Poprawione błędy źródła: Dziadek zwabił tego szczura -> — Dziadek zwabił tego szczura (dodano myślnik przed wypowiedzią); u ona -> a ona; A już nauczył się -> A już: nauczył się; A Kajtuś nie chce, sekretarz mówi -> A gdy Kajtuś nie chce, sekretarz mówi; Słyszałam, że potrzebne są dzieci. Idą. -> Słyszałam, że potrzebne są dzieci. Idę.; gdy z gwiazdą filmową wysiadał -> gdy gwiazdą filmową wysiadał; parle italiano -> parlare italiano; Tu tu. Tu przejechała -> To tu. Tak. Tu przejechała obręcz naszej bryczki
W kilku przypadkach poprawiono znaki interpunkcyjne kończące zdania oraz pisownię po dwukropku, np.: Powiadają. -> Powiadają:; Podpisał. -> Podpisał:; Patrzy w górę: Wierzchołki drzew -> Patrzy w górę: wierzchołki drzew; na naszych gości: Wrogie siły -> na naszych gości. Wrogie siły; Czy przyznać się, że (…) z nim rozmawiał. -> Czy przyznać się, że (…) z nim rozmawiał?; nieufność zabija prawdę w człowieku? -> nieufność zabija prawdę w człowieku.; Kto by ci cerował pończochy, gdybym podróżowała. -> Kto by ci cerował pończochy, gdybym podróżowała?; Zdziwił się: „Człowiek”. -> Zdziwił się: „Człowiek?”. mówią: „o jaka ładna książka” -> patrzą i mówią: „O jaka ładna książka”;
W kilku miejscach dostosowano do współczesnych zaleceń zapis partii dialogowych, monologów niewypowiedzianych i przytoczeń:
a) wypowiedź tej samej postaci rozbitą na jednozdaniowe akapity połączono w jednym, np.:
b) wyraźnie sygnalizowany monolog wewnętrzny umieszczono w cudzysłowach, np.:
c) na podst. wyd. 1934 pominięto cudzysłowy i przywrócono zapis z pauzą dialogową w miejscach, gdzie brak wskazówek, że słowa wypowiedziano w myśli, np.:
d) przytaczane słowa umieszczono w cudzysłowach, bez wyodrębniania w osobnych akapitach, np.:
W akapitach dialogowych zastąpiono, gdzie było to możliwe, myślniki innymi znakami tak, aby myślnik był jedynie znakiem poprzedzającym wypowiedź.
Ujednolicono sposób oddzielania fragmentów tekstu, konsekwentnie stosując do tego celu światło pionowe (w źródle na końcu lub początku strony użyto asterysków). Uzupełniono podział na fragmenty, stosownie do wyd. 1934.
Inne zmiany: No — no -> No, no; nie ogolony -> nieogolony; nie mrugających -> niemrugających; skrzydłami, szelestem — podmuchem -> skrzydłami, szelestem, podmuchem; Pogotowia -> pogotowia;
Kajtuś lubi się zakładać — Kajtuś wchodzi do sklepów i udaje, że chce coś kupić, a nie ma ani grosza
Kajtuś lubi się zakładać z kolegami.
7— Załóż się, że zafundujesz do kina.
8 9— Daj rękę. Pamiętaj: w niedzielę kino.
10 11 12— Nie boję się, tylko chcę wiedzieć, jak to będzie.
13 14— Wejdę do dziesięciu sklepów. Będę udawał, że chcę coś kupić. Nie mam ani grosza w kieszeni.
15— Mówiłeś, że do dwunastu sklepów…
16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29— Jak sobie chcesz. Tylko nie śmiej się w szybę, bo się domyślą.
ŻartWchodzi Kajtuś do apteki.
32Pan wydaje lekarstwa powoli, żeby się nie pomylić — Kajtuś cierpliwie czeka swej kolejki.
33 34— Proszę o dwa zeszyty: jeden w kratkę, a drugi do rysunków.
35— Nie mamy do rysunków, tylko wszystkie w kratkę — zażartował pan aptekarz.
36 37 38 39— Idź na prawo, obok. Tam dostaniesz.
40 41 42Obok apteki jest sklep pomocy szkolnych.
44 45 46 47 48— Ciastko czekoladowe z kremem.
49— A ty ślepy jesteś? Nie widzisz?
50 51Stoi i dziwi się, czego od niego chcą.
52 53 54— Nie wiesz, gdzie się ciastka kupuje?
55 56 57 58 59 60 61 62 63 64— On taki zawsze — mówi kolega. — Znam ten sklep. Nigdy tu nie kupuję.
65 66 67— No i udało się. Przecież mnie nie zabił.
68Odważnie wchodzi do trzeciego sklepu.
70Sklep spożywczy. Są tu sery, masło, cukier, śledzie, sielawy[1].
71 72 73 74 75— Tak. Dziesięć deka. Marynowanego.
76 77— Kolega. O, stoi tu przed sklepem.
78— Powiedz koledze, że łobuz, a ty gapa.
79 80— Nie, nie ma. Będzie dopiero.
81 82— Jak się ociepli. No, dosyć. Ruszaj! Drzwi zamknij.
83Ostrożnie zamknął drzwi i opowiada, jak było.
84 85— A co? Sprzedają morskie łososie. Śledzie też są morskie. Nie wolno się zapytać?
86— Czekaj. Dopiero trzy sklepy. Możesz jeszcze przegrać.
87ŻartSzewc.
90 91Już pora obiadowa, a sprzedał dopiero parę sznurowadeł i pudełko pasty do butów.
92 93 94 95A szewc, czy się domyślił, że żarty, czy zły, że głowę zawracają.
96 97— Dam ja ci sera, błaźnie jeden!
98 99Nie bardzo się udało, trzeba było prędko umykać.
Ominął Kajtuś kilka małych sklepów.
101Zatrzymał się przed fryzjerem i myśli.
102— Ale ty ciągle to samo. To nie sztuka.
103— Nie podoba ci się, to nie. Sam sobie chodź i wymyślaj co innego.
104— No już dobrze. A tu co powiesz?
105— Nie spiesz się. Poczekaj. Zobaczę.
106 107 108Perfumy w różnych butelkach. Mydła kolorowe. Grzebienie. Pomady[2]. Puder.
109 110— Czego sobie życzysz, kawalerze? — pyta się pan.
111 112— Proszę o pomadę na porost królewskich wąsów.
113 114 115Pani przerywa czytanie i patrzy.
116 117 118 119 120 121— Króla Sobieskiego[3].
122 123 124— A potem co zrobisz po przedstawieniu?
125 126 127 128— Niech mu pan da wody kolońskiej.
129— Nie chcę — otrząsa się Kajtuś.
130— Dlaczego nie? Będziesz pachniał.
131— Nie chcę. Chłopaki śmiać się będą. Powiedzą, że się chcę żenić.
132 133 134Nudzi się młodym w sklepie, więc radzi pożartować.
135Ale weszła kupująca. Rozmowę przerwała.
136— Przyjdź, to cię pomaluję. Będą jak prawdziwe.
137— Ale zaprosisz nas na przedstawienie? Pamiętaj.
138 139 140 141 142 143 144— Co mają towar marnować? Pożartować można. Ale nie jestem pętakiem. Nie lubię oszukańców[4].
145Wszedł Kajtuś do mydlarni[5]. Prosi o truciznę na pchły.
147 148— Masz na pchły, na pluskwy i na karaluchy.
149— U nas nie ma pluskiew ani karaluchów. Mama kazała tylko na pchły.
150— Nie szkodzi. Ten proszek dobry, wszyscy go kupują. Pokaż, ile masz pieniędzy.
151Kajtuś mocno zaciska pustą pięść.
152— Nie… Muszę się zapytać… Muszę się słuchać mamy.
153— No to idź się zapytaj. I powiedz, że złotówkę kosztuje. A wy daleko mieszkacie?
154 155— Jak będziesz często kupował, dostaniesz cukierków… O, widzisz.
156 157 158— Mądra baba: dawaj jej zaraz złotówkę! Myśli, że się połakomię na cukierek. Pewnie farbowane. Ile już było sklepów?
159 160 161 162— Czego się spieszysz? Niech trochę odpocznę. Już mi się w głowie kręci.
163— Czy można dostać palmę kokosową?
166 167— Niech pani poszuka. Pan od przyrody kazał.
168— Więc powiedz panu od przyrody, że ma fiołki w głowie.
169— Wcale nie. Nasz pan wie, co mówi. Nieładnie tak uczyć dzieci. Nie wolno nauczyciela obrażać.
170— Wynoś się, smarkaczu! Morały mi będzie prawił.
171— Pewnie, że morały, bo się tak nie mówi.
172We drzwiach pokazał jej język.
173— Szkoda, że nie dodałem, żeby się kazała wypchać trocinami i wytapetować.
174 175— Bo mi się już znudziło tak łazić.
176 177— Wiem bez ciebie. Zacząłem i skończę.
178ŻartPrzed sklepikiem stoi balon z wodą sodową[6].
179 180Kupcowa[7] nalała — podaje.
181 182— Nie chcę wody, tylko sodowy gaz.
183Znów zrobił niewinną minkę. Ale ona nawet nie patrzy.
184Zamachnęła się i chlusnęła wodą.
185 186 187— Żebyś ręce i nogi połamał, złodzieju!
188Nie jest Kajtuś pętakiem ani złodziejem. Przecież mógł wodę wypić i uciec. A pić mu się chciało.
189 190 191 192— Te, słuchaj — pyta się kolega — co znaczy: fiołki w głowie?
193— Pewnie, że nie wie, co gada. Sam się możesz domyślić.
Zatrzymali się przed fotografem.
195 196 197 198— Ile kosztuje pół tuzina gołębi?
199 200— Pocztowych, gabinetowych. Będziemy trzymali gołębie na kolanach.
201 202— Jeszcze nie. Ale się postaramy.
203— Naprzód się postarajcie, a potem przyjdziecie.
204— Co pani z nimi gada? — wtrącił się pan w okularach. — Tu się tylko ludzi fotografuje. I osły.
205 206 207 208„Ten nazwał mnie osłem, tamten smarkaczem. Ta wodą oblewa, tamten zerwał się do bicia. A dlaczego? Bo nie mam pieniędzy. Gdyby tak mieć złotówkę, wszyscy byliby grzeczni. I do kina wpuszczą. I wodę dadzą — nie tylko czystą, ale z sokiem”.
209 210 211 212 213Zaczęli liczyć: razem z przekupką — dziewięć.
214Do następnego sklepu znów weszli razem.
216 217Patrzy, przekłada, przymierza. Ogląda klamrę. Liczy dziurki. Chucha, wyciera. Grymasi.
218Ten pasek za cienki, ten za ciemny, tamten za szeroki.
219A panienka co jeden położy, to drugi zaraz chowa do pudła.
220„Boi się, że ukradnę” — pomyślał Kajtuś.
221Nic dziwnego. Różni się w sklepach kręcą. Przychodzą — nudzą — nie kupują. I naprawdę ukraść próbują.
222Kajtuś wie, ale się gniewa, że podejrzewają.
223 224„Jaki on teraz odważny. Wchodzi ze mną razem, a gęby nie umie otworzyć”.
225Ano, wybrał pasek: ładny skautowski[8].
226 227— Dwa złote pięćdziesiąt groszy.
228 229 230— Kolega kupił taki za czterdzieści groszy.
231— To idź tam, gdzie kupił kolega.
232 233— Znaleźli się mądrale. Jeden wybiera, a drugi się rozgląda. Znamy was.
234 235 236— A co byś zrobił, gdyby oddała?
237 238Kajtuś wie, co by zrobił. Szukałby po kieszeniach, niby że zgubił pieniądze.
239Ale mówić nie chce, niech się sam domyśli.
240 241Zatrzymał się i czeka na odpowiedź.
242 243 244 245— To już na pewno w przyszłą niedzielę.
246Kajtuś skrzywił się i machnął niechętnie ręką. Pomyślał:
247„Ot, zakładaj się z takim szczeniakiem…”
W sklepie z papierosami pożałowali Kajtusia.
249Stanął nieśmiało w kącie i czapkę gryzie.
250 251 252 253— Bo majster kazał kupić trzy papierosy.
254 255 256 257— Powiedział, że nabije[9], jak nie przyniosę.
258 259 260 261— Upił się twój majster. Niech się wyśpi.
262 263— Ty ze wsi? — zapytała się pani.
264 265— Zaraz znać: nieśmiały. Ot, wysyłają dzieciaka do miasta na poniewierkę.
266— Już chyba pójdę — mówi Kajtuś.
267 268 269 270A Kajtusiowi, czy z żalu, czy z tego zmęczenia, łzy napłynęły do oczu.
271 272 273 274 275— No… Mucha czy coś — wpadło mi do oka.
Nareszcie. Ostatni sklep, dwunasty. Pralnia.
277Nie chciał wejść, bo woli delikatniejsze sklepy. Ale kolega namówił.
278— Wejdź. Nie bój się. Już koniec.
279 280— Przepraszam. Czy można wyprasować kota?
281 282 283A nie zauważył, że koło drzwi siedzi narzeczony panien. A ten cap go za kark.
284— Poczekaj. Ciebie wyprasujemy. Dawaj, Franka, gorące żelazko.
285Silny. Mocno trzyma. Położył Kajtusia na deskę do prasowania.
286 287 288 289 290 291 292— Nie głupi on. Cwaniak, struga tylko wariata.
293— A ja mówię, że nie. Dobrze mu z oczu patrzy.
294— Ja wszystko wytłumaczę — jęczy Kajtuś.
295— Dobrze, więc co to za zdechły kot?
296Patrzy Kajtuś, że drzwi otwarte.
297Dobrze, że teczkę oddał koledze: lżej było uciekać.
298— Poczekaj! Spotkamy się. Poznam cię. Dostaniesz za swoje.
299 300 301— Widać, że trzeba było[10].
302 303— Nie wymówiłeś[11], że mam opowiadać. Dawaj teczkę. I sam sobie idź do kina. Ciesz się, żeś ze mną nie wszedł: dostałbyś, łamago.
304Rozeszli się pogniewani. Nie pierwsza kłótnia Kajtusia.
305I nie pierwszy zakład. Bo lubi się Kajtuś zakładać.
Rozmawiali raz w szkole o meczu.
307Co ciekawsze: mecz czy kino? Czy kąpiel, czy łódka? Rower czy ślizgawka?
308Mówi Kajtuś, że filmy dorosłych zawsze kończą się całowaniem.
309— Chodź, pokażę ci, jak się całują.
310Pocałunek, Podstęp— Chłopaka nie sztuka, ty pannę pocałuj.
311 312— Myślisz, że nie? Więc dobrze: załóż się o porcję lodów.
313 314 315 316 317 318 319 320Małej nie chce zaczepiać. Przykro. Bo się nastraszy. Zresztą powiedział, że „panna”. Więc duża.
321Jak to zrobić? Idzie. Rozgląda się.
322Idzie. Patrzy. Myśli. Patrzy. Czeka.
323 324Mniejsza o te lody, ale wstyd przegrać. Musi postawić na swoim.
325 326Dwie. Uczennice. I starsze. Śmieją się. Rozmawiają. Nie spieszą się.
327 328 329— Słuchaj, Zośka, jak znów przyjdziesz…
330Więcej Kajtuś nie słyszał. Ale ma plan.
331Dał ręką znak, że zaczyna. Przeszedł na drugą stronę, wyprzedził je i wrócił — i prosto na spotkanie.
332Idzie. Głowę zwiesił, niby zamyślony.
333Już je mija. Nagle staje. Spojrzał.
334— Ooo, Zośka! Kiedy przyjechałaś?
335 336A on — hop! Objął za szyję — i pac! Pocałował.
337Głupia — jeszcze się nachyliła. Tak się pysznie udało.
338 339 340 341 342 343Oblizuje się, że niby pocałunek smaczny.
344 345One patrzą, dziwią się — aż się domyśliły.
346— Poczekaj, andrusie[12]!
347 348— Skąd wiedział, jak się nazywam?
349 350Był honorowy i miał dwadzieścia groszy.
351Podzielili się lodami po równo.
352Trzeci też dostał, choć mu się nie należało.
Niecierpliwy. Odważny. W głowie różne pomysły.
355Był taki, zanim jeszcze zaczął chodzić do szkoły.
356Był taki, zanim jeszcze stał się czarodziejem.
— Utrapienie z chłopakiem — wzdycha mama.
359— Nie biłem, ale jak stracę cierpliwość — grozi ojciec.
360— Dobrze mu z oczu patrzy — uśmiecha się babcia.
361— Głowę ma dobrą — mówi ojciec.
362— Do wszystkiego ciekawy — dodaje mama.
363— W dziadka się wrodził — uśmiecha się babcia.
364Mówi stróż, że z okna rzucił śledzia na głowę gospodarza domu.
366 367 368Po pierwsze: wcale nie śledź, a tylko ogon śledzia.
369Po drugie: nie na głowę, a na kapelusz.
370Po trzecie: nie z okna, a przez poręcz schodów.
371Po czwarte: nie Kajtuś, a inny chłopak.
372W dodatku nie trafił — niezdara.
373Powiada stróż, że pogasił światła na wszystkich schodach.
374— Nieprawda. Wcale nie na wszystkich, a tylko w jednej sieni. Skąd stróż wie, że akurat ja? Może kto inny? Może kto jeszcze? Może dziewczynka zgasiła, a nie chłopiec? Może strażak zgasił? Są przecież w Warszawie strażacy.
375Mówi stróż, że Kajtuś dzwoni i ucieka.
376— Dzwonię, tak, ale w innych bramach. Nie w naszej. Raz dzwoniłem, dawno.
377 378 379Bo chce wiedzieć, czy dzwonek nie zepsuty. Czasem z nudów. Czasem ze złości, że idzie do szkoły, a głupi dzwonek wisi sobie jak hrabia i nic nie robi.
380 381— Wyrwał kamień, powyginał rynnę.
382 383 384— Ja sanki zbijałem, ale młotkiem, wcale nie kamieniem. A deskę oparłem o schowek, a nie o rynnę.
385Ma świadka. Może przyprowadzić chłopca, który mu młotek pożyczył i deskę trzymał.
386 387— Szybę stłukł. Kamień rzucił.
388— Widziałem, jak uciekał. W psa rzucił.
389— Nie w psa, a w kota. Nie kamień, a kawałek cegły. Zupełnie inny chłopak wybił szybę kamieniem. — Tylko uciekli razem.
390 391— Dlaczego ta pani dobrze nie widzi?
392A jeszcze przychodzi na skargę i każe płacić za szybę?
393Bo wygląda tak, że już nikt nic złego, tylko wszystko Kajtuś.
394„Jeżeli sam nie zrobił, to jeden z jego koleżków”.
397Więc co? Za wszystkich ma odpowiadać czy tylko za siebie?
Do szkoły jeszcze nie chodził.
400 401 402Ano, pływa — potem wychodzi z wody. I widzi z daleka, jak uciekają łobuzy.
403Wszystko zabrali: spodnie, buty, czapkę, nawet koszulę.
404Pan się zlitował, owinął w swoją marynarkę i zaniósł Kajtusia do domu.
405 406Złodzieje też są między chłopakami.
407A Kajtuś nie ruszy cudzego. Brzydzi się złodzieja.
Kiedy żyła Helenka, skakali ze schodów; z jednego, z dwóch, z trzech, z czterech i z pięciu.
410Chciał pokazać, że skoczy bez trzymania za poręcz.
411I pokazał: skoczył z pięciu schodków. Byłoby się udało, ale miał nowe buty… śliskie podeszwy…
412 413Teraz na głowie włosy mu w tym miejscu nie rosną.
414 415Drugą bliznę ma Kajtuś na nodze, bo go pies rzeźnika pokąsał.
416Bo mówili chłopcy, że pies się nie da pogłaskać.
417 418— Spróbuję ostrożnie. Może się uda.
419Spróbował ostrożnie. I nie udało się.
420Założył się, że przeleci przed tramwajem.
421— Możesz się przewrócić. Daj lepiej spokój.
422 423 424 425Ale zakład nie został rozegrany. Motorniczy w porę zatrzymał, zahamował tramwaj; ale policjant przyprowadził Kajtusia do domu.
426Zabronili mu cały tydzień na podwórko wychodzić.
427 428Chciał zrobić niespodziankę: że porąbie drzewo siekierą.
429 430To już trzecia blizna Kajtusia, na palcu lewej ręki.
431A mogło być jeszcze gorzej. Bo znów w domu został. I chciał lampkę zapalić przed obrazem.
432Zapaliła się firanka. Ale akurat babcia weszła i ogień zgasiła.
433Już taką ma Kajtuś naturę, że musi widzieć, wiedzieć, a potem sam spróbować.
Opowiedziała mu mama bajkę o Ali Babie.
435Ali Baba był to wódz rozbójników.
436Arabski zbójca. Czterdziestu ich było. Ali Baba dowódca — herszt.
437Mieli zbójcy w lesie piwnicę. Nazywała się ta piwnica — Sezam. Tam chowali skarby zrabowane. Tam worki z dukatami[13] i złoto, i drogie kamienie, i brylanty.
438Do piwnicy prowadzą tajemnicze drzwi.
439Jeżeli powiedzieć: „Sezamie, otwórz się!”, drzwi same się otwierają.
440 441 442Leży Kajtuś w łóżku i myśli o skarbach ukrytych.
443 444 445 446Bo gdy mu mama i babcia dobrze nie wytłumaczą, chce sprawdzić u ojca.
447— Są skarby — mówi ojciec. — Były wojny na ziemiach naszych. Nieprzyjaciel palił i rabował, a ludzie zakopywali, co cenne. Nawet niedawno pisali w gazetach, że w polu znaleźli garnek z monetami.
448Piwnica, StrachMówi ojciec, że minister drukuje papierowe pieniądze, bo złoto za ciężkie do noszenia: więc sztaby złota leżą schowane w piwnicach.
449Tego Kajtuś nie zrozumiał dobrze, bo było za trudne. A może był wtedy śpiący.
450 451Dobrze. Idzie z babcią do piwnicy po węgiel.
452Schodzi się pod ziemię. A tam drzwi i długi korytarz. A tam różne małe drzwi, do każdej piwnicy osobno.
453Babcia zapaliła świecę. Idą. A w kącie korytarza stoi beczka.
454 455Babcia wzięła węgiel do kubełka i wychodzi. A Kajtusia nie ma.
456 457 458 459A on przykucnął za beczką i czeka cicho.
460Myśli babcia: „Pewnie już na podwórku”. I zamknęła piwnicę na kłódkę.
461Został Kajtuś w ciemnym korytarzu. Ale się nie boi. Myśli, czy aby uradzi[14] ciężką sztabę złota.
462 463Namacał pierwsze drzwi i mówi:
464 465 466 467 468 469Kręci się, szuka. Już nawet nie wie, gdzie jest. Sam jeden tak błądzi. Ciemno, cicho.
470 471Ale zaczął płakać. Przestraszył się dopiero.
472 473Mały był. Do szkoły jeszcze nie chodził.
474 475Myśli, że już się nie wydostanie.
476 477I naprawdę mógł długo siedzieć, bo babcia go nie szukała. Bo czy to pierwszy raz Kajtuś na ulicę albo gdzie do sąsiadów?
478 479 480A na schodach ludzie nie słyszą, bo stukają butami. I Kajtuś stoi nie przy drzwiach, a na końcu, gdzieś koło beczki.
481Ale listonosz przyszedł i w torbie listy układa. Stoi w sieni. Usłyszał. Słucha. Co to? Ktoś tam w piwnicy zamknięty.
482 483 484 485— Dlaczego nie odezwałeś się, kiedy cię babcia wołała? Dlaczego za beczkę wlazłeś?
486 487 488 489Nacierpiał się. A jeszcze go wyśmieją.
490Oj, Antoś, Antoś. Zawsze jakieś figle.
Prawdziwe imię Kajtusia jest Antoś. Tak nazywają go w domu.
492Kajtusiem został na podwórku między chłopakami.
493Bo stoi raz przed bramą i pali papierosa.
494Pociągnie i dmucha, pociągnie i dmucha.
495A stara się, żeby dużo dymu było. Bo zapłacił pięć groszy, więc chce, żeby było ładnie.
496Mógł kupić czekoladkę, ale papieros ciekawszy.
497 498Zatrzymał się, patrzy, śmieje się.
499 500— No! Mały taki Kajtuś, a kurzy jak stary.
501 502Zawstydził się Antoś i obraził.
503 504 505Źli byli, że nie dał pociągnąć. Sami bali się palić, ale zazdrościli.
506I tak już zostało: nie Antoś, a Kajtuś.
507Z przezwiskami jest tak. Jeżeli się nie gniewać, to często zapomną i przestaną. Jeżeli się złościć, to właśnie jeszcze bardziej. Bo lubią dokuczyć.
508Kajtuś bił, nie dał się przezywać. Ale co jeden poradzi ze wszystkimi?
509A dwóch Antosiów było na podwórku, więc nawet wygodniej, że jeden z nich Kajtuś. Wiadomo, kogo wołają. Wreszcie się przyzwyczaił, ale niezupełnie. I w ogóle — nie lubi kolegów.
Trzeci rok chodzi Kajtuś do szkoły, a nie znalazł na długo dobrego kolegi. Mało naprawdę porządnych. Bo tylko udają. Lizuchy[15].
511Boją się. Ze strachu spokojni, bo w domu na nich krzyczą albo biją. Tacy najwięcej kłamią.
512Kajtuś też nauczył się kręcić i udawać.
513Nie można się zanadto przyznawać. Gdyby dorośli lepiej rozumieli, wtedy co innego.
514 515— Nie wiem, czego ode mnie chcą.
516 517 518— Kłamstwo od początku do końca.
519Choć we środku[16] jest trochę prawdy.
520 521— Pobił tak, że się chłopiec ruszyć potem nie mógł.
522— Co się ma nie ruszać? Przecież nie zabiłem.
523 524Już odpowiadaj nie za to, co naprawdę zrobiłeś, ale i za to, co się mogło stać.
525Owszem. Są chłopcy poważni, ale zarozumiali.
526Albo cicha woda, albo niedotykalski.
527 528 529 530SzkołaTrzeci rok chodzi Kajtuś do szkoły.
532 533Kiedy przyszedł do pierwszego oddziału[17], pani go pochwaliła.
534— Umiesz już czytać. Kto cię nauczył?
535 536 537 538 539 540— Siedź prosto. Nie kręć się. Nie rozmawiaj.
541 542— Nie kręć się. Siedź spokojnie. Nie baw się ołówkiem. Uważaj.
543Początek godziny łatwy. Potem coraz trudniej.
544 545Opowiada pani coś ciekawego. Wtedy okropnie złości, że przerywają. Pani zaczyna się gniewać, aż słuchać się odechce.
546W domu wolno oprzeć się o stół, gdy ojciec opowiada, wolno oprzeć się o łóżko, gdy mama mówi bajkę, oprzeć się o kuferek, gdy babcia wspomina dawne dzieje.
547W domu wolno pochylić się i przeciągnąć, zapytać, gdy się nie rozumie.
548A w szkole chcesz powiedzieć słówko, zaraz podnoś dwa palce do góry i czekaj.
549No tak. Dużo w klasie dzieciaków i pani nie może osobno rozmawiać, bo inni zaczną hałasować. Ale to strasznie przeszkadza.
550— Cóż, Antoś? — pyta się ojciec. — Jak ci się w szkole powodzi?
551 552 553 554Nie bardzo nawet lubi rozmawiać o szkole.
555SzkołaPrzeniosła go pani na czwartą ławkę koło okna.
556Ale nie wolno przez okno wyglądać.
557Na pierwszej ławce sąsiad był spokojny, a ten z czwartej zaczepia. Z tyłu za ucho ciągnie. Nie boli, ale czego zaczyna?
558Chcesz powiedzieć, żeby przestał, i pani zaraz:
559 560 561 562— Pani nie wie i mówi — mruczy Kajtuś.
563 564 565 566— Biłem się z chłopakiem. Zaczął rozpowiadać, że się Kajtuś nazywam.
567— No bo prawda: tak cię nazywają.
568— Więc co, że prawda? Co innego podwórko, co innego szkoła.
569 570— A jakże. Będzie się słuchał.
571 572 573— Oj, Antoś, źle zaczynasz. Oj, Antoś, bo jak stracę cierpliwość…
574W kancelarii pani bardzo się skarżyła.
575— Nie słucha się. Niedobry dla kolegów. Rozbija się. Obgaduje.
576 577 578 579Parę dni już dobrze, potem znów awantura.
580SzkołaSiedzi ktoś przed Kajtusiem i trąca go łokciem; nie jego, a zeszyt.
581 582 583 584 585— Poczekaj: dam ci po dzwonku.
586 587Kajtuś go ręką tylko, a on zawadził łokciem o kałamarz[18] i atrament wylany.
588 589 590Innemu się uda, a Kajtusiowi nie.
591 592 593Jeśli na lekcji cichy, na przerwie coś zmajstruje.
594 595 596I nie zawsze można wytrzymać, jak go coś skusi albo żart przyjdzie do głowy.
597Szkoła, ŻartOt, nudzi się Kajtusiowi na rachunkach.
598I pan patrzy na zegarek i czeka na dzwonek.
599Co robić, żeby się prędzej skończyło?
600 601— Oj, proszę pana, mysz. Tam w dziurce koło pieca. Jeszcze widać ogonek.
602 603— Wstydź się. Duży chłopak i boi się myszy.
604Klasa w śmiech. Żeby się panu przypodobać.
605 606Schodzi Kajtuś z ławki i mówi:
607— Phi. Nie było żadnej myszy, tylko tak nabujałem.
608 609— No to poszukaj, gdzie przy piecu dziurka.
610 611Myślał, że panu smutno, więc chciał rozweselić.
612 613 614 615 616 617I czyta dużo, i myśli poważnie, i na lekcji zadaje mądre pytania.
618Tylko że koledzy wcale nie za to go szanują, a właśnie za głupstwa.
Ale najwięcej lubi — tajemnicze.
622Pierwsza bajka tajemnicza, którą mama opowiadała — o „Czerwonym Kapturku”.
623Dowiedział się z tej bajki, że są wilki. Dzikie zwierzęta.
624Widział wilka na obrazku. Podobny do psa.
625Już potem wilka zobaczył w klatce żelaznej.
626Chciał włożyć rękę między kraty; chciał spróbować. Ale mama nie pozwoliła.
627Druga bajka — o „Śpiącej Królewnie”.
628 629 630Wróżka dotknęła Kopciuszka laseczką i biedna sierota stała się księżniczką.
631Później Kajtuś widział prawdziwą laskę czarnoksięską.
632To było na przedstawieniu w parku.
633Pan uderzył laską w wodę i woda zamieniła się w wino.
