Plaut Kupiec tłum. Gustaw Przychocki Wstęp I. Kupiec Kupiec należy do najlepszych sztuk Plauta, choć na ogół mniej jest znany niż inne. Oto jego treść: Pewien kupiec ateński, Demifo, ma kłopot ze synalkiem swym, Charinusem, który za jedyny cel swojego życia wziął sobie trwonienie ojcowskiego majątku na hulanki i miłostki. Nareszcie, po długich namowach, udało się ojcu nakłonić syna do pracy: wyładował mu cały okręt towarami i posłał w podróż handlową na Rodos. Szczęście sprzyjało Charinusowi, towar sprzedał z wielkim zyskiem — ale na Rodos kupił zarazem pewną dziewczynę, imieniem Pasikompsa, w której się śmiertelnie zakochał — i przywiózł ją z sobą do Aten. W tej chwili rozpoczyna się akcja sztuki. Dziewczyna znajduje się jeszcze na okręcie w przystani, bo Charinus dopiero co przybył i nie wie jeszcze, jak ją ukryć przed ojcem. Tymczasem nieszczęście chciało, że zanim syn się spostrzegł, ojciec był już na okręcie, dziewczynę zobaczył i, co gorsza, od razu gorącym afektem do niej zapłonął. Między ojcem a synem wywiązuje się ciekawa gra: syn twierdzi, że to jest służąca, którą dla matki przywiózł, ale ojciec jest zdania, że to zupełnie chybiony pomysł, bo przecież taka podejrzanie piękna dziewczyna nie nadaje się wcale na służącą dla poważnej matrony, i gotów jest kupić inną służącą, a tę dziewczynę sprzedać pewnemu fikcyjnemu przyjacielowi, który za nią dobrze zapłaci; chce oczywiście zdobyć ją dla siebie. Syn broni się, jak może, ale ostatecznie staremu udaje się dostać Pasikompsę w swe ręce tym sposobem, że niby sprzedaje ją sąsiadowi, Lysimachowi, którego żona właśnie na wieś wyjechała, a ten ma ją u siebie na razie przechować, aż się dla niej znajdzie odpowiednie pomieszczenie. Nieszczęsny Charinus, który nie wie nawet, gdzie się Pasikompsa podziała — bo tak to zręcznie ojciec zrobił — chce sobie oczywiście w pierwszej chwili życie odebrać, ale ostatecznie decyduje się iść na dobrowolne wygnanie, pomimo perswazji przyjaciela, Eutychusa. Los jednakże zmienia całą sytuację: wskutek przypadku, czy raczej podejrzeń, Dorippa, żona Lysimacha, wraca niespodziewanie do domu i zastaje tam ową dziewczynę. Piekło rozpętuje się nad głową najniewinniejszego w świecie Lysimacha, który chciał tylko sąsiadowi zrobić przysługę, i dopiero syn jego, Eutychus, dowiedziawszy się nareszcie w ten sposób, że w ich domu znajduje się szukana po całym mieście Pasikompsa, przychodzi z pomocą uciśnionemu ojcu, wykazując, że jest to przecież kochanka Charinusa. Sprowadzają również Demifona, który pod wpływem cierpkich wyrzutów i zarzutów ze strony sąsiada i jego syna, jako też wobec faktu, że jedynie Pasikompsa może wpłynąć na powstrzymanie Charinusa od ucieczki na obczyznę, godzi się na wszystko, rezygnuje ze swych amorów i prosi tylko, by się o tej całej historii jego żona nie dowiedziała. Pomimo tytułu komedia nic tak osobliwie *kupieckiego* nie zawiera, jako że i w ogóle środowiskiem wszystkich prawie sztuk greckich z wchodzącego tu w rachubę okresu tzw. komedii nowej jest prawie wyłącznie świat kupiecki i właściwie każdy z obywateli tutaj występujących jest mniej lub więcej kupcem, co w opracowaniu rzymskim nie ulega zmianie. Być może jednak, że na wybór tytułu wpłynął tu ten szczegół, że zakochany ojciec za pomocą czysto handlowego podstępu podkupuje syna, by mu odebrać dziewczynę. Głównym tematem sztuki jest równie stary, jak nieprzestarzały i do dziś dnia niezarzucony pomysł *rywalizacji ojca z synem* w sprawach erotycznych, pomysł, który najefektowniej występuje w komicznym, a zwłaszcza farsowym ujęciu. Motyw ten spotykamy już u jednego z najstarszych greckich komików z okresu tzw. starej komedii attyckiej, tj. u *Ferekratesa* (z połowy V w. przed n. e.), jak to widać z drobnych szczątków jego komedii pt. Korianno (imię hetery). W fragmentach tych mianowicie (Kock I, s. 165–166) rozpoznać możemy wyraźnie sprzeczkę ojca z synem, który ojcu rzuca w twarz słowa: Przeciwnie, mnie to właśnie przystoi się kochać, a tobie już nie pora! (frg. 71) i pomimo utyskiwań rodziciela na niegodziwość syna (frg. 73) wymyśla staremu nie tylko od bezzębności (frg. 74), ale i od pomieszania zmysłów (frg. 72), skoro porywa się w swym wieku na miłostki. Ten sam motyw stanowi osnowę Panny młodej Plauta i gra jeszcze pewną rolę w jego Komedii oślej, a na pewno nie brak go było też zresztą i w innych komediach rzymskich, tych o farsowym zabarwieniu, jako że *farsowość* jest wybitną cechą tak Panny młodej, jak i Kupca. Bohaterem sztuki — o tyle, że o niego głównie chodzi, jakkolwiek on sam najmniej wpływa na przebieg wypadków — jest młody *Charinus*, typowy *młodzieniec* z komedii, lekkomyślny, rozrzutny i bardzo zakochany, a skutkiem tego oczywiście wielce nieszczęśliwy. To nieszczęście jednak nie wynika bynajmniej — jakby można sądzić — z braku wzajemności kochanki, ale po prostu z powodu zewnętrznych przeszkód, stawianych przez rywalizującego ojca, co jednak wszystko dałoby się niewątpliwie od razu usunąć, gdyby Charinus miał odpowiednią ilość pieniędzy, tak że i o nim mógłby Plautus powiedzieć to samo, co o Kalidorze w Pseudolusie: Tak marnie mrze z miłości i z braku pieniędzy. W oryginale greckim postać ta musiała mieć — stosownie do całego stylu i nastroju greckiego gatunku literackiego — cechy wzruszająco-sentymentalne, ale że Plautus, wierny swej zasadzie niedopuszczania do patetyczności, psującej dobry humor (horror sublimitatis, por. Plautus, s. 293 i nast.), w ogóle nie cierpi ani „czkawek rozczulenia”, ani „łezki sentymentalizmu”, przeto i tutaj z wszystkich tych boleści i rozpaczy miłosnych nie robi nieszczęścia zbyt wielkiego, które by mu uniemożliwiło ujęcie komiczne. Owszem, wszystkie te motywy, które w późniejszej erotycznej literaturze rzymskiej (zwłaszcza w elegii) okażą się stałym repertuarem barw przy kreśleniu postaci zakochanych, traktuje po sowizdrzalsku, ośmieszając je po prostu przez komiczną przesadę lub komiczną stylizację tak, że nie ma obawy, by ktokolwiek z widzów miał z tego powodu zmartwienie. *Kochanka* Charinusa, *Pasikompsa*, jest piękną dziewczyną (por. niżej), nielubiącą wprawdzie ciężkiej roboty i posiadającą, zdaje się, dużo szelmowskiego sprytu (por. w. 517 i nast.), ale w obrębie kobiecych typów Plautowskich przedstawia ona cechy tzw. „dobrej kochanki” (por. Plautus, s. 353 i nast.), widoczne np. w jej słowach, że „z Charinusem wiążą ją już od dawna śluby wierności wzajemnej i że jego nad wszystkich przenosi” (w. 543 i nast.). Charakterystyczną jest rzeczą, że z jej miłości Plautus nie kpi, bo jakkolwiek erotyka mężczyzn występuje u niego tylko w komicznym ujęciu, to z uczuć prawdziwie kochającej kobiety nie naśmiewa się nigdy. Jak prawie zawsze w komediach tego typu, kochanka jest najzupełniej biernym przedmiotem sporu i nie gra żadnej roli w rozwoju wypadków. *Przyjaciel* nieszczęsnego bohatera, *Eutychus*, o tyle się różni od niego, że na razie nie jest tak jak on zakochanym marnotrawcą i dlatego ma niektóre cechy sensata, czy też wyjątkowego jeune homme modèle. Przyjacielowi jednak chciałby najchętniej dopomóc w jego biedzie i robi, co może — prawdziwy sodalis opitulator, jak mówi Apulejusz — choć na razie nic wskórać nie może, zwłaszcza że tak samo jak i Charinus… nie ma pieniędzy. Dopiero później, przy zmianie sytuacji, wyzyskuje ją bardzo zręcznie dla dobra swego kolegi, doprowadzając do ogólnej zgody. Okazuje przy tym bardzo dużo wyrozumiałości, znosząc cierpliwie kapryśne wybryki i wymyślania zdenerwowanego przyjaciela, tudzież ujmującą subtelność, gdy wobec Charinusa stara się tak długo, jak można, ukryć grzechy jego ojca (w. 925 i nast.). Ma on wobec nieobliczalności szaławiły Charinusa i wobec gorszącego wybryku jego ojca reprezentować element rozwagi, równowagi i spokoju (w. 992 i nast.). Do przeciwnego obozu należą oba *staruchy*: ojciec Charinusa, *Demifo*, i jego przyjaciel, ojciec Eutychusa, *Lysimachus*. Obaj są znakomitymi pantoflarzami i obaj boją się swych żon więcej niż wszystkich bogów i ludzi, ale mimo to i mimo podeszłego wieku — mają ponad sześćdziesiątkę — obaj bardzo łatwo ulegają zapędom miłosnym i skłonnościom do zdrady małżeńskiej. Czuje te skłonności Lysimachus, chociaż do nich przyznać się nie chce, czuje je i Demifo, który do nich otwarcie się przyznaje i usiłuje nawet swych rzekomych praw w sposób dość naciągany bronić wobec sąsiada i wobec widzów, wtedy gdy rozpoczyna karkołomną akcję w celu odebrania kochanki synowi. Ale po stronie młodego staje ze swymi sympatiami nie tylko publiczność, ale i sam poeta, który doprowadza do bezlitosnego, komicznie surowego zgromienia występnego starucha. Do tego pogromu wystarczyła tylko sama myśl o groźnej żonie Demifona, która w sztuce się nie ukazuje. W całej za to wspaniałości i w całym majestacie swego herodbabstwa występuje w tej komedii *żona* Lysimacha, *Dorippa*. Podejrzliwa do ostatnich granic, gdy tylko usłyszała, że mąż nie może przybyć do niej na wieś z powodu niespodzianych (a prawdziwych zresztą) zajęć, pędzi natychmiast do miasta i istotnie chwyta męża swego na gorącym uczynku… jego przyjaciela. Z góry powzięta jednak myśl o zdradzie mężowskiej rozpętuje jej zjadliwy i zawsze zwycięski język, przeciwko któremu na próżno broni się zahukany mąż. Niesyta tej pomsty, płacząc i lamentując — ze złości oczywiście — wzywa jeszcze na dobitek swojego ojca na pomoc przeciw nieszczęsnemu małżonkowi. Nietrudno wyobrazić sobie, jak „ujmującą” daje jej autor w fantazji swej powierzchowność, skoro stanowi ona tak efektowny kontrast do złośliwie robionych jej komplementów na temat wdzięku i urody (w. 769 i nast.). Jest to jeden z najwspanialszych Plautowskich okazów żony-megery (uxor saeva), zadręczającej i terroryzującej męża na każdym kroku, gdyż typ ten należy do postaci najlepiej i widocznie con amore przez Plauta kreślonych. Ten typ gra u Plauta z reguły najwybitniejszą rolę pośród postaci kobiecych, tak jak i tutaj, gdzie Dorippa jest narzędziem karzącego losu, który ratuje biednego Charinusa. Wierną jej pomocnicą i sojuszniczką jest *Syra*, *stara służąca*, piastunka Eutychusa, do którego czule się odnosi. Plautus scharakteryzował ją tak, jak zwykle kreśli kobiety w podeszłym wieku, tj. jako starą babę — dał jej lat osiemdziesiąt cztery — dobrą w gruncie rzeczy, ale lubiącą dużo gadać, gderać, rezonować i… często zaglądać do butelki: anus multibiba et multiloqua, jak w Komedii skrzynkowej. *Niewolnik* Charinusa, *Akantio*, poza wielkim przywiązaniem i wiernością w stosunku do młodego pana niczym zresztą w tej sztuce się nie wyszczególnia i występuje tylko w jednej scenie (w. 112 i nast.) na początku sztuki, po czym znika zupełnie. Ta nijaka rola niewolnika, który zresztą w sztukach Plautowskich jest przeważnie sprężyną całej akcji, tłumaczy się tym, że rozwiązanie całej sprawy włożył autor w ręce losu. Jego też narzędziem, równie ważnym jak Dorippa, jest (bezimienny) *kucharz*, osoba wprawdzie epizodyczna, ale grająca nader ważną rolę, gdyż jego nieoczekiwane nadejście przyczynia się do ostatecznego pogrążenia niewinnego Lysimacha i stwarza jedną z najkomiczniejszych sytuacji. Autor nie omieszkał dać mu pewnych cech złodziejskich (w. 759 i nast.), obowiązujących przy tym typie w całej „komedii nowej”, a dowcip jego, również częsty atrybut tej postaci, zabarwił w sposób wyszukanie złośliwy, choć niezjadliwy, tak że nigdzie nie przekracza on granicy pogodnego zawsze u Plauta humoru. Typ kucharza należy — obok żołnierza i lekarza — do sławnej rodziny samochwałów (alazonów), choć w naszej sztuce te cechy na jaw nie występują, i ma za sobą świetną przeszłość, zwłaszcza w greckiej literaturze, jako tzw. „zabawny” czy „filozofujący kucharz” (mageiros skoptikos, sophistes mageiriskos), a stałą jego cechą jest już tutaj samochwalstwo. Początkami swymi sięga on, tak samo jak alazon-żołnierz, czasów bardzo dawnych, gdyż istniał już w farsie dorycko-megarejskiej jako tzw. maison, a w „starej komedii” attyckiej występuje np. już to pod zindywidualizowaną postacią „Kiełbasiarza” Arystofanowskiego, już to jako półtyp „Aiolosikon” z zaginionej komedii Arystofanesa. Główną jego domeną była jednak grecka „komedia nowa”, której fragmenty są przepełnione szczegółami odnoszącymi się do kuchni