bujda! --- Zawracanie głowy! --- Słuchajcie! Czy to prawda?! --- że Danton... --- Ależ skąd! --- Czy Danton?... No a reszta gdzie?... Bourdon! Gdzie inni?... BOURDON oszalały Każdej chwili mogą mnie aresztować!... LEGENDRE Koledzy, jesteśmy straceni! A na stopniach trybuny Panowie! Nad rządem Francji zawieszono terror!! KRZYKI Złamanie prawa! --- Bezprawie! --- Komitet zagraża Konwencji! --- Terror!! --- Terror!!! 6 i VIII opozycja Brawo, Komitet! --- Niech żyje Komitet, precz ze zdrajcą Dantonem! okrzyki wzmagającej się pasji, wrzawa dokoła tych dwu PRZECIWNICY Niech żyje Danton! --- Człowiek Dziesiątego Sierpnia! --- Obrońca Wolności! I Koledzy! Trzeba się bronić. Chodzi o nasze życie i o honor rządu! 3 i 5 Kres posłuszeństwa! --- Precz z tyranią! I Słuchajcie!... Żądamy, żeby wysłuchano Dantona u poręczywysłuchanie u poręczy --- wysłuchanie deputowanego postawionego w stan oskarżenia odbywało się przy poręczy otaczającej stół Trybunału Rewolucyjnego.... 6 i VIII Co?!!! Tego nigdy... Jakim prawem?! POKLASK Doskonale! --- Tak, u poręczy! Dantona muszą... Muszą się zgodzić! podają sobie dalej Pamiętajcie: u poręczy! --- Muszą go wysłuchać! --- Żądamy wszyscy! --- Jednogłośnie!! I Danton, jak się odezwie --- to wygrał! II Cóż by mu mieli zarzucić?! I Wtedy Komitet musi odwołać to nikczemne nadużycie... ZACHWYT Dziś rano jeszcze! --- Od razu! --- Niech złoży władzę! --- Odebrać mu! KRZYKI FRENETYCZNE Komitet zdradza! --- To zdrajcy! --- Chcą nas wyrżnąć, by zagarnąć rząd! --- Tyrania! --- Precz z tajną dyktaturą! --- Precz z terrorem Komitetu! --- Precz z Komitetem zdrajców! --- Odebrać mu władzę!! A wskakuje o stopień wyżej niż Merlin A gdy odwoła, rozwiążemy go natychmiast! burza oklasków 6 i VIII Zdrajcy!! --- To zamach na rząd!! Burza się wzmaga. WRZASK Rozwiązać! --- Rozwią-za-ać!!! --- Precz z tyranami! --- Precz! Precz!! D Komitet stanie przed sądem!! POKLASK namiętny Brawo! --- Oskarżyć! --- Wszystkich dziewięciu! --- Komitet przed sąd --- przed --- sąd!! --- Na gilotynę!!! Wchodzą woźni. Stuk halabard. Deputowani spiesznie zajmują miejsca. D na górze po lewej Dziś się rozstrzygnie, bracia: Wolność --- albo grób! II Allons, enfants de la...Allons, enfants de la [patrie] (fr.) --- Naprzód, dzieci ojczyzny (początkowe słowa Marsylianki, pieśni rewolucyjnej, która z czasem stała się oficjalnym hymnem Francji). Większość zaczyna nucić. --- Z przodu po lewej: A Bourdon, musisz natychmiast wystąpić... SZMER Tak! --- Tak! --- Bourdon, na trybunę! --- Odwagi, Bourdon! --- My wszyscy z tobą! --- Dalej! --- Niech żyje Danton! BOURDON drży Panowie --- ja... ja --- nie mogę... nie potrafię... ja nie... SZYDERSTWO Tfu, tchórz! --- Trzęsie się cały! --- Patrzcie go, jaki zielony! II Legendre: więc ty. GŁOSY rozkazujące Legendre! --- Na trybunę! --- Musisz mówić! --- Dalej! Wchodzi prezydent --- dantonista TallienTallien, Jean-Lambert (1767--1820) --- polityk z okresu rewolucji francuskiej, jakobin, odegrał znaczącą rolę podczas Dziesiątego Sierpnia, następnie zasłynął z wprowadzania rządów terroru w regionie Bordeaux. Od 24 marca 1794 r. przewodniczący Konwentu Narodowego.. LEGENDRE Dobrze. Mówię w imieniu was wszystkich! udaje się do sekretarzy I, A i D Tak jest, wszystkich! --- Cały kraj za tobą! --- Cała Francja za nami! Po tym okrzyku śmiertelna, przyczajona cisza. Tallien zajmuje fotel, nie siadając od razu. Sekretarze rozmieszczają się u swego stołu; główny wpisuje Legendre'a. Za prezydentem jeszcze kilku deputowanych, między nimi Robespierre i Saint-Just, którzy siadają w głębi po prawej, najbliżej trybuny. TALLIEN uroczyście zdejmuje kapelusz i siada Przedstawiciele: posiedzenie otwarte. LEGENDRE zapisany; do prezydenta Proszę o głos. TALLIEN Mów. LEGENDRE zebrał siły Przedstawiciele narodu! --- Dowiaduję się właśnie --- ze zdziwieniem --- że dzisiejszej nocy aresztowano czterech członków Konwencji, obserwując się drapieżnie jeden drugiego, Robespierre, Merlin [I], Lecointre [II], Courtois [A] i Panis [1] wstają i podchodzą równocześnie do sekretarzy. Ubiegają się bez szmeru o pierwszeństwo; uzyskawszy następstwo głosu --- nie wiadomo jednak w jakiej kolei --- zbliżają się do trybuny, obierając strategiczne pozycje. Saint-Just czuwa Słyszałem, że jednym z tych czterech ma być Danton. Kim są pozostali --- nie wiem. A zresztą: cóż nas nazwiska obchodzą? --- Co do Dantona, koledzy --- gotów jestem ręczyć życiem za jego rzetelność... bardzo stłumiony szmer poklasku; szeptane okrzyki zachęty, błyski spojrzeń, tajne znaki i stawiam wniosek, abyśmy --- kimkolwiek są ci inni --- wysłuchali wszystkich u poręczy. Skoro się ich oskarża --- trzeba dać im się wytłumaczyć... wyraźniejszy, nerwowy szmer roznamiętnienia; cisza na znak mówcy. Ośmielony ...potem osądzicie, czy przypadkiem osobiste zatargi --- że nie powiem zawiść --- nie wpłynęły na rozporządzenie, które nas zdumiewa. Schodzi wśród, nietłumionych już, namiętnych oklasków. Pięciu kandydatów do głosu rzuca się ku schodkom; zręczność Robespierre'a zapewnia mu zwycięstwo. Reszta przytrzymuje go, lecz zastawił sobą wejście i nie daje się ściągnąć. Saint-Just stara się wcisnąć między niego a napastników. Robespierre przerywa salwę oklasków ostrym krzykiem; napięta, nienaturalna cisza powraca. ROBESPIERRE Proszę --- o --- głos! Mimo znaku zezwolenia ze strony prezydenta, tamci czterej nie myślą rezygnować. Panis stara się wdrapać z zewnątrz do trybuny. MERLIN, COURTOIS, LECOINTRE Ja pierwszy! nie twoja kolej! --- Naprzód my! --- Usuń się stąd! --- Nie masz głosu! TALLIEN dzwoni delikatnie Panowie!... ROBESPIERRE wykręca się wstecz Citoyencitoyen (fr.) --- tu: obywatelu. Legrand: czyja teraz kolej? SEKRETARZ Wasza, Robespierre. CZTEREJ DANTONIŚCI puszczają go i biegną sprawdzić Nieprawda! --- Oszustwo! --- To być nie może! Konwencja czeka bez tchu. Robespierre czeka również, aż się przekonają. Czterej pochylają się nad listą, mruczą, odchodzą, wzruszając ramionami, by zająć miejsca u stóp trybuny. Teraz dopiero Robespierre wbiega na górę, a Saint-Just odchodzi. ROBESPIERRE głosem pełnym, lecz pod tłumikiem ze względu na dziwną ciszę Obywatele... Huragan wybucha. CHÓR Naprzód Danton! --- Naprzód niech mówi Danton! --- Danton do poręczy! --- Nie! Na trybunę Danton! --- Danton ma głos! --- Danton!! --- Chcemy Dan-to-o-na!!! --- Nie twoja kolej! --- Nie będziesz mówił! --- Zejdź! --- Precz z trybuny! --- Precz! --- Precz z Komitetem --- Precz z tyranami! --- Precz z dyktaturą! COURTOIS wstał; obraca się; ramieniem i palcem wskazuje od dołu na Robespierre'a. Głosem jak bizon Precz --- z dyk-ta-to-o-rem!!! Tymczasem Tallien dzwoni pracowicie, nieco znużony, jak zblazowany ministrant. Lecz okrzyk Courtois przestraszył Konwencję. Nastaje zdziwiona pauza, a ponieważ Robespierre czeka cierpliwie i widać, że gotów czekać dłużej, aż się pomęczą --- więc po przerwie wznosi się już tylko pomruk pełen ressentimentressentiment (fr.) --- gniew, niechęć, pretensja., który wnet ustaje. Następująca po nim cisza ma nieco osowiały charakter. ROBESPIERRE westchnął Dawno już, panowie, nie zaczęliśmy posiedzenia od takich wybuchów temperamentu. Niezwykłe nawet tutaj wzburzenie zebranych dowodzi, że ma się rozstrzygnąć rzecz ważna. Dziś się okaże, co cenimy wyżej: Republikę --- czy kilka jednostek. Dziś się okaże, panowie --- czyśmy godni rządzić. FRÉRON Dziś się okaże, czego wy jesteście godni, tyrani! ROBESPIERRE ogniskuje mu na czole promienie swego wzroku Poruszę i ten punkt... za chwilę. Legendre żąda, aby Konwencja wysłuchała aresztowanych u poręczy. OKRZYKI Żądamy tego wszyscy! --- Wszyscy!! --- Cały kraj!!! ROBESPIERRE poczekał, aż wróciła zupełna cisza Lecz gdy aresztowano przedstawicieli Chabota, Basire'a, Delaunaya, Fabre'a, Klotza, Heraulta --- nikomu na myśl nie przyszło żądać dla nich podobnych względów. Więc chcielibyście nagle przyznać tym czterem, czegoście odmówili tylu innym? --- Na jakiej podstawie? opozycja, przyparta do ściany, reaguje bezradnym szmerem Legendre twierdzi, że posłyszał nazwisko samego tylko Dantona. Cała Konwencja zna pozostałe trzy. Czemuż się Legendre tej wiedzy wypiera? --- Bo wie, że wśród tych trzech jest taki Delacroix na przykład; i że, chcąc bronić Delacroix --- trzeba być bezwstydnym. znów bezradny, silniej zirytowany szmer Za to --- wymienił Dantona. Bo Legendre sądzi, że to nazwisko uprzywilejowanej osobistości. Tak sądzi wielu. --- Wyprowadźmy ich z omyłki, panowie: przywilejów nie przyznajemy nikomu. 6 i VIII porwani radością Brawo! --- Właśnie! zajadły syk opozycji FRÉRON Człowiek Dziesiątego Sierpnia zasłużył chyba na pewne względy! głośny szmer namiętnej aprobacji ROBESPIERRE głośniej Otóż to --- Dziesiątego Sierpnia. Panowie: przede wszystkim dziesiątego sierpnia, olbrzymi przewrót z jednego ustroju w przeciwny --- to dzieło dwudziestu pięciu milionów ludzi w maksymalnym wytężeniu sił; dzieło zjednoczonej woli całego narodu, dokonane nakładem geniuszu, wysiłków i ofiar, których myślą objąć niepodobna. tym razem już pięć --- sześć par rąk wyraża uznanie. Opozycja milczy oczywiście Któż by śmiał przyjąć, sam jeden, tytuł Człowieka Dziesiątego Sierpnia? --- Któż by się odważył skupić na swą jedną lichą osobę --- chwałę za milion ofiar, milion czynów, milion twórczych myśli?! Ponadto: udział Dantona w procesie przewrotu nie był nawet szczególnie wybitny. OKRZYKI przestrachu, zgorszenia, oburzenia Co?! --- Udział Dantona... nie był wybit... dziesiątego sierpnia! --- Co on jeszcze powie?! --- Co za oszczerstwo! --- Jak śmiesz! --- Podła zawiść! ROBESPIERRE nie czeka. Wytęża głos Za to, po zwycięstwie, on jeden zbierał laury za wszystkich. --- Tak powstają legendy dokoła niegodnych. --- Przyznaję chętnie, że Danton nie jest bez zasług --- ale cóż stąd? Koledzy: każdy z was dokonał rzeczy wybitnych. Ale każdy z was wie, że najświetniejsza ,,zasługa" jest tylko punktem zadania, dla którego żyjemy i giniemy: więc prostym obowiązkiem. Spełnienie obowiązku, panowie, rozumie się samo przez się, nie stanowi tytułu ani do wdzięczności, ani do wyróżnienia, cóż dopiero do jakiejś nagrody! --- Wiemy wszyscy, że nikt z nas, i za nic, przywileju pozyskać nie może. Żądanie przywileju dla Dantona byłoby ostatecznie tylko... naiwnością, gdyby ten człowiek był bohaterem bez skazy. A ponieważ wiemy wszyscy --- z wyjątkiem kilku zwiedzionych --- że kariera Dantona jest łańcuchem przestępstw społecznych... SZMER grozy Aaach!... Dantona... --- Danton!... --- Jak to?! --- Przestępstw!... Łańcuchem prze... --- co to znaczy?!... ROBESPIERRE w pełni natężenia ...więc żądanie to staje się również --- dowodem bezwstydu. martwa cisza To wylakierowane bożyszcze, błyszczące z zewnątrz, a zgniłe od dawna, wprowadza społeczeństwo w błąd; szerzy moralną zarazę. Zobaczymy, czy Konwencji starczy sił, by je strącić, a bałwochwalców ocucić z transu adoracji --- czy też dopuści, że ją ten kolos z gliny ze sobą pociągnie --- i padając, pozbawi Francję rządu. --- Zobaczymy. POKLASK znacznie liczniejszy Dobrze mówi! --- Precz z bałwanem! --- Strącimy go! --- Starczy nam sił, Robespierre! OPOZYCJA przebudzona i powołana do akcji Nie dajcie się zwieść! --- To kłamstwo! --- To bezecna potwarz! --- Danton to nasz wódz! LECOINTRE Robespierre! Wysłuchać oskarżonego u poręczy to nie przywilej, to prosta sprawiedliwość! Poklask gwałtowny, ale liczbowo topnieje. ROBESPIERRE rzuca się w tę stronę Co?! Sprawiedliwość?! Więc odmawiacie zaufania Trybunałowi Rewolucyjnemu? cisza jak po gromie PROTEST onieśmielony Nie... nie... tego nigdy... tego nikt nie... Trybunał jest nienaganny --- sąd ma nasze pełne zaufanie... ROBESPIERRE Więc nie wkraczajcie w obręb jego funkcji, bo to obelga! POKLASK namiętny Doskonale! A to im dociął! Brawo, Maxime! --- Mów, mów, Robespierre! Otwórz im oczy nareszcie! OPOZYCJA już bliska spazmów Sofistyka! --- Frazesami chce nas odurzyć! Nie dajcie sobie głowy zawrócić! --- My jesteśmy rządem! MERLIN przeraźliwie Brońmy się, do stu diabłów!! zwykły dzwonek prezydenta ROBESPIERRE odetchnął tymczasem Ale to nie wszystko. --- Widzę, że niektórzy wśród panów kwestionują nawet rozporządzenie aresztowania. Jeśli tak... Cała Konwencja się zrywa. POKLASK choć znacznie przeważa, tonie wśród wrzasków protestu Nie! --- Nigdy! --- Dobrzeście zrobili! --- Zatwierdzamy! --- Brawooo!!! OPOZYCJA w paroksyzmie Tak jest! --- Nie pozwalamy! --- Cała Francja podnosi protest! śmiech i świst stronników mówcy. Groźby To cynizm przemocy! --- Nadużycie władzy! --- Tyrania! --- Bezwstyd! --- Pójdziecie pod sąd!! Coraz dzikszy świst i tupanie. Już ktoś dostał w głowę notesem, ktoś inny kulą papierową --- za co, przeskakując rząd, idzie się mścić. Zamieniono już kilka ciosów pięścią. Woźni rozdzielają walczących. Prezydent wstaje i wkłada kapelusz; wobec tego wrzawa ustaje, lecz stopniowo. ROBESPIERRE odczekał ...jeśli tak --- jeśli uważacie, że Dantona trzeba sądzić według innego kodeksu niż nieznanego Basire'a --- to rzućcie na Komitet votum nieufności, rozwiążcie go, a nas, członków, stawcie pod sąd. szmer oburzenia u stronników; opozycja mruczy ponuro, bezradna wobec tego posunięcia Inna rzecz, jak to później uzasadnicie wobec opinii narodu, którego wola jest wam prawem. milczenie --- znużone i nieco sheepishsheepish (fr.) --- nieśmiałe, pełne zakłopotania. GŁOSY POWAŻNE Nie mamy Komitetom nic do zarzucenia. --- Wyrażamy wam bezwzględne zaufanie. rozgrzewają się Górą Komitety! --- Niech żyją Komitety! --- Brawo! --- Bra-wooo!? posępny pomruk rezygnacji ROBESPIERRE A zatem, koledzy: przekonaliście się, że dekret w myśl wniosku Legendre'a przyniósłby wam ujmę: byłby dowodem tchórzostwa. Rząd społeczeństwa tak zagrożonego jak nasze --- nie może narażać swej powagi. Co czeka Francję, gdy straci do nas zaufanie? POKLASK Słusznie! --- Dobrze mówisz! --- Nie poniżać Konwencji! --- Dbajmy o honor rządu! --- Zatwierdzamy! liczne glosy naraz Zatwierdza-my! Wniosek Legendre'a padł! --- Odrzucony! oklaski COURTOIS Czyście oszaleli?! Jak Danton padnie, to po nas!! syk, świst, krzyki MERLIN w rozpaczy Durnie, wydajecie się sami na rzeź!!! hałas milknie, ucięty przestrachem wobec tak silnego wyrażenia ROBESPIERRE wśród tej ciszy Ci dwaj panowie złożyli wyznanie współwiny. MERLIN zrywa się Coś ty powiedział?... ROBESPIERRE Zgromadzenie przyznało Komitetom i Trybunałowi pełne zaufanie. okrzyki aprobacji A przed ochroną społeczną drżą tylko przestępcy. Silny poklask. Courtois i Merlin wstają uroczyście, przechodzą halę. COURTOIS od drzwi po przeciwnej stronie Dokonasz dzieła zawiści, Robespierre. --- Ale biada ci, gdy Danton padnie! Ciężar tej zbrodni zmiażdży cię na proch! Wychodzą. ROBESPIERRE Oto najpowszedniejszy argument. No dobrze; a gdyby nawet, na mocy mistycznego prawa, zniszczenie przestępcy miało się stać moją zgubą --- czyżby to było klęską społeczną? --- Co kogo z nas obchodzi niebezpieczeństwo prywatne? Jest wśród was wielu ludzi o wysokim poziomie moralnym --- świadczą o tym dzieła i czyny Konwencji. --- Jestem pewien, że ci ludzie przyznają mi słuszność. GŁOSY żarliwe Wszyscy! --- Wszyscy, Robespierre! --- Cały kraj! gwałtowny wybuch śmiechu, szybko stłumiony ROBESPIERRE Stawiam wniosek, aby zatwierdzono nasze rozporządzenie pierwsze oklaski. Podnosi rękę i aby odrzucono wniosek Legendre'a. Burza oklasków. Robespierre schodzi. LECOINTRE i FRÉRON wśród oklasków Nigdy! --- Lepiej zginąć! TALLIEN znużony Panowie, kto głosuje za wnioskami mówcy? wstają prawie wszyscy Kto przeciw? Lecointre i Fréron Oba wnioski zadekretowane większością głosów. Saint-Just załatwia formalności dostępu. LEGENDRE wstaje wybladły Robespierre! Nie zamierzałem stawiać Dantona ponad dobro powszechne! ROBESPIERRE siada zmęczony Wcale pana o to nie posądzam. SAINT-JUST wśród uroczystej ciszy Przychodzę oskarżyć ostatnich partyzantów monarchii. --- Przed złożeniem ścisłego raportu streszczę wam sprawę w kilku słowach. Rewolucja --- to niesłychany czyn narodu, który dowiódł, że duch ludzki zdoła przełamać wszechmoc natury --- na mocy wyższego prawa. Znacie historię rewolucji. --- Istnieje wszakże inna, która nie jest dziełem całego narodu. Ta druga przedstawia się jako długi splot zdrad, szachrajstw, płatnych intryg, spisków o brudnych podstawach i prowokatorskich zamachów. Komitety zarządziły aresztowanie głównego bohatera tej drugiej epopei. Celem Dantona nie była nawet władza: tej pokusie ulegają czystsze natury. Jego --- pociąga pieniądz. Danton trzymał się konsekwentnie królów i magnatów, bo to najobfitsze źródła złota. Za pośrednictwem swego szefa, Mirabeau, służył dworowi jako prowokator... okrzyki zaskoczenia Czyście zapomnieli rzeź na Polu Marsowym? Danton sprowokował petycję dwudziestu tysięcy, bo dwór szukał sposobności do represalii! --- Pamiętacie, jak Robespierre ostrzegał klub? szmer potwierdzający Dwór się chwiał, więc Danton służył równocześnie domowi d'Orléans, zaciekłemu wrogowi króla. Danton narzucił nam Filipa ÉgalitéFilip Égalité --- Ludwik Filip II Orleański, książę Orleanu, polityk z czasów rewolucji francuskiej, ojciec przyszłego króla Ludwika Filipa. Wspierał idee rewolucji, po obaleniu monarchii zrezygnował z arystokratycznego tytułu i przyjął nazwisko Égalité, czyli Równość. i jego syna: usłał tym członkom najwyższej arystokracji bezpieczne gniazdko w samym centrum rewolucji! Od dziesiątego sierpnia Danton dąży do zagarnięcia władzy nad państwem --- by ją sprzedać temu wśród wrogów, kto ofiaruje najwięcej. Od księcia von Braunschweig do księcia York, reflektantów nigdy nie brakło! --- A dążył do tego celu wszelkimi środkami. --- Istnieją takie środki, panowie, jak na przykład sztucznie wywołany głód. Tak hebertyści przygotowywali swój pucz. --- A gdy się zważy, że ich Wielkim Sędzią miał być --- Danton!... silne, choć ciche, wzburzenie Wreszcie coś, co by się wolało przemilczeć z prymitywnego wstydu: Danton, on, Człowiek Dziesiątego Sierpnia --- był tym, kto wprawił w ruch szantaż Kompanii Indyjskiej. W wynikłym stąd fałszerstwie dekretu nawet brał pośrednio udział. zdumienie przechodzi w gniew Każde z tych oskarżeń jest poparte dowodami. Wysłuchajcie raportu; potem osądzicie. Wzbierający dotąd szmer wybucha w krzykach. OKRZYKI Nie potrzeba! --- Górą Komitety! szalony poklask Teraz znamy Dantona! --- Precz ze zdrajcą! --- Spiskowiec! --- Szantażysta! --- Prowokator! --- Wystawić dekret! ogólnie: Dekret oskarżenia!! BOURDON troszkę nieswój wchodzi na estradę i podnosi rękę Panowie! Sam byłem przez czas dłuższy ofiarą przewrotności Dantona. Zrozumiałem swą fatalną pomyłkę. --- Sądzę, koledzy, że powinniśmy dać Komitetom nieodparty dowód zaufania; w tym celu proponuję wydanie dekretu oskarżenia zaczyna się poklask przeciw tym czterem łotrom --- nie czekając na raport Saint-Justa. powszechny poklask. Znów wybuch śmiechu, tym razem nieukojonego TALLIEN groźny szmer wśród oklasków Z czego się pan śmieje? PANIS wstaje czerwony; oczy mu tańczą Przepraszam Zgromadzenie... to u mnie objaw nerwowy... gryzie wargi W szcze-gólnie... dławi się ur-uro-czystych... chwi-iii-lach... Chustką knebluje nowe parsknięcie i chowa się wśród nieżyczliwego mruczenia. TALLIEN przygnębiony Kto głosuje przeciw wnioskowi Bourdona? nikt się nie rusza. Ponurym głosem Dekret oskarżenia uchwalony przez aklamację. Z przyjacielem, który pozostaje na trybunie, by rozpocząć raport, Robespierre zamienia przelotne spojrzenie, pozbawione widzialnego wyrazu. AKT IV ODSŁONA 1 Luxembourg. Pokój pałacowy przerobiony na celę więzienną --- bez rezultatów tendencji maksymalnego dokuczenia i poniżenia, cechujących więzienia nowoczesne. Krata u wielkiego okna nie przeszkadza go otworzyć. Na prawo, przy stole Philippeaux czyta, lecz odrywa czasem oczy, by spojrzeć na dwór; na lewo Camille, stoi przy oknie i płacze. PHILIPPEAUX zniecierpliwiony Desmoulins, uspokój się pan z łaski swojej. Nie wstyd panu rozmazywać się wobec obcych? CAMILLE Czy pan wie, że dziś jedenastego germinalakalendarz republikański --- kalendarz stworzony i wprowadzony w życie podczas rewolucji francuskiej, używany przez okres 12 lat od końca 1793 do 1805 roku i przez 18 dni przez Komunę Paryską w 1871 roku. Nazwy miesięcy zostały zmienione tak, by usunąć odniesienia religijne czy imperialne --- w nowej wersji odnosiły się do cyklu wegetacyjnego i kalendarza rolniczego, np. zaczynający się 20 lub 21 marca Germinal wywodzi się od fr. germination, czyli kiełkowanie a rozpoczynający się 20 lub 21 maja Prairial od fr. prairie, czyli łąka. Natomiast podział miesięcy na trzy dekady (tj. trzy części dziesięciodniowe) był częścią szerszego planu mającego na celu konsekwentne wprowadzenie w republice systemu dziesiętnego. Dzień w kalendarzu republikańskim został podzielony na dziesięć godzin, każda godzina na 100 minut, a każda minuta na 100 sekund.?! --- Czy pan wie, jak to jest, gdy się na taki dzień... patrzy przez kratę?! PHILIPPEAUX Wiem, bo sam patrzę co chwila. --- Jeśli się taka scena powtórzy, to zażądam osobnej celi. CAMILLE oszalały Nie!!... Błagam was, Philippeaux... nie opuszczajcie mnie! Ja bym chyba oszalał w samotności... nie odwracajcie się ode mnie... przynajmniej wy jeden! nowy wybuch płaczu Odepchnął mnie... i przeszedł. Skreślił mnie. --- I nie dowie się nawet, że we mnie każdy nerw ku niemu woła! Jezu!! Philippeaux wyciąga rękę po dzwonek. Camille chwyta za nią O niech mi pan daruje... nie wiem już, co się ze mną dzieje... dławi się Straciłem go... teraz już --- na wieki. --- Zlituj się pan... i pomóż mi, bo zginę!!! rzuca się na łóżko PHILIPPEAUX Umrze pan za pięć dni, Desmoulins. Camille drętwieje. Płacz ustaje jak wyłączone radio Radzę panu wiedzieć o tym i nie dawać nadziei dostępu. Gdy śmierć jest rzeczą absolutnie pewną --- wtedy przestaje się cierpieć. CAMILLE zrywa się Kłamstwo! Możemy wygrać proces! PHILIPPEAUX Fatalne złudzenie. To proces polityczny, a polityką kierują nienaruszalne prawa mechaniki, nie pańskie sentymenty etyczne. Zderzyliśmy się z Komitetem. Komitet silniejszy, więc my zginiemy. CAMILLE refleks instynktu, by zagłuszyć myśl Ale ja nie chcę ginąć! Mam prawo żyć, do stu diabłów!... PHILIPPEAUX Istota żywa póty ma prawa, póki ich ustrzec potrafi. A zresztą --- czyżby pan doprawdy wolał żyć i patrzyć, jak się dokonuje dzieło wyzwolenia ludzkości --- w rękach wariatów i złodziei?... Wchodzą: Hérault, Chaumette, Mercier, żyrondyn I i II, Riouffe, dwaj regaliści. HÉRAULT Witamy was, bracia bankruci... MERCIER W imię wspólnej wszystkim św. WdowyŚwięta Wdowa, Wielka Wdowa --- tak w okresie rewolucji nazywano gilotynę, a wcześniej szubienicę.! śmiech, nerwowe podniecenie HÉRAULT O, Camille! Chłopcze drogi, jak się masz! PHILIPPEAUX wysuwa się naprzód Panowie, to pomyłka: jesteśmy uwięzieni w odosobnieniu. sensacja. Szalony śmiech GŁOSY Ten ci niezły! --- Co to za dziwak? --- Kto to taki? --- Pss, to Philippeaux! --- Który?... Ach, to ten?... CHAUMETTE Oto cały Philippeaux: sam pilnuje, aby przypadkiem nie przekroczono rozporządzeń przeciwko niemu wydanych. Witają się. RIOUFFE porozumiał się z