Spis treści

      bł. źródła: rospłynąć -> rozpłynąć

      Jarosław Lipszycdyptyk obłędny(albo rozprawka z językiem)

      zaczyna się

      Jerzy Krzysztoń[1], Obłęd

      Wzejście obłędu na horyzoncie renesansu daje nasamprzód o sobie znać poprzez zniweczenie symboliki gotyckiej; jak gdyby zakotłował się ów świat o gęstej sieci znaczeń duchowych i jakby stamtąd wynurzyły się postacie o znaczeniu uchwytnym już tylko w kategoriach bezsensu. Gotyckie formy trwają jeszcze przez jakiś czas, ale z wolna milkną, przestają wyrażać, przypominać i nauczać - prezentują jedynie swą fantastyczną obecność nie ujętą żadnym możliwym wykładem, chociaż dobrze znajomą oczom. Wyzwolony z reguł mądrości i nauki, obraz zaczyna się sprowadzać do własnej niedorzeczności.

      Michel Foucault[2] Historia szaleństwa w dobie klasycyzmu

      część pierwsza

      1
      coś co zmienia punkt widzenia jak 200 watowa żarówka ciąg nie dotrzymanych umów
      obietnic terminów jak termity lęgnące się w głowie jak głaskanie po włosach kolejnych
      prezydentów posłów raz na kadencję zmieniających tonację w dur
      brzuszny i zgrzytanie niesmarowanych pieniędzmi z reklamy trybów
      5
      pręgierzy trybunałów wewnątrz i zewnątrz ogolonej głowy rekruta
      zatrutych jestem pragmatykiem mówi co oznacza praktyczną gramotność
      szczęśliwe zramolenie spanie do piątej rano i świeży oddech pora
      z selerem selenem snem se m
      niech gruchnie ta klatka ze światłem i niech zmieni się pryzmatem
      10
      przez który patrząc zupełnie inaczej pomyślimy o tym wszystkim
      ta nadzieja wszystkich etosowców ludzi o zbyt dużej głowie i
      zaskakująco małym wyczuciu taktu społecznego który rytmicznie
      połyka prawie wszystkich i wszystkie pierwsze
      naiwne myśli co jest co co co
      15
      dobrze to tylko kolejna perseweracja kolejny ślepy zaułek ciągu myśli
      teraz już się nie dam już będzie dobrze już wiem że jest po prostu źle
      zacząłem od samego początku że pociąg do pięknych brzmień nie zastąpi
      tylko nadepnie rozplaska blask klakierów i dekoratorów mój język dogoni go
      i obejmie jak klamra jak spoiwo zatrzyma nie pozwoli uciec rozpłynąć do
      20
      kanałów zamknąć wszystkie wielkoformatowe zawory kulowe skulić się nie pa
      trzeć ten blask uciekł tak daleko by nas nie oślepić nie olśnić byliśmy jesteśmy
      będziemy się kulgać ze śmiechu jak nas okpiono i kopano
      kto nas prześladuje i prześwietla oby był błogosławiony
      musiałem stanąć z tobą twarzą w twarz nosem w nos zębem za zęby językiem
      25
      po czole włosach szyi i dalej zgodnie z logiką
      i nic z ciebie nie zrozumiałem
      i z siebie
      i logiki
      bezradność opuszczająca moje ręce w kierunku jądra rzeczy ciekawość którą trudno
      30
      i nudno wtłoczyć w cienkie rurki norm ram i mar które żyją na mózgach umysłach i nawet
      (choć to słowo dawno wyszło z życia i jest naocznym typem idealnym bez żadnego desygnatu
      karabinu do zabijania niedowiarków niewiernych miernych i marnych
      i niemierzalnych i) duszy mężatki z dwojgiem dzieci która pewnego dnia
      wstaje zza stołu od komputera taśmy montażowej biurka i bura
      35
      idzie i naburmuszona w stronę najbliższego jej oczom wyjścia
      ewakuacyjnego oczywisty sytuacyjny protest sprzeciw przejście na stronę opozycji
      gra w piłkę rozdanie podanie o przeniesienie wyciąg z konta i wyciągnięte ręce
      nogi półka z fiszkami stan badań błogosławiony trybunał stanu i standard wyjątkowy na szczęście
      pani sprawę rozpatrzono na strzępy ale pozytywnie rozproszono między ludzi
      40
      którzy przyjdą się źle bawić grać w karty
      dań tańczyć dancing i cafe cologne wielki bal z otwarcia
      ognia i wody stołowej zza którego dopiero co wstaliśmy ale
      to już pani nie dotyczy pani status jest wyjątkowy a tatuś nie przypomina dzieci
      om nic znanego wcześniej
      45
      niż zdołaliśmy o uciekinierze pomyśleć
      stara wiara mówiła z pewnością w głosie
      da się wyróżnić elementy porządku nadprzyrodzonego to nie tylko mentalne
      zjawisko to fakt niewzruszony bez żadnych uczuć prawo
      objawienie spotkanie nie wymaga wzruszeń tylko porządku
      50
      podporządkowania żółte znaki ostrzegawcze odwrócony do góry dnem trójkąt wiadro
      ostrzegawczy znak stop a dalej mówiła wiara rozum nie jest bezkresny jeśli tej zimowej kampanii
      tej zmowy zgody przyrody z przyrodzonym nam poczuciem godności mocarstwowej nie da
      się wygrać to odwrót rojem pod pewnym kątem patrzenia to lepiej
      mocniej ale żadnego poczucia winy
      55
      kolejny ze świtów drapie ja lekko uniesiony
      świadek dużych złości i uzasadnionych pretensji kwitnących słów
      sadzonek bez szans na zło czy dobro fabuły ociekające
      potem świat czy antyświat dożywany powoli i bezwolnie trochę
      ekstrawagancji wakacje od pracy praca w wakacje prasa codzienna
      60
      wyciskająca z czoła małe słone krople tyle się trzeba było najeść
      tyle wstydu ale tego nikt nie powie nie powierzy wstyd wstydu
      samozaciskająca pętla pluskanie w butach ta druga strona
      błękitnej metalicznej kuli
      frazy o których prawie zapomniałem zwoje map bezkreśnie wypełnianych przez kartografów
      65
      nadprzyrodzone ręce mapy oplatające rzeczywistość jej kopią
      kalką technicznym żargonem tych kilku liczących się języków
      liżących demony maxwella[3] po brudnych zapracowanych brodach niewierna więc pociągająca
      namiastka szwadronów dźwięków i pustyń koloru
      i piwnice zamknięte za powiekami loki dymu znaczącego siną farbą braki w tlenie
      70
      baraki powiedzeń znaków i tymczasowe zatrzymanie czasu
      akcji na rzecz con templum
      tego dość żenującego królestwa i partackiej sprawczości popartej szumnym sprawozdaniem
      stosownie do kondycji i treningu
      już już starczy ten tren musi się skończyć
      75
      skoczyć w niebyt zostawić odrobinę posadzki terrrakoty linoleum ziemi
      której proste zasadnicze linie mają jeszcze wiele innych perspektyw