i kucharza, co niewątpliwie odpowiadało współczesnemu, kwietystycznemu życiu. W rzymskiej literaturze scenicznej typ ten występuje u wszystkich komediopisarzy, począwszy co najmniej od Newiusza, ale postać ta jest tu niewątpliwie wyblakła, zapewne z powodu nie dość rozwiniętego wówczas jeszcze w Rzymie komfortu kulinarnego i odmiennych pod tym względem niż w Grecji warunków życiowych. Tak też u Plauta typ ten, choć dość często spotykany (bo co najmniej w siedmiu sztukach, między innymi i w Braciach), gra tylko drugorzędną, czy też epizodyczną rolę, nawet w Pseudolusie, gdzie postać tę Plautus jeszcze tak barwnie nakreślił. Czasem jednak, jak i tutaj w Kupcu, nawet ta epizodyczna postać wpływa w znacznej mierze na tok akcji i wnosi nieraz dużo życia w daną sytuację. Temu też kucharzowi zawdzięczamy świetne ożywienie najlepszej bodaj *sceny* w naszej sztuce, tak obfitującej zresztą w sytuacje komiczne, tj. sceny pogromu Lysimacha (w. 717 i nast.), w której główna wartość i siła komiczna leży w tym, że kara spada właśnie na tego, który w danym wypadku jest najzupełniej bez winy. Rozzłoszczona połowica naciera na biednego małżonka tak gwałtownie, nie dając mu dojść do słowa, iż ten pod siarczystym ogniem krzyżowych pytań prawie że przyznaje się do tego, czego… nie zrobił. Broni się jednak — choć bardzo nieudolnie — ale tylko do tej chwili, kiedy swymi złośliwymi uwagami, dowcipami i pytaniami ostatecznie dobije go kucharz, istotnie przez niego sprowadzony do urządzenia uczty z dziewczyną, jakkolwiek tylko z chęci przysłużenia się sąsiadowi Demifonowi. Pewne pendant do tej sceny stanowi również znakomity pogrom Demifona (w. 982 i nast.) przez mszczącego się za swoje nieszczęścia Lysimacha i przez młodego Eutychusa, stającego w obronie przyjaciela, przy czym stary grzesznik musi ulegle słuchać wszystkich wymyślań, gotów nawet „wziąć baty”, bo drży z obawy, „by się żona nie dowiedziała”. Do wybitnie komicznych sytuacji należy też rozmowa między Charinusem a ojcem (w. 336 i nast.) o owej przywiezionej dziewczynie, ciekawa scena, w której jeden i drugi, godząc się niby na to, że dziewczyny należy się pozbyć, jako nienadającej się rzekomo na służącą dla matki, chce ukryć swe osobiste cele, i sprzedając ją niby to komuś innemu, pragnie ją przecież dla siebie zachować. Najwyższy stopień ożywienia osiąga ta scena w chwili podnieconej licytacji, która przenosi się nawet na widownię. Niezła jest również scena pożegnania domu rodzinnego przez udającego się niby to na wygnanie Charinusa (w. 846 i nast.), który zależnie od wiadomości otrzymywanych od przyjaciela, dobrych lub złych, raz rozwesela swe oblicze i zrzuca ze siebie całe ubranie podróżne wraz z wszystkimi przyborami, by wdziać strój i płaszczyk codzienny, lub zaraz potem robi na nowo minę grobową, zrzuca strój domowy i ubiera się z powrotem od stóp do głów do drogi, apostrofując… swe nogi, „by go prosto biegiem aż na Cypr zaniosły”. Za komiczny ze stanowiska rzymskiego musi być także uważany *występ* starej służącej *Syry* (w. 831 i nast.), która wobec rzekomego wiarołomstwa swego pana wypowiada tyradę o *pokrzywdzeniu kobiety* i żony, piętnowanej w opinii ogółu i potępianej za czyny, mężczyźnie bez wahania przebaczane. Jest to więc stary, przez wszystkie wieki znany i powtarzany problem tzw. podwójnej moralności, pokrzywdzenia żony w małżeństwie, czy emancypacji kobiet, problem, który w literaturze klasycznej znamy zwłaszcza w tragicznym ujęciu, np. z Medei Eurypidesa: Za jakąż to karę Z wszystkiego, co oddycha i żyje na świecie, Najsroższy los się dostał nieszczęsnej kobiecie? Małżonka trzeba cennym okupywać wianem Naszego ciała władcę — złem to niesłychanym, Lecz gorszy traf: nie wiada, jakim mąż ten będzie Szlachetnym, czy też podłym… Poza tym, gdy mężowi dolega coś w domu, Uskarżyć się on przecież może lada komu, Druhowi, z którym wyrósł, a my złych katuszy Doznawszy, musim własnej spowiadać się duszy. (Medea, w. 230 i nast., przekł. J. Kasprowicza) Słowa obrony kobiet włożył Eurypides nawet w usta niewiasty tak zbrodniczej, jak Klitajmestra w Elektrze: Choć on tak mnie pokrzywdził, jeszcze ja bym wtedy Małżonka nie zabiła, lecz do jednej biedy Dołączył mi on drugą: W małżeńskie mi łoże, Wróciwszy, prorokinię wprowadził, że w dworze Tym samym obok siebie dwie żyły kobiety: Niewieście brak rozumu, przyznaję, niestety! Gdy mąż takiej niewiasty grzeszyć sobie pocznie, Pogardzi swym małżeństwem, i ona bezzwłocznie Wstępuje w jego ślady, szuka przyjaciela. I zaraz nam się wyrzut z różnych stron udziela, Zaś winny mąż bez szwanku z wszystkiego wychodzi! (Elektra, w. 1030 i nast., przekł. J. Kasprowicza). Są to prawie te same słowa, nie mówiąc już o uderzająco podobnej myśli, co w monologu Plautowskiej Syry, i samo nazwisko Eurypidesa, który tak olbrzymi wpływ wywarł na „komedię nową”, każe uważać za zupełnie naturalny objaw, że problem ten znalazł się w sztuce stanowiącej pierwowzór Kupca. Tylko że Plautus, który zawsze stara się nie dopuszczać do ponurych nastrojów i stale zwalcza poważną refleksyjność greckich oryginałów (por. wyżej), z pewnością przez dodanie na końcu monologu Syry pewnych bardzo daleko idących projektów reformatorskich chciał ośmieszyć w oczach rzymskich ten występ, jako jeden więcej objaw niesłychanych już po prostu zapędów i uroszczeń kobiecych — tak ostro zresztą współcześnie zwalczanych przez starego Katona, a włożonych tutaj w usta zrzędzącej babiny. Jedyną odpowiedzią na tę tyradę ze strony ówczesnej publiczności rzymskiej mógł być tylko śmiech. Na uwagę zasługuje wreszcie monolog Demifona, w którym opowiada on w pierwszym swym występie, zaraz po powrocie z portu, gdzie widział Pasikompsę, swój *sen przedziwny* ostatniej nocy (w. 226 i nast.). Sen ten — pewnego rodzaju apologus, by użyć klasycznego terminu technicznego — ma stanowić niejako przepowiednię i alegoryczne ramy całej późniejszej akcji, ale nie można pominąć faktu, że w jego treści są pewne rażące niedokładności i nieścisłości, kłócące się z fabułą sztuki, np. w określeniu symbolicznym osób działających (w. 230, 234). Sądzą zatem niektórzy uczeni, że wszystkie te usterki pochodzą od Plauta, który miał ten sen wprowadzić tutaj samodzielnie, na wzór snu w innej swej sztuce pt. Lina (gdzie sen ten istniał już w greckim wzorze), i tak niezręcznie tutaj dostosować — co jest zupełnie możliwe, gdyż Plautus nigdy nie miał wielkiego nabożeństwa dla ścisłości kompozycyjnej, o ile chodziło o jakiekolwiek urozmaicenie sztuki. Poza tym sztuka nie okazuje żadnych ważniejszych usterek *kompozycyjnych* i akcja toczy się gładko. Próbowano wprawdzie zarzucić pewien błąd kompozycji w tym, że nie znajdujemy w sztuce wyjaśnienia, w jaki sposób właściwie i od kogo Demifo nabywa Pasikompsę. Tymczasem, jak ostatecznie wykazano, sprawa ta jest zupełnie konsekwentnie przeprowadzona: Demifo jest tylko pozornie sprzedającym, jako wspólny niejako z synem właściciel; ponieważ chce ją sprzed oczu syna usunąć, twierdzi, że skoro nie nadaje się na służącą, trzeba ją sprzedać, i to pewnemu obywatelowi, w którego imieniu rzekomo z synem się targuje. Żeby jednak usunąć podejrzenia, podstawia sąsiada, Lysimacha, który ją niby dla siebie kupuje i dla Demifona w swym domu przechowuje. Wyraźnie bowiem mówi Demifo: Więc do portu. Lecz ostrożnie, by on nie wpadł na to; Nie sam kupię, ale zlecę rzecz przyjacielowi — Wszak Lysimach właśnie mówił, że idzie do portu. (w. 467 i nast.) W szczególny sposób rozwiązał autor zadanie *ekspozycji* sztuki, bo w sytuację Kupca wprowadza widzów prolog, który jest właściwie już pierwszą sceną sztuki, a mianowicie monologiem Charinusa. Charinus jednak, łamiąc iluzję sceniczną — co jest ulubionym konceptem Plautowskim — sam podaje dokładny grecki i łaciński tytuł sztuki, a potem opisuje w mocno przesadny sposób swój nastrój zakochanego, podając przy tym fakty poprzedzające całą akcję i do jej zrozumienia potrzebne. Czysto Plautowskie wydaje się też *umotywowanie tego monologu*. Sprawa ta ma już całą historię w rozwoju dramatu klasycznego, gdzie np. już w dramacie greckim dochodzi do tego, że obok umotywowania monologów rozmaitymi afektami, np. podnieceniem, strachem itp. na pierwszy plan wybija się motyw skarżenia się bogom i siłom przyrody, co w końcu staje się stereotypowym opowiadaniem o sobie „Ziemi i Niebu” — γῆ τε κ' οὐρανῷ, już w greckiej komedii wyśmiewanym. Plautus wyciąga tu po sowizdrzalsku ostateczną konsekwencję z greckiej praktyki scenicznej przez zupełne zlekceważenie na tym polu wszystkich względów na kompozycję czy iluzję sceniczną: Jeżeli monolog można stosować zawsze, kiedy się chce, i wystarczy umotywowanie tak błahe, jak wtrącone wezwanie „Eteru”, „Ziemi”, „Nocy”, „Dnia”, „Słońca” czy „Księżyca” — to można równie dobrze zakpić sobie w ogóle z całego umotywowania, skoro i tak mówi się monolog właściwie zawsze dla widzów i… do widzów! Każe tedy Plautus Charinusowi mówić po prostu do widzów: Ja jednak nie tak zrobię, jak zresztą w komediach Widywałem, że ludzie pod wpływem miłości Skarżą się *Nocy, Dniowi, Słońcu, Księżycowi* (A bóstwa te, dalibóg, najwięcej się martwią O to, czego w swych skargach ludzie chcą, czy nie chcą!) Nie — ja raczej *wam* powiem o moich nieszczęściach… (w. 3 i nast.) Dzięki Charinusowi dowiadujemy się też (w. 9), że *oryginałem greckim*, na którym oparł się Plautus, była sztuka pt. Kupiec (Emporos) *Filemona*, jednego z najwybitniejszych przedstawicieli „komedii nowej”, ale o sztuce samej nic niestety powiedzieć nie możemy, gdyż nie zachował się z niej ani jeden fragment. Poza objawami ogólnej oryginalności Plauta w stosunku do greckich wzorów zwrócić tutaj należy uwagę na pewien, zdaje się, niewątpliwy ślad *samodzielnej „roboty” Plautowskiej*. Nie jest wykluczone, że sztuka grecka kończyła się tak ulubionym u Greków „rozpoznaniem” owej dziewczyny, Pasikompsy, jako wolno urodzonej i jej małżeństwem z Charinusem. Byłoby to bowiem zupełnie w stylu greckich sztuk, a na to, że Pasikompsa nie jest szablonową tylko i nic niemówiącą figurą hetery, wskazywałby może fakt, że reprezentuje ona ten szczególny typ tzw. „dobrych”, szczerze oddanych kochanek. Tak jest np. w innej Plautowskiej komedii, w Komedii skrzynkowej, gdzie „dobra” Selenium okazuje się później wolno urodzona i na tego rodzaju rozwiązywanie węzła dramatycznego wskazuje wyraźnie Plutarch, gdy charakteryzuje rolę heter w „komedii nowej”: „…co do heter zaś, to o ile są one bezczelne i zuchwałe, stosunki z nimi ulegają zerwaniu, czy to skutkiem tego, że młodzieńcy nabierają w jakiś sposób rozumu, czy to, że zmieniają oni swe zapatrywania; heterom zaś dobrym i odwzajemniającym miłość albo odnajduje się prawy ojciec, albo z czasem ich stosunek miłosny nabiera cech przyzwoitości i zyskuje ogólne uznanie” (Συμποσ. προβλ. VII, 3, p. 712 C). Przypuścić zatem można, że motyw „rozpoznania”, który stanowił zapewne w greckim oryginale Kupca sceny końcowe sztuki, został w rzymskiej sztuce w całości usunięty, jako zbyt banalny, praktykowanym zresztą przez Plauta zwyczajem. Widzimy to bowiem np. w jego wspomnianej właśnie Komedii skrzynkowej, gdzie całe „rozpoznanie” Plautus przenosi niby „za scenę”, mówiąc w epilogu do widzów: Wy, widzowie, nie czekajcie, by oni tu wyszli: Nikt nie wyjdzie: *Całą sprawę załatwią* już *w domu*, lub w Pannie młodej, gdzie tylko sam epilog zapowiada, że „rozpoznanie” odbędzie się „za sceną”: My powiemy wam, widzowie, co się w domu stanie: *Ta Kasina się okaże córką tego obok* wskazują dom sąsiada I poślubi ją Euthynik, syn naszego pana. Zupełnie analogicznie też w Kupcu na jakieś *skróty* wskazuje epilog, gdzie Demifo, słuchając rady, by zejść ze sceny „do domu”, powiada, wypadając z roli po Plautowsku: Rzeczywiście, że masz rację. *Skrócimy zarazem* *Naszą sztukę. Chodźmy!