Juliusz Słowacki Poeta i natchnienie (Fragment poematu) Poeta Atesso!… Atessa Jestem… alem uciekała, Bo mię ta dziwna pieśń… w otchłanie niosła. Wszak wiesz, żem z tobą razem zmartwychwstała I razem z tobą znów różana rosła; Wszak wiesz… gdzie oliw czarny gaj i skała, I srebrne, ogniem ozłocone wiosła; Wszak wiesz… ta chata nasza bez zapory, To falerneńskie wino… i amfory… I w ścianach różne marmuru odłamy, I strumień, co tam w takt lutniowy ciecze… Wszak ty pamiętasz: bywało, czytamy, A ja Eschyla tobie rym kaleczę, A gdzieś daleko… na Pnyksie, u bramy, Słońce, na tańca piryjskiego miecze Wzięte, przez liście cytryn się przeciska I w oczy nasze zamyślone błyska… Tam chór prowadzą młodzieńce na polu, A tam z Hymetu księżyc biały miga… Poeta Dosyć, o duchu biały, bo mi z bolu Znów serce pęka… Atessa O! ten sen mię ściga… Poeta O straszny boże burz, o ty, Eolu, Coś ze skał wiatry wypuścił na Fryga, Dziś pomieściłeś wszystkie Akwilony W grobach i z mogił twoich dmiesz szalony. Atessa Spokojnie, o mój kochanku… Poeta Spokojnie! Atessa Jesteś jak nimfa Echo… Poeta Nimfa Echo. Atessa Ja ci mówiłam po farsalskiej wojnie, Że mak, co rośnie pod Greczyna strzechą, Nie uspi… harfa, chociaż zagra strojnie, Chociaż wesoło, nie będzie uciechą, Że piękność kształtów będzie w sercu brzydła; Wtenczas wyrosły mi motyle skrzydła. I poleciałam gdzieś na jakąś górę, Nad którą słońce w krwi, księżyc w zaćmieniu, Męka, co całą męczyła naturę, I krzyż na słońca czerwonym pierścieniu, A ja… w te śmierci otchłanie ponure Na moich skrzydeł tęczowych promieniu Lecąca… jako dziś… patrz, upior blady, Ja, pierwsza z różnych piękności Hellady. Czemu nie patrzysz na mnie? o! czy żal ci Mojego włosa, pełniejszego łona I ducha tego, co jak czarę kształci Pierś i pięknością oblewa ramiona? Teraz patrz — wiatr mi kształt spokojny gwałci; Gdy zadrżysz, jestem ja sama wzruszona, Oczy się moje jak szafir krysztalą, Rany na nogach i rękach się palą… Poeta Rany twe płoną — widzę — szafir nocy Ma z twoich strasznych ran cztery pochodnie. Pal się! Nie mogę żadnej dać pomocy, Tylko to powiem, że przez krew i zbrodnie Szukałem ciebie rosnąc w piękność mocy, Która po twojej trzyma niezawodnie Najpierwsze miejsce u samego Boga… On wie, że w moim duchu nie miał wroga. Lecz ty aż teraz jak krzyż zapalony Przyszłaś, kiedy ja wichrem nieszczęść zbity I tak jak sztandar kulami zniszczony, I tak jako hełm Hektora — bez kity, I tak jak harfa, co straciła tony, I tak jako trup w grobowcu odkryty, Na bezlitośne wystawiony wzroki I tak widzący swój zgon jak proroki — Walę się w prochu. Gdzie byłaś, siostrzana Duszo, kiedym ja cierpiał? Czy pod krzyżem, Z tęczowych twoich skrzydeł oberwana, Śmiałaś się, gdym ja stutysięcznym spiżem Na świecie imię obwoływał Pana, A sam, spędzany zawsze skrzydłem chyżem Śmierci, musiałem nędzny grób rozrywać I sam przychodzić, i znów odlatywać?