Bolesław Leśmian Napój cienisty Dwaj Macieje Drogiemu przyjacielowi, Franciszkowi Fiszerowi, z pełnym wzruszenia uznaniem dla smutnych i wesołych cudów Jego cygańskiego żywota i ze szczerym zachwytem dla Jego wiecznie młodych uniesień i pomysłów metafizycznych. Pleć, pleciugo! — Na wzgórza południowym grzeju Siedział razu pewnego — Maciej przy Macieju. Do pierwszego Macieja rzekł ten drugi Maciej: — «Coraz w niebie — wiosenniej, a w polu — pstrokaciej. Lada parów potrafi, śniąc, kwiatami zarość! A my — co? — Do wieczności mizdrząca się starość? Wstyd mi z siana, gdy słońce złotą igra zmrużką, Z przedwczesną i zuchwałą pieszczoty pogróżką Zerwać się do dziewczyny, jak gęś, co spod płotu Zrywa się z wielkim krzykiem do niskiego lotu!… Wstyd mi pysk — modrym oczom przysunąć do widna, Bo te oczy — śmieszliwe, a dziewka — bezwstydna! Byle durniom zejść z drogi miałbym bezrozumnie? Zamiast z dziewką — na sianie, bez dziewki spać w trumnie? Dość mam śmierci, co siłkiem po ziemi się szasta! Nie chcę umrzeć — i kwita! Chcę potrwać — i basta!» — Do drugiego Macieja pierwszy Maciej rzecze: — «Hamuj się, niecierpliwy na wiosnę człowiecze! Ma łeb dzielny — wieczorem, kto go miewał — wzarań — Tak, jak ja — com nie szczędził mym zadumom starań… Wiem, co wiem! — W kniejach leśnych, w przepaściach paprotnych Mieszka Czmur — wpośród czarów dzikich i samotnych — I nic — tylko pilnuje zaklętego ziela, Które nieśmiertelności — gdy je zjesz — udziela. Nie dopuszcza nikogo — podstępny i silny, A pięść ma tak skuteczną, jak ten głaz mogilny!…» Do pierwszego Macieja drugi Maciej prawi: — «Mam i ja — pięść, co z wrogiem niedługo się bawi… Pódźwa z Czmurem się zmierzyć! Ty — w ślad, ja — na czele. Przymarnimy go nieco — i odbierzem ziele». — I poszli. — A szli w poprzek — i wprzód — i ukosem, Już zawczasu się srożąc pod gołym niebiosem, Jak mówią w tym powiecie, gdzie mimo zwyczaju Niebo jest — Bóg wie czemu — męskiego rodzaju. Po obłokach — po pniakach — po jarach — szli, skacząc I Czmurowi zaocznie i trafnie sobacząc! Słońce, przez żyłkowane przeświecając liście, Na sękach się rozpryska — różnie i zdziebliście — I, światłem obszerniejąc, rozprasza się po to, By na trawę ruchliwą nawiać — nic i złoto. Gil na dęba wierzchołku tak odlegle śpiewa, Że czuć w śpiewie wysokość szumiącego drzewa, A w jarach, skąd się zieleń wynurza, jak z wora, Po wczorajszej ulewie — woda przez sen chora Na blady niedorozwój srebra w swej głębinie, Mętem przeciw własnemu usrebrnieniu płynie. Skoro Czmur dwóch Maciejów zaoczył z daleka, — Czarami się najeżył — i nieludzko czeka… Idą. — Już się zbliżyli. — Czmur w słońcu się biesi, — Gębę do nich wykrzywia: «A wy tu — skądesi?» — Rzekł Maciej: «Z niedaleczka… Chcemy jestku — pitku Z tego ziela, coś w lesie skrył je bez użytku. Znamy twą tajemnicę strasznie zieleniatą! Wyłaź, tchórzu, zza czarów! Wyłaź!» — A Czmur na to: — «Precz stąd, śmiecie pyskate! Znam podniebia wasze! Na baśń leśną dybiecie, jak bawół na paszę! Czym dla was nieśmiertelność? Rodzajem — jarzyny! Wara psiarni człowieczej do bytów przyczyny!» — Trącił Maciej Macieja: «Lży, bestia nieczysta! Pierwszy przemów do zmory, boś lepszy mówista»… Sięgnął Maciej po słowo, co wszystek gniew