* (w. 1034 i nast.) Najokazalszą *partię śpiewaną* w tej sztuce stanowi lament zakochanego Charinusa (w. 336–364). Rozdzierające żale nieszczęsnego młodzieńca ujął poeta w metrum anapestyczno-bakchiczne i trocheiczne, zamieniając zapewne w ten sposób na pełne życia canticum monotonny monolog greckiego oryginału. *Czas wystawienia* sztuki w Rzymie nie jest znany, a wszystkie przypuszczenia uczonych w tym względzie są mało prawdopodobne. II. Wpływ Kupca Wobec tego, że podstawowy motyw Kupca — rywalizacja ojca z synem w miłostkach — jest na ogół nadzwyczajnie rozpowszechniony w całej literaturze świata, zwłaszcza w utworach kabaretowo-farsowych, niewiele da się wykazać *bezpośrednich* wpływów sztuki Plautowskiej. Najwyraźniejsze naśladownictwo znajdujemy w twórczości scenicznej *włoskiej*, gdzie zresztą motyw ten żyje do dziś dnia jako bezpośrednia zapewne kontynuacja w farsie neapolitańskiej — a mianowicie w sztuce pt. La Schiava (Niewolnica) Giovammaria *Cecchiego* (1518–1587). Cecchi jest to zresztą jeden z najwybitniejszych włoskich entuzjastów Plauta, któremu zawdzięcza jeszcze kilka innych sztuk, jako to La Moglie (Żona), stanowiącą zręczne połączenie dwóch sztuk Plautowskich, Braci i Dnia trzygroszowego, ze sztuką Terencjusza pt. Andria, dalej La Dote (Posag), opartą w znacznej mierze również na Dniu trzygroszowym i Gl'Incantesimi (Czary), najwybitniejsze w literaturze europejskiej opracowanie Komedii skrzynkowej. La Schiava jest wierną, miejscami prawie dosłowną przeróbką Kupca, od którego, poza zmianą nazwisk na imiona włoskie, współczesne, odbiega tylko w bardzo niewielu szczegółach. Tak np. stary Filippo (Demifo) ma również sen wróżebny, ale widzi w nim nie kozy, małpę itd. jak u Plauta, tylko powrót syna z podróży, a Hippolito (Eutychus), chcąc ratować przyjaciela Alfonso (Charinus), radzi mu, by szukał pomocy u matki, która ma się znajdować w porcie; ciekawsze jest, że sztuka kończy się tak, jak prawdopodobnie kończyła się w greckim oryginale (p. wyżej), tzn. za pomocą „*rozpoznania*”: okazuje się mianowicie, że „niewolnica” jest córką sąsiada Nastagio (Lysimachus), porwaną przed piętnastu laty przez Maurów — i wszystko dobrze się kończy. W literaturze *francuskiej* widać wybitny wpływ sztuki Plautowskiej w działalności *Beaumarchais'ego* (1732–1799), u którego tyle znaleźć można (może podświadomych) reminiscencji plautowskich, tak w Cyruliku, jak i zwłaszcza w Weselu Figara, stanowiącym po prostu powtórzenie fabuły Plautowskiej Panny młodej. Zastanawiającą jest tedy rzeczą, że drugi kuplet Zuzanny w wodewilu Wesela Figara: Qu'un mari sa foi trahisse Il s'en vante el chacun rit. Que sa femme ait un caprice S'il l'accuse, on la punit… jest niemal tylko powtórzeniem zupełnie analogicznych myśli z komicznej tyrady Syry w Kupcu: Nam si vir scortum duxit dam uxorem suam, Id si rescivit uxor, inpunest viro; Uxor virum si clam domo egressa est foras, Viro fit caussa, exigitur matrimonio. (w. 831 i nast.) *W Polsce* Kupiec należy do najwcześniej czytanych sztuk Plauta, a mianowicie jest to jedna z pierwszych komedii tego poety w ogóle u nas wydanych. Wydał ją mianowicie w r. 1531 u Szarffenberga w Krakowie, niewątpliwie w związku z wykładami na uniwersytecie, magister Franciszek *Mymerus*, który, jak to widać z przedmowy do wydanego rok przedtem Amfitriona, miał zamiar wydać całą serię sztuk Plautowskich do użytku studentów. Mymerus wierzył bowiem, że komedie te są najlepszą drogą do poznania świata rzymskiego i na karcie tytułowej Kupca pisał ad Lectorem: Qui flores et amoena prata agelli Rhomani cupit assequi, diserta haec Huic Comoedia praebet ecce normam, Parvo temporis ut venire possit Summam ad (curriculo) eruditionis. Nam certe est salibus referta doctis Et verbis elegantibus renidet Sacris luxurians ubique gnomis. W jego tekście sztuki występuje osoba nieznana Plautowi, a mianowicie *Peristrata*, żona Demifona, co odpowiada typowi współczesnych wydań włoskich. Humaniści bowiem włoscy odczuwali brak tej postaci w sztuce; od któregoś z nich pochodzi spotykany po w. 830 w starych wydaniach Plauta (np. ed. Piusa z r. 1500) występ żony Demifona, narzekającej na niewyrozumiałość męża wobec syna. Scena ta, licząca 88 wierszy, nie ma oczywiście z Plautem nic wspólnego, tak samo jak 11 wierszy, dodawanych na początku sceny Demifo — Lysimachus po w. 978. * W *przekładzie* trzymał się tłumacz zasad wyłuszczonych już we Wstępie do Braci (s. XLII i nast.), a chodziło tu głównie o to, by język i styl, stosownie do stanu faktycznego u Plauta, odpowiadał mniej więcej dzisiejszej mowie potocznej ludzi wykształconych, mowie codziennej, w której dla werwy i barwności nie stroni się czasem od wyrażeń nieliterackich. Plautus pisze wprawdzie wierszem, ale tylko dlatego, że prozy nie zna w ogóle dramat ówczesny i byłoby bardzo naiwne szukać u niego „poetyczności”. Charakterystyczne są tu słowa *Cycerona*, który mówiąc o rytmice lirycznych nawet partii u dramaturgów rzymskich (Orator, 55, 183–184), wyraźnie stwierdza, że *gdyby nie śpiewanie ich przy muzyce, to trudno byłoby je odróżnić od zwykłej prozy*; quae, nisi cum tibicen accessit, orationis sunt solutae simillima. O ile wśród przekładów Plauta, które (według niestwierdzonej jeszcze wiadomości z czeskiego źródła, por. Plautus, s. 495 i nast.) miały pojawić się u nas w połowie XVI w., nie było Kupca, to przekład niniejszy jest pierwszym w Polsce przekładem tej sztuki. Bibliografia *Wydania* T. M. Plauti Comoediae, ed. *Goetz-Schoell*, Lipsiae (Teubner), I–VII, 1892–1896; ed. Friedr. *Leo*, Berolini (Weidmann), I–II, 1895–1896; ed. W. M. *Lindsay*, Oxonii (Oxford), I–II, 1903–1910 [=L]. — Z komentarzem: ed. J. L. *Ussing*, I–V, Hauniae (Kopenhaga), 1875–1887 (Mercator w t. IV, 1, z r. 1882; komentarz łaciński [=Uss]). *Prace pomocnicze* Kazimierz *Morawski*, Historia literatury rzymskiej za Rzeczypospolitej, Kraków 1909. Kazimierz *Morawski*, Zarys literatury rzymskiej, Kraków 1922. W. Y. *Sellar*, The Roman Poets of the Republic, wyd. III, Oxford 1905. Friedrich *Leo*, Geschichte der römischen Literatur, I, Berlin 1913. Martin *Schanz*, Geschichte der römischen Literatur, I, wyd. III, München 1907. W. S. *Teuffels*, Geschichte der römischen Literatur, t. I, wyd. VI, von Wilh. *Kroll* und Fr. *Skutsch*, I, Leipzig–Berlin 1916. Friedrich *Leo*, Plaulinische Forschungen, wyd. II, Berlin 1912. G. *Michaut*, Histoire de la Comédie Romaine, Sur les tréteaux latins, Paris 1912. G. *Michaut*, Histoire de la Comédie Romaine, Plaute I–II, Paris 1920. Eduard *Fränkel*, Plautinisches im Plautus („Philologische Untersuchungen” 28), Berlin 1922. Gustaw *Przychocki*, Plautus, „Z historii i literatury” nr 26, Kraków, Krakowska Spółka Wydawn. 1925 [=Plautus]. Karl von *Reinhardstoettner*, Plautus, Spätere Bearbeitungen plautinischer Lustspiele, Leipzig 1886. G. A. *Galzigna*, Fino a che punto i commediografi del Rinascimento abbiano imitato Plauto e Terenzio, I–II, Capodistria 1899–1900. Tadeusz *Sinko*, Genealogia kilku typów i figur A. Fredry, Kraków 1918. ------------------------------------------------ Przekład opiera się na tekście wydania *Lindsaya*. Odstępstwa zaznaczone są w uwagach, z podaniem źródła. Kupiec O imionach Plautowskich, wyglądzie sceny, maskach itd. por. Wstęp do Braci Plauta (Bibl. Nar. S. II, nr 33), s. 51, Plautus, s. 360–363. OSOBY * Demifo, obywatel, ojciec Charinusa. * Lysimachus, obywatel, ojciec Eutychusa. * Dorippa, matrona, żona Lysimacha. * Charinus, młodzieniec, syn Demifona. * Eutychus, młodzieniec, syn Lysimacha, przyjaciel Charinusa. * Pasikompsa, hetera, kochanka Charinusa. * Akantio, niewolnik Demifona. * Syra, niewolnica, stara służąca Dorippy, piastunka Charinusa. * Niewolnik, bez imienia. * Kucharz, bez imienia. * Chłopiec, bez imienia. * Kuchciki, Niewolnicy. Rzecz dzieje się w Atenach. Scena przedstawia ulice przed dwoma domami, Demifona i Lysimacha. W środku między tymi domami wąska uliczka; główna ulica prowadzi ku portowi, w lewą stronę (od widza), i ku rynkowi, w prawą stronę. Przed domem Demifona ołtarz Apollina. AKT PIERWSZY CHARINUS / wychodzi z domu Demifona / Dwie rzeczy naraz muszę przed wami wyczynić: Treść sztuki opowiedzieć — i mą miłość zdradzić. Ja jednak nie tak zrobię, jak zresztą w komediach Widywałem, że ludzie pod wpływem miłości Skarżą się *Nocy, Dniowi, Słońcu, Księżycowi* (A bóstwa te, dalibóg, najwięcej się martwią O to, czego w swych skargach ludzie chcą czy nie chcą!). Nie, ja raczej *wam* powiem o moich nieszczęściach: Emporos *Filemona* sztuka zwie się grecka, Po łacinie zaś Kupiec *Makcjusza Tytusa*. Mnie ojciec stąd na kupno wyprawił na Rodos — Dziś dwa lata już mija, odkąd wyjechałem — Tam dziewkę pokochałem niezwykłej urody, I to wam chcę powiedzieć, jak się w nią wplątałem, Jeśli słuchać zechcecie i dobrze uważać. Ale wszystko to czynię nie jak zakochany, Gdy mą sprawę tu z miejsca zaczynam wyłuszczać, Bo z miłością przychodzą wszystkie te przywary, Jako to troska, miękkość i zbytnia wytworność (Ta, bo wtrąca nie tylko kochanków w nieszczęście, I to w wielkie, rzetelne, lecz — kto się nawinie; I dalibóg nikt ciężkiej nie uniknął biedy, Kto więcej, niż się godzi, służył wytworności). A nadto jeszcze rzeczy, których nie wspomniałem: Bezsenność, utrapienie, niepewność, lękliwość, Niedorzeczność, głupota, a nawet szaleństwo, Lekkomyślność bez sensu i niepowściągliwość, Zuchwałość, pożądliwość, nie brak i zawiści, Nawet chciwość, lenistwo i niesprawiedliwość, Kłótliwość, nędza przy tym w parze z rozrzutnością, A wreszcie dużomówność i zamałomówność. To pierwsze zaś dlatego, że człek zakochany Często mówi od rzeczy, bez celu, nie w porę. A tę znów szczupłomówność dlatego wymieniam, Że żaden zakochany nigdy nie jest tyle Sprytny w swojej wymowie, by rzec, co się patrzy. Więc wy się nie gniewajcie za mą dużomówność; Wenus mi ją nasłała w ten dzień, co i miłość: Do niej trzeba powrócić; powiem, com rozpoczął: Naprzód kiedym już z wieku wyrósł młodzieńczego I przestały mnie bawić chłopięce zajęcia, Zakochałem się mocno w jednej tu heterze: Do niej mienie ojcowskie skrycie wędrowało. Rajfur bowiem bezczelny, a pan tej kobiety, Co mógł tylko, zachłannie porywał do domu. Nuż więc ojciec mnie łajać o to dniem i nocą, Wytykać wiarołomstwo, oszustwa rajfurów, Że mu mienie zbyt szargam, rajfura wzbogacam — Tak na mnie całą gębą; czasem znowu z cicha Nuż wypierać się nawet, żem jest jego synem, Po całym mieście krzyczeć, ludziom zapowiadać, Żeby wszyscy się strzegli grosza mi pożyczać; Że miłość niejednego zrobiła rozrzutnym: Że bezczelnie, bez miary, nawet nieuczciwie Drę, dobywam, co mogę, z ojcowskiego domu; Że pod wpływem miłości trwonię i rozrzucam — I to w sposób najgorszy — to, co najuczciwiej On sam zebrał, ponosząc tyle różnych trudów; Że hańba, iż mnie żywi przez tak długie lata I że jeśli mnie nie wstyd, to lepiej, bym nie żył. On — mówi — skoro wyrósł z wieku młodzieńczego, Nie parał się miłością jak ja ni próżniactwem Bez zajęć (bo też nie miał po temu okazji, Tak krótko zwykł go trzymać jego własny ojciec), Ale trudził się na wsi ciężką, brudną pracą I tylko raz na pięć lat przychodził do Aten, A ledwie że popatrzał na szatę bogini, Już go na wieś z powrotem ojczulek wypędzał. Tam to w pracy wyprzedzał wszystkich domowników, A ojciec zwykł do niego przemawiać w ten sposób: „Sobie orzesz i włóczysz, sobie siejesz, zbierasz, Tobie wreszcie samemu z tej pracy pociecha”. Skoro życie odeszło z ciała ojcowskiego, On grunt sprzedał i za te zakupił pieniądze Okręt, który mógł dźwigać jakieś trzysta korcy, I na nim zwoził zewsząd tak długo towary, Aż zdobył ten majątek, który miał naówczas. Że więc ja bym powinien — mówi — też tak robić, Gdybym żył rzeczywiście tak, jakem powinien. Ja więc skoro to widzę, żem ojcu niemiły I że mnie nienawidzi, on, co mnie miał kochać, Choć szalony z miłości, siłą się przemagam I mówię, że pojadę na handel, gdy zechce, Że się zrzekam miłości, byle być posłusznym. On dziękuje mi za to, mój charakter chwali, Lecz — nie omieszka moich pilnować przyrzeczeń: Statek wielki buduje, towary nabywa, Ładuje je na statek, gdy gotów do drogi, Mnie nadto własnoręcznie daje talent srebra; Dodaje niewolnika, co mnie wychowywał, Gdym był jeszcze chłopięciem, by mi był za stróża. To wszystko załatwiwszy, podnosim kotwicę. Przybywamy do Rodos, gdzie wszystkie towary Przywiezione sprzedaję podług mojej myśli, Zysk zbieram znakomity, znacznie ponad cenę Wyznaczoną przez ojca: tak wielki zarobek Zdobyłem! Lecz gdy sobie tam chodzę po porcie, Spotyka mnie znajomy i na obiad prosi. Przychodzę i do stołu — przyjęcie, powiadam, I wesołe, i sute — a gdy spać idziemy, Wieczór, do