… Gdzie byłaś, gdym tu nareszcie za karę I za ostatni los — z potęgą słowa Wstał słysząc w duchu jakieś wieki stare, Których ogromna szmerność podgrobowa? Atessa Przy tobie byłam; przez powietrze szare Snułam się cicho jak wizja tęczowa, Obłok nas jeden tylko dzielił cienki, Taki łagodny jako róż jutrzenki. W dzieciństwie twoim samotna, a potem Musiałam z większą liczbą mar przychodzić, Cicha, gwiazdowym uwieńczona złotem, Smętna, że duszy twojej rozpogodzić Nie mogłam. Przestań już pamięci lotem W dawnych się wiekach twoją myślą rodzić. Patrz, jak w stygmatach piękna w górne sfery Lecę, ran niosąc zapalonych cztery. Poeta Nad tobą wyżej… Atessa Co? Poeta Trzy milijony Słońc i duch jakiś… Atessa Co? posłaniec boży? Poeta Tam głębszy szafir — spod słońca korony Na trzech obłokach niby lekkiej zorzy, Jak jaka srebrna lampa zawieszony, Pali się miesiąc, liczba gwiazd się mnoży, Wyiskrza szafir, zda się — jak stal pryśnie, Coś w nim od słońca jaśniejszego błyśnie. Ach! od słońca by w oczy mi nie biła Taka ogromna jasność jak z tych oczu Spuszczonych! Cały świat rozweseliła, Oblana słońcem złotym po warkoczu; Taka miłości w niej ogromna siła, Że gdy stanęła na ciemnym przezroczu, Słońc się girlandy — niby zawrócone Żurawie — wiążą w nadświętą koronę. Siostro! twe rany mocniej się płomienią, A z twoich oczów wesołość wylata I szaty twoje się jak tęcze mienią, I pierś wzniesiona, i skrzydli się szata. Nie leć! te słońca ciebie opierścienią Jak powój, który kolumnę oplata, I tam zostaniesz, statui starożytnej Podobna — śród słońc złotych — przy błękitnej. Atessa O, nie zostanę! bo w tej gwiazd powodzi Ona się zniża i z duchami swemi, I na miesiącu swym na ziemię schodzi, Bo zapragniona jest znowu na ziemi; Oto więc na swej półmiesięcznej łodzi Płynie, rękami sypiąca złotemi Litośną miłość… dawno tak widziana Na wyspie Patmos przez świętego Jana. Patrzaj na ciemne, szmaragdowe lasy — Zniżyła się tam i rzuca spod siebie Dwa wielkie tęczy rozwiniętej pasy, Które się od niej zaczęły na niebie. Przychodzą nowe na świat Pańskie czasy, Niechaj umarły swych umarłych grzebie! A ty nie maż ust światowym piołunem, Ale tej łaski Pańskiej bądź zwiastunem! Widzę, jak oczy twe światłami skrzą się I za tym widem przeszły i wróciły Bez łez… Czyć zawsze napisano w losie Nie być miłości duchem, ale siły?! Mów do mnie! może w twoim smętnym głosie Nie będzie echa podziemnej mogiły. O nie! ty cały łamiesz się w boleści, A twoja ręka szuka rękojeści. Poeta To nic, jam pobladł… duch mój jest otchłanią Tęsknot i musi strzec się własną mocą; Czuję, że gdybym ja poleciał za nią Tam, gdzie te światła całą ziemię złocą, Byłbym jak jedna z gwiazd, co się tumanią I przez tęczowe jej rąbki migocą, I już… już własnej twarzy mieć nie mogą, A ja tu czekam w ciemności… Atessa Na kogo? Poeta Żaden duch nie jest bez przyjaciół własnych, Żaden głos nie jest bez ech — poza światem. Raz ja nad Ikwą po mych łąkach jasnych Błądząc, znudzony błękitem i kwiatem, Bo mi w pamięci koral twych ust krasnych, Co perły takim obwodzi szkarłatem, Jaśniej się palił — i twoje oblicze Skrzyło jak słońce myśli tajemnicze, Znudzony, że mój głos tu nie pomaga Ludziom w niewoli, ogień serca pije, A ciągłej szczęścia ofiary wymaga I ciągle serca mego jadłem żyje, A tu, na świecie, inna jakaś waga Waży wypadki, człek podłością tyje I spity winem, pieśń, co aniołowie Dają, za pościel kładzie i węzgłowie, Siadłem pod chatą kobiety cmentarnej, Co odmykała trumnom kołowroty, I pełny byłem wtenczas myśli czarnej Jak Brutus, który na twarz białą cnoty Krwią swoją rzucił. A u gospodarnej Kobiety były z malw ogromne płoty I z nędzą piękność połączona sielska, Że chata się ta zdawała anielska. Wszystko mi jakiś wzrok duchowy, blady Przemieniał w dziwy: zda się, różdżką