Zygmunt Krasiński Irydion ISBN 978-83-288-5530-4 Osoby: * IRYDION — także: SIGURD, HIERONIM; syn Amfilocha (Hermesa) Greka, i Grimhildy, kapłanki Odyna z plemienia Cymbrów; * ELSINOE — siostra Irydiona * MASYNISSA — towarzysz i doradca Amfilocha, a następnie Irydiona; afrykański starzec, posiadający tajemniczą i demoniczną moc * HELIOGABAL — cesarz rzymski, pochodzący z Emezu, z Syrii; arcykapłan Mitry (Baala); młodzieniec lat 18 * ALEKSANDER SEWER — brat cioteczny Heliogabala, adoptowany przez niego dla podtrzymania dynastii; młodzieniec lat 13 * MAMMEA — matka Aleksandra Sewera, ciotka Heliogabala * KORNELIA — prorokini chrześcijańska * WIKTOR — biskup wspólnoty chrześcijańskiej w Rzymie * ULPIANUS DOMICJAN — prawnik, nauczyciel i doradca Aleksandra Sewera * EUTYCHIAN — powiernik cezara * RUPILIUS — pomocnik Eutychiana * EUBULLUS — inny dworzanin cezara * PILADES — służący Irydiona * GLADIATOR — SPORUS, ostatni z rodu SCYPION * SYMEON z Koryntu, chrześcijanin, jeden ze stronników Irydiona-Hieronima * ARYSTOMACHUS * LUCJUSZ TUBERO * FILOZOF * NIEWOLNICY * GLADIATORZY * CHÓR SŁUŻEBNIC * CHÓR NIEWIAST * CHÓR KAPŁANÓW * CHÓR KARŁÓW * CHÓR PRETORIANÓW * CHÓR MŁODZIEŃCÓW * CHÓR BARBARZYŃCÓW * CHÓR PODZIEMNYCH GŁOSÓW * CHÓR Z WNĘTRZA ŚWIĄTYNI Et cuncta terrarum subacta. LUCANUS ………….. Aestant ingens Uno in corde pudor mixtoque insania luctu, Et Furiis agitatus amor et conscia virtus. AENEIDOS. Lib. X Już się ma pod koniec starożytnemu światu — wszystko, co w nim żyło, psuje się, rozprzęga i szaleje — Bogi i ludzie szaleją. A jako Jowisz pan na niebie, tak Rzym pan na ziemi kona i szaleje. — Fatum jedno spokojne, niewzruszone, *rozum* nieubłagany świata, patrzy z wysoka na wiry ziemi i nieba. Wśród zamętu wznoszę pieśń, która mi gwałtem z piersi się dobywa. — Niechaj duch zniszczenia ku pomocy mi będzie, — niech moje natchnienie kręci się i toczy się, i rozlega na wsze strony jako piorun burzy, która grzmi teraz nad wiekami przeszłości i wszelkie życie strąca do otchłani — a potem niech umiera jak on po dokonaniu dzieła. — Tam nowy świat na wschodzie! Ale mnie już nic do niego. Gdzie postacie, które tak dumnie i wzniośle kroczyły dawniej po twoich siedmiu wzgórzach, o Rzymie? — Gdzie patrycjusze twoi z nożem ofiarnym i włócznią w ręku, z sercem pełnym tajemnic, z chmurą zgrozy na czole, ojcowie rodzin, ciemięzcy plebejanów, ukróciciele Włoch i Kartagi? Gdzie westalka wstępująca w milczeniu z ogniem świętym na schody Kapitolu? Gdzie mówce twoi, panowie duszy tysiąców, stojący ponad falami ludu, gwarem poszeptów obwiani i burzą poklasków? — Gdzie żołnierze legionów bezsenni, ogromni, z twarzą spiekłą od słońca, ochładzaną znojem, rozjaśnianą połyskami mieczów? — Wszyscy zniknęli jedni po drugich — przeszłość ich zagarnęła i jak matka tuli do łona. — Nikt ich nie wydrze przeszłości. Miasto nich podnoszą się nieznane dotąd kształty, ni piękne jak półbogi, ni silne jak olbrzymy tytańskich czasów; ale dziwaczne, migające złotem, z wiankami na czole, z pucharami w dłoni; a wśród kwiecia sztylety, a wśród biesiady trucizny, a w ich tańcach konwulsyjne podrzuty — niby to życie bez granic wśród pieśni i jęków, ryku hien i nawoływań gladiatorów. — Śmiech z takiej wiosny umajonej krwią i woniami spiekłych kadzideł! — Śmiech z takiego życia! — Ono przejściem tylko, ono nic nie utworzy, nic nie zostawi po sobie, prócz krzyków kilku i sławy marnego skonania! Motłoch i cezar — oto jest Rzym cały! — Izydo matko wiadomości i milczenia, stopy twoje zbryzgane pianą morza, okryte pyłem długiej podróży, obca mowa brzmi naokoło ciebie — i stoisz na Forum Romanum i dotąd się rozpatrzyć nie możesz, kędy sama jesteś, kędy brzegi Nilu. Z pagórków Armenii, z nizin Chaldei, Mitra też, pan młodości i śmierci, ciągnie ku Rzymowi i już stanął w lochach Kapitolu i nożem ofiarnym potrząsa wśród głuchej nocy nad trupami ofiar. W portykach greckich, w słodkim cieniu korynckich filarów barbarzyńskim chodem stąpa syn północy — stanie czasami i na toporze wsparty szuka błękitnymi oczyma, czy gdzie nie spotka Odyna, Boga ludów swoich. Odyn Cymbrycki dotąd się nie zjawił — żal mu borów sosnowych i śnieżnej pościeli, i szarego nieba, i chórów Walhalli. — Ale chwil kilka jeszcze — i on puści się na pielgrzymkę do Rzymu! Naprzód, Bogi i ludzie! — Drogi wasze się pokrzyżują od wschodu na zachód, od północy na południe. Miejsca dla was nie będzie. — Idźcie więc i kołujcie, błądźcie i wracajcie potem. Tak zwykle przed śmiercią bywa. Naprzód, Bogi i ludzie! — Szalejcie do woli — ostatni to szał, ostatnia to gonitwa wasza — a Fatum z was się urąga, krzyż godłem swoim wzięło i wy wszyscy wcześniej czy później padniecie przed krzyżem. Z tego świata, co się zżyma i kona, wycisnę myśl jedną jeszcze — w niej będzie miłość moja, choć ona jest córą szaleństwa i zwiastunką zguby! Naprzód w szał, naprzód w tan, Bogi i ludzie wokoło myśli mojej — bądźcie muzyką, co przyśpiewuje jej marzeniom — burzą, pośród której ona się przedziera jak błyskawica — bo imię jej nadam, postać nadam, i choć poczęta w Rzymie, dzień, w którym Rzym zginie, nie będzie jej ostatnim. Ona trwa, dopóki ziemia i ziemskie narody — ale za to w niebie dla niej miejsca nie ma! ------------------------------------------------ Gdzież jesteś, synu zemsty — w jakiej ziemi leżą zwłoki twoje? — Duch twój pomiędzy jakimi duchami? — Ze świata gruzów wywołałem cienie umarłych — w nocy na forum stanął senat przede mną — schylone widma, obarczone pamięcią podłości, i między nimi nie było ciebie! Gladiator powstał z lochów cyrku i szedł na czele swoich przy świetle księżyca — przebici wszyscy — usta sine powtarzały w śnie śmierci: „Morituri te salutant, Caesar”. — Ale pomiędzy nimi nie odkryłem ciebie. Na Palatynie, na wzgórzu ruin i kwiatów, panów świata dla mnie wzruszyły się prochy — płynęli przede mną — diadema krwią zlutowane trzymało się ich czoła — każdy na czole niżej miał znak potępienia — purpura na ich barkach powiewała, a zza niej świeciły gwiazdy przez otwory wydarte sztyletami zabójców — ale i tam nie ujrzałem ciebie. Męczenników Chrystusa słyszałem śpiewy i modły. — Dźwięki te wzlatywały z katakumb i szły prosto ku niebu — był tam głos jeden niewieści, smutniejszy, piękniejszy nad inne — znany tobie kiedyś, ale teraz sam jeden, niezwiązany z twoim. Gdzież jesteś synu zemsty, synu pieśni mojej! Już czas zmartwychwstać, by deptać po zwłokach olbrzyma — pamiętasz — przysiągłeś. — Wyrzekłeś się wiary, nadziei, miłości, by raz tylko, raz jeden spojrzeć, a potem zanurzyć się tam, gdzie miliony. — Godzina dobija — bo kędy miasto wieczne panowało, dziś grób szeroki, rozwarty, napełniony kośćmi i gruzem, opleciony pełzającym bluszczem i ludem. — Powstań — chodź — wzywam cię. — Ja i straszniejsza potęga jeszcze, od której cię wybawić nie zdołam, ale imię twoje oderwę od ciała twego i ono na zgubę nie pójdzie wraz z tobą! Z dala ode mnie! — Nie dla was te dzikie manowce — w Kampanii rzymskiej zostańcie u stóp Apeninów, towarzysze moi. — Ja pójdę — ja go raz jeszcze chcę ujrzeć przed zgonem, przed śmiercią na wieki. W tej jaskini leżącej wśród mroków przepaści, on na marmurowym łożu rozciągnięty, bez oddechu, bez sennych poruszeń, bez żadnego marzenia, czeka na przebudzenie — obiecane — straszne, i na dzień sądu bliższy dla niego, niż dla reszty świata! Starożytne próchna świecą naokoło jak oczy sfinksów — wąż z łuską promienistą śpi od wieków przy stopach jego — rysy zasępione, spalone gorączką, sen tak długi chłodu po nich rozlać nie potrafił. Kształty jego ciała podobne do kształtów greckiego posągu i takich już dzisiaj nie ma na tej ziemi — nogi białe jak marmur paryjski w czarnych koturnach, złożone na czarnej pościeli. — Stąd i zowąd, pod nimi, nad nimi, mchy i bluszcze się wiją. Tunika biała na piersiach spoczywa — odłamek lampy w dłoni i miecz rdzą stoczony u boku spoczywa — a druga ręka opuszczona, martwa i palce jej skurczone, jak gdyby zasnął w rozpaczy. On cały zawieszony leży między snem a śmiercią — między ostatnią myślą, którą pomyślał przed wiekami, a tą, która niedługo w nim się obudzi — między potępieniem całego życia, a potępieniem wieczności. Nim powstaniesz, opowiem twe dzieje. ------------------------------------------------ W Chersonesie Cymbrów, w ziemi srebrnej potoków, ojciec twój niegdyś stąpał brat za brat z królami morza, choć przybył z odległych stron, choć cudzą miał grecką mowę i twarz greckiego półboga. Ale polubiły go niewiasty i męże, bo powieściami długie słodził noce, a we dnie pierwszy do walk i biesiady. Manowce szarego oceanu bitą drogą mu były — w połysku gwiazd niebieskich wyczytywał pogody i burze — najcięższą włócznią przerzucał najwyższe maszty i za wichrami goniąc, spokojne miał czoło. Na lądzie róg jego dzwonił po dolinach i skałach. — Niedźwiedź nigdy mu się nie potrafi odjąć — a kiedy wrócił z łowów lub rozbicia, kładł się na mech, na paprocie, i spełniając gęste puchary, opowiadał gonitwy, zapasy, rozboje. Na dalekich wodach dom jego nabijany kością słoniową i złotem — sługi niewolniki, stojąc na progu pod lasem filarów, patrzą na morze, zasiane wyspami błyszczącymi jak gwiazdy i wyzierają jego powrotu — ale on się nie spieszy, bo polubił dźwięk trąb konchowych i śpiew kapłanek Odyna — bo młodość swoją puścił na błędy i zmienne losy, by później dokonać wielkiego zamiaru — i puchar podnosi do ust i pije zdrowie króla mężów, starego Sigurda. — „Grimhildo, córo Sigurda, lud mój od wieków nosi kajdany i jęczy — wraz z ludem moim sto innych ludów po wszystkich brzegach mórz południowych usiadło na żwirze i płacze. Żeby ich wyzwolić, trzeba mi twojej piersi natchnionej! Ja sam rodem jestem niewolnik, ale duchem mściciel — wrogi moje silne jak tytany — żeby ich podkopać i obalić, trzeba mi twojej piersi natchnionej! Dziewico poświęcona Odynowi, ty wejdziesz w progi moje, ty będziesz towarzyszką moich trudów, i dzieci nasze kończyć będą dzieło moje — a ono się przeciągnie w późne wieki wieków!” Tu ojciec twój umilkł i stopniami ogarniał ją potęgą wzroku i milczenia swego. — Ona, stojąc na skale, spoziera na szarą nieskończoność morza; z rozpuszczonym włosem, z zamglonymi oczyma, bezsilna, szalona miłością. — Już Odyna pawęż jej nie zasłoni, porzuci stopy ołtarza i pójdzie z obcym na dalekie brzegi. „Hermesie, dawniej wojowniki nasze nie śmieli spojrzeć na czoło moje. — Tyś się zjawił jak bohater zstępujący z Walhalli, tyś rzekł: »Grimhildo« — i patrz, ja muszę być niewolnicą twoją. — Nie znam ojczyzny twojej, wrogów twoich nie znam; kraj, do którego mnie ciągniesz, nigdy we śnie nawet nie ukazał się przede mną, ale pójdę, nieszczęśliwa — zhańbiona pośród dziewic — przeklęta gniewem Odyna — tylko pozwól raz jeszcze mi zasiąść na świętym głazie i odśpiewać pieśń ostatnią!” ------------------------------------------------ Amfiloch Hermes szedł za dziewicą na pokładach mchu, na warstwach granitu, przez święte bory szronem obwisłe, wśród ryku wodospadów. Sosny tłumem cisnęły się wszędzie; z ich tłumu czasem szkielet dębu się wydostanie uwieńczon jemiołą. — Wyżej niebo górskie, ołowiane — po bokach tysiąc manowców krąży i woła za sobą na puszczę — ale dziewica zna ścieżki wiodące do Boga, z którym idzie żegnać się na wieki. Wodzowie hord, panowie gruntów, królowie morza, majtki i ich towarzysze stoją w półkolu przed posągiem Odyna i czekają na kapłankę. — Jeden tylko Sigurd z pokolenia Bogów, król wszystkich, usiadł na pniu ściętej sosny i ogromną dłonią zakrył czoło — pierś jego nadyma się pod pancerzem z łusk rybich — ale milczy i wszyscy za nim milczą — słychać tylko szum morza bijącego o skały za borem. Grimhilda przeszła pośród nich z oczyma wlepionymi w posąg Odyna, ku któremu stąpała w groźnej powadze. — A cudzoziemiec pozostał z tyłu, wśród orszaku swoich, z założonymi rękoma na korynckiej zbroi, oparty o drzewo. Pod wstępującym sklepieniem jaskini, na głazie tajemnicami zapisanym, usiadła i zdała się marzyć. — Bóg północnych plemion stoi nad nią, broda jego i włosy skrzepłe lodem, przyprószone śniegiem, oczy szklanne, rażące, w olbrzymiej dłoni maczuga, krwią ofiar zbroczona, a w piersi głęboka rana, którą zadał sobie, kiedy, dopełniwszy ziemskiego wcielenia, zażądał wrócić do biesiad Walhalli. Sen jej trwał długo i teraz powoli z niego się budzi, z wolna podnosi ramiona, mówi jeszcze tłumionym głosem: „Znam cię, Panie wśród bohaterów twoich. — Duch twój czarnym strumieniem zbliża się do łona mego — huczy wkoło mnie jak potok, co rozrywa głazy. — Ja tam, gdzie wiry twoje. — Ja tam, gdzie wszechmocność gniewu twego — siła twoja moją — słuchajcie mnie wszyscy”. Odrzuciła nagle powieki sponad pałających źrenic — ręce wyrwała ku tłumowi i ręce jej drżały jak w chwili konania — w głosie jej były dźwięki zarwane z mowy bohaterów, co wstąpili na chmury i teraz wśród burzy przelatując, wołają na dzieci swoje: „Po co biegniecie dniem i nocą, bracia moi? — Syny ludu mego, kto was pędzi z tyłu? — Kto wam kazał porzucić ziemię srebrną potoków? Olbrzymy przykute podnieśli się z śniegów, na których leżeć mają aż do końca świata, podnieśli się na pół i bijąc łańcuchami o szczyty z lodu, w nozdrza chwytają zapach krwi z oddali. — Czy słyszycie, jak młot Thora w pył druzgoce hełmy i puklerze, czaszki i piersi ludzkie? — Śmiech karłów rozlega się w przestrzeni — włócznia Horgebrudy zawieszona nad ziemią całą! Kto wam podoła, o potomki moje? — Coraz dalej pędzicie ku miastu wielkiemu. — Tam czeka na was biesiada — puchary pienią się pełne krwi nieprzyjaciół. — Każdemu z was przygotowane jest miejsce. — Zasiądźcie w chwale, syny moje!” — Głos jej upadł nagle i w szmer się zamienił — oczy szukają czegoś w świecie widzeń, który się przed nią roztacza — usta wysilają się na słowo jakieś. — To słowo powstaje, rośnie w głębinach jej duszy, jak wąż ucieka, kryje się znowu — ona darmo za nim goni, cała blada, nieszczęśliwa, mdlejąca. — Jeszcze chwila — może go wyrwie z łona, bo wzrok jej płonie, twarz nowym zajaśniała szałem: „Miasto, miasto na siedmiu wzgórzach pali się pożarem — kruszce drogie, przejrzyste kamienie, topią się i płyną. — Ciała topią się na krew i płyną. — Zamek wielki i Bóg wielki na nim runął! — Na pomoc Odynie — umrę, jeśli nie wypowiem tajemnicy twojej — imię jego — kto mi powie imię jego?” I opadła głowa matki twojej i zawarły się jej usta — król dotąd trzyma dłoń na twarzy, ani razu nie spojrzał na córkę i wszyscy stoją niewzruszeni, bo nikt nie śmie przystąpić do świętego głazu. — A więc Bóg twój oniemiał i ty z nim umilkłaś na wieki — ponad twoimi ustami cisza grobowa — na czole twoim lodowatość śmierci. — Ale ten, który ci inną ojczyznę obiecał, nie opuści ciebie — ruszył się spod cieniów dębu i sam natchniony stąpa ku tobie. — Krzyk oburzenia powstał w tłumie, królowie morza włóczniami uderzyli w puklerze. — Siwe Skaldy wyrzekli przekleństwo. — Ale on już przeszedł straszną zagrodę, już nachyla się nad tobą, podaje ci rękę i rzecze: „Przez imię Roma, imię wrogów moich i twoich wołam cię do życia, powstań Grimhildo!” — I odwrócił się i krzyknął trzy razy: „Roma” — a dziewica obudzona podniosła się, powtórzyła raz jeszcze słowo tajemnicze, powtórzyła głosem pożegnania cichym i niewieścim, i poszła za cudzoziemcem jak żona za mężem. — ------------------------------------------------ Teraz ojciec twój, senny młodzieńcze, stoi na pokładzie i z uśmiechem niedowiarstwa w ocean pełne wylewa kielichy na cześć Posejdona, potem ku majtkom się odwraca i mówi: — „Silniej żagle, dzielniej wiosła trzymajcie, a Bóg Trójzęba wnet uśmierzy te fale”. — Pod ich stopami drży każda belka jak ciało niewiasty — u widnokręgu ciemności warstwami się pokładły — z ich łona płyną bałwany, zbierając się w kłęby, to rozpuszczając się w nurty, jak niegdyś wąż Pyton, nim legł pod strzałami słońca — na przemian pękają tonie i spajają się białymi pianami — na przemian w szumie wiatrów głuche oddechy i przeraźliwe jęki. Pod dachem wspartym stękającymi słupami usiadł Hermes na futrach wywiezionych z Chersonesu Cymbrów, i spokojnym głosem tłumaczył dziewicy świat, do którego się zbliżała — opisywał jej wyspę o winnicach i gajach w pobliżu wielkiego lądu — on tam ma swoich oraczy i kupców, dom i okręty swoje. — Tam skarbce jego pełne kosztowności i broni. — I ta broń zda się kiedyś! Bo w tamtych stronach ród ludzki nie hasa pod wodzą bohaterów — ale ujarzmiony, hańbę swoją ubiera w złoto, marmury, jedwabie i liże stopy miasta wznoszącego się na międzymorzu. To miasto niegdyś w obliczu świata stało się bogiem kłamstwa i ucisku — pod jego tchnieniem śmiertelnym brat powstał na braci, syn na ojca, zdrajca na ojczyznę i jako czas niezużyte, ono pożarło wszystkich królów ziemi! Tu pogoda zeszła z czoła ojca twego i stał się podobnym do burzy, która statkiem miotła. „Hellada moja niegdyś była duszą narodów — pieśni jej były paniami świata. — Barbarzyńców zuchwałych, co przyszli od wschodu, odpędziła szczękiem szabel i dźwiękiem strun swoich. Ogień niebieski wydarty Bogom, jej tylko jednej, jej tylko dostał się w udziale — nieszczęśliwa zaufała miastu przeklętemu. — Dzicz międzymorza spłynęła do jej wysp szczęśliwych, do jej mirtowych nadbrzeżów. — Nie zdobyli jej bronią, ale rozdzielili jadem pochlebstwa, upoili nektarem obietnic!” — W tej chwili rozejdą się chmury — wiatr je rozpruł na zachodzie i kilka gwiazd zamignęło. — Hermes raz tylko rzucił okiem i kiedy znów tonęły w wyziewach, krzyknął do sternika: „Na prawo, całą noc na prawo, a o tej samej porze jutro przepłyniem Gadesu cieśninę!”. — I dalej tuląc ją do łona rozpowiada o przodku Filopomenie, przedostatnim z ludzi, którzy walczyli przeciw miastu podlącemu — po nim raz jeszcze król barbarzyniec wyszedł w pole i przegrywał lat trzydzieści, aż legł własną ręką przebity — od dnia tego nikt już trzeci się nie zdarzył na obronę ziemi! Chwilą milczenia, chwilą rozpamiętywania uczcił pamięć wielkiego Mitrydata, potem wrócił do smutnej powieści — ona słucha z niewzruszonymi, pałającymi oczyma. — „Grimhildo, Bóg twój dał ci zgadnąć natchnieniem to, co sam wydobywałem nieraz pracą nienawiści, domysłem nadziei, z nocy przyszłych wieków — cieszmy się, królewska córko — bo miasto nieprawości po zabiciu wszystkich żyjących i wolnych, rozpoczęło teraz samobójstwo swoje!” „Skarby wyssane z całej ziemi już im wkrótce nie wystarczą — niedługo oręż z ich rąk się wysunie — wśród rzezi i festynów dobijają im ostatnie chwile. — O żono moja, śmiej się z tych fal i wichrów, bo my tu nie zginiem, my będziem częścią wielkiego zniszczenia!” Po tych słowach głos bohatera przybrał jeszcze bardziej gorzkie i szyderskie dźwięki — wspomniał o bogach Hellady potężnych kiedyś, którym dzisiaj już rzadko kto wierzy; — wyrocznie ich oniemiały od dawna, ale posągi stoją dotąd, bo świat stary odzwyczaić się nie może od nałogów młodości — wszystkie bogi ziemi objawiły się w mieście przekleństwa. — Jedne piękne, podobne nieśmiertelnym, bo greckiego dłuta — inne potworne, wyrosłe na piaskach pustyni, po szczytach gór dalekich — ale on wie, że jest tylko Bóg jeden, który przed wiekami położył dłonie na wirach chaosu i zwyciężył go na wieki. „Imię jego?” — zapyta kapłanka Odyna. „Przeznaczenie” — i poszedł ku sterowi łodzi, bo podwajała się burza. ------------------------------------------------ Czy pamiętasz wyspę Chiarę, na której wzrośliście ty i siostra twoja, boska Elsione? — Czy pamiętasz wyprawy ojca, kiedy na maszty zarzucał żagle nie trójkątne greckie, ale barbarzyńskie podłużne; sam w dackim kołpaku, z toporem Cymbrów w dłoni, z zatoki wymykał się nocą i puszczał na manowce archipelagu? Wszystkie myśli Jugurthy i Mitrydata odżywały w jego duszy — ku dzikim plemionom latały nieustannie chęci jego i duch. — To gdzie błota meockie, gdzie pustynie i wiatronogie rumaki, to gdzie Syrty w głębiach Afryki i jadem zaprawione strzały, błąkał się na przemian, szukając nieprzyjaciół nieprzyjacielowi swemu — dłonie królów dzikich ściskając, ucząc się ich mowy, broń ich zatykając na piersi swojej, sypiąc im dary i rozżarzając ich chucie obietnicą rozkoszy i łupów. Wtedy matce twojej bolesno schodziły dnie i nocy. Ale niewolnik żaden, obcy żaden, nie wyczytał cierpienia z jej rysów; usta jej nie drżały, kiedy rozkazywała. Czasem tylko, wziąwszy was oboje za ręce, wiodła przez długie portyki w głąb pałacu. Tam w framudze nabijanej mchem i konchami stał wojownik z głazu. Dzikość nieśmiertelna marszczy mu skronie — w ręce trzyma czaszkę zabitego wroga; a u stóp jego bryły lodu wykute z paryjskiego marmuru. Przed nim schyla głowę matka twoja i duma nad ubiegłą ojczyzną: — „Irydionie mój, Sigurdzie mój, ty ziemi srebrnej nie zobaczysz nigdy, ni dziada twego, króla mężów. — Patrz — Patrz — oto Bóg mój święty — natchnienie moje straszne, to Pan Walhalli, niezwalczony Odyn”. — I córkę przyciskając do piersi: — „Gdzie ojciec, Elsinoe, mów, gdzie Hermes w tej chwili? — Słyszę wiatrów szumy i fal żałobne jęki. — Okręt jego pośród wód nieskończonych, nachylony, odarty z żaglów lub może na bezbożne wyrzucony brzegi. Ale nie — on zwycięży burzę, on odejmie się dzikim, i wróci do nas z chwałą półboga”. A kiedy róg przybywającego odezwał się od morza, kiedy bliżej zagrzmiał wśród gajów cytrynowych, kiedy nocną rosą obwisły, spiekły słońcem i dżdżami sczerniony, rzucał się Hermes w objęcia żony i oko jego czarne, namiętne, blaskiem nadziei pałało — wtedy znów bywały dni pogodne i szczęśliwe na Chiarze; zapominała kapłanka o gorzkich przeczuciach, a wy biegałyście swobodnie, rozkosznie, po trawnikach wśród kwiatów, po nadbrzeżach wśród muszli, po salach marmurowych wśród trójnogów i kadzideł, odpoczywając na łonie matki, na ojca kolanach; a on co wieczór błogosławiąc wasze głowy do snu pochylone: — „Pamiętajcie — powtarzał — nienawidzić Romy. Dorósłszy, niech każden z was ściga ją przekleństwem swoim. — Ty żelazem i ogniem. — Ty natchnieniem i niewiasty zdradą”. — Czasem też do Chiary prokonsul lub pretor, lub wyzwoleniec jaki cezara przybywali w goście — wtedy Hermes kazał zastawić długie łoża i stoły. — Lesbijskie wino płynęło strugami, brzmiały głosy niewolnic, niewolników lutnie pieśniami starego Homera. — „Anakreonta, Anakreonta” — wołali Rzymianie. — Wtedy z szyderskim uśmiechem ojciec twój, skinąwszy na śpiewaków, Rzymianom pełniejsze nalewał kielichy, świeże rozdawał wieńce; a kiedy wpadli w szum i żarty, znienacka mówił o dziejach przeszłości, o chwale państwa, wspomniał z Kartagą przewalczone boje, wycięte Warusa legiony i hiszpańskie Sertoriusza bunty — i pił zdrowie imperatora, aż puchar pękał w palcach jego! Już zbliża się trzynasta rocznica dnia, w którym kapłanka opuściła bogów. — Głos jej dziczeje, kiedy woła na dzieci swoje — wzrok jej dziczeje, kiedy je tuli do łona — wspomina ojca, siostry, wodzów ludu i na pół przerywane słowo pożegnania z ust jej wypada. — Przed jednym Hermesem upokarza się jej obłąkanie. — „Czego ci nie dostaje Grimhildo moja, królewska córo?” — „Czy słyszałeś o zemście duchów nieśmiertelnych — na czas tylko ja byłam twoją; u krańców ziemi leży wyspa okuta lodami — góra na niej buchająca płomieniem. — Tam przykuty olbrzym śmierci już ramię wyciągnął, już nachyla dłoń ku otchłani, by rzucić kłębek śnieżny życia mego”. — Hermes dłoń rozciąga nad jej skroniami. — Cień jego rąk, gdyby strumień pokoju spada na jej czoło, wlewa się do duszy: — „Patrz na to niebo gorejące, na to morze iskier — gdzie chmury twej północy i nieużyte bogi twoje — gwiazda Amfilocha cię broni — ona cię nie wyda złym duchom”. — Ale i jemu ciężar jakiś serce przyciskać zaczyna. Jakiż to krzyk uderzył o wnętrze sklepienia i rozbił się aż na filarach portyku? — Spieszą niewolnicy w głębie pałacowe do komnaty pana. — Tam na porfirowym łożu rozciągnięta kapłanka, a wódz grecki stoi u wezgłowia z pochyloną głową i depce czarę, na której brzegach ostatnie krople się sączą. — Oni spuścili oczy, słuchają, czekają, a kiedy się odwrócił, zadrżeli wszyscy — bo pierwszy raz w życiu boleść wyższa nad siły rysy mu kaziła — odwrócił się — wskazał, by mu syna przyprowadzić i córkę. „Grimhildo! Teraz ja twego pana wyzywam. — Tam gdzie wśród bohaterów krew pije na najwyższym tronie pałacu swego, tam niechaj dojdzie przekleństwo Amfilocha Greka. — O żono! Nie opuszczaj mnie — daremno — daremno — kilka kropel tylko zostało — cały puchar trucizny wrze w piersiach twoich, o Grimhildo moja!” — Podniosła się i bladą była jak posąg na sarkofagu: — „Widziałam go po trzykroć w nocy — szedł z Walhalli podobny do czarnego oceanu i wołał na mnie: o kapłanko moja. — — Nad śpiącym Irydionem, nad śpiącą Elsinoe zawiesił ramiona ciężkim odziane żelazem i groził im w potędze swojej — przeklinał ich życie ziemskie, jeśli nie pójdę do niego. — — Na czas tylko byłam twoją. — Tam pod jego stopami leży nóż ofiarniczy i zasłona czarna, wieniec pogrzebny kapłanek. — Ty go złożysz przy mnie, ty mi ją rzucisz na skronie po śmierci”. — I schodzi ku niemu po stopniach z marmuru — kibić wyniosła podana naprzód, śnieżne ręce wyciągnięte, drżące jak gdyby cienie śmierci rozgarnąć chciała, a fałdy szaty białej wloką się za jej stopami. — Zeszła, na mężu się oparła — on ją opasał ramieniem i ku przybytkowi stąpać zaczynają. — On idzie krok za krokiem, walczy z nieznaną potęgą, zatrzymał się i wzrok cisnął ku niebu, jakim Prometeusz ze skały, Laokoon z nadbrzeżów morza wyrzucał bogom nędze tej ziemi; ale do jęków się nie zniża, milczy i znów idzie dalej. — Przeznaczenie ich oboje porywa za sobą. Wzrok jej zlał się wtedy ostatni raz na głowę twoją, Irydionie — u stóp Odyna żegnała cię imieniem dziadowskim: — „Sigurdzie, bądź mi kiedyś postrachem dumnych — Elsinoe, duch mój będzie zawżdy z tobą — pamiętajcie o ziemi potoków i o Bogu moim. — O dzieci moje, ja dla was umieram!” — Usta jej zbielały — sine cienie łamią się po twarzy — i na przemian to woła, to odpiera was od zatrutego łona. Nagle myśl jej porzuci przytomnych i wraca w inne strony i czasy. — Tam ojciec duma stary — tam ją królowie morza przeklinają — wyciągnęła rękę — umierając, prorokować będzie: — „Bracia moi, do boju — na siedmiu wzgórzach namioty wasze — na szczycie Kapitolu biesiada wasza — a tam nisko w dole zgrzyta i płacze w łańcuchy spętana Roma, Roma, Roma!” — I upadła przed Bogiem swoim. — Amfiloch podniósł ją w objęcia — chciała ramieniem obwiązać mu szyję — opadło ramię. — Sama na wznak się chyli, włosy jej zlewają się na dół coraz niżej i niżej, aż z jego rąk drętwiejących na marmur stoczyło się ciało. Przykląkł i czarną zasłonę, wieniec pogrzebny kapłanek złożył na jej czole — potem wstaje w dzikim obłąkaniu i woła: — „Gdzie topór z Chersonesu Cymbrów, niewolniki?” — Podali mu go drżące niewolniki — on go wziął, ścisnął i zbierając wszystkie siły śmiertelne przeciw nieśmiertelnym, stąpa ku posągowi. — Żelazo podniósł, trzy razy błyskawicę ważył ponad głową, a za czwartym razem obalił Boga, wroga swego, i zdeptał w milczeniu rozpaczy! Taki ród twój, taka przeszłość twoja, potomku Filopomena, wnuku króla mężów, senny Irydionie! — A teraz ojciec twój porzucił dom przodków na Chiarze i z urną Grimhildy płynie ku Rzymowi. — On stracił tę, którą kochał — osiądzie więc pośród wrogów i przynajmniej pełnym sercem nienawidzić będzie, a dzień przepowiedziany, dzień zniszczenia, nadciągnie tymczasem! CZĘŚĆ PIERWSZA / Sala w pałacu Irydiona w Rzymie. — Z obu stron rzędy kolumn ginące w głębi — pośrodku fontanna i kadzidła palące się w trójnogach. — Irydion pod posągiem ojca swego. — Niewolniki zapalają światła w lampach z alabastru. / I. NIEWOLNIK Syn Amfilocha oparł głowę o nogi umarłego… — II. NIEWOLNIK O zimne stopy z marmuru i zasnął… — III. NIEWOLNIK A tymczasem w gineceum siostra jego, pani nasza, mdleje i płacze. IV. NIEWOLNIK Przez Polluksa, słyszałem z ust pewnych, że porwą ją dziś wieczorem Murzyny Heliogabala. I. NIEWOLNIK Pokój jemu — wychodźmy bracia, wychodźmy. — / Przechodzą. / IRYDION Przesunęli się jak cienie, szanując spokój ducha mojego. — O ojcze, dla nich i dla wszystkich dotąd we śnie leżę — ty jeden wiesz, że ja czuwam. Wstaje i idzie do tarczy brązowej, na której puginał zwieszony. Zmierzch zapada, godzina już bliska. — Oni przyjdą zaraz — w podobną godzinę stary Brutus musiał własnych synów zabijać. — Uderza o tarczę. Elsinoe — Elsinoe! — Ot! Idzie ku mnie jak widmo nieszczęścia — wieniec cyprysowy włożyła na skronie — matka jej niegdyś tak stąpała pod gniewem Odyna. ELSINOE / Wchodząc. / Czy już przybyli służalcy, czy już zaszedł rydwan przeklętego? IRYDION Nie jeszcze — ale chciałem raz ostatni cię natchnąć duchem ojca mego. ELSINOE O bracie! — IRYDION Wiesz sama, że cezar nalega w szale — że senat przezwał cię już boską i posągi twoje stawiać rozkazał po świątyniach miasta — wiesz sama, żeś nie siostra moja, żeś ty nie jasnowłosa