mnie przychodzi kobieta, nad którą Nie masz żadnej piękniejszej. (Ona ze mną była Przez noc według rozkazu mego gospodarza). Patrzcież sami, jak strasznie mi się spodobała: Gospodarza nazajutrz błagam, by ją sprzedał, Że za jego przysługę z wdzięcznością zapłacę. I co gadać? Kupiłem i wczoraj przywiozłem. Nie chcę jednak, by ojciec o tym się dowiedział, Właśniem w porcie na statku zostawił ją z sługą — Lecz cóż to, widzę sługę pędzącego z portu? Wszak wzbroniłem się ruszać z statku — co się stało? / Akantio, Charinus. / AKANTIO / wbiega od portu zdyszany i krzyczy, żywo gestykulując / Z wszystkich sił i wszystkich mocy staraj się, wytężaj, Byś panicza swym wysiłkiem ocalił, Akantio! Nuże, odpędź to zmęczenie, strzeż mi się lenistwa! Zadyszanie mnie zabije — przebóg, ledwo dycham — A ci tu się na mnie pchają — chodnik pełny — spędzaj, Spychaj, strącaj na gościniec! Cóż to za zły sposób, Że gdy biegniesz, gdy się śpieszysz, nikt ustąpić nie chce! Tak to jedną rzecz zacząwszy, trzy wraz czynić muszę: Biec i walczyć, i użerać trzeba się po drodze! CHARINUS / na stronie, niewidziany przez Akantiona / Cóż to on się tak ubija o ten „bieg bez przeszkód”? Cóż to może być za sprawa? Co on niesie? AKANTIO / na stronie / Głupim! Im się więcej zatrzymuję, tym dla sprawy gorzej! CHARINUS / j. w. / O, coś złego! AKANTIO / j. w. / Nogi w biegu po prostu ustają; Biada! Burzy się śledziona, uderza na serce! Biada! Tchu nie mogę złapać, kiepski trębacz ze mnie! CHARINUS / j. w. / Weźże połę i obetrzyj pot z twojego czoła! AKANTIO / j. w. / Tego znoju żadna w świecie kąpiel nie usunie. Czy też jest Charinus w domu? CHARINUS / j. w. / Niepokój mnie bierze, Chciałbym wiedzieć, o co chodzi, lepsza niż strach — pewność. AKANTIO / j. w. / Jeszcze stoję? Czemuż w drzazgi drzwi tych nie rozbijam? / puka silnie do drzwi Demifona / Otwórz który! Gdzie Charinus? W domu, czy gdzie poszedł? / puka jeszcze silniej / Nikt nie raczy przyjść tu do drzwi? CHARINUS / podchodząc do Akantiona / Tu jestem, Akantio, Wszak mnie szukasz! AKANTIO / jeszcze rozzłoszczony, że mu nikt nie otworzył / Nigdzie nie ma tak leniwej służby! CHARINUS Jakie złe cię opętało? AKANTIO Wielkie, mnie i ciebie! CHARINUS Co się stało? AKANTIO Przepadliśmy. CHARINUS Oddaj ten początek Naszym wrogom! AKANTIO Jednak tobie los go już przeznaczył! CHARINUS Gadaj, co jest! Wszystko jedno! AKANTIO Powoli, chcę spocząć. Wszak przez ciebie zdarłem płuca, dawno już krwią pluję! CHARINUS Zjedz egipskich rodzyneczków w miodzie — wyzdrowiejesz! AKANTIO Ty się napij wrzącej smoły — kłopot cię odejdzie! CHARINUS Nie widziałem gniewliwszego człowieka od ciebie! AKANTIO A ja znowu zjadliwszego człowieka od ciebie! CHARINUS To, że środki ci doradzam dla zdrowia zbawienne? AKANTIO Do licha mi takie zdrowie, co udręki pełne! CHARINUS Powiedz mi, czy jest gdzie dobro takie, co je można Mieć zupełnie bez cierpienia, bez troski posiadać? AKANTIO Nie wiem; nie znam filozofii, nigdym jej nie słuchał! Tego dobra, co z złem w parze, bynajmniej nie pragnę. CHARINUS Nuże, podaj mi twą rękę, Akantio. AKANTIO Masz, trzymaj. / Podaje mu rękę. / CHARINUS Chcesz posłusznym być, czy nie chcesz? AKANTIO Z tego się przekonaj, Co się stało. Wszak dla ciebie rozdarłem się w biegu, By ci zaraz donieść o tym, com się sam dowiedział. CHARINUS W jaki miesiąc cię wyzwolę! AKANTIO / niedowierzająco / Chcesz mi się przymilić? CHARINUS Ja bym kiedy śmiał nieprawdę jakąś ci powiedzieć? Przecież już nim zacznę mówić, ty wiesz, gdy chcę skłamać! AKANTIO Jak mnie męczysz twym gadaniem! Zabijasz po prostu. CHARINUS Tak mnie słuchasz? AKANTIO Co mam robić? CHARINUS Co? To, co ja zechcę! AKANTIO Czegóż chcesz więc? CHARINUS Powiem. AKANTIO Powiedz! CHARINUS Tylko, by bez krzyku! AKANTIO Boisz się, byś śpiących widzów ze snu nie obudził? CHARINUS / zamierzając się na Akantiona / Bo cię — AKANTIO Bo ci z portu niosę — CHARINUS Co niesiesz, no, powiedz! AKANTIO Gwałt, strach, mękę, troskę, kłótnię, nadto wielką biedę! CHARINUS Ach już po mnie! Toż mi cały skarbiec złego niesiesz! Już mnie nie ma! AKANTIO Owszem, jesteś — CHARINUS Wiem już, chcesz rzec: „biedny”. AKANTIO Już, nie mówiąc, powiedziałem. CHARINUS Cóż to za nieszczęście? AKANTIO Nawet się już nie dopytuj, jest to straszna klęska! CHARINUS Ulżyj, błagam, już za długo wiszę w niepewności! AKANTIO Spokój! Wiele muszę pytać, nim — baty dostanę! CHARINUS A dostaniesz, gdy nie powiesz lub stąd nie odejdziesz! AKANTIO / ironicznie / Patrz no, jak to się przymila — nikt nie jest tak słodki. CHARINUS Ja zaklinam, powiedz wreszcie — proszę — co się stało? Gdyż jak widzę, kornie błagać trza własnego sługę! AKANTIO Może ci się nie zdam godny? CHARINUS Owszem, godny. AKANTIO Myślę! CHARINUS Mówże, więc zatonął okręt? AKANTIO Jest w porządku, nie drżyj! CHARINUS Może sprzęty? AKANTIO Są w porządku, całe. CHARINUS A więc gadaj, Co się stało, żeś po mieście właśnie gonił za mną? AKANTIO Toż do słowa dojść mi nie dasz. CHARINUS Więc milczę. AKANTIO Bądź cicho. Myślę, jakbyś ty nalegał, gdybym wieść miał dobrą, Jeśli teraz, gdy złą niosę, tak dręczysz, bym mówił! CHARINUS Powiedz wreszcie, ja zaklinam, cóż to za nieszczęście? AKANTIO Powiem, skoro o to prosisz: ojciec twój — CHARINUS / przerywa mu / Co ojciec? AKANTIO Twoją dziewkę — CHARINUS / znów mu przerywa / Cóż ją? AKANTIO Ujrzał. CHARINUS Ujrzał? Ja nieszczęsny! Powiedz, co cię teraz pytam — AKANTIO Czemuż więc nie pytasz? CHARINUS Jak mógł ujrzeć? AKANTIO Jak? — oczami — CHARINUS Jak to? AKANTIO Otwartymi! CHARINUS Idź do kata, żarty stroisz z mej sprawy żywotnej! AKANTIO Gdzie, do licha, żarty stroję? Mówię to, co pytasz! CHARINUS Czy na pewno — widział? AKANTIO Pewnie, jak ty mnie, ja ciebie. CHARINUS Gdzie ją widział? AKANTIO Wewnątrz statku, stanąwszy tuż przy niej, I coś nawet z nią rozmawiał. CHARINUS / załamuje ręce / Zgubiłeś mnie, ojcze! A ty — czemuś jej, hultaju, nie strzegł, by nie ujrzał? Czemuś ojca nie odepchnął, łotrze, by nie widział? AKANTIO Bo byliśmy zatrudnieni naszymi sprawami: Tu zwijaniem, tam składaniem sprzętów okrętowych — W czasie tego on podpływa na maleńkiej łódce I nikt go nie spostrzegł nawet, aż wyszedł na okręt. CHARINUS / z patosem, ręce przed siebie wznosząc jak przy modlitwie do bóstw morza / Na nic zdało się, o Morze, żem twych burz uniknął! Jużem myślał, żem na lądzie i w bezpiecznym miejscu, A tu mnie okrutne fale znów na skały niosą! / do Akantiona / Powiedz dalej, co się stało. AKANTIO Gdy ujrzał dziewczynę, Zaczął pytać, czyja ona. CHARINUS Cóż rzekła? AKANTIO W tej chwili Ja podbiegam i wraz wtrącam, żeś ją matce kupił Na służącą. CHARINUS Czy uwierzył — myślisz? AKANTIO Jeszcze pytasz? Lecz nuż do niej się zabierać, szelma! CHARINUS Do niej? Czyżby? AKANTIO Przecież pewnie, że nie do mnie! CHARINUS O biedne me serce, Kropla w kroplę się roztapia, jak gdyby sól w wodzie! Ach, już po mnie! AKANTIO / z ironią / Tak, to jedno najprawdziwsze słowo! Głupstwa pleciesz! CHARINUS Więc co robić? Ojciec, myślę, nigdy Nie uwierzy, gdy mu powiem, żem ją matce kupił. Wreszcie — grzech to, by do ojca odzywać się z kłamstwem; Lecz ni ojciec nie da wiary, ni to nie do wiary, Bym dziewczynę tej urody na służbę kupował Dla mej matki! AKANTIO Bądźże cicho, ty durniu nad durnie! Ja ci mówię, że uwierzy, już mnie wierzył! CHARINUS Strach mi, Żeby ojciec nie wpadł na to, jak to wszystko było, Więc mi powiedz, o co pytam. AKANTIO Proszę, o co pytasz? CHARINUS Podejrzewał w niej kochankę? Jak myślisz? AKANTIO Nie myślę; Wszystko wierzył, com mu mówił. CHARINUS Tak się tobie zdało! AKANTIO Nie, on wierzył! CHARINUS Oj, ja biedny! Już całkiem przepadłem! Lecz cóż tu w lamentach ginę, do statku nie idę? Chodźże ze mną! / Chce iść w stronę portu. / AKANTIO Gdy tam pójdziesz, wprost na ojca wpadniesz. Wraz cię ujrzy zmieszanego, strwożonego; wtedy, Jak cię złapie, nuże pytać: „Gdzieś kupił, za wiele?”. W twym zmieszaniu cię podchwyci. CHARINUS Więc tu pójdę. / idzie w stronę rynku, Akantio za nim / Sądzisz, Że już odszedł od przystani? AKANTIO Tak, bom tu biegł przed nim, Żeby ciebie nie zaskoczył, nie zbadał. CHARINUS Już dobrze. / Obaj odchodzą. / AKT DRUGI DEMIFO / przychodzi od strony portu / W dziwny sposób bogowie ludzi za nos wodzą I przedziwne im we śnie zsyłają widzenia. Jak i ja, tejże nocy, co właśnie minęła, Natrudziłem się we śnie i naudręczałem: Zdało mi się, żem kupił bardzo piękną kozę; Żeby jej nie szkodziła tamta, którą dawniej Miałem w domu, i żeby będąc w jednym miejscu, Nie kłóciły się z sobą, śni mi się, że potem, Po kupieniu, w opiekę oddałem ją małpie. Lecz ta małpa przychodzi krótko potem do mnie, Przeklina mnie i łaje: że ją przez tę kozę, Mówi, przez jej przybycie, skandal wielki spotkał, Że strat się nabawiła, całkiem niepoślednich; Że ta koza, com ja jej oddał pod opiekę, Cały posag jej żony natychmiast pożarła. Mnie się dziwnym to widzi, jak ta jedna koza Pożreć mogła ten posag owej małpiej żonie, Lecz małpa się upiera i w końcu powiada, Że jeśli jej czym prędzej od niej nie zabiorę, Do mnie mi ją przywiedzie, wprost do mojej żony. Ja, dalibóg, śni mi się, nie jestem jej krzywy, Lecz nie miałem nikomu kozy dać w opiekę. Tym więcej się dręczyłem, biedny, co mam robić. Tymczasem — tak śni mi się — kozioł mnie napada, Zaczyna opowiadać, że on to od małpy Porwał kozę i dalej się ze mnie wyśmiewać! Ja nuż martwić i gryźć się, że on mi ją porwał. Do czego cały sen ten może się odnosić, Ani rusz się domyślić. Chyba, że ta koza — Zdaje się — wiem już, co jest i co ona znaczy. Do portu stąd wyszedłem wraz ze wschodem słońca; Skorom sprawy załatwił, nagle widzę okręt, Na którym syn mój z Rodos wczoraj tu przyjechał; Chęć mi przyszła, tak jakoś, ten statek obejrzeć: Wchodzę w łódkę i każę wieźć się do okrętu. A tu widzę kobietę niezwykłej urody, Którą syn mój dla matki przywiózł jako sługę. Gdym ją tylko zobaczył — kocham! Nie jak zdrowi Ludzie inni kochają, ale jak szaleni! Kochałem ja, dalibóg, kiedyś w mej młodości, Lecz w ten sposób jak teraz nigdy nie szalałem. Ja jedno wiem na pewno, żem całkiem pogrążon, Wy zaś / do widzów / — wasza rzecz będzie, jak mnie sądzić macie. Więc teraz tak się rzecz ma: to jest owa koza; Lecz doprawdy ta małpa i ten kozioł jakiś Nieszczęście mi przynoszą, a nie wiem, co znaczą. Lecz cicho: oto sąsiad przed dom swój wychodzi. / Lysimachus, Demifo, Niewolnik. / LYSIMACHUS / wychodzi z domu, dając wskazówki niewolnikowi, którego wysyła na wieś / Więc po prostu wytrzebić macie tego kozła, Co wam tyle kłopotów tam na wsi wyprawia. DEMIFO / na stronie / Znak niedobry i wróżba mi się nie podoba: Bo nuż mnie moja żona tak zechce wytrzebić Jak ci kozła — i sama weźmie rolę małpy? LYSIMACHUS / dalej mówi do niewolnika, dając mu do rąk kilka motyk / Idź na folwark i oddaj rządcy te motyki, Samemu Pistusowi, sam i do rąk własnych! Powiedz żonie, że w mieście mam tutaj zajęcie, Więc niechże mnie nie czeka. Bo powiedz, że muszę Dziś sądzić aż w trzech sprawach. Idź i nie zapomnij. Co masz mówić. NIEWOLNIK Nic więcej? LYSIMACHUS Tyle. / Niewolnik odchodzi. / DEMIFO Lysimachu! Witajże! LYSIMACHUS Demifonie, witaj! Jak się wiedzie? Co słychać? DEMIFO Nieszczęśliwie. LYSIMACHUS Niech to bogi zmienią! DEMIFO Bogi same to robią! LYSIMACHUS Cóż to znów takiego? DEMIFO Powiem, jeśli zobaczę, że masz czas, ochotę — LYSIMACHUS Wprawdzie jestem zajęty, lecz jeśli co zechcesz, Nie mam zajęć, gdy trzeba wspomóc przyjaciela! DEMIFO Jużem nieraz doświadczył twojej życzliwości! / prostuje się nagle / A wiek mój, jak szacujesz? LYSIMACHUS Gdzieś z tamtego świata, Staruch jesteś, wiekowy, zgrzybiały — DEMIFO / przerywa mu / Źle widzisz! Chłopczyk jestem, lat siedem! LYSIMACHUS Człeku, masz ty rozum, Że się chłopcem nazywasz? DEMIFO A ja prawdę mówię! LYSIMACHUS / uderza się w głowę / Teraz wreszcie pojmuję, co ty chcesz powiedzieć: Skoro człowiek już stary, nie ma krzty rozumu, Wtedy mówią, że zwykle znowu dziecinnieje. DEMIFO / nie słucha, mówi dalej w zapale / Nawet jestem dwa razy tak silny, jak przedtem. LYSIMACHUS Brawo! Bardzo się cieszę. DEMIFO Ba — gdybyś ty wiedział, Me oczy nawet więcej niźli przedtem widzą — LYSIMACHUS / przerywa mu / Doskonale! DEMIFO / kończy / — złych rzeczy. LYSIMACHUS A, to już niedobrze! DEMIFO