634Potem pan pokrajał chustkę do nosa, włożył kawałki chustki do kapelusza. Stuknął laską w kapelusz. Powiedział:
635 636 637Ojciec mówi, że to są — sztuki magiczne.
638 639 640 641 642Tam wilk rozmawia z Kopciuszkiem, tu kot rozmawia z synem młynarza.
643— Czy można z kotem rozmawiać?
644 645Babcia mówi, że pustelnik rozmawia ze zwierzętami.
646Tata mówi, że są ptaki gadające. Nazywają się papugi. A dziadek miał srokę gadającą.
647Potem Kajtuś słyszał, jak papuga mówi ludzkie wyrazy.
648Myślał Kajtuś, że tylko w bajce jest złota rybka, a tu nagle widzi rybki złote w sklepie na wystawie.
649Pomieszana jest w bajkach prawda i nieprawda.
650Więc może jest pierścień czarodziejski, który wywołuje ducha?
651Kajtuś chce mieć taki pierścień, jaki miał Aladyn.
652Tyle różnych dziwów na świecie.
653Dorośli wiedzą, ale nie chcą wytłumaczyć.
654Babcia mówi, że jej się Helenka pokazała po śmierci. A ojciec nie wierzy w duchy.
655Babcia mówi, że można wyczytać z ręki przyszłość człowieka.
656— Kiedy byłam młodą dziewczyną, Cyganka wszystko powiedziała, co będzie.
657— Kłamią Cyganki — mówi ojciec — ludzi tumanią.
658Chce Kajtuś wiedzieć, co będzie. A ojciec nie lubi, żeby opowiadać Kajtusiowi o rzeczach tajemniczych; bo potem nie może zasnąć i śpi niespokojnie, i rozmawia we śnie.
659 660 661A są ludzie, którzy chodzą nawet we śnie.
662 663Wyjdzie taki z łóżka w noc księżycową, potem przez okno na dach. Oczy ma zamknięte, a widzi i nie spada z dachu.
664Zapomniał Kajtuś, jak dziwnie się jakoś nazywają.
665Dziwny jest świat i tajemniczy.
666Bo co? Ojciec był małym chłopakiem, babcia bawiła się lalką, a mama też miała babcię.
667Czy nie dziwne, że Kajtuś urośnie i także będzie tatusiem?
668 669Jedno było, ale dawno. Drugie dopiero będzie. Trzecie jest, ale daleko.
670Są dalekie kraje. Tam ludzie są czarni. I dzieci czarne, i nauczyciel w szkole czarny.
671Widział Kajtuś na ulicy takiego Murzyna, ale nie ludożercę.
672ZabobonyMówi babcia, że są oczy uroczne[19]; jak spojrzy złym okiem, to człowiek zachoruje.
673Ojciec mówi, że nie. A Kajtuś widział pana, który miał szklane oko, prawdziwe oko ze szkła.
674Mówi ojciec, że nie ma czarodziejów, ale jest fakir[20] indyjski. Można go zakopać w ziemi, a on będzie żył. Czytał ojciec o fakirach w gazecie.
675 676Żeby tak wiedzieć wszystko zupełnie na pewno.
677Wydaje się Kajtusiowi, że przedtem ciekawiej było na świecie.
678Gdzie teraz domy i Warszawa, były wtedy lasy i bagna, i niedźwiedzie.
679 680 681 682Sześć białych koni ciągnie złotą karetę królewską.
683 684Napadali Tatarzy. Brali w jasyr[21]. Porywali dzieci i sprzedawali Turkom w niewolę.
685 686W domu babci był zegar tajemniczy. Duży był i wisiał nad komodą. Rodzice babci mieli ten zegar. Mieszkali nie w Warszawie.
687— Niech babcia opowie o zegarze — prosi Kajtuś.
688— Kiedy się ojciec gniewa, że cię straszę, a potem śpisz niespokojnie.
689— Tylko ten jeden raz, moja kochana. Przecież już wiem i tak. Przecie[22] się nie boję.
690— Ano, zegar był stary, bardzo stary.
691— Złoty był — podpowiada Kajtuś.
692— Nie złoty, a złocony. Z drzewa. Pozłacany. Rzeźbiony.
693— Na tym zegarze była ręka, a pod ręką klucz — mówi Kajtuś.
694— Tak, właśnie. Tu na dole tarcza zegara z numerami godzin, a wyżej ręka i klucz.
695— I zegar nie chodził — mówi Kajtuś.
696— Ani chodził, ani bił. Żaden majster nie umiał go naprawić. Wisiał na ścianie i czekał czasu.
697 698 699— Jak obraz. Wisiał nad komodą.
700 701 702— No, dalej — niecierpliwi się Kajtuś.
703— Ano, zegar wisi, ani chodzi, ani bije. Ale kiedy miało być jakie nieszczęście w rodzinie, ręka brała ten klucz i zegar bił, dzwonił.
704 705— Nie. Nie pamiętam. Byłam wtedy młoda, a twoja mama była maleńka. Jeszcze ząbków nie miała.
706 707— Raz ręka wzięła klucz i zegar bił na śmierć dziadka. Raz przed pożarem. A ostatni raz sama widziałam i słyszałam.
708 709 710— A długo ręka ten klucz trzymała?
711— Cóż ci będę mówiła, kiedy nie pamiętam.
712 713 714Kajtuś też wiele zapomniał — nie pamięta, jak sam był mały.
715Pies— Babciu, niech babcia opowie, jak złodzieje truli Azora.
716— Już tyle razy mówiłam. Mieliśmy dwa psy. Azor wtedy był młody, a Kado stary i mądry.
717 718 719— A złodzieje podrzucili zatrutą kiełbasę — podpowiada Kajtuś.
720— Ano tak. Ale Kado poznał od razu. Wącha kiełbasę, szczeka i nie rusza.
721— Oj, babciu. Z tym felczerem[23]. Taka śmieszna historia.
722— I śmieszna, i nie. Twoja mama zachorowała. I dziadek wezwał felczera.
723 724— No tak. Silny pies. Mógł poszarpać obcego człowieka.
725 726— Zerwał się i skoczył do tego felczera.
727 728— Tak. Wskoczył na śmietnik i parasol otworzył.
729 730— Poczekaj. Nie spiesz się. Więc Kado ogon podwinął, odskoczył. Stoi jak głupi i woła na pomoc.
731— Pewnie myślał, że parasol strzela?
732 733Kajtuś ziewa. Nie śpiący, ale się zmęczył.
734— Śmieszne było — mówi babcia — jak to wielkie psisko jadło z szaflika[24] z małą kotką.
735 736 737 738— A to tak. Nalejemy do szaflika jedzenie dla psa, a kotka zaraz już jest. Niegłodna, tylko przychodzi się drażnić. A Kado czeka, żeby wybrała sobie, co chce. Niecierpliwi się, złości, chce łapą odsunąć. A ona jeszcze parska. Sto pociech było.
739Śmieje się babcia, choć to dawne dzieje.
740Śmieje się Kajtuś, choć tego nie widział.
741— Jeszcze, babciu, o szczurach.
742 743 744— Ano, stary był nasz domek, ale czysty. Ani robactwa, ani myszy. A niedobrego mieliśmy sąsiada. Tu stoi nasz domek, tu płotek — i zaraz jego rudera.
745 746 747 748— Bił. Więc siedzimy raz z twoim dziadkiem. Dziadek czyta książkę, a ja szyję. Siedzimy sobie na ganeczku przed domem. Taka była altanka.
749 750— No tak. Twoja mama i wujo już spali. Dawniej dzieci wcześnie spać chodziły. Ano, siedzimy, każdy swoim zajęty. Cicho. Nagle krzyk: „Ratujcie, ludzie! Ratunku!”. Dziadek jeszcze nic, słucha. Ale ona, ta jego żona, tego sąsiada, krzyczy: „Ratunku, bo mi dziecko zabije!”.
751 752— W mig skoczył, Antosiu. Twój dziadek był w gorącej wodzie kąpany. Dobry, bo dobry, ale sprawiedliwy.
753 754— Grubą lachę i skoczył przez płotek.
755 756— A co? Nie miał bronić dziecka?
757— Pijak się zemścił — przypomina Kajtuś.
758— Zemścił się. Znał jakiś sekret, że szczury nam naprowadził. Dużej szkody nie zrobiły, bo i dziadek miał swoje sposoby. Tylko jeden został — wielkie takie szczurzysko.
759 760— Tyle nie. Ale nie można go było złapać, tego szczura.
761„Pewnie zaczarowany” — pomyślał Kajtuś, ale nic nie mówi.
762— Dziadek zwabił tego szczura do kuchni. Jest. Dobrze. Zamknął wszystkie drzwi i szuka. Nie ma. I tu, i tam, i tu, i tam. Nie ma i nie ma.
763 764— Nie pod schodek wcale. Nieuważnie słuchałeś. Owszem, był schodek z kuchni do sieni. Dziadek odwalił ten schodek siekierą, ale szczura nie ma. No, przypomnij sobie, Antosiu.
765— Wiem. W kieszeni fartucha się schował.
766— I to nie. Wisiał w kącie fartuch. Ale szczur powiesił się zębami, tak skoczył i wisiał na zębach, w płótno się wgryzł. No już.
767— Babciu, jeszcze o beczce do wody deszczowej.
768— I co ciekawego? Że w beczce znalazłam ropuchę?
769 770— Nie, nie. Już późno. Ojciec będzie się gniewał.
771— No to o kurach, które się niosły w drewutni.
772— Nie. Śpiący jesteś. Ziewasz.
773 774Ale widzi Kajtuś, że babcia nie ma ochoty, więc się do snu rozbiera.
775Najwięcej babcia opowiadała, kiedy mama była w szpitalu.
„Co to znaczy, że dziadek był w gorącej wodzie kąpany? Dlaczego babcia mówi, że nie można wiedzieć, co pies myśli? Dlaczego dzikie wino? Mówiła babcia, że dzikie wino to zwyczajne liście trujące, nawet nie pokrzywa, więc dlaczego dzikie?”.
780Nieprzyjemnie zawsze prosić, żeby wytłumaczyli. Czasem chcą, czasem nie chcą powiedzieć. A jak nie chcą, to tak pokręcą, poplączą, że nie można zrozumieć.
781— Trzeba nauczyć się czytać. Sam dowiem się z książki. Po co czekać, aż zacznę chodzić do szkoły?
783KsiążkaW książkach wszystko napisane. Kto czyta, ten wie. I sam wszystko może. Z książek wie doktór[25], jak leczyć choroby. Tak mówi ojciec.
784Gdyby Kajtuś umiał czytać, mama byłaby zdrowa.
785Trzeba tylko wyszukać w książce dobre lekarstwo.
786Zna już Kajtuś cztery litery. Umie pisać jedynkę i czwórkę.
787Kiedy Kajtuś był mały, ojciec mu dawał gazetę.
789 790Kajtuś patrzy na gazetę i plecie, co mu ślina do ust przyniesie:
791 792Nie rozumie, co znaczy „czytać”.
793 794Albo smaruje ołówkiem na papierze i zdaje mu się, że pisze.
795 796 797 798Wyskoczył z łóżka i niesie swoją książkę.
799 800 801Kot. Trzy znaczki. Przeliczył: trzy. W środku: „O”. Kółko — litera.
802 803— Babciu, prawda, że we środku w kocie jest litera O?
804— Prawda, prawda. Już śpij. Ojciec będzie się gniewał.
Prosi chłopca, który chodzi do szkoły:
808 809— A tobie na co? I tak nie zrozumiesz.
810Obiecał Kajtuś fundę[26]: ananasowy cukierek.
811 812 813 814 815 816 817Potem nie pytał się chłopców. Bo dziewczynki cierpliwsze.
818 819 820Książka, Nauka— Widzisz. Tak jest „kot”, tak jest „kos”, tak będzie „koń”.
821 822Sam się domyślił, dlaczego: „rak” i „rok”, dlaczego „bat” i „but”.
823 824 825„Piwo — Ser — Masło”. „Apteka”.
826Czyta szyldy sklepowe, nazwy ulic, bilety tramwajowe, pudełka od papierosów.
827Raz łatwo, więc sobie śpiewa i pogwizduje; to znów zły, bo nie może dać rady.
828— Kupię książkę szkolną. Co się mam ciągle prosić.
829Zaczął zbierać pieniądze. Zebrał trzydzieści groszy i zgubił, bo dziurę ma w kieszeni.
830Aż ojciec się ulitował i kupił.
831— Masz. Czytaj. Może nie będziesz tak latał po podwórku.
832Ojciec zgadł. Kajtuś siedzi i czyta.
833 834Ojciec nie zgadł. Nie znudziło się Kajtusiowi.
835Budzi się rano, zaraz książka. Kładzie się spać, książka pod poduszkę.
836Ale najlepiej czytać nad Wisłą.
837Czyta — czyta, zmęczył się — oczy bolą — patrzy na wodę, na chmurę, na łódki. Odpocznie — i znów łatwo.
838Już niby wie i umie, a tu dwie litery czyta się razem, jak jedną.
839Są znaki, których się wcale nie czyta.
840Są litery małe i duże, pisane i drukowane.
841Nagle przy łatwych wyrazach stoi wyraz trudny.
842Albo wyraz drukowany niepodobny do tego, co się mówi.
843Bo mówi się „japko”, a pisze się „jabłko”. Dlaczego?
844Niby znajomy wyraz, a trzeba się dopiero domyślać, co znaczy.
845Są w książkach i takie wyrazy nowe, których Kajtuś jeszcze nie słyszał.
846Bo dorośli trudniej mówią między sobą.
847Chce już Kajtuś czytać napisy w kinie.
848Mama wróciła ze szpitala i bardzo się zdziwiła.
850— Antoś czyta. No, no. To niespodzianka dopiero.
851— Ma chłopak charakter — pochwalił go ojciec.
852— Będą z niego ludzie — mówi babcia.
853— Ucz się. Ucz się, synu, żeby tobą nie poniewierali.
854Ojciec nie mówił: „Ucz się, Antosiu”.
855Nie powiedział: „Antosiu” ani „Kajtusiu”.
856 857 858 859 860Teraz w szkole Kajtuś nie tylko bajki czyta, ale i grube książki bez obrazków.
861 862Zapomniał już nawet, że mu kiedyś trudno było czytać.
Czyta o krajach i ludach. O zwierzętach i gwiazdach. I jak innym ludziom dzieje się na świecie.
867 868Zdaje się, że wszystko dobrze.
869Niby wie coraz więcej. Niby wie coraz lepiej. Już prawie rozumie. Ale nie tak, jak chce. Nie wszystko dokładnie. Zawsze jakaś tam tajemnica.
NauczycielkaPani akurat zastępowała chorego nauczyciela. Była wesoła. Chętnie odpowiadała. Można się było dokładnie rozpytać.
872Dawno już czekał Kajtuś na taką godzinę.
873A zaczęło się jakoś od smoka na Wawelu — od Krakusa.
874— Były smoki czy nie? Ile głów miały? Czy ziały ogniem? Czy były rusałki i syreny?
875 876— Były zwierzęta skrzydlate. Ptaki przedpotopowe. Były słonie-mamuty. Są wykopaliska.
877— A król? A paź, a giermek królewski? Książęta i rycerze? Czy trefniś[27] musiał być garbaty? Dlaczego astrolog i alchemik, i sennik egipski?
878Pani opowiada o wróżbach i przepowiadaczach.
879— Astrolog z gwiazd odczytywał przyszłość. Alchemik robił złoto i lekarstwa: na starość i wszystkie choroby.
880 881— Kamień filozoficzny[28]. Perpetuum mobile[29]. Wiedza tajemna.
882Od dawna już czeka na taką godzinę.
883— A magik, proszę pani? A hipnotyzer? A duchy? Czy Cyganki kradną dzieci i sprzedają do cyrku?
884— Poczekaj. Nie wszystko od razu.
885Roześmiał się któryś, niby że to dziecinne pytania. Ale go pani ostro skarciła i dalej mówi:
886— Tak było, tak jest, tak może będzie. To wiemy, tego nie wiemy. A śmiać się nie należy.
887I już jakby z jednym tylko Kajtusiem rozmawia. Tak zrozumiale tłumaczy.
888Czy żyli siłacze: Samson[30] i Herkules[31]? I Madej[32]? I mistrz Twardowski[33]? I Boruta[34]? Jaka jest różnica między czarodziejem i czarnoksiężnikiem?
889 890Nieznośny dzwonek. Już się zrywają szczeniaki. Dzwonek ostry, natrętny. Hałas.
891— Nie chcemy przerwy! — woła Kajtuś. — Niech pani dalej mówi.
892 893— Dlaczego to cię tak zajmuje?
894— Bo on jest, proszę pani, Kajtuś i kurzy jak stary.
895— Bo on chce być czarodziejem.
Przyskoczył. Zamierzył się. Będzie awantura.
898 899Pani zmarszczyła brwi. Tak jakoś dziwnie spojrzała.
900 901— Antoś, proszę cię! Zostań! Wyjdźcie wszyscy z klasy.
902Kajtuś, czerwony, zacisnął zęby. Stoi — czeka.
903 904— Dziękuję ci, Antosiu — mówi pani.
905— Dlaczego mnie drażnią? Dlaczego przeszkodzili?
906— Zastanów się. Jesteś rozumny człowiek.
907 908 909— Ty chciałeś słuchać po dzwonku, a oni nie. Mieli prawo nie chcieć. A ty nie przeszkadzasz nigdy? Nie trzeba być takim porywczym.
910Powiedziała pani: „porywczy”, nie: „złośnik”. Dziadek też był porywczy.
Ten chłopak prawdę powiedział!
917 918 919Nie paziem królewskim, nie rycerzem, nie cyrkowcem i nie kowbojem. Nie magikiem, co sztuki pokazuje. Ani Ali Babą, ani detektywem.
920 921Teraz już wie stanowczo. A przeczuwał dawno.
922Już nawet wtedy, gdy był mały, gdy mama czytała bajki, gdy ojciec o dawnych dziejach prawił, a babcia opowiadała o dzikim winie, o szczurach i o starym zegarze.
923Nawet nie siłaczem jak Herkules, i nie gwiazdą filmową. Ani bokserem, ani lotnikiem.
924Chce i musi poznać wszystkie zaklęcia.
925 926Ten chłopak prawdę powiedział…
927Czary, DzieckoMówi pani, że nie ma zaklęć ani czarów.
928Nieprawda. Muszą być. Są. Pani ich nie zna. Bo co innego książki szkolne, a co innego wiedza tajemna.
929Sam Mickiewicz pisał o Twardowskim. I królowie wierzyli. Więc musi być prawda.
930Pewnie astrolog tak czytał gwiazdy jak Kajtuś w książce litery. Jest. Musi być eliksir na wszystkie choroby, tylko go zwyczajni doktorzy nie znają.
931Mylił się Kajtuś, gdy myślał, że się dowie w szkole, że z książek wyczyta.
932 933Będzie trudno. Nic nie szkodzi.
934Zacząć trzeba. A gdy zacznie, to skończy.
935 936Chce mieć czapkę niewidkę i buty siedmiomilowe. I dywan, i torbę, i pierścień, i kurę, co znosi złote jaja. Nie zwyczajne, a złote. Będzie mógł zaczarować, kogo zechce, każdego nieposłusznego. Będzie władcą najpotężniejszym. Muszą go się słuchać.
937Musi ćwiczyć wzrok. Znajdzie jakoś pierwsze zaklęcie — jeden wyraz magiczny, indyjski albo grecki.
938 939Od tej pory ma Kajtuś dwa różne życia.
941Jedno zwyczajne: w domu, w szkole, na ulicy.
942Drugie życie inne, własne, tajemnicze, wewnętrzne.
943 944Bawi się, goni, zakłada się, wygrywa i przegrywa zakłady; drażni się, przezywa i błaznuje.
945Ale naprawdę — rozmyśla o czarach i próbuje. Różnie próbuje — i czeka.
946Ćwiczy wzrok i myśli. Myślą i spojrzeniem rozkazy wydaje.
947Patrzy z całej siły na chłopca, który przed nim siedzi na ławce. Patrzy i rozkazuje:
948„Każę ci się odwrócić. Odwróć się”.
949Oczami i myślą woła, nie głosem.
950 951„Chcę do tablicy. Żądam: niech mnie pan wywoła. Chcę odpowiadać!”.
952 953„Chcę pięćdziesiąt groszy. Na kino. Żądam. Proszę. Chcę być w kinie!”.
954Ano, raz się uda, wiele razy się nie udaje.
955Nic dziwnego. Czary są trudne. Zaczyna dopiero.
956 957CzaryPierwszy czar był taki.
959Pan chciał postawić zły stopień. Nie Kajtusiowi, nawet nie dobremu koledze, a zwyczajnemu chłopcu.
960 961 962 963— Gdzie pióro? Przed chwilą leżało.
964 965 966 967Tymczasem dzwonek. Pan wychodzi, a pióro leży na stole jakby nigdy nic.
CzaryDrugi czar.
969Pan pisze na tablicy. A Kajtuś: „Niech się kreda zamieni w mydło”.
970Chce pan pisać dalej — nie może. Ogląda kredę. Zły, mruczy coś pod nosem.
971— Co się stało? — dziwi się klasa. — Co takiego? Czego pan chce?
972Ale zaraz pan kredę mocno zacisnął i pisze. Tylko się skrzywił.
973 974Pan stoi przed mapą i tłumaczy. Nudna była lekcja.
975A Kajtuś krótko tylko i prędko pomyślał:
976„Niech się mapa przekręci do góry nogami”.
977Pan zamrugał. Zmarszczył czoło. Potarł oczy. Chłopcy nawet nie zauważyli, bo po chwili mapa znów równo wisi.
Kiedy potem liczył Kajtuś, ile mu się czarów udało, nie wiedział nawet, czy liczyć, czy to były czary prawdziwe.
979 980 981Może zasnął na chwilę znudzony i tak się przyśniło. Czasem trudno odróżnić, co sen, a co prawda.
982A pióro, które znikło? Często tak się zdarza.
983Zginie coś. Szukasz, szukasz — nie ma i nie ma. Potem patrzysz: leży. Aż dziw. Aż złość bierze.
984Kajtuś chciał mieć pewność, że to nie przypadek, nie sen, nie omyłka, że naprawdę czar, a nie coś innego.
985To tylko liczył, co bez czaru w żaden sposób nie mogło się zdarzyć.
Więc był w klasie chłopiec niezdara. Aż dokuczali, aż żartowali z niego.
987Najgorzej na gimnastyce. A już najgorzej szło mu ze skokami przez linkę.
988 989— Czego się boisz? Jak linka spadnie, przecież nie zabije.
990Żal się Kajtusiowi zrobiło. Bo czego od niego chcą? Dobry, cichy chłopak.
991Rozkazał czarodziejskim sposobem.
992Udało się. Oferma skoczył ponad linką. Cały ogromny kawał. Tak lekko — chyba metr dwadzieścia.
993 994Chłopcy gęby pootwierali. Sam on skulił się przestraszony.
995 996 997A ten w bek. Nie chce, nie będzie drugi raz skakał. Nie wie, co go podrzuciło.
998Kajtuś uśmiecha się. Pomyślał:
999 1000WiedzaBo przyjemnie wiedzieć, czego nikt nie wie, rozumieć, czego nikt nie rozumie, i móc, czego inni nie mogą.
1001 1002Ale co tam: niech będzie, że się udało nie na rozkaz Kajtusia.
1003CzaryZadała pani ćwiczenie. Nie chciało mu się, nie napisał. Ściągnie na pauzie od kolegi.
1005 1006Może pani nie będzie sprawdzała?
1007Pani wywołała tego i owego. Wreszcie kazała Kajtusiowi pokazać zeszyt.
1008Przykro. Przecież postanowił zawsze dla pani lekcje odrabiać. Bo lubi panią i wie, że pani go lubi.
1009„Co będzie, to będzie. Chcę — żądam — rozkazuję. Niech będzie napisane”.
1010Idzie śmiało. Nawet nie otworzył zeszytu. Ale czuje, że musi się udać.
1011Zeszyt gorący taki, potem zimny, potem już zwyczajny. Oddaje.
1012 1013 1014 1015Patrzy: jest ćwiczenie w zeszycie.
1016Pismo czarne, zwyczajne, potem blade — już ledwo znać — i znikło.
1017Westchnął. Zmęczony się czuje. W głowie mu się kręci.
CzaryNa pauzie.
1020Chłopaki gonią się, krzyczą, tłoczą i popychają. Nudzi się. Plątanina.
1021Kajtuś, zły, pomyślał: „Niech będą wszyscy na rowerach”.
1022Przestraszył się, kiedy zobaczył.
1023 1024Gdyby trwało dłużej, byliby się pokaleczyli, ręce i nogi połamali. Nie umieją przecież, a zresztą, jak się zmieszczą, w dodatku rozpędzeni?
1025 1026 1027 1028 1029 1030Jeden tylko leży na podłodze, za głowę się trzyma. Nie wie, czy go kto popchnął, czy się sam przewrócił.
1031Tylko jeden spadł z roweru i nabił guza.
1032Zapomnieli wszyscy, tylko woźny rozgląda się niespokojnie. Może dlatego, że stary. Widać, że coś podejrzewa.
1033Potem siedzi Kajtuś w ławce i myśli, co by się stało, gdyby nie powiedział od razu, że dosyć. Jak by to się skończyło.
1034Wygląda tak, że trudniejsze są czary, które długo trwają.
1035Dlaczego jedno uda się od razu, a drugie wcale?
1036Może i prawdziwi czarodzieje chcą czasem, a nie mogą? Może czasem inaczej wychodzi, niż chcieli? W bajkach mówi się o czarach, które się udały.
1037Kajtuś jest jakby uczniem dopiero. Bada, uczy się, próbuje.
CzaryPan podyktował zadanie.
1041— Za trudne — wołają chłopcy. — Nie wiemy! Nie możemy!
1042A Kajtuś: „Niech się atrament zamieni w wodę”.
1043 1044— Proszę pana. Atrament nie pisze. To woda.
1045 1046— Wczoraj nalałem — mówi woźny. — Taki sam atrament, jak w całej szkole. Musieli chłopcy coś wsypać.
1047Dyżurny nie wie, nie widział. Był atrament. Nikt kałamarzy nie ruszał. Jakżeby nie zauważył?
1048Pan polizał raz i drugi, wypluł, wzruszył ramionami. Udaje, że rozumie.
1049— Poczekajcie. Powiem panu kierownikowi[35]. Cała klasa będzie odpowiadała. Dosyć tej łobuzerki. Nie uda wam się. Ołówkami pisać.
1050Ale nie mają ołówków. I klasówki nie było.
Jeszcze więcej zamieszania wywołał dziewiąty czar Kajtusia.
1052 1053Owszem, roboty mogą być przyjemne, jeżeli nauczyciel się stara, a chłopcy się słuchają. Bo jak nie, to roboty jeszcze się więcej przykrzą niż zwyczajna lekcja.
1054Widzi Kajtuś, że do końca godziny daleko.
1055Już tydzień cały żaden czar się nie udał. Więc myśli: spróbuję.
1056„Chcę. Rozkazuję. Niech już będzie dzwonek”.
1057Jest. Ale inny niż zwykle. Rozległ się jakby z góry, jakby fruwał w powietrzu i dzwonił.
1058Wysypali się chłopcy z klas, ciekawi, dlaczego tak prędko — uradowani są niespodzianką.
1059Pan kierownik zły wyszedł z kancelarii.
1060— Co tu się dzieje? Dlaczego? Kto?
1061— Ja nie dzwoniłem — mówi woźny.
1062 1063 1064 1065— Panie kierowniku, niech mi pan wierzy albo nie. Nie jestem pijany. Nie pierwszy rok w szkole pracuję. Znam figle chłopców. I mówię: tu w szkole duchy jakieś gospodarują.
1066— Dobrze, dobrze. Duchy. Proszę do kancelarii. A chłopcy do klasy!
1067Przeciągnął się Kajtuś, ziewnął zniechęcony.
1068Że też nie można zrobić czegoś, co by naprawdę było ciekawe. Zawsze się skończy jakoś głupio.
1069Niby czarodziej — no i co z tego?
1070Żal mu woźnego. Bo co stary winien? A wziął go kierownik do siebie i pewnie ruga.
1071Nie chciał Kajtuś naprawdę martwić nikogo.
Znów dwa ważne czary udały się Kajtusiowi — jeden zaraz po drugim.
1073 1074Przynosi na śniadanie różne przysmaki. Łakomy i chytry — nigdy nie poczęstował nikogo. Przyniesie ciastko z kremem, potem papier wylizuje jęzorem.
1075CzaryZaraz rano widzi Kajtuś, że żarłok wyjmuje swoją paczkę. Kajtuś spojrzał ostro, chwycił głęboko powietrze — i:
1076„Niech ma żabę zamiast śniadania”.
1077 1078 1079Żarłok oczy wybałuszył, stoi jak nieprzytomny. Żaba skacze, a oni się śmieją.
1080— Patrzajcie! Żabę przyniósł na śniadanie.
1081 1082 1083— Kiedy przyniósł, niech zjada!
1084 1085 1086— Żart niemądry. Ale gorzej, że ktoś zabrał dwie bułki z wędliną, ciastko i pomarańczę.
1087Widzi Kajtuś, że panią zmartwił, więc chce pocieszyć.
1088— Niech na stoliku przed panią leży róża.
1089Pożałował, że to powiedział, bo go coś w sercu kolnęło, coś szarpnęło w środku boleśnie. Jak iskra elektryczna albo jak ząb się wyrywa. Jakby się u niego ta róża wyrwała z piersi.
1090 1091 1092— Kto zabrał pióro? Przed chwilą było.
1093 1094— Kto tu różę położył? Nie chcę. Za wiele sobie pozwalacie.
1095 1096— Niech paniusia powącha. Niech pani weźmie. Już my odkupimy śniadanie.
1097Jedni proszą naprawdę, drudzy błaznują. Bo lubią, jak się coś takiego wydarzy.
1098 1099— Daj grosik do czapki na głodnego żarłoka.
1100Dwanaście bułek, tuzin, kupili — całą torbę.
1101— Masz. Jedz. Na zakąskę. Po żabie.
Dumny stał się Kajtuś. Nieprzystępny i niecierpliwy.
1103 1104— Chcesz w zęby? Głupi! Patrzcie go: osioł, udaje mądrego.
1105Już nikt go nie lubi. Bo rozbija się. Już nawet starszych zaczepia.
1106A pokłócił się z chłopcem z szóstego oddziału. Wyraźnie się narywa.
1107CzaryOtoczyli ich kołem. Dziwią się. Czekają na bójkę.
1108— Może i mnie przezwiesz osłem?
1109— Owszem. I ośle uszy ci przyprawię.
1110Miał Kajtuś w kieszeni lusterko, którym puszczał zajączki słoneczne po ścianie; nawet w klasie na lekcji.