Elsinoe, nadzieja domu rodzinnego, pieszczota serca mego. — Tyś ofiarą naznaczoną za cierpienia wielu i za hańbę ojców twoich! ELSINOE Tak — uczyliście mnie tego od dzieciństwa i gotowa jestem. — Ale jeszcze nie dzisiaj, nie jutro — trochę później, aż sił nabiorę, aż nasłucham się nauk Masynissy i rozkazów twoich — aż do dna puchar waszej trucizny wypiję! IRYDION Wybrana, gotuj się do losów twoich. — Spieszno nam po drodze, na której stąpamy. ELSINOE Przypomnij sobie, kiedyśmy igrali na trawnikach Chiary, jam cię tak kochała, o bracie, jam zawsze skronie twoje różami wieńczyła i mirtem. — Och! zmiłuj się nade mną! — IRYDION Niewiasto, ty mnie kusisz do litości — daremno, daremno! ELSINOE Na co próśb i żalów tyle. — Zdarzało się za dawnych czasów, że można było śmiercią odkupić się ludziom i bogom — patrz — tam błyszczy twój sztylet, Irydionie — przyśpieszmy sobie nicość, Irydionie! IRYDION Bluźnisz myślom ojca mego. — Trza żyć i cierpieć, by wielki Duch Amfilocha rozradował się pośród cieniów. — O siostro, dawniej dla zbawienia narodów dosyć było życia jednego człowieka — dziś inne czasy — dziś cześć poświęcić trzeba! Obejmuje ją ramieniem. Dziś w róże się uwieńczysz, w uśmiechy się wystroisz — o biedna, złóż tu głowę skazaną — ostatni raz w domu ojcowskim brat cię przyciska do łona. — Żegnaj mi w całej urodzie świeżości dziewiczej — już ja ciebie nie ujrzę młodą — nigdy, nigdy już. — On cię przepsuje tchnieniem zatrutym, on — ale on zginie; — czy ty rozumiesz siostro, on, on zginie wraz z całym państwem swoim! ELSINOE Teraz na twojej piersi, o bracie, a za chwil kilka na czyjej? IRYDION Te filary drżą na podstawach swoich, plamy jakieś czarne biegają miedzy nimi. — Bogi, nie dajcie mi upaść u wejścia do areny. — Masynisso przybywaj. — GŁOS ZZA FILARÓW Kto się waha, ten urodził się do słów, nie do czynów. — Śmiechem go witać i śmiechem go żegnać będę. Wchodzi Masynissa. Posłanniki cezara już idą ku twojemu pałacowi. — IRYDION Ty, na którego czole napisane słowo — potęga! — Ty, co stoisz nad grobem tak wyniosły jak za dni twojej młodości, natchnij mnie siłą w tej wyrocznej chwili! MASYNISSA Gdzie dziewice wybrane — gdzie wieniec z kwiatów dla oblubienicy cezara? Zrzuca cyprysy z głowy Elsinoi. Dziś zaczyna się dzieło nasze! / Z głębi sali wchodzą służebnice z drogimi szaty. / CHÓR SŁUŻEBNIC Jaką była Afrodyta, wstając z błękitnego Oceanu, pośród tęcz piany morskiej, pośród woni Zefirów, taką ty będziesz. — Niesiemy ci róże, kadzidła i perły! IRYDION Weź jej ramię, starcze. Prowadzi siostrę pod posąg Amfilocha. Słuchaj mnie, niewiasto, jak gdybym umierał, jak gdybyś już głosu mego nigdy usłyszeć nie miała. Wejdziesz w progi nienawistne, będziesz żyła wśród przeklętych, ciało twoje oddasz synowi sprośności — ale duch niech czystym i wolnym zostanie; osłoń go tajemnicą, uczyń go niedostępnym jako niegdyś był przybytek, w którym matka nasza prorokowała! ELSINOE Biada, biada sierocie! IRYDION Nie daj nigdy cezarowi zasnąć na piersi twojej — niechaj wszędzie słyszy pretorianów wołających do broni, patrycjuszów knujących spiski, lud cały walący do bram pałacowych, a to czynić będziesz powoli, dniem po dniu, kroplę po kropli, aż go szałem otoczysz i wyssiesz całe życie z serca jego. — Teraz powstań — zbliż głowę. Kładzie ręce na jej włosach. — Poczęta w pragnieniu zemsty, wzrosła w nadziei zemsty, przeznaczona niesławie i zagubie, poświęcam cię bogom manom Amfilocha Greka! ELSINOE Głosy Erebu odzywają się zewsząd — o matko moja! CHÓR NIEWIAST / otaczając ją / Czemu drżą członki twoje pod śnieżną zasłoną, pod wstęgami z purpury, którymi obwiązujem ci piersi? — Czemu bledniesz pod wieńcem, który splotłyśmy dla ozdoby czoła twojego? IRYDION Patrz — mdleje nieszczęśliwa! MASYNISSA Nie — ona żyć zaczyna, jako żyć jej trzeba. — Czy widzisz, jak te usta spienione pracują? ELSINOE Rzucam próg ojcowski, bogów domowych nie wynoszę z sobą, wieniec mój święty, nieskażony, cisnęłam między popioły rodzinnego ogniska. — Ojciec mnie skazał, brat mnie skazał. — O, ja nie wrócę nigdy, ja idę na męki i długą żałobę. Matko! Do Odyna w prośby za córą twoją. — Spiesz się matko — nie proś o długie życie. — Natchnienia, tylko natchnienia! Dzieci śmiertelnych pierś moja nigdy nie wyda, ale przyszłość poczynać się będzie w mym łonie! Roma zaufa miłości mojej. — Roma zaśnie w objęciach moich! / Eutychian wchodzi na czele Etiopów niosących dary. / EUTYCHIAN Trzy razy święty, po trzykroć fortunny, imperator, cezar i August, i kapłan najwyższy, i trybun, i konsul przysyła synowi Amfilocha pozdrowienie, a boskiej siostrze jego sto konch purpurowych, sto kubków ametystowych. — ELSINOE Natchnienia, natchnienia wśród męczarni! IRYDION Stało się. — Chwyta ją za ramię i prowadzi do Eutychiana. Masz jasnowłosą. EUTYCHIAN Rydwan z kości słoniowej czeka na córę szczęścia! — IRYDION Pięćdziesięciu gladiatorów moich daruję cezarowi — ona lubiła patrzeć na ich gonitwy. — Idźcie — oni pośpieszą za wami. — / Uderza w tarczę — orszak niewiast i Etiopów wychodzi z Elsinoą. / CHÓR GLADIATORÓW Czy natrzeć na zwierza, czy wroga obalić, czy twoją siostrę obronić? / Wchodzą. / IRYDION Bracia Grecy i barbarzyńcy, wykupieni przeze mnie z paszczy ludu rzymskiego — bądźcie mi wiernymi aż do dnia łupów! CHÓR GLADIATORÓW Dopóki nie ugrzęzną ciała nasze w mule z krwi i piasku, sprężyste, nagie, gibkie ciała nasze! IRYDION Słyszycie jeszcze ich kroki i głosy — ślady za nimi — krótkim mieczom waszym powierzam głowę Elsinoi; a kiedy staniecie w obliczu imperatora, głęboki pokłon oddajcie nowemu panu! CHÓR GLADIATORÓW Niech zginie — niech zginie przed czasem! / Przechodzą. / IRYDION Stare gnębiciele świata — zdziercy Hellady — syny fałszu i wiarołomstwa, poświęciłem wam nietkniętą dziewicę. — Nieśmiertelne bogi, gdziekolwiek jesteście, wysłuchajcie prośbę moją — niech ona będzie przedostatnią ofiarą wydaną na pastwę Rzymowi; a ja z tylu nieszczęśliwych, wybranych po wszystkich stronach Ziemi, wydartych groźbą i mękami, zapomnianych po mękach i zgonie, niechaj będę ostatnią! MASYNISSA Sigurdzie! IRYDION Nie nazywaj mnie takim imieniem — lub daj mi królów morza, otocz mnie ludem dziada mojego, a z purpury cezarów nici jednej nie zostanie! — Ale droga moja wytknięta wśród ciemności — gdziekolwiek wytężę ramiona, tam zapory twarde jak żelazo, ruchome jak węże, i wśród nich czołgam się bez bytu, bez życia! MASYNISSA W nędzach i nudnościach ludzkich niechaj będzie twoja nadzieja i wiara, bo los postawił cię u bram walącego się miasta — otoczył cię wiekiem przesilenia i zgrzybiałości, którego sam częścią nie jesteś — na skargi będzie czas kiedyś, później — kiedyś — kiedyś — — IRYDION Ach! Hańba tym nazareńczykom, co wolą ginąć jak bydło, niźli bić się jak męże — oni, oni to mnie wstrzymują! MASYNISSA Aleksjan syn Mammei co dzień do nich zstępuje i naradza się z pierwszymi kapłany. — Jeśli go nie uprzedzisz, on szalę przeważy, on zmiecie Heliogabala, on swoje państwo nazareńskim uczyni i Rzym trwać będzie w późne wieki wieków! IRYDION Nie — przez Thora, ja mu przyrzekam, że nie będzie cezarem! MASYNISSA W katakumbach los Rzymu cię rozstrzygnie. — Idź — znamię ich na twoich piersiach, woda ich na twoim czole, niech tajemnice ich w twoich ustach będą. — Zaszczepiaj zemstę w imieniu Boga niezemszczonego dotąd. — Gdzie jego ołtarze, gdzie jego chwała na powierzchni Ziemi? — A kiedy będziesz ich wiódł i uzbrajał, kiedy ich ręce kłaść będziesz zakazane miecze, o, wtedy synu mój, duch mój będzie z tobą! / Zbliża się i opiera na jego ramieniu. / Czy pamiętasz noc, w której ojciec twój umierając, wołał — „Masynisso — powierzam ci syna i myśl moją”. — Ja wtedy nachyliwszy się nad nim, jak teraz nachylam się nad tobą: „O Hermesie! Tam wśród cieniów, do których zstępujesz, zapytaj się o Masynissę, a one ci odpowiedzą — on nigdy nie opuszcza, komu przyrzekł towarzyszyć do końca!”. O Hermesie! Duchy nasze trójcą połączone i nic ich rozerwać nie zdoła. — IRYDION To się działo o podobnej godzinie — tylko że Elsionoe była przy mnie i płakała w moich objęciach! MASYNISSA Dziś to samo powtarzam. — Wierz i ufaj do końca — razem na ziemi — razem przed zgonem i po zgonie Rzymu — o dziecię moje wybrane, nie rozłączym się nigdy, nigdy — — IRYDION Z twojej wyschłej piersi nurty siły płyną. — Daj rękę, starcze. — Tak, razem przed zgonem i po zgonie Rzymu! / Pada na krzesło przed posągiem. / To się działo o podobnej godzinie. — Wzrok umierającego płonął jak wschodząca gwiazda — wtedy przysiągłem. — Czy słyszysz te wściekłe okrzyki? — Cezar rozdał ludowi puginały i sesterce, a lud się raduje z rozkoszy cezara. — / Togę zarzuca na głowę. / Zostaw mnie sam na sam z piekłem serca mego! ------------------------------------------------ / Świątynia w lochach pod Kapitolem. — Olbrzymi posąg Mitry w głębi — słychać oddalającą się muzykę — wychodzą kapłani i wieszczbiarze. — Heliogabal w szatach arcykapłana i Elsinoe się zostają. / HELIOGABAL Widziałaś moją potęgę, jasnowłosa Greczynko. — Rozmawiałem z bogiem światła i geniuszami nocy, a pierwsi kapłani wschodu dziwili się moim słowom i ofierze. ELSINOE W pogardzie u córy lodów miękkie, rozwiązłe bogi, w dymach kadzidłowych tonące, dźwiękami fletów obwiane, oblane krwią trwożliwych jeleni lub niemowląt — i słońce diamentowe, co na twoich piersiach jedwabnych połyska, nie wyrówna słońcu ponad śniegami północy. — HELIOGABAL Żmijo, którą kocham, czegóż żądasz więcej? ELSINOE Gdzie Odyn, pan matki mojej, kuty ze stali i dębu, na dżdże, szrony i wichry spokojny, niewzruszony, z czarą, w której krew bohaterów się pieni — od południa skały ścielą mu się w poręcze tronu i on oparty o skały patrzy na morze Północy, które szybami lodu u stóp jego pryska. Podnosi winiec hiacyntów i rzuca na Heliogabala. Zwiędłe kwiaty idźcie do mdłego kwiecia — ale córa kapłanki Cymbrów nie dotknie się puchu. / Odchodzi. / HELIOGABAL Zostań się, przez tajemnice Baala zostań się, nimfo. — Jam arcykapłan, jam piękny, jam Apollo Delijski — niegdyś legia cała okrzyknęła mnie cezarem dla gładkości liców moich. — Nimfo, zostań, rozkazuję tobie. — Jam August, Antonin, Aurelius, pan Rzymu, Afryki, Indii. — Czego milczysz? Czemu spojrzenia twoje tak zimne i przebijające? Obsypałem cię zausznikami, naramiennikami, purpurą, drogimi szafiry, zastawiłem ci biesiady, o jakich nie marzyło się kochankom Sardanapala, stu lwów zagryzło się wczoraj przed tobą — wygnałem wszystkie nałożnice, a ty zawsze jak marmur nieugięty, połyskujący i mroźny! ELSINOE Przeszkadzasz mi, przeszkadzasz, dziecino karmiona móżdżkami ptasząt. — Byłam wśród Walhalli, wśród naddziadów moich siedzących na tronach, każdy z trumną wroga pod stopami — gwar słów twoich przerwał myśli moje dalekie — niepojęte. — Co ty chcesz — czego pragniesz ode mnie? Pora już późna. — Bogów moich najlepiej mi wzywać o takiej porze. Żegnam cię, Auguście — Cezarze — Aureliuszu. — HELIOGABAL Jasnowłosa, najurodziwsza, najkształtniejsza, zaklinam cię, błagam ciebie, patrz, jak drżę cały, jak umieram przed tobą. — Bogi i Boginie! — W całej Azji takiej głowy, takiego łona, takich oczów lazurowych żaden z was nie stworzył! — ELSINOE Ciszej — tam głos matki mojej wśród wichrów się przedziera! HELIOGABAL Położę się na stopniach ołtarza i całować będę palce białych nóg twoich! / Zbliża się do niej. / ELSINOE Na mnie trza żelaznych ramion i ust brzmiących pieśnią straszną, pieśnią bitew. — Idź do pretorianów, sługo pretorianów! HELIOGABAL / padając przed ołtarzem / Przeklęta, ty zginiesz za wcześnie — przed całym ludem każę cię rozbić na krzyżu. — O urodziwa! — słuchaj. — Jeśli ci nie dosyć cezara, dam ci Mitrę. — Każę cię ogłosić Mitry kochanką. — Ja wszystko mogę. — Chwilę jeszcze bądź przy mnie — lepiej mi, kiedy stoisz choć z daleka. — Ja biedny, ja tak młody, a już otoczony spiskami i śmiercią. — Nudno mi, nudno i wszystkie strony świata nic mi nie pomogą. — Krew ludzi i zwierząt, woń kadzideł i kwiatów nie służy już Heliogabalowi. — Czy słyszysz? Czy chcesz, bym skonał z wściekłości? — Nimfo — Elsinoe! — Tu razem obok siebie z dłonią w dłoni, skronie oparłszy o skronie, zaśnijmy! — ELSINOE Tak — śpij, dopóki nie przyjdzie centurion i nie zamorduje cezara. — Nieszczęśliwy, powiedz mi, gdzie zbroja twoja? Nieszczęśliwy, tymi palcami z wosku tej rękojeści miecza utrzymać nie potrafisz! — Czekaj. — Ja pójdę i bogów moich się zapytam, czy został jeszcze ratunek dla ciebie. — / Wychodzi. / HELIOGABAL Na pomoc imperatorowi, na pomoc! / Wchodzą wieszczbiarze, kapłany, Eutychian. / CHÓR KAPŁANÓW Co się stało synowi słońca, panu tajemnic i ofiary? Usta jego pianą zroszone, gwiazda przepychu pękła na jego piersiach — a wzrok w obłędach swoich, w kołowaniach swoich zda się żądać krwi, zda się żądać rozkoszy, to znów słabieje i zda się żądać snu wiecznego. HELIOGABAL Furie rozdzierają członki moje. — Ja wiem, ja wiem. EUTYCHIAN Evoe Bachche! Uczeń mój pijany na wzór ciebie, kiedyś Indie po pijanemu zdobywał. — HELIOGABAL Aleksjan przytknie mi stal zimną do szyi: — daj gardło, cezarze. — Brońcie mnie — każdemu z was dziesięć talentów. — EUTYCHIAN Sam pierwszy za dziesięć talentów przebiję cezara. — HELIOGABAL Litości nade mną! — Słońce mścić się będzie nad wami. — CHÓR Powstań, boski cezarze. — Tyś naszym panem i ziemia cała poddana woli twojej. Bogi nieprzyjazne, zazdroszcząc ci chwały, trapią cię zgubnym widzeniem — ale ta mara się rozpłynie w ogniu wiekuistym, w świetle przenajczystszym Mitry, jak fala mętna w oceanu lazurach, jak ciało Semeli w potędze Jowisza! HELIOGABAL / podnosząc się / Podajcie mi ręce, niewolniki. — Kto was tu sprowadził? — Ja chcę, by ona weszła do łoża mego — czy słyszycie? By ciało jej drżało w moich ramionach — inaczej wszyscy, ile was tu stoi przede mną, zginiecie pod kłami lampartów! EUTYCHIAN Me Hercule! Jam na lwa zasłużył. — HELIOGABAL Milcz — dziś żartów nie chcę — gdzie ona? CHÓR Jej postać wschodzi spośród ciemności. — Jej Bóg cudzy walczy z naszym Bogiem! HELIOGABAL Milczcie — słuchajcie. — ELSINOE / w głębi na głazie hieroglifami okrytym / Pytałam się ich wszystkich. — Oni zrazu milczeli, siedząc na tronach twoich, każdy, jak zasnął po odbytej biesiadzie. — Pytałam się ich wszystkich. — Jednego czarna zbroja chrzęsła. — Jeden tylko się przebudził i wzniósł niedopitą czarę ku ustom spokojnym. — Pytałam się ich wszystkich — a tam gdzie czara ust się nie dotknęła, kropla krwi się wyśliźnie i, lecąc przez niebiosa, spada mi na czoło. — HELIOGABAL Mów, boska moja! — Wszak jeszczem nie potępiony — wszak nie zginę przed czasem? — ELSINOE Wszyscy na kolana. — Wyrok bogów grzmi w duszy mojej. — HELIOGABAL / przyklękając / Przebacz, wielki Mitro. EUTYCHIAN / przyklękając / Dobranoc, wielki Mitro. CHÓR / przyklękając / Niech przepadnie cudzoziemka! Święty, potrójny, szybkolotny Mitro! ELSINOE Wtedy ujrzałam na ziemskich równiach męża zbrojnego w żelazo i zgrozę. — Czoło jego było spokojne jak powierzchnia wód głębokich — w prawicy jaśniał miecz zwycięstwa. — Poznałam — nie rozumiałam — nie ufałam sobie. — Ale imię jego powtórzyły wichry nocne i głos zleciał od szczytów Walhalli — On zbawi cezara. — HELIOGABAL Imię, imię? ELSINOE Sigurd, syn kapłanki. — Schodzi z głazu i zbliża się do Heliogabala. Nie tarzaj się więcej w prochu — powstań, a wy oddalcie się wszyscy! — / Wychodzą. / Nędzny! Gdyby ci przyszło wsiąść na kark bałwanom i jeździć po nich jak na koniu bez wędzidła — ażebyś musiał leżeć na śniegu otoczony stadami kruków i całą noc patrzeć w lodowate oko księżyca — biedny ty z purpurą twoją i bogami twymi! Ale nie drżyj, nie rozpaczaj, bo cię wyrwie z toni syn Amfilocha Greka! HELIOGABAL Kto? Brat twój — Irydion — prawda! Czarna jego źrenica dziwne sieje połyski. — O, gdyby ten lud cały nosił jedną głowę tylko, którą by zwalić można jednym cięciem! Wtedy ja bym zasnął na twoich piersiach, zasnął spokojnie! Irydion Amfilochides! On będzie moim dobrym geniuszem — powtórz raz jeszcze! ELSINOE Daj rękę, dziecię, i nie lękaj się, dopóki moje bogi czuwają nad tobą. / Wyprowadza go. / ------------------------------------------------ / Inna część Pałacu Cezarów. — Perystyl. — W środku jego przed ołtarzem ofiary siedzi Mammea — Aleksander Sewerus przed nią. — W głębi przysionek oddzielony ciasnym przejściem. / MAMMEA Kilka razy my widzieli łzy w jego oczach, ale nikt nigdy nie dostrzegł uśmiechu na jego twarzy — rysami, mówią, że przypominał Platona, tylko że coś surowszego panowało mu z czoła. — Podania najsroższych nawet nieprzyjaciół jego w tym się zgadzają. — ALEKSANDER Co dzień bardziej serce moje lgnie do jego nauki. — MAMMEA Wierz słowom moim — w niej jedyna mądrość na ziemi i jedyna nadzieja po zgonie. — / Ulpianus ukazuje się w przysionku. / / Wstając. / Toś ty, Domicjanie? ALEKSANDER On sam, mój Domicianus, najukochańszy z ludzi, mistrz mojego dzieciństwa. / Idzie i rzuca się w jego objęcia. / ULPIANUS Bądź dobrej myśli — i ty, Augusto, bo fortunne przynoszę wam wieści. — MAMMEA Ach! Jakże długo milczałeś! Jakiego smutnego przeczucia nabawiłeś mnie! — Chwała nieśmiertelnym bogom, że się nie ziściły. — ULPIANUS Nie odpisywałem z Antiochii, bo lękałem się, żeby kto moich listów nie przejął. — Im dzieło bliższe celu, tym ciszej pielęgnować je trzeba, a nasze już wkrótce pono dojdzie upragnionego końca! MAMMEA Mów, mów. — ULPIANUS / obzierając się / Czy te ściany głuche i nieme? ALEKSANDER Nuż śmiało patrz — ja głośno wołam, że pod tym jarzmem krótkie życie mi już obmierzło. — Wczoraj jeszcze karzeł imperatora, ten garbaty Roboam, przyniósł mi kosz pełen zatrutych owoców, który odepchnąłem nogą! — ULPIANUS Nie unoś się, Aleksjanie — jeszcze cierpliwość niech panuje w tobie — skromność niech ci z oczu wyziera lękliwie i wrogi twoje niech cię nazwą dzieckiem. Pokojem myśli i powagą ciała dzieją się wielkie czyny. — Cóż by z tego wynikło, gdybym był wpadł do Antiochii, do Laodycei, do Efezu, do Smyrny i zaczął wołać o pomstę, świadcząc się bogami, że Heliogabal tronu i życia nie godzien? — Byłem ja tam wszędzie, ale milczącym okiem obejrzałem naprzód tłumy ludu i kohorty legionów. Każdego skargi wysłuchałem na pozór obojętnym uchem, a dopiero kiedym się przekonał, że dojrzewa ziarno nienawiści, że wszyscy równie pragną zmiany, rzekłem w sobie: — Czas nadszedł. — Iskra rzucona, pożar w całej Azji wznieci — i z trybunami, z kwestorami, z pretorami tu i ówdzie zawierając ugody, tym ukazałem zyski, innym wyższe urzęda, każdemu z twojego wyniesienia poczyniłem cel i nadzieję zgodną z jego własnymi chęciami. — Wtem nadeszła wiadomość, że cię brat mianował konsulem cezarem — przeczuwając, że w tej łasce czarny podstęp ukryty, natychmiast przybiegłem do Rzymu i w imieniu legionów przynoszę ci obietnicę świetniejszego losu. — Dozwól tylko czasowi jeszcze nieco upłynąć, a uderzy o brzeg naszego zbawienia! — ALEKSANDER Czemuż odkładać do jutra? — ULPIANUS Bo w Rzymie imperator otoczony ludem, który go za naumachie kocha, i pretorianami, którzy czczą w nim rozrzutności boga. — Wiem ja wprawdzie, że lud kocha cezara, dopóki go nie zamorduje — wiem także, że pretorianie obozujący za miastem od dawna sprzyjają naszym zamiarom. — ALEKSANDER Trybun Arystomachus kazał mi oznajmić dzisiaj jeszcze, że w każdej chwili gotów odważyć życie za mnie i Mammeę. — ULPIANUS Arystomachus jedyny w godzinie wybuchu — ale przedtem niechaj milczy, jeśli może, bo tę jedyną tylko przysługę nam wyświadczyć zdoła. — Są tam inni rozważniejsi i sprawniejsi od niego. — A straży pałacowej, a żołnierzy rozsypanych w mieście czyż za nic nie liczysz? Czy nie wiesz, że co dzień kąpią się w łaskach cezara? — Aleksjanie, i wschód cały jeszcze nie do nas należy. — Syryjczycy nie zapomnieli, że znali Heliogabala dzieckiem w Emezie — później arcykapłanem w świątyni słońca. — Zresztą pamiętaj: że ten, który włada, samym imieniem władcy stoi długo jeszcze, choć podpory jego mocy spróchniały — u ludzi marne słowo jest także potęgą! MAMMEA Nie zaprzeczam prawdy słów twoich, ale spiesz się, o ile możesz, bo stoimy nad grobem, otoczeni nasłannikami jego szaleństwa i złości — w każdej chwili na tych licach roztoczyć się mogą znaki trucizny — i biedne to dziecię moje, chwała moja, przyszłość moja, przyjdzie głowę pochylić i skonać na łonie matki! ULPIANUS Dziś jeszcze będę w namiocie Arystomacha i u Lucjusza Tubero. Zbliża się do Aleksandra. Następco Augusta, nie lękaj się, by Parka dni twoje przecięła, nim dostąpisz władzy nad ludźmi — nie. — Bogi zmiłują się nad tym miastem znękanym — ale kiedy osiągniesz, strzeż się jadu ukrytego w tunice Dejaniry — w purpurze cezarów! MAMMEA Czyż nie wiesz, że w synu moim ostatnia nadzieja i ostatnia chluba Rzymu? Z myśli Platona, z słów Chrystusa uczyłam go miłości ludzi — on znieważonym i uciśnionym poda rękę brata! ULPIANUS Ale niech wie zarazem, że niesfornych wygubić trzeba. — Po wszystkich targach Azji widziałem rzymskich rycerzy pobratanych z wyzwoleńcami. — Tam w krzesłach kurulnych rządzą światem, łokieć i szalę trzymając w dłoniach — stamtąd rozsyłają gońców z udanymi wieści, by się ceny wzniosły lub zniżały — tam konfiskują dobra, a odwołujących się do senatu wtrącają w czarne lochy lub przybijają do krzyża — widziałem — i w zgrozie odwróciłem oczy! ALEKSANDER Potomki wielkich konsulów, dyktatorów! ULPIANUS Ich okrucieństwa dziś nam wiernie posłużą. — Po nich jak po szczeblach ja cię do tronu powiodę — ale kiedy na nim zasiądziesz, niech te schody runą w otchłań nogą twoją zrzucone — a na to trza więcej niż nauki Chrystusa! ALEKSANDER Znam trudy, które mi się dostały w udziale — nocy schodzą mi na rozpamiętywaniu czynów Dackiego Trajana — albo mu wyrównam, albo zginę młody! ULPIANUS Aleksjanie! Wspomnij także na Rzeczpospolitą i tam przypatrz się mężom, którzy w togach chadzali. — Ach! Cóż nam zostało z ich świętych przykładów — gdzie lud rzymski, którego prawa brzmią mi dźwięczniej niż pieśni Homera, niż marzenia Platona? Wszystkie czoła przyprószone siwizną bez czynów — marną starością strachu lub znudzenia! Wróżbiarze, sofisty, śpiewacy, tancerki zalegają forum — i wieki już przeszły od dnia, w którym Julius pchnął konia w bród Rubikonu. Wstecz nie podobna się wrócić. — Za dni Kasjusza już za późno było. — Bogów tylko prośmy o pana, w którego prawicy odmłodnieje państwo, choćby miasto różdżki oliwnej zabłysnąć w niej miało — żelazo liktorów! MAMMEA Znałam na wschodzie ludzi posępnych i świętych — oni mówili, że nadchodzą czasy i lepsze, i nowe, że po tylu nędzach zjawi się cezar, który uzna ich Boga! ULPIANUS Nazareńczycy! — Augusto, strawiłem życie na myśleniu o rzeczach boskich i ludzkich i nie dbam o te krety nurtujące starą ziemię naszą! MAMMEA Z ślepego przesądu nie otrząsłeś się jeszcze. — ULPIANUS Jowiszu kapitoliński, nie słuchaj jej słów bezbożnych. — Jam stary Rzymianin. — Jam wyrósł wśród pamiątek wolności i chwały, choć ich za dni życia mego już nie było na ziemi. — Państwo chylące się do upadku wydało tych mdłych gorszycieli, ale za naprawą jego musi nastąpić ich zguba! Chwytając Aleksandra za rękę: Tym tylko, czym wyrosło, odbudujesz miasto — nieugiętym męstwem i tajemniczymi obrzędami naddziadów. — Wszystko inne niech przepada, cudze bogi i ludzie cudzy! ALEKSANDER Matka moja poważa chrześcijan, bo w ich przepisach ukryte są skarby stałości i cnoty — patrz, Domicjanie, na oczy jej zroszone łzami — ona lubi chrześcijan, bo oni mi sprzyjają. ULPIANUS Użyj ich więc za narzędzie, które skruszysz potem. — To moje ostatnie słowo o nich. Słychać muzykę. Flety syryjskie! — Może arcykapłan Mitry przychodzi odwiedzić kochanego brata. — MAMMEA Nie. — On co dzień o tej samej porze chodzi do ogrodów Palatynu z kochanką. — ULPIANUS Słyszałem o tej Greczynce wiele zawiłych powieści na wschodzie — przybyli z Rzymu twierdzili, że brat długo się przypochlebiał, a potem niecnie ją sprzedał cezarowi. — MAMMEA I wierzyłeś temu? ULPIANUS Włosy moje siwe od dawna przestały dziwić się podłości, choć jej może czarne dotąd nie pojmują. — MAMMEA Ale pamiętasz Amfilocha, od kiedy przypłynął za dni jeszcze wielkiego Septyma na italskie brzegi — widziałeś zawsze godność niezrównaną w postawie i słowach jego — czy na dworze, czy w własnym pałacu, on zawsze wyglądał gdyby drugi cezar w Rzymie! ULPIANUS Prawda — ale pamiątka jego wyniosłości mało tu znaczy, bo najczęściej syny wielkich ojców czołgają się poziomo w hańbie znikczemnienia. — Niech mi lud i senat rzymski odpowiedzą! ALEKSANDER I moje też słowo nie stanie na świadectwo przeciwko Grekowi — choć nigdy nie znać młodzieńczej otwartości na jego bladych rysach, jednak coś szlachetnego żyje w całej jego postaci — nie wiem, co drzemie w głębi tego serca — wiem tylko, że tam ni strachu, ni uniżenia nie masz! ULPIANUS Jakże więc wytłumaczyć to, co się stało? ALEKSANDER Ślepym zrządzeniem nieubłaganej konieczności — kilka razy imperator spotkał Irydiona idącego z Elsionoą. — Kilka razy do cyrku Flawiana razem przybyły ich rydwany. — Sam wtedy widziałem, jak zaraz bratu mojemu nabrzmiały żyły po skroniach i jak złote lejce, którymi lwów swoich kierował, z dłoni wypuścił. — I przez niebieską Wenus! Wszyscy, którzy tam stali, pożerali ją także wzrokiem, bo piękniejszej nie widzieli nigdy! ULPIANUS Dawniej, kiedy u ojca bywałem, ona jeszcze greckim obyczajem zamknięta w gineceum niczyjemu oku widzialną nie była. ALEKSANDER Powiadam ci, że w całym Rzymie takiej drugiej nie znaleźć! — Byłem w sali Narcyza, kiedy Heliogabal czekał na nią pierwszej nocy porwania — oparty o mnie, zgrzytał i szczypał mi ramię, bo wtedy jeszcze dość łaskaw był na mnie. — Ja drżałem z oburzenia i litości, zdawało mi się czasem, że słyszę odgłosy walki — wtem wbiega prefekt pretorium, wiesz, nadworny błazen Eutychian i do ucha szepnie panu swemu: — „Idzie Jasnowłosa”. — Weszły karły i karlice, czarni rzezańce i lidyjscy fletniarze. — „Idzie Jasnowłosa” — powtórzył imperator i skoczył, ale natomiast wstąpił do sali orszak gladiatorów w ciemnych tunikach — wszyscy nieznajomi na dworze. Brat mój opuściwszy głowę ugryzł mnie ze strachu, lecz Eutychian z grubym śmiechem oświadczył, że syn Amfilocha tych ludzi darował siostrze i cezarowi. — Za ich rozstępującymi się rzędami ukazała się dopiero Elsinoe! ULPIANUS Na pół zemdlona, niesiona na ręku służebnic? ALEKSANDER Nie — owszem, stanęła pośrodku sali i żadnego znaku bojaźni, hołdu, poszanowania nam nie złożyła. — Zrazu miała schyloną głowę, ale wnet podniosła kibić i czoło, wnet spojrzała ognistymi oczyma, gdyby pani na wszystkich. — Cezar zawołał ją bliżej — ani postąpić, ani odpowiedzieć raczyła — wtedy skinął na nas i wyszliśmy wszyscy. ULPIANUS Stara krew helleńska, w której coś boskiego zostało — a brat czy bywa u dworu, czy widuje siostrę? MAMMEA Słychać, że raz odwiedził cezara i że długo z nim bawił — zwykle zaś stroni od ludzi, siedzi w pałacu swoim otoczony niewolnikami i barbarzyńcami, którym dobrodziejstwa sypie. ULPIANUS I ojciec niegdyś to samo zwykł był czynić. — MAMMEA Rozkosz go nie wabi, zbytek nie łudzi — a choć widno, że myśl zacięta go dręczy, umie panować nad sobą i milczeć. — ULPIANUS A gdyby ta myśl była żądzą zemsty za krzywdy siostry? — Trzeba ufność jego pozyskać — zrazu błędne wskazywać mu cele — wreszcie prawdę z zasłon obnażyć. — Niechaj duma i skarby jego staną się naszymi sługi! — Lecz teraz mówcie, skąd poszło, że potwór tak zokrutniał, osiągnąwszy, czego pragnął? — Ta niewiasta wpływ na nim wywarła niepojęty dla mnie! ALEKSANDER Eutychian głosi, że ona dotąd nie uległa jemu — a od chwili porwania zamknął się w perystylu Agrypiny i odtąd ustały biesiady pałacowe. ULPIANUS Tajemnica niedługo trwać będzie — on ją zamorduje, by spalić na stosie arabskich kadzideł, a na wystawienie jego wydrze pierwszemu lepszemu życie i dobra, oskarżywszy go wprzódy o zbrodnię zelżonego majestatu. — Lecz przedtem sam może — — MAMMEA Nie Domicjanie, nie chcę, by zginął śmiercią poprzedników. Panowanie mądrości i dobrego nie zacznie się mordem syna siostry mojej — powtarzam ci, że nadchodzą czasy miłosierdzia. — Ty go usuniesz od tronu i każesz zanieść jak śpiące dziecię na ziemię wygnania! ULPIANUS Na to by trzeba nazareńczyka. — Niedaleko od tych miejsc Brutus zamordował ojca swego — a ta lekka dusza nie miałaby pójść, kędy poszły stroskane, wielkie cienie pierwszego z cezarów! MAMMEA Biada mi! NIEWOLNIK / wchodząc / Irydion syn Amfilocha przyszedł powitać Sewera cezara konsula i szlachetną matkę jego! ULPIANUS Zdarzyło się w porę. — / Irydion wchodzi. / MAMMEA Czyż zawsze z posępnym czołem — czyż boska Sofia nie zdoła pogodniejszym oświecić je promieniem? IRYDION Niech ci Rzymianin, co zginął pod Filipami, odpowie, Augusto, ile mu owa boska przyniosła otuchy. — Zresztą nie poczuwam się do wyrazów liców moich. — Duch mój wewnątrz spokojny i zimny, niczego nie