Lecz czy mogę otwarcie wszystko ci powiedzieć? LYSIMACHUS Tylko śmiało. DEMIFO Więc słuchaj! LYSIMACHUS Słucham, najsumienniej! DEMIFO Dzisiaj chodzić zacząłem do klas początkowych: Znam już nawet trzy głoski! LYSIMACHUS Trzy? Jakie? DEMIFO A, M, O. LYSIMACHUS Ty kochasz? Z siwą głową, ty stary gałganie! DEMIFO Z siwą głową czy z rudą, czy z czarną — ja kocham! LYSIMACHUS Ty tu pewnie kpisz ze mnie, mój stary Demifo! DEMIFO Szyję zaraz mi utnij, jeżeli ja kłamię, Albo jeśli chcesz wiedzieć, czy kocham, weź noża, Utnij palec lub ucho, albo nos, lub wargę; Jeżeli ja się ruszę lub cięcie uczuję, Możesz mnie tym kochaniem — nie, krajaniem zarżnąć! LYSIMACHUS Malowany to amant — wszak przyzna, kto widział Taki obraz — bo myślę, że staruch zgrzybiały Wart jest tyle w miłości, co obraz na ścianie! DEMIFO A więc mnie, jak ja widzę, strofować zaczynasz — LYSIMACHUS Ja ciebie? DEMIFO Bo też na mnie nie masz się co gniewać: Robili to już inni, znakomici ludzie; Wszak kochać to rzecz ludzka — ludzka wyrozumieć, Ludzka — zresztą to wszystko tylko z woli bogów. Więc proszę, już mnie nie krzycz, przecież ja nie chciałem! LYSIMACHUS Już nie krzyczę. DEMIFO A nadto, żebyś mi nie myślał, Żem przez to już mniej wart jest! LYSIMACHUS Ja? Niech bogi bronią! DEMIFO Bo rozważ. LYSIMACHUS Rozważyłem. DEMIFO Na pewno? LYSIMACHUS Już nie męcz! / na stronie / On zwariował z miłości! / do Demifona / Cóż więcej? DEMIFO Co? Żegnaj. LYSIMACHUS Spieszę teraz do portu, bo tam mam zajęcie. DEMIFO Dobrej drogi ci życzę! LYSIMACHUS Bądź zdrów! DEMIFO Powodzenia! / Lysimachus odchodzi. / Wszak ja też mam coś w porcie i teraz tam pójdę. / spostrzega syna zbliżającego się od strony rynku / Lecz jak dobrze się składa, właśnie mego syna Tu widzę. Więc poczekam. Muszę go zobaczyć, Żeby mu wytłumaczyć to za wszelką cenę, By ją sprzedał, a matce swojej nie oddawał, Bo jej pono ją przywiózł w darze. Lecz ostrożnie! Żeby jako nie spostrzegł, że mi wpadła w oko. / Charinus, Demifo. / CHARINUS / nie spostrzegając Demifona, do siebie, tak że ojciec tylko coś niecoś słyszy / Nie ma, sądzę, nade mnie człeka biedniejszego Ani żeby kto więcej miał ciągłych kłopotów. Bo czyż nie tak? Gdy tylko do czegoś się wezmę, Nigdy mi się nie stanie tak, jak tego pragnę: Zawsze mi się przypląta kędyś jakaś bieda, Która zdusi me plany, chociażby najlepsze: Kupiłem sobie, biedny, z miłości kochankę, Myśląc, że się utaję z nią przed moim ojcem. A tu on się dowiedział, ujrzał ją, mnie zgubił! Nie wiem nawet, co mówić, skoro mnie zapyta, Tak się dziesięć zamysłów różnych we mnie różni, Ani nie wiem, jakiego mam się chwycić planu, Taki w sercu mam kłopot i taką niepewność. Raz mi się mego sługi plan bardzo podoba, To znów się nie podoba i wątpię, czy ojciec Da się skłonić, by wierzył, żem ją matce kupił, Jako sługę. A teraz, gdy mu powiem prawdę, Żem ją kupił dla siebie, co o mnie pomyśli? W lot ją porwie, za morze na handel wywiezie! Wiem, jaki jest okrutny, wiem to z doświadczenia. — Więc to się zowie „kochać”? Toż wolałbym orać Niż tak kochać. Już raz mnie on kiedyś przemocą Z domu wypchał i kazał puścić się na handel; Tam to sobie znalazłem to moje nieszczęście! Troska rozkosz zwycięża — więc jakże się cieszyć? Na próżno ją chowałem, kryłem, usuwałem; Ojciec mój to jest mucha, nic przed nim nie ukryć, Ni co boskie, ni ludzkie — on zaraz jest przy tym! Nawet w siebie samego już wiarę straciłem! DEMIFO / na stronie / Cóż to jest, że mój synalek sam z sobą rozmawia, Zdaje mi się, czymś wzburzony. CHARINUS / spostrzega ojca / Oj, oj, oj, mój ojciec! / do siebie / Trza przystąpić i przemówić. Cóż słychać, mój ojcze? DEMIFO Skądże droga? Cóż tak śpieszno, synku? CHARINUS Wszystko dobrze. DEMIFO Tak bym chciał, lecz cóż to? Widzę, twarz taka zmieniona? Coś cię boli? CHARINUS Nie wiem — jakoś niedobrze się czuję, Wreszcie, sądzę, w nocym nie spał — tyle, co bym pragnął. DEMIFO Tak, po morskiej to podróży. Ląd twe oczy trwoży — CHARINUS / przerywa / Raczej myślę — DEMIFO / dalej ciągnąc myśl swoją / Tak, z pewnością; lecz to zaraz minie. Lecz tyś blady! Miejże rozum, idź, połóż się w domu! CHARINUS Czasu nie mam. Chciałbym pierwej załatwić zlecenia. DEMIFO Jutro zrobisz czy pojutrze. CHARINUS Sameś mawiał, ojcze: „Kto rozsądny — przede wszystkim wypełnia zlecenia”. DEMIFO Więc je spełniaj. Nie chcę twojej sprzeciwiać się myśli. CHARINUS / odchodząc nieco na bok, do siebie / Wygram — jeśli ta zasada pewna jest i stała! DEMIFO / do siebie / Cóż on stroni tak ode mnie? Sam ze sobą radzi? Nie mam strachu, już nie zgadnie, że ja w niej się kocham, Nie zrobiłem nic tak głupio, jak to zakochani — CHARINUS / j. w. / Dotąd jeszcze wszystko dobrze; pewnym jest, że nie wie O kochance — gdyby wiedział, inaczej by gadał. DEMIFO / j. w. / Teraz o nią go zaczepić? CHARINUS / j. w. / Gdybym się stąd wyniósł? / do Demifona, zabierając się do odejścia / Idę oddać przyjaciołom zlecenia. DEMIFO Poczekaj. Chciałbym cię coś przedtem spytać. CHARINUS No pytaj, co zechcesz. DEMIFO / mocno zakłopotany, chrząkając / Zdrowy byłeś? CHARINUS Owszem, stale, jak długo tam byłem; Skorom przybił tu do portu, jakoś źle się czuję. DEMIFO Pewnie morska to choroba. Lecz to teraz minie. — Ale, ale — jakąś sługę matceś przywiózł z Rodos? CHARINUS Tak, przywiozłem. DEMIFO Jakżeż ci się ona zdaje? CHARINUS Niezła. DEMIFO A charakter? CHARINUS Żadnej, myślę, lepszej nie widziałem. DEMIFO Ja zaś skorom ją zobaczył — CHARINUS Widziałeś ją, ojcze? DEMIFO / z wielką dyplomacją / Tak — lecz nam nic po niej — toteż — mnie się nie podoba. CHARINUS Czemuż? DEMIFO Bo… bo… jej uroda — nie dla tego domu. Nam potrzeba takiej sługi, żeby tkać umiała, Mełła, przędła, drwa rąbała, dom pozamiatała, Brała baty i jeść co dzień wszystkim gotowała. Z tego ona nic bynajmniej nie zrobi — CHARINUS A owszem! Przecież po to ją kupiłem, by dać matce w darze. DEMIFO I nie dawaj, i żeś przywiózł, nie mów! CHARINUS / do siebie / Bogu dzięki! DEMIFO / do siebie / Tum cię złapał! / do Charinusa / Ale jeszcze, com nie dopowiedział: Nie wypada, żeby ona z twą matką chodziła, Nie pozwolę. CHARINUS A to czemu? DEMIFO Skandal, gdyby ona, Tej urody, chodzić miała — za matroną! Gdyby Szły ulicą, wszyscy by się za nią oglądali, Nuż się gapić, kiwać, migać, gwizdać, nawet szarpać, Wołać, pchać się. A to znowu pod drzwiami mi śpiewać; Drzwi by mi zamalowali węglem, wierszydłami! A że ludzie dziś złośliwi — więc nuże pomawiać Żonę i mnie o rajfurstwo — a po co mi tego? CHARINUS Dalibóg, że świetnie mówisz i masz całkiem rację, Ale co z nią teraz zrobić? DEMIFO Prawda, / myśli, po chwili / Matce kupię Sługę jakąś, jak pół chłopa, niezłą, setnie brzydką — Jak przystoi dla matrony — z Syrii lub z Egiptu: Ta mleć będzie i gotować, prząść i baty zbierać Ani też nie będzie przez nią wstydu dla drzwi naszych. CHARINUS A gdyby ją temu oddać, gdziem kupił? DEMIFO Bynajmniej! CHARINUS Przyrzekł, jeśli się nie nada, zabrać nazad. DEMIFO Nie trza. Nie chcę z nikim się ujadać, by twą cześć szarpano… Wolę raczej, gdyby trzeba, sam nawet coś stracić, Niż by wstyd lub skandal babski wyszedł z mego domu. Ja sam — myślę — że potrafię dobrze ci ją sprzedać. CHARINUS Tylko byś nie sprzedał taniej, niżelim ją kupił. DEMIFO Bądź spokojny — pewien staruch kazał mi ją kupić — To jest — dziewkę tej urody… CHARINUS A mnie znów młodzieniec Pewien, bym mu dziewkę kupił, tej samej urody! DEMIFO Za dwadzieścia min, jak myślę, będę mógł ją sprzedać. CHARINUS A ja, gdy chcę, mogę dostać min dwadzieścia siedem — DEMIFO / wpadając mu w słowo / A ja — CHARINUS / gorączkując się / A ja — DEMIFO Ależ cicho, nie wiesz, co chcę mówić! Mogę dobić ze trzy miny, by było trzydzieści. / Udaje, że się zwraca porozumiewawczo do kogoś wśród widzów. / CHARINUS Gdzie się zwracasz? DEMIFO A do tego, co dziewkę kupuje. CHARINUS A gdzież on tam jest, do licha? DEMIFO / wskazuje kogoś na widowni / O! tutaj go widzę! Jeszcze pięć min każe teraz dodać do tej sumy. CHARINUS A niechże go bogi skarżą, ktokolwiek to taki! DEMIFO Teraz mi znak daje jeszcze, bym sześć min dołożył! CHARINUS Mnie, bym siedem! DEMIFO Już mnie on dziś wcale nie podkupi! CHARINUS A monetą dobrą płaci! DEMIFO Na nic! Ja ją kupię! CHARINUS Lecz on dawał pierwej! DEMIFO Na nic! CHARINUS On daje pięćdziesiąt! DEMIFO Nawet za sto nie dostanie! Lecz może byś przestał Licytować wbrew mej woli. Ogromny łup weźmiesz: Taki jest już ten staruszek, któremu kupuję — Rozum stracił z tej miłości! Co zechcesz, dostaniesz. CHARINUS Lecz doprawdy — ten młodzieniec, któremu kupuję, Mrze z miłości! DEMIFO Starzec więcej — ba, gdybyś ty wiedział! CHARINUS Nigdy w świecie ten twój stary nie stracił tak głowy I nie straci, jak ten młody, za którym ja stoję. DEMIFO Dosyć! Już ja to załatwię! CHARINUS A bo — DEMIFO Co takiego? CHARINUS Nie kupiłem jej po formie. DEMIFO On kupi po formie! CHARINUS Prawnie sprzedać jej nie możesz. DEMIFO Już ja tam poradzę! CHARINUS Wreszcie wspólnie ją nabyłem z kimś innym. Ja nie wiem, Jakie on tam ma zamysły — chce czy nie chce sprzedać? DEMIFO Wiem, że chce. CHARINUS Ja znów, dalibóg, wiem o tym, co nie chce. DEMIFO Cóż mnie o to? CHARINUS Przecież on jest panem swojej rzeczy. DEMIFO Co? CHARINUS Wspólnikiem jestem z tamtym. Jego teraz nie ma. DEMIFO / zirytowany, chce synowi zamknąć usta / Wtedy gadaj, gdy zapytam! CHARINUS / odcina się / Kup, gdy zechcę sprzedać! Nie wiem, mówię, chce się wyzbyć jej tamten, czy nie chce… DEMIFO Jak to? Jeśli chce ten kupić, co *tobie* polecił, To on chce; gdy *ja* chcę kupić, temu co *mnie* kazał, Wtedy nie chce? Głupstwa gadasz! Otóż wiedz: jej nigdy Nikt nie weźmie, jeśli nie ten, kogo ja wybrałem. CHARINUS Czyż na pewno? DEMIFO Jeszcze wątpisz? Wprost idę na statek. Tam ją sprzedam! CHARINUS Czy iść z tobą? DEMIFO Nie trza! CHARINUS / na stronie / Ach, nieznośny! DEMIFO Lepiej, żebyś to wpierw spełnił, co ci polecono. CHARINUS Ty przeszkadzasz. DEMIFO Więc mnie zaskarż: żeś ty chciał najlepiej. Lecz do portu mi się nie waż! Ja ci mówię! CHARINUS / złamany / Słucham. DEMIFO / na stronie / Więc do portu. Lecz ostrożnie, by on nie wpadł na to: Nie sam kupię, ale zlecę rzecz przyjacielowi — Wszak Lysimach właśnie mówił, że idzie do portu. Lecz tu stoję i czas tracę! / Odchodzi w stronę portu. / CHARINUS / zanosi się od płaczu / Nie ma mnie — już po mnie! / Charinus, Eutychus. / CHARINUS Bakchy pono rozszarpały Pentheusa: to głupstwo Wobec tego, jak się strasznie szarpie dusza moja! Po cóż żyję, nie umieram? Cóż w życiu dobrego? A więc idę do lekarza; tam się trutką struję, Kiedy mi to odbierają, dla czego żyć chciałem. / Chce odejść. / EUTYCHUS / który stojąc w drzwiach sąsiedniego domu, już od poprzedniej sceny wszystko słyszał, wypada i woła / Czekaj! czekaj! Charinusie! CHARINUS Kto woła? EUTYCHUS Eutychus, Twój przyjaciel i towarzysz, twój sąsiad najbliższy. CHARINUS Nie wiesz, wiele się zwaliło na mnie nieszczęść! EUTYCHUS Owszem. Wszystkom słyszał tu ode drzwi, znam już całą sprawę. CHARINUS Cóż wiesz? EUTYCHUS Ojciec twój chce sprzedać — CHARINUS / przerywa / No to już wiesz wszystko! EUTYCHUS Twą kochankę. CHARINUS Wiesz aż nadto! EUTYCHUS I to wbrew twej woli. CHARINUS O, wiesz dużo! Ale skąd wiesz o mojej kochance? EUTYCHUS Sameś wczoraj opowiadał! CHARINUS Więc ja zapomniałem, Żem ci mówił? EUTYCHUS Nic dziwnego. CHARINUS Teraz daj mi radę: Powiedz, jakby to najlepiej można skończyć życie? EUTYCHUS Cicho! Takich głupstw nie gadaj! CHARINUS A więc — co mam mówić? EUTYCHUS Chcesz, bym okpił twego ojca, porządnie? CHARINUS I owszem! EUTYCHUS Chcesz, to pójdę do przystani — CHARINUS / przerywa mu / Leć raczej! EUTYCHUS — odkupię Ją za cenę wyznaczoną? CHARINUS Złotem odważ! EUTYCHUS Skąd wziąć? CHARINUS Achillesa będę prosił, by mi dał to złoto, Co mu dali za Hektora. EUTYCHUS / pukając go w czoło / Tyś może coś niezdrów? CHARINUS Gdybym zdrów był, tobym w tobie nie szukał lekarza! EUTYCHUS Chcesz — to kupię ją za tyle, wiele żąda? CHARINUS Dodaj Nawet tysiąc złotych więcej, niż żąda — EUTYCHUS Już dobrze. Ale! Skądże weźmiesz grosze, gdy ojciec zażąda? CHARINUS Znajdzie się, czy się wyszuka — coś się zrobi — nie nudź! EUTYCHUS „Coś się zrobi” — to mnie trwoży! CHARINUS Cicho bądź! EUTYCHUS Już milczę. CHARINUS Dość już