Podstawą niniejszego wydania jest przedwojenne tłumaczenie Haliny Jel (Haliny Gądek). Tłumaczka wprowadziła kilka zmian w stosunku do angielskiego oryginału, m.in. podzieliła tekst na dwie części oraz zmieniła kolejność niektórych rozdziałów. Tekst można więc czytać na dwa sposoby, jeden jak poniżej, drugi, zgodnie z wydaniem angielskim, w następującej kolejności: Wycieczka do Rzymu (1.II) > Archibald Niemiły (1.I) > Do Chin! (1.III) > Towarzysto historyczne (2.I) > Nieustraszony badacz i jego towarzysz (2.II) > Historia o Indyku, czyli zemsta Ryszarda (1.V) > Złota łódź (1.IV) > Fruwający lokator (2.III) > Zemsta przemytnika (2.IV) > Zaida, tajemnicza wróżka Złotego Wschodu (2.V) > Spółka handlowa (2.VI) > Zakończenie (2.VII). Brakuje także rozdziału drugiego: The conscience-pudding (zapewne dlatego, że dzieje się on albo przed albo w trakcie Poszukiwaczy skarbu i nie ma bezpośredniego wpływu na fabułę Przygód młodych Bastablów.
W polskim tłumaczeniu w rozdziałach Towarzystwo historyczne i Nieustraszony badacz i jego towarzysz rodzeństwu Bastablów towarzyszy jedynie Albert-z-Przeciwka. W oryginale poza nim występowali także Daisy i Denny, dzieci znanego z Poszukiwaczy skarbu pana Foulkes'a. Tłumaczka dokonała tej zmiany najprawdopodobniej dlatego, że wraz z rodzeństwem Bastablów występowali w niewydanej wówczas w Polsce drugiej części cyklu, The Wouldbegoods.
Podany w stopce redakcyjnej wydania źródłowego tytuł angielskiego oryginału, The would-be-goods, jest błędny (The would-be-goods lub Thewouldbegoods zostało wydane w Polsce w tłumaczeniu niedostępnym w wolnej domenie jako Złota księga Bastablów). Podstawą niniejszego wydania była inna książka z serii, New Treasure Seekers (Nowi poszukiwacze skarbu); podtytuł brzmiał: „Or the Bastable Children in search of a fortune” (Albo dzieci z rodziny Bastablów poszukujące fortuny).
Poprawiono błąd źródła: a teraz a pana ukarałem. > a teraz ja pana ukarałem.
Uwspółcześnienia: miast > zamiast; jak przeniesie ten cios > jak zniesie ten cios; oh > och; coś > czegoś (O nikim nie chciałbym powiedzieć coś uwłaczającego); powie? > powie. (Wtedy pobladły Noel zaczął jęczeć i wołać, że wolałby się wcale nie urodzić i co na to tatuś powie?); poprawiono pisownię wg oryginału ang.: Sydney > Sidney, Beneuden > Benenden, Bloeckson > Blockson, Lunchurch > Lymchurch; ujednolicono pisownię: Albert-z-Przeciwka; ażebyśmy się mogli umyć i oczyścić z drogi > ażebyśmy się mogli umyć i oczyścić po podróży; Tatuś nasz ma w tej kwestii odmienne zdanie. Mówił nam, gdyśmy mu opowiadali tę całą historię, że sprzeciwia się prawu. > (…) że to wbrew prawu; ona cię najlepiej lubi > ona cię najbardziej lubi; i dużo tematu do rozmowy > i dużo tematów do rozmowy; Napiszcie mi, jeżeli macie jakieś specjalne życzenia, to poproszę panią Bax, by zabrała. > (…) by zabrała, co trzeba; Co mam zrobić z moimi butami, one muszą skrzypieć. > Co mam zrobić z moimi butami? One muszą skrzypieć; Pomyślcie — powiedziała pani Bax — gdyby wasz ojciec był w więzieniu. > (…) gdyby wasz ojciec był w więzieniu… Pozostawiono: pani Bil (w oryg. ang.: Beale) ze względu na utworzone przez dzieci zdrobnienie Bilusia.
Rodzina Bastablów[3] znana była z ubóstwa, ale też i z uczciwości.[4]
2Skromny nasz dom, mieszczący się przy ulicy Lewisham, wiele pozostawiał do życzenia. Toteż pragnąc rodzinie Bastablów przywrócić „dawną jej świetność i chwałę”, jak się mówi w książkach, zajęliśmy się poszukiwaniem skarbu.
3Sześcioro, a raczej siedmioro — jeżeli do poszukiwaczy zaliczyć i ojca — zabrało się do tego dzieła. Mam nawet wrażenie, że tatuś najgorliwiej pracował w tym kierunku, ale biedaczek nie umiał brać się do rzeczy.
4Myśmy czynili to ze znacznie większym powodzeniem. A po długich i mozolnych trudach znaleźliśmy prawdziwy skarb: wujka z Indii.
5Od tej chwili wszystko się zmieniło w naszym życiu. Uczęszczamy do szkół i opuściliśmy naszą ruderę przy ulicy Lewisham.
6Wprowadziliśmy się do pięknego domu, w którym jest jasno, ciepło i wesoło. Mamy śliczny ogród, dużo kwiatów, fontannę, cieplarnię, sad owocowy. Mieszkamy razem z wujem. Mamy pieniądze na drobne wydatki. Jednym słowem — świetnie się nam powodzi.
7I oto nadeszły święta Bożego Narodzenia. Urządziliśmy wspaniałą choinkę dla biednych dzieci. Byliśmy na wielkiej zabawie z loterią fantową, na której wygraliśmy prawdziwą żywą kozę.
8Pasmo powodzeń stało się dla nas bodźcem do nowego dzieła. Albowiem tacy są już potomkowie Bastablów, że nie potrafią siedzieć bezczynnie. Przeto Oswald, organizator wielu zabaw i wykonawca wielu pomysłów, postanowił wymyślić coś nowego.
9Długo myślał i przemyśliwał, ale nie wymyślił nic prócz tego, że trzeba koniecznie coś wymyślić. Poszedł do Dory, która także nie miała pomysłów; Ala była zajęta nauką robienia na drutach, Dick się nudził, Noel pisał poezje, zaś H. O.[5] działał wszystkim na nerwy skrzypiącymi butami. Jego buciki skrzypią głośniej, gdy się nudzi.
10Oswald zadecydował, że trzeba zwołać walną naradę. Jeżeli nawet nic wspólnie wymyślić nie zdołamy, to w każdym razie Ala przestanie wymachiwać drutami, a Noel pisać poezje, od których coraz bardziej głupieje. Zebraliśmy się w naszym pokoju do zabaw. Ala siedziała przy kominku i robiła skarpetki dla ojca. Ojciec ma piękne, męskie, kształtne nogi (zupełnie podobne do nóg Oswalda); a to, co robiła Ala, pasowałoby pewnie na słonia. Noel pisał wiersze:
11
— Brzmiałoby lepiej, gdybym napisał: „najdroższa siostra”, ale Dora mogłaby się obrazić…
12— Wcale nie — rzekła już obrażona Dora — jeżeli uważasz Alę za najdroższą siostrę, możesz to szczerze pisać!
13— Doro, bądź cicho, Noel nic podobnego nie myślał — uspokajał Dick.
14— On w ogóle nie myśli — powiedział H. O. — jego poezje są bezmyślowe.
15— Jesteś niegrzeczny — upomniała Dora — i nie mówi się „bezmyślowe”, tylko bezmyślne.
16— Osiemdziesiąt osiem, dziewięć, dziewięćdziesiąt… — liczyła Ala i znowu spuściła oczko. — Błagam was, uciszcie się na chwilę.
17Nudziliśmy się coraz bardziej. Między Oswaldem a Dorą przyszło nawet do ostrej sprzeczki. Nie wiem, czym by się zakończyło popołudnie, gdyby nie nagłe wejście ojca.
18— Dobry wieczór, dzieciaki! — odezwał się najmilszy człowiek. — Co za okropna pogoda! Ciemno. Śnieżyca. Brr… Że też zawsze pada nie w porę. Jakieś kiepskie urządzenia atmosferyczne!
19Poprawiły się nam humory. Ojciec zapalił światło i wziął Alę na kolana.
20— Mam dla was trzy rzeczy. Pierwsza: pudełko cukierków…
21Rzuciliśmy się na doskonałe czekoladki, nadziewane wybornym kremem.
22— Druga rzecz — to zaproszenie od pani Leslie[6]. Będzie u niej wielka zabawa, żywe obrazy[7], latarnia magiczna[8] i wiele niespodzianek.
23Ucieszyliśmy się ogromnie, a zwłaszcza Noel, który się uważa za kolegę naszej poetki.
24— Trzecia rzecz — zakończył ojciec — to wasz kuzyn Archibald, który przyjechał do nas na jakiś czas. Nie jest on żadną „rzeczą”, lecz sympatycznym młodzieńcem. Siostrzyczka Archibalda zachorowała na koklusz. Nieznośna choroba. Archibald jest w gabinecie i rozmawia z wujem.
25Jęliśmy[9] wypytywać ojca, jaki jest ów kuzyn, ale tatuś nic nam o nim powiedzieć nie umiał, gdyż od szeregu lat nie widział się z ojcem Archibalda. To mówił tatuś, ale my wiemy doskonale, że ojciec Archibalda nie chciał nas znać, gdyśmy byli biedni, chociaż uczciwi, i dopiero teraz nabrał do nas przekonania. Oto przyczyna, dla której go nie lubimy, ale jesteśmy zanadto sprawiedliwi, ażeby niechęć względem ojca przelać na syna.
26Zbliżyliśmy się do Archibalda bez żadnych uprzedzeń, ale jak długo żyję, nie spotkałem się z tak okropnym imieniem. Moglibyśmy, gdyby się okazał sympatyczny, znaleźć dla niego jakieś zdrobnienie.
27— Postarajcie się, dzieci — rzekł ojciec — być dla niego miłe, dobre, gościnne. Jest trochę starszy od Oswalda.
28Ojciec z Oswaldem weszli do gabinetu. Archibald siedział w fotelu i rozmawiał z wujkiem.
29Archibald jest wysoki, a chociaż ma dopiero czternasty rok, co chwila ręką przejeżdża pod nosem, ażeby sprawdzić, czy mu czasem nie zaczynają wyrastać wąsy. Powiedzieliśmy sobie uprzejmie „dobry wieczór” i zabrałem go do naszego pokoju na górę. Archibald przywitał się z wszystkimi i nastąpiło długotrwałe milczenie, przerywane jedynie skrzypieniem butów H. O.
30Nie można jednak milczeć wytrwale. Zaczęło się mówić o pogodzie, a potem przeszliśmy na tematy bardziej zajmujące.
31O nikim nie chciałbym powiedzieć czegoś uwłaczającego, zwłaszcza zaś o człowieku, który nosi szlachetne nazwisko Bastablów, ale muszę przyznać, że Archibald wywarł jak najgorsze wrażenie na Oswaldzie, Dicku i reszcie rodzeństwa… Okropny z niego zarozumialec! Przechwalał się swoimi książkami, zabawkami i tym, że mu w domu wszystko wolno robić. Kpił z poezji Noela, co jest doprawdy karygodne, bo Noel płacze, gdy się kpi z jego poezji. A gdy Noel płacze, to potem choruje. Tylko przez wzgląd na gościnność Oswald i Dick nie wykuksali porządnie Archibalda, Ala jednak zmusiła go do zaprzestania żartów i kpin z Noela, zapowiadając mu, że jeżeli się to raz jeszcze powtórzy, pójdzie do ojca na skargę.
32Poza tym wstrętne chłopaczysko szarpało dziewczęta za włosy, szczypało je, specjalnie przy obiedzie, gdy trudno jest oddać. A służącym dokuczał w sposób wyjątkowo przykry, nie tak jak inni Bastablowie, którzy robią same niewinne „kawały”, jak chowanie pułapki na myszy do kredensu lub porywanie leguminy. Takie żarty nie pozostawiają najlżejszego cienia żalu. Któregoś dnia zatrzymał Archibald list, który listonosz przyniósł dla naszej pokojowej, Janki[10], i oddał zbyt późno, a było to zaproszenie na spotkanie z młodzieńcem, który się z nią wybierał na bal. Następnie oblał jej fartuch atramentem, gdy biegła do przedpokoju otworzyć drzwi.
33Nasze zabawy były dla niego zbyt dziecinne, nic mu się nie podobało, wszystko pragnął wykpić, więc Oswald nic mu nie opowiadał o poszukiwaniach skarbu ani o nowych, wielkich przedsięwzięciach.
34RodzinaWierzajcie, że przykro jest powiedzieć o krewnych tyle niemiłych rzeczy, ale przypuszczam, że go musiano zamienić w dzieciństwie. Wszak to się zdarza w najlepszych rodzinach.
35Dnie mijały powoli i jednostajnie. Mieliśmy wprawdzie w perspektywie bal u pani Leslie i wyjazd Archibalda, ale z jego odwrotem łączył się i nasz powrót do szkoły.
36Odetchnęliśmy z prawdziwą ulgą dopiero tego dnia, gdy Archibald poszedł do fryzjera, ażeby ostrzyc sobie włosy.
37Jeszcze coś o Archibaldzie! Ciągle spoglądał w lustro i mówił o urodzie męskiej, a krawaty wiązał z taką starannością, jak gdyby był dziewczyną.
38— Hura! — zawołała Ala, jak tylko Archibald wyszedł. — Hura! Nadeszła piękna chwila! Zabawimy się w rozbójników na strychu. A skoro ten potwór powróci, nie odnajdzie nas.
39— Ale nas usłyszy — rzekł Noel gryząc ołówek.
40— Nie, nie usłyszy, będziemy szepcącą bandą lekko stąpających bandytów. Pójdź, Noelu, poezje skończysz na górze.
41— Te poezje są o nim — powiedział Noel ponuro — gdy wróci do szkoły, włożę je do koperty, nalepię znaczek i niechaj się dowie, co myśli o nim poeta.
42— Prędzej! — zawołała Ala. — Kochani rozbójnicy, śpieszcie się, póki czas!
43Z wielkim pośpiechem nałożyliśmy grube skarpetki na nogi, ażeby cicho stąpać, i ustawiliśmy piramidę z krzeseł. Trzeba wam wiedzieć, że na nasz strych nie prowadzą schody. W suficie jest małe okienko, do którego po krzesłach dostał się Oswald; umocował drabinę ze sznurów, prezent od wujka, usunęliśmy krzesła i wdrapaliśmy się wszyscy po kolei, wciągając za sobą drabinę. Rozpoczęła się zabawa. Strych ten najprawdopodobniej niewiele się różni od innych strychów, jest na nim wiele kurzu i starych gratów, trudno po nim chodzić, bo deski są nierówne, lecz my czujemy się tu znakomicie. Bawiliśmy się wesoło, chociaż cicho, a Noel był uszczęśliwiony, gdyż uczyniliśmy go hersztem zbójeckim.
44Naturalnie, najlepszą chwilą był powrót Archibalda. Biegał po całym mieszkaniu i wołał: „Nieznośne dzieciaki, gdzieście się podziały?” Słuchaliśmy z zapartym oddechem, czekając, co będzie dalej. Janka powiedziała mu, że nas nie widziała. Ojca ani wuja nie było w domu, więc błąkał się. Chodził z kąta w kąt i coś tam mruczał pod nosem. Może byśmy się radowali jeszcze przez szereg godzin widokiem jego samotności i gniewu, gdyby nie smutny wypadek z nosem poety. Kichnął! Byle drobiazg powoduje u niego zaziębienie, a kicha nad wiek głośno. Właśnie w chwili, gdy Archibald znajdował się na korytarzu, pod okienkiem, z którego spoglądaliśmy na jego kwaśną minę, Noel kichnął.
45— Mam was! — krzyknął Archibald. — Pomóżcie mi wejść na górę…
46 47— Jak nie, to nie. Zaraz pójdę po drabinę…
48Nie chcieliśmy, by ktokolwiek z domowników został wtajemniczony w naszą wycieczkę „w góry”. Wprawdzie nie mieliśmy żadnego wyraźnego zakazu, więc i nie obawialiśmy się nagany, ale przyjemnie jest mieć jakąś własną tajemnicę.
49— Pozwolimy ci wejść po naszej drabinie, o ile przyrzekniesz, że nie powiesz nikomu.
50Przyrzekł, wszedł na górę i od razu zepsuł nam humory. Nie podobała mu się nasza zabawa, majstrował przy rurach od wodociągu, które tamtędy przechodzą, a gdy mu Oswald zwrócił uwagę, że może coś zepsuć, mówił:
51— Wam nie wolno, bo jesteście małe dzieci. Ale ja się znam na takich rzeczach.
52Opuściliśmy strych, odkładając na inny raz zbójecką zabawę. Właśnie nazajutrz zdarzyło się to nieszczęście.
53Zdaje mi się, że nasz antypatyczny kuzyn znalazł wiersz Noela, który go przedstawiał w ciemnych kolorach. Zamiast ostro Noelowi nagadać, jął się do niego przymilać i podarował mu piękne pióro. Stało się bardzo źle, gdyż Noel ma zwyczaj ssania rzeczy, którą pisze (podobno to wpływa na natchnienie), a atrament jest trucizną.
54Następnie Archibald zaprzyjaźnił się z Noelem, który był z tego bardzo dumny, i cały dzień mówili sobie sekrety. Wreszcie wyszli na dobrą chwilę.
55Nagle w cichym, spokojnym, szczęśliwym domu Bastablów wszczął się rwetes nie do opisania. Służące biegały ze ścierkami i kubłami, a woda zaczęła się lać przez pokój wujaszka, gabinet i jadalnię…
56Noel spojrzał na Archibalda i zawołał:
57 58Ala objęła Noela za szyję i powtórzyła:
59 60A jemu wcale odejść się nie chciało.
61Wtedy pobladły Noel zaczął jęczeć i wołać, że wolałby się wcale nie urodzić i co na to tatuś powie.
62— Na co, Noelu — zapytała Ala — co się stało? Powiedz prawdę, wiesz przecież, że nikt cię nie opuści.
63— I nie pozwolicie, ażeby mi zrobił coś złego?
64— Gadaj, gaduło! Skarż, skarżypyto! — zaczął wymyślać Archibald.
65— Poszliśmy na górę. Powiedział, że zrobimy coś nadzwyczajnego, ale przedtem muszę dać słowo honoru, że nikomu nie powiem, a teraz woda cieknie… — jęczał braciszek poeta.
66— Po coś to zrobił, głuptasie, przecież mówiłem tylko naumyślnie — rzekł nasz wstrętny kuzyn.
67— Nie rozumiem — odezwał się Oswald — coś kazał zrobić Noelowi?
68— On wam nie powie, ponieważ mi przyrzekł — triumfował Archibald — a ja wam powiem, o ile zaręczycie mi honorem, którym szczycicie się tak bardzo, że nie powiecie nikomu, iż miałem coś z tym wspólnego.
69Noel stawał się coraz bledszy, a myśmy drżeli, że lada chwila wróci wuj albo ojciec.
70— Przyrzekamy, ty potworze, przyrzekamy! — zawołaliśmy.
71— Oto, co wynika, gdy ktoś starszy zadaje się ze smarkaczami. Opowiadałem mu, że najlepiej jest zatamować krew uciskając żyły, a ten głuptas pytał, czy to samo będzie, gdy zakręci śrubkę przy rurze od wodociągu. A potem zmajstrował coś.
72— To twoja wina, tyś mi to kazał zrobić! — wołał Noel zielony z rozpaczy.
73— Noelu, idź z Alą, ona cię uspokoi — powiedział Oswald — my ciebie nie opuścimy, ale pamiętaj, bracie, dotrzymać danego słowa i ani ojcu, ani wujkowi nie pisnąć nic o tym łobuzie.
74Ala odeszła z Noelem, reszta rodzeństwa pozostała z Archibaldem.
75— Wiedz o tym — powiedział Oswald — że danego słowa nie złamie z nas nikt; ale pamiętaj też, że się do ciebie słowem nie odezwę.
76— Ani żaden z nas — dodał Dick. — Nie rozmawiamy z nikczemnikami i nawet przy starszych nie będziemy mówić do ciebie, i wszystko nam jedno, co o tym pomyślą!
77Oswald pobiegł po ślusarza, który przybył natychmiast. Potem Oswald z Dickiem zaczekali na powrót ojca, weszli z nimi razem do gabinetu i Oswald rzekł, co następuje:
78— Ojcze, niezmiernie nam przykro, ale jeden z nas uszkodził rurę na strychu i woda zalała pokoje. Nie zmuszaj nas do powiedzenia czegoś więcej, gdyż jesteśmy związani słowem honoru. Nie pytaj także, kto jest winowajcą…
79Ojciec przygryzł wąsy, Dick dodał:
80— Oswald był u ślusarza, który już naprawia.
81 82— Jakim sposobem dostaliście się na strych i cóż wy tam robicie?
83Nasza wielka i jedyna tajemnica o strychu, drabinie ze sznurów, wyszła na jaw. Wprawdzie tatuś nie wzbraniał nam nigdy tych wycieczek „w góry”, ale teraz rozgniewał się srodze i straszną naznaczył nam karę. Nie wolno nam było pójść na zabawę do pani Leslie! Tylko Archibald miał pójść, bo kiedy ojciec zapytał go, czy był razem z nami na strychu, zaprzeczył. I ten człowiek mieni się naszym kuzynem!
84Dotrzymaliśmy słowa, ale też nie rozmawialiśmy z nim. Ojciec przypuszczał, że przez zazdrość o latarnię magiczną i inne niespodzianki na zabawie u pani Leslie.
85Nie mogę zataić, że czuliśmy się bardzo nieszczęśliwi, a najbardziej rozpaczał Noel, albowiem wiedział, iż ciężką karę ponosimy za jego winę. Był dla nas niezmiernie tkliwy i chciał dla każdego napisać wiersz, ale czuł się tak nieszczęśliwy, że nawet pisać nie mógł. Poszedł z rozpaczy do kuchni, usiadł Jance na kolanach i narzekał na ból głowy. Dzień następny był dla niektórych dniem zabawy u pani Leslie, a dla nas dniem żałoby.
86Archibald przygotował odświętne ubranie, nowy krawat, wyjął parę czarnych, jedwabnych skarpetek w czerwone paski — i poszedł do pokoju kąpielowego.
87Janka i Noel szeptali coś na schodach. Janka weszła na górę, Noel zszedł na dół. Janka zapukała do łazienki:
88— Oto mydło, panie Archibaldzie, zapomniałam wcześniej przygotować.
89Otworzył drzwi i wyciągnął rękę.
90— Chwilkę niech pan zaczeka, mam jeszcze coś w ręce.
91Gdy to mówiła, światło nagle zgasło.
92— Oto jest — mówiła Janka. — Daję panu do ręki. Zejdę w tej chwili na dół sprawdzić, co się stało z gazomierzem. Ale pan się może spóźnić. Radziłabym wykąpać się natychmiast. Już jest po piątej, a naprawa gazu[11] może potrwać dobry kwadrans.
93Nie było jeszcze piątej godziny. Może nieładnie jest kłamać… Widocznie Janka miała w tym jakiś poważny cel.
94Noel zrobił parę kroków i wrócił.
95— Przekręciłem zamek z zewnątrz — szepnął — nie będzie mógł wyjść.
96Słyszeliśmy, jak Archibald napuścił wody do wanny, mył się i szorował; a wszystko po ciemku. Na szczęście ojca ani wuja nie było w domu.
97— Cicho… — mówił tajemniczo Noel — czekajcie…
98Siedzieliśmy wszyscy cichutko.
99— Nie pytajcie o nic. Sami ujrzycie…
100W końcu Archibald wykąpał się i chciał opuścić łazienkę, ale daremnie. Stukał, pukał, szarpał drzwi. Wszystko bezskutecznie.
101Więc Noel podszedł do drzwi i zaczął rozmówki przez dziurkę od klucza.
102— Wypuścimy cię, jeżeli zwolnisz nas z danego słowa o rurze wodociągowej. Nie powiemy, zanim nie wyjedziesz.
103Przez długi czas nie odpowiadał, tylko się mocował z drzwiami. W końcu przystał[12].
104— Już więcej do tego wstrętnego domu nie przyjadę. Gadajcie, co się wam podoba…
105— A więc światła! — zawołał Oswald nieświadom prawdy, która po chwili miała go olśnić.
106Noel pobiegł po Jankę, aby zapaliła gaz. Odkręciliśmy zamek i oczom naszym ukazał się widok nieoczekiwany.
107Wyobrażaliśmy sobie, że twarz Archibalda będzie purpurowa ze złości albo śmiertelnie blada z rozpaczy, że się może spóźnić na zabawę. Tymczasem była czarna. Czarna z odcieniem granatowym. Wyglądał jak Murzyn. Ręce miał czarne, szyję też i nawet z rannych pantofli wychylały się czarne nogi.
108 109— Czemu się tak na mnie gapicie, jak cielę na malowane wrota? — wrzasnął Archibald.
110Milczenie. Milczenie. Milczenie.
111Tylko Janka, która najwidoczniej nie zapomniała plamy na fartuchu i spóźnionego listu, zawołała:
112— Pan myślał, że podałam panu mydło. Cha, cha, cha! A to była czarna pasta do obuwia, znakomita czarna pasta, która nie puszcza…
113I podsunęła mu pod nos lustro, w którym Archibald zobaczył swoje czarne oblicze.
114Może przypuszczacie, że widok ten rozśmieszył nas? Przeciwnie, zaległo jakieś przykre milczenie. Archibald odepchnął Jankę wraz z lustrem, pobiegł do swojego pokoju i zamknął się na klucz.
115— On nie pójdzie na zabawę! — rzekła Janka i poszła do kuchni.
116Dotychczas nie wiem, czy Noel zwierzył się jej. Noel jest mały i nie ma zbyt silnego charakteru, więc może się wygadał. H. O. utrzymuje, że miał pełne prawo zemścić się na człowieku, który nam zrobił taką krzywdę. Sądzę jednak, że Noel żałował, bo gdy Dora pytała, czy pozwoli wywabić czarny kolor z Archibalda, odrzekł, że nie ma nic przeciwko temu.
117Ale nic nie było w stanie zmyć z Archibalda czarnego koloru. Ojciec wrócił do domu i strasznie się na nas gniewał. Mówił, żeśmy wykroczyli przeciw obowiązkom gościnności, że się nas wstydzi, że takie postępowanie jest karygodne. Wiele innych słów mówił ojciec, a myśmy to znosili w milczeniu. Nie mogę siebie ani rodzeństwa nazwać ofiarami danego słowa honoru, ale bądź co bądź postąpiliśmy szlachetnie.
118Ktoś jednak powiedział ojcu prawdę. Przypuszczam, że Janka. Późno wieczorem przyszedł do nas tatuś i powiedział, że teraz rozumie czarną zemstę Noela i że się już na nas nie gniewa. Potem powiedział Archibaldowi parę słów na stronie. Nazajutrz czarna farba zaczęła schodzić z Archibalda i stanowczo wyglądał sympatyczniej. Gdy przybrał kolor jasnoszary, wrócił do szkoły i napisał do nas list.
119120Myślę, że byłem gorszy dla was, niż chciałem. Ale nie jestem przyzwyczajony do takich dzieciaków jak wy. Wuj miał rację, bo swoją drogą dotrzymaliście słowa i to nie jest głupstwem. Mam nadzieję, że nie zachowacie do mnie żalu na całe życie. Zdaje się, że nie mam wam nic więcej do powiedzenia.
Przypuszczam, że wyrzuty sumienia przeniknęły do tego zimnego serca i może teraz będzie prawdziwym Bastablem. Trudno jednak wilkowi zmienić się w jagnię.
121Przypominam sobie, jaki był czarny, gdy wyszedł z kąpieli, a potem wybielał. Czasem i z duszy można wywabić takie czarne plamy. Tylko wanna nie wybielała i trzeba ją było polakierować.
Rzecz ta działa się przed Bożym Narodzeniem, a że mnóstwo autorów cofa się o całe miesiące, nie widzę powodu, dla którego nie miałbym uczynić tak samo.
123Jak wam wiadomo, posiadamy dwóch wujaszków. Jeden to ten odnaleziony wujek indyjski, a drugi wuj Alberta-z-Przeciwka, który dawniej sąsiadował z nami.
124Ten wuj Alberta-z-Przeciwka (dla skrócenia wuj Alberta) wpadł na przedziwny i nieszczególny pomysł ożenienia się.
125Jako serdeczny przyjaciel, zaprosił nas wraz z ojcem na uroczystość weselną. Ślub miał się odbyć na wsi u rodziców narzeczonej.
126Spędziliśmy kilka bardzo miłych dni w oczekiwaniu na wesele. Byliśmy właśnie zajęci wygrzebywaniem kasztanów[14] z popiołu (na usilne prośby, poparte przez wuja Alberta, pozwolono nam bawić się w kuchni). StrójW całym domu panował wyjątkowy nieład i zawracanie głowy, bo coraz to przychodziły z Londynu jakieś pudła i paczki z sukniami, kapeluszami, szlafroczkami, bluzkami i tym podobnymi rzeczami.
127Nie pojmuję doprawdy, czemu panna, która wychodzi za mąż, potrzebuje aż tylu sukien, palt i pantofli. Jestem przekonany, że żaden mężczyzna nie pomyślałby o sprawieniu sobie dwóch tuzinów par spodni albo kamizelek, ażeby wziąć w nich ślub.
128— To dlatego, że jadą w podróż poślubną do Rzymu — mówiła Ala, kiedyśmy debatowali nad tą kwestią. — Zdaje mi się, że w Rzymie można kupić tylko narodowe stroje.
129— Szczęśliwe bestie! — westchnął H. O. — Chętnie bym się z nimi zabrał.
130— Nie mówi się „bestie”, bo to jest niegrzecznie — upomniała Dora.
131— A więc szczęśliwi ludzie — poprawił H. O.
132— Jest to marzeniem mojego życia — westchnął brat-poeta.
133— Co jest marzeniem twojego życia? — zapytała Ala.
134— Pojechać do Rzymu. Chciałbym, ażeby mnie wzięli z sobą.
135— Nie łudź się, nie wezmą cię z sobą — rzekł Dick. — Słyszałem, jak tatuś mówił wczoraj, że podróż i pobyt w Rzymie kosztują strasznie dużo pieniędzy.
136— Byłyby to tylko koszta podróży — odparł Noel — zresztą mógłbym jechać trzecią klasą albo i w kufrze. Raz dotarłszy do Rzymu, rychło bym zaczął zarabiać na życie. Układałbym ballady i śpiewał na ulicy. Włosi płaciliby mi lirami za śpiew… w ogóle kraj, w którym pieniądze mają tak śliczną nazwę — „liry”[15], musi być niezmiernie piękny i poetyczny.
137— Ale czybyś potrafił pisać włoskie poezje? — zapytał H. O., szeroko otwierając usta.
138— Na razie nie, nauczyłbym się prędko. Zacząłbym od śpiewania pieśni angielskich. Na pewno jest tam mnóstwo ludzi, którzy rozumieją po angielsku. A gdyby nawet nie rozumieli, czy nie wzruszą się gorące południowe serca na widok bladego i smukłego chłopca, który w obcym języku nuci smutne pieśni? Na pewno deszcz lirów sypnąłby mi się pod stopy. O, bo to nie są zimni ludzie Północy! Przecież w naszej ojczyźnie są sami kupcy, piekarze, szewcy, bankierzy, doktorzy lub inni równie mało interesujący obywatele. Tam zaś, pod włoskim niebem, znajdują się sami bandyci, kuglarze, wędrowni muzykanci, którzy tańczą i przygrywają na gitarze.