trącę, A te malwowe z tęczy kolumnady Dostaną nieba, a te pałające Cynowe miski to wróżce na składy Rusałki swoje oddały miesiące, A te na półce girlandami świecą I gdy kur nocny zapieje, wylecą. Ja byłem wtenczas dziecię, lecz do gliny Kiedy wejdziemy my, straszniejsi z duchów, To mamy straszne w dzieciństwie godziny, Gdzie duch bez żadnych więzów i łańcuchów Ma ostrzeżenie. W mogilne doliny Chodziemy chętnie — niby dla podsłuchów — A duchy wtenczas rozmawiają z nami Same lub tylko natury ustami. Otóż i wtenczas w myślach moich zamęt, Zwątpienie było, rozpacz nad zabitą Polską… „Gdzież — rzekłem — jest taki sakrament, Co by w niej, martwej, chodził siłą skrytą Jak krew żyjąca?” — Taki był mój lament, Który me oczy wnet zamienił w sito Siejące perły łez. A wtem od Boga Przyszła nauka wielka i przestroga. Skrzypnęła czegoś jedna stara belka I poruszyła gniazdo jaskółczychy, Z gniazda wypadła ptaszyna niewielka, Bez pierza, mały, zimny trupek, lichy, Więc potem tego dziecka rodzicielka I ojciec w domek przylecieli cichy, Prosto do gniazda, do swojego kątka, I nie znalazłszy swojego dzieciątka Wyszli oboje. Boże! z jaką wrzawą, Wie matka, której ludzie dziecko skradli; Wreszcie ujrzeli go pod moją ławą — Oboje z niebios jak martwi upadli, Ojciec na lewo, a matka na prawo; Usiedli przy nim, a skrzydła tak kładli I tak ciągnęli biedaczki za sobą Jak magnet ciężką okryty żałobą. Ale oboje… Śmierć tak była świeża, Tak niespodziana, taką zda się zdradą Niebios, że ojciec, matka nie dowierza, Owszem, przy dziobku jeszcze mu żer kładą, Dziobkami ciałka próbują i pierza, A ono z główką wyciągniętą, bladą, Z początkiem tylko dziecięcych skrzydełek Leży jak srebrny na herbie orzełek. Więc — o niewiaro cudna, rodzicielska, O długie, piękne tych serc niepokoje, O cudna myśli w ptaszkach, już anielska! — Za skrzydła wzięli dzieciątko oboje I wyżej, niż tam brzoza, nimfa sielska, Rozrzuci swoje girlandowe zwoje, Podnieśli… myśląc, że w nim lot roznieci Życie, że z dziobków puszczone poleci! Tak połączone przez biały dyjament Stało nade mną w niebie biedne stadło. Potem je może zdjął rozpaczy zamęt, Bo upuścili dziecko… a te spadło, A oni siedli nad nim znów i lament Taki podnieśli, że mi lice bladło, Serce bolało, tak jak dzisiaj boli, Bo coś tam dla mnie jest w tej paraboli. O tak! nim ja w śmierć ojczyzny uwierzę, Chociażby jak trup w grobie leżąc zbrzydła, Potargam wprzódy ją pieśnią za pierze, Porwę ją wprzódy na pieśniane skrzydła, Porwę ją z ziemi, tak jak wicher bierze, Stargam łańcuchy wszystkie, wszystkie sidła, Podniosę w niebo, aż gdzie Pan Bóg świeci, Puszczę… jeżeli żywa — to poleci. Dziecinna to myśl! co… duma dziecinna! Jam się sam rozbił piersią o granity, Ale głos ani też lutnia — niewinna. Cóż ty mi teraz pokazujesz świty, Gdzie inna matka i królowa gminna Dzieciątka swoje podnosi w błękity, Tak lekko duchy podnosząca wolne, Jakby z łąk brała piękne kwiaty polne… Cóż ty mię smucisz tym pięknym widokiem Tęcz i błękitów? Za mną inna strona I duchy, co się na pieśń zbiegły tłokiem, Od których była już ogniem czerwona, Ich tchem trująca, tętniąca ich krokiem. Dobranoc! harfiarz wasz posępnie kona! Klnie wam i kona… Precz, straszydła stare! O siostro! odpędź ode mnie tę marę! Atessa W powietrzu widzę trzy… Poeta Trzy przyszły razem? Atessa Twój włos zjeżony operlił cię potem! Poeta Patrz! za cerkiewnym, o! tym bohomazem Powietrze całe się wydaje złotem. Zapewneś przyszedł od duchów z rozkazem? Albo mi lirą powiedz, albo grzmotem! Tak zwykle gadał — gdy mu się podoba, To w jęku głosy te połączy oba. Teraz nie mówi nic, lecz stoi srogi I zda się, twarz mi swoją w pamięć wraża; A tamten — patrzaj, tak piękny jak bogi — Który wygląda także na harfiarza, Ale instrument ma bardzo ubogi, Sam widać był tej harfie za stolarza — Dziwna!