Cyprian Kamil Norwid Promethidion Rzecz w dwóch dialogach z epilogiem ISBN 978-83-288-2536-9 (Plin: O Gladiatorze konającym) Tobie, *Umarły*, te poświęcam pieśni, Bo *cień*, gdy schyla się nad pergaminem, To prawdę czyta, o podstępach nie śni… Tobie poświęcam, Włodziu!… Słowem, czynem, Modlitwą… bliskim znajdziesz mnie i wiernym Na szlaku białych słońc, na tym niezmiernym, Co się kaskadą stworzenia wytacza Z ogromnych *BOGA* piersi, co się rozdziera W strumienie… potem w krzyż się jasny zbiera, I wraca — i już nigdy nie *rozpacza*!…. Tam czekaj, drogi mój! *Każdy umiera*… C. K. N. Wstęp . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Więc pożegnałem was, *którzyście chcieli*, Bym nie osmucał tych brzegów zielonych, A przecież *żywym*! * … Witajcie, anieli Pokornej pracy, w szatach rozświetlonych, Z zaplątanymi włosami w promienie, Jak moda świętych uczy: *odniechcenie*!… * O sztuko! Człowiek do ciebie powraca Jak do cierpliwej matki dziecię smutne Lub marnotrawny syn, gdy życie skraca, A słyszy Parek śpiew: «*Utnę już — utnę*!…» O sztuko, *wiecznej tęczo Jeruzalem*, Tyś jest przymierza łukiem po potopach Historii, tobie gdy ofiary palem, Wraz się jagnięta pasą na okopach… * Ty wtedy skrzydła roztaczasz, złocone W świątyni Pańskiej oknach szyb kolorem, Jakby litanie, cicho skrysztalone, Co na aniołów czekają wieczorem. * Tak jesteś czasu ciszy; czasu burzy Ty się zamieniasz w *ton*, czekasz w trybunie, Aż się sumienie kształtem wymarmurzy, Podniesie czoło i fałsz w proch aż runie! * Tak jesteś czasu burzy; czasu gromu Tyś bohaterstwa bezwiednym rumieńcem, Z orłami hufce prowadzisz do domu I nad grobowcem, biała, stajesz z wieńcem… Do czytelnika I Pismo to przyozdobić miałem myśl imieniem, które by je od *formalnej* książkowej krytyki uchowało. Wszakże ufam do tyla publiczności, że tego sobie wybiegu, lubo arcyprzyjętego i *pod pewnym względem wielce mi pochlebnego*, nie pozwolę. Zamiast *powagi imienia* położę raczej *powagę rzeczy* samej. Forma greckiego dialogu zdała mi się być najkorzystniejszą do zaszczepienia głównych pojęć o *powadze sztuki*, bez czego niepodobna do rozwinięcia dalszego, w prozie historycznej i w prozie technicznej, przystąpić. W dialogach podobnych najważniejsze dla ludzkości pytania rozstrzygały się u tych ludów, a mianowicie u Greków, u tych, mówię, bez których, przynajmniej co do *znajomości formy*, nic jeszcze dotąd uczynić nie jesteśmy w stanie i nic się nie uczyniło stanowczego. II W dialogu pierwszym idzie o *formę*, to jest *Piękno*. W drugim o *treść*, to jest o *Dobro* i o światłość obu: *Prawdę*. III W obydwóch dialogach o zyskanie uznania potrzeby powagi jak najżywotniejszej i jak najrozciąglejszej dla tego, co *Sztuką* się nazywa — a to zaś z powodów, których elementarne pojęcia czytelnik znajdzie naprzód w tych dialogach, potem w uszanowaniu pracy ludzkiej, a potem w historii i technice. Autor, nie mając na celu *rozumu*, który zaczyna od negacji i kończy na negacji, to jest, kroku nie robi, a któremu drogi są utorowane i niespotykające zawad, owszem, rozprzestrzeniane nawet przez tych, którzy z konsekwencjami rozumu w czynie walczą: ale — mając na celu *mądrość*, która zaczyna od bojaźni bożej, «bo *początkiem* mądrości jest bojaźń boża», a która, tak od *bojaźni w Bogu* zaczynając, kończy na *wolności w Bogu* — musi sobie *krzyżem*, to jest bolesnym bojowaniem, drogę pierwej otwierać — i dlatego czytelnik wiele niemiłych rzeczy tam napotka, których smutno było *dożyć w sobie*, smutniej dowiedzieć się, a jeszcze smutniej wywlekać na *forum* i pasować się z nimi. Gorzką taką pracę dlaczegożeś przedsięwziął?… Bogumił Dialog, w którym jest rzecz o sztuce i stanowisku sztuki Jako forma Nie za sobą z krzyżem Zbawiciela, ale za Zbawicielem *z krzyżem swoim*, ta jest zasada wszech-harmonii społecznej w chrześcijaństwie — ten jest tego, co zowią materialnie *specjalnościami*, rytm i akord. Ta to jest nareszcie tajemnica ruchu sprawiedliwego. Taka rozmowa była o Chopinie, Który *naczelnym* u nas jest artystą: «Co do mnie, polski ja w nim *zamach* cenię, Nie melancholię romantyczno-mglistą, I, chociaż małe mam wyobrażenie O sztuce, przecież wiem, co jest muzyka; I może lepiej wiem od grającego, Jeśli mi serce bierze i odmyka, Jak ktoś, do domu wchodzący własnego». . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . «Jest to zapewne wiele — rzekł Bogumił — Lecz ja bym główniej myśl artysty badał, I czy dosłownie naród on spowiadał, Czy się nie wstydził prawdy i nie stłumił, Mogąc łatwiejszy oklask zyskać sobie, Mogąc być prędzej i szerzej uznanym, Czy, mówię, prawdę na swym stawiał grobie, Czy się jej grobem podpierał ciosanym?» «Cóż te morały do rzeczy należą? — Konstanty na to ozwał się z młodzieżą — Albo cóż prawda tam, gdzie jest udanie, Tam, gdzie jest wszystko przez naśladowanie? Albo muzyka co by mi znaczyła, Żebym ją musiał, jak hieroglif, badać, Lub, wedle onych pojęć Bogumiła, Żebym się musiał w mazurku *spowiadać*! Co *pięknem*, to się każdemu podoba, I konfesjonał na to niepotrzebny. »*Ho! hop — koniku mój, rwij się od żłoba*… *Ho hop*!!