139— W twoim opowiadaniu jest dużo fantazji — przerwał Oswald. — Kasztany gotowe. Weźcie szczypce, ażeby je wybrać z popiołu. H. O., zamknij usta, bo połkniesz wronę.
140Zajęliśmy się obieraniem i jedzeniem kasztanów i wyszła nam z głowy cała rozmowa. Dopiero z czasem zrozumieliśmy, jak fatalne następstwa miały lekkomyślne słowa poety.
141Nazajutrz rano zwrócił się H. O. do Dory:
142— Mam ci coś do powiedzenia, ale w najgłębszej tajemnicy.
143Poszli do kąta i szeptali przez pół godziny. Następnie Dora zabrała się do szycia, ale nikomu z nas nie było wolno oglądać jej roboty, tylko H. O. zbliżał się co chwila i mówił Dorze coś do ucha.
144— Jest to najprawdopodobniej jakiś ślubny prezent — orzekł Dick i przestaliśmy się tym interesować.
145Nadszedł uroczysty dzień ślubu. Ubraliśmy się odświętnie, a dziewczęta włożyły nowe, białe, jedwabne sukienki i srebrne pantofelki, upominek od wujka z Indii.
146Kiedy usadowiliśmy się w głębokiej landarze[16], ażeby jechać do ślubu, zauważyłem, że H. O. miał przy sobie jakąś paczkę. Przypuszczałem, że jest to ślubny upominek dla państwa młodych. Dora uśmiechała się zagadkowo, a H. O. milczał tajemniczo. Byliśmy mocno zaintrygowani, co to jest, lecz znając naszego najmłodszego brata, przypuszczaliśmy, że się prędzej czy później wygada.
147Kościół był przepełniony. Po ceremonii, która trwała dosyć długo, udaliśmy się na wspaniały obiad.
148Alkohol, UcztaNie będę wyliczał potraw ani smakołyków, tortów, kremów, lodów — zostaliśmy nawet poczęstowani szampanem. Tatuś pozwolił nam skosztować. Tych, którzy nie pili szampana, zapewniam, że ma smak wody sodowej z lekarstwem. Wino, któreśmy kiedyś fabrykowali z domieszką cukru, było znacznie smaczniejsze.
149Na weselu wszyscy zawracali głowę państwu młodym. Zachwycali się młodą żoną, która, moim zdaniem, nie wyglądała ładnie, była blada i smutna. Winszowali wujowi Alberta, który robił wrażenie bardzo niezadowolonego. Nie wiem tylko, czy żałował, że się w ogóle ożenił, czy też, że podróż do Rzymu tak wiele go będzie kosztowała.
150Wreszcie panna młoda poszła zdjąć swoją weselną suknię. Zauważyliśmy, jak H. O. (z paczką pod pachą) wysunął się za nią.
151Po chwili wróciła żona wuja Alberta, przebrana w podróżny kostium, gotowa do drogi.
152Wsiadła z wujem do karety; myśmy zajęli miejsca w naszej landarze i pojechaliśmy na stację.
153A gdy po czułych pożegnaniach wdrapaliśmy się znowu do naszego wehikułu, ojciec nagle zapytał:
154 155Rozpoczęły się nawoływania i poszukiwania. Ale daremnie. Ktoś z nas wyraził przypuszczenie, że H. O. pozostał w domu i opycha się słodyczami. Nie było go jednak ani w jadalni, ani w salonie. Pobiegliśmy do kuchni.
156— Kuchareczko, kuchareczko, czy nie widziałaś H. O.?
157— Owszem, kręcił się tutaj z jakąś paczką, a potem poszedł stąd.
158Daremnie szukaliśmy go po całym domu.
159— Chyba go nie porwały jakieś wróżki — rzekła Ala — jest na to zbyt duży.
160— I zbyt brzydki — dodał Dick.
161— O, nie mów tego o nim, zwłaszcza teraz, gdy zginął — rozpłakała się Dora.
162Po chwili gospodyni przyniosła nam paczkę, którą podobno zostawił u stróża „ten mały chłopczyk i polecił oddać panu Bastablowi”. Rozpakowawszy paczkę znaleźliśmy najlepsze buciki H. O., jego nową czapkę i krawat. Ścisnęły nam się serca.
163— Czy nie było żadnej kłótni między wami? — zapytał zmartwiony ojciec.
164Lecz w dniu weselnym nie mogło między nami zajść żadne nieporozumienie.
165— A może mu któryś dokuczył, może zastraszył biedaka? — ciągnął zgnębiony tatuś.
166SamobójstwoZrobiło nam się zimno, albowiem czytaliśmy nieraz w gazetach, jak młodzi samobójcy zostawiali najlepsze części garderoby owinięte w papier, a potem szli się utopić.
167— Nikt mu nie dokuczał, przez cały dzień był wesół i przy apetycie — odpowiedzieliśmy jednogłośnie.
168Dick pochylił się nad jednym z bucików i wyjął zeń biały arkusz papieru. Był to list od H. O.; poznaliśmy po krzywych literach charakter pisma najmłodszego braciszka.
169170Zostaję klownem. Gdy zdobędę sławę i szacunek, wrócę samochodem, opływając…
— Opływając? — zapytał ojciec.
171— To znaczy, tatusiu, opływając w pieniądze — rzekła Ala.
172Zapanowało długie milczenie. Staliśmy wszyscy bladzi i wystraszeni dokoła bucików H. O. Wtem Dora zawołała:
173— O Boże! Więc to było to! Prosił mnie, ażebym mu w sekrecie uszyła kostium klowna. Mówił, że chce zrobić niespodziankę wujowi Alberta i jego żonie. Nie przypuszczałam, że pragnie zrobić coś złego. O Boże! Boże! — i wybuchnęła strasznym płaczem.
174Ojciec nie myślał o pocieszaniu Dory, tylko pytał gorączkowo:
175— Dokąd mógł pójść ten dzieciak, gdzie się podział?
176Wtedy Dick uderzył się ręką w czoło i rzekł:
177— Gdybym był wtedy przypuszczał… Otóż tego dnia, w którym Noel mówił o śpiewaniu ballad na ulicach Rzymu, H. O. spytał mnie, czy można by tam zajechać w kufrze.
178— W kufrze?… — jęknął tatuś i usiadł ciężko na krześle.
179Udaliśmy się do pokoju panny młodej, gdyż ojciec przypuszczał, że jeśli H. O. był tak naiwny i rzeczywiście umieścił się w kufrze, to musiał przedtem wyrzucić trochę ubrań, ażeby zrobić sobie miejsce. Tak też było, znaleźliśmy pod łóżkiem kilka koszul, halek i coś tam jeszcze. Ojciec kazał to zapakować i zadecydował, że pojedzie natychmiast do Dover.
180Poprosiłem ojca, ażeby mnie zabrał z sobą. Najstarszy syn może się przydać w takim wypadku. Nie wiem, czy tatuś wziął to pod uwagę, czy też po prostu smutno mu było jechać samemu.
181Droga nie należała do najprzyjemniejszych. Wyobrażałem sobie, jak przykro będzie pannie młodej, gdy po otwarciu kufra, zamiast garderoby znajdzie zapłakanego i umorusanego H. O.
182Ojciec palił papierosy dla zabicia czasu. (Biedny Oswald nie miał nawet miętówki, ażeby sobie skrócić drogę).
183Gdy zajechaliśmy do Dovru[17], spostrzegliśmy na peronie wuja Alberta wraz z żoną.
184— Co się stało? — zawołał wuj Albert. — Wszyscy zdrowi?
185— Owszem, zdrowi — rzekł ojciec — zgubiliśmy tylko H. O. Czy nie macie go z sobą?
186— Nie, pan chyba żartuje; zgubiliśmy tylko kufer.
187Zgubili kufer! Słowa te uderzyły w nas jak grom. Ale tatuś szybko odzyskał przytomność umysłu. Zaczął mówić, tłumaczyć i oddał żonie wuja Alberta paczkę z bielizną.
188H. O. był zupełnie zgubiony i Bóg jeden wiedział, co mogło się stać z zaginionym kufrem. Mógł wypaść z wagonu i wpaść prosto do rzeki, mógł być skradziony przez jakichś strasznych ludzi…
189Takie i tym podobne przypuszczenia nasuwały się Oswaldowi. Nie wyraził ich na głos, bo w takich razach najlepiej jest milczeć i nie przypominać starszym o swojej obecności, bo można usłyszeć: „cicho, smarkaczu” albo wręcz zostać odprowadzonym do hotelu, co nie należy do przyjemności.
190Wtem zbliżył się do nas zawiadowca stacji, niosąc telegram, który brzmiał:
191Kufer bez numeru i adresu został zatrzymany w Londynie. Bardzo podejrzane dźwięki. Prawdopodobnie maszyna wybuchająca.
Zawiadowca nie chciał nas zapoznać z tekstem depeszy, dopóki mu ojciec nie opowiedział historii o H. O.
192Gdy usłyszał, roześmiał się serdecznie i powiedział, że odtelegrafuje, by kufer otworzono, a „niebezpieczną maszynę” należy zatrzymać aż do zgłoszenia się po nią.
193Pojechaliśmy do Londynu pokrzepieni na duchu, ale nie na ciele, gdyż sporo czasu minęło od ostatniego wspólnego posiłku. Oswald szczerze żałował, że nie wziął ze sobą smażonych owoców.
194Późno już było, gdy zajechaliśmy na dworzec londyński.
195Udaliśmy się natychmiast do sali bagażowej. Na jakiejś skrzyni siedział tragarz (bardzo sympatyczny człowiek), obok niego młody winowajca H. O. w biało-czerwonym ubraniu błazna, zakurzony, z tak brudną twarzą, że trudno go było poznać. W jednej ręce trzymał kawał chleba z serem, a w drugiej szklankę z winem, którym go raczył tragarz.
196 197Poznaliśmy kufer cioci Alberta. Podróż do Londynu odbył H. O. na spodzie kufra. Półkę z kapeluszami miał cały czas na głowie! Pojechaliśmy do hotelu i ojciec kazał się nam natychmiast położyć. Pragnąłem dowiedzieć się czegoś od H. O., ale nie można się było z nim dogadać. Był zły i zmęczony. Nazajutrz wróciliśmy na wieś. Oczekiwano nas tam z wielkim niepokojem.
198Tatuś nie gniewał się na H. O., ale zapowiedział, że się z nim wieczorem „rozmówi”. Wiadomo, że taka odłożona rozmowa do przyjemności nie należy, ale przecież zasłużył na karę.
199Chciałem koniecznie dowiedzieć się bliższych szczegółów, ażeby móc to powiązać w całość, lecz H. O. mówił uparcie:
200— Nie męczcie mnie, dajcie mi święty spokój!
201Byliśmy jednak tak mili dla niego, że ostatecznie opowiedział nam wszystko. Nie w porządku chronologicznym, gdyż tego nie potrafi, ale autor ułożył to wszystko, bo inaczej trudno by było zrozumieć.
202— Wszystko przez Noela — mówił H. O. — po co chodził i mówił, że pragnie zostać śpiewakiem ulicznym w Rzymie? Klown jest taki sam dobry jak jakiś śpiewak. A może nie? Było to tego dnia, w którym piekliśmy kasztany. Wtedy właśnie zdecydowałem się.
203— Ale czemuś nam nie wspomniał?
204— Owszem, mówiłem Dickowi. Nie powiedział mi: nie rób albo namyśl się. I w ogóle nie dał mi żadnej rady. On też zawinił. Tatuś powinien się z nim także rozmówić. I z Noelem też.
205Nikt się z nim nie sprzeczał, gdyż pragnęliśmy się dowiedzieć historii do końca.
206— Pomyślałem, że Noel jest swoją drogą głupim tchórzem, który się nie decyduje jechać do Rzymu, bo się obawia podróży w kufrze. A ja się nie bałem, chociaż było zupełnie ciemno aż do chwili, kiedy sobie zrobiłem dziurki do oddychania. Wyciąłem je scyzorykiem wtedy, kiedy się znajdowałem w wagonie towarowym. Zdaje mi się, że wycinając dziurki zdarłem numer i bilet. Widziałem, jak odpadł, ale przecież nikomu nie mogłem tego powiedzieć! To wina wuja Alberta, powinien był interesować się swoim bagażem! Powinien był zaglądać! Przez niego zginąłem.
207— Więc opowiedz, jak zginąłeś, a winy nie zwalaj na innych — przerwała Dora.
208— To jest tak samo twoja wina — nudził H. O. — bo tyś mi uszyła kostium.
209— Braciszku, jakiś ty niewdzięczny — rzekła Dora — przecież mówiłeś, że to będzie niespodzianka dla nowożeńców.
210— Bo to miała być niespodzianka! Gdyby, otworzywszy kufer, znaleźli mnie nagle pośród stosu sukien, w moim wspaniałym kostiumie, na pewno by oniemieli ze zdumienia. Zawołałbym wtedy: „Oto znowu razem, znowu razem, drodzy przyjaciele!” Tymczasem wszystko się nie udało, a tatuś ma się ze mną rozmówić.
211H. O. urwał i zaczął siąkać nosem (bardzo głośno). Tym razem nie zwróciliśmy mu uwagi, jak cenne usługi w podobnych wypadkach oddaje chustka do nosa.
212— Ale czemuś mi nie powiedział od razu, że się wybierasz w podróż? — zapytał Dick.
213— Właśnie, żebyś mi przeszkodził! Ty byś mi nie pozwolił, bo to nie był twój pomysł. Ty zawsze jesteś taki — chciał się kłócić H. O.
214— A co zabrałeś z sobą? — zapytała Ala, nie dopuszczając do sprzeczki między braćmi.
215— Przygotowałem sobie paczkę z tortem, szynką, chlebem, masłem i cukierkami, ale w końcu zapomniałem zabrać. Miałem scyzoryk. Część ubrania zdjąłem, jak wam wiadomo, a resztę zostawiłem na sobie pod kostiumem, gdyż obawiałem się przeziębienia. Cichaczem wszedłem do pokoju cioci Alberta, wyrzuciłem trochę ubrań, potem umieściłem się wewnątrz, trzymając bardzo zręcznie przedziałkę z kapeluszami, którą następnie umieściłem nad sobą. Czy któryś z was potrafiłby tak?
216— Na pewno nie — odrzekła Dora.
217 218— Było mi strasznie gorąco, więc postanowiłem zrobić małą dziurkę. Ale zaciąłem się w palec. A potem słyszałem, jak nas zamknięto na klucz.
219 220— Mnie i kufer. Zawieźli nas na kolej. Nikt nie mógł przewidzieć, że siedzę wewnątrz, więc przewracali mną na wszystkie strony. Było mi tak niedobrze, że gdybym nawet miał jakieś prowianty, też nic bym nie mógł zjeść. Ale miałem na szczęście flaszkę z wodą. Byłoby wszystko jak najlepiej, gdyby nie to, że korek wypadł. A kiedy go wreszcie znalazłem, było za późno, bo woda wyciekła. A kiedy mnie nareszcie wniesiono do wagonu, byłem bardzo zadowolony, że się skończyło to trzęsienie. Potem zdrzemnąłem się. Obudziło mnie jakieś pchnięcie. Wyjrzałem przez otwór i nawet go rozszerzyłem. Wtedy naklejka z numerem i adresem kufra odpadła. Ktoś pchnął kufer (i ja chętnie bym pchnął tego „kogoś”) i rzekł: „Co to jest?” Zdaje mi się, że jęknąłem, gdyż powtórzył: „Dziwne kwilenie… i nie ma numeru”, a sam widziałem, jak swoją wstrętną nogę opierał na tym numerze. Potem pchnęli mnie i zanieśli gdzieś. Potem nic już nie widziałem, bo było ciemno.
221— Ciekawy jestem — rzekł Dick — czemu myśleli, żeś jest jakąś eksplodującą maszyną?
222— To było okropne — westchnął H. O. — wiecie, jak hałasuje mój zegarek od czasu, kiedy się zepsuł. Słyszałem z głębi kufra, jak ktoś mówił: „Cóż to za dźwięk? Brzmi niczym piekielna maszyna. Inspektor powinien kazać go wrzucić do rzeki”, ale drugi człowiek odezwał się: „Trzeba wezwać policję”. Wtedy właśnie…
223 224Wyjrzałem przez otwór. Wszyscy zerwali się na równe nogi i odskoczyli od kufra, rzekłem więc: „Zacni ludzie (ładnie powiedziałem, prawda?), zacni ludzie, pozwólcie mi wyjść”.
225 226— Rozmawiali ze mną przez dobrą chwilę, potem przyszedł ślusarz, który oderwał zamek. A gdy kufer został otwarty, zebrał się koło mnie tłum ludzi i wszyscy się śmieli, strasznie się śmieli.
227Więc się obraziłem. Wina, Opieka, BratTylko jeden poczciwy tragarz dał mi jeść i pić i powiedział, że ze mnie zuch. On miał rację. I tatuś mógłby z samego rana wziąć mnie na rozmówkę zamiast odkładać do wieczora. Bo co ja złego zrobiłem? Wszystko jest waszą winą. Czemuście mnie nie pilnowali? Czy nie jestem waszym małym braciszkiem i czy nie jest waszym świętym obowiązkiem uważać na mnie? Mówiliście to tyle razy bez potrzeby.
228Te ostatnie słowa oburzyły Oswalda. Nagadał niegrzecznemu braciszkowi ile wlezie. Dora musiała tulić i uspokajać H. O., który się strasznie rozpłakał.
229Do owej wieczornej rozmowy między ojcem i H. O. nie doszło wcale. Mały podróżnik rozchorował się, i to nie na żarty. Przyszedł doktor i powiedział, że ma gorączkę ze zdenerwowania. Może doktor miał rację… Oswald i Dick przypuszczali, że to weselny obiad, po takich wstrząsach w kufrze, przyprawił H. O. o chorobę.
230Tatuś nie gniewał się na H. O. Jedyną karą, jaka go spotkała, było spalenie kostiumu klowna (który H. O. kupił za własne oszczędności).
231Gdy wyzdrowiał, powiedzieliśmy mu parę gorzkich słów, a mianowicie, by nie spędzał[18] swoich win na nikogo z rodzeństwa.
232Muszę jednak przyznać, że ten pan od bagażu, który go nazwał zuchem, miał rację!
Oswald jest niezwykle skromnym chłopcem, ale i on nie może zaprzeczyć, że ma nader bystry umysł. Autor słyszał, jak mówili to ojciec i wuj Alberta-z-Przeciwka.
234Doprawdy, najlepsze pomysły przychodzą mu czasem ni stąd, ni zowąd do głowy. Właśnie coś takiego miał wyjawić swojemu rodzeństwu, gdy nieoczekiwany przyjazd Archibalda pokrzyżował wszystkie plany.
235A kiedy Archibald, słusznie przez nas Niemiłym zwany, opuścił progi naszego nie dla wszystkich gościnnego domu, Oswald powrócił do swojego pomysłu. Udał się do wspólnego pokoju zabaw. Wszyscy byli zajęci: Noel z H. O. grali w halmę[19], Dora robiła jakieś pudełko, a Dick kleił z papieru model statku.
236— Przyszedłem zwołać walną naradę. Gdzie jest Ala?
237Ali nie było. Oswald kazał H. O. pójść po Alę. H. O. nie chciało się, bo kończył partię halmy i wygrywał. Jako najmłodszy, H. O. powinien być posłuszny. I właśnie Oswald zamierzał mu to dobitnie wytłumaczyć, a słowa poprzeć pchnięciem (bardzo lekkim i niebolesnym), gdy nagle wpadła Ala z oznakami wielkiego wzruszenia.
238— Czy ktoś z was widział Rexa? — zapytała drżącym głosem.
239— Nie widzieliśmy go od wczoraj — odpowiedzieliśmy chórem.
240— A więc to prawda, on zginął! — zawołała Ala, robiąc minkę, która poprzedza płacz.
241Wszyscy zerwali się na równe nogi. Noel i H. O. zapomnieli o halmie, Dora o pudełku, Dick o statku, wobec wielkiego niepokoju, jaki nas ogarnął.
242Psa naszego mamy od bardzo dawna. Służył nam wiernie, kiedyśmy byli jeszcze ubogimi poszukiwaczami skarbu, i dzielnie pomagał w niektórych przedsięwzięciach. Serca nasze strasznym ścisnęły się żalem i momentalnie zapomnieliśmy o walnej naradzie.
243— Musimy odszukać naszego Rexa. Pójdziemy po niego na koniec świata — mówiła Ala, tonąc w łzach. — A może go spotkało jakieś nieszczęście? Doro, przynieś także mój płaszcz i kapelusz. Oj-oj-oj! Oj-oj-oj!
244Wzięliśmy na siebie okrycia. Ala tak beczała, że Oswald był zmuszony powiedzieć jej, że jeśli natychmiast nie przestanie, to zostawią ją w domu.
245— Chodźmy na wzgórze — zaproponował Noel. — On chodził tam bardzo często i kopał ziemię.
246Poszliśmy w tym kierunku. Każdego spotkanego przechodnia zatrzymywaliśmy, zadając następujące pytanie:
247— Czy nie widział pan (lub pani) pięknego foksteriera z czarną łatą na jednym oku i drugą taką samą na plecach oraz pręgą pod prawą łopatką?
248Każdy mówił, że nie, tylko niektórzy odpowiadali grzecznie, a inni mruczeli coś pod nosem.
249Wreszcie spotkaliśmy policjanta. Ten nam rzekł:
250— Będąc wczoraj na służbie, widziałem na przeciwległym końcu ulicy takiego psa. Jakiś chłopak ciągnął go przemocą, a pies bardzo się opierał. Zdaje się, że chłopak z psem poszedł w kierunku Greenwich.
251Humory nam się nieco poprawiły.
252— A czemu pan pozwolił, ażeby ktoś ciągnął psa przemocą? — zapytaliśmy policjanta.
253— Nie mogę wtrącać się do nie swoich spraw.
254Poszliśmy dalej, pytając wszystkich mijających nas ludzi, czy nie widzieli pięknego foksteriera, z czarną łatą na jednym oku itd. Kilka osób powtórzyło nam to, co mówił policjant, to jest, że widzieli psa prowadzonego na smyczy.
255Przeszliśmy przez park, obok warsztatów naprawczych, nie zatrzymując się nawet przy oknach, przez które widać piękne motorówki. Tym razem mijaliśmy obojętnie wystawy sklepowe ze znaczkami pocztowymi, z gramofonami i z wypchanymi zwierzętami. Nic nie istniało dla nas poza Rexem, który z każdą chwilą stawał się milszy i droższy naszym sercom!
256Idąc ciągle przed siebie, przywędrowaliśmy nad brzeg rzeki. Siedział tam jakiś rybak z zamkniętymi oczami. Zdaje mi się, że podchodząc do niego, przebudziliśmy go, bo klął w sposób niemiłosierny. Już Oswald prosił dziewczęta, aby odeszły, lecz Ala przybliżyła się do rybaka i rzekła swoim słodkim głosikiem:
257— Niech się pan nie gniewa i powie, czy nie widział pan naszego psa. Ma czarną łatę itd. — opisywała wygląd Rexa.
258— A jakże, widziałem — odparł rybak. — Temu pół godziny Chińczyk wiózł go na tamten brzeg. Lecz nie szukajcie tego Chińczyka — mówił rybak, śmiejąc się nieprzyjemnie — bo Chińczycy bardzo lubią potrawkę dziecięcą z ryżem…
259Dobrze wiemy, że Chińczycy nie są ludożercami, i wstrętny rybak nie zdołał nastraszyć nikogo z Bastablów. Zlękliśmy się o losy naszego Rexa, gdyż wiemy i to, że Chińczycy jadają psy, szczury, gniazda jaskółcze i inne zamorskie frykasy.
260H. O. był bardzo zmęczony, mówił, że go uwierają buciki. Noel wyglądał strasznie mizernie. Reszta była również znużona, ale nikt by się do tego nie przyznał. Poszliśmy więc dalej ku przystani, ażeby wynająć łódź, która by nas przewiozła na tamtą stronę rzeki. Przez pomost dostaliśmy się do domku zbudowanego na łodzi. Znajdował się tam starszy rybak i jakiś chłopak. Skoro zaproponowaliśmy mu, by nas przewiózł na tamten brzeg, rzucił na nas podejrzliwe spojrzenie i zapytał:
261 262— Tam, gdzie mieszkają Chińczycy.
263— A czy ja wiem, gdzie oni mieszkają… pewno w Chinach.
264Następnie wyraził powątpiewanie, czy mamy pieniądze na opłacenie nawet bliższej podróży. Na szczęście Dick i Oswald zabrali z sobą tygodniówkę oraz kapitały, które dostali od ojca po wyjeździe Archibalda. Wyjęli więc garść monet. Dźwięk pieniędzy wywołał należyte wrażenie. Rybak schował je do woreczka, a chłopak zaprowadził nas do dużej łodzi i pomógł dziewczętom wsiąść.
265Woda była nadzwyczaj wzburzona i falowała jak prawdziwe morze. Chcieliśmy ująć wiosła, lecz przewoźnik sprzeciwił się temu, mówiąc, że nas wiezie „na swoją odpowiedzialność”.
266W połowie drogi Noel chwycił Alę za rękaw.
267— Czy ja wyglądam jak cytryna?
268— O, tak, nawet jak bardzo żółta cytryna.
269— Wierzaj mi, Alu, że czuję się jeszcze gorzej, niż wyglądam — rzekł Noel i zrobiło mu się całkiem niedobrze.
270Mimo to podróż była wyjątkowo interesująca. Zwłaszcza Oswald i Dick wynieśli z niej dużo wrażeń. Rozmaitość łodzi, statków, żaglowców, motorówek wyglądała tak zachęcająco, że postanowiliśmy bezwzględnie zostać korsarzami, i to natychmiast po ukończeniu szkół.
271— Oswaldzie — rzekła Ala — obawiam się, że jeżeli nie wylądujemy natychmiast, Noel umrze.
272Biedaczek wyglądał okropnie i czuł się strasznie.
273Przybiliśmy wreszcie do lądu. Po wąskich stopniach dostaliśmy się na brzeg, lecz Noel był tak chory, że w żaden sposób nie mógł się udać na poszukiwanie Chińczyka i Rexa. H. O. przemoczył sobie obuwie, więc musiał je zdjąć i suszyć (H. O. miewa zawsze tego rodzaju przygody). Postanowiliśmy zatem zostawić ich na jakimś suchym miejscu.
274— Ja ich samych nie zostawię — powiedziała Dora. — A może wrócimy do domu? Jestem przekonana, że tatuś będzie się bardzo gniewał, żeśmy przyjechali do tej dzikiej okolicy. Policja powinna się zająć odnalezieniem psa.
275Lecz żadne nie miało zamiaru wracać do domu, zwłaszcza że Dora wzięła z sobą wielką pakę biszkoptów, którymi raczyliśmy się teraz wszyscy, prócz Noela.
276— Wątpię, czy policja zajęłaby się tak gorliwie cudzym psem! — zawołał Dick. — Doro, zostań z dziećmi! Macie tu moje palto i nakryjcie się nim. Mnie jest gorąco.
277Oswald poszedł za przykładem Dicka, chociaż i jemu nie było gorąco… Zostawili okrycia i ruszyli w drogę razem z Alą.
278Po wąskich stopniach wydostali się na jakąś uliczkę. Dziwna to była uliczka i dziwne miejsce. Domki, ścieżki, mieszkańcy, niebo i ziemia, wszystko to miało dziwny, smutny, szarobrunatny koloryt.
279Wszystkie drzwi z mieszkań były rozwarte na oścież i wnętrza wydawały się tak samo szarobrunatne.
280Kobiety w fioletowych, granatowych i czerwonych chustkach siedziały na stopniach i czesały dzieci, rozmawiając z sobą przez ulicę. Były bardzo zdziwione pojawieniem się trojga podróżników i czyniły na głos uwagi, niekoniecznie przychylne. Gdy jednak zwracaliśmy się do nich z zapytaniem, czy nie widziały Chińczyka prowadzącego Rexa, odpowiadały zupełnie grzecznie i uprzejmie.
281Więc pytaliśmy, idąc od domu do domu, czy nikt nie widział psa z czarną łatą itd. Albo przynajmniej Chińczyka. Ale daremnie. Zniechęceni i zgłodniali mieliśmy wrócić do domu i losy Rexa powierzyć policji, gdy zakręcając w którąś boczną ulicę, wpadliśmy na jakąś kobietę.
282Jak żyję, nie widziałem tak grubej kobiety! Musiała mieć kilka metrów obwodu. Minę miała strasznie groźną! Lecz nim zdążyła otworzyć usta, Ala rzekła:
283— Bardzo panią przepraszamy. Czyśmy pani nie uderzyli niechcący? Czy panią coś zabolało?
284Ujrzeliśmy, jak złość zaczęła ustępować jej z twarzy. Jak tylko odsapnęła, powiedziała:
285— Nic mi się nie stało, moja śliczna panienko. Ale dokąd to biegniecie z takim pośpiechem?
286Więc opowiedzieliśmy jej wszystko od początku. Była szalenie sympatyczna, chociaż taka gruba. Radziła nam, żebyśmy byli bardzo ostrożni.
287— Uważajcie — mówiła — bo możecie spotkać jakichś oberwańców, którzy wam ściągną kurtki. Idźcie najpierw na lewo, potem na prawo, a później wprost. Dojdziecie do ogrodu róż. W tamtych okolicach kręcą się Chińczycy. Wróćcie tą samą drogą, będę na was czekać i przepytam się tymczasem chłopców, czy nie widzieli psa.
288— Bardzo pani dziękujemy — powiedziała Ala i dygnęła.
289Lecz gruba pani zażądała od Ali, by ją pocałowała.
290Szliśmy przez pustawe ulice, coraz smutniejsze i odludniejsze, aż znaleźliśmy się obok drewnianego parkanu. Cicho tu było, spokojnie… Nagle usłyszeliśmy wyraźny tupot.
291Oswald zwrócił się do Ali i Dicka:
292— A może to ten, kto ukradł Rexa, poznał nas i chce go uprowadzić. Biegnijmy za nim.
293Jednym susem znaleźliśmy się po drugiej stronie płotu. Opodal ujrzeliśmy kilku wyrostków stojących dokoła czegoś niebieskiego. Na szarobrunatnym tle kolor niebieski uderzył nas odmiennością i świeżością. Zbliżyliśmy się. Tym „niebieskim” był bardzo stary, pomarszczony człowiek, w małej, miękkiej czapce i szerokiej błękitnej bluzie, która mu spływała do kolan. Nie potrzebuję chyba dodawać, że był to właśnie Chińczyk przez nas poszukiwany.
294Znajdował się w bardzo smutnym położeniu, otaczający go chłopcy dokuczali mu, używając tak nieprzyzwoitych wyrażeń, że przykro nam było, iż Ala to słyszy (potem Ala mówiła nam, że nawet nie zwróciła uwagi na wymyślanie uliczników).
295— Zerwijcie mu tę myckę z głowy! — dyrygował jeden z chłopaków.
296Biedny staruszek starał się obronić przed wyciągającymi się do niego natarczywie rękami, lecz nie mógł sobie poradzić. Drżał biedaczysko i trząsł się ze strachu.
297WalkaOswald i Dick wdzięczni są ojcu, że ich nauczył boksu. Gdyby nie to, nie wiadomo, czym by się skończyło wystąpienie dwóch przeciw pięciu, zwłaszcza że nikt się nie spodziewał tego, czego dokonała Ala.
298Bo zanim Oswald przybrał pozycję zaczepną, Ala największemu z chłopców wymierzyła policzek („policzki” Ali znane są w rodzinie), drugiemu, który zamierzał się na Chińczyka, dała szturchańca w bok, trzeciego zadrapała w szyję i tym dała hasło do walki.