1111 1112 1113Natężył myśl — napiął jak łuk czarodziejską wolę. Zażądał. Rozkazał.
1114Ten patrzy: wydłużyły się uszy, urosły w górę. I znikło.
1115Co takiego? Czy naprawdę, czy się tylko zdawało?
1116— Skąd masz to lusterko? Sprzedaj. Naucz, jak się to robi.
1117Zapomnieli o kłótni. Myślą, że jakaś sztuka.
1118— Oddaj — mówi Kajtuś leniwie, z wysiłkiem.
1119Zlękli się. Widzą, że stoi blady, wargi mu posiniały. Oparł się o ścianę…
1120Rozbiegli się. Kajtuś sam został.
1121„Trudny być musi czar zmieniać ludzi w zwierzęta, jeżeli same uszy tak mnie zmordowały”.
1122 1123Inaczej sobie to wszystko wyobrażał, gdy pragnął zostać czarodziejem.
Aż trzynasty czar i ostatni w miesiącu: muchy.
1125Pan objaśnia. Kajtuś nie słucha. Myśli o tym i owym. Nie wie nawet, gdzie jest i co się dzieje wokoło.
1126„Czy róża, którą dałem pani, też zaraz znikła? Może przeciwnie: nie zwiędnie, nie uschnie, bo czarodziejska, bo wyczarowana”.
1127Patrzy na piec, na sufit, na ściany.
1128 1129Mucha idzie w górę, prędko, jakby się spieszyła i bała się spóźnić. Potem przystanęła, jakby sobie coś przypomniała, i wraca. I tak trzy razy: w górę, na dół, w górę, na dół — po piecu. Potem frunęła i znikła.
1130Czego szukała na piecu, dlaczego się obraziła?
1131Rozgląda się Kajtuś, a mucha siedzi na ścianie. I tak samo: trzy razy w górę, trzy razy w dół. Więc chyba ta sama?
1132A na suficie cztery muchy: dwie duże, dwie małe. Tak śmiesznie maszerują parami. Przyleciała piąta.
1133CzaryPan odwrócił się i patrzy na klasę.
1134 1135Przestraszył się Kajtuś, bo pan każe powtórzyć.
1136Nagle myśl: „Żeby mucha siadła panu na nosie”.
1137I mucha już siedzi i czeka na dalsze rozkazy.
1138 1139 1140 1141 1142 1143 1144Ale Kajtuś nawet nie sam, a jakby ktoś inny za niego rozkazuje: „Niech tysiąc much”.
1145 1146Od razu wali przez otwarte okna cała gromada, cała wataha tych much.
1147Kajtuś schował się pod ławkę, niby że spadło mu pióro, więc podnosi.
1148Pan powiedział coś czy krzyknął. Cisza, tylko — bzzz — brzęczenie.
1149Potem pan wyleciał i trzasnął drzwiami.
1150Śmiech. Tupanie. Biją z uciechy w pulpity.
1151Kajtuś wyłazi spod ławki, a muchy partiami wylatują przez okno.
1152 1153 1154— Nie my. Pan widział: przez okno wpadły.
1155 1156— Przecież muchy nie pszczoły.
1157 1158 1159Pani była w klasie do końca godziny. Potem poszli do domu; bo była narada.
1160Zamknęli szkołę na dwa dni i urządzili sprzątanie. Chcieli nawet ściany malować.
1161 1162„Z powodu remontu — zajęć nie będzie do czwartku”.
Czary Kajtusia w domu i na ulicy — Sonolo, kasolo, symbolo — Pierwszy czar stały — Niebezpieczeństwo
Mówią, że pieniądze nie dają szczęścia.
1164— Zdrowie ważniejsze — mówi mama. — Co z tego, że ktoś bogaty, jeżeli choruje?
1165Pewnie mama tak myśli, bo robili jej operację. Dwa razy w szpitalu leżała, raz nawet długo.
1166Nauka, Wiedza— Nauka jest ważniejsza — mówi ojciec. — Pieniądze można stracić, a wiedza na zawsze zostanie. Uczony da sobie radę w życiu.
1167I prosi ojciec, żeby się Kajtuś przykładał do książki, żeby był pilny i posłuszny w szkole.
1168Serce, Sumienie— Największy skarb człowieka to dobre serce i czyste sumienie — mówi babcia. — Dobry nie martwi się. I zgodny z ludźmi, nie obrazi nikogo, i przebaczy, i zawsze znajdzie życzliwych, co w potrzebie pomogą. I życie spokojnie mu płynie bez krzywdy ludzkiej.
1169Ale Kajtusiowi się zdaje, że i bogactwo ważne.
1170Gdyby miał ojciec pieniądze, mama mogłaby na wieś pojechać i pewnie byłaby zdrowa.
1171Gdyby ojciec miał pieniądze, założyłby własny warsztat, nie potrzebowałby znosić kaprysów i cudzych kątów wycierać…
1172I dobry człowiek, jeżeli ma majątek, może się z biednym podzielić.
1173 1174Chce mieć kurę, która znosi złote jaja.
Poszedł wieczorem na strych i próbuje czarować.
1176— Proszę, żądam, chcę mieć kurę, co znosi złote jaja.
1177 1178— Pramara — rumkara. — Chcę, rozkazuję.
1179 1180— Tygrys, sezam, karakorum. Niech mam taką kurę!
1181Ani wie, po jakiemu mówi zaklęcia, ani, co znaczą. Wyrazy, których nigdy nie słyszał, albo przekręcił — i znane…
1182Patrzy przez okienko na gwiazdy, patrzy ostro na czapkę, gdzie kura się ma ukazać, to znów oczy przymyka.
1183Oddech zatrzyma, to powoli i głęboko, to znów prędko oddycha.
1184Ręce ma splecione, palce rozstawił szeroko albo w pięść ścisnął.
1185 1186 1187 1188Ani kury, ani jednego, choćby maleńkiego jajeczka. Jak na złość.
1189Złote mu się nie udały, próbuje srebrne. Też nie.
1190„Może lepiej się stało?” — chce się pocieszyć. Bo gdzie kurę schowa, jak jajko sprzeda?
1191Co powie, gdy się zapytają, skąd wziął?
1192 1193Nie. Lepiej nauczyć się zwyczajnie znajdować pieniądze na ulicy.
1195Zacznie od małego, tak będzie łatwiej. Na początek złotówkę. Byle się nauczyć, byle wreszcie wiedzieć.
1196 1197Bo jest czarodziejem, a nie wie. Ani zaklęć żadnych nie posiada — ani co, ani jak, ani kiedy. Jakby nie on, a ktoś inny za niego.
1198Dlaczego w szkole czary się udają, a na ulicy nie?
1199Zacznie od małego: „Chcę znaleźć złotówkę!”.
1200 1201Nie szuka, tylko się rozgląda. Bo kto ma siłę magiczną, ten bez szukania znajdzie.
1202Idzie zwyczajnym krokiem, ani prędko, ani powoli. Idzie prosto, a potem już zygzakiem. Z początku spokojnie, ale potem już wątpić zaczyna.
1203 1204 1205Są czary, które się udają tylko o północy. Zanim kur trzykroć zapieje.
Lekcje odrobił. Bierze za czapkę.
1207— Antoś, ty dokąd? Późno. Ojciec wróci z roboty.
1208 1209Na ulicy latarnie się już palą.
1210 1211Tramwaj się przesunie. Samochód zaświeci — przeleci.
1212 1213 1214 1215 1216 1217Już wracał, żeby się w domu bardzo nie gniewali.
1218Tak dziwnie, kiedy zupełnie stracił już nadzieję.
1219 1220Trudno. Nie dziś, to jutro, nie jutro, to za tydzień.
1221Nagle samochód jedzie. W błocie coś błysnęło. Nachyla się: moneta. Obok latarni, na samym brzeżuszku chodnika. Wisi prawie.
1222 1223 1224 1225 1226Chciał znaleźć na ulicy, a znalazł na schodach, ale tylko pięć groszy.
1229Tylko piątka; ale nowa, z blaskiem, jak złoto.
1230I dawniej zdarzało się, że Kajtuś znajdzie to i owo. Zgubił gumkę, znalazł ołówek, zgubił pióro, znalazł temperówkę.
1231I Kajtuś gubi, i inni. Bo wypadnie coś w biegu z kieszeni albo wyśliźnie się z teczki.
1232Albo dorosły rzuci; bo wyrzucają takie rzeczy, które mogą się przydać: jakiś sznurek, pudełko, buteleczkę, program do kina.
1233Już zniechęcony, wcale nie szukał. Spieszy się do szkoły.
1236 1237 1238 1239 1240I zaraz koło narożnego sklepu przy samym schodku — podnosi całą złotówkę, a obok: dwa razy po pięćdziesiąt groszy. Więc razem dwa złote.
1241Więc może więcej żądać? Może się z nim targuje nieznany naczelnik?
1242Wtedy pierwszy raz przyszło mu do, głowy, że i czarnoksiężnik ma swój rząd i władzę. Nie jest niezależny. Są jakieś tajne rozkazy.
1243No więc co? Ma dwa złote. Wesół[37] idzie do szkoły.
1244Spotkał kolegów. Pochwalił się. Pokazał.
1245Nie przeczuwa, że będzie miał przykrość.
1246Bo było tak, że ostatnio zaczęły ginąć różne rzeczy w szkole: giną śniadania, książki, rękawiczki, szalik.
1247Próbował nawet Kajtuś wykryć szkodnika czarodziejskim sposobem, bo nieprzyjemnie. Ale nic z tego nie wyszło.
1248I właśnie na Kajtusia padło podejrzenie, że chłopcu zabrał.
1249Bo pani zbierała składkę od tych, co jeszcze nie dali. A tamten w bek: miał dwa złote — zginęły; ukradli.
1250 1251— W teczce. Nie w teczce, a w kieszeni.
1252 1253Nie. Były. Miał w szatni. Położył na oknie.
1254— Kto z was ma jakie pieniądze?
1255Chłopcy wyjmują, pokazują. Ten ma dziesięć groszy, ten trzydzieści, ten ma dwie zagraniczne monety.
1256 1257— Skąd masz dwa złote? — pyta się pani.
1258 1259Pani nieprzyjemnie spojrzała na Kajtusia.
1260KłamstwoWzięła pani dwa złote i pyta się tamtego:
1261 1262 1263 1264 1265— On kłamie, proszę pani. Wcale nie jego. Nie miał. On udawał, że płacze.
1266Kajtuś spokojnie patrzy pani w oczy. Tamten stoi czerwony, zmieszany. Aż wyjąkał:
1267— Moje były całe: jedne, razem dwa złote. Nie osobno.
1268— Mogę mu dać — mówi Kajtuś. — Niech bierze.
1269Pani nie wie, co robić, a chłopcy buntują Kajtusia:
1270— Nie dawaj, głupi. Patrzcie go, oszukaniec. Mówi, że miał na oknie, w kieszeni i w teczce. Miał inne, a mówi, że jego. O, znalazł i się, mądry! On kłamie. Nie miał wcale. Zawsze oszukuje. Kajtuś pokazał nam na ulicy, że znalazł.
1271 1272 1273 1274Powiada, jak było. Zamilczał, rozumie się, o czarach.
1275 1276— Niech weźmie, kiedy mówi, że zgubił. To przecież nie moje.
1277A tamten bierze. Ręce mu się trzęsą. I już teraz naprawdę płacze.
1278 1279— Może czarodziejska siła jednemu daje, drugiemu zabiera?
1280 1281 1282Chciał wypróbować, czy można na innego przelać swój czar.
1283Wydał rozkaz, żeby mama znalazła złotówkę.
1284A mama wraca z miasta i dziwną historię opowiada:
1285— Znalazłam pięć złotych. Rozglądam się, kto zgubił. Widzę, staruszek szuka. Pytam go się. Ucieszył się, biedaczysko. Właśnie było jego.
1286 1287Takie to wszystko pokiełbaszone, że ani rusz zrozumieć.
Znalazł Kajtuś scyzoryk i kredki.
1289Scyzoryk leżał na środku ulicy. Leżał tak wyraźnie, a nikt go nie widział i nie podniósł.
1290Zupełnie jakby czekał na Kajtusia.
1291 1292Całe nowe pudełko — i akurat wtedy, kiedy pan zapowiedział, że postawi na okres dwójkę, jeśli kredek nie będą mieli.
1293Niby nawet nie czar, a przecież nikt całego nowego pudełka nie zgubi.
1294Potem scyzoryk zginął Kajtusiowi. Zostawił go na ławce, a po pauzie nie było. Może kto zabrał, chociaż się pytał dyżurnego i chłopców.
1295 1296I jeszcze dwa czary udały się Kajtusiowi na ulicy. Bo raz dziewczynki w błoto wywalił. To tak było:
1298Idzie sobie, wraca ze szkoły zamyślony.
1299„Może dlatego nie udaje się na ulicy, że hałas: może za dużo ludzi — wyraźnie coś przeszkadza”.
1300Nie darmo czarodzieje mieszkali w basztach samotnych albo w ostatniej na skraju wsi chacie. Może ukrywają się w lasach albo na dnie morza?
1301Sam czuje, że myśli najłatwiej mu się układają nad Wisłą, z dala od miasta, w spokoju; albo w ciszy wieczorem, kiedy leży w łóżku.
1302Tak sobie, wracając ze szkoły, rozmyśla i rozważa. A przed nim trzy dziewczynki.
1303Zajęły całą szerokość ulicy i śmieją się, popychają, dokazują i przejść nie dają. Gdyby to byli chłopcy, może by nawet nie zwrócił uwagi; a tak to bardziej zły jeszcze.
1304 1305 1306Już leżą. Wszystkie. Umazały się jak nieboskie stworzenia.
1307Niech mają. Niech się nie rozbijają.
Drugi raz przekupce jabłka rozsypał.
1309Znał ją. Od dawna, zawsze tu handlowała. Czasem u niej kupował.
1310Nie lubił jej, bo opryskliwa dla młodych. Ani obejrzeć nie pozwoli, ani wybrać, ani się potargować.
1311 1312— Bierzesz czy nie bierzesz? Idź do Żyda. Nie kupuj.
1313Prawda, że i chłopcy nieraz dokuczą.
1314Przechodzi Kajtuś z kolegą. Patrzy, a baba drzemie.
1315 1316 1317Za kosz chwyciła, żeby się zatrzymać, i razem z koszem leży na ziemi.
1318 1319 1320Nie potłukła się nawet, ale zawstydziła.
1321— Pierwszy raz w życiu. Jak jaka pijaczka. Ludzie się śmieją. Taki wstyd! Dwadzieścia lat handluję. Lato nie lato, zima nie zima. Pierwszy raz — taka hańba.
1322 1323Żal się Kajtusiowi zrobiło. Pożałował starą.
1324Kazał koledze pilnować, żeby kto jabłek nie ruszał, a sam zbiera rozsypane.
1325— Dziękuję ci, chłopczyno, dziękuję, kochanie. Masz, weź za dobroć jabłuszko.
1326I wtyka mu w rękę jabłko, ale robaczywe.
1327 1328„Bardzo mi było potrzeba ze starą zaczynać?”
Aż doczekał się czaru, ale już stałego. Co wieczór się powtarzało. Pożytku nie tak znów wiele; ale ważny dowód, że siłę czarodziejską naprawdę Kajtuś posiada.
1330 1331 1332 1333Leży Kajtuś w łóżku i zasnąć nie może.
1334Słyszy oddechy śpiących rodziców i babci.
1335Nie boi się, ale przykro jednemu nie spać. Ciemność, CzłowiekSamotny czuje się człowiek w ciemności.
1336Nagle zaskrzypi podłoga, jakby ktoś chodził. Coś stuknie w szafie czy za szafą, jakby ktoś się skradał.
1337CzaryAż nareszcie jeść mu się zachciało.
1338„Gdyby tak pod poduszką tabliczka czekolady albo coś innego”.
1339Nic więcej nie pomyślał. Jeżeli dodał jakiś wyraz, to chyba zapomniał.
1340I zaraz usłyszał szelest; jakby pod poduszką mysz zachrobotała.
1341 1342Torebka. Nie od razu otworzył. Bo po co się śpieszyć? Tylko palcami namacał: zgaduje.
1343 1344Wysypał na rękę: dziewięć czekoladek nadziewanych, dziewięć rodzynek dużych i dziewięć migdałów.
1345 1346 1347Słodkie, smaczne. Nie różnią się od zwyczajnych, które sprzedają w sklepach.
1348 1349Zjadł wszystkiego po osiem, a resztę obejrzy rano. Papier torebki wydał mu się sztywny.
1350Chce schować do kieszeni, bo pod poduszką się czekolada roztopi. Więc siada i sięga po spodnie. A krzesło stuknęło.
1351— To ty, Antoś? — obudziła się babcia.
1352 1353 1354 1355A rano nic w kieszeni nie było.
1356I tak co wieczór: czekoladki, rodzynki, migdały.
1357Wypróbował, że nietrujące. Chce poczęstować. Zostawił trzy. Mówi:
1358— Niech będą. Niech nie zginą.
1359 1360 1361 1362 1363 1364Nieprzyjemnie kłamać; ale co robić.
Inny czar udał się i nie udał.
1366 1367Już wiele razy myślał, żeby zamiast torebki coś pożytecznego. Ale bał się popsuć pośpiechem.
1368Aż doczekał się. Znów wszyscy spali.
1369Powiedział jakieś wyrazy egipskie czy arabskie. Powiedział zaklęcie i…
1370— Zamiast przysmaków niech będzie…
1371Zaraz znajomy szmer pod poduszką i ciche tykanie zegarka.
1372Słyszy. Ręką sięga. Roześmiał się.
1373 1374I zegarek, i torebka też pod poduszką.
1375 1376— Ja. Takie śmieszne mi się przyśniło.
1377Babcia zadowolona, że nie jęczy ze snu, nie zgrzyta zębami. Więcej nie pytała.
1378 1379Próbuje i tak, i owak przez kilka wieczorów, ale już tylko słodycze.
1380 1381Bo widzi, że nic, więc uspokoił się i prędzej zasypia.
1382A bardzo, bardzo już był zmęczony.
W domu zauważyli, że Kajtuś posmutniał, zmizerniał.
1384Stracił apetyt. Mało się bawi na podwórku. I śpi niespokojnie.
1385Dawniej pałaszował, że no. Chleb nie chleb, ser nie ser — kluski, kartofle, pierogi.
1386— Gdzie się to jedzenie podziewa w chłopaku? Je dobrze, a suchy jak szczapa.
1387Czytał babci gazetę, grał z ojcem w warcaby. Teraz nie je, wymawia się od wszystkiego: że go głowa boli.
1388— Pewnie chory. Trzeba doktora.
1389 1390Co będzie, gdy doktór pozna, że jest czarodziejem? Doktór zna łacinę, może dlatego uczą ich łaciny, żeby zamawiali choroby i odczyniali uroki martwym językiem[38]?
1391 1392Opukał. Osłuchał. Obejrzał gardło. Kazał zęby leczyć u dentysty. Obejrzał oczy. Zważył. Powiedział, że blady, i krople zapisał. Powiedział, że Kajtuś rośnie.
1393 1394To trudne myśli nie dają Kajtusiowi spokoju, i jeść, i spać przeszkadzają.
1395 1396Długo nie wierzył. Teraz jest już pewien. Stało się, o czym marzył.
1397Ale trudny to zawód. Ciężki fach.
1398 1399Bo jeśli pomylić się w czym zwyczajnym, toć[39] niewielka bieda: poprawić można. Ale pomylisz się w czarach, możesz życie stracić.
1400Przekonał o tym Kajtusia fatalny czar z tramwajem.
Idzie Kajtuś przez ulicę. Ano nic — idzie sobie.
1402Patrzy na numery tramwajowe. Ten numer parzysty, ten nie; ten dzieli się bez reszty przez pięć, ten nie.
1403Patrzy na ludzi, na sklepy. Pies przed bramą siedzi. Przystanął Kajtuś, cmoknął, pogłaskał psa.
1404CzaryZnów tramwaj w pełnym biegu.
1405Odwrócił się, żeby zobaczyć numer.
1406 1407„Chcę fiknąć kozła w powietrzu i stanąć na dachu tramwaju”.
1408Jakiś wiatr — moc — siła, coś go podrzuciło w górę. Już w powietrzu, głową na dół. Wyprostował się i stoi na dachu tramwaju.
1409Jakaś kobieta krzyknęła. Ktoś na balkonie podniósł ręce do góry. Pies zawył. Zawołał szofer:
1410 1411Kajtuś zachwiał się i już ma chwycić za drut. I już w ostatniej chwili przypomina sobie, że w drucie jest prąd elektryczny o wysokim napięciu.
1412Jak piorun. Tak właśnie w Ameryce zabijają w więzieniach skazańców.
1413Pada Kajtuś. Potoczył się. W uszach zaszumiało. Ma spaść. Zdążył.
1414 1415Znów wywinął w powietrzu. Stoi na chodniku.
1416Gapie się cisną. Zbliża się policjant.
1417 1418Zasapany zatrzymał się dopiero na trzeciej ulicy.
1419Poprawił ubranie. Otarł krew chusteczką z podrapanej ręki.
1420Wyprostował się. Odetchnął głęboko — i zły, zbuntowany, cicho, ale wyraźnie powiedział:
1421— Rozkazuję, żeby mi się przez miesiąc żaden czar nie udał.
1422Wyjął z kieszeni lusterko, skrzywił się do siebie.
1423I rzekł, głosem syczącym, do siebie:
1424Przyjemniej bez czarów — Miesiąc upłynął — Do lasu — Zabłądził — Burza — Gorączka i maligna — W szpitalu
Idzie Kajtuś. Pogwizduje wesoło.
1426Tak mu lekko, jak dawno nie było.
1427— Pozbyłem się na miesiąc kłopotu, a tymczasem pomyślę i ułożę, żeby głupstw więcej nie robić.
1428 1429Wbiegł do mieszkania i mamę całuje. Nie raz, a bez końca.
1430— Dosyć, Antoś. Co to za czułości?
1431 1432— Niech babcia ze mną zatańcuje.
1433— A tobie co znów do głowy strzeliło?
1434 1435— Chcesz jeść, to nie tańcuj, a gadaj. Masz, jedz na zdrowie. A wziąłeś lekarstwo, co doktór zapisał?
1436— Nie chcę. Po co? Zawracanie głowy.
1437— Nie grymaś, Antoś. Widzisz przecie: poweselałeś i apetyt ci wrócił.
1438 1439Lekcji mało, więc wybiegł na podwórko.
1440— Myśleliśmy — mówią chłopcy — żeś już taki dumny.
1441 1442— A dlaczego nie przychodziłeś?
1443 1444 1445„Teraz będę więcej prawdę mówił”.
1446Zabawa pysznie się udała. Nikt ani razu nie przeszkodził.
1447A wieczorem rozmawiał przy herbacie. Grał z ojcem w warcaby.
1448Późnym wieczorem spać się położyli.
1449Z przyzwyczajenia sięgał pod poduszkę. Torebki nie było, a jeszcze go w palec ukłuło.
1450„Może wrzeciono?” — pomyślał, wysysając krew z palca; bo przypomniał sobie bajkę o Śpiącej Królewnie.
1451Ale nie na sto lat usnął, a na zwyczajne godziny. Obudził się rześki. Żadnego śladu na palcu nie znalazł.
1452CzaryW drodze do szkoły postanowił zbadać, czy choć trochę siły magicznej posiada.
1453„Niech temu elegantowi urwą się guziki i portki opadną”.
1454Zaraz jeden guzik się urwał i po kamieniach potoczył.
1455„Niech policjantowi czapka sfrunie”.
1456Podskoczyła na głowie, ale nie spadła.
1457„Władza moja trwa i wróci za miesiąc”.
1458Wieczorem obliczył na kartce, ile mu się czarów udało — osobno w domu, w szkole, na ulicy. Osobno zapisał ważne i mniej ważne. Odrzucił czary wątpliwe.
1459— Nie warto nawet liczyć. Może mi się tylko zdawało?
1460Bo zapomniał, co wcześniej, co później. Nie pamiętał dokładnie, jak było.
1461— Może czarodziej ma prawo wykonać dziewięć czarów albo siedem, albo trzynaście na miesiąc? Może czary udają się tylko w poniedziałki i piątki?
1462Szkoda, że nie zapisywał tajnymi znakami, żeby nikt nie zrozumiał, nawet jak znajdzie kartkę.
1463Mówią w bajkach, że czarodzieje mają uczniów. Pewnie, że tak łatwiej.
1464Ale Kajtuś sam już sobie poradzi.
1465Kiep[40] ten, co chce łatwo.
1466 1467— Nie od razu Kraków zbudowany, głosi przysłowie.
1468Nawet na stolarza i na inżyniera trzeba długo się uczyć, a sztuka czarnoksięska trudniejsza od wszystkiego.
1469Toć wiele mu się udało, choć młody i niedoświadczony: choć sam, bez przewodnika.
1470 1471 1472 1473Na pewno kolega wypaple. Każe zrobić coś, a gdy się nie uda — wyśmieje i powie, że kłamstwo. Albo męczyć zacznie:
1474 1475 1476Ale pani nie wierzy; mówi, że nie ma czarów. Nie wie, że różę czarodziejską wąchała.
1477 1478Też nie. Albo nie uwierzą, albo zabronią, albo zaczną dyktować, co wolno. Zresztą, co poradzą, gdy sami nie wiedzą?
1479 1480 1481Ma czas. Cały miesiąc. Każdy czar sprawdzi osobno i wyciągnie z niego naukę na przyszłość.
Śniło się, że siedzi w głębokim fotelu, krytym ceratą. Śniło się, że ma na głowie szpiczasty kapelusz alchemika i na szyi — krawat czerwony w zielone grochy. Że siedzi przy biurku. Na biurku czarny kot, sowa, trupia czaszka i to coś, co trzyma Kopernik na pomniku[41].
1484I księgi. Grube, ciężkie księgi.
1485Bo widział Kajtuś na wystawie starą księgę w żółtej skórzanej oprawie z klamrą zamykaną.
1486Wstąpił do sklepu, żeby obejrzeć i o cenę zapytać. Ale nie chcieli wyjąć z wystawy i pokazać.
1487— To drogie. To nie dla ciebie.
1488(Pewnie pradziadek i dziadek mieli takie księgi).
1489Widział Kajtuś w księgarni książki tajemnicze:
1490Sennik egipski. Kabała[42].
1491Potęga woli[43]. Bosko czarnoksiężnik[44].
1492Nieciekawe. Tylko żeby pieniądze wyłudzić. Żeby ludzi tumanić.
1493Co byłaby za sztuka, gdyby każdy mógł kupić, przeczytać i wiedzieć?
Trzeba się nauczyć czynić mądre czary. Rozumne, pożyteczne — celowe.
1495 1496 1497Scyzoryk mu zabrali. Zegarek znikł i więcej się nie pokazał.
1498Przez te dwa złote wtedy mało złodziejem go nie zrobili: tak przykro pani na niego spojrzała, tak nieufnie, tak podejrzliwie.
1499Za wyczarowane pieniądze raz jeden był w kinie; ale obraz akurat był nudny. Wyjść przed końcem szkoda, więc siedzi w ciemnej i śmierdzącej sali jak głupi.
1500Tylko kredki zostały z całego kramu.
1501 1502Może Kajtuś nie miesiąc, ale cały rok czekać. Może nawet za młody, dlatego nie wie, jakie ma prawa, nie wie, co się uda, co będzie.
1503W zeszłym roku pan kazał zasiać groch i fasolę, kazał notować, jakie zmiany zajdą w roślinach. Niecierpliwił się Kajtuś, że na każdą zmianę trzeba długo czekać. Bo chciał od razu kiełek, pączek, listek, korzonek, łodygę.
1504Potem inaczej: już zasiał sam dla siebie. I przyjemnie było wiedzieć z góry, co się jutro stanie.
1505Tak samo trzeba czary badać i zapisywać. I nie tylko czary.
1506 1507 1508 15091510Wtorek. Była klasówka z rachunków. Udało się dobrze. Zrobiłem.
Jeden z pierwszych rozwiązał zadanie. I bez pomocy czarów.
15111513 1514
Idzie Kajtuś przez targ, a pani idzie z koszem.
1515 1516— Pomóż. Zanieś ze mną do domu, jeżeli uradzisz.
1517— Fi, nie takie kosze nosiłem — pochwalił się Kajtuś.
1518 1519 1520 1521 1522Zaraz nie zaraz. Bez kosza byłoby może blisko, ale z ciężarem daleko.
1523Przystaje. Przekłada z ręki do ręki.
1524 1525— Nie trzeba — mruknął niechętnie.
1526Nosił nieraz za babcią, da radę i teraz.
1527Nareszcie. Chce odejść, myśli, że zwyczajna przysługa. A ona:
1528 1529 1530— Weź, bo mnie obrazisz. Należy ci się. Dziękuję za pomoc.
1531— Ha! — Bierze czterdzieści groszy. — Nie wydam. Zarobione. Schowam na pamiątkę.
1532I zadowolony, że własne, że wie, za co dostał, i wie, od kogo.
1534
Nikt nie zrozumie, nawet jeśli przeczyta. Sam tylko wie…
1535Bo Kajtuś chce mieć kryjówkę. Musi znaleźć miejsce samotne, tam będzie czarował z dala od ludzi.
1536Będzie miał słoiki z maścią gojącą i butelki z eliksirem życia.
1537Zamiast czaszki położy tymczasem kość — szczękę końską z białymi zębami.
1538Znalazł tę kość w piachu nad Wisłą i przyniósł do domu.
1539— Po co ci te butelki i kość — mówi babcia. — I tak dosyć masz śmieci.
1540— Przyda się — mówi Kajtuś niechętnie.
1541Dorośli myślą, że wszystko głupstwo, co ich nie obchodzi, i wszystko śmieci, czego nie można kupić i sprzedać.
Upłynęły dwa tygodnie. Potem Kajtuś zaczął się niecierpliwić. Bo jeśli każdy czeka na święta albo na imieniny, to cóż dopiero czarodziej na urlopie?
1543W dodatku zaczęło się źle powodzić i w domu, i w szkole.
1544Aż rozgniewał się Kajtuś: na siebie i swój niemądry żart z tramwajem. A najbardziej na szkołę. Bo tak:
1545Był dyżurnym. Nie chciał wpuścić chłopców do klasy. Oni ciągną w dół klamkę, a on pcha do góry.
1546Cała kupa się za drzwiami zebrała.
1547Klamka żelazna przecie. Kto mógł przewidzieć? A tymczasem — trrach — złamała się.
1548 1549— Znów zaczynasz swoje dawne sztuki? Psujesz, niszczysz. Patrz: ściany pochlapane, ławki pokrajane. W chlewie chcesz się uczyć?