chyba masz rozkazów? EUTYCHUS Zajmij się czymś innym. CHARINUS Na nic! EUTYCHUS Bądź zdrów! CHARINUS Ja mam zdrów być? — Chyba aż ty wrócisz! EUTYCHUS Lepiej dbaj o swoje zdrowie. CHARINUS Żegnaj, zwycięż, zbaw mnie! EUTYCHUS Już ja o to się postaram. Ty mnie czekaj w domu. CHARINUS Więc pamiętaj, byś czym prędzej wrócił ze zdobyczą! / Charinus wchodzi do swego domu, Eutychus odchodzi do portu. / AKT TRZECI / Lysimachus, Pasikompsa. / / Lysimachus wchodzi od strony portu, prowadząc głośno zawodzącą Pasikompsę. / LYSIMACHUS / na stronie / Przyjacielską więc zrobiłem druhowi przysługę: Tak jak tego chciał mój sąsiad, ten towar kupiłem. / do Pasikompsy / Chodźże ze mną. Jesteś moja — nie płacz! Głupio robisz, Psując takie piękne oczy. Toć raczej powinnaś Śmiać się, a nie lamentować. PASIKOMPSA Błagam cię, staruszku, Powiedz — LYSIMACHUS Pytaj, o co zechcesz. PASIKOMPSA Po coś ty mnie kupił? LYSIMACHUS Po co? Żebyś to robiła, co tobie rozkażą. No — i żebym ja to robił, co ty mi rozkażesz! PASIKOMPSA Chcę pracować, jak sił starczy i tak, jak potrafię, Jeśli tylko będę mogła zgadnąć twoje myśli. LYSIMACHUS Nie wyznaczę ci bynajmniej żadnej ciężkiej pracy. PASIKOMPSA Bo doprawdy, mój staruszku, nie umiem nic dźwigać Ani bydła pasać na wsi, ani dzieci niańczyć. LYSIMACHUS Więc, jeżeli będziesz dobra, to ci dobrze będzie. PASIKOMPSA Tom ja, biedna, już dalibóg, stracona! LYSIMACHUS A czemu? PASIKOMPSA Bo tam, skąd mnie przywieziono, *złe* dobrze się mają! LYSIMACHUS Niby, że to dobrych kobiet… nie ma? PASIKOMPSA Nie, bynajmniej Tak nie mówię, i… nie zwykłam o tym rozpowiadać, O czym myślę, że i tak już wszyscy dobrze wiedzą. LYSIMACHUS / do siebie / Więcej warte to, co mówi, niż co za nią dano. / do Pasikompsy / Jedno tylko chcę zapytać. PASIKOMPSA Pytaj, ja odpowiem. LYSIMACHUS Słuchaj, jakże ci na imię? PASIKOMPSA Zwą mnie Pasikompsa. LYSIMACHUS / do siebie / Dla urody takie imię. / do Pasikompsy / Słuchaj, Pasikompsa! Umiesz, jeśli będzie trzeba, cienko uprząść wątek? PASIKOMPSA Umiem. LYSIMACHUS Jeśli cienko umiesz, to i grubiej zdołasz? PASIKOMPSA Z wełną robić? Tu mi nie strach żadnej rówieśniczki! LYSIMACHUS Zdatna musisz być kobieta, gdy w tak młodym wieku Umiesz wszystko, co należy. PASIKOMPSA Dobrze mnie uczono. Nie dam ganić mej roboty. LYSIMACHUS Otóż to jest właśnie! Dam ci tutaj jedną owcę, co ma lat sześćdziesiąt, Na twą własność. PASIKOMPSA Mój staruszku, tak starą? LYSIMACHUS Jest grecka! Jeśli o nią będziesz dbała, będzie przewyborna; Strzyc się daje doskonale. PASIKOMPSA By ci nie ubliżyć, Będę wdzięczna za cokolwiek, co mi podarujesz. LYSIMACHUS Teraz — żebym cię nie zwodził — nie myśl, żeś jest moja! PASIKOMPSA A więc czyja? LYSIMACHUS Odkupionaś dla twojego pana; On mnie prosił, odkupiłem. PASIKOMPSA Ach, dusza mi wraca, Że mi wiary dotrzymuje. LYSIMACHUS A on cię wyzwoli. Ciesz się! Tak za tobą ginie, choć dziś ledwo ujrzał! PASIKOMPSA Na Bóg miły, toć dwa lata już mamy znajomość… Teraz ci to mówię, widząc, żeś jego przyjaciel — LYSIMACHUS Co ty mówisz? Już dwa lata znacie się? PASIKOMPSA A jakże! Myśmy sobie poprzysięgli, ja jemu, a on mnie, Że ja z nikim, a on z żadną nie będzie się wdawał, Tylko my oboje razem. LYSIMACHUS Bogi nieśmiertelne! Nawet z żoną spać nie może? PASIKOMPSA Jak to, on ma żonę? Nie ma, nigdy mieć nie będzie! LYSIMACHUS Nie chciałbym! / do siebie / Jak zełgał! PASIKOMPSA Strasznie kocham tego chłopca! LYSIMACHUS / do siebie / To ci chłopczyk! Głupia! / półgłosem / Pewnie! Przecież mu niedawno ząbki wyleciały. PASIKOMPSA Co, co? ząbki? LYSIMACHUS Nic! Chodź ze mną. Prosił, bym przez dzisiaj Dał ci miejsce tu u siebie — moja żona na wsi. / Wprowadza ją do swego domu. / DEMIFO / wraca rozradowany z portu i mówi do widzów / A więc wreszciem potrafił wziąć się do lampartki, Dziewkęm kupił w sekrecie przed żoną i synem! Tak dawne wspomnę czasy i użyję sobie! Już niedużo mam życia: zabawię się tedy I ucieszę rozkoszą, winem i miłością, Bo w tym wieku używać jest więcej niż słusznie. Kiedy jesteś młodzieńcem, gdy krew jeszcze świeża, Wtedy musisz się trudzić, by zdobyć majątek, A dopiero gdyś stary, ułóż się w spokoju, I kochaj, póki zdołasz! Bo to już jest korzyść, Że żyjesz. To, co mówię, czynem udowodnię! Teraz jednak tymczasem zaglądnę do domu. / Zmierza do drzwi, ale nagle się zatrzymuje. / Już dawno czeka na mnie moja żona, głodna, Zamęczy mnie gderaniem, jak tylko tu wejdę. A wreszcie — niechże będzie, co chce — tu nie pójdę, Lecz raczej do sąsiada wpadnę, potem wrócę Do siebie. Chciałbym, żeby… dom jakiś mi najął Na mieszkanie tej dziewce. — Otóż on wychodzi. / Lysimachus, Demifo. / LYSIMACHUS / wychodzi z swego domu, mówiąc do Pasikompsy / Przywiodę ci go zaraz, skoro tylko znajdę. DEMIFO To o mnie! LYSIMACHUS Cóż, Demifo? DEMIFO Jest kobietka w domu? LYSIMACHUS A co? DEMIFO Gdybym tam zajrzał? / Chce wejść. / LYSIMACHUS / zatrzymuje go / Co się śpieszysz? Czekaj! DEMIFO Co robić? LYSIMACHUS Pomyśl tylko, co by trzeba zrobić! DEMIFO Co mam myśleć? To, sądzę, trzeba teraz zrobić: Wejść tutaj. LYSIMACHUS Tak? Baranie! Tu chciałbyś się dostać! DEMIFO Więc cóż robić? LYSIMACHUS Wpierw słuchaj i dobrze uważaj: Wpierw jeszcze musisz zrobić — to, com ja pomyślał! Bo teraz, gdy tu wejdziesz, będziesz chciał ją ściskać, Gawędzić i całować… DEMIFO Toż ty rzeczywiście Moje myśli masz w sobie! Wiesz, co ja zamierzam!… LYSIMACHUS Źle zamierzasz! DEMIFO Że kocham? LYSIMACHUS Toteż jeszcze gorzej. Czyż ty ze czczym żołądkiem, z śmierdzącym oddechem, Stary capie, chcesz brać się całować kobietę? Żeby ją za twym wejściem wstrząsło na wymioty? No, widzę, że się kochasz, gdy te głupstwa gadasz! DEMIFO / po chwili namysłu / Więc chyba pozostaje to jedno — co myślisz? Złapmy kuchtę jakiego, niech obiad zgotuje Tu u ciebie na wieczór! LYSIMACHUS Otóż to ja myślę! Teraz gadasz rozsądnie, nie jak zakochany! DEMIFO Więc nie stójmy, lecz chodźmy zakupić przysmaków, By nam było wesoło! LYSIMACHUS Więc idę za tobą. Lecz, dalibóg, miej rozum i znajdźże jej miejsce, Bo dłużej niż przez dzisiaj u mnie być nie może; Żony bowiem się boję, skoro ze wsi wróci Jutro, że ją tu spotka. DEMIFO Już dobrze! chodź ze mną! / Odchodzą w stronę rynku. / / Charinus i Eutychus. / CHARINUS / wychodzi z domu zapłakany / Czyż nie jestem biedny człowiek, że nigdzie nie spocznę? Jeślim w domu — duch na dworze; ja na dwór — duch w domu! Taki ogień miłość nieci tu w piersiach, w mym sercu, Żeby mi łeb dawno zgorzał, gdyby nie łzy z oczu! Mam nadzieję — szczęściem stracił, a nie wiem, czy wróci: Jeśli ojciec przeprowadził, co rzekł — już po szczęściu. Jeśli druh mój zaś dochował, co przyrzekł — jest szczęście. Jednak chociażby podagrę miał w nogach Eutychus, Już by winien wrócić z portu! Jego błąd największy, Że się rusza za powolnie wobec moich pragnień. / spostrzega przybiegającego Eutychusa / Czy to nie on, co tu biegnie? — On! Pójdę naprzeciw. / zwracając oczy i ręce ku niebu / Ty, coś bogom jest i ludziom panią i władczynią, Dzięki ci za tę nadzieję, tak oczekiwaną! Teraz zatem — / Zwraca się do Eutychusa i spostrzega jego smutną minę / O, źle! Cóż to? Taka kiepska mina! Idzie smutny — / chwyta się za piersi / Żar tu w piersi, strach… coś głową trzęsie! Eutychusie! EUTYCHUS / zasapany / Och, Charinie! CHARINUS Zanim oddech złapiesz, Jedno słowo: gdzie ja jestem — tu czy wśród umartych? EUTYCHUS Ani tu, ni wśród umarłych. CHARINUS Brawo! Nieśmiertelność Jest mi dana. On ją kupił, ojca ślicznie okpił! Nikt więc nie jest tak szczęśliwy jak ja! — powiedz przecież; Tu nie jestem, ni w podziemiu — więc gdziem jest? EUTYCHUS A nigdzie. CHARINUS O już po mnie! Ta odpowiedź właśnie mnie zabiła. EUTYCHUS A więc, co tu dużo gadać, skoro o czyn chodzi! CHARINUS Wszystko jedno — więc do rzeczy! EUTYCHUS Po pierwsze: już po nas! CHARINUS Powiedz raczej coś nowego — nie to, co wiem dobrze! EUTYCHUS Dziewkę twoją ci zabrano! CHARINUS / rzuca się na Eutychusa / Eutychu, tyś zbrodniarz! EUTYCHUS Jak to? CHARINUS Wszakże ty zabijasz druha, rówieśnika I wolnego Ateńczyka! EUTYCHUS Niechże bogi bronią! CHARINUS Wbiłeś sztylet w moje gardło — patrz, oto już padam… / Słania się. / EUTYCHUS Ależ, proszę, nie trać ducha! CHARINUS Nie mam już co tracić. Jakże to nieszczęście dalej? Któż ją kupił? EUTYCHUS Nie wiem. Już ją dali i zabrali, gdym przybył do portu. CHARINUS Ach! Wciąż góry na mnie zwalasz, nieszczęściem palące! Nuże, dręcz mnie dalej, kacie, skoro już zacząłeś! EUTYCHUS No — nie martwi cię to więcej, niż mnie dziś zmartwiło. CHARINUS Mów, kto kupił! EUTYCHUS Nie wiem wcale. CHARINUS Więc to tak druh wierny Niesie pomoc? EUTYCHUS Co mam robić? CHARINUS To, co i ja robię: Idź do licha! Czegóżeś się o wygląd nie spytał Tego kupca? Na ten sposób może by się dało Ją wyśledzić? — O ja biedny! / Zanosi się od płaczu. / EUTYCHUS Nie becz! Tyle umiesz? Cóż ja winien? CHARINUS Mnieś pogrążył razem z twą wiernością! EUTYCHUS Bogi wiedzą, żem nie winien! CHARINUS Dobrze, doskonale! Świadków wzywasz nieobecnych. Jak ci mam uwierzyć? EUTYCHUS To rzecz twoja, w co uwierzysz — moja, co mam mówić! CHARINUS W tym to umiesz być obrotny, ząb za ząb się kłócić: Lecz gdy trzeba się przysłużyć, toś ślepy, kulawy, I niemowa, i kaleka — cały niedołęga! Przyrzekałeś okpić ojca — ja sobie myślałem: Rzecz powierzam spryciarzowi — a to kołek jakiś! EUTYCHUS Com miał robić? CHARINUS Coś miał robić? Mnie pytasz? A szukać, Pytać, kto był, skąd tu przybył, z tej czy z tej rodziny, Czy Ateńczyk, czy też przybysz. EUTYCHUS Mówili, Ateńczyk. CHARINUS Choć mieszkanie byś wynalazł, gdyś nie mógł nazwiska. EUTYCHUS Nikt nie wiedział. CHARINUS To przynajmniej o wygląd się spytać! EUTYCHUS Zapytałem. CHARINUS Więc — jak wygląd? EUTYCHUS Zaraz ci tu powiem: Siwy, brzuchacz, krzywonogi, pyzaty, dość niski, Oczy czarne, szczęki długie, stopy dość niezgrabne — CHARINUS Nie człowieka mi malujesz, lecz jakiś zbiór szpetot. Co wiesz więcej jeszcze o nim? EUTYCHUS Tyle wiem wszystkiego. CHARINUS Więc ten, co miał „długie szczęki”, w nieszczęście mnie wpędził! Nie wytrzymam! Trza się zabrać! Pójdę na wygnanie: Myślę tylko, jakie miasto najlepiej by wybrać: Więc Megarę, Cypr, Eretrię, Korynt, Chalkis, Kretę, Sykion, Knidos czy Zakynthos, Lesbię czy Beocję? EUTYCHUS Skądże takie znów pomysły? CHARINUS Miłość mnie zadręcza. EUTYCHUS Więc cóż z tego? Gdy tam pójdziesz, gdzie teraz zamierzasz, Jeśli tam się znów zakochasz i znów ci przeszkodzą, Stamtąd znowu gdzieś uciekniesz, a stąd znów, jeżeli Zdarzy ci się coś takiego? Jakiż koniec będzie, Kiedyż wreszcie się zakończy to twoje wygnanie? Gdzie więc będzie twa ojczyzna lub dom stały — powiedz! A ty myślisz, gdy stąd pójdziesz, miłość cię odejdzie? Jeśli wierzysz, że tak będzie, i masz to za pewność, Wieleż lepiej na wieś odejść, tam gdzieś być, żyć sobie, Aż opuści cię namiętność i ta miłość do niej. CHARINUS Jużeś skończył? EUTYCHUS Tak. CHARINUS Nic z tego. Mój plan niewzruszony. Więc do domu, by pożegnać ojca, matkę — potem, Nie pytając ojca, uciec, jakoś sobie radzić. / Wpada do domu. / EUTYCHUS Jak się porwał! Jak gwałtownie! Poszedł! O ja biedny! Gdy ucieknie, na mnie będzie, żem był opieszały. — Muszę teraz woźnych nająć, wielu tylko zdołam, Niech szukają, aż ją znajdą. Potem do pretora W mig, by mi dał wywiadowców na każdą ulicę. Bo, jak widzę, nie zostało mi już nic innego. / Odchodzi w stronę rynku. / AKT CZWARTY / Dorippa, Syra. / DORIPPA / w stroju podróżnym, wraca ze wsi / Ponieważ do mnie na wieś przyszła wieść od męża, Że on na wieś nie przyjdzie, więc postanowiłam Wrócić, ścigać małżonka, co przede mną zmyka. / ogląda się / Lecz nie widzę, czy idzie za mną stara Syra — Idzie wreszcie. — A chodźże! Trochę prędzej przecież! / Syra nadchodzi, niosąc koszyk pełen warzyw, zieleniny, kwiatów. / SYRA Ach, nie mogę, dalibóg, taki ciężar dźwigam. DORIPPA Co za ciężar? SYRA A lata? Osiemdziesiąt cztery! A ponadto służenie, znużenie, pragnienie, A wreszcie to, co niosę — DORIPPA Dajże mi coś z tego, Niech przystroję ten ołtarz przed naszym sąsiadem. Dajże lauru gałązkę! / bierze / Wejdź do domu! SYRA Idę! / Wchodzi do domu. / DORIPPA / wieńcząc gałązką lauru ołtarz Apollina / Apollinie, ja błagam, daj pokój łaskawie! Szczęścia, zdrowia nie żałuj naszemu domowi I miej