299Oswald i Dick nie tracili przytomności ani na chwilę, zadając ostre razy przeciwnikom. Przyznać należy, że niemałe zasługi położyła Ala, która dobrze wymierzonym klapsem lub uszczypnięciem przechylała szalę zwycięstwa na naszą stronę.
300Autor, rzecz oczywista, wie doskonale, iż nie wypada, by dziewczynka brała udział w bójce ulicznej, ale… ale nie można o tym myśleć w takiej chwili.
301Walka była zacięta. Stary Chińczyk stał oparty o parkan, drżącymi rękami trzymając się za serce. Oswald rzucił na ziemię najsilniejszego chłopca, Ala szczypała i kopała dwóch innych, Dick starał się powalić czwartego i bronił się jednocześnie przed piątym, gdy nagle zjawił się jeszcze jeden Chińczyk.
302Na szczęście był młody i silny. Kilkoma zwinnymi, chociaż niekoniecznie europejskimi pchnięciami dokończył dzieła, tak pięknie rozpoczętego przez dzielnych Bastablów (zjawił się w porę!). Po chwili wrogowie nasi poczęli się cofać w rozsypce, aż zniknęli z horyzontu.
303Oswald i Dick odetchnęli z ulgą i zaczęli sprawdzać ilość sińców i potłuczeń. Natomiast Ala wybuchnęła głośnym płaczem. To właśnie jest najgorsze z tymi dziewczętami! Wszystko się u nich kończy fontanną łez. Bywają dzielne i odważne jak chłopcy, ale naraz wszystko zepsują takim głupim, bezsensownym mazgajstwem. Nie mam jednak zamiaru oskarżać Ali. Wszak ona mocnym policzkiem dała hasło do walki i wyszła z niej mocno podrapana.
304Obaj Chińczycy zaczęli rozmawiać z sobą. Mówili po chińsku, nic nie rozumieliśmy. Słyszałem, jak co chwila powtarzali „hung”, „li” i „ki”, po czym młody Chińczyk rzekł:
305— Słodka, piękna panienko, cudny kwiecie różany! Położę się na ziemi, ażebyś mogła stąpać po mojej głowie. To jest mój ojciec. Wstrętne białe diablątka chciały mu dokuczyć. Wyście obronili mojego ojca, kocham was za to bardzo i jestem wdzięczny z całego serca.
306Ala płakała zbyt gorzko, ażeby móc zaraz odpowiedzieć, zwłaszcza że nie mogła znaleźć chustki do nosa. Dałem jej moją własną i dopiero wtedy zdołała wykrztusić, że nie chce stąpać po żadnej głowie, tylko pragnie powrócić do domu.
307— To nie jest dobre miejsce dla białej lilijki, ślicznej panienki — zapewniał nas młody Chińczyk. Miał bardzo piękny, czarny warkocz, zakończony czarną wstążką.
308— My was zabierzemy z sobą, do bezpiecznego miejsca — tłumaczył nam młody Chińczyk słowa ojcowskie — tutaj by was złapały białe diablątka i pobiły. Chodźcie! Nie płacz, biała lilijko! Pójdziesz z nami i ja ci dam coś pięknego. Mama moja ugości was.
309Zgodziliśmy się na odwiedzenie pani Chinki, zwłaszcza że powrót tą samą drogą, którą dostaliśmy się tutaj, był niebezpieczny, gdyż pokonani przez nas ulicznicy na pewno czekali z wzmocnionymi siłami. Ala przestała płakać i poszliśmy z naszymi nowymi przyjaciółmi.
310Szliśmy gęsiego, tak jak wtedy gdy się bawimy w Indian. Prowadził nas stary Chińczyk, a młody zamykał pochód. Minęliśmy kilkanaście uliczek i zatrzymaliśmy się przed bramą. Stary Chińczyk wprowadził nas do sieni. Wyjął z kieszeni klucz, otworzył drzwi. Znaleźliśmy się w niewielkim, wyjątkowo brudnym pokoju. Stała w nim niska sofa, pokryta zaplamionym pluszem. Oprócz kanapy były niziutkie stoliki, które przypominały pudełka. Na stolikach leżały różne graty, przeważnie połamane fajki, grzebienie, talerze, filiżanki, jakieś sprzęciki z kości słoniowej. Rozchodziła się niemiła woń kleju. Wywnioskowaliśmy, że stary Chińczyk trudnił się reperowaniem fajek oraz klejeniem innych uszkodzonych przedmiotów.
311Po chwili do pokoju weszła jakaś Chinka. Nosiła zielonkawe szarawary i błękitną bluzę. Włosy miała zaczesane do góry. Chciała się położyć na podłodze przed Alą, lecz nie dopuściliśmy do tego.
312Powiedziała do nas bardzo wiele słów, których nie rozumieliśmy, niestety. Sądząc z intonacji, były to wyrazy wdzięczności i sympatii.
313Młody Chińczyk tłumaczył nam, że pragnie, by Ala stanęła na głowie (nie swojej własnej, ale jego matki).
314Niestety, zbyt krótko bawiliśmy w tym gościnnym domu, ażeby poznać język lub co najmniej obyczaje. Fakt faktem, że nasi nowi przyjaciele wyprawiali z nami „chińskie ceregiele”, a myśmy starali się zachowywać godnie i uprzejmie, co się nam w zupełności udawało. W końcu Oswald zadecydował, że czas wracać do domu.
315Chińczycy spojrzeli na siebie porozumiewawczo; Chinka opuściła pokój i wróciła po chwili, niosąc piękną papugę, czerwoną na grzbiecie, zieloną na podgardlu. Ofiarowała ją Ali. Zaczęły się bardzo czułe i serdeczne pożegnania. Dzisiaj, gdy cała ta przygoda wydaje mi się nieprawdopodobnie pięknym snem, zły jestem, żeśmy się tak śpieszyli…
316Młody Chińczyk odprowadził nas na brzeg, życząc nam wiele szczęścia i zdrowia. Dora, Noel i H. O. znajdowali się w opłakanym stanie. Byli przemarznięci i niespokojni, co się z nami stało. Skoro jednak ujrzeli papugę i usłyszeli o naszej walce ulicznej, przyznali, że niepodobna było inaczej postąpić.
317 318— Wiem, że macie mi za złe, że zawsze prawię morały, ale wątpię, czy tatuś będzie zachwycony, gdy się dowie, że Ala brała udział w bójce z ulicznikami.
319— A ty byś pewno uciekła i pozwoliła, ażeby ulicznicy nabili staruszka — odpowiedział Dick. Kłótnia trwała dosyć długo.
320Dojechaliśmy tramwajem na stację, a ze stacji wzięliśmy dorożkę do domu. Nasza gospodyni, panna Black, zrobiła nam straszną awanturę. Nigdy jej nie widziałem w takim humorze. Tak była o nas niespokojna, że dała znać na policję. (Policja nie natrafiła na nasze ślady). Oswaldowi, jako najstarszemu, dostało się największe wymyślanie. Nawet nie miał siły sprzeczać się — był nieludzko zmęczony.
A kiedy burza ustała, zasiedliśmy do wieczerzy i zaczęliśmy się na dobre objadać. Wielki spacer zaostrzył nam apetyty. Biadaliśmy bezustannie, czemu nie ma tu z nami Rexa, który tak lubi ogryzki i kostki.
322Papuga spacerowała po stole, tam i z powrotem, dziobiąc jabłka.
323Właśnie Ala zaczęła mówić, jak to od jutra rana zabierzemy się do ponownych poszukiwań naszego drogiego, wiernego psa, gdy usłyszeliśmy charakterystyczne drapanie do drzwi. Zerwaliśmy się z pośpiechem i ujrzeliśmy — Rexa w najlepszym zdrowiu i humorze.
324H. O. zarumienił się po same uszy.
325 326— Co takiego? — zawołaliśmy. — Mów!
327I chociaż pragnął tajemnicę swoją skryć na dnie serca, zmusiliśmy go do powiedzenia prawdy. Otóż poprzedniego dnia, bawiąc się w ogród zoologiczny, zamknął Rexa w klatce po królikach i potem zapomniał go wypuścić.
328A więc cała nasza podróż do Chin okazała się niepotrzebna. Wprawdzie Oswaldowi żal Rexa, który całą dobę spędził w więzieniu, ale nie żal mu wycieczki. Rad jest z tej całej przygody i papugi. Ala powiedziała, że papuga nie jest jej wyłączną własnością, ale należy także do Oswalda i Dicka. Z Ali jest bardzo porządny człowiek. Dziwię się często, że jest dziewczyną, a nie chłopcem…
329Wuj Alberta jest niezmiernie mądry i pisze przepiękne książki.
331Przeżyliśmy z nim dużo miłych chwil i uważamy go za naszego najlepszego przyjaciela. Wspominamy go często. Obecnie od dłuższego czasu bawi w Rzymie ze swoją młodą małżonką, dokąd zamierzał towarzyszyć mu H. O. (wiecie, jak niefortunna była wyprawa młodocianego cyrkowca).
332W rozmowach naszych często mówimy o wuju Alberta.
333ZabawaKtóregoś dnia oddawaliśmy się z wielką namiętnością ulubionej grze w chowanego po całym domu. Zabawę tę nazywamy „diabłem w mrokach” i bawimy się w nią tylko pod nieobecność wujka i tatusia, gdyż panowie ogromnie się denerwują, kiedy nagle i nieoczekiwanie ktoś w ciemnym pokoju zahuczy nad głową: „mam cię!”. Dziewczęta też niechętnie bawią się w chowanego i uważają to za pewne poświęcenie, jak gdyby nie było poświęceniem z naszej strony branie udziału w obiadach lalek.
334Kiedy zabawa się skończyła, a my, dysząc ciężko, odpoczywaliśmy przy kominku, H. O. rzekł:
335— Żałuję, że nie ma tutaj wuja Alberta, on tak lubi bawić się w „diabła w mrokach”.
336— Ciekaw jestem, czy bawią się w to w Rzymie — ciągnął H. O. — Sądząc z pocztówki, przedstawiającej ruiny, muszą tam być doskonałe miejsca na chowanego.
337— Wątpię, czy można się dobrze bawić we dwoje — rzekł Dick.
338— Zresztą — dodała Dora — gdy ludzie są w podróży poślubnej, to siedzą całymi dniami na balkonie i patrzą na księżyc albo sobie w oczy.
339— Po co patrzą sobie w oczy? — zdziwił się Dick.
340— Ażeby potem pisać o nich poematy — zapewnił Noel.
341— Wątpię, czy ona potrafi pisać do rymu — przerwała Ala — przypuszczam raczej, że czytają na głos te piękne poezje, które podarowaliśmy im na prezent ślubny.
342— Wiecie, co wam powiem — rzekł Oswald (oczywiście nikt nie wiedział) — ja osobiście nie jestem zadowolony z tego upominku. Było to wprawdzie bardzo ładnie ze strony tatusia, że kupił taki piękny prezent w naszym imieniu, ale wolałbym, żebyśmy sami wybrali i zapłacili.
343— Ja bym też pragnął uczynić coś dla wuja Alberta — rzekł Noel. — Gdyby na przykład żona wuja Alberta zmieniła się w zaczarowaną królewnę, której pilnuje straszny smok, zabiłbym chętnie tego smoka i oddał wujowi królewnę.
344— Podzielam twoje zdanie — powiedział Dick — zamiast uczynić coś prawdziwie przyjacielskiego, podarowaliśmy mu tylko głupią książkę. Lecz żal spóźniony, bo póki ona żyć będzie, wuj Alberta powtórnie się nie ożeni, a my nie będziemy mieli sposobności obdarować go znowu.
345Ale jak mówi przysłowie, „o wilku mowa, a wilk tu”. Właśnie gdyśmy mówili o wuju, zjawił się listonosz z całym stosem listów do wuja, tatusia i jednym zaadresowanym do „Młodych Bastablów”. Marka[20] była włoska, pieczątka z Rzymu.
346List od wuja Alberta był taki miły i serdeczny! Czytając, mieliśmy wrażenie, że gawędzimy z nim.
347„Drogie dzieciaki” zaczął, potem szedł szereg opisów rzeczy, które widział, oraz całe mnóstwo zdarzeń i przygód podróżnych.
348A kończył się list tymi słowy:
349Przypominacie sobie ten rozdział Złotej łodzi, który napisałem dla „Tygodnika”, zanim miałem szczęście i zaszczyt poprowadzić do ołtarza itd. Mam na myśli ten wysoce dramatyczny opis porwania Geraldiny przez trzech łotrów. Pamiętacie — ona stoi z rozwianymi włosami, beznadziejnie smutna i gotowa na śmierć, a oni… Ja osobiście nie byłem zachwycony tym rozdziałem (zdaje mi się, że pisząc go, myślałem zgoła o czymś innym), ale wyście mi nie szczędzili słów uznania. Nawet Oswald jedną z scen nazwał rozdzierającą…
Drodzy przyjaciele, będziecie wraz ze mną gorzkie wylewać łzy, gdy się dowiecie, że redaktor mój jest odmiennego zdania. Pisał do mnie, że rozdział ten nie stoi na wysokości poprzednich. Obawia się, że publiczność będzie rozczarowana itd. I ma nadzieję, że następny rozdział zdoła zatrzeć przykre wrażenie itp.
Cóż wy na to, drodzy przyjaciele? Miejmy nadzieję, że czytelnicy będą waszego zdania, a nie redaktora i sympatycznie się odniosą do mojego dzieła, to jest do wszystkich rozdziałów Złotej łodzi.
Nowa ciotka Alberta opiera się o moje ramię i utrudnia mi pisanie. Nie mogę jej odzwyczaić od tego.
— A teraz — zawołał Oswald z rozpromienioną twarzą — mam już wszystko!
350Zdziwione rodzeństwo wytrzeszczyło oczy, więc Oswald jął cierpliwie tłumaczyć.
351— Jest to zrządzenie losu. On pragnie, więc też mieć będzie.
352— Co takiego? Co takiego mieć będzie? — pytał każdy.
353— Sympatycznych czytelników i przychylną publiczność…
354A oni w dalszym ciągu nie rozumieli rzeczy tak jasnych i prostych dla Oswalda.
355— Będzie z tego większy pożytek niż z uśmiercania smoków, które nigdy nie istniały; będzie to prawdziwy ślubny prezent, taki, jaki pragnęliśmy mu ofiarować.
356Zniecierpliwione rodzeństwo rzuciło się na Oswalda, powaliło go na ziemię, wepchnęło pod stół i siadło na nim, pragnąc w ten sposób przynaglić go do udzielenia wyjaśnień.
357— Powiem wam, powiem, ale puśćcie mnie! — Oswald zaczął się wraz z nimi przewalać. Przy tej okazji H. O. zaczepił butami o serwetę i pociągnął ją na podłogę łącznie z kałamarzem, kajetami i ręczną robótką Dory.
358— A więc powiem wam… My będziemy publicznością, my będziemy czytelnikami, my napiszemy do redaktora, co myślimy o rozdziale, w którym jest mowa o Geraldinie.
359— Czy sądzisz — odpowiedziała Dora, doprowadzając pokój do jakiego takiego ładu — że sześć listów pochodzących od rodziny Bastablów nie będzie wyglądało trochę… trochę…
360— Trochę głupio — dokończyła Ala. — Przecież możemy wysłać listy, każdy pod innym nazwiskiem.
361— Możemy nawet napisać po kilka listów — rzekł Dick.
362— I wysłać je z rozmaitych dzielnic Londynu — dodał Oswald.
363— Ja napiszę wiersz, i to taki, jakiego dotąd nigdy nie napisałem! — zawołał Noel.
364— Musimy też mieć różne gatunki papieru — uzupełnił Oswald — chodźmy więc na miasto po zakupy.
365Poszliśmy, ale dostaliśmy tylko piętnaście gatunków arkuszy i kopert, chociaż byliśmy we wszystkich sklepach.
366Gdy w pierwszym sklepie zażądaliśmy po arkuszu i kopercie we wszystkich formatach i kolorach, jakie są, sprzedająca spojrzała na nas spoza niebieskich okularów i zapytała:
367 368H. O. pośpieszył z odpowiedzią:
369— Ażeby pisać listy anonimowe.
370— Listy anonimowe! To bardzo brzydka rzecz — odpowiedziała surowym tonem i nie chciała nam sprzedać ani jednego arkusza.
371W następnych sklepach nie zwierzaliśmy się z naszych zamiarów i sprzedawano nam papier. Szary, niebieski, różowy, lila, zielony, żółty, na niektórych arkuszach były nawet kwiatki i ptaszki! Dziewczęta wzięły papier w kwiatki i ptaszki, bo zdaje się, że mężczyznom nie przystoi pisać na takim papierze.
372Napisaliśmy piętnaście listów, zmieniając według możności charakter pisma. A to nie było łatwe zadanie! Oswald napisał jeden list lewą ręką, ale wyszedł zupełnie nieczytelnie. Gdyby nawet ktoś zdołał list ten odcyfrować, musiałby przypuszczać, że pochodzi z domu wariatów, bo litery były obłąkane. Tego listu nie wysłaliśmy wcale.
373Noelowi wolno było napisać tylko jeden, wierszem.
374
W innych listach pisaliśmy, jak piękny jest rozdział pod tytułem „W pałacu dożów”, jak wzniosły, interesujący, o ile lepszy od poprzednich i że mamy nadzieję, że następne rozdziały będą takie same.
375Ażeby upiększyć styl, przeczytaliśmy w „Tygodniku” oraz innych gazetach recenzje z książek i staraliśmy się używać tych samych określeń; pisaliśmy więc, że rozdział o Geraldinie i opryszkach jest „arcydziełem”, „subtelną igraszką słów”, że posiada „czar minionych dni”, „tętni życiem i humorem”, że „czyta się z zapartym oddechem”, że „posiada przedziwny wdzięk” oraz „tragizm, sięgający do krwawiącego serca”, że jest „kwiatem słodkich marzeń” i bardzo wiele podobnych idiotyzmów, których autor nie przypomina sobie.
376Po napisaniu, zapieczętowaniu i opatrzeniu znaczkiem pocztowym wszystkich listów nadeszła kolej na ich wysłanie. Trzeba było to bardzo sprytnie urządzić.
377Poprosiliśmy ogrodnika, który mieszkał w Lewisham, ażeby wysłał stamtąd jeden list, piekarzowi z Greenwich daliśmy także jeden. Naszym służącym, jadącym w święto do Londynu, powierzyliśmy resztę listów z prośbą, ażeby je wrzucili w rozmaitych dzielnicach.
378Czekaliśmy przez tydzień na odpowiedź, ale daremnie. Żadna odpowiedź nie nadeszła.
379Posądzacie nas może o taką głupotę, że podawszy zmyślone przez nas nazwiska, jak Małgorzata Dolman, Gertruda Bustler, Ewaryst hrabia Maur, sir Filemon Majoridura, kapitan Łamigłowa, minister Trombini, i nieprawdziwe adresy, jak Aleja Westchnień nr 7, ulica Słoneczna, plac Turecki, czekaliśmy odpowiedzi!
380Nie jesteśmy tacy głupi, jak sobie to wyobrażacie, mili czytelnicy!
381Napisaliśmy jeden list (najdłuższy, naszpikowany zdaniami z gazet) na naszym własnym papierze listowym, z adresem na wierzchu i inicjałami wuja. Pod listem Oswald położył swój własny, bardzo czytelny podpis. Rozumiecie?
382Lecz odpowiedź nie nadeszła. Aczkolwiek uczyniliśmy już wiele dla wuja Alberta, ale pragnęliśmy też wiedzieć, czy słowa uznania, sympatii i zachwytu dla jego utworu wywarły należyte wrażenie na redaktorze.
383Po dwóch tygodniach Oswald rzekł do swojego rodzeństwa:
384— To jest nie do zniesienia. Napiszę do redaktora z zapytaniem, czemu nam nie odpowiada.
385— Nie odpisał na pierwszy list, więc pewno na drugi także nie odpowie — odparł Noel — przecież go nikt nie zmusi.
386— Czemu nie mielibyśmy udać się do niego osobiście — powiedział H. O. — Będzie musiał nam odpowiedzieć, gdy staniemy przed nim i spojrzymy okiem w oko.
387— Wątpię, czy zechce mówić z tobą — zauważyła Dora — a poza tym nie mówi się „okiem w oko”, ale oko w oko.
388— Pamiętacie — przypomniał Noel — jak tamten redaktor nas przyjął i nawet dał mi gwineę[21] za mój utwór?
389— Ale u poety wiek nie gra żadnej roli — powiedział po namyśle Oswald — najmłodszy poeta może sprzedać swój poemat. Natomiast my jesteśmy inteligentnymi czytelnikami. Jestem przekonany, że redaktor „Tygodnika” wyobraża sobie, że tylko dorośli mogą być „inteligentnymi czytelnikami”. Sądzę, że Dora w sukni panny Black mogłaby wyglądać na dorosłą czytelniczkę.
390Dora spojrzała na mnie z przerażeniem i powiedziała, że za nic w świecie nie przebrałaby się na dorosłą i nie pojechałaby do redaktora.
391— W takim razie ja się przebiorę! — postanowiła Ala. — Ja się nie boję. Stawiam jeden warunek: Oswald także się przebierze za dorosłego. Możesz się zdobyć na to poświęcenie, wszak idzie o wuja Alberta.
392— A mnie się zdaje, że robicie to dla własnej zabawy — rzekła Dora.
393Doprawdy Dora jest czasem nieznośna, powiedziałbym nawet — nieznośnie rozsądna. Ale dajmy jej pokój.
394Postanowiliśmy, że nazajutrz, po odrobieniu lekcji, udamy się do redaktora „Tygodnika”. Dzisiaj mieliśmy postarać się o brodę i siwe wąsy, gdyż byliśmy przekonani, że pod brodą zginą młodzieńcze usta Oswalda, a długie wąsy nadadzą mu wyraz inteligentnego i dojrzałego czytelnika.
395Dziewczęta zrobiły tajemniczą wyprawę do pokoju panny Black i przyniosły odświętne ubrania.
396 397Strój, KobietaDora zebrała loki Ali w węzeł, przypięła do nich wspaniały warkocz, także własność panny Black, i potem upięła nisko na tyle głowy. Na to włożyła kapelusz o niezmiernie wesołych barwach. Na samym szczycie kapelusza chwiał się ogromny ptak, szara mewa. Wiele halek wchodziło w skład tej toalety, jakaś brązowa suknia, mocno wypchany żakiet, lakierki na wysokich obcasach. Kołnierz futrzany był dopełnieniem elegancji. Ala przedstawiała się całkiem godnie.
398PrzebranieOswald poszedł cichaczem do swego pokoju i wrócił w przebraniu. Gdy zjawił się z brodą i w kapeluszu ojca, dzieci miast z uszanowaniem przywitać głowę rodziny — jęły pokładać się ze śmiechu. Oswald spojrzał w lustro i sam zaczął się śmiać. Wprawdzie jest bardzo wysoki, ale z przypiętą brodą wyglądał na karła, kapelusz wpadał mu na nos. Wąsy, długie i opuszczone, czyniły wrażenie, jak gdyby zostały przeszczepione z kogoś innego. A wszystko razem, pożal się Boże, czyniło z Oswalda dziwną figurę.
399Kobieta, Mężczyzna, StrójDziewczęta wpadły na nowy pomysł. Oczywiście ten pomysł nie mógł spodobać się Oswaldowi i trwało dobrą chwilę, zanim się zgodził, ale wytłumaczono mu, że idzie o szczęście wuja Alberta i że może się zdobyć na takie poświęcenie.
400Uradzono, by Oswald także przebrał się za damę i razem z Alą pojechał do redaktora. Żaden mężczyzna nie pragnie uchodzić za kobietę! A Oswald musiał się zgodzić. Nie macie wyobrażenia, co to za trudna rzecz nosić suknie, spódnice, staniki, które przylegają, obcierają i wpijają się w pasie! Czemu kobiety nie zbuntują się przeciw tym strojom?
401Najwięcej kłopotu było z głową Oswalda. Nie mogliśmy znaleźć drugiego warkocza, a gdyby nawet był, to jakże go przypiąć do ostrzyżonych włosów?
402Dziewczęta przypomniały sobie, że miały kiedyś nauczycielkę, która również nie posiadała długich włosów, więc na głowę wkładała głęboki kapelusz, przymocowany do tyłu głowy gumką.
403 404Przebieranie się na próbę było dosyć zabawne, ale następnego dnia trzeba było wiele odwagi i zaparcia się siebie, by w całym tym przebraniu opuścić dom.
405— Nie takie poświęcenia czynili starożytni bohaterowie — mówiła Ala. — Odwagi, drogi Oswaldzie, odwagi.
406— Jestem odważny, tylko mam uczucie, jak gdybym był małpą — odparł Oswald.
407— I mnie jest dosyć głupio — dodała Ala. — Wzięłam z sobą miętówki, podobno uspokajają nerwy.
408Janka, która jak zwykle była z nami w zmowie, pomogła nam opuścić dom w sekrecie. Reszta rodzeństwa towarzyszyła w swojej naturalnej postaci. Otoczyli nas zwartym kołem i odprowadzili na stację.
409Już w pociągu jakieś dwie panie nie spuszczały z nas zdumionych oczu, a tragarze oraz inni ludzie coraz to podchodzili do przedziału, zaglądali przez uchylone drzwi i uśmiechali się dziko.
410Najprawdopodobniej zawiniły buty Oswalda. Wprawdzie pożyczył sobie od Janki bardzo eleganckie pantofelki, ale w ostatniej chwili zapomniał je włożyć i teraz wielkie sportowe buciory wyglądały bardzo nieładnie spod damskiej sukni. Uszy czerwieniły mu się coraz bardziej i paliły! Nie wiedział, co począć z rękami i nogami. Stracił humor i odwagę, a miętówki nie działały uspokajająco.
411W takim stanie zdenerwowania nie mogliśmy pójść pieszo z dworca do redakcji. Wsiedliśmy do dorożki bardzo zgrabnie. Ale wymiana spojrzeń między dorożkarzem a jego kolegami tak zirytowała Oswalda, że nie bacząc na rolę wytwornej damy, jaką miał odegrać, nawymyślał dorożkarzowi od durniów i idiotów. Dorożkarz wzruszył ramionami, kazał sobie z góry zapłacić i ruszył z miejsca. W milczeniu zajechaliśmy przed dom redakcji. Oczekiwał nas Dick. Wziął z rąk Oswalda kartę, na której widniał starannie wykaligrafowany napis:
412PANNA MAŁGORZATA DOLMAN i SZANOWNA PANI GERTRUDA BUSTLER W SPRAWIE PILNEJ I NIECIERPIĄCEJ ZWŁOKI
413Oswald i Ala czekali w dorożce na powrót Dicka.
414— W porządku — rzekł Dick ukazując się w bramie.
415— Tylko bądźcie ostrożni z chłopakiem redakcyjnym; miałem wiele kłopotu, zanim mnie wpuścił.
416Poszliśmy, stąpając cicho jak myszy. Redaktor był bardzo uprzejmy. Prosił, żebyśmy usiedli. Naturalnie Oswald, siadając, zaplątał się w suknie i o mało co nie wywrócił krzesła.
417— Zdaje mi się, że panie były łaskawe i napisały już do mnie — rzekł redaktor.
418Ala, która wyglądała strasznie z wypiekami na buzi i przekrzywionym kapeluszem, odpowiedziała, że tak i że nasz przyjazd do redaktora miał jedynie na celu powiedzenie mu, jak piękny jest rozdział o Geraldinie w pałacu dożów…
419Ala zbyt pośpiesznie wyrzuciła z siebie tę wiadomość i nagle zamilkła. Oswald zbyt przejęty szczegółami toaletowymi nie odzywał się wcale. Gumka od kapelusza zaczęła mu się powoli zsuwać z tyłu głowy i bał się, że przy lada żywszym poruszeniu odskoczy w górę, a wtedy cały kapelusz wystrzeli jak z procy.
420— Rzeczywiście — zwrócił się grzecznie redaktor — rozdział ten miał powodzenie, dziwne powodzenie. Otrzymałem nawet szesnaście listów, tak, moje panie, szesnaście listów, a wszystkie pełne zachwytu i uznania, pełne pochwał i uniesienia.
421Mówiąc to, patrzył na buty Oswalda, który zapomniał ukryć je pod spódnicą. Teraz więc schował je pośpiesznie.
422— To jest ładny rozdział — rzekła nieśmiało Ala.
423— Tak by się zdawało — ciągnął redaktor — ale czternaście listów na szesnaście posiada ten sam stempel z Blackhead. Entuzjazm był czysto miejscowy.
424Oswald bał się spojrzeć na Alę. Nie wiedział, jak zniesie ten cios. Zdradzono nas, listy zostały wrzucone do skrzynki, która się znajduje na wprost naszego domu.
425Ciężko było Oswaldowi na duszy, a ta gumka dokuczała strasznie.
426— Jestem niezmiernie rad — mówił redaktor tym samym uprzejmym tonem — że widzę panie… Czy mogą mi panie powiedzieć, jak wielu jest spirytystów w Blackhead?
427— Co takiego? — zapytała zdumiona Ala.
428— Wróżek, wróżbitów, jednym słowem ludzi przepowiadających przyszłość.
429— Nie wiem, ale czemu pan nas pyta o to? — rzekła Ala.
430Redaktor przymrużył oczy i odpowiedział:
431— Przypuszczam, że w Blackhead znajdują się ludzie, którzy poznali tajemnicę przyszłości — tu przerwał na chwilę — gdyż skądże inaczej szesnaście osób mogłoby znać rozdział „W pałacu dożów”, rozdział, który dotąd nie był drukowany. Dopiero w pierwszym majowym zeszycie ukaże się ten rozdział, a szesnaście osób w Blackhead podziwia subtelność, poezję, naturalność, wdzięk itp. tego rozdziału. Jak mi to pani wytłumaczy, panno Małgorzato Dolman?
432— Ja nie jestem Małgorzatą Dolman, tylko panią Gertrudą Bustler — poprawiła Ala — zresztą ja nie jestem także Gertrudą Bustler… my w ogóle nie jesteśmy tym, na kogo wyglądamy.
433— Zauważyłem to od początku rozmowy — rzekł, uśmiechając się, redaktor.
434W tym momencie gumka zsunęła się ostatecznie z głowy Oswalda i kapelusz zleciał, tak jak to Oswald przewidział.
435— Dzięki Bogu! — zawołał Oswald. — Koniec maskarady.
436— Tak sądzę — rzekł redaktor — mam nadzieję, że następnym razem autor „Złotej łodzi” znajdzie sobie lepszych aktorów.
437— On nas nie znalazł… — przerwała Ala z krzykiem — to myśmy sami chcieli… — i opowiedziała mu wszystko.
438Na poparcie jej słów Oswald zdjął kilka staników i wyciągnął z kieszeni list wuja Alberta.
439Ala była bardzo wymowna. Redaktor słuchał z uwagą jej słów, a potem śmiał się bez końca z naszego pomysłu i przebrania. Poradził Ali, żeby zdjęła warkocz i kapelusz. Ala usłuchała go skwapliwie.
440— Czy nie ma pani dosyć swojej panieńskiej kariery, panno Małgorzato Dolman? — zwrócił się do Oswalda.
441A gdy Oswald westchnął zamiast odpowiedzieć, pomógł mu ściągnąć spódnicę i suknię, dał mu papier do zapakowania rzeczy i pożyczył swoje palto.
442Porządny człowiek z tego redaktora.