żałuje, niczego nie pragnie i niczego się nie spodziewa. — Jakże zdrowie twoje, cezarze? Czy bogi modłom twoim sprzyjają w tych czasach? ALEKSANDER Dziś właśnie spełniły się życzenia moje. — Najmilszy mój Domicianus przybył z Antiochii! IRYDION Witam cię, mężu konsularny. — Jeśli dobrze zapamiętałem, uczęszczałeś niegdyś w progi ojca mego. ULPIANUS Mowy Amfilocha brzmią dotąd w u uszach moich. — Żyjeż starzec, który często siadywał przy jego ognisku? IRYDION Masynissa? ULPIANUS Podobne imię. — Ojciec twój zapoznał się z nim na Syrtach Getulów, jak sam opowiadał, wśród dnia skwarnego zbłąkany pogonią za tygrysami. IRYDION On dotąd, jak za dni ojca mego, siadywa przy ognisku naszym. ULPIANUS Pytam się o niego, bo nie raz mnie zastanowił myślą dziwną i gorzkim słowem; raz utrzymywał, że Tyberius był największym z cezarów! ALEKSANDER Jak to, przez bogi many Antonina? ULPIANUS Dowody jego wyszły mi już z pamięci, to jedno przypominam sobie, iż tak sztucznie władał nimi, iż tak dzikie pomysły rozwijał o przeznaczeniu ludzi, żem milczał w przerażeniu. MAMMEA Nie życzę sobie widzieć tak okropnego mówcy! ULPIANUS Lecz kiedy czarowne wpływy jego rozumu odeszły ode mnie, uspokoiłem się jak człowiek, co wytrzeźwia się z pijaństwa i własne odzyskuje myśli — bo jakżeż nie przeklinać tych, co miasto sprawiedliwości ucisk ludziom rozdając, obywateli, za to że nie zwierzęta, posyłają pod rózgi i topory liktorów? Nie prawdaż, synu Amfilocha? IRYDION Tak lub nie — ile dusz, tyle serc i sądów! MAMMEA / do Aleksandra / Na twarzy niewzruszonej uważaj tę wargę spaloną, to oko w płomieniach! ALEKSANDER Matko, ja chcę mu dobre, szczere słowo powiedzieć! MAMMEA Czekaj jeszcze! ULPIANUS Jednak sam nie więzisz ni katujesz niewolników, choć masz słuszne prawo śmierci nad nimi; nie odpychasz ubogich Swewów, Daków, Markomanów żebrzących w mieście. — Tak wieść głosi o tobie! IRYDION Matka moja barbarzynką była! ULPIANUS A syn jej chce wmówić we mnie, że jest epikurejczykiem! IRYDION Przez Zeusa Olimpijskiego, stoikom nie udaje się teraz. MAMMEA Ja może lepszych kolei nie obaczę nigdy — ale on, ale ty, Irydionie, wstępując w złotą bramę życia — młodość jeszcze jak sen nad wami ulatuje i radzi wam, byście ufali słodszym przeczuciom — ani tobie, ani jemu jeszcze rozpaczać nie wolno. ALEKSANDER Daj rękę, synu Amfilocha. — Nieszczęście jak miłość wiąże ludzi z sobą — bądźmy przyjaciółmi, a może kiedyś razem będziemy się cieszyć! IRYDION Dzięki wam, szlachetni Rzymianie! Znać was nad wszystkich ukochały bogi, kiedy wam zostawiły nadzieję. — Lecz wcześniej czy później na was i na mnie przyjdzie koniec jeden — śmierć i zapomnienie! ULPIANUS / do Mammei / Albo sztuką Danaów nas zwodzi, albo go Jowisz odlał z kruchego metalu. Głośno. A gdyby złudzenie prawdą się stało — cień, który miasto zalega, ustąpił jak chmura przed pomyślnym wiatrem, a światło cnoty samo jedno zostało, cóż byś uczynił? IRYDION Uczciłbym nieśmiertelnych ofiarą i dziękczynieniem. ULPIANUS A dla przyspieszenia dnia takiego nic byś nie przedsięwziął? — Czy rozumiesz mnie? Gramy w przypuszczenia jak inni w koście — rozmawiamy o niepodobieństwach, by prędzej uleciał czas, który nam cięży! IRYDION Rozumiem cię lepiej, niż ty mnie pojmujesz. ULPIANUS A więc? IRYDION Przez Odyna, powiedz takiemu dniowi, by zawołał na mnie, a ja mu odpowiem! ULPIANUS Pamiętaj! ALEKSANDER Pamiętaj! IRYDION Nie zapomnę tej chwili, Rzymianie! Zobaczymy się, mężu konsularny! ULPIANUS Gdzie idziesz? IRYDION Czeka na mnie grono przyjaciół u stóp Awentynu i zastawiona biesiada, i nowe jakieś pieśni sykulskiego poety. — Idę ich słuchać, by prędzej uleciał czas, który nam cięży. ULPIANUS Młodzieńcze, idziesz ducha własnego zapomnieć na łonie rozpusty! IRYDION Lucius Mummius nic nam nie zostawił prócz rozkoszy i śmierci. — Długiego życia Aleksandrowi i Auguście Mammei. / Wychodzi / ULPIANUS / patrząc za odchodzącym / Z tego wosku, kto wie, czy będzie wam można stronnika ulepić. ------------------------------------------------ / Inna część Pałacu Cezarów — podłużne atrium z sadzawką pośrodku — mozaiki, freski wystawujące faunów, satyrów, nimfy — na słupach jaspisowych kamienne żółwie, skorpiony, krokodyle — wzdłuż ścian posągi Wenery i Bachusa. — Tu i ówdzie grona dworzan — pretorianów — tanecznic — muzykantów — karłów. — Eutychian prefekt pretorium — Rupilius — Eubullus — jego parasyty. / EUTYCHIAN Evoe Bachche! Dlatego nic mi nie ubędzie, bo cóż zdoła cezara oderwać ode mnie — jednak takich gości wcale mi nie potrzeba na dworze — i dzisiaj imperator chce go widzieć — i dzisiaj kazał mi tu czekać na niego. RUPILIUS Półbogom podobny Eutychianie. — EUTYCHIAN Mów półboski. — Imperator jest całym bogiem — ja zaś po imperatorze pierwszy. — RUPILIUS A więc półboski Eutychianie, pozbawmy go wierzchnego światła. — Niechaj dulces moriens reminiscitur Argos! EUTYCHIAN Evoe! — Tylko mi nie przywódź wierszy Marrona. — Nasi starzy za Augusta nie pojmowali sztuki. / Zamyśla się. / RUPILIUS Nie mieli wyobrażenia o sztuce. — EUBULLUS Nic zgoła się nie domyślali, co to poezja! RUPILIUS Bez żadnej wyobraźni. — EUBULLUS Mniej jak bez żadnej. EUTYCHIAN Zgoda, trza usłać mu drogę do cieniów. — Tymczasem posłuchajcie tej pieśni. — Boski ją Neron dla swoich karłów napisał! RUPILIUS Oto był zaszczyt muzyki i rytmu. EUBULLUS Prawdziwy brat sióstr dziewięciu. CHÓR KARŁÓW Stoim z ubocza, a na szczycie wieży pan nasz stroi lirę swoją — u stóp jego wśród nocy czarnej i mglistej pali się miasto bogów! On wzniecił te ognie — on chciał widzieć, jak Troja gorzała przed laty — on żyć nie mógł, jak żyją śmiertelni! Płomieńmi więc się otoczył i stał się panem dramatu z ognia! Dźwiękami jego nęcone ze wzgórza, coraz bliżej wśród jęków i szumów podskakują ognie. Nad miastem, co przepada, inny Rzym rośnie w powietrzu. — On dziko świetnieje w piramidach z iskier i słupach syczących płomieni! A my klaszczem w dłonie, krzyczymy z radości. — Dzień zniszczenia nadszedł wysokim i pięknym. — Na falach Flegetonu pałace i świątynie nikną — a nam nic nie będzie — nas ocalił mistrz sztuki i dźwięku! FILOZOF / zbliżając się do Eutychiana / Ty, co niejako wszystko możesz i jesteś drugim bogiem w Rzymie, racz dozwolić Anaksagorowi neoplatończykowi dwa razy na tydzień głośno czytać i mówić w termach Karakalli. EUTYCHIAN Jakie twoje zasady? — Jakich bogów wyznajesz? Czyś trzeźwy, czyś pijany, kiedy uczysz ludzi? FILOZOF Bogiem moim Jedność w Jedności Jednością poczęta, wszystkim niejednościom z konieczności przeciwna i zawarta sama w sobie, wzierająca w siebie samą. EUTYCHIAN Satis est — tą nauką nie przewrócisz państwa. Do Rupiliusa. Chyba go Tyrezjasz w piekle zrozumie. RUPILIUS Chyba Cerber z trojaką paszczęką. EUBULLUS / do Rupiliusa / Znamienity Rupiliuszu, kazałeś mi wczoraj coś zapisać na tabliczkach. RUPILIUS Czytaj, mój miły. EUBULLUS / czyta / — Pojutrze gladiator Sporus i tygrys Ernan. — RUPILIUS O trzy razy szczęśliwe przypomnienie — wielki Eutychianie! EUTYCHIAN Co? RUPILIUS Z siebie uczynię ofiarę dla ciebie. EUTYCHIAN Przez Isysa, Anubisa lub jakiegokolwiek egipskiego bałwana, wdzięczny ci jestem — ale cóż takiego? RUPILIUS Z Mauretanii sprowadziłem tygrysa cętkowanego złotem i hebanem — w nozdrzach gdyby krew świeża ludzka, w ogonie siła dwóch koni. — Mam gladiatora dzielniejszego od wszystkich nadwornych, człowieka, co mi się zaprzedał z głodu, prawdziwego Krotoniatę. — Sprosiłem zatem wszystkich miłych moich na biesiadę i już założyłem się z Carbonem o cztery przeciwko jednemu, że Sporus zamęczy Ernana — ale kiedy losy nas zmuszają, trza do innej walki użyć gladiatora! EUTYCHIAN Stój! Do pretorianów. Zaśpiewajcie waszemu wodzowi Evoe, flety i struny w brzęk! Do Rupiliusa. Teraz mów dalej. CHÓR PRETORIANÓW Niech żyją kości i wino — sesterce i róże. — Dopóki czara się pieni, dopóki Plutus się uśmiecha, stopy nasze do tańca, ręce gotowe do boju. — Daj nam choćby czarne po Syrtach Murzynki, choćby śniade po lasach Germanki! Partów i Getów starym obyczajem nie chodzimy ścigać. — Ojce nasze leżą w grobie, z nimi nużące pochody. — Tu na łożach, tu czoło ustroiwszy bluszczem, tu w Rzymie czekamy na wrogów — niech nadejdą — wtedy z objęć czarnowłosych, wśród dźwięku szklanic, porwiemy się do tarczy i odporu — do miecza i rzezi! Teraz Evoe! Niech żyją koście i wino, sesterce i róże! EUTYCHIAN Choćby się nie udało, to krzywoprzysiężesz? RUPILIUS Świadcząc się wszystkimi bogi Chaldei i Syrii. EUTYCHIAN Iacta est alea — dziś jeszcze. RUPILIUS Otóż i nasz Grek bladawy. / Irydion wchodzi i idzie ku Eutychianowi. / EUTYCHIAN Aż dreszcz po mnie przeszedł — w oczach jego coś piekielnego — mówią, że jego ojciec był czarnoksiężnikiem. — / Opiera się na Rupiliuszu. / RUPILIUS Półbogom nie wolno się lękać. IRYDION Stawiam się na godzinę naznaczoną. — Eutychianie, prowadź mnie, gdzie przykazano tobie! EUTYCHIAN Tak — zaraz, znamienity Greku. Do Rupiliusa Jaki człowiek, jaka duma. — Vae capiti eius! RUPILIUS / do Eutychiana / Zdrój Lethe wyleczy go z pychy. — IRYDION Na dworze cezara wy wszyscy czas tracić lubicie. — Idźmy! EUTYCHIAN Tędy, szlachetny Irydionie. / Wychodzą. / ------------------------------------------------ / Inna część Pałacu Cezarów — szczyt wieży otoczony kolumnadą. / / Heliogabal, Elsinoe / ELSINOE / odchodząc / Powierzam cię bogom i sile jego! HELIOGABAL Ty okrutna! / Irydion wchodzi, Elsinoe zatrzymuje się. / ELSINOE Księżyc wschodzi — wrą ognie i kipi trucizna! / Znika. / HELIOGABAL O ratuj mnie — lub jeśli nie możesz ocalić, nie zwódź, nie udawaj, wyznaj od razu, a ja ciało moje białe przebiję tą złotą klingą. Zdejmuje puginał z filaru. Czy widziałeś kiedy takie szmaragdy? IRYDION Skąd boskiemu cezarowi przyszło dzisiaj myśleć o za wczesnym zgonie? HELIOGABAL Cyt, przyjacielu! — Mylisz się, jeśli sądzisz, że cezar nie zdoła się zabić — a z tego pucharu jeśli wypiję Elizejskie Pola. Bierze czarę z trójnoga. Sto nurków przepadło w morzu, nim jeden tę perłę wydostał — niezrównana! IRYDION Z tej czary pić będziem zdrowie słońca, ale pod innym niebem, wśród innych ludzi. — HELIOGABAL Spojrzyj mi w oczy. — Czy ty nie kłamiesz? Ach! Odwróć oczy. — Bogi w nich szczerym ogniem zapisały, że matka twoja czarownicą była. — Przystąp bliżej filarów — trzymaj się kraty — mów, co widzisz w dole. — IRYDION W głębi dziedziniec iskrzy się od drogich kamieni, gdyby jasnolite dno czarnej przepaści! HELIOGABAL Sam, sam wybierałem topazy, beryle i ostre kanty chryzolitów i krwawe onyksy. — Dzień jeden i noc całą brukowali ten podwórzec, a ja nie zasnąłem, nie odszedłem, aż skończyli — wtedy ich wszystkich stracić kazałem! IRYDION Kogo? HELIOGABAL Podłe niewolniki! — Co się pytasz o nich? — Oni poprzedzili pana swego. — Czyż w Rzymie kto powinien wiedzieć, że się cezar do śmierci gotuje! — Było ich stu tylko i chłopiąt dwoje. — Ah! Ja nie oddam w ręce ludu śnieżnych członków moich — ja tu głowę moją świętą rozbiję — niech po diamentach krew moja spływa do Erebu! IRYDION Cóż grozi tak nieodzownie? HELIOGABAL Aleksjan — przebrzydłe imię. — Aleksjan! Aby zginął przed czasem. — Aleksjan! Potrójnej Hekacie głowę jego poświęcam — on, on, Aleksjan czarne waży myśli i gotuje zdradę. — IRYDION Opatrzne oko moje wytężone nad nim i nad matką jego. HELIOGABAL Nie przerywaj mi — nie broń go, jeśli miłe ci powietrze, którym oddychasz — słuchaj — na to, byś słuchał, przyjść ci kazałem. — Szpiegi mi donieśli, że z Ulpianem się naradza, że od kilku dni bledszym się wydaje, że w zadumaniu to odwija, to przygłaszcza pukle — a ten Ulpianus, co przyleciał z Antiochii, ha! Czy wiesz, co on zamyśla? IRYDION Słyszałem często o nim jako o zawołanym prawniku. — HELIOGABAL Ty go chwalisz — o bogi nieśmiertelne! — A ja ci mówię, że bez tego człowieka od lat trzydziestu żaden spisek się nie obszedł. — Domicianus Ulpianus! — Słodki na pozór w mowie, ale stoik nieubłagany, zawsze gotów zabić panującego lub, jeśli się nie uda, samego siebie — istny spisek chodzący, jedzący, pijący — żywe przekleństwo dla jakiegokolwiek rządu, miecz Damoklesa nad głową moją — i ty mi go chwalić będziesz! — Prawnik zawołany! — Proch! Jupiter! Nie tylko jego, ja bym samo prawo zamordował. — Mówże, co robić? IRYDION Nie rozpaczać, kiedy jeszcze cicho i spokojnie, a jeśli przyjdzie do niebezpieczeństwa, na mnie polegać! HELIOGABAL A jeśli już odzywają się wróżby mojego pogrzebu? — Jeśli przeciw bogom siostry twojej inne, silniejsze się podnoszą? List rozwija. Patrz. — Symmach Niger opisuje mi straszne znaki, co objawiły nad Dunajem — o wschodzącym słońcu, otoczone świętym orszakiem Bachusa, wśród głów bluszczem umajonych, wśród rąk potrząsających tyrsami, widmo Aleksandra Macedońskiego stanęło na szerokim błoniu. — Zbroja lśniła się na piersiach jego, ta sama, którą nosił, kiedy zmiótłszy Dariusza szedł podbijać Indie. — Hełm gorzał na pochylonej głowie. — Za nim stąpali wodzowie polegli od dawna. — Ludy Moesji i Tracji bili przechodzącym głębokie pokłony i cisnąc się za nimi, doszli aż do brzegów morza. — Tam w powietrzu rozwiały się umarłych cienie! Opiera się o kolumnę. Podaj mi falernu. — Bierze puchar. Tak, Aleksander Sewerus z rąk Macedończyka weźmie państwo i życie moje! Dii avertite omen! IRYDION Alboż wyszło ci z pamięci, że syn wielkiego Septymiusa niegdyś ukochał matkę twoją? Alboż zapomniałeś, że dusza Macedończyka żyła w boskich piersiach jego? A teraz kiedy bohater, co był opiekuńczym duchem ojca twego z grobu powstaje, by chwałę ci zwiastować, ty bledniejesz i potrzeba ci wina — pociech — ręki przyjaciela, byś nie zemdlał i na ziemię nie runął. — Hańba ci, synu Karakalli! HELIOGABAL Nie — nie on Aleksandrowi, on wschodzącemu słońcu się uśmiechał bladymi ustami — mnie twarz każda, głos każden, lud, senat, pretorianie, Rzym cały śmiercią grozi. — Ja czuję, że mnie razem, zgodnie, krok za krokiem odrywacie od słodkiej matki ziemi, i wszyscy, ilu was jest, wleczecie do piekła! IRYDION Bądź lepszych myśli. — Czyż w odwiecznej walce między człowiekiem a miastem, człowiek nigdy wygrać nie zdoła? HELIOGABAL Co mówisz! IRYDION O losach waszych! Zginęliście jedni od miecza, inni z rąk własnych, wszyscy wśród hańby i przerażenia, zdradzeni przez powierników — przeklęci od nieprzyjaciół. — Dlaczegóż jednym trybem zawsze dziać się mają sprawy ludzkie? Rzym dotychczas knuł spiski, mordował cezarów — niech cezar stanie się spiskowym, niech cezar uderzy na wroga! HELIOGABAL Kto? Jak? Widzę potęgę na czole twoim, ale jej nie pojmuję! IRYDION Czyż te pałace, świątynie, cyrki, czyż ten zamek trzy razy spalony z starym bogiem swoim nigdy upaść nie mają? Czy nie słyszałeś o miastach wschodu piękniejszych i ogromniejszych, co niegdyś były cudem dla ludzi, pieszczotą dla bogów? A dziś tumany piasku przechadzają się po nich i na zwalonych arkadach samotne skowyczą hieny! Czyż Hierozolima z rojami wściekłych obrońców oparła się wszystko niszczącym losom? A jednak miała Boga samotnego i silnego jak Fatum! — Idź i zapytaj się pustyń, z czego powstały! — A te wzgórza osadzone marmurami i granitem, czyż to nieśmiertelne bogi? Patrz na nie i zrozumiej słowa moje. — Oto prawdziwy Aleksjan, oto wróg twój mściwy, rozciągnięty u nóg twoich, ale nadymający się dniem i nocą, by obalić ciebie. — Jeśli go nie ubieżysz, biada ci, nieszczęśliwe dziecię w ramionach Olbrzyma. Chwyta go za rękę. Wznieć silną wolę w sobie — ten świat, który ci wskazuję, wyzwij do boju! Stań się, czym kilku było na ziemi: Niszczycielem — a te gmachy pijane życiem tysiąców, te wille rozigrane w promieniach słońca, te trofea, te wszystkie pamiątki i rozkosze ludzi oddamy w puściźnie po ludziach skorpionom i wężom! HELIOGABAL Teraz przejrzałem! Nie raz to samo czułem, pragnąłem. — Ha! Jaka chwała dla Mitry, kiedy Jowisz Kapitoliński piasek gryźć będzie! — Ale czyje ramię podejmie się czynu? Kto powstanie na święty zamek i wieczne miasto? IRYDION Syn kapłanki i Amfilocha Greka. HELIOGABAL Czy myślisz, że jaki żołnierz pójdzie za tobą lub za mną w tak ostatecznej chwili? A senatory, a rycerze, a lud wreszcie cały! — Bój się nieśmiertelnych — co tobie się stało, co ty zamyślasz, Irydionie! IRYDION Z natchnienia bogów cezara ocalić! HELIOGABAL Strach mnie ogarnia… — Geniusz miasta zwyciężył wszystkich, jażbym się miał targnąć na niego! IRYDION Żyj więc w trwodze, dopóki nie skonasz w mękach. HELIOGABAL Dopełnij zlecenia bogów, potężny śmiertelniku — purpurą cię obłóczę — zdejmę sandały z nóg własnych i do twoich je przywiążę, jedno bądź mi ku pomocy, nie opuszczaj mnie, wybaw mnie od śmierci! IRYDION Zbawić cię tylko mogę rozpędzeniem senatu, wycięciem pretorianów i przeniesieniem stolicy! HELIOGABAL Senat rozegnać, to jeszcze, to jeszcze potrafim — ale reszty dokonać? IRYDION Dawniej Katylinie, późniejszymi laty Neronowi nie brakło na pożarnikach. — Łatwiej rozrzucić w perzynę to, co żyje dzisiaj, niż zbudować w głazy to, co ma żyć jutro. — Zresztą ci, co się zostaną na zgliszczach, zwać się jeszcze będą Rzymianami. — Długo jeszcze kilka pałaców rozpadłych na chaty, zwać się będą Rzymem. — Zostawić zgrzybiałym dzieciom to imię drogie — ale siły żywotnej, ale siły pochłaniającej już nie będzie w tych miejscach. — Cezarze! W dniu wielkiego morderstwa ja sam ludzi ci dostawię i stanę przy boku twoim! HELIOGABAL Skąd — jakich — gdzie oni? IRYDION Nie tobie jednemu Rzym wszystkie dni życia powlekł śmiertelnymi ciemności. — A niewolnicy, a gladiatorowie, a barbarzyńcy, a wyznawcy proroka nazareńskiego? Ty na czele, oni w ostatnich ciągną szeregach, ale ich i ciebie zarówno geniusz Romy przeznaczył bolesnemu życiu i haniebnej śmierci! Zbijmy więc ich nędze w jeden podrzut zemsty, na jedną chwilę tylko — a panowie amfiteatru, a żołnierze pretorium, nie dotrzymają kroku tylu zgłodniałym, namiętnym i wściekłym! HELIOGABAL Dobrze — dobrze — a potem czyż oni nas samych nie pożrą — gdzie się podziać wśród takiego zgiełku! Kto skróci ich zuchwałość, czym pragnienie krwi zgasimy w ich piersiach? IRYDION W pierwszych dniach zemsta i chciwość upiją się krwią i złotem wśród pożaru miasta. — Następnie ich ramiona i chęci związane tylko wspólną nienawiścią Rzymu, rozprzęgną się i każdy wróci do przesądów wiary swojej lub do zwyczajów swojego narodu. — Wtedy już rozdzielonych i osłabłych na wschód pociągniem za sobą, obietnicami lepszej jeszcze rozkoszy. — Tam wymrą od skwarów nieznośnego słońca, wymrą od zbytków, na które się rozpaszą obyczajem zwycięzców i dzikich — a reszta rozpłynie się i wyschnie wśród ludów, które cię kochają i Boga twego wyznają. — Naprzód więc bez trwogi, ale w milczeniu śmierci — inaczej nigdy nie dorwiemy się życia! HELIOGABAL Io triumphe! Tyś z Prometeuszem razem chodził po ogień do niebieskich progów. — Klaszcze w dłonie. O gdybym nową świątynię zbudował w Efezie — o gdybym żyć mógł wśród wieszczbiarzy moich! IRYDION Młode państwo założysz na miejscach, w których wziąłeś życie — wolny od bezsennych nocy, razem arcykapłan i cezar, podobny starożytnym półbogom Nilu, słodkie dni pędzić będziesz wśród dymów aloesu i mirry, wśród tonów cytary i fletu. — Gdzie spojrzysz, tam czołgać się będą niewolniki ciche i stopę wegniesz w ich karki czarne. — Co zażądasz, stanie się twoim — co każesz ludziom zapomnieć, zapomną — co każesz pamiętać, zapamiętają — wielkie imiona przeszłości zgasną w obliczu twojego — a nie będzie już wtedy senatora lub prawnika, coby marząc o Rzeczypospolitej, śmiał przedrzeźniać twoją Mitrę chaldejską, natrząsać się z obwisłych rękawów wschodniej szaty twojej! HELIOGABAL Przemierzłe kwiryty! Niby ich stara toga, ich fibule, ich tuniki, piękniejsze! Mitro, słuchaj mojej przysięgi — obym nigdy do twoich promieni się nie dostał, oby geniusze nocy członki moje rozerwali, jeśli wszystkich bogów Rzymu, spętanych w łańcuchy, nie rzucę przed twoje ołtarze. — Synu Amfilocha, co radzisz, uważam za dobre i pożyteczne — przez Baala i Astarata zburzymy to miasto — radź dalej tylko! IRYDION Każ potajemnie skarby twoje wywieść do Efezy. — Zbawiaj lud igrzyskami, pretorianów hojnymi datkami — a tymczasem ściągaj do miasta z legii windelickich zaciężne Goty, z nadreńskich zaciężne Cheruski — w miarę jak będą przybywać, ja zapoznam się z nimi — matka nauczyła mnie dzikiej mowy północnych! HELIOGABAL Zapominasz o włoskich legiach stojących w Efezie, w Tarsus, w Pergamie, w Milecie. — IRYDION Wyszlij gońca do pretora Wariusa, by je zgromadził i najśpieszniejszym pochodem udał się na Partów. — Zajętych nad Kaspią przykrymi utarczki dojdzie wieść o tym, co się stało w Rzymie — wtedy jednych złowi nieprzyjaciel, drudzy się rozsypią, inni przybiegną połączyć się z nami i żyć z łask dworu twojego. HELIOGABAL Bitne to kohorty — pomyśl jeszcze — może niebezpiecznie? IRYDION Nie lękaj się nikogo po zniszczeniu Romy. — Bezkarnie deptać można po ciele, z którego wyleciała dusza — a my samą duszę państwa, duszę świata wydrzem i zabijem! HELIOGABAL A gdyby nas Aleksjan uprzedził tymczasem? Zamiejskie pretoriany szemrzą coraz bardziej i piosnki nucą o jego odwadze. — Ulpian senat przyciągnie. — Obudzą mnie w nocy, przerżną mi gardło — — IRYDION Ty wprzódy wyrzeczesz nad nimi — Salve Eternum. — Tylko Eutychianowi nie zwierzaj się z niczym — przybierz zimną i spokojną postać — odwiedź Aleksjana i Mammeę — a kiedy z nimi będziesz rozmawiał, niech słowa słodkimi, niech spojrzenia twoje spokojnymi będą. — Uwierzą li czy nie, zawżdy to ich wstrzyma na czas jakiś od stanowczego działania. — HELIOGABAL Uśmiechnijcie się, bogi! Mitro, rozjaśnij zasępione czoło! — Wenero, matko lubieżności, połóż się na modrych falach, lecącymi otoczona syny! Bachusie, pij zdrowie Heliogabala! Dajcie róż i falernu. — Chodź, najmilszy z ludzi — rozciągniem się na purpurze — pić będziem i chwalić bogów za to, że wróg nasz zginie! Skacze mu na piersi. Ten pocałunek weź od cezara — nieprawdaż — wonne usta moje i gładkie czoło wzorem najśliczniejszej dziewicy? — Chodź: — ja i Elsinoe panować będziem na syryjskich wybrzeżach, tam gdzie święte gwiazdy rozmawiają z ludźmi o losach przyszłości. / Wychodzą. / ------------------------------------------------ / Ogród Cezarów na palatyńskim wzgórzu. — Pod posągiem Diany. / / Elsinoe i Irydion / ELSINOE Dalej iść nie sposób, za długo by mi wracać było. — Lecz ty nie opuszczaj mnie jeszcze. — IRYDION Śpieszno mi także — ostatnia czerwień słonecznych promieni już umiera na szczytach Amfiteatru; a nim wrócę do siebie, muszę zamiejskich pretorianów odwiedzić. — ELSINOE Nie proszę o długie godziny — błagam o jednę chwilę tylko. Kładzie głowę na podstawie posągu. Spojrzyj na twarz niepokalanej — patrz, obwiała ją tunika zmierzchu. — O, ja bym mogła była kochać jak ona, kiedy wśród cichej nocy oparta na łuku złotym, spuszczała się przez fale błękitu, by marzyć nad sennym Eudymionem! — A teraz pójdź, zapytaj się ludzi, na co wyszła siostra twoja? — Między Poppeą i Messaliną, odpowiedzą ci, postawiono jej ołtarze. — IRYDION Kto się poświęcił dla dobra ludzi, powinien o ich sądzie zapomnieć. — Czy wiesz, kto jest bogiem nazarenów? Ten co dla zbawienia braci sam przystał na hańbę krzyża! — O Elsinoe i nam podobne dostały się losy! ELSINOE Ty już cudze wiary przejmujesz! Szukasz pociechy u tych, którymi pogardzili ludzie! Ale ty znasz Aleksandra, wiesz, jak go wychowała Mammea, słyszałeś o nim przepowiednie starców, że zrówna kiedyś boskiemu Aureliuszowi! — Wczoraj w przedsionku Dejaniry napotkałam jego. — Zatrzymał się i spojrzał — pierwszy wzrok był niepewny, drżący — drugi już mocniejszy, wyrazistszy — wreszcie odwrócił się w milczeniu pogardy. IRYDION On i wszyscy żyjący w tym mieście przeznaczeni zgubie. — ELSINOE Precz, precz, ja nie żądałam zemsty — odwołaj, odwołaj! IRYDION Biedna, uspokój się. — Nieszczęśliwa, jakże ci teraz? — W nagłej bladości zdałaś się omdlewać przed chwilą. ELSINOE Lepiej mi, lepiej — daruj — nie do takich żalów powołały mnie bogi — idź — ja wrócę, kędy mnie Furie czekają — ja pójdę stopy wikłać z gadem, co nieustannie pląsa naokoło. Tam za wczesna starość w nagrodę upodlenia i męki — tam konwulsja wstrętu — ale cicho, cicho — ty nie znasz tajemnic dziewiczego łona! IRYDION Ach! Ty, coś niedawno płonęła życiem tak promiennym, nimfo ruchu i piękności, gdzieżeś się podziała? Tę łzę, co spływa po twarzy mojej, wydałem dla ciebie. — Lecz teraz oddal się — pamiętaj na wyroki Odyna i dotrwaj do końca. ELSINOE O bracie! IRYDION Pogardzonemu szałów przysparzaj, doniszczaj rozum jego i życie. — Vale! ELSINOE Niechaj cienie Amfilocha i Grimhildy będą na około ciebie. — Vale! / Sala Amfilocha w nocy — Irydion wchodzi z Masynissą — za nimi przełożony niewolników. / IRYDION Czegoś chciał, Piladzie? PILADES Ani słowa nie przemówił — jedno zasiadł i postanowił czekać na ciebie. — Myśmy, zwykłym obyczajem domu twojego, dali mu chleba, mięsa i wina. — IRYDION Niech wejdzie. — / Wychodzi Pilades. / MASYNISSA Strzeż się tego człowieka. — IRYDION Czemu? MASYNISSA Ten człowiek przychodzi cię zabić — masz! / Miecz mu podaje. / IRYDION Jeśli prawdziwe twoje przeczucie, szkoda tej kartagskiej stali. — Tym pucharem, z którego pijał Amfiloch, roztrzaskam mu głowę. Wchodzi gladiator. Czego chcesz, niewolniku? GLADIATOR Przez chwilę być sam na sam z tobą. — IRYDION To mój powiernik — mów śmiało przed nim. — GLADIATOR Pan rzekł do mnie: — „Miasto darcia się z tygrysem, zamorduj Greka, a będziesz wolnym”. — Lecz ten, który mnie przysłał, sto razy gorszym jest od ciebie. Rzuca sztylet na posadzkę. Niechaj przepadnie niewola! — IRYDION Kto cię przysłał? GLADIATOR Człowiek nowy, podlec i tchórz, okrutnik i lichwiarz. — IRYDION Ha! To pewno Rzymianin! GLADIATOR Zgadłeś — Actius Rupilius. — IRYDION Nadworny błazen nadwornego błazna. — Kładąc puchar. Wiedziałem o tym — patrz — czaszka twoja rozpaść się miała na odciski tej rzeźby korynckiej! GLADIATOR O synu Amfilocha, nie przeląkłem się ciebie. — Roślejszym i dzikszym parłem stopą piersi na piasku areny — ale głodny byłem — jeść mi dali w pałacu twoim — spragniony byłem — dali mi wina w pałacu twoim — czekając na ciebie, słyszałem braci gladiatorów, którzy imię twoje błogosławili. — Teraz bądź zdrów, ja zginę jutro pod kłami tygrysa. — IRYDION Nie — ty żyć będziesz i zemścisz się niewoli twojej na panach twoich. — Ho! Pilades! / Pilades wchodzi. / Sto sesterców wydać temu człowiekowi i tunikę, i pierścień żelazny, jaki noszą domownicy moi. — Imię twoje? GLADIATOR Za dni dzisiejszych zowią mnie Sporusem. IRYDION W mowie twojej prostej coś dumnego się odzywa. — Ostatek jakiejś przeszłości żyje w tobie, jak promień lampy wymykający się ze szpary sarkofagu. — Jeszcze raz pytam się o imię twoje? GLADIATOR Niegdyś przodków moich na wzór Jowiszów czcił lud i senat rzymski — ale to przeszło. — Imię moje: Lucius Tiberius Scipio! IRYDION Marzysz, niewolniku — ród ten wygasł już od dawna. — GLADIATOR Ale tylko w pamięci ziomków — ostatniemu z naszych, o którym świat wiedział, Nero zabrał żonę, pałac w Rzymie, imiona w Italii, Sycylii i Afryce — i posłał go na wygnanie do Chersonezu — syn jego po latach wielu wrócił do miasta o żebranym chlebie — odtąd jesteśmy nędzarze, a ojciec mój już był gladiatorem! IRYDION I nikt was nie poratował w Rzymie? GLADIATOR Kto miał wspomóc starego patrycjusza? Czy prawnuki naszych liktorów, dziś bogate pany? Czy imperator, wróg przeszłości, morderca pamiątek? Ojciec mój hakami wywleczony z amfiteatru, skonał w spoliarium, przeklinając bogów. — O! Niech przepadnie miasto, które opuściło wnuki swoich konsulów. Podnosi sztylet. Jedno słowo tylko, a pójdę Rupiliusa, tego dzisiejszego Rzymianina zabić! IRYDION Śmierć jednego jest szałem dziecka tam, gdzie trza śmierci tysiąców. — Zachowaj się na szersze pole, do lepszego dzieła. GLADIATOR Jeśli dzień taki lub owaki bliski, w którym można będzie mścić się i łupić, to ci przywiodę Werresa, Kassiusza, Sullę — wszyscy z dawnych, jako ja, i wszyscy w nędzy! IRYDION Każdy z nich znajdzie schronienie pod tymi filary — na teraz dom mój niechaj będzie naszym. Vale. MASYNISSA Idź, żądny zemsty sercem całym, a losy ci jej nie odmówią. — / Gladiator wychodzi. / IRYDION Wygrywam starcze, wygrywam! Ach! Triumfatory dawne, coście braci moich spętanych w łańcuchy wiedli obok królów w kajdanach, zburzyciele Kartagi, Koryntu, Syrakusy, patrzcie! — Ostatni Scipio stał się sługą i Greka narzędziem — przyszedł żebrać u niego jadła i mordów! — Ach! Doczekałem się upadku przeklętych i dumnych — Masynisso! Tym kielichem pij zdrowie Scypionów! MASYNISSA Długiego powodzenia rodowi Scypionów! / Oddaje w ręce Irydiona / IRYDION / pije i rzuca puchar / A jako ten kamień drogi, niechaj pryśnie pycha Romy! MASYNISSA Pochłaniamy stopniami cudze wole i siły — rośniemy Sigurdzie, ale dopóki Nazaret nienawrócony na naszą wiarę, dopóty nie zdołamy walczyć wstępnym i zwycięskim