grupą regalistów i żyrondynów Słuchajcie... oni powinni wiedzieć!... okrzyki. Powszechne napięcie HÉRAULT wśród podnieconego szmeru Bo u nas krąży uporczywa pogłoska, że podobno... aresztowano Dantona. potwierdzenie, wyczekiwanie PHILIPPEAUX Chyba dziś w nocy; zresztą --- nie wiem o niczym. CAMILLE przerażony Co, jego też?! Ależ to niemożliwe! MERCIER Wiedziałem z góry, że to bajka. potwierdzenie RIOUFFE zbliża się z swą grupą żyrondynów do Camille'a, którego otaczają w trzech Za to mamy zaszczyt gościć samego Prokuratora LatarniProkurator Latarni --- Camille Desmoulins; aluzja do tytułu jednego z jego pamfletów.. ŻYRONDYN I W tym pokoju siedział Brissot! ŻYRONDYN II Ale on nie płakał --- nawet nad twoim bezecnym pamfletem! RIOUFFE Dwadzieścia dwa trupy... to nie lada ciężar --- na takie ramiona! REGALISTA I zbliżają się obaj Dajcież mu spokój! ,,Vieux Cordelier'' sowicie okupił błędy Prokuratora! Ściska go. REGALISTA II wyciąga rękę Camille, bez ironii: dziękujemy ci w imieniu Francji. Camille, pocieszony, oddaje uścisk i uśmiecha się. PHILIPPEAUX Camille --- to hrabia i vicomte d'Estaing. Camille cofa się jak oparzony. CAMILLE szybko odzyskuje równowagę Ale przede wszystkim --- towarzysze niedoli. --- Bracia: dziękuję wam za słowa pociechy. uścisk dłoni Wchodzą: Danton, Delacroix, Westermann, Fabre d'Eglantine (ciężko chory), Chabot, Dillon, Laflotte. Wszyscy się zrywają. Wstrząs zdumienia. ŻYRONDYN Co... faktycznie Danton!... MERCIER Więc to jednak prawda! CHAUMETTE Jakże się to stać mogło?! Rzucają się ku niemu z wyjątkiem regalistów; równocześnie: HÉRAULT Nigdy bym nie był uwierzył, Georges... ściska mu ręce Nie powinienem się cieszyć, że cię tu spotykam... RIOUFFE Jeśli im się uda was zamordować --- to Republika zginie wraz z wami. FABRE Jeśli można było Dantona uwięzić --- to znaczy, że już zginęła. DILLON Dzieło dziesiątego sierpnia --- zabawką w łapach dziewięciu chciwych prostaków! CAMILLE ignoruje Dantona O, Dillon! --- Witajże, kochany! Ściskają się. REGALISTA I Słuchaj, bądźmy uprzejmi... bądź co bądź robił, co mógł... REGALISTA II Dla siebie... a kto wie, czy nie dla buntowników. --- Zresztą: czy podajesz rękę swoim najemnikom? DANTON uwalnia się i zbliża się do czytającego Philippeaux, przed którym składa ukłon Czy nie przeszkadzamy przypadkiem szanownemu panu? PHILIPPEAUX podnosi oczy Ani trochę. Pan i pańska banda nie istnieją dla mnie. RIOUFFE Śledziliśmy wasze boje, panowie --- lecz na wielki krach nie liczyliśmy przed końcem maja. WESTERMANN Koniec... maja? --- Kiedyż to jest? FABRE Prawda! Wyście z jednej epoki geologicznej... CHABOT No a ty? FABRE Ja --- siedzę już od trzynastego stycznia. Od czasów prehistorycznych, gdy liczono jeszcze na stycznie i maje... REGALISTA II do podłogi Gdy afera Kompanii Indyjskiej była najświeższą sensacją... CHAUMETTE obliczył tymczasem Koniec maja, Westermann, to początek prairialakalendarz republikański --- kalendarz stworzony i wprowadzony w życie podczas rewolucji francuskiej, używany przez okres 12 lat od końca 1793 do 1805 roku i przez 18 dni przez Komunę Paryską w 1871 roku. Nazwy miesięcy zostały zmienione tak, by usunąć odniesienia religijne czy imperialne --- w nowej wersji odnosiły się do cyklu wegetacyjnego i kalendarza rolniczego, np. zaczynający się 20 lub 21 marca Germinal wywodzi się od fr. germination, czyli kiełkowanie a rozpoczynający się 20 lub 21 maja Prairial od fr. prairie, czyli łąka. Natomiast podział miesięcy na trzy dekady (tj. trzy części dziesięciodniowe) był częścią szerszego planu mającego na celu konsekwentne wprowadzenie w republice systemu dziesiętnego. Dzień w kalendarzu republikańskim został podzielony na dziesięć godzin, każda godzina na 100 minut, a każda minuta na 100 sekund.. DELACROIX podpiera drzwi --- wybucha śmiechem Ho, ho --- ho! O tym czasie wapno strawi już i nasze szkielety! nagła, zażenowana cisza --- jak po nietakcie FABRE wzdycha Może kto ma kawałek krzesła, panowie ---? równocześnie: CAMILLE zrywa się Fabre!... A chodźże tu do nas, siądź na łóżku... Umieszcza go po prawej, po lewej ma Dillona. Stygnie w połowie serdecznego powitania. FABRE O, dziękuję ci... zdziwiony Cóż... czy aż tak się zmieniłem?... CAMILLE Nie... to ja się zmieniłem. Otworzono mi oczy... przemocą. Odtąd chłód wzajemny, który daremnie starają się rozgrzać z powrotem. DANTON rozgościł się z Héraultem na łóżku Philippeaux. Hej! Postarajcie no się o parę krzeseł! DELACROIX Do usług wielmożnego pana. Kto mi pomoże? Wychodzi z Chaumettem i Dillonem. WESTERMANN Danton jest niezrównany. Już go cały personel więzienny słucha. FABRE Mieliście przecie być izolowani. Ale on rozmówił się z nadzorcą, i... wskazuje pokój oto wasza izolacja. DANTON znacząco Tak, przyjaciele: ja umiem trafić do duszy ludu. HÉRAULT O, gdybyś ty wiedział, co się tu działo dziś rano! Skąd wieść przyszła --- nie wiadomo, lecz nagle cały pałac zaczął dudnieć. Nikt nie chciał wierzyć; nikt nie mógł dowieść; niektórzy znowu myślą za każdym hałasem, że to sygnał na nową rzeź --- słowem wrzask, tłok i popłoch --- wyglądaliśmy prawie jak Konwencja. Trzej wysłańcy przynoszą krzesła. Wszyscy siadają półkolem dokoła Dantona. DANTON A teraz, panowie --- pomówmy poważnie. protest DELACROIX Hola! Wszystko w swoją porę, Danton. --- Teraz możemy już dać sobie spokój. WESTERMANN Trzeba się było potrudzić dwa tygodnie temu! HÉRAULT Ech, śmierć przecie pewna... po co się tu głowić? DANTON Powoli, panowie. --- Komitety --- to też tylko ludzie. FABRE Ale oni mają władzę, nie my! DELACROIX Za późnoś to odkrył! MERCIER Nonsens. Opowiedz lepiej parę świeżych plotek... REGALISTA II widzi, że Philippeaux otwiera okno Przejdźmy na salę. Dusimy się tu. FABRE Na sali roi się od barankówbaranki --- fr. słowo le mouton oznacza barana i (w języku potocznym) szpiega, prowokatora.. DANTON To jedyna obszerna cela. Musimy tu zostać. DILLON No, może przystąpimy nareszcie do rzeczy? znów protest zniechęcony DANTON tłumi go Otóż, moi drodzy, dostałem właśnie bilecik od Merlina. natychmiast napięcie Czy uwierzycie, że Robespierre i Saint-Just już o ósmej rano wymusili dekret oskarżenia przeciwko nam... przez aklamację?! oburzenie i tłumiony przestrach WESTERMANN Ja bym tę Konwencję! Banda śmierdzących tchórzów! FABRE To już nie tchórzostwo: to jawna mania samobójcza. DANTON Czyli że nas jutro przewiozą do ConciergerieConciergerie --- średniowieczna część paryskiego Pałacu Sprawiedliwości, w której mieściło się więzienie polityczne.... nagła, straszna cisza CAMILLE krzyk w próżni Chryste... DANTON ...bo za jakie trzy dni rozpoczną nasz proces. zawieszenie bez tchu. Nagle eksploduje Bracia, obudźcie się! Cóż stąd, że ręce związane? Macie jeszcze zęby i głos do obrony! Nasze życie nie łachman, za darmo go nie damy! --- Jeśli mamy zginąć --- to zostawmy przynajmniej swym mordercom pamiątkę, której nie strawią! WESTERMANN i DILLON poruszeni O, toś dobrze powiedział! --- Ale jakże to zrobić, Danton?!... DANTON Po drugie: to nieprawda, że musimy zginąć! Kimże jest ten rząd, ci sędziowie? --- Szumowiny wczorajsze, dziś przybrane w togi! Zebrani zaczynają się ożywiać i dzielić na sceptyków i stronników. DELACROIX Tylko bez blag, Danton! Dali ci bądź co bądź radę! ŻYRONDYN I Choć swoją drogą... teraz, gdy mamy Dantona?... DILLON O, Danton to nie lada wróg dla Komitetów! DANTON Otrząśnijcie się tylko z apatii --- a wszyscy wyjdziemy cało! CAMILLE podniecony Łotr z ciebie, Georges... ale masz rozmach! PHILIPPEAUX poza półkolem --- spokojnie, znad książki Desmoulins, nie daj się pan zwieść! My nie mamy ani jednej szansy! oburzenie powszechne GŁOSY A to co za kruk?! --- Prorok nieszczęścia! --- Znamy takich wiecznych krakaczy! --- Ostrożnie... może to baran! od szeptu do krzyku: Wyrzućcie go! --- Wynoś się pan! --- Precz stąd! --- Precz! CAMILLE słabo Ależ nie... LAFLOTTE podchodzi Nie potrzeba nam szpiclów. Precz stąd! Philippeaux zamyka książkę na palcu, wstaje i odchodzi. Od drzwi: PHILIPPEAUX Nie mogę iść na salę, to by was zdradziło --- czy cele obok wolne? GŁOSY Idź pan do diabła! --- Patrzcie go, jaki troskliwy! --- Prędzej, wynosić się! Philippeaux wychodzi spokojnie. REGALISTA wskazuje nieznacznie na Laflotte'a, cicho Tak... ale kto to jest? GŁOSY stłumione Czy go kto zna?... --- Nie znam go... --- Kto wie, co to za jeden? --- Baranów tyle... lepiej wyrzucić? --- To pójdzie donosić... DILLON wstaje i kładzie mu rękę na ramię Nie obrażajcie mego towarzysza. Ręczę za niego. LAFLOTTE kłania się Laflotte, były przedstawiciel rządu w WenecjiLaflotte, były przedstawiciel rządu w Wenecji --- w rzeczywistości Laflotte pełnił tę funkcję we Florencji.. CAMILLE Przestańcież nareszcie przeszkadzać! FABRE Twoja pewność siebie, Danton, nasuwa mi pytanie, jak też mogą nas zestawić. --- Że Delaunaya, jego (Chabota) i mnie do was przyłączą, to w każdym razie rzecz pewna... szmer zażenowania, kpin, zdziwienia; ,,hm" od Delacroix CAMILLE Jak to? Dlaczego? Regaliści pochrząkują i zamieniają uśmiech. HÉRAULT No a mnie? Albo Westermanna? CHAUMETTE Jakim cudem? Przecie wy dwaj jesteście pokłosiem hebertystów... DELACROIX demonicznie Właś-nie!... Znów prąd porozumienia. Danton życzy mu nagłej a niespodziewanej śmierci. DANTON Tak, moi drodzy: to nawet bardzo możliwe. Radzę wam: gotujcie się wszyscy! szmer niedowierzania i protestu Och, przyjaciele, dyplomaci poczciwego starego reżimu! Czym jest prawdziwa perfidia --- pokaże wam dopiero Komitet Robespierre'a! --- Zwali na mnie wszystkie zbrodnie świata. --- Lecz ja mam mocne bary. FABRE Tak... ale pozwól. Co innego zbrodnie ideowe, a co innego... hm... polityczno-finansowe. Jeśli się dacie wplątać w aferę... dekretu likwidacyjnego --- to was opinia bardzo chłodno przyjmie... CAMILLE Na taką potwarz nie możesz zezwolić, Danton! Uśmiechy, delikatne potrącenia. Chabot kraśnieje stopniowo i zaciska pięści. DANTON zamyślony Tak jest. widzi uśmiech Fabre'a Ty, Fabre, należysz oczywiście do nas --- wiadomo przecie, że nie otarłeś się nawet o to fał... tę sprawę. --- Za to zwraca się do Chabota bardzo mi przykro, ale pan, ci dwaj Żydzi etc. jesteście nam przecież najzupełniej obcy... napięcie CHABOT podnosi się z wolna, trzęsąc się z pasji Ob-cy!!! A kto nas do Batza sprowadził? --- Kto pomyślał pierwszy o szantażu?! --- Kto nas namówił do udziału w fałszerstwie?!! Kto?!! --- A teraz chcą się nas wyprzeć jeden z drugim!!! Towarzystwo śledzi uważnie przebieg starcia. Intensywna uciecha. DANTON wyniośle Pan chyba zmysły postradał? Chabot bliski apopleksji GŁOSY zniecierpliwione Tylko bez kłótni! --- Mniejsza o to! --- Do rzeczy! DANTON Ja jeden --- słyszy pan? --- Ja jeden mogę wszystkich ocalić. Więc nie przeszkadzajcie mi lepiej, bo utoniecie ze mną! zmienia ton Przyjaciele, proces polityczny to nie proces, lecz pojedynek. I tak trzeba sprawę od razu postawić. Rząd nas oskarża? Dobrze; więc my jego też. Jedna tylko potęga ma prawo sądzić obie strony: tą jest lud. Wobec tego będziemy parować każde oskarżenie --- kontroskarżeniem w formie aluzji. --- Ale tymi półrewelacjami musimy sterroryzować Komitet do tego stopnia, by był zmuszony przerwać proces za wszelką cenę... DELACROIX ...wykluczyć nas od rozpraw i stracić bez sądu. Bajeczny plan! FABRE wzburzenie powszechne Istotnie, Danton. To najkrótsza droga pod topór. CHAUMETTE Wykluczyć?! Niemożliwe. Za coś podobnego zlinczowano by Trybunał i Komitety. DILLON Właśnie! Zapominacie, jak głos Dantona działa na masy! DANTON Tak jest. Mój głos, to nasz niezawodny talizman. On w mgnieniu oka zelektryzuje posp... publiczność na galerii, a wtedy rząd nie będzie już mógł zaryzykować bezprawia. HÉRAULT Danton miewa gigantyczne pomysły. --- Ale to dziś właściwa miara. DELACROIX Ależ moi mili, deklamować nie wystarczy. Zhisteryzujesz od razu część galerii swoim rykiem, Danton --- lecz nie całą! --- A od czasu do czasu jednak trzeba będzie odpowiedzieć na zarzut... uzasadniony?... WESTERMANN To trzeba odmówić odpowiedzi!! śmiech FABRE Dajcie spokój --- to nawet niezły pomysł. Czy wiecie jak? Odpowiadacie tylko w obecności oskarżycieli, czyli Komitetów. To sposób pewny; bo gdy Danton nastroi masę odpowiednio --- to Komitety nie pójdą zmierzyć się z nim publicznie, zapewniam was. szmer zajęcia MERCIER Tak --- ale to ryzykowne. Masa jest tak nieobliczalna... DANTON Już wiem. Dla pewności dodamy drugi warunek: muszą nam naprzód sprowadzić świadków dla obrony. aprobacja Wybierzemy ich wśród deputowanych: Courtois, Legendre, obu Merlinów i tak dalej. --- I tego trzeba się będzie trzymać pazurami, bo: albo Konwencja nie zechce ich stawić, a wtedy zwalnia nas od odpowiedzi --- albo ich stawi, i da nam w ten sposób straszną broń przeciwko sobie. Ponadto ustępstwo tak znaczne równa się kapitulacji; a pierwszy symptom przewagi wywiera na tłum wpływ cudotwórczy. poklask RIOUFFE Tak... to wam się rzeczywiście może udać. CAMILLE Musi się udać! FABRE No, no, moi drodzy --- jesteśmy bądź co bądź w fatalnych opałach!... DANTON W każdym razie --- albo zginę, albo uwolnię was wszystkich! podniecenie wzrasta REGALISTA I Danton! Czy wiesz, żeś nawet w nas wskrzesił nadzieję... po dwu latach zupełnej rozpaczy? Podniecenie przechodzi we wzburzenie. MERCIER Twój proces, Danton --- to wybuch świętej wojny z tyranami! accelerandoaccelerando (wł.) --- termin muzyczny, oznaczający ,,przyspieszając". CHAUMETTE zrywa się W której wszyscy musimy brać udział! ŻYRONDYN I Więźniów politycznych jest dziś tyle, że zjednoczeni mogą potężnie zaważyć... Prócz Dantona i Fabre'a nikt już nie siedzi. DILLON robi odkrycie Otóż to... zjednoczeni!... MERCIER Zorganizować więźniów wszystkich partii... REGALIŚCI Rozumie się! --- Mamy wspólną sprawę! RIOUFFE I z wszystkich więzień!... REGALISTA II Połączyć się potem z tłumem podejrzanych, zagrożonych, malkontentów na wolności... MERCIER Wystarczy organizacja, byśmy się stali potęgą równą rządowi! DANTON wstaje Słuchajcie! cisza Nasi krewni muszą założyć ligę zewnętrzną. Trzeba wymyśleć system korespondencji. Niech Dillon natychmiast napisze do żony Camille'a... CAMILLE Na miłość boską! Nie wciągajcie mi Lucile!! DANTON Nie bądź egoistą, chłopcze! Ona może poruszyć cały Paryż! --- ...aby rozpoczęła propagandę ligi. Wystawię listę ewentualnych członków... LAFLOTTE A ja przedostanę wam listy. Mam oddanego sobie dozorcę, ten to załatwi! HÉRAULT Na zwycięstwo nie ma co liczyć... ale gdyby... WESTERMANN Gdyby --- no to koniec Konwencji, Komitetów, całej tej sromotnej adwokackiej tyranii! CHAUMETTE To nowy Dziesiąty Sierpnia!... ŻYRONDYN I Nareszcie jutrznia Wolności!... DELACROIX Panowie --- panowie. Nie egzaltujmy się. Wchodzi po cichu niespokojny dozorca. DOZORCA drżącym szeptem do Camille'a Obywatelu... gość na was czeka... CAMILLE chce biec Kto?... Moja żona?! Gdzie?... DOZORCA wstrzymuje go Nie... nie... o, proszę posłuchać!... Tylko niech pan, proszę, nie mówi... powiedziałem, że pan przez pomyłkę do innej celi... CAMILLE O czym nie mam mówić? O co chodzi? Obstępują ich ciasno. GŁOSY O co mu idzie? --- Któż to taki? --- Co się stało? --- Co on tak kręci?... DOZORCA Panowie... ciszej, na Boga!... Zniecierpliwienie przechodzi w niepokój. PHILIPPEAUX wchodzi Desmoulins, Robespierre czeka na pana w celi trzydziestej piątej. obecni rozskoczyli się i drętwieją To korytarz na prawo. Camille śmiertelnie blady utkwił w Dantonie długie spojrzenie --- wyrażające rzeczy, na które nie ma słów. Philippeaux wraca na swe miejsce Idź pan czym prędzej. CAMILLE wśród martwej ciszy --- na wpół wyje, na wpół rzęży O-ooo... Dan-ton. DANTON Na cóż czekasz, Camille? Idźże się ratować! FABRE Nikt cię nie wstrzymuje, Camille... CAMILLE wyłamuje ręce. Szeptem Co ja mam począć?!... PHILIPPEAUX Idź pan czym prędzej, Desmoulins! DANTON Jeszcze tej nocy chciałeś go błagać o łaskę, a nie zdążyłeś --- idźże teraz! Camille obraca się ku niemu, osłupiały. WESTERMANN My wszyscy zginiemy --- po cóż byś miał ginąć z nami? DELACROIX Wolisz chyba zajechać za tydzień do domu... niż na Plac Rewolucji? DANTON usuwa się uprzejmie Proszę, przejdź, Camille... CAMILLE prostuje się Proszę powiedzieć temu panu, że nie życzę sobie jego wizyt. DOZORCA Ależ panie... ja tego nie mogę... PHILIPPEAUX Desmoulins: to szantaż moralny, a pan przed nim tchórzysz! CAMILLE bliski szału Powiedz mu, co chcesz! Nie wyjdę do niego i koniec! FABRE Powiedz mu, że Camille'a nie ma w domu! Śmiech. Wypędzają Dozorcę. DOZORCA rozpaczliwie Panowie!!... WSZYSCY bez Philippeaux Dalej, dalej! --- Wykręć się, to twoja rzecz! Wypychają go. DANTON No, Camille --- raz jeden przecież umiałeś postąpić po męsku. --- Chodźmy! Wychodzą wszyscy prócz Desmoulinsa i Philippeaux. CAMILLE stoi osowiały Ostatecznie... honor stanowczo wymagał... PHILIPPEAUX podnosi oczy Panu nie tylko na miłość --- lecz i na prostą chciwość życia sił nie starczy. Zapada ponury zmrok. CAMILLE rzuca się na łóżko Ech, chciałbym już raz być pod ziemią... ODSŁONA 2 U Dantona. Louise otworzyła drzwi na dzwonek Lucile, która stoi w drzwiach --- rozpalona, wychudła, ochrypła. LUCILE Czy zastanę panią Danton? LOUISE obojętnie Proszę. To ja. LUCILE przypatruje się jej z wyrazem przestrachu Pani jest Louise Danton?... Żoną posła?!... LOUISE jak wyżej I owszem. --- Z kim mam przyjemność? LUCILE rozpaczliwie Ileż pani ma lat?! LOUISE Szesnaście. --- Kim pani jest? LUCILE bezdźwięcznie Lucile Desmoulins... A cóż mi po tym podlotku! zawraca Przepraszam. zatrzymuje się i wraca Wszystko jedno. Pani musi mi pomóc. LOUISE wprowadza ją Proszę usiąść. LUCILE siada W jaki sposób chce pani ratować męża? LOUISE Wszelkie kroki z mojej strony byłyby bez celu. LUCILE po chwili oniemiałego milczenia Czy pani zdaje sobie sprawę z sytuacji?! LOUISE Naturalnie. LUCILE Trzeba działać natychmiast. Jestem wolna. Mogę zrobić wszystko, co w ludzkiej mocy... a nie wiem, co!! --- I nikt mi nie powie, nikt, absolutnie nikt!!! --- O, jacyż ludzie są nędzni... Straciłam już cały dzień. A Camille pisze... z więzienia... Przeczytałam pierwszy list. Dalszych nie otwieram. Bo mi nie wolno --- bo mi nie wolno oszaleć!!! LOUISE Czy pani próbowała już coś przedsięwziąć? LUCILE Pytanie!... Naturalnie, że przede wszystkim chciałam przekupić ważniejszych przysięgłych. Kilku z tych w każdym razie wypadnie na ten proces... Co to jest?! Czemu oni nie chcą brać pieniędzy?! --- Wyrzucono mnie za drzwi, jak psa, osiemnaście razy! LOUISE Oczywiście. To nie miało sensu. LUCILE Tłukłam się do drzwi wszystkich sędziów, oskarżyciela, prezydenta. Nie przyjęto mnie nigdzie. Na nic pieniądze, prośby, upór: gładka ściana i koniec! LOUISE Właśnie. LUCILE Ostatnia moja nadzieja, to Robespierre. Dlatego tutaj przyszłam. Panią wpuszczą do niego, bo nikt pani nie zna; ja wśliznę się za panią. --- Staniemy przed drzwiami i nie ruszymy się z miejsca, nim nam nie ulegnie. Jeśli spróbuje nas wyrzucić albo odejść --- przebiję się sztyletem w jego oczach. --- Camille kochał go bardziej niż mnie... Prędzej: proszę się zebrać. --- Niech pani nie bierze pudru! LOUISE spokojnie Przed wrogiem Dantona nie upokorzę się za żadną cenę. LUCILE Dziecko! --- A cóż znaczą upokorzenia, gdy chodzi o życie najdroższego człowieka?! LOUISE To absolutnie bezcelowe zresztą, pani Lucile. gniewny i rozpaczny okrzyk Lucile Ale proszę posłuchać, może mam sposób dla pani. Lucile zmusza się do uwagi Napisze pani do Robespierre'a, że mąż właśnie zamierzał wrócić na stronę rządu; a ponieważ teraz za późno, więc chciałby przynajmniej, żeby go Robespierre nie wspominał jako wroga. --- Niech pani broń Boże nie prosi o łaskę! --- Ten list musi mu zostać doręczony bezpośrednio, więc na ulicy. wstaje i zbiera przybory stojące na szafce Proszę pisać tu. LUCILE siada zgnębiona No, spróbuję... O, ale to taki nędzny półśrodek... LOUISE Podaję pani jedyny sposób. Lucile zwilżyła pióro; waha się. LUCILE Dziękuję pani... pisze parę słów; przerywa; opada o, mój Boże, jakżeśmy bezsilne!... silny dzwonek LOUISE wstaje Przepraszam. wychodzi otworzyć, Lucile próbuje pisać. Louise wraca, prowadząc Legendre'a ...Owszem. Właśnie przyszła. Obejrzawszy się, Lucile się zrywa. LEGENDRE do niej Obywatelko... LUCILE Nareszcie mężczyzna! --- Słuchaj pan: jeśli Danton padnie, to Konwencja będzie zdana na łaskę Komitetu --- a Komitet na łaskę Robespierre'a, który przecież wymusił ten proces. Czyż nie tak? LEGENDRE Tak, i właśnie... LUCILE Więc trzeba temu przeszkodzić! LEGENDRE Otóż to. Słu... LUCILE Posłuchaj mnie pan naprzód! --- Legendre, pan umie zabijać... Legendre aż poskoczył naturalnie, jako rzeźnik --- niechże się pan dziś w nocy zaczai na Robespierre'a i zabije go! Legendre cofa się oniemiały --- potem uśmiecha. Louise wstrząsa powoli głową wpatrzona w stół On wraca nad ranem --- ulice puste --- nikt się nie dowie, że to pan --- a Francja cała odetchnie! --- Byle nie zwlekać: dziś w nocy! --- Legendre, uratuje pan ojczyznę!! LEGENDRE klepie ją w ramię Oszaleliśmy cokolwiek... no, nic dziwnego. gestem wstrzymuje jej wybuch A teraz proszę posłuchać. siada. Louise uspokaja Lucile dotknięciem w dłoń; skłania ją, by też usiadła Moje panie, mówiąc między nami, Konwencja się zbłaźniła. Robespierre zawrócił nam głowę dziś rano, daliśmy się porwać jak zwykle --- no, a teraz zaczynamy rozumieć, cośmy sobie zadekretowali, i gorzko żałować. --- Ot, wiecznie ta sama historia. Za to więźniowie mądrzejsi. Wymyślili arcyciekawy plan... Obywatelko, czy pamiętacie generała Dillona? skinienie Lucile Otóż on pokłada w was nadzieje. Macie tu list od niego. Lucile bez słowa chwyta list i odchodzi do okna. Po ruchach widać, że już odżyła. LOUISE Cóż to za plan? LEGENDRE Danton zamierza poruszyć opinię na swą korzyść z ławy oskarżonych. Jeśli mu się to uda --- Trybunał nie waży się ich tknąć. A Komitet będzie bezsilny, bo mu już Konwencja na rękę nie pójdzie... Chodzi teraz o to, żeby wesprzeć Dantona z wszystkich stron: więźniowie polityczni organizują się wszędzie, a wszyscy wolni malkontenci powinni się zjednoczyć w ligę zewnętrzną z komitetem naczelnym. LOUISE Jeśli chodzi tylko o zwolnienie --- to na cóż organizacja więźniów? Albo ta liga... oj, Legendre: to mi jakoś pachnie zbankrutowanym planem hebertystów. LEGENDRE przestraszony Obywatelko, miejcie rozum! Któż widział myśleć o takich rzeczach! ciszej No, a gdyby nawet: porównajcież okoliczności. Wtedy Paryż był zaspany; dziś trzęsie się z podniecenia. --- Wtedy nikt nie miał poważniejszych pretensji do Komitetu; dziś, pani szanowna, despotyzm Komitetu zraził mu już połowę ludności --- a przede wszystkim samą Konwencję! jeszcze ciszej Wierzcie mi: gdyby się dziś ktoś zdobył na odwagę... ale psst! Nie ma o czym gadać. LUCILE składa list i podchodzi Nie zawiodą się na mnie. Dziś wieczór liga będzie istnieć i działać. --- Czy ma pan listę adresów? LEGENDRE podaje Proszę. Na pierwszej stronie przyjaciele Dantona. LUCILE przegląda uważnie ...czyli sami kapitaliści. To bardzo ważne: trzeba będzie przecie zebrać sporą garść ludzi na przedmieściach. --- Trzeba opłacić agitatorów, obsadzić galerie --- także w Klubie i Konwencji --- a nawet otoczyć Trybunał. LEGENDRE Na miłość boską! Nie tak głośno! LUCILE Bogaci krewni oskarżonych muszą poświęcić połowę ruchomego majątku... LEGENDRE przychyla się wstecz Ho, ho, ho! Spróbujcie no im to powiedzieć! LUCILE składa i chowa listę Już ja im powiem, Legendre. A skąpcom wytłumaczę, że upadek Dantona to dyktatura nieubłaganego terroru i olbrzymie ciężary fiskalne. Żeby temu zapobiec --- wszyscy otworzą kiesy. odchodzi; przez ramię Legendre, do samej śmierci będę panu wdzięczna. LEGENDRE Psst, obywatelko! Lucile zatrzymuje się u drzwi Znają was; jeśli zaczniecie uganiać się po całym mieście --- szpicle się do was przylepią. Niechże pani Danton obejmie połowę adresów. Louise spokojnie wstrząsa głową Cóż to?!... LUCILE To strata czasu. Ta kobieta nie ma serca. LEGENDRE Zaraz, zaraz. --- I czemuż to nie chcecie pomóc? Przecie chodzi o waszego męża! LOUISE Wiem. --- Ale po pierwsze, plan wasz jest absurdem... LEGENDRE rozgniewany A to czemu, proszę pani? LOUISE Czemu? --- Bo Komitet jest zbyt mądry, by się dał podejść w tak dziecinny sposób, i zbyt potężny, by mu bandy przekupionych obdartusów mogły zaszkodzić. --- Po drugie, spisek gniewne haut-le-corpshaut-le-corps (fr.) --- drgnięcie. Legendre'a musi się wydać bardzo rychło i przyspieszy zgubę wszystkich oskar... LUCILE Chryste Panie! Jak można coś podobnego powiedzieć!! LOUISE Lucile, niech pani pójdzie za moją radą. Niech się pani nie da wciągnąć w to szaleństwo. LUCILE zachwiana na chwilę Nie. Tu nie czas na półśrodki. --- A jeśli przegramy, no --- to przynajmniej zginiemy wszyscy razem. LOUISE Skoro tak, to co innego. --- Mnie natomiast życie teraz właśnie znów się uśmiecha, więc nie wyrzucę go przez okno ze strachu przed sądem bliźnich. Nie wezmę udziału w waszych spiskach i nie poświęcę ani franka. LUCILE łagodnie, z ręką na klamce To się nazywa nikczemność, szanowna pani. LOUISE I owszem. Lucile wychodzi. LEGENDRE przysuwa się poufale Oj, mądra, mądra główka! --- Więc jużeśmy znaleźli pocieszyciela po mężuniu? --- To wcześnie... ale nic dziwnego przy takiej buzi... Chce ją objąć. Louise wstaje spokojnie i odkłada przybory do pisania. Niszczy rozpoczęty list. LOUISE Zdaje mi się, że pan też nie płonie głodem poświęcenia. LEGENDRE spokojnie siedzi dalej, z uśmiechem Hm... no nie. --- Dzielnej pani Lucile z całej duszy życzę powodzenia --- i będę diabelnie rad, a ze mną cała Konwencja, jeśli im się uda. --- Na razie jednak wolę nie włazić Komitetom w paszczę. LOUISE zamyka szafkę Właśnie. --- A teraz proszę mnie opuścić. LEGENDRE podnosi się w nagłym przestrachu Żebyś mogła lecieć prosto do Comsuru i donosić, co? --- Waż no mi się, ty ma... LOUISE Donosiciele kiepsko wychodzą na swym rzemiośle, Legendre! Los Chabota nie zachęca do naśladownictwa! LEGENDRE Toteż radzę siedzieć cicho! --- Słuchaj no, mała: jeśli piśniesz jedno słowo --- poświadczę, żeś to ty ten plan wymyśliła. --- A wówczas dobranoc, piękne oczęta!... LOUISE Ach, więc to pan chce ich zdradzić? --- Nie przeszkadzam. Tam są drzwi. Legendre wychodzi, wściekły i nieufny. ODSŁONA 3 Przedsionek Trybunału Rewolucyjnego. Bariera przez środek odgradza wejście dla sądu --- po lewej, od wejścia na galerię. Woźny I na lewo w głębi, II na prawo z przodu. W lewej ścianie trzecie drzwi do pokoju przysięgłych. Orientacja tłumu: wesołe podniecenie masowej rozrywki. Fouquier-TinvilleFouquier-Tinville, Antoine Quentin (1746--1795) --- prawnik, oskarżyciel publiczny Trybunału Rewolucyjnego. czyta za zamkniętymi drzwiami akt oskarżenia. Cisza. ŻURNALISTA I wchodzi żywo po lewej, pokazuje dwa papiery Redaktor ,,Latarni Wolności'' z Versailles. Oto licencja. WOŹNY I Co, jeszcze jeden! kontroluje A toście się chyba z całej Francji zlecieli?! ŻURNALISTA I Spodziewam się! Prędzej! WOŹNY I oddaje papiery Ale będziecie stać. Od północy wszystko zajęte. z głębi: GŁOS FOUQUIERA gdy Żurnalista wchodzi ...na to, że w porozumieniu z wrogiem... Nieuchwytny poszum zgorszenia. Stłumiony okrzyk Dantona. Na prawo: wbiega Partia 1, dwie osoby. OBYWATEL I do Woźnego II podczas kontroli kart Akt oskarżenia skończony? WOŹNY II Prokurator właśnie kończy. W głębi: głos Dantona zrywa się wśród spokoju. OBYWATEL II O! --- Słyszysz go?!... OBYWATEL I wyrywa Woźnemu karty Byleśmy się tylko zmieścili!... Wtłaczają się z trudem. Przez otwarte drzwi, z głębi: GŁOS DANTONA ...podły Saint-Just, odpowiesz przed potomnością za to bluźnierstwo!... Następnie, przy zamkniętych drzwiach, spokojne napomnienie prezydenta HermanaHerman, Martial (1759--1795) --- przewodniczący Trybunału Rewolucyjnego, prowadzący m.in. sprawy dot. Dantona i Marii Antoniny., który się potem zwraca do Fabre'a. Po słowach Dantona pierwszy, bardzo lekki szmer zajęcia; ustaje podczas przesłuchu Fabre'a. Spokój. Na lewo: ŻURNALISTA II w ubraniu podróżnym, wbiega pospiesznie. Zatrzymany przez Woźnego I podaje mu kartę Redaktor ,,Chorągwi'' z Reims! Puśćcież!! WOŹNY I A licencja? ŻURNALISTA II Co takiego znowu?!... WOŹNY I Dekret Zgromadzenia: nie wolno notować przebiegu tych rozpraw bez licencji od Komitetu Bezpieczeństwa. Żurnalista bez słowa zawraca na prawo Na galerii aresztują piszących! Zresztą w całym gmachu szpilki by nie wetknął. ŻURNALISTA II na środku Czy ten Komitet osz... Wchodzą Billaud i Vadier. Żurnalista ulatnia się spiesznie pod ich niezbyt życzliwym spojrzeniem. VADIER do Woźnego I Stańcie u wejścia: przyjdzie ich jeszcze mnóstwo. Gotowi by wywalać drzwi. Woźny odchodzi w lewy korytarz. DUMASDumas, René-François (1753--1794) --- prawnik, polityk, wiceprzewodniczący Trybunału Rewolucyjnego. wbiega i zderza się z nim Czy oskarżyciel jeszcze mówi? WOŹNY I Już skończył, obywatelu wiceprezydencie. Znika. Dumas wita deputowanych spiesznym skinieniem. VADIER Niech Fouquier wyjdzie do nas, gdy tylko zdoła. Dumas daje znak i wchodzi na salę. z głębi: GŁOS FABRE'A ...i Delaunay są mi kompletnie obcy. Z Chabotem nigdy słowa nie... po lewej: VADIER Przecie wszystko w porządku? Też było o co się denerwować! BILLAUD złowróżbnie Cierpliwości, kolego. z głębi: Herman zwraca się do Dantona; poruszenie oczekiwania. Potem szmer zajęcia, wyraźniejszy, wzrasta z wolna. Danton zaczyna donośnie, lecz stosunkowo bardzo spokojnie. Rozgrzewa się stopniowo. po prawej: Wpada Partia 2, pięć osób. Woźny II musi ich energicznie przytrzymać. WOŹNY II Hallo! A karty?... równocześnie, po prawej: OBYWATEL I Tylko prędko! Prędko!! OBYWATEL II No, teraz zacznie się heca... po lewej: DUMAS wbiega z głębi; trzyma naprzód drzwi nie domknięte Fouquier każe przeprosić: teraz ani na sekundę... rozmawiają półgłosem z głębi: GŁOS DANTONA coraz gwałtowniej ...mam wspólnego z tą kanalią? --- Kto śmiał posadzić takiego złodzieja Chabota --- tuż obok mnie?! Czyście doszczętnie z wstydu wyzuci?! Nas, awangardę Rewolucji --- najczystszych... Dumas zamyka drzwi, zostając w przedsionku. po prawej: OBYWATEL I Ten ci ma tupet! OBYWATEL III A słusznie! Kto widział mieszać go z tymi pluskwami?! OBYWATEL IV No, no... Komitet już tam wie, co robi. po lewej. Dumas wraca na salę. OBYWATEL V Danton nie anioł, Poireau! z głębi: GŁOS HERMANA bardzo spokojny ...wykażą, czy zestawienie oskarżonych jest uzasad... Kontakt między Dantonem a tłumem nawiązany. Odtąd znać napięcie. Szmer rośnie. Stronniczy protest kiełkuje, lecz sąd panuje jeszcze nad masą. po prawej: OBYWATEL I rewizja skończona Nareszcie!! Chwytają karty i biegną. OBYWATEL IV Oj... nie wtłoczymy się już!... W otwartych drzwiach starcie wśród syków o ciszę. Obywatele II i IV wślizgują się, reszta pcha się daremnie. z głębi: GŁOS DANTONA ...za plecami, niechże się odważą stanąć tu przede mną i powtórzyć swe sromotne oszczerstwa! szmer już napiętego przyjęcia --- stłumiony jeszcze Niechże się ważą, a w oczach ludu zetrę ich na miazgę faktami z ich własnej kariery! szmer zaczyna wyrażać zachwyt --- po większej części z świetnej zabawy, po mniejszej --- już i moralnej natury. Billaud przesyła ku Vadierowi sarkastyczny uśmiech Odsłonię w ich życiu taką bezdeń hańby, że już się nie ośmielą spojrzeć światu w oczy! tłum zaintrygowany; mimowolne pytające okrzyki, skierowane do nikogo Z nicości wypełzli, żeby mnie błotem obrzucić --- w nicość ich zepchnę jednym słowem prawdy! Pierwsze nieartykułowane wykrzykniki. Ogólne poruszenie. Dzwonek po raz pierwszy; hałas opada natychmiast, lecz szmer podniecenia już nie ustaje. U wejścia zajadła, cicha kłótnia. GŁOS DUMASA Poręcz pęknie! Zamknąć te drzwi na klucz! Następnie: względnie spokojny dialog Danton --- Fouquier --- Herman. Trzej wykluczeni nie stawiają oporu. równocześnie, po prawej: OBYWATEL I Chodźmy do okna! OBYWATEL III U każdego cały tłum. OBYWATEL IV Od rana siedzą sobie na plecach... OBYWATEL I u płyty drzwi Pssst!... Słychać wszystko... Przylepiają głowy do drzwi. po lewej: BILLAUD Wszystko w porządku... co? VADIER Niedorajda ten Fouquier... BILLAUD Obaj za słabi. --- A będzie gorzej; to dopiero wstęp. VADIER Cóż, kiedy Robespierre zawsze musi postawić na swoim... po prawej: PARTIA 3 siedem osób, wpada i odsuwa Woźnego Będzie bitwa, zobaczycie! --- Co za głos, psiakrew! u drzwi konflikt z Partią 2 PARTIA 2 i WOŹNY II Nie ma już miejsca. --- Zamknięte! Próbują. Nie śmieją się dobijać; naśladują trzech wykluczonych. Kłótnia, gdyż nie mogą się pomieścić. PARTIA 3 Rzeczywiście! --- Na klucz! --- O psiamać, do pioruna! --- A posuńcież się, do stu katów! Dwu się zmieściło; ci już się nie ruszają. NOWO PRZYBYŁY odkrył drzwi po lewej O... tędy! Partia 3 biegnie za nim. PARTIA 2 i WOŹNY II Hola! Psst! Tędy nie! --- Nie wolno! --- Wejście dla Sądu! po lewej: BILLAUD cicho Obywatele, nie ma już miejsca: odejdźcie. Śmiałkowie zatrzymują się natychmiast; jeden przelazł już barierę, więc wraca. po prawej: Brak rozpoczęcia bloku (?)PARTIA 3 powstrzymana Dla sądu... --- co, nie wolno? --- A czemu? --- Daj pokój. --- Trudno. --- Chodźmy. Odchodzą z wyjątkiem dwu u drzwi. w głębi: Głos Dantona, bardzo poważny, rozlega się z szczególnym naciskiem. Na sali szmer zamilkł, ustępując ciszy głębokiego skupienia uwagi. po prawej: OBYWATEL III z satysfakcją Ten Fouquier posiwieje do wieczora, jak B... OBYWATEL I naraz intensywnie zajęty Cicho!! --- Słu... Skupienie i napięcie udziela się wszystkim. Wszędzie niezwykła, nieruchoma cisza. Słuchają. po lewej: VADIER przysunął się do drzwi; podnieconym szeptem Hej, Billaud! Chodź no, posłuchaj... Słuchają w skupieniu. Chwila zupełnego zawieszenia. po prawej: OBYWATEL IV półgłosem Hallo!... Co to znaczy... OBYWATEL I szeptem, z pasją Stul pysk!... znów doskonała cisza w głębi; Danton skończył. Szmer wybucha, pełniejszy i gwałtowniejszy: tłum nawiązał już i wewnętrzny kontakt. Nerwowe konferencje, domysły, pytania, twierdzenia i negacje. Podniecenie wzrasta: dzwonek coraz częstszy, coraz krócej działa. Oskarżeni ożywili się również i rozprawiają między sobą; nie można ich oczywiście wyróżnić. --- Zakłopotana odpowiedź Hermana tonie w tym nerwowym --- lecz wciąż stłumionym --- poruszeniu. Tłum zaczyna się dzielić na strony: poparcie dla oskarżonych przeważa. Lecz wesoły ton zasadniczy nie ulega zmianie. po lewej: BILLAUD gwałtownie Właśnie tego się spodziewałem! Wiedziałem, że na to wpadnie! po prawej: OBYWATEL IV natarczywie O co mu chodzi? Jakich świadków? NOWO PRZYBYŁY 2 Dla obrony... OBYWATEL III Swoich kolegów z Konwencji... wiecie, to byczy pomysł! OBYWATEL I Będziesz ty cicho?!... w głębi: Pierwszy wyraźny głos z tłumu wyskakuje ponad szmer ostrym potwierdzeniem. Budzi wesoło-oburzony protest --- pisk kobiecy --- i znacznie silniejsze poparcie innych głosów, potwierdzających, żądających. Dzwonek już ledwo pomaga. Herman podnosi po raz pierwszy energicznie głos i wywołuje --- lecz już tylko stopniowo --- onieśmielenie i względną ciszę. --- Herman i Fouquier zwracają się do Héraulta; dialog znów spokojny. Lecz Hérault rozśmiesza tłum, wpadłszy w dobry humor. Śmiech galerii, na razie silnie stłumiony, milknie zawsze na dzwonek. zewnątrz, po prawej: Na końcu długiego korytarza powstaje hałas. na prawo: OBYWATEL IV zluźnienie uwagi, gdyż Danton skończył No... jeśli tak ma być dalej!... OBYWATEL III Ależ! Jeszcze ani się nie zaczęło! na lewo: Fouquier wchodzi, czerwony, spocony, zły. z głębi: GŁOS DANTONA przerwał cudzy przesłuch. Odtąd przerywa coraz częściej. ...kategorycznie odmawiamy, dopóki tu nie staną nasi... Następnie: poparcie tłumu --- który, jak na igrzyskach, z ożywienia popada w histeryczną rozwiązłość --- krótkimi, podniecającymi okrzykami, na przykład: ,,Otóż to! --- Masz rację! --- Dobrze mówi! --- Dalej! Nie daj się! --- Słusznie! --- To ich prawo!'' Oczywiście przy zamkniętych drzwiach nie słychać słów, lecz mimo gwałtowności poparcie nie przybiera agresywnego charakteru: brak poważnej politycznej orientacji; brak namiętnego oburzenia, tej magicznej dźwigni wszelkich masowych poruszeń. Krótkie starcie między Dantonem --- wspieranym przez Héraulta, Desmoulinsa i Westermanna --- a dobitnym, lecz jeszcze spokojnym, głosem Hermana. po lewej: FOUQUIER do wykluczonych Na korytarzach stać nie wolno. Proszę wyjść. po prawej: OBYWATEL I jeszcze niepewnie Ale jak w środku nie ma miejsca... OBYWATEL III coraz zuchwałej To trudno! Musimy tu zostać! NOWO PRZYBYŁY 2 Mamy prawo stać choćby na dachu! po lewej: FOUQUIER Proszę --- natychmiast --- wyjść! Woźny II podchodzi, niezbyt skwapliwie. po prawej: WYKLUCZENI Niby czemu? --- Też nowy dekret, co? --- A może Konwencja zniosła jawność rozpraw? --- O, czemuż by nie! po lewej: FOUQUIER Precz, nim was każę wyrzucić!! po prawej: WYKLUCZENI jednak znacznie ciszej --- cofają się z wolna, popychani przez Woźnego. Mszczą się, kpiąc półgłosem Aha, odbija sobie na nas. --- Tutaj, to pan. --- Tutaj to nosa zadziera. --- A tam schował się pod stół! --- Właśnie wylazł, patrzcie tylko, jaki czerwony! Wychodzą. po lewej: BILLAUD Obywatelu Fouquier... FOUQUIER w rozpaczy zatacza się na poręcz Za-raz!!! --- Jezus Maryja, dajcie mi wytchnąć albo szlag mnie trafi! Ociera twarz chustką. VADIER To wcześnie. zewnątrz, po prawej: silniejszy zgiełk po lewej: VADIER Cóż się tam znowu dzieje?! Dwóch Woźnych z sali biegnie w stronę zgiełku. w głębi: GŁOS HERMANA zirytowany, lecz wciąż opanowany ...że nie wasza kolej, Danton?! --- A was, obywatele, ponownie ostrzegam... Następnie: odpowiedź Dantona, poufała i drwiąca, pod koniec zwraca się do tłumu wprost; część galerii wpada w ton kpiący; Danton zachęca ten nastrój --- lecz jeszcze znać tłumik. po lewej: FOUQUIER do Woźnych Wy dokąd? WOŹNY III Prezydent kazał pilnować tego wejścia, bo zaczynają szturmować. Przebiegają na prawo, przeskoczywszy barierę. w głębi: Wśród znów przytłumionego szumu --- przesłuch Desmoulinsa. Ton Camille'a, zrazu wesoło wyzywający, przechodzi stopniowo w histeryczne zdenerwowanie, w kobiecy krzyk. Tłum coraz swobodniej okazuje --- po części sympatię, po części (szczególnie pod koniec) lekceważenie. Kobiety litują się i wyśmiewają go piskliwie. Czyli że sąd stracił wprawdzie autorytet, ale Camille gotów ściągnąć zabójczy francuski śmiech i na swoje stronnictwo. Dlatego Danton przerywa coraz częściej, zwracając się wprost do tłumu. Za każdym razem budzi gwałtowniejszą reakcję. Hérault, Westermann i Delacroix naśladują go. Gwałtowny dzwonek Hermana działa teraz na maksimum trzydzieści sekund. zewnątrz, po prawej: Hałas cichnie na pewien czas. na lewo: FOUQUIER podnosi się Panowie: donieście Komitetom, że Konwencja musi wysłać natychmiast, jako świadków na żądanie oskarżonych, deputowanych: Cour... BILLAUD Wiemy. --- A wam, oskarżycielu, Komitety donoszą, że czas najwyższy okazać nieco energii. FOUQUIER oburzony Nieco --- energii!!... Więc niby co?! Mam robić z siebie widowisko, tak jak on?! VADIER Właśnie! Daliście mu się rozwyć na całe miasto! w głębi: Teraz właśnie Desmoulins zaczyna krzyczeć. Dialog między nim a sędzią Dobsenem --- wspieranym przez Hermanna --- grozi przejściem w kłótnię. Słysząc śmiech tłumu, Danton --- z poparciem kolegów --- wtrąca sarkastyczne uwagi, coraz częściej wprost do galerii, by skierować śmiech ten z powrotem na głowy sądu. Galerie reagują aprobacyjnie, podejmują i podbijają żarty. Związek taki jest groźny dla sądu, który go jednak na razie ignoruje. po lewej: FOUQUIER A jakże ja mu pysk mam zamknąć?! Czyście oszaleli?! --- W ogóle: do czego wy mi się wtrącacie? Nie jesteście obecni, a wydajecie sądy?! --- Jakim prawem?! BILLAUD Komitety mają was na oku, Fouquier. Wiemy o każdym słowie. FOUQUIER głosem stłumionym z gniewu Mnie, oskarżycielowi publicznemu, śmieliście nasłać szpiclów na kark?!!... VADIER A jakże, Fouquier! Pańska chwiejność nie wzbudza zaufania! zewnątrz, po prawej: Hałas wznawia się silniejszy. Woźny II idzie pomóc. po lewej: BILLAUD Wiedz pan, żem żądał pańskiego aresztowania. FOUQUIER dławiony, zatacza się prawie Mo... mojego a... oniemiała przerwa w głębi: Pierwszy grzmiący wybuch śmiechu Dantona. Wtórując mu, galerie zrzucają nareszcie tłumik. Herman reaguje pierwszym wybuchem: zdradza zasób energii, który daje tłumowi do myślenia. U jednych wzbudza szacunek, drugich onieśmiela. Mimo sarkastycznej odpowiedzi Delacroix i prowokacyjnego śmiechu Camille'a, galerie trzeźwieją. Za to --- budzi się pomruk wrogi. po lewej: BILLAUD Już by pan siedział, tylko Robespierre odradził... VADIER Żeby nie odwlekać procesu... rzekomo. zewnątrz, po prawej: Hałas się wzmaga. Woźny I przebiega z przeciwległego korytarza. w głębi: Wśród tego nowego pomruku, który w następstwie cichnie, Herman rozpoczyna przesłuch Delacroix. Gdy widzi, że napięcie opadło, powierza Dumasowi zastępstwo i wychodzi. po lewej: FOUQUIER wybucha. Głos, zrazu ściszony, podnosi się stopniowo Do stu tysięcy par milionów diabłów, a prowadźcież go sobie sami, ten wasz zatracony proces! A radźcież sobie sami z tym bydlęciem, co ryczy i ryczy jak słoń zarzynany! --- Mówię wam: przyślijcie mu świadków i to na gwałt; inaczej diabli wiedzą, co się stanie! Chce biec. Billaud wstrzymuje go. BILLAUD ruchem ręki powstrzymał Fouquiera Nasza odpowiedź: albo doprowadzicie proces do wiadomego wyniku, albo --- następny wytoczą wam. u wejścia krzyki Środki to wasza rzecz. Świadków odmówicie. Fouquier poskoczył Nie przesyła się wrogowi posiłków. --- To wszystko. Zamierza odejść. FOUQUIER dygoce z furii Świadków mu-si-cie... zewnątrz, po prawej: U wejścia walka wśród wrzasku. po lewej: Wpada Herman i zatrzymuje się. Za nim czterech Woźnych, którzy biegną kolegom na pomoc. z głębi: GŁOS DELACROIX ...MiączyńskiMiączyński, Józef (1743--1793) --- generał francuski związany z Charlesem François Dumouriezem, po jego zdradzie oskarżony o udział w próbie przywrócenia monarchii, został skazany na śmierć. kłamał! Nie mówiłem o łupie wojennym! --- Zresztą Danton był zawsze... Napięcie znowu wzrasta --- a brak energii i umiejętności Hermana. Następnie: Danton wtrąca się gwałtownie; Dumas, wpadając w pasję, traci resztę powagi i władzy nad tłumem. Między nim a Delacroix wybucha coraz gwałtowniejsza kłótnia. Biją pięściami w stół; Danton wtrąca czasem krótki okrzyk jak spięcie ostrogą, podejmowany przez towarzyszy i galerie. Tłum zachwycony zanosi się od śmiechu i krzyczy, lecz ciekawość powstrzymuje go od krzyku powszechnego lub wycia. Wrogi pomruk --- groźny symptom poważnego przejmowania się --- raz wzbudzony nie ustaje już. Wnet Delacroix i Dumas starają się wzajemnie przekrzyczeć. po lewej: HERMAN bez tchu --- podaje Billaudowi papier, którego ten nie bierze Panowie, oto lista świadków dla obrony. Proszę was, spieszcie się bardzo; słyszycie, co się dzieje. VADIER Do tego nie wolno wam było dopuścić! Fouquier zawrócił i podszedł między nich. zewnątrz, po prawej: pertraktacje; zawieszenie, lecz nie spokój na lewo: HERMAN zdumiony, wyniosły Nie wie pan, co pan mówi. --- Nie chcą odpowiadać, dopóki nie wezwiemy... BILLAUD Choćby mieli gmach rozsadzić --- odmawiacie! FOUQUIER Przecie nie mamy prawa!!! HERMAN cofa się o krok Co!! --- Wykluczone. Mają przecie prawo za sobą. Tłum rozzuchwalony popiera ich już jednogłośnie. Odmówić nie możemy. w głębi: Dumas zwyciężył. Na nieopanowany jego krzyk podnosi się nagle namiętny, poważny protest innego pierwiastka w tłumie: tego, który nie dla samej tylko orgii, lecz --- nieświadomie --- dla zbawienia duszy brał udział w każdej z licznych grandes journéesgrandes journées (fr.) --- wielkie dni. ostatnich lat. To żywioł o najwyższym napięciu żywotnym; zgodnie zatem z prawem natury wszyscy podejmują nutę, jaką ci ludzie nadali. Protest jest tak głośny, że prawie słychać słowa: ,,Daj mu mówić! --- Nie przerywać oskarżonym! --- Wolność słowa w sądzie!'' --- krótkie zawieszenie, podczas którego Delacroix kończy zdanie przerwane przez wiceprezydenta. po lewej: HERMAN Proszę, osądźcie sami. Widać, że Billaud, wstrząśnięty, zachwiał się. FOUQUIER A ciągle grożą rewelacjami przeciwko wam! VADIER Billaud, tych świadków trzeba będzie przysłać. BILLAUD nie przeczy Trzeba będzie gmach wojskiem otoczyć. przestrach FOUQUIER To szaleństwo! Lud... w głębi: Danton wpada jak bomba w zawieszony chór, który momentalnie wybucha w nieosiągniętej dotąd pełni. Przebudzony pierwiastek fanatyczny nie występuje już jawnie po raz drugi, lecz towarzyszy wyczuwalnie, niepokojąco, pierwiastkowi uciechy. Powstaje orgia. Ryk Dantona płynie w tryumfie na spienionych bałwanach wrzasku, śmiechu, histerycznego pisku kobiet, świstu i podziemnego pomruku. Wszystko na tle oszalałego dzwonka. zewnątrz, po prawej: Tym podsycona na nowo walka wtacza się za chwilę w korytarz. po lewej: HERMAN Będę zmuszony przerwać rozprawy, panowie! zewnątrz, po prawej: Już są w korytarzu. Cały gmach dudni. Hałas strojony. po lewej: FOUQUIER poskoczył na zbawczą myśl. Krzyczy jak przez tajfun Słuchajcie!! pociąga ich ku przodowi Niechże Konwencja sama rozstrzygnie kwestię świadków, skoro chodzi o jej członków! ulga powszechna, ale Vadier niespokojny BILLAUD po sekundzie --- z ulgą Dobrze. --- Fouquier, idź i powiedz im pan. Vadier ciągnie go ku wyjściu na lewo List prześlecie jednak na ręce Komitetu Ocalenia! Obaj zatrzymują się króciutko mimo pośpiechu i przesyłają mu ostre spojrzenie, które on ignoruje. Fouquier wchodzi w głąb. z głębi: GŁOS DANTONA szyderczy wśród hałasu ...ludu francuski? Jak sędziowie prawo wykręcają? sarkastyczna i oburzona aprobacja Świadków obro... Pod wściekłym dzwonkiem i --- zapewne --- znakami Fouquiera hałas cichnie; na razie jako wyraźne zawieszenie, potem definitywnie. zewnątrz, po prawej i lewej: W korytarzu na prawo szturmujący zwyciężyli; lecz słychać, że i na lewo, u końca dłuższego korytarza, lud szturmem zdobywa wejście. Od prawej wpada zwycięska Partia 4, dziewięć osób. W odstępach po kilka sekund dochodzą cztery, dwie, pięć osób. po lewej: Billaud od przodu na lewo, Herman od drzwi w głąb, zawracają ku środkowi. Vadier chce uciec na lewo, lecz cofa się, słysząc i tam oblężenie. Stara się ukryć, nieco roztrzęsiony. po prawej: PARTIA 4 w świetnym humorze Słychać go aż za mostem... Ściany się trzęsą, patrzcie