Michał Matys Co nigdy prawdą nie było ani nie będzie ISBN 978-83-288-5387-4 Kiek se juhasił na Waksmundzkiej, był hań baca, dwók juhasów, a jo był honielnikiem — naganiołek [u]owce do dojenio. Ji roz nom sie tak przytrofiéło, ze num brakło [u]ognia w sałasiy. I baca godo tému najstarsému juhasowi tak: — Jasieeeek! Idzze hań p[u]od K[u]osystom, jes hań taki dziadék, co siedzi w sałasiy. Idź hań do nijego, [u]on zawse [u]ogień mo. Idź go popytoj, to ci moze do. Nej Jasiek poseł. Wloz do sałasa, do dziadka i godo: — Dziadku, dájciez nom [u]ognia. A dziadek mu godo: — Ee, chłopce, jo ci [u]ognio dom. Alé ty mi musis [u]opowiedziéć takum [u]opowiostke, co niygdy prowdom nie było ani nie bedziy. Bo jag mi nie [u]opowiés, tó ci [u]ognia nie dom, ba ci wyżne krzyz na plecak. Nale Jasiék, wicie, był taki trosecke dziadowaty, niye wiedzioł dziadkowi nic opowiedziéć, totyz dziadek [u]ognia nie duł ino jak pedzioł, tak zrobiył. Jasiek przyseł do sałasa i godo bacy, ze mu dziadek [u]ognia nie doł. Ale nic bacy nie pedziół, co mu dziadek zrobiył, choć gy b[u]olało. No to pote baca godo tému drugiemu juhasowi: — Kubaaaa! Jidzze może ty. I Kuba poseł do dziadka. Ale Kuba tys [u]ognia nié przyniós. No to na końcu jo. Godom bacy, ze jo tego uognia przyniese. Baca mi gódó: — To idź, spróbuj. Posedek do dziadká, wlozek do sałasa i godom: — Dziadku, dejciez nom uognia, bo nom brakłó! A dziadek mi godó: — E, chłopce, widzem, ześ mały ale ta krzykliwy! Jo ciy [u]ognia dóm, ale ty mi musis opedziéć takum [u]opowiostke, co niygdy prowdom nie było ani nie bedzie. Bo jag mi nie [u]opowiés, to ci [u]ognia nie dom, ba ci wyżne krzyz na plecak. Hej, wtejze pomiorkowoł, cému tamci dwók bez [u]ognia przyśli. Alek sie ta długu nie namyśluł i godom dziadkowi tak: — Kie mi było dwayścia roków, a mojému [u]ojcu [u]osiémnoście, no tom posed pytać na wesele. Siodek se na kónia, jako tu [u]u nos pytace jezdzum, i pytum ludzi na wesele. Jagym pytuł w Biołem Dunajcu i w Poroninie, jadem se tak, jadem, ji zapochniały mi piecune kuropatwy, co z wiérby wyzierały. No to jo juz był troske głódny, kuniak uwiunzoł u wiérby ji wysedek po patykak do góry, wlozek hań do dziury do ty wiérby ji jém te kuropatwy, jém, jém, jém. Podojek i wciełek wyjść z téj wiérby. Ale pojod i ni mogek wyjść! No tog namyśleł polecieć do chłopa po sikiere. Chłop mi sikire p[u]ozycył, ale godo mi tak: — Uwazuj se, chłopce, bo sikiéra wystała tyźnie, bedzie sie sikiércyć. — Dobre! — Jo sikiére wziun, poleciek z powrotém, wyrumbalek sie ty z wiérby, zesedek po patykach na dół, sikiérek na powrózku bez plecy przeziunzuł, siodłek se na kunia i jadem dalej. I pytum ludzi na tó wesele. Nale coz, sikiéra zacyna si sikircyć, małe sikirki zacyny wyskakiwać i [u]odciny mi pół konia. Zakiela zek [u]obocył, ze mum ino pół kónia, no to juz dóść daléku ujechuł. Nale wróciłek sie z powrotém, wzionek p[u]ozbirołek tégo konia do kupy tymi patykami z tyj wirby i jadem daléj. Ale zé wirba wartko rośnié i ch[u]oćka sie przyjmi, tak sie tyz i na tym kóniu przyjena i dźwigła mnie za cuche het, p[u]od nieb[u]o. — Ej! — myślem se. — Kiej juz tak blisk[u]o nieba, to ji napytom syćkich tam w niebie téz na to wesele. To i napytołek i szyćkich świętych, i świętego Pietra, i świętego Jona, i akurat, wiéciy, i Matke Boskom. Matka Boská akurat cuciła gr[u]och na takim wielkim przetoku z plwów. I nej tak chodzém po tym niebié i pytom na tó wesele, nale se myślém: — Nie bedym ino po niebie