bojem! IRYDION Starzec — Bóg, przed którym oni zginają kolana i myśli, ku czarnym sklepieniom długo trzymał wzniesione ramiona, wzywał ducha i wpoił tego ducha w skronie moje rękoma drżącymi, z których sączyła się woda tajemnicy — grono bladych, wynędzniałych braci śpiewało, powtarzając imię moje nowe: — Hieronim, Hieronim — a ich głos ciągnął się jak pogrzeb nadpowietrzny, niewidomy — w tej pieśni jednak były słowa nadziei! MASYNISSA I znamię ich zawiesiłeś na piersiach? IRYDION Zawiesiłem. — MASYNISSA Przycisnąłeś do ust w pokorze? IRYDION Przycisnąłem. — MASYNISSA Dobrze — teraz ich serca się rozdzielą! — IRYDION Już zaczęły się mieszać — w starych, w tych, którzy odbyli męczeństwo, i niebo, jak twierdzą, roztwarte nad sobą widzieli, na próżno chciałem rozniecić iskrę zapału — odpowiadali mi zawsze te same słowa — jak strumień, co zawsze o jedne rozbija się żwiry: — Przebaczenie — Zapomnienie — Miłość zabójcom. — Ale młodsi, świeżo namaszczone żołnierze, niewolniki, barbarzyńcy, pielgrzymy, co odwiedzili pustynie Egiptu, coś dzielniejszego czują. — Ich wzrok się płomieni na wzmiankę obelg i męczarni. — Ich serca przynajmniej czegoś pragną na świecie. — Zrazu błogosławią złemu, co ich gniecie, ale wreszcie, kiedy krew zagra im po żyłach, chcącym niechcącym wyrywam przekleństwo. MASYNISSA Na to, byś wcielił królestwo nie tej ziemi w namiętności ziemi, trza ci niewiasty. — Oni ubóstwili córę dzieciństwa i wczesnej starości; z łupów cielesnych rozkoszy wydumali parę tajemniczą; oni przed niewolnicą męża schylili czoła. — Z tylu dziewic, które tam więdnieją w modlitwach i postach, jedną wybierz i rzuć im ponad dusze. — Uczyń ją zwierciadłem myśli twoich — niech je odbija i ciska naokół bez pojęcia, bez czucia — ale siłą, co w piersiach męża góruje, porwana i zniszczona! IRYDION Znam jednę — wszyscy darzą ją imieniem błogosławionej i świętej przed czasem, a ona lubi mi rozpowiadać niebiosa. — MASYNISSA Tknąłem i odbrzękła mi struna — nieprawdaż, oko jej czarne jak węgiel, błyszczące jak żary — ród Metellów kończy się na niej? — IRYDION Wiesz — po co się pytasz? MASYNISSA Pamiętaj chwalić jej Boga, każdą ranę Jego chwalić, z każdym gwoździem, co przebił Jego, żałośnie się pieścić. — Ona się kocha w tym ciele rozkrzyżowanym, w tych rysach, które sobie wymarzyła pięknymi, gasnącymi w zwycięstwie miłości. — Ona ich nie widziała, kiedy konały ze wstrętem bólu, w milczeniu osłabienia, zmazane krwią, z wichrem gwiżdżącym wśród włosów! — Słuchaj, przeprowadź jej myśl od Niego do siebie — On daleki, On był kiedy na ziemi, On nie wróci nigdy. — Ty żyjesz i jesteś przy niej. — Ty będziesz jej Bogiem! Alma Venus i Eros, sprzyjajcie! IRYDION Ach! Kto zbada tajnie bytu, kto schwyci źródła jej życia? — Ona żyje ciemnościami w tych puszczach podziemnych, widoma i niepojęta, nacechowana boleścią i z niej wyłudzająca urodę. — Sam Fidiasz by jej kształtów wszechmocnym nie zatrzymał dłutem — ona całą piękność swoją uniesie z sobą razem w ostatnim westchnieniu! Przeciwko niej ja słaby jestem! MASYNISSA Czego się wahasz i wątpisz? Ona twoją być musi — nie dla marnej rozkoszy, ale że rozum mój, że dzieło nasze żąda jej zguby jak zapytanie odpowiedzi i dźwięk dźwięku następnego. Kiedy jej głowa opadnie na łono twoje, kiedy pierś jej zadrży, jak pierś każdej niewolnicy i dusza niebieska zapomni siebie samej w ciała pożarach — wtedy w katakumbach znajdziesz wiernych służalców, o synu! — Wtedy duch mój będzie z tobą i zemsta stanie się ciałem. / Odchodzi. / IRYDION Masynisso! MASYNISSA Czego żądasz? IRYDION Błagam cię — powiedz mi, jak przyjaciel — nie — daj wyrok, jak sędzia — od czasu, w którym śmiałem się dziecinnie, w którym niewiadomie, wesoło trącałem o krzywdy i hańbę pokolenia mego, aż po dziś dzień, każde słowo, sprawę, wszystkie chęci moje odwołaj, przelicz — rozumiesz? MASYNISSA Czemu wzrok twój tak zmętniał i głos twój taki rozdarty, zbłąkany? IRYDION Wszak co świętym i lubym było dla drugich, było zawsze świętokradztwem dla mnie? Wszak dzikiej cnoty ślubowanej Furiom dochowałem wiernie? Dotąd nie ma na mnie ani skazy litości, ani plamy żalu? MASYNISSA Ale też nie ma czynu, syna, ręki twojej. — Dopóki to dziecię w powiciu nicości, dopótyś sam jeszcze nieznany i słaby — w tym samym dniu, o tej samej chwili staniesz się ty przez dzieło twoje i dzieło twe przez ciebie samego! IRYDION Ach! W tych piersiach coś i niepotrzebnego zostawiły bogi — czuję jad, co podchodzi mi skronie i do ócz tłoczy. — Niewiasty ten jad nazywają łzami! — Powiedz! Wszak ja kiedyś miałem być człowiekiem? MASYNISSA I jesteś nim właśnie w tej chwili nikczemności. Ty nie wiesz, że każden z was zdołałby zostać Wszechmocnym myślą własną, nieubłaganą, zażartą — ale wróg przewidział i zawiesił w łonie waszym serce — bojaźń, ułudę, podłość, którą tulicie jak niewolniki, którzy przystali na hańbę. — Tym on was rozdwoił i rozrzucił nisko i daleko. — Tym on panuje na długo i żaden go nie strąci, choć każden mógł go strącić! IRYDION O kim mówisz, kto mnie nędznym i nieszczęśliwym uczynił? Jednego tylko znam zabójcę wszystkich chwil moich. — Rzym się nazywa. MASYNISSA Jest inny Rzym, który zaginąć nie może! On nie na siedmiu wzgórzach, on na gwiazd milionach oparł stopy swoje! On nie ród ludzki, marny jeden, ale plemion anielskich wielkich i urodziwych krocie znękał. — Z was wszystkich on ma tylko błaznów, z nich męczenników i w każdej chwili jako wy w omamieniu chwalicie, oni w mądrości i piękności swojej o pomstę wołają! IRYDION Co ty zwiastujesz, ty straszny, niezgłębiony? MASYNISSA Walkę! IRYDION Gdzie? Kiedy? MASYNISSA Po zgonie Rzymu! — Wszędzie, kędy twój duch zdoła czuć i myśleć! IRYDION Bez końca, bez końca więc? — MASYNISSA Ja sam cię do niej powiodę — na padole obłąkanych wygrywaj tymczasem dzieje swoje zatrute przez wroga! Przeciw niemu i jego służalcom obrócisz kiedyś czoło w pełności rozumu! IRYDION A zwycięstwo, czy będzie zwycięstwo? Czy kiedy zdejmę tu, czy na jakiej gwiaździe ciężką zbroję moją? Czy kiedy opuszczę głowę bez oczekiwania, bez niebezpieczeństwa, wolny, ukochany, kochający, szczęśliwy? MASYNISSA Nie pytaj się przed czasem! — Idź naprzód, panuj zwierzęciu w sobie, naucz się być samotnym na ziemi, jako on jest na szczytach świata; naucz się cierpieć jak cierpią duchy potężniejsze od ciebie. — Bo nim dojdziesz tego, na co wyróść możesz, ogień cię przetrawi razy tysiąc, konanie cię przetworzy razy tysiąc, gniew jego cię odepchnie razy tysiąc. — Będziesz jak fala rzucana pod obłoki i strącona w przepaście — tylko że ona martwa, ślepa, głucha, a w tobie nieśmiertelne czucie! IRYDION Jaki bądź nieprzyjaciel mój, przed nim nie uniżę ducha — noc późna — wrócisz jutro rano — jutro pomówimy jeszcze. — Idź teraz. — — Prawda, prawda! Nie miałem litości nad siostrą, miałżebym tej nieznanej żałować? MASYNISSA Pamiętaj na słowa moje: bo miną kiedyś narody tej ziemi, ale mój rozum nie przeminie. / Odchodzi. / IRYDION / zrzucając chlamidę / Idź — ty mi ciężysz — Rzuca pierścień. Precz — ty mnie palisz — chciałbym włosy zmieść ze skroni — one mną nie są — one dolegają mi. — Gdzie ja? Irydionie, pokaż mi się! Męczarnio, co żyjesz w głębi łona tego, wynijdź — kto ty jesteś, niech ujrzę, raz niech się dowiem! Zdejmuje sztylet znad tarczy. Powiedz mi, ogniku nocny, modra klingo, czy ty zdołasz wyssać mnie z piersi moich? — Ale słyszysz, na zawsze! — Nie, nie, tyś także złudzeniem! — Katon gdzieś się obudził i tam już inny cezar stał nad nim, trząsając mieczem i kajdany! Rzuca sztylet i depce. Kłamco, coś zwiódł tyle dum cierpiących marną obietnicą nicości — ja urągam się tobie — ja czy tu, czy tam niewolnik! Ja nie spocznę nigdzie — leż w kurzawie, żmijo fałszu. Obciera czoło. Nieznośnie temu, który zaginąć nie zdoła — który kona wiecznie, a nie skona nigdy! Stąpa po sali. Jaka pustynia milczenia i spoczynku. — Jeden ją zalegam nieuśpioną myślą. — Noc mi wieniec z gorączek i trosków na czole złożyła. — Dzięki wam za taką purpurę, bogi piekielne! Staje przy posągu. Ojcze! Kiedy spojrzę na rysy twoje, zda mi się, że słyszę obietnicę świętą. — Nieszczęśliwa Hellado! Ty mnie przyciśniesz do łona. — Triumfator pędzi — u kół rydwanu jego skrępowane Rzymiany — ich czoła pękają za osi gorejących obrotem! Ha! Nie dbam o męki nieskończone, byleby dzień ten, jeden dzień taki, czoło mi w laury okwiecił! Klęka. Ale czyż i ją mam zgładzić także? Ojcze daruj jej — ona nie cierpi, jak my wszyscy, bo ma swoją wiarę i przyszłość nieskończoną. — Dumnych mordować — nędznych tysiące zepchnąć do Erebu — skazaną dobić. — Ach! To w losach moich wyrytym było — ale szczęśliwą znieważyć, ale ufającą oderwać od nadziei, ale promienną zniszczyć! Porywa się. Syn Amfilocha gnany jędzami jak niegdyś Orestes. — Lampę bierze. Idźmy zasnąć — błogosławieństwo larów nad tym domem spoczywa. — — To miasto, to ojczyzna — błogo w nim i lubo — gwiazda pomyślności, znać, świeciła nad kolebką naszą! / Wychodzi. / CZĘŚĆ DRUGA / Katakumby — w środku ciemnicy zawieszona lampa. — Dwa sarkofagi w głębi — od każdego rozchodzą się ulice ginące w oddali. — Ściany zasnute nagrobkami ułożonymi w piętra. Biskup Wiktor — Aleksander Sewerus w żołnierskim płaszczu z zasuniętym kapturem. / WIKTOR Wieki, co przeszły, były dziecinnymi czasami ludzkości. — Im bardziej stworzenie zbliżać się będzie do Stwórcy, tym żarliwszą miłością goreć będzie ku niemu i braciom swoim. — Miecza nikt nie znajdzie na ziemi, ani ręki kata, a ten błogosławiony już dzisiaj, kto uwierzył w przyszłość takową i stał się jej przyśpieszycielem! ALEKSANDER O, gdybym mógł w dniu jednym dzieło sprawiedliwości, obietnicę ust twoich ziemi objawić! WIKTOR Synu, nie spodziewaj się tego snu domarzyć, bo każdemu dostała się jedna fala w nieskończoności — pęd jej słabszy lub silniejszy, ale ona płynie dni kilka tylko. — Żyj więc i przemiń jak reszta braci twoich, ale działaj według światła zlanego na ciebie. — Stań się pocieszycielem, byś mógł kiedyś stać się wybranym na lewicy Chrystusa, i patrzeć, jak inni natchnieni kończyć będą przez ciąg wieków, co zacząłeś w pokorze i miłości ducha. ALEKSANDER O! Niech błogosławieństwo twoje zleje się na głowę Aleksandra. — Cezar wkrótce nie zaprze się jego. Schyla się. Przygotuj ich do zmiany — przyzwyczaj ich do imienia mojego, ojcze. — O to cię prosi Mammea. WIKTOR Jak ja ciebie w tej chwili, niech cię kiedyś cały lud twój pobłogosławi i pamięć twoją syny synów ludu twego. — Wstań, pomazańcze Chrystusa! ALEKSANDER Słyszę kroki czyjeś — ojcze, w godzinie walki bądź moim dobrym geniuszem! / Wychodzi. / / Przeciwnymi drzwiami wchodzi Irydion w płaszczu pretorianina. / IRYDION Chwała Panu w niebiesiech! Składa miecz, włócznię i zbroję u wejścia. Broń ziemskich gwałtów niech drzemie u progów mieszkań jego! WIKTOR / do Irydiona / Czekałem na ciebie, Hieronimie — sługi twoje dziś z rana przynieśli ciało brata ściętego pod mauzoleum Cecylii Metelli. — Tam zgromadzeni wierni z ich rąk je odebrali — pogrzeb jego przejdzie tędy za chwilę. — Dzięki ci, synu! IRYDION Uczyniłem powinność moją. — Teraz przybywam od przysionka cezarów — na pobladłych rysach dworzan myśl strachu się zataczała — pretorianie zamiejscy burzyć się zaczynają przeciwko imperatorowi. — WIKTOR Powierzchnia ziemi odmienia się w swoich pychach jak barwy morza za lada powiewem — ale to nie powinno mieszać spokojności grobów! — Módlmy się w cieniu palmy męczeńskiej zerwanej przez Atanadora! IRYDION Ojcze dozwól słów kilka jeszcze. — Wszak w twoim ręku przyszłość nasza, wszak jednym skinieniem możesz tysiące nas rzucić na szalę, a gdzie one zaważą, tam będzie zwycięstwo! WIKTOR W niewidzialnym królestwie walczyć mogę przeciw książęciu świata modłami i ofiarą, a jeśli wszyscy połączycie się ze mną w obliczu Pana, obiecuję wam zwycięstwo! IRYDION Ja mówię teraz o bliższych zapasach, o prędszym tryumfie! Ojcze, cierpimy jak ludzie, spodziewamy się jak ludzie i posady nam ziemskiej potrzeba. — Dotąd potęga nienawistnych ściskała nas zewsząd tak, żeśmy woleli umierać niż kłaniać się rozpuście lub czcić kłamstwo na ziemi. Lecz dzisiaj to, co gubi narody, stanęło u bram tego miasta — zgrzybiała starość i duma bez granic. — Heliogabal sił nie ma do utrzymania swoich, Aleksander do ustalenia nowych rządów, a resztę sił doniszczą w zbliżającym się starciu — pomiędzy nimi obydwoma czyż, każdy co uwierzył w Chrystusa, nie rad by krzyż wyrwać z wnętrzności ziemi i zatknąć na Forum Romanum? — Ojcze, widzę chmurę zgrozy na czole twoim. — Daruj, że pałam miłością ku braciom uciśnionym — daruj, żem śmiał ci ogłosić, że nadeszła pora ugodzić w samo serce pogaństwa i Romy! WIKTOR Z litością słuchałem słów twoich! Na próżno wodę chrztu wylałem na głowę twoją! Na próżno tłumaczyłem ci świat ducha. — Tyś go nie pojął, nie zrzuciłeś starego człowieka. Tyś w żelazie i ogniu położył nadzieję doczesnego zbawienia. — Ciężkie winy twoje! Słychać pieśni pogrzebowe. Czy słyszysz te hymny płynące wśród grobów, jak ostatnie szumy burzy, w której Jedyny skronie opuścił i skonał? — Czyż on wzywał na pomoc Aniołów, czyż on wołał o pomstę do Ojca? IRYDION A więc nędza i poniżenie naszym działem na zawsze? WIKTOR Mylisz się w hardości twojej, kiedy chwilę czasu nazywasz wiecznością. — Zaprawdę ci mówię, że w tych smętarzach śpią goście tylko — że nie tylko na progach niebieskich, ale i na płaszczyznach bólu, miłość przemoże nareszcie. — Zaprawdę, zaprawdę, ludy pokłon jej oddadzą, i nie będzie cezara, który by przed nią nie uderzył czołem. — Czy znasz tę postać? / Wskazuje rzeźbę na sarkofagu. / IRYDION Lutnia helleńska, ojców moich czworodźwięczne struny. — To Lykaoński Orfeusz! WIKTOR Jako on, podług waszych pamiątek, dzikie rozpieścił zwierzęta, tak Jezus dusze milionów spoi brzmieniem żyjącego słowa. — Patrząc na tę lutnię ziemską, pojmij roje duchów pracujące nad światem i dźwięk u stóp krzyża poczęty, rozlegający się już pomiędzy narodami. — On żyje sobą samym i sił nie czerpie na ziemi! — Kreśli znak krzyża nad czołem. Uwierz i nie grzesz więcej! — Ostrzegłem cię teraz, jak ojciec rozżalony błędami syna — później jeśli winę powtórzysz, napomnę cię jak pasterz trzody, ukaram jako sędzia ludu! CHÓR W POBLIŻU Z głębi przepaści wołamy do ciebie, Panie! Duszę zamordowanego weź na łono twoje! — Daj jej odpoczynek w chwale twojej! — Ona odlatując przebaczyła katom! — ------------------------------------------------ / Wchodzi orszak; męczennik na marach, głowa ścięta na piersiach spoczywa — męże w czarnych sukniach z pochodniami — za nimi niewiasty w białych szatach. / WIKTOR Podajcie mi znak świadectwa i męki, święty na ziemi i niebie! / Przynoszą mu Prochristum — bierze je i składa na piersiach umarłego. / Własną krew twoją, wylaną za Syna człowieka, daję ci do trumny, byś z nią kiedyś zmartwychwstał w dzień Sądu — / Przyklęka i razem wszyscy. / Ty, coś kształt nieszczęśliwych przybrał, by nieszczęśliwych ocalić, złóż z nas złości nasze i wrzuć w głębokość morską wszystkie grzechy nasze — a temu, który zaczął drugą pielgrzymkę — ostatnią, uiść się w prawdzie Twojej! GŁOS DZIEWICY Daj mu ujrzeć święte oblicze Twoje! INNY GŁOS Daj mu wiosnę, wiosnę, której nie miał na ziemi. IRYDION A nas wybaw od pokusy zemsty. — CHÓR Zemsty! WIKTOR Szczęśliwi, którzy umierają dla Pana. — Oni zwyciężyli przed czasem. Wznosi ręce nad tłumem. Powstańcie i znieście zwłoki do smętarza Faustyna. / Staje na czele — przechodzą z wolna. — Irydion jeden tylko zostaje z tyłu — od orszaku niewiast oddziela się na wyjściu Kornelia Metella. / KORNELIA Czemu nie łączysz się z nami? IRYDION Tej nocy w innym miejscu być muszę. KORNELIA Gdzie, Hieronimie? IRYDION Tam, gdzie byś drżała o zbawienie duszy, choć stamtąd wznijdzie chwała ludu twego. — KORNELIA Wiem, że się coś strasznego na smętarzach gotuje. — Widziałam dzisiaj towarzysza twojego, Symeona z Koryntu — przechodząc trącił mnie i nie obejrzał się, i szedł dalej z lwią skórą na barkach, a okiem wbitym w próżnią przestrzeni — w tym oku bunt się palił i srogie natchnienie. — Och! Ja nieszczęśliwa! IRYDION Czemu, Kornelio? Przecież sam pasterz, ojciec, sędzia ludu, Wiktor co dzień powtarza, żeś pierwsza wśród sióstr twoich i że znak wybrania już spoczął na twoim czole. — — Czegóż żądać więcej na ziemi? KORNELIA Niezwykły to głos twój bracie! IRYDION Zdaje się tobie. KORNELIA Ach! Czy ty ten sam, z którym klękłam na smętarzu Eufemii, którego uczyłam modlitwy mojej — Hieronimie, czy to ty? IRYDION Ja, siostro. — KORNELIA Modliłam się tyle, pokutowałam tak ciężko dni i nocy tyle! IRYDION I zasiądziesz w niebiesiech. — Któż by wątpił, Kornelio? KORNELIA O, nie za siebie — nie! IRYDION Za kogóż? KORNELIA Za jednego z braci moich. — IRYDION Za jednego z braci… / Zbliża się do niej. / KORNELIA Jaki ty straszny! IRYDION Mów prawdę, mów imię jego, ktokolwiek jest, twoim będzie. — Śpiesz się tylko, niewiasto. — Niedługie chwile nam zostały — czasu nie będzie potem na ślub przed krzyżem, a ja was oboje połączyć chcę, odesłać gdzie daleko, byście żyli razem — szczęśliwie — na Tebaidzie — mówże. — Ha! Ziemska miłość wstąpiła do duszy wybranej! KORNELIA Szalejesz! IRYDION Imię jego — tego jednego — tego brata. KORNELIA Hieronim! Ale ten, co był kiedyś, nie ten, co tak dziko spogląda, co bez zmysłów stoi przede mną. — Apage — Apage! — IRYDION Cicha, piękna, szczęśliwa, patrz! Terazem spokojny jak wprzódy. — KORNELIA Słodki jak niegdyś? IRYDION Pokorny przed tobą. — KORNELIA Przed Panem! IRYDION U stóp twoich klęknę i będę powtarzał imię Chrystusa. — KORNELIA Obiecaj, że nie wmieszasz się do nich, że nie wdziejesz zbroi na gwałty świeckie i potępione! IRYDION Biedna! Ty nie wiesz, co mówisz. KORNELIA Nie chcesz? IRYDION Ja sam ich powiodę. — KORNELIA Biada mi! IRYDION Czyś nie słyszała od wielu świętych, że już bliskie czasy? Czy nie pamiętasz słów Jedynego, kiedy odchodząc przyrzekł swoim, że powróci i królować będzie? Czyż ulubieniec Jego na dzikiej Patmos nie powtarzał, że Babylon runie, a sprawiedliwi na gruzach zasiądą? KORNELIA Kiedyś, kiedyś, ale nie dzisiaj. — IRYDION Dziś siostro lub nigdy! KORNELIA Wiktor wyklął Eugeuesa, który tak myślał i mówił. IRYDION Rzymianie ukrzyżowali Eudora, który tak myślał i mówił. — KORNELIA Pójdź do biskupa, wyspowiadaj się jemu, zapytaj się go, jak posłuszne dziecię. — IRYDION Ja dzieckiem tylko być zdołam przy tobie na chwilę znikomą, jak fala, co nie wróci nigdy. — Za okręgiem twoich spojrzeń we krwi ja broczyć będę — trawa nie porośnie, gdzie mój koń przeleci! KORNELIA Bluźnisz! IRYDION Nie — ja przeczuwam tryumf Boga twego! KORNELIA Czyż on takiego zwycięstwa nauczał? Czyż nie odpuścił wszystkim? Czyż słabych nie ubłogosławił dla ich słabości? Czyż niewiniątkom nie obiecał królestwa niebios, dlatego że drobne i ciche? — IRYDION Taki był początek — ale dziś siostro słabi w sile wyrośli, niewiniątka stali się mężami! KORNELIA Miłosierdzia, miłosierdzia wołam nad nim, o Panie! Ty mu nie dasz przepaść w oczach moich. — Ach! Co ja mówię? Gdzie jestem? Wszak ślubowałam ci, Panie, całe serce moje. — Jakże tu ponuro — pierwszy raz strach umarłych mnie napada — kto tu jest z nami? / Obziera się. / IRYDION Oprzyj się na mnie! KORNELIA Tak, tak, ty się nie odejmiesz mojej potędze. — Łaska uwiośni twą duszę. — Ja wiem, żem się urodziła, żeby ciebie zbawić! IRYDION Ani ty, ani nikt na ziemi nie wydrze z piersi moich pragnienia, które je rozdziera. — Gdyby sam Bóg nie wołał na nas, gdyby pomoc świętych nam obiecaną nie była, sam jeden jeszcze bym dzieło rozpoczął. — Ostatni raz może mówię do ciebie. — Znasz dzieje matki mojej, ale ukryte przed tobą wielkie myśli ojca niego. — Pij kroplami ze mnie gorycz, która mnie pożera. — Słuchaj! KORNELIA Ty ostatni raz — ty do mnie mówisz! IRYDION Słuchaj! / Siada u stóp sarkofagu — ona wyżej opiera się na tym samym grobie. / W trzynastą rocznicę śmierci Grimhildy on nagle zawołał mnie do siebie z rana, — Już od dni kilka bladość złowieszcza kaziła mu lica. „Synu — rzekł — niech zastawią biesiadę w sali Delfickiego Apollina. — Ostatni raz dzisiaj położym się u jednego stołu. — Bóg matki twojej mnie ściga, nim wejdzie jutrzejsze słońce opuszczę tę ziemię”. — Strach mnie ogarnął. — Szedłem jego wypełnić rozkazy. — On dzień cały strawił ze starcem mauretańskich pustyń. Głosy ich rozchodziły się jak ostatni szczęk dogorywającej bitwy — stało się cicho — wyszli oba i stąpali ku sali festynów! KORNELIA Dreszcz jak łuska gadu przesuwa się po mnie! IRYDION Siostrę moją przycisnął do łona i odpychał potem z wolna, i rzekł: „Co brat ci rozkaże czynić będziesz dla miłości mojej”. — Do płaczącej słowa już więcej nie przemówił, ale kilka kropel wina rozlał w ofierze i legł, i mirtami uwieńczonym pucharem pił zdrowie wielkich mężów. — Wyzwoleniec czytał mu Fedona — stu niewolnikom wejść kazał i darował im wolność, a kiedy mu dziękowali: „Jako wasze pęta skruszyłem, pamiętajcie drugim, o ile wam sił stanie, zrywać łańcuchy. — Czyńcie kiedyś, co wam mój syn powie!” — I wstał pogodny jak wieczór, co z wolna nocą się obwija, a jeszcze purpury słońca nie zatracił! / Chwila milczenia. / Wtedy w najdalszej komnacie pałacu zaczęła się ta noc ostatnia, w której zawiązały się losy moje. — Wokoło nas jaśniały płomienie trójnogów. — Masynissa rzucał w nie kadzidła — głowa Amfilocha leżała na łonie przyjaciela i stopniami schodziło z niej życie — ale powaga zawsze była jedna, niezachwiana. — Żal przerwanych zamysłów w głębi ducha leżał spętany. — Boleść nadaremno się wysilała. — Jedynym jej znakiem była wzgarda na ustach — on umierał tak, jak żyją bogi! KORNELIA Widzę, widzę go — ale gdzie anioł stróż jego w tej chwili? IRYDION W tej chwili on tworzył przyszłość, której niegdyś pragnął dla siebie, którą teraz mnie zapisywał. — „Nie uchylisz czoła, nie stracisz wiary w złej godzinie — w dobrej nie przebaczysz, nie zaprzestaniesz, ale przejdziesz po zwłokach zrzuconego, by stojących obalać. — Nie miej smutku ani słabości, bo jako księżyc na niebie tak dzieje narodów na ziemi wzrastają, by maleć. — Dziś Roma u stóp widnokręgu, blisko nizin śmierci”. — Tak nauczał, a z milczenia nocy stopniami budziło się życie, a co chwila Bóg mściciel bardziej ciężał nad nim! Wreszcie przysiągłem przed jego świętym obliczem. — On dłoń trzymał na czole moim — przysiągłem rozkoszy nie mieć — przywiązania nie znać — litości nie słuchać — ale żyć, by niszczyć, dopóki duch mój się z ojca duchem nie połączy! KORNELIA Przebacz mu, Panie, on nie wie, co mówi! IRYDION Masynissa krew dymiącą wylał z czary na głowę moją i na rękę jego i pierwszy promień zorzy błysnął na łożu umierającego. — „Hellado moja!” zawołał głosem miłości i spojrzał jak tryumfator ubóstwiony zwycięstwem! W tym natchnieniu ustało jego ziemskie życie. — Kornelio! Zemsta dobrem moim — w zemście żyć muszę i skonać! KORNELIA Na kim ty ją chcesz wywrzeć? — Hieronimie, kto jemu, kto tobie przewinił? IRYDION Ci, którzy was przymusili błądzić, skąd uciekają żyjący po złożeniu umarłych! Ci, którzy Boga twojego zelżyli razy tysiąc i co było w sercach ludzi boskim, zdeptali na ziemi! — Czy ty wiesz przeszłość? — Tłumaczyć ci ją będę, jak Chrystus wracając z Emaus pismo nieświadomym. — Stało się pod wieczór światu — zwiędły kwiaty poranku, zgasły ognie młodości na egejskich wybrzeżach. — Raz jeszcze na północy ozwał się głos wolnych — potem wszystko ucichło — wtedy powstał człowiek, który rzekł: „Dawne chwały przywrócę a zniszczę tych, co wszystko zniszczyli”. — Czy ty go potępiasz, córo chrześcijan? — On chciał, by cierpiący odrzucił więzy — by ślepy w niewoli przejrzał i poznał progi ojczyste — by głuchy i niemy przemówił rodzinną mową. — Czyż on nie zwiastował powtórnego przyjścia Boga twego? Jan niegdyś samotny, bezbronny, wołał na pustyni, że nadchodzi syn człowieka, ale ten który umęczon będzie. — Ojciec mój poprzedził tego, który zwycięży. — Tego, co królować będzie, tego, o którym zwątpiłaś! KORNELIA Ja? IRYDION / chwytając ją za ramię / Boś sądziła, że on tę ziemię zostawi na łup Rzymianom — ty myślałaś, że on krwi waszej niesyty będzie! KORNELIA Zgubiony — och! Panie! A jednak ogień wiekuisty, ogień Cherubów w oczach mu jaśnieje! IRYDION Uwierz. — Ty się nie domyślasz, co mnie czeka jutro. — Uwierz — ja wodzem ludu twego. — Uwierz, a Jowisz z Kapitolu runie, by nie powstać więcej. Słychać kroki. To Wiktor, to niewierny! — Zostań. — Ja wrócę za chwilę. / Wchodzi w ciemne przejście. / KORNELIA Serce biedne, nie moje, nieznane serce, ty, co bijesz tak rozdzierająco, módl się do Chrystusa. — Panie — Panie odpowiedz słudze twojej! Od krzyża nigdym oczu nie spuściła ku śmiertelnym twarzom — a teraz, o Panie dwoje ócz utkwiło mi w pamięci. — Jego oczy, jego, Panie! I jako prorok, i jako święty, i jako Archanioł on staje przede mną i mówi, a ja go słucham, Panie! — I chciałabym skonać. Głowę zniża między ręce. Zmiłuj się nade mną! WIKTOR / wchodzi z orszakiem / „Ile razy zbierzecie się w imieniu moim, będę z wami”. — Czemu nie usłuchałaś słów tych dzisiaj? — Ciebie i Symeona z Koryntu, i innych wielu nie dojrzało oko moje. — Córko, zostaw ścieżki samotne nieprawym i odwróć się od nich, kiedy za grobami schyleni naradzają się chytrze. KORNELIA Ojcze! WIKTOR Czy przynajmniej modliłaś się tutaj w uczestnictwie nas wszystkich? KORNELIA Modlę się, ojcze. — WIKTOR Czy sama tu byłaś? KORNELIA Ojcze! Sama jestem. — WIKTOR Drżysz jak światło gasnące — co tobie się stało, Metello? KORNELIA Szukam Boga, Pana mego, i znaleźć go nie mogę. — WIKTOR Największym świętym przydarzały się chwile niepewności. — Znać wtedy, że nieprzyjaciel w pobliżu. — Módl się więc i czuwaj, bo duch skory, ale ciało słabe. / Wychodzi. / KORNELIA Ojcze! WIKTOR / odwracając się / Co, dziecię moje? KORNELIA Czy już bliski poranek? WIKTOR Dopiero noc się zaczęła. KORNELIA A Dzień Sądu czy bliski, ojcze? WIKTOR W każdej chwili Syn człowieka może nas powołać przed swoje oblicze. — Czy ty co przeczuwasz? KORNELIA Nie — tylko słabo mi bardzo — tylko wiedzieć chciałam… — WIKTOR Dziś jeszcze w Eloimie ofiarę świętą odprawię za ciebie. — Schorzała dusza twoja i ciało zmęczone pokutami — wstań, nie trwóż się, idź zasnąć, córko. — / Wychodzi. / KORNELIA Czemu nie zatrzymałam biskupa… — Irydion wchodzi. Słyszę stopy lekkie, stopy kusiciela. Odwraca się. Ach! Piękny, piękny jak anioł! — Wiktorze, Wiktorze! IRYDION Nie usłyszy ciebie. — KORNELIA / obejmując sarkofag ramionami / Popioły świętych, strzeżcie mnie tej nocy. — IRYDION Czego się lękasz? KORNELIA Czy nie widzisz, jak ciemno, czy nie czujesz zimna — tak jak gdyby wszyscy umarli, a nas dwoje tylko zostało — potępionych dwoje. — Oni, reszta, wszyscy w niebiesiech! IRYDION Godzina, którą ci opowiedziałem, za twarda na serce twoje! KORNELIA Mylisz się. — Wzdychałam do palmy męczeńskiej, a miałabym drżeć przed zwycięstwem Pana mojego! Nie — nie. — Tylko coś rozprzęgło się w duszy mojej, coś mi w głowie się usuwa, coś w sercu pęka, Hieronimie. — IRYDION Niewiasta czynów nie potrzebuje, jedną cichą modlitwą zbawiona być może. — Jeżeli się nie poczuwa do mocy, niechaj idzie precz ode mnie. — Tu rozdzielą się drogi nasze — będziesz spokojna jak wprzódy — obaczym się kiedyś, ale nie na ziemi… — KORNELIA Prawdę wyrzekłeś — stopy unieście duszę daleko, daleko! Usiłuje powstać. — Irydion rękę jej podaje. Ach! Przybiłeś mnie na nowo — nie mogę. — IRYDION Biedna! KORNELIA Coś nieśmiertelnego opasało mnie, niewidzialnych ramion dwoje! IRYDION Ostatni raz mówię ci: uciekaj. — KORNELIA Nie. — Dopókiś w błędzie śmiertelnym nie wyzionął ducha, dopótyś bratem moim w obliczu Ojca niebieskiego. IRYDION Świadczę się wami, kości umarłych, i tobą, matko ziemio. — Chciałem ją, ją jedną ocalić! Przechadza się po ciemnicy. Tak ojciec mój niegdyś zabił duszę niewinną kapłanki. — Siła dzikiego Fatum zewsząd mnie opasuje. — Zbliża się do niej. Kornelio, Kornelio! KORNELIA Modlę się za ciebie, klęknij tu przy mnie, zbądź pychy, powtarzaj słowa moje. — IRYDION Jutro, pojutrze zacznie się moja modlitwa — głośna. — Siostro — wśród jęków nieprzyjaciół! GŁOS W POBLIŻU Hieronimie do broni! IRYDION Przybywam. — KORNELIA To on — to Symeon! — IRYDION A tam dalej tysiąc podobnych jemu drży z niecierpliwości i czekają na mnie. Zrywa jej welon. Pryśnij obsłono duszy mojej! Porywa ją w objęcia. Usta, zostawcie na tym bladym czole obietnicę lepszego losu! KORNELIA Ach! Wraz z tobą na wieki potępiona jestem! / Mdleje. / GŁOS Śpieszaj, śpieszaj! IRYDION / biorąc hełm i oręż, potem wraca i nachyla się nad nią / Nie, ty nie umarłaś! Przyciska ją do piersi. Obudź się na twardym pancerzu męża, obudź się Kornelio. Masynisso! Bądź mi przeklętym, jeśli jej zguby nie odkupisz mi zwycięstwem! KORNELIA Kto woła? IRYDION Ten, o którym powiedziano, że przyjdzie i pokona dumnych! KORNELIA Widzę nareszcie, widzę ciebie. — Ty raczyłeś