tylko! --- On jeszcze gotów wygrać, słowo daję! --- No, którędyż to? po lewej: HERMAN Hola! Czego wy chcecie? Vadier trzyma się za kolegami. po prawej: PARTIA 4 rzuca się na drzwi na prawo Wejść! --- Chcemy wejść i słuchać! dobijają się Hej, otwórzcie! --- Otworzyć tam! --- Wywalimy drzwi!! po lewej: HERMAN Nie ma --- już --- miejsca! Proszę wyjść! Billaud spiesznie zastawia sobą drzwi po lewej. Vadier wtula się w kąt po jego prawej, gdyż... po prawej: Partia 4 odkryła te drzwi i rzuca się ku nim z krzykiem tryumfu. po lewej: HERMAN Wejście wzbronione! Poszanowania dla sądu! Odsuwają go dobrodusznie. PARTIA 4 To nas nie obchodzi! --- Wszędzie wolno! --- Chcemy wejść! szyderstwo Poszanowania, hę? --- Dajcie naprzód Dantonowi radę! --- Niedołęgi! --- Uciekli przed więźniami! --- Tchórze! do Billauda Na bok! BILLAUD głosem niespodziewanie potężnym Jestem przedstawicielem narodu! To działa. Rozmach się łamie, nie ważą się go tknąć. Masa zatrzymuje się, uspokaja --- zrazu mruczy i kpi, lecz wnet słucha uważnie, w milczeniu. w głębi: Wśród coraz chłodniejszej --- trzeźwiejszej --- ciszy Fouquier ogłasza zamiar zwrócenia się do Konwencji. Następuje rzeczowa dyskusja i zgoda. zewnątrz, po lewej: Masa wyłamała zamek i rozsypała się z hałasem po korytarzu. na lewo: BILLAUD Obywatele! Kto zakłóca porządek publiczny, oddaje wrogom przysługę --- dzisiaj ważniejszą niż zwykle! Partia 5, cały tłum, wpada od lewej. Lecz zatrzymuje się na widok kościelnego zachowania poprzedników i cichnie również. Tylko pierwsze z następnych słów są przygłuszone Cofnijcie się! Inaczej Konwencja otoczy Trybunał wojskiem i nikt nie dostanie się nawet do okien! NAJEŹDŹCY szmer oburzenia, lecz bez przekonania Wojskiem... On mówi wojskiem... Co, chcą otoczyć?! poszczególne głosy Jak to, przecie rozprawy są jawne! --- Mamy prawo słuchać! --- Jeszczeście gotowi strzelać! --- Akurat jak za tyrana!... BILLAUD Ale nie macie prawa ubliżać sądowi! --- Ludzie, za tyrana byliście motłochem... lwi pomruk; coraz głębsza uwaga dziś jesteście wolnymi obywatelami. Wy jesteście dziś panami miasta parę zadowolonych potwierdzeń i dlatego wy odpowiadacie za jego spokój. Rząd wasz służy wam, nie wy rządowi; wspierajcież go, zamiast mu przeszkadzać! inteligentniejszy wyraz aprobacji u kilku osób Idźcie zatem i sami pilnujcie porządku. w głębi: Oskarżeni wyrażają zgodę. Ożywienie, lecz spokój zupełny. na środku: NAJEŹDŹCY pomruk dziecinnego uporu Ech, gadanie! --- Ładne mi panowanie, jak nam nic nie wolno! --- Co mi tam! --- Ja chcę słuchać i koniec! stanowcze poparcie Cicho bądź, dobrze mówi! --- Tak, tak! Słusznie! --- Mądrze powiedział! --- Dalej, wychodźmy! Cofają się, po części dobrowolnie, po części ciągnieni przez energiczniejszych. GŁOS podjęty przez wszystkie. Unoszą czapki Niech żyje Konwencja! Dzielą się na prawo i lewo i wychodzą. po lewej: HERMAN Billaud --- Trybunał składa wam podziękowanie. Billaud przyjmuje uścisk ręki chłodno, z lekceważącym wzruszeniem ramion dla własnej zasługi. FOUQUIER wraca Uff! --- Zgodzili się... w głębi: Stłumiony szmer ożywienia; oskarżeni rozmawiają, pełni otuchy. GŁOS CAMILLE'A szalenie podniecony, lecz prywatnie ...wobec tego pewne, bo Konwencja wyśle ich nam zaraz. wybuch nerwowej radości O, przyja...!! na lewo: FOUQUIER zamyka drzwi za sobą Zyskaliśmy może kwadrans spokoju. --- Idę pisać; do Hermana podpiszesz na sali. Otwiera drzwi w środku lewej ściany prowadzące nie tylko do pokoju przysięgłych, lecz i do rodzaju foyer. BILLAUD przez ramię Na ręce naszego Komitetu, pamiętajcie! sekunda zawieszenia, przeszywających spojrzeń VADIER przystaje, tonem jak igła Dlaczego? Billaud ignoruje go. FOUQUIER od swoich drzwi Tylko niech się na miłość boską pospieszą z odpowiedzią! HERMAN od drzwi na salę, z uśmiechem o charakterze bezwiednie heroicznym Bo to jak podróż na płonącym statku, panowie! Exeunt omnesexeunt omnes (łac.) --- wszyscy wychodzą. ODSŁONA 4 Rue St. Honoré 398Rue St. Honoré 398 --- adres, pod którym mieszkał Maximilien Robespierre od 1791 r. do śmierci w 1794.. Robespierre, bez kamizelki ani krawata, śpi na rękach złożonych u brzegu dressing-tabledressing-table (ang.) --- toaletka.. Zbudzony pukaniem, podnosi głowę lekko skrzywiony, ale nie odpowiada. ELÉONORE wchodzi, przystaje --- bardzo cicho O... przepraszam. Nie wiedziałam, żeś wrócił. ROBESPIERRE nie spojrzał na nią nawet Kwadrans temu. ELÉONORE Czy wyjdziesz jeszcze? ROBESPIERRE Za dziesięć minut. --- Czego chcesz? ELÉONORE Co ci mam przynieść? ROBESPIERRE Nic. Dać mi spokój. ELÉONORE buntuje się Ależ!... ROBESPIERRE z groźnym spokojem Zlituj się; i przestań. przyciska palce do skroni z grymasem bólu i zniecierpliwienia. Wydaje cichy, warczący jęk, nie otwierając ust Mmmmmm-mmm... Tymczasem Eléonore, nie urażona wcale, kompetentnie i cicho doprowadza do porządku chaos ubrań, ręczników, papierów i powyciąganych szuflad w pokoju --- słowem usuwa niedwuznaczne ślady pobytu w nim człowieka, co wpadł do domu na dwadzieścia minut, wściekły, na wpół przytomny wskutek migreny i bezsenności --- by się przebrać i przygotować na dalszych siedem godzin parlamentarnych zapasów. Podczas tego zajęcia Eléonore musnęła go półuśmiechem ściągłym a kpiącym --- przypadkowo musiał go dostrzec lub odczuć. Dość, że nareszcie zwraca głowę o mały kąt w jej kierunku. Nie widzi jej wyraźnie, bo zogniskowanie źrenic sprawia mu zbyt wiele trudu. ROBESPIERRE zwykłym głosem Léo. ELÉONORE zawraca swobodnie Słucham? ROBESPIERRE wyciąga do niej jedną rękę; drugą zostawia u skroni Przepraszam cię. Staję się niepoczytalny. ELÉONORE oddaje uścisk ręki z wesołym uśmiechem O, Maxime --- ja na twoim miejscu byłabym istnym szatanem. --- Ale słuchaj: czy ty się naumyślnie głodzisz? stawia to pytanie rzeczowo, bez ironii ROBESPIERRE ściąga brwi w bolesnym wysiłku pamięci Ja --- się głodzę?... ELÉONORE z półuśmiechem Od wczoraj w południe dopiero. ROBESPIERRE osłupiały opuszcza ręce Wszyscy święci!! podnosi się A zastanawiałem się, co mi jest!... ELÉONORE biegnie ku drzwiom Zaraz dostaniesz bulionu. za drzwiami woła coś na dół. Tymczasem Robespierre, stojąc oparty o dressing-table, bezradnie i powoli przeciera czoło wierzchem dłoni, potem przyciska do niego równie bezcelowo obie ręce --- skrzywiony rozpaczliwie, bliski płaczu, jak człowiek zbyt długo męczony. Na wejście przyjaciółki opanowuje się bardzo niedostatecznie, co ona ignoruje z taktem nieco niemiłosiernym Nim wypijesz, przygotują ci coś więcej. --- Czemu stoisz? Siądź. ROBESPIERRE bezwładnymi ruchami wciąga kamizelkę Dziękuję. Nie chcę nic więcej. Musi odpocząć. ELÉONORE Dobrze. --- Powiem jej. stoi u brzegu środkowego stołu, podczas gdy Robespierre, rozwścieczony swym osłabieniem, zmywa sobie twarz wodą kolońską; po czym odwraca się i poprawia fryzurę przed lustrem. Eléonore zdecydowała się nareszcie: Maxime... czy sprawa Dantona przybiera zły obrót? on obraca się ku niej bardzo powoli, w nieruchomości zastraszającej. Eléonore patrzy w ziemię, by się nie dać onieśmielić. Prawie szeptem Powiedz mi, Maxime. ROBESPIERRE wpatrzony w nią bez wyrazu Skąd ci to na myśl przyszło? Przecie gazety... ELÉONORE wzrusza ciężko ramionami Gazety! Ufać gazetom! krótka pauza. On czeka jak posąg; ona podnosi nareszcie oczy Maxime, w żadnym niebezpieczeństwie --- podczas najcięższych kryzysów --- nigdy nie wyglądałeś tak jak teraz. ROBESPIERRE odwraca się znów do lustra ze złym, suchym śmiechem No, jeśli osądzasz sytuację polityczną według mojego wyglądu! ELÉONORE jakby do siebie To przecie najpewniejszy sposób. ROBESPIERRE obraca się nagle i szybko. Jest blady, twarz mu lekko drga. Stłumionym głosem Léo... nie jestem dziś cierpliwy. Nie drażń mnie, proszę. ELÉONORE podchodzi nagle do niego. Maskuje przejęcie jasnym, drwiącym uśmiechem A ty miej litość nade mną. Wiesz sam, co znaczy niepokój... chwyta go za barki Co tobie jest, człowieku?! ROBESPIERRE patrzy w ziemię Ten proces to ryzykowny pojedynek, ale jestem prawie pewien wygranej. Póki Konwencja nie traci głowy --- póki mam władzę nad klubem --- póty nie ma się o co niepokoić. ELÉONORE ręce jej opadają, patrzy w ścianę A toś mnie pocieszył... pukanie. Biegnie do drzwi, odbiera tacę, dodając To wystarczy. Nic więcej. ROBESPIERRE podchodzi do głównego stołu, lecz nie siada Dziękuję ci. Mierzą się wzrokiem, oboje spokojni. ELÉONORE wybucha półszeptem W takim razie skąd ten wyraz... rozpaczy? ROBESPIERRE aż drgnął. Ściąga gwałtownie brwi; opanowuje się nagle Mam troski, dziecko drogie. Bierze bolbol (fr.) --- naczynie w kształcie czarki, zwykle wykonane z porcelany, używane do picia np. herbaty. w obie ręce, lecz nie podnosi, bo za gorący. ELÉONORE z gorzkim śmiechem dolnej tylko połowy twarzy Doprawdy?! --- A czyś ty miał jedną godzinę wolną od trosk, odkąd cię znam?! coraz namiętniej i ciszej Rok temu byłeś przez cały długi tydzień o krok od gilotyny... a nie patrzyłeś na świat tak o... jeszcze ciszej jak... osaczony. ROBESPIERRE ze śmiechem prawie wesołym O Boże! --- Gilotyna! Podnosi bol i dmucha na powierzchnię płynu. ELÉONORE naraz łagodnie Maxime --- bij mnie, jeśli chcesz. Ale nie ruszę się stąd, nim mi nie powiesz. ROBESPIERRE wzdycha z udaną cierpliwością; opiera się o stół na rozstawionych rękach Kobieto, mnie nic nie grozi. Nic. --- Tylko... opuszcza głowę. W tym stanie osłabienia i depresji nie umie oprzeć się pokusie, by się podzielić z kimś drugim chińską torturą pewnej myśli. Monotonnie Sprawa Dantona to dylemat. Jeśli przegramy --- cała Rewolucja na nic. A jeśli wygramy... prawdopodobnie też. chwila przerwy Pięć --- lat --- walk, cierpień, niezliczonych ofiar... na --- nic... nachylony nad stołem z wyciągniętą szyją, patrzy przez chwilę w nieskończoność przed sobą. Oddycha powoli; spokojna twarz przybrała wyraz koncentracji, napięcia i sfascynowanego przerażenia --- wyraz, jaki uderza na tym ostatnim portrecie z profilu. Wreszcie spokojnie zamyka oczy i prostuje się Nie wolno mi tego mówić. podnosi bol i pije. Odstawia go. Powieki i nozdrza mu drżą. Z wyrazem wprost nabożnym Powracam do życia. ELÉONORE przypatruje mu się uważnie Myśli tego rodzaju są typowym objawem wyczerpania, Maxime. Odetchnąwszy głęboko, Robespierre pije dalej. ROBESPIERRE ociera usta. Głosem zmartwychwstałego Miejmy nadzieję, że masz rację... chociaż... W każdym razie póki mi ten czort w pracy nie przeszkadza, póty nieszczęście nie jest wielkie. patrzy na zegarek i gwiżdże Trzeba się pospieszyć. --- Dziękuję ci serdecznie; czuję się znacznie lepiej. Bierze przygotowany krawat, owija go zręcznie dokoła szyi. ELÉONORE kontroluje stan przygotowanych manszetów Do klubu? ROBESPIERRE spina krawat Tak jest. wciąga frak ELÉONORE zaciekawiona Słuchaj --- czy to prawda, że właśnie teraz Legendre prezyduje? ROBESPIERRE przypina żabot przed lustrem Mhm... Skończywszy, przytwierdza manszety. ELÉONORE Ale nie robią ci chyba trudności? ROBESPIERRE zajęty prawym manszetem Od trzech dni nikt mi nie robi trudności --- póki na niego patrzę. pukanie. Nie podnosząc oczu Proszę. ELÉONORE Więc do jutra, Maxime. Żegnają się skinieniem. W drzwiach Eléonore mija się z Barèrem i Fouquierem. BARÈRE i FOUQUIER Dzień dobry. ROBESPIERRE zapina ostatni guzik. Nie podnosi oczu Witajcie. Cóż tam? odrywa nareszcie oczy od rękawa i patrzy na gości. Podają sobie ręce O, pan, Fouquier? Jeśli się nie mylę, spotykamy się prywatnie po raz pierwszy. skinienie potwierdzające oskarżyciela Usiądźcie. siadają. On stoi przed nimi, badając swe pończochy i trzewiki. Odkrywa plamę tuż nad kolanem, bierze więc szczotkę i czyści, mówiąc Barère, dobrze że pana widzę. Proszę szepnąć Komitetowi Bezpieczeństwa, aby zwrócono szczególną uwagę na więzienia. Aresztowanie Dantona musiało podziałać na innych jak dzwon na trwogę. Z pewnością organizują się i spiskują. A nam już właśnie tylko brak powstania więźniów politycznych w stolicy. BARÈRE nieśmiało Sądzi pan?... ROBESPIERRE prostuje się Tak jest, sądzę, i to bardzo. Barère otwiera oczy szeroko, bardziej zaskoczony niż urażony tym tonem. Robespierre siada niecierpliwie, opierając na dłoni głowę utrzymaną prostopadle Z czym żeście przyszli? FOUQUIER Robespierre: ten proces przybrał obrót groźny. Danton doprowadza galerie do obłędu. Zamiast odpowiadać na zarzuty --- sypie frazesami i atakuje rząd. A to działa, Robespierre! Już jest tak pewien swej publiczności, że dziś śmiał pozwać swych oskarżycieli przed sąd opinii publicznej. Dzisiejsze posiedzenie miało przebieg tak... niepokojący, że jeśli to potrwa... ROBESPIERRE bez ruchu Jeśli to potrwa, przyjacielu --- to pojutrze Francja, otoczona ze wszech stron wojskami, obudzi się bez rządu --- ze stolicą zajętą przez wroga. FOUQUIER intensywnie A więc, Robespierre?! ROBESPIERRE oparł się o stół, zawisł nad płytą. Mówi łagodnie jakby o rzeczy oczywistej A więc, Fouquier: trzy dni minęły dziś; jutro Danton musi zginąć. FOUQUIER cofa się w krześle, ściąga gniewnie brwi Cóż to za odpowiedź? ROBESPIERRE jak wyżej Jutro musi zapaść wyrok śmierci, Fouquier. Wasza w tym rzecz, żeby go uzasadnić i wydać. O dalsze skutki troszczymy się my. FOUQUIER nie może się połapać Zrozum pan: wpływ Dantona na masę przeważa nasz. Nas krępuje prawo i sumienie; jego nic --- a wszyscy są po jego stronie. Gdy tylko jutro znowu zacznie... ROBESPIERRE comfortablycomfortably (ang.) --- wygodnie, dogodnie. Odbierzecie mu głos. FOUQUIER rzuca się naprzód Oskarżonemu?! --- Lud by nas rozniósł --- i słusznie! ROBESPIERRE Lud by nabrał... nabierze dla was respektu. A czas doprawdy, prokuratorze! --- Danton pozywa nas przed sąd opinii? Dobrze! Cóż nam jego rewelacje mogą zaszkodzić? Odchodzi od lustra i bada swą toaletę ze wszystkich stron. FOUQUIER Jeszcze jedno... ostrożnie, niepewnie Wczoraj przesłaliśmy Konwencji list, zawierający żądanie oskarżonych. Wysłaliśmy go na ręce Komitetu Ocalenia... Spogląda na towarzysza. BARÈRE straszliwie zażenowany Czemu... kiedy więc... co się... ROBESPIERRE powoli wraca i siada na stole Co się z nim stało? Zdefraudowałem go. Mam go w kieszeni. Uderza się w biodro. BARÈRE osłupiały, niewinnie Dla-czego??! ROBESPIERRE bardzo spokojnie, ale z nieco silniejszym naciskiem Bo nie życzę sobie, by Konwencja decydowała o tak ważnej kwestii bez mego nadzoru. FOUQUIER nieruchomy, szkarłatny, z żyłą na czole jak powróz Robespierre: to cynizm despoty. ROBESPIERRE wciąż łagodny Wziąłem na siebie odpowiedzialność za stawienie Dantona przed sąd. Kto nakłada odpowiedzialność, nadaje pełno-moc-nictwo. Konwencja odpowie na wasz list, gdy się dowie, co ja o tym sądzę. Przeczytam go --- jeśli go przeczytam --- gdy nadejdzie odpowiednia chwila. BARÈRE Ależ teraz każda minuta!... ROBESPIERRE Odpowiedź Konwencji, jeśli zostanie wydana, będzie odmowna. FOUQUIER A to przekroczenie prawa tak sromotne, że musi oburzyć najchłodniejszych. ROBESPIERRE Jeśli się cofniemy o jeden cal, przepadliśmy. nieco mniej ostro Rozumiem pana, Fouquier. Lecz prawo dobra powszechnego neutralizuje wszelkie paragrafy. Jeśli pan uważa zniszczenie Dantona w tych warunkach za bezprawie --- musi pan to bezprawie popełnić. FOUQUIER wstaje z prawdziwą godnością Robespierre: jestem sędzią, nie katem na pańskich usługach. ROBESPIERRE siedzi dalej na stole, lecz tężeje Nie na moich --- lecz na usługach społeczeństwa jest pan --- właśnie katem. Fouquier cofa się lekko, oszołomiony Panu wydajemy wrogów Republiki, których trzeba usunąć --- nie sądzić. Fouquier siada zamyślony. BARÈRE drży ze zdenerwowania Na Boga, zastanów się pan! Od trzech dni Danton podnieca Paryż przeciw nam; jakże można rozwścieczoną masę jeszcze prowokować?! FOUQUIER wyrywa się z zamyślenia Właśnie. Powtarzam: nie widział pan, co się dzieje. Musimy zrobić jakieś ustępstwo, żeby się w ogóle utrzy... ROBESPIERRE zsunął się ze stołu jak wąż Ośmiel no się pan wyrazić zwątpienie jeszcze jednym słowem, a wyślę pana do więzienia prosto z sądu. Uprzedź pan kolegów: to dotyczy was wszystkich. Komitet Bezpieczeństwa pilnuje was. Vadier będzie miał na każdego mandat gotowy. ciszej Wystarczy gest lub spojrzenie. Fouquier patrzy mu w oczy z zaciśniętymi szczękami. BARÈRE oburzony Ależ Robespierre, sąd nie może pełnić funkcji pod terrorem! ROBESPIERRE odrzuca głowę wstecz ze śmiechem błyszczących zębów Zobaczymy, czy nie może! Terror, moi panowie, to prawo powszechne! do Barère'a Zaczynacie teraz rozumieć mój długotrwały opór, co? patrzy na zegarek. Goście wstają Spóźnię się. O, botherbother (ang.) --- kłopot, udręka.! chwyta kapelusz i rękawiczki Czy wyjaśniłem panu sytuację dostatecznie? FOUQUIER ironicznie O, najzupełniej. Zrozumiałem pana. poważniej Może pan liczyć na bezwzględną subordynację. ROBESPIERRE biegnąc ku drzwiom, podaje mu rękę That's the styleThat's the style (ang.) --- tu: oto zachowanie w dobrym stylu.. Barère'a, który jest dalej, żegna skinieniem. FOUQUIER Życzę panu, aby na razie niczyj sztylet nie dotarł do pańskiego serca... ale tylko ze względu na państwo. Robespierre wybucha dźwięcznym, miłym śmiechem; znika. BARÈRE w drodze ku drzwiom, zamyślony, szeptem Ja natomiast --- przestaję mu tego życzyć. Fouquier przypatruje mu się ostro, bez zdziwienia. AKT V ODSŁONA 1 Conciergerie --- więzienie o charakterze średniowiecznym. Cela połączona z sąsiednią przez kratę zastępującą drzwi. Cztery łóżka, dwa w głębi, po jednym przy każdej ścianie. Delacroix siedzi na łóżku; Desmoulins stoi na stole, przy którym Philippeaux czyta --- i patrzy na zachód przez lukę. GŁOS WESTERMANNA z celi sąsiedniej Od trzech dni łamię sobie głowę... hej, śpicie tam już? DELACROIX poskoczył ku kracie Dzisiaj spać? Zazdroszczę tym, co mogą! GŁOS WESTERMANNA ...łamię sobie głowę, czy oni mogą mi udowodnić udź... GŁOS HÉRAULTA słychać, że zeskakuje z łóżka. Gwałtownie Nic nikomu nie mogą udowodnić! Absolutnie nic! Przecie muszą fałszować dowody! DELACROIX Fouquier byłby dawno zamknął Dantonowi buzię, gdyby miał czym... chociaż... Stoi zamyślony, drapiąc się w kark. GŁOS HÉRAULTA Na Boga, nie rób pan tego!... Camille zeskakuje i podchodzi. DELACROIX zdziwiony opuszcza rękę Czego? GŁOS HÉRAULTA Nic... nic. Już dobrze. z nerwowym śmiechem Jestem tak roztrzęsiony, że gotówem dostać ataku! CAMILLE Ja też. Zataczam się z przemęczenia --- a nie mogę usiedzieć w miejscu. GŁOS HÉRAULTA Trzy dni z rzędu, po bitych osiem godzin, w tym piekle ryku i wrzasku --- któż by to wytrzymał! GŁOS FABRE'A Bracia, zmęczenie to nic: nas torturuje nadzieja. Gwałtowność protestu jest przesadna, kurczowa. GŁOS WESTERMANNA Głupie gadanie! CAMILLE Też pomysł! Z powodu zmroku Philippeaux odkłada książkę i siada w poprzek swego łóżka --- najbliżej drzwi --- wsparty wstecz na łokciach. DELACROIX Wiesz, Fabre, toś prawdę powiedział. Pókim sądził, że już po nas --- spałem jak król. Odkąd jednak patrzę na sukces Dantona --- oka zmrużyć nie mogę. Liczę i liczę szanse przez całą noc. Doprawdy zwariować można! GŁOS HÉRAULTA Oj tak --- ten Danton pokazał nareszcie, co umie. --- Żeby z ławy oskarżonych, w ciągu jednej godziny, dosłownie zahipnotyzować publiczność i zrobić z niej sobie broń --- na to, moi panowie, potrzeba... geniuszu. CAMILLE Toteż Trybunał już kapituluje! Zgodził się przecie wezwać nam świadków; a wiadomo, co to... GŁOS FABRE'A No --- no; nie zgodził się, tylko poruczył decyzję Konwencji. DELACROIX Dwa --- dni --- temu! A odpowiedzi dotąd nie ma!... CAMILLE Niby co stąd?! Przecie Konwencja nie może odmówić; więc to na jedno wychodzi! GŁOS WESTERMANNA Moi drodzy... czy Wy wiecie, że dziś minął trzeci dzień?... wymowny brak odpowiedzi DELACROIX po czarnej pauzie I po co przypominasz?! --- Ręczę ci, że od samego rana każdy z nas daremnie stara się o tym zapomnieć... znów cisza GŁOS HÉRAULTA znacznie spóźniony Odwagi, przyjaciele! Opinia nas wspiera; Trybunał już ledwo się trzyma; nie mogą... GŁOS FABRE'A Wiecie, czego się obawiam? --- Trybunał nie odważy się nas skazać ze względu na lud --- a nie ośmieli się nas zwolnić ze względu na Komitet. Nim jedna szala przeważy --- gotowiśmy wisieć w powietrzu przez kilka tygodni. ciche okrzyki przestrachu i przerażonego protestu PHILIPPEAUX niespodziewanie --- bez ruchu Nie ma obawy. --- Trzy dni minęły: jutro zapadnie na nas wyrok śmierci. wszyscy obrócili się ku niemu --- teraz oniemieli. Zmartwiała cisza Choćby Trybunał głosu dobyć nie mógł --- wyrok wyda. Reszta odzyskuje głos --- lecz nieco drżący. GŁOS WESTERMANNA A to co znowu? Niby czemu?! CAMILLE Wstydź się pan! Nie dość nam jeszcze ciężko?! GŁOS HÉRAULTA Może by nas pan łaskawie raz przestał przygnębiać! PHILIPPEAUX Prowokacje Dantona dyskredytują rząd. --- Robespierre nie byłby Robespierre'em, gdyby to ścierpiał. GŁOS FABRE'A po chwilce O, jakże ja panu tej pewności zazdroszczę!... DELACROIX zamyślony Pan ma rację, Philippeaux. Co za sens w tym upijaniu się złudzeniami? --- Opinia, mówicie? --- A cóż my, odcięci od świata w piwnicy Trybunału, wiemy o opinii poza tym gmachem?! --- Co dzieje się na mieście? --- Co zamierza Robespierre? --- Jak... GŁOS WESTERMANNA Robespierre! Wszędzie i wiecznie Robespierre! --- A cóż, do kata... Wpada Danton. Mimo woli garną się do niego. CAMILLE Georges! Masz wiadomości?... GŁOS HÉRAULTA Co się dzieje na mieście, Danton? DANTON Wiadomości... i to jakie! --- Nie macie tu gdzie świecy, do diaska? --- Aha. Znalazł i zapala. GŁOS HÉRAULTA widać go niewyraźnie u kraty Huu, co za nora! Jakże można spychać tu ludzi... jeszcze żywych!... DANTON Pociesz się: jutro wracamy do domu. DELACROIX odwraca się Ech, wiesz, dałbyś już przecie raz spokój. GŁOS HÉRAULTA Och, trzymaj nas, Danton! Toniemy bez ciebie! DANTON z śmiechem satysfakcji A co, dźwignął się Danton --- hę?! ciszej Posłuchajcie więc: liga zagrożonych rośnie w oczach... GŁOS WESTERMANNA A podejdźże bliżej, Danton! Przesuwają się ku kracie. Philippeaux trwa bez ruchu aż do chwili, gdy wszyscy idą spać. DANTON intensywnym półgłosem Twoja żona, Camille, uprawia propagandę i zebrała już cztery tysiące dwieście livreslivres (fr.) --- tu: liwrów; liwr to daw. francuska monetarna jednostka obrachunkowa lub moneta.... CAMILLE radośnie zaskoczony Lucile!... zdjęty nagłym lękiem Och, ale po coście mi ją... DANTONJuż ona sobie radę da, mój mały. --- BoydBoyd, Walter (ok. 1754--1837) --- angielski bankier zamieszkały w Paryżu, bliski współpracownik Pitta Młodszego. i kilku innych bankierów ofiaruje komitetowi naczelnemu dwanaście tysięcy. Chłopcy z przedmieść otoczą jutro Trybunał tajnym kordonem. Pâris pozyskał trzy sekcje --- to znaczy dziewięć armat, bracia. --- Więźniowie polityczni już wszędzie zorganizowani... GŁOS FABRE'A A baranki na czele organizacji. Znamy się. DANTON A chociażby! --- Baranki wiedzą zbyt dobrze, komu teraz trzeba służyć. --- Ale to wszy... PHILIPPEAUX szeptem jak cios bicza Panowie!!... Rozpraszają się błyskawicznie. Dozorca wnosi wodę i wychodzi. GŁOS HÉRAULTA wśród zalęknionego szmeru A może on stał pod drzwiami?! PHILIPPEAUX głośno Nie. Słyszałem kroki z daleka. Uspokojeni zbierają się z powrotem. GŁOS WESTERMANNA No więc? --- Zacząłeś... DANTON