443Ani czas, który płynie wartkim potokiem, ani wiele, wiele przeżyć, którymi podzielę się z wami, nie są w stanie zatrzeć wrażeń, których doznawał Oswald w przyciasnym staniku i przydługiej sukni! W najlepszej zgodzie rozstaliśmy się z redaktorem. Widocznie napisał szczegółowy list do wuja Alberta, gdyż po dwóch tygodniach otrzymaliśmy list następującej treści:
444Sztuka musi płynąć wprost z serca i nikomu jej nie można narzucić. To samo ze sławą. Czy mogę was prosić, ażebyście zaniechali na przyszłość trąbienia o mojej sławie? Szanowna pani Gertruda wzbudziła wielką sympatię w sercu redaktora. Nie chcę się wydać niewdzięcznym — ale proszę was serdecznie: nie wtrącajcie się do cudzych spraw i pilnujcie własnych interesów.
— On tak pisze, bo się nam nie udało — rzekła Ala — gdyby jednak redaktor był mniej spostrzegawczy i gdyby ten rozdział był już wydrukowany, to być może wuj Alberta zostałby najsławniejszym człowiekiem! I nam by miał do zawdzięczenia szczęście, zaszczyty, fortunę…
445Sztuka, LiteratRanek zapowiadał się cudownie. Niebo było lazurowe i bez chmurki, jak na włoskim obrazku. Słońce rzucało cudowne blaski. Wszystko w promieniach słońca uśmiechało się radośnie. Ogród wyglądał jak bajka o szczęściu.
447Autor zaznacza, że sam nie lubi opisów natury i opuszcza je w innych książkach, ale tym razem musiał wspomnieć o pogodzie i przyrodzie, gdyż rzadko się zdarza, ażeby było tak pięknie w styczniu.
448Po odrobieniu lekcji pobiegliśmy do ogrodu. Było tak gorąco, że mogliśmy siedzieć w altanie. Ptaszki ćwierkały, jak gdyby to już była wiosna.
449Oswald objął spojrzeniem zgromadzoną rodzinę i postanowił przystąpić do narady, w której mógłby rozwinąć jakieś wspaniałe plany.
450Zatarasował (na wszelki wypadek) wyjście do ogrodu, ażeby uniemożliwić odwrót komukolwiek z rodzeństwa, i rzekł:
451— Pragnę rozpocząć walną naradę.
452 453 454Wtedy Oswald w przemówieniu krótkim a węzłowatym przypomniał rodzeństwu, że wiele wody upłynęło od pierwszych poszukiwań skarbu i że trzeba koniecznie obrać sobie jakiś zawód, gdyż w bezczynności życia trwonić nie należy.
455— A jakże — ziewnął H. O., nie zakrywając ust, co nie należy do wytwornych manier — ale ja ani myślę o obraniu jakiegoś zawodu, gdyż wiecie, jak się skończyło z podróżą do Rzymu.
456— Lepiej zrobisz, nie wspominając tej historii — napomknęła Dora.
457— Nawet o tym nie myśl! — dodał Oswald. — Mój projekt jest taki: trzeba utworzyć związek w tym rodzaju, co dawni „poszukiwacze skarbu”, rozumiecie mnie? A teraz milczenie! Trzymajmy przez pięć minut język (nie brudnymi palcami, kochany H. O.) za zębami, a potem będziemy po starszeństwie mówili o naszych zamiarach na przyszłość.
458Oswald spojrzał na zegarek. Szedł, co mu się zdarza tylko przez trzy dni po naprawie. Po pięciu minutach Oswald odezwał się:
459 460 461— Myślałam, myślałam, ale prawie że bezskutecznie. Może byśmy utworzyli związek ludzi pożytecznych.
462 463— Ja nic innego wymyślić nie mogę — odpowiedziała Dora. — Może Oswald będzie miał lepszy pomysł — dodała z przekąsem.
464I Oswald rzekł z wielką powagą:
465— Nieraz już miałem sposobność przekonać się, i wy także, iż nie umiemy wielu rzeczy; może byśmy utworzyli związek poszukiwaczy wiedzy?
466Zaległo milczenie. Nikt nie sprzeciwił się projektowi Oswalda, ale też nikt nie wyraził zachwytu.
467— Moglibyśmy — ciągnął Oswald — czytać mądre księgi, zbierać pożyteczne wiadomości, a następnie pouczać się wzajemnie.
468— Tylko bez pouczania! — zawołał H. O. — Znam te wasze pouczania! Ja nie chcę, ażeby Oswald i Dick, pod pretekstem jakiegoś tam pouczania, nudzili mnie i rządzili mną!
469— A może związek poszukiwaczy rozumu? — zapytał Dick.
470— Tego przy najlepszych chęciach i najdokładniejszych poszukiwaniach nie znajdziesz — odrzekł powątpiewająco Oswald. Kobieta, Poeta— Alu, kolej na ciebie.
471— Ja proponuję związek wesołych kawalerów.
472— Z tobą i z Dorą?! — zdziwił się Dick.
473— I z Noelem! — dodał H. O. — Poeci nie są prawdziwymi chłopcami.
474— Jak będziesz dokuczać Noelowi — przerwała Ala — to cię wyrzucimy stąd. Ja myślałam, że do tego związku będziemy należeć wszyscy i że chłopcom nie będzie wolno mówić „to nie dla was zabawa, bo jesteście tylko dziewczynami”.
475— Nie chcę być chłopcem, pięknie dziękuję! — zawołała Dora. — Nie chcę się zachowywać tak jak oni. A ty, H. O., przestań siąkać, od tego jest chustka. Nie masz własnej, to dam ci moją.
476 477— A może byśmy utworzyli związek poetów i zaprzysięgli sobie pisywać co dzień poezje. Tak po jednym wierszu dziennie aż do samej śmierci.
478Przeraził nas ten straszliwy projekt. Zamilkliśmy wszyscy ze zgrozy. Kochana Ala uratowała sytuację, mówiąc:
479— Noelu, to jest niemożliwe, gdyż tylko ty jesteś zdolny, mądry i tylko ty potrafisz pisać poezje.
480A więc idiotyczny, mówiąc nawiasem, projekt Noela upadł.
481— Pewno nie jesteście ciekawi moich projektów — zaczął H. O. — ale powiem wam. Załóżmy związek młodzieży uprzejmej i grzecznej i złóżmy przysięgę dobrego traktowania najmłodszego brata oraz nieużywania go na posyłki.
482Wytłumaczyliśmy mu od razu, że on do takiego związku nie mógłby należeć, gdyż sam nie posiada młodszego brata.
483— I możesz się czuć szczęśliwy z tej racji! — dodał Dick.
484Już mieliśmy po raz wtóry zabrać się do myślenia nad jakimś odpowiednim zajęciem, gdy w drzwiach altany ukazał się nasz wuj z Indii.
485— Hola, rozbójnicy — zawołał donośnym głosem — kto z was w tym radosnym wiosennym dniu ma ochotę udać się ze mną do cyrku?
486Wszyscy mieli ochotę, nie wyłączając Oswalda, gdyż walne narady można mieć bodaj codziennie, a okazja pójścia do cyrku rzadziej się trafia.
487Pośpiesznie narzuciliśmy palta i wymaszerowaliśmy na stację.
488W połowie drogi Dick sobie przypomniał, że pozostawił w altanie cyrkle. Obawiał się, że mogą zardzewieć i zniszczeć na wilgoci, więc zawrócił do domu.
489 490Tymczasem poszliśmy na stację. Wuj kupił bilety. Pociąg nadszedł. Dicka nie było widać.
491— A to nieznośny chłopak! — rzekł wuj. — Lada chwila pociąg odejdzie, a my spóźnimy się na początek widowiska. Ale oto on, zajmijmy miejsca.
492Wuj wsiadł, a my za nim. Zaczęliśmy z okien wagonu wołać Dicka i wymachiwać chusteczkami. Lecz Dick nie usłyszał i nie dostrzegł nas.
493Pociąg ruszył, Dick starał się dostać na stopień i otworzyć drzwi. Gdy to robił, gruby portier pochwycił go za kołnierz ze słowami:
494— Nie, młodzieńcze, bez zamiarów samobójczych na tej linii.
495Dick rzucił się na portiera. Ale daremny był jego gniew. Pociąg przeszedł obok zrozpaczonego Dicka, który nie miał ani grosza przy duszy, a wszystkie bilety znajdowały się w kieszeni wujka.
*
496Nic nie opowiem o cyrku. Mimo nieobecności Dicka i autor, i jego rodzeństwo bawili się doskonale. Wiemy, że jest to wielka niesprawiedliwość. Po powrocie do domu omijaliśmy tematy cyrkowe, ale trudno było przemilczeć o słoniach.
*
497Przypuszczam, że Dick przepędził popołudnie na gorzkich rozmyślaniach. Podobno między nim i portierem przyszło do tak ostrej sprzeczki, że zawiadowca musiał się wtrącić i nakłonić Dicka, by poszedł do domu.
498Dick nie robił nam żadnych wymówek po powrocie z cyrku. Rozumiał, że to nie była nasza wina. Rzekł tylko:
499— Ale temu portierowi nie daruję! Muszę się zemścić.
500— Zemsta jest czynem nieszlachetnym — powiedziała Dora swoim tonem dobrze wychowanej panienki.
501Lecz nawet Ala odpowiedziała jej, że nie można wymagać od tak zmartwionego chłopca, ażeby był przykładny jak w moralnej powiastce dla młodzieży.
502Mimo to Dora upierała się przy swoim zdaniu:
503— A jednak, zemsta jest rzeczą brzydką!
504— Ty mówisz, że zemsta jest rzeczą brzydką i nieszlachetną — powiedział Dick. — A jak określisz postępek tego nikczemnika? Gdybym przynajmniej wiedział, gdzie mieszka…
505— Ja wiem, gdzie on mieszka — odezwał się Noel — wiem od dłuższego czasu.
506— Więc mów, mów prędzej! — zawołał Dick z dzikim uśmiechem na twarzy.
507— Poczekaj, Dicku — wmieszała się Ala — Noel opowie nam wszystko po kolei.
508— To było któregoś dnia, gdy poszliśmy na stację. Wyście się ważyli na tej automatycznej wadze, a ja spacerowałem (przecież ważę tak mało, że wcale się nie opłaca, bym się ważył). Widziałem, jak z jakiegoś wagonu wyładowali mnóstwo koszy z drobiem. Między innymi znajdował się brązowy kosz z indykiem wewnątrz. Ten portier, którego Dick nienawidzi, spojrzał na adres i rzekł do drugiego:
509— Mów prędzej, Noelu! — krzyknął Dick.
510— Nie popędzaj mnie, bo nie powiem nic — obraził się Noel.
511Ala musiała załagodzić sprzeczkę.
512— Spojrzał na adres i rzekł: „Mała omyłka w adresie, prawda, Bobie? Powinno być plac Abla nr 3” — zwrócił się do kolegi. Tamten spojrzał i rzekł: „Rzeczywiście to samo nazwisko. Ładny indyk, nie ma co mówić. Szkoda tylko, że zły adres”. Gdy przestali się śmiać, spojrzałem na adres. Było tam: „Jakub Jonson[23], ulica Greenwich 8”. Domyśliłem się więc, że portier mieszka na placu Abla nr 3, a nosi to samo nazwisko.
513— Jakiś ty mądry! — zawołał z zachwytem H. O.
514— Mam nadzieję, że nie skrzywdzisz portiera — rzekł Noel z powagą. — Nie poderżniesz mu gardła nożem i nie poślesz zatrutej strzały. Mógłbyś najwyżej zrobić mu kawał.
515Gdy Noel wypowiedział słowo „kawał”, twarz Dicka rozjaśniła się dziwnym uśmiechem. Milczał chwilę, a potem rzekł:
516 517Zrozumieliśmy, co chciał przez to powiedzieć.
518— A kto potępia zemstę, musi opuścić ten pokój — zadecydował Dick.
519Dora obraziła się i nadąsana zapytała:
520 521— Nie gniewaj się, ale byłoby mi bardzo przykro, gdybyś robiła cokolwiek wbrew woli, a potem miała pretensje do nas.
522— Przewiduję, że to się źle skończy. Odchodzę. Ale pamiętajcie, że was ostrzegałam.
523 524 525— Czy jest jeszcze ktoś, kto nie chce ze mną współdziałać?
526 527— A więc — ciągnął Dick — gdy Noel wspomniał o „kawale”, wpadłem na genialny pomysł. Jego imię i nazwisko brzmi Jakub Jonson. Żałował, że nie dostał indyka. Ja mu poślę indyka.
528— Indyka! — zawołał Noel, zrywając się na równe nogi. — Żywego czy też nieżywego?
529— Ani żywego, ani nieżywego — rzekł głębokim głosem Dick.
530 531— Więc pół żywego. Jakie to okropne!
532— Proszę cię, Dicku, nie baw się z nami w ślepą babkę, zdradź nam swe zamiary — powiedziała Ala.
533— Dziwię się, że się nie domyślacie, bo ja od razu…
534— Nie sztuka domyślić się własnych zamiarów — zauważył Oswald — mów, bracie!
535— A więc postaram się o kosz. Zrobię mnóstwo paczek pustych w środku i poślę temu panu. Załączę spis rzeczy, począwszy od indyka, a gdy Jakub Jonson rozpakuje wszystko, wewnątrz nie znajdzie nic!
536— Ale musi być coś w tych paczkach, gdyż inaczej będą za lekkie — odezwał się H. O.
537— W tych paczkach będzie coś, ale nie to, czego spodziewać się będzie ten pan — zaśmiał się gorzko pokrzywdzony Dick. — Zaczekajcie, zaraz przyniosę kosz.
538Poszedł do piwnicy i przyniósł kosz oraz cztery butelki. Napełniliśmy butelki wodą z czarnym, czerwonym i niebieskim atramentem i żółtą farbą.
539Potem sporządziliśmy spis rzeczy:
540
541
Potem wzięliśmy się do roboty misternych paczek, które z zewnątrz wyglądały niezmiernie obiecująco. Najtrudniejszym zadaniem było zrobić coś podobnego do indyka. Trzeba było zużyć starą serwetę i uszyć z niej rodzaj worka, który by przypominał tułów ptaka, jeszcze trudniej bylo dorobić mu szyję i nogi. Udało nam się to w zupełności. Daleko łatwiej było zrobić piernik z brązowej plasteliny. Serdelki były z papieru pomalowanego na czerwono. Do pustego, ale prawdziwego pudełka po figach włożyliśmy kamyczki. Daktyle były z gliny. Masło śmietankowe zrobiliśmy z kawałka drzewa. Na samym dnie kosza Dick położył kartkę z tymi słowy:
542Zemsta jest bronią pokrzywdzonych. Pan zaczął, a teraz ja pana ukarałem.
Ułożyliśmy wszystkie paczki kolejno. Wino było zawinięte w słomę. Na samym wierzchu leżał indyk i przyczepiony do niego spis rzeczy. Dick chciał dopisać „od nieznanego przyjaciela”, ale zauważyliśmy, że byłoby to nieszczere, więc napisał tylko „od tego, który nazwiska nie poda”. Oswald i Dick wzięli kosz i poszli z nim na pocztę, ażeby wysłać paczkę. Dick się wykosztował, lecz nie żałował pieniędzy na zemstę.
543Powiedziano nam, że paczka zostanie doręczona nazajutrz w porze obiadowej.
544Toteż nazajutrz towarzyszyliśmy myślami paczce i portierowi.
545— Spodziewam się, że w tej chwili otrzymał mój prezent — rzekł Dick — może czyta spis rzeczy i otwiera paczki. Widzę jego minę. Kawał był pierwszorzędny i zemsta też.
546— A ja nie uważam — palnął Noel. — Żałuję, żeś wpadł na taki głupi pomysł i żeśmy ci w tym dopomogli. Ten nieszczęsny człowiek wścieka się w tej chwili i najchętniej zabiłby tego, kto mu posłał kosz, a nawet nie wie, kto mu tak dokuczył.
547Takie wystąpienie Noela było nieoczekiwane i wywarło przygnębiające wrażenie na Oswaldzie, który pomyślał w tej chwili, że może Dora miała rację, uważając zemstę za czyn nieszlachetny.
548Dick był tak zaskoczony protestem brata, że nie wybuchnął gniewem. Noel rzucił się Ali na szyję i zaczął płakać. Kiedy się uspokoił, wziął się do pisania poematu, którego początek Oswald przytacza poniżej:
549Zaglądam do wnętrza tego koszykaI radość serce moje przenika.Jest mi tak błogo, wesoło, radośnie,Jak skowronkowi, co nuci o wiośnie…Lecz nagle radość ustępuje wszelka.A rozpacz moja jest doprawdy wielka.Zemsty, ach zemsty! wołam w strasznym gniewie,Lecz jak się zemścić, kiedy człowiek nie wie,Kto ten nikczemny popełnił uczynekI przysłał ten tu wstrętny upominek.Nikt by szlachetny nie zmartwił portiera,Który na stacji drzwi wszystkim otwiera.
Poemat Noela był nieskończenie długi i bezsensowny. A jednak… (zauważyłem nieraz, że autor stawia trzy kropki, wtedy kiedy myśli swojej nie chce wypowiedzieć do końca).
550Podczas podwieczorku przyszła nasza pokojowa Janka i rzekła:
551— W przedpokoju jest jakiś staruszek, który zapytuje o pana Dicka.
552Przypuszczaliśmy, że jest to szewc, więc i Oswald udał się z Dickiem, gdyż zdarł obcasy i chciał je dać do naprawy.
553Nie był to szewc, lecz obcy staruszek, siwy i zgarbiony.
554Poprosiliśmy go do gabinetu ojca i usadowiliśmy w fotelu przy kominku.
555— Czy mogę was prosić, ażebyście zamknęli drzwi?
556W ten sposób zaczynają rozmowę bandyci i złodzieje. Nasz nieznajomy był zbyt stary na podobny zawód.
557Zamknąłem drzwi, a on zaczął mówić:
558— Niewiele mam do powiedzenia. Zapytuję, czy wyście to przysłali?
559Wyjął z kieszeni ćwiartkę papieru — był to nasz „spis”. Spojrzeliśmy na siebie ze zdumieniem.
560— Czy wyście to przysłali? — powtórzył staruszek.
561Wtedy Dick wzruszył ramionami i powiedział:
562 563 564— Skąd pan to wie? Kto pan jest?
565Staruszek zbladł, wyjął z kieszeni drugi kawał papieru. Była to szara tektura, w którą zapakowaliśmy „masło”. Nie zauważyliśmy podczas pakowania, że na papierze było nazwisko i adres Dicka (w tę tekturę był zapakowany statek, prezent gwiazdkowy Dicka od wujka).
566— Wiem stąd! — odrzekł starzec. — Prawda wyjdzie zawsze na jaw!
567— Ale kto pan jest? — zapytał Oswald.
568— Wszystko jedno. Nie o mnie tu idzie. Jestem tylko ojcem nieszczęsnego dziewczęcia, które nabraliście tak nikczemnie. Możesz się nadymać, młodzieńcze, a ja ci powiem, co myślę o tobie! Powiem wszystko, gdybym miał skonać nawet!
569— Ale myśmy nie posyłali nic żadnej dziewczynie! — zawołał Dick. — Nigdy bym nie zrobił nic podobnego! To była zemsta. Koszyk posłałem portierowi, który mnie ściągnął ze stopni wagonu — wyrzucił z siebie jednym tchem całą prawdę — o żadnej dziewczynie nic nie wiem…
570— A któż to powiedział — rzekł starowina — że portier jest kawalerem! Otóż jego żona, a moja córka, otrzymała waszą nikczemną przesyłkę. Gdy przeczytała spis rzeczy, serce jej zabiło z radości i wzruszenia. „Ojcze — powiedziała do mnie — jacy ludzie są dobrzy. Prawdziwych przyjaciół znaleźliśmy w potrzebie. Tyle dobrych rzeczy! I nie wiadomo, komu dziękować. Uczynek ich świadczy, że mają serca dobre i miłosierne. Zaczekamy na Jakuba. Jak wróci do domu, otworzymy paczki. Niechaj on także dzieli naszą radość”. Skoro Jakub wrócił, zaczęliśmy otwierać te piękne paczki… Ona zalała się gorzkimi łzami. Mój biedny zięć zaklął z cicha, a potem ukrył twarz w rękach i przemówił: „Nie wiedziałem, że mam wrogów. Jak mi Bóg miły, sądziłem, że mam samych przyjaciół”. Ja nie powiedziałem nic. Podniosłem papier z tym adresem i przyszedłem wprost do was. Przyszedłem do waszego pięknego domu, ażeby powiedzieć, co o was myślę. To jest niskie, nikczemne i podłe. Żaden porządny człowiek nie postąpiłby w ten sposób. Koniec. Żegnam was!
571 572Nie powiem wam, co czuł w tej chwili Oswald. Dick czuł prawdopodobnie to samo, gdyż zawołał:
573— Proszę pana! Niechaj pan jeszcze nie odchodzi! Ja wcale nie myślałem o córce pana…
574— A jej dzieciątko ma zaledwie trzy tygodnie… — dodał staruszek.
575— Doprawdy nie myślałem o niczym, tylko o zemście.
576— Ale mój zięć spełnił swój obowiązek.
577— Wiem, rozumiem… Przepraszam pana i jego przepraszam — mówił Dick drżącym głosem. — Jest mi przykro, tak bardzo przykro! Postaram się naprawić mój błąd. Proszę mi wybaczyć! Jestem zmartwiony. Z duszy i serca żałuję. Bardzo żałuję.
578— Już dobrze — odparł nieco udobruchanym tonem staruszek — ale na drugi raz nie róbcie bez zastanowienia rzeczy, które mogą tak zmartwić waszych bliźnich.
579Rozstaliśmy się w najzupełniejszej zgodzie i staruszek podał nam rękę na pożegnanie.
580Potem wróciliśmy do rodzeństwa, ażeby powiedzieć im, co zaszło. Była to ciężka chwila. Ale trudno powiedzieć, o ile cięższa była spowiedź przed tatusiem.
581Noel po wysłuchaniu tej sprawy zadecydował (wyraził właściwie myśl, która nam wszystkim jednocześnie przyszła do głowy), że jedyną rzeczą, którą uczynić by należało — jest posłać portierowi oraz jego stroskanej rodzinie kosz, który by naprawdę zawierał wszystkie rzeczy wymienione w spisie.
582Zaczęliśmy składać nasze oszczędności, ale okazało się, że nie mamy odpowiedniej sumy na zakupienie wszystkich prowiantów.
583Trzeba więc było zwrócić się do ojca z prośbą o pożyczkę i opowiedzieć mu całą przygodę.
584Swoją drogą ulżyło nam, gdyśmy mu wszystko opowiedzieli.
585Niewiele mówił z nami o tej sprawie tatuś, ale dał nam pensję za trzy miesiące z góry. Dał nam także sześć butelek czerwonego wina! Mówił, że czerwone wino jest najposilniejsze.
586Nie posłaliśmy naszego kosza przez pocztę, gdyż obawialiśmy się, że wezmą to za nowy głupi żart. Zresztą Dick pragnął osobiście przeprosić portiera.
587Wsiedliśmy we dwójkę do dorożki i pojechaliśmy. Pierwszy poszedł Dick; powiedział to, co miał do powiedzenia. Potem wrócił do mnie i zanieśliśmy razem kosz.
588Radość portiera, a zwłaszcza jego żony, była ogromna. Rozpakowując paczki, mówiła:
589— Popatrz, ojcze, co za smakołyki! Namartwiłam się wprawdzie, ale gdyby nie zmartwienie, nie byłoby też i radości. Niech się pan nie tłumaczy, ale przyjmie serdeczne wyrazy wdzięczności.
590Od tego czasu żyjemy w wielkiej przyjaźni z portierem i jego rodziną.
591Brak pieniędzy dokuczył nam trochę. Ale Oswald nie wymawiał Dickowi jego głupiego pomysłu, gdyż będąc sprawiedliwym, przyznać musi, że bawił się doskonale, fabrykując sztucznego indyka.
592Dora, która wcale nie brała udziału w tej zabawie i potępiła ją z góry, wniosła także swoje pieniądze. Autor czuje się zmuszony powiedzieć, że postąpiła bardzo porządnie.
593 597(Przypominam czytelnikom, że „Dick” to zdrobnienie od imienia Ryszard).
I znowu byliśmy bez zajęcia i bez wyraźnych planów na przyszłość, a przypadało kilka dni świąt i mieliśmy sporo wolnego czasu.
599— A gdyby utworzyć jakieś stowarzyszenie naukowe albo coś w tym rodzaju? — powiedział Albert-z-Przeciwka, który był u nas z wizytą i brał udział we wspólnej naradzie.
600Zdaje mi się, że pomysł ten już miał od dawna i czekał tylko na pierwszą sposobność, ażeby nam go wyjawić. Skądże by inaczej wpadł na coś podobnego?
601— Stowarzyszenie naukowe? Nie bardzo cię rozumiem — odparł Oswald.
602— To nic trudnego, moglibyśmy utworzyć „towarzystwo historyczne” — zachęcał Albert-z-Przeciwka.
603— Mój drogi! — zawołał Dick. — Wiem, czym to pachnie. Historyk musi umieć na pamięć wszystkie daty historyczne, opisy wojen i królów, i jeszcze gorsze rzeczy.
604— To nie jest zabawne! — skrzywiła się Dora.
605— Ależ dajcie Albertowi przyjść do słowa, niech nam opowie, o co mu idzie — wstawił się za Albertem Oswald.
606— Niedaleko stąd, na piątej czy szóstej stacji, mieszka znany historyk Sir Tomasz (nazwiska nie mogę sobie przypomnieć), który posiada znakomitą bibliotekę, pełną przepięknych dzieł historycznych. Z okien wagonu widać pałac i wspaniały park.
607— Cóż z tego — rzekł Dick — może mieć najpiękniejszy park, ale wątpię, czy nas zaprosi na podwieczorek.
608— Czemuż by nie miał nas zaprosić? Ubierzemy się bardzo starannie. Kupimy sobie okulary (ludzie uczeni zawsze chodzą w okularach), pojedziemy do Sir Tomasza, usiądziemy nad księgami i będziemy czytać w skupieniu i z powagą — roztaczał swoje projekty Albert. — Ale, zapomniałem wam powiedzieć, że samo czytanie nie wystarcza; historycy sami muszą pisać dzieła historyczne i każdy z nas, jeżeli pragnie odwiedzić Czerwony Dwór[25] (a jest tam podobno przepięknie), musi napisać jakąś pracę naukową.
609Spojrzeliśmy na Alberta z wielkim przestrachem.
610— Nie bójcie się, to nic strasznego. Każdy z nas napisze jakieś małe wypracowanie i z tym pojedziemy do Sir Tomasza — mówił Albert.
611— Oj-oj! — westchnął Oswald. — Nie widzę w tym nic ciekawego i obawiam się, że będzie bardzo nudno.
612— Oswaldzie! — zawołała Ala i palnęła mówkę zupełnie w stylu Dory.
613Pomimo że projekt nie przedstawiał się zbyt interesująco, wszyscy nań przystali (nie mieliśmy nic zabawniejszego na widoku).
614 615Dick postanowił napisać o Karolu Wielkim, uczył się o nim właśnie w szkole.
616— Ja napiszę o tym, co się zdarzyło w roku tysiąc sześćdziesiątym szóstym — rzekł H. O. — bo wiem dokładnie.
617 618— Jeżeli w ogóle napiszę, to tylko o nieszczęśliwej królowej Marii.
619Po długich namysłach znaleźliśmy wszyscy jakieś tematy.
620 621 622— Jak to nie wpuści! Czy może nas ktoś nie wpuścić?
623 624O tym nikt z nas nie pomyślał. Nie przypuszczaliśmy również, że może nas spotkać niegościnne przyjęcie ze strony gospodarza. Postanowiliśmy więc napisać list z zapytaniem.
625Nikt nie miał ochoty pisać. Jak zwykle w tych sprawach rozstrzygnął los (gałki czarne i biała). Przeznaczenie padło na Noela. Był z tego powodu bardzo nieszczęśliwy. Zostawiliśmy go sam na sam z maszyną do pisania i pobiegliśmy do ogrodu.
626Maszyna do pisania to ciężka rzecz; niech się wam nie zdaje, że wystarcza usiąść przy stole i stukać palcami w małe klawisze, a wszystko jest zaraz gotowe. Noel biedził się przez kilka godzin; pokój, w którym pisał, był zasłany arkuszami papieru, na których rozpoczynał list.
627Po wysłaniu listu Noel przyznał się, że chociaż na maszynie, ale pisał tak nieczytelnie, tyle razy przekreślał, tak mu jedne słowa wchodziły na drugie, że sam nie mógł listu odcyfrować.
628— A jak się podpisałeś? — zapytał Oswald.
629 630— No, powiedz! — powtórzył Oswald.
631Milczał. Przyparliśmy go więc do muru i wydobyliśmy z niego zeznanie.
632 633(Muszę nadmienić, że Edward Turnbull jest to nazwisko jednego ze znanych profesorów uniwersytetu).
634Spojrzeliśmy na Noela jak na wariata.
635 636 637Oswald nagadał poecie wiele przykrych słów prawdy, których nie warto przytaczać. Ala, jak zwykle, stanęła po stronie Noela i przyrzekła, że przez cały następny dzień czatować będzie na listonosza i pytać go, czy nie ma listu dla pana Turnbulla.
638I rzeczywiście nazajutrz otrzymaliśmy list, bardzo uprzejmy, bardzo dorosły i bardzo serdeczny, w którym było napisane, że będziemy mile widziani i że biblioteka, łącznie z parkiem, znajduje się do naszej dyspozycji.
639Przychylna (nawet bardzo przychylna) odpowiedź od pana z Czerwonego Dworu — nazwiska nie podaję, ponieważ jest człowiekiem europejskiej sławy — ucieszyła nas nad wyraz i zaraz zabraliśmy się do pisania wypracowań.
640Wyciągnęliśmy z biblioteki wszystkie tomy wielkiej encyklopedii i czerpaliśmy z niej wiadomości do naszych referatów. Noel, jako poeta, stworzył poemat historyczny; daremnie staraliśmy się go przekonać, ażeby chociaż raz jeden nie pisał wierszem. H. O. wyglądał, jak gdyby wziął kąpiel z atramentu. Wreszcie wydostał od Dory kawał laku, ściągnął od ojca wielką kopertę i dokument swój zapieczętował. Albert napisał coś bardzo poważnego o Konstytucji. Dick zataił przed nami treść swojego utworu (wiem, że pisanie nie zajęło mu dużo czasu).
641Gdy wreszcie uporaliśmy się z pisaniem, przyszła kolej na rzeczy znacznie przyjemniejsze: to jest wygląd zewnętrzny.
642Zauważyliście już pewno nieraz, drodzy czytelnicy, że prawdziwi uczeni noszą zazwyczaj binokle albo okulary. I myśmy pragnęli nadać sobie wyraz poważny i dostojny. Ale trudno było o okulary. W domu znajdowały się tylko trzy pary starych okularów wujka. Po resztę udaliśmy się do znajomego jubilera, zegarmistrza i optyka w jednej osobie, który reperuje nasze zegarki. Pożyczył nam cztery pary okularów pod warunkiem, że zapłacimy za uszkodzenie szkieł lub oprawy.
643Ruszyliśmy w drogę. Ojciec, zajęty swoimi sprawami, znajdował się poza domem. Pannie Black powiedzieliśmy o zaproszeniu do Czerwonego Dworu. Pozwoliła dziewczętom włożyć odświętne suknie, a nam nowe palta. Z racji tej nadzwyczajnej wycieczki wyszorowaliśmy się uczciwie. Przed wyjściem z domu zauważyliśmy, że H. O. zrobił sobie opaloną zapałką kreski na twarzy. Miały to być zmarszczki. Powiedzieliśmy mu, że nie wygląda to na zmarszczki, ale po prostu na brud. Wtedy H. O. obmył twarz, a zmarszczki nakreślił czerwonym ołówkiem. Reszta rodzeństwa i Albert-z-Przeciwka nic nie dodali do swojego naturalnego wyglądu, a okulary ukryliśmy w kieszeniach.