dotknąć się oblubienicy twojej. — Długo czekałam. — IRYDION Podnieś głowę — rozedrzyj wzrokiem te sklepienia. Tam wybrani śpiewają hymn tryumfu. — Zmartwychwstań! IRYDION O Panie! Chwała bitew naokoło twarzy twojej — płoniesz cały blaskami żelaza — Panie, gdzie rany twoje, niech je obleję łzami! IRYDION / podnosi ją / Jutro, niewiasto, spełnią się przepowiednie o Królestwie Krzyża. KORNELIA O, nie rozpraszaj się wśród ciemności — oni mówili, że przyjdziesz, a teraz Ty mnie nie weźmiesz z sobą. — Ty zapomnisz o służebnicy Twojej! IRYDION Biedna! Powstań — nie płacz — nie rozpaczaj! KORNELIA Daj mi zaginąć w chwale Twojej! Ja już umarłam, o Panie! IRYDION / porywa ją z ziemi / Dni kilka jeszcze, niewiasto. — Tymczasem wołaj na braci swoich: „do broni”. / Odchodzi. / KORNELIA Słyszycie ostatek słowa Jego. — On zstąpił drugi raz na ziemię i tą razą miecz w jego prawicy połyska — Do broni! Kości umarłych, żyjący kapłanie ludu boży, odpowiedzcie! On tak kazał. — Za mną: do broni, do broni! / Ucieka. / ------------------------------------------------ / Inna strona katakumb. — Symeon z Koryntu — obok krucyfiks, księga i trupia głowa. / SYMEON W dniu jednym świat posiąść, nie ten nędzny, kędy błyszczy złoto i stęka żelazo, ale ten ogromny, ten świat dusz wszystkich, i panować im w imieniu Twoim, o Boże! Ach! Gdyby morze jasności, ta myśl przede mną rozciągnięta — ku niej płynę w potokach cierpienia i poniżenia coraz olbrzymiej rozpychając zasępione fale. — O Chrystusie! Podbiję ci wszystko, co zowie się ciałem. — Tam w dole będą pustynie, skały, miasta, stamtąd szumią wołania królów i kupców, a duch mój, odbicie Twego na ziemi, zawieszony w górze, jednością potęgi ich ściska. — Każę im milczeć lub modlić się, drżeć lub radować się — myśleć lub zasnąć! IRYDION / wchodząc / Witam cię, synu Hellady, po dwakroć bracie mój! SYMEON Wreszcie nadszedłeś. IRYDION Czas jeszcze. — SYMEON Czy widziałeś Wiktora? IRYDION To dziecię stare, które panuje nad nami. W nim słodycz jest słabością, a słabość staje się uporem. SYMEON Zaprawdę ci mówię, że trzoda nie puści się na nieznane pole bez błogosławieństwa pasterza. IRYDION Zwlekajmy do ostatniej chwili — wtedy nagle otoczym go rozpacznymi prośby. — Nieprzygotowanego strach ogarnie lub duch boży oświeci! SYMEON Do stóp mu się rzucę — iskra, co pryśnie od mojego serca, duszę mu rozerwie. IRYDION Śpi u niego głęboko dusza — twarz wyschła mu od cnoty — zresztą idźmy zawsze naprzód, nie oglądajmy się nigdy — w tym nasze zbawienie. SYMEON Stanie się, jako mówisz. — Czy słyszysz te pomieszane głosy, gromadzą się, jak im przykazałem na pograniczu świętych grabów, na szerokich smętarzach starych pogan. IRYDION Ukrzyżowanego, niezemszczonego weź w ręce i nieś przed ich oblicza! SYMEON / porywając za krucyfiks / O jakżem był niegdyś małoduszny i ślepy! Wierzyłem, że niesprawiedliwość znosić trzeba, by docierpieć się nieba — Podnosi czaszkę. Patrz na te zapadłe skronie — w tych załomach jaśniało niegdyś życie życia mego. — Biskup miał złączyć ręce nasze — Dnia jednego nie dostawało, lecz nocą wpadł centurion i porwał niewinną do cyrku Flawiana. — Spod paszczy tygrysa to mi tylko zostało! — I jeszcze długo potem walczyłem z żądzą oporu, jakby z szatanem, a to był duch żywy, święty, co owładał mną stopniami! Kładzie czaszkę. Spoczywaj nieboga! Wkrótce z martwych ty powstaniesz dla mnie! IRYDION Zemsta więc i naprzód tam, gdzie brzęczą pszczoły! / Wychodzą. / ------------------------------------------------ / Przestronne lochy. — Cenotafy po ścianach. — Mogiły rozsypane tu i ówdzie. — Zgromadzenie chrześcijan przy pochodniach. / CHÓR MŁODZIEŃCÓW Nieszczęśliwy ten, co urodzon z niewiasty. — Dni jego błahe i znikome — od krzyża ramion odwiązać, od cierniów skroni odchylić nie zdoła. — Ciemności siostrami jego i grobem! CHÓR STARCÓW Święty, Święty, Święty, słuszne sądy Twoje! Ty przez męki ojców wynosisz przyszłe pokolenia. — Na stosach kości naszych zieloność wiosny i szkarłat potęgi rozwiedziesz synom naszym. — CHÓR MŁODZIEŃCÓW Zeszlij nam pocieszyciela — I niech on stanie na wysokościach, niech karki wyniosłych stopom swoim podściele w równiny. — Wchodzą Symeon i Irydion. Witajcie! SYMEON W imieniu Ojca, Syna i Ducha, nadzieja niechaj będzie z wami. CHÓR STARCÓW Symeonie, Symeonie! Dlaczego ten, co idzie za tobą, co niedawno jeszcze nosił szatę katechumena dziś przywdział zbroję? — Naucz go i oświeć, by puklerzem była mu skrucha, a szczera modlitwa jedynym orężem. — SYMEON / do Irydiona / Wstąp na mogiłę — odpowiadaj za siebie. — Ja tymczasem wezwę jeszcze ducha — chwil kilka jeszcze, a stanę się w duchu. IRYDION Kto się pyta, niechaj własnej mądrości nie ufa, ale niech spojrzy wokoło i przypomni sobie przepowiedziane dni klęski mające zawisnąć nad ziemią! Czasy milczenia kończą się dzisiaj, bo przebrały się męki sprawiedliwych — w grobach już miejsca nie znaleźć. — Koście umarłych gwałtem nas opychają ku słodkim błękitom. — Kto leżał w prochu, niechaj powstaje, kto się weselił nad naszymi głowy, niechaj zadrży — bo przepaście wejdą w górę, a wzgórza zapadną w otchłanie! CHÓR MŁODZIEŃCÓW Synu obietnicy, pokój Pana niechaj będzie z tobą. IRYDION Pioruny gorejące Pana niechaj będą ze mną i z wami. — Z krzywd waszych stało się moje natchnienie — w łasce Jedynego, potrójnego, wszczęła się otucha moja — a waszą wolą moja posetniona siła niechaj wre i woła o pomstę do Boga! Słuchajcie mnie. — Miasto rozdzieliło się tej nocy. — Syn wszeteczeństwa zachwiał się na tronie. — Pretorianie odwrócili serca od niego. — Lud, jak morze niepewne, któremu wiatru się podda, kołysze się i milczy — ale wnet nań spadną ciężkie wichrów skrzydła, runą weń grady pomieszanych chęci. — Patrzcie! Widome ciemności gromadzą się nad stolicą, która morduje proroków i świętych. — W całej Azji powstają legiony. — Nad Renem burzą się Allemany. — Cezar i Aleksander zabierają się do ostatniej rozprawy. — Ten wzywa Mitrę, tamten Statora — a któren zwycięży, zwycięży z przekleństwem Chrystusowi na ustach! Oto znak wam dany, hasło obiecane — patrzcie, a ujrzycie. — Chciejcie, a będziecie wolnymi! CHÓR STARCÓW Kto ci dał władzę i na czole twoim wyrył słowo Boże? Gdzie Wiktor, ojciec wiernych, pasterz namaszczony? Czy on powie o tobie: — „On jest ten, którego Pan wzbudził”? — SYMEON / wstępując na drugą mogiłę / Ja mu świadczę! Wznosi krzyż. Płyńcie łzy moje, roztwórzcie się rany piersi moich. — Oto Pan nad wszystkie pychy, Bóg i zwycięzca przybity do progów śmiertelnych! — Wy, którzy nie macie serca, stójcie na miejscu jak głazy porzucone na ścieżce. — Ja nie do was mówię! — Wy, co nie pragniecie by, Hierozolima wyszła z toni czasów, starzejcie się i milczcie. — Ja nie do was mówię! Tych tylko wzywam, dla których on hańbę znosił, pośmiewisko wytrzymał, aż słońce od mąk jego przesłoniło się nocą! Od nocy tej straszliwej kto się upomniał o obelgi syna człowieka? Nikt go nie odział, nikt nie napoił. — Wszystkie narody ziemi jedne po drugich ukrzyżowały go na nowo! CHÓR MŁODZIEŃCÓW Przekleństwo czcicielom Molocha! IRYDION Nie wypuszczacie chwili, która nadlatuje. — Nie patrzcie na nią jak na skrzydła, co mijają i giną w oddali, jak na błyskawicę, co błyśnie i zamrze w błyśnięciu! Ale wszyscy razem, zgodnie, wyciągnijcie ramiona — objąć ją — przycisnąć do serc waszych, o bracia — z niej, drobnej dzisiaj, z niej, co nie powróci nigdy, wydobyć iskrę życia — bo zaprawdę wam ogłaszam, że w niej długie wieki drzemią. — Jeśli je obudzicie, staną się waszymi! CHÓR STARCÓW Ogień modlitwy gaśnie w łonie naszym — mgła tajemnicza zsuwa się nad nami — Panie, od pokus zwodziciela wybaw nas, Panie! IRYDION To słabość — przez kajdany ojców waszych odrzućcie ją — przez stosy Nerona odrzućcie ją — przez ofiary cyrku zaklinam was, bądźcie silnymi! CHÓR MŁODZIEŃCÓW Głos twój jak dźwięk trąby grzmiącej pędzi nas ku płaszczyznom ziemi — ale drżą nam piersi, włosy powstają na głowie! O Symeonie z Koryntu, odezwij się — mów, czy nie widzisz czego? SYMEON Widzę wzrokiem Jana, który przed laty patrzał na wybranych. — On w grobie śpi wśród nachylonych aniołów i powstanie dzisiaj lub jutro — wtedy się usunę — a teraz ja prorokuję, ja wołam! CHÓR Ścisnęły się marszczki czoła jego. — Krzyż czarny drży mu w dłoniach jak gałąź wśród wichrów! SYMEON Duch mnie ogarnął, unosi. — Stąpam na zwaliskach miasta. — Bożyszcza przewrócone jak kawały darni — orły złote bez dziobów, bez skrzydeł, na garściach potrzaskanej broni — purpury jak płótna na łące, obwite niciami pajęczyn — łuny igrają po trupach. — Rozpuszczone warkocze dziewic, długie szaty konsulów, cezarów, porwane wozy znikają w oddali. Pada na kolana. O Boże umęczony, natchnij ich duszę, jakeś moją natchnął i ogień pożerający bitew roznieć w ich dłoniach! Wstaje. / Wstaje. / Modlitw waszych spienione fale dopłynęły niebios. — Dusze zabitych złością synów ludzkich stanęły u ołtarza, co wiekuiście pali się na podnóżach tronu. — I ujrzałem Tego, który panuje na tronie — przeliczył je wszystkie, a liczba ich popełniona i zawarta księga świadectwa i śmierci. — Głos zagrzmiał: „Odtąd mi świadczyć będziecie życiem i zwycięstwem!” — CHÓR / przyklękają wszyscy / Chrystusie, Chrystusie, wrą nam serca, bo zmartwychwstać chcemy! Nie opuszczaj nas w chwili niepewności. — Daj nam objawienie sądów Twoich! IRYDION Czy się jeszcze pytacie, ludzie małej wiary? Wznieście oczy. — Oto Pan wasz kona — oto jeszcze rozwarte usta i ostatnie wołanie: „Czemu opuściłeś mnie, Ojcze!” — Bracia, czy my go jeszcze dzisiaj opuścim? CHÓR Nie — nie. — IRYDION Ha! / Odwraca się. / SYMEON Bledniejesz? IRYDION Tam — gdzie zakręcają się sklepienia — tam, na samej granicy świateł i ciemności. — JEDEN Z CHÓRU Kto nas podchodzi lekkimi stopy? — / Wbiega Metella. / SYMEON Witaj dziewico poślubiona wiekuistej miłości. — CHÓR Skąd do nas idziesz tak późno, sama, z rozpuszczonym włosem? / Metella zatrzymuje się przy mogile Irydiona. / SYMEON / do Irydiona / Przemawiaj dalej! IRYDION / obracając się do Kornelii / Czy mnie poznajesz, czy moje słowa pamiętasz? JEDEN Z TŁUMU Słyszeliście ten krzyk świętej? DRUDZY Straszno, straszno stało się sercom naszym. — IRYDION Milczcie — teraz ona mówić zaczyna! KORNELIA Objawiłeś się i wyrzekłeś straszne słowo. — Odtąd biegnę i wołam — dni i nocy mijają, ja biegnę i wołam — Odwracając się do ludu. Do broni, do broni! IRYDION Przez ciebie, Masynisso, zwyciężam! Do ludu. Dusza niewiasty prędzej od was wszystkich zrozumiała tajemnicę niebios. — Zmyjcie hańbę waszą w krwi bałwochwalców. Kładzie dłonie na włosach Kornelii. — Rozedrzyj zasłonę czasu przed oczyma ludu! KORNELIA W gromy zbrojnego widziałam — szedł zdobywając, by zdobywać dalej — i nieśmiertelną stałam się w obliczu jego! CHÓR STARCÓW Czyś miała widzenie i dotąd spoglądasz na jego mdlejące ostatki? Odpowiedz nam, odpowiedz! KORNELIA W gromy zbrojnego widzę — idzie i zdobywa. — Nic mu się nie oprze. — Strzała jego cięciwy ziemię odmierzy w przelocie. — Strachem otoczył się jak zwojami królewskiego płaszcza i śmierć blado posuwa się za nim! / Ucieka. / JEDEN Z CHÓRU Wśród głów i pochodni jej włosy podskakują i toną jak fala. — CHÓR Gdzie lecisz? KORNELIA Gdzie światło nie dojdzie, niech mój głos doleci; do broni! WSZYSCY Do broni, do broni! GŁOS KORNELII Rozstąpcie się ciemności — martwe skały zadrżyjcie na świadectwo Panu! SYMEON Zniknęła porwana natchnieniem. — Teraz słuchajcie brata mojego, zważajcie na słowa młodzieńca! IRYDION Kto pójdzie do pałacu Amfilocha, kto wymówi stanąwszy na progu: „Sigurd syn Grimhildy” — ten dostanie miecz i pocisk, i szyszak miedziany. — Pamiętajcie: — „Sigurd syn Grimhildy”. — PIERWSZY BARBARZYNIEC Niegdyś w Chersonezie słynęła kapłanka. — DRUGI Imię to ojcowie nasi powtarzali z drżeniem. — TRZECI W borach saksońskich przybyli bracia od morza północnego, śpiewali o niej żałobne wspomnienia. — IRYDION To matka moja, a wy bracia moi! Schodzi i staje wśród nich. Dajcie ręce wasze — z błędów wyszliśmy, ale błędy ojców ogniwami synom. — Dziś w imieniu Chrystusa bądźcie mi wiernymi. — CHÓR BARBARZYŃCÓW Synu Grimhildy, synu ziemi srebrnej, od wolnych ludzi wolne przyrzeczenie i wiara niezłomna! Błękitnooki długowłosy nie zdradzi ciebie. — Ślubujem tobie ciało nasze, jakośmy duszę poślubili nowemu Bogu! IRYDION Wnuk króla mężów dziękuje braciom swoim. CHÓR BARBARZYŃCÓW Przed laty Herman zaczął walkę z południowym słoniem. — Święte jego kości spoczywają w czarnych Irminsulu gajach — naprzód, naprzód! Tameśmy, nim duch bezdrożów ujął nas za ramię i wygnał na obszary świata, słyszeli pieśni zwiastujące zgon strasznego Rzymu — naprzód, naprzód! Ty będziesz Hermanem — pod wodzą twoją zdradzieckich Italów zburzymy pałace! / Słychać podziemne stuki. / SYMEON Czemu odzywasz się ziemio, matko ciał umarłych, a nie żyjącego ducha? IRYDION Wyrok zapada nad miastem. — CHÓR STARCÓW Symeonie, Symeonie! Czy poznajesz gniewu Pańskiego straszliwe odgłosy? SYMEON Zaprawdę, gniew pański wam ogłaszam i błogosławię jemu. — Patrzcie! Podniósł się Wszechmocny i otchłań woła o miłosierdzie do niego! Patrzcie! Dreszcz bieży po skałach, zrywają się wichry jak syczące węże — Hosanna — Hosanna! Mogiły bałwochwalców pękają na dwoje. — Dzień zemsty zstępuje wśród burzy! CHÓR MŁODZIEŃCÓW Hieronimie, dotrzymaj obietnicy. — Wola Jedynego objawia się nam. — IRYDION Skarby moje waszymi. — Krew moja waszą do ostatniej kropli — przysięgnijcie tylko krzyż ten zatknąć na szczytach Kapitolu! CHÓR STARCÓW Biada wam — biada. — CHÓR MŁODZIEŃCÓW W imieniu Chrystusa, przysięgamy. — IRYDION I wprzódy nie odpoczniecie, nie pomodlicie się Jemu, ani ciała Jego pożywać będziecie! CHÓR Nie — nie — nie! CHÓR STARCÓW Uciekajcie bezbożni — łamią się filary — ziemia się rozstępuje. — IRYDION Pod nami tak Rzym padać będzie. — INNI Strzeżcie waszych pochodni. — SYMEON Idźcie za mną. — Ten, którego niosę, na rozhukanych falach stąpał bezpiecznie. — INNI Ognia, ognia! CHÓR BARBARZYŃCÓW Rwijmy się za pasy z tłumem. — Syny ludów nie zginą tu marnie wśród podrzutów siarczystej, niecierpianej ziemi! INNI W tył, nazad — tu ognie buchnęły! IRYDION W tę stronę, ku naszym smęterzom, ku Eloimowi. — Ach, trwoga pomieszała rozumy wasze! SYMEON Odparła mnie opoka i jednym rzutem runąłem do stóp twoich. — IRYDION Oprzyj się na mnie — ten głaz dotąd nie zadrżał ni razu. — SYMEON Gdzie ci, którzy szli za mną? IRYDION Zniknęli. — Nocy takiej nie widziałem nigdy — z tysiąca pochodni ledwo gdzie jeszcze tli się gwiazda jaka. — SYMEON Zgasła ta, na którąś patrzył. — Ach! I tamta, i tamta! POMIESZANE GŁOSY Odpuść nam winy nasze — w godzinę śmierci błagamy cię, Panie! SYMEON Wyciągnij ramię — zawieś pochodnię nad tym morzem cieniów. — IRYDION Daremno. — SYMEON Słyszałeś łoskot, co przydusił głosy starców? IRYDION Tam odzywają się żyjący — do mnie! SYMEON Ale ci, którzy Pana tu błagali przed chwilą! IRYDION Pan już o nich pamięta teraz — do mnie, do mnie! CHÓR BARBARZYŃCÓW Błądziliśmy na przemian w ciemnościach i w ogniu — zewsząd odegnały nas pioruny, ale serca nasze biją tak zimno, jak biły przed burzą! IRYDION Przytknijcie wasze pochodnie. — Ja was wyprowadzę. — Ja pamiętam drogę. — SYMEON Ot, głuche gwary się ozwały. — To bracia nasi, co się przedarli ku Eloimowi — za nimi! GŁOS W ODDALENIU Pal się, ziemio, na dzień ostatni świata. — IRYDION Słyszeliście? CHÓR Nie traćmy czasu — naprzód! IRYDION Uciekajcie! GŁOS BLIŻEJ Do broni, do broni! CHÓR To ojciec złudzeń, który cię woła na zgubę twoją! IRYDION To ona! SYMEON Nie puszczę ciebie. — — IRYDION / odpychając go / A kto ich wywiedzie, jeśli ja nie wrócę! Idzie naprzód. Ojcze! Wzywam ciebie, niech się płomienie Erebu ukorzą przede mną! GŁOS W POBLIŻU I wieniec mój będzie z gwiazd nieśmiertelnych przy boku twoim. — IRYDION Chrystusie, Boże jej niebios, ocal nieszczęśliwą. — / Rozwidnia się — ognie spod ziemi buchają — wśród nich Kornelia. / CHÓR BARBARZYŃCÓW Zajaśniał hełm nieustraszonego i utonął w ciemnościach! SYMEON Hieronimie! CHÓR Sigurdzie — Sigurdzie! GŁOS IRYDIONA Śpieszę do was. — / Wraca, trzymając Kornelię w objęciach. / Odwróćcie twarze — na dół schylcie pochodnie — tędy, tędy za mną! CHÓR / w oddaleniu / Zbaw nas, o synu człowieka, a trzykroć tak zniszczony, trzykroć tak spalony Rzym będzie, wróg ludzi świętych południa i ludzi wolnych północy! GŁOS WŚRÓD CIEMNOŚCI Śpijcie wichry z popiołami starych czcicieli. / Nadchodzą słupy ognia, wśród nich Masynissa. / CHÓR PODZIEMNYCH GŁOSÓW Patrz! Staliśmy się jak lampy cichej świątyni, o my gorejący, o my nieszczęśliwi, ofiary mąk tylu, od wieków tylu! MASYNISSA Przyjdzie chwila, w której cała ziemia na pastwę oddaną wam będzie — ale na dzisiaj tu koniec drogi waszej — nie pójdziecie dalej! CHÓR Zwycięstwo! Do czasu tylko żyjemy rozpaczą i nocą! I zapytają się duchy niebieskie — „gdzie ziemia, siostra nasza?” — i zapyta się ten, który ją zbawił — „gdzie oblubienica moja?” — a my wytrząśniem pod ich gwiazdy jej umarłe popioły! MASYNISSA Z wolna, z cicha, dzieci moje! — Ta chwila w nieśmiertelności waszej, ale tysiąc tysięcy ludzkich pokoleń od niej przegradza was jeszcze. Wprzódy muszą siły swoje styrać — każdą wiarę krwią popierać i ogłosić ją fałszem. — Każde zaprzeczenie błotem zarzucić i ubóstwić je wreszcie! — Aż doważy się szala ich mierności i dumy, aż siwizna głupstwem się stanie, a siła szaleństwem! CHÓR I zginą! MASYNISSA Myśl ich osiądziem — w niej światy tworzyć będziem coraz dalsze od prawdy — tak iskrę, którą wzięli z górnych przestrzeni zamęczym w ich duszach. — Uwieńczym ich skronie ognikami wiedzy. — Znikome berła powierzym ich dłoniom. — Wyniesiem ich na samodzierżców ziemi! CHÓR I zginą! MASYNISSA / przechadza się wśród ogniów / Wiaro, nadziejo, miłości! Trójco, która miałaś trwać na wieki, rozerwałem cię dzisiaj w sercach dzieci najukochańszych, błogosławieństwa twego! Nie. — Ty nimi nie zaludnisz spustoszałych przestrzeni, kędy wrzały niegdyś roje szczęśliwych i pięknych. — Ty już nigdy takich nie dostaniesz synów. — Sama zgasiłaś słońca, które były chwałą twoją! CHÓR Niechaj trony nasze wiecznie sterczą próżne i martwe — niechaj pieśni pochwalne u ich stóp konają! MASYNISSA Tej nocy naszych następców poczęła się zguba. — Jako my niegdyś, tak i oni odpadną od niego! CHÓR I przyjdą jeść chleb nasz i mieszkać w ciemnym domu naszym! MASYNISSA Wrogu! Ty wiesz, że ich duch obłąkany od pierwszej wiosny ziemi! — Odtąd dnia nie będzie, żeby się nie kłócili o przymioty i imiona twoje. W imieniu twoim będą zabijać i palić. — W imieniu twoim gnić i milczeć. — W imieniu twoim uciekać. — W imieniu twoim powstawać i burzyć! Ukrzyżowan będziesz zarówno w ich mądrości i niewiadomstwie, w ich rachubach i szałach, zarówno w sennej pokorze ich modlitw i w bluźnierstwach ich dumy! Na szczytach niebios ten puchar goryczy pić będziesz, dopóki ich nie przeklniesz na wieki. — Na szczytach niebios, wśród potęg twoich doznasz, co to piekło nasze! CHÓR Chwała nam i temu, co dotąd jaśnieje w ogniu odrzucenia, jak pałał niegdyś tęczami siły! Chwała nam — chwała nam! MASYNISSA On skazę piorunów zakrył dłonią na czole. — Na dnie przepaści, on myśl krzepi na dzień ostatni świata! Chwała jemu. — A teraz owińcie mnie, ciemności — teraz w milczeniu skonajcie, bracia moi! CZĘŚĆ TRZECIA / Namiot w obozie zamiejskich pretorianów — Aristomachus i Luccius Tubero na przodzie. — W głębi na łożach Aleksander Sewerus i Ulpianus rozmawiają po cichu. — Wchodzi Irydion. / IRYDION Przybywam, Rzymianie, w imieniu pana waszego. — Odmówcie wasze skargi — każdą wysłucham i na każdą odpowiem według myśli cezara. — ARISTOMACHUS Jeśliś był ciekawy zażaleń naszych, trza było do nas zawitać przed rokiem. — Wtedy bylibyśmy rozprawiali z sobą — ale dziś, Greku, kto jął się oręża, ten zapomniał się skarżyć — kto grozi, ten nie odpowiada, ale rozkazuje. — Przechodząc, widziałeś wszystkich stojących w zbrojach, gotowych do pochodu! Innej odpowiedzi nie otrzymasz ode mnie! IRYDION Czy tak samo i Lucius Tubero myśli? TUBERO Chociaż mój popędliwy towarzysz lepszy do szeregu niż do mównicy, jednak, Irydionie, do jego słów w tej chwili mało co mam dodać. — Przypomnisz tylko od nas imperatorowi, żeśmy długo prośby nasze podawali bez żadnego skutku — że obiecanego amfiteatru nie raczył nam wystawić i że należnych nagród nie rozdał. — Ode mnie przypomnisz imperatorowi, że ojca mojego do przerżnięcia żył sobie w kąpieli, że córkę siostry mojej do połknięcia gorejących żarów przymusił — powtórzysz mu imiona senatorów, których na utratę czci i gardła w przeciągu trzech lat skazał. — Powiesz mu, że liczyłem niegdyś krocie przyjaciół i krewnych opływających w dostatki — a że dzisiaj nie mam już nikogo — lub że głód rozdziera wnętrzności tych, co pozostali. — Ale za to żyje Eutychian i kilku wyzwoleńców, i kilka nałożnic purpurę noszą. — Dodasz wreszcie, że zhańbił Greczynkę z starożytnego, z uczciwego domu… Irydion dobywa tabliczek i stylem pisze na nich. Co zapisujesz, synu Amfilocha? IRYDION Tę chwilę, imię twoje i śmierć twoją. — Teraz ciągnij dalej! TUBERO Dzięki ci, Danausie! Jednak oświadcz panu twemu, że jeśli wyda Eutychiana, byśmy go na krzyżu rozbili i wszystkie skarby swoje, byśmy sobie z nich żołd wypłacili; że jeśli złoży natychmiast władzę konsula, trybuna i arcykapłana, to go może jeszcze zostawim przy życiu, przy kochance, i odeszlem tam, skąd się do nas przywlókł na wstyd i nieszczęście miasta! ARISTOMACHUS Niech się tylko spieszy, bo jutro o świcie u bram Rzymu staniemy — godziną później w pałacu cezarów! IRYDION Czy nic już więcej, przezacni Rzymianie? ARISTOMACHUS / dobywając miecza / To jedno tylko! TUBERO Bo tym tylko można się odwdzięczyć w dniu jednym za poniżenie lat kilku! ARISTOMACHUS Tym tylko przeciąć diadema na skroniach cezara i wyziębić uśmiech szyderczy na ustach jego powiernika! IRYDION Dobrze mówisz — zgadłeś! — Śmieję się sercem całym, bo słyszę Rzymian mówiących o jarzmie ze wstrętem, z oburzeniem o hańbie! Wy, których ojców na trzodę bydła zamienił Tyberius, wy, których ojcami gardził Neron, sam pogardzony od kurzawy, na której stąpał, śmiecie wyrzekać na poniżenie! Wy, potomki tych, którzy całą ziemię spodlili! Nie łudźcie się daremnie. — Ród wasz czy dawniej, czy później był zawsze świątynią podłości. — Inaczej by pod strumieniami, co z niej wypłynęły, nie była wyschła i Azja, i Grecja, i świat jako wielki, jako nieszczęśliwy, aż po Hyrkańskie Syrty i pustynie Jazygów! — Tak, tak, śmieję się, Rzymianie, ale ten śmiech nie wiecie, co wróży. — Postępuje kilka kroków naprzód. Jeśli broni nie złożycie natychmiast — jeśli nie padniecie do nóg Heliogabala — jeśli dziesiątego spomiędzy siebie nie poświęcicie zemście jego, biada wam wszystkim! Takie moje zlecenia. — ARISTOMACHUS Precz stąd — wracaj do Syryjczyka. — Niech włosy namaści do biesiady Plutona. IRYDION Z tobą już skończyłem. — Dla tamtego mam jeszcze słów kilka. / Zbliża się do Aleksandra. / ULPIANUS / do Aleksandra / Zbądź go milczeniem pogardy! ALEKSANDER Nie mogę! IRYDION Brat się przypomina tobie — zapytuje się, czemuś zniknął w nocy z Pałacu Cezarów — wzywa cię nazad i karę śmierci zamienia dla ciebie na karę wygnania. — ALEKSANDER / porywając się z łoża, do Ulpiana / Jeszcze raz nie — pod tym coś się ukrywa — zostaw mnie z nim, proszę ciebie — oddalcie się, przyjaciele. Wychodzą wszyscy. Synu Amfilocha, czyż mściwe bogi rozciągnęły między nami chmurę jaką zwodniczą? Ja nie pojmuję ciebie. — Ty może nie poznajesz Sewera. — Irydionie, ty ślubowałeś przecie hekatombę Fortunie, która dzień sprawiedliwości rozświeci nad Rzymem? IRYDION I dotąd bogom to samo przyrzekam. — Gdyby mogła choć jedną chwilę sprawiedliwości mi przynieść. Kto wie, może bym przez wdzięczność sam Rzym w hekatombie poniósł na jej ołtarze! ALKEKSANDER Synu Amfilocha, nie obrażaj mnie dwuznacznymi słowy — bo winieneś mi wdzięczność za to, że własnym oczom nie dowierzam, choć mi jasno przewrotność twoją wskazują. — Ach! Sam nie wiem, czemu zawsze ci ufać pragnąłem! IRYDION Dzięki moje Sewerowi! Gdyby mnie były losy stworzyły człowiekiem i serce moje chciały uposażyć błogim darem przyjaciela, byłbym je prosił o ciebie. — Teraz chyba żelaza piersi naszych zetrą się na polu bitwy! ALEKSANDER Czas jeszcze — porzuć sprawę tyrana; wyjrzyj z mgły, którą się otoczyłeś, powiedz mi jedno słowo przywiązania, a nie będę wątpił o wierze twojej! Irydionie, gdzie siostra twoja? IRYDION Tam, gdzie ją Fatum przykuło! ALEKSANDER Ale ona czysta jak myśl moja o niej. — Irydionie, wołam na ciebie. — Irydionie, zatrzymuję ciebie — ona go nie cierpi — czytałem w jej oczach nieznośne męczarnie — a ty byś miał walczyć w jego obronie? IRYDION Czemu dni twoje tak krótkie, latorośli młoda! Z uniesień twoich ku piękności i cnocie śladu nie zostanie — przejdziesz jak dźwięk niesłyszany od ludzi, tylko znany bogom! ALEKSANDER Czemu tak żałobnym wzrokiem wpatrujesz się we mnie? Ach! Słyszałem, że matka twoja gdzieś, kiedyś, nosiła Boga potężnego w piersiach! IRYDION Puścizną dobrego po niegodziwych jest — kara! Synu Mammei, twoja godzina się zbliża! ALEKSANDER Ty chcesz mnie przerazić? IRYDION Mylisz się, ja ci tylko prawdę ogłaszam. — Jeśli przegrasz, zginiesz z ręki zwycięzcy, jeśli zwyciężysz, z ręki tych, którym za hasło dzisiaj twoje imię służy. ALEKSANDER Hańba temu, kto by się frasował o śmierć przed godziną lub w godzinę śmierci! Bądź co bądź, zostań przy mnie. — Ja Elsinoe wyrwę z paszczy tygrysa i Rzym na nowo stanie się wiosną siły, zbrojną w nieśmiertelne gromy. — Czemuś się wzdrygnął? Co tak cierpkiego dla ciebie w tych nadziejach moich? IRYDION Przypomniałem sobie, że przyszedłem od cezara po twoją odpowiedź. ALEKSANDER Nie wspominaj mi jego — ale jeżeli jaką iskrę czucia dały ci bogi, niech ją krzywda siostry i pamięć ojca teraz na pożar zamieni! Przecie naddziady twoje śpiewali Persom, że zemsta jest rozkoszą Bogów! IRYDION Niewinny jesteś. — Ściska mu rękę. Ostatni raz — ostatni, bo oba stoimy nad grobem, a nim trzecia wejdzie zorza, jeden z nas zstąpi do Erebu. / Wychodzi. / ------------------------------------------------ / Sala w Pałacu Cezarów w filary, w rzeźby, w kosztowne naczynia ubrana — pośrodku ołtarz poświęcony Mitrze — w głębi kurtyna w drogie kamienie, spuszczona od dwóch kolumn złotych. — Elsinoe w purpurze cesarskiej. — Irydion wchodzi w szyszaku i zbroi. / IRYDION Gdzie przeklęty? ELSINOE Tam, tam ciało jego leży na fiołkach, dusza na łonie jędz spoczywa. — Wyszłam, by odetchnąć na chwilę. IRYDION A nim zasnął, czy mówił o mnie — czy go przygotowałaś, tak jak przykazałem? ELSINOE Przystał na wszystko, płacząc i tłukąc się w skronie. — Eutychiana przywołał, rzucił mu się na szyję, za ręce go ściskał, ale jeszcze nie śmiał oznajmić, że ty weźmiesz dowództwo pretorium — powtarzał tylko, iż się spodziewa, że łagodnymi słowy i obietnicami nawrócisz zbuntowanych. — Mnie się polecał, bym go moim polecała bogom — potem skoczył i legł wśród kwiatów i tarzał się jak wąż niespokojny. — IRYDION Obudzić go trzeba. — ELSINOE Chodź za mną! / Idzie i roztwiera kurtynę, za nią widać drzemiącego Heliogabala na stosach róż i fiołków. / IRYDION Czekaj jeszcze! Te usta rozemknięte coś wymówić mają. ELSINOE Przekleństwo im! Czy sennym, czy na jawie, czy żyjącym, czy w grobie! HELIOGABAL Iry, Iry, czego opuściłeś mnie? ELSINOE On marzy o tobie. — HELIOGABAL Elsi, Elsi moja, czego opuściłaś mnie? ELSINOE Ach! Córa Grimhildy nigdy twoją nie była! IRYDION / dotykając się Heliogabala / Imperatorze! HELIOGABAL Kto woła — co — gdzie? Zrywa się. Ach! To wy. — Ach, to róże moje i kochane trójnogi. Bierze ich za ręce i kilka kroków idzie naprzód. Umierałem już, kiedy głos twój mnie wskrzesił. IRYDION Cóż tak strasznego widziałeś? HELIOGABAL Okropnie mi było. — Zdało mi się w początkach uśpienia, że lud cały i wszystkie narody zdrobniały w karła bezsilnego i spętanego w łańcuchy; moja noga błyszczała na jego włosach jak muszla przejrzystej białości. — Tron mój pałał blaskami Olimpu. — Rzym też już płonął naokoło według obietnicy twojej i ludzi nigdzie nie było, bo wszystkich żyjących gniotłem jedną stopą moją. IRYDION A więc pomyślną wróżbę zesłały ci bogi? HELIOGABAL Słuchaj, słuchaj. — Zdało mi się, że z mauzoleów powstali umarli — powstał Tubero i Luciusz Wiktor i dwaj Apuleje i inni; wiesz, inni wszyscy — a u widnokręgu nagle ukazał się ojciec mój Karakalla z głową okręconą żmijami, z ludzkimi czaszkami w dłoniach, ogromny, zataczający się w popiołach, i zapadł, wołając — „o synu!”