1550Już tak jest, że gdy łobuz się uspokoi, a potem raz mu się nie powiedzie, zaraz wszystko razem się wali.
1551I za klamkę ojciec musi zapłacić, i na trzeciej przerwie pobił się z chłopakiem, i na lekcji dostał niesprawiedliwy stopień.
1552To do reszty go zirytowało. Bo co ma sprawowanie wspólnego z nauką? Jeżeli umie, powinien mieć dobry stopień. Łobuz może się dobrze uczyć, a spokojny może być leniuch albo niezdolny. Po co się uczyć, jeżeli nie uszanują?
1553Akurat pani zachorowała, a pan posłał do ojca.
1554Ojciec miał wtedy swoje zgryzoty, bo babcia chora i ojciec pracuje tylko trzy dni w tygodniu, więc zarobek lichy i z wypłatą zwlekają.
1555„Poczekajcie — odgraża się Kajtuś. — Niedługo kończy się miesiąc. Niech się dorwę do czarów, zaraz szkoła pofrunie do ludożerców, a pana zamienię w szczura i karmić będę dwójkami. Nasypię mu dwójek do miseczki i niech je — smacznego!”
1556Myślał, że ojciec bardzo się rozgniewa.
1557Ale nie: przygarnął Kajtusia, pocałował w głowę i tylko smutnie powiedział:
1558— Staraj się, Antoś. Wiem, że ci trudno.
1559Kajtuś zaraz zapisał w dzienniczku:
1560
Czyta Kajtuś. W domu bieda. To babcia, to mama na zmianę słabują[45].
1561Aż nadszedł ostatni dzień miesiąca.
1562 1563Jutro wróci mu władza. Od czego zacznie? Prócz butelek i słoików, wcale się nie przygotował.
1564Po pięciu lekcjach wrócił do domu. Nie jadł obiadu: dla ojca więcej zostanie.
1565Wyszedł nad Wisłę. Przeszedł most.
1566 1567 1568Uczepił się z tyłu tramwaju. Pięć przystanków przejechał. Konduktor go zgonił.
1569Idzie. Potem tak samo, już innym tramwajem. Potem pieszo szosą — potem drogą polną i w lasek brzozowy.
1570Brzozy, brzozy — potem dęby, sosny i dęby.
1571Ani myśli, kiedy do domu. Idzie w las coraz głębiej. Jakby go kusiło.
1572Aż zmęczył się. Głodny. Usiadł. Położył się na trawie. Patrzy w niebo poprzez gałęzie. Rozpiął marynarkę.
1573 1574 1575Zły miał sen: gonią go — ucieka, gazy trujące za nim puścili. Aż w gardle dusi. Głowa boli.
1576Rozgląda się, zdziwiony. Aha — w lesie. PLas, Burzaatrzy w górę: wierzchołki drzew mocno się kołyszą. Złowrogi szum. Wiatr.
1579 1580Strzał. Nie strzał, a grzmot. I zaraz deszcz. Duże, ciężkie krople.
1581 1582 1583 1584 1585 1586 1587 1588 1589 1590Biegnie. Ale dokąd? Wszystko jedno. Znów grzmot.
1591Czapka przemokła, z daszka ciurkiem leci. Ubranie ciąży. W butach woda chlupie. A może to zasadzka? Tak właśnie Madej zbłąkany podpisał cyrograf[46] i duszę zaprzedał.
1592Zdaje mu się, że ktoś się czai za drzewem.
1593Przystanął. Nie — to krzak. Pędzi dalej.
1594Las niby się skończył, ale ani szosy, ani rowu przy szosie. Tylko ponure pnie ściętych drzew.
1595Pośliznął się i upadł. Z trudem wstaje. Skręcił w lewo.
1596 1597Może chata, może ślepia wilcze, może kryjówka czarodzieja, który go wciągnął w las, uśpił, burzę sprowadził, a teraz kusi tym światłem?
1598Iskierka zapala się i gaśnie — to jedna, to dwie — zbliżają się, oddalają.
1599Znalazł nareszcie drogę. Ślady kół.
1600Teraz błoto lepi się i nogi grzęzną.
1601 1602 1603Przystanął. Wsłuchuje się. Nie, zdawało się tylko.
1604StrachMija mostek drewniany. Może się załamie? Kajtuś wpadnie do wody, a topielica[47] pociągnie go w głębię.
1605Księżyc wypłynął na niebo — Kajtuś zobaczył topielca. Zamknął oczy. Ucieka.
1606 1607Oparł się o słup. Kolana się ugięły. Leży. Czeka. Usłyszał turkot kół. Przyjaciel czy wróg, pomoże czy zabije?
1608Wszystko jedno. Było zimno, a teraz gorąco. Zakasłał.
1609 1610 1611 1612— Hola, kto tam? Ty skąd? Co za jeden?
1613— Nie zabijaj — prosi Kajtuś. — Dam baranka ze złotą wełną.
1614Jeszcze jakieś pytanie, ale Kajtuś nie odpowiada. Czuje, że mocne ręce unoszą go w górę. Już leży na czymś miękkim. Nie otwiera oczu. Kołysze się.
1615 1616Budzi się i drzemie na przemian.
1617 1618— Nie wstawaj, bo spadniesz z wozu.
Obudził się w obcej izbie. Leży na ławce.
1620— Na[48], masz. Pij.
1621Chciwie łyka ciepły, dobry płyn.
1622Mówią coś, pytają się. Kajtuś słyszy, ale nie odpowiada. Nazbyt zmęczony.
1623 1624— Co z nim zrobimy, z chłopakiem?
1625— Odwiozę do szpitala. Może rano co powie.
1626 1627 1628 1629— A co, miałem go w polu zostawić, ty durna?
1630 1631Gdy się znów obudził, czuje, że go ubierają. Ubranie nieprzyjemne, twarde. Kajtuś broni się, odpycha. Chce leżeć spokojnie.
1632— No prędzej. Pojedziesz do taty.
1633 1634 1635Otworzył wreszcie oczy. Poznał wysokie domy. Poznał policjanta.
1636— Gdzie mieszkasz? Jak się nazywasz?
1637Chce się uśmiechnąć, ale nie może.
1638ChorobaZnów go wiozą. Zdejmują. Niosą. Kładą. Znów rozbierają i ubierają. Tak męczą go ci czarodzieje.
1639Znów oczy otworzył. Widzi: już nie policjant i domy, a biały pokój i pani biało ubrana.
1640 1641 1642 1643 1644 1645 1646 1647Wcale się nie nazywa. Jest mu wszystko jedno. Leży w białym łóżku. Ciepło, gorąco — dobrze.
1648 1649 1650— Już przytomniejszy — mówi pielęgniarka szpitalna.
1651— Więc gadaj, dlaczego uciekłeś z domu? — pyta się doktór.
1652Kajtuś odwrócił się plecami i przykrywa kołdrą na głowę. Nie lubi tego pana, który go puka i słucha przez rurki.
1653— Powiedz, co w nocy w rowie robiłeś? Jaki czarodziej cię tam zaniósł?
1654 1655A tu nagle — ojciec wchodzi na salę.
1656 1657Nie wie Kajtuś, czy widzi ojca naprawdę, czy znów mu się zdaje.
1658Nie słucha, o czym rozmawiają. Dobrze, że dali mu spokój.
1659— Wolę go wziąć do domu — mówi ojciec. — Mam go jednego. Czy ciężko chory?
1660 1661— Wezmę taksówkę i ostrożnie powiozę. Bardzo państwa proszę.
1662 1663— Pan dba o niego, a on uciekł z domu. Pewnie zbroił i miał dostać baty.
1664— Nie, ja dziecka nie biję. Chyba go chłopcy namówili. Tyś uciekał, synku?
1665Kajtuś drżącą ręką gładzi ojca po twarzy.
1666 1667 1668 1669Nie wie, co odpowiedzieć. Myśli tylko, dlaczego ojciec nieogolony.
1670— Trzy dni — dziwi się Kajtuś i powtarza szeptem — trzy dni, trzy dni.
1671 1672Kogo w rowie znaleźli? Kto znalazł?
Kajtuś zdrów — Nieudany czar — Cud — Wielkie czary — Awantury — Goście zagraniczni — Nadzwyczajny dodatek
Kajtuś już w domu. Zdrów. Już chodzi po pokoju. Już nawet raz wyszedł na ulicę.
1674Śmierć, Dziecko, WinaOjciec pracuje, mama zajmuje się gospodarstwem, a babcia wyjechała do wuja.
1675— Dlaczego wyjechała? Kiedy wróci?
1676— Nie wróci, Antosiu — mówi mama.
1677Nie powiedziała mu prawdy, bo nie chcieli martwić, bo słaby był po chorobie.
1678 1679— Jak, dlaczego umarła? Co teraz będzie? Dlaczego doktór pozwolił?
1680Od słowa do słowa, domyślił się Kajtuś, że kiedy go całą noc szukali, a deszcz padał — wtedy babcia więcej się jeszcze zaziębiła.
1681 1682— Nie. Już dawno się źle czuła. Przecież leżała cały tydzień. Nie pamiętasz, Antosiu?
1683Mama próbuje go pocieszyć. Pamięta, wszystko pamięta już. Wie.
1684 1685Wie. Przypomniał sobie, że jest czarodziejem. Miesiąc już dawno minął.
1686Stanął przy oknie: po co mama ma widzieć łzy?
1687— Żądam… Liliput… Żądam: niech mi się babcia pokaże.
1688Zaraz na szybie zobaczył twarz babci.
1689Uśmiechnęła się do Kajtusia. Tak zawsze się uśmiechała, gdy ojciec na niego się gniewał, gdy coś zbroił dużego. Uśmiechnęła się na tej szybie, spojrzała łagodnie siwymi oczami i zniknęła.
1690— Wrócę babci życie. Tak. Musi się ten czar udać.
1691Pójdzie na grób, obudzi i wróci z babcią do domu. Zdziwią się. Ot, niespodzianka.
1692Bywa przecież, że ktoś zaśnie, i myślą, że nie żyje. Zapomniał tylko, jak się taki sen nocny nazywa.
1693Bywa, że górnicy, zasypani w kopalni węgla, żyją, gdy ich w porę odkopać. Czytał o tym w gazecie.
1694 1695 1696 1697 1698 1699— Nie można. Za daleko. Ja teraz nie mam czasu.
1700 1701— Nie wiesz gdzie. Za chłodno.
1702 1703— Nie można. Nie pozwalam. Jutro.
1704 1705I mama się zgodziła. Bo dobrze zna Kajtusia. Nie jest uparty, można go przekonać, uprosić. Ale czasem, rzadko, trzeba ustąpić. Bo taki już jest: w dziadka się wrodził. Nie można inaczej.
1706Ano: dała mu na dwa tramwaje, szalik na szyję, zapięła palto na wszystkie guziki.
1707Powiedziała, gdzie grób babci. Spróbowała:
1708— Nie znajdziesz. Zaczekaj do jutra.
1709 1710 1711CmentarzNa cmentarzu. Groby, krzyże.
1712Kajtuś idzie pewnym krokiem. Nieomylnie wie, że tędy droga. Minął stare aleje i od razu między świeżymi grobami zatrzymał się, gdzie trzeba.
1713 1714Stoi. Patrzy długo, przenikliwie, sięga wzrokiem głęboko pod ziemię, do samej trumny.
1715Westchnął głęboko: poczuł ból w piersi. Drugi raz i trzeci — zaszumiało w głowie. Czwarty, piąty raz chwycił powietrze: ból w sercu.
1716„Chcę i żądam! Żądam i rozkazuję: niech się babcia obudzi i wyjdzie z grobu”.
1717 1718Motyl usiadł na kwiatku, skrzydełkami się wachluje. Zakołysała się trawa.
1719„Żądam władzą czarnoksięską. Ja, Antoś, Antoni. Ja, Kajtuś-czarodziej”. Cisza.
1720Chmura zasłoniła słońce, cień na grób rzuciła.
1721 1722 1723 1724Nagle niewidzialna ręka uderzyła go dwa razy w twarz, w prawy i w lewy policzek.
1725 1726 1727Przed oczami — czerwone plamy i koła.
1728Nigdy jeszcze nikt Kajtusia w twarz nie uderzył. Pierwszy raz.
1729Stoi zbuntowany. Zacisnął pięści. Tak właśnie bywało, gdy się bić z jakim chłopcem zaczynał.
1730„Poczekaj, już ja ci zapłacę”.
Podszedł do Kajtusia dziad stary.
1732— Widzę, chłopcze, że masz zmartwienie. Masz zmartwienie. Masz, napij się: to cię wzmocni.
1733Kajtuś sięga ręką, wziął podany kubek srebrny i wypił.
1734Miły zapach. Płyn chłodny i słodki.
1735 1736 1737 1738 1739Dał dziadowi złotą monetę; nie dziwi się nawet, że się w ręku znalazła.
1740Nie spojrzał nawet w twarz nieznajomą.
1741Pochylił głowę do ziemi, idzie prędko, jakby mu się spieszyło.
1742Idzie prędko, a gniew i bunt ustępują.
1743Czuje w sobie ciepło wesołe i lekkość dziwną.
1744Jakby się w powietrzu unosił. A serce bije.
1745Idzie pieszo, nie siadł do tramwaju.
1747Pierwsza, druga i trzecia ulica.
1748 1749CzaryIdą przed nim dwie panie. Jedna z teką pod pachą, druga uperfumowana. Ząb ją boli czy co? Trzyma chustkę od nosa przy twarzy.
1750Kajtuś chce je wyminąć, a coraz ktoś potrąca i przeszkadza.
1751 1752 1753Ledwo zdążył się usunąć, bo one zamiast naprzód, cofają się w tył. Jak raki. Nie odwróciły się, tylko nogami w tył przebierają.
1754Ludzie patrzą się zdziwieni, a one rozmawiają, jakby nigdy nic.
1755 1756— Teraz taka moda. W Paryżu wszystkie bogate damy tak chodzą — zażartował cyklista[49].
1757Ale kiedy potrąciły piekarza, który niósł na głowie tacę z ciastkami, ten dawaj wymyślać:
1758— A pokraki, a flądry, a marmuzele[50]!
1759Przestraszone — dawaj tyłem uciekać na drugą stronę ulicy.
1760CzaryA środkiem ulicy samochód pędzi.
1761Szofer chce zahamować, ale za późno.
1762 1763 1764„Niech w aeroplan[51]…”
1765 1766A ten zaraz frunął w powietrze, bo wyrosły mu skrzydła.
1767Dwie panie, ta z teką i ta z chustką przy twarzy — stuknęły się o mur kamienicy i stanęły. Nikt teraz na nie nie patrzy: niech stoją.
1768Pozadzierali wszyscy głowy do góry. Tamci w samochodzie krzyczą ze strachu jak opętani.
1769A fruwający samochód znikł za dachami domów.
1770Zaraz policjant. I zaraz pan z gazety.
1771— Co się tu stało? Kogo przejechali?
1772— Nikogo nie przejechali, tylko jakaś nowa sztuczka amerykańska.
1773Każdy opowiada inaczej. Pan z gazety wyjął pióro i pisze.
1774 1775— A ooo, te dwie. Tam stoją. Tyłem chodzą. Tam pod ścianą.
1776Pchają się. Gapiów coraz więcej. Policjant rozgania, nie może dać rady.
1777„Ot, głupi naród” — pomyślał Kajtuś.
1778 1779Stanął przed słupem z ogłoszeniami, chciał zobaczyć, co w kinach grają. A na słupie wisi duży, żółty afisz: że profesor powie odczyt[52].
1780„Odczyt polityczny… ekonomiczny”.
1781 1782Kajtuś nie wie, że do Warszawy przyjechała zagraniczna wycieczka… Przyjechali bogacze, mają bank założyć, mają Polsce pożyczyć pieniądze.
1783Właśnie dla zagranicznych gości ma profesor mówić po francusku, żeby się nie bali pożyczyć; bo jest kryzys, ale Polska bogata i odda, zapłaci.
1784— Odczyt. Zawracanie głowy. Polityczny… ekonomiczny.
1785Czasem podobają się Kajtusiowi wyrazy, których nie rozumie, a czasem gniewają go.
1786— Odczyt. Zawracanie głowy. Niech będzie tak napisane:
1787Profesor Gwizdałbędzie świstał.
Będzie fikał koziołki.
Łykał ogień.
Piał jak kogut.
Tańczył obertasa[53].
I jest tak właśnie, jak kazał Kajtuś — i na wszystkich słupach ogłoszeniowych w całym mieście, w całej Warszawie.
Jeść się Kajtusiowi zachciało.
1789Pojechał taksówką na bogatą ulicę. Wysiadł przed restauracją.
1790Restauracja bogata, pierwszorzędna. Przez wielkie szyby lustrzane widać stoły przykryte białymi obrusami: na stołach kwiaty.
1791„Wejść czy nie? Ile też tu obiad kosztuje?”
1792Sięgnął do kieszeni: ma sto złotych.
1793 1794Przy drzwiach szwajcar[54] w czerwonym płaszczu ze złotymi guzikami. I nie wpuszcza do środka.
1795 1796 1797 1798 1799 1800 1801— Bo ci mówię. Bo wezmę za kark i wyrzucę.
1802 1803Szwajcar chce rękę wyciągnąć — nie może. Chce zawołać — nie może. Oczami tylko przewraca, jakby się dusił. A Kajtuś po dywanie wchodzi na salę i siada przy stole.
1804Przy jednym stole siedzą dwaj panowie i pani. Przy drugim siedzi oficer. Przy trzecim — pani i chłopiec w marynarskim ubraniu. Wreszcie grupa wesoła: aktorzy i aktorki, co grają w teatrach.
1805Kajtuś usiadł sam i patrzy na aktorów, a oni na niego.
1806— Czego ten mały obdartus tu chce?
1807 1808— Patrzcie, buty ma zabłocone.
1809 1810 1811No tak. Ubrany Kajtuś ubogo, jak syn stolarza. Zabłocił się na cmentarzu. Nie lubi obcinania paznokci.
1812Nogi głębiej podwinął pod krzesło, z rękami nie wie, co robić.
1813— Panie ober[55] — woła aktor — czeka nowy gość.
1814— A to co za jeden? Kto go wpuścił? Ruszaj stąd zaraz.
1815Wszyscy przestali jeść i patrzą zaciekawieni.
1816 1817 1818— A on wszedł. Dzieciakowi nie mógł dać rady, niedołęga?
1819Idzie gospodarz, sam właściciel restauracji. Gruby jak beczka.
1820 1821 1822 1823 1824 1825 1826— Ja pstro. Proszę dać obiad. Mam sto złotych i zapłacę.
1827— Brawo! Zuch mały! Sto złotych ma. Nie daj się — buntują go aktorzy.
1828 1829 1830— Mamo, chodźmy. Ja się boję — zaczął płakać chłopiec w marynarskim ubraniu.
1831 1832— Chcę jeść. Zapłacę. Ile się należy?
1833— Ukradłeś pieniądze. Wynoś się.
1834 1835 1836Kajtuś wstał. Mruknął. Spojrzał.
1837Naraz otwierają się okna, a talerze, noże, butelki, pieczone kurczaki, półmiski i obrusy — wszystko fruwać zaczyna.
1838Kelnerzy wyciągają ręce do Kajtusia.
1839 1840Lecą w górę pod sufit. Przylepili się do sufitu włosami i fajtają nogami, jakby tańczyli. I tak samo gruby gospodarz.
1841Aktorzy zaczęli klaskać z uciechy.
1842 1843— Niech siedzą, dopóki nie wyjdę.
„Kłamie przysłowie, gdy mówi, że nie suknia zdobi człowieka”.
1846Dotknął palcem swego ubrania i już elegancki panicz idzie przez ulicę.
1847Wstąpił do kawiarni. Wypił czekolady filiżankę i zjadł cztery ciastka.
1848 1849 1850— Do Łazienek[56].
1851 1852 1853Ludzie przechadzają się. Dzieci się bawią.
1854Byłoby wszystko dobrze. Byłby odpoczął i poszedł do domu.
1855Ale zagraniczna wycieczka bogaczy akurat zwiedzała pałac królewski w Łazienkach.
1856CzaryAkurat wyszli bankierzy z pałacu i zatrzymali się przed figurą. Figura przedstawiała boginię grecką z wieńcem na głowie i z mandoliną.
1857Jakiś pan oprowadza gości i kłania się, i nieprawdziwie uśmiecha. Zupełnie jak restaurator.
1858 1859„Niech róże wieńca zamienią się w serdelki, a mandolina w kiełbasę”.
1860I tak się właśnie stało: stoi posąg z wieńcem serdelków na głowie i gra na kiełbasie.
1861Siwy pan, jeden z wycieczki, rozgniewał się: mówi coś głośno i laską wymachuje. A drugi tłumaczy, że gniewać się nie należy, bo każdy kraj ma inne zwyczaje.
1862 1863„Niech środkiem głównej alei przejdzie siedem słoni, pięć wielbłądów i trzy żyrafy”.
1864Są. Idą. Maszerują garbate wielbłądy, wywijają trąbami poważne słonie, a żyrafy kłaniają się małymi głowami na długich szyjach.
1865Jedne dzieci się cieszą, drugie boją: a dorośli myślą, że to tak na przyjęcie cudzoziemców.
1866Ale i tego było Kajtusiowi za mało.
1867„Niech wszyscy panowie będą w sukniach, a panie w spodniach”.
1868Teraz dopiero zaczęła się heca.
1869Bo stoi student z panną i patrzą na słonie.
1870 1871 1872— Ja nic, ale pani co wyrabia?
1873On gapi się na nią, a ona na niego. On w sukni i damskiej bluzce, a ona w spodniach.
1874 1875Jakaś babina, gdy zobaczyła, że ma spodnie i męski kapelusz, krzyknęła i zemdlała.
1876A tu znów pensja[57] żeńska. Dwadzieścia par uczennic, a za nimi wychowawczyni. Pilnuje, żeby był porządek i dobre wychowanie. No i masz — jak piorun z nieba. Co ludzie sobie pomyślą, co powie przełożona? W spodniach one i ona.
1877— Do domu. W tej chwili do domu.
1878Oczy zasłoniła rękawiczką. Co tchu uciekają.
1879Opowiadali potem ludzie, że uciekali z Łazienek w jedwabnych sukniach damskich: prokurator sądu, wiceminister poczty, senator, krytyk literacki i profesor higieny.
1880Ale Kajtusia ubawiło najwięcej, jak, przewracając się, biegli policjanci w pantoflach na wysokich obcasach, w jedwabnych pończochach i w sukienkach tiulowych.
1881A musieli się nie lada uwijać, żeby bronić przed nieszczęśliwym wypadkiem milionerów.
1882CzaryBo Kajtuś na zakończenie jeszcze jeden czar wykonał.
1883„Niech drzewa staną do góry nogami”.
1884Drgnęły drzewa odwieczne — duma i ozdoba parku — podskoczyły, wywinęły młynka i stanęły, ale gałęźmi w dół, korzeniami w górę.
1885Już tak się uwziął, żeby był ostateczny bałagan.
1886 1887 1888Wystarczy, by czarodziej wydał parę rozkazów, zaraz ludzie nie wiedzą, na którym są świecie.
1889Wystarczy, by czarodziej żartem coś przekręcił, zaraz ludzie się martwią i myślą, że koniec świata.
1890 1891Kajtuś wstał z ławki. Już dość ma tego dobrego.
1892 1893 1894Gazeciarze sprzedają nadzwyczajny dodatek gazet[58].
1896 1897— Zamach na bankierów! Nadzwyczajny dodatek!
1898— Dodatek nadzwyczajny! Bomba w restauracji!
1899— Aresztowanie bandy szpiegów! Tajemniczy samochód!
1900Ludzie kupują. Zbierają się w grupy.
1901 1902Kupują wszyscy, więc i Kajtuś kupił.
1903 1904Niby opisane są czary Kajtusia, ale przekręcone, że ledwo można zrozumieć.
19051906Policji udało się zlikwidować bandę szpiegów, która planowała zamach na naszych gości. Wrogie siły nie chcą, by Polska otrzymała pożyczkę na inwestycje.
Kie[59] licho: zlikwidować i inwestycje? Co to za goście?
1907
1908Zamachowcy postanowili wysadzić w powietrze restaurację, gdzie miał się odbyć bankiet.
1909Maszyna piekielna wybuchła przedwcześnie i wyrzuciła w powietrze…
— Co za maszyna? — dziwi się Kajtuś.
1910Dalej dowiedział się, że wezwano straż ogniową, która pozdejmowała z sufitu… „wyrzuconych siłą wybuchu” kelnerów.
1911Rannych na szczęście nie było.
1912Ukazał się nieznany typ samolotu. Gdy policja chciała sprawdzić dokumenty podejrzanych pasażerów, samochód wzbił się w górę i poszybował w kierunku zachodniej granicy.
— Aha. To mój profesor Gwizdał. Jak tam było? Ekonomiczny?
1913Jeszcze nie doczytał Kajtuś do końca wszystkiego, gdy gazeciarze zaczęli znów krzyczeć:
1914 1915— Niezwykłe wypadki w Łazienkach! Dodatek drugi!
1916— Bogini grecka, kiełbasa i serdelki!
1917— Lwy i tygrysy w parku królewskim!
1918 1919 1920Wie Kajtuś, że ofiar nie było. Napisali tak, żeby gazet sprzedać więcej.
1921„Niech piszą. Co mnie to wszystko obchodzi?”
1922Tłumy stoją przed restauracją.
1923 1924Kajtuś przeciska się, idzie zmęczony krok za krokiem — do domu.
1925Stuknął się palcem i w swoim starym palcie, z szalikiem na szyi wszedł do bramy.
1926Niespokojny, co rodzice powiedzą, że wyszedł na tak długo.
Awantury, jakich świat nie widział — Poplątali się: ludzie, zegary, szyldy, psy, koty — Na placu i na moście — Sobowtór Kajtusia
Mama zapłakana, a ojciec się gniewa:
1928 1929— Taka ładna pogoda — mówi Kajtuś.
1930— Pogoda ładna, więc zaraz po chorobie na pół dnia uciekasz? Myśleliśmy, że znów cię coś opętało. Obiecałeś, że wrócisz z cmentarza. Szukałem cię tam. Jak ty się nie wstydzisz?
1931Spuścił Kajtuś głowę, już się nie tłumaczy. Wstydzi się: nie dotrzymał słowa.
1932Ojciec jeszcze coś mówi, ale Kajtuś nawet nie słucha.
1933Tak zawsze bywa, że gdy dorośli bardzo się gniewają, dziecko w przestrachu już nie rozumie, co i dlaczego krzyczą. Już tylko hałas w uszach i w głowie. Tylko czeka, jaki będzie koniec i czy uderzą, czy nie.
1934— Dziś zostaniesz w domu, a jutro do szkoły. Dosyć tego hultajstwa. Jesteś zdrów, więc się ucz. Zrozumiałeś?
1935Nie pożegnał się ojciec i wyszedł. Kajtuś został z mamą.
1936 1937 1938— No trudno, stało się. Już więcej tego nie zrobisz. Nawet nie twoja wina. Nie powinnam była pozwolić, żebyś sam chodził na cmentarz. Mamy ciebie jednego, więc się obawiamy, żeby ci się co złego nie stało. Nie bój się: nie oddamy cię do zakładu poprawczego. Ojciec tak tylko mówił.
1939 1940— Podobno awantury w mieście? Tam pewnie chodziłeś? — pyta się mama.
1941Kajtuś przeczytał głośno dodatek nadzwyczajny.
1942— Tak, tak. Pewnie znów będzie wojna. Nie dadzą ludziom spokoju. I pradziadek twój, i dziadek, i ojciec…
1943Zaraz Kajtuś prosi, żeby mama opowiedziała, jak w drewutni[60] ukrywali się powstańcy, a pod drzewem leżały książki i papiery.
1944Co to były za książki, dlaczego nie było wolno? Dlaczego za książki wysyłali do zimnego kraju[61]? Może chociaż jedna książka została?
1945Dawno już Kajtuś myślał, że w książkach tajemniczych były przepisy, jak zwyciężać wrogów.
1946Opowiada mama o wojnach, które były, a Kajtuś myśli o tej, która będzie. Nawet chce, żeby wojna wybuchła. Bo dopiero wtedy będą się mogły przydać — jego pomoc i wola.
1947Potem ojciec wrócił; mówi, o czym piszą gazety, co słyszał od ludzi.
1948— Zanosi się na coś niedobrego.
Długo nie może zasnąć. Bo co zaśnie, zaraz huk armatni, warkot aeroplanów, bomby i granaty.
1950Zaraz czary Kajtusia wygrywają bitwy.
1951No dobrze. Ma Polska Kajtusia. Ale i wróg może mieć także czarnoksiężników — może starszych i ostrożniejszych? Popełni Kajtuś jakiś błąd albo w ważnej chwili zawiedzie tajemnicza siła i wróg wygra wojnę?
1952Rozważa Kajtuś, jakie wyczarować nieznane armaty, jakie zbudować fortece, jakie wydawać rozkazy, w jakie przybrać wojsko pancerze, hełmy i maski[62].
1953— Może pułk wielkoludów, może ułani z żelaza na stalowych koniach?
1954 1955 1956 1957— Co mocniejsze: żelazo czy stal?
1958 1959Mruknął ojciec coś jeszcze. Gniewa się. Zasnął Kajtuś. Obudził się. Myśli:
1960„Jutro idę do szkoły. Będą się pytali, dlaczego uciekł z domu, co robił w szpitalu; zaczną nudzić, żeby opowiadał. Chyba trzeba wyjść późno, żeby przed samym dzwonkiem wejść do klasy?”
1961A może znów na miesiąc odroczyć władzę?
1962Nie, już by się nie mógł obejść bez siły, która co prawda nie przyniosła pożytku, ale od niego przecież wszystko zależy. Niekoniecznie trzeba głupstwa robić. Musi ułożyć jakiś plan działania.
1963 1964Niedobrze rozumie, co to znaczy, ale czuje, że tak być właśnie powinno: żeby był porządek, żeby czary miały jakiś plan, żeby nie martwić rodziców.
Aż znalazł sposób, żeby mógł wychodzić z domu, kiedy chce i na jak długo, ażeby ojciec i mama byli zupełnie spokojni.
1966 1967„Wyczaruję sobowtóra. Wywołam marę[63] zupełnie podobną. Będzie dwóch Kajtusiów; jeden będzie — widziadło, ten sobowtór, ta mara; a drugi — naprawdę ja. Będzie dobrze. Powoli wypróbuję i nauczę: poślę sobowtóra do szkoły albo zostawię w domu. Będę mógł nawet wyjechać w obce kraje — na długo. Będę podróżował; pojadę okrętem, będę polował na dzikie zwierzęta”.