zmieści! — «Ty, psiaparo — psiawełno — psianogo — psiatreści! Czemu ślepie wytrzeszczasz, mgliste od wyłudy! Małpo z tamtego świata! Pomroko z psiej budy! Nie pyskuj śród listowia! Stłum w lesie — bezczelność! Nie skąp ziela, judaszu! Oddaj nieśmiertelność!» — I, to mówiąc, podźwignął pięść, na kształt maczugi, A tuż obok do boju zawrzał Maciej drugi. Czmur z ziemi wyrwał buczek, pełen jeszcze cienia, I łby obu Maciejom zmacał od niechcenia. Coś z lekka we łbach trzasło, lecz nic się nie stało. Snać łbów było — za dużo, a buczka — za mało. Obaj do gęby Czmura rozmach wzięli szerszy, — Cios zadał Maciej drugi, a w ślad — Maciej pierwszy. Czmur rozwarł pysk drapieżny zwyczajem potwora, Aż odsłonił krtań krwistą — kły — i zwój jęzora. Splunął Maciej, jęzora zgorszony straszydłem, I gębę w czas potłumił pięścią, jak gasidłem. Jęknął Czmur w nieskończoność, truchlejąc haniebnie Przed nawałą Maciejów zbyt groźną liczebnie! Cztery pięście go tłukły, nie wiadomo — która! Coraz to inny Maciej nacierał na Czmura! A czynili ciał dwojgiem taki zgiełk i ścistek, Że zlękły brakiem miejsca — las dygotał wszystek! Próżno Czmur się do nieba zrywał, jak zawieja, — Gdziekolwiek się obrócił — tam spotkał Macieja! Przed nadmiarem Maciejów gdzie szukać obrony? Tu — Maciej i tam — Maciej! Maciej — z każdej strony! Ten go chwyta za grdykę, a tamten — za łystę. Czmur nagli do ucieczki swe nogi bieżyste. Już szkarłatną rzadź bytu wyplunął na jary — I zmalał — i sprzyziemniał, jak właśnie kret szary. Lecz — gdy w oczach mu leśna pomętniała knieja, A Macieja odróżnić nie mógł od Macieja, — Zaklął siebie słów mgliskiem — i tak zaczął znikać, By ciałem do niebytu, znikając, nawykać… Trudno stwierdzić, czy umarł, czy wpełzł na kształt gadu W nicość, pełną kryjówek… Dość, że znikł bez śladu. Znikł do cna i do ista, jakby go nie było, — Tylko w słońcu zapachło — miętą i mogiłą… Ptak zaćwierkał z gałęzi na zniknione ciało, I coś w lesie raz jeszcze, nie chcąc, poleśniało… Rzekł Maciej do Macieja: «Umknął, zmór podrzutek! A my ziela szukajmy! Czas nagli i smutek!» Jęli szukać w parowie — łapczywie i żwawo. Poszperali — na lewo, znaleźli — na prawo. Miało barwy znikliwej posenną przynętę, A poznali je po tym, że było — zaklęte. Daremnie próbowali gryźć ziele i łykać, — Nie chciały im się szczęki zmiażdżone domykać… Czmur za życia posiadał jakie takie siły, Bo cielska Maciejowe od ran się roiły. Do pierwszego Macieja rzecze Maciej wtóry: — «Tak się kości gną we mnie, jak te obce wióry. W tym, że Czmur nas nadpsował — nie ma jeszcze sromu. Czas duszom — do pokuty… Czas ciałom — do domu… Lubię księżyc — na strychu, a słońce — w altanie, Ale lubię najbardziej — siebie wzdłuż na sianie!… Ty poleżysz ustronnie — i ja też poleżę. Odzyskamy sił krztynę, szeptając pacierze, Grzeszną duszę do Boga nastroim jak skrzypkę, A ziele spożyjemy z mlekiem na przechlipkę». I tak gwarząc, szli do dom — tam, gdzie dal i droga, I na skręcie spotkali twarz w twarz — Płaczyboga. Miał Płaczybóg źrenice — dalami posnute, A w źrenicach na przemian — zadumę i smutę. Trącił Maciej Macieja: «Chwila uroczysta Pierwszy przemów do Boga, boś lepszy mówista». — Rzekł Maciej: «Płaczyboże, co płaczesz uboczem, — Chcę Ci