«… Cóż na to Bogumił wielebny?» Tu się rozśmiało wielu, co już znaczy, Że najzupełniej prawda okazaną, I, że mówiący pięknie się tłumaczy, I już o sztuce tu nie rozmawiano. Tylko grający, stojąc przy pulpicie, O kompozycji mówili warunkach, O tym wcieleniu życia w sztuki życie, Gdzie kałkul w duchu i duch sam w rachunkach. Więc znów rozmowa własną prawdy wagą W nieśmiertelniejszej powracała zbroi, Bo są nieznane siły, które nagą Myśl, gdy już o nią dumny człek nie stoi, Na niespodzianym stawiają świeczniku. Bo jest, powiadam, *w słowa* określniku Architektura taka, jak te gmachy, Gdzie, któryś z mędrców starożytnych mniema, Że *duch* się jego mieści, to na dachy Wstępując płaskie, to pomiędzy dwiema Kolumny w sieniach stając, to w piwnicy. Więc i z rozmowy *duchem* tak się stało. «Co *piękne*, nie jest to — mówił Maurycy — Co *się podoba* dziś, lub podobało, *Lecz, co się winno podobać*; jak, niemniej, I to, co *dobre*, nie jest, z czym przyjemniej, Lecz, co *ulepsza*». «Ha!» — Konstanty na to — «Więc piękne jest to coś dla kasty jednej, Więc piękne mądrym jest arystokratą?» «Dla dwóch: dla *kasty*, bo tak zwiesz ją, wiednej I dla mającej czystą serca wolę». «Ho — hop!… bogdaj to piosnki *nieuczone*, *Ludowe*. Ho — hop!» «A przecież wiedz, że piosnki one, O których mówim tak, przy pełnym stole, Herbatę chińską pijąc, niezupełnie Przez *nieuczoność* się określać dają, I, że ich wiele jest o złotej wełnie Baranka, który za nas wszystkich ma ją, I, że ich wiele jest z *głębszej krainy* Nad to, co o nich mówi się nawiasem». «Arystokracja jest bo i u *gminy*, Jak między szlachtą *gmin* też bywa czasem», Ambroży dodał. «Co do mnie, jeżeli Tu o *harmonii* mówim — hrabia rzeknie — Ta jest z porządku. *Gdzie porządnie* — *pięknie*, Gdzie bezrząd — chaos, z szatanem anieli! Więc dyscyplina u mnie, a uczciwa, Jest tą harmonią, łączącą ogniwa. Niech zatem każdy *rzeczy swej* pilnuje, Ten to generał-bas harmonizuje!» «Za pozwoleniem — przerwie znów Ambroży — Przeciw ogniwom, łańcuchom, obroży, Nikt tu zapewne nie ma nic. My, panie, O idealnym mówiliśmy *kole*. Bez względu, jakie ma zastosowanie, Czy kto zeń pierścień ślubny lub niewolę, Czy kto tryumfu *ark*, kościoła banię, Lub do zegarka łańcuch zeń utworzy». Tu *zamachowy* mąż: «Dzięki ci, panie, Przecieżeś przy mnie stanął raz, Ambroży! To też myślałem zawsze, żeś *ludowiec*». «Nie wprowadzajże mnie przez dobre chęci W niewybłąkany frazesów manowiec». Tu zamachowicz rzekł: «Ambroży kręci!» Alić Bogumił wezwie: «Rzecz o sztuce, Elementarna rzecz, jakże daleko Unosi? Dalej, niźli, mówiąc, rzucę Słowami, chucią… ducha może całą rzeką, Jakoby arfą dograć mającą w otchłani…» . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . «Przestańmy! cyt… Uciszcie się, moi kochani! — Władysław wołał — Wkrótce Bogumił zaśpiewa». «A cóż mam śpiewać? Nie chcę być od rzeczy. Każdy o *pięknem* słowa się spodziewa, Więc chyba zamknąć przyszłoby rozmowę Rozmowy hymnem». «Mów, nikt ci nie przeczy, I owszem, choćby i to, co nienowe». . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . «Spytam się tedy wiecznego człowieka, Spytam się dziejów o spowiedź piękności, Wiecznego człeka, bo ten nie zazdrości, Wiecznego człeka, bo bez żądzy czeka, Spytam się tego bez namiejętności: Cóż wiesz o *pięknem*? . . . . . . . . . . . *Kształtem jest miłości*. On mi przez Indy, Persy, Egipt, Greków, Stoma języki i wiekami wieków, I granitami rudymi, i złotem, Marmurem, kością słoniów, człeka potem, To mi powiada on, Prometej z młotem. *Kształtem miłości piękno jest*, i tyle, Ile ją człowiek oglądał na świecie, W ogromnym Bogu, albo w sobie-pyle, Na tego Boga wystrojonym dziecię, Tyle o pięknem człowiek wie i głosi, Choć każdy w sobie cień *pięknego* nosi I każdy, każdy z nas, tym *piękna pyłem*! Gdyby go czysto uchował w sumieniu, A granitowi rzekł: żyj, jako żyłem, Toby się granit poczuł na wyjrzeniu I może palcem przecierał powieki, Jak przebudzony mąż z ziemi dalekiej. Lecz to z granitu bryłą ten by zrobił, A inny z tęczy kolorem na ścianie, A inny drzewa by tak usposobił, Żeby się dłońmi splotły w rusztowanie, A jeszcze inny głosu by kolumnę, Rzucając w psalmy akordów rozumne, Porozpowijał jak rzecz *zmartwychwstałą*, Co się zachwyca w niebo. Szłaby dusza Tam, tam, a płótno na dół by spadało, Jako jesienny liść, gdy dojrzy grusza. Więc stąd to, stąd i słuchacz i widz jest artystą, Lecz *prymem* ten, a owy niezbędnym chórzystą; Więc stąd chórzysta w innej *prymem* jest operze, A *prym* chórzystą-widzem w nieswej atmosferze; I tak się śpiewa ona pieśń miłości dawna, Nieznana raz, to znowu sławna i przesławna… . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . I dość: niech »*słuchacz w duszy swej dośpiewa*« . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . To w niebo tak, a w ziemię jak się pieśń przelewa, Praktycznym wam i sobie, ilem jest praktykiem, Opowiem. Jak kamienie krągłe, za strumykiem Kształcone falą, tak jest za pieśnią i *praca*, A praca — *toć największa praktyczność na świecie*. Tu człeka znów wiecznego zapytam, bo wieczny, Bo prawdę mówi, kłamać nie może, jak dziecię, Od pychy sław pancerzem historii bezpieczny. * Więc, jak o pięknem, teraz powiedz mi o *pracy*? * Prometej Adam wstał, na rękach z ziemi Podnosząc się, i mówić zacznie tak: Próżniacy! Próżniacy wy, ciekawość siły wam zatrwoży, Gdy, jak o *pięknem* rzekłem, że jest *profil boży*, Przez grzech stracony, nawet w nas, *profilu cieniach*, I mało gdzie i w rzadkich odczuwam sumieniach, Tak i o pracy powiem, że *zguby szukaniem*, Dla której pieśń ustawnym się nawoływaniem. — Więc szukał Ind, nurtując granit z lampą w dłoni, I znalazł to, z *czym szukał*; szukał Pers w pogoni, I dognał to, *czym gonił*; szukał Egipt w Nilu I złowił to, *czym łowił*; toż Grek, i Etruski, I świata pan, Rzymianin, i Part z koniem w łuski, I różny inny mąż, których jest tylu! A teraz wróćcie do waszej rozmowy O sztukach pięknych i pieśni ludowej, A teraz wróćcie do wyobrażenia, Że jest rozrywką znudzonej materii Odcedzać światło i czyścić półcienia, Z