1968Myśli Kajtuś i widzi, co czytał i co widział w kinie. Mieszają się i gonią myśli i obrazy. Jedne obrazy wyraźne, inne jakby za mgłą, jedne blisko, drugie daleko.
1969 1970Poduszka go grzeje. Kołdrę to tak próbuje ułożyć, to inaczej. Rękę pod głowę założył — to tak, to inaczej. Kładzie się na wznak, na boku.
1971Wstał. Ułożył książki i zeszyty.
1976Pożegnał się. Wyszedł. Ojciec się gniewa.
1977Za parkanem składu desek wywołał sobowtóra. Przykro mu się zrobiło — dziwnie jakoś. Taki sam, jakby w lustro patrzał.
1978Idą obok siebie. Milczą. Zatrzymali się przed sklepem. Jakaś pani idzie z panem. Też stanęła — spojrzała.
1979— Patrz, jacy podobni. Czy wy, chłopcy, bliźnięta?
1980— A co pani do tego? — mruknął Kajtuś.
1981— Niegrzeczny jesteś — mówi pan.
1982— Niech będzie. Czego się wtrąca, po co zaczepia?
1983Dziecko, DorosłośćDorosłym się zdaje, że mają prawo zaczepiać, robić głośne uwagi i zadawać byle jakie pytania, bo to mały, bo dziecko.
1984 1985„Jakie ten mały ma ładne oczy. Ile masz lat? Nieładnie gwizdać na ulicy”.
1986Kajtuś udawał zawsze, że nie słyszy, albo język pokaże i ucieknie.
1987Ale tym razem dobrze się stało, bo zrozumiał, że nie powinien iść razem z sobowtórem. Bo co powie, jeśli spotka znajomych?
1988 1989Rozwiało się widziadło, jak mgła. Kajtuś odetchnął z ulgą, bo nie wiedział, o czym mówić z tym swoim bliźniakiem.
1990Spotkał kolegę, który zbiera marki[64]. Już ma trzydzieści dwa państwa; zna sklep, gdzie można wymienić podwójne marki na inne; lepiej zamieniać w sklepie niż z chłopakami, bo chłopcy oszukują, i tam większy wybór.
1991Są marki po sto złotych i więcej.
1992Zagadał się Kajtuś i zapomniał, że ma później wejść do klasy.
1993Ale uwagi nawet nie zwrócili: mówią o awanturze na mieście.
1994Na korytarzu pani do niego się uśmiechnęła, też nic nie powiedziała. SzkołaDopiero na pierwszej lekcji pan zaczął żarty stroić.
1995— Aaa, jesteś już, Robinsonie Kruzoe[65]? Kiedy znów będziesz z domu uciekał? Ojciec wyłoił ci skórę?
1996Kajtuś stoi w ławce; nawet mu się nie wolno odezwać, gdy koledzy się śmieją.
1997Dorośli często jakby umyślnie drażnią się z dziećmi. Nieprzyjemnie, jeśli się kogo nie bardzo lubi, a on zacznie żartować i wyśmiewać.
1998— No, Robinsonie, chodź do tablicy. Zobaczymy, czego się nauczyłeś na bezludnej wyspie.
1999Kajtuś niechętnie wychodzi z ławki. Postanawia nic nie mówić, choćby nawet umiał. Niech się pan rozzłości, kiedy taki wesół.
2000I w ogóle po co przyszedł Kajtuś do szkoły? Mógł przysłać sobowtóra, a sam iść na wagary.
2001 2002Kajtuś niechętnie bierze kredę do ręki.
2003Pan dyktuje zadanie, może nawet łatwe, ale Kajtuś nie chce.
2004 2005 2006— Źle. Podróżować umiesz, a głupiego zadania powtórzyć nie potrafisz?
2007No właśnie. Dlatego, że głupie i wcale go nie obchodzi.
2008Kajtuś jest czarodziejem i męczyć się nie pozwoli. Nie będzie siedział w szkole.
2009Położył kredę, polizał palce, spojrzał drwiąco na tablicę; Czarypomyślał swym tajnym sposobem:
2010„Mocą swoją i wolą, i rozkazem żądam, żeby była już godzina dwunasta”.
2011A było dopiero piętnaście po ósmej.
Żaden czar Kajtusia nie wywołał jeszcze takiego zamieszania w całej Warszawie.
2013Co kto spojrzał na zegar, oczom swoim nie wierzy. Każdy naprzód robi w domu awanturę, że ktoś przesunął wskazówki zegara, potem biegnie do sąsiada, żeby sprawdzić. Telefonują na prawo i na lewo, bo chcą wiedzieć, co się stało, która naprawdę godzina.
2014Urzędnicy bez śniadania biegną do biur, a kupcy do sklepów.
2015W tramwaju tłok. Konduktorzy rady dać nie mogą. Kto się nie docisnął, biorą wspólnie taksówki. Wszyscy spóźnieni: myśleli, że wcześnie, a tu już południe.
2016Wysypali się ze szkół uczniowie.
2017— Skaranie boskie z tymi dzieciakami, plączą się, jak człowiek się śpieszy.
2018— A to niespodzianka — cieszą się młodzi. — Kto tak dobrze wymyślił?
2019— Zagraniczni goście — mówi Kajtuś rozweselony. — Chodźmy im podziękować.
2020Wstąpił do bramy, wywołał sobowtóra i posłał do domu. Sam przyłączył się do pochodu sztubaków[66] i — hajda na miasto.
2021Aż musieli zatrzymać tramwaje — taka gromada ze wszystkich szkół się zebrała.
2022Gazety potem pisały, że młodzież szkolna urządziła przed hotelem gości burzliwą manifestację. Inne gazety, że — żywiołową i spontaniczną.
2023Przyznać trzeba, że krzyk był.
2024— Niech żyją! Vivant![67] Dziękujemy!
2025Oni wyszli na balkon i kłaniają się, i też dziękują.
2026A potem każdy w swoją stronę: do domu albo na spacer.
2027Poszedł Kajtuś na plac Teatralny. Zaczepił go inwalida w niebieskich okularach.
2028— Przeprowadź, kawalerze, na drugą stronę ulicy, bo słabo widzę.
2029Wziął go Kajtuś za rękę, ostrożnie przeprowadził. A on:
2030 2031Czekoladka akurat taka, jakie były w torebkach pod poduszką. I smak taki sam.
2032Zjadł. Rozgląda się. Zegar ratuszowy bije pierwszą godzinę, a dopiero otwierają sklepy. Przypomniał sobie odczyt profesora Gwizdała. Nagle myśl:
2033„Pozamieniam napisy na szyldach sklepów”.
2034Stuka palcem w powietrze i mówi:
2035— Ten sklep niech będzie „Dyndalski”. Ten — „Fidrygalski i Spółka”. Dalej — „Fajtłapski i Synowie”. „Kundel i Cwajnos”. „Ferdek Śmierdek”. „Bezportek”. „Kukurykiewicz”.
2036Od razu na wszystkich sklepach, zamiast nazwisk znanych, poważanych, ukazują się śmieszne napisy.
2037Ale Kajtusiowi mało tego. Pozamieniał sklepy. Będzie większy bałagan.
2038Na rogu placu zamienił bank na owocarnię[68]. Zamiast pieniędzy leżą w oknie gruszki, jabłka i śliwki. Na biurkach bankowych orzechy, banany i winogrona.
2039 2040„Niech tam będą ptaki, małpy i złote rybki”.
2041Już zaraz w bufetach[69] i słojach aptecznych rozlega się śpiew kanarków. Gdzie było lekarstwo na kaszel, chodzą niezgrabne żółwie, gdzie maść na rany i odciski, tam kolibry.
2042A w zamkniętej na klucz szafce z truciznami siedzi małpka i miny stroi.
2043Naprzeciwko apteki jest stara firma, skład przedmiotów żelaznych. W oknach były noże, widelce, narzędzia stolarskie, ogrodnicze, lodownie[70], kosy, wagi, maszyny do pisania, brzytwy do golenia. Ten skład zamienił Kajtuś na cukiernię. A w oknach umieścił napisy:
2044„Reklama! Każdy uczeń dostaje jedno ciastko za darmo”.
2045 2046 2047 2048 2049Subiekci[71] nie wiedzą, co robić. Pytają się, a właściciel mówi:
2050— Tymczasem trzeba sprzedawać.
2051— Kiedy w oknach stoi, że darmo.
2052— Ano trudno: trzeba dawać, jeżeli napisane. Musi się przecież wyjaśnić, co to wszystko znaczy.
2053Kapelusz na oczy ze wstydu nasunął, kołnierz palta postawił — idzie zobaczyć, co się z innymi dzieje.
2054Przed bankiem stoi tłum ludzi.
2055— Oddajcie pieniądze! Nie damy się oszukać! Nie robić żartów!
2056Dyrektor banku prosi i tłumaczy:
2057— Uspokójcie się państwo. Zaraz otworzymy kasę ogniotrwałą i skarbiec. Kasjera jeszcze nie ma. Wiecie, że poplątały się zegary.
2058— Więc posłać po kasjera. Jak długo będziemy tu stali?
2059— Żeby się nie nudziło, każę tymczasem wydać owoce, czym chata bogata, tym rada. Zaraz na tacach będzie się dawało. Każę gońcowi skoczyć prędko po tace do sklepu z przeciwka.
2060— Tam już nie ma tac; teraz tam cukiernia Dyndalskiego.
2061— No, sami państwo widzicie. Może śliweczki węgierskie?
2062 2063— Doskonale. No ruszajcie się, panowie urzędnicy! Klientela czeka.
2064 2065— Nie jesteśmy młodymi panienkami, żeby handlować owocami.
2066Przyszedł kasjer. Otworzył. A w kasie same figi.
2067— Przepraszam, czy jest właściciel?
2070 2071 2072— Co takiego? Ja pana nauczę błaznować!
2073— Nie jestem błaznem; jestem agentem firmy ogrodniczej. Proszę przeczytać, co głosi napis na szyldzie.
2074Jubiler, człowiek dobrze wychowany, wyszedł przed sklep, przeczytał i zaklął tak brzydko, że w książce dla młodzieży nie mogę napisać, by nie dawać złego przykładu.
20752076
A tu zaraz wchodzi pani baronowa.
2077— Co się dzieje u pana? Zostawiłam u pana moje kosztowne perły. Oddaj pan.
2078— Pani baronowo, już mam tylko kwiaty.
2079 2080Biedny jubiler biegnie do apteki.
2081— Panie aptekarzu, proszę o krople na nerwy.
2082 2083 2084 2085— Ja policję sprowadzę, że pan ludzi nie chce ratować.
2086Kłócą się. Kondycja ludzkaBo tak już jest, że ludzie zmartwieni, zamiast sobie pomagać, zaczynają ujadać.
2087Więc kłócą się, a na pustym słoju od rycyny[73] kołysze się papuga i woła:
2088 2089A ze słoika na porost włosów skacze na spoconą głowę aptekarza żabka zielona.
Zdawałoby się, że Kajtuś dość narobił bigosu. Ale nie. Zobaczył, że pies goni kota.
2091„Niech się na placu tym odbędzie walka psów i kotów z całego miasta”.
2092 2093Pędzą koty z ulicy Wierzbowej, a psy z Senatorskiej. Dawaj gryźć się i drapać. Szczekanie, pisk, miauczenie, fukanie, skomlenie.
2094Ludzie uciekają, inni się znów gapią.
2095— Fifi, Azor, Zolka, Trezor! Do nogi!
2096 2097„Psy niech będą niebieskie, a koty czerwone”.
2098 2099Urzędnicy magistratu[74] stoją w oknach i patrzą.
2100— Niech straż ogniowa rozgoni je wodą.
2101Strażacy zakładają gumowe rury na hydranty.
2102„Żądam wolą moją i mocą, aby małpy zielone zrobiły porządek”.
2103Już małpy — jak nie skoczą w sam środek — i porozpędzały.
2104Koty uciekły w ulicę Bielańską, a psy w Senatorską.
2105Przyjechali autami goście zagraniczni, patrzą przez lornetki.
2106— Wesołe miasto — mówi bogacz zwany królem okrętów i kolei.
2107I zwraca się do swego sekretarza:
2108— Trzeba opisać wszystko w naszych gazetach. Na pewno przyjadą tu bogaci ludzie, którzy się nudzą — żeby zobaczyć tyle ciekawych rzeczy.
2109Kajtuś doprowadził do porządku sklepy i zegary i ruszył w stronę mostu. Schodzi przez plac Zamkowy i Zjazd[75] nad rzekę.
2110Dawniej chętnie patrzał, jak statki płyną, a piaskarze[76] na płaskich czółnach dobywają żwir kubełkami na długich kijach.
2111Dziś statki wydają mu się małe i brudne, a marynarze wiślani — nieciekawi.
2112„Żądam, rozkazuję: niech tu będzie morze prawdziwe i wielkie okręty”.
2113I teraz dostał Kajtuś, na co zasłużył.
2114Niewidzialna ręka chwyciła go za kark, niewidzialna noga dała mu potężnego kopniaka.
Gdyby Kajtuś nie był zaślepiony swą władzą, musiałby przyznać, że zasłużył na taką karę.
2116Chciał, żeby było morze. Ani pomyślał, że morze zaleje miasta i wsie, że będzie większa katastrofa niż największa powódź i trzęsienie ziemi. Mógł pół Polski pogrążyć w odmęty.
2117Zamiast być wdzięczny, że się nie stało, jak powiedział, i wyrok przyjąć pokornie, CzaryKajtuś obraził się i utkwił zły wzrok w most Poniatowskiego.
2118 2119Jakby nie Kajtuś, a most zawinił.
2120Spełnił się czar. Most zaczął się unosić, a całe szczęście, że powoli, boby się wszyscy potopili i pozabijali. Ani jeden koń, ani jeden człowiek nie zostałby żywy.
2121Bo zaraz ludzie przewracają się i toczą, a samochody zjeżdżają w dół. Nie było zabitych, ale wielu pokaleczonych i pokrwawionych.
2122 2123 2124Jadą karetki pogotowia na pomoc. A Kajtuś stoi jak nieprzytomny.
2125— Dosyć! Do domu czym prędzej, żeby nowych głupstw nie narobić.
2126 2127Otworzył drzwi mieszkania i cofnął się przestraszony: spotkał się oko w oko ze swoim sobowtórem. Dobrze, że mama siedzi akurat tyłem do ściany, więc go nie widziała.
2128 2129 2130— Zaraz przyjdę, mamo. — Słyszy swój głos w pokoju.
2131Sobowtór wychodzi do sieni i czeka posłusznie.
2132 2133Znika. Kajtuś wchodzi, a mama się pyta:
2134 2135 2136 2137 2138— Połóż się. Napij się herbaty z cytryną.
2139Położy się. Tak będzie najlepiej.
2140Zmęczony się czuje. Niezadowolony. Smutny.
2141 2142I niepotrzebny jakiś na świecie.
W oczekiwaniu dalszych wydarzeń — Policja chce wykryć szkodnika — Śledztwo w szkole — Kajtuś podejrzany o udział w rozruchach
Śpi Kajtuś i śpią mieszkańcy miasta. Ale w niewielkim domu palą się światła we wszystkich pokojach. Nikt nie śpi; odbywają się narady. Dzwonią telefony.
2145 2146 2147Zbyt wiele wydarzyło się niepokojących wypadków, o których telegraf[77] rozniósł wieść po całym świecie. Policja czuwa i czeka, co będzie jutro.
2148— W każdym komisariacie ma stać jeden samochód, pięć motocykletek[78] i dziesięć rowerów.
2149 2150— Pilnować mostów i zegarów. Aresztować wszystkich podejrzanych; nakładać kajdanki i przewozić od razu do naczelnej komendy.
2151— W hotelu, gdzie mieszkają zagraniczni goście, ma wartować policja tajna i mundurowa.
2152— Może pozamykać ogrody i żeby dzieci nie wychodziły na ulicę?
2153— Nie. Wszystko powinno odbywać się w tajemnicy. Nikogo nie straszyć. Trzeba wywiesić ogłoszenia, że prosimy o spokój i rozwagę. Gazety jutro napiszą, że jesteśmy na tropie i główny winowajca jest już pochwycony.
2154— Ale kto to jest? Gdzie on się ukrywa?
2155— Choćby się ukrywał pod ziemią, musimy go pochwycić. Wszystko jedno kto: choćby sam diabeł. Cały świat czeka na to, co zrobi policja warszawska. Gazety zagraniczne pełne są opisów tego, co się stało.
2156Na salę obrad wchodzi dyżurny przodownik[79].
2157— Proszę pana naczelnika do telefonu.
2158— Dobrze, zaraz idę. Panie sekretarzu, proszę zapisać jeszcze: ostre pogotowie straży ogniowej, bo mogą być pożary. Dyżury lekarskie w aptekach. Od rana czyściciel miasta ma wyłapać wszystkie bezdomne psy i koty. I nie wolno sprzedawać wódki aż do odwołania.
2159— Panie naczelniku, pan pułkownik niecierpliwi się przy telefonie.
2160— Już idę. Proszę mnie zastąpić.
2161Szef policji opuścił zebranie.
2162 2163 2164— Zawiadamiam pana, że garnizon[80] zebrany w komplecie. Na Saskiej Kępie są saperzy, niedaleko mostu. Na Pradze, na Woli i na Ochocie pancerki[81] i czołgi. Nad miastem stale dwa aeroplany. Bomby łzawiące wysłane.
2165 2166— Gdyby byli ranni, można ich kierować do szpitala wojskowego.
2167 2168— A teraz kładę się spać. Jutro trzeba być czujnym i trzeźwym. Radzę panu zrobić to samo.
2169— Niestety, panie pułkowniku, nie mogę.
2170— Ano, rób pan, jak chcesz. Dobranoc.
2171 2172 2173 2174— Urząd śledczy. Sędzia prosi, żeby przysłać te dwie panie, które chodziły tyłem przez ulicę. One muszą coś wiedzieć; od nich się wszystko zaczęło.
2175— Dobrze. Przesłucham je i przyślę razem z papierami.
2176— Otrzymaliśmy wiadomość o jakimś chłopcu, którego znaleziono w polu.
2177— Wiem: czarodziej. Mam jego adres. Plotka, głupstwo, ale go jutro zbadam. Zamiast uganiać się za czarodziejem, postaram się pochwycić przestępcę.
2178Twardo, groźnie powiedział wyraz:
2179 2180Kajtuś niespokojnie poruszył się w łóżku i krzyknął przez sen.
2181 2182 2183Szef policji rzucił papierosa, wypił duszkiem szklankę czarnej kawy, spojrzał na zegar: godzina druga w nocy.
2184 2185— Mówi inspektor więzienia. Proszę wysłać samochód z eskortą na Dworzec Główny. Aresztowano trzech pasażerów: jechali za granicę. Bardzo podejrzani.
2186 2187Klasnął w ręce. Wydał polecenie.
2188— A teraz sprowadź te dwie czarownice, co po ulicach tyłem spacerują.
Wchodzą biedaczki wystraszone, blade, zapłakane.
2190 2191 2192— Panie, my niewinne. My ciche, bezbronne kobiety. Za co nas więżą, czego od nas chcą?
2193— Ależ, szanowne panie, uspokójcie się. Trzeba wyjaśnić. Sprawa jest nader ważna.
2194 2195— Mówi defensywa[82]. Proszę wysłać samochód na Dworzec Wschodni. Aresztowanych przyśle pan do nas. Co u was słychać?
2196— Tymczasem niewiele. Spokojnie. Czy samochód wysłać zaraz?
2197 2198— Panie, my niewinne. Możemy stracić posady. W kryminale, w nocy! Co pomyślą sąsiedzi, stróż? Na noc nie wróciły do domu! Nie piłyśmy herbaty.
2199 2200— Proszę przynieść dla pań herbatę. Panie palą? Proszę papierosa.
2201— Panie naczelniku, panie kierowniku, panie ministrze! Niech pan nas wypuści z kryminału!
2202— Nie jestem ministrem. To wcale nie kryminał, a zwykły areszt prewencyjny. Proszę mi powiedzieć, o czym panie rozmawiały na ulicy?
2203— Ja sobie plombuję ząb. W Kasie Chorych[83]. Nawet mam watę w zębie. Mogę pokazać.
2204— Nie trzeba. Wierzę. I cóż dalej?
2205 2206— Przepraszam. Gdyby panie szły tylko i rozmawiały o zębie, nie byłoby żadnej racji was aresztować. Ale czy poważne urzędniczki podczas rozmowy o zębie muszą koniecznie tyłem chodzić?
2207 2208 2209— Możemy zapłacić po złotówce kary.
2210— Niech pan się zlituje nad nami. My niewinne.
2211 2212— Mówi woźny z poczty. Przysłano tu dwie klatki z gołębiami.
2213 2214— Napisane: „bardzo pilne”. Nie wiem, co mam zrobić.
2215 2216 2217— Uf, gorąco. Proszę pić herbatę, bo wystygnie. Teraz mi panie zechcą opowiedzieć o samochodzie, który nagle frunął w powietrze.
2218— Nie wiemy nic. Nie widziałyśmy.
2219— To źle. Wszyscy zgodnie świadczą, że ten samochód pędził prosto na was. Czy samochód to igła, której można nie zauważyć?
2220— Byłyśmy zawstydzone i zalęknione.
2221— Czegoście się panie wstydziły i czego bały?
2222— No, tego, żeśmy tak dziwnie chodziły.
2223— A kto wam kazał dziwnie chodzić?
2224— To się tak nagle stało. Rozmawiałyśmy, wtem ktoś nas jakby pchnął i zaczyna ordynarnie przezywać.
2225 2226— Nie wiemy. Zaczęłyśmy uciekać.
2227 2228 2229— Jakże można nie wiedzieć, przed kim się ucieka? Czy mężczyzna, czy kobieta, czy młody, czy stary? Czyby go panie poznały?
2230Szef bezpieczeństwa nacisnął tajny dzwonek. Wszedł sekretarz.
2231— Wysłać samochód na Dworzec Wschodni. Zatelefonować na pocztę: przysłano dwie klatki gołębi. Nie wiadomo, czy jutro będą telefony: gołębie mogą być potrzebne[84]. I zawiadomić żonę, że nie wrócę na noc, niech mi przyniosą poduszkę i koc. I zawołać tego piekarza.
2232 2233 2234— Nie, panie policjancie, my takich znajomości nie mamy.
2235 2236— No, jeszcze by też! To właśnie te pokraki. Mało tacy z ciastkami nie wywaliłem w błoto. Bywa, że ktoś potrąci, bo gapią się i człapią jak ślepi. Ale one wyraźnie naumyślnie…
2237 2238— Wszyscy widzieli, więc i ja. Oczy mam. W górę nie patrzyłem, bo miałem tacę na głowie, ale — jak się poderwał w górę…
2239 2240 2241— To źle. Zapiszę, że panie odmawiają zeznań i milczą uparcie.
2242— Panie sędzio, my wcale nie uparte. Rozmawiałyśmy o dentyście i że w lecie razem wyjedziemy na urlop.
2243— Proszę podać adres dentysty.
2244— Nie wiem, jak się nazywa. Przystojny, ma takie marzące oczy.
2245 2246— Chłopiec może iść do domu. Te dwie do sędziego śledczego. Zabrać stąd telefon. I do piątej rano żeby tu nikt nie wchodził. Rozumie pan: nikt. Chyba że coś groźnego. Muszę odpocząć. Moje uszanowanie paniom.
2247— Panie naczelniku, niech pan sprawdzi, że mam w zębie watę.
2248— Sędziemu pani pokaże. No, już podpisane.
2249 2250Naczelnik policji stołecznej rozpiął ostatni guzik munduru.
2251Rzucił się na kanapę, przykrył kocem.
2252Trzy razy próbował Kajtuś, żeby zapomnieli. Udało się wtedy z rowerami na korytarzu w szkole, więc czemu teraz nie miałoby się udać.
2254Niestety. Nie zapomnieli. Pamiętają.
2255„Fatalnie ja to wszystko wymyśliłem. Nastraszyłem miasto; nakaleczyłem ludzi, konie, psy, koty.
2256Robiłem głupstwa i dawniej. Dokuczałem stróżowi i przekupkom. Biłem się. Zaczepiałem dziewczynki.
2257Ale wtedy byłem zwyczajnym dokuczliwym chłopakiem. A czarodziej nie może być błaznem ani łobuzem. Trzeba znaleźć jakąś radę. Tak dalej być nie może.
2258Trzeba znaleźć jakąś radę, bo to się może źle skończyć”.
2259 2260Na rogach ulic wiszą ogłoszenia.
2261Komenda Policji wzywa obywateli miasta do spokoju… Uprasza się, by przechodnie nie zbierali się tłumnie… bo to utrudnia pochwycenie złośliwego szkodnika… Wyznacza się 500 złotych nagrody.
„Ładnie się wykierowałem — myśli Kajtuś. — Jestem złośliwym szkodnikiem”.
2262W gazetach dużymi literami wydrukowane były nagłówki artykułów:
2263
2264
2265
„Ten tajemniczy pacjent szpitala to pewnie ja jestem” — domyślił się Kajtuś.
2266Bo piszą, że w jednej ze szkół warszawskich miało miejsce zbiorowe zatrucie nieznanym gazem. Szkoła była zamknięta. Robiono dezynfekcję[85]. Woźny szkoły złożył jakieś zeznania w policji. Uczeń szkoły zachorował potem na grypę o dziwnym przebiegu. Znaleziony w rowie pod miastem, leczył się w jednym ze szpitali.
2267Wszystko to opisane było niewyraźnie. Ale gazeta uprzedza czytelników, że nie może więcej pisać, żeby nie utrudniać śledztwa:
2268„Ze względu na toczące się śledztwo”.
2269Nawet w ogłoszeniach znalazł Kajtuś echo wczorajszych wypadków.
2270Zginęła suczka biała w czarne łaty. Odprowadzić za nagrodą.
Zginął pudel Wierny. Nagroda — 50 złotych.
Kot Burek opuścił swoją panią. Za wskazanie adresu dam 20 złotych.
— Doczekałem się — mruknął Kajtuś z goryczą. — Ścigają mnie za nagrodą jak psa albo kota. Może nie iść do szkoły, posłać sobowtóra? Ale chcę wiedzieć, co będzie. Zresztą co mi zrobią? Jestem czarodziejem.
2271I już przed samą szkołą znalazł dobrą radę:
2272„Niech każdy mój czar wtedy się uda dopiero, kiedy rozkaz dwa razy powtórzę. Nie od razu tak będzie, jak mi strzeli do głowy. Naturę mam niespokojną. A tak — będę się mógł zastanowić”.
2273Już zupełnie spokojny, wchodzi Kajtuś do klasy.
2274W szkole nie rozmawiają ani o markach pocztowych, ani o kliszach[86], ani o nowym programie w cyrku i meczach, tylko o wczorajszych zdarzeniach.
2275Ten widział most, ten psa wściekłego, tamten był w Łazienkach. Jedni mówią prawdę, drudzy kłamią, chwalą się.
2276Uczniów mniej niż zawsze, bo rodzice bali się, nie pozwolili wyjść z domu.
2277I Kajtusia chciała mama zatrzymać, ale ojciec mówi:
2278— Nasza rzecz posłać do szkoły, a tam już powiedzą, co dalej. Najgorzej, jak każdy zacznie rządzić swoim rozumem. Wiem ze służby wojskowej: wszędzie powinna być karność i komenda.
2279Weszła pani. Chłopcy pytają się, ile będzie lekcji: czy wcześniej puszczą do domu.
2280 2281— Będzie tak jak zawsze. Jeżeli trzeba coś zmienić, przyjdzie papier od inspektora. Tam wiedzą lepiej, co robić.
2282Ledwo pani to powiedziała, zajeżdża przed szkołę samochód. Wyszli dwaj panowie. A po chwili wchodzi woźny do klasy i szepce coś pani do ucha.
2283— Antoś, do kancelarii, do pana kierownika.
2284 2285— Ależ nic, jakaś prywatna sprawa.
2286Kajtuś idzie śmiało. Woźny otwiera drzwi jak jakiej ważnej sobie. Kajtuś kłania się. Nieznajomy pan podał mu rękę.
2287I pyta się o rowery, o atrament zamieniony w wodę, o dzwonek, który sam dzwonił, o muchy.
2288 2289— Są rowery nowe i używane: można wynająć, można kupić na raty.
2290Atrament? Owszem, pamięta. Ale chłopcy tego nie zrobili.
2291Muchy na lekcji? To było pięć tygodni temu, nie, trochę dawniej.
2292Dzwonek? Chyba się woźny pomylił na zegarze.
2293To wie, tego nie zauważył. Tak mu się zdaje.
2294Znów auto zajechało. Do kancelarii wchodzi doktór ze szpitala i pielęgniarka.
2295 2296Zna. Przecież leżał w szpitalu. Wita się. Uśmiecha się zażenowany.
2297 2298— Kiedy miałem gorączkę, podobno mówiłem o czarach. Znam dużo bajek.
2299— Obiecałeś mi pałac zbudować na szklanej górze — mówi pani pielęgniarka.
2300— A mnie groziłeś, że zamienisz w osła.
2301— Bardzo przepraszam pana doktora.
2302— A czy możesz pokazać miejsce w lesie, gdzie zachorowałeś?
2303 2304— A lubisz jeździć samochodem?
2305— No… pewnie, że lubię. Tylko jeżeli na długo, to mama będzie niespokojna.
2306— O, zaraz widać, że jesteś dobrym synem, nie chcesz martwić rodziców. Nie obawiaj się; szkoła zawiadomi rodziców.
2307Panowie pożegnali się z doktorem, kierownikiem i z panią. Usiedli po bokach, a Kajtuś we środku na dużym siedzeniu.
2308Wolałby obok szofera, ale i tak dobrze.
2309Prawdziwe auto, nie zwyczajna taksówka.
2310 2311— Do Grochowa, a potem do Wawra.
2312 2313— O, tym numerem jechałem. Tu zgonił mnie konduktor. Tu szedłem pieszo. Tu odpoczywałem. Tu fruwał aeroplan — tak niziutko.
2314— A czy samolot może się zamienić w taksówkę?
2315— Nie wiem. Ale są hydroplany[87].
2316Kajtuś domyślił się, że go badają.
2317— Stop. To tu. Właśnie ten lasek brzozowy.
2318Zostawili samochód na szosie. Weszli do lasu.
2319 2320— Prosto. Teraz na prawo. Tu — pamięta dobrze. — A dalej nie wiem, zabłądziłem.
2321— A czy poznajesz tego człowieka?
2322 2323Ogląda się, zdziwiony. Patrzy.
2324 2325 2326— Nie wiem. Chyba daleko. Długo błądziłem.
2327— Czy można tam autem dojechać?
2328— Przez las nie, ale drogą można.
2329 2330— O, tu są te ścięte drzewa. O, mostek. O, tu pod tym słupem.