mówić o wszystkim, ino nie wiem — o czem! Pochwalona ta z Tobą znajomość bezkresna. W lesie — nasze spotkanie. Dziej się — wola leśna! To powiadam po pierwsze. A mówię po wtóre: Dziej się człowiek, idący w bezmiary niektóre! Nie zbraknie Bogu strawy (to mówię — po trzecie!) — Dopóki jeden Maciej trwa jeszcze na świecie!» I z zanadrza, jak z hojnej wyciągnął skarbony Ziele — i Płaczybogu podał zamyślony. — «Weź to ziele na wszelki w niebiosach przypadek, Jako po dwóch Maciejach niepodzielny spadek. Wiem, że cierpisz niekiedy, — i ja czasem cierpię. A nuż się nieśmiertelność w niebiosach wyczerpie! Chociaż trwoga to — płonna, lecz myśl niebezwiedna: Pewniejsze dwie wieczności, niźli wieczność — jedna. Dość Ci, Boże, źdźbło małe tego ziela spożyć, By do drugiej wieczności bez uszczerbku dożyć. Kto zasłużył na ziele — niech się nim odświeży. Bogu się nieśmiertelność — nam się Bóg należy. Włącz ten dar, Płaczyboże, do Twych w niebie dziejów I od czasu czasu wspomnij dwóch Maciejów!» — Wziął Płaczybóg podarek z tym bożym uśmiechem, Co sprawił, że las z większym zieleniał pośpiechem, I rzekł: «Dar to — nie lada, i skarb — nie drobnota — I pewne przedłużenie wiecznego żywota! Czymże was wynagrodzę — jaką z nieba chwałą Za to, co się w tej chwili we wszechświecie stało! Nic nigdzie nie posiadam, sam jestem — samiustek Wpośród ziemskiej niedoli i zaziemskich pustek. Trzeba w płacz mój na ślepo, z całych sił uwierzyć, By chcieć ze mną żyć razem, albo razem — nie żyć. Na krańcach mego płaczu będę na was czekał. Nie zwlekajcie zbyt długo. Ja — nie będę zwlekał…» I odszedł w sen za snami, by z tym zielem w dłoni Zniknąć w jednej i w drugiej niebiosów ustroni. Rzekł Maciej do Macieja: «Z ran moich niemało Podczas rozmowy z Bogiem krwi się w świat przelało». I na nogach się zachwiał i bardzo niezgrabny Na trawę się wywrócił bokiem, jak wóz drabny. Drugi Maciej na ból swój boczył się i srożył, Lecz — by ciału dogodzić — obok się ułożył. Rzekł jeden: «Czemuś taki srebrniasty na licu, Jakbyś gębę przed chwilą wytarzał w księżycu?» Drugi na to: «Już do snu nicość mnie kołycha. Wiem, co we mnie cierpiało, — nie wiem, co nacicha… Brak mi ziela… Ha, trudno! Niech Bóg się posili, — Bardzo by się przydało i nam w takiej chwili!» Naówczas do Macieja rzekł Maciej: «Macieju! Tak mi dobrze w mym bólu, jak w samym Betleju… Pragnę tylko ostatnich ku niebu przesileń, By zrzucić ciała mego uciążliwą wyleń, — A zrzucając — nie jęknę, ani się zasmucę. Odwróć łeb, byś nie widział, czym będę, gdy zrzucę…» Chciał się właśnie odwrócić Maciej od Macieja, Ale go zamroczyła wielka beznadzieja! A już śmierć się zbliżyła, by ich snem utrudzić. Nie wiedziała, którego ma najpierw wystudzić. Świat im w oczach zanikał… Nastały złe dreszcze. I już świata nie było, a trwali gdzieś jeszcze… Rzekł jeden: «Noc nadchodzi!» — A drugi rzekł: «Dnieje!» Tak zmarli jednocześnie obydwaj Macieje. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/napoj-cienisty-dwaj-macieje. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Bolesław Leśmian, Napój cienisty, Wydawnictwo Mortkowicza, Warszawa 1936 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Agnieszka Ginalska, Dorota Kowalska, Marta Niedziałkowska.