względy łaskawe dla mojego syna! / Syra wypada z domu przerażona i krzyczy. / SYRA Już przepadłam! Już po mnie! O ja nieszczęśliwa! DORIPPA Zwariowałaś? No, gadaj! Czemuż to tak wrzeszczysz? SYRA Ach, Dorippo, Dorippo! DORIPPA Czemu krzyczysz, gadaj! SYRA Ach! Dziewka jakaś siedzi tutaj u nas w domu! DORIPPA Co? Dziewczyna? SYRA Dziewczyna! Hetera! DORIPPA Naprawdę? SYRA Ależeś ty jest sprytna, żeś tam nie została! (Chociaż każdy, choć głupi, mógłby się domyśleć, [Że nie było bez celu, że on tu pozostał]) To kochanka twojego ślicznego mężusia! DORIPPA Z pewnością. SYRA Chodźże ze mną, żebyś też ujrzała Alkmenę, twą rywalkę, ty moja Junono! DORIPPA No! Idę ja już tutaj, pędzę, co sił starczy. / Wpadają obie do domu Lysimacha. / LYSIMACHUS / wraca z miasta / Demifo zakochany! Jeszcze mało złego! On musi być do tego jeszcze i rozrzutny! Gdyby nawet dziesięciu sprosił dostojników, To zbyt wiele zakupił. A przy tym tak krzyczał Na kucharzy jak retman, co krzyczy na morzu Na wioślarzy. Ja wreszcie kucharza nająłem. Lecz dziw, że nie przychodzi, tak jak mu kazałem. Lecz drzwi się otwierają. A któż to wychodzi? / Staje na boku. / / Dorippa, Lysimachus. / DORIPPA / wychodzi z domu, lamentując / Nie było i nie będzie biedniejszej ode mnie, Żem wyszła za takiego. O ja nieszczęśliwa! Więc takiemu powierzać siebie i swe mienie! Więc takiemu ja wniosłam aż dziesięć talentów, By to widzieć, by znosić aż taką obrazę! LYSIMACHUS / na stronie / O, źle ze mną. To ze wsi żona powróciła I pewnie już ujrzała tę dziewczynę w domu! Lecz stąd dobrze nie słyszę, o czym ona mówi… Podejdę. DORIPPA O ja biedna! LYSIMACHUS / j. w. / To ja jestem biedny! DORIPPA Przepadłam! LYSIMACHUS Ja, dalibóg, ja biedny, przepadłem! Widziała… O, Demifo, niech cię wszystkie bogi! DORIPPA To więc jest ta przyczyna, że na wieś przyjść nie chciał! LYSIMACHUS / j. w. / Co robić? Wszak trza podejść i do niej przemówić. / zbliża się ze słodką miną / Powitanie od męża dla swojej żoneczki! Więc z wieśniaków mieszczanie? DORIPPA O, znacznie uczciwsi Są niźli ci, co nie chcą zostać wieśniakami! LYSIMACHUS Czy wieśniacy coś winni? DORIPPA Zapewne mniej niźli Mieszczanie! Mniej na siebie ściągają nieszczęścia! LYSIMACHUS A cóż winni mieszczanie? Przecież mi to powiedz, Chciałbym wiedzieć. DORIPPA Ty pytasz, ale sam wiesz dobrze! Ta dziewka w domu czyja? LYSIMACHUS Toś ty ją widziała? DORIPPA Widziałam. LYSIMACHUS Czyja, pytasz? DORIPPA Niechże więc się dowiem! LYSIMACHUS A — czyja, mam powiedzieć? / jąka się / Ona… ona… / do siebie / Biada! Nie wiem, co mam powiedzieć. DORIPPA A toś wpadł! LYSIMACHUS / do siebie / Jak nigdy! DORIPPA Nie gadasz? LYSIMACHUS Gdyby można! DORIPPA Musisz mi powiedzieć! LYSIMACHUS Nie mogę; wytchnąć nie dasz! Ciśniesz jak złoczyńcę! DORIPPA Wiem, niewinnyś! LYSIMACHUS Kpij sobie, jak ci się podoba! DORIPPA Więc gadaj! LYSIMACHUS No, już mówię. DORIPPA Jednak trza powiedzieć! LYSIMACHUS Ona… Imię też mówić? DORIPPA Na nic twe gadanie; Na grzechu cię złapałam. LYSIMACHUS Na jakimże grzechu? Ona przecież jest… ona! DORIPPA Co za „ona”? LYSIMACHUS „Ona”! / miesza się coraz więcej / Już bym — gdyby nie trzeba — wolał nic nie mówić! DORIPPA A więc nie wiesz, kto ona? LYSIMACHUS Ależ wiem już, owszem: Mam być sędzią co do niej. DORIPPA Sędzią? Już rozumiem. I teraz ją do siebie wziąłeś „na naradę”! LYSIMACHUS Tak, jest tu w depozycie. DORIPPA Aha, już rozumiem. LYSIMACHUS Nic przecież na tym nie ma. DORIPPA Spiesznie się oczyszczasz! LYSIMACHUS / na stronie / Ależ ja mam kłopotu! Alem ja się dostał! / Kucharz, Lysimachus, Dorippa, Syra. / KUCHARZ / wchodzi z kuchtami dźwigającymi w koszach rozmaite zapasy na ucztę, jako to ryby, mięso, warzywa, owoce, stągwie z winem itd. i woła na nich / Prędzej, prędzej, staremu muszę amantowi Ucztę zładzić! — A jednak — kiedy o tym myślę — Sobie raczej zgotujem, nie temu, co najął. Każdy bowiem, co kocha, miłość ma za pokarm: Spoglądanie, ściskanie, całusy, gruchanie… A my, myślę, opchani powrócim do domu. Tędy. / spostrzega Lysimacha / Otóż to staruch, który nas wynajął. LYSIMACHUS Teraz jestem zgubiony! Kucharz jest! KUCHARZ Przyszliśmy! LYSIMACHUS Odejdź! KUCHARZ Odejść? LYSIMACHUS / zatyka mu gębę / Pst… Odejdź! KUCHARZ Odejść? LYSIMACHUS / wypycha go / Odejdź, mówię! KUCHARZ A więc uczty nie będzie? LYSIMACHUS Już jesteśmy syci. KUCHARZ Lecz… LYSIMACHUS Już po mnie! DORIPPA / spostrzega wszystko i drwiąco do Lysimacha / Więc jakże? Czy te rzeczy także Przynieść ci tu kazali ci, których masz sądzić? KUCHARZ / złośliwie do Lysimacha, wskazując żonę / To jest twa przyjaciółka, o której mówiłeś Na targu, że ją kochasz? LYSIMACHUS Nie będziesz ty cicho! KUCHARZ Dosyć zmyślna kobieta — tylko… trochę stara! LYSIMACHUS Nie odejdziesz do licha! KUCHARZ Niezła jest. LYSIMACHUS Tyś szelma! KUCHARZ Świetna musi być w łóżku!… LYSIMACHUS Odejdźże do kata! Toż nie ja cię nająłem. KUCHARZ Jak to? Tyś mnie najął, Ty sam w swojej osobie — LYSIMACHUS / załamuje ręce / O ja nieszczęśliwy! KUCHARZ Że niby żona na wsi — i o niej mówiłeś, Że ci wstrętna jak węże — LYSIMACHUS Ja ci tak mówiłem? KUCHARZ Oczywiście! LYSIMACHUS / do żony / Niech Jowisz ma mnie tak w opiece! Nigdym tego nie mówił… żono! DORIPPA Czemuż przeczysz? Toć jasne, żem ci wstrętna. LYSIMACHUS A ja właśnie przeczę! KUCHARZ / wtrąca się złośliwie, mówiąc do Dorippy / Nie, nie ciebie pomawiał, żeś wstrętna, lecz żonę. A żona, mówił, na wsi. LYSIMACHUS / do kucharza, odciągając go na stronę / To jest przecie żona. Czegożeś tak natrętny? KUCHARZ Bo się mnie wypierasz! Chyba że się jej boisz. LYSIMACHUS / j. w. / Pewnie. / robiąc czułą minę do żony / Ją mam tylko! / Żona odwraca się ze złością. / KUCHARZ Chcesz, żebym ja spróbował? LYSIMACHUS Nie chcę. KUCHARZ Więc mi zapłać! LYSIMACHUS Przyjdź jutro! Dam ci wtedy. Teraz odejdź! DORIPPA / załamuje ręce i zanosi się od płaczu / Biada! LYSIMACHUS Teraz widzę — prawdziwe to stare przysłowie: „Gdy masz złego sąsiada, złe cię nie ominie”. KUCHARZ Czemu tutaj stoimy! Chodźmyż! Jeśli tobie Jakaś przykrość się stała — nie moja w tym wina. LYSIMACHUS / z irytacją / Toż mnie gubisz, biednego! KUCHARZ / udając, że dopiero teraz się domyśla / Już wiem, o co chodzi: Niby, żebym stąd odszedł? LYSIMACHUS Tak. KUCHARZ / zabiera się powoli / No, to się pójdzie… Lecz daj drachmę! LYSIMACHUS Dostaniesz. KUCHARZ Lecz każ zaraz wynieść. Ci tymczasem to złożą. LYSIMACHUS Nie pójdziesz nareszcie? Nie skończysz z tym natręctwem? KUCHARZ / do kuchtów / Nuże, tu połóżcie Te zapasy staremu pod nogi — a jutro Albo kiedy, tu przyślę po moje naczynia. Chodźcie ze mną. / Odchodzą. / LYSIMACHUS / zwraca się słodko do żony / A może dziwisz się, że kucharz Ten tu przyszedł i przyniósł te rzeczy? Więc powiem — DORIPPA / przez łzy, ale w najwyższej złości / Nie dziwię się twym stratom ani twym łajdactwom, Lecz nie ścierpię, że za mąż tak mnie źle wydali Ni żebyś tutaj w dom mój jakieś dziewki ściągał! Syra! Idź, mego ojca poproś w mym imieniu, Żeby przyszedł tu do mnie razem z tobą. SYRA Idę. / Odchodzi w stronę miasta. / LYSIMACHUS Żono, błagam, ty nie wiesz, o co tutaj chodzi. Najświętszą ci przysięgę zaraz tutaj złożę, Żem ja nic z nią, nic, nigdy… Co? Już poszła Syra? Już po mnie!… / Żona odchodzi do domu, zatrzaskując drzwi za sobą. / Ta też poszła. O ja nieszczęśliwy! A żeby cię sąsiedzie, bogi i boginie Z tą twoją przyjaciółką i z twoją miłością! Na mnie całkiem niesłusznie zwalił podejrzenie, Wrogów w domu narobił: żona rozwścieczona! Na rynek teraz pójdę, żeby mu powiedzieć, Że ją tu na ulicę za włosy wyciągnę, Jeśli jej stąd nie weźmie, gdzie mu się podoba. / woła przez drzwi do domu / Żono! Słuchajże, żono! Chociażeś zła na mnie, Każże przecież te rzeczy zabrać stąd do domu: Będziem mieli przynajmniej jakiś lepszy obiad. / Wychodzą niewolnicy, zabierają rzeczy, Lysimachus odchodzi do miasta. / / Syra, Eutychus. / SYRA / wraca z miasta / Co mnie pani posłała, ojca nie ma w domu. Na wieś, mówią, pojechał. Wracam o tym donieść. EUTYCHUS / wraca również z miasta, zmęczony / Tropiłem w całym mieście, aż do upadłego, Lecz nigdzie nie znalazłem śladu tej kobiety. Lecz matka ze wsi przyszła, bo tu widzę, Syra Stoi właśnie przed domem. Syra! SYRA Kto mnie woła? EUTYCHUS Twój pan i wychowanek. SYRA Witaj, wychowanku! EUTYCHUS Więc już matka jest ze wsi? Odpowiedz mi przecież! SYRA Tak — i właśnie na szczęście dla całego domu! EUTYCHUS A cóż się tutaj stało? SYRA Twój śliczny ojczulek Kochankę tu sprowadził do domu. EUTYCHUS Co? Jak to? SYRA Matka, ze wsi wróciwszy, w domu ją zastała! EUTYCHUS Nie myślałem, że ojciec jest do takich rzeczy. Jest ona jeszcze w domu? SYRA Jest. EUTYCHUS Więc chodźże ze mną. / Wchodzi do domu. / SYRA / zostaje jeszcze chwilę i mówi / Twarde prawo, dalibóg, krępuje kobietę I tak biedną ją czyni, jak nigdy mężczyznę! Bo jeśli mąż w sekrecie przed swoją małżonką Weźmie sobie kochankę, nic mu się nie stanie, Choć żona na to wpadnie; a jeśliby żona Bez wiedzy swego męża choć krok wyszła z domu, Już jest powód do skargi — mąż żonę wypędza. Niechby było jednakie prawo dla obojga! Wszak żonie, gdy uczciwa, mąż jeden wystarczy; Czemuż jemu wystarczyć nie ma jedna żona? A, dalibóg, że gdyby, jak ja chcę, karano Mężów za to rozwodem, gdy bez wiedzy żony Biorą sobie kochankę, tak samo jak prawo Żonę karze, jeżeli zawini, to więcej Byłoby wyrzuconych — mężów niż małżonek. / Wchodzi do domu. / AKT PIĄTY CHARINUS / wychodzi z domu ubrany jak na daleką podróż: wielki pilśniowy kapelusz, chlamida przepasana pasem, miecz, tobołek, flaszka z oliwą itd. Idzie powolnym krokiem, z miną grobową, po chwili zwraca się z pożegnaniem do domu rodzinnego / O wy, odrzwia, i ty, progu, żegnajcie, żegnajcie! Jest to dziś mój krok ostatni z ojczystego domu! Używanie tego domu, życie i mieszkanie Już tu dla mnie jest stracone, zgładzone, zniesione — Koniec ze mną! O Penaty, wy bogi mych ojców, I ty Larze, ojcze rodu, wam oto polecam Mienie moich rodzicieli — strzeżcie je tu dobrze! Ja poszukam innych Larów i innych Penatów, Innych miast, ojczyzny innej — mam dosyć tych Aten! Bo gdzie ludzkie obyczaje gorsze są z dnia na dzień, Gdzie nie poznasz czy przyjaciel wierny, czy niewierny, I gdzie ci to wydzierają, co najwięcej drogie, Tam — by królem mnie zrobiono — mieszkać nie zapragnę! / Eutychus, Charinus. / EUTYCHUS / wychodzi z domu ojca swego, woła radośnie, nie widząc Charinusa / [Ty, coś bogom jest i ludziom panią i władczynią, Dzięki ci za tę nadzieję, tak oczekiwaną!] Czy jest jaki bóg, co byłby tak jak ja szczęśliwy? W domu było to, com szukał. Sześcium znalazł druhów: Życie, Przyjaźń i Ojczyznę, Radość, Żart i Dowcip. A z ich przyjściem te najgorsze rzeczy zniweczyłem: Gniew, Nieprzyjaźń i Zgryzotę, Łzy, Wygnanie, Biedę, Opuszczenie i Głupotę, Zniszczenie i Upór. Dajcie, bogi, mi go znaleźć, i to jak najprędzej! CHARINUS / nie widząc Eutychusa, mówi dalej, zwracając się do widzów / Patrzcie, jak się to wybrałem, pychę-m z serca zrzucił, Samem sobie jest towarzysz, sługa, koń, poganiacz. Giermek jestem i dowódca, i sam swój podwładny. I sam dźwigam, co potrzeba. — O wielki Kupido! Jakże łatwo ty każdego robisz pewnym siebie, A gdy już jest pewny siebie, wtrącasz go w zwątpienie! EUTYCHUS / j. w. / Myślę, gdzieby też tu pobiec, jego szukać. CHARINUS / j. w. / Muszę Jej poszukać, choćby ją stąd nie wiem gdzie zabrano! Żadna mi w tym nie przeszkodzi ni rzeka, ni góra, Ani morze; nie mam strachu przed mrozem, upałem, Ni przed wiatrem, ni przed gradem; ulewę przetrzymam, Zniosę trudy rozmaite, spiekotę, pragnienie; Nie ustąpię i nie spocznę ni we dnie, ni w nocy, Póki — da Bóg — nie odnajdę kochanki lub — śmierci! EUTYCHUS / j. w. / Jakiś głos mi tu doleciał do uszu… CHARINUS Was wzywam, Was, Larowie dróg publicznych, strzeżcie mnie! EUTYCHUS Jowiszu! Toć to przecież jest Charinus? CHARINUS / do widzów / Żegnajcie, rodacy! EUTYCHUS Stój! CHARINUS Mnie woła? Kto? EUTYCHUS Nadzieja, Fortuna, Wiktoria! CHARINUS Czegóż chcecie wy ode mnie? EUTYCHUS Iść z tobą. CHARINUS / z grobową miną / Innego Weźcie sobie towarzysza, bo mnie nie opuszcza Towarzystwo, co mnie trzyma. EUTYCHUS Jakie „towarzystwo”? CHARINUS / z miną jeszcze bardziej ponurą / Troska, Bieda i Zgryzota, Łzy i Rozpaczanie. EUTYCHUS