2331— Tak — potwierdza włościanin. — Tu leżał i jęczał. Tu go znalazłem.
2332— Dobrze. Macie pięć złotych za fatygę.
2333 2334 2335— Skąd pan wiedział, że ten pan mnie znalazł? Do czego to panu potrzebne?
2336— Widzisz, chłopcze. Szukamy ludzi szkodliwych i niebezpiecznych. Obowiązkiem naszym jest wiedzieć. I obowiązkiem każdego obywatela pomagać i ułatwiać nam trudne zadanie.
Znów Warszawa. Dokąd go wiozą?
2338Prosto do restauracji. Udaje Kajtuś, że to pierwszy raz widzi; rozgląda się i pyta:
2339— Dlaczego tu szyba stłuczona? Ile kosztuje to lustro? Kto gra na tym fortepianie?
2340 2341— Może kiszkę kaszaną? Tu drooogo!
2342— Nie obawiaj się. Ja zapłacę.
2343— No to proszę kiełbasę z kapustą.
2344 2345„Niech nie poznają. Niech nie poznają!” — dwa razy myślą powtórzył.
2346Chyba nie poznali: może na rozkaz Kajtusia, a może ze strachu.
2347Jedzą. Rozmawiają. Skończyli. Wyszli.
2348„Zawiozą mnie pewnie do Łazienek”.
2349Nie, do głównej komendy, do gabinetu pana naczelnika.
2350— Niech wejdą te dwie urzędniczki. Siadaj, Antosiu. Czy znasz te panie?
2351 2352— Widziały panie tego chłopca?
2353 2354 2355Wchodzą różni. Teraz naprawdę nie wie.
2356— Nie znam. Może widziałem. Dużo ludzi chodzi po ulicy.
2357Już mu się znudziło. Kręci się na fotelu.
2358Nareszcie wolny. Wchodzi ojciec Kajtusia.
2359— Może pan go zabrać. Może jeszcze wezwiemy.
2360— Ano trudno — jeżeli zawinił.
2361— Ależ nie, nikt tego nie mówi. Ale obowiązkiem naszym sprawdzić każdą pogłoskę.
2362— No, tak. Chodź, Antoś, do domu.
— Myślę, żeśmy stracili niepotrzebnie trzy ważne godziny.
2365 2366— Może się przyczaił i chce nas niespodzianie zaskoczyć.
2367 2368Naczelnik zapalił papierosa i sięgnął po słuchawkę telefonu, żeby złożyć raport swej władzy.
Kajtuś wyczarował wyspę na Wiśle, a na wyspie pałac — Dobry książę — Muzyka, tańce, kino — Wszystko zburzone
Siedzi Kajtuś na piasku nad Wisłą.
2370Patrzy na wodę, że płynie. Patrzy na chmury, że wysoko. Patrzy na ludzi, że pracują — na statki i łodzie.
2371Długo, bardzo długo nie myśli o niczym.
2372Widzi na środku rzeki mieliznę. Nic — piasek biały. Niby nic ciekawego, a patrzy.
2373Jakby czekał na jakąś myśl nową i ważną — i jakby czekał cicho i uroczyście na jakieś postanowienie.
2374Dziwnie mu, spokojnie; jakby wesoło, jakby smutno. Nic — patrzy, czeka.
2375 2376„Wiem już. Zbuduję zamek obronny na wyspie. Na środku Wisły. Nieduża wysepka, a na niej zameczek z wieżyczką i ogródek nieduży”.
2377Bo przykrzy się w domu. Okna wychodzą na ciemne podwórko, mury szare i odrapane. Ani drzew, ani kwiatów.
2378 2379Dawniej miał Kajtuś wiele różnych myśli: jedne ważne, drugie mniej ważne. Co godzina, co chwila — inaczej i o czym innym.
2380Teraz już wie, teraz dobrze będzie.
2381„Ile metrów? Jak duża wyspa, jaki wysoki ten pałac czarodzieja?
2382Ile pokoi? Czy rodzice zechcą w nim zamieszkać? Czy ma być most zwodzony z brzegu na wyspę? Czy ma być wał wokoło? Mur z granitu, marmuru, kamienia?
2383Co będzie stało w pokojach? Jaka ma być służba? Jakie kielichy i talerze? Czy na wieży umieścić zegar? Co ma rosnąć w ogródku? Ile ma być psów?”
2384 2385— Co ty tak ciągle mierzysz i liczysz?
2386 2387— A pieniądze masz? — mówi mama z uśmiechem.
2388 2389 2390Nawet nie będzie się ukrywał. Bo co komu może szkodzić? Jeszcze lepiej: na wieży będzie się paliła latarnia; są przecież latarnie morskie.
2391Domyślą się, że jest czarodziejem? Więc co? Dawniej palili czarnoksiężników na stosie, ale teraz już nie. Są wróżki i znachorzy: jedni leczą, drudzy sztuki pokazują, duchy wywołują, różne zioła sprzedają. Nikt im nie przeszkadza.
2392Każą sobie płacić, a Kajtuś za darmo. Będzie jak rycerz, jak Napierski[88], jak dobry książę. Właśnie tak:
2393 2394 2395Ale nie trzeba się śpieszyć. Dopiero później kiedyś wyzna tajemnicę.
2396Ot, będzie niespodzianka dla rodziców i całej Warszawy.
2397Ukaże im się w kurtce myśliwskiej albo w płaszczu królewskim — może skaut, strzelec — na białym koniu albo pierwszy raz autem, albo w samolocie.
2398Nie wie jeszcze. Nie trzeba się śpieszyć.
2399 2400Może znajdzie sposób, żeby i babcia ożyła. Że raz się nie udało, to jeszcze nie dowód. Był świeżo po chorobie; może źle się zabrał do rzeczy. Tyle trudnych czarów mu się udało.
2401— Trzeba zacząć teraz zupełnie nowe życie.
Bardzo ważna jest silna wola: jeżeli postanowiłeś, to spełń, jeżeli zacząłeś, to skończ.
2406Postanowił Kajtuś nie używać czarów na głupstwa, a pałac na Wiśle zbuduje, gdy już wszystko dokładnie ułoży.
Raz tylko — i na próbę tylko, żeby się przekonać, czy umie wyczarować skarb…
2408CzaryZostał sam w mieszkaniu.
2409„Niech stanie tu w kącie pokoju skrzynia ze złotem i worek dukatów”.
2410 2411Zaszumiało w głowie. Poczuł ból dotkliwy. Pot wystąpił na czoło. Dreszcz potrząsnął Kajtusiem.
2412Kajtuś nie jest tchórzem, ale przestraszył się, gdy w ciemnym prawie pokoju zobaczył między stołem i oknem — wielką skrzynię z czarnego drzewa, a obok — wór przewiązany sznurem, zalakowany czerwoną pieczęcią.
2413Aż zatrzeszczała podłoga pod ciężarem.
2414„Chcę mieć klucz od kufra. Chcę mieć klucz od kufra”.
2415Otworzył bez trudu. Uniósł wieko. Złoto. Jak błyskawica oświetliło pokój.
2416Pomacał worek: twarde, okrągłe dukaty.
2417Usłyszał na schodach znajome kroki.
2418„Niech zniknie. Niech zniknie”.
2419 2420— Dlaczego ciemno? Dlaczego lampy nie zapaliłeś? Dlaczego taki blady jesteś? Czy znów cię głowa boli?
Zupełnie inaczej rozgląda się teraz Kajtuś, gdy jest na ulicy.
2422Dawniej domy nic go nie obchodziły, teraz patrzy uważnie.
2423„O, chcę mieć taki ganeczek. O, takie okrągłe okienko. Taki daszek przy wejściu do pałacu, taką bramę w murze. Przed oknami — skrzynki z kwiatami, właśnie jak w tym domu”.
2424Ani myślał dawniej, że są domy ładne i brzydkie. Dawniej nie oglądał wystaw sklepowych, gdzie są meble, dywany, lampy, piece, lustra. Teraz długo stoi przed wystawą. Patrzy i wybiera.
2425„Takie sobie w oknach zawieszę firanki. Taką skórę niedźwiedzią położę na podłodze. Taki kałamarz postawię na biurku”.
2426Wygodny stół i fotel, ale za wysokie. Chce niskie, na swój wzrost. Bo w domach i mieszkaniach wszystko jest dla dorosłych, za duże, za ciężkie.
2427„Ta szafka będzie dobra. I ta półka na książki”.
2428Wie już Kajtuś, jakie będą okna i jakie piece na zimę. Wybrał białą umywalkę z dwoma kranami: z jednego kranu zimna woda, z drugiego gorąca.
2429„Dobrze mieć ciepłą wodę, gdy bardzo ręce zabrudzę, kopiąc w ogródku”.
2430Poszli raz ze szkołą na wystawę obrazów. Już tam raz byli; ale nie bardzo pamiętał, bo tyle różnych obrazów. Już nawet nudziło się patrzeć.
2431Teraz inaczej patrzy; porównywał, wybrał, zapisał dla pamięci. Wybrał cztery ładne, ale żadnego dużego.
2432— Dlaczego notujesz numery obrazów?
2433— Bo mi się najlepiej podobają.
2434Tak po troszku, naprzód w myślach, budował i meblował swą przyszłą siedzibę.
CzaryWestchnął i dwa razy powtórzył:
2438„Niech się na środku Wisły ukaże wyspa”.
2439Woda się zmąciła. Fala się uniosła. Drgnęła rzeka. Pianą się pokryła.
2440Na środku Wisły ukazała się nie mielizna, a wyspa.
2441A z wyspy ku rzece prowadzi siedem kamiennych schodków. Bo tak właśnie chciał Kajtuś. Bo na wiosnę wody w rzece przybywa, więc wyspa musi być wysoka, żeby woda nie zatopiła.
2442„Początek zrobiony. A teraz trzy dni zaczekam: bo co ludzie powiedzą?”
2443A ludzie jak ludzie: nie bardzo znają się na rzeczy. Może inżynierowie rzeczni tamę usypali, może filar budować będą pod nowy most, może jakaś regulacja Wisły: prąd chcą zmienić czy jak?
2444Ludzie jak ludzie: jeżeli im co nie przeszkadza, nie lubią się zastanawiać.
2445Widzi Kajtuś, że wszystko spokojnie, więc trzy dni przeczekał i wydał rozkaz.
2446I wyrósł na wyspie pałac. Akurat taki, jak pragnął: ani za duży, ani za bogaty.
2447Tak właśnie murem kamiennym otoczony. Taka właśnie brama żelazna i taras, i wieżyczka.
2448„Chcę zobaczyć, jak tam jest w środku”.
2449Ale nie powtórzył rozkazu, bo na brzegu zaczęli się gromadzić i palcami pokazują.
2450„Teraz rozpocznie się wrzawa” — pomyślał Kajtuś.
2451 2452Gazety doniosły, że jeden z zagranicznych gości postanowił zostać w Warszawie na zawsze. Podoba mu się tu i klimat zdrowy. A zagraniczny milioner choruje na astmę, więc potrzebne mu czyste powietrze; bo mu ciężko oddychać. Dlatego właśnie pałac na rzece zbudował i dziwak będzie sam mieszkał.
2453Gazety podały fotografię, jak pałacyk wygląda w środku. Jedna podała zmyśloną rozmowę z bogaczem. Wyrażano zdziwienie, że ktoś w nocy pozabierał z różnych sklepów rzeczy i że to wszystko znalazło się w tym pałacu. Zginęły też cztery ładne obrazy z wystawy.
2454Nie wątpimy — pisały gazety — że nowy przyjaciel Warszawy zapłaci. Amerykanie mówią, że „czas to pieniądz”, więc milioner nie chciał tracić czasu na niepotrzebne rozmowy i targi. Widzi — bierze — płaci. Jedni wiele gadają, a drudzy robią. W jeden dzień przybył Warszawie budynek, który będzie ozdobą miasta. Oto przykład dla naszego niedołężnego magistratu, jak można prędko i ładnie budować.
Kajtuś włożył do dużej koperty pieniądze i wysłał do banku z prośbą, by wszystkim zapłacono dwa razy więcej, niż się należało.
2455A kiedy szkoła urządziła wycieczkę nad Wisłę, Kajtuś razem ze wszystkimi oglądał swe dzieło. A było naprawdę ładne.
2456 2457„Może frunąć na wyspę, ukłonić się całej szkole i chusteczką powiewać?”.
2458Ale nie powtórzył życzenia. Będzie znów trzy dni czekał.
2459Niech się z dziwem tymczasem oswoją: zobaczą i się uspokoją.
2460Towarzystwo Kolonii Letnich[89] urządziło zwiedzanie pałacu, po złotówce za bilet. Sto tysięcy osób łódkami i statkami odwiedziło wysepkę Kajtusia. Potem wydrukowali podziękowanie, że biedne dzieci będą mogły wyjechać na wieś.
2461A Kajtuś zastał swą wysepkę strasznie zaśmieconą.
2462Ze wstydem przyznać trzeba, że były ponarzucane papiery, pestki, niedopałki papierosów i potłuczone butelki.
2463Nawet gazety pisały, że publiczność wykazała brak kultury.
2464Ale Kajtuś nie martwił się: wszystko w mig uprzątnął służący — Murzynek.
2465Nareszcie w niedzielę wieczorem na wieży przed bramą i we wszystkich oknach po raz pierwszy zapłonęły światła. Wyglądało ślicznie.
2466— Takiemu to dobrze — mówili ludzie, którzy z rodzinami przyszli na brzeg, żeby podziwiać pałacyk na Wiśle.
2467A Kajtuś posłał sobowtóra i pierwszą noc spędził w swoim nowym domu.
2468Sam czuł się szczęśliwy. Teraz pomyślał o innych: zaprosi kolegów, kierownika (jest dobry), pielęgniarkę (była dobra), panią (bardzo dobra). Wszystkich zaprosi, przebaczy nawet tym, którzy mu dokuczali.
2469Murzynek przyniósł kolację: kurczaka z sałatą, kompot, tort, herbatę. Kajtuś zajada, bo na świeżym powietrzu ma doskonały apetyt. Zajada tak — i nowe plany układa.
2470Kiedy już będą wiedzieli, że jest czarodziejem i dobrym księciem, sprowadzi z Tatr jedną górę, żeby dzieci miały saneczki i narty. Urządzi dla wszystkich ślizgawkę. Będą zabawy i poczęstunki.
2471Cała Polska będzie bogata. Potem nawet Chińczycy i Eskimosi.
2472Jedno robić będzie sam, wyczaruje; a inne znów za pieniądze. Żeby ludzie mieli pracę i zarobek.
2473Zjadł Kajtuś na deser słodką i soczystą gruszkę, a potem wszedł kręconymi schodami na wieżę i patrzy na miasto.
2474Po prawej stronie zamek królewski, który broni pnących się w górę domów, gdzie małe gwiazdy okien zapalają się i gasną. Latarnie bulwarów[90] odbijają się w rzece złotymi iskrami.
2475Zachciało mu się spojrzeć przez lunetę: zobaczył ludzi; małe, ciemne na brzegu punkciki.
2476Przypomniał sobie, jak raz podczas wycieczki szkolnej grała na statku muzyka.
2477Więc czemu nie spróbować? Już dziś zacznie. Muzyką powita Warszawę.
2478 2479I usłyszała Warszawa koncert nad koncertami.
2480Zatrzymały się samochody, żeby nie przeszkadzać. Ludzie stoją na ulicach i placach. Otwierają okna. Znawcy mówili potem, że pierwszy raz w życiu słyszeli podobnie piękną grę.
2481A Kajtuś-czarodziej schodzi po krętych żelaznych schodkach do kąpielowego pokoju, spuszcza do pasa koszulę i myje się pachnącym mydłem.
2482— Sasu adan ra? — pyta się Murzynek.
2483 2484 2485— Nie trzeba. Możesz iść spać.
2486Roześmiał się Kajtuś, bo sobie przypomniał, że kiedy był mały, powiedział do mamy:
2487— Gdybym był czarodziejem, zrobiłbym tak, żeby nigdy nie myć mi uszu ani szyi, ani zębów nie czyścić.
2488Cztery dni i cztery noce spędził Kajtuś w swoim zamku na wyspie. Raz był tylko w mieście.
2489Klasnął w ręce — ukazała się motorówka. Wsiadł, włożył czapkę niewidkę. Ale niedługo bawił. Wrócił do siebie. Woli w swoim ogródku. Altankę dodał, kazał ptakom śpiewać. Ma psa, króliki, jeża (jak Robinson). Zniżył mur, żeby mu nie zasłaniał widoku; po co mur obronny, gdy nikt nie zaczepia? W pokojach też zmienia, poprawia, przestawia. Myśli, jaką na wieczór zgotować nową niespodziankę, co urządzi w niedzielę.
2490Czyta Kajtuś, bo ładne ma książki; ale raz w raz[91] książkę odkłada, bo różne myśli mu przeszkadzają.
2491Kiedy i gdzie pierwszy raz się ukaże? Czy na wyspie, czy na zamku, czy balkonie teatru, na placu, czy w ratuszu, czy w defiladzie przez ulice miasta?
2492 2493 2494Przeprosi za wszystko, co zrobił, gdy był lekkomyślnym chłopcem: niech każdy powie, jakie poniósł straty i co żąda za to.
2495Zagrozi wrogom Polski, gdyby przez zazdrość chcieli napaść albo wyrządzić krzywdę.
2496Niech będą cierpliwi. Postara się Kajtuś i będzie dobrze…
2497Dziwi się, że gazety nie piszą o nim. Jakby zapomniały albo nie wiedziały.
2498„Kiedy robiłem głupstwa, drukowali nadzwyczajne dodatki; a o koncercie żeby choć jedno słówko”.
2499Zupełnie jak w szkole. Wtedy tylko krzyczą i grożą, kiedy coś zginie albo się pobiją, albo szybę stłuką, albo atrament wyleją. O dniu spokojnym wcale się nie mówi. Zawsze tylko co złe — wtedy awantury. Przecież nie tylko lenistwo i zaniedbanie, ale i staranie, i dobra wola.
2500Nie wie Kajtuś, że gazetom pisać zabronili.
2501Dowie się, biedak, niezadługo.
2502Drugiego wieczora prócz muzyki urządził Kajtuś tańce na murze i na tarasie. Piękny był balet w kolorach ogni bengalskich[92] i żywe obrazy.
2503Trzeciego wieczora puścił film na ogromnym ekranie, żeby widać było z daleka.
2504Długo stali nad brzegiem rzeki mieszkańcy Warszawy. Nawet i dzieciom pozwolili późno iść do łóżka.
2505„Niech mają uciechę” — myśli Kajtuś, zadowolony, że mu się tak udaje.
2506Ale przez cały czwarty dzień był smutny. Jakby coś złego przeczuwał.
2507Jakby przeczuwał, co stać się miało w nocy.
2508Głowa go boli. Senny, zniechęcony. Patrzy na Kajtusia Murzynek smutnymi oczami. Pies mu rękę polizał i oparł głowę o kolana. Nawet Wisła jakby wolniej płynie. Nie je Kajtuś potraw smacznych na porcelanowych i srebrnych talerzach.
2509Zebrali się ludzie na brzegu. Czekają. Wreszcie rozeszli się do domów. Nie w humorze dziś pan milioner. A może mu się znudziło?
2510— Łaska pańska na pstrym koniu jedzie. Powinien był uprzedzić, nie, żeby ludzie na próżno czekali. Już jutro nie przyjdę: co mi tam muzyka. Policja powinna zabronić; dzieci ani utrzymać w domu: nie uczą się i zaziębiają.
2511„Pójdę jutro do szkoły — myśli Kajtuś. — Trudne jest życie czarodziejskie. Zmęczyłem się. Muszę odpocząć. A może jestem chory? Czy wiecznie żyją czarodzieje? Piszą w książkach, że starzy; nie piszą, czy umierają”.
2512Położył się wcześnie. Nieprędko usnął.
2513 2514UcieczkaWśród ciszy nocnej — salwa.
2515Salwa armatnia. Błysnęło — huknęło. Zadrżały szyby.
2516Zrywa się Kajtuś. Siada. Chce zapalić światło. Zepsute. Biegnie do drzwi: zamknięte.
2517Druga i trzecia salwa. Zadrżała wyspa.
2518 2519Teraz strzał pojedynczy. Widzi, jak pocisk prosto w okno leci. Nagle się zatrzymuje w powietrzu. Nie ma chwili do stracenia. Chce wyskoczyć przez okno, wybija ręką szybę. Skaleczył się: krew.
2520Z trzaskiem otwierają się drzwi.
2521 2522 2523Huk! Sypią się cegły. Kajtuś już na schodach. Już przed domem. Zimno; Kajtuś nieubrany.
2524Ktoś dotknął go końcem laski: jest w ubraniu.
2525 2526Pchnięty, myślał, że wpada do wody. Nie, siedzi w motorówce. Zakołysała się. Odpłynął.
2527Huk, trzask. Jakby teraz dopiero wszystkie pociski uderzyły w wyspę.
2528 2529Dopiero oprzytomniał ze snu i z tego, co przeżył.
2530Kto strzelał? Kto światło zepsuł? Kto zamknął drzwi, kto otworzył? Jakieś dwie siły stoczyły o niego bój: jedna go chciała zgubić, druga ocaliła.
Wyszedł Kajtuś na brzeg. Zatopił łódź. Ujrzał sylwetkę dwóch konnych żołnierzy.
2532„Chcę, żądam: czapka niewidka”.
2533„Żądam, rozkazuję: czapka niewidka”.
2534Skrył się. A był czas najwyższy, bo w tej chwili lampka elektryczna oświetliła miejsce, gdzie stoi.
2535— Słyszałeś — mówi pierwszy żołnierz. — Ktoś wylądował.
2536— Słyszałem, ale nie ma nikogo.
2537— No nie ma: ani łódki, ani człowieka.
2538Teraz już wielki reflektor wojskowy oświetla Wisłę, przeszukuje wybrzeże.
2539— Patrz. Na czysto sprzątnęli wyspę i zameczek. Szkoda: ładny był.
2540— Ładny. A zdawało mi się, że nie trafili.
2541— Co mieli nie trafić? Równo jak po stole. Wyspa to nie okręt i nie aeroplan. Wycelowali prosto w latarnię. Nasza artyleria dobra.
2542 2543— Ty wierzysz, że to był czarodziej?
2544— Tak podobno mówią uczeni. Albo Gwiazdor[93] z innej planety, albo czarodziej. Sierżant opowiadał.
2545— Po mojemu po co go było ruszać? Siedział spokojnie — grał, śpiewał; ludziom było weselej.
2546— Nie moja kompetencja. Władza wie, co robi. A jak most sztorcem postawił i powywracał drzewa? Wiadomo, co takiemu wpadnie do głowy?
2547— Można mu wytłumaczyć. Przydałby się Polsce czarodziej.
2548— Daj ty spokój. Być u takiego w niewoli?
2549— Nasi podobno (sierżant mówił) nie chcieli jeszcze strzelać. Niemiec się uparł.
2550 2551— Kto wie: jeżeli czarodziej, może się wyratować; teraz dopiero mścić się zacznie.
2552— Nie moja kompetencja. Władza wie, co robi.
2553 2554„Więc to swoi do mnie strzelali? Nie, nie będę się mścił. Trzeba iść w świat”.
2555Zgarbił się i ciężkim krokiem ruszył naprzód.
Nie rozumiał Kajtuś, o jakich to uczonych mówili żołnierze. Bo nie wiedział, co się działo na świecie od czasu jego pamiętnych awantur, a o czym gazety nie pisały, bo było tajemnicą.
2557Bo władze postanowiły uśpić czujność Kajtusia, żeby myślał, że może bezkarnie uprawiać swoje czary.
2558Więc każde państwo zagraniczne ma w Polsce swego konsula. Obowiązkiem konsula donosić o wszystkim, co się w Polsce dzieje. I tak samo Polska ma swoich konsulów we wszystkich obcych krajach.
2559Właśnie zaraz ci panowie — Francuz, Niemiec, Anglik — wysłali telegraficzne raporty.
2560Telegrafował konsul niemiecki do swojego rządu:
2561Polacy zrobili jakiś wynalazek, który podnosi mosty do góry. Jest w Polsce ukryta fabryka samochodów, które fruwają w powietrzu; proszę zawiadomić o tym ministra wojny.
Ambasador francuski depeszował:
2562Francja jest przyjaciółką Polski; tymczasem okazuje się, że Polska ma jakieś sekrety. Byłem dziś u polskiego ministra i powiedziałem, że to bardzo brzydko.
Proszę przysłać zdolnego detektywa. Są tu ważne tajemnice wojskowe. Kurier dyplomatyczny wyjechał dziś z listem, w którym wszystko dokładnie napisałem.
W Szwajcarii jest miasto Genewa. W tej Genewie każdy naród ma delegata. Siedzą tam ci delegaci i radzą, co robić, żeby wojen na świecie nie było. I to się nazywa Liga Narodów[94].
2564Właśnie dlatego ta Liga Narodów jest w Szwajcarii, bo to mały kraj, więc go się nie boją.
2565Dobrze: zebrali się delegaci w Genewie i radzą w sprawie Kajtusia.
2566 2567— Jesteśmy sąsiadami Polski. Polacy są w gorącej wodzie kąpani. To, co się stało w Warszawie, jest niebezpieczne dla naszych mostów, dla naszych zegarów, dla naszych kolei. Polacy lubią robić awantury.
2568— Niemcy się więcej awanturują — powiedział delegat Polski.
2569Przewodniczący zebrania przerwał:
2570— Panowie, nie zebraliście się po to, żeby się kłócić i obrażać. Jeżeli delegat ma jakąś radę, niech powie, bo jeżeli nie — odbiorę panu głos.
2571 2572— Polacy robią wynalazki wojenne i próby niebezpieczne. Zdobyli potężnego sprzymierzeńca.
2573— To nie sprzymierzeniec, ale wróg, może nawet szpieg. Właśnie otrzymałem od mojego rządu wiadomość, że aresztowali szpiegów. Pragniemy spokoju; mieliśmy otrzymać pożyczkę od milionerów, ale oni przestraszyli się i wyjechali.
2574— Zgadzam się z moim polskim kolegą. Może Nieznany jest ich wrogiem. Więc chcemy okazać im pomoc.
2575 2576— Jaką pomoc? — pyta się przewodniczący.
2577— Poślemy naszą policję i żołnierzy i wspólnie zbadamy sprawę na miejscu. Polacy sami nie dadzą rady.
2578 2579— Wiem… Już wiem! — krzyknął nagle Francuz. — Panowie, trzeba się spieszyć, bo Nieznany naprawdę jest już niebezpieczny.
2580— Więc co pan wie? — pyta Anglik.
2581— Panowie, oddajmy tę sprawę w ręce uczonych. Dziś zaraz komisja uczonych jedzie do Warszawy. Jutro może być już za późno.
2582Anglik zapalił fajkę, wyjął ołówek i notes.
2583 2584 2585— Dobrze. Pojedzie dziesięciu. Kto?
2586— Jeden uczony fizyk, jeden uczony chemik, jeden inżynier, doktór…
2587— Panowie koledzy — woła Niemiec. — Tak nie można. Trzeba zastanowić się, trzeba pomyśleć. Dlaczego ma być uczonych dziesięciu, a nie ośmiu albo dwunastu?
2588— Owszem, zastanawiaj się pan; kto panu broni?
2589— Rozważaj pan, jeśli pan ma czas — krzyknął Włoch — bo my nie mamy czasu! Nieznany jest jak wulkan, który każdej chwili może wybuchnąć. Mówię tak, bo mam dokładne wiadomości z Warszawy.
2590— Spokojnie. Chwila cierpliwości — uspokaja zebranych Anglik.
2591Francuz wyjął z kieszeni zgnieciony kawałek papieru, pożyczył od Anglika ołówek i pisze coś.
2592Wszyscy czekają, a Niemiec mruczy pod nosem:
2593— Wszystko trzeba robić powoli i metodycznie.
2594Delegat francuski czyta z kartki:
2595— Więc z Londynu pojadą: fizyk, zoolog i spirytysta[95]. Z Paryża jadą: chemik, lekarz i psycholog. Z Rzymu: geolog i prawnik. Z Berlina: filozof i historyk.
2596Niemiec zerwał się z krzesła i uderzył pięścią w stół.
2597— Wykluczone! Wy poślecie po czterech, a my Niemcy tylko jednego uczonego? To niesłychane!
2598Anglik wziął zgniecioną kartkę z rąk Francuza, skrzywił się, bo była splamiona winem i sosem pomidorowym. Zawstydził się Francuz.
2599— Przepraszam: zapisałem na rachunku restauracji.
2600— Nie szkodzi. Proszę oddać ołówek.
2601Anglik przepisał wszystko do notesu.
2602— Kto się zgadza, niech podniesie rękę do góry.
2603— Nie zgadzam się — mówi Niemiec.
2604Wszyscy głosują, że tak właśnie dobrze. Tylko że w Genewie inaczej się mówi. Tam mówi się, że „delegat francuski osiągnął sukces”.
2605Telegraf Ligi Narodów wysłał pięć depesz.
2607Zaraz z Londynu i z Paryża wyruszyli uczeni aeroplanem, z Berlina samochodem; a z Rzymu ekspresem na drugie posiedzenie przybyli do Warszawy uczeni włoscy.
2608Posiedzenia odbywały się w wielkiej tajemnicy w nocy — w uniwersytecie na Krakowskim Przedmieściu[96].
2609Zebranie zagaił (zaczął) polski astronom.
2610— Panowie koledzy. Wszystkie niezwykłe wypadki zebrane są i opisane: jest ich trzysta sześćdziesiąt pięć. Tłumacz przysięgły przełożył je na język francuski; przeczytajcie i przekonajcie się, ile tu jest głupstw i bredni. Co komu się przyśni, zaraz pędzi do policji i opowiada. Przychodzą pijacy i plotą trzy po trzy. Oszuści chcą wyłudzić nagrodę i zwyczajnie kłamią. Jakiś wariat twierdzi uparcie, że jest czarodziejem, że on to wszystko zrobił. Jeśli się dwie baby pokłócą, zaraz jedna opowiada, że tamta jest czarownicą i o północy na miotle wyfrunęła z komina. Każdy przysięga, że widział wszystko na własne żywe oczy. Opędzić się od nich nie można. To bardzo utrudnia pracę.
2611— Znam to — wtrącił historyk. — Tak zawsze bywało. Ludzie lubią kłamać.
2612— Znam to — mówi prawnik. — Niestety, lubią ludzie kłamać.
2613 2614— Odrzuciłem plotki i zostawiłem to, co podobne do prawdy. Macie panowie zapisane te fakty na osobnym arkuszu. Prócz tego w szafie zebrane są dowody rzeczowe.