Otóż jutro w południe przybywa nam na pomoc generał Savigny z pięcioma tysiącami ludzi! szeptane okrzyki zdumienia i radości GŁOS HÉRAULTA Oj... takie same pogłoski, słowo w słowo, krążyły przed straceniem króla --- a potem ani... DANTON gwałtownie To ty nie znasz różnicy między pogłoską a wia-do-mością?! DELACROIX nagle Danton: tak niestworzone bujdy przejrzy każde dziecko. --- Po co ty nas zwodzisz, człowieku?... DANTON z trudem hamuje gniew Ośle: gdybyś miał ziarnko rozumu, byłbyś wiedział z góry, że tak się stać musi! --- Ocalenie moj... naszych głów jest kwestią życia lub śmierci dla całego państwa! --- A ty się dziwisz, że Francja nas broni?! GŁOS FABRE'A Przesada psuje najlepsze atuty, Danton. --- Ponadto zapominasz, że od trzech dni Francja przestała być panią swej woli. Wydając dekret oskarżenia, Konwencja de facto złożyła władzę absolutną w ręce Robespierre'a. --- Czy sądzisz, że go to skłania do ustępliwości?... DANTON Ależ o to mi właśnie chodzi! --- He, he! Maxime oddał mi nie lada przysługę, od lat systematycznie koncentrując władzę: teraz pozostaje mi już tylko przejąć mu z rąk... gotową dyktaturę! sensacja. Cisza CAMILLE horrifiedhorrified (ang.) --- przerażony. Więc ty naprawdę!... GŁOS FABRE'A Jakimże cudem?! DANTON rozpala się Jutro, bracia, będzie wielki finał! W południe wyniosą nas z sądu na ramionach; wieczorem zaś Robespierre, Saint-Just i Billaud, wyjęci spod prawa, ułożą się do snu w niegaszonym wapnie. A Francja uwieczni ten dzień jako drugie święto cywilne. CAMILLE Nie, Georges. Robespierre'owi darujesz życie. Musisz dowieść, żeś większy od niego! DANTON w nagłym, zimnym skupieniu Jego... należałoby powiesić. Gilotyna dla niego za dobra. Nie. Masz rację, mały, owszem; daruję mu życie --- oby jak najdłuższe --- pod warunkiem tylko, że je spędzi... w Cayenne. protest Camille'a GŁOS FABRE'A Georges! Czyś ty przynajmniej pewien, że jutro będzie koniec? DANTON ściąga buty Tak pewien, jak tego, że wygram! Kładą się spać. GŁOS HÉRAULTA No... w każdym razie starajmy się spać. Na przyszłość tak czy owak nie wpłyniemy. chwila ciszy CAMILLE po chwili zamyślenia, namiętnie Nie, Georges, jam się przecież w tobie nie pomylił. --- Maxime cię nie zna... DANTON Spodziewam się, że nie! Czy myślisz, żeby mnie atakował choćby od tyłu, gdyby mnie był znał? --- Wszystko jedno, jestem mu wdzięczny. Łotrostwem swoim przebudził mnie z apatii. CAMILLE porwany marzeniem Ty jesteś wielki, Georges! --- Jesteś potęgą; i jesteś geniuszem. Masz rację: w twoich rękach --- dyktatura stanie się zbawieniem Francji. DANTON również rozmarzony Żelazną pięścią zmiażdżę rewolucję... CAMILLE By republika mogła nareszcie zakwitnąć! DANTON cicho Na wszystkich pięciu kontynentach... moje nazwisko... przed imionami wielkich geniuszów w koronie! --- Przepych... wskrzeszony boski przepych Ludwików... dokoła mojej małej, mądrej Louise... wybucha nagłym śmiechem; głośniej A ja myślałem, że świat mi obrzydł! Mnie się zdawało, żem syt walk, użycia i władzy! --- Ja --- Georges Danton --- znudzony życiem! Wielki Boże!! DELACROIX sennie Jak ten hymn na dwa głosy bajecznie usypia... DANTON śmiechem maskuje urazę No --- trzeba nabrać sił na jutro. Dobranoc! Senne mruczone odpowiedzi. Danton wyciąga rękę po świecę. CAMILLE nerwowo Nie!!! Georges, proszę cię, nie gaś!... DANTON z wyciągniętą ręką A to czemu? CAMILLE Tu tak ohydnie... zostaw ją, błagam cię! Danton wzrusza ramionami i kładzie się do ściany. --- Po chwili, nieśmiało Georges... DANTON od ściany, głosem kompletnie zmienionym, szorstko Czego? CAMILLE Georges, powiedz mi prawdę: czy ty faktycznie wierzysz, że... że wygramy?... DANTON już opanowany Głuptasie! Nie wierzę, tylko wiem! To nie wiara, to zdrowy rozsądek! Cisza; miarowy oddech czterech ludzi, co się starają zasnąć. Po chwili Danton obraca się ostrożnie, jak najciszej, i podpiera na łokciu, wpatrzony w świecę. Potem zaczyna obserwować swą rękę; wykonuje nią i ramieniem szereg ruchów. Spostrzegłszy własne kolano, podciąga nogi gwałtownie i prostuje z powrotem. Nagle wyciąga się płasko, sztywnie na wznak --- by się natychmiast panicznie poderwać i siąść na brzegu łóżka.. Rozgląda się bacznie po towarzyszach. Sądzi, że wszyscy śpią --- nie zauważył bowiem, jak Delacroix cichutko uniósł głowę --- przypatrzył mu się z właściwym sobie uśmiechem i odwrócił do ściany. DANTON bardzo powoli, szeptem Powinien byś dostać po pysku, bracie Danton --- póki ten pysk siedzi mocno. mimo woli głaszcze się po gardle, przejęty rodzajem zbożnej miłości do tej powierzchni gładkiej, zwartej, nieprzerwanej... spostrzega się i odrywa palce. Podpiera się na pięści, łokieć stawiając na kolanie Idioci. Zaczerwieniła się! --- No chyba! Skóra musi się zaczerwienić od uderzenia... po cóż by je miała dopiero czuć, idioci! cichnie i mięknie na chwilę Skóra... kobiety... pauza. Nagle zaczyna łechtać się po karku. Przestaje; splata dłonie o kolano. Wrażenie miłego chłodu. Tak powiedział. Lekarz, psiakrew. obmacuje sobie głowę, ujmuje ją za szczęki, mruży oczy ekstatycznie Miłego... chłodu!!... wybucha śmiechem i łkaniem, załamuje ręce, wciska czoło w zgięcie łokci, przechylając się ciężko na poduszkę. Głosem ochrypłym od śmiechu i furii cierpienia A niechże go jasna cholera!!! PHILIPPEAUX na wznak, z rękami pod głową --- nagle półgłosem Danton. DANTON skostniał. Po sekundach bez tchu, nienawistnie Czego sobie pan życzy? PHILIPPEAUX Podejdź pan. Nie chcę krzyczeć. DANTON dusza mu się rwie do towarzystwa --- podchodzi Panie, mówiąc do mnie powala sobie pan usta. ale już siada na brzegu łóżka Philippeaux PHILIPPEAUX Jesteśmy w poczekalni grobu, kolego. Tutaj... DANTON Co panu jest, do stu katów?! Pewno, że przedtem trochę przesadzałem; ale my faktycznie mamy poważne szanse... PHILIPPEAUX Może być. --- W każdym razie tutaj życie osobiste ustaje. Wszelkie uczucia stygną. Mnie już przenika wielka obojętność spoza czasu. --- Zawrzyjmy zgodę, Danton. DANTON Co, pan mnie, plugawemu łotrowi, rękę chce podać?! PHILIPPEAUX To pojęcia doczesne. --- Należy pan bez kwestii do przyczyn epokowej katastrofy, która się wkrótce zwali na kraj. Ale stąd... widzę w niej już tylko jedną z faz ujemnych, biologicznie koniecznych w życiu społeczeństw. Za to w panu... i w sobie... uśmiech jego podcina kolana pysze dantonowej Nie bądźmy śmieszni, kolego. Wyciąga rękę. DANTON podaje swoją Więc dobrze... z zastrzeżeniem oczywiście, że ewentualny nasz... powrót na świat żywych unieważnia ten traktat pokoju. PHILIPPEAUX Tym lepiej, skoro pan o tym wie. DANTON podnosi się, lecz wolałby zostać To wszystko? PHILIPPEAUX Nie. --- Danton, czy pan wie, że gdyby pan nie prowokował sądu --- najzupełniej bezcelowo zresztą --- umożliwiłby pan ratunek dziewięciu ludziom? --- Przeszło połowie towarzyszy? DANTON To mi się podoba! --- Dziewięciu przeciętnych bałwanów! Jedna godzina mojego życia warta więcej niż suma ich dziewięciu pustych egzystencji! --- I dla nich ja miałbym... CAMILLE krzyczy przez sen Poczekaj!... To nie ten klucz --- poczekaj! Nie odchodź!! Ooo, poczekaj!!! Świeca dogorywa i gaśnie. DANTON nachyla się ku Philippeaux. Tonem nagle wstrząsająco prawdziwym --- cicho, namiętnie Dziewięciu ludzi... Panie: ja bym wywrócił Francję dnem do góry --- ja bym poświęcił synów --- nawet żonę --- byle zatruć Robespierre'owi życie. Niech zginę: dobrze. --- Ale on --- on morderca --- on musi mi za to zapłacić. Bezcelowo --- co?! --- Panie, mój głos w Trybunale wyznacza przyszłość tej rudej małpy iryjskiej. W oczach motłochu, któremu myśli dyktuję, już widzę, jak wschodzi moja zemsta. wybucha cichym śmiechem A dorwał się, bestia, władzy nareszcie, oj, dorwał! --- Ja się natomiast postaram, by mu pod nią słodko było i wesoło! CAMILLE zawodzi Dobrze... na wszystko... na wszyst-ko, tylko mi przebacz!! DANTON zaciekle Ja... ja, Danton... ja bym się miał dać zamordować bezkarnie, jak pierwszy lepszy głupi rekrut ze wsi... ja miałbym pozwolić, by w spokoju korzystano z plonu tej zbrodni... wszystko tylko dla jakichś dziewięciu matołków?! --- Gdybym tak postąpił, byłbym doprawdy wart tyle co oni. PHILIPPEAUX W czymże by panu jednak przeszkadzał ratunek tego chłopca --- którego pan bez wszelkiego powodu do samobójstwa zmusił?... DANTON obejrzał się pogardliwie na Camille'a Miałem sprawić Robespierre'owi przyjemność, co? --- Zresztą dla samego Desmoulinsa lepiej będzie, że zginie --- niż żeby się miał znów prostytuować. PHILIPPEAUX zrazu wprost nie rozumie; nagle wybucha smutnym śmiechem Och, Danton, Danton!! DANTON mocno urażony, wraca do siebie Dobranoc. ODSŁONA 2 Comité de Salut Public, 16 germinala 16 germinala --- czyli 5 kwietnia; podczas rewolucji francuskiej został stworzony i wprowadzony w życie nowy kalendarz. Nazwy miesięcy zostały zmienione tak, by usunąć odniesienia religijne czy imperialne. W nowej wersji odnosiły się do cyklu wegetacyjnego i kalendarza rolniczego, np. zaczynający się 20 lub 21 marca Germinal wywodzi się od fr. germination, czyli kiełkowanie. Natomiast podział miesięcy na trzy dekady (dziesięciodniowe równe części) stanowił element szerszego planu mającego na celu konsekwentne wprowadzenie w republice systemu dziesiętnego. Dzień w kalendarzu republikańskim został podzielony na dziesięć godzin, każda godzina na 100 minut, a każda minuta na 100 sekund. rano. --- Barère, Carnot, Collot, Robespierre, Saint-Just. CARNOT Robespierre, to bezprawie. COLLOT Sąd zwrócił się do Konwencji, nie do ciebie! CARNOT Uzurpacja władzy zaczyna się stale w ten sposób! COLLOT Żądamy, żebyś nam wydał ten list. Najwyższy czas go przesłać. Poparty przez Carnota wyciąga rękę. BARÈRE Robespierre, nie ma chwili do stracenia! Rozniosą Trybunał! CARNOT Na jakiej podstawie mielibyśmy odmawiać im świadków?! COLLOT Prędzej! ROBESPIERRE wstał, bardzo blady. Stłumionym głosem Nie wydam tego listu, choćbyście użyli przemocy. Szczególnie dziś, gdy rząd zaczyna tracić głowę. COLLOT traci resztę cierpliwości Człowieku!... Przerywa mu Billaud. BILLAUD wchodzi szybko, rzuca płaszcz i siada Robespierre, czy to prawda... ROBESPIERRE Żem przejął wasz list? Owszem. BILLAUD To całe szczęście. Trzeba go zniszczyć. Tamci zrywają się oburzeni. CARNOT Cóż to znowu znaczy?! COLLOT Dlaczego?! Co się stało? BARÈRE No wiesz!! BILLAUD Byłem w Konwencji. --- Robespierre, nie pokazuj się: galerie cię zlinczują. Akcje Dantona wznoszą się w całym mieście z każdą minutą. Jest gorzej, niż przypuszczałem. Bądźmy przygotowani, że nas każdej chwili aresztują. BARÈRE przerażony Nas?! Za co?... SAINT-JUST podnosi się; do przyjaciela Czy mam iść zaraz? ROBESPIERRE Poczekaj. --- Więc Konwencja już po stronie Dantona? To nienaturalne! Pod tym kryje się czyjaś rozległa akcja. BILLAUD Tego nie wiem; w każdym razie galerie są jak opętane --- a w Konwencji to dziś decyduje. Fouquier pisze, że nie wie, czy się w ogóle utrzyma. Publiczność żąda natychmiastowego zwolnienia. O wyroku śmierci mowy nie ma; w najlepszym razie proces i to niebezpieczne zawieszenie przeciągną się nie wiadomo dokąd. Wzburzenie ogólne. Robespierre odsuwa krzesło, zaczyna niespokojnie chodzić. BARÈRE Słuchaj! Billaud! Czy oni nas faktycznie... COLLOT Ależ nie mogą nas przecie aresztować! CARNOT I znów mamy anarchię na karku! BILLAUD Robespierre, mów prędko: co robić? ROBESPIERRE zatrzymuje się, patrzy w ziemię Trzeba by uzyskać dekret, na mocy którego prezydent mógłby wykluczyć Dantona od rozpraw. Wzburzenie rośnie. CARNOT Wykluczyć! Sąd okryłby się hańbą! BARÈRE To dopiero znalazł radę! A on wszystkiemu winien! COLLOT z gestem Proszę --- idź i wyrób ten dekret. Proszę bardzo. BILLAUD zirytowany Trzeba! O, mój drogi, wydać rozkaz to nie sztuka; ale powiedz no teraz, jak go wykonać? ROBESPIERRE podnosi głowę, bezradnie Nie wiem, panowie. piekielny hałas Na razie sam wyjścia nie widzę. Musimy zapewnić sobie poparcie jakobinów, może nawet sekcji --- i czekać. Wiem tylko, że nie możemy się cofnąć. COLLOT ciska pióro, którym się bawił Nie! Tego już za wiele! BARÈRE frenetycznie Robespierre, zrozum nareszcie, że nam grozi gilotyna!! COLLOT groźnie A wyzywać jej nie mam zamiaru! Pozbawione wyrazu, uporczywe spojrzenie Robespierre'a onieśmiela go trochę; szybkie następstwo, prawie kanon: CARNOT Jesteśmy pobici, Robespierre. Musimy się poddać. BARÈRE Czemuż by sąd nie miał zwolnić Dantona, jak tylu innych? CARNOT Sam mówiłeś: co znaczą upokorzenia, gdy chodzi o rząd? BARÈRE Wycofamy się w nienagannie honorowy sposób! COLLOT Jeśli ulegniemy, Konwencja nie naruszy Komi... ROBESPIERRE podszedł i trzasnął pięścią w stół Dość tego!! cisza niechętna. Drży. Stłumionym głosem Tchórze! Rewolucja wybrała was za wodzów!! Wycofać się? Z honorem, w sprawie Dantona! --- A cóż wart zhańbiony rząd, choć mu zostawią życie? Co wart dla Francji lokajski Komitet?! Gilotyna! Wielkie nieszczęście! --- Ależ i owszem, moi drodzy, naturalnie, że pójdziemy pod topór w razie przegranej! Naturalnie, że poniesiemy konsekwencje! Jakby kogo obchodziło, co się z nami stanie, jeśli szajka Dantona dorwie się do władzy! Saint-Just, pisz do jakobinów i sekcji. Ja idę uzyskać dekret. Za pół godziny dowiecie się, kogo tym razem gilotyna czeka. COLLOT uderza dłonią w stół Nie. Na to się nie godzę. BARÈRE Rozporządzaj swoim życiem, nie naszym! CARNOT Teraz nie wiem już, co sądzić... BILLAUD wstał. Chwyta kolegą za ramię Człowieku, miej rozum! Ciebie właśnie przeklinają w głos! Słowa ci pisnąć nie dadzą. Pogorszysz sytuację. ROBESPIERRE Ech, tak źle znowu nie może być. CARNOT Albo też chodźmy wszyscy. Wstają; ostatni Barère. COLLOT To nie ma sensu --- ale jeśli już... Vadier wpada, roztrzęsiony, starczy. VADIER Czekajcie! Słuchajcie naprzód! Zatrzymują się; wszyscy stoją. COLLOT Jeszcze coś?! BARÈRE Trybunał już się zawalił? Wracają na miejsca z wyjątkiem Robespierre'a i Saint-Justa. VADIER złamany. Starczym głosem Jesteśmy otoczeni spiskiem, który obejmuje cały Paryż. znieruchomiałe zawieszenie ROBESPIERRE półgłosem Przeczuwałem coś w tym guście... SAINT-JUST Kaczka alarmistów! Strzeżcie się! VADIER oburzony Kaczka! Od trzech dni agenci z wszystkich więzień... ROBESPIERRE złowróżbnie Aha, więzienia!... Okrąża spiesznie stół i siada. VADIER biada Ale nie połapaliśmy się, bo któż by śmiał przypu... BILLAUD ostro Do rzeczy! VADIER siada ciężko Komisarz policji Wichterich przyprowadził nam dziś rano więźnia z Luxembourgu, Laflotte'a --- był przedstawicielem Republiki w Wenecji. Laflotte uzupełnił raporty agentów. Panowie, żywioł kontrrewolucji jest daleko potężniejszy, niżeśmy sądzili. Aresztowanie Dantona popchnęło ich do tego zamachu. Wszystkie więzienia są zorganizowane, a żona Desmoulinsa i krewni dantonistów rozszerzyli ligę na miasto. Trzech bankierów i wielu prywatnych daje fundusze. Przekupują i podburzają lud na ogromną skalę. Spisek obejmuje podobno setki, może tysiące ludzi... BILLAUD niskim głosem No, no, no! VADIER Powtarzam, com słyszał --- na galeriach Konwencji, w sądzie, u jakobinów --- wszędzie wśród publiczności pełno płatnych podżegaczy. Trybunał jest otoczony podobno całym kordonem. Publiczność ma wymusić zwolnienie oskarżonych; jeśli się to nie uda, porwą ich. --- Wśród zamieszania inni mają otworzyć więzienia, uzbroić politycznych i puścić ich na Tuileries. BILLAUD po chwili, wśród ciszy Vincent redivivusredivivus (łac.) --- zmartwychwstały, odrodzony.. SAINT-JUST Podniesiony do kwadratu. Znów osowiała cisza. Robespierre z wolna opiera łokcie o stół, a czoło o złączone ręce. COLLOT No, Robespierre. Tym razem już się nie podniesiesz. CARNOT A będziesz miał katastrofę państwa na sumieniu! BARÈRE I nasze życie. znów cisza BILLAUD Więc co teraz, Robespierre? Co teraz?? ROBESPIERRE z wolna odsłania twarz nieco błędną Co... o co wam chodzi?... Collot, Vadier i Barère wybuchają śmiechem nienawistnie szyderczym. BARÈRE O co nam chodzi! COLLOT chwyta go boleśnie za przegub Tyś przeforsował ten wariacki proces, ty! Tyś na nas nieszczęście sprowadził! Ratujże nas teraz, ty z twoją przeklętą ambicją! VADIER sarkazm fosforyzuje poprzez próchno No? --- Cóż teraz, dyktatorze, co?... ROBESPIERRE w nagłej pasji przypomina zjeżonego kota. Palce mu się zakrzywiają Co teraz? --- Jesteście uratowani, durnie, cieszcie się! Gilotyna was ominęła! --- Wygraliśmy sprawę Dantona, wielki, święty Boże!! zrywa się SAINT-JUST podczas gdy Robespierre, stojąc u okna, wyjmuje chustkę i szarpie zębami, walcząc z łkaniem --- żeby odwieść od niego uwagę Oczywiście, koledzy, teraz Konwencja jest zagrożona, więc musi nas słuchać. Wszelki opór ustanie, gdy tylko się dowiedzą, ręczę wam. A wspólny front Konwencji z jakobinami pod wodzą Komitetów zgniecie z łatwością ten bunt. przełomowa ulga BARÈRE zrywa sią z radości Ależ, naturalnie! O, błogosławiony spisek! VADIER prostuje się Nareszcie oddycham. CARNOT Tak. Rząd uratowany. --- Oh!... COLLOT wstaje Prędko, chodźmy im powiedzieć! ruch ku drzwiom BILLAUD powstrzymuje ich rozpęd Hm... Saint-Just, jeśli ci ludzie mają krztę rozumu, to zapewnili sobie przede wszystkim współudział większości w Konwencji. Zatrzymują się i spoglądają po sobie, niespokojni. ROBESPIERRE odwraca się Człowieku, to nie spisek, to dziecinny odruch popłochu! Słyszałeś: żona Camille'a! Starcy i kobiety! Inni zbliżają się z powrotem. BILLAUD Więc tym bardziej, Robespierre, o co ci chodzi? BARÈRE Sam mówisz, że nas ten spisek ratuje, a tu... VADIER chytrze Aż tak bardzo ci Camille'a żal? ROBESPIERRE z politowaniem ku niemu Camille'a! --- Koledzy, czyż wy nie widzicie, co ten spisek znaczy? Cóż stąd, że nas na razie ratuje? BILLAUD opuszcza oczy. Trochę ponuro Tak... rozumiem. BARÈRE obejrzał się na niego No, to ci zazdroszczę. ROBESPIERRE Jeszcześ pan nie pojął, Barère? Weszliśmy na drogę terroru. Nasz pierwszy krok! Sam wstęp dopiero, a co za skutki!... Setki ludzi, mówicie... set-ki --- ludzi... wybucha stłumionym krzykiem Nie! --- Tego nie wiedziałem... tego nie przewidziałem... Boże mój!!! --- Nie... Nie!!... VADIER No a któż to nas pchnął na tę drogę, co? --- Czyja w tym wina?... ROBESPIERRE Death and damnation!!!death and damnation (ang.) --- dosł. śmierć i potępienie; wyrażenie, które ma wyrażać złość i frustrację. Pięć lat krwawej pracy całego narodu czarci biorą, a ten szuka winy! Nikt nie jest winien, you blubbering idiotyou blubbering idiot (ang.) --- ty beczący idioto., musieliśmy zgładzić Dantona, a teraz musimy iść dalej, choć nas odtąd każdy krok będzie od-da-lać od celu! SAINT-JUST niespokojnie Maxime... licz no się ze słowami!... ROBESPIERRE Wiedzcie i wy, co was czeka! --- Teraz trzeba będzie zmasakrować kilkudziesięciu głupców, co nawiązali ten spisek z komedii. Tą rzezią wprawimy tysiące w szał. Zamachy się posypią. Trzeba będzie zabijać, zabijać, zabijać przez cały boży dzień. Staniemy się katami. Naród nas przeklnie. Rewolucja stanie się torturą... dla ludu!! Świat cofnie się przez nas. Wszystkie plagi przeszłości powrócą. My je przywrócimy, właśnie my! Trzeba będzie skupiać i skupiać władzę, aż... BILLAUD słuchał w najwyższym napięciu. Przy ostatnich słowach zerwał się bez szmeru ...aż dokąd?... COLLOT podstępnie Aż do dyktatury. Robespierre milczy, wykręcając ręce. BILLAUD wśród martwej ciszy --- jak wystrzał, poprzez stół do Robespierre'a Kłamiesz!!! Saint-Just wstaje, mierzy go groźnie Chcesz zabić w nas wiarę, przeklęty Judaszu... SAINT-JUST szpicrutą Milcz! BILLAUD ...byśmy ci nie przeszkadzali sięgać po koronę! Czym Danton wobec ciebie, podły trucicielu?! CARNOT spokojnie Jeśliś uległ rozpaczy, to strzel sobie w łeb, z łaski swojej, boś niebezpieczniejszy od wściekłego psa. SAINT-JUST trzęsie się Histrioni! Zrozumcie naprzód, co się do was mówi! Każde bydlę lubi się oburzać. Każda pusta pałka eksploduje, jak tylko przestanie pojmo... ROBESPIERRE ściąga boleśnie brwi Ccci-cho, Antoine! --- Macie słuszność. To zbrodnia tak mówić. Zbrodnia tak myśleć... nagle Słuchajcie. Wyznaczcie komisję. Może jednak --- może przecież ja jestem winien, a w takim razie dałoby się zawrócić! Sądźcie mnie! Przeszukajcie moją działalność --- moje mowy --- znajdźcie ten punkt, gdzie się zaczął mój błąd! --- Billaud, Saint-Just, Carnot --- jesteście równie zdolni jak ja. Sądźcie mnie! Naprawcie szkodę, jaką wyrządziłem! Da się na pewno, musicie tylko... BILLAUD podnosi rękę, żeby mu przerwać Zbyt ci na gilotynę spieszno, mój drogi. Opamiętaj się. Jeśliś popełnił błąd kardynalny --- w każdym razie teraz za późno. A jeszcześmy bitwy nie wygrali... VADIER podnosi się jak przebudzony Za to straciliśmy mnóstwo czasu. --- Robespierre, idź pan do Konwencji powiedzieć o spisku. ROBESPIERRE pada na krzesło Nie mogę. Jestem nagle śmiertelnie zmęczony. Brak mi głosu. SAINT-JUST To nic, zostań. Ja im doniosę --- i zażądam odrazu tego dekretu. VADIER Jakiego? BILLAUD Że Trybunałowi wolno wykluczyć oskarżonego od rozpraw. wstał Chodźmy razem. VADIER podnosi się za nimi Mmm... ale genialny pomysł. --- Idę z wami. Sam go zaniosę do sądu. ROBESPIERRE podnosi głowę, dotąd opartą na ręce A o tym, że dantoniści żądają świadków, nie warto w ogóle wspominać... Reszta zamienia znaczące spojrzenia. ODSŁONA 3 Część I Trybunał Rewolucyjny. Na estradzie w głębi sąd, przed nim na przeciwległych sobie ławach oba rzędy oskarżonych. Rząd pierwszy: Danton, Desmoulins, Philippeaux, Delacroix, Fabre, Hérault, Westermann. Fabre w fotelu jako główny oskarżony, podkreślono bowiem fingowaną przez niego ,,conspiration de l'étranger"conspiration de l'étranger (fr.) --- spisek cudzoziemców., stojącą w zawiłym związku z szantażem Kompanii Indyjskiej, a łączącą wszystkich szesnastu inkryminowanych. W rzędzie drugim dziewięciu ludzi, między nimi Chabot. Jury na ławie wzdłuż ścian. U dołu na przestrzeni kilku metrów szerokości pod ścianami odcięte od reszty sali galerie, zapchane publicznością. Przestrzeń wolna między barierami zawiera kilkanaście krzeseł, lecz i tu publiczność przeważnie stoi. Tłum składa się z publiczności prywatnej i agentów ligi. Ci są uzbrojeni --- z czym się starannie kryją --- rozproszeni wśród obecnych porozumiewają się znakami między sobą, potem nawet z Dantonem. Publiczność bardzo różnorodna. Kobiety dwu możliwych do odróżnienia klas, majątkowych oczywiście, w pełnej temperamentu mniejszości. Proletariat przeważa, dziś w usposobieniu złowrogim, zrazu wyczekującym. Ci ulegają hipnozie Dantona z entuzjazmem, gra bowiem na ludzkiej namiętności oburzania się, z wyjątkiem stronników Robespierre'a --- w tym stronnictwie więcej kobiet niż w tamtym --- których podczas kryzysu reszta wyszydza, maltretuje, więc onieśmiela zupełnie. Młodzież ulega roznamiętnieniu hałaśliwie i zgoła bezmyślnie: ona to przedrzeźnia prokuratora i pierwsza bombarduje sąd. Trochę mieszczan, którzy popierają oskarżonych z pewną godnością; parę dandysów obu płci --- oni bawią się i za tym razem, szczują dla zabawy, podniecają się rozkosznie. Pewien procent poważnych --- inteligentnych --- ludzi z rozmaitych klas; opierają się sugestii najskuteczniej i ostrzegają resztę. Nastrój zasadniczy: napięcie oczekiwania. Wszyscy