. — Oni wtedy ku mnie stąpać zaczną — karzeł roześmiał się i zrzucił nogę moją. — Oni idą, idą. — Tyś stanął przy mnie, a drugiej strony ona. — Oni idą, patrz, idą, togi zarzuciwszy na lewe ramię, w prawym ręku ściekając sztylety. — Wtedy rzekłeś, wydając mnie — „oto cezar” — i Elsinoe rzekła, wydając mnie — „oto wasz morderca” — i sto nagich błyskawic mignęło przed moimi oczyma — sto rozrzynających gromów ugrzęzło mi w piersiach. Cofa się i zakrywa oczy. Znowu on, on, ojciec mój! IRYDION Otrząśnij te ziarna zwodnicze, którymi przelatujący Morfeusz osypał ci zmysły. Teraz więcej niż kiedykolwiek bądź przytomnym i silnym — bo pretorianie zerwali z twoją purpurą na zawsze i Aleksander zaprzysiągł nie spocząć, dopóki twoim diadematem skroni nie opasze. HELIOGABAL O ja nieszczęśliwy! Możeś ty im nie powiedział wszystkiego, nie obiecał przebaczenia i nagród? IRYDION Nie złota, ale krwi twojej żądają. HELIOGABAL / obejmując ołtarz ramionami / O Trójco rozkoszy, o chaldejski Panie! ELSINOE Dopóki u nóg Mitry kwilisz, dopótyś w kole niebezpieczeństwa i śmierci. — Módl się do Odyna, a zlecą święte kruki i przemogą nad orłem. — HELIOGABAL Głos twój Elsinoe! Głos twój niechaj słyszę w ostatniej godzinie — ramiona twoje daj piersiom moim za przepaskę śmiertelną. — Ja cię kochałem za życia, choć ty mnie nie cierpiałaś. — ELSINOE Nie konaj przed zgonem — wstawaj, każ przywołać Eutychiana i straż twoją. — Bratu mojemu daj władzę, a on ci da zwycięstwo. — HELIOGABAL / podnosząc się / Ach! Gdyby można jeszcze…. IRYDION Nie — nie trza grać w koście życia i śmierci na ołtarzu Fortuny! — Dziś w nocy jeszcze miasto zacznie się palić — nie lękaj się — przy tym świetle skonają pieśni na ustach Aristomacha. — Gdzie skarby twoje? HELIOGABAL Część przesłałem już do Syrii — reszta pod strażą Eutychiana. — IRYDION Co zostało, każ rozdać pretorianom dworu. EUTYCHIAN / wbiegając / Boski, boski, źle się nam dziać poczyna. — Lud odpędził żołnierzy od bram kurii. — Senatorowie się wcisnęli do kurii — Siedzą i radzą — a o czym, miły Anubisie? O śmierci Boskiego! IRYDION Śpiesz się, cezarze! HELIOGABAL Stary przyjacielu, podaj mi rękę. — Tak, dobrze, opieram się na tobie jak za dawnych czasów — razem kadziliśmy w świątyniach Mitry, piliśmy razem. — Ach! W przeszłości mojej wszak smaczne bywały papuzie wątróbki i dziewic rozgorzałe usta — a teraz losem przeciwnym ustępujemy razem — miecz swój oddaj Irydionowi — proszę cię. — Ty zostaniesz przy mnie, a on będzie prefektem pretorium. EUTYCHIAN Kto! Ja? Oni chcą głowy mojej, on dostojeństwa mego — bez głowy, bez miecza, jakże to będzie? — Ja przyprawiłem dla ciebie ostatnią czarę Sylwiusza, a… HELIOGABAL Milcz i oddaj! EUTYCHIAN / miecz odpasując / Greku, nie trudź dziecięcia mojego — ono u lędźwi moich zawsze się hojdało w miedzianej kolebce. — POSŁANIEC / wbiegając / Panie mój, w tej chwili przebrany wyszedłem z senatu; a kiedym wychodził już wnosił Kanulcius, żebyś zginął śmiercią Nerona, a brat twój państwo odzierżył! HELIOGABAL Ach, ach! Ci sami twarze pasowali wczoraj do śladów moich na piasku. — IRYDION Jeszcze raz, nie lękaj się. — Ty, żołnierzu, przebiegnij dolne piętra i zwołaj, co możesz pretorianów — niech czekają na mnie w Atrium Domicjana — potem skocz do mojego pałacu. — Tam znajdziesz gotowych gladiatorów pod wodzą Scypiona — niechaj w tej samej chwili ruszą ku bazylice, w której senat rozpoczął obrady — a przechodząc niech wołają imię moje! Posłannik wychodzi. Synu Samidy, rozpędzę tych mówców i lud rozepchnę jak dwie nędzne fale. — Lecz by Aleksandra zwyciężyć, trza mi czegoś więcej jeszcze! HELIOGABAL Mów. — IRYDION Czasu nie masz ogłosić mnie panem dni kilku przed wojskiem i ludem — pożycz mi pierścienia twego — a kto nań spojrzy, uzna mnie namiestnikiem cezara i pójdzie za mną, jeśli wierny tobie. HELIOGABAL Czy nie wiesz, że geniusz państwa na tym kamieniu wyryty? Że świętokradcą imperator, który go cudzym dłoniom powierza? EUTYCHIAN Oddaj — proszę cię, oddaj Irydionowi. — Ja zostanę przy tobie, a on będzie cezarem! HELIOGABAL Nie przedrzeźniaj pana twego — patrz na ten żart obosieczny, maczany w jadach getulskich — przyszła mi chętka zatknąć go w sercu twoim. EUTYCHIAN Złota klinga! Złota sługa twój nie lękał się nigdy. / Heliogabal rzuca się na niego. / Przepowiedziano w kościele Ozyrysa — że we trzy dni po śmierci Eutychiana cezar ducha wyzionie. — HELIOGABAL Co mówisz, przyjacielu? — Ach! Podłóż ramię głowie mojej biednej — nie wierz złym językom. — — Ja nigdy nie przestałem cię kochać. — EUTYCHIAN Jak pijany Macedończyk starego Klitusa. — IRYDION Znaku mi potrzeba — znaku. — HELIOGABAL Precz! — Nie oddam ci tych wężów złocistych i tego boga z diamentu. — Masz wszystkie moje skarby, czary, jedwabie — dosyć, dosyć. — / Odzywają się krzyki z daleka. / IRYDION Czy słyszysz początek pieśni tryumfalnej Sewera? ELSINOE Uczcij i uszanuj syna kapłanki — czyń wolę syna kapłanki! HELIOGABAL O Elsi! IRYDION Słyszałeś wyrocznię — ręka twoja! HELIOGABAL Sam zdejm z palca Heliogabala — nie — poczekaj jeszcze chwilę — kiedyś i ja biłem się z legiami Makryna. — Dzień był rażącej pogody — wóz mój srebrny toczył się po trupach i włóczniami złotymi ciskałem, promieńmi drugiego słońca. — Dzisiaj ja chcę na nowo. — Ach! — Czy widzicie nad trójnogiem. — Ach! Teraz za kolumną. — On sam i ręką mnie wola. — Okręca się purpurą z krwi własnej. — Ojcze! Pada w ręce Eutychiana. Źle mi, przyjaciele — pierś moja jak dom porzucony — nie ściskaj mi tak dłoni, Greku — zbrodnia zelżonego majestatu… — IRYDION Gdzie siła, tam niechaj będzie i godło. — Zdziera pierścień. Idź zasnąć — a kiedy zerwą się płomienie, przyjdę cię obudzić! HELIOGABAL Eheu! On teraz cezarem — prowadź mnie, Eutychianie. — Siądziesz u wezgłowia mego. — Tarczę moją gładzić będziesz. — Wśród pożaru chcę raz jeszcze przejrzeć się w niej. — Ach! Słabo, zimno, czarno Heliogabalowi. — Eheu — Eheu! — O Elsione! ELSINOE Śpieszę za tobą. — EUTYCHIAN Cny Amfiloch idzie! Kiedy piasek jeść będziesz i własną krwią popijać, wspomnij o mnie. — Byłem za młodu kucharzem. / Kurtyna zapada nad nim i cezarem. / ELSINOE Stało się. — Szaleństwo mu dałam za ostatniego towarzysza u brzegu wód piekielnych, nad którymi stoi teraz. — Mów, czy mam jeszcze co wykonać, o bracie, bo dzisiaj w nocy, jutro nad rankiem przyjdzie może pretorianin — może wcisną się płomienie lub pierś sama nie zechce dalej cierpieć i wzgardzi powietrzem! IRYDION Strzeż go, dopóki nie wrócę — wtedy opuścisz skazane progi i pójdziesz ze mną. — ELSINOE A z nim co będzie? IRYDION Mało mi zależy na jego śmierci, mało na jego życiu. — To co nim było, na palcu moim połyska, to co nim jest, nie warte jednej myśli mojej! ELSINOE Jeśli tak, zbliż się do mnie — jeszcze, jeszcze — a teraz czy słyszysz cichy głos mój? IRYDION Czego chcesz, siostro? — Ręka twoja drży w mojej — bicie serca twego rozlega się na tym pancerzu. ELSINOE Niechaj więc zgasną oczy, pod którymi zwiędłam — niech ramiona, co opełzły szyję moją opadną jak dwie starte żmije. — Usta, co pierwsze ust moich się dotknęły, niech znikną w popiołach! IRYDION Na jednym więc stosie o tej samej chwili on i Sewerus…. ELSINOE Nie — nie! — Daj mi ostatniej woli dokończyć. — Znam, Irydionie, siłę ręki twojej i dlatego ostatnią prośbę zanoszę do ciebie. — Oszczędzaj Aleksandra na polu bitwy — nie zarzucaj śmiertelnych cieniów na to greckie czoło. — On jeden się domyślał…. Ach! Czemu lice odwróciłeś ode mnie? IRYDION Nie myśl o nim! On jeden już tylko Romę wydziera z objęć nienawiści mojej. Bogowie pozazdrościli go ludziom — wyrok jego zapadł już od dawna! ELSINOE A więc raz jeszcze siostrę przyciśnij do łona! — Czujesz li, jako to serce pracuje? Nim wrócisz, ono pęknie, synu Amfilocha. — Ale pamiętaj — krwi niczyjej Elsinoe nie żądała od ciebie. — Żyjcie wszyscy — wszyscy i on, Syryjczyk, i on przemierzły niech żyje — pod koniec ofiary rąk białych i śnieżnej szaty nie skazi dziewica! — Ach! Ona stała długo przed ołtarzem. — Dniem i nocą jej sny, jej żądze, jej wiosna paliła się na zgliszczach! — Patrz! Dymy z niej tylko w powietrzu — ale godzina już bliska i ciało się odwiąże jak koturnu taśmy — wiązka piołunu tylko zostanie na ziemi — duch stanie się cieniem! GŁOSY ZEWNĄTRZ PAŁACU Naprzód! Przez Fortunę Irydiona Greka! IRYDION Precz z niewczesną żałobą, kiedy już Nemezis wieniec zemsty dla was w każdej ręce trzyma. — Zwycięstwo zstępuje mi w duszę. — W tych szczękach, w tych wrzaskach hasa życie moje. — Urodziłem się w tej chwili, a ty miałabyś umierać? Bądź raczej szczęśliwą i dumną! — Co twój ojciec wzywał, o co bogów ze łzami długie wieki prosił, zbliża się jak piorun. — Huki grzmotów czy już słyszysz w oddali? GŁOSY Irydion, Irydion! IRYDION Bądź zdrowa! ELSINOE Idź. — Ty bądź szczęśliwym i wielkim — a jeśli kiedy przepływać będziesz po egejskich wodach, garstkę popiołów moich rzuć na brzegi Chiary! ------------------------------------------------ / Najwyższy taras pałacu Irydiona otoczony balustradą i posągami bogów greckich. — Masynissa na krześle z kości słoniowej — z tyłu domownicy, barbarzyńcy, żołnierze Irydiona. / MASYNISSA Patrzcie jeszcze! PILADES To pewne, że około bazyliki coś dzieje się teraz — ale co, to chyba Sfinksy odgadną. — Stąd łuk Septimiusa wygląda jak dziecię na piasku. — Jeden tylko Kapitol jak wielki tak wielki! JEDEN Z BARBARZYŃCÓW O dwieście kroków dajcie gałąź leszczyny, a rozedrę ją strzałem po strzale. — Lecz to forum przeklęte za daleko stoi! MASYNISSA Choć lat tyle cięży moim powiekom i słońc różnych tyle psuło mi źrenice, wzrok mój dalej sięga, ludzie młodzi. — W tej chwili sęp jego hełmu przesuwa się nad tłumem — przed nim idzie miecz dobyty Scypiona — za nim czarne głowy braci waszych! DRUGI Z BARBARZYŃCÓW I mnie raz łysnęło się w oczach. — PILADES Czy wydało mi się bracia? Czy słyszałem jakby konające echo tysiąca? INNI Ot! Grzmi znowu. — MASYNISSA Nic mu nie będzie — przeszedł i już zniknął w przysionku. — Gladiatorowie usiedli na schodach, a motłoch jak znużone morze liże stopy gmachu. — Ho! Werresie. — WERRES Jestem. — MASYNISSA Wielu masz ludzi pod sobą? WERRES Syn Amfilocha powierzył mi niewolników z Sycjonu i rotę Germanów, co od Legii Cysalpińskiej zbiegła do nas wczoraj. — MASYNISSA Jak tylko wejdzie Hesperus, ruszysz z nimi ku Samnickiej Bramie. — Tam czekaj, aż słup ognisty wzbije się z wierzchołków, na których rozmawiamy, a wtedy zaczynaj od willi Rupilusa i pożar rozpuszczając w lewo zmierzaj zawsze ku Forum. — WERRES Polegaj na mnie jak na Katylinie. MASYNISSA Ach! Ufam staremu patrycjuszowi, że puchar zemsty wychyli aż do dna. WERRES I znów napełni do brzegów. — MASYNISSA Alboinie! ALBOIN Czego żąda syn pustyni? MASYNISSA Ojciec raczej — gdzie twoje Hercule? ALBOIN Już wrócili, zatrzymawszy jeden wodociąg za miastem, a w mieście fontannę Galby i zdroje Manliusa. MASYSISSA W nocy stanowisko twoje będzie u sadzawki Nerona — pamiętaj czynić powinność, na którą przysiągłeś. ALBOIN Nie ma co przypominać — wioskę hordy mojej cesarz Karakalla spalił nad brzegami Renu — mnie kazał służyć i dosłużyłem się wreszcie dzisiejszej nagrody! Odepchnę żeby ślepego starca z wiadrem, żeby drobne chłopię z rączką wyciągniętą po kroplę wody! MASYNISSA Dobrze mówisz. — Błogosławieństwo starca nie zaszkodzi tobie! WERRES / do Masynissy / Proszę cię, spojrzyj — serce mnie boli z oczekiwania. — MASYNISSA Pusto już wszędzie. — Jeden Scypion tylko leci na koniu. — WSZYSCY Skąd? MASYNISSA Od Kurii Hostylli — teraz jednym skokiem przepadł wśród pałaców. — PILADES Może panu naszemu trza ruszyć na pomoc? — MASYNISSA Nic nie słyszycie? WSZYSCY Nic — nic. — ALBOIN Jakiś niedobitek dźwięku krąży w uchu moim. — MASYNISSA Ja wam mówię, że tętnią kopyta. — WERRES Coś takiego — coś takiego. — PILADES Patrzcie. — On, on się wydobył. — WERRES Teraz obelisk i portyk go przesłonił. — ALBOIN Jak strzała przebił na wylot świątynię. — MASYNISSA Scypionie! GŁOS SCYPIONA Zwycięstwo! CHÓR Niech żyje wnuk Afrykanina! GŁOS SCYPIONA / na wschodach / Nie traćcie czasu — słońce już w kałuży krwi tonie za Tybrem — z lochów wynieść pnie i gałęzie cyprysów i nim wejdą gwiazdy, stos z nich ułożyć nad domem — Wchodzi. Werresie, Masynisso, przyjaciele, nie ma już senatu! PILADES A pan mój gdzie? SCYPIO Udał się do Pałacu Cezarów, by straż pretoriańską obejrzeć. — Za chwilę ujrzycie go tutaj! Do niewolników wchodzących z drzewem i konwiami. — Tu pośrodku — między Minerwą Ateńską i Dianą z Efezu — a każdą warstwę przysypać korą aloesu, polać zdrojem nafty! MASYNISSA Lubię głos twój, Luciuszu! Mów nam, jakoś braci wypędził z siedzeń kurulnych. — SCYPIO Irydion samowtór ze mną wszedł do kurii. — Siedzieli spisani ojcowie jak za dobrych czasów — posąg Heliogabala leżał na ziemi z głową przy stopach, z rękoma u szyi, a Wolero starszy nogą parł mu piersi i przemawiał, udając Katona! WERRES Syn kupca! SCYPIO Umilkł też, jak Greka zobaczył, bo na czole Greka noc posępna, jakby noc wieków przeszłych, leżała w tej chwili. — Maksymin Uksor zapytał, jakim prawem znieważamy progi senatu — na to syn Amfilocha oparł się o podstawę filara i ręce założywszy na Meduzie pancerza rzekł: — „Rozejdźcie się i miasto opuśćcie”. — Wrzaski zagłuszyły te słowa. — Kapłan Jowisza Ventidius krzyczy na liktorów — inni porywają się z krzeseł i dobywają sztyletów. — Irydion wtedy ozwał się, szydząc mroźnym głosem: — „W przybytku, gdzie ojcowie wasi potępili Grecję, zhańbię was na zawsze, jeśli nie usłuchacie”. — Wolero rzucił się spod mównicy, ale sztylet jego ześliznął się na zbroi Greka i sam padł u podnóża Kaliguli, na ostrym węgle rozkrojone czoło krwią plusnęło i zemdlał senator. — Grek nie raczył nawet dobyć miecza, obrócił się ku mnie: — „Oddaję ci ich, Scypionie” — i klasnął — nasi drzwi ze spiżu wyrwali, liktorów przeparli, runęli do kurii — przed ostrzami ich mieczów ustępowali. Ojcowie — kto się opierał, ten leży obok Wolerona — kto mógł, wyskoczył bocznymi ujściami — uciekając, świadczyli się Jowiszem, a ja zwycięstwem pod Zamą, Werresie! WERRES Ach! Mnie tam nie było! MASYNISSA Uspokój się — za to dziś w nocy zasiądziesz do lepszej biesiady! CHÓR Oto pan nasz idzie — głos jego słyszymy. — / Wchodzą gladiatory — za nimi Irydion. / PILADES O synu Amfilocha, tyś nam wrócił cały. — IRYDION Wstań, dobry mój Piladzie — dzięki tobie! Ha! Stos już wzniesiony, tylko nie ma całuna z amiantu dla popiołów Romy. — Witajcie mi wszyscy. — Starcze, rozdałeś rozkazy? MASYNISSA Stało się według życzenia syna mego. — IRYDION / siadając przy Masynissie / Odpocznijmy chwilę, zdejm mi szyszak, Piladzie. — Lucjuszu! SCYPIO Słucham, wodzu! IRYDION Zważaj pilnie na każde słowo, iżbyś je zapamiętał i strzegł jak zemsty swojej! — W ogrodach pałacowych stali pretorianie w nieładzie i przerażeniu, jedni pijani, drudzy bez oręża, inni bez znaków centurii swojej. — Dałem im się wykrzyczeć — a kiedy ucichły gwary, wzniosłem rękę moją — na widok pierścienia niebezpieczeństwo gorejące pojęli. — Trybuni otoczą mnie i pytają się — krótko przemówiłem — rzezańce Syryjczyka znieśli pełne misy srebra — przysięgi straszne z ust wszystkich zagrzmiały — aż do ostatniej kropli — aż tchu nie stanie — i inne na dzisiaj dobre, zgrzybiałe do jutra. Idź więc i obejmij nad nimi czuwanie — uprzedziłem, że przyszlę jednego z moich — na znak weź miecz Eutychiana i na pomoc przybierz gladiatorów Elsinoi. — Trzymaj ich ciągle w oczekiwaniu, mów, że za murami już widać manipule Sewera — kiedy jęk w mieście rozlegać się zacznie, mów, że to manipule Sewera — kiedy łuna dojdzie ogrodów, mów, że to manipule Sewera. — Oni nie wyjdą na spotkanie wściekłych braci swoich — a gdyby nad rankiem nadeszli zamiejscy, wtedy z początku łudź Aleksandra, wynajduj jakie chcesz warunki, zrywaj je i odnawiaj, dopóki cierpliwości mu stanie — a potem bij się do upadłego. — „Heliogabal i Karakalla” — niech będzie twoim hasłem zwodniczym. — Aż ujrzysz płomienie u szczytów Kapitolu i płomienie na Forum poznasz wtedy, że syn Amfilocha bliski! SCYPIO A gdyby Syryjczyk wyczołgał się z głębin pałacu i chciał pomieszać nam szyki? IRYDION Nad Syryjczykiem czuwa siostra moja. — Zresztą szanuj jego życie do końca, bo pretorianie służą nam, tylko dopóki on oddycha. SCYPIO A ty gdzie się udasz? IRYDION Może jeszcze w nocy zawitam do ciebie. Teraz spiesz się — już zmierzch lekkie zagony rozpuścił po niebie. — / Scypio wychodzi. / I tobie czas odejść, Werresie! WERRES Za mną! / Wychodzi z kilkoma. / IRYDION I Alboin w jedną drogę z nimi. — ALBOIN Do widzenia, Sigurdzie! / Wychodzi. / IRYDION / do niewolników / Niedługo i wam już trzeba się wybrać. — Lecz pierwej w dolnych perystylach zasiądźcie do przygotowanej biesiady. — Ostatni raz jedzcie i pijcie w domu moim. — Jutro ten dom się rozsypie. — Jutro będziecie zamożni i wolni! CHÓR NIEWOLNIKÓW Byłeś ojcem naszym i matką naszą — pożywając chleb z ręki twojej, żyjemy dotąd, a innych po cyrkach i polach nagie świecą kości. — Jeśli który nie wróci, nie pytaj się o niego. — On zginął dla chwały twojej, błogosławiąc tobie! IRYDION Idźcie! A kiedy stos ten cyprysowy błyśnie, od świątyń, od termów, od bram miasta, odpowiedzcie mu płomieniem i dymem. — / Wychodzą — on wstaje i opiera się na stosie. / Im bliżej godziny, tym srożej krew moja szaleje. — Czy to nie fałszywe ciemności? Czy odwieczna żądza serca mojego tych gwiazd nie wykłamała przed moimi oczami? — Nie — nie — teraz poznaję noc ostatnią Rzymu. — Czy widzisz, Masynisso, jak tam skradają się męże? — W bok czy widzisz tę samotną pochodnię ciągnącą nad wzgórzem ogrodów? — Ach! Konie zarżały! To konie Werresa — cicho, cicho ludzie moi. — MASYNISSA I pod nami dziedzińce zaczynają się wypróżniać — coraz mniej głosów — jedno zdrowie jeszcze wznoszą. — IRYDION Imię moje rozbiło się o sklepienia. — MASYNISSA Teraz z portyków jedni po drugich schodzą i zgarbieni, milczący zapadają w ciemnościach. — IRYDION Wszyscy dotrzymali słowa, wszyscy z domu Amfilocha idą na zgubę Romy. — Nazarenów tylko jeszcze nie widać. — Ale Symeon przysiągł, że o trzeciej godzinie sam ich przyprowadzi do mnie. — MASYNISSA Niedługo ci czekać. — Hesperus stanął już nad Kapitolem i włosy Bereniki znad Gór Sabińskich się wznoszą. — IRYDION O nocy! Nie skąp mi chmur i wiatrów — przez wieki potem świecić będziesz jasno i cicho nad rozwalinami, czas mi się ociąga — czas mi dolega, starcze! MASYNISSA I mnie także. — Lecz ja czekam dłużej niż ty na upadek wroga i czekam w milczeniu. IRYDION Ach! Głos twój zdał mi się głosem ojca. — Czyż w tej chwili posąg Amfilocha nie dostanie krwi i żył, i bijącego serca? W ciemnościach na tym białym krześle ty mi go przypominasz. Idzie do niego. I toga jego tak samo była zarzucona w dniu śmierci! — Daj ręce obie — wyrzecz nad głową moją słowo opieki tak, jakby on uczynił przed hasłem do boju. — MASYNISSA Niechaj znak mój będzie na czole twoim aż do końca wieków. — Przetrwasz z nim koleje, których nie obaczą te gwiazdy! IRYDION Miasto całe w płomieniach! — Nie — tylko w źrenicy mojej buchnęły pożary. — Gdzie oni? Gdzie chrześcijanie? — Coraz czarniej, coraz ciszej w dole — coraz wietrzniej w górze — a ich nie ma jeszcze? PILADES / wchodzi / Czy mnie wołasz? IRYDION Nie ciebie. — Stój — czy w lochach nie odezwały się szelesty? — Czy od katakumb nie zbliżają się kroki? PILADES Wracam z sali Amfilocha — nigdzie nic nie słyszałem. — IRYDION Przynieś pochodnię. Pilades wychodzi. To być nie może — oni za chwilę tu będą! MASYNISSA A gdyby nie przyszli? IRYDION Nie przeklinaj mnie. — Na nich oparta cała moja potęga. — Na ich czele zbiegnę miasto i ludowi rzymskiemu przypomnę Brennusa. — Gladiatory i żołnierze moi bez nich nie wystarczą tłumom. — Jeśli mnie zdradzili, zginąłem! MASYNISSA Dośpiewują hymnów swoich, bądź cierpliwy, synu! / Pilades wraca z pochodnią. / IRYDION Zatknij nad stosem! Konam jak Prometeusz w łańcuchach o chmurę jedną od biesiady bogów. — Czego ty milczysz — ozwij się, Masynisso, niech żyje Hellada! MASYNISSA Milczę, bo godzina naznaczona minęła w tej chwili i każde pióro jej skrzydeł śmiechem przedłużonym szumiało w przelocie. — Teraz nic już nie słychać. — IRYDION Wbrew losom i ludziom niech się stanie wola ojca mego! Porywa za pochodnię. Cześć ziemi greckiej, cześć! A ty, potrójna Hekato przyjm tę ofiarę. — Ha! Kto idzie? Odpowiedz, czarne widmo! — Jeżeli jesteś moim złym geniuszem, przyjdź później! Teraz nie wstrzymasz mnie! POSŁANNIK Pokój tobie w imieniu Jezusa Nazareńskiego! IRYDION Tak, tak — cóż dalej? Gdzie pustelnik? Gdzie bracia? POSŁANNIK Symeon wzywa ciebie w rozpaczy. — Na progach Eloimu biskup zatrzymał wszystkich zbrojnych spieszących ku miastu! IRYDION Dzięki ci, sługo świętych. — Patrz! Zimny jestem — nie zabiję ciebie. Depcze pochodnię. Ty jedna tylko umieraj! — Do Masynissy. Jeśli kto z moich wróci, niechaj siądzie i czeka! MASYNISSA Jeszcze daleko do zorzy. — PILADES Panie, panie, szyszak twój! IRYDION By zwyciężyć dość miecza — by zginąć nie potrzeba hełmu — naprzód, nazarenie! / Wychodzi. / MASYNISSA / wstając i wznosząc ręce / O miasto serdeczne moje, błogosławię tobie! O Roma, w cieniu tych ramion bądź spokojnej myśli! — Zbawiona jesteś dla podłości twojej! Zbawiona jesteś dla okrucieństwa twego! Żyj i uciskaj — by ciało zepsuło się w mękach, duch zwątpił o Bogu! / Znika za stosem. / ------------------------------------------------ / Przybytek Eloimu w katakumbach. — Wiktor na stopniach ołtarza. — Za nim kapłani i starce. – Z jednej strony klęczy Symeon, z drugiej stoi Metella. — Dalej chrześcijanie zbrojni na kolanach — na ołtarzu kielich święty i krzyż obwisły różami wśród palących się kadzielnic. / WIKTOR Jako po tych dymach mdlejących, tak i po was śladu nie będzie na ziemi ni w niebie! O, żeby sen wasz mógł być kamienny bez wspomnień, bez przebudzenia! Ale w przestworach śmierci wy żyć będziecie tam, gdzie zemsta Pana wiecznym gromem uderza! Wy żyć będziecie na wieki. — Do Symeona. Uciekaj jak pierwszy morderca sprzed oblicza Jehowy! SYMEON Słuchaj mnie raz jeszcze! WIKTOR Spojrzyj na tę niewiastę, do której się już nie odzywam, bo ręka sądu spoczywa na jej czole. — Odpowiedz. — Kto duszę tę zabił, a ciału przepuścił, by ono pośmiewiskiem było wśród żyjących? Czy nie poznajesz głosu opętania na tych ustach nieszczęśliwych? KORNELIA Czego mnie prześladujecie, kapłani ludu mego? CHÓR KAPŁANÓW Milcz, córo buntu. — — Ty miałaś być aniołem, ale nie dotrwałaś do końca — potępionaś, potępionaś! KORNELIA On wyrzekł nade mną: — „Biedna!” — on wiedział, że hańbę będę cierpieć za niego. — Ale, o Symeonie, nie wątp. — On przyjdzie — ale bracia nie odpadajcie od niego — on przyjdzie! Spośród ogniów mnie wyrwał, kiedy się już kłóciły o ciało moje — spośród was mnie wybawi — on przyjdzie, on przyjdzie! SYMEON Wiktorze, słuchaj mnie raz ostatni. — Byłem ci posłuszny zawsze — kto przeciwko mnie świadczyć będzie? Czym dwa razy nie odbył męczeństwa, raz w lochach Antiochii, drugi raz na rynku w Tarsus? Czym lat długich nie pokutował na pustyni? Czym kiedy przełamał zakon lub zgorszył braci moich? WIKTOR Gorszysz ich w tej chwili, chwaląc się jak faryzeusz przeklęty przez Syna człowieka! SYMEON Mówię prawdę. — Kto z was głębiej rozmyślał nad męką Pańską — w kim żarliwszą miłość obudziły wspomnienia Golgoty? Sam Bóg, by świat zbawić, ubrał się w ciało — a my, by świat nauczyć, nie dostaniemże ciała? Dotąd marne duchy z nas. — Gdzie dom, gdzie kościół, gdzie potęga nam? WIKTOR Sofisto koryncki, kogóż ty usiłujesz omamić? „Królestwo moje nie z tego świata”. — Czy słyszycie? SYMEON Czemu opuściłem moje piaski wrzące. — Tam niestworzonego kochałem — tu nie cierpię stworzonych! WIKTOR Synu! SYMEON Głos słyszany po nocach mnie pędzi. — Czyż to marne przeczucia? WIKTOR Tyś niedawno jeszcze był wybranym dziecięciem kościoła — a dzisiaj Pana twego chcesz ukrzyżować na nowo. — KORNELIA Niżej czoła! Słyszę odgłos z niebozstąpienia! / Irydion wchodzi. / On to z nieśmiertelną młodością na licach. — / Do stóp mu się rzuca. / Mówiłam im, że ty przyjdziesz o Panie, Panie! CHÓR KAPŁANÓW Precz stąd, kacerzu! WIKTOR O tej godzinie czara miłosierdzia wysycha w ręku anioła twego. — IRYDION Krwią Rzymian ją odświeżę. — Kto przysiągł i nie dotrzymał? Symeon z Koryntu. — Kto się zgarbił do ziemi i oręż z dłoni wypuszcza? Wy bracia — a w mieście teraz cezar i bogi miasta, czekają tylko zmartwychwstania świętych, by skonać. — Ha! Zostawcie zgrzybiałych na grobach, chodźcie za mną — tam zwycięstwo, tam gwiazdę ujrzycie, jaką widzieli królowie w dniu narodzenia Jezusa. — Tam archaniołów śpiewy! SYMEON Hieronimie, Hieronimie ku tobie, ku naszym nadziejom wyciągam ramiona! CHÓR Proś Wiktora! IRYDION Ojcze! WIKTOR Dziś ojca straciłeś w niebiesiech! IRYDION Starcze! WIKTOR Siwizny mojej nie dożyjesz, bezbożny! KORNELIA / do Irydiona / Daruj mu Panie. — On nie wie, co czyni. — Do broni, do broni! IRYDION Ty jedna tylko, bo ciebie także puściły losy! WIKTOR Syny ludu mego, patrzcie! Znak wam dany będzie, abyście żałowali za winy wasze, abyście ocaleli za wdaniem się pasterza waszego! Ty, pierwsza niegdyś, dziś ostatnia u stołu pańskiego, przybliż się. — Niech moją rękę położę na skroni twojej! KORNELIA Dawniej tyś miłował córę Metellów. — Czego chcesz od niej dzisiaj? WIKTOR / wznosząc puchar / Uniż się przed krwią Pańską! KORNELIA / obracając się ku Irydionowi / Uniżę się przed Panem! / Kapłani podają wodę święconą Wiktorowi. / WIKTOR Duchu święty, w Ojcu i Synu poczęty! To serce obłąkane uczyń na nowo domem Twoim! Tak jak w godzinę chrztu poświęcam skronie twoje, Kornelio! CHÓR Czyż sen ogarnia dziewicę, że zawarła powieki i skłoniła głowę? WIKTOR / do kapłanów / Otoczcie ją — podajcie jej ramiona! KORNELIA Do broni! WIKTOR Milcz, zły duchu, który przemawiasz jej obłędem. — Znakiem krzyża opasuję ciebie — słowem Jezus rozkazuję tobie. — Kłamco, jakiekolwiek imię twoje — jakakolwiek potęga twoja, wynidź i zniknij! KORNELIA W piersiach sto jęków nie moich, sto jęków słyszę! WIKTOR Ustąp! KORNELIA Ratujcie mnie! IRYDION Tu droga, tu, w objęcia moje! KORNELIA Ziemio rozstąp się — ukryj mnie przed jego wzrokiem śmiertelnym! IRYDION Kornelio, ty moja, ty! KORNELIA Gdzie ona? Nie nazywaj ją tym imieniem! Ona uwierzyła tobie — ona zginęła na wieki. — Ha! Śmiechy, śmiechy rozrywają powietrze! Czarne widma okrążają ciebie — precz — precz. — IRYDION Rozstąpcie się. — Oddajcie mi ją — bracia, wyrwijmy dziewicę z rąk katów! KORNELIA Czyj to głos? Słyszałam go tyle razy. — Ach! Ona była prosta i szczera — ona kochała ciebie przed laty — i ty piękny byłeś — tak — i ty mówiłeś jej: „Chwała moja twoją będzie”. — WIKTOR Apage Satanas. KORNELIA Nie przybliżaj się, uciekaj ode mnie — czy widzicie te tysiąc skrzydeł czarnych nad nim? Gdzie Bóg mój? WIKTOR / krzyż jej wskazuje / Tu, córko! KORNELIA Daj go do ust moich. Krzyż całuje. Daruj mi, daruj! WIKTOR Wyrzekasz się złego ducha? KORNELIA Wyrzekam się. — / Pada. / WIKTOR Bracia, on zwiódł ją, on zwiódł was wszystkich! CHÓR Czegoś tak zbladła strasznie, czemu powstać nie możesz? KORNELIA Sąd Pana dopełnia się nade mną. — Umieram — ale słuchajcie, słuchajcie. — Ja w Panu umieram! Ciśnie się ku stopom Wiktora. Ojcze pobłogosław. — Ojcze przyciśnij do łona. — Ojcze broń konającą — już zimno — już straszno — już nie widzę ciebie! WIKTOR Bądź spokojna — żal twój zbawił ciebie! IRYDION Oderwij się od tej piersi bez serca — do mnie, do mnie, Kornelio! KORNELIA Ach! Obraca się ku niemu. Przebaczam ci, Hieronimie — Hieronimie, módl się do Chrystusa! / Pada. / WIKTOR Czy ty słyszysz mnie jeszcze? Córko odpowiedz — Kornelio! KORNELIA Czuję woń rosy i kwiatów. / Umiera. / CHÓR CHRZEŚCIAN Ojcze wdaj się za nami do niewidomego. — Co rozwiążesz na ziemi i tam rozwiązanym będzie. — Ten, który nas uwiódł, sam blednie teraz! IRYDION Hańba wam! Czyż słowa niewiasty będą jedyną wiarą waszą? Czy na rozkaz porwiecie żelazo? Czy dlatego, że ją zabili niegodziwi, porzucicie sprawę moją? Głuche milczenie — wstyd usta wam zawarł ciężki, ciężki jak kamień sarkofagu! SYMEON Szatę rozdarłem — pchnij mnie. — Sen i życie niech się kończą razem! IRYDION Nie odzywaj się do mnie, niewolniku starców! — Ty, coś ją wydał starcom! Ty przeklęty! WIKTOR Wyklinam cię spośród synów ludu mojego — kto się dotknie dłoni twojej, skażon będzie. — Kto stanie, by słów twoich słuchać, odrzucon będzie. — Idź. — Imię twoje było Hieronim! / Wchodzi posłannik. / CHÓR KAPŁANÓW Pan z tobą — co nam przynosisz, Julianie? POSŁANNIK / klękając przed biskupem / Augusta Mammea poleca się modłom waszym, bo w tej chwili syn jej wkroczył do miasta i bój rozpoczął na Forum! IRYDION Czas mnie ubiegł. — Ludzie mnie zdradzili. Wyrywa krzyż spod zbroi i rzuca. Oddaję wam znak życia wiecznego. — Patrzcie, jak prysł na stopniach ołtarza! Żyjcie podli! KILKU BARBARZYŃCÓW Stój! — Słowu naszemu wierni idziemy za tobą. — Jezus niech nas sądzi potem! IRYDION Wołajcie: „Odyn i Grimhilda”. / Odchodzi z nimi. / WIKTOR Módlcie się za Aleksandra Sewera — on będzie cezarem. ------------------------------------------------ / Ulica pomników przy murach Rzymu — żołnierze wnoszą rannego Werresa. W głębi czasem