Tadeusz MicińskiNoce polarneWidma

    1
    Płyną z mogił duchy białe,
    jak męczonych ofiar dym —
    i swe szpony zlodowiałe
    zatapiają w sercu mym.
    5
    I powstaje niepożyta
    rozoranej ziemi moc —
    wicher świszcze, wicher zgrzyta,
    to upiorów sądna noc.
    Kto jesteście — biali króle —
    10
    co szeptacie w sercu mem?
    wyją bomby, świszczą kule —
    i z reduty płynie dym.
    Jak ten żołnierz się krwawi… idź precz!
    szubienica skrzypi i powiewa —
    15
    kto obróci w mojem sercu miecz —
    temu serce moje pieśń zaśpiewa.
    Ha — coś tętni — karawan i grób —
    ha, to jest — sędziego tron —
    widzę — siedzi w gwiazdach On —
    20
    krwią bez głowy ściekający trup.
    A dokoła groźny stanął huf —
    zamarznięty na bezdrożach lud —
    lśnią na barkach czarne pióra sów —
    a na hełmach ich gwiazdy — jak cud.
    25
    I ugiąłem przed nimi kolano —
    i swą głowę złożyłem na pień —
    wtem zapłakał mi tęczowy Cień:
    czy miłością i ciebie zbłąkano?
    Ja odrzekłem: wyleję swą krew
    30
    za ten jeden z mego serca śpiew —
    za ten jeden z ręki Bożej cud —
    za bijący w niebiosa grom — lud!
    Lecz zahuczał przeraźliwy śmiech —
    i na koniu poleciałem wcwał —
    35
    a z pod kopyt rozpryskiwał grzech —
    a na trąbie grał śpiżowej — Szał.
    I nie żądam już więcej aniołów —
    nie podaję już siebie na zgon —
    czuję — leci do mych oczodołów —
    40
    z czarnej ręki sypiący się szron.
    I rozpędzam swego konia wcwał
    i przelatam żywe groby wskok —
    a na trąbie gra śpiżowej Szał —
    a gwiazdami osypuje — Mrok.