wiedzą, że to czwarty dzień, czują zbliżanie się kryzysu. --- Z początku przeważają aktywnie dandysi i młodzież: orientacja złośliwie wesoła na tle naprężonej ciszy. DOBSEN do Philippeaux Czy należeliście do osobistych przyjaciół Dantona? PHILIPPEAUX Nie. W ciągu ostatnich tygodni przyłączyłem się na parę dni... FOUQUIER straszliwie zachrypnięty. Galerie: ledwo dosłyszalne --- aż wątpliwe --- echo przedrzeźnienia A to był właśnie decydujący okres! PHILIPPEAUX Nie przeczę. --- Wnet wszakże stwierdziłem znaczną różnicę w naszych poglądach i celach, więc zerwałem ten przelotny związek. FOUQUIER Tymczasem fakty wskazują na to, że wasze ataki w sprawie Wandei były jedną z ról w ich spisku --- wyznaczoną i opłacaną przez zagranicę. PHlLIPPEAUX O, moi panowie. Życiem moim rozporządzacie, ale od mojego honoru wara wam! Siada. Nieokreślony szmer uznania. DANTON Grubo się mylisz, Phi... Zachowując ciszę, masa drgnęła --- spręża się. FOUQUIER Nie macie głosu, Danton! pierwsze, bardzo stłumione, lecz pewne, wydrzeźnianie i chichot. Cichy syk o spokój DANTON Nie mam głosu! --- A odbierzże mi go, dalej! --- Miej odwagę wyznać publicznie, żeś dostał zaliczkę na nasze głowy! Tłum się z wolna ożywia; szmer: ,,Nabiera rozpędu --- cicho, słuchajcie!" --- głosy podnoszą się zaledwie do szeptu. Za każdą sailliesaillie (fr.) --- tu: dowcipny, błyskotliwy komentarz, żart. coraz powszechniejszy, lecz wciąż silnie stłumiony, chichot i oznaki aprobacji. DANTON Nie daj no się oszukać, Fouquier: głowa Człowieka Dziesiątego Sierpnia warta w każdym razie ponad trzydzieści franków! DANDYSI półgłosem --- nastrój ogólny jak wyżej O, to, to --- doskonale! --- dalej, dalej!... FOUQUIER Nazywacie się Człowiekiem Dziesiątego Sierpnia... przedrzeźnianie śmielsze i liczniejsze. Zirytowane syki o ciszę ...ale gdy sąd was pytał, czemuście siedzieli na wsi przez cały okres przygotowań, a w domu przez całą prawie noc przewrotu --- toście na swą obronę literalnie nic... SZMER troszkę głośniejszy --- zachwycony, podniecony Oj, teraz coś będzie... Zaczyna się! Uwaga! --- Ty... patrz no... patrz na niego!... DANTON Ty, marny pisarczyku z Châteletmarny pisarczyku z Châtelet... --- Fouquier-Tinville przed rewolucją był prokuratorem sądu Paryż-Châtelet., mnie śmiesz wyzywać?! --- Czy myślisz, żem tak jak ty pozbawiony ziarnka godności, bym sobie usta miał kazić odpowiadaniem na twoje smrodliwe oszczerstwa?! Aprobacja objawiająca się pomrukiem; ubawienie dandysów i młodzieży, ale ponura cisza proletariatu. Dwa szeptane okrzyki; ,,Brawo Danton! --- Dalej, pokaż no im". FOUQUIER Zamiast faktów --- frazesy. Za każdym punktem to samo. DANTON Aha, frazesy... co? --- Słuchaj, Fouquier, dziękuj no ty na klęczkach Panu Bogu, żem nie raczył dotąd zmiażdżyć twych idiotycznych potwarzy... jednym z faktów, jakie znam! --- Któż to wymyślił, żem siedział w domu? Robespierre! --- Ten sam Robespierre, gwałtowny dzwonek Hermana aż do końca co całą dobę dziesiątego sierpnia przedygotał nie tylko w domu, lecz schowany w piwnicy, zagrzebany w węglach! ŚMIECH I PROTEST wciąż półgłosem A to się odciął! --- Niezrównane! --- Nieprawda! --- Co za podły wymysł! HÉRAULT Nic dziwnego, że zazdrości Dantonowi sławy --- on, co Maratowi zazdrościł pogrzebu! Śmiech i protest wybuchają ostrzejszą nutą. FOUQUIER uderza teką w stół, gdyż Danton znów usta otwiera Danton! Straciliśmy trzy dni przez pańskie puste krzyki, pomruk aprobacji drugiego rzędu jeśli nie chcesz odpowiadać --- milczże pan nareszcie! Agenci zamieniają spojrzenia; duszna cisza oczekiwania powraca. DWA GŁOSY Hola! On ma prawo gadać! --- Nie przerywać oskarżonym! Niecierpliwy syk o ciszę onieśmiela protestujących. FOUQUIER Kto z panów ma co dodać do swojej obrony? Wśród oskarżonych nagłe poruszenie --- przestrach --- zamieszanie. Szmer, zrazu szept, wzrasta do stłumionego krzyku. OSKARŻENI Co dodać?!... --- Ależ ja ani nie zacząłem! --- Mnie się w ogóle nie dali odezwać! --- A to co ma znaczyć?... Już?! --- przecie wrzask Dantona zajął cały czas! --- Trzy pytania, i... Cóż to za sposób?!... HERMAN Panu przerwano obronę, Philippeaux. PHILIPPEAUX ku oburzeniu reszty Powiedziałem wszystko, co miałem do powiedzenia. FOUQUIER Więc nikt? gwałtowny --- już nie tłumiony --- rozpaczliwy, chaotyczny protest DANTON półgłosem do swoich Cicho... a niechże dopełnią miary!... Uspokaja po części swój rząd; cichutko brzęcząca cisza. HERMAN wstaje Przesłuchanie oskarżonych jest ukończone; termin przepisany upłynął wczoraj. Zapytuję was zatem, obywatele przysięgli: czy jesteście dostatecznie poinformowani? Jury spogląda z niepokojem na galerie; narada; wyraźne wątpliwości. U publiczności zmiana orientacji: odtąd przewaga aktywna proletariatu i agentów. Poważna zacięta agresywność, na razie w postaci sprężonej gotowości. Wśród dandysów etc. onieśmielenie i jakby niemiłe przeczucie. SZMER pierwszy --- nerwowy, szeptem Aha, już... No, wnet się okaże... O, teraz uwaga!... drugi --- zdziwiony Co, już?!... Jakże to być może? --- Jak to, przecie ledwo zaczęli!... OSKARŻENI RZĄD 1 szeptem No, chwila się zbliża... Trzęsiesz się, nie udawaj! To z napięcia. --- Uda się. Jestem zupełnie spokojny. --- N-nno... RENAUDIN, naczelnik jury mimo wyrazu wątpliwości u niektórych Tak. podczas narady, i teraz, pierwsze nieuchwytne porozumienie między agentami a Dantonem DANTON jakby słowo Renaudina było hasłem --- wyskakuje Rozprawy będą skończone, gdy ja skończę! pomruk drugiego rzędu. --- Nowy wstrząs tłumu, namiętny a poważny HERMAN obojętnym gestem przyznaje mu głos, równocześnie dając znak jury, które chętnie siada z powrotem Pytaliśmy właśnie; czemuż się pan zaraz nie upomniał? DANTON Francjo! Dożyłaś dnia, gdy najpotężniejsze filary Wolności zmieszano z tą szwabsko-żydowską hołotą i rzucono na ławę hańby! szept przejęcia, nawet podziwu. Rzadkie uśmiechy, potrząsania głową CHABOT wśród niechętnego pomruku swego rzędu, półgłosem Żeby ten już raz skończył! Wychwalał się przez trzy dni, a jeszcze mu mało! DANTON Ludu! Całe me życie leży przed tobą otworem. Byłem ci towarzyszem i wodzem przez lat pięć. podniecenie wzrasta. Szmer przejęcia Nazwisko moje widnieje jak pieczęć na każdej świętej karcie twoich dziejów. We mnie, Człowieku Dziesiątego Sierpnia, Rewolucja stała się ludzkim duchem, na moim czole świeci znak Wolności! szmer, choć stłumiony, coraz gwałtowniejszy. Wyraźne przyspieszenie pulsu. Pierwszych kilka oklasków --- lecz silnie stłumione, by nie zagłuszać Wraz z tobą strąciłem z podstaw tron zmurszały... poklask --- wciąż pod tłumikiem napiętej uwagi --- wzbiera a z kupy gruzów po nim w jeden miesiąc stworzyłem młode mocarstwo! kilkanaście jawnych oklasków OKRZYKI jeszcze bardzo rzadkie Lud nie zapomniał, Danton! --- My pamiętamy, towarzyszu! GŁOS nie wiadomo skąd ...Za pomocą ośmiuset tysięcy, co się rozwiały bez jednego kwitka! groźny szum oburzenia --- rzadkie nieśmiałe chichoty DANTON ze śmiechem Oto poziom kłamstw, jakimi chcą zaćmić sławę moich zasług! --- Obywatele, żądam od was odpowiedzi. wszelki szmer ustaje Czy nam prawo przyznaje świadków obrony? GALERIE Tak! Tak jest! Tak! Tak!! FUQUIER Danton! Nie wolno zwracać się do galerii! Trzy do czterech już nieśmiałych przedrzeźniań. Milkną wobec groźnego milczenia poważnych stronników. KRZYKI krótkie, rozkazujące Cicho! --- Nie przerywać! --- Niech gada! DANTON przez ramię A pokaż no mi paragraf! Zapominasz, że to ja ten sąd ustanowiłem! Chciałbyś mnie pouczać, co? ponad dzwonkiem Hermana Czy sąd przesłał Konwencji naszą listę świadków? GALERIE Tak! --- Ta-ak. DANTON Gdzież oni? Przecież na większość pytań odpowiemy dopiero, gdy przyjdą! --- I jakim prawem Herman chce zamknąć rozprawy? OKRZYKI liczniejsze Słusznie! --- Gdzie świadkowie? Nie wolno sędziom odmawiać! --- To ich święte prawo! --- Stawić tu świadków! --- Swiad-kó-ów!! FOUQUIER Konwencja odpowie, jak --- i kiedy --- uzna za właściwe. Ściszenie lekkiej dezorientacji: Konwencja jest jeszcze świętością. HERMAN dyplomatyczniej Oskarżenie wyszło od Konwencji; jakżeby oskarżyciele mieli świadczyć ku obronie? Galerie: coraz ciszej; uznają słuszność. DANTON Słyszycie ten nędzny wykręt?! rzadki, niepewny pomruk potwierdzenia Ludu francuski! Od tej parodii sądu dzwonek ja, Danton, odwołuję się do ciebie! wstrząs. Nowe napięcie. Cisza skupienia Mnie, tytana Rewolucji --- nikt prócz ciebie jednego nie ma prawa sądzić! stłumiona aprobacja Skoro Konwencja zwleka z wysłaniem świadków --- żądam, by tu, przed trybunał opinii publicznej, wezwano mych oskarżycieli: oba Komitety. napięcie bez tchu. Nieartykułowane wyrazy przejęcia, podziwu, aprobacji --- wciąż jednak półgłosem A wówczas z naciskiem --- gdy się obie strony wypowiedzą --- ty, ludu, rozstrzygniesz, kto z nas dwu: ja, czy też wszechmocny Komitet Ocalenia --- kto z nas dwu jest winny. otwarty poklask. Namiętne przejęcie CAMILLE A kto ostatnim obrońcą Wolności! FOUQUIER Nie macie prawa prowokować audytorium! głos mu się łamie i tonie Dzwonek opętany. Poklask wzbiera w ciągu kilku sekund w burzę. Krzyk nie tłumiony --- zatargi z przeciwnikami --- u neutralnych zdumienie, niepokój, przestrach i dezorientacja. STRONNICY Wam gadać o prawie! --- Żądamy obecności Komitetów! Niech tu staną Komitety! --- Komitety niech przyjdą! --- Wysłać natychmiast po Komitety! --- Łatwo oskarżać za plecami! --- Niech się Komitet zmierzy z Dantonem! --- Komitety! --- Komite-e-tyy!!! NEUTRALNI O co im chodzi?... --- Kiedy oni mają rację. --- To pachnie umówionym zamachem. Bądźmy ostrożni! --- Ależ to już zakrawa na rozruchy! --- Chodźmy stąd, póki czas! --- Na Boga, co się tu dzieje?! --- Czy oni powariowali?!... PRZECIWNICY nieliczni Opamiętajcie się! --- Ludzie! Poszanowania dla sądu! --- Prowokacja do rozruchów!! --- To akcja wroga!Strzeżcie się od udziału! --- Bronicie spiskowców i zdrajców!! Rzucają się na nich, zamykają im usta, biją ich nawet. --- Ciekawi --- na przykład Pâris --- włażą na krzesła. HERMAN dłonie u ust Roz-pra-wy zamknię-te!! Poruszenie w zbitej masie. Agenci porozumiewają się i przebijają tuż za rząd pierwszy na właściwej galerii; ci ze środka pchają się stopniowo ku przodowi. OSKARŻENI Łotrostwo! --- Bezeceństwo! --- Słowa mi pisnąć nie dali! --- Kneblują nas! --- To nie proces, to jatka! DANTON spostrzegł Pârisa Pâris! Leć do Konwencji! Krzyknij, że wzywamy Komitety! Że bezprawnie tłumią nasz głos! Pâris przeciska się. FOUQUIER Przysięgli odchodzą na naradę! Połowa wstaje, reszta odmawia, bo nie śmie. Starcie gwałtowne. Renaudin zdecydowany, nieustraszony, daremnie stara się przekonać resztę. DANTON Ludu! Ten proces, to jawny mord masowy w biały dzień! STRONNICY neutralni i przeciwnicy cichną, częściowo wchłonieni Słyszycie?! --- To nie sąd, to rzeź! --- To mord! --- Hańba!!! Czterej żandarmi ustawiają się na brzegu estrady. Pod groźną presją Hermana, Fouquiera i Renaudina jury podnosi się lękliwie i zdąża za przewodnikiem ku drzwiom na lewo. Tłum rzuca się w ich stronę. Prawie powszechny krzyk. TŁUM Stać! --- Ani kroku dalej! --- Nie ruszcie się! --- Nie pozwalamy! --- Nie wolno! --- Rozpraw nie było! --- Nie damy wam powtórzyć drugiego wrześniaNie damy wam powtórzyć drugiego września... --- w pierwszych dniach września 1792 r. wojska republiki ponosiły kolejne klęski, a do Paryża zbliżała się armia pruska. 2 września sankiuloci zaatakowali więzienia i wymordowali 1100--1400 osób, głównie więźniów politycznych, w obawie, że gdy sami opuszczą Paryż, by dołączyć do armii, rojaliści zorganizują kontrrewolucyjne powstanie.!! GŁOSY wyraźne, wyskakują kolejno Żądamy natychmiastowego zwolnienia! --- Żądamy zwolnienia bez narad! CHÓR Zwolnić --- zwolnić --- zwolnić natychmiast! --- Zwolnić Dantona! --- Zwolnić wszystkich! --- Tak! Zwolnić ich! --- Niech żyje Danton! HERMAN Wezwę --- wojsko --- na salę!! Krzyk, ryki, pisk kobiet --- teraz podnosi się wycie i świsty. Ligowcy wyciągają broń, jeszcze ją kryjąc. WRZASK Wojsko! A wzywaj! --- Dalej, spróbuj tylko! --- Waż no się nas tknąć! --- Poczekaj, bando! --- Prędzej, wzywaj! --- Boją się więźniów pod strażą! --- Tchórze! --- Tchórze! --- Mordercy!!! OSKARŻENI Bandyci! --- Hycle! --- Płatne zbiry rządu! --- Zdrajcy! --- Mordercy! Lokaje Pitta! Zaczynają bombardować sąd kulkami z papieru. Lud naśladuje. Rzucają wnet wszystko co pod ręką. Liga przestaje się kryć; wśród szału większość tłumu przyłącza się do nich. Grupują się dokoła zbrojnych. CAMILLECAMILLE --- W tym miejscu w wydaniu źródłowym rozpoczyna się kolejna czerwona klamra, w efekcie wypowiedzi Camille'a i Dantona znajdują się w dwóch klamrach jednocześnie. Ludu! Mordują nas! Broń swych obrońców! DANTON Odwagi, bracia! Przemoc przeciwko przemocy!! Żandarmi gotowi do boju. Herman nie daje im wyciągać broni. Na jego znak woźny wybiega. TŁUM szał Niech żyje Danton! --- Hurra Danton! Precz z trybunałem! --- Precz z Komitetem! --- Precz --- precz --- precz z Komitetem!! Na latarnię! Na latarnię Trybunał! --- Komitet na gilotynę!! --- Na gi-lo-ty-y-nę!!! WESTERMANN wskakuje na ławę Razem szliśmy na Zamek w noc przewrotu --- razem chodźmy dziś! Ça ira!Ça ira (fr.) --- tu: powiedzie się; tytuł i początkowe słowa popularnej pieśni rewolucyjnej powstałej w 1790 r., która do czasu Marsylianki pełniła funkcję nieoficjalnego hymnu republiki. Słowa te, jak się przyjmuje, zostały zainspirowane przez Benjamina Franklina, który zapytany o wojnę o niepodległość Stanów Zjednoczonych podobno odpowiadał łamaną francuszczyzną ,,Ça ira, ça ira" (,,Będzie dobrze, będzie dobrze"). Na to hasło ligowcy popychają tłum naprzód. Wyłamują i przeskakują barierę, rzucają się ku estradzie. Oskarżeni czekali na tę chwilę, by skoczyć w tłum. Widzą jednak, że żandarmi nadstawiają na nich broń --- i zatrzymują się na część sekundy, jeszcze na estradzie. Wtedy cicho, błyskawicznie wkracza wojsko i odgradza estradę od publiczności. Tłum cofa się falą i zastyga w zawieszeniu. W próbie ucieczki jeden Philippeaux nie brał udziału. Został sam jeden na ławie, ze skrzyżowanymi nogami, jak w salonie. Duchowa jedność masy rozbita. Odtąd nieufność wzajemna, a po części wytrzeźwienie definitywne, przeszkadza nowemu zespoleniu i wszelkiej akcji. Oskarżeni, rząd pierwszy; odrzuceni z powrotem na ławę, pilnowani. DELACROIX Trudno... przegraliśmy... FABRE Miałem nawet chwilę nadziei... HÉRAULT śmieje się przez łzy Oj... zmęczyłem się. CAMILLE wibrującym półgłosem Nieprawda! Lud nas nie opuści! WESTERMANN głośno Nie dajcie się nastraszyć! My też mamy broń! znaczące spojrzenia wśród sędziów DANTONDANTON --- w tym miejscu w wydaniu źródłowym rozpoczyna się kolejna czerwona klamra, w efekcie wypowiedź Dantona znajduje się w dwóch klamrach jednocześnie. Zdrajcy z Komitetu zerwali maskę! Salwami chcą was zmusić do milczenia! SZMER 1: osłupienie, oburzenie Co... bagnety?! --- Strzelać do nas chcecie! Do bezbronnego ludu!... Gorzej niż za tyrana! 2: energiczna aprobacja A widzicie? Teraz nas wyrzucą. --- Słusznie, cóż mieli począć? --- Jak się publiczność zachować nie umie... 3: trzeźwi Ludzie, miejcie rozum! --- Danton to agent Pitta! --- To zamach na rząd, a wy, durnie, pomagacie! Rozmach złamany. Masa rozsypuje się wewnętrznie w oczach. HERMAN Obywatele, nie traćcie głowy! Z waszych uniesień korzysta wróg! Nagle pustka nieufności dokoła ligowców, którzy daremnie starają się ukryć. Cisza dezorientacji. FOUQUIER wyraźnie wśród ciszy Obywatele przysięgli, proszę. Jury exit. Galerie: PROTESTnikły, chwiejny Ależ... nie wysłuchaliście... A świadkowie? --- Jakże można... Złowrogie milczenie; onieśmielony protest rozpływa się w nim. OSKARŻENI, RZĄD 2 Jesteśmy straceni! --- Już po nas! --- A wszystko przez Dantona! Danton wszystkiemu winien! DANTON Ludu! Najwierniejszych przyjaciół despotyzm zarzyna ci w oczach --- a ty byś stał i patrzył?! Galerie: wstrząs konwulsywny --- ale już bardzo słaby. HERMAN Danton! Przestańcie podżegać, bo każę was wyprowadzić! Na jego znak dwaj żandarmi przysuwają się do Dantona. SZMER GROZY Co... oskarżonego?! --- A tak! Sam sobie winien! --- Ależ to bezprawie!... --- Psst! Bądź no ty cicho! --- Mnie już się w głowie kręcić zaczyna... DANTON Tym dopełniłeś miary, Herman! Milczałem do tej chwili; teraz --- powiem --- prawdę. nastaje cisza wyczekiwania. Sprzeczka między Hermanem, który odradza, Fouquierem, który nalega, i naczelnikiem oddziału, który się waha --- o wykluczenie Dantona. Przy dwu ostatnich słowach następnego okresu krótka, oniemiała pauza Czy wiecie, czemu ich opłacono, żeby mnie zgładzili? --- Bo ja jestem jedyną dziś przeszkodą --- między Robespierre'em --- a władzą królewską. Galerie: SZMER1: napięcie wobec sensacji Co... co... co on powiedział?!... --- Słyszeliście?! --- Robespierre!... --- władzą królewską... --- cicho, uwaga! --- Ale Robespierre!!... 2:oburzenie --- głośniej Co za bezwstydne oszczerstwo! --- Przecież to on sam gramolił się na tron! Spiskowcy, zapomniani, nabierają otuchy. Ostrożne znaki, spojrzenia. FOUQUIER Sam się tym kłamstwem gubisz, Danton! Wraca do rozmowy, kilkakrotnie przerywanej, by słuchać; potem coraz gwałtowniejszej. Galerie: OKRZYKI pasjonowanej ciekawości Nie przerywać! --- Niech mówi! --- Chcemy wiedzieć! --- Mów, Danton! Mów! DANTON Robespierre skrada się ku tronowi od lat pięciu! Jak chciwiec złoto, tak on bez wytchnienia zgarniał władzę! --- Ja jeden stałem dotychczas na straży, ale mnie zdrajca podłym podstępem powalił! Zatrzymuje się na parę sekund, by obserwować efekt. Galerie: SZMERcoraz silniej roznamiętniony A wiecie, to może być prawda... Co znowu! Dziecinne bujanie! --- Gdzież by Robespierre... Hm, a kto wie?... DANTON Ludu paryski! Zdobywco Bastylii! Wolność ginie, a ty śpisz?! --- Rząd tchórzliwy poddał się już: dotąd mówiono jeszcze ,,tak chce Komitet"; od trzech dni mówi się jawnie ,,tak chce Robespierre"! Wybieraj, ludu. Dziś ostatnia chwila! W twoich rękach byt Republiki! Pozwól nas zarżnąć, pójdź w ślady Konwencji, a zaprzedasz się w niewolę, jakiej Francja jeszcze nie zaznała, a okryjesz się hańbą, której wieki z ciebie nie zmyją! OSKARŻENI, RZĄD 2 szeptem, w napięciu Patrzcie! Patrzcie! Poruszają się, fakt! --- Uratują nas jeszcze, zobaczycie! --- Tylko teraz ostrożnie! --- Ani mrugnąć, aż... oskarżeni, rząd pierwszy tak samo HÉRAULT Odwagi! Jeszcze nie po nas! CAMILLE A widzicie, nie mówiłem?! Lud nie da nas... DELACROIX Nie dajcież się znów nabrać! Galerie: SZMER PODNIECENIA Wiecie, ja od dawna podejrzewałem... --- Wiedziałem, że coś za tym tkwi! --- Robespierre już w dziewięćdziesiątym drugim... Ty... daj no pokój. On wie, co gada. --- Wiesz, że Robespierre zamierza porwać królewicza? Fakt!... OKRZYKI frenetyczne młodzieńcze głosy --- toną w pustce Robespierre morduje Wolność! --- Sięga po koronę! --- Musimy mu przeszkodzić, bracia! --- Nie cofać się przed zbirami tyrana! --- Ratujmy Wolność! --- Ratujmy Dantona! Milkną wobec zabójczego braku rezonansu, trzeźwieją stopniowo. SZMER LEKCEWAŻENIA Ośle, bądźże cicho! --- Ostrożnie... to szpicel. --- No, teraz to już pusty hałas... --- Uspokój się, zaraz przestaną. --- Wstydźcie się, wariaci! --- Wiesz, takie bujdy!... Daj pokój; wierzą mu, idioci. --- Miałeś rację, ma najętych ludzi tutaj. --- No, teraz nie ma już obawy. ODSŁONA 3 Część II WOŹNY uderza halabardą Przedstawiciele narodu! Wchodzą Vadier i Billaud. Sąd wstaje. Wojsko salutuje. Tłum cichnie zupełnie. VADIER Prezydencie, oto świeżo wydany dekret Konwencji. gwałtowny wstrząs wśród oskarżonych --- szalone napięcie --- iskry nadziei. Stłumiony szmer BILLAUD Obywatele! Wykryliśmy szeroko rozgałęziony spisek, oskarżeni drętwieją. Parę --- z całej siły tłumionych --- westchnień przerażenia mający za cel uwolnienie oskarżonych i zamach na rząd Republiki. na całej sali elektryczny wstrząsŻona Desmoulinsa ostry krzyk Camille'a wydaje wielkie sumy na przekupienie ludności przedmiejskiej. --- Strzeżcie się, obywatele! Od agentów wroga roi się wśród was! CAMILLE Bandyci! Lucyllę chcą mi zamordować! DANTON Nie dajcie się... Spiskowcy w popłochu starają się ukryć. Uwidocznieni przez izolację; wszystkie oczy ku nim zwrócone. OSKARŻENI, RZĄD 2 wściekły wybuch Milcz! --- Teraz dość! --- Cicho nareszcie, przeklęte bydlę! --- Stul pysk! --- Przez ciebie giniemy wszyscy! HERMANczyta Konwencja Narodowa dekretuje, że Trybunał Rewolucyjny doprowadzi rozprawy w kwestii spisku Chabota, Dantona, Delaunaya i innych do końca bez dalszych przerw. Że prezydent użyje wszelkich środków legalnych, by utwierdzić autorytet własny i Trybunału, w razie gdyby się zamach ze strony oskarżonych miał powtórzyć. Dekretuje, że oskarżony, który by stawiał opór sprawiedliwości narodowej lub jej uwłaczał, zostanie bezzwłocznie wykluczony od udziału w rozprawach. szmer respektu --- grozy --- zdumienia i podziwu DANTON zrywa się Obywatele, biorę was za świadków: czyśmy stawiali opór sprawiedliwości narodowej? Czyśmy jej uwłaczali?... GŁOS namiętny, młodzieńczy, wśród lodowej ciszy, z groźnym pomrukiem na dnie Nie! Nigdy! szmer groźby; liczniejsze wyrazy ironii GŁOSironiczny O, tylko od czasu do czasu!... Wybucha śmiech, stłumiony przez szacunek dla deputowanych --- lecz niepowstrzymany. DELACROIX półgłosem Powinszowanie, Danton. FABRE Chwała Bogu, że koniec. Już ledwo żyję. Osłupiałe przygnębienie przeważa wśród oskarżonych. Westermann ściska pięści i klnie cicho, siny z gniewu; Camille ma oczy obłąkane. Philippeaux patrzy nań w zamyśleniu. Parę sekund zawieszenia. Danton, zrazu spieniony, rozejrzał się po twarzach. Na ich widok uspokaja się raptem zupełnie. DANTON tak spokojny, że aż łagodny Podła, tchórzliwa zgrajo: ciebie nikt nie zmieni. Na bezbronnych rzucasz się jak lew, lecz widok kukły w mundurze przejmuje cię szałem popłochu. --- Znam cię, tłuszczo. Wiem, ile wart twój zapał i twoje przysięgi. Wiedziałem, że będziesz stać i gapić się o tak --- jak stado wołów --- gdy mnie związanego powloką pod nóż. Ale żeby w tej sromotnej chwili --- zamiast konać z wstydu za własną nikczemność --- rechotać śmiechem kretynów... to już coś więcej niż sama podłość. To twoja niezgłębiona, niechlujna, nieprzemożona jak wał betonowy głupota, bezmyślna trzodo. POMRUK gniewny Przestań no bredzić! --- Stul już raz gębę! --- Bezczelność! zdumiony Co?... --- O czym on gada? --- Czego on chce? --- Do kogo to?... Co to znaczy? DANTON miękko Pogarda moja przebacza ci nikczemność, motłochu --- wieczny Judaszu. Kto umie grać na twych odruchach, ma cię w garści; może cię użyć, do czego tylko zechce. --- Za to głupota twoja, motłochu --- to żywioł. Rozsiadła się nadęta na ziemi całej, bo pełno cię na każdej piędzi lądu; trzęsie światem. Podmywa i zalewa wszystko, co nią nie jest. Ani Bóg, ani Szatan z miejsca jej nie ruszą. krótka pauza Więc za to jedno, żeś głupie jak but --- za to przeklinam cię, pospólstwo, ty mierzwo ludzkości. zmistyfikowana publiczność stoi rzeczywiście bez ruchu, z otwartymi ustami Zostawiam was zatem na pastwę tygrysa, który wam wskrzesze czasy TyberiuszaTyberiusz, właśc. Tiberius Claudius Nero (42 p.n.e.