644I rzeczywiście, najbardziej spostrzegawcze oko nie byłoby w stanie zauważyć czegoś nadzwyczajnego w młodzieży udającej się na dworzec. Nikt nie mógłby przypuszczać, że jest to „Towarzystwo Historyczne”.
645Weszliśmy do oddzielnego przedziału i wtedy, na znak dany przez Oswalda, włożyliśmy wszyscy okulary.
646Kiedy w nadzwyczajnym porządku i skupieniu wysiadaliśmy z pociągu, zawiadowca stacji i cały personel kolejowy przyglądali nam się z niekłamanym szacunkiem.
647Nie zwlekając, udaliśmy się do Czerwonego Dworu. Stanęliśmy przed pięknym żywopłotem. Czekaliśmy przez chwilę. Nikt nie wyszedł na nasze przywitanie. Wobec tego weszliśmy do parku. Park był nadzwyczajny. Wymarzony do naszych zabaw. Było tam jeziorko! Malownicze ruiny! Ale Oswald przypomniał o postanowieniu, jakie powzięliśmy, a mianowicie, by natychmiast po przybyciu na miejsce wziąć się do odczytywania referatów.
648Stanęliśmy koło klombu. Pierwszy czytał Albert-z-Przeciwka. Był to krótki, ale też nudny wyciąg z podręcznika historii powszechnej. Przytaczać go nie mam zamiaru.
649Następnie czytał Oswald bardzo interesujące studium o jednym z Henryków, królu angielskim, o którym wiadomości zaczerpnął z encyklopedii. Czytał właśnie o walnym zwycięstwie na polu walki, gdy nagle posłyszał za sobą jakiś hałas. Przerwał więc w środku najbardziej zawiłego zdania i obejrzał się.
650Za nim stała dama, bardzo gniewna, bardzo zirytowana. Miała na sobie bladoniebieską suknię i niedbale zarzucone futro. Obok niej stał jakiś pan, także zły, ale milczący.
651— Jakim prawem weszliście do cudzego ogrodu? — zawołała pani.
652— Mamy prawo wstępu — rzekł Oswald z godnością i pokazał jej list pana z Czerwonego Dworu.
653— Ależ to jest list napisany do pana Turnbulla — rzekła pani z Czerwonego Dworu — skąd macie ten list?
654Wtedy pan z Czerwonego Dworu poprosił nas (bardzo uprzejmie), ażebyśmy mu dali kilka słów wyjaśnienia. I Oswald zwięźle, jasno, szczerze opowiedział całą prawdę. Na zakończenie dodał Oswald, że państwo z Czerwonego Dworu nie powinni się martwić, że nie odwiedził ich nudny historyk i że Bastablowie są także mili.
655Ona słuchała tego wszystkiego przez dobrą chwilę, a potem wybuchnęła śmiechem, który echem rozniósł się po ogrodzie.
656Gniew ustał. Pani z Czerwonego Dworu zaprosiła nas na obiad. Ale zanim zdążyliśmy uprzejmie podziękować, H. O. wyrwał się cokolwiek niestosownie, zapewniając panią z Czerwonego Dworu, że jeżeli nie jest przygotowana na przyjęcie tak licznych gości, to reszta niech wraca do domu, a on zostanie, bo mu się tutaj bardzo podoba.
657Rozśmieszyło to panią z Czerwonego Dworu, która nas prosiła, ażebyśmy sobie nie przeszkadzali w pracy historycznej, a ona tymczasem pójdzie poczynić przygotowania do obiadu.
658Oswald odczytał swój piękny referat do końca. Następnie Dick — utwór, w którym było więcej o statkach niż o historii. Kończył się jego utwór słowami, że Nelson nie byłby nigdy zabity, gdyby nie zła budowa statku. Dora w swoim artykule pisała o śmierci jakiejś tam królowej. Rzecz była strasznie nudna i żywcem przepisana z książki. Nie przytaczam tym razem poematu historycznego Noela, należał do mniej udanych. Ala nie napisała nic, gdyż cały dzień była zajęta przepisywaniem poezji Noela.
659Ostatni miał czytać H. O. Ale nie chciał w żaden sposób. Wtedy Dora otworzyła jego kopertę, w której znajdował się arkusz papieru, owinięty w bibułę. Na arkuszu widniały te słowa: „1066. Wilhelm Zdobywca”, nic więcej nie napisał.
660— Bo — mówił H. O. — powiedziałem, że napiszę wszystko, co wiem o tym roku. Czy mogłem napisać coś więcej, skoro nic więcej nie wiedziałem?
661Dziewczęta przyznały mu rację, lecz Oswald skarcił go poważnie:
662— Doprawdy nie było warto robić sobie zmarszczek ani kłaść okularów, żeby napisać trzy słowa.
663Potem zaczęliśmy się bawić w chowanego i wyścigi. Bawiliśmy się aż do obiadu, a po obiedzie… Co było po obiedzie opowiem wam w oddzielnym rozdziale.
Obiad był znakomity. Na deser podano orzechy, migdały, figi, rodzynki, daktyle, marmoladki, karmelki, czekoladki. Była też wyborna lemoniada w szklankach kryształowych. Noel powiedział, że są to kubki zaczarowane, i piliśmy z nich zdrowie wszystkich.
665Noel pił zdrowie pani z Czerwonego Dworu; wzniósł przy tym toast na jej cześć, mówiąc, że jest „najmilszą w świecie dziewczyną i bardzo smakuje mi wino”.
666Byliśmy wszyscy zdania, że pani z Czerwonego Dworu jest bardzo miła. Jej mąż podobał się nam również. Rozmawiał z nami o sportach i znaczkach pocztowych.
667Nagle Noelowi, który często mówi od rzeczy, wyrwało się mądre i dorzeczne pytanie:
668— A może macie w waszym zamku jakieś tajemnicze schody? Czyście zbadali wasz zamek dokładnie?
669— Myśmy zbadali nasz dom, ale że wy go nie znacie, pozwalam wam przeszukać ten dom od góry do dołu. Możecie wszędzie zajrzeć, ale nie róbcie szkody. Jazda!
670Tak szlachetne słowa nie wyszły chyba nigdy dotąd z ust kobiety zamężnej. Skorzystaliśmy niezwłocznie z uprzejmego zaproszenia, zwłaszcza że obawialiśmy się, iż może być cofnięte.
671Nie opiszę Czerwonego Dworu, gdyż, może być, czytelnikom nie spodobałby się wcale dom, w którym jest mnóstwo schodów, schodków, korytarzy, balkonów i komnat, w których się mieszczą dziwne, starożytne meble i biblioteki pełne książek.
672Przebiegliśmy dom wszerz i wzdłuż, ale nie zauważyliśmy nic nadzwyczajnego ani nawet godnego uwagi.
673Pomyśleliśmy o piwnicy. W kuchni znajdowała się tylko jedna służąca. Zwróciliśmy się do niej z grzecznym: „Dzień dobry”, a następnie powiedzieliśmy jej, że pozwolono nam chodzić wszędzie, gdzie się nam podoba, i że prosimy ją, by nam wskazała drogę do piwnicy. Była bardzo uprzejma, wskazała nam wejście i dała lichtarz ze świecą.
674Powoli zaczęliśmy schodzić po kamiennych stopniach. Były wysokie i pokryte wilgocią, jak w starym zamczysku. Piwnica posiadała bardzo niskie sklepienie.
675— Wymarzone miejsce dla zbrodni — westchnął Dick.
676Była tam piwnica z winem i piwnica z innymi zapasami. W jednej ze ścian mieściło się zagłębienie.
677— Ażeby wrzucać trupy — objaśnił Oswald.
678Piwnica składała się z małych pokoików połączonych z sobą korytarzami. Skorzystaliśmy z tego, ażeby się bawić w jedną z ulubionych gier — w „króla zamku”, polegającą na cichym stąpaniu i wymijaniu się w ciemnościach.
679 680 681Wywnioskowaliśmy z tego okrzyku, że musiał potknąć się albo uderzyć o ścianę.
682— Bardzo się stłukłeś? — zapytała Dora.
683— Nie — rzekł nieswoim głosem — ale ściana, o którą się potknąłem, jest inna niż wszystkie, zdaje się, że jest drewniana; może za tą ścianą mieszczą się skarby ukryte, może jest tam jakaś skrytka?
684Stanęliśmy przed tą ścianą. Była z drzewa. Wyglądała bardzo ciekawie. Strasznie pragnęliśmy dowiedzieć się, co mieści się za tą ścianą. Zauważyliśmy, że ściana nie sięga sklepienia. Wobec tego postanowiliśmy się dostać na drugą stronę, znanym wam, drodzy czytelnicy, systemem. Oswald przykląkł, a na jego ramionach stanął Dick.
685— Podajcie mi zapałki! — zawołał.
686Ale z zapałkami było bardzo krucho.
687— Boże, co za straszny kurz! — westchnął Dick. — Prawdziwa kopalnia. Szkoda, że nie mam łopaty.
688Dick dostał się na sam szczyt ściany i znowu zapalił zapałkę.
689— Co widzisz? Co widzisz?! — zaczęliśmy wołać w najwyższym podnieceniu.
690Lecz zanim Dick zdołał spojrzeć w ciemną głębię, zapałka zgasła.
691Teraz po plecach Alberta wszedł Oswald na górę. Zapalił zapałkę i już, już miał dojrzeć coś niezmiernie interesującego, gdy znów zapałka zgasła.
692Nie pozostało nam nic innego, jak zsunąć się na drugą stronę ściany; co też uczyniliśmy. Potknęliśmy się o jakieś sprzęty drewniane, a po chwili zaczęliśmy tonąć w kurzu.
693Posuwanie się naprzód było połączone z niezmiernym trudem, co chwila potykaliśmy się wzajemnie. Panowały nieprzeniknione ciemności. Niepewne położenie niecierpliwiło nas. Czekaliśmy na resztę rodzeństwa, która się nie zjawiała.
694W końcu usłyszeliśmy stuk i hałas, a po chwili otworzyły się drzwi i ujrzeliśmy naszą gromadkę z panem z Czerwonego Dworu i jeszcze jakimś panem na czele. Nieśli z sobą świece, które w ciemnościach wyglądały jak pochodnie.
695— A to odkrycie! — zawołał pan z Czerwonego Dworu. — Mieszkamy tu prawie od roku i nigdy nie przyszło nam na myśl, że mogą się tutaj znajdować jakieś drzwi.
696— Nie bawiliście się prawdopodobnie w „króla zamku” — rzekła Dora — ta zabawa przyczyniła się do naszego odkrycia.
697— Doprawdy, nie bawiliśmy się nigdy w „króla zamku”.
698— Nansen jest niczym w porównaniu z wami. Powinniście za wasze zdobycze naukowe otrzymać złoty medal — rzekł towarzysz pana z Czerwonego Dworu. Nikt nam jednak nie dał medalu, o co zresztą nie mieliśmy żadnych pretensji.
699W piwnicy było mnóstwo starych mebli, kurzu, pajęczyny i pająków. Znajdowała się jakaś olbrzymia stara szafa, jakieś łoże i krzesła. Pan z Czerwonego Dworu oraz jego przyjaciel zachwycali się tym wszystkim. Znajdowało się tam także jakieś pudło składające się z dwóch części.
700— Mógłby pan zrobić z tego wspaniałą klatkę dla królików — rzekł H. O.
701I Oswald to pomyślał; ale pan z Czerwonego Dworu rzekł, że znajdzie lepsze zastosowanie dla tego pudła.
702Następnie zajęliśmy się przeniesieniem odkrytych skarbów z piwnicy do kuchni. Ciężka to była praca, ale, jak wiadomo, praca uszlachetnia. Służąca nie była zachwycona naszymi odkryciami, gdyż miała najwięcej roboty przy czyszczeniu mebli, ale pani z Czerwonego Dworu dziękowała nam, mówiąc, że jesteśmy kochane dzieciaki.
703Towarzysz pana z Czerwonego Dworu poprosił nas na podwieczorek do swojego domku, który stał tuż obok.
704— Spożyjecie podwieczorek pod moim skromnym dachem? — zapytał nas.
705Przyjęliśmy z rozkoszą zaproszenie, a podwieczorek był znakomity. Nasz gospodarz był korespondentem wojennym, opowiadał nam mnóstwo ciekawych rzeczy i pokazywał piękne obrazki i książki.
706 707A gdy nadeszła pora rozstania, podziękowaliśmy wszystkim, a przede wszystkim pani z Czerwonego Dworu za serdeczne przyjęcie. Pani z Czerwonego Dworu ucałowała dziewczęta i małych chłopców, a potem przechyliła głowę na bok i rzekła spoglądając na Oswalda:
708 709Oswald chętnie by ucałował panią z Czerwonego Dworu, ale nie mógł przecież powiedzieć, że jest małym chłopcem. Milczał więc. Naturalnie Noel się wyrwał:
710— Pani nie będzie nigdy za stara do całowania.
711Powiedział głupstwo, ale chłopak ten ma dziwne szczęście, uchodzą mu wszystkie powiedzenia, a nawet podobają się. Pani z Czerwonego Dworu ucałowała Noela, a do mnie wyciągnęła rękę, na której złożyłem taki pocałunek, jaki się składa królowym.
712Do domu odwiózł nas przyjaciel pana z Czerwonego Dworu, który zawołał wspaniałą dorożkę z lekko zezującym koniem — i taki był powrót triumfalny Towarzystwa Historycznego.
713Skończyła się jedna z najmilszych przygód — przygoda, której następstwa były opłakane.
714Otóż po powrocie do domu mówiliśmy bardzo dużo o pani i panu z Czerwonego Dworu, a także o piwnicy, krętych schodach, zakamarkach. Nazajutrz byliśmy także pod wrażeniem chwil spędzonych w Czerwonym Dworze i Oswald przeczytał na głos swojemu rodzeństwu historię o nadzwyczajnym bohaterze, który był rozbójnikiem i uciekając przed wrogiem, wpadł do lochu, gdzie się znajdowało mnóstwo szczurów — spędził tam kilka dni, ale go szczury nie zjadły.
715— Nie wiem, czyście zauważyli — rzekł Noel podczas obiadu — że i my posiadamy obok kuchni piwnicę, do której prowadzą małe schodki z sieni.
716— Doprawdy — podchwycił Dick — nie byliśmy tam nigdy. Co za szkoda, że idę dziś z Dorą i panną Black mierzyć buciki, moglibyśmy już dzisiaj zwiedzić piwnicę.
717— To bez ciebie zwiedzimy piwnicę — powiedział Noel. — Czuję się usposobiony bardzo „piwnicznie”.
718Rzecz oczywista, że obiad zjedliśmy z pośpiechem i nie czekając powrotu Dicka i Dory, poszliśmy do sieni.
719Pięć schodków prowadziło do piwnicy. Na samym dole znajdowały się drzwiczki. Pchnęliśmy je i weszliśmy do piwnicy.
720— Dziwne, że drzwi są otwarte — zauważył Noel.
721— To w ogóle nie wygląda na piwnicę, ale na kryjówkę rozbójników — zauważyła Ala — popatrzcie tylko na to mnóstwo zapasów: kartofle, marchew, cebula, kapusta.
722— Stać — zawołał Oswald — ani kroku dalej! Być może, że tutaj są złoczyńcy.
723— A może rzucą się na nas? — zapytał H. O.
724— Nie odważą się wyjść na światło dzienne — zapewnił Oswald — zaczekajcie chwilę, a przyniosę moją nocną latarkę.
725I Oswald udał się po swoją nocną latarkę, która dotychczas stała bezużytecznie. Ale ktoś zabrał Oswaldowi świeczki i długo Oswald nie mógł zapalić lampy. Pomyślał, że przedłużając swoją nieobecność wypróbuje odwagę rodzeństwa, które będzie się mogło przekonać, czy rzeczywiście jest ktoś w piwnicy, czy też nie ma nikogo.
726Gdy wreszcie zszedł z pięciu schodków i krwawe światło objęło wnętrze piwnicy, zdziwienie Oswalda nie miało granic. Wszyscy znikli.
727— Hej tam! — zawołał drżącym głosem. Nic dziwnego, czytał i słyszał niejedno, przeto obawiał się o losy rodzeństwa.
728Odpowiedział mu zduszony okrzyk, za którym podążył Oswald.
729— Ostrożnie, Oswaldzie — rzekła Ala — nie wpadnij na kościotrupy.
730Oswald rozejrzał się, nie miał ochoty chodzić po kościotrupach (ale nie odskoczył z wrzaskiem, jak to czasem opowiada Noel).
731Pagórek przysypany ziemią wyglądał bardzo podejrzanie — Oswald z prawdziwą radością dowiedział się, że był to tylko pasternak.
732— Czekaliśmy bardzo długo na ciebie, Oswaldzie — mówiła Ala — a potem myśleliśmy, że rozbójnicy wpadli na twój trop, uwięzili cię i że nie wyrwiesz im się tak prędko. Na szczęście Noel znalazł przy sobie twoje świeczki. Cieszę się, że cię nie uwięziono.
733Niejeden chłopak skarciłby swojego młodszego brata za ściągnięcie świeczek, ale Oswald darował tym razem Noelowi przewinienie oraz zapałki. Marchew, cebula, groch, kartofle nie były interesujące — zwłaszcza gdy się widziało, że nie są to żadne kościotrupy ani skarby ukryte. W dodatku było zimno i trudno udawać, że jest przyjemnie, gdy ręce i nogi kostnieją.
734 735— Chodźmy do ogrodu. Zabawimy się w coś, co nas rozgrzeje. Trudno się ogrzać świeczkami, nawet cudzymi.
736To było wszystko, co powiedział Oswald.
737I Ala przystała na ten pomysł. Oboje pobiegli do ogrodu i bawili się w golfa laskami ojca i wuja. Noel i H. O. woleli pójść do swojego pokoju, aby ogrzać się przy kominku.
738Teraz opowiem koniec historii, w której nie wzięli udziału Oswald i Ala, gdyż bawili się w ogrodzie, ani też Dick i Dora, ponieważ byli u szewca. Autor wyobraża sobie tylko dalszy ciąg wypadków.
739Noel i H. O. trzymali nogi przy kominie dopóty, dopóki ciepło nie zaczęło im dokuczać, a buty się przypiekać; jeden z nich, nie wiem który — prawda nigdy nie wyszła na jaw — rzekł do drugiego:
740— Chodźmy raz jeszcze zbadać piwnicę.
741Drugi — mniejsza o to który — zgodził się. Poszli więc i oczywiście, bez pozwolenia Oswalda, zabrali z sobą jego latarkę.
742Za drzwiami do piwnicy znaleźli jeszcze jedne drzwi.
743Noel twierdził, że powiedział: „Nie chodźmy tam” — i H. O. mówił to samo. Ale obydwaj poszli.
744Znaleźli się w maleńkim pokoju, który, jak dowiedzieliśmy się potem, służył do przechowywania grzybów. Pokoik był czysty, świeżo wyszorowany. Na ścianie przybite były półki. Autor jest pewien, że obydwaj pobledli ujrzawszy to, co się znajdowało na półkach (oni temu przeczą).
745Ujrzeli wielkie słoje, liny, druty. Jeden z nich odezwał się głosem, który musiał drżeć z trwogi:
746— To jest proch, jestem o tym przekonany; co zrobić?
747— Jestem pewien! — odpowiedział drugi.
748— To jest na pewno zemsta polityczna, gdyż tatuś brał udział w wyborach i jego partia zwyciężyła.
749 750— Trzeba by przeciąć druty tej piekielnej maszyny; jest ich dwanaście.
751Oswald uważa, że ci dwaj mali chłopcy, bo przecież i Noel, chociaż pisze poezje i często choruje na bronchit, jest małym chłopcem, dali prawdziwy dowód męstwa. Nie uciekli przed prochem, nie pobiegli po pannę Black ani też po kucharkę, ale z całą odwagą uczynili to, co uważali za właściwe.
752Nie upieram się przy zdaniu, że zrobili to, co należało — ale im się zdawało, że czynią dobrze. I chyba nie można uważać, że ktoś źle postępuje, jeżeli wierzy, że słusznie postąpił. Mam nadzieję, że kochani czytelnicy zrozumieją mnie.
753Zdaje mi się, że chcieli początkowo ponacinać druty scyzorykiem, ale im się nie udało, więc poszli po nóż kuchenny, młotek i obcęgi. Kiedy odcięli druty, które były owinięte w zielone jedwabne nici, postanowili do reszty zniszczyć piekielną maszynę. Przynieśli więc kilka kubłów wody, zaleli słoje, a potem potłukli je. W ten sposób zniszczyli maszynę mającą uśmiercić tatusia, wuja i cały ród Bastablów.
754Następnie poszli zmienić ubranie, bo przemokli do suchej nitki podczas zalewania piwnicy. Przez całe popołudnie chodzili z dumnie podniesionymi głowami i co chwila zwierzali sobie na ucho jakieś ważne tajemnice. Nas, oczywiście, nie dopuścili do sekretu.
755Kiedy tatuś wrócił do domu, dwaj nasi malcy dowiedzieli się okrutnej prawdy.
756Gdyby byli zwierzyli się starszemu rodzeństwu, na pewno dowiedzieliby się wcześniej tej prawdy, która zresztą nie była interesująca.
757A teraz, niech się czytelnik przygotuje do rozczarowania. Sznury, słoje i druty nie należały do żadnej piekielnej maszyny, ale ojciec podczas naszej wizyty w Czerwonym Dworze założył dzwonki elektryczne.
758Zalewając piwnicę, zniszczyli chłopcy prócz dzwonków cały gazomierz.
759Zdaje mi się, że tym razem ojciec nie był tak sprawiedliwy, jak jest zwykle. Zdaje mi się, że wuj również był niesprawiedliwy. Ale trzeba mu to wybaczyć, już tyle czasu minęło, odkąd był małym chłopcem.
*
760Na święta Bożego Narodzenia posłaliśmy wszyscy państwu z Czerwonego Dworu karty z powinszowaniami, a Noel załączył bardzo piękny wiersz.
761W maju otrzymaliśmy list z zaproszeniem i którejś pięknej niedzieli pojechaliśmy w odwiedziny do Czerwonego Dworu.
762Ogród był w kwiatach, a pan i pani z Czerwonego Dworu weseli i gościnni. Bawiliśmy się znakomicie.
763Ale czy uwierzycie, to pudło z piwnicy, które H. O. radził przerobić na klatkę dla królików, było przerobione na kołyskę, a w niej leżało małe dzieciątko.
764Boże drogi! Już ja tam wolę króliki! Mniej z nimi kłopotu i więcej z nich pożytku.
Ojciec zna jednego pana, który się zowie Eustachy Sandal. Nie wiem, jak się o nim wyrazić, ale ojciec wierzy w jego dobre chęci. Jest on jaroszem[26] i w dodatku zajmuje się rozmaitymi sprawami społecznymi. Organizuje różne koncerty i przedstawienia dla niezamożnych, ponieważ „pragnie do szarego życia wnieść Piękno”. Sam to mówi, Oswald słyszał na własne uszy.
766Otóż któregoś dnia przyszedł pan Sandal z biletami na koncert. Tatuś kupił kilka dla naszych służących. Właśnie podczas wizyty pana Sandala Dora weszła do gabinetu ojca. Pan Sandal przywitał się z nią bardzo uprzejmie i zapytał:
767— Moja miła panienko, czy nie zechciałaby pani poprzeć naszej instytucji, która podnosi ludzi na duchu, to jest czyby się pani nie podjęła sprzedaży biletów na wtorkowy koncert?
768Dora zapaliła się bardzo do sprzedaży biletów i cały dzień była zajęta wyszukiwaniem ludzi, którzy by pragnęli podnieść się na duchu. W końcu sprzedała dziewięć biletów. Resztę kupił ojciec dla nas i dla panny Black, z którą udaliśmy się na koncert.
769Było to strasznie daleko. Najpierw pojechaliśmy koleją, potem tramwajem, a potem trzeba było iść spory kawał. Noc była ciemna i straszne błoto. Gdyśmy szli, prawie że po omacku, Ala stąpnęła na jakieś zawiniątko, podniosła je. Przy świetle latarni zobaczyliśmy, że było to pięć szylingów zawiniętych w gazetę.
770— Pewno to jest cały majątek jakichś biedaków — westchnęła Ala. — Musimy natychmiast odnieść na policję.
771Ale panna Black uważała, że nie ma na to czasu, żeśmy się i tak spóźnili na koncert, i Ala schowała tymczasem pieniądze i papier do kieszeni.
772O koncercie nie powiem nic ponad to, że był bardzo piękny. Pewno, czytelnicy moi, zdarzyło wam się w zaraniu waszej młodości być chociaż raz jeden na takim koncercie, który podnosi na duchu.
773Po skończonym koncercie uradziliśmy wraz z panną Black, że pójdziemy za małe niebieskie papierowe drzwi obok sceny, poszukamy pana Sandala i wręczymy mu pięć szylingów. Zdawało się nam, że może będzie wiedział, kto zgubił pieniądze. Pan Sandal był bardzo zajęty, ale pieniądze wziął i powiedział, że gdy się ktoś zgłosi po nie, da nam niezwłocznie znać…
774Wróciliśmy do domu, śpiewając wesoło i nic nie wiedząc, cośmy z sobą zabrali.
775Dopiero po kilku dniach, a może nawet po tygodniu wszystko zmieniło się na gorsze. Ala, która jest żywa i wesoła jak chłopak, płakała i mazała się o byle głupstwo. Wszyscy byliśmy okrutnie przeziębieni, zakatarzeni i głowy nas bolały. Oswaldowi było tak niemożliwie gorąco, że głowę przykładał do kamiennych schodów, ażeby się trochę ochłodzić.
776Ale po cóż przedłużać przykre opowiadanie? Przynieśliśmy z sobą odrę. Przyszedł doktor, wszystkim kazał położyć się do łóżka i na jakiś czas przerwały się wszelkie poszukiwania przygód.
777Oczywiście kiedy się choroba przesili i kiedy zaczyna się rekonwalescencja, zapomina się prędko o przeżytych cierpieniach — ale podczas gorączki, gdy skóra jest czerwona, swędzi i boli, wtedy uważa się, że koncert był zbyt drogo opłacony!
778Pan Sandal był u ojca tego samego dnia, w którym pomaszerowaliśmy do łóżka. Znalazł właściciela pięciu szylingów. Były to pieniądze przeznaczone dla doktora, niósł je ojciec dziecka chorego na odrę. Gdybyśmy byli te pieniądze odnieśli na policję natychmiast, Ala nie miałaby ich w kieszeni podczas całego koncertu, lecz nie chcę powiedzieć nic złego o pannie Black, gdyż pielęgnowała nas podczas choroby jak anioł i czytała na głos, gdyśmy się już czuli lepiej.
779Po wyzdrowieniu byliśmy bladzi i mizerni. Tatuś postanowił wysłać nas nad morze. Nie mógł jechać z nami, więc postanowiono, że czas ten spędzimy u siostry pana Sandala mieszkającej nad morzem.
780Podróż była bardzo przyjemna. Ojciec wziął dla nas osobny przedział, w którym rozsiedliśmy się wygodnie.
781Cudna to była chwila, gdy pociąg wjechał w tunel, a następnie po długiej, długiej chwili znalazł się na szmaragdowej łące, którą od nieba odgraniczał srebrnoszary pasek. My, starsi, przypomnieliśmy sobie, że byliśmy po raz ostatni nad morzem jeszcze za życia mamy. Zrobiło nam się smutno i ciężko na sercu. Młodsi krzyczeli z zachwytu.
782Ze stacji do domu pojechaliśmy omnibusem. Widzieliśmy po drodze pierwiosnki i mnóstwo fiołków. Nareszcie znaleźliśmy się przed domem panny Sandal. Stał przy drodze, przed wioską. Domek był niewielki, cały biały, a za nim widać było wielki wiatrak. Wiatrak był nieczynny i tylko rybacy przechowywali w nim swoje sieci.
783Panna Sandal wyszła przez zielone drzwi na nasze przywitanie. Nosiła miękką, jasną suknię i miała takie same miękkie, płowe włosy, ściągnięte na tyle głowy.
784— Witajcie wszyscy razem i każdy z osobna — rzekła miękkim głosem.
785Przypominała bardzo swojego brata. Wprowadziła nas do mieszkania, pokazała nam jadalnię i nasze pokoje, a potem zostawiła nas, ażebyśmy się mogli umyć i oczyścić po podróży. Gdy wyszła, otworzyliśmy drzwi od naszych pokojów z hałasem, który przypominał szum największych rzek amerykańskich.
786— Cóż? — zapytał Oswald. — Co wy na to?
787— Jaka śmieszna chałupa! — rzekł Dick.
788— Wygląda na ochronkę lub szpital — zauważyła Dora — bardzo mi się podoba.
789— Przypomina łysinę starszego pana — powiedział H. O. — tak tu jest pusto.
790Miał rację. Ściany były tynkowane na biało, meble białe i białe podłogi. W całym domu nie było ani jednej ozdoby! W jadalni wisiał zegar, ale przecież nie służył za ozdobę. Wisiało sześć obrazów brunatnego koloru. Jeden z nich przedstawiał ociemniałą dziewczynkę, trzymającą w ręce złamane skrzypce. Obraz ten nazywał się: Nadzieja.
791Kiedyśmy się umyli, panna Sandal dała nam podwieczorek i powiedziała:
792— Zasadą mojego domu jest: skromne życie i wzniosłe myśli.
793Kilku z nas zlękło się, gdyż zdawało się nam, że słowa te znaczą, że nie będziemy mieli dosyć do jedzenia. Na szczęście nie było tak. Było mnóstwo do jedzenia, przeważnie mleko, ser, jarzyny i owoce. Bardzo nam to smakowało.
794Panna Sandal była dla nas bardzo uprzejma. Po podwieczorku zaproponowała nam, że będzie czytać na głos. Zamieniliśmy ze sobą rozpaczliwe spojrzenia, ale nikt nie miał odwagi odezwać się.
795Tylko Oswald rzekł bardzo grzecznym głosem:
796Morze, Dzieciństwo, Zabawa— Czy nie sprawiłoby pani różnicy, gdybyśmy przedtem pobiegli nad morze? Ponieważ…
797 798— Idźcie, moje dzieci. Idźcie się przytulić do łona natury.
799Spytaliśmy o drogę, pobiegliśmy przez wieś ku wałowi nadbrzeżnemu i z okrzykami radości rzuciliśmy się na piasek.
800Autor nie będzie was zanudzał opisami oceanu, wspaniałych fal i tak dalej, i tak dalej. O ile nie widzieliście morza, to czytaliście o nim w innych powieściach.
801Wiecie też zapewne, że nie ma większej przyjemności, jak kopanie w piasku i budowanie zamków, kanałów, ogródków, statków, które dopiero po odejściu zmywa fala.
802I nic więcej nie powiem ponad to, że kiedyśmy patrzyli na morze i piasek, uczuliśmy, że wcale nas nie wzrusza, czy panna Sandal myśli o nas wzniośle i każe nam skromnie żyć. Mieliśmy dla siebie morze i piasek.
803Była zbyt wczesna pora roku i zbyt późna pora dnia na kąpiel, więc kopaliśmy tylko — co zresztą wychodzi na jedno, gdyż i tak się jest zmoczonym, i trzeba potem zmieniać ubranie.
804Już zmierzch zapadał, gdy wróciliśmy do Białego Domku na kolację. Dowiedzieliśmy się, że panna Sandal nie ma służącej. Pomogliśmy jej sprzątnąć ze stołu i pomyć naczynia. H. O. stłukł tylko dwie podstawki.
