Jakimi wszyscy jesteśmy, co w sercu
Mamy uczciwość, a nie mamy woli,
By tę uczciwość ubrać w stal i śmiało
130Na bój wyruszyć… Ale ja ci mówię,
Że czas nadchodzi wielkich zmian. Nie będzie
Muzyką linii krągła Kallipygos
[1]
Przygłuszać mocy w szlachetnym człowieku,
Że zamiast walić żelaznym taranem
135W przybytek grzechu, którego jest świadom
I który chciałby uprzątnąć ze świata,
Rzuca się w jego objęcia, pijany,
I czołem bijąc swej własnej słabości,
Ginie, choć prawo miał zostać zwycięzcą.
140Wiesz, Aletheju: Któryś z waszych mędrców
Uczył, że wszystko jest z ognia… Nie umiem
Tego–ć wyłożyć, ale jedno widzę:
Że z ognistego krzaka znów przemawia
Bóg do nas, ludzi, i że od płomieni
145Głosu bożego cały świat się pali,
Ażeby miejsca ustąpić lepszemu…
Stanąłem dzisiaj, zmieszawszy się z tłumem,
Na szarych stopniach, wiodących do kaźni
Synedrjonu… Przed bramą ciemnicy
150Usadowili na błazeńskim krześle
Jednego z nędznych i marnych, o którym
Nigdy by ludzki nie przypuścił rozum,
Że stać się może groźnym królów tronom,
Że może ręką, słabą, bladą ręką,
155Tjary strącać z głów arcykapłanów,
Że na puch zetrze metal cielców złotych
I tak na cztery rozwieje go wiatry
Swym tchem, iż wszystek ślad od razu zginie
Kształtu i treści tych bożyszcz.. Posłuchaj:
160Pluli Mu w oczy, żelazną prawicą
Żołdak Mu ciężkie wymierzał policzki,
A na ciemiona stalowymi pręty
Tak z cierni zwity wtłaczali djadem,
Że Mu po twarzy krew strugami ciekła,
165Na pierś spadając wklęsłą i na chwiejne,
Żałość budzące kolana i stopy.
Okryty błotem, krwią i plwocinami,
Siedział ten biedny syn cieśli, pokorny,
Prawie bezkształtny dla oka, jak kupa
170Gliny, na której zaledwie zostały
Roztarte znaki rzeźbiarskiego palca.
A jednak czułem — może z przywidzenia
Udręczonego niepewnością mózgu,
Co będzie z światem i co będzie z nami,
175Jeśli to wszystko, co z śmiechem szyderczym —
Czelnie
[2] istocie człowieczeństwa przeczy,
Bezmiernym pływać będzie lewiatanem
Po niezmierzonym oceanie życia
Na hańbę niebios i ziemi: być może —,
180Lecz obojętnym jest to mnie i tobie,
Skąd i dlaczego? — dosyć ci, że czułem,
Iż w tym Człowieku jest nie łotr, lecz zbawca
Iż On tym krzakiem ognistym, iż płomień,
Który Zeń idzie, towarzysząc głosom
185Bożej wszechmocy, wypełnia ogromy
I przez stulecia sięga swym językiem…
Czułem, że prawdą były Jego słowa
O rozwalonej świątyni i przezeń
Pobudowanej na nowo… Posłuchaj:
190Czułem, że motłoch, który Mu urągał
Nie dziś, to jutro, nie jutro, to kiedyś
Upadnie przed Nim, tak, jak ja o mało
Że nie upadłem w obliczu siepaczy
Kaifaszowych przed uroczną mocą,
195Co spod przymkniętej biła mu powieki.
Czułem, iż On to usunie ten przedział
Co w dłoń Kaina wcisnął miecz na Abla,
Że On do Raju otworzy znów drogę
Wypędzonemu Adamowi… Czułem,
200Że przepowiednią On jest i pragnieniem,
Nieugaszonym żarem i tęsknotą
I snem i jawą ludzkiego dążenia,
Co nieustannie, z wiedzą i bezwiednie,
Zwraca swe oczy ku skrytym, zawartym,
205Przez Cherubina żarliwie strzeżonym
Utraconego polanom Ogrodu…
Umrze, bo — musi!.. Śmierć zwycięzcą śmierci.
Nad Adamową wzniesie się mogiłą
Krzyż, znamię hańby, co się w chwałę zmienia,
210Krzyż, znamię śmierci, co się zmienia w życie…
W tym miejscu grób jest pierwszego człowieka,
Grób, który odtąd przestaje być grobem…