--37 n.e.) --- cesarz rzymski od 14 r. n.e., następca Oktawiana Augusta, wybitny wódz; w historiografii rzym. zyskał opinię tyrana i rozpustnika; ostatnie lata życia spędził w posiadłości na wyspie Capri w Zatoce Neapolitańskiej.. Wolny narodzie! Ukąpiesz się po oczy we własnej krwi, nim spełnisz wolę, którą ci wszczepiłem. Ale ją spełnisz! Tułów Robespierre'a przyjdzie wnet gnić obok mojego! nagły, krótki poszum oburzenia FOUQUIER A skończże pan już raz! DANTON obraca się błyskawicznie A tobie, świetny Trybunale, tobie, zbiorniku złodziei, szantażystów i alfonsów, wam, hycle Robespierre'a --- powiem już tylko to jedno: że splunąć na was --- nie warto. FOUQUIER zamieniwszy znak z prezydentemWykluczamy pana od rozpraw. Wyprowadzić go. Danton wstaje z śmiechem i odchodzi, eskortowany przez żandarmów. Wśród oskarżonych szmer oburzenia i rozpaczy. CAMILLE zrywa się, drze zeszyt zawierający obronę, rzuca strzępy na prokuratora Ty koszmarna małpo prokuratora, masz, a masz, a masz! Oficjalnie angażowani mordercy! Tfu! na znak Hermana chwytają go żandarmi. Wpada w szał Nie! Nie wolno wam mnie tknąć! Tłum odzyskuje swobodę i zaczyna objawiać lekceważenie. Drwiny, przedrzeźnianie. CAMILLE Puść! Puść do diabła!! Nie dam się zarżnąć za plecami!!! Galerie: wybuch szalonego śmiechu. CAMILLE Macie mnie wysłuchać, sędziowie! Dajcie mi się bronić!! Jestem kompletnie niewinny!! Sędziowie!!! Żandarmi odczepiają go i wloką. Gaudiumgaudium (łac.) --- radość, wesołość. tłumu. HÉRAULT szarpie go Głupcze! A bądźże cicho! Nie ośmieszaj się!! CAMILLE prawie niesiony w powietrzu Aeech... bydlęta, świnie, nie ludzie!! FABRE podnosi się i przeciąga, ziewając No, prześwietny sądzie --- pozwól, że się wykluczę sam. Tłum cichnie i uważa, ubawiony. Potem wyraża każdemu wesołe uznanie. HÉRAULT I ja. Zresztą można było od tego zacząć, zamiast nas tu piłować po szesnaście godzin dziennie. Phïlippeaux odchodzi bez słowa. DELACROIX idzie z nimi, ignorując sąd Nie, Hérault. Oskarżonego słuchać nie potrzeba, lecz wyliczając mu jego zbrodnie --- wypada jednak na niego patrzeć. WESTERMANN do wszystkich Na pożegnanie, hołoto, pocałujcie mnie gdzieś wszyscy razem. Zachwyt, nawet oklaski. Rząd pierwszy wychodzi gremialnie. równocześnie: OSKARŻENI, RZĄD 2 szmer tępej rozpaczy Koniec. --- Wszyscy pójdziemy. Lepiej wiedzieć z góry. --- A wszystko przez to bydlę ryczące! --- Bodaj tego furiata!... Galerie: SZMER 1: ożywiony No, gładko poszło... --- Uff, ale uszy mi spuchły. --- Warto czasem takie emocje... No, na chwilę potracili głowy... 2: tajemniczo, przejęci Wiecie, to prawda, chcieli ich porwać. --- Widziałem na pewno, miał pistolet!... A co, nie ostrzegałem was?! --- Teraz się pochowali, szukaj ich! --- Wczoraj gadał na rogu ulicy, z pewnością jeden z nich... tłum przerzedza się szybko, gwarząc 3: niespokojni --- szept Co on bredził o Robespierze?... Ty, hm... kto wie?... Mnie też już od pewnego czasu... To fakt, że Robespierre z każdym dniem potężniejszy... 4: oburzeni Nieprawda! Robespierre nigdy... Wiecie, jak żyje, jak robotnik! --- A to ci łotr dopiero! --- Hołota! --- A chcieliście jeszcze pomagać, durnie! 5: swobodnie, beztrosko Czekasz na jury? A po co? --- Mowy nie ma, wszyscy pójdą. --- Po takim skandalu! --- Oni tam w karty grają, po co mieliby się naradzać? --- Przedstawienie skończone, wracajmy. --- Ja już nie czekam... 6: zamyśleni, poważni Trzeba teraz bardzo uważać... i milczeć. --- Ten spisek, wiecie... to zły znak. --- Zaczyna się fatalny okres. --- Taka jatka sądowa, to znak, że rząd ledwo się już trzyma. --- Oj tak, coś się psuje w naszym wolnym państwie. --- C-ciszej, na Boga!... HERMAN podaje wodę wyczerpanemu Fouquierowi No, chwała Bogu... ale diabli wiedzą, jakie będą skutki. Lud nie zapomni... FOUQUIER Och... dziękuję. Mam zawrót głowy. --- Ta świnia nie narobiła przez pięć lat tyle szkody, co dziś! HERMAN z nagłym przestrachem Byle go tylko przysięgli nie chcieli... ech, nie. Zraził sobie wszystkich. Zresztą sprawa zbyt jasna. FOUQUIER Ale z Robespierre'em czeka nas przeprawa, nno! naśladuje go Odbierzecie mu głos! wybucha nerwowym śmiechem Ha, ha! Odbierz no głos piorunom, jak zaczną walić! --- Odbierzże głos puszczonej sforze, jak się raz rozwyje! A odbierz! HERMAN ponuro i cicho To początek, Fouquier... wnet poznamy jeszcze gorsze rzeczy. FOUQUIER Cholera, nie rzemiosło!... ODSŁONA 4 Przedsionek kancelarii w Conciergerie; sklepiona sala poniżej poziomu ziemi, o charakterze bardzo ponurym. W głębi schodki prowadzące na dwór, pod górę. Wejście z kancelarii po lewej. Luki okienne pod sufitem. Całość wygląda tak mniej więcej, jak ją przedstawia Muller na słynnym ,,Appel des dernières victimes de la Terreur"Appel des dernières victimes de la Terreur (fr.) --- Apel ostatnich ofiar terroru; tytuł namalowanego w 1850 r. obrazu Charlesa Louisa Müllera (zw. Müller de Paris, tj. Müllerem z Paryża; 1815--1892)., wiszącym w Luwrze. Pod ścianami żołnierze; kat Sanson, elegancki, skromny, poważny jegomość, z czterema pomocnikami; czterech fryzjerów. --- Zawieszenie w połowie ruchów: wszyscy słuchają bez tchu ostatniego popisu Dantona za sceną. GŁOS PISARZA ...i współwinnych w obu spiskach prze... GŁOS DANTONA A zjedzże go sobie, ten swój wyrok! --- Banda! Nawet skazać nie śmieli mnie w oczy!... GŁOS PISARZA ...przeciw bezpieczeństwu Republiki... GŁOS DANTONA Republiki! Paczki tchórzliwych łajdaków, co nie umieją bodaj ponieść ryzyka swych zbrodni! GŁOS PISARZA ...na śmierć przez ścięcie. GŁOS DANTONA Głupia hołoto! Mnie jedna tylko potomność śmie... wpada. Widzi otoczenie. Parę tercji wewnętrznego zawieszenia. Rozglądając się, kończy z roztargnieniem, trzeźwo --- kontrast wstrząsający ...sądzić. Fryzjer wskazuje mu krzesło Aha. siada, zrywa kołnierz, daje przez ramię znak Dalej. Wprowadzają za nim Westermanna, Delacroix, Philippeaux. Westermann ponury i wściekły, Delacroix straszliwie nieswój. Pauza. Strzygą kark wszystkim naraz. DANTON zaczyna cicho, wśród ciszy Odchodzę. I pozostawiam za sobą chaos straszliwy. O rządach nikt wśród nich pojęcia nie ma. Robespierre! Jego Komitet!... Bogowie!! --- Beze mnie wszystko się rozpadnie za trzy dni. Wpakują się w terror po uszy, to jedyna metoda durniów. --- Ho, ho! Teraz będą ścinać tuzinami, potem --- seriami. Cała Konwencja pójdzie. FRYZJERnieswój Obywatelu... bo was skaleczę. DANTON Napoczniesz robotę wskazuje przez ramię na Sansona, który opuszcza oczy tamtego pana, co? Ha, ha! Niezłe! --- Niewdzięczny naród wnet się przekona, co we mnie stracił. Ale rozpacz i skrucha przyjdą za późno. --- Rewolucja zhańbiła się dziś na wieki wieków. Mnie, mordowanemu, twarz wstydem płonie za morderców. --- To się nazywa Trybunał!! WESTERMANN Pomogłeś go ustanowić, Danton. DANTON traci wszelką miarę Pomogłem?! --- Czy ja pomagałem komu --- lub raczej, czy mnie kto pomagał --- nieść na tych dwu ramionach, po urwistym brzegu przepaści, Francję rozszalałą w spazmach przeistoczenia?! Wszystko, co Rewolucja zdobyła --- wszystko, co stworzyła --- to moje dzieło. Lecz z ścieżki, którą ja przebiłem... korzystał złodziej zdradliwy. On to kradł moje dzieła jedno po drugim, by je zamieniać na plagę ludzkości. Przez niego... PHILIPPEAUX To na nic, Danton. Strachu w sobie nie przekrzyczysz. DANTON zaskoczony aż do przerażenia Strachu?!... PHILIPPEAUX Tak, strachu. Już pan ledwo kracze, aż przykro słuchać. Ale milczeć nie śmie pan ani na chwilę. --- O, jak się pan trzęsie... ręce zimne i mokre, hm? --- a twarz jak z gliny... DANTON bez tchu Pan mi śmie... PHILIPPEAUX O, pociesz się pan, ja także. Myślałem, żem już przemógł w sobie zwierzę, co za wszelką cenę chce żyć. --- Gdzie tam. Wnętrzności mi się skręcają. --- Trudno, spojrzenia śmierci nie można spokojnie wytrzymać. Lepiej nie udawać. DANTON wyniośle Wyobrażam sobie, iż stan taki musi być przykry. Lecz mylnie pan przypuszcza, że ja go podzielam. --- Drżę?... Owszem! Drżę z bólu, drżę z gniewu na myśl o losach Ojczyzny, wydanej na pastwę tej cudzoziemskiej bestii... Nie znaliście go bliżej. Nie przeczuwacie, co to za charakter... ot, na przykład, czy wiecie, kiedy okazywał Camille'owi najczulszą, najtroskliwszą przyjaźń? --- W godzinę, nim go kazał aresztować. To autentyczny, perwersyjny Neron. szczerzy zęby z intensywną satysfakcją Dopiął dureń swego --- trzęsą się przed nim. Panuje. --- I myśli, że się teraz beze mnie obejść potrafi!! --- Oj, pozna on rozkosze władzy! --- Daję mu trzy miesiące: tak naregulowałem opinię publiczną. Bo chcę, by przed sromotną śmiercią, jaką mu przeznaczam --- zdążył oszaleć; lub sam się powiesił. DELACROIX z jezuickim westchnieniem Wiesz, żal mi cię, biedaku. Danton oniemiał. Westermann, potem Delacroix, wstają; wiążą im ręce na plecach. PHILIPPEAUX łagodnie, po kilku sekundach ciszy Czy pan faktycznie jeszcze nie widzi, że dzisiaj jest pan niczym, że pan jest ruiną? Danton rzuca nań przerażone spojrzenie i opuszcza głowę Był pan jednym z odprysków masy społecznej w zeszłorocznej fazie jej życia. Osobiście jest pan miernym adwokatem prowincjonalnym. Znaczenie pańskie było funkcjonalnie zależne od sytuacji, jak znaczenie zera od jego położenia w układzie cyfr. Faza pańska minęła dziesiątego lipcaFaza pańska minęła dziesiątego lipca... --- 10 lipca 1793 r. Danton został usunięty z Komitetu Ocalenia Publicznego, którego kierownictwo przeszło w ręce Robespierre'a.. Od tego dnia był pan echem: dokuczliwie natrętnym, lecz --- wbrew najgorliwszym staraniom --- już nieszkodliwym. Wstaje; pomocnik kata obcina mu kołnierz. Wprowadzają Fabre'a, Héraulta, Desmoulinsa --- ten jest osłupiały i chwieje się, lecz odzyskuje później pełną przytomność. FABRE rozejrzał się Cóż teraz? siadają Hu, jakim zmęczony... dobrze będzie się wyciągnąć... HÉRAULT szeptem Fabre... zmiłuj się nad moimi nerwami. PHILIPPEAUX kontynuuje bez litości O tak --- Robespierre padnie. I to w sposób straszny. Bo w pewnym punkcie obecnej, krytycznej fazy --- paść musi, na mocy mechanicznego prawa równowagi. Danton, przytłoczony, podnosi się ciężko. Obcinają mu resztę kołnierza. CAMILLE poczuł nożyczki na karku i wyskakuje jak pstrąg, z przeszywającym krzykiem Aaaaa!!! FABRE Cicho, Camille! To nie boli! DANTON poderwany, obraca się i grzmi Ośle, milcz natychmiast!! Blednie; opiera się biodrem i dłonią o stół. Camille opada. Żelazna łagodność ze strony fryzjerów i pomocników kata. PHILIPPEAUX ...a pańskie łgarstwa --- pańska najzupełniej obojętna śmierć --- nie zaważą tyle zdejmuje sobie z ramienia kosmyk odciętych włosów i zdmuchuje na jego losie. Podaje dłonie za siebie. Danton załamuje się. Opuszcza głowę, wspiera się na obu rękach. DELACROIX trze nasadą głowy o kark W...! Ja już mam ,,wrażenie przyjemnego chłodu", jakie nam przyrzekł stary GuillotinGuillotin, Joseph Ignace (1738--1814) --- lekarz, wynalazca gilotyny używanej we Francji od 1792 r.... Pomocnik zbliża się z pętlami do Dantona. DANTON obejrzał się mętnie; słabo N-nie mogę. --- Za chwilę. pada na krzesło Niedobrze mi. Z wolna opuszcza głowę na ramię, na brzegu stołu. WESTERMANN z okrucieństwem A-ha. Wszyscy skupiają się dokoła Dantona. FABREłagodzi Nic dziwnego --- nieprzerwane natężenie głosu przez cztery dni... HÉRAULT Przeszczekać cztery dni na jedną nutę! --- Tego najzajadlejszy pies by nie dokazał. DELACROIX Tą cyfrą, bracie, przejdziesz do historii! DANTON unosi czoło znad ręki Huzia, lokajskie dusze! Huzia na pana, gdy leży na ziemi! Drwijcie, szydźcie, użyjcie sobie za wszystkie czasy kornej służby! DELACROIX Szacunku dla władcy! Czy wiecie, że jedna godzina jego życia warta więcej, niż suma naszych pustych egzystencji? szydercze ożywienie, dopytywanie HÉRAULT Słyszałem i ja! Łaskawego mamy pana, bracia matołki. Dziewięciu z nas byłoby zostało sierotami na tym niepoczciwym świecie --- gdyby nie jego troskliwość o nas. ostrzejsza nuta nienawiści PHILIPPEAUXoparty o ścianę w głębi Dajcie mu spokój. Każdy z nas broni się czym może przed świadomością, że jak miliony przed nim, jak miliony po nim --- spartaczył swą robotę i został skreślony. Powstaje skrzepła cisza. HÉRAULT nagle, z gorzkim wybuchem śmiechu Ale niedługo można się przed nią obronić!... WESTERMANN ponuro Tak, racja. Wiem --- bo ja też spartaczyłem. Skrewiłem jeden raz tylko: przy puczu Vincenta. Dałem się zbałamucić cywilowi. --- A to była właśnie wielka chwila w moim życiu. Przegrałem je. HÉRAULT Ech, Westermann. Ty nie wiesz, co to przegrać życie. Ale ja! Ja, co stworzony na ornament wykwintnych salonów --- dałem się wepchnąć w rolę fanatyka! Ja, com stracił bez winy honor i życie --- ośmieszając się bezcelowo dla sprawy, która mnie nic a nic nie obchodziła! --- Uch, co za nonsens --- nonsens --- nonsens w takiej klęsce! Wstają wszyscy trzej. DELACROIX Nie ciebie jednego prąd poniósł w absurd, Hérault. Ja jestem --- delikatnie mówiąc --- bandytą z natury, a nie śmiałem być ani wesołym żołdakiem-łupieżcą, jak Westermann, który nie umie docenić komplementu, jak widać po minie ani drapieżnikiem giełdowym, jak Batz i Boyd. Nie, z nabożeństwem trąbiłem o zbawieniu Ojczyzny, jak wszyscy. W wolnych chwilach tylko, przy okazji, zdarzało mi się czasem świsnąć coś niecoś --- i jeszcze dałem się przyłapać!! PHILIPPEAUX z rodzajem podziwu do nieskończoności I pomyśleć jednak, że przez takich ludzi... dokonuje się rozwój państw. FABRE zamyślony Po mnie zostaną nazwy miesięcy --- i parę komediiPo mnie zostaną nazwy miesięcy --- i parę komedii... --- wypowiadający te słowa Fabre d'Eglantine był poetą i dramaturgiem oraz twórcą nazw miesięcy kalendarza rolniczego.. --- To mało, ale przecież coś. CAMILLE podczas gdy mu ręce wiążą A po mnie --- po moim talencie, największym w dzisiejszej Francji --- zostanie co? --- Szmata brukowa! do Dantona, tuż nad nim, tonem prawdziwszym niż zwykle Ukradłeś mi talent, ukradłeś mi życie, aleś skradzionych skarbów nie umiał nawet użyć! --- Przez ciebie straciłem honor; przez ciebie umieram tak młodo; przez ciebie ginie Lucile; przez ciebie, pusty bałwanie --- przez ciebie odtrącił mnie Maxime! --- A cóż za korzyść z tylu ruin, choćby dla ciebie jednego? Nic! Zero! Zniszczenie i kwita! --- Tyś nawet swoje łotrostwo spartaczył! DELACROIX No --- on się potrafił jednak pokaźnie obłowić. To już coś znaczy... chociaż teraz i jemu nie lepiej. nachyla się stopniowo nad nieruchomym Dantonem Ciężko leży na żołądku życie zmarnowane --- życie zakłamane --- życie zgniłe na pniu, co, Danton? --- Oj, gdyby tak można było siebie zwymiotować! DANTON pod nadmiarem szyderstwa dźwiga się nagle Zawodźcie, niedołęgi! Zalewajcie się łzami! Ja nie mam czego żałować! --- Umiałem forsę zbijać tysiącami; umiałem nimi szastać --- a to trudniej. Umiałem dzielnie obłapiać dziewczęta --- i pić, jak mało kto. --- Syt teraz jestem, ale dobre było. podaje ręce pomocnikom kata Bilans Robespierre'a będzie mniej wesoły --- gdy tu stanie za parę tygodni! HÉRAULT Brawo, Danton! Trzymać się! Nie przyznać się, choć mdło, choć dusza wyje, jak pies za umrzykiem! Kłamać, kłamać i kłamać do ostatniego tchu! FABRE Tak jest, ostrożnie z prawdą, przyjaciele. --- Czy wiecie, jak należy myśleć w naszej sytuacji? --- Że najpiękniejsza jest ofiara złożona złudzeniu, ofiara bezużyteczna. Że dobrze jest nosić klejnot lub oddać na fundusz publiczny --- lecz pięknie jest --- rzucić go w morze. Wszelka prawda da się znieść w tragicznej szacie; a tragizm --- można dostać bardzo tanio. DELACROIX Uchyliłbym przed tobą kapelusza, Fabre --- gdybym jeszcze posiadał kapelusz --- i ręce. Wprowadzają, jak stado stępiałych baranów, skazanych pierwotnego rzędu drugiego. Następnie ustawiają wszystkich gęsiego wzdłuż ściany. Danton natychmiast przybiera postawę. SANSON Wszystko gotowe. Ruszamy. Kilku słabnie. Żołnierze podtrzymują ich. DANTON Naprzód, bracia! Staniemy bez trwogi przed sądem przyszłych pokoleń, przed który dziś pozywam zwycięskiego wroga! Już za lat parę nazwisko moje zajaśnieje ognistymi głoskami w Panteonie historii --- a twoje, łotrze Robespierre --- zostanie wyryte na wieki na jej niezniszczalnym pręgierzu! DELACROIX żarliwie, podczas gdy wychodzą O, Danton! Cóż za wielki histrion w tobie ginie! ODSŁONA 5 Saint-Honoré 398. Wieczorem szesnastego germinala. Robespierre sam, na wznak na łóżku. Hałas konwoju, głosy Camille'a i Dantona. Jeden krzyczy z rozpaczy, drugi ryczy przekleństwa. Robespierre nie reaguje ani na to, ani na pukanie chwilę później. Dopiero za drugim razem, lecz po interwalu, odpowiada. ROBESPIERRE zupełnie normalnym głosem Proszę. ELÉONORE wchodzi i wbrew woli zachowuje się jak wobec umierającego. SzeptemPoczta wieczorna, Maxime. Nic ważnego. ROBESPIERRE bez drgnienia, głośno Dziękuję. Eléonore nie śmie podejść ani się odezwać; czeka na jakiś znak; obejrzała się nieśmiało --- po czym wychodzi szybko, na palcach. Tymczasem przechodnie pobiegli za konwojem; ulice puste, stąd cisza nienaturalna aż do końca odsłony. Znów pukanie --- rytm Saint-Justa. Odpowiedź znowu zwleka. ROBESPIERRE Wejdź. Podnosi się niechętnie na łokciu, podaje gościowi rękę i kładzie się z powrotem. SAINT-JUST W biały dzień siedzisz w domu i to bezczynnie?! Wszędzie cię szukałem. Jeszcześ nie odpoczął? ROBESPIERRE Nie. --- Więc cóż? SAINT-JUST Definitywne zwycięstwo. Ani śladu oporu, tłum zachowuje się nawet --- obojętnie. Namiętne wezwania Camille'a wywołują tylko pomruk. ROBESPIERRE Tak. I śmiech. uniósł się, prostując ramię, i w zamyśleniu patrzy ponad przyczółek ku oknu Słyszałem go stąd... the poor little thingthe poor little thing (ang.) --- tu: biedactwo.... króciutka pauza; Saint-Just bębni paznokciami po płycie. Robespierre składa poduszkę we dwoje i kładzie się znów jak najwygodniej --- Co do postawy tłumu nie miałem najlżejszej obawy. SAINT-JUST No --- Trybunał i KomunaKomuna, właśc. Komuna Paryża (fr. la commune de Paris) --- nazwa miasta Paryża przyjęta przez rewolucyjny rząd powstały po zwycięskim ataku na Bastylię w dniu 14 lipca 1789; po 10 sierpnia 1792 Komuna uległa radykalizacji, stając się pośrednikiem między parlamentem a paryskim ruchem sankiulockim zorganizowanym w 48 sekcjach; 2 czerwca 1793 współorganizowała zbrojne obalenie żyrondystów; w czasie przewrotu 9 thermidora stanęła w obronie Robespierre'a i jego zwolenników. obradowały przez godzinę nad formą transportu. Pache był tak niespokojny, jak przy straceniu króla. ROBESPIERRE Mój Boże! Więc jeszcze nie znacie paryskiego tłumu?! O, jakże wam zazdroszczę! --- Ten tłum, co się bawił na procesie jak na walce kogutów, szczując i rycząc --- on by stanął w obronie pokonanych?! SAINT-JUST brak przypisu na końcu kwestiiHola, Maxime. Paryż wydał także i ten tłum, co zdobył Bastylię. Ten tłum, co wtargnął trzy razy do Tuileries, podrapał trochę posadzki, a nie zabrał ani jednej łyżeczki na pamiątkę. Ten tłum, który patrzył na sromotny powrót przyłapanego króla-zbiega --- w milczeniu. Robespierre podniósł się z wolna i usiadł na brzegu. ROBESPIERRE głęboko zdziwiony Tak --- naturalnie. Przecież to prawda. pauza I ja potrafiłem o tym zapomnieć!... SAINT-JUST nachyla się ku niemuSłuchaj, Robespierre: zbierz no ty się cokolwiek. Nie pytam, co ci jest, boś to niestety aż nazbyt wyraźnie powiedział, parę godzin temu. --- Zdajesz sobie chyba sprawę, że teraz musisz objąć dyktaturę nad Francją? ROBESPIERRE wstaje i zaczyna się błąkać po pokoju Męczysz mnie. SAINT-JUST śledzi go I będę cię męczyć, póki cię z tej haniebnej prostracjiprostracja --- wyczerpanie, słabość, upadek ducha. nie wyrwę! Jesteś dyktatorem, człowieku! Jakeś ty śmiał krzyknąć w Komitecie, że rewolucja przepadła?! Przecie po to jesteś na ziemi, żeby osiągnąć jej cele mimo wszystko! --- Teraz naród dał ci pełnomocnictwo... ROBESPIERRE zatrzymuje się nad nim, oparty o stół na dłoniachSłuchaj, Saint-Just, czemu ty mi ulegasz? Czemu nie uważasz, że tobie, a nie mnie należy się władza dyktatorialna? SAINT-JUST To ostatnie pytanie jest niezłe. Mój drogi: dyktatury nie zazdrości się nikomu. To nie korona królewska, z przepychem, z wygodami, z wszystkim, do czego wzdycha nędzna ludzka próżność. To stanowisko straszne. Komu innemu nie brałbym za złe, że przed nim drży. A czemu ci ulegam? Przecie to jasne, Maxime. Tyś genialny, ja nie --- a cel mamy wspólny. Wobec tego rozumie się, że ci oddałem swój talent do rozporządzenia. ROBESPIERRE Więc nie uważasz, abyś mi był równy? SAINT-JUST Nie. w ciągu następnych słów Robespierre odchodzi do okna, zatrzymuje się tam, wraca, wreszcie pada na krzesło, mętnymi oczami wpatrzony w ścianę Jeśliś do tego stopnia zmiękł, że szukasz, na kogo by zwalić swą godność --- to dajże na miłość boską spokój. Wiesz przecie sam, że nikt poza tobą nie dorósł do sytuacji. Ponadto nikt nie dojrzał do władzy: najczystszy rewolucjonista zdziecinnieje natychmiast, upojony swą śmieszną osobistą wielkością. Ty jeden nie zapomnisz, nigdy, że jesteś tylko psem łańcuchowym narodu... ...ale tyś zdaje się chory --- po prostu. Jeśli tak --- to chwała Bogu. ROBESPIERRE bezwładnym ruchem przechyla się naprzód i opiera się na rękach Nie... nie jestem chory. ciszej Straciłem grunt. SAINT-JUST zdumiony Grunt?!! Masz przed sobą zadanie ponad miarę ludzką --- wiesz najdokładniej, co masz robić --- i... ROBESPIERRE krzyczy szeptemChłopcze, ja nie wiem, co mam robić! --- Nie wiem już nic... dosłownie nic... SAINT-JUSTpo chwili Robespierre: odpowiadasz sam jeden za życie i przyszłość dwudziestu pięciu milionów ludzi. Rewolucja przepadnie, jeśli ty jej nie uratujesz. Pyta cię kto, czy ufasz sobie, czy nie? Albo czy chcesz przyjąć władzę? Co myślisz osobiście, jak się czujesz --- to --- w ogóle w grę nie wchodzi. Wątp w swoje siły, męcz się, drżyj --- tym gorzej dla ciebie. W każdym razie zwyciężyć musisz. ROBESPIERRE opuszcza ręce, opiera się wstecz o poręcz Dziecko, gdybym tylko w siebie wątpił --- a wiedział, czego dobro powszechne wymaga... to bym cię nie gorszył widokiem swej r... bezradności. Tymczasem ja nie wiem już nic... wszystko, w co wierzę, czym żyję, rozpadło się nagle na kawałki... dotąd pojąć nie mogę, jak się to stało... jak się to stać mogło. --- Wystarczyła jedna śmiertelna myśl. SAINT-JUST Nie rozumiem. ROBESPIERRE Starałem się odzyskać równowagę po tym złowrogim przebłysku przyszłości. Powtarzałem sobie, że choć katastrofa wydaje się nieunikniona, muszę jej zapobiec. Że po to --- jak ty mówisz --- jestem na świecie. Naraz --- jakby się kto za mną odezwał --- jedno proste pytanie: czy to, co się nam, wodzom rewolucji, wydaje klęską, nie byłoby dla ludzi w rzeczywistości... wybawieniem?... Saint-Just podnosi się z wolnaA to pytanie, na które odpowiedzi nie ma... pauza. Zaczerpnął oddechuOd tego się zaczęło... potem cios za ciosem. Sądziłem chwilami, że to początek obłędu... czego się uczepiłem, każda myśl, każdy fakt rozsypywał mi się w palcach. Nic nie zostało... każdy punkt w programie rewolucji, każdy postulat Praw Człowieka --- leży przede mną, przekreślony znakiem zapytania. Tonę. SAINT-JUST po długiej chwili, twardym tonem Jakim prawem mówisz o tym mnie? Czyś zapomniał, że przeze mnie możesz zarazić setki tysięcy? ROBESPIERRE