805W ciągu pierwszego tygodnia nie zaszło nic godnego uwagi. Poznaliśmy kilku rybaków i mnóstwo mieszkańców wsi. Bardzo mili ludzie. Panna Sandal czytywała nam wiersze i historię o pewnym rybaku, który umiał hipnotyzować ryby, tak że same wpadały do sieci.
806Panna Sandal była bardzo miła, ale brakowało jej tego samego, czego i Białemu Domkowi, i nagim ścianom, nie wiem, jak to określić. Panna Sandal była bardzo cierpliwa i bardzo spokojna, mówiła, że ludzie, którzy tracą panowanie nad sobą, nie są zdolni do wzniosłych przeżyć.
807Ale pewnego dnia nadszedł telegram i panna Sandal straciła panowanie nad sobą. Była taka sama jak inni ludzie i podczas gdy szukała pieniędzy na wysłanie odpowiedzi, kazała H. O. wynieść się i nie plątać pod nogami.
808A potem powiedziała do Dory (gdy mówiła, oczy miała czerwone i opuchnięte z płaczu, tak jak zwykli ludzie):
809— Moja kochana! To straszne! Brat mój miał wypadek, muszę natychmiast pojechać do niego.
810Panna Sandal posłała Oswalda po bryczkę do hotelu „Pod Starym Okrętem”, a dziewczęta do pani Bil[27], ażeby przyszła zająć się nami pod jej nieobecność. Potem ucałowała nas i odjechała z ciężkim sercem. Dowiedzieliśmy się potem, że pan Sandal wszedł na jakieś rusztowanie, ażeby rozdać mularzom[28] książeczki, w których była mowa o zgubnym nałogu pijaństwa. Wszedł tak nieszczęśliwie, że spadł, złamał rękę i zranił się w głowę.
811Pani Bil przyszła i pierwszą rzeczą, jaką się zajęła, było kupienie wspaniałego mięsa, które upiekła na obiad. Smakowało nam bardzo, gdyż od chwili przyjazdu nie mieliśmy w ustach kawałka mięsa.
812— Pewno jej nie stać na dobre mięso — rzekła pani Bil — ale wasz tatuś płaci za was i byłoby mu przykro, gdyby się dowiedział, że nie jecie nic przyzwoitego.
813I pani Bil zrobiła nam wspaniałą leguminę. Była znakomita.
814Po obiedzie siedzieliśmy nad brzegiem morza, pokrzepieni na ciele, a Dora rzekła:
815— Biedna panna Sandal! Nie pomyślałam dotychczas ani razu, że jest tak uboga. Gdybyśmy tak mogli uczynić coś dla niej i przyjść jej z pomocą.
816— Może chodzić i śpiewać na ulicy — powiedział Noel.
817Pomysł był nieszczególny, po pierwsze dlatego, że we wsi jest tylko jedna ulica, a po drugie, mieszkańcy tej wsi nie są zamożni i nic byśmy nie zebrali dla panny Sandal.
818Dora powiedziała, że może by napisać do ojca, by przysłał trochę pieniędzy dla panny Sandal, ale obawialiśmy się, że nie przyjmie takiej zapomogi.
819Wtedy jednemu z nas, nie powiem komu, przyszła szczęśliwa myśl do głowy.
820Powinna się zająć wynajmowaniem pokoi, słyszałem, że to przynosi doskonałe dochody.
821I to był początek wszystkiego. Tego samego wieczoru znaleźliśmy jakieś tekturowe pudło, wycięliśmy z niego tabliczkę i umieściliśmy na niej napis różnokolorowymi kredkami:
824Kładąc się spać, wywiesiliśmy tabliczkę przed drzwiami.
825Kiedy nazajutrz rano Oswald rozsunął firanki i wyjrzał przez okno, dostrzegł całą gromadę dzieci przyglądających się karcie. Pani Bil wyszła przed dom i w ciągu jednej chwili rozpędziła wszystkich. Chociaż nie powiedzieliśmy jej dnia poprzedniego o naszych zamierzeniach, nie była wcale zdumiona i o nic nas nie spytała. Nigdy w życiu nie widziałem osoby podobnej do pani Bil. Nie wtrącała się do nie swoich rzeczy. Później mówiła, że sądziła, iż panna Sandal poleciła nam wywiesić kartę.
826Minęło kilka dni i nic nowego nie zaszło, otrzymaliśmy tylko dwa listy: jeden od panny Sandal, która opisywała wypadek i cierpienia biednego brata, drugi od ojca, w którym prosił, ażebyśmy byli grzeczni i rozsądni.
827Ludzie, którzy mijali Biały Dom, czytali naszą kartę i śmieli się.
828Któregoś dnia przejeżdżała około naszego domu piękna bryczka. Pan jadący tą bryczką, uderzony wspaniałym tęczowym napisem, zatrzymał się i wysiadł z bryczki.
829Był blady, miał siwe włosy i bardzo jasne oczy. Nosił nowy garnitur w kratkę, w którym mu było do twarzy.
830Zanim zdążył zastukać do drzwi, Ala i Dora zawołały „proszę” (autor ma pewne dane przypuszczać, że serca im biły mocno).
831 832Ala i Dora były zaskoczone nagłością pytania i zaczęły się jąkać.
833Wtedy Oswald wysunął się na pierwszy plan i rzekł:
834 835— Owszem — odpowiedział pan i wszedł.
836Wprowadziliśmy go do jadalni z prośbą, ażeby zaczekał chwilę, i odbyliśmy za drzwiami walną naradę.
837— Zależy od tego, ile pokojów zażąda — szepnęła Dora.
838— Powiedzmy mu tyle a tyle za pokój i dodatek, jeżeli będzie chciał, ażeby mu pani Bil gotowała.
839Zgodziliśmy się na ten projekt.
840 841— Ile pokojów pragnie pan wynająć? — zapytał Oswald.
842— Wszystkie pokoje — odrzekł pan.
843— Od pokoju bierzemy po funcie tygodniowo i dwa funty dla pani Bil.
844— Ile pokojów jest w sumie i ile to ma kosztować?
845Oswald namyślał się chwilę, a potem rzekł:
846— Dziewięć pokojów to dziewięć funtów, a dwa funty dla pani Bil, ponieważ jest wdową.
847— Zrobione! — odrzekł pan. — Pójdę po moje kufry.
848Wybiegł z pokoju, wsiadł na bryczkę i odjechał. Gdy już był bardzo daleko, Ala zapytała:
849— Gdzież my się podziejemy? Gdzie my będziemy spać?
850— On musi być szalenie bogaty, jeżeli mu potrzeba aż tylu pokojów — zauważył H. O.
851— Gdyby był nawet najbogatszy, to także nie może spać w dwóch pokojach naraz — powiedział Dick — możemy zaczekać, póki się nie położy, a potem pójdziemy spać do innych pokojów.
852Lecz Oswald był stanowczy. Wiedział, że skoro pan zapłacił za wszystkie pokoje, to nam nie wolno z nich korzystać.
853— Przecież nie będzie spał w kuchni — rzekła Dora — więc może my spalibyśmy w kuchni?
854Pomysł ten nie podobał się żadnemu z nas.
855 856— Słuchajcie! Możemy nocować w młynie. Jest tam cała masa siatek, które rybacy suszą. Zrobimy sobie prawdziwe legowisko, takie, jakie mają Indianie. Położymy się spać po odejściu pani Bil i wstaniemy przed jej przyjściem.
857Pomysł był wspaniały. Jedynie Dora obawiała się, że zmarzniemy.
858Pobiegliśmy natychmiast do młyna, ażeby sobie przygotować nocne posłanie.
859W młynie są trzy piętra, na pierwszym jest mnóstwo sieci, na drugim — pełno kamieni młyńskich, na trzecim — sznury i pasy.
860Postanowiliśmy, że dziewczęta będą spać na pierwszym piętrze, a my rozepniemy sieci na drugim piętrze.
861Przenieśliśmy cichaczem naszą pościel do młyna i wróciliśmy do domu.
862Po chwili zjawił się pan, nie miał żadnych kufrów, tylko małą ręczną walizkę.
863Pani Bil wyszła na jego przywitanie. Powiedzieliśmy jej, że wynajął pokoje, ale nie powiedzieliśmy ile, gdyż obawialiśmy się, żeby nam nie zabroniła spać w młynie — a przecież było to konieczne dla poprawienia bytu biednej panny Sandal.
864Na kolację kazał sobie podać nasz lokator głowę baranią w galarecie i szpinak. Ale nie było w całej wsi ani jednej głowy baraniej w galarecie. Nie było też szpinaku i pani Bil usmażyła mu jajecznicę z szynką.
865Potem pani Bil pomyła statki i odeszła do domu. Pozostaliśmy sami. Słyszeliśmy z drugiego pokoju, jak śpiewał na cały głos wesołe piosenki.
866Potem wzięliśmy latarkę i cichaczem przeszliśmy do młyna. Zdecydowaliśmy się spać w ubraniach, po pierwsze dlatego, że było nam zimno, a po drugie, przypuszczaliśmy, że rybacy mogą przyjść po swoje sieci. Czasem podczas pięknej pogody odbywa się nocny połów.
867Dziewczętom pozostawiliśmy latarkę, a sami wzięliśmy świeczkę i udaliśmy się na wyższe piętro. Było tam bardzo niewygodnie pośród młyńskich kamieni, lin i całej maszynerii. Ucieszyliśmy się bardzo, gdy Dora zawołała:
868— Niech przyjdzie tu jeden z was na chwilę.
869Oswald zbiegł na dół, a Dora szepnęła mu na ucho:
870— Jest trochę niewygodnie, ale to nie szkodzi. Nie chcę mówić na głos przez wzgląd na Noela i H. O. Nie chcę ich nastraszyć, ale sama się boję. Gdyby tak wyskoczył ktoś z ciemności, umarłabym z przerażenia. Może się wszyscy przeniesiecie na dół? W sieciach jest dosyć miejsca, proszę cię, zawołaj ich.
871Ala nie bała się, lecz na myśl o szczurach, które się gnieżdżą w starych zamkach, płakała z przerażenia.
872Chłopcy zgodzili się na przeniesienie. Zeszliśmy na dół i rozciągnęliśmy się w siatkach.
873Spanie w młynie nie jest tak zabawne, jakeśmy[29] to sobie wyobrażali. Nie mieliśmy poduszek pod głową, a ostre i twarde sieci wgryzały nam się w głowę i ciało.
874Po twarzy chodziły jakieś wstrętne pająki, więc trzeba było co chwila zapalać światło i odpędzać je. Przeciąg był straszny i marzliśmy pod derkami, które co chwila zsuwały się z nóg.
875Oswald nie należy do wygodnisiów, a jednak żałował, że nie ułożyliśmy się do snu w kuchni. Przecież nasz lokator nie wziąłby nam tego za złe.
876Usnęliśmy w końcu. Podczas nocy siostrzyczki tak się do nas poprzytulały, że o świcie stanowiliśmy jedną masę ciał. Istne pobojowisko.
877— Jestem taka sztywna! — zawołała Ala. — Sztywna jak świeżo ukrochmalony kołnierzyk.
878 879— Mnie się zdaje, że młyn do spania to zły wynalazek — powiedział H. O. — nie można się umyć ani uczesać.
880— Od kiedy jesteś takim amatorem mycia i czesania? — zapytał Dick.
881— Dicku, nie bądź nieznośny — ujęła się Dora.
882— Sama jesteś nieznośna — odburknął Dick.
883Wszyscyśmy[30] byli w okropnych humorach, źli, skrzywieni, przemarznięci i strasznie brudni.
884O wschodzie słońca opuściliśmy naszą sypialnię. Zimno było.
885— Nigdy już w moich poezjach nie będzie mowy o wschodzie słońca — rzekł Noel — nie podoba mi się ani świt, ani wschód słońca, człowiek marznie i nic więcej.
886Dostaliśmy się do kuchni, wyszorowaliśmy się porządnie i Ala rozpaliła ogień. Ugotowaliśmy herbatę i jajka. Dora wyciągnęła resztkę chleba i poprawiły się nam humory. Spojrzeliśmy na zegar. Było dopiero wpół do szóstej.
887Trzeba się było zamknąć w którymś pokoju aż do przyjścia pani Bil. Ale w którym?
888— Będziemy podsłuchiwać pod wszystkimi drzwiami, dopóki nie usłyszymy jego chrapania — rzekła Ala — i zaczekamy w sąsiednim pokoju.
889Lecz w żadnym sypialnym pokoju nie rozlegało się chrapanie.
890— A może to był złodziej i udawał, że wynajmuje mieszkanie, a potem zbiegł z kosztownościami — powiedział H. O.
891— Przecież nie ma tu żadnych kosztowności — odparł Noel.
892— A może nie chrapie podczas snu? — zastanowił się Oswald. — Są podobno ludzie, którzy nie chrapią.
893— Ale nie starsi panowie — rzekł Noel — pomyślcie o naszym wujku. H. O. myślał początkowo, że to jest niedźwiedź.
894— A może wstaje o świcie i dziwi się, że mu nie podają śniadania — powiedziała Ala.
895Zaczęliśmy nadsłuchiwać przed jadalnią. Nie było w niej nikogo; z gabinetu panny Sandal dochodziły dźwięki tej samej piosenki, którą nieznajomy nucił poprzedniego wieczoru.
896Weszliśmy do jadalni, ażeby zaczekać na panią Bil i naszego lokatora. Lecz to, co się ukazało oczom naszym, wprawiło nas w największe zdumienie! Zapomnieliśmy — jak to się mówi — języka i stanęliśmy oniemieli.
897Czytałem już w książkach „o ludziach, którzy nie wierzyli oczom swoim” i zdawało mi się, że są to głupstwa, ale doprawdy, wchodząc do jadalni, autor nie wiedział, czy śni, czy też stoi wobec rzeczywistości.
898— Odsłońcie firanki! — zawołała Ala.
899Odsłoniliśmy firanki. Pragnę, ażeby czytelnicy byli na równi ze mną zdziwieni.
900Wczorajszego wieczoru ściany jadalni były śnieżnobiałe. Teraz były pokryte wspaniałymi różnokolorowymi obrazkami. Jakieś cudowne gwiazdy, barwne kwiaty.
901— Jak pięknie — zawołała Ala — co za poczciwy człowiek! Jak nam ozdobił mieszkanie.
902— Spójrzcie na tego anioła — pokazał Noel — muszę coś o nim napisać.
903Anioł był śliczny, cały w szarym tonie z olbrzymimi złotymi skrzydłami, a obok niego fruwały małe ptaszki, wróżki, także ze skrzydłami, skrzydlate psy i ryby. Wszystko miało skrzydła, nawet wspaniały koń, zeskakujący z wysokiej wieży wprost do morza. Jakże żałowaliśmy, że lokator nie namalował tego wszystkiego we własnym naszym domu!
904Podczas gdyśmy stali przed ścianą pełni zachwytu i podziwu, otworzyły się drzwi z sąsiedniego pokoju i ujrzeliśmy naszego lokatora. Był zasmarowany farbami, a w ręce trzymał coś z drutu i papieru.
905— Chcielibyście fruwać? — zapytał nas.
906— Owszem — odpowiedzieli wszyscy.
907— Dobrze więc, mam tutaj znakomitą maszynę do fruwania. Przypnę ją któremuś z was do ramion, a wtedy ten, który będzie mieć skrzydła, wyskoczy przez okno z pierwszego piętra. Nie macie pojęcia, jaką przyjemność sprawia fruwanie!
908Powiedzieliśmy, że nie pragniemy wcale przekonać się o tym.
909— Ale ja nalegam — mówił lokator. — Wasze dobro leży mi na sercu. Nie mogę dopuścić, ażebyście w waszej nieświadomości odrzucili jedyną być może sposobność nauki fruwania.
910Znowu daliśmy odmowną, ale też i uprzejmą odpowiedź. Przyznać muszę, że czuliśmy się nieswojo.
911— A więc zmuszę was! — krzyknął, chwytając Oswalda za ramię.
912Wtedy Dora, blada jak trup, rzekła głosem słodkim i miłym:
913— Zdaje mi się, że fruwanie sprawi nam wielką uciechę. Nie byłby pan łaskaw pokazać mi, jak wygląda pańska maszyna?
914Lokator puścił Oswalda i podczas gdy zaczął pokazywać swoją maszynę, Dora szepnęła: „uciekajcie”. Wtedy wysunęliśmy się cichaczem; ostatnia wypadła Dora i drzwi zamknęła na klucz.
915— Do młyna! — krzyknęła Dora i pobiegliśmy jak szaleni. Zabarykadowaliśmy drzwi, wbiegliśmy na drugie piętro i tam stanęliśmy przy oknie, ażeby ostrzec panią Bil, gdy będzie szła do Białego Domku.
916Powiedzieliśmy Dorze, że była po prostu genialna, a Noel nazwał ją bohaterką.
917— To nie było nic nadzwyczajnego — powiedziała Dora, zanim się rozpłakała — tylko przypomniałam sobie, że przeczytałam w jakiejś książce, że jeżeli się ma do czynienia z wariatem, to trzeba udawać wesołość i zgadzać się z nim. Wiedziałam od razu, że zwariował. Co za szczęście, że nie wyrzucił nas wszystkich przez okno. Co by zrobił biedny tatuś? O Boże, mój Boże! — i Dora rozbeczała się na dobre.
918Byliśmy dumni z naszej siostry. Dokuczamy jej czasem, ale dzielna z niej dziewczyna.
919Postanowiliśmy pierwszą osobę, która będzie przechodziła przez ulicę, zawołać i poprosić o pomoc. Ze spódniczki Ali zrobiliśmy sygnał.
920Niebawem ujrzeliśmy dwóch panów w powozie. Daliśmy im znak spódniczką Ali. Zatrzymali konie, a jeden z nich podszedł do młyna.
921Opowiedzieliśmy mu historię o lokatorze i jak pragnął, ażebyśmy skakali przez okno.
922— W porządku — rzekł pan, który podszedł do młyna, a zwracając się do swojego towarzysza w powozie dodał: — Mamy go!
923Pan wyszedł z powozu i podszedł do nas, podczas tego drugi wszedł do wnętrza domu.
924— Chodźcie ze mną, młode panie i panowie; jest łagodny jak jagnię. On sądzi, że skakanie z okna nie może nikomu zaszkodzić. Myśli, że to jest prawdziwe fruwanie. Jak tylko zobaczy doktora, uspokoi się natychmiast.
925Pytaliśmy, czy już był dawniej pomylony na umyśle, czy też zwariował nagle.
926— O tak, od czasu gdy zleciał z samolotu, wszystko mu się pokręciło w głowie. Był wielkim artystą malarzem, a teraz maluje obrazy, na których wszystko fruwa. Od czasu do czasu przychodzi mu ochota uczenia fruwania. Biedny człowiek z tego pana Sidneya. Jestem właśnie jego opiekunem.
927— A jak uciekł przed panem? — zapytała Ala.
928— Z jego bratem zdarzył się straszny wypadek: spadł z rusztowania. Pan Sidney był tak zmartwiony i tak ściskał swojego nieprzytomnego brata, żeśmy byli wzruszeni! Tymczasem pan Sidney wyciągnął bratu portmonetkę, złapał walizkę i uciekł. Byliśmy na razie zajęci ratowaniem pana Eustachego i dopiero po jakimś czasie zauważono nieobecność pana Sidneya. Posłaliśmy więc natychmiast po doktora Bakera. Doktor powiedział od razu, że chory wrócił na miejsce, gdzie spędził dzieciństwo. Okazało się, że doktor ma rację.
929Zbliżyliśmy się do Białego Domku. Wyszedł zeń doktor i pan Sidney, który był w najlepszym humorze i zajął miejsce w powozie.
930— Ależ, panie doktorze — rzekł Oswald — on przyrzekł nam, że będzie płacić dziewięć funtów tygodniowo. Czy nie jest to jego obowiązkiem?
931— Z tego samego, że się zgodził na wasze żądanie, mogliście byli się domyślić, że zwariował — odrzekł doktor — i dlaczego miałby płacić za mieszkanie w domu siostry? Jazda!
932 933Przykra to była przygoda z pomylonym panem. I żal mi było biednej panny Sandal. Oswald powiedział swoim siostrom, że powinny być wdzięczne przeznaczeniu, że nie mają obłąkanych braci.
Mijały dni, a panna Sandal nie wracała do domu. Żal było nam jej serdecznie i martwiliśmy się bardzo, że projekt wynajęcia mieszkania się nie udał. Panna Sandal jest bardzo porządną osobą, bo zdaje się nie pisała o tym do ojca. W każdym razie nie otrzymaliśmy od tatusia żadnego listu z naganą.
935Nie lubimy rezygnować z raz powziętych zamiarów. Nie udało nam się wzbogacić panny Sandal przez wynajmowanie pokoi, ale mógł się przecież znaleźć jakiś inny sposób. Mówiliśmy o tym, bawiąc się na morskim wybrzeżu. Chodziliśmy bardzo często do domku straży nadbrzeżnej. Ze strażnikami zaprzyjaźniliśmy się jeszcze więcej niż z rybakami, ponieważ rybacy byli przeważnie na morzu, a strażnicy mieli dużo wolnego czasu i opowiadali nam historie o portach południowych, odległych podróżach, dzielnych oficerach i odważnych marynarzach. Nie chcieli nam opowiadać o przemytnikach.
936— Prawdopodobnie boją się mówić dzieciom — rzekł Dick — o strasznych zbrodniach, jakie popełniali przemytnicy.
937— Tak — dodała Ala — nie wiedzą wcale, ileśmy się nasłuchali o przemytnikach, korsarzach, rozbójnikach, rzezimieszkach — i Ala westchnęła.
938— Możemy w każdym razie zabawić się w przemytników — powiedział Oswald. Ale zabawa się nie udała, bo im człowiek robi się starszy, tym bardziej pragnąłby przeżyć coś naprawdę, a wszystko „na niby” staje się niewystarczające.
939O przemytnikach dowiedzieliśmy się od pewnego starego człowieka. Wybraliśmy się któregoś dnia na dalszy spacer i tam ujrzeliśmy starego rybaka, siedzącego na łodzi wywróconej do góry dnem. Palił jakiś straszny tytoń.
940Przywitaliśmy się z nim bardzo grzecznie i Ala zapytała:
941— Pozwoli pan usiąść przy sobie?
942 943Zapanowało przykre milczenie. Nie wiedzieliśmy, od czego zacząć rozmowę z siwobrodym rybakiem. W końcu wyjął fajkę z ust i rzekł:
944— Po cóżeście tu przyszli? Chyba nie po to, ażeby się przyjrzeć, jak wyglądam.
945— Pan bardzo dobrze wygląda — powiedziała Dora.
946— Panienka też — brzmiała uprzejma odpowiedź.
947— Mamy wielką ochotę porozmawiać z panem — odezwała się Ala.
948— No, to mówcie — rzekł rybak.
949I wtedy, jak to się często zdarza, nie mieliśmy nic do powiedzenia.
950Noel przerwał kłopotliwe milczenie.
951— Mnie się zdaje, że nie tylko wygląda pan dobrze, ale nawet bardzo interesująco, jak gdyby pan był kiedyś rozbójnikiem morskim.
952— Nigdy w życiu — odpowiedział stary rybak bardzo urażonym głosem. — Byłem w marynarce póty, póki nie straciłem jednego oka podczas walki. Rozbójnicy morscy zasługują na śmierć.
953Przykro nam było, że się wyrażał tak nieprzychylnie o rozbójnikach morskich, dla których żywimy niekłamaną sympatię. Tylko Dora rzekła:
954— Tak jest, rozbójnicy morscy są bardzo źli, tak samo jak inni zbóje i przemytnicy.
955— Niewiele wiem o zbójach — odrzekł stary człowiek. — Nigdzie za moich czasów nie można było spotkać zbójów. Miałem w rodzinie jednego zbója, brata rodzonego mojej prababki, ale go powieszono! Był z niego podobno dzielny chłop, umarł młodo.
956— Szkoda — westchnęliśmy wszyscy prócz Dory.
957— A znał pan jakiegoś przemytnika? — zapytał H. O. — To jest, czy znał pan osobiście?
958— To inna rzecz — rzekł stary i mrugnął na nas okiem.
959Zrozumieliśmy od razu, że straż nadbrzeżna myliła się, gdy twierdziła, że nie ma przemytników. Stary wiedział coś o nich, ale bał się zdradzić przed nami swoich znajomych, a może nawet przyjaciół. Nie wiedział, jak bardzo życzliwie jesteśmy usposobieni względem przemytników.
960 961— Kochamy przemytników. Może nam pan śmiało o nich opowiadać.
962— Było mnóstwo przemytników za czasów młodości mojego ojca. KobietaRodzony kuzyn mojego ojca był przemytnikiem. Powodziło mu się znakomicie. Ożenił się. Wyobraźcie sobie, że w dniu ślubu prosto od ołtarza zaprowadzono go do więzienia.
963— Biedna kobieta — westchnęła Ala — cóż ona zrobiła?
964— Nic nie zrobiła — odparł stary marynarz — kobiety nie są od tego, ażeby coś robić; nie na darmo zajmował się przemytnik swoim uczciwym rzemiosłem; dorobił się przyzwoitego zajazdu, w którym gospodarowała żona. Czekała cierpliwie na męża, wiedziała, że taki nie zginie. Otóż w trzy tygodnie po ślubie zajechał przed „Odgłos Dzwonów”, tak zwał się zajazd, jakiś człowiek pokryty kurzem.
965— Dalej! Niech pan dalej mówi! — zawołaliśmy z najwyższym zaciekawieniem.
966— Zakurzony był i obłocony, miał długą, czarną brodę i kapelusz głęboko nasunięty na czoło. Wszedł do karczmy; było to po obiedzie i w karczmie nie było nikogo prócz żony.
967„Dzień dobry pani — rzekł przybysz — proszę o pokój dla spokojnego człowieka”.
968„Nie przyjmuję mężczyzn na nocleg” — odrzekła ona.
969„Ale mnie pani przyjmie” — powiedział on.
970„Ani mi się śni” — powiedziała ona.
971Wtedy on zerwał swoją brodę i kapelusz i oczom jej ukazał się jej własny pan młody, którego z kościoła zabrali do więzienia. Został więc u siebie. W dzień pracował jako robotnik i chodził z przyprawioną brodą, a nocą zajmował się przemytnictwem.
972Podobała nam się niezmiernie ta historia.
973 974— Czy teraz nikt się już nie zajmuje przemytnictwem?
975— O nie — odpowiedział pośpiesznie stary marynarz — w każdym razie nie w tej okolicy. Ale znam pewnego młodego mężczyznę (jest bardzo młody i ma niebieskie oczy) w okolicy Sunderlandu… Przemycał właśnie trochę tabaki, a tu na niego wyskakuje strażnik. Zaklął więc w duchu, ale głośno zawołał:
976 977„Co masz w tym zawiniątku?” — pyta strażnik.
978„Trochę brudnej bielizny i parę starego obuwia”.
979Wtedy strażnik, ażeby wypróbować młodego człowieka, mówi:
980„Daj mi twój tobołek, pomogę ci go nieść”.
981A z przemytnika spryciarz nie lada. Myśli sobie: „jak nie dam, to mnie zaciągnie do więzienia, jak dam, kto wie, może nie zajrzy nawet”. I podał tobołek strażnikowi, a strażnik zaraz mu uwierzył, pomógł odnieść tobołek aż do domu, przepraszając starego człowieka, że go niesłusznie posądzał. Ale to się nie zdarzyło w tej okolicy, nie, nie.
982Właśnie Dora chciała zadać pytanie, czemu mówił, że strażnik przepraszał starego człowieka, bo przecież na początku była mowa o młodym mężczyźnie, który miał niebieskie oczy, gdy zjawił się jakiś strażnik.
983Kazał nam wstać z łodzi i obrzucił chmurnym spojrzeniem. Nasi strażnicy z naszej wsi są znacznie milsi.
984W powrotnej drodze Ala wzięła starego marynarza za rękę i szła z nim razem.
985— Czemu — zapytała Ala — ten strażnik był taki niegrzeczny?
986— Bo ci strażnicy nie robią nic prócz podejrzewania uczciwych ludzi o zajmowanie się przemytnictwem.
987Rozstaliśmy się z naszym nowym znajomym w największej przyjaźni. Mieszka poza wsią, w malutkim domku i zajmuje się hodowlą świń.
988Nigdy byśmy nie zapałali antypatią względem tego wstrętnego strażnika, ale wyobraźcie sobie, któregoś dnia, gdyśmy byli w domku straży, rozmawiając z naszymi strażnikami, wszedł ów obcy strażnik i zapytał, czemu to się pozwala bandzie łobuzów kręcić między strażą.
989Z godnością, bez słowa opuściliśmy domek straży. Wieczorem, w łóżku, Oswald rzekł do Dicka:
990— A gdyby tak dać jakieś zajęcie temu strażnikowi?
991Dick ziewnął i odpowiedział, że nie rozumie.
992— Chciałbym zostać przemytnikiem — powiedział Oswald — możesz śmiało zasnąć, nie jesteś mi potrzebny. Zamiast ciebie pójdzie ze mną Ala.
993— Mów, bracie! — zawołał Dick, zupełnie już ze snu wybity.
994— Może byśmy zostali przemytnikami?
995— Bawiliśmy się już w to dosyć często.
996— Nie idzie o zabawę, ale o prawdziwe przemytnictwo. Kto wie, może w ten sposób uda nam się wzbogacić pannę Sandal.
997— Rzeczy, które się przemyca, są bardzo kosztowne — rzekł Dick.
998— Mamy przecież trochę pieniędzy, które nam wczoraj przysłał wujaszek. Możemy więc pojechać do Francji na żaglówce, tam kupimy baryłkę albo worek czegokolwiek i wrócimy.
999— Tak, tak, i wpakują nas do więzienia. Wcale mi się ten pomysł nie podoba. A zresztą, któż nas przewiezie?
1000— Ten stary marynarz, ale jeżeli się boisz… — powiedział urażony Oswald.
1001— Niczego się nie obawiam, tylko nie chciałbym siedzieć w kozie[31]. Słuchaj, Oswaldzie, gdybyśmy tak wszystko zrobili na żarty? Gdybyśmy wzięli beczułkę, ale pustą albo ze zwyczajną wodą? Wtedy mogą nas nawet przyłapać, a my zakpimy z tego strażnika, gdy w beczułce znajdzie czystą wodę.
1002Oswald zgodził się pod warunkiem, że beczułkę nazwiemy beczką wódki.
1003Przemytnictwo jest męskim zawodem: nie wtajemniczyliśmy dziewcząt, gdyż Ala mogłaby się uprzeć i pójść w męskim przebraniu, a tatuś tego nie lubi. H. O. i Noel są za mali na przemytników; wobec tego uradziliśmy jechać we dwóch.
1004Odwiedziliśmy starego marynarza i długo musieliśmy mu tłumaczyć, o co rzecz idzie i że pragniemy zakpić ze wstrętnego strażnika. W końcu rzekł do nas:
1005— Mam przyjaciela Benendena, który ma śliczną żaglówkę „Mary”, on często zabiera z sobą młodzież na nocny połów ryb, o ile rodzina młodzieży nie ma nic przeciwko temu. Napiszcie więc do ojca z zapytaniem albo poproście pana Charteris, ażeby napisał do ojca. Tak robią różne dzieci. Nie ma co wspominać o beczułce. Napiszcie tylko o połowie ryb.
1006Uczyniliśmy, jak powiedział. Pan Charteris jest tutaj pastorem, znamy go dobrze. Napisał do ojca, a tatuś dał nam odpowiedź natychmiast: „jedźcie, ale bądźcie ostrożni i nie zabierajcie z sobą dziewcząt ani też małych”.