… rybie w niej srebrzą się ościenie I labradorskie Sybiru kamienie. Struny, podobne do starych badylów — Pod palcem tego ducha drżą spróchniałe. A co? czy dobrze na niej panna Nilów Grała wywiodłszy ciebie gdzieś na skałę Kamczatki, kędy jasne róże gilów Latały słuchać, gdy jej rączki białe W powietrze pełne mgieł, duchów i szronów Lały z tej harfy girlandami tonów? O, powiedz, jakie ci sny o młodości I o twej miłej ojczyźnie wyjęczał Jęk tej źle z renów ostruganej kości I tej dziewczyny głos, który wyręczał Anioła-stróża, a ty — o litości! — W oczy jej patrzał czyste, u nóg klęczał, A drugą myśli połową pieśń mijał, Palił dom, ojca w płomieniach zabijał. Powiedz, czy w harfie tej dziś jest żałośny Tego dziecięcia jęk i skarga cicha? Czy ty pomiędzy aniołami głośny Tą harfą? Czy ci ręka nie usycha?… Patrz… ten duch, niegdyś tak mało litośny Temu dziewczyny sercu, teraz wzdycha I lirnikowi palcem pokazuje, Jakby chciał mówić: „Patrzaj, on to czuje!” Precz, bladzi! — i ten trzeci, co nad głowy Wyciąga ręce i nad wami trzyma Swój wielki, bardzo ciężki krzyż cynowy, Niech mię nie prosi łzawymi oczyma! Stary świat skonał, nie zaczął się nowy. Dla takich duchów jak wy — miejsca nie ma! Lećcie i w nową zorzę się rozpłyńcie, I bądźcie nowi duchem — albo gińcie! Atessa Stój! oni wszyscy z wiarą i nadzieją. Pozwól im swojej duszy jak kościoła, Gdzie teraz żadne lampy nie jaśnieją! Kto wie, przez ciebie jaki głos zawoła, Gdy będą w tobie… Patrzaj, jak pięknieją! Ogień im tryska z nóg i z rąk, i z czoła — To wielkie duchy i wydarte niebu! Poeta Czegóż ode mnie oni chcą? Atessa Pogrzebu. Poeta Precz z nimi — nudzą mego ducha, łamią: Ten swój sybirski instrument przynosi, A dziś muzycy tak na strunach kłamią Czucie, że serce pęka, łza cię rosi, A oni — jako stawy zaszłe szlamią — Przez nerwy sączą żółtą krew. Kto głosi, Że pieśnią do łez poruszy słuchaczy, Ten musiał wprzódy zwariować z rozpaczy. Nie tak, pamiętasz, my… Najokropniejsze Godziny nasze przeszły w takiej ciszy… ………………………………………………… ………………………………………………… ………………………………………………… ………………………………………………… A oto wyszedł — jakby Rafaela Tarcza okryta różnym malowaniem — Księżyc i zagrał pierwszą pieśń wesela Wyszedłszy świecić przed samym zaraniem, A z niego wielki miecz płomienny strzela — Nazwany w niebie niebieskim nazwaniem — Przed którym zadrzy i fałsz, i pokusa, Lecz nikt nie dźwignie miecza — prócz Chrystusa! On na nim ręce skrwawione położy, Potem podniesie i trzy razy mieczem Niebiosa całe rozetnie, otworzy; Wtenczas my, duchy, pod gwiazdy ucieczem, Bo z nieba wyjdzie na ziemię duch boży, A my z tej ziemi mgły i chmury zwleczem, By się spotkała jej twarz z bożą twarzą; Wtenczas się słońce i gwiazdy przerażą. Świętych zobaczysz pańskich w jednej stronie, Podobnych chmurze słonecznej, Maryja Stać będzie w słońcu, na złotym wrzecionie Kręcąc