Odpraw takich towarzyszy! Tu się zwróć i wracaj! CHARINUS / zabiera się do odejścia / Jeśli ze mną chcesz gawędzić, chodź ze mną — EUTYCHUS / chwyta go za rękę / Stój tutaj! CHARINUS Źle ty robisz, mnie wstrzymując; śpieszę się, dzień schodzi. EUTYCHUS Lepiej, gdybyś zamiast w tamtą / wskazuje stronę, w którą Charinus chciał odejść / w tę stronę tak śpieszył! / wskazuje dom Lysimacha, przed którym stoi / Tutaj teraz wiatr pomyślny; zwróć tylko swą łódkę. Tu łagodny jest Favonius, tam Auster deszczowy; Ten roztacza ciszę błogą — tamten fale wspina. Skręć, Charinie, ku lądowi, płyń tu prosto na mnie! Chmura czarna, zawierucha grozi — widzisz? — z lewej, A tu niebo blasku pełne — patrzże — na wprost ciebie! CHARINUS Złe mi znaki tam pokazał, tu się cofnę. / Cofa się ku Eutychusowi. / EUTYCHUS Brawo! O Charinie, pójdźże ku mnie i chodź ze mną razem, Podaj rękę! CHARINUS / już trochę rozpogodzony / Masz ją! Trzymasz? EUTYCHUS Trzymam! CHARINUS A więc trzymaj! EUTYCHUS / bierze przyjaciela pod rękę / Gdzie to szedłeś? CHARINUS Na wygnanie. EUTYCHUS Po co? CHARINUS Na złą dolę. EUTYCHUS Już się nie bój, ja ci wrócę twą dawną wesołość. Będziesz rad, gdy to usłyszysz, co najwięcej pragniesz. Stój! / odskakuje na bok i wskazuje siebie / To ja, twój druh, druhowi przychodzę dopomóc: Twa kochanka… CHARINUS / przerywa / Co? Co ona? EUTYCHUS Wiem, gdzie jest. CHARINUS Naprawdę? EUTYCHUS Zdrowa, cała… CHARINUS / przerywa / Gdzie jest cała? EUTYCHUS Ja — wiem! CHARINUS Ja bym wolał! EUTYCHUS Możesz chwilkę być spokojny? CHARINUS Ja? Mnie serce skacze! EUTYCHUS Już ja je tam uspokoję, uciszę — bądź pewny! CHARINUS Mówże zaraz, błagam, gdzie jest, gdzieżeś ją zobaczył? Milczysz? Gadaj! Twym milczeniem dręczysz mnie biednego. EUTYCHUS Jest tu od nas niedaleko. CHARINUS / ogląda się wszędzie / Pokaż, gdzie ją widzisz? EUTYCHUS No — nie widzę jej w tej chwili; przed chwilą widziałem. CHARINUS Czegóż mnie jej nie pokażesz? EUTYCHUS Pokażę! CHARINUS Zbyt długo Czekać, gdy kto zakochany! EUTYCHUS Więc jeszcze się boisz? Wszystko wskażę. Nikt mi nie jest życzliwszy od tego, Co ją teraz ma u siebie, a także nikomu Nie należy się ode mnie więcej życzliwości. CHARINUS Co mnie o to! O nią pytam! EUTYCHUS Toż o niej ci mówię! Lecz — co prawda — zapomniałem powiedzieć, gdzie ona. CHARINUS Mówże, gdzie jest! EUTYCHUS W naszym domu! CHARINUS A to dom porządny, Myślę, jeśli prawdę mówisz — ślicznie zbudowany! Ale jak ci mam uwierzyć? Widziałeś, czyś słyszał? EUTYCHUS Sam widziałem. CHARINUS Ale kto ją do was przyprowadził? EUTYCHUS Pytasz? CHARINUS Tak. EUTYCHUS / waha się, nie chcąc zdradzić ojca Charinusa / Charinie… czyż ty — nie znasz żadnych względów? Co ci o to, z kim tu przyszła! CHARINUS By tu tylko była! EUTYCHUS Jest, na pewno! CHARINUS Co chcesz, żądaj za taką nowinę! EUTYCHUS A zażądam! CHARINUS Więc proś bogów, żeby ci to dali! EUTYCHUS Ty kpisz ze mnie. CHARINUS Wszystko dobrze, ale — aż ją ujrzę. A tymczasem precz z tym strojem! / woła do domu / Hola! Niech tu który Wyjdzie razem z lekkim płaszczem! EUTYCHUS Teraz to cię lubię! / Z domu wychodzi chłopiec i podaje Charinusowi pallium. / CHARINUS / rozpogodza się zupełnie, zdejmuje chlamidę, pas, kapelusz itd., podaje kolejno wszystkie rzeczy chłopcu; wdziewa pallium. / Dobrze, chłopcze. Weź chlamidę i stań tu na boku, Bo jeżeli to nieprawda, pójdę dalej w drogę. EUTYCHUS Więc nie wierzysz? CHARINUS Owszem, wszystko, co tylko mi mówisz. Lecz cóż mnie nie wiedziesz do niej, bym ją wreszcie ujrzał? EUTYCHUS Troszkę jeszcze trza zaczekać. CHARINUS Po cóż ja mam czekać? EUTYCHUS Jeszcze nie jest czas właściwy, by tam wejść. CHARINUS Dość tego! / Chce wejść, Eutychus zatrzymuje go. / EUTYCHUS Nie wchodź teraz, nie trza, mówię! CHARINUS Toć mi przecie powiedz, Jaki powód? EUTYCHUS Nie ma po co. CHARINUS Co? EUTYCHUS *Jej* nie na rękę! CHARINUS Nie na rękę? Gdy mnie kocha, a ja ją tak samo? On kpi ze mnie w straszny sposób, a ja taki głupi, Że mu wierzę i czas tracę. Znów wdzieję chlamidę! / Przybiera z powrotem grobową minę, zdejmuje pallium. / EUTYCHUS Czekaj trochę i posłuchaj. CHARINUS / udaje, że nie słucha / Masz tu, chłopcze, pallium. EUTYCHUS Matka zła na ojca strasznie, że jej tu na oczy Tę heterę w dom wprowadził, kiedy była na wsi. Myśli, że to jego dziewka. CHARINUS / j. w. / / tymczasem ubrał się znów zupełnie do podróży w chlamidę, kapelusz; bierze od chłopca pas, miecz itd. / Teraz pas założę. EUTYCHUS Teraz bada sprawę w domu. CHARINUS / j. w. / Miecz mój mam już w ręku. EUTYCHUS Bo gdybym cię tutaj wpuścił… CHARINUS / j. w. / Biorę flaszkę — idę. / Zabiera się. / EUTYCHUS / chwyta Charinusa za połę / Czekaj, czekaj, Charinusie! CHARINUS Aha! Mnie nie zwiedziesz! EUTYCHUS Bo też nie chcę. CHARINUS A więc czemu nie puszczasz mnie w drogę? EUTYCHUS / trzyma go mocno / Nie pozwolę. CHARINUS / wyrywa się / Ja czas tracę! Chłopcze, wróć do domu! / zatrzymuje się, robi nieprzytomne, baranie oczy / Tak, już na wóz właśnie wsiadłem, lejce wziąłem w ręce. EUTYCHUS Tyś coś niezdrów! CHARINUS Czemuż, nogi, w bieg się nie puszczacie Prosto na Cypr, gdy mnie ojciec skazał na wygnanie? EUTYCHUS Głupiś! Nie mów takich rzeczy, proszę cię! CHARINUS Powziąłem Plan, ażeby choćby z trudem znaleźć ją… EUTYCHUS / przerywa / Jest w domu! CHARINUS Bo ten, co to rzekł, ten skłamał. EUTYCHUS Prawdę powiedziałem. CHARINUS / znów udaje, że nie słyszy / Jestem zatem już na Cyprze… EUTYCHUS Chodź, ujrzysz, co szukasz — CHARINUS / j. w. / Pytam i nic nie znajduję… EUTYCHUS Mniejsza o gniew matki. CHARINUS / j. w. / A więc idę dalej szukać. Teraz jestem w Chalkis: Jest znajomy ktoś z Zakyntu; mówię, po com przybył, Pytam, kto też ją stąd uwiózł, kto ją ma, czy słyszał… EUTYCHUS / szarpie go / Daj że spokój już tym głupstwom i chodź tutaj ze mną! CHARINUS / j. w. / A ten mówi, że… w Zakyncie figi niezłe rosną. EUTYCHUS I ma rację. CHARINUS / j. w. / O kochance mówi zaś, że słyszał, Że jest tutaj gdzieś w Atenach. EUTYCHUS Kalchas, ten Zakyntczyk! CHARINUS / j. w. / Więc ja w statek, zaraz jadę. I już jestem w domu. Już z wygnania powróciłem. Witaj, mój Eutychu! Jakże zdrowie? Cóż rodzice? Zdrowi? Matka, ojciec? Prosisz mnie? A, bardzo ładnie: Jutro, bo dziś w domu! Tak się godzi, tak potrzeba. EUTYCHUS Toż ty przez sen gadasz! / na stronie / On coś niezdrów. CHARINUS Tyś przyjaciel, więc lecz mnie czym prędzej! EUTYCHUS Więc chodź tutaj! CHARINUS / rzuca się za nim gwałtownie / Idę. EUTYCHUS Wolno! Toć pięty mi depczesz… Słyszysz? CHARINUS / pcha go do domu / Słyszę już od dawna. EUTYCHUS / odwracając się / Chciałbym, byś pogodził Ojca z matką; ona teraz… złości się — CHARINUS / popycha go ciągle / Idź tylko! EUTYCHUS O nią… CHARINUS / j. w. / Idźże! EUTYCHUS Więc się staraj — CHARINUS A idźże raz wreszcie! Niczym Juno dla Jowisza — tak ją zrobię słodką! / Wpadają obaj do domu Lysimacha. / / Demifo, Lysimachus wracają z miasta, żywo rozmawiając. / DEMIFO Tak jakbyś ty nic takiego w swym życiu nie zbroił… LYSIMACHUS Nigdy, mówię. Bo się strzegłem! Och, ja — ledwo żyję, Żona moja z jej powodu cała w podnieceniu! DEMIFO Więc ja niosę wyjaśnienie, by się nie gniewała. LYSIMACHUS Chodźże ze mną. Ale, widzę, syn mój tu wychodzi. / Eutychus, Demifo, Lysimachus. / EUTYCHUS / wychodzi z domu, mówiąc do wnętrza / Idę tylko ojcu donieść, że matka już dobra, Zaraz wrócę. LYSIMACHUS / do siebie / Dobrze zaczął. / do Eutychusa / Co słychać, Eutychu? EUTYCHUS Doskonale, żeście obaj — LYSIMACHUS Jakże sprawa stoi? EUTYCHUS Żona twoja już spokojna i uspokojona. Dajcie mi tu ręce obaj! / Bierze ich za ręce. / LYSIMACHUS Bogi mnie wspierają! EUTYCHUS / do Demifona / Ty zaś wiedz, że już kochanki — nie masz! DEMIFO Niech cię bogi!.. A cóż to się znowu stało? EUTYCHUS Zaraz wam opowiem. A więc uważajcie obaj — LYSIMACHUS Obaj uważamy. EUTYCHUS Jeśli kto z dobrego rodu, a duszę ma podłą, Ten sam dźwiga całą winę, a dusza ród hańbi. DEMIFO Prawdę mówi. LYSIMACHUS Tobie mówi! EUTYCHUS Tym też większa prawda. Bo też to się w twoim wieku wcale nie godziło, Byś synowi, co się kocha, wydzierał kochankę Za swój własny grosz kupioną. DEMIFO Jak to? Co ty mówisz? To kochanka Charinusa? EUTYCHUS Jak szelma udaje! DEMIFO Toż on mówił, że to sługa, którą matce kupił. EUTYCHUS Więc dlatego tyś ją kupił! Młodzieńczy kochanek! Podstarzały młodzieniaszek! LYSIMACHUS Brawo! Tylko dalej! Ja ci tu znów dopomogę. A wlepmy mu obaj Wszystko, co się mu należy. DEMIFO O, niedobrze ze mną! LYSIMACHUS Synaczkowi niewinnemu zrobić taką krzywdę! EUTYCHUS Ja musiałem go zawracać, gdy szedł na obczyznę, Szedł już przecież na wygnanie! DEMIFO Poszedł? LYSIMACHUS Milcz, poczwaro! Od wszelakich takich sztuczek wara w twoim wieku! DEMIFO Zawiniłem, sam przyznaję. Nawet… EUTYCHUS / nie daje mu dojść do słowa / Milcz, poczwaro! Ty, w twym wieku od tych sprawek winieneś być z dala! Każdy wiek ma swe zajęcia, tak jak pory w roku. Bo jeśliby wolno było staruchom do heter, To co wtedy z naszym państwem? DEMIFO Och, to bieda ze mną! LYSIMACHUS Toż młodzieży się najlepiej patrzą takie sprawki! DEMIFO / zirytowany i pobity / A więc już ją sobie bierzcie, jak świnię! Z korytem! EUTYCHUS Oddaj mu ją! DEMIFO A niech weźmie, gdy chce; ja nie bronię. EUTYCHUS / drwiąco / W sam czas! Pewnie! Gdy inaczej teraz już nie możesz! DEMIFO / skruszony / Niech się zemści za tę krzywdę, jak mu się podoba, Proszę tylko, zróbcie zgodę, niech mi krzyw nie będzie, Bo, dalibóg, gdybym wiedział, gdyby rzekł choć w żarcie, Że ją kocha — nigdy w świecie nie byłbym jej zabrał. Eutychusie! Tyś druh jego, błagam: chroń, dopomóż! Będziesz w starym miał klienta wdzięcznego za łaskę! LYSIMACHUS / drwiąc, do Demifona / Proś go, żeby ci darował błędy twej młodości! DEMIFO A więc znowu? Strasznieś dumny! Lecz — ja się spodziewam: Przyjdzie czas, że ja znów tobie dobrze się odpłacę! LYSIMACHUS O, już ja się tym nie param! DEMIFO Ani ja od dziś dnia! EUTYCHUS Gadasz! Wilka znów do lasu pociągnie natura! DEMIFO Dość już! Błagam! Nawet bijcie batem, gdy zechcecie! LYSIMACHUS Racja… Lecz to żona zrobi, gdy się o tym dowie. DEMIFO / przerażony / Nie, nie trzeba, by wiedziała! EUTYCHUS / groźnie / Tak? / lecz widząc jego przerażoną minę, zmienia ton / No, już się nie bój, Żona twoja się nie dowie. — Lecz chodźmyż do domu, Miejsce tutaj nie jest na to! O twych sprawkach gadać, Kiedy wszyscy, co przechodzą, gapią się i słyszą! DEMIFO Rzeczywiście, że masz rację! Skrócimy zarazem Naszą sztukę. — Chodźmy! EUTYCHUS Syn twój — jest tu u nas w domu. DEMIFO Doskonale. Potem tędy, przez ogród przejdziemy. LYSIMACHUS / odprowadza na bok Eutychusa / Eutychusie, jeszcze jedno, nim ja tutaj wejdę. EUTYCHUS Cóż takiego? LYSIMACHUS Każdy myśli o sobie, więc powiedz: Wiesz na pewno, że twa matka już nie zła? EUTYCHUS Na pewno. LYSIMACHUS Bacz, co mówisz! EUTYCHUS Ja ci ręczę! LYSIMACHUS Dobrze. Lecz ja proszę, Bacz, co mówisz! EUTYCHUS Więc nie wierzysz? LYSIMACHUS Owszem — lecz się boję. DEMIFO / przerywając ich rozmowę / A więc chodźmy! EUTYCHUS Ale przedtem, zanim tu wejdziemy, Trzeba, myślę, dla staruszków wydać takie prawo, Które ma ich wszystkich trzymać w karbach posłuszeństwa. / Ustawiają się frontem do publiczności, Eutychus w środku; mówi z namaszczeniem / Jeśli o kimś się dowiemy, co ma sześćdziesiątkę, Że się wdaje z heterami, żonaty czy wolny, W myśl ustawy z nim poczniemy: że niepoczytalny, Osądzimy — no i w biedzie przyjdzie mu żyć za to, Że majątek swój roztrwania. — A nikt już niech odtąd Nie przeszkadza, gdy syn kocha i bierze dziewczynę, Byle wszystko było w miarę. A gdy ktoś przeszkodzi, Więcej straci przez podrywkę, niż gdyby sam płacił! Prawo ma już wiązać starych od dzisiejszej nocy. Bądźcie zdrowi! — A wy młodzi, jeśli prawo dobre, Toście winni głośno klaskać, i to na złość starym! ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/plaut-kupiec/. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: T.M. Plautus, Kupiec (Mercator), tłum. i oprac. Gustaw Przychocki, wydanie drugie poprawione, Wydawnictwo Zakładu Narodowego Imienia Ossolińskich, Wrocław [1951]. Wydawca: Fundacja Wolne Lektury Publikacja zrealizowana w ramach biblioteki Wolne Lektury (www.wolnelektury.pl). Opracowanie redakcyjne i przypisy: Wojciech Kotwica.