1007List pokazaliśmy dziewczętom. Ala była zrozpaczona, że nie pojedzie z nami, lecz powiedzieliśmy jej, że „mężczyźni muszą pracować, a kobiety mogą płakać”.
1008Zorganizowaniem naszej wyprawy zajął się stary marynarz. Na wyprawę wybrał ciemną noc. Z domu wyszliśmy o zmierzchu, bardzo ciepło ubrani, trzymając w ręce paczki z jedzeniem. Staraliśmy się przejść niespostrzeżenie, ale kilka osób zauważyło nas. Załogę żaglówki stanowili: stary marynarz, Benenden i jakiś rudy chłopak.
1009— Odbijać od brzegu! — zakomenderował Benenden.
1010Odbiliśmy. Oswald cieszył się tak bardzo, że nie był w stanie wyrazić swojej radości. Dickowi natomiast zrobiło się niedobrze i całą noc przeleżał w kabinie. Kabina była wstrętna, ciasna, brudna, czuć w niej było rybami, oliwą, woskiem i w ogóle duszno w niej było bardzo. Oswald tylko na chwilę zszedł do kabiny, ażeby się w niej posilić. Potem przyglądał się morzu i rybom, które podchodziły pod samą żaglówkę.
1011Robiło się późno i Oswald był już bardzo zmęczony i senny, gdy Benenden rzekł: „Otóż jest”.
1012Oswald w pierwszej chwili nic nie mógł dostrzec. Potem ujrzał zbliżającą się łódź. Podjechała do naszej. Ludzie z tamtej łodzi rozmówili się szeptem z naszą załogą, a potem podali do naszej żaglówki sporą beczkę.
1013Uradowało to niezmiernie Oswalda, gdyż lękał się, że nasza wyprawa, „wyprawa przemytników”, może się skończyć zwykłym nocnym połowem ryb.
1014Było coraz zimniej. Dick spał w kabinie, a Oswald siedział na pomoście, oparty o swoją beczkę.
1015Gdy się jest nocą samemu na morzu, świat staje się większy, szerszy i głębszy, niebo jest odleglejsze i większa jest otchłań.
1016Oddając się tym i tym podobnym rozmyślaniom, Oswald wreszcie usnął. Obudził go stary marynarz, trącając z lekka.
1017— Zajmijże się, obywatelu, swoją beczką! Nie może tak sterczeć na górze, trzeba ją pchnąć pomiędzy ryby i sieci.
1018Oswald pchnął beczułkę: zapach, który się rozchodził z beczułki, wydał mu się podejrzany, pachniało prawdziwą wódką.
1019— Czy to aby na pewno sama woda? — zapytał Oswald.
1020— A cóż by to mogło być innego?
1021Znowu Oswald się zdrzemnął. Obudził się, kiedyśmy już dobili do brzegu. Wyskoczył na brzeg, ale po ziemi chodził jak pijany. Przypomniał sobie, że trzeba też obudzić Dicka.
1022Dick był wściekły na Oswalda, że pozwolił mu spać przez całą noc, nie widział połowu ryb, a zwłaszcza beczki z wodą.
1023— Śpiesz się, Dicku, a zobaczysz, jak się wyładowuje ryby.
1024Wychodząc z kabiny, usłyszeliśmy obce głosy, a wśród nich i głos tego wstrętnego strażnika.
1025— Nie żal wam snu, Stokes? — pytał stary marynarz.
1026 1027— A może byście chcieli z pół tuzina makreli? — rzekł Benenden.
1028 1029— Czy przyszliście zobaczyć, jak będziemy wyładowywać ryby?
1030 1031Czekali bardzo długo. Wreszcie podjechał wózek, na który zaczęto ładować ryby. Benenden i pomocnik ładowali bardzo powoli i bardzo umiejętnie, tak żeby nie naruszyć kupki ryb zakrywających beczułkę.
1032 1033— Śpieszcie się i nie ukrywajcie prawdy! Musi wyjść na jaw. Już nas powiadomiono o wszystkim.
1034Stary marynarz, Benenden i rudy chłopak zrobili zdumione miny.
1035— O czym to, jeżeli można wiedzieć, powiadomiono was?
1036— Ano, że przemycacie wódkę. Czuję z tego miejsca.
1037Oswald wraz z Dickiem podeszli bliżej. Rzeczywiście czuć było ostry zapach alkoholu i brązowa beczka wyjrzała spośród ryb.
1038— Otóż i ona! — zawołał strażnik. — Proszę opuścić łódź.
1039Wysiedliśmy, a stary marynarz, wzruszając ramionami, wyjął ostatnie ryby, a następnie beczkę.
1040— To jest ta beczka — rzekł jeden ze strażników — a gdzie reszta?
1041— Nie mamy nic więcej! — rzekł Benenden. — Jesteśmy biedni ludzie, musieliśmy postąpić według umowy.
1042— Dobrze, dobrze — odezwał się strażnik, któremu zamierzaliśmy zrobić „kawał” — musimy zrewidować całą łódź.
1043Zrozumiałem, że nasza załoga była przygotowana na podobne zajście. Zebrało się jeszcze więcej strażników, zdaje mi się, że miano nas zaprowadzić do domku straży.
1044Ale Dick miał już wszystkiego po uszy! On nie ma awanturniczego usposobienia, a morska choroba wpłynęła nań bardzo ujemnie.
1045 1046— W tej beczce jest tylko woda.
1047Oswald miał ochotę zabić swojego brata!
1048— Aha — odpowiedział antypatyczny strażnik — myślicie, że nie mam nosa?
1049— A więc, proszę otworzyć i przekonać się — mówił Dick niebaczny na ostrzegawcze znaki Oswalda — tam jest woda.
1050— I ja mam uwierzyć, że jeździliście tak daleko po… czystą wodę? Nie macie tutaj dosyć wody?
1051— Ale to jest woda, woda francuska — wołał Dick wściekłym głosem — ta woda należy do mnie i do mojego brata. Prosiliśmy tych rybaków, ażeby ją nam przewieźli.
1052— Rybacy — rzekł strażnik z przekąsem — chodźcie ze mną.
1053Stary marynarz ociągał się, ale Benenden szepnął, że wszystko w porządku (nikt tego nie słyszał prócz mnie i marynarza).
1054— A ja chcę iść do domu — upierał się Dick — nie pójdę z wami.
1055— I na cóż potrzebna wam była woda? — pytano Dicka. — Ażeby skosztować?
1056— Ażeby was poczęstować, jak nas będziecie wyrzucać z tej łodzi — odparł gniewnym głosem Dick.
1057Odpowiedział mu śmiech strażników.
1058Zdaje mi się, że miał tak anielski wyraz twarzy i tak niewinne spojrzenie, że strażnicy uwierzyli mu.
1059W każdym razie beczkę odkorkowano. Zaczęto wylewać z niej zawartość, była w niej woda, morska woda. Przyznał to nawet jeden ze strażników, który napił się pełną szklankę wody.
1060— Ale ma zapach wódki — rzekł wycierając usta.
1061Nasz stary marynarz wyjął z zanadrza flaszkę i rzekł:
1062— Pozwólcie mi wziąć trochę tej wody, miewam czasem gorączkę i ta woda dobrze mi robi.
1063 1064 1065Wróciliśmy do domu senni, ale w pysznych humorach. Żart nam się udał.
*
1066Gdy opowiedzieliśmy już wszystko naszym dziewczętom, gdy wysłuchaliśmy gorzkich wyrzutów, że mamy przed nimi swoje tajemnice — postanowiliśmy ofiarować staremu marynarzowi pięć szylingów za jego współpracę w naszym żarcie.
1067Początkowo nie chciał przyjąć. Powiedzieliśmy mu, ażeby za te pieniądze kupił prosiaka i nazwał go Stokes, tak jak się zwie ów wstrętny strażnik. Wtedy roześmiał się i przyjął nasz skromny datek. Rozmawialiśmy z nim dosyć długo. Przed odejściem zapytał nas:
1068— Czyście opowiadali w domu o waszych zamiarach?
1069— Nie, dopiero po powrocie z wycieczki.
1070— A więc trzymajcie lepiej język za zębami — rzekł marynarz — nie mówiłbym wam tego, ale czuję się bardzo zobowiązany za tego prosiaka imieniem Stokes. Tylko słowo, że zostanie między nami.
1071 1072— Tutaj wieją dziwne wiatry. Właśnie taki wiatr przyniósł wiadomość tym na straży, że będzie tu przywieziona beczka… i że w tej beczce nie będzie sama woda.
1073Marynarz zamilkł na chwilę, a potem dodał:
1074— Może to i nie była morska woda.
1075Zrozumieliśmy, że nasz stary marynarz zajmuje się trochę przemytnictwem i że pomogliśmy mu w tym trochę.
1076Sprawiło nam to niekłamaną radość. Tatuś nasz ma w tej kwestii odmienne zdanie. Mówił nam, gdyśmy mu opowiadali tę całą historię, że to wbrew prawu. Na pewno tatuś ma rację, a mimo to rad jestem, że byłem prawdziwym przemytnikiem przez jedną noc!
Teraz będzie mowa o tym, jak zostaliśmy cygańską bandą wędrownych śpiewaków. A wszystko to stało się w celu poprawienia bytu nieszczęsnej panny Sandal, dla której żywiliśmy serdeczne współczucie.
1078Trudno wymyślić jakąś porządną zabawę w mieszkaniu panny Sandal. Znajdują się w nim same konieczne i same użyteczne sprzęty. Przecież nie można przebierać się we własne ubrania albo w ubrania sióstr; nic w tym zabawnego.
1079Pomysł przeistoczenia się w Cyganów zawdzięczamy Ali. Martwiła się niezmiernie, że nie należała do naszej poprzedniej zabawy w przemytników. Trudno, nie nasza wina, że jest dziewczyną.
1080Nastały słotne dni. Nudziliśmy się bardzo. Pani Bil gotowała nam wyborne obiady — lecz jedzenie ciastek z kremem czekoladowym nie może wypełnić całego dnia. Oglądaliśmy ścianę zamalowaną przez fruwającego lokatora, ale to także musi się sprzykrzyć. Pytaliśmy się nawzajem, co robić, ale nikt nie mógł wynaleźć rozweselającej zabawy.
1081Drugi dzień już padał deszcz, kręciliśmy się dookoła domku, przysłuchując się monotonnej muzyce padających kropel.
1082 1083— Pani Bil ma u siebie w domu książkę pod tytułem Napoleońska księga przeznaczeń, może byśmy sobie pożyczyli tę książkę. Idź, poproś ją, Oswaldzie, ona cię najbardziej lubi z nas wszystkich.
1084Wszyscy wiedzą, że Oswald nie jest zarozumiały co do swojej osoby, ale prawdą jest, że pani Bil ma do niego jakąś słabość.
1085— Moglibyśmy wyczytać naszą przyszłość — mówiła Ala — byłoby to z większym pożytkiem niż „myślenie o rzeczach wzniosłych”, to jest o niczym.
1086Oswald pobiegł do pani Bil i rzekł:
1087— Kochana pani Bilusiu, pani ma książkę, którą byśmy strasznie pragnęli pożyczyć od pani.
1088Pani Bil była zajęta wydrążaniem kartofli na kolację.
1089— Pewno chcecie Pismo Święte, leży u panny Sandal na biurku — odrzekła pani Bil.
1090— O nie, my chcemy pani Napoleońską książkę przeznaczeń.
1091 1092— O nie, kochana Bilusiu, pobiegnę zaraz. Niech mi pani da swoje klucze do mieszkania. Żadnej szkody nie zrobię.
1093I pani Bil dała mu klucz. Oswald pobiegł po książkę i wrócił z nią do domu.
1094Cały dzień spędziliśmy na przepowiadaniu przyszłości, bądź z kart — co jest bardzo trudne — bądź z naszych snów. Naturalnie chcieliśmy wszyscy jednocześnie tłumaczyć nasze sny i z tego powodu mieliśmy ciągłe nieporozumienia rodzinne. Noela sny były bardzo długie, niezmiernie pogmatwane i bardzo nudne. On przysięgał, że wszystko to śniło mu się naprawdę. Mam nadzieję, że mówił prawdę.
1095Poszliśmy wcześniej spać, przekonani, że będziemy mieli nadzwyczajne sny. Ale na złość nic się nam nie śniło.
1096Dzień był deszczowy i Ala powiedziała:
1097— Moi kochani, mam cudowną myśl. Zdaje mi się, że się zaraz wypogodzi. Przebierzmy się za Cyganów i chodźmy do odległych wsi, ażeby ludziom przepowiadać przyszłość. Jeżeli mi pożyczycie książkę na cały dzień, to nauczę się z niej dosyć, ażeby wróżyć ciekawie i tajemniczo. Za wróżby zbiera się srebro, a czasem złoto nawet!
1098— Ona tak mówi, bo chce sama czytać książkę — rzekł Dick.
1099 1100— Niech spróbuje. Niech weźmie książkę na godzinę, a my ją potem przeegzaminujemy, czy i jak wiele się nauczyła.
1101Więc Ala wzięła się do czytania książki, zatykając uszy palcami, a myśmy mówili o tym, jak powinni być ubrani prawdziwi Cyganie.
1102Pobiegliśmy do naszych pokojów, ażeby zrobić przegląd garderoby, i oczywiście nie było już mowy o żadnym egzaminie.
1103Zajrzeliśmy do szaf i szuflad panny Sandal, ale wszystko było w kolorach brunatnych i szarych, a przecież wiemy, że „dzieci południowego słońca” (podobno tak się mówi o Cyganach) lubią i noszą barwy jaskrawe.
1104Postanowiliśmy przeszukać górkę; myśleliśmy, że może tam znajdziemy jakieś weselsze stroje. Dora nie wierzyła, ażeby nasze poszukiwania mogły się udać, i powiedziała:
1105— Jeżeli się nic nie znajdzie na górce, to będziemy uważać to za rękę losu i nie przebierzemy się za Cyganów. Poza tym jestem przekonana, że za wróżenie można się dostać do więzienia.
1106— Nie jako Cyganie — rzekł Noel — Cyganie mają pozwolenie na wróżenie i sąd nie może im nic zrobić.
1107Poszliśmy więc na górkę. Pusta była, lecz czysto utrzymana jak wszystko u panny Sandal. Znajdowało się tam zaledwie kilka pudełek. W pierwszym pudle były tylko listy. Zamknęliśmy je natychmiast. Odsłoniliśmy wieko następnego pudła z głośnym okrzykiem zachwytu, gdyż na samym wierzchu znajdowała się wspaniała purpurowa materia cała złotem zahaftowana. Wyglądało to na jakieś chińskie kimono. Wyjęliśmy je i rozłożyliśmy na podłodze. Wtedy oczom naszym ukazały się nieprzebrane skarby: w pudle znajdowały się suknie, spódnice, bluzy, kaftany, a wszystko w żywych barwach tęczowych, zdobne w hafty, srebro i złoto. Być może skarby te zostały pannie Sandal z lepszych dni.
1108— Chyba nie będzie na całym świecie wspanialszych Cyganów od nas! — zawołał wesoło Oswald.
1109— Czy sądzisz, że możemy włożyć te kostiumy bez pytania? — rzekła Dora.
1110— Nie, nie możemy — odparł Oswald ironicznym tonem — powinniśmy napisać do panny Sandal, że „dowiedzieliśmy się, że pani jest bardzo biedna, przeto prosimy panią, ażeby pożyczyła nam swoje rzeczy, w które się przebierzemy za Cyganów, ażeby przyjść pani z pomocą materialną”. Owszem, możesz, Doro, napisać taki list.
1111— Przecież ja tylko pytałam — rzekła Dora.
1112Zaczęliśmy przymierzać ubrania. Były tam i suknie balowe; nie miały dla nas żadnego zastosowania. Oswald ubrał się w biały, srebrem przetykany kaftan, który przewiązał czerwoną szarfą. Z zielonej szarfy zrobił sobie turban spięty jakąś błyszczącą broszą; wyglądał jak torreador. Dick nosił szkarłatny strój zahaftowany złotem, Dora skróciła go i przerobiła odpowiednio. Ala miała suknię niebieską, obszytą piórami, a na niej złoty kaftan i żółtą jedwabną chustkę na głowie.
1113Dory suknia była zielona, a chustka różowa.
1114Noel uparł się, ażeby jeden rękaw był żółty, a drugi niebieski. Zrobił sobie spiczasty kapelusz zakończony wspaniałą kitą ze strusich piór i powiedział, że jest śpiewakiem.
1115H. O. nosił srebrną bluzę haftowaną w motylki przepasaną złotą wstęgą, nabijaną brylantami.
1116Ubrania te złożyliśmy starannie, zrobiliśmy z nich paczki i zabraliśmy z sobą. Nie chcieliśmy paradować w nich przez wieś, ażeby nie zwracać zbytniej uwagi. Kupcowa, u której kupiliśmy szpilki i agrafki do naszych strojów, posiada wózek z osłem. Najęliśmy od niej za dwa szylingi wózek i osła.
1117Następnego dnia pogoda była cudna, niebo pogodne, a słońce świeciło radośnie. Powiedzieliśmy naszej Bilusi, że jedziemy do pobliskiego lasu, więc zapakowała nam kosz z jedzeniem.
1118Podjechał wózek z osłem, ale nie mogliśmy się wszyscy pomieścić. Ciągnęliśmy losy, kto pierwszy pojedzie. W życiu naszym nie widzieliśmy nic powolniejszego od tego osła. Oswald co chwila brał osła za łeb i ciągnął go. Osioł był mały, ale uparty. Ala waliła go batem. Nic nie pomagało. Nagle drogą przejechał samochód, a osioł nasz ni stąd, ni zowąd zaczął biec z całych sił, tak iż Oswald i H. O. z ledwością mogli go dogonić.
1119Daleko za wsią znaleźliśmy las, w którym zdecydowaliśmy się przebrać. Prócz kostiumów mieliśmy także butelkę z orzechową farbą, która cerze naszej nadała ciepły, ciemny koloryt.
1120Już byliśmy przebrani w nasze wspaniałe szaty, a Ala trzymała wciąż jakieś małe zawiniątko.
1121— Co to jest? — zapytała Dora.
1122— Wzięłam na wszelki wypadek te oto przybory — rzekła Ala — może nas wróżenie zawiedzie.
1123I otworzyła węzełek: był tam bębenek, czarna koronka, pudełko od papierosów i grzebienie do włosów.
1124— A na cóż to wszystko… — zaczął Dick, lecz Oswald zrozumiał w tej chwili i rzekł:
1125— Brawo, Alu! Żałuję, że sam nie wpadłem na tę myśl.
1126Ala ucieszyła się, że znalazła uznanie, i to u najstarszego brata.
1127— A może by w ogóle zacząć od tego. Ściągnie to na nas uwagę publiczności, potem będziemy wróżyć. Zaczniemy od koncertu na grzebieniach. Ażeby się nikt nie domyślił, że nie posiadamy żadnych wschodnich instrumentów, twarze podczas gry zasłonimy czarną koronką. Wiecie, możemy zrobić próbę.
1128Próba wypadła znakomicie. Aczkolwiek było nam gorąco pod welonami, ale wyglądaliśmy jeszcze bardziej tajemniczo i nikt by nie poznał, że gramy na grzebieniach, a nie na oryginalnych wschodnich bałałajkach.
1129Rozpaliliśmy ogień i zjedliśmy śniadanie. Doprawdy w pięknych kostiumach panny Sandal wyglądaliśmy arcyromantycznie. Wreszcie zdecydowaliśmy się wyjść na szosę i udać do najbliższej wioski.
1130Na szosie spotkaliśmy dosyć dużo ludzi. Niektórzy szli pieszo, inni jechali bryczkami. Wyminęło nas także kilka powozów.
1131Wszyscy nam się przyglądali, ale nie z takim zdziwieniem, jakeśmy to sobie wyobrażali.
1132Zwróciliśmy się z zapytaniem do odświętnie ubranego jegomościa, dokąd to wszyscy idą w jednym kierunku.
1133— Tam, gdzie i wy — rzekł jegomość i objaśnił nas, że na ziemiach Sir Blocksona[32] odbędzie się ludowa zabawa. Postanowiliśmy udać się na tę zabawę i tam zebrać mająteczek dla panny Sandal.
1134Przed bramą wielkiego parku Sir Blocksona było straszne zbiegowisko. Kazano nam osła odprowadzić do stajni. Piękna to była chwila, gdy stajenny wziął od nas lejce i osła wprowadził do stajni.
1135— Bardzo nas godnie przyjmują — rzekła Ala.
1136— Obcy książęta są tu gościnnie podejmowani — dodał Noel.
1137— Nie jesteśmy książętami, lecz Cyganami — przypomniała Dora.
1138 1139Już rodzeństwo zaczynało się sprzeczać, gdy podbiegł do nas szczupły mężczyzna z kwiatkiem w butonierce.
1140 1141 1142 1143— Nie, ale to nic nie szkodzi.
1144— Coście za jedni? Akrobaci, linoskoczki, śpiewacy, tancerze?
1145— Nie — rzekła Ala z godnością — jestem Zaida, tajemnicza wróżka Złotego Wschodu, reszta też jest tajemnicza, ale nie wymyśliliśmy dotąd imion.
1146— Powiedzcie, kim jesteście naprawdę? — zapytał pan.
1147— Tajemnica — odparł Oswald „tym” głębokim głosem.
1148— Tak, to jest tajemnica, ale zdaje mi się, że możemy ją panu powierzyć. Jesteśmy Bastablowie i przyjechaliśmy na kilka tygodni do Lymchurch. Chcielibyśmy zebrać trochę pieniędzy dla pewnej zubożałej osoby. Nauczyliśmy się też przepowiadać przyszłość. Jak się panu zdaje, czy pozwolą nam wróżyć na zabawie? Ludzie są często głupi na zabawach, prawda?
1149 1150— Mamy też instrumenty muzyczne — wtrącił Noel — możemy coś panu zagrać.
1151— Nie tutaj — rzekł pan — chodźcie ze mną.
1152I zaprowadził nas w bok, do ślicznej altany. Poprosiliśmy go, ażeby odwrócił się na chwilę, założyliśmy koronki na twarze i zaczął się koncert. Nie dał nam skończyć.
1153— Co za zgrzyt! Na miłość boską, przestańcie! Teraz wróżcie mi z ręki.
1154Ala zdjęła koronkę z twarzy, wzięła go za rękę i mówiła:
1155— Pojedzie pan w odległą podróż. Spotka pana wielkie szczęście i dużo zaszczytów, poślubi pan piękną damę, która jest panu wzajemna. Przy damie są wielkie pieniądze. Dokoła pana same intrygi i zasadzki, ale niech się pan niczego nie lęka. Zwycięży pan wrogów. Proszę się wystrzegać kobiety, brunetki, która knuje intrygi przeciwko panu.
1156— Będę się wystrzegał. Czy to wszystko?
1157— Nie. Niech się pan wystrzega tej brunetki i towarzystwa pijaków. Niech pan będzie ostrożny w wyborze znajomości, bo może pan spotkać fałszywego przyjaciela, który będzie zgubą całej rodziny. Ożeni się pan bardzo prędko i dożyje pan późnej starości wraz z ukochaną żoną. Będzie pan ojcem dwunastu synów i…
1158— Dosyć! Dosyć! Dwunastu chłopców wystarczy na te ciężkie czasy. A teraz posłuchajcie. Wróżby były znakomite, tylko że trzeba mówić powoli i patrzeć na rękę. Ale muszę was zmartwić. Wszystko odbywa się darmo na dzisiejszej zabawie, nie zarobicie żadnych pieniędzy.
1159Smutno się nam zrobiło na sercu.
1160— Poza tym jest tu już jedna pani, która wróży przyszłość.
1161— Wobec tego możemy już iść do domu — orzekł Dick.
1162— Wcale nie — powiedział nasz nowy przyjaciel. — Pani nie chce wróżyć, ma ból głowy. Jeżeli więc podejmiecie się ją wyręczyć, to otrzymacie za to dwa funty. Zgoda?
1163Zgodziliśmy się bardzo chętnie.
1164— Mam z sobą buteleczkę wody kolońskiej — rzekła Dora. — Mój brat Noel cierpi czasami na bóle głowy, ale dzisiaj czuje się znakomicie. Może pan da tej pani…
1165— Dziękuję — rzekł z uśmiechem — zajmę się głową tej pani.
1166I kazał nam chwilę zaczekać, ażeby poczynić odpowiednie kroki. Rzuciliśmy się więc na Księgę przeznaczeń, ażeby przypomnieć sobie niektóre szczegóły wróżb. Gdy ten pan wrócił, rzekł do Ali:
1167— Tylko panienki mogą się zająć wróżeniem, gdyż na namiocie jest szyld z napisem: „Esmeralda, cygańska księżniczka przepowiada przyszłość i czyta w księgach Jutra”. Chłopcy muszą stać przed namiotem i zwoływać publiczność. Róbcie to głośno. Tak jest, głośno, bardzo głośno. Zaklinam was, nie macie wyobrażenia, jakie to ważne dla zdrowia tej pani!
1168— Mnie się zdaje, że na ból głowy zaleca się spokój — rzekła Dora.
1169— Pani ma rację! — zawołał pan z kwiatkiem w butonierce. — Pani ma rację!
1170Zaprowadził nas do namiotu z szyldem „Esmeralda…” itd. Przed namiotem stała pani w kapeluszu i długim palcie podróżnym.
1171— Teraz — rzekł pan do Dicka — niech jeden z was stanie przed wejściem i wpuszcza kolejno osoby, które pragną zedrzeć zasłonę przyszłości, a reszta niech gra na tajemniczych instrumentach. Oto dwa funty. O piątej możecie wrócić do domu!
1172Pani była bardzo blada, miała głębokie sińce pod oczami i zapuchnięte powieki; chciała coś rzec, lecz zanim zdążyła usta otworzyć, odezwał się pan z kwiatkiem w butonierce:
1173— Ufaj mi, Elu[33], kochanie; wszystko ci wytłumaczę. Idź natychmiast do altany, potem przesuniesz się między drzewami. Do widzenia, dzieciaki! Dajcie mi wasz adres, a napiszę wam, czy się sprawdziły przepowiednie.
1174Pożegnał się z nami i odszedł. Zrobiliśmy to, co nam przykazał, ale po jakimś czasie zabawa zaczęła nas nudzić. Mieliśmy ochotę wrócić do domu, lecz przecież przyrzekliśmy pozostać do piątej. Ala na przemian z Dorą przepowiadały przyszłość — początkowo ludzie odnosili się do nich nieufnie, mówiąc im, że są zbyt młode. Wobec tego nałożyły welony.
1175Około wpół do piątej do namiotu wpadł jakiś starszy pan: Sir Blockson.
1176— Gdzie moja córka, gdzie panna Blockson? — zawołał.
1177Powiedzieliśmy mu, że nie znamy jego córki, panny Blockson.
1178— Od jak dawna jesteście tutaj?
1179 1180 1181 1182Opisaliśmy pana z kwiatkiem w butonierce.
1183— Przeklęty Carew! — zaklął starszy pan.
1184— Czy stało się coś złego? — zapytała Dora. — Jeżeli pan sobie życzy, możemy dłużej zostać i zastąpić panią, która wróżyła, nim przyszliśmy tutaj.
1185— Wątpię, czy znajdę tę panią — rzekł wściekłym głosem. — A wy wynoście się stąd, bo was każę zaaresztować!
1186Uciekaliśmy co sił! Pobiegliśmy po osła i w bardzo prędkim czasie znaleźliśmy się w drodze powrotnej. Mieliśmy dwa funty i dużo tematów do rozmowy.
1187Lecz żadne z nas — nawet Oswald — nie mogło zrozumieć, w jaką historię byliśmy wmieszani. Wyjaśnił nam to dopiero list ze znaczkiem zagranicznym. Prócz listu dostaliśmy wielkie pudło atłasowe, a wewnątrz trzy flaszki perfum i trzy flaszki wody kolońskiej. Paczka była dla Dory.
11881189Zwracam wodę kolońską i serdecznie dziękuję za pożyczenie. Pani na ból głowy dałem wyborne lekarstwo, wywiozłem ją za granicę dla zmiany klimatu. Zabrałem ją do miasta pociągiem o czwartej minut piętnaście, a teraz jesteśmy już po ślubie i mamy zamiar żyć do późnej starości itd., jak mi to wywróżyła Zaida, tajemnicza wróżka Złotego Wschodu. Stało się także coś, czego nie przewidziała wróżka, a mianowicie, że będę musiał żenić się wbrew woli Sir Blocksona, który uważał, że jestem zbyt biedny. Widzieliście jednak, że nie należę do najuboższych. Teraz wszystko jest w porządku. Żona moja i ja dziękujemy za pomoc i przepraszamy, jeżeliśmy was przetrzymali. Ale uczyniliśmy to, aby nas nie przyłapano na stacji.
Uściski i pozdrowienia szczerze oddany
C. Carew[34]
Gdyby był Oswald wiedział, toby nigdy nie wziął dwóch funtów i nie zgodził się na podobną rzecz!
1190Oswald nie uznaje małżeństwa i nigdy by nie przyłożył ręki do czegoś podobnego!
1191Zamężna siostra panny Sandal wróciła właśnie z Australii i czuje się bardzo zmęczona. Nic w tym dziwnego, prawda, podróż trwała bardzo długo. Udaje się do Lymchurch na wypoczynek. Proszę was bardzo, moi najmilsi, ażebyście się zachowywali jak najspokojniej. Starajcie się być dużo na świeżym powietrzu, a w mieszkaniu nie hałasujcie; specjalnie zwracam uwagę na buty H. O. Pani Bax podróżowała bardzo dużo i omal nie była porwana przez tygrysa. Mam nadzieję, że nie będziecie nudzić jej pytaniami. Przyjeżdża w piątek. Z radością dowiedziałem się z listu Ali, żeście się dobrze bawili na balu u Sir Blocksona. Proszę zwrócić uwagę Noelowi, że nie mówi się „poetykalnie”, ale poetycznie. Posyłam wam dziesięć szylingów na drobne wydatki i jeszcze raz błagam o uszanowanie spokoju pani Bax.
PS[35] Napiszcie mi, jeżeli macie jakieś specjalne życzenia, to poproszę panią Bax, by zabrała, co trzeba. Ukłony od Pani z Czerwonego Dworu, z którą byłem razem na proszonym obiedzie.
Po odczytaniu listu zapadło przykre milczenie.
1192— Fatalne — pierwszy przerwał milczenie Dick — ale mogłoby być jeszcze gorzej.
1193— Nie wiem, jak mogłoby być jeszcze gorzej — westchnął H. O. — Co mam zrobić z moimi butami? One muszą skrzypieć.
1194— A ja ci mówię, że mogłoby być znacznie gorzej — powtórzył Dick — przypuśćmy, że zamiast unikać pani Bax, musielibyśmy odwrotnie.
1195— Co znaczy odwrotnie? — zapytał H. O.
1196— Ano odwrotnie — podchwyciła Ala — korzystać bezustannie z jej towarzystwa, bawić ją, chodzić z nią wszędzie, nie byłoby to stokroć gorzej?
1197— W każdym razie trzeba ją przyjąć gościnnie; mieszkamy bądź co bądź u jej siostry i goście panny Sandal są naszymi gośćmi. Kto pójdzie po nią na stację?
1198Nikt nie miał odwagi i w końcu Oswald wziął na siebie ten ciężki obowiązek.
1199Pani Bil uporządkowała najładniejszy pokój.
1200— Trzeba by jakoś upiększyć jej pokój — rzekła Ala — przyjeżdża przecież z ojczyzny papug i palm kokosowych.