jako ta, która tęcze zwija; A po tych tęczach aniołowe konie Będą latały, a szatan jak żmija Będzie je straszył wielkim dymu kłębem I językowym je zhuka trójzębem. Potem to wszystko razem się zasunie Mgłą… i by lampa zgaszona zagaśnie; I tam na ziemi po nocy coś runie, I echa niebios tak zajęczą właśnie, Jak kiedy piorun idzie po piorunie, A potem zagra na skałach i zaśnie; I znów się zwali coś z odgłosem strzału, Smętniej jak echo pierwszego powału. Wtenczas na niebie wyjdzie anioł blady Z lampą olejem napełnioną smolnym I rzeknie: „Gdzie są ciał i kości składy, Abym je palił lampy ogniem wolnym?” To mówiąc pójdzie i różne gromady Trupów oświetli, i ogniem okólnym Lampy stosy ciał będzie oczerwieniał, A ciągle idąc, strach i miejsce zmieniał. Miejsce, gdzie przejdzie, będzie zwane *drogą* *Poszukiwania*, na kształt czarnej szramy. A idąc anioł ów nadepce nogą Grób — i wykrzyknie: „Rola Halcedamy! Tutaj się ludzie kąpać duchem mogą, Ale zamknięte są już srebrne bramy I dzień tu biały powróci nieskoro!” To mówiąc, lampę rzuci w krwi jezioro. I znów się stanie noc, i z końców obu Świata płacz wielki pójdzie jak z bożnicy; Potem aniołki od świętego żłobu, Jak białe róże od Bogurodzicy, Sypiąc się rzekną: „*Czas ci wstawać z grobu*! Wstań bez korony złotej i zbroicy, Płomieniem serca świecąca od łona, Wstań, jakąś była w grobie położona!” A wtenczas mgła się ze słońca usunie I ta, co była w słońcu, znów odkryta, Rzeknie; wy słońce w jej znajdziecie trunie I stratowany miesiąc przez kopyta. Niech tak na zorzy pokaże się łunie Piękna, jak piękna leżała zabita! Niechże tak chwałę wskrzeszenia opowie — Z księżycem u nóg, ze słońcem na głowie. Potem się w pierwsze bicie serca wsłucha I rzeknie z wielkim uśmiechem: „O Panie! Nie z ciała jestem wskrzeszona, lecz z ducha, Niech mi się jako służebnicy stanie!…” …………………………………………………. …………………………………………………. …………………………………………………. …………………………………………………. Tak nieraz stojąc szary majster cechu — Z chorągwi jednej sklepienie uczyni Dla trzystu ludzi, albo gdy na blechu Rozciągnie płótno dobra gospodyni; Tysiące kwiatków nie widzi uśmiechu Słońca i oczu efeskiej bogini, Ale się muszą poddać — z tą nadzieją, Że płótna wkrótce słońcem wysrebrnieją I będą zdjęte. Jestem z liczby kwiatów Podobrusowych, często słyszę, ślepy, Nade mną jakieś kruszenie się światów, Szczepienie duchów nowych w stare szczepy, Pszczelny brzęk niby naszych antenatów Idących pomóc. Lecz że ja do rzepy Płonącą świeczkę włożę pisząc wiersze, Nie widzę, abym widział światy szersze. Atessa Zawszeż ta bojaźń o nabyte skarby Pracami wieków? zawszeż nieujęcie Twojej tęczowej myśli w żadne karby? Zawszeż ci błoto cielesne na wstręcie? Gdybyś mógł stopić twoje wszystkie farby W jednym miłości bożej dyjamencie I zostać chwilę w czystym bezkolorze, Miałbyś zeń potem wszystkie ognie boże, Przedlotem ducha światy byś wyminął, Wiedział o niebie, nim się inny dowie. Mrówko! nie będziesz ty przeze mnie słynął: Ja ci się strzaskam jak piorun na głowie, Ja, z którąś dawniej ty jak łabędź płynął, Kiedyś był nowy i sił nie miał w słowie, Teraz, gdyś wylał ducha z serca krzykiem, Mam cię, niższego, moim niewolnikiem! Nie drgaj mi jako struna, co chce pęknąć, Bo mi nie pękniesz, lecz będziesz jak struna, Która gdy rani, to krwią musi zmięknąć… Lecz tobie strachu trzeba… Patrz, tam łuna I księżyc, co chce jak umarły jęknąć, Taki boleśny! Tam morze i truna, Którą prowadzą fal czerwonych nogi; Patrzaj!