przebiegają uciekający. / WERRES Twoja pochodnia dwoi mi się i troi przed oczyma. — Czytaj napis, Greku! ŻOŁNIERZ / czyta / Deis manibus, Attili Verris bis consulis. WERRES Dosyć — złóżcie mnie u stóp pradziada — i mówcie dobranoc, bo choć dzień bliski, nie obaczę słońca! / Z przeciwnej strony wśród rozwalin pomnika wychodzi Irydion z katakumb. — Za nim zbrojnych kilku. / IRYDION Zorza ta natrząsa się ze mnie, udając łunę pożaru. Topory oderwać od pasów, towarzysze! Idzie kilka kroków naprzód. Co wy za jedni, oparci na grobach? WERRES Czy śni się umierającemu, czy słyszę głos Irydiona Greka? IRYDION Mój własny. Werresie — co się dzieje z tobą? WERRES Chodź bliżej — wiesz — pamiętasz; znak miał być dany — czekałem jak zgłodniałe zwierzę i nic, nic nie widziałem, wreszcie sam zacząłem. — Wyjrzyj za tę piramidę, proszę cię, tam, tam, kłęby dymu jeszcze się wiją na lewo. — Rupiliusa udusiłem w popiołach — i lud napadł nas potem, i — „Sewerus niech żyje” zewsząd huczało. — Dostałem, co mi kraje wnętrzności — coraz widniej, a Roma stoi dotąd — a ja, ostatni z Werresów — ja pod nożycami Parki. / Umiera. / IRYDION Tak, ostatni! Darmo go cucicie, Greki moje — zapłacił, co był winien losom. — Uszykujcie się i wy, Germanie, połączcie się z braćmi, których przyprowadziłem. Wbiega niewolnik uciekający. Stój — skąd bieżysz? NIEWOLNIK Od Forum Romanum — puszczajcie! IRYDION Darowałem cię niegdyś siostrze mojej. — Tyś mi nieraz śpiewał Homera — wczoraj jeszcze zapinałeś fibulę chlamidy mojej w pałacu cezarów, a nie poznajesz mnie? NIEWOLNIK Ach! Szlachetny panie mój! IRYDION Co słychać — nie oszczędzaj mi bólu! NIEWOLNIK Źle, źle bardzo, panie mój, bo ledwo kawał nocy ukroczyły gwiazdy, aż tu nagle nie wiedzieć skąd wrzasnęły legie Sewera i hurmem rzucą się na wzgórze Palatynu. — Scypion bronił się wściekle. — Głos jego noc całą słyszałem, gdyby wycie rozjuszonego wilka. — Wiesz panie, na służbie ja stałem obok komnat cezara. — Eutychian przychodził i odchodził niezmiernie blady. — Siostra twoja raz tylko wyszła i rzekła — „Euforion”. — „Czego żądasz, boska Elsinoe?” — Ale ona i słowa więcej nie mówiła — odeszła z wolna, piękna zawsze. — Ale na czole dziwna świeżość, jakby tam już plusnęła fala Styksu. — Zewnątrz krzyk i łoskot coraz większy. — Eutychian nie wytrzymał, zawisnął u porfirowego ganku i woła bez zmysłów: — „Grek zdradził” — to znowu — „Greczynka zdradziła” — to — „Imperator chce miasto zburzyć” — i: „Darujcie mi, kwiryty”. — Z drugiej strony Arystomacha słyszę, mówi o nagrodach, o wspaniałości Aleksandra, a kiedy umilknie, wnet jęki spod jego miecza, a kiedy odpoczywa, znów łudzi naszych obietnicami — wreszcie pretorianie się zbuntowali. — Trybunów i centurionów słuchać nie chcą — groźby Scypiona marnie latają w powietrzu — bitwa ustaje w ogrodach, wszyscy razem walą do nas. — Ja wtedy, panie, wszedłem kędy była siostra twoja, bo przysiągłem był tobie jej bronić. — Cezar leżał z obłąkanym wzrokiem, do diadematu przypiął był nadusznice arcykapłana, nóż ofiarniczy w jednej ręce trzymał, w drugiej czarę z trucizną; ale nie mógł się zabić i jęczał — to znów wolno, cicho oddychał, to nucił pieśń rozkoszną, jak gdyby w śnie jakim dziwnym! Ona siedziała opodal na krześle złotym, okolona purpurą, milcząca. — Drzwi pierwsze, drugie, trzecie stęknęły i pękły — kroki, głosy, szczęki bliżej — zastawiłem ją ciałem moim! IRYDION Daj rękę! NIEWOLNIK Włóczni dwadzieścia rozdarło zasłonę, która nas od perystylu dzieliła. — Runęli, wiódł ich Arystomachus, wołając: — „Rabujcie, mordujcie”. — Imperator jak tygrys podskoczył w górę i nazad ugrzązł w różach krwią oblany — wtedy przesłonili go żywą ścianą mieczów — ale potem gdzieś ręce jego widziałem — w innym miejscu głowę jego! IRYDION A Elsionoe, Elsinoe? NIEWOLNIK Źle, źle panie, bo kiedy wchodził Aleksander Sewerus, wołając z sił całych: — „Kto dotknie się Greczynki temu nie żyć jutro” — ona sama, odchylając purpurową zasłonę, pchnęła się sztyletem. — Błysk stali i krwi strumienie — to tylko dojrzałem i słów niewiele ostatnich utkwiło mi w pamięci! IRYDION Nie zważaj — nie zważaj — kamienną duszę dały mi bogi! NIEWOLNIK „Irydionie! Wroga twego nie będę kochała”. — I rzekła jeszcze: „Dopełniłam. Teraz, matko, przyjm mnie do siebie” — wtedy wśród tłoku pchany i odpychany potknąłem się na trupie Eutychiana i uciekać zacząłem — po drodze spotkałem Scypiona — on ustępuje z kohortami Cherusków, co jedne przejść nie chciały do Sewera. — Oto on już idzie, panie. IRYDION Słońce, które wschodzisz tak obmierźle, tak jasno, odpowiedz mi, gdzie siostra, biedna siostra moja? / Odchodzi w bok i opiera się na grobie. / Tam na zachodzie opłakana, ostatnia mgła nocy zatrzymała się jeszcze nad szczytem Wulkanu! Elsinoe, czy to ty mnie żegnasz? Matka powiadała niegdyś, że cienie lubią się kołysać na czarnych chmurach. — Elsinoe! / Scypio wchodzi z kohortami i staje przy ciele Werresa. / SCYPIO Pierwszy z nas zasnąłeś, bracie! Skrzepłą rękę niech ci ścisnę jeszcze. — Sit tibi terra levis! NIEWOLNIK Patrz! To on wśród tych kolumbariów stoi i pasuje się z bólem! SCYPIO Kto? NIEWOLNIK Czy nie widzisz? Syn Amfilocha! SCYPIO Ach! Wodzu — darmo czekałem na płomienie twoje! IRYDION Wiem o tym. — SCYPIO Fortuna zdradziła nas wszędzie. — IRYDION Wiem o tym. — SCYPIO Ulpianus i Tubero gonią za nami — cóż poczniemy? IRYDION Czoła ku nim obrócim — krwi rzymskiej, krwi rzymskiej, jeszcze trochę Scypionie! SCYPIO Nie ma słabości w tobie — rozpacz drugim mieczem twoim! Żyj wodzu, bo takimi niegdyś byli patrycjusze Romy. — Mnie lepiej zginąć przy tobie, niż obalić się na cyrku. — Naprzód! IRYDION Za nadzieją precz niechaj idzie i pochwa — a ty, rękojeści, przyrośnij do dłoni. — Śmierć Aleksandrowi! Naprzód! / Wychodzą. / CZĘŚĆ CZWARTA / Pałac Cezarów — Aleksander Sewerus, Mammea, Ulpianus, Dworzanie. / ULPIANUS I czegóż jeszcze po nim spodziewać się możesz? Czyż zrazu nie zwodził nas mglistą posępnością? Czyż później nie powstał przeciwko nam — jasno, nieubłaganie? A teraz wdałże się w prośby, uznałże cię panem Rzymu? Wczoraj dzień cały walczył z nami, w nocy spalił dwie świątynie, popierając sprawę zgubioną, raczej jak duch nienawistny niż jak człowiek śmiertelny — bo z przejrzenia bogów ludzie kochają się w złym dla celów swoich tylko, nie zaś dla miłości złego! — Radą moją nie mieć żadnej litości — i tak już dosyć łaski twojej, żeś mu ciało siostry odesłał. ALEKSANDER Kiedy z łonem przebitym, wstrzymując jęki, gasła w moich ramionach, przysiągłem, że bratu przebaczę — i duch jej z tą obietnicą odszedł ode mnie. — ULPIANUS Inni mogą chwalić wspaniałomyślność cezara — mnie przystało nazwać to słabością tylko. — Juniusa za to uczcili przodki nasze Sprawiedliwego imieniem, że własnym nie przepuścił synom — kto występnym przebacza, ten niewinnych będzie karał kiedyś! MAMMEA Trwaj w myśli twojej. — Miłosierdzie jest drugą purpurą królów! ULPIANUS I bywa ostatnią! ALEKSANDER Konsulu, nie odmienimy postanowienia naszego — na dzisiaj taka wola nasza. — Idź i podaj mu warunki, które ci wskazałem, a jeśli wrócisz z pomyślną wieścią, obrócę się do was wszystkich i szczęśliwszy od Tytusa — „nie straciłem dnia — rzeknę — przyjaciele moi”. — ULPIANUS A jeśli wrócę ze wstydem odrzuconej łaski! ALEKSANDER Wtedy wolny będę od słowa mego — a ty zaczniesz wywierać sprawiedliwość twoją! / Ulpianus wychodzi. / ------------------------------------------------ / Sala Amfilocha. — Ciało Elsinoi na wzniesionym łożu, w białych szatach, osypane cyprysu gałązkami. — Obok woda lustralna. — Ołtarz pośrodku sali. — Chór dziewic płaczek. — Pilades — wchodzi Irydion, za nim gladiatorowie i niewolnicy. / IRYDION Gdzie Masynissa? PILADES Nie widziałem go od chwili, w której i ty po raz ostatni widziałeś go, panie. — IRYDION Masynisso! CHÓR Masynisso! IRYDION Dwa razy sklepienia odpowiedziały za niego. / Siada pod posągiem ojca. / PILADES Starzec zdradził, panie! IRYDION Nie mów tego. — Twarz zakrywa rękoma. On, przyjaciel Amfilocha, on, przed którym groby pękają, kiedy je zaklnie potęgą słowa! — Nie — nie — on wróci — on nie opuści Sigurda — Wstaje. Zgromadziłem was w chwili, kiedy znużone kohorty Rzymian odstępują od walki, byście wyrządzili cześć ostatnią zwłokom siostry mojej. — Ona pierwsza padła ofiarą naszej świętej sprawy — kto mnie poważa, niech jej pamięć szanuje; kto nienawidzi Romy, niechaj jej wdzięcznym będzie — kto przysiągł zginąć ze mną, niechaj błogosławi jej cieniom. — Podnosi kropielnicę cyprysową i rzuca kropel kilka na ciało — wszyscy jedni po drugich przechodzą i to samo czynią. CHÓR NIEWIAST Dotąd jeszcze straszny sternik, syn Erebu i Nocy nie zabrał cię pod czarne żagle. — Dotąd jeszcze, o Elsinoe, błądzisz z tej strony Styksu. — Ale już sztukę złota kładziemy ci w usta, byś okupiła się przewoźnikowi. — Ale już mak i miód kładziemy ci w dłonie, byś uśpiła Cerbera. — Chwil kilka, a pójdziesz, kędy się wiją roje umarłych jako dymy ciężkie, jako liście jesienne, pójdziesz ku sądowi Radama, ku płaczom i jękom. — Salve Eternum! Ale stopy twoje dotkną się tylko płomieni i znikome, białe jak skrzydła, uniosą cię dalej. — Zostawisz za sobą miedziane progi Erebu — ognistą, siedem razy wokół Tartaru okręconą rzekę przelecisz, i słodkie ujrzysz światło i zielone gaje. — Tam spokój cichy i smętny, tam pełna czara zdroju letejskiego czeka na ciebie, i cienie dziewic, co jako ty zniknęły przed czasem, kwiatów ściętych ocalone liście. — Idź — już sztukę złote kładziemy ci w usta — już miód i mak kładziemy ci w dłonie. — Salve Eternum! / Wchodzi Euforion. / IRYDION Co nowego? EUFORION Poseł cezara i konsul o posłuchanie prosi. — IRYDION Niech go wpuszczą! / Ulpianus wchodzi — za nim niosą orły cesarskie. / ULPIANUS Jako ty niedawno do nas, tak ja dzisiaj, wrogu, do ciebie przychodzę w poselstwie. IRYDION Jako wy mnie wtedy, tak ja dzisiaj wam odpowiem — do broni! — ULPIANUS Ale jednakowe słowa niejednakowy skutek wywróżą — nam przyniosły zwycięstwo. — IRYDION Zwycięstwo! — Czy już zaszedł rydwan na Via Sacra? Czy już posąg Fortuny trzyma wieniec nad głową triumfatora? Czy kto już spędził Alboina z Wiminalu? Czy Scypion ustąpił z Awentynu? Ostatniej nocy, powiedz mi, kto kościół Faustyny, kto bazylikę Emiliusa w popioły rozwiał przed waszymi oczyma? ULPIANUS Widziałem skazanych, którzy szli na śmierć, wrzeszcząc i poklaskując. — I wy tak czynicie! Tymczasem Aleksander, jak dziecię swawoląc z pomyślnymi losy, ofiaruje ci pokój i przebaczenie zbrodni. — IRYDION Może zelżonego majestatu? ULPIANUS Czyż jej nie popełniłeś? IRYDION Majestat wasz od wczoraj się poczyna, a zbrodnia moja stara jako serce wolnych — dalej! ULPIANUS Imperator żąda, byś stolicę opuścił na zawsze i wrócił do Chiary. — Wprzódy jednak przysiężesz mu na wierność przy dymiących trzewiach i co do jednego wydasz wspólników twoich. — Jeśli zgodzisz się na te warunki, on, który cię może okuć w łańcuchy i rozbić na krzyżu, poda ci rękę w chwili pożegnania i zapomni. — IRYDION Głośniej, mężu konsularny! Odwraca się do swoich. Czy słyszycie, ludzie moi? Cezar wróci mi swoje względy, bylebym was spętanych jak bydlęta rzucił pod rózgi liktorów! Cóż mam począć, ludzie moi? Wszak prawda, zdajmy się na łaskę cezara, wszak miło czołem rozbić się o stopy jego? Nieśmiertelne Bogi! Wy, które o nas nie dbając, drzemiecie na wierzchołkach Olimpu, rozśmiejcie się przynajmniej w chwili, kiedy syn Mammei hańbę przysyła mi w darze przez usta prawnika swego! Wstaje i zbliża się do Ulpiana. Prędzej skorpion usiądzie jak niewinny motyl na dłoni cezara, prędzej piorun Zeusa prosić się go będzie: — „Daj, daj tę chmurę rozedrzeć” — niźli ja broń złożę i wydam braci moich! ULPIANUS Nie nalegam na ciebie, dopełniam tylko zleceń tego, który mnie przysłał. — Owszem bądź ślepy do końca i z garstką złoczyńców dni jeszcze kilka zżymaj się na wielkim łonie Romy — walcz za pamięć i sławę pana, którego obrałeś sobie na ziemi, a kiedy na czele swoich zasuwać się będziesz w ciemności Tartaru, jeszcze na brzegach Styksu wołaj: — „Niech żyje Syryjczyk”. — A trójgłowny Cerber wtórować ci będzie! IRYDION Takżeś prawdy doszedł, znawco serc ludzkich! — Robak, co wił się po ziemi, proch, co z koturnów moich zlatywał, dłużej mi się ostały w pamięci niż jego wspomnienie. — Zapytaj się ich! Czy którykolwiek odpowie, że znał Syryjczyka? CZĘŚĆ CHÓRU Irydionowi służyliśmy tylko! INNI Sigurdowi tylko! ULPIANUS A umarła? IRYDION Sam ją poświęciłem, ale nie groźbom przemocy, nie obietnicom podłości! Nie obrażaj śpiącej, która się już nigdy nie przebudzi! — Ona czystszą była pod tchnieniem tyrana niż wszystkie wasze matki i córy! ULPIANUS Za kogo więc się bijesz i przeciwko komu? IRYDION Długie to dzieje, starcze! ULPIANUS Aleksander Sewerus łaskawym był zawsze na ciebie. IRYDION On też drobną cząstką tylko nienawiści mojej. — ULPIANUS Mów więc, kto wrogiem twoim? IRYDION Powiedzcie głuchemu i ślepemu, powiedzcie, o bracia, kto was odpędził od bitej drogi człowieczego rodu i przymusił stąpać ścieżkami ciemności — kto od kolebki wycisnął wam na czołach znamię pragnienia i głodu — kto w latach późniejszych nie dał wam ukochać niewiasty i zasiąść w świetle domowego ogniska? CHÓR Roma! IRYDION Kto sam śmiertelny w nędzy i poniżeniu śmiertelnych położył najsłodsze nadzieje — kto pochwalił syna Mitrydata, kiedy rękę podnosił na starego ojca — kto zdrajców południa i zdrajców północy zaprosił na festyny swoje — kto czarę niedoli świata wychylił aż do dna? CHÓR Roma! IRYDION I nektarem z łez i nektarem z krwi upił się jako bóg piekieł? CHÓR Roma — Roma! IRYDION Słyszałeś? Wiesz teraz, czym jestem? ULPIANUS Szaleńcem! To miasto od pierwszych dni swoich żyło uśmiechami bogów. — Ono było drugim Fatum świata. — Czy nie wiesz, że Fortuna jak niewolnica, niosąc ostatki strzaskanego koła, szła za wozem jego tryumfalnym? Czy nie wiesz, że słabi padli twarzą na ziemię, że co było upartych i wściekłych zniknęło z powierzchni ziemi? A ty się porwałeś, szczupły siłą, mierny zasobami, niedojrzały wiekiem, by zniszczyć Boga, którego pioruny grzmią nad urną Hannibala i nad mogiłami Cymbrów! Stąd widzę miejsce, na którym głowa twoja padnie pod cięciem liktora! IRYDION Wprzódy jeszcze pocisk Cymbra utknie w sercu twoim, topór Cheruska rozetnie pancerz Arystomacha, wprzódy jeszcze Lucjuszowi Tubero niezłomnej obietnicy dotrzymam! CHÓR Wprzódy jeszcze za każdą krzywdę naszą czaszkę krwi wychylim — a potem, potem, przyjdą nasi dziedzice i z podziemnych dolin zagrzewać ich będziem! ULPIANUS Bezpotomni jesteście, ostatni z rodu waszego. — Tylko szał i kara wasza jeden kamień węgielny przyrzuci tym wzgórzom. IRYDION I na nim będzie napis pogrzebowy Romy! ULPIANUS Słaby śmiertelniku! Ty nie przemienisz tego, co mądrze i święcie opatrzyły nieśmiertelne wyroki! I komuż berło oddać miały, jeśli nie miastu wytrwałości i czynów? Może przedanej Afryce, może rozwiązłej Seleucji lub igrającej, śpiewającej Helladzie? Nie — tam potęga się urodziła, gdzie lutnia nie brzmiała nigdy, gdzie na czole zamiast wianka mirtu sprzęgały się twardej miedzi blachy, a w duszach mężów nie było rytmu ni swawoli — jedno była wola jako otchłań wrzącej siły i nad nią rozsądku powaga, niezachwianego rozumu opieka! IRYDION Słyszeli męczennicy narodów o rozsądku waszym. — Geniusz Romy z tym słowem na czole stanął u progów Attala i skrzydlaty usiadł przy stopach starca, pochlebiał i łudził, a spod zgrzybiałej ręki wyrwał zapisy Pergamu! Z tym słowem na czole podniósł się wśród isthmijskich igrzysk, prosił o posłuchanie i chwalił synów Grecji? Z tym słowem on po wszystkie czasy uwodził słabych i dusze ludzkie zabijał! — A kiedy kto uwierzył jemu, kiedy nieszczęśliwy przystał na pęta i wyrzekł się domu, ojczyzny, sławy za życia i chwały po zgonie, on wtedy śmiejąc się wołał: „Rozsądny jesteś” — i nogą spychał go z Tarpejskiej Skały! Prawdeś wyrzekł — nie — nigdy Hellada takim nie spodliła się rozumem. — Jej życie nie było rachubą, jej nadzieje nie spoczęły na kłamstwach. — Syn Latony zamieszkał w niej i opromienił ją dokoła. — Na piersiach Zeusa, w cieniu puklerza Pallady leżało jej czoło upojone myślami, a morze, a lądy wiosenne stóp jej były zakochanym podnóżem! Zemsta, zemsta za nią! ULPIANUS Pojrzyj na ramiona naszej potęgi, wśród gromów ich pędu sława Aten, imię Sparty i Koryntu jak brzęki pszczół giną w oddali. — One coraz dalej sięgać będą — od wschodu na zachód — one spocząć nie mogą, aż światu całemu stanie się na imię — Roma! IRYDION Ach! Ty myślisz tę starą otchłań na nowo bluszczem uzielenić po brzegach, by koście ofiar i łupy kościołów, i miecze wydarte zdradą, niewidziane spoczywały na dnie! Ty sądzisz, że ród bez czci i ducha, przyuczysz do sił straconych i rozeszlesz po wieńce laurowe! Ty i cezar twój błogo marzycie jak starcy czekający na dzień odmłodnienia, a dzień ten będzie śmiercią waszą. ULPIANUS Wodzu pożarników, tchnienie twoje kala powietrze cnotliwym! Zbrodnia goreje na czole twoim, opuszczonym od bogów! Na jego widok stare lata moje się wzdrygnęły! IRYDION Ojcze, ojcze! Patrz! Rzymianin usłyszał mowę wolnych i oburzył się cały! Konsulu, odpowiedz mi jeszcze! Cóżeście uczynili ze światem, od kiedy bogi złego oddały go w wasze ręce? Stoją łuki tryumfalne i bite drogi edylów, na głazach zapisaliście się krwią i potem umierających! — Ach! Kiedy ziemia staczała się w wasze objęcia, jak ułudzona niewiasta, kołysały się nad nią dumania Platona i skrzydła Kartagi lśniły się od Gadesu po Ultima Thule! A teraz co? Odpowiedz mi, konsulu! W lochach nazarenów słabowite westchnienia — tu i ówdzie stoików obłąkane cienie i kilka słów Aureliusa wśród żałobnego jęku boleści! Gdzie bujniej od dnia klęski naszej porosły oliwne gałązki? Gdzie pieszczoną pieśnią, gdzie nauką mądrości ukołysali przodki twoje żale podbitych? O wiem! August zawarł podwoje Janusa. — O zmierzchu życia, grały mu lutnie przedajnymi struny — wtedy milczące pustynie, grodów na piasek rozemlone gruzy on nazwał ciszą swoją i na mogiłach plemion rzekliście wszyscy: „Pokój synom ludzkim”. ULPIANUS Jako ojciec rodziny dzieci, jako patrycjusz plebejów, jako pan niewolników, tak my, kwiryty prowincje dostali w podziale. — Żelazem zdobyliśmy ziemię i prawo żelaza nad nią zawieszone trzymamy! IRYDION Bogdajbyście łatwowiernych nigdy nie byli zwodzili tym słowem — odwróć się ku bitnym legiom Rzeczypospolitej — czy widzisz, jak pierzchają przed słoniami Pyrrusa, jak korzą się pod widłami Samnitów, jak żniwem kładą się na brzegach Trazymenu, jak w hiszpańskich wąwozach wołają miłosierdzia i wody, jak w lasach hercyńskich zbladłe klękają pod nożem ofiary. — Nie lotnym gromem Aleksandra, nie krótkim mieczem waszym, ale czarą trucizny, ale garścią złota, ale krzywymi przysięgi, obłudną radą, ale pobratymstwem zdrajców dopełzaliście się potęgi! — I orzeł Romy wylągł się na bagnach, nie na szczytach gór! ULPIANUS Darmo wołasz, bluźnierco! — Niewzruszona opoka, na której zgrzytasz, nie słyszy ciebie! Odrzuciłeś więc miłosierdzie pana twego? IRYDION Kto panem moim? Na ziemi nie znałem go. Za stosem jak stada drapieżnych ptaków krążą geniusze śmierci — oni mi powiedzą, czyj poddany jestem! Ale tu miałem wrogów tylko i braci kilku, co mi wiernie służyli — i jedną chwilę boską — krótką jak szczęk mieczów, co prysną od razu, ale świętą, świętą na wieki! Nikt z was jej nie podzielił, towarzysze! Ona mną. Ja nią byłem cały — pochodnia zemsty gorzała w tym ręku. — Miasto poświęcone u stóp moich leżało, tuląc się coraz ciszej pod zawoje nocy. Ach! Nemezis. — / Opiera się na posągu Amfilocha. / ULPIANUS Zbladłeś! IRYDION Całej krwi waszej zabrakło licom moim! ULPIANUS Wróżbą ostrzegły cię bogi. — Ja raz ostatni z urzędu mojego przypominam ci, że wyrok zapada nad tobą — czas jeszcze przebłagać cezara. — Roma przebacza pokornym! IRYDION Taką żeś naukę z słów moich wyciągnął! Nie odchodź, zatrzymaj się jeszcze! Euforion, podaj mi poświęconą czarę. — Amfilocha śnieżną pianę lesbijską wylewam na stopy twoje — przyjm pierwiosnki zgonu mojego — pijcie teraz bracia jak męże Leonidasa przed śmiertelnym świtem! Pijcie i bądźcie wolni od złej myśli! / Zbliża się do ołtarza palącego się między posągiem a ciałem. / Znak opiekuńczy państwa, błogosławiony wróżbą augurów i westalek pieniem, znak od senatu powierzony cezarowi, tobie, ojcze, poświęcam i tobie, Hellado matko! ULPIANUS Nie dopuście zbrodni — wstrzymajcie świętokradcę. — Jeśli jest tu jaki obywatel rzymski, niech głos mój usłucha — życie wam darowane będzie, przysięgam na Statora i Kwiryna! Stój, zuchwalcze — w tym pierścieniu zapisane imię tajemnicze Romy! IRYDION Słyszeliście, bracia! / Rzuca pierścień do zgliszczów. / CHÓR Euge! Euge! Rzymianin togę zarzucił na lica, pierś jego wzdęła się żalem i nie śmie spojrzeć na oblicza nasze! IRYDION Nim usta moje zawrą się na wieki, ostatnią wolę moją opowiedzieć chcę. — Słuchajcie mnie i przeklinajcie miasto! CHÓR Patrzcie! Odbłysk li to żaru, czy promień zesłany od bogów, tak wspaniale osrebrzył mu lica? IRYDION Biada zwycięzcom. — Jako nas chcieli upodlić tak, im podłość narzucona będzie — i dziecię urodzone w Rzymie, i starzec konający w Rzymie, i mąż dojrzały, jedno miano będą nosili. — Niewolnik! CHÓR Niewolnik! IRYDION O Fatum przedwieczne! Znad głowy bogów wtedy ty podniesiesz stopy i zejdziesz ku dolnym przestworom i niżej jeszcze ku siedmiu wzgórzom i będziesz jędzą ich skonu — by one, co wszystko zniszczyły, umierały w obliczu ciebie, któryś wszystko stworzył! CHÓR Ród ich przepadnie, język ich niech zatracon będzie. — IRYDION Ale niech sława o nich żyje w późne wieki — niech powieść o ucisku będzie ich nagrobkiem! — Niech go ludzie potomni czytają i przeklinają po wszystkie dni swoje aż do końca świata! CHÓR Świata! IRYDION Przeszedł czas modlitwy, zgasł płomień ołtarza i skonał bóg Romy! Konsulu, możesz podnieść oczy. ULPIANUS Złamałeś ustawy ludzi i znieważyłeś obrzędy święte — obyczajem przodków wyjmuję cię spod opieki prawa, zabraniam ci udziału ognia i wody! Za głowę twoją obiecuję wolność niewolnikowi, wolnemu posąg przy rostrach i miejsce obok konsulów w cyrku. Bezbożni, czekam na was u progów Mamertyńskiego Więzienia. — Skazani, czekam na was u stóp Tarpejskiej Skały! IRYDION Nikt z nich ręki nie podniesie na mnie. — Idź starcze. — Gniew siwej nie przystoi głowie. Ulpianus wychodzi. Stos twój już gotowy, siostro — nieście ją i ultimum vale powtarzajcie za mną! ------------------------------------------------ / Noc miesięczna. — Świątynia Wenery naprzeciw Amfiteatru Flawiana — na schodach pretorianie i Lucius Tubero. / TUBERO Co znaczy, że dotąd Arystomachus nie dał znać o sobie? Noc ledwie zapadała, kiedyśmy się rozłączali, a teraz już księżyc depce wierzchołki amfiteatru. — Spokojność arkad przełamanych w te długie cienie dolega mi, nie wiem sam czemu. — Chłodny powiew spieki moim licom przydaje, a jednak rozpaczniejsze widziałem sprawy bez oczekiwania, bez niecierpliwości. — Duszo niewolnika Lucjusza, czemu dzisiaj buntujesz się przeciw panu twemu! Przechadza się z wolna. Słyszałem od ludzi, że pod koniec żywota duch sam siebie ostrzega dziwem niespokojności. — Tak Brutusowi w wilią przegranej, tak Ottonowi pod Bedriakiem wieszcze znaki się objawiły. — Diespiter! Nie w porę dziś umierać Lucjuszowi Tubero! Już młodzieniec na mojej starej cnocie polega. — Ja tylko i Ulpianus drugi, wędzidło trzymamy — a gdyby prawnik padł od germańskiej strzały lub pod ręką Amfilochida, wtedy… Któż mi odpowiada? Nie — to w lochach cyrku lew się przebudził i ryknął — a teraz co innego — pomieszane głosy, rżenia; łoskoty! Przez Kastora, kto idzie? / Zbrojni wbiegają w nieładzie — za nimi Arystomachus. / ARYSTOMACHUS Na pomoc! TUBERO Hańba! Cezar czeka na forum, byś mu Greka przyprowadził w łańcuchach, a ty przed nim uciekasz! ARYSTOMACHUS Kto mówi, że Arystomachus się przeląkł, ten kłamie, choćby był ojcem ludzi i bogów. — Sam dwóch centurionów tą włócznią przebiłem, kiedy od pałającej twarzy Greka odwracali oczy. TUBERO Skądże ta przemoc jego niespodziana? — Czyż posiał kły smoka i świeże z nich męże wyrosły? ARYSTOMACHUS Goni ostatkiem, ale wściekle goni. — Szliśmy jeszcze pochyłością Wiminalu, kiedy on pierwszy zaczął i od przysłonków pałacu spłynął jak lawa, paląc ciskanymi pochodniami, rozognionymi strzały, kipiącą naftą. — Trzy razy zwarłem się z nim — spod miecza mego i znad tarczy jego spłynęły się iskry jak z kuźni Cyklopa — trzy razy rozparły nas tłumy! TUBERO Idźmy! Zdarte z szyi Greka łupy ślubuję zawiesić w twoim kościele, o Marspiter! ARYSTOMACHUS Ściągnij pancerz — dwie łuski pękły ci w tej chwili nad sercem. TUBERO Dii avertite omen! / Wychodzą. / MASYNISSA / na schodach świątyni / Ptaki nocne karmione krwią areny, plątajcie się w wieniec nade mną! — Zgrzybiała ruino Wulkanu, ty przemarzona od ludzi na gwiazdę czystości i wdzięku, dosyłaj mi bladych promieni! Ziemio, daj, co się należy — powietrze daj, co mi winne jesteś — bym karmił się krwią i jadem jak niegdyś wiekuistymi ogniami Eteru! Jeszcze noc jedna i ranek jeden, a ja i syn mój opuścim te strony! CHÓR Z WNĘTRZA ŚWIĄTYNI Piękne, lubieżne witają Pana! Nad hełmami tańcując, krwią z ran ludzkich odświeżyłyśmy lica i puklerz syna twego był zwierciadłem naszym! Piękne, lubieżne ostrzegają Pana. — Z gwiazdą Oriona wszedł duch tajemniczy, strumieniem kołujący w błękitach i wszystkie ciche drgania i wszystkie smętne fale swoje zebrał wokoło Irydiona duszy — przelatując spotkałyśmy się z jego nurtem! MASYNISSA A syn mój czy zważał na podszepty ducha? CHÓR Ile razy ta myśl bez głosu dotknęła mu serce, bladł i mieczem błądził po zbrojach i nie łamał żadnej — w przerwach bił się jak anioł strącony — spiesz się — spiesz się do niego! MASYNISSA Mdłe dusze świętych niewiast, z tamtej strony grobu wracające westchnienia, nie wydrzecie mnie go — nie do złotych harf przyuczałem mu tak długo palce, nie do pieśni pochwalnych skręcałem mu usta. / Znika. / ------------------------------------------------ / Forum — przy pochodniach Aleksander Sewerus na krześle kurulnym. — Obok stoi Ulpianus — z tyłu straż z złotymi orłami. — Arystomachus wchodzi — za nim prowadzą rannego Scypiona. / ARYSTOMACHUS Boski imperatorze, już w tej chwili Tubero musiał schwytać Greka. — Ja w bok się udałem i rozpocząłem bitwę z Cheruskami, którzy stali pod wodzą tego człowieka na drugiej pochyłości Wiminalu — pchałem ich ostrzami mieczów, aż zaczęli krzyczeć: „Niech żyje cezar Sewerus” — i kląć się na wszystkie Bogi północy, że jakiś szał ich opętał po śmierci Heliogabala. — Ten człowiek dwom czy trzem wtedy zawarł usta puginałem, ale wnet hurmem wszyscy przeszli do nas. ALEKSANDER Dzięki nasze walecznemu Arystomachowi. — ARYSTOMACHUS Teraz nazad do Tuberona. / Wychodzi. / ULPIANUS Imię twoje? SCYPIO Umierający! ULPIANUS Wyznaj więc prawdę i pogódź się przed ostatnim tchnieniem z sprawiedliwymi bogi. SCYPIO Z sprawiedliwymi! ULPIANUS Odpowiadaj mi w obliczu imperatora. — Od jak dawna wasz spisek zawiązany? SCYPIO Od wieków. — ULPIANUS Nie żartuj, niewolniku. — Czy mieliście wspólników w innych miastach państwa? SCYPIO Wszędzie! ULPIANUS Kto spomiędzy nich najznaczniejszy? SCYPIO Ty i cezar — póki jesteście, my będziem! / Umiera. / ALEKSANDER / zstępując z tronu / Ni łaską, ni groźbą takich nie przymusić ludzi. — ULPIANUS Ale żelazem i ogniem. Ucz się, jak stąpać nad wrzącą otchłanią i nie przepaść na dnie — nie słuchaj niewieścich głosów — nie ufaj szlachetności cudzej — w tobie cała Roma się skupiła — bądź więc jak ona silny i nieubłagany! / Wychodzą. / ------------------------------------------------ / Puste miejsce przy fontannie Neptuna. — Słychać w dali szczęk mieczów i wrzaski. — Wchodzi Irydion, następując na Tuberona. / TUBERO Noc całą oko twoje jak żar piekielny mnie ścigało — jakiż z bogów zbroję ci wykuł? Pod twoimi ciosy nie zdrętwiała odwaga, ale zemdlały siły moje. — IRYDION Ostatni raz tę klingę odbiłeś! TUBERO Ojcze Neptunie, pomagaj! / Pada. / IRYDION Powiedz siostrze mojej, że przybywam do niej! Zabija go. Zemsto! Ty mi krople tylko sączysz, kiedy ja cię o morze krwi prosiłem — teraz wrę całą mocą życia! Dusze ginących braci przelewają się we mnie! Stałem się Tytanem! A umrzeć mi trzeba — nie — ja nie chcę umierać! Schyla się i wydziera miecz Tuberona. Ach! Czego mnie ścigasz, niewidomy duchu? Chrystus — i cóż mi po tym imieniu? Oddal się — nie męcz mnie, Kornelio! Patrz — idź za księżycem tymi śladami srebra — za chwilę ciemności ogarną tę ziemię! / Alboin wchodzi. / Wróg li czy przyjaciel Irydiona Greka? ALBOIN Niegdyś jego towarzysz. IRYDION Czyś zbladł od strachu, czy od miesięcznych promieni? ALBOIN Scypiona ciało na brzegach Gemonii! IRYDION Ojcowie jego bywali na szczytach Kapitolu! ALBOIN I Cheruscy co do jednego poddali się Cezarowi. — IRYDION Ach! Skróciły się