1201Chcieliśmy początkowo sprowadzić wypchanego jastrzębia, który się znajduje „Pod Okrętem”, ale przypomnieliśmy sobie, że gość nasz przyjeżdża na wypoczynek, musi mieć absolutny spokój i że widok drapieżnego ptaka mógłby ją zdenerwować; pożyczyliśmy więc od pani Bil słój i wpuściliśmy doń szarą rybkę. Słój postawiliśmy na komodzie. Dziewczęta zerwały piękne kwiaty, a na stole przygotowaliśmy piękną lekturę, to jest książki spokojne: Sonety o śnie, Na cichych wodach, Pamiętniki marzyciela. Książki oprawiliśmy w szary, spokojny papier. Zawiesiliśmy szare firanki i położyliśmy na stół szarą serwetę. Postawiliśmy zegar, ale nienakręcony, aby nie mącił jej spokoju.
1202Oswald pojechał po nią na stację. Usiadł na koźle przy woźnicy i z bijącym sercem zastanawiał się, jak się zachowywać, by nie zakłócać spokoju pani Bax. Przybyliśmy na stację w ostatniej chwili. Tylko jedna pani wysiadła z pociągu i Oswald domyślił się, że jest to pani Bax. Miała krótkie włosy i złote binokle. Nosiła króciutką suknię, a w ręce trzymała klatkę z papugą. Była to nasza papuga. Pisaliśmy wprawdzie do ojca, że do szczęścia brakuje nam naszej papugi i naszego psa, ale nie przypuszczaliśmy, że pani Bax przywiezie nam jedno z nich.
1203— Czy mam przyjemność mówić z panią Bax? — zapytał Oswald.
1204— Jak się masz, chłopcze? — zapytała dość żywym głosem. — Czy to Oswald, czy Dick?
1205Oswald odparł jednym słowem. W tej chwili wyskoczył zza pani Bax nasz ukochany piesek i Oswald pochwycił go w ramiona. Klatkę z papugą przymocował z tyłu powozu. Psu zaleciłem ciszę i wskoczyłem na kozioł.
1206— Czemu nie siądziesz ze mną? — zapytała pani Bax. — Jest miejsce obok mnie.
1207— Nie, dziękuję — rzekł Oswald spokojnym głosem.
1208Droga była bardzo spokojna. Zajechaliśmy przed nasz domek. W drzwiach czekały dzieci, świeżo umyte i uczesane. Przywitały się szeptem z panią Bax. Jak żyję, nie widziałem spokojniejszej rodziny.
1209Pani Bax udała się do swojego pokoju. Spotkaliśmy się z nią dopiero przy podwieczorku. I znowu gromadka uczesanych, umytych dzieci siedziała przy stole, zachowując się bez zarzutu. Zostawiliśmy pani Bax miejsce przy stole, które dawniej zajmowała panna Sandal, a potem Dora. Ale pani Bax nie chciała tam siedzieć i zwróciła się do Dory:
1210— Może się przesiądziesz ze mną?
1211 1212— Jeżeli sobie pani życzy, przesiądę się.
1213Podawaliśmy pani Bax wszystkie potrawy. Wszystko odbywało się w najgłębszym milczeniu.
1214— Jak się bawicie w Lymchurch?
1215— Dziękuję, dobrze — odpowiedziały przyciszone głosy.
1216 1217Nie chcieliśmy niepokoić pani Bax opowiadaniami o tym, co robimy, więc Dick szepnął:
1218 1219W tej samej chwili szepnęła Ala:
1220 1221— Opowiedzcie mi, proszę was bardzo.
1222 1223— Jesteście zawsze nieśmiali? — zapytała. — Bo mnie obcy ludzie szalenie onieśmielają.
1224Podobały nam się bardzo jej słowa i Ala powiedziała:
1225— Mam nadzieję, że nie będziemy pani onieśmielać.
1226— I ja tak sądzę. Wyobraźcie sobie, że w pociągu jechała razem ze mną jakaś pani, która wiozła z sobą siedemnaście paczek. Przez całą drogę liczyła te paczki, a jedną z tych paczek był kot, który co chwilę chował się pod ławkę i ciągle mylił swą panią w liczeniu.
1227Mieliśmy ochotę usłyszeć coś jeszcze na ten temat, pragnęliśmy dowiedzieć się, jak się nazywał ten kot, ale milczeliśmy zawzięcie i tylko Oswald zapytał półgłosem:
1228— Może pani pozwoli kawałek ciasta?
1229Pani Bax postępowała bardzo mile z nami. Starała się zagaić rozmowę na wszelkie tematy. Mówiła o Australii, o polowaniach, lasach, a my — ażeby uszanować jej spokój — milczeliśmy, chociaż sprawiało to nam wielką przykrość.
1230Po podwieczorku wysunęliśmy się cichutko.
1231Daremnie starała się pani Bax nawiązać z nami rozmowę przez cały następny dzień. Unikaliśmy jej towarzystwa, a podczas wspólnych posiłków zachowywaliśmy się jak duchy, podsuwając jej tylko pieprz, sól, musztardę, pieczywo, masło, ocet i oliwę.
1232Czuwaliśmy kolejno przed domkiem, odganiając kataryniarzy[36]. Mówiliśmy im, że nie wolno grać przed domem, gdyż gości u nas pewna osoba z Australii, której zalecono spokój. Odchodzili natychmiast. Kosztowało nas to sporo, gdyż każdemu kataryniarzowi trzeba było dawać po kilka pensów.
1233Wcześnie poszliśmy spać tego dnia, gdyż byliśmy znużeni naszym cichym zachowaniem. Nic tak nie męczy jak spokój, niemniej byliśmy radzi z dobrze spełnionego obowiązku.
1234Nazajutrz Jake Lee nadwerężył sobie nogę. Jake jest wędrownym handlarzem. Posiada własny wózek z koniem, na wozie prawdziwy sklep z szpilkami, igłami, nićmi, guzikami, grzebieniami, lusterkami i tysiącem innych rzeczy, które kupują wieśniaczki i wieśniacy. Jake jeździ z tym ze wsi do wsi i pędzi cudowne życie. Ale tego dnia wyminął go na szosie samochód, koń się zląkł, szarpnął Jake'a i nawet wzywano doktora do handlarza. Poszliśmy do pani Lee, chcieliśmy, by nam pozwoliła zastąpić chorego męża i dała wózek z rzeczami na sprzedaż. Ale nie chciała się zgodzić.
1235 1236— Dlaczegóż nie mielibyśmy zająć się handlem? Możemy przecież wynająć osiołka i wózek?
1237 1238— Czy przebierzemy się? — zapytał H. O.
1239Przebieranie się należy do dobrych zabaw, ale nie słyszeliśmy nigdy, ażeby handlarze chodzili w przebraniu.
1240— Przeciwnie, musimy wyglądać bardzo biednie — powiedziała Ala — zresztą większość naszych ubrań jest skromna i robi wrażenie nader ubogich. A co będziemy sprzedawać?
1241— Rzeczy użyteczne — rzekła Dora — igły, nici, obrusy, serwetki.
1242— Masło też — zawołał Noel — to straszne, gdy nie ma masła!
1243— Miód jest smaczny — dodał H. O. — a serdelki też są niezbędne.
1244— Jake sprzedawał spódnice i spodnie — przypomniała Ala.
1245— Młoty, gwoździe, obcęgi, haki — rzekł Oswald.
1246— Obrazki, koniecznie obrazki — powiedział Dick. — Jake mówił, że wieśniaczki chętnie kupują obrazki.
1247Poszliśmy więc do sklepu po zakupy. Igły i nici, obrusy i ścierki, słój miodu i konfitur, scyzoryki i ołówki, młotki i gwoździe, guziki i zatrzaski, stalówki i papier — oraz setki innych pożytecznych rzeczy.
1248Tego wieczoru przy kolacji uprzedziliśmy panią Bax, że nazajutrz nie będzie nas w domu przez cały dzień.
1249Pani Bax nie zapytała nawet, dokąd idziemy (tego wieczoru nie odezwała się do nas ani słowem).
1250— Mnie także jutro nie będzie w domu.
1251— Mamy nadzieję, że się pani nie zmęczy — rzekła Dora bardzo cichym i bardzo uprzejmym głosem.
1252— Dziękuję — odparła suchym głosem.
1253W mieszkaniu czuć było dym; przypuszczaliśmy, że był ktoś z wizytą u pani Bax i zmęczył ją.
1254Nazajutrz rano ruszyliśmy razem z osłem, wozem i towarem daleko za naszą wieś. Kurz pokrył nasze ubrania i wyglądaliśmy bardzo biednie i dosyć brudno.
1255Zatrzymaliśmy się w sąsiedniej wsi. Jakaś kobieta chciała kupić guziki do bielizny, ale nie mogła znaleźć odpowiednich, więc wmówiliśmy jej, że zatrzaski zastępują guziki. Kupiła — i poszliśmy dalej.
1256Przed następną zagrodą doznaliśmy bardzo niegościnnego przyjęcia. Wyrzucono nas po prostu, szczuto psami i gospodyni nawymyślała nam od „komediantów”[37]. Odeszliśmy czym prędzej.
1257— Ale czemu mówiła „komedianci”? — pytał H. O.
1258— Bo zauważyła od razu, że jesteśmy ludźmi z wyższym wykształceniem — rzekła Ala — to się nie daje ukryć.
1259— A mnie się zdaje, że byłoby najlepiej pójść drogą szczerości i uczciwości — powiedział Dick. — Gdyby ludzie wiedzieli, że sprzedajemy towary i zajmujemy się handlem, ażeby poprawić byt pewnej ubogiej pani, na pewno odnosiliby się do nas z żywą sympatią.
1260Podjechaliśmy przed jakiś domek i zastukaliśmy do drzwi. Tym razem otworzył nam mężczyzna. Dora wygłosiła piękną mówkę na temat uczciwej pracy. Prosiła go, żeby się przyczynił do wspomożenia biednej osoby i kupił parę użytecznych sprzętów. Mężczyzna wytrzeszczył na nas oczy, ale kupił scyzoryk, słoik miodu i trochę gwoździ.
1261W porze obiadowej siedliśmy pod laskiem i spożyliśmy trochę prowiantów przeznaczonych na sprzedaż: kawał kiełbasy, ogórki, pierniki i konfitury.
1262— Czuję się odrodzona — rzekła Ala — teraz sprzedamy resztę rzeczy i wrócimy do domu.
1263Ale odwróciła się szczęśliwa karta…
1264Zapukaliśmy do drzwi. Wyszła z nich kobieta, obejrzała nieprzebrane skarby i uśmiechnęła się. Widziałem ten uśmiech. Potem odwróciła głowę i zawołała:
1265 1266Odpowiedziało jakieś chrapanie.
1267— Jimie, chodź tu natychmiast.
1268Po chwili zjawił się Jim. Dla niej był to Jim, gdyż była jego żoną, ale dla nas był to policjant, zaspany, w rozpiętym mundurze.
1269— Co się stało? — mruknął mąż. — Czy człowiek nie może mieć chwili wypoczynku we własnym domu?
1270— Mówiłeś mi, żebym cię zawołała, jeżeli będą przychodzić z rzeczami.
1271Nie rozumiejąc nieszczęścia, które wisiało nad nami, Ala rzekła:
1272— Sprzedaliśmy już bardzo dużo rzeczy, mamy jeszcze trochę, może państwo zechcą kupić.
1273Ale policjant, który w trakcie tego zapiął swój mundur, zapytał:
1274 1275— Nie mamy z sobą, ale możemy przynieść jutro — odrzekł Noel.
1276— Gdzie wasze pozwolenie? — huknął policjant po raz drugi, zwracając się do najstarszego i najwyższego Oswalda.
1277— Mamy pozwolenie na psa — odrzekł Oswald z godnością.
1278— Cóż to, kpiny będziecie robić ze mnie? Jazda, pójdziecie ze mną do Sir Jamesa. Kazał mi przyprowadzić pierwszą partię włóczęgów i złodziejaszków.
1279 1280— Nie poniżaj się, Doro — przerwał Oswald — rozmową z takim człowiekiem. Idziemy do domu.
1281Policjant czesał się wyszczerbionym grzebieniem, a myśmy szykowali się do odejścia. Daremnie.
1282Zanim młodsi wdrapali się na wózek, już srogi policjant złapał za lejce i poprowadził osła. Nie mogliśmy zostawić mu osła, zwłaszcza że nie był nasz, i poszliśmy z nim razem.
1283Łzy— Nie płaczcie — upominał Oswald — przygryźcie wargi i nie pokazujcie temu policjantowi, że robicie sobie coś z niego. Sir James zrozumie nas, wytłumaczymy mu wszystko. Nie płaczcie i nie okrywajcie hańbą rodu Bastablów. Alu, przestań, bo nigdy już nie powiem, że powinnaś się była urodzić chłopcem. Nie płacz, H. O., nikt ci nie zrobi nic złego, bo jesteś za mały. Dora, wstydź się: jesteś najstarsza. Noelu, czy poeci płaczą? Maszerujemy odważnie. Raz dwa! Raz, dwa! Niech nikt nie myśli, że się boimy.
1284Może będzie wam trudno uwierzyć, kochani czytelnicy, ale doprawdy szliśmy równym krokiem i Noel rzekł:
1285— Może byśmy zaśpiewali, przecież na to nie trzeba pozwolenia.
1286Szliśmy tak dobry kawał drogi. Zatrzymaliśmy się przed eleganckim pałacykiem Sir Jamesa. W ogrodzie był piękny plac tenisowy, na którym znajdowało się liczne towarzystwo. Policjant zadzwonił do drzwi frontowych. Serca biły nam rozpaczliwie. Rzucaliśmy smutne spojrzenia. Nagle Ala wrzasnęła potężnym głosem i rzuciła się przez ogród, trawnik, plac tenisowy i otoczyła ramionami jedną z pań.
1287— Jestem szczęśliwa, że panią widzę! Niech nas pani uratuje! Nie zrobiliśmy nic złego, doprawdy, nie zrobiliśmy nic złego!
1288Podeszliśmy bliżej i przekonaliśmy się, że osobą, z którą rozmawia Ala, jest nasza droga Pani z Czerwonego Dworu. Zanim policjant wrócił, opowiedzieliśmy jej całą historię. Reszta pań usunęła się dyskretnie.
1289— Nie martwcie się, kochane dzieciaki, objaśnię wszystko Sir Jamesowi. Cieszę się, że was widzę. Mój mąż widział się z waszym ojcem przed kilkoma dniami. Chciałam was jutro odwiedzić.
1290Nie macie wyobrażenia, jakiego uczucia spokoju i bezpieczeństwa doznaliśmy w tej chwili.
1291Potem podszedł policjant i rzekł:
1292— Puśćcie tę panią i chodźcie ze mną. Sir James czeka w gabinecie i zaraz wymierzy wam sprawiedliwość.
1293Pani z Czerwonego Dworu zerwała się na równe nogi i uśmiechnęła, jak gdyby się nie stało nic złego.
1294— Dzień dobry, panie inspektorze.
1295Policjant miał minę zdziwioną, ale też zadowoloną.
1296— Panie inspektorze, tu zaszła jakaś pomyłka, jestem siostrą cioteczną Sir Jamesa, dzieci te znam doskonale, są moimi przyjaciółmi.
1297Policjant zdziwił się niepomiernie, ale zaczął coś opowiadać o handlu bez pozwolenia.
1298Pani z Czerwonego Dworu wytłumaczyła mu, że myśmy się tylko bawili i tak dalej, i tak dalej, poprosiła, by przyjął skromny datek za fatygę. Nie chciał, wzdragał się, ale Pani z Czerwonego Dworu umie przemówić do serca.
1299 1300— Opowie mu pan o innych złoczyńcach.
1301Odszedł, zdaje się, zupełnie obłaskawiony.
1302Pani z Czerwonego Dworu zatrzymała nas na obiad.
1303— Pani jest zaczarowaną królewną — zawołał Noel — która panuje nad całym światem i nad policją!
1304Otoczyliśmy ją kołem. Ona stała pośrodku, a myśmy ją okrążyli, śpiewając:
1305Wiele jest czaru na tym świecie. Tyś najcudniejsza, królewskie dziecię (utwór okolicznościowy Noela Bastabla).
1306Lecz oto znajomy głos przerwał nasz śpiew:
1307— Więc… — A myśmy przestali tańczyć. Podeszły do nas dwie panie, z których jedna była panią Bax i — o zgrozo — z papierosem w ustach. Domyśliliśmy się, czemu było czuć dym w Białym Domku.
1308— Och! — zawołaliśmy jednogłośnie i umilkliśmy.
1309— Jestże możliwe — rzekła pani Bax — że są to te same przykładne dzieci, z którymi żyłam pod jednym dachem przez trzy dni?
1310— Bardzo panią przepraszamy — odezwała się Dora półgłosem — gdybyśmy wiedzieli, że pani jest tutaj, nie hałasowalibyśmy na pewno. Proszę nam wybaczyć.
1311— Wierzę — odrzekła, a potem zwróciła się do Pani z Czerwonego Dworu: — Prawdziwa z ciebie czarodziejka, zmieniłaś tych sześć lal malowanych w żywe dzieci.
1312— Lal malowanych! — huknął H. O., zanim zdołano go powstrzymać. — Pani jest niewdzięczna! Sześć pensów zapłaciłem kataryniarzowi, ażeby poszedł sobie precz!
1313— Mózg mi pęka — zawołała pani Bax, ręce podnosząc do skroni.
1314— H. O. jest niegrzeczny, bardzo mi przykro i przepraszam w jego imieniu — rzekła Ala — lecz ciężko jest znosić takie obelgi, gdy się robiło to, co myśmy robili.
1315Wtedy na życzenie Pani z Czerwonego Dworu opowiedzieliśmy wszystko, to jest, jak ojciec prosił nas, żebyśmy nie zakłócali spokoju pani Bax, i jak staraliśmy się zastosować do wskazówek ojca. Gdyśmy skończyli, pani Bax zaczęła się śmiać serdecznie. I Pani z Czerwonego Dworu śmiała się też.
1316— Moi kochani! Nie macie wyobrażenia, jak bardzo się cieszę, że nie jesteście przykładni, grzeczni i nudni! Lubię ruch, wesołość, humor i mam nadzieję, że będziemy się bawić wesoło!
1317Podano lody. Przekonaliśmy się, że pani Bax jest strasznie miła, i cieszymy się, że gości w naszym domu.
— A co robimy dzisiaj? — zapytała pani Bax. Przez ostatnich kilka dni bawiliśmy się po królewsku, to na łodzi motorowej, to w samochodzie. Nauczyła nas dwunastu nowych gier, z których tylko dwie były nudne.
1319Dzień był piękny. Byliśmy wszyscy po kąpieli i bawiliśmy się na brzegu. Pani Bax paliła papierosy.
1320— Co robimy dzisiaj? — powtórzyła pani Bax.
1321— Nie wiemy — rzekliśmy, a H. O. dodał:
1322— Co będzie z biedną panną Sandal?
1323— Dlaczego z biedną? — zapytała pani Bax.
1324— Ponieważ jest biedna — odpowiedział H. O.
1325— A skąd przyszło ci do głowy, że moja siostra jest biedna?
1326— Zapomniałem, że jest siostrą pani. Nie mówiłbym tego, gdybym pamiętał.
1327 1328Byliśmy bardzo zawstydzeni i wściekli na brata, że przypomniał pani Bax o nieszczęśliwej siostrze.
1329— Proszę pani, chętnie zrobimy to, co pani będzie chciała.
1330— A więc wynajmiemy bryczkę, weźmiemy z sobą jedzenie i pojedziemy do Starego Lasku[39]. Umówiłam się z waszymi przyjaciółmi z Czerwonego Dworu.
1331Byliśmy uszczęśliwieni. Pojechaliśmy do lasu, gdzie byli już państwo z Czerwonego Dworu, razem ze swym małym dzieckiem. Dziewczęta niańczyły maleństwo, a myśmy się bawili w ruinach zamku, który stał pośród lasu.
1332Śniadanie było świetne i zakrapiane winem. Wznosiliśmy więc nadzwyczajne toasty na cześć wszystkich obecnych.
1333Gdyśmy tak spożywali dary boże, Pani z Czerwonego Dworu dostrzegła gromadkę wiejskich dzieci przyglądających nam się z pewnej odległości. Zawołaliśmy ich do nas i podzieliliśmy się doskonałym deserem. Następnie bawiliśmy się z nimi w „chowanego”, „kota i myszkę”, „czarnego luda” i wiele innych gier.
1334— Uwaga — zawołała pani Bax — tutaj jest jeszcze jeden mały chłopczyk! — i pokazując małego chłopca, który stał pod drzewem, dodała: — Sprowadźcie go tutaj.
1335— Mama nie pozwala nam bawić się z nim — rzekła jedna z dziewczynek w niebieskiej, brudnej sukience.
1336 1337— Bo jego ojciec jest w więzieniu. Matka jego szuka roboty i też nie może znaleźć.
1338— Ależ to jest okrutne — rzekła Pani z Czerwonego Dworu — przecież to nie wina dziecka.
1339— Nie wiem. Ale nam nie wolno bawić się z nim.
1340— Pomyślcie — powiedziała pani Bax — gdyby wasz ojciec był w więzieniu…
1341— Mój ojciec nie siedzi w więzieniu — rzekła mała — mój ojciec jest uczciwym człowiekiem.
1342— Nie żal go wam? Nie żal wam tego chłopca?
1343 1344— Idźcie sobie precz! — zawołała Pani z Czerwonego Dworu. — Chłopczyk będzie się bawić z naszymi dziećmi!
1345Oswald podbiegł do chłopca, by go zaprosić do naszego towarzystwa.
1346— Dzień dobry! — rzekł Oswald.
1347— Dzień dobry! — odpowiedział chłopak.
1348Oswald zauważył jego nędzne, dziurawe buty i mizerną twarzyczkę.
1349— Właśnie słyszałem, że twój ojciec jest tam, gdzie jest. Bardzo mi przykro i szczerze ci współczuję.
1350Niebieskie oczy chłopczyka stały się jeszcze bardziej niebieskie, spuścił je i powiedział:
1351— Nie idzie o mnie, ale biedna mama…
1352Trudno jest pocieszać ludzi, którzy mają istotne zmartwienia.
1353— Chciałem ci tylko powiedzieć, żebyś sobie nic nie robił z tych dzieciaków. My się będziemy bawić z tobą. Wiemy, że jesteś niewinny.
1354— Pieniądz, WięzienieI ojciec też jest niewinny, złamał rękę i nie mógł zapłacić pieniędzy, które był winien, więc go wsadzili do więzienia.
1355Oswald nie mógł znaleźć żadnej odpowiedzi. Wyjął więc z kieszeni nowy ołówek i scyzoryk i podarował mu.
1356Po chwili nadeszła Dora. Powiedziała Oswaldowi, ażeby poszedł się bawić z dziećmi, bo ona chce porozmawiać z chłopcem. Oswald odszedł.
1357A w powrotnej drodze Oswald zauważył, że Dora miała poważną minę i zapłakane oczy.
1358Nazajutrz rano kopaliśmy nad morzem, wszyscy prócz Dory, która nie chciała się bawić. Ala też odeszła, lecz po chwili wróciła i rzekła:
1359— Chodźcie, Dora chce wam coś powiedzieć. H. O. jest zbyteczny, bo to nie jest zabawne.
1360 1361— Wy chcecie mnie zawsze pominąć. Jeżeli jest jakaś narada, mam do niej równe prawa.
1362— Mój H. O. — prosiła Ala — dostaniesz pensa na karmelki.
1363 1364 1365— Nie wiem, jak mogłam uczynić coś podobnego. Mieliście do mnie takie zaufanie. Powierzyliście mi to, mówiąc, że zasługuję na zaufanie. Zdawało mi się, że uczyniłam dobrze, a przecież powinnam była czekać na waszą zgodę.
1366— Co się stało? — zapytał Dick, ale Oswald domyślił się od razu.
1367— Powiedz im — rzekła Dora spuszczając oczy.
1368— Dora dała pieniądze panny Sandal małemu chłopcu, którego ojciec jest w więzieniu.
1369— Półtorej gwinei — szepnęła Dora.
1370— Powinnaś była nas wprzódy zapytać — rzekł Dick.
1371Pieniądz, Opieka, Konflikt wewnętrzny— Jak miałam to uczynić? Mówił mi o ojcu w więzieniu, biednej mamie, malutkim braciszku, który nie ma co jeść. Zbiorę pieniądze i oddam wam. Tylko wybaczcie mi, że postąpiłam tak.
1372— I miałaś rację! — zawołał H. O., którego nie zauważyliśmy. — Masz jeszcze dla tego głodnego chłopczyka pieniądze, które mi Ala dała na cukierki. Mam takie same prawo powiedzieć moje zdanie jak każdy z was. Co byście zrobili, gdyby wasz mały braciszek umierał z głodu, a nikt by się nad nim nie ulitował? — i H. O. rozbeczał się.
1373— To nie były jej pieniądze — rzekł Dick.
1374Lecz Ala i Noel byli także po stronie Dory.
1375— Dobrze więc — rzekł Oswald gorzkim głosem — ponieważ większość jest po stronie Dory, musimy ustąpić. Ale musimy zbierać, oszczędzać, by wszystko oddać pannie Sandal. Przez lata całe będziemy oszczędzać.
1376— Och — zaczęła Dora beczeć — nie macie pojęcia, jak mi jest przykro. Ale ci biedni, biedni ludzie.
1377W tej chwili przyszła pani Bax.
1378— Czy uderzyłaś się, kochanie? — zapytała Dorę, która jest jej ulubienicą.
1379 1380— No to ślicznie — odpowiedziała pani Bax, która podczas odbytych podróży nauczyła się nie zadawać zbytecznych pytań. — Mamy gościa na obiedzie, przyjechała Pani z Czerwonego Dworu. Była dziś rano u matki tego chłopczyka, z którym nikt nie chciał się bawić — wiecie, prawda? — i znalazła dla niej zajęcie. Dowiedziała się przy tym, że Dora dała jej półtorej gwinei. Musiał to być wasz cały majątek i muszę powiedzieć, że jesteście dzielne dzieciaki.
1381 1382— A nie mówiłem? — zawołał H. O.
1383 1384— Myśmy nie mieli z tym nic wspólnego. To Dora.
1385Wtedy Dora wybuchnęła płaczem.
1386— Ach! To nie były moje pieniądze, nie miałam prawa, ale było mi żal, strasznie żal tego dziecka!
1387— A czyje to były pieniądze? — zapytała pani Bax.
1388— To były pieniądze panny Sandal! — huknął H. O., zanim zdążyliśmy go powstrzymać.
1389I cała prawda wyszła na jaw. Była to długa, długa historia, w trakcie której przyszła Pani z Czerwonego Dworu.
1390Gdy powiedzieliśmy już wszystko, począwszy od skromnego życia, a skończywszy na handlu, pani Bax powiedziała nam dużo miłych słów, których tu nie powtórzę.
1391A potem dowiedzieliśmy się, że jej siostra nie była w biedzie i nędzy, a żyła skromnie, bo miała takie upodobanie.
1392Byliśmy szczerze rozczarowani, a Pani z Czerwonego Dworu rzekła:
1393— Sir James przesłał biednej kobiecie trochę pieniędzy i męża zwolnił z więzienia, oddała mi gwineę dla Dory (za resztę ugotowała sobie i dzieciom wspaniały obiad). Możecie więc kupić piękny prezent dla panny Sandal.
1394Kupiliśmy jej bardzo ładną książkę i gdy przyjechała z swoim bratem Eustachym, wręczyliśmy jej.
1395Oto ostatnia przygoda, którą wam opowiedział autor Poszukiwaczy skarbu. Żegnam was, drodzy czytelnicy!
Przygody młodych Bastablów — w wydaniu angielskim książka opatrzona jest dedykacją: To Arthur Watts (Oswald in Paris) from E. Nesbit [Dla Artura Wattsa (Oswalda w Paryżu) od E. Nesbit]. [przypis edytorski]
I. Archibald Niemiły — w wersji angielskiej ten rozdział figuruje jako trzeci (więcej informacji w nocie redakcyjnej). [przypis edytorski]
Bastablów — dawna, spolszczona odmiana nazwiska Bastable; dziś popr. forma: Bastable'ów. [przypis edytorski]
Rodzina Bastablów znana była z ubóstwa, ale też i z uczciwości — o wcześniejszych przygodach rodziny Bastablów opowiada książka Poszukiwacze skarbu. [przypis edytorski]
H. O. — najmłodszy brat nosi imiona Horacy Oktawiusz, w domu jest nazywany H. O. [przypis edytorski]
żywe obrazy — rozrywka modna w XVIII–XIX w. Aktorzy-amatorzy, często osoby z wyższych sfer, przebierali się stosownie i odtwarzali sceny z literatury lub z malarstwa. [przypis edytorski]
latarnia magiczna — prosty projektor, rzucający na ścianę obraz namalowany na szkle. Uważany za wynalazek siedemnastowiecznego jezuity Athanasiusa Kirchera. [przypis edytorski]
naprawa gazu — w pierwszych latach XX w., kiedy dzieje się akcja Przygód młodych Bastablów, oświetlano mieszkania lampami gazowymi, elektryczność nie była jeszcze rozpowszechniona. [przypis edytorski]
II. Wycieczka do Rzymu — w wersji oryginalnej ten rozdział figuruje jako pierwszy. [przypis edytorski]
kasztan jadalny — gatunek rośliny z rodziny bukowatych, niegdyś występujący tylko na południe od Alp, ale już przez starożytnych Rzymian rozpowszechniony w Europie Zachodniej i Słowacji, znany obecnie w całym basenie Morza Śródziemnego, Azji Mniejszej i na Kaukazie; jada się nasiona drzewa, które dojrzewają na przełomie październuka i listopada. [przypis edytorski]
lir — nazwa waluty obowiązującej we Włoszech w latach 1861–2002 (choć monety pod tą nazwą istniały już w średniowieczu), obecnie zastąpiony przez euro. [przypis edytorski]
Dovru — dziś w polszczyźnie nazwa miasta Dover uznawana jest za nieodmienną, zatem popr. forma D.: Dover. [przypis edytorski]
halma — inaczej: chińskie warcaby; gra planszowa, w której gracze przeprowadzają swoje pionki na przeciwległą stronę planszy, skacząc przez pionki innych graczy, do gry służy plansza w kształcie gwiazdy lub kwadratu podzielonego na 256 (16x16) pól. [przypis edytorski]
I. Towarzystwo historyczne — w wersji angielskiej rozdział piąty. W polskim tłumaczeniu w tym i następnym rozdziale rodzeństwu Bastablów towarzyszy jedynie Albert-z-Przeciwka. W oryginale poza nim występowali także Daisy i Denny (Denis, zwany też przez dzieci Dentystą), dzieci znanego z Poszukiwaczy skarbu pana Foulkes'a, tam nie wymienieni z imienia, a jedynie jako „białe myszki”, jak nazywał ich H. O. Tłumaczka dokonała tej zmiany najprawdopodobniej dlatego, że wraz z rodzeństwem Bastablów występowali w niewydanej wówczas w Polsce drugiej części cyklu, The Wouldbegoods, i byli stamtąd dobrze znani czytelnikowi angielskiemu, ale nie polskiemu, w przeciwieństwie do obecnego w pierwszej części cyklu Alberta-z-Przeciwka. To Denny, nie Dick, był towarzyszem nieustraszonego badacza Oswalda w następnym rozdziale. [przypis edytorski]
jakeśmy to sobie wyobrażali — inaczej: jak to sobie wyobrażaliśmy (daw. konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika). [przypis edytorski]
Sir Blockson — w oryginale ang.: Sir Willoughby Blockson; w wydaniu źródłowym: Bloeckson. [przypis edytorski]
VII. Zakończenie — w oryginale ang. rozdział trzynasty, nosi tytuł The Poor and Needy (Biedni i potrzebujący). [przypis edytorski]