bezkolorowej wskrzeszając Syberii Pozatracane Boskości wspomnienia; Że *piękno* to jest, co się wam podoba Przez samolubstwo czasu lub koterii; Aż zobaczycie, że druga osoba Piękna, że *dobro* też zsamolubnieje I na *wygodno* koniecznie zdrobnieje, I wnet za ciasnym będzie glob dla ludzi, Aż jaki piorun rozedrze zasłonę, Aż jaki wicher na nowo rozbudzi, Aż jakie fale zatętnią czerwone! * Bo nie jest *światło*, by pod korcem stało, Ani *sól ziemi* do przypraw kuchennych, Bo piękno na to jest, by zachwycało Do pracy, praca, by się zmartwychwstało. * I stąd największym prosty lud poetą, Co nuci z dłońmi ziemią brązowemi, A wieszcz periodem pieśni i profetą, Odlatującym z pieśniami od ziemi. I stąd największym prosty lud muzykiem, Lecz muzyk jego płomiennym językiem. I stąd najlepszym Cezar historykiem, Który dyktował z konia, nie przy biurze, I Michał-Anioł, co kuł sam w marmurze. * *Pieśń a praktyczność* — jedno, zaręczone, Jak mąż i dziewka, w obliczu wieczności. Zepsułeś sztukę, to zepsułeś żonę, I narobiłeś *intryg* tej ludzkości, I narobiłeś *romansów*. A Adam Prometej: Z pracy, bez ciebie, upadam, O przyjaciółko! woła, jako w pieśni, Co *nad pieśniami pieśń*, próżno się wcześni! * O Polsko, pieśnią Pan Bóg cię zapala, Aż rozgorzejesz jak lampa na globie! I chłop, co nieraz rąbie u Moskala, Dla onej pieśni robi, co jest w tobie, Dla onej, która to carstwa rozwala! * Rzecz dziwna! Wszakże jeszcze są dziwniejsze — *Pieśń* twa, o Polsko, przeszła już ciemniejsze I na świeczniku staje ze skrzydłami Złotymi… także dźwięk, co gra harfami I polonezem przechodzi Europę… I — tylko *kształtu* nie masz dla wnętrzności: Alabastrową jakoby kanopę Dłutując, bryły zawsze nam za drobne I zawsze formy do obcych podobne… * Kto kocha, widzieć chce choć cień postaci, I tak się kocha matkę, ojca, braci, Kochankę, Boga nawet, więc mi smutno, Że mazowieckie ani jedno płótno Nie jest sztandarem sztuce, że ciosowy W krakowskiem kamień zapomniał rozmowy, Że wszystkie chaty chłopskie krzywe, że kościoły Nie na *ogiwie polskim* stoją, że stodoły Za długie, świętych figury patronów Bez wyrazu; od szczytu wież aż do zagonów Rozbiorem kraju *forma* pokrzywdzona woła O łokieć z trzciny w ręku Pańskiego anioła. Niejeden szlachcic widział *Apollina* I Skopasową Milejską *Wenerę*, A wyprowadzić nie umie komina, W ogrodzie krzywo zakreśla kwaterę, Budując spichlerz, często zapomina, Że *użyteczne* nigdy nie jest samo, Że *piękne* wchodzi, nie pytając, bramą! * Kto kocha, widzieć chce choć cień obrazu, Choć ślad, do lubej wiodący mieszkania, Choć rozłożone ręce drogowskazu, Choć krzyż, litanii choć nawoływania, Choćby kamienną wieżę, w błyskawice Idącą, Boga by oglądać lice! * Bo miłość strachu nie zna i jest śmiała, Choć wie, że konać musi, jak konała; Choć wie, że krzyżów za sobą pociąga Pułk, jak wiązanych arkad wodociąga, I, że przypłynie krwią do kaskad wiecznych, Czerwieniejących w otchłaniach słonecznych. * I wszelka inna miłość bez wcielenia Jest upiorowem myśleniem myślenia. Bo u Polaków *Charitas* z *Amorem* Są już *miłości* słowem niepodzielnem, Którego *logik* nie przetnie toporem, Jak *bohaterska* pierś, jest nieśmiertelnem. * O Grecjo! Ciebie że kochano, widzę Dziś jeszcze w każdej marmuru kruszynie, W naśladownictwie, którego się wstydzę Za wiek mój, w kolumn karbowanych trzcinie, Opłakiwanej od wierzchu akantem, W łamanych wierszach na łkania zapału, I w sokratejskiej sowie z ócz brylantem, I w całej *Filos* twojej — aż do szału! * O Rzymie! Ciebie że kiedyś kochano, W kodeksie jeszcze widzę barbarzyńskim, *Którego krzyżem dotąd nie złamano*, W akademickim języku latyńskim, W pofałszowanych Cezarach i w słowie: *Roma*. To odwróć, *Amor* ci odpowie! * O Polsko! Wiem ja, że artystów czołem Są męczennicy. *Tych sztuka popiołem* . Ale czyż wszyscy wiedzą to w Ojczyźnie I czy posiałaś sztuką krwawe żyźnie? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . * Pieśń masz, lecz pieśni gdzież rozgałęzianie? Toż i przywódca Konrad uwięziony Mówić, że *czuje jej zaokrąglanie*, Że *się lubuje wdziękiem* onej strony I zda się dłońmi tykać już wcielanie… Kto kocha, widzieć chce oczyma w oczy, Czuć choćby powiew jedwabnych warkoczy, Kto kocha, małe temu ogromnieje, I lada promyk zolbrzymia nadzieje, Upiorowego nie dość mu myślenia, Chce w apostolstwo, czyn, dziecię wcielenia, Bohater w dzieło wielkie lub w ojczyznę, Bóg w kościół, człowiek w poważną siwiznę. * O, gdybym jedną kaplicę zobaczył, Choćby jak pokój ten, wielkości takiej, Gdzie by się polski duch raz wytłumaczył, Usymbolicznił rozkwitłymi znaki, Gdzie by kamieniarz, cieśla, mularz, snycerz, Poeta, wreszcie męczennik i rycerz *Odpoczął* w pracy, czynie i w modlitwie… Gdzie by czerwony marmur, cios, żelazo, Miedź, brąz i modrzew polski się zjednały Pod postaciami, co, niejedną skazą Poryte, leżą w nas, jak w sercu skały; O, tobym w liściach rzeźbionych paproci, I w koniczyny treflach, i w stokroci, I w kos zacięciu łukiem, i we freskach, O bazylianek mówiących męczeństwie, O, tobym w drobnych nawet arabeskach, Z naturą rzeczy polskiej w pokrewieństwie Nierozplątanym będących, doślepił, Że to miłości balsam brąz ten zlepił! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Izrael *wiarą* bardzo się rozszerzył, Toteż największą z godzin miał godzinę, Lecz póty *wierzył*, aż się *przeniewierzył*, Gdy Wcielonego zobaczył w dziecinę! To strach mnie nieraz przechodzi zimnicą (Czy może słabość), gdy tej naszej wiary, Co ma dośpiewać się zmartwychwstalnicą, Nie widzę, aby miłości filary Podejmowały ciężką piramidę; I drżę, i, nucąc psalm, sierota, idę. * Gdzież idę? Idę sobie do duchowych, Co materialnym zwą mię rzemieślnikiem, Duch u nich *próżnia*, form brak postaciowych, Nieowładnięcie formy treściownikiem, Duch u nich *miejscem na duch*. Potem idę Do świeckich, ci mnie widzą za-duchowym I jak mistyczną goszczą piramidę. I tak przechadzam się w śnie prometowym! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . * . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . To dość! O *pięknem* rzecz jest rozwiniona. A teraz, lampę wewnątrz stawiam urny. Statuę grecką weź, zrąb jej ramiona, Nos, głowę, nogi opięte w koturny, I ledwo torsu grubą zostaw bryłę: Jeszcze za żywych stu uduchowniona, Jeszcze to nie głaz ślepy! Jedną żyłę Pozostaw, wskrzesi! I tę zrąb, zostanie Materii tyle prawie, co gadanie! To w tym o pięknem przypowieść ma leży! I tak ja widzę przyszłą w Polsce sztukę, Jako *chorągiew na prac ludzkich wieży*, Nie jak zabawkę, ani jak naukę, Lecz *jak najwyższe z rzemiosł apostoła* *I jak najniższą modlitwę anioła*. * Pomiędzy tymi *praca* się stopniuje, Aż niepotrzebne prace zginąć muszą. *Ze zbudowania w duchu* się buduje, Smak się oczyszcza i żądze się głuszą, Przyroda niema jest uszanowaną, I rozebrzmiewa czyn długą *hosanną*! * Nie on tatarski *czyn*, krwawa drabina Na rusztowanie, czerwone łunami, W cesarstwie *tego* tu świata Kaina, Lecz *konań* wielki psalm z *wykonaniami*! Lecz praca, *coraz miłością* ulżona, Aż się i trudów trud wreszcie wykona». . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Tu skończył. Jedni rzecz znaleźli śliczną, A gadaniną drudzy ekscentryczną, A inni dzieło pisać mu radzili, Ile możności *grube* (!) z tablicami, Którego nigdy by nie rozkupili, Czytali głośno, chwalili stronami, Które by w Lipsku wyszło po trzech latach, Gdy może, z chleba lepiąc w kazamatach, Powstanie jaki polski Benvenuto I w orlim hełmie wyrzeźbi Rozkutą! * Dość jest, jeżeli z wierszy tych zostanie Dwa w życiu, jeśli *medalem przysłowia* W skarbonkę słowa wierszy stąd dwa wkanie… Skończyłem. Życzęć, czytelniku, zdrowia. Wiesław Dialog, w którym jest rzecz o prawdzie, jej promieniach i duchu Jako treść 31. Bo możecie wszyscy, jeden po drugim, prorokować, aby się wszyscy uczyli i wszyscy pocieszeni byli… XIV. Św. Paweł «A ja wam mówię — Wiesław się odzywa — Że, co opinii głosem się nazywa, To jest… cóż? To jest *Proroctwa promieniem* *Ostatnim*, z którym świat nie całkiem zrywa; To jest ludzkości wstrząśniętym sumieniem… I nie narodu tego lub owego, Wedle spuścizny i ojczyzny jego, Co tylko służy ku zespołecznieniu Różnowyraźnych akordów w sumieniu, Ale ludzkości, ile jej dojrzewa Co wiek, co wieku mąż, co cud, co dzieło, Jeśli się w Boga obliczu poczęło!» «To jest mistycyzm — Konstanty mu na to. — Lub filozofia; to Schelling i Plato…» «To urojenie głów bezczynnych — doda Generał jazdy. «To jest może *oda* *Do czynu*»… szepnie mąż tak zwany *stanu*. «A ja zaprzeczyć śmiem jasnemu panu — Prowadził dalej Wiesław — mnie się widzi, Że człowiek zawsze sił się wyższych wstydzi I, do motyla podobny na wozie, »Ot, jakże ciążę mu!« lubi powtarzać»… «Nie przeczę… owszem… choć się kocham w *prozie* — Konstanty na to — lecz… może się zdarzać!» «Jeśli mistycyzm jest to urojenie Lub urojenie tylko mistycyzmem, To nie wiem, za co słowo to: *sumienie*, Miałby dotykać kto z was ostracyzmem. I owszem… toć jest *urzeczywistnienie* *Najdoskonalsze* i może jedyne, I owszem, brylant to jest, który wagą Przecieka, prując powierzchowną glinę, I owszem, prawda to z swą piersią nagą! Co większa, tu się spytam generała: Czy siła, która zastęp by złamała Karabinierów konnych, jest *marotą*? Nie, a więc mniejsza, czy z śpiżu, jak działa I czy jest konna, czy chadza piechotą, Jeśli przepędza zbrojnych, mniejsza o to». «I owszem — na to z uśmiechem generał — Rad bym dowodził takowym żołnierzem». «A ja bym — na to ktoś — rad go ubierał I karmił wojsko takie…» «Bardzo wierzem!» Krzyknięto, wielce dowcip chwaląc owy, I o opinii nie było rozmowy. . . . . . . . . . . Bo tak się w Polsce, tej najtragiczniejszej Z narodów, każda dyskusja przecina, Choćby o rzeczy z ważnych najważniejszej, Choćby o siłę szło, co *sprawę* wszczyna. Dowcipność lada, często bardzo krucha, Skrępowanego prawdy Ugolina Druzgoce. Cichość nastąpiła głucha, Jak po zaśpiewie na pogrzeb choralnym. Jak po zabiciu kogoś choć moralnym, Jeśli *moralnym* może być zabicie — ?!! «Panowie! — Wiesław wszczął — czemu milczycie? Czemu po śmiechu każdym taka próżnia? Czy nie zabito w lesie tym podróżnia? Czemu ta cichość, jakby po przestępstwie? Otóż znów powiem wam, ja, *natręt nudny*, Że to po drwinach z prawdy, po odstępstwie! I…» Tu zaczęto zżymać się. «Obłudny… Wykrętarz…» «Człowiek świata nieznający.» Szeptano. «Och, znam ten świat cudny I przeto trzymam go tak za puls drżący, A, w chore oczy patrząc, śledzę życie…! Znam go, bom spytał was, *czemu milczycie*? To dość…» Tu kilku rzekło: «Gadaj dalej…» «Widzicie! Prawda jest, tylko się pali Pod popiołami białymi, co leżą, Jako westalek chór z śnieżną odzieżą. Owóż, opinii jeszcze onej cieniem Jest i milczenie to wasze przed chwilą. Bo ona, rzekłem już, *że jest promieniem* *Ostatnim proroctw*. Sny jej się nie mylą. Ona, jak chmury dotknie, to wystrzela, Ona, jak słowo rzeknie, to się wciela, Ona, jak czoło pomaże, to wstawa, I promienieje, i promień rozdawa… Bo ona *głosem ludu, głosem Boga*! Tu muszę szerzej mówić, tu, jeżeli Bym przerwał, krzywa by was mogła droga Tam powieść, kędy źli chodzą anieli. Tu już nie pytam was o pozwoleństwo, Sam mówię. Skądże *głos* ów ma pierwszeństwo? *Czemu na puszczy on ma być wołaniem*? *A stąd proroctwem czemu*? W Izraelu Skąd są proroki? Z tym się zapytaniem Przechadzam. Owóż widzę ich tam wielu, Jako z pospólstwem, z książęty, z kapłany Najuporczywiej walczą te łachmany. Któż oni? Prawo jakie ich podpiera? *To, że dla prawdy każdy z nich umiera* *Co dzień, co chwila, co słowo, co groza*, *Co oklask*. Prawa przed nimi litera Drży, jak pod wiatrów skrzydłem żółta łoza, I mają tylko dwa warunki z góry, Pierwszy: *że jeden ojców Bóg*, a wtóry: *Żeby walczyli prawdą i dla prawdy*, Dziś, kiedy w ustach *lud* wszędzie i zawdy, Głos *ludu* musiał wnijść, i masz go w *jury*. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Opinio, *ojczyzn ojczyzno*, twe siły Są z *głosu* ludu! Głos ten wszakże wtedy Pozarastane otwiera mogiły I jest ogromnym głosem Boga, kiedy Już *tylko głosem* i bez *swojej* siły. *Kiedy orzeka prawdę, by ją orzec*, Jak w nieczłowieczym ujęciu toporzec. Kiedy jest przeto *na puszczy wołaniem*, Gdy musi żebrać, aby go słuchano, Choć mógłby bawić tęcz umalowaniem, Kiedy jest ducha ostatnią wygraną, Kiedy, bez kształtu prawie i bez linii, Głos czegoś… nie wiem… głos jakiejś *opinii*. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . To strach! — — Milczycie teraz, strach to wielki, Ten głos, przez potów, krwi i łez kropelki Ociekający w sumienia naczynie Pod narodami, jak w mistyczną skrzynię, Jak w wór bajeczny Greków z morskim wiatrem, Jak w ściek pod męczeństw tu amfiteatrem… * To mówiąc, słuchać każę, każę na to, By nie ociekła i stąd kropla *za to*…» . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . «Ho, więc prorokiem jesteś? Nie wiedziałem!» — Konstanty wrzaśnie, a inni z zapałem: «Przestań!» A inni: «Mów…» «Już powiedziałem! Więc, co jest *prorok*, wiecie, a co *wieszcze*, Przestańcie gwarzyć, pokrótce obwieszczę. Jako więc prorok, wychodząc z sumienia, *Prawdą dla prawdy* gore w kształt promienia, Tak wieszcz z *piękności* wychodzi poczucia (A piękność *kształtem* prawdy i miłości), Więc od snowania wchadza do wysnucia, *Określa profil*… Stąd zalet całości Szukamy w wieszczu, stąd wszyscy wieszczowie Rozpoczynali piękności podziwem, Stąd nieraz wiecznych się z nich rzeczy dowie Ten tylko, kto wie, że ogniw z ogniwem Złączenia właśnie są przez przeciwności, Że za profilem prawdy i miłości Tegoż profilu całość jest odjemna, Przeciwna, jakbyś wystrzygł nożycami Z papieru i część odleciała ciemna, Część tła, co w profil się szczerbami plami. Tę część na niebo kładąc, wieszcz powiada: Oto błękitnej prawdy jest plejada! Gdy prorok, owszem, część istotną bierze, W nadziei razem, w miłości i wierze, Bo *prorok idzie*, wieszcz po próżni *lata*, *Unosi*, częściej *zachwycać* potrafia, A wróżbiarz z fatów, z przypadkowań łata, Nie idzie, ani ulata, lecz *trafia*. I tak, w Italii, tej mojej macosze, Tak pięknej, wieszczów laur na gruzach szumi… I tak, u matki mojej jest po trosze Proroctwa, choć je car i głupstwo tłumi, Car, bo rozumny, głupstwo, bo tchórzliwe, *Zamiast oczyszczać, depce* serca żywe! * I tak wróżbiarze, z *trafów* się karmiący, To są *dzisiejsi* świata politycy, Kuglarze, *fatum słudzy*, czarownicy! Tym wieszcz i prorok to miecz gorejący!» . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Tu kredą koło zakreślił na stole, A potem z środka promień wywiódł w kole I mówił: «*Środek*, który centrum znaczy, Znaczy i sposób w tym polskim języku, Który *ma w sobie i w ludziach słuchaczy*. Owóż, to jeden sposób! O, mistyku Największy, Piaście stary, tyś to wiedział Od złotowłosych pielgrzymów zza świata!» . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Tu zamilkł. Potem rzekł: «Ta cała krata Promieni, w *formy* strzelających przedział, To są *prorocze* wnętrzności narodu, A wieszczów wieniec to *linia obwodu*, A wnętrzny koła *astr*, skąd są promienie, To przenajczystsze narodu sumienie! Stąd to natchniony kmieć na *trafowników*, Na powierzchownej prawdy udawaczy, Ma ono mądre słowo *carowników*. *Car* w ludzie jest to, co le prestige znaczy. Więc niechaj *prawdą dla prawdy* walczący Wpierw *rozczarują* czar ów carujący, Car ów, co władzy zewnętrznym kłamaniem Więc nie *od Boga władzy pochodzącej*, Niech go odgarną dziś, a dziś powstaniem! Dziś jeszcze wstawszy stąd, od tego stoła, Gdzie zasiedliśmy *w podobieństwo koła*. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . A czar ów w nas jest, kiedy się drapujem, W niewiastach, kiedy anielskości kłamią, W duchownych, w których ducha mało czujem, W konspiratorach, co sztylety łamią Na wykrzykników trupie, w mężach stanu, Co w oknach lampy palą przez noc całą, W poetach, ile zaślepieni chwałą. *Najjaśniejszemu* (?) ci wciąż służą panu, Bo on, to *papież czaru*. Czar papieży, Ile z *zewnętrznej* pochodzi przyczyny, Z szat drogich, pawich piór i pajęczyny Koronek, również do *niego* należy, I przez to tylko łączność tam być może, Nim *wojnę prawdy* Polska wygra *w sobie*, Nim przed oblicze miecz przyniesiem boże, A *On* odpowie: »Dość jest. Resztę zrobię.« O Polsko! Granic twych nie widzę linii, Nic nie masz oprócz głosu, tak uboga! Istniejesz przecie, tyś *córą opinii*, Tyś *głosem, który jest to, co głos Boga*! * O Polsko! Twoim proroctwo wyznaniem, Bo jednaś dzisiaj *na puszczy wołaniem*. * Tak wierzę, tak jest, ile człowiek może, *Że jest*, powiedzieć, tak jest, wielki Boże! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . A teraz wróćcie do waszej rozmowy, Do *rozłamania głosu na koterie*, Gdzie w drobnych kółkach coraz *geniusz nowy*, Powstając, ludzkie za sobą *mizerie*, Osobistości, będzie wlec dopóty, Aż i proroctwa nie stanie… na buty!» * Tu przestał, słowo hamując ostatnie. Jedni mówili: «Prawdę ma!» A drudzy, Że się tłumaczy nie dość akuratnie, Że *demokratą ni arystokratą*, Że mógłby wody dolewać, jak słudzy Na galilejskiej Kanie, Wiesław na to: «O bracia! Wino jeśli silne dawam, Nie małobaczny piwnic jam niszczyciel, Tylko, że w wierze o winie przestawam. Jak zbraknie, wody dam — zmieni Zbawiciel!» * Tu przemilkł. Potem rzekł: «Prawdy powietrze Póki jest czyste, wszystko się rozwija, Weselsze kwiaty, liście w sobie letsze, Jaśniejszy lilii dzban, smuklejsza szyja, Wolniejszy człeka ruch i myśli człeka… * To zbrudź, to zamąć — liść, kwiat, człowiek czeka! * A chcecież widzieć tego, który mąci? Oto, patrzajcie tam, stoi ten krwawiec I mówi: »Jam jest, który Pana strąci Z wysoka, jako zepsuty latawiec, Jam jest, któremu msze się także mruczą W każdem pochlebstwie sobie, każdym swarze, W teatrze pychy własnej, w pychy farze… Jam jest, któremu nieraz dzieci uczą Na księży, wdzięczyć nakazując twarze, Stygmatyzować fałszem, bledzić, krasić, Któremu palić świece nie nowina I nie nowina zapalone gasić, Któremu poszczą nieraz, ba, i biczem Tną się, by o tem wszystkiem trąbić *niczem!* Któremu stroją się w ornaty złote, Krok udawając, co nie z tego świata, Albo i w chłopską, dziurawą kapotę, Albo i w mądry biret i w stygmata… Jam jest on wszech-fałsz *zewnętrznego świata*!« * Ten, ów, widzicie, mąci, mąci tyle, Że gdy do walki wyjdzie z nim gladiator, To nieraz bracia, co wątpią o sile, Wpierw mu jak Jowisz murem staną *Stator*, Albo rozszarpią i uczczą w mogile! * Ileż to razy za *piękne* on stawił *Potworne?* Peruk piętrowaniem bawił, Bo mu do rogów były podobniejsze, Lub nadętością szat, bo tym *próżniejsze*! Albo wspinaniem się na korki twarde, Jak kopyt róg, lub musem na postawy harde I rozrzucenia bohaterskie włosa, Zmrużenia powiek w górę podrzucenia nosa, Schylenia powiek na kształt dojrzałego kłosa! To on, mąciciel, który *mszy* tych i kantyków Z daleka słucha póty, póty, tuman czyniąc, Aż *mają uszy, a nie słyszą* krzyków, Aż Boga przedać idą gdzie za pieniądz I przepijają szaty Jezusowe… . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Aż *złe* i *dobre* miną, wezmą *nowe*!» Epilog I Słowo jest *czynu testamentem*; czego się nie może czynem dopiąć, to się w słowie *testuje*, przekazuje; takie tylko słowa są potrzebne i takie tylko zmartwychwstają czynem, wszelkie inne są mniej lub więcej uczoną *frazeologią* albo mechaniczną koniecznością, jeżeli nie rzeczą samej sztuki. II Każdy naród przychodzi *inną drogą* do uczestnictwa w sztuce; ile razy przychodzi tąż samą, co i drugie, to *nie on* do sztuki, ale sztuka *doń* przychodzi, i jest rośliną egzotyczną, i nie ma tam miejsca na artystów… Tak jest gdzieniegdzie do dziś. III Owóż, tak przychodzili: *Indianin* cierpliwy przez pojęcie grzechu i pokuty, *pracę dla pracy*. *Egipcjanin* przez religijną Nilu inżynierię. *Fenicjanin* przez pojęcia życia, jako *używania*, handel, przemysł, konstrukcję okrętów. Stąd na kolonie starożytne. *Hebrajczyk* przez lirykę i chwałę Pana, oczekiwanie, zawieszenie. (Na krzyżu!). *Pers* przez pojęcie światła, skąd kolory tkanin perskich sławne. *Babilończyk* przez pojęcie mocy i panowania (pion i cegła). *Grek* przez półboską tj. bohaterską heroiczność. *Rzymianin* przez pojęcie ogromu i ogarnięcia (koloseum). Chrystianizm przez przecięcie linii *ziemskiej* horyzontalnej i linii nadziemskiej *prostopadłej, z nieba padłej*, czyli przez znalezienie *środka* +, to jest, przez tajemnicę krzyża (*środek* po polsku znaczy zarazem *sposób*). *Niderlandczyk praktyczny* przez chemię, to jest, przez wynalezienie olejnego malowania (Van Eyck), stąd na Niemcy i narody północne. *Włoch* przez natchnienia *św. Franciszka* z Asyżu i przez plastyczną muzę *Dantego*, wokoło których cała się sztuka włoska koncentruje. IV *Francuz* przez pojęcie *poloru* i zewnętrznej cywilizacji kształtowanie stopniowe, *moda*: po łacinie modus, tryb. *W Polsce* od grobu Fryderyka Chopina rozwinie się sztuka, jako powoju wieniec, przez pojęcia nieco sumienniejsze o *formie życia*, to jest, o kierunku pięknego i o *treści życia*, to jest, o kierunku dobra i prawdy. *Wtedy artyzm się złoży w całość narodowej sztuki*. V Podnoszenie ludowych natchnień do potęgi przenikającej i ogarniającej ludzkość całą, podnoszenie *ludowego* do *ludzkości* nie przez stosowania zewnętrzne i koncesje formalne, ale przez wewnętrzny rozwój dojrzałości, oto jest, co wysłuchać daje się z muzy Fryderyka jako zaśpiew na sztukę narodową. Myśli, które jeszcze nie nadleciały na widnokrąg, szumią z dala skrzydłami niby arfy eolskie… i w tym to wieszczba jest *muzyki*. Kiedy już je okiem objąć można, *malarz* tęczą lecące zachwyca na płótno lub mur gmachu. A skoro już lekkimi skrzydły swymi poczynają osiadać na frontonach świątyń i zmarmurzać, jak postacie do snu się kładące, wtedy *rzeźbiarz* miejsce im otwiera w cichym łonie głazu ciosanego. Tam śpią na pokolenia i nieraz na nowo w pieśń wstępują przez ruinę, pejzaż lub legendę, przez natchnienie poety! Tak to zapracowywa się na sztukę w labiryncie tych *sił postaciowania*, które *wyobraźni* imię noszą. *Narodowy artysta organizuje wyobraźnię, jak na przykład polityk narodowy organizuje siły stanu*. VI Kapitał albo *posag* narodowy nie tylko jest w geodetycznym usposobieniu kraju (ziemi), nie tylko w klimakterycznych jej warunkach, nie tylko w sile ramion i krwi *rasy*, ale i w potędze obrobienia i użycia onych materiałów. *Natura wyobraźni, to jest, siły