podnosi głowę Więc twoja wiara, apostole Wolności, chwieje się za lada tchnieniem cudzego zwątpienia? SAINT-JUST Umysł ludzki jest mało odporny. A twoja myśl zawsze ponosi moją. Milcz zatem, póki ten... ten atak nie minie. ROBESPIERRE Ten atak... wstaje naraz i zatrzymuje się, jedną ręką oparty o stół A może powinienem... może dla całej Europy lepiej będzie, jeśli się nagle... usunę... jeśli się rewolucja rozpad... SAINT-JUSTmimo woli Wara od tej myśli! ROBESPIERREobraca się gwałtownie Więc co? --- Na ślepo dalej?! Choć może za zakrętem przepaść? nagle, z przyczajonym spokojem Sam uznajesz, prawda, że teraz dyktatura jest koniecznością? SAINT-JUSTbacznie Tak. ROBESPIERRE A skoro tak, to znaczy, że naród nie może rządzić się sam --- że demokracja, podstawa obywatelskiego ustroju, jest iluzją! SAINT-JUST spokojnie Nie, przyjacielu. Co innego warunki normalne, co innego kryzys. Ale to już zwykły chorobliwy skrupuł. przesuwając się o krok, staje tuż za przyjacielem. Kładzie mu ręce na barki; w miarę jak mówi, nachyla się i przybliża coraz ciaśniej; wreszcie obejmuje go jednym ramieniem i prawie przyciska się do niego, bokiem Do kata, człowieku, dźwignijże się! Dla tych milionów ludzi bezradnych i bezbronnych --- ty jeden!! Wobec tego zadania, Robespierre --- abstrakcje, które cię o szał przyprawiają --- są dziecinne! Tak jest --- na ślepo! Na ślepo, skoro nie można inaczej --- byle naprzód, Robespierre! Byle nie zastój, bo zastój to rozkład! Jeśli nasz program błędny --- to go zmienimy. Do korzeni. --- Demokracja czy jedynowładztwo? --- Maxime, przecie to w gruncie rzeczy --- drobnostka! Choćby się grunt doktryny pod tobą załamał, nędza ludu jest faktem! Ludowi wszystko jedno, na podstawie jakich teorii wywalczysz mu prawo do człowieczeństwa. Albo jaki będzie ustrój państwa, jeśli tylko wszyscy będą w nim nareszcie mogli żyć po ludzku! Nie ma się co przejmować atakami zwątpienia, pókiśmy nie zaspokoili niewątpliwych potrzeb ludu. ROBESPIERRE w ciasnym uścisku, z wolna obraca głowę ku głowie przyjaciela Co to jest lud, Saint-Just? SAINT-JUST opuszcza go, prostuje się Cóż to znowu za pytanie? --- Lud to osiemdziesiąt pięć procent ludzkości, ciemiężone i wyzyskiwane dla bezpłodnych celów egoizmu. To ci, którzy się wskutek nędzy i pracy zbyt ciężkiej na ludzi rozwinąć nie mogą. ROBESPIERRE Tak. --- A teraz przypatrz się ludzkości w przekroju pionowym: to tysiącstopniowa drabina, od wielkich bankierów do Murzynów--niewolników na San Domingo. Na każdym z tych szczebli, Antoine --- stoi ciemiężyciel i wyzyskiwacz niższych, sam ciemiężony i wyzyskiwany przez wyższych. Oddziel więc, proszę, jednych od drugich. długa przerwawpatrzony w płytę Czym jest człowiek? Jakie prawa natury kierują życiem społeczeństw? Czego ludziom potrzeba? Czy są naprawdę stworzeni do wolności? --- Nuż okrutne warunki obecne... są najodpowiedniejsze?... z nagłym, bolesnym uśmiechem Danton zawyłby z radości w swej fosie, gdyby wiedział, jak dobrze się pomścił!... SAINT-JUST Człowieku! Ależ to absurd! Przecie pragnienie tej wolności i wiara w nią przebudziły naród po dziesięciu wiekach bierności! Przecie utrzymują go od przeszło czterech lat w nadludzkim napięciu bohaterstwa! ROBESPIERRE ponury, oparty plecami o przyczółek łóżka Cóż stąd, moje dziecko? To pragnienie, ta wiara --- mogą być złudzeniem. Mogą prowadzić w chaos. SAINT-JUST siada. Po długim milczeniu Jeśli ma być tak... To trzeba iść dalej. Niech się stanie, co musi. Nawet wówczas warto zginąć dla tej wiary, warto ściągnąć na siebie ostatnią klęskę... bo wyższej wartości --- nie ma na ziemi.. ROBESPIERRE patrzy na niego sfascynowany Warto zginąć... dla kłamstwa!... Kłamstwo najwyższą wartością na ziemi!!... nogi się pod nim uginają. Siada na brzegu łóżka O, wiesz --- toś mnie dobił. SAINT-JUST odchodzi od stołu, błąka się A tyś mi złamał kręgosłup. Podziękujmy sobie. Rewolucja traci nas obu. ROBESPIERRE błędnie podnosi głowę Przecie to niemożliwe... godzinę temu... prostuje się nagłym szarpnięciem, ujmuje twarz w wyciągnięte dłonie, silnie ściąga brwi Może to jednak obłęd. SAINT-JUSTprzez ramię To nie obłęd, to rozpacz. obraca się. Niedbale, lecz wyraźnie Strzel sobie w łeb. Zatrzymuje się u okna, bezmyślnie patrząc na podwórze. Robespierre stopniowo opada na łóżko, wyciąga się. ROBESPIERREnagle bardzo spokojny i rozsądny Słusznie. Co komu po mnie teraz? wypowiada następstwo tej myśli, starając się je zrozumieć To znaczy, że jestem... wolny... pauza. Nagle, z westchnieniem tęsknoty Raz przynajmniej wyśpię się jak zwierzę... Antoine! SAINT-JUST przy oknie, zachrypnięty Co? ROBESPIERRE Nie budź mnie, gdy odejdziesz --- zasypiam. Bądź zdrów. SAINT-JUST obraca się nagle, podejrzliwie --- potem wraca do poprzedniej pozycji Dobrze. Przez chwilę nikt się nie rusza. Nagle Saint-Just drgnął na widok czegoś na dworze. Cofa się cicho na pokój, patrzy na śpiącego przyjaciela, wybiega. GŁOS BARÈRE'A zbliża się, podniecony To mnie nic nie obchodzi, mówię ci przecie, że... Wpada do pokoju. Przebudzony brutalnie Robespierre unosi się na ramieniu z lekkim syknięciem przestrachu. W następnej sekundzie mierzy intruza zabójczym spojrzeniem, pod którym Barère doszczętnie traci kontenans. BARÈRE Och... przepraszam. Czy można?... ROBESPIERRE bez ruchu, siedzi na łóżku Stawia pan to pytanie trochę późno... Saint-Just wchodzi z bezradnym wzruszeniem ramion. BARÈRE Przepraszam najusilniej --- ale muszę z panem mówić... ROBESPIERREmroźnie Niech pan siądzie. Siadają naprzeciw siebie. Saint-Just odchodzi do okna, opiera się o krzyż. BARÈRE Otóż u nas... widzi z bliska twarz swego kolegi Och... czy pan chory? ROBESPIERREz kredowym uśmiechem, tak wymuszonym, że działa kurczowo Ja? Cóż znowu! bardzo roztargniony, co chwila ziewa kurczowo SAINT-JUST On cztery doby nie spał, Barère. Tyś się nie zamęczał; spiesz się przynajmniej i daj mu spokój. BARÈRE U nas toczy się zaciekły spór. A w ostatnich czasach takeśmy się... przyzwyczaili do tego, że pan rozstrzyga wszelkie ważne kwestie --- więc koledzy przysłali mnie po pana. ROBESPIERREprzygryzł mocno wargę Bardzo mi to pochlebia, ale dziś stanowczo nie zdołam wam pomóc. Od czasów KonstytuantyKonstytuanta --- francuskie Zgromadzenie Narodowe, obradujące w latach 1789--1791, którego dziełem było uchwalenie ,,Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela" oraz konstytucji z 1791 r. nie byłem tak zmęczony. BARÈRE Hm... to fatalne. --- Niechże mi pan przynajmniej powie swoje zdanie! SAINT-JUST Nie bądźże natrętny, Barère! ROBESPIERRE Czy by się to nie dało do jutra odłożyć? BARÈRE Niestety --- to nie ode mnie zależy... ROBESPIERRE z ciężkim westchnieniem À la bonne heureÀ la bonne heure (fr.) --- tu: w samą porę.. Mów pan. --- Zresztą Saint Just mnie zastąpi, jeśli będzie koniecznie trzeba. Saint-Just podchodzi i siada między nimi. Robespierre ziewa ponownie i ukrywa twarz w ręce, podpierając ją. BARÈRE Chodzi o ten spisek więzień... ROBESPIERRE podnosi głowę, nagle ocucony Co... już?! BARÈRE Tak... ROBESPIERRE Ależ nic o nim jeszcze nie wiemy pewnego! Może to wszystko fantazja tego donosiciela... BARÈRE z gestem Cóż począć? Komitet Bezpieczeństwa rzucił się na to jak zgłodniały zwierz. Rzecz ważna, więc przyłączyliśmy się do dyskusji. Teraz jedni z nas --- wśród tych Carnot i ja --- są zdania, że należy sprawę potraktować jak najlżej, stosownie do pańskich słów, że to odruch rozpaczy. Więc Lucile Desmoulins, kilku dawniej już podejrzanych bankierów, kilku tak czy owak straconych więźniów odpokutuje --- i koniec. ROBESPIERRE bardzo uważnie Słusznie --- jeśli będzie w ogóle za co. BARÈRE Widzi pan. --- Tymczasem Comsur uwziął się zaaranżować istny Sąd Ostateczny. Robespierre podnosi się Mówią, że trzeba zgnieść bunt w zarodku, Saint-Just uśmiecha się i potrząsa wolno głową. Robespierre, słuchając uważnie, poprawia przed lustrem swój strój że należy dać przykład odstraszający a sensacyjny --- operują dziesiątkami nazwisk. SAINT-JUST na wpół do siebie Słowem, zraziliśmy sobie połowę ludności --- zraźmy więc czym prędzej i resztę też. ROBESPIERRE odświeża fryzurę O której pan wyszedł? Czy mnie pan długo szukał? Saint-Just śledzi go płonącymi oczami. BARÈRE obraca się z krzesłem O, więc pan przyjdzie?! ROBESPIERRE I should hope soI should hope so (ang.) --- tu: mam nadzieję.... Kiedy pan wyszedł stamtąd? BARÈRE Proszę się nie spieszyć --- zarządzono godzinę przerwy. Schodzimy się ponownie o pół do dziewiątej, patrzy na zegarek czyli za dwadzieścia minut. wstaje Barère kłania się i wychodzi. ROBESPIERRE gotów Jestem panu bardzo wdzięczny. Przyjdę punktualnie. Obaj gens de la haute maingens de la haute main (fr.) --- ludzie sprawujący władzę. patrzą na siebie, jakby wzajemnie zahipnotyzowani swym widokiem. Mija długa chwila doskonałej nieruchomości. ROBESPIERREnareszcie My --- God. SAINT-JUST by go wypróbować Zostań, wyśpij się --- od tak głupiego pomysłu odwiodę ich z łatwością sam. ROBESPIERREroztargniony Dziękuję... Wiesz co, Antoine, byłbym człowiekiem szczęśliwym, gdybym mógł uwierzyć, że to naprawdę głupota. SAINT-JUST podnosi oczy z anielskim wejrzeniem Ostatecznie... to nawet jest przecie możliwe... ROBESPIERRE z cierpkim śmiechem Miałem nadzieję, że się przynajmniej zdziwisz... zaczyna chodzić Nie ma co się łudzić. Tak głupi nie jest nawet stary Vadier, żeby w dobrej wierze chwytał za miech --- chcąc ugasić pożar. --- Oni chcą spotęgować terror... zatrzymuje się Oni chcą sprowadzić katastrofę. Tak, rewolucja przybiera obrót tragiczny. Przestała dogadzać tym panom. Więc chcą ją przerwać --- za jaką bądź cenę. Cóż znaczy dobro państwa, gdy chodzi o komfort jego władców?! Najpierwotniejszych podstaw Republice brak. Straciliśmy dwa lata przez te fakcje; teraz nie wiadomo literalnie, od czego zacząć --- praca narasta w kwadratowej proporcji do liczby dni... a im już się znudziło! zmęczyli się! Utulę ja was do snu, wierni towarzysze. Odstraszający, sensacyjny przykład wam się marzy? --- Spełnię wam to życzenie. W sposób, który was gruntownie zaspokoi... Terror ma jednak swoje dobre strony, panowie koledzy! znów chodzi Teraz trzeba przede wszystkim zakończyć wojnę. Całą mocą narodu na Północ. Musimy rozbić koalicję w ciągu lata: dość już raz tego trwonienia wartości i sił! --- Ale w tym celu trzeba kontrolować generałów z bliska. Oni lubią wojenkę... nagły zwrot Saint-Just, pojedziesz jutro na front północny. SAINT-JUST Hm... wiesz... ROBESPIERRE jak przymrożona brzytwa Co?... SAINT-JUST z podkreślającym uśmiechem Tyranie krwawy, oszczędź mnie: pojadę. ROBESPIERREustawia się przed nim; intensywnie Jednolita celowość poruszeń, Saint-Just! --- Przeciw tym, co zamiast zwycięstwa narodu szukają własnej sławy --- masz terror. Lecz od samego zwycięstwa ważniejsza moralna postawa naszej akcji. Od wojny o byt państwowy do wojny zaborczej jest jeden krok. Robiąc go przekreślamy rewolucję. Gdyby zwycięstwo miało doprowadzić Francję do tego --- to lepiej będzie, jeśli wojnę przegra. Zapisz to sobie odchodzi; przez ramię. I pilnuj no pana Pichegru, niech mi ten młodzieniec nie zbiera indywidualnych laurów. SAINT-JUST Musisz się zatem postarać, by mi Komitet już na jutro tę misję powierzył. No... ROBESPIERRE A w dodatku nie śmie przeczuwać, że pomysł ode mnie pochodzi... zamyśla się z wolna Sprawować władzę dyktatorialną, lecz tak --- aby się nikt nie spostrzegł!... Ulega komizmowi sytuacji i wybucha śmiechem, serdecznym i zrozpaczonym równocześnie. SAINT-JUST ożywiony Widzisz, Maxime, dlatego tak niechętnie cię opuszczam. Przecie twoja obecna sytuacja nie da się utrzymać. Dłużej jak przez parę dni nie zdołasz ukrywać swych funkcji absolutnego monarchy. --- Tymczasem kara śmierci za samą propozycję nadania władzy naczelnej --- to nie żarty. Pomyśl tylko, jak tych twoich znużonych siedmiuset kolegów, których teraz przyciśniesz terrorem --- będzie czyhać na lada pretekst, by cisnąć w ciebie bombą oskarżenia o uzuparcję władzy. A to broń niezawodnie śmiertelna. ROBESPIERRE I can't help smilingI can't help smiling (ang.) --- nie mogę się powstrzymać od uśmiechu.. Śmiertelną tę broń wyszczerbili sobie na mnie w ciągu dwu lat tak gruntownie, że już się tylko do muzeum nadaje jako osobliwość. SAINT-JUST Potwarz była nieszkodliwa. --- Od dziś to już nie potwarz; i pierwszy, kto się waży rzucić oskarżenie --- zmiecie cię jednym ruchem ręki. ROBESPIERRE Musi się naprzód ważyć. SAINT-JUST zniecierpliwiony Nie bądźże lekkomyślny, Maxime! Słuchaj: zostaw mnie tu. Zabiorę się do pracy nad opinią publiczną. Za trzy tygodnie, Maxime, będziesz mógł oficjalnie objąć dyktaturę na jednogłośne żądanie Paryża. --- Zważ tylko, ile czasu w ten sposób oszczędzisz --- nie mówiąc już o bezpieczeństwie! ROBESPIERRE zamyślony Chłopcze, nie mogę: front ważniejszy. SAINT-JUST Chwili spokoju nie znajdę. Przecie razem z tobą przepadnie wszystko! ROBESPIERRE To będziesz o mnie drżał. --- Nie uwierzysz, jak słodko wiedzieć, że jest przecież ktoś, kto o mnie drży, a nie przede mną... Nie miałbyś jednak powodu. Nic mi się nie stanie. Nad tyranami czuwa osobna Opatrzność... Jakoś się utrzymam. Niechby mi dano tylko dwa lata... Muszę przeistoczyć rząd od wnętrza, nie naruszając go nominalnie. Duch Dantona zdemoralizował Konwencję w straszliwy sposób. Trzeba ją zsubordynować --- nawiązać z powrotem przerwany kontakt z narodem --- i dać jej taki nawał pracy, by nie miała czasu na kłótnie osobiste. --- Za to Komitet musi wytrwać na wyżynach, czy chce, czy nie chce; coś przecie musi pozostać, czemu by ogół mógł ufać bezwzględnie. --- Komunę trzeba odnowić. Brak nam teraz czasu na znoszenie sabotażu. krótka pauza; żartobliwie:Duchowe zjednoczenie Francji!... Nim ją bodaj myśl rewolucji na wskroś przeniknie --- miną dziesiątki lat wytężonej pracy. Po wsiach ludność dotąd nie wie, o co nam chodzi. Większość rozruchów i buntów wynika jedynie z tej straszliwej ciemnoty moralnej. Wychowywać ludzi na ludzi --- oto nasz pierwszy, najważniejszy cel. To specjalne zadanie jakobinów: tymczasem kluby filialne śpią lub zbijają bąki. Trzeba je zaprząc na serio... Administrację trzeba odchwaścić. Strach, co się po prowincjach dzieje. Te stowarzyszenia ludowe, te komuny lokalne i komitety rewolucyjne bez kierunku, bez nadzoru... Francję trzeba by zasypać tysiącami energicznych komisarzy, inteligentnych i moralnie dojrzałych. Tymczasem ludzi, którym by można powierzyć materialny i duchowy dobrobyt jednego choćby departamentu --- jest kilku zaledwie. Głupota na stanowiskach odpowiedzialnych wyrządza wszędzie katastrofalne szkody: emisariusze samej Konwencji grasowali po zbuntowanych prowincjach jak dżuma; zamiast zaradzać złemu i zjednywać ludność --- utwierdzali ją w zaciekłym oporze. Lyon, Bordeaux, Nantes są spustoszone... Och, móc być sprawiedliwym... raz jeden pozwolić sobie na ten luksus, i wysłać Fouchégo z Collotem na szafot, za Lyon!!na szafot, za Lyon... ---- Joseph Fouché i Collot d'Herbois kierowali krwawymi represjami wobec mieszkańców Lyonu, odbitego w październiku 1793 r. z rąk rojalistów. --- Wiem, że nie mogę... lecz na myśl o tym skatowanym mieście --- tracę chwilami kontrolę nad sobą. Złośliwe kretyny, jeden z drugim... a takich wszędzie najwięcej! Klęski gospodarczej uniknęliśmy dotąd --- ale to nie dobrobyt. zatrzymuje się przy oknie. Zmienionym głosem --- A czasu tak straszliwie mało... SAINT-JUST uderzony, odwraca się nagle. Cicho, bez nacisku Czemu? --- Jesteś przecie młody... ROBESPIERRE znów roztargniony i zmęczony Czemu? --- Tego nie wiem. Ale wiem, że tak jest. SAINT-JUST Za to możesz przybrać nareszcie właściwe tempo. Fakcje zgładzone; masz wolną drogę. ROBESPIERREodwraca się ze znużonym uśmiechem No... w gruncie rzeczy masz rację. Istotnie mogę teraz ruszyć naprzód... inna rzecz, że od dziś --- zamiast dotychczasowych barykad na poprzek gościńca --- armie całe czają się niewidzialne po rowach i zza płotów --- z tysiącami pocisków w pogotowiu... wraca na pokójNie zabiliśmy Dantona. Rozmnożyliśmy --- rozsialiśmy go. Krew jego już zaczęła wydawać swój plon. Jak krew mitycznego herosa --- z każdej kropli rodzi mu się mściciel. opiera się o stół. Sarkazm retoryki ledwo zaznaczony:Jak my padniemy, Antoine --- ty i ja --- to nas wapno połknie i strawi, myśl nasza rozwieje się jak oddech --- tylko nazwiska zostaną i pójdą na pastwę historyków. podnosi się Ale Dantona zabić nie można. Bo Danton, to kolos życia --- to pierworodny syn Natury --- to nieśmiertelna Bestia w człowieku. podnieca się coraz bardziejPóki człowiek nie przerośnie tej bestii w sobie --- póty będzie się raz po raz buntować i krwawić --- daremnie. Rewolucja nie dotrwa do celu ani za tym, ani za drugim, ani za piątym razem. Dantonowa korupcja, Dantonowe kłamstwo zawsze przeważą z czasem siłę rozpędu ku górze... Chryste... co ja znowu mówię!... SAINT-JUSTprawie z uśmiechem Na szczęście wiem już, że można nie brać na serio tych twoich proroczych ataków... ale ty się nerwowo rozklejasz, przyjacielu. A w twoim położeniu... chwila wyczerpania może mieć katastrofę za skutek... wstaje wzburzony; namiętnie Maxime: odpocznij przez jeden tydzień. Sześć dni tylko! --- I zostaw mnie w Paryżu! ROBESPIERRE Och, przestańże nareszcie. --- Ileż razy mam ci powtarzać, że to wykluczone... SAINT-JUST Kiedyż mi przynajmniej pozwolisz wrócić? ROBESPIERRE Po przełomie. Ale natychmiast pojedziesz na prowincję. Jesteś potrzebny wszędzie... brak przypisu na końcu wersu Och, gdybym cię miał w choćby piętnastu egzemplarzach, Saint-Just! --- Ciebie, coś uspokoił zbuntowaną Alzację i zjednał ją --- bez przelewu krwi! Ten brak talentów to podstawa wszystkich naszych nieszczęść. SAINT-JUST No --- generałów mamy dobrych. Tyle musisz przyznać. ROBESPIERRE Tak jest, muszę. --- Mam tylko nadzieję, że żaden z nich nie jest tak dobry jak Dumouriez. SAINT-JUSTzirytowany Nie bądźże maniakiem, Maxime! Zamiast dziękować Bogu, że przynajmniej zewnątrz kraj ma zdolnych obrońców --- ty... ROBESPIERRE ...ja się ich boję. --- I nienawidzę ich... Nienawidzę ich... Nazywasz mnie maniakiem? --- A czyż ty nie znasz ich sam? Dusza wojskowego z powołania nie jest dojrzałą duszą ludzką. To na wpół zwierzęca dusza złośliwego dziecka. To umysł skarłowaciały, przerażająco ciasny --- a wybujały patologicznie w kierunku jednej jedynej, zwierzęcej funkcji zdobywania. --- Jak każda niedorazwinięta duchowo istota uznaje na świecie tylko siebie samego. Niechże jego kraj poniesie klęskę epokową --- byleby on w niej znalazł odwet za jakieś błahe pominięcie; niech się Europa zamieni w kupę gruzów --- jeśli on przez to zyska potęgę i sławę. Gdy Dumourieza na rękach noszono, drżałem o przyszłość... wiedząc, że jako geniusz wojskowy musi być łotrem bez czci i wiary. Tam, gdzie pragnę się mylić --- mam zawsze co do joty słuszność. Toteż boję się teraz jak zarazy tych młodych... taki Hoche... Jourdan... SAINT-JUST Ech. Najwybujalsze temperamenty wśród tych panów noszą na szyi solidną obrożę. Kontrola rządu nie opuszcza ich na krok. ROBESPIERRE intensywnie Póki jest rząd, przyjacielu... Ale niech no mi korupcja łeb ukręci; niech no zgniła kanalia dantonidów, ci spekulanci polityczni, paskarze i prowokatorzy, zagarną władzę... Ożywczy wstrząs Rewolucji wytworzył w narodzie francuskim niebywały nadmiar energii aktywnej. Zasób jest tak znaczny, że dzięki niemu rozwój nowego państwa mógłby się dokonać w kilkanaście, zamiast kilkaset lat, i dopiąć nie osiągniętego dotąd stopnia społecznej doskonałości. Ale --- w tym celu następcą moim musiałby być geniusz. --- Tymczasem mnie zluzują prawdopodobnie tacy Tallien, Barras i Fouché. A wówczas pierwszy lepszy przedsiębiorczy synek Marsa skupi dokoła siebie tę potęgę; bezcenne narzędzie życia zmarnuje się w rękach idioty na niszczycielskie orgie żołdackie; bydlęcy atleta roztrwoni dla swej tępej uciechy energie twórcze, jakich kraj nie zdoła już wyprodukować... Francja jest tak naładowana żywotnością, że może się rozpuchnąć po Ural --- na parę piekielnych lat --- jeśli wpadnie w szpony takiego drapieżnika bez mózgu. --- Ha, ha! Ładna realizacja Republiki Uniwersalnej: Europa, spustoszona jak po trzęsieniu ziemi, dygocąca z głodu i strachu u stóp boskiego Caesara... Takiemu to nadadzą dyktaturę all right, jeszcze go będą prosić, żeby ich raczył poprowadzić na zatracenie... pada na krzesłoInstynkt! --- O tak, niezawodny instynkt u mas, ten sam, co pcha owady prosto w płomień... po chwili --- szybko, cicho, niemal histerycznieOch, jakże mnie ta myśl zamęcza! Wszędzie nade mną wisi. We wszystkim słyszę jej groźbę. Jakby mi coś powoli czaszkę przepalało, ciągle i ciągle w ten jeden rozogniony punkt... --- Wiesz, miewam chwile wręcz obłędnego pragnienia: wytępić, wyrżnąć w pień wszystkie talenta wojskowe w kraju. Zabić --- utłuc --- nawet dzieci w szkole kadetów. --- Niechby naród miał spokój bodaj na lat parę... bodaj póki się Republika z zalążka nie rozwinie... Któż będzie po mnie chronić bezbronnych głupich ludzi przed żarłocznością tych ludożerców?!! przechyla się wstecz z kurczowym przerywanym westchnieniem --- Oooch... uspokójmy się. chwyta go krótki atak nerwowego kaszlu. Przemógłszy go szczerzy zęby w niemiłym śmiechu Jeszcze trochę, a byłbym dostał krwotoku... suchoty w dodatku! opuszcza głowę na ręce; szeptem, z przerażeniem Wielki Boże... jakżem ja bezsilny... SAINT-JUST spokojnie Masz gorączkę; nie spałeś cztery doby, wskutek tego popadasz w histerię. --- Za to wobec przyszłości, mój miły --- wobec piekielnej wszechmocy przypadku --- jesteś bezsilny, bo jesteś człowiekiem. Trwonisz zatem życie, gdy się tym zadręczasz. --- Zamuruj się w chwili obecnej; nałóż sobie klapy na oczy, jak koniowi. Co po tobie nastąpi --- tego nie możesz zmienić; tymczasem nie wolno ci się płoszyć, bo wieziesz państwo. ROBESPIERRE prostuje się powoli Tego --- nie mogę --- zmienić... gorączkowym szeptem A przecież muszę, do stu katów! Muszę!! Masz rację. Robię z siebie błazna. znienacka wybucha śmiechem, który przeraża Saint-Justa Już miałem wygłosić odkrycie, że nie można przezwyciężyć śmierci! SAINT-JUST silnie ściąga brwiWww... wiesz, nie śmiej się lepiej. ROBESPIERRE tężeje nagle. Martwa cisza w pokoju Słyszysz?... SAINT-JUST ponury Co? ROBESPIERRE Tłum wraca. SAINT-JUST Requiescant in pacerequiescant in pace (łac.) --- niech spoczywają w pokoju.. --- Nie podnoś lewej ręki, manszetmanszet (daw.) --- mankiet. się zaczepił. ROBESPIERREstarannie odczepia koronkę i znów obraca głowę ku oknu Nie można przezwyciężyć śmierci! Mylisz się, Antoine. To tylko ja nie mogę. Ja tylko jestem wobec przyszłości bezsilny. Przyszłość jest pod znakiem dzisiaj zmarłego Dantona. patrzy na zegarekCzas na nas, Antoine. Chodźmy. 19 ventóse, An CXXXVII, 13 h.19 ventóse, An CXXXVII, 13 h. --- Przybyszewska podała datę ukończenia czwartej redakcji Sprawy Dantona według francuskiego kalendarza republikańskiego, obowiązującego we Francji w latach 1793--1806, a obliczającego czas od proklamowania republiki 22 września 1792 r.: 19 ventôse'a, 137 roku to 9 marca 1929 r.