… w trumnie ten, co prostował drogi. Czy widzisz żagli tych trumnianych bicie W opiekielnione złymi duchy fale? Bo się nie siarką wy bez fal palicie, A piekło nie jest w niebie ani w skale, Lecz jest to duchów do ziemi przybicie I krzyż, i po ciał władzy gorzkie żale, I czas powrotu do ciał niewiadomy, I czyn, co w piersiach grzmi jak puste gromy. Czasem się zbiją i prą całą ścianą Naturę, a ich oddech mniej tu waży Niż tego dziecka, co bańkę mydlaną Uczyni równą aniołkowej twarzy. Rozpacz im dano, a skargi nie dano! W niejednym wulkan się miłostek żarzy… Gdyby im kształtów dano i kolorów, Wymarlibyście z widzenia upiorów! Szczęściem, że każdy niby śmierć ponosi, Gdy wchodzi w ciało i uczyć się musi Siły — od ręki, co kamień podnosi, Bólu — od świecy, co rączkę mu skusi. Więcej się złego obraca na osi I siły, która iskrę bożą dusi, Niźli ty myślisz. Patrz: czy nie przeraża W tej zorzy duchów ta trumna mocarza? Poeta To jak kolęda, którą w domu dziada Słyszałem! Idą pasterze! pasterze! Atessa Patrzaj: znów jasna na stolicy siada I od Łotyszów dawny piorun bierze, A drugi jej grom z dala odpowiada — To Rzym… to klątwa… to straszne przymierze Z trupami… Łączcie prawice do prawic, O, ducha teraz, Boże! — i błyskawic! Poeta Straszna, milcząca, powiedz!… Więcem nie miał Grzechu bijąc ten fałsz w Chrystusa słowie, Co siły bożej nie pił i nie wziemiał, I z świątyń Pańskich uczynił pustkowie, A w zmartwychwstania dzień wielki oniemiał Jak człowiek, co wie prawdę, lecz nie powie, I tak się chował pod wypadków połę, Jak chłop, co w piekle myśli wozić smołę? Atessa Tak jest zaprawdę, jakeś odmalował. Błyskawicami bity gmach był dawno… Dante, Bokacy i ten, co wychował Kopernikową sierotę i sławną Nogą odpowiedź na wieki wykował, Głowy schyliwszy przed powagą prawną, I wielu innych. Ty, co w kościół wierzysz Jak oni, bijąc go — do nich należysz. Od czasu jako zaprzestał soborów I gwałt uczynił duchowi w tej przerwie, Sobory były ze słońc i kolorów, Tam gdzie najczęściej przy męczeńskim ścierwie, Pod szubienicą, z kruków i upiorów Była girlanda. Teraz wiatr się zerwie, Który kolumny kościoła okręci — Te wszystkie, których nie podparli święci — I zniszczy… Oto wielkie rozwidnienie Ducha rozlewa się. O, Jeruzalem Ubrana w żywe błękitu promienie Schodzi, a mur — jej perłą, wał — koralem. Pierwszy duch, który słońce zrobił cieniem Dla ziemi, a tę dla słońca opalem, Już urodzony… chór na ziemi zbiera, Czuje go kamień i morze, i sfera. Biedni to teraz; widzę ich, jak stoją: O swej ojczyźnie zadumani, w bieli, O swej ojczyźnie tylko ziemskiej roją, A przez nią będą tylko tak lecieli Jako żurawie, co słońce rozdwoją Girlandą długą… i gdzieś w mglistej bieli Znikają… Dziecko zniknieniem zasmucą, Ale chłop stary wie, że z wiosną wrócą. ………………………………………………… ………………………………………………… ………………………………………………… ………………………………………………… ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/poeta-i-natchnienie. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Juliusz Słowacki, Liryki i powieści poetyckie, wyd. Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1974 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Katarzyna Kwiatkowska, Marta Niedziałkowska, Aleksandra Sekuła.