ch[u]odziył, ba trza zéjść na dół. Patrzym na dół, a kunia z tom wierbom juz ni ma. Koń juz posed! No to se myślym: — Jak tu zyjść?! Nej, namyślułek ukryńcić powróz, ukyńcić powróz z tych plwów, co Matka Bosko cucieła z tego gróchu. Nej tazek se ukyńcił ji schodzym se na dół. Nale mi brakło. No tok se z góry targoł i na doł nadstawioł. I tak se sch[u]odzym. I kiej juz mi sie widziało, zem juz niedalekom do ziémi, tok […] namyśloł sk[u]ocyć. I sk[u]ocyłek. Ale wpodek do taki młaki po samiuciom głowe. Nej ni mógek z tyj młaki wyjść. Nej co tu robić. Siedzém w tyj młace i siedzém, i namyślołek poleciéc do chłopa po putnie, coby w[u]ode wycyrpać z tyj młaki. Chłop mi tyj putni pozycył, jo cyrpiem tom w[u]ode i cyrpiem, nale w[u]ody nie ubywo, ba, jesce przybywo. No tok mu tom putnie [u]odniós, wróciłek sie do ty młaki i siedzem daléj w ty młace. Jaz dopiro strzelcy z Poronina namyśleli robić polowani. Nagnali zająca, zając se tak, wicie, stanuł koło mnie, jó gó złapoł za [u]ogun, śtyry razy tyn [u]okryńcił dookoła rynki. Kiek krzyknół, zajunc sie wystrasył i mie wyciungnuł z tyj młaki. A dziadek sie mi pyto: — A coz było daléj, chłopce? A jo mu godom: — Dziadku, nej potym zacun dysc loć. — Nej co daléj? — A na [u]ubócu pos świniar świyniye w takim [u]okropnie wielkim kapelusié. Nej jo mu wloz pod tén kapelus. A dziadek sie mi pyto: — A jakiś tyn świniar był? A ja mu godom: — Ej, taki dziadku, jakoście i wy! Wtej dziadek sie wkurzył, chycił sajte z [u]ognia, a jo juz stoł w dźwierzak, rucił za mnóm tóm sajtum, jo jom złapoł polącom sié i polącom sié do sałasa do nasego bace zek doniós. Ji [u]od tégo casu [u]ognia w sałasie my mieli dóść. Haj! Komentarz Opowieść, osadzona w realiach Podhala i w społeczności pasterskiej, ma cechy bajki magicznej wątków T 480B „Dwie siostry i miesiące” i T 551 „Wyprawa po żywą wodę” oraz anegdot łgarskich np. wątków T 1882 „Wędrówka w krainie absurdu” czy T 1892 „Koń obrastający hreczką” (wg J. Krzyżanowskiego, Polska bajka ludowa w układzie systematycznym). Tekst ma budowę szkatułkową: w drugiej części narrator relacjonuje, jak tajemniczemu dziadkowi prezentował swoją „opowiastkę”. Historyjka ta pełna jest niestworzonych przygód i sprawia, że sprytem zdobywa to, czego nie udało się osiągnąć dwu wcześniej posłanym juhasom. Choć w hierarchii stoi niżej od nich, jednak w toku bajkowych perypetii okazuje się najbystrzejszy, najodważniejszy i najmądrzejszy. Widzimy tu odwołanie do szeroko znanej formuły inicjalnej wielu bajek magicznych typu Jeden król miał trzech synów. Nasz bohater wybiera się po ogień, niezbędny człowiekowi do życia. Wyprawa ta, najeżona niebezpieczeństwami, jest wedle bajkowej poetyki wyprawą w zaświaty. Ich symbolem jest chata zarządzającego ogniem, każącego i nagradzającego starca, przypominającego istotę boską. Tekst wygłosił Michał Matys, ur. 1981 r. w Nowym Targu, zamieszkały w Białce Tatrzańskiej, gm. Bukowina Tatrzańska, pow. tatrzański, woj. małopolskie. Posługuje się gwarą podhalańską, która należy do dialektu małopolskiego. Nagrał Antoni Beksiak w październiku 2017 roku. Spisała i skomentowała Katarzyna Smyk. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/matys-co-nigdy-prawda-nie-bylo-ani-nie-bedzie. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest udostępniony na licencji Licencja Wolnej Sztuki 1.3: http://artlibre.org/licence/lal/pl/ Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Katarzyna Smyk. ISBN-978-83-288-5387-4