ostatnie chwile. — Chodź — wrócim do pałacu. — Rzymian wpuścim na dziedzińce — tam żarzy się jeszcze stos Elsynoi. — Zginiemy w płomieniach ty i ja, i oni, i dom ojca mego. — Naprzód! ALBOIN Dopóki tlała iskra nadziei, służyłem ci wiernie — jako ty nienawidzę Romy — ale teraz… IRYDION Służalcze orła, legionisto Karakalli, ty mnie zdradzisz także? ALBOIN Nie ja, ale fortuna opuściła cię pierwsza! Chleb mój woła mnie w inną stronę. — Czy słyszysz głosy trybunów? Cezar głowę twoją puścił na targ mieczom naszym. / Dobywa puginału. / IRYDION / przebijając go / Idź do piekła — na tej drodze wcześniej czy później spotkasz się z cezarem. — / Wychodzi przeciwną stroną. / ------------------------------------------------ / Podwórzec na wzgórzu przed pałacem Irydiona. — Niewolnicy, gladiatory, żołnierze z pochodniami. — Dymiący stos Elsynoi z boku. / KILKU Gdzie bieżysz, Pilades? PILADES Do lochów, gdzie cyprysy i sosny — pan tak rozkazał! INNI Zatrzymajcie go — wyrwijcie mu pochodnię! PILADES W tył — nie zbliżać cię do mnie — rozstąpić się — czy nie poznajecie mnie, bracia? POMIESZANE GŁOSY Rzuć pochodnię — stój na miejscu, jeśli nie chcesz zginąć. — INNI Tam w dali już lecą orły Arystomacha. — INNI Z tej strony Tubero się wdziera. IRYDION / wchodząc / Mylicie się, ludzie moi — Tubero przeżył już wszystkie dni swoje! Wstępuje na podstawę obelisku. Cóż to znaczy? Topory, puklerze na ziemi — sami w nieładzie stoicie, jakbyście nie wiedzieli, co czynić. Bracia, raz ostatni wołam was do boju — a potem sen i wieczne milczenie! / Chwila cichości. / Cóż to znaczy? Patrzycie na mnie wzrokiem bojaźliwych — opuszczacie ramiona — przelatujące połyski bledną od bladości liców waszych! Do broni! JEDEN Z ŻOŁNIERZY Wodzu, biłem się od mroku aż do zachodu miesiąca. — DRUGI Kto ostał się przy nas? Jedni leżą bez ducha — drudzy konają w torturach — inni sobie poradzili lepiej — przeszli do cezara! INNI Patrz na rany nasze — ledwo ustać możemy. — INNI Arystomachus pół żeleźca w piersiach mi złamał. Daj wody — wody trochę! IRYDION Ognia, ognia tylko ci dać mogę! WSZYSCY Ty okrutny — ty bezbożny! IRYDION Diomedesie, tyś rodem z Koryntu. — Czy chcesz uniżyć się przed tymi, którzy ojczyznę ci wydarli? I ty, Lastenes, i ty, Glaucus, i ty, piękny Eutellu? CHÓR GŁOSÓW Źle, źle nam — mdło i posępnie — co z naszych mąk umarłej ojczyźnie? IRYDION Chwała, bluźnierce! CHÓR Życia, życia, nie chwały — Chleba, chleba, nie chwały! IRYDION Nędzni! Słyszałem wasze przysięgi — widziałem wasze zbroczone oręże — byliście dzielnymi kiedyś! — Lecz teraz nad grobem przyszedł na was koniec wspólny ludziom — nie rozpacz — nie wściekłość — nie zaślepienie — ale hańba podłości! CHÓR Cezar kochał cię niegdyś — podaj nas i siebie do łaski cezara — czas jeszcze, o Irydionie! IRYDION I wy myślicie żyć długo po przebaczeniu Romy? — Ja wiem, że niesława nie skróci dni waszych — ale poszlą was na wygnanie, kędy piasek zeżre wam stopy, a słońce głowy na węgiel rozsypie; ale poić was będą trucizną na biesiadach świątecznych; ale oskarżać co dzień o nowe zbrodnie! — Kto wejdzie w służbę, tego krew zawczasu wrogom przedaną będzie. — Kto zostanie w mieście, ten skona, budując teatra ludowi i wszyscy zginiecie jako na was przystało, podłe niewolniki! JEDEN Z ŻOŁNIERZY Co ty nam złorzeczysz, ty, któryś nas zdradził? — DRUGI Obiecałeś zwycięstwo — dotrzymaj! IRYDION Pilades! Pchnij tego, który cię trzyma, i idź dalej. ŻOŁNIERZ Głowa twoja skazana! DRUGI Bracia, zanieśmy ją cezarowi. IRYDION Odrzuciłem tarczę — mierzcie — ale nadto drżą wam ręce, byście trafili. — Ach! Biedny mój Pilades! PILADES Los twój gorzej mnie boli, synu Amfilocha. / Pada trafiony i umiera. / CHÓR Czy widzisz te orły złote, tę purpurę cesarką? Czy słyszysz trąby legionów? IRYDION / zeskakując z podstawy obelisku / Każdy z tych mieczów gardło jedno przetnie — ty, nędzny przejrzyj się w klindze Sigurda — ale ani kroku bliżej. — Zdrajco, nie garnij się pod żelazo Tuberona — precz mi z drogi! Ułóżcie ręce do prośby — kolana w bruk wgniećcie — módlcie się do Rzymian! / Przechodzi wśród nich i wstępuje na stos Elsinoi. / CHÓR Synu nieszczęścia, niech krew poległych płynie przed tobą, niech przekleństwa żyjących grzmią za tobą na ciemnych brzegach Styksu! IRYDION Ojcze, umieram syt goryczy i krótkich dni moich! Ojcze, ty nie przebaczysz podłym! Powstaje Masynissa obok stosu. I ty przybyłeś nareszcie — ustąp się, człowieku! To nie twoja godzina jeszcze — to moja! Tam idź, idź — tam cezar ci przebaczy! MASYNISSA Za mną synu! IRYDION Nie znam ciebie. — MASYNISSA Strzegłem cię wśród walki — ale tyś mnie nie widział — wspierałem w rozpaczy — ale tyś mnie nie widział. — Teraz przychodzę cię zbawić! IRYDION Giń wraz ze mną, jeśliś cnotliwy! MASYNISSA A jeślim nieśmiertelny? / Porywa go w objęcia. / IRYDION Czymże jesteś? MASYNISSA Bogiem! / Zapada się z nim. / / Wchodzą Arystomachus, Aleksander Severus, Ulpianus, rzymskie kohorty. / ALEKSANDER Gdzie syn Amfilocha? Odpowiedzcie, buntownicy. CHÓR Wstąpił na stos siostry i głos jego słyszanym był raz jeszcze i zniknął — ale my broń złożyli, ale my błagamy ciebie! INNI O boski cezarze, my go chcieli wydać tobie. — ALEKSANDER Przebrała się litość moja. — CHÓR Bądź nam miłosierny — on jeden winny. — On nas omamił i zgubił! ULPIANUS Vae victis! Zbliżcie się liktory! ------------------------------------------------ / Szczyt góry. — Rzym w mglistej oddali — z drugiej strony morze. — Masynissa, Irydion oparty na jego ramieniu. / IRYDION O ty, którą kochałam dla mąk twoich, Hellado, Hellado, czy byłaś tylko cieniem? Chmuro miłości mojej, czy ty odchodzisz na wieki? Wróg twój jak wprzódy stoi niewzruszony i marmury wyszczerza przed słońcem jak białe kły tygrysa! Po co mnie być tutaj? Gorączka pali głębie czoła mego — myśli toczą mi duszę jak robaki trupa! / Zsuwa się na murawę. / MASYNISSA Odśwież siły w mgle poranku — pij chłodne powietrze i światło. — IRYDION Jak ogniwo do ogniwa, do mojej dłoń twoją spiąłeś i przywlokłeś mnie, ale człowiek raz tylko żyje — ten raz przyszedł dla mnie — ja skonałem wczoraj. MASYNISSA Synu! Zawód twój nie skończył się jeszcze. IRYDION Nie dręcz mnie. — Ojciec mój w twoich ramionach — siostra skonała w pałacu cezarów. — Ja u stóp twoich dogorywam. — Czyż nie dosyć tobie? Podnosi się na pół. Niewinna, którą ci poświęciłem, rozpłynęła się w powietrzu na żałosne jęki — głos jej drga w uszach moich — krzyż jej widzę na błękitach! Ach! Gdyby jej Bóg żył nad wszystkimi bogi — gdyby on był jedyną prawdą świata? MASYNISSA Cóż byś wtedy uczynił? IRYDION Umierając z tym pryśniętym żelazem w dłoniach, wezwałbym jego! MASYNISSA „Ojcze, któryś jest w niebiesiech, daj długich dni Romie! Przebacz tym, którzy mnie zdradzili. — Zbaw tych, którzy po wszystkie czasy nękali rodzinną ziemię moją!” IRYDION Nie — „Ojcze, któryś jest w niebiesiech, ukochaj Helladę, jak ja ją kochałem!” — Opowiedz mi w ostatniej godzinie, Masynisso, ty, który mnie zwiodłeś, ty, któryś mi obiecał tyle, ty, na którego łonie głowa moja w dzieciństwie zasypiała — ty, który w tej chwili stoisz nade mną, jakbyś światu rozkazywał — o mów, patrz, mieszają się myśli Irydiona, prędzej, mów prędzej: czy Chrystus, jest panem nieba i ziemi? MASYNISSA Sam wyrzekłeś! IRYDION A więc świadczysz jemu? MASYNISSA Jak wróg nieśmiertelny — nieśmiertelnemu wrogowi! Dzisiaj on władnie starym niebem i zgrzybiałą ziemią — ale są przestwory, kędy imię jego zmazane, jako moje starte w niebiesiech. — Są światy nieskończonej młodości pracujące w bólach i w odmęcie, słońca bez blasku, przyszłe Bogi w okowach, morze nienazwane dotąd, wezbrane wiecznie ku szczęśliwym brzegom! A on już ustał, już zasiadł na tronie i rzekł: „jestem” — i opuścił skronie! Nie zaprzeczam go — widzę go — oczy moje, ranne jego blaskiem odwracają się ku ciemnościom, ku nadziejom moim. — Z nich będzie zwycięstwo! Wybieraj. — IRYDION Statek żelaznego cierpienia czerni się na czole twoim — ale wśród tych zmarszczków pokaż mi nadzieję — nie — nie, ty z toni wieków nie podniesiesz się nigdy. — Tyś zwiódł mnie i zgubił! MASYNISSA Nie opuszczaj mnie jako ciebie opuścili nikczemni. Porywa go z ziemi. Stań nad przepaścią — wejrzyj ku miastu nienawiści twojej! Czy wiesz, kto je wyrwie z rąk braci twoich, kiedy według przepowiedni Grimhildy przyjdą rozorać Italię na bruzdy krwi i zagony popiołów? Czy wiesz, kto zlatującą purpurę cezarów podchwyci w powietrzu? Nazareńczyk! — I w nim zdrada senatu, i w nim okrucieństwo ludu żyć będzie niezatartą puścizną — włosy jego białe i serce nieubłagane jak u pierwszego z Katonów — mowa tylko czasem niewieścia i słodka — u stóp jego zdziecinnieją męże północy i on drugi raz ubóstwi Romę przed narodami świata! IRYDION Ach! Żądałem bez miary, pracowałem bez wytchnienia, by niszczyć, tak jak inni żądają bez miary, pracują bez wytchnienia, by kochać i błogosławić przy zgonie temu, co kochali za życia. — Ach! A teraz ty konającemu zwiastujesz nieśmiertelność Romy! MASYNISSA Nie rozpaczaj — bo przyjdzie czas, w którym cień krzyża spieką się wyda narodom i on darmo wytęży ramiona, by raz jeszcze odchodzących przytulić do łona. — Jedni po drugich powstaną i rzekną: — nie służymy więcej. — Wtedy u wszystkich bram miasta słyszane będą skargi i narzekania — wtedy geniusz Romy znów twarz zakryje i płacz jego nieskończonym będzie — bo na Forum same prochy zostaną — bo na Cyrku same gruzy tylko — bo na Kapitolu sama hańba tylko! — I przechadzać się będą po tych błoniach, wśród trzód dzikich i bladych pasterzy, ostatnich mieszkańców Romy — i walka moja na ziemi zbliży się do końca! IRYDION Znów serce mi bije. — Ach! Dzień ten czy daleki jeszcze? MASYNISSA Sam ledwo go przeczuwam! IRYDION O Amfilochu! Więc syn twój był tylko marzeniem — tylko cieniem odbitym od późnej przyszłości — i jak za wczesną igraszkę rozbiły go losy! Do Masynissy. Odejdź — ni tobie, ni Bogu żadnemu nie oddam duszy mojej — na tej skale, patrząc w oczy Romy, umrę, jako żyłem, w samotności ducha! MASYNISSA O synu, słuchaj mnie! Bladość liców twoich odrzucę nazad śmierci. — Ognisko siły na nowo w sercu twoim rozpalę. — Dam ci niepamięć przeszłości — dam ci niewiedzę przyszłości! IRYDION Precz ode mnie! MASYNISSA Dam ci żądz tysiąc i sił tysiące. — Umarłych piękności wskrzeszę ci kształty — każda, nim się rozemdleje, spali się w twoich uściskach — i Helena Trojańska, i Idalska Wenus, i Ptolomeów córa. W przejrzystej fali, w ogniu promienia, w czarnej, twardej ziemi jeszcze będą tchnienia rozkoszy dla ciebie! IRYDION Nie kuś mnie! MASYNISSA W dalekich stronach wydzielę ci plemię posłuszne w progach pałacu, dzikie w dniu bitwy. — Wśród czarów pochlebstwa ukochasz siebie jako Helladę kochałeś. — Zgrozą króla i miłością króla upoję cię, synu! Aż przyjdę, aż znów mój znak położę na tobie i rzeknę: „Czas wrócić do walki”. — IRYDION Nie kuś mnie! Albo rozłam w gruzy sklepienia, których kamień każden przeklinałem. — Ha! Jesteś potężny, choć raz wynijdź w pole. — MASYNISSA Na dzisiaj próżna prośba twoja! IRYDION A więc tobie na dzisiaj nie być panem moim! MASYNISSA Słuchaj, słuchaj mnie jeszcze! IRYDION Słaby geniuszu, w twoich skarbach nie ma nic dla Irydiona. — Umierając gardzę nim i tobą! MASYNISSA A jeśli wieki zniszczę dla ciebie? IRYDION Co? MASYNISSA Jeśli cię wyrwę spośród pędzących fal czasu i złożę na miękkim brzegu, uśpię cię na łonie nicości i zapomnienia — aż do chwili, w której te wieże rozrzucę i wbiję do ziemi. — Jeśli wtedy obudzę cię takim, jakim dzisiaj jesteś? IRYDION W Rzymie po latach wielu? MASYNISSA Tak, by dopełniła się jedyna żądza twoja, byś deptał ruiny i popioły! IRYDION Ale nie, kiedy płomienie wrzeć będą — nie, kiedy bracia matki mojej zatrąbią w rogi swoje na siedmiu wzgórzach. MASYNISSA Kiedyż więc? IRYDION Kiedy na Forum będą prochy tylko! Kiedy na Cyrku będą kości tylko! Kiedy na Kapitolu będzie hańba tylko! MASYNISSA Ale wtedy synu… — IRYDION Będę twoim — przysięgnij! MASYNISSA Przyrzekam zachować twe ciało. — Przyrzekam duch twój uśpić i wskrzesić. — Przez to, co On przezwał złem, przez jedyne dobro moje, przyrzekam! Teraz daj rękę! IRYDION Bierz tę nieszczęśliwą, co na próżno walczyła! MASYNISSA Wszystkie potęgi nocy gromadzone nad tobą i otchłań, matka moja, słucha twej przysięgi! Wyrzekasz się wroga mego? IRYDION Wyrzekam się. — Ach! Jęk rozpaczy przeleciał mi nad głową! MASYNISSA Nie zważaj! IRYDION Patrz! Skała porysowała się w krzyże i czarne krople na nich. — Ach! Patrz, krople krwi się sączą. MASYNISSA Nie zważaj, synu. — IRYDION Burza zrywa się nad morzem. — Ach, ach! Ktoś woła na mnie — tam — daleko — coraz dalej — czy słyszysz? MASYNISSA A teraz? IRYDION Milczenie. — MASYNISSA Razem więc na wieki bez końca, bez odpoczynku, bez nadziei, bez miłości, aż dopełni się wiekuista zemsta. IRYDION Razem, bylebyś wprzódy dopełnił śmiertelnej! MASYNISSA Stało się — za mną teraz! IRYDION Gdzie? MASYNISSA Do brzegów jeziora, do chłodu jaskini, pod liście winne i bluszczane wieńce — kędy ni zorzy, ni gwiazd nie masz, ni głosów, ni bólu, ni marzeń. — Tam spoczywać będziesz aż wnijdziesz do królestwa mego! IRYDION Idźmy — mnie Rzym, tobie duszę moją! DOKOŃCZENIE O myśli moja, ty przetrwałaś wieki! Ty senną byłaś w dniu Alaryka i w dniu wielkiego Attyli — ni brzęk korony cesarskiej o twarde czoło Karla, ni Rienzi, trybun ludu, nie obudził ciebie! I święte pany Watykanu jeden po drugim przesunęli się przed tobą jak cienie przed cieniem! Ale dzisiaj ty powstaniesz, o myśli moja! ------------------------------------------------ Dzisiaj w Kampanii rzymskiej słońce wrzało nad pustynią i posępnie teraz u brzegów pustyni zachodzi. Nad piołunem piasków, nad sitowiem bagnisk, nad samotnymi sosnami wzgórzów, nad cyprysami dolin już kołują cienie. — Gwiazda wieczorna, dawnych ludzi bogini, żałobnie się wznosi i z nią kilka łez rosy tu i ówdzie pada. — Tylko na morzu jeszcze w krwawych połyskach gra kipiąca piana. ------------------------------------------------ W powietrzu skwar i milczenie — chmury żadnej, żadnego powiewu, a głębie się wzruszyły i pełnymi bałwany, piersią purpurową jęknęły ku niebu. — Ten, który zamieszkał w otchłani, i ten, który obiecał, stanął na wirach fal i stopą czarniejszą od nocy gniótł niewolnice swoje. Od jego postaci łuna wzbija się, jakby drugie słońce zaszło. — Od jego ramion stacza się mgła na dalekie wody. — On idzie samotny i jak przed wiekami z nieśmiertelną starością na czole. A kiedy dosiągł lądu, odetchnęło morze i w zmierzchu znękane usnęły bałwany. — On szedł dalej. — Górom Samnickim ślad swój zostawił na szczycie i zstąpił ku brzegom jeziora. — Tam w potędze jego czarów, o Synu Zemsty, budzić się zaczęło życie twoje! ------------------------------------------------ Wąż, co strzegł stóp twoich, zadrgnął i zdał się przeczuwać powrót pana swego. — Wzmogło się światło łusk bladawych — roztoczył sploty i na marmury łoża z nich sypnęły się iskry. Wspiął się w górę i czeka teraz jak gorejąca pochodnia, a w jej blaskach jaśnieją czarne głazy i spiekłe rysy twoje! ------------------------------------------------ Zrazu połysk czucia tlał ci na czole jak ognik nocny nad grobem — ale od progów jaskini głosy uroczyste, witając cię po imieniu, wznoszą pieśń życia twego i za każdym ich ustankiem jedną siłą zmartwychwstajesz więcej. — I dana ci wiedza lat zbiegłych od chwili zaśnięcia twego. — Gdyby dzieje dnia jednego ujrzałeś wszystkie męki Rzymu i tryumfy Krzyża! ------------------------------------------------ Wszystkie, wszystkie naokoło ciebie wrą ognistymi barwy i kopyt tętna, i chrzęsty pancerzy, i brzęki dzwonów, i odgłosy hymnów przelatują nad tobą, jak przeleciały nad snem twoim. Umarłe biskupy ciągną się długimi rzędy — przed każdym idzie król jeden i na plecach swoich rozwartą, świętą księgę niesie. — Na siedmiu wzgórzach z dołu w górę i z góry na dół ciągle jednym kołem idą i wracają. — Jednym anioły wieńce kołyszą w powietrzu — drudzy samotni, z znakiem zbawienia w ręku, z mieczem wojny u boku i czarą trucizny w lewicy! ------------------------------------------------ A im bliżej obudzenia twego, tym mniej orszaku, tym głuchsze stąpania, tym bielsze głowy panów Rzymu i bardziej drżące ich dłonie. — Wtedy ponad wszystkie śpiewające głosy wzniósł się jeden, pełen sił i rozkazów — głos, który nie dochodzi niebios, ale któremu ziemia odgrzmiewa w wnętrznościach swoich i ten głos zawołał: „o Synu!” — ------------------------------------------------ Wtedy na szybach jeziora, na darni brzegów, na sklepieniu jaskini błysnęło i piorun powtórnego życia uderzył cię w łono, i jakoś był młody, i jakoś był piękny przed laty, powstałeś na łożu! I gorejące oczy twoje spotkały za pierwszym spojrzeniem bladą twarz Cyntii na szczytach latyńskich — i odparłeś: „Jestem” — a on skinął dłonią i prowadzi ciebie. — Stąpań nie powtarzają echa — jedno po czarnych wąwozach jak dwie czarne chmury żeglują wasze postacie. ------------------------------------------------ Stanąłeś w Kampanii Rzymskiej. — Przed twoim wzrokiem ona nie ma czym zakryć hańby swojej — gwiazdy migają jak tysiąc złotych wspomnień i urągań. — Czarne wodociągi, idąc ku miastu, nie znachodząc miasta, stanęły — opadłe nich głazy leżą pogrzebnymi stosy — tam powój się rozwlekł przysypan kurzawą — tam radzą ptaki nocne i jęczą! ------------------------------------------------ Pojrzał syn wieków i uradował się w sprawiedliwości zemsty swojej. — Każda ruina była mu nagrodą: i niziny, wdowy amfiteatrów, i wzgórza, świątyń sieroty — z lekkich stóp swoich otrząsał proch i perzynę tam, gdzie cyrk Karakalli, tam gdzie mauzoleum Cecylii, żony Krassusa. — I ulicą grobów starodawnych wiódł go straszny przewodnik do bram Rzymu. One same się roztworzą — nie słychać zgrzytnienia zawiasów. — Weszli. — Straże nagle usnęły oparte na broniach. — Oni przeszli jak cienie! ------------------------------------------------ I wśród długich, samotnych kaplic ciasna im droga się wije. O nocy jedyna, ostatnia! O nocy miłości mojej, coś słonecznego w twoich blaskach jaśnieje — nad każdą ruiną zasłonę cieniów rozdzierasz — i truchlejącą, nagą, wydajesz wrogowi. — Twój księżyc nędzne domy i nędznych, rzadkich mieszkańców wytyka szyderstwa promieniem! ------------------------------------------------ W krużganku Bazyliki stoi dwóch starców w purpurowych płaszczach. — Żegnają ich zakonnicy imieniem książąt kościoła i ojców — na ich twarzach wyryte ubóstwo myśli — wsiedli do powozu — czarne, schorzałe konie ich ciągną i z tyłu sługa z latarnią, jaką trzyma wdowa nad dzieckiem konającym z głodu — i na ramach u okien i na listwach u dołu, ostatek pozłoty! Minęły z wolna jęczące koła, siwe głowy wychylone zniknęły. — To następcy cezarów, to rydwan kapitolińskiej Fortuny — rzekł przewodnik, a syn Grecji pojrzał i klasnął w dłonie. ------------------------------------------------ A teraz stromą pochyłością, sadzonymi schody wstąpili na puste dziedzińce — pośrodku posąg Aureliusza na koniu z wyciągniętą dłonią w próżniach powietrza. — Cezar bez poddanych. — Triumfator bez pieśni — a z tyłu czarne tło murów Kapitolu! ------------------------------------------------ Obok Skały Tarpejskiej ułamkiem miecza wracający na ziemię po latach tylu zostawił znak swój na czole najlepszego z cezarów — i dźwięk greckiego żelaza o spiż rzymską rozległ się jak dzwonu uderzenie pogrzebne, ostatnie! I znad szczytów zamku odparł żałosny krzyk sowy i z odległych ulic odparło skowyczenie psa błądzącego po innych ruinach! ------------------------------------------------ A przez via sacra, przez drogę zwycięstw, stopniami ze żwiru i błota zeszli ku Forum. — Łuk Septyma Sewera aż po piersi i świątyń ostatnie kolumny aż po szyję zakopane w ziemię, wystają jak głowy potępieńców. — Inne nie tak zagrzęzły, stoją wysoko, samotnie, wysmukłością szkieletów. Ich kapitele, kwiaty, ich liście akantu, co tak biało, tak nieznośnie tobie świeciły przed wiekami, dziś jak zbrudzone włosy na czole włóczęgi, dziś na pół pęknięte marmury ich kibici rozlatują się w proch jak fontanna w krople. — I nie mogłeś nic poznać, nic nazwać w godzinę tryumfu twego. ------------------------------------------------ Tam pod resztą portyku dwóch nędzarzy śpi pod łachmanami płaszcza jednego — w księżycowej bladości ich twarze jak dwa głazy grobowe — jaszczurki ślizgają wśród ich ramion splecionych — a teraz jak liście jesienne przed wiatrem uciekły przed tobą. — Powitałeś ostatki ludu rzymskiego na forum — przechodząc trąciłeś ich nogą — oni się nie przebudzili! ------------------------------------------------ Przewodnik wskazał ku ulicy drzew zgrzybiałych. — Tam cień Palatynu leżał na ziemi, tam bogów poćwiartowane ciała się walały i bohaterów rozpadłe piersi z jaspisu, z porfiru. — Tam Bramą Tytusa pękniętą, zlepioną jak ogromna rana, przeszli znów na jasne miejsca puste i stroskane. — Tu wydało się temu, który zmartwychwstał, że Koliseum dotąd stoi cało, ale starzec głośniej jeszcze się rozśmiał — i wziął go za rękę! ------------------------------------------------ Na milczącej arenie, na piasku srebrnym, wśród arkad przemienionych w dzikie skały, z bluszczami u wierzchołków, z szczelinami w łonie, tyś podziękował losom za spodloną Romę. Tu miał być koniec pielgrzymki twojej — stąd miałeś pójść, kędy miliony. ------------------------------------------------ I wszystko, coś widział niegdyś, wszystko, czego częścią bywałeś, wróciło ci na pamięć — tam był tron cezarów. — Ozwały się w myśli twojej trąby, piszczałki, poklaski, przekleństwa. Słońca tylko nie ma, nie ma purpurowej obsłony, co powijała na wierzchołkach cyrku. — Księżyc blado świeci nad tłumem wskrzeszonych, przechodzących, niknących. ------------------------------------------------ Z nich wszystkich został się głos hymnu słyszanego niegdyś. — To niegdyś było wczoraj. — Tu wczoraj skonali nazareńczycy. — Ich twarze były pogodne jak wieczór letni — i otóż na miejscu, na którym padli, krzyż czarny stoi dzisiaj, drewniany, cichy, na środku areny — od jego spokojnych cieniów odwrócił przewodnik ponure oblicze. ------------------------------------------------ Ale w tobie dziwne uczucie się budzi — nie litość nad Romą — bo jej żałoba ledwo za jej zbrodnie staje — nie strach obranego losu — ty zanadto cierpiałeś, byś mógł się lękać — nie żal matki ziemi — boś miłości życia wśród snu wiekuistego zapominał — ale jakieś wspomnienie twarzy dziewiczej, jakiś smutek nad tym krzyżem, którym dawniej pogardziłeś, boś go daremnie chciał zaostrzyć w żeleźca! Ale teraz zdało ci się, że walki z nim nie chcesz — i zdało ci się, że on znużony jako ty — opłakany jak losy Hellady niegdyś — i zdało ci się w promieniach księżyca, że on świętym na zawsze! ------------------------------------------------ Jednak nie uchylisz się od przyrzeczonej wiary — wstaniesz i pójdziesz ku starcowi pustyni. — On się wzdrygnął, on przeniknął duszę twoją i kołem ramion ogromnych, posępnych otaczając ciebie, odrywa cię krok za krokiem od zbawienia znaku. — Ty stąpasz za nim z wolna jak ojciec twój w dniu śmierci! ------------------------------------------------ I piękny, gibki, z tuniką czarną, z koturnem argijskim stanąłeś i ku niebu wytężając ręce, byłeś wśród gruzów jako dźwięk szybki, ogromny, co połączy tysiąc innych zbłąkanych. — Korynckich festonów szczątki westchnęły za tobą! ------------------------------------------------ — Synu, czas! Wypiłeś napój, który ci wieki sączyły do czary i kropli nie zostało. — Synu, czas! Zorza niedaleka — nam ubiec długą drogę trzeba. — Jęki słychać spod ziemi, tam męczenników dosypiają koście — jęki słychać w powietrzu — tam ulatują duchy Chrystusa — ale od szczytów amfiteatru ponad te dźwięki żałobne, zabrzmiał głos pełen chwały! ------------------------------------------------ Tam postać bieleje przejrzystą jasnością — tam zebrały się wszystkie miłości księżyca i jak wstęgi powiewne to skupiają się, to rozpuszczają się w promienie około anielskich, cichych, zwartych skrzydeł dwojga! Ty ku temu słodkiemu licu podniosłeś oczy — poznałeś dawne kształty, ale wyświeżone rosą, wyjaśnione tchnieniem niebios i spoglądałeś na nie jak ten, co się żegna z pięknością na wieki! ------------------------------------------------ Głos wyzwał starca na powrót przed stopnie krzyża, na sąd nierozstrzygniony jeszcze. — On pod hymnem anioła opuścił śniade skronie i wrócił od bram cyrku. — Zgrzytał i rwał ci ręce, i wołał: „Potępiony, kto mi wydrze jego?”. ------------------------------------------------ Tu, u stóp Męki Pańskiej, kiedy do zorzy blisko już było, kiedy miesiąc zapadł niżej amfiteatru, kiedy cała arena świetniała połyskami bijącymi od skrzydeł, brzmiała muzyką niewidzialnego chóru, zaczął się spór ostatni, wyroczny wokoło twojej poświęconej głowy! ------------------------------------------------ A ty powyżej kusiciela, poniżej anioła, stoisz na stopniach krzyża — trwogi nie ma na czole twoim ni modlitw na ustach — Jesteś, jako byłeś zawżdy, samotny na świecie! ------------------------------------------------ On, wparłszy stopy w kipiący piasek, głowę schyliwszy na spalone piersi, dopomina się o prawa swoje. „Wrogu nieśmiertelny, on moim, on żył w zemście, on nienawidził Romy”. — Lecz anioł rozwiązując tęczę skrzydeł, potrząsając złocistymi puklami — „O Panie! On jest moim, bo on kochał Grecję”. — ------------------------------------------------ I od walki potęg zamgliło się powietrze — uczułeś powtórne konanie. — Życie twoje stało się całe oczekiwaniem i rozdarciem — ogień piekieł palił ci stopy, blaski niebieskie raziły ci oczy — tłumy rwały cię na dół i drugie tłumy ciągnęły cię w górę — wtedy nadzieja boska wszczęła się w sercu twoim i zemdlała, i znów się obudziła jak iskra, i znów zagasła, i stało się czarno — pusto — głucho jak w nicości — bolesno — gorzko — nieznośnie jak w rozpaczy — i słabo — nikczemnie jak w hańbie. ------------------------------------------------ O godzino, przeznaczona każdemu z żyjących, oddal się od myśli mojej! Ojcze niebieski! Ty raz tylko jeden w wieczności, raz Syna własnego opuściłeś, by odtąd już nie opuszczać żadnego z dzieci twoich — nie — żadne dzieło twoje nie pójdzie w rozsypkę na wieki! ------------------------------------------------ Powstań, o synu Grecji — patrz! Wróg dłoniami zakrył lica i gmach starożytnych ludzi wstrząsł się od próżnych jego wysileń — w mgle zarannej coraz posępniej mdleją kształty jego. — On kona, głowę oparłszy o bramy cyrku — głos jego już teraz jak szum wód dalekich. — Świadectwem Kornelii, modlitwą Kornelii ty zbawion jesteś, boś ty kochał Grecję! ------------------------------------------------ Powstań! Czy słyszysz ten głos, co zagrzmiał nad milczeniem wszystkich duchów? O pierwszych połyskach świtu on zleciał jak piorun i woń wszystkich kwiatów dolin podniosła się ku niemu. ------------------------------------------------ „Idź na północ w imieniu Chrystusa — idź i nie zatrzymuj się, aż staniesz na ziemi mogił i krzyżów — poznasz po milczeniu mężów i po smutku drobnych dzieci — po zgorzałych chatach ubogiego i po zniszczonych pałacach wygnańców — poznasz ją po jękach aniołów moich przelatujących w nocy”. ------------------------------------------------ „Idź i zamieszkaj wśród braci, których ci daję — tam powtórna próba twoja — po drugi raz miłość twoją ujrzysz przebitą, konającą, a sam nie będziesz mógł skonać — i męki tysiąców wcielą się w jedno serce twoje”. ------------------------------------------------ „Idź i ufaj imieniowi mojemu — nie proś o chwałę twoją, ale o dobro tych, których ci powierzam — bądź spokojny na dumę i ucisk i natrząsanie się niesprawiedliwych — oni przeminą, ale ty i słowo moje nie przeminiecie!” ------------------------------------------------ „A po długim męczeństwie zorzę rozwiodę nad wami — udaruję was, czym aniołów moich obdarzyłem przed wiekami — szczęściem i tym, co obiecałem ludziom na szczycie Golgoty — wolnością!” ------------------------------------------------ „Idź i czyń, choć serce twoje wyschnie w piersiach twoich — choć zwątpisz o braci twojej — choćbyś miał o mnie samym rozpaczać — czyń ciągle i bez wytchnienia, a przeżyjesz marnych, szczęśliwych i świetnych, a zmartwychwstaniesz nie ze snu jako wprzódy było, ale z pracy wieków — i staniesz się wolnym synem niebios!” — ------------------------------------------------ I weszło słońce nad ostatkami Romy — i nie było komu powiedzieć, gdzie się podziały ślady myśli mojej — ale ja wiem, że ona trwa i że ona żyje! ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/krasinski-irydion. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Poezje Zygmunta Krasińskiego, tom drugi, F. A. Brockhaus, Lipsk 1883. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Aleksandra Kopeć, Anna Potrzebowska, Aleksandra Sekuła. ISBN-978-83-288-5530-4