      część druga

      unikać ludzi i skazać się na galerię typów mówisz
      stateczny ojciec dzieciom będący jednocześnie dynamicznym biznesmenem
      niezatapialna telewizja klasy średniej i wagi przyciężkawej
      80
      ciążowe sukienki i przerażające dane statystyczne
      dynamo-dzieci pożerające produkt krajowy brud
      na papieże umysłu trzeba mieć metodę
      togę kombinezon skafander osłonięty pleksiglasem nos nie rozglądać się
      do przodu cordon sanitaire mózgu
      85
      skazać się na galery statki szaleńców infamię ograniczenie wolności
      to bezcenne bezecne ta wiara w pierwsze zasady i kwasy pruskie
      ostateczne rozwiązania i rozwiązłe ostatki
      halsem przez rozbiegane oczy rozpierzchnięte usta rozdarte nozdrza
      to ciągle te same twarze i te same myśli którym coś się stało
      90
      a zaczęło się jak zawsze od języka wysuwanego powoli
      na pozycje zasady naczelnej
      w gardło zapchać słowa samymi sobą
      spetryfikować sny i sunąć w martwicę białej poparzonej snami skóry
      rzeczy dźwięku
      95
      to okazało się nagle wyjściem awaryjnym język ujściem dusznej rzeki
      pomarańczowymi językami ognia i językami pon
      tonów kamiennych słów
      na tym statku statecznie odkrywała się
      uderzenie po uderzeniu jak archeologia
      100
      bramka znaczenia to znaczy dla mnie więcej
      niż myślisz niż jesteś w stanie pomyśleć
      znaki tak stare nie udają
      nikt nie ma złudzeń
      nie przekraczają barier dźwięku i artykulacji
      105
      są jak puszka
      muszkat uniesiony w powietrze
      lewitujący mózg rzesza moich uniesień
      zamknięta w stałych
      związkach
      110
      niezbyt frazeologicznych
      zawsze urwaną frazą
      „koniec — aktorzy — są niepotrzebni w tej sztuce
      latania — wypowiem to jasno i prosto —
      jak pęk granatów myśl rzucę
      115
      a ta — jak bunkier wiadomością radosną
      wybuchnie i runą tłumy w ramiona wieczystym obłędom
      i w wieczystym tańcu — na scenie pozostanie
      smutny samotnie brzęczący łańcuch”
      dobrze nic nie będę rzucać mięsa
      120
      na rynek kartek na przemiał głowy na tory serca na pożarcie panzernym brykietom ognia
      jestem umiarkowany jak ubek i jak ubikacja wierny przesądom
      mój język zostanie pokaleczony będę owijał głową bandażem elastycznym
      (co słowo tysiąc wersów)
      pokornie pokornie w końcu nie posunąłem się ciągle o krok
      125
      zaparzam herbatę w szklance kalkuluję samochód
      nieuchwytne choć ociera się o szyję nie może przeciąć skóry i głowa
      trzyma się ciągle prosto
      niech opadnie ta głowa i głos mi się podniesie do stanu krzyku

      Przypisy

      [1]

      Krzysztoń, Jerzy (1931–1982) — pisarz, dramaturg i scenarzysta, autor m. in. trzytomowej powieści Obłęd. [przypis edytorski]

      [2]

      Foucault, Michel (1926–1984) — fr. filozof, autor prac m.in. o historii seksualności, więziennictwie, psychiatrii i medycynie, autor pojęcia biowładzy. [przypis edytorski]

      [3]

      demon Maxwella — eksperyment myślowy Jamesa Clerka Maxwella (1831–1879), szkockiego matematyka i fizyka. Polegał na wyobrażeniu sobie istoty zdolnej manipulować cząstkami i przepuszczającej szybsze spośród nich do jednej połowy naczynia z gazem, a wolniejsze do drugiej. Takie działanie pozornie przeczy drugiej zasadzie termodynamiki. Paradoks da się rozwiązać stwierdzeniem, że sam pomiar prędkości cząstek wymaga wydatkowania energii. [przypis edytorski]