postaciowania, w obowiązującej jest harmonii względem otaczającego materiału*. Zdawałoby się, iż człowiek, *z ziemi żywotności* zasób wyciągając, obowiązanym jest ją podnieść i uświęcić godnością idealizacji twórczej. Narody, które przepomniały onego to *ziemi* podnoszenia, nie postawiwszy *sztuki swojej*, a tym samym nie wywiązawszy z niej łańcucha rzemiosł i rękodzieł, albo byt realny utraciły, albo *praca* u nich, z *pracą ducha* żadnego nie mając połączenia, jest tylko *konieczną fatalnością* i pokutą pewnej warstwy ludu, który, *drogą ręcznej pracy* zdobywając nawet wewnętrzne ukształcenie, coraz myśli naturą musi się odsuwać od tej drugiej, *duchowo tylko* pracującej, wyższej warstwy narodu. Bo inna jest treść myśli, *pracy ręcznej drogą otrzymana*, inna *samym myśleniem*. Kończy się więc na tym, że *odstrzelona myśl* od związku stopniowego z pracami, w chwilach trudnych powraca do onej to ludowej inteligencji i *rozumu chłopskiego*, albo *motywów ludowych*, albo *przysłów*, albo *legend* i *pieśni* i tradycji technicznych nawet szuka. Często już jest za późno! Wtedy kość pacierzowa z mleczem swoim, połączającym całość pracy w narodzie, się rozpada na wspomnienia *przeszłości* i utęsknienia do *przyszłości*! Pomiędzy *przeszłością a przyszłością* otwiera się próżnia rozpaczliwa. W tej próżni zrodzone pokolenie, między *przeszłością a przyszłością*, niezłączonymi niczym, czymże w rzeczywistości ma pozostać? Aniołem, co przelata, upiorem, co przewiewa, zniewieściałem *niczym*, męczennikiem, Hamletem. VII Weźcie z Żydów naukę, o rodacy, z Żydów, którzy to w dumę wam podobną przez nadziewania się przyszłością i wyglądania zaszli. Jak to oni, co, wszelkim *wcielaniem* i postaciowaniem pogardziwszy, nie rozwinęli sztuki swojej, lubo w słodkim klimacie, jak to oni, mówię, w każdej *próbie* obiecywali sobie stawić Panu świątynię i drzwi gmachu przyoblekać w rzezania i świeczniki lać złote i miedziane. Bo powiadam wam, że *kmiecie* my wszyscy tu jesteśmy i od uczestnictwa w związku *pracy* nikomu wywinąć się nie wolno pod karami wielkimi, które stąd na społeczeństwo upadają. A kara jest pierwsza i najgłówniejsza za to, że się *słowo* rozłamie narodowe na *słowo ludowe* i zewnętrzne ono *słowo uczone*. I jak Zbawicielski głos zawoła, to już go nie poznacie, to powiecie: «Miałżeby przyjść zowąd? A wszakże go zinąd wyglądamy…» Tak u Żydów się stało. (Cała tajemnica *postępu ludzkości* zależy na tym, aby coraz więcej stanowczo, przez wcielanie dobra i rozjaśnianie prawd, broń największa, jedyna, ostateczna, to jest, *męczeństwo* uniepotrzebniało się na ziemi. Aby nie było, albo coraz mniej było tego, co Chrystus Pan w smutku człowieczeństwa swojego orzekł: «*Nie jest prorok beze czci, tylko w ojczyźnie swojej i w domu rodziców swoich*». Postęp prawdziwy dąży owszem do tego, aby prorok, to jest, sumienny mąż, głos prawdy, uczczony albo raczej zrealizowany był w ojczyźnie swojej i w domu rodziców swoich. Trzeba bardzo czystego powietrza prawdy, ażeby skutek ten nastąpił, i trzeba urobienia wytwornego powściągliwości, aby miejsce dla głoszącego prawdę się znalazło. Na każącego Skargę o tym stanie Polski, w jakim ją dziś widzimy, butna szlachta polska porywała się, nie wierzono, aby naród wielki rozproszony po świecie chleba żebrał. Powietrze prawdy może się do tyla zanieczyścić, iż nic się wznioślejszego nie rozwinie w narodzie aż przez sokratejskie *zwycięstwo nad narodem własnym*. Takich zwycięstw stopniowe umorzenie, przez wcielanie dobra i rozjaśnianie prawd, przyprowadzić winno do uniepotrzebnienia męczeństw, to jest *POSTĘP*). Końcem końców praca z grzechu jest i tylko ją *miłość* odkupuje (co tu w myśli o *sztuce* jako *uldze pracy* wspomnieliśmy, a zaś *uldze* dlatego, że, nawet materialniej rzeczy biorąc, toć *wynalazki*, które człowieka wyręczają, także satelitami sztuk są, a przynajmniej źródła wynalazków bez wszelkiej wątpliwości). Żydzi przeto, do których znów powrócę, postawili jeden tylko pomnik, a i tego wartości nie pojęli, postawili *fatalnie*, bo to jest on *Krzyż Pański*. I dziś oto cóż czynią? Przemysł, to * dziecię sztuki*, całym ich widzicie zatrudnieniem! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . VIII Żadne się społeczeństwo nie ostoi i żaden *naród* nie utrzyma jak przez *pracy* harmonię tradycyjną powiązane z sobą *słowo ludu* i *słowo społeczeństwa* w dwie się strony rozprzęgną. Od lat kilku słyszano że świadczyłem tej prawdzie; wielu, to czytając, wspomni sobie albo słowa moje, albo listy, albo rękopisma, albo i rozrzucone nawet *druki*. Piszę to dziś dorywczo, aby ślad pozostawić, alebym wam rozwinął przez całą ogromność historyczną, ile to się wagi przywiązuje do rzeczy, którą dziś nawiasem w szkicu tutaj określam, bo nie mogę zbyt na zdrowie moje liczyć, piszę więc, jakbym mówił. IX Różnica pomiędzy *słowem ludu* a *słowem pisanym i uczonym* jest ta, że *lud myśli postaciami*. A umiejętnik *postacie do myśli swych dorabia*. Że więc tylko przez harmonię tradycyjną pracy narodu ten *dialog*, ta rozmowa myśli ludowej z myślą społeczeństwa odbywa się. Rozmowy tej ujęcie w harmonię sztuki, rękodzieł, rzemiosł i rolnictwa stanowi zdrowie narodowe, stanowi *przytomność i obecność, byt*. X Naród, tracąc przytomność, traci obecność, nie jest, nie istnieje. *Głos prawdy*, ludzie *prawdą żyjący i dla prawdy* mogą znowu powołać go do życia. XI Lud *ręczną pracą* zdobywa wiedzę i dlatego nie potrzebuję już tłumaczyć, czemu on *myśli postaciami*. Jużcić on tylko ciągle *postaciuje*, pracą plastyczną myśląc. Wykazałem więc, jaka jest różnica *myślenia ludowego* i przyczyna różnicy. XII Kto ma teraz trochę zastanowienia, ten zrozumie, jaką pełnią powinność piętrzące się arkady tego sztuk wodociągu, połączającego łańcuch pracy, bo *ducha pracy* (to jest, ono *myślenie ludowe* i naturę mu przyrodzoną) z *myśleniem ludzkości* w społeczeństwie, które czyni powinność połączania narodów z narodami, ale *połączania*, nie naśladowania i małpowania, bo wtedy *ludowa myśl* odstąpi, jako nieczyniących powinności, kiedy ona swą pełni. XIII Naród bowiem składa się z tej sfery dolnej, która *go różni od drugich*. I z tej górnej, *co łączy go z drugimi*. Ale łączy *go*, a nie siebie. Te zaś dwie całości w dialogu onej myśli *ludowej* ze *społeczną* nieustannym przestają, jako wyżej się rzekło. Taka to jest architektura onej kopuły niewidzialnej, w której siedzi skrzydlaty *duch* narodu i psalmów wstęgi prześpiewuje. XIV Nie liczenia na *trafy*, na *wypadki*, ale na *postępki*, w trzeźwości prawdziwych proroków, to jest *prawdą dla prawdy* i z wyznawaniem *jednego ojców Boga* walczących. Kto powiada, że jest materializmem podnosić *materię* narodową, ten od onej nieuniknionej *pokuty syna Adamowego* odciąga. Odkupywać ciężar pracy *miłością twórczą*, to jest raczej do czynienia stojącemu *w prawdzie obowiązku, mnożyć chleby* cudem patriotyzmu dodatniego, twórczego, cudem, mówię, *miłości* tego *obowiązku*, który to ojczyzną albo narodem nazywamy. A zaś przede wszystkim z *myśleniem ludowym* w *pracowitej* harmonii się kojarzyć, czego główne pojęcia są powyżej. Oczyszczać głos *opinii* tak, iżby przeczysto się dał słyszeć, trąbę jakby sprawując ku wysłuchiwaniu wołań Pana. Uwagi te jako nierozdzielne z powodzeniem sztuki w Polsce kreślę. XV Tylko sztuce, pojętej w całej swojej prawdzie i powadze, Polak dzisiaj poświęcić może życie. Wieleż to talentów już zmarniało przez nierozświecenie tego poważnego stanowiska, jakie sztuka ma zająć? Zwłaszcza, iż sztuka poświęcenia zupełnego wymaga i jest jednym z *zakonów* pracy ludów i pracy ludzkości. XVI Kto odwodzi od rozwinięcia sztuk, rzemiosł i rękodzieł w narodowym kierunku, ten odwodzi naród od nieuniknionej tu *pokuty*, w dumę go wprowadza, w próżność. Niepełniący pokuty sumienia czystego mieć nie mogą; objaśniam to, co w pieśni społecznej zawołałem: «*Nie ma mienia bez sumienia!*» Objaśniam to i w porozrzucanych fragmentach pism moich; od ich początku aż do dziś czytelnik objaśnienia najróżnostronniejsze znaleźć może. XVII Kto powiada: Anglik na to, by brzytwy robił, a Włoch, aby malował, itd., a my *za pieniądze* kupim wszystko, w błędzie jest, nie zna rzeczy, *bo pieniędzy nie będzie*, jak się pracy u siebie do godności *czynnego myślenia uświęconej modlitwą sztuki* nie podniesie. Bo to nie jest tak, jak ci panowie myślą: u Anglika ono robienie brzytwy, a u Włocha ono malowanie, a u Polaka sianie zboża, to tylko *punkta wyjścia pracy*, nie zaś cała ich praca. Każdy musi odrabiać ową pańszczyznę Adamową. XVIII Rozdzielenie *ekspozycji* publicznych na ekspozycje czyli *wystawy* sztuk pięknych i rzemiosł albo przemysłu jest najdoskonalszym dowodem, o ile sztuka dziś swej powinności nie wypełnia. Wystawa powinna być, przeciwnie, tak urządzona, ażeby od *statuy* pięknej do *urny grobowej*, do talerza, do szklanki pięknej, do kosza, uplecionego pięknie, cała cyrkulacja idei *piękna* w czasie danym uwidomioną była. Żeby od gobelinu, przedstawiającego rafaelowski pędzel jedwabną tkaniną, do najprostszego płócienka cała gama idei *pięknego* rozlewająca się w pracy uwidomioną była; wtedy wystawy będą użytecznie i sprawiedliwie na uszanowanie i ocenienie pracy wpływać. Dziś jest to rozdział duszy z ciałem, czyli śmierć! XIX Czytelniku, obywatelu *dziewiętnastego wieku*, mamże ci tłumaczyć skąpstwo słowa i niekwiecistość stylu? Czytelniku, Polaku, mamże ci tłumaczyć, czemu tu o rzeczach narodowych w tej *estetycznej* pracy mówię? Czytelniku, artysto, wiedz, żem znał i grzebał, i opłakiwał wielu z naszych utalentowanych wielce i porozbłąkiwanych po wszech drogach artystów… Czym mogę, *służę*: słowem i urabianiem publiczności a podnoszeniem twórczego ducha postaciującej siły naszej. Onego czasu Górnicki pisał w Dworzaninie: „Wspomnę też tu i to, żem Dworzaninowi (szlachcicowi) malowania nie znaczył, bo mi się to widzi niepotrzebne, a też naszym Polakom, którzy delicatum palatum niedawno mieć poczęli, nie szłoby to w smak…” etc. Czy mamy się w wieku XIX na tej *estetyce* Górnickiego, jak na całej zdobyczy w *polskiem sztuki pojęciu*, oprzeć? XX *Nie książek, ale prawd* — to mi przewodniczyć zwykło w piśmie. Sądzę, że nie nadużyłem *materii* w tej książeczce i, żeć się zdać może, czytelniku, ile uduchowniona myślą jest. Nie jest to, co winienem z podróży moich po cmentarzach sztuk przynieść, wszakże z czasem opóźniać się nie godzi, niechaj i to służy na początek: Nie z krzyżem Zbawiciela za sobą, ale z krzyżem *swoim* za Zbawicielem idąc, uważałem za powinność dać głos myślom w piśmie tym objętym i dlatego zmiłuj się, czytelniku, za *to*, co się *broszurą* dziś nazywa, testamentu sumiennej myśli nie bierz. Owszem, *dobre* odczytuj i *kończ w sobie*, a błogosławiony, kto się nie zgorszy ze mnie! ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/promethidion. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Cyprian Kamil Norwid, Promethidion, rzecz w dwóch dialogach z epilogiem, Instytut Wydawniczy "Biblioteka Polska", Warszawa 1900 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Marta Niedziałkowska, Aleksandra Sekuła, Wojciech Szczęsny. ISBN-978-83-288-2536-9