2615Astronom wskazał na oszkloną szafę, gdzie w słojach i w pudełkach leżały ponumerowane różne zebrane przedmioty. Były tam fotografie, kamienie, noże, zeskrobana z szyldów farba, afisz o odczycie, kreda, poszarpane psy i koty w spirytusie, muchy, powietrze w balonach i to, co narobił w Łazienkach jeden z przechodzących wtedy słoni.
2616— Ja zbadam te psy i koty — mówi zoolog.
2617— I ja też — mówi chemik — czy nie były zatrute.
2618— Ja obejrzę most — mówi fizyk.
2619 2620 2621— Na tym arkuszu jest raport, który złożyła inspektorowi rada pedagogiczna szkoły. Nauczyciele myślą, że ktoś zatruł powietrze szkole. Może jakiś gaz albo morfina. Dawniej dentyści dawali do wąchania taki gaz rozweselający: da powąchać, a potem rwie ząb; tego wcale nie boli, tylko się śmieje i żartuje. Właśnie dlatego wzięliśmy do balonów powietrze z restauracji, z Łazienek i z placu Teatralnego. Nasi chemicy badali, czy są w nim jakieś domieszki; ale nie znaleziono nic podejrzanego.
2622 2623— Doskonale. Oddajemy panom nasze pracownie na Politechnice i w Instytucie Higieny. Znajdziecie tam wszystko, co potrzebne do badań.
2624Uczeni, zmęczeni podróżą, przerwali posiedzenie. Zabrali papiery, żeby dokładnie przeczytać. Obejrzeli dowody rzeczowe.
2625 2626— To są włosy kelnera, którego Nieznany przylepił do sufitu.
2627 2628— To rękaw z batystowej sukienki, w którą Niewiadomy przebrał policjanta. Policjant urwał i schował na pamiątkę.
2629 2630Na drugim zebraniu mówiono o wyniku badań. Całkowicie potwierdziły to, co już przedtem powiedzieli polscy uczeni.
2632Potem poprosił o głos spirytysta.
2633— Panowie, wiem, że nie lubicie, gdy się mówi o duchach; więc nie zabiorę wiele czasu, znając waszą nieufność do naszych badań.
2634— Nie ufamy dlatego, że przekonaliśmy się wiele razy, że wasze sztuki to zwykłe oszustwa.
2635— Nie przeczę. Toteż badamy coraz ostrożniej. Teraz też się często mylimy.
2636— Dlaczego wasze duchy robią wszystko po ciemku? Dlaczego nie mówią wyraźnie jak my, gdy chcemy coś powiedzieć albo pokazać?
2637— Dlaczego? Nie wiemy; ale może będziemy wiedzieli. Może nie chcą mówić wyraźnie, a może nie mogą. Nie umiemy się porozumieć z duchami; może będziemy kiedyś umieli.
2638— Więc chce nas pan przekonać, że to wszystko duchy zrobiły? — zapytał niecierpliwie historyk.
2639— Nie. Tego nie mówię. Ale znalazłem w Warszawie medium[97] i urządziliśmy seans. Zgasiliśmy światło, usiedliśmy przy stole, wzięliśmy się za ręce. Na stole położyliśmy papier i ołówek.
2640— Wiemy już, jak to się robi. Więc cóż było dalej?
2641— Stolik siedem razy uniósł się w górę. Ukazały się w powietrzu światełka. Rozległy się czyjeś kroki. Usłyszeliśmy, że ołówek pisze. Oto jest ta kartka.
2642 2643 2644 2645 2646 2647 2648Astronom patrzył długo na kartkę.
2649— To dziwne. Jeżeli na miejsce kresek wstawić litery, to może znaczyć albo „K-toś”, albo „Kajtuś”.
2650 2651— Panowie — przerwał ciszę filozof — bądźmy ostrożni. Bo możemy zgodzić się z tym, co mówił woźny szkoły i stróż magistratu: zamiast badać, będziemy szukali czarodzieja. Wiemy, że wystarczy, żeby kilka osób coś zobaczyło, zaraz inni będą przekonani, że widzą to samo. Tak właśnie dawniej bywało: ktoś jeden krzyknął, że widzi diabła, i zaraz wszyscy go widzą.
2652— I teraz fakirzy robią podobne sztuki. Ogromne tłumy ludzi stoją i patrzą, i widzą to, czego wcale nie ma.
2653— My, prawnicy, znamy to. Często świadek opowiada w sądzie, co widział, a było zupełnie inaczej. Nie kłamie nawet, ale się myli.
2654— Więc chcecie panowie, żeby napisać w protokóle, że go wcale nie było? Cóż w takim razie znaczą dowody rzeczowe? Jak tłumaczymy wypadki: numer dziewiąty, numer dwunasty, a choćby numer czwarty? Jeżeli napiszemy, że świat może być spokojny, a jutro albo za tydzień stanie się znów coś takiego albo coś gorszego, co wtedy będzie! Nie należy ludzi straszyć, zgadzam się; ale wzywając do spokoju, bierzemy na siebie dużą odpowiedzialność.
2655Do późnej nocy spierali się uczeni; wreszcie zapisali:
2656Komisja uczonych stwierdziła, że Niewiadomy działa istotnie na terenie Warszawy.
Nie duch, nie czarodziej, a Niewiadomy.
2657Wszyscy obecni podpisali protokół.
Na trzecim posiedzeniu psycholog przeczytał charakterystykę Nieznanego, to znaczy, jaki on jest.
2659— Odpowiadam na zadane mi przez panów kolegów pytania.
2660Pytanie pierwsze: Czy Nieznany był tylko jeden, czy paru albo kilku? Odpowiadam: jest jeden — wypadki zaczęły się od cmentarza, w pół godziny później przeniosły się na Nowy Świat[98], a w godzinę później do Łazienek. Drugiego dnia zaczęły się przed hotelem, w pół godziny później — plac Teatralny, a potem most. Na to, by przesunąć zegary i zmienić afisze, musiałoby kilka tysięcy ludzi chodzić i robić to nawet w mieszkaniach. Niemożliwe, żeby tego nikt nie zauważył. Zrobione więc to było od razu nieznanym nam sposobem.
2661Pytanie drugie: Czy Nieznany jest stary, czy młody? Odpowiadam: młody i niedoświadczony. Jego czyny — to żarty, to figle lekkomyślne. Kolega astronom był zanadto ostrożny, odrzucając niektóre czary (możemy to nazwać inaczej). Ja wierzę zeznaniom przekupki: wierzę, że Nieznany wysypał jej jabłka, a potem pomagał zbierać. (Numer wypadku sto czterdziesty).
2662Pytanie trzecie: Czy Nieznanego należy się obawiać? Odpowiadam: Nieznanego należy się obawiać. On nie jest zły, ale łatwo unosi się gniewem. Gdy zrobi coś złego, żałuje, ale nie chce przyznać się do winy. Coraz chce czegoś innego, wszystko prędko go nudzi. Wesoły, gdy na niego patrzą, a sam lubi się zastanawiać poważnie. Niecierpliwy, niekarny i psotnik — to jego wady. Dobre serce to jego zaleta. Czy ma silną wolę, nie wiem: bo nie posiłkuje się żadną maszyną ani żadnym znanym sposobem, gdzie potrzebna praca i wysiłek, pomysły swoje wciela w czyn zaklęciem. I to właśnie jest groźne.
2663Wniosek: chociaż niechętnie, ale muszę go nazywać młodym czarodziejem.
— Koledzy, czyście zwariowali? Sądziłem, że mam zaszczyt po raz ostatni w historii stwierdzić, że czarodziejów nie ma. Sądziłem, że jesteśmy ostatnią w historii komisją, która raz na zawsze skończy już z dziecinną bajką o siłach tajemnych. To wstyd. Co pomyślą ludzie, gdy przeczytają nasze protokóły? Czary, zaklęcia, siła tajemna. To wstyd, to hańba. Wstyd, wstyd, wstyd!
2666Wstał z fotela najstarszy z uczonych, chemik, siwy staruszek.
2667— Kochani, mili koledzy. Czary były, są i będą. Czy to nie czar, że z dwóch gazów możemy zrobić płyn — wodę, a wodę zamienić w twardy lód? Czy nie czar, że możemy uśpić chorego i krajać, a on śpi i nie czuje? Czy nie czar, że piorun wozi ludzi w tramwajach i pali się pokornie w elektrycznej lampie, i głos, i myśl naszą przenosi przez drut i bez drutu na tysiące mil? Możemy fotografować kości żywego człowieka[99]. A mikroskop, teleskop, łódź podwodna, aeroplan? Radio?
2668 2669— Zgoda. Więc znalazł się uczony Iks, któremu udaje się robić to, czego my nie umiemy, tylko robi to w tajemnicy, ukrywa się — bo zamiast pożytku przynosi szkodę. Zadaniem naszym jest ocenić jego siłę i stopień niebezpieczeństwa; zadaniem naszym wykryć go i porozumieć się z nim, unieszkodliwić, a jeśli trzeba — nawet zgładzić.
Na czwarte posiedzenie przybył z Ameryki specjalista, który znalazł nowy sposób sygnalizacji.
2671— Aparat jest bardzo prosty. Dzwonek, lampka, numer i szkło matowe. W razie niebezpieczeństwa lampka się zapala, dzwonek dzwoni, wyskakuje numer ulicy, a na szkle widać, czy to pożar, czy napad, czy zbiegowisko. Jeden człowiek czuwa nad całym miastem. Nie bardzo chętnie daję już mój aparat do użytku; chciałem wprowadzić jeszcze niektóre ulepszenia; zupełnie gotowy będzie dopiero za rok; ale teraz może się przydać.
2672 2673— No widzicie, panowie. W tej trudnej sprawie wiedza wyczarowała nam pomoc.
2674Uczeni zebrali się i oglądają aparat.
2675— Co pan chce jeszcze ulepszyć?
2676— Po pierwsze, aparat działa tylko w promieniu dziesięciu kilometrów; chcę wzmocnić jego siłę. Po drugie, aparat chwyta tylko jeden wypadek, a jeśli jednocześnie jest i pożar, i rabunek albo dwa napady na różnych ulicach, numery i obrazy mieszają się i trudno jest wiedzieć, gdzie i co się dzieje. Po trzecie, obrazy na szkle nie są dość wyraźne: a chcę widzieć nie tylko osobę, która tam gdzieś coś robi, ale i twarz, oczy, nos, usta — żeby ją można było sfotografować i poznać. Mam już plan gotowy: jeszcze tylko jeden rok pracy. Najtrudniejszy był początek: sześć lat się mordowałem. O, patrzcie, panowie.
2677 2678— Jak widzicie, mam tylko trzy palce u lewej ręki, bo dwa palce urwała mi maszyna. Pięć miesięcy leżałem w szpitalu; myślałem, że już wszystko przepadło, bo oślepłem zupełnie.
2679Jeszcze kilka posiedzeń odbyli uczeni, a potem nie mieli już nic do roboty i zaczęli się nudzić.
2681Chcieli wrócić do domu, do swoich książek i pracowni.
2682— Jest spokojnie. Jesteśmy niepotrzebni.
2683— Nie, musicie zostać — odpowiedziały rządy państw przez swoich konsulów.
2684 2685Każdy siedzi w swoim pokoju, czyta, pisze, studiuje. Zbierają się rzadziej — co drugi dzień, co trzeci.
2686 2687Rozmawiają o tym i o owym. Zaprzyjaźnili się, bo taki już zwyczaj między uczonymi, że stanowią jakby rodzinę.
2688— Wiecie, koledzy — powiedział raz astronom — jeżeli Nieznany więcej się już nie odezwie, mam myśl, która może wyjaśnić tajemnicę. Ot, taka sobie fantazja.
2689 2690— Czy nie zawitał na naszą ziemię mieszkaniec innej planety? Bo jeżeli prawdą jest, że na Marsie mieszkają żywe istoty i więcej od nas umieją…
2691— Więc bajka o Gwiazdorach musiałaby okazać się prawdą?
2692— Cóż dziwnego? Przecież tak mało wiemy. Kiedy człowiek zaczynał się uczyć, taki czuł się mądry, każdy sztubak myśli, że zjadł wszystkie rozumy. Cóż dziwnego? Mogą spadać na naszą ziemię kamienie — meteory, mógł spaść i Gwiazdor. Pokręcił się, widzi, że nie ma nic ciekawego, i poszedł.
2693— Tylko trochę za głupi jak na mieszkańca Marsa.
2694 2695I w tej właśnie chwili rozległ się dzwonek aparatu. Numer nie wyskoczył. Na szkle ukazało się coś niewyraźnego.
2696— Wygląda, jakby woda płynęła. Wygląda, jakby jakaś wyspa na wodzie.
2697Teraz drugi dzwonek: telefonu.
2698 2699Bo zapowiedziane było surowo, żeby nikt nie przeszkadzał uczonym.
2700 2701Wiadomość: ukazała się nagle wyspa.
2702W trzy dni później — zamek na wyspie.
2703Potem: czarodziej tam już mieszka.
2704Co się stało, jak się skończyło — wiemy.
2705Do Paryża — Spotkanie z Zosią — Rozmowa o wróżkach — Znów skrzynia złota — Dalsza podróż Kajtusia — Uczeni wracają do domu
Pochylił Kajtuś głowę, idzie ciężkim krokiem przez miasto.
2707Ulice prawie puste. Tak obco i ponuro. Sklepy pozamykane, okna w domach ciemne.
2708 2709Idzie na dworzec. Wchodzi do wielkiej poczekalni. Stanął przed kasą kolejową.
2710 2711— Dla kogo? — pyta się kasjer.
2712 2713 2714 2715 2716 2717 2718 2719 2720Kajtuś widzi, że ludzie patrzą na niego. Zaniepokoił się. Może znów go czeka jaka przygoda? Znów był nieostrożny, przypomniał sobie, że bez pozwolenia nie wolno nikomu jechać za granicę.
2721— Pokaż pieniądze — niecierpliwi się kasjer.
2722 2723 2724— Ruszaj tam, skąd przyszedłeś.
2725— Na roboty chce pewnie jechać do Francji?
2726 2727— Uciekaj, mały. Nie zabieraj czasu.
2728Ludzie śpieszą się. Każdy boi się spóźnić. Chcą zająć lepsze miejsce przy oknie.
2729Innym razem Kajtuś by się rozgniewał, bo nie lubi, jak z niego żartują.
2730 2731— Pilnuj, żeby ci złotówki nie ukradli.
2732 2733Odchodzi. Zmieszał się z tłumem.
2734 2735„Chcę mieć bilet i paszport. Chcę mieć bilet”.
2736Wcale niepotrzebnie dochodził do kasy. Nie zastanowił się. Jak zwykle.
2737Ominął z daleka policjanta. Podał bileterowi bilet. Jest już na peronie.
2738Patrzy: stoi pociąg. Lokomotywa ciężko oddycha.
2739— Jedziesz? — pyta się konduktor.
2740 2741— To wsiadaj prędko, bo ruszamy.
2742 2743Siedzą tylko dwie osoby: pani w żałobie i dziewczynka czarno ubrana.
2745Wcisnął się Kajtuś w kąt ławki przy ścianie, zamknął oczy i myśli.
2746„Tyle razy chciałem podróżować. Teraz jadę w dalekie kraje. Stało się tak, jak chciałem. Więc dlaczego mi smutno?”
2747 2748„Szkoda cichego domu na Wiśle. Za co do mnie strzelali? Co im przeszkadzało? Czy źle było, że muzyka grała i wszyscy mieli za darmo kino?”
2749Niesprawiedliwie obeszło się z nim miasto rodzinne.
2750— Nie wychylaj się — mówi pani do dziewczynki. — Iskra może ci wpaść do oka.
2751Dziewczynka zaraz się usłuchała i usiadła na ławce.
2752— Pamiętasz, mateńko: kiedy ostatni raz wróciłyśmy z Warszawy, tatuś oczekiwał na dworcu?
2753 2754— Kto teraz wyjdzie na nasze spotkanie?
2755— Nikt. Andrzej zajedzie bryczką.
2756Głos dziewczynki wydawał się Kajtusiowi znajomy.
2757 2758Zosia myślała, że śpi. Zawstydziła się, że na nią patrzy, i prędko odwróciła głowę.
2759„W żałobie” — pomyślał Kajtuś i przypomniała mu się babcia.
2760Pani w żałobie spojrzała parę razy na Kajtusia, jakby chciała o coś zapytać, ale nic nie mówi. A Kajtuś jest wdzięczny, bo nie ma ochoty odpowiadać.
2761Wie przecie, co by to były za pytania:
2762— Dokąd? Do kogo? Dlaczego sam? Ile masz lat? W której klasie?
2763Dziecko, DorosłośćDorośli nie powiedzą o sobie i nieładnie się pytać; a sami chcą wszystko wiedzieć.
2764— Połóż się, Zosiu. Potem może ktoś wejdzie, a teraz jest miejsce.
2765 2766— Ja posiedzę, a ty słaba jeszcze jesteś po chorobie.
2767 2768— Proszę. Na mojej ławce jest miejsce. Mogę iść gdzie indziej, jeżeli przeszkadzam.
2769— Ależ nie. Ani trochę — uśmiecha się mama Zosi.
2770 2771Taki przyjemny uśmiech. Jakiś taki życzliwy.
2772Kajtuś zauważył, że są bardzo do siebie podobne.
2773Pani wyjęła z walizki poduszkę — ułożyła, okryła Zosię.
2774 2775 2776Dziecko„Właściwie dlaczego nie lubię dziewczynek? Dlaczego im dokuczałem? Przecie spokojniejsze od chłopców i więcej staranne[100]? Czyste mają zeszyty”.
2777 2778„Kiedy bawiły się na podwórku w szkołę, wyśmiewałem je i drażniłem. Kiedy zrobiły sobie ogródek z piasku i patyków, rozrzucałem. Zaczęły śpiewać, a ja miauczę i przeszkadzam. Pcham, biję, pociągnę za włosy. Niby żarty, ale one płakały”.
2779 2780Smutek, Łzy, Głupota„Może to trochę śmieszne, jak się ktoś złości. Ale nie wszystkie się złoszczą, czasem tylko smutne odchodzą. Źle, brzydko, nieludzko śmiać się z czyichś łez. Ile to głupstw robi człowiek z braku zainteresowania”.
Stoi Kajtuś przy oknie i patrzy, jak iskry lecą. Takie złote wężyki, rybki ogniste, cały deszcz gwiazd. A za nimi czarne wały lasów.
2782Parowóz gwizdnął. Zosia się poruszyła. Mama powiedziała cichym, dobrym szeptem:
2783 2784Kajtuś przypomniał sobie dom i rodziców. I sobowtóra.
2785„Nie wiedzą. Nie domyślają się”.
2786A on coraz dalej. Czy na długo? Może na zawsze? Może go wyśledzą, może go nagle opuści czarodziejska siła w ważnej godzinie?
2787 2788„Jak dawno już z nikim nie rozmawiałem. Pewnie dlatego muszę być samotny, że jestem czarodziejem”.
2789Odwrócił się nagle od okna i zapytał:
2790 2791Tak się to nagle stało, że zmieszał się i zaczerwienił.
2792Wyszło głupio, bez sensu — tak poufale.
2793Bo gdy się z kimś jedzie koleją, zaraz zdaje się, że dobry znajomy. Już wie, jak się dziewczynka na imię nazywa, wie, że nie ma ojca; wie, że Andrzej zajedzie bryczką.
2794Ale naprawdę nie zna i pani mogła się obrazić albo go wyśmiać.
2795Nie. Zupełnie spokojnie odpowiada.
2796— A cóż byśmy w Paryżu robiły? Rada jestem, że wracam z Warszawy do swego zacisza. Chciałam zostawić tam Zosię, żeby do szkoły chodziła. Ale byłyśmy akurat na placu, kiedy się tam odbyła ta dziwna walka. Zosia bardzo się przestraszyła i żal jej było zwierząt; ona tak lubi psy. Może zresztą nie z tego zachorowała. Nie wiem: może lepiej, że będę ją miała przy sobie. Warszawa to duże i niebezpieczne miasto; tyle różnych chorób i nieszczęśliwych wypadków.
2797Umilkła, jakby rozważała, co lepsze dla Zosi.
2798A Kajtuś wdzięczny, że go nie oskarża.
2799Nie powiedziała ani „szkodnik”, ani „złoczyńca”.
2800A pani mówi dalej — cicho, jakby w sekrecie, jakby radząc się Kajtusia:
2801— W szkole miałaby koleżanki, więcej rozrywek. Smutno jej będzie teraz w domu. Gdyby miała siostrę albo brata…
2802 2803„Zamiast do Paryża — do nich pojadę”.
2804Już nawet nie słucha, tylko myśli, jak to urządzić. Bo co sam będzie robił w Paryżu?
2805 2806„Co znaczy zacisze? Czy że tam cicho, czy wieś tak się nazywa? Jak wygląda ten Andrzej, czy rosną maliny, czy jest altanka i ule, i drewutnia?”
2807Drzemie Kajtuś i myśli na przemian, a koła wagonu stukają o szyny.
2808Zosia się obudziła. Przeciera oczy, poprawia włosy — zaraz do okna.
2810 2811Spotkali się z Kajtusiem przy oknie i spojrzeli w oczy.
2812— Patrz, matuś, śliczne słońce. Chodź, jaki śliczny wrzos! Muszę urwać!
2813 2814— Ostrożnie, Zosieczko. Siadaj. Zjemy śniadanie. Potrzymaj szklankę.
2815Drugą szklankę podała Kajtusiowi. Nalała mleka, dała po bułce z masłem.
2816 2817Wszystko tak prosto, z miłym uśmiechem.
2818Ledwie wypili i zjedli, Zosia klasnęła w ręce.
2819— Patrz, mamo, wrzos. Cały bukiet wrzosu. Skąd się tu wziął?
2820 2821 2822— Nie, to zwyczajne kwiatki. Weź, jeśli ci się podoba.
2823— Zwyczajne, powiadasz? Nie, to czarodziejski bukiet.
2824— Dobrze. Więc zabieraj swój czarodziejski bukiet, bo już wysiadamy. Do widzenia, szczęśliwej drogi, miły towarzyszu podróży.
2825Skinęła Kajtusiowi głową i sięga po walizę.
2826 2827 2828— Tym lepiej. To dziwne. Myślałam, że na naszej stacyjce tylko my… Zobacz, Zosiu, czy jest Andrzej. Weź koszyczek. Pociąg stoi tylko dwie minuty.
2829 2830 2831 2832Wziął walizkę w prawą rękę, koszyk w lewą. Niesie jak piórko.
2833 2834 2835— O, jest Andrzej. Tu, tu. Proszę. A ty… a pan kawaler dokąd?
2836 2837— Bo jeśli w naszą stronę, jest miejsce — możemy podwieźć.
2838I oto bez żadnych czarów stało się tak, jak chciał. No, bo że zdobył bukiet wrzosu dla Zosi i był trochę silniejszy — tego nawet liczyć nie warto za czary.
Jadą. Zajechali przed dworek. Tak pewnie było u dziadka. Klomb. Astry. Ganeczek obrośnięty winem.
2840Proszą, żeby Kajtuś wypoczął. Może przenocować w gabinecie na sofie.
2841 2842 2843 2844 2845 2846— Antoś! Więc co będziecie robili?
2847— O, dużo jest do roboty. Pokażę psy, kury, gołębie, maliny, ule, mój własny zagonek. Całe gospodarstwo.
2848— Tylko nie męczcie się: ty jesteś po chorobie, a twój gość całą noc nie spał.
2849Zosia jest dobrym przewodnikiem: tak wszystko zrozumiale tłumaczy i pokazuje. Wszędzie akurat tak długo się zatrzyma, jak trzeba, żeby zobaczyć i zapamiętać. Na pytanie każde albo zaraz odpowie i tak właśnie, jak widziała i wie na pewno, albo od razu mówi.
2850— Nie wiem. Może mama będzie wiedziała. Może nam Andrzej powie. Przepytamy się chłopców ze wsi.
2851Zupełnie inaczej niż w szkole, zupełnie inaczej niż na wycieczce przyrodniczej.
2852Ani razu nie powiedziała, że coś jest nieważne albo głupie; nie dziwiła się, że duży Kajtuś tego nie wie, nie mówiła, że przecie powinien już wiedzieć.
2853No właśnie: cały dzień spędził Kajtuś jak na lekcji przyrody. Do obiadu i po obiedzie. Zapomniał nawet o swoim ogródku na wyspie.
2854Wieczorem mama oddała Zosi klucze.
2855— Jadę jutro do miasta. Mam parę spraw w urzędach. Wrócę późno. Musicie mnie zastąpić i Andrzeja.
2856Objaśnia mama, co ma sama załatwić w mieście, co ma zrobić Zosia. Nawet radzi się z Zosią, zupełnie jak z dorosłą osobą. Bo są właśnie tacy ludzie, którzy szanują i ufają dzieciom[101] — i Kajtuś najlepiej ich lubi.
2857Toteż przykra, ciężka i smutna była rozmowa z mamą Zosi dnia następnego.
2858— Chodź, chłopcze, do gabinetu.
Na biurku leżą pieniądze polskie i zagraniczne, i bilet do Paryża.
2861— Jak wiesz, poznaliśmy się w pociągu. Wysiedliśmy razem. Jesteś tu i możesz zostać. Możesz być tak długo, jak chcesz. Ale pod jednym warunkiem.
2862Antoś patrzy smutnym wzrokiem i czeka.
2863— Kiedy Andrzej czyścił twoje ubranie, wypadło z kieszeni to, co tu widzisz. Powiedz, co to znaczy? Bez walizki, bez palta jedziesz sam daleko. Przy tym masz tak znaczną sumę, jaką dorośli nie zwykli powierzać dzieciom, a mając ją, sami bardzo ostrożnie ukrywają. Nie podejrzewam cię, Antosiu, ale muszę wiedzieć. Nie cofam swego zaproszenia, ale sam rozumiesz…
2864 2865— Odpowiem tak, jak mówiła babcia: jestem niespokojnym, bardzo niespokojnym, ale uczciwym chłopcem. Lubię was, bo wam dobrze z oczu patrzy. Przerwałem daleką podróż. Dziś, zaraz, a jeśli pani pozwoli, jutro wyruszę dalej. Wyrządzono mi wielką krzywdę. Gdyby nie wy, opuściłbym Polskę, mając do niej żal. Wyście mnie pogodziły z ojczyzną. Jestem wam wdzięczny. Więcej powiedzieć nie mogę.
2866 2867Przed ganek zajechała bryczka.
2868— Więc dobrze. Zostań do jutra. Ale pozwól, że zanim wyjedziesz, jeszcze raz zagadnę cię o twą tajemnicę. Pamiętaj, że cokolwiek mi powiesz czy zataisz, pozostanę życzliwą. I pamiętaj, że w potrzebie będziesz mógł znów do nas zawitać. Nie jesteśmy bogaci, ale znajdziesz tu zawsze dobrą radę i przyjazne serce.
Usiedli na ławce w ogrodzie. Zosia wije wianek i śpiewa. Rozmawiają.
2870— Dobra wróżka dała mi bukiet wrzosu. Bo skąd się wzięły te kwiaty na ławce?
2871— Może nie wróżka, a czarodziej?
2872— Nie, nie. Czarodzieje biorą, a nie dają: oni ludziom szkodzą, a wróżki pomagają.
2873— A ty pomagasz ludziom? — zapytał Kajtuś.
2874 2875— Więc jesteś wróżką. A ja często złośliwe figle płatałem, więc jestem czarodziejem.
2876— Nie, Antosiu, ty nie jesteś zły; ale dobra wróżka musi cię wziąć pod opiekę.
2877 2878— Nie wiem, czy dam radę. Wróżki nie mają takiej siły. Zjawi się wróżka na chwilę, pomoże i zaraz znika. I tylko wtedy się zjawi, kiedy ktoś bardzo pokrzywdzony albo wielkie niebezpieczeństwo mu grozi. Znasz bajkę o Kopciuszku?
2879 2880— Czarodzieje chcą wszystkie wróżki wytępić. Krasnoludki pomagają wróżkom. Ale i krasnoludki są słabe… Długo będzie trwała walka. Aż nadejdzie chwila, gdy zbuntuje się czarnoksiężnik i stanie na czele wszystkich dobrych wróżek. Zdobędzie on fortecę, gdzie ukrywa się naczelnik czarodziejski, uwolni uwięzione wróżki.
2881— A kto to? Jak wygląda ten naczelnik? Gdzie jest jego forteca?
2882— Za siedmiu górami, za siedmiu rzekami i morzami jest zamek ponury, otoczony murem wysokim. W ciemnym pokoju na złotej tacy leży głowa, która wydaje rozkazy; nie ma ani rąk, ani nóg, ani serca, ani oczów. Bo dawno, dawno zbuntowany czarodziej odciął głowę od tułowia, ale ona żyje.
2883 2884— Trochę mi niania opowiadała, trochę mi się śniło, a resztę sama wymyśliłam.
2885— Dziwne to wszystko, co mówisz.
2886CzłowiekTak, dziwna i tajemnicza jest każda myśl człowieka. Dziwny i tajemniczy jest świat. Dziwne i tajemnicze jest życie: często smutne, a czasem takie piękne i radosne.
W nocy Kajtuś cicho otwiera okno.
2888 2889Pies zaszczekał. Kajtuś nakazał mu milczenie.
2890Idzie w głąb ogrodu. Zatrzymał się pod drzewem.
2891CzarySkupił się w sobie, westchnął głęboko. Zaszumiało w głowie.
2892— Chcę, rozkazuję, by się zjawiła skrzynia ze złotem — rzekł i powtórzył.
2893 2894— Chcę mieć łopatę. Chcę mieć łopatę.
2895 2896Kajtuś kopie. Ziemia twarda. Ręce bolą. Gorąco. Zrzucił marynarkę. Kopie, odrzuca ziemię, mierzy dół, czy już dosyć.
2897Już zapomniał nawet, gdzie jest i co robi. Tylko kopie zawzięcie. Byle głębiej, byle mocniej, byle więcej ziemi z dołu na brzeg wyrzucić. Nie odpoczywa.
2898 2899 2900Kajtuś pchnął ciężką skrzynię — raz, drugi, trzeci. Drgnęła, zachwiała się. Jeszcze raz: obsunęła się.
2901Coś błysnęło na ziemi. Podjął, patrzy: dwie monety po dwadzieścia groszy, które był wtedy zarobił na targu i schował na pamiątkę.
2902 2903 2904Rzucił na wieko skrzyni i wszystko ziemią przysypał.
2905 2906— Niechaj nie będzie znać, że tu ktoś kopał. Niech trawą porośnie.
2907Tak właśnie się stało, jak rozkazał.
2908 2909I tak mu się zdaje, że ten skarb zakopany — to jego cały zapas, gdy powróci z podróży. Że dom Zosi — to jakby cicha przystań, gdzie będzie mógł odpocząć po trudach dalekiej drogi.
— Więc jedziesz? Nie zmieniłeś zamiaru?
2911 2912— Ano jedź i zachowaj swą tajemnicę. Dziękuję ci, że nie kłamałeś. Tak bardzo wykrętów i kłamstwa nie lubię.
2913Dają mu koszyczek z jedzeniem.
2914— Tu masz jajka naszych kurek, tu ser. Trochę konfitur. Miód z naszego ula.
2915Tak było chyba i u dziadka Antosia.
2916— No ruszajcie, Andrzeju, bo możecie się spóźnić na pociąg.
2917 2918— Szkoda, że panicz odjeżdża. Miałaby nasza Zosia towarzystwo. Bo sama i sama. Dobre to dziecko — ta nasza panienka. Szkodowaliśmy[102], kiedy ją pani wywiozła do miasta. Precz[103] mówią ludzie, że tam wojny jakieś idą: dużo narodu wyginęło. Jeszcze by się naszej Zosi zła przytrafiła przygoda. Tak, tak: i pani dobra, i nieboszczyk. Już cała taka godna rodzina.
2919„Rzadko kto u nas w mieście tak dobrze mówi o ludziach” — pomyślał Kajtuś.
2920Na pożegnanie daje Andrzejowi złotą monetę.
2921— Za co? Co też panicz? Nie można.
2922Ale Kajtuś szybko wyskoczył z bryczki, bo już pociąg nadchodzi.
2923 2924W przedziale ciasno. Niemili ludzie mówią o nieciekawych sprawach.
2925Na piątej stacji usłyszał już Kajtuś cudzoziemską mowę.
2926Zmienił rozkazem ubranie, wyczarował walizkę skórzaną i bilet pierwszej klasy. Zażądał: chce rozumieć zagraniczne rozmowy.
2927Akurat wracają tym pociągiem uczeni z Warszawy.
2928— Obawiam się — mówi Francuz — żeśmy źle zrobili. Nie należało strzelać.
2929— Na pewno źle, szanowny kolego — mówi Włoch. — Osobnik Iks, jak go nazywaliśmy, sam wyspę zatopił. Badałem to miejsce dokładnie. Gdyby kule armatnie rozbiły zamek, zostałoby więcej gruzów.
2930 2931— Nie. Stało się jakoś inaczej.
2932 2933— Spójrz, kolego, przez lupę. Są tu kryształy, których nie ma na naszej planecie.
2934I rozpoczęli naukową dysputę, której Kajtuś nie rozumiał i mało go obchodziła.
2935— Ostatecznie można się zgodzić, że mamy do czynienia z mieszkańcem innej gwiazdy, gdzie istoty żyjące więcej wiedzą i więcej niż my mogą. Co dla nas jest czarem, dla nich proste i łatwe jak zapalenie zapałki.
2936— Cóż? I w szkołach uczniowie nie lubią nowych zadań i ćwiczeń. I uczeni nie lubią rzeczy nowych, trudnych i niezrozumiałych. Jakże przyznać się, że wierzymy, że duch Kopernika[104] wcielił się w Gwiazdora i wywraca drzewa w parku?
2937— A jednak nowe, nieznane i coraz lepsze to właśnie nasza — uczonych — droga.
2938Jeść się Kajtusiowi zachciało.
2939Otwiera koszyczek z prowizją[105] i na samej górze znajduje gałązkę wrzosu i kartkę z napisem:
Nazywają Paryż stolicą świata.
2941Ze wszystkich lądów i krajów jadą tam ludzie, żeby się uczyć, pracować i bawić.
2942Zawitał i Kajtuś do stolicy świata.
2943Stoi bezradny przed dworcem i nie wie, co począć, w którą zwrócić się stronę.
2944Niby rozumie czarnoksięskim sposobem, co mówią wokoło, ale czuje się w obcej mowie jak w ciasnym, pożyczonym ubraniu.
2945Spieszą tłumy, mkną pojazdy. Nikt na niego nie zwraca uwagi.
2946Jakże się zdumiał i ucieszył, gdy posłyszał nagle swoje imię.
2947— Patrz. Przecie to Kajtuś. Z pewnością go poznaję.
2948— Głupiś. Sam przyjechał? I tak elegancko ubrany, i z walizą bogatą?
2949— Więc dobrze. Spytamy się, zobaczymy.
2950— Chcesz, to się pytaj. Ja się nie będę na pośmiewisko narażał.
2951Tak rozmawiają dwaj chłopcy: jeden taki duży jak Kajtuś, a drugi starszy.
2952 2953„Chyba ich znam? Gdzieś ich widziałem”. Ale nie może sobie przypomnieć.
2954— Przepraszam bardzo, czy pan z Warszawy przyjechał?
2955— Tak, panie — odpowiada Kajtuś, także po francusku.
2956— Przepraszam, czy pan zawsze mieszkał w Warszawie?
2957 2958Zbliża się starszy chłopiec i mówi do brata po polsku:
2959— No widzisz, głupi? Przecież Kajtuś nie mówi po francusku.
2960— Może się nauczył. Trzy lata nie widzieliśmy go.
2961— A już: nauczył się. On jedyny był do nauki. Leniuch gorszy od nas.
2962Kajtusiowi przykro się zrobiło.
2963— Poczekaj, spytamy się. Bo chyba rozumie? Przepraszam, czy pan rozmawia po polsku?
2964— No pewnie — przyznał się Kajtuś, znużony długim wstępem i ciekaw, kto oni.
2965— Więc Kajtuś? — krzyknęli obaj.
2966 2967— Nie pamiętasz? Jakeśmy razem wybrali się do Wisły i chłopcy ci ukradli ubranie?
2968— A jakeśmy ściągali ze straganów jabłka i policjant cię gonił?
2969— Zdaje się, że było inaczej. To właśnie ciebie złapał policjant.
2970— Być może. Tak dawno. Dostałem wtedy pasem od ojca. Pamiętasz, jakeśmy w garażu koło benzyny palili papierosy?
2971— A jakeśmy w sieni światła pogasili?
2972Śmieją się. Gadają. Przechodnie uprzejmie wymijają rozbawioną trójkę.
2973— Wiesz, chodź do nas. Walizę zostaw na dworcu. Po co masz się z tym taszczyć? Daj franka. Zaraz ci kwit przyniosę. Jutro odbierzesz. Zaczekajcie tu na mnie.
2974— PrzyjaźńGóra z górą się nie zejdą, ale przyjaciel z przyjacielem… Znów Paweł, Pietrek i Kajtuś razem. Pójdziemy dziś do cyrku.
2975Odebrali walizę i koszyk. Spojrzeli bracia na siebie, mrugnęli, kwitu nie oddali.
2976Nie bardzo się w Warszawie lubili. Kajtuś łobuz, to prawda, ale oni złodziejaszki. Gdyby nie był czarodziejem, musiałby się lepiej pilnować. A tak — przyjemnie, że prowadzić będą: prawdziwi i znajomi ludzie, a nie wyczarowany przewodnik.
Schodzą głęboko pod ziemię po kamiennych schodach; a tam pod i ulicą, pod domami, stacja oświetlona.
2978Metro! Tramwaj elektryczny pod ziemią.
2979Słychać dudnienie, potem huk, trzask — wpada z hałasem pociąg. Drzwi wagonów same się otwierają. Ledwo zdążyli wskoczyć.
2980Mkną pod ziemią wąskimi korytarzami. Stacja za stacją, przystanek za przystankiem. Jedni tłumnie wychodzą, drudzy wchodzą. Tak wszystko prędko i składnie.
2981 2982 2983 2984Przesiadają się. Idą w górę i na dół, a choć tłum ludzi, nikt nie pchnie nikogo. Tak zręcznie się wymijają.
2985— Właź prędzej, bo drzwi cię przytrzasną. W Paryżu nie wolno się gapić.
2986Teraz już Kajtuś dokładnie pamięta.
2987— Wyście wtedy do Francji wyjechali?
2988— No tak. Naprzód ojciec, potem my z matką. Byliśmy razem. Potem ojciec uciekł od nas; zostaliśmy sami. Potem matka znalazła męża — Francuza. Potem matka umarła, a my zostaliśmy z tym ojczymem-Francuzem.
2989 2990— A co my go obchodzimy? Jego nie ma całą noc, nas nie ma w domu cały dzień. Pijak, ale wesoły chłop.
2991 2992— Bo co? Płakać mamy? Czasu szkoda. Zarobić trzeba. My więcej tego Francuza karmimy jak on nas. Wesoły prędzej tu franka zobaczy. Dużo masz forsy?
2993 2994— Bo widzisz: poszlibyśmy do cyrku. Dziś Murzyn walczy z Turkiem. Ale ten Murzyn silny: jak dał wczoraj w nos Turkowi, od razu wiadro krwi. Jak cię szanuję, bracie! Bokserzy. Dziś rozgrywka. Pokażemy ci Paryż; zobaczysz nasze mieszkanie w hotelu.
2995 2996— Mais oui![106] Tu tak każdy łatek[107]. Kiedy ojciec pisał, że w hotelu mieszka, matka myślała, że bogaty. A pluskwy żrą, że rety! W Ameryce znów każdy łapciuch[108] ma własny samochód. Co kraj, to obyczaj. Ja nie będę szoferem; to samo co dorożkarz. Pilotem zostanę. Wysiadamy.
Mały, ciemny, zaniedbany pokój. Szerokie łóżko, stolik i dwa krzesła.
3001Postawili butelkę i szklanki. Ukrajali trzy porcje chleba.
3002 3003 3004— Zobaczysz. W Polsce barszcz lepszy niż to wino; tanie, fałszowane. Kwaśne, ale w głowie kręci. KradzieżGdybyś dał parę franków, można by kupić wędlinę.
3005Kajtuś położył na stole pięćdziesiąt franków.
3006 3007— Poczekaj, ja z tobą — mówi Pietrek.
3008— Nie trzeba. Za chwilę wrócę.
3009— Nie wróci — mówi Pietrek, gdy Paweł jak strzała wyskoczył z pokoju.
3010 3011— Bardzo zwyczajnie; bo ma pięćdziesiąt franków. Znam go dobrze: przecie to mój brat.
3012 3013— Pójdziemy chyba do restauracji. Nie bój się. Pierwszy dzień w Paryżu możesz wydać więcej pieniędzy; potem, jak poznasz miasto, nie będziesz tyle wydawał.
3014 3015Widzi Kajtuś wieżę Eiffla, bulwary, place, magazyny. Lubił i w Warszawie oglądać sklepy i chodzić ulicami, gdy palą się i gasną światła kolorowe. A Paryż cały w blaskach i barwach.
3016— No, na dziś będzie dosyć. Więc idziemy do cyrku?
3017— Jeżeli daleko, lepiej pojedziemy.
3018— Ach, nogi cię bolą. To Paryż, bracie. Przyzwyczaisz się.
3019 3020— Daj forsę. Stań tutaj; ja pójdę do kasy po bilet.
3021 3022— Ho, ho — wcale zacny papierek.
3023Na próżno czeka Kajtuś. Uśmiechnął się — domyślił.
3024„Zgolili mi trochę gotówki. Niech im będzie na zdrowie”.
Stanął sam w kolejce przed kasą.
3026— Gdzie oni się wszyscy pomieszczą?
3027Zmieścili się wszyscy w ogromnym gmachu.
3028Głowa przy głowie. Zda się[109], nie ma już ani jednego miejsca, a płyną coraz to nowe szeregi, rozchodzą się po wszystkich piętrach sali, do lóż[110], na parter i galerię[111].
3029Aż jedno tylko wolne miejsce zostało — obok Kajtusia.
3030Orkiestra zagrała. Zaczęło się przedstawienie.
3031 3032 3033Ale publiczność czeka niecierpliwie na zawody bokserów. Ciekaw i Kajtuś. Dziwi się, że nikt nie bije oklasków. Może tu inna moda w Paryżu.
3034Po przerwie wyszli na arenę bokserzy. A Murzyn najwyższy, nogi stawia mocno.
3035 3036Kiedy walczyła trzecia para, Węgier z Grekiem — Kajtuś był tak podniecony, że zapomniał nawet, gdzie jest, i krzyczał po polsku:
3037 3038Wtedy właśnie wolne miejsce obok Kajtusia zajęła piękna pani.
3039Kajtuś krzyczy, a ona patrzy z uśmiechem. Potem wyjmuje z torebki kubek i flakon i zapytuje uprzejmie:
3040 3041A Kajtusiowi w gardle zaschło od tego wołania. Wziął, wypił, podziękował. Oddał kubek złoty.
3042 3043Wychodzi Murzyn. Łyska białkami oczu. Pokazuje w uśmiechu białe zęby. Kłania się. Grzmot oklasków. Ktoś rzucił kwiaty, ktoś inny — pomarańcze. Murzyn zajada, oblizuje się, gładzi po brzuchu. Mówi:
3044 3045Ale gdzie Turek? Dawaj Turka. Dlaczego się spóźnia?
3046 3047Wychodzi na arenę dyrektor cyrku w czarnym fraku.
3048— Turek zachorował — tłumaczy.
3049— Kłamstwo! Oszustwo! Pokazać go — krzyczy, a potem ryczy galeria.
3050Doktór i higienistka prowadzą Turka; widać przecie, że walczyć nie może.
3051— Ma gorączkę. Nos obandażowany.
3052— Dlaczego nie uprzedziliście? Oddać pieniądze. Nie uda wam się!
3053Nagle Kajtuś zrywa się ze swego miejsca. Nikt na to uwagi nie zwrócił. Zasłania twarz czerwoną maską. Nikt go nie zauważył jeszcze. Przepycha się do przejścia, zbiega po stopniach na dół i krzyczy potężnym głosem:
3054— Ja Turka zastąpię. Ja będę walczył.
3055Chcą go zatrzymać lokaje w czerwonej liberii, ale nie zdążyli. Już jest na arenie.
3056— Czerwona maska! Czerwona maska! Co to za chłopak?
3057Dyrektor cyrku odwraca się. Patrzy. Nie rozumie.
3058 3059— Nie błaznować! Kanciarze! Nie zgrywać głupich!
3060Ale parter i loże — bogata publiczność się śmieje. Ciekawi, jaką to niespodziankę przygotował dyrektor. Bo znany był z dowcipnych pomysłów.
3061A widok był naprawdę zabawny. Jak boks boksem, nie widział nikt jeszcze takiej pary.
3062Murzyn też myśli, że to żart białych panów. Podchodzi z uśmiechem do Kajtusia, chce go wziąć na ręce, podnieść do góry, żeby lepiej małego widzieli…
3063Ale Kajtuś wyrwał się, skoczył i tak jakoś całym ciałem zręcznie uderzył, że Murzyn się obalił, a Kajtuś na niego. Podnosi się niezgrabnie Murzyn, a Kajtuś już w rękawiczkach, uderzył go dwa razy. Kajtuś stoi, a Murzyn leży.
3064 3065— Dobrze malec udaje. Niech pokaże, czy silny. Niech pokaże, co umie.
3066Skinął Kajtuś na dyrektora cyrku, coś mu szepnął do ucha.
3067Zaraz wnoszą lokaje żelazny drąg, zakończony dwiema ciężkimi kulami. Kajtuś splunął w garść, rozstawił nogi, ale udaje, że nie może udźwignąć.
3068— Za ciężkie! — woła galeria. — Przynieść co innego.
3069Lokaje chcą zabrać. Ale Kajtuś ich pchnął, aż się potoczyli. Zrzuca marynarkę, posyła ręką pocałunek w stronę galerii, wydaje okrzyk, podbiega, chwyta ciężar jedną ręką. Podniósł, podrzucił, chwycił — dwa razy lekko wywinął w powietrzu. Cisnął na piasek.
3070Żelazne kule z głuchym łoskotem wbiły się w ziemię.
3071Walka— Więc co? Zgadzacie się? — woła Czerwona Maska do publiczności.
3072 3073 3074Murzyn, zakłopotany, patrzy na Kajtusia. On jeden może poznał, bo dziki wierzy w czary.
3075— Czarny się boi. Patrzcie. Niech żyje Czerwona Maska!
3076 3077W te pędy posłali po ubranie sportowe.
Kajtuś niedbale atakuje, Murzyn opędza się tylko, jak przed natrętną muchą.
3079Widać, że na niby się broni. Biały pan wie, co robi, biały pan jest mądry: jakiś kawał urządził z tym drągiem i kulami.
3080Ale galeria czujna — nie pozwoli się lekceważyć.
3081— Dosyć! Nie chcemy tak — woła niezadowolona.
3082W tej samej chwili Murzyn otrzymuje trzy mocne uderzenia — krótkie, szybkie, jak błyskawica.
3083 3084Murzyn splunął krwią. Już ostrożniej się broni. Kajtuś ostro naciera. Jego zręczne skoki budzą większy jeszcze podziw niż siła.
3085— Wygląda tak, jakby naprawdę walczyli — mówi w loży prezes klubu bokserów.
3086— No tak. Ale czarny wcale nie naciera.
3087— A pan chciałby może, żeby zmiażdżył dzieciaka?
3088— Nie chcę, ale się obawiam. Widzi pan: Murzyn już zły teraz. Jeżeli go galeria zirytuje krzykami, to zabawa może się źle skończyć…
3089 3090— Nie daj się, czarny! Zuch Czerwona Maska! Precz z małpą! Szympans, goryl!
3091Murzyn już się nie śmieje. Nie spuszcza z Kajtusia oczu. Ma plan: tak go odepchnie, że Kajtuś zwichnie rękę; a choćby nawet złamał: musi go ukarać. Malec krzyknie z bólu, a ręka bezwładnie zwiśnie.
3092A Kajtuś rozzuchwalony i gniewny, że Murzyn nie atakuje — skacze wokoło i młócić zamierza razem ze wszystkich stron. Tylko mu maska przeszkadza i tchu już brak, i w sercu ból coraz większy.
3093 3094Kajtuś pada na krzesło. Masażyści wycierają zdrętwiałe ręce i nogi. Dyrektor cyrku chłodzi go ręcznikiem.
3095 3096— Nie przerywać! Chcemy widzieć! Jeszcze!
3097Murzyn stoi i czeka. Żuje gniew.
3098 3099Buch, buch! Uderzenie pierwsze i dziesiąte. Dziesiąte i dwudzieste. Jak deszcz, jak grad. Murzyn nachylił się. Dostał. Zachwiał się. Odskoczył w tył.
3100Zacisnął zęby. Idzie na Kajtusia.
3101Cisza. Zamarli wszyscy w oczekiwaniu.
3102Blady strach: zabije. Nerwowi zamknęli oczy. Dwie księżne i markiza zemdlały. Dyrektor cyrku opowiadał potem, że raz jeden tylko widział podobną scenę w cyrku: lew gotował się do skoku na pogromcę; to było pięć lat temu w Londynie.
3103 3104Kołysząc się, pochylony — Murzyn z krwią nabiegłymi oczami idzie na Kajtusia.
3105 3106 3107 3108— Niech mi się zmieni twarz. Niech się zmieni.
3109 3110 3111Aparaty filmowe i fotograficzne stukają.
3112 3113 3114Olbrzymia czarna łapa mierzy w głowę Kajtusia. Druga nisko, przygotowana do odparcia ciosu. Zęby zaciśnięte, twarz wykrzywiona.
3115 3116Komisarz policji wyjmuje rewolwer.
3117 3118Rozległo się głuche uderzenie: Murzyn runął z rozmachu na dywan. Bo Kajtuś w porę odskoczył.
3119Posypały się uderzenia drobnej ręki. Mięśnie Murzyna drgają pod skórą. Leniwie się podnosi: stracił wiarę w swą gwiazdę. Sława jego zgasła.
3120Już nie udaje nawet. Broni się niezgrabnie. Tak, to naprawdę walka.
3121 3122Kajtusiowi pociemniało w oczach. Nie słyszy okrzyków i oklasków. Bezwładnie siedzi na krześle.
3123Murzyn zbliża się — stawia nogę Kajtusia na swym karku. Kajtuś otwiera oczy, z wysiłkiem wyciąga ręce. Murzyn opiera głowę na jego kolanach; Kajtuś całuje go w głowę, gładzi kędzierzawe kudły.
3124Ludzie płaczą. Huragan oklasków.
3125Olbrzym bierze Kajtusia na ręce ostrożnie — ostrożnie i wynosi z areny.
Kajtuś znów w hotelu, ale w innym, bogatym. W książęcym pokoju na wspaniałym łożu. A przed hotelem tłumy.
3127— Biorę go do Ameryki za dziesięć tysięcy dolarów.
3128— Ja daję sto tysięcy — woła drugi opasły jegomość.
3129— Przychodzę złożyć powinszowania w imieniu klubu bokserów.
3130— Kosz kwiatów od pani markizy.
3131 3132— Proszę mnie wpuścić do pokoju małego boksera. Jestem z ajencji[112] telegraficznej. Muszę napisać do gazet, skąd się wziął, kto on taki.
3133Portier kłania się nisko, niżej i aż do samej ziemi.
3134— Przepraszam. Nie wolno. Przepraszam. Nie pozwolono. Przepraszam; dziś nie.
3135— Ależ moje gazety muszą wiedzieć. Moi czytelnicy nie mogą czekać.
3136Wychodzi przed hotel sam dyrektor cyrku.
3137— Nie można, panowie. Doktór stanowczo zabronił. Chłopiec jest bardzo zmęczony.
3138— Ale ja muszę. Skąd go pan wyszukał? Jestem redaktorem. Siadaj pan do mego samochodu: razem zjemy kolację.
3139 3140— Więc naprawdę pan nie wie? To źle. Za dwie godziny zaczną drukować poranne gazety. Musimy napisać. Czy Francuz, czy paryżanin, ma rodziców, sierota? Co robił do tej pory?
3141— Doktór zabronił mu mówić. Rozumie pan: serce. Taki wysiłek.
3142— Ha, trudno. Ale wiadomość być musi. Obiecałem do czterech gazet. W dodatku głodny jestem jak wilk.
3143Samochód zatrzymał się przed restauracją.
3144— Niech pan zamówi coś do zjedzenia, ja idę do telefonu.
3145Telefon pierwszy, do pierwszej gazety:
3146„Czerwona Maska, który pokonał Murzyna, jest synem pijaka. Sprzedany przez ojca Cyganom, występował w wędrownych cyrkach. Pierwszy raz w Paryżu…”
3147 3148„Nieznany chłopiec jest synem lorda. Gdy miał lat sześć, już był silny; w bójce zabił brata. Wypędzony przez ojca, chował się w chacie rybaka. Brał udział w wyprawach na wieloryby…”
3149 3150„Mały bokser pochodzi z rodziny górników. Urodził się podczas pożaru. Woził węgiel, utrzymywał całą rodzinę: matkę, dwie siostry i brata”.
3151 3152„Gdy miał rok, zabłądził w lesie. Wychowała go w górach bura niedźwiedzica. Dlatego taki silny. Niedawno usłyszał pierwsze ludzkie wyrazy. Dziadek jego Wyrwidąb, babka — Waligóra. Zresztą piszcie, co chcecie. Głodny jestem i basta”.
3153Rzucił słuchawkę i wyszedł na salę.
3154Dyrektor cyrku siedzi przy stoliku z literatami i bankierami.
3155Wszyscy przy wszystkich stołach mówią o Kajtusiu:
3156— Ależ heca z tym malcem. Nic podobnego nie widziałem w życiu. A przecież byłem korespondentem z trzech wojen. Brałem udział w wyprawie na biegun północny i na pustynię Gobi[113]. Widziałem dziesięć koronacji królewskich. Byłem na czubku wszystkich piramid i na wieży Babel[114]. Dwadzieścia sześć razy pojedynkowałem się. Polowałem na orły skalne. Dwa razy byłem rozszarpany: przez tygrysa i przez kulę armatnią. Topiłem się, trułem, wisiałem na szubienicy indyjskiej — w Afryce ludożercy ugotowali mnie w rosole z żółwi szylkretowych. Ale wszystko to głupstwo w porównaniu z dzisiejszą walką.
Dyrektor lekko zapukał do drzwi. Wyszedł doktór w białym fartuchu.
3158 3159— Śpi. Spokojnie oddycha. Nawet puls dobry. Jutro pozwolę z nim porozmawiać, ale tylko panu i tylko pięć minut.
3160— To dobrze. No, spać, bo i ja zmęczony.
3161Przed hotelem dyrektor cyrku spotkał się z Murzynem.
3162 3163— Ja do chłopak. Żeby żyła. Żeby nie źle. Żeby nie chora. Ja kochać mała bokser. Fajno biła! Zuch, cacy.
Mówią o dyrektorze cyrku, że pijak i karciarz, że chciwy i skąpy.
3165No tak, to prawda. Lubi wypić — i w karty gra, i targuje się z artystami, bo chce więcej zarabiać. Mówią, że ma szczęście, że ma „nos”, to znaczy, że zwęszy w porę dobry interes.
3166Ale nie mówią, dlaczego tak się dzieje: dyrektor kocha cyrk, kocha konie i kocha ludzi z talentem.
3167Targował się dwa miesiące z baronem Bergiem, ale kupił dla cyrku arabskiego ogiera; ogier był wnukiem Almanzora i Beli, synem Reszała i Flory. Tresurę wspaniałego araba powierzył młodemu i nieznanemu jeszcze wtedy Paulo Dorini.
3168A czy nie zakupił najdroższych tygrysów bengalskich dla pogromcy Leopardiego?
3169Czy nie urządził wodnej pantomimy dla tancerki Mironow?
3170Komu zawdzięczają sławę bracia-komicy, jak Puk i Puc?
3171A kto leczył skoczka Valetti, gdy złamał nogę w cudzym cyrku, w Bostonie? Kto urządził jubileusz starego Potina, którego zapomnieli już wszyscy?
3172PieniądzNa to, by zarobić, trzeba mieć spryt, na to, by zarobione pieniądze wydać, trzeba mieć rozum.
3173Poznał i ocenił wartość Kajtusia.
3174Lepszego opiekuna Kajtuś nie mógł znaleźć.
3175— Słuchaj, miły przyjacielu — mówi dyrektor cyrku. — Chcą ci dać sto tysięcy dolarów za występy bokserskie w Ameryce. Mnie chcą dać za ciebie trzysta tysięcy franków; ale nie jestem faktorem[115]. Radziłem się doktorów. Powiedzieli, że za tydzień będziesz zupełnie zdrów. Ale gdyby przez nadmierny wysiłek takie rozszerzenie serca powtórzyło się parę razy, zostałbyś kaleką na całe życie. Miałbyś kaszel, duszność i spuchnięte nogi; byłbyś jak stary, chory człowiek — już na zawsze. Nie radzę ci.
3176— A co mi pan radzi? — zapytał się Kajtuś.
3177— Mój plan jest taki. Wystąpisz trzy razy w moim cyrku. Bo Paryż chce koniecznie cię widzieć. Każdy występ tylko dziesięć minut. Będą to łatwe popisy zręczności, nie siły. Na własny koszt posyłam cię do miasta Hollywood w Ameryce. Pojadą z tobą: lekarz, nauczyciel gimnastyki, nauczyciel muzyki i sekretarz. Będziesz miał tam domek w ogrodzie, własny samochód i konia. Wszystko kupię, zapłacę. Będziesz gwiazdą filmową, nie cyrkowcem. Gdy urośniesz i zechcesz, możesz wrócić do cyrku.
3178 3179— Bardzo się cieszę, że mi ufasz.
3180Serdeczny uścisk ręki potwierdził umowę.
„Trzy występy Czerwonej Maski”.
3182Na słupach, na ścianach, w gazetach ogłoszenia z fotografią Kajtusia.
3183 3184„Za trzy dni… Pojutrze… Jutro”.
3185Występ — siedem minut i czterdzieści sekund. Tak orzekli doktorzy.
3186Na koniu arabskim w świetle reflektorów ukazał się na arenie Kajtuś. W trykocie[116] z przepaską, lśniącą złotymi i zielonymi cekinami. Orkiestra gra. Koń dumnie potrząsa grzywą. Kajtuś ręką wita publiczność.
3187Murzyn przynosi stolik; na stoliku różne kółka, drążki, chorągiewki, piłki. Popis zręczności.
3188— Nie chcemy! — krzyknął ktoś, a za nim wszyscy.
3189— Nie chcemy! Nie pozwalamy! Żadnych sztuk! Nie męczyć chłopca! Dać mu płaszcz, bo się zaziębi! Niech rośnie i będzie zdrów…
3190Kajtuś pokazuje na migi, że wcale niezmęczony. Wychodzi dyrektor cyrku, chce uspokoić publiczność.
3191 3192— Nie! Żadnych sztuk. Ani chwili. Przyszliśmy pokazać go dzieciom i sami na niego popatrzeć.
3193Dużo dzieci było w cyrku. Biją oklaski i rzucają kwiaty.
3194Przykro nawet było Kajtusiowi, ale dyrektor powiedział, że publiczność ma prawo żądać, ma prawo zabronić.
3195I powtórzyło się to samo trzy razy — wieczór po wieczorze.
3196Miejsca w cyrku wyprzedane do ostatniego. Tylko Kajtuś już nie w trykocie, a w skórzanej kurtce, przybranej białym futerkiem. Murzyn prowadzi konia, a oni krzyczą i fotografują.
3197— Brawo, Czerwona Maska. Niech żyje!
3198Zmieniają się światła. Kajtuś puszcza baloniki w różnych kolorach, strzela z łuku w górę strzałami z czekolady, a te padają w ręce najmłodszych dzieci.
3199Tak uczcił szlachetny Paryż swego faworyta i triumfatora.
— Jacy oni dobrzy, jacy mili — mówi Kajtuś. — Ale nie mogę przecież brać za darmo pieniędzy. Chcę podziękować, coś zrobić chcę dla Paryża, jakąś niespodziankę. Niech pan wymyśli, ja wszystko potrafię.
3201 3202— Poczekaj. Już wiem. Dla dzieci szkolnych bezpłatne przedstawienie. Ale co?
3203Dyrektor wstał, chodzi po dywanie. Zatrzymał się. Nalał szklankę wina. Wypił. Mruczy coś pod nosem. Stanął przed Kajtusiem.
3204 3205Rozumie się, że umie. Pisali przecież w gazetach. Polował na wieloryby.
3206— Doskonale. Mamy w Paryżu basen. Wokoło basenu kamienny amfiteatr. Pięćdziesiąt tysięcy miejsc. Zaprosimy szkoły na popis pływacki.
3207 3208Popis pływacki odbył się w obecności ministra oświaty, klubów sportowych i uczniów czterystu dziewięćdziesięciu szkół.
3209Rozsiedli się gęsto na kamiennych stopniach. Pogoda prześliczna. Słońce świeci. Na basenie ukazuje się kajak, w nim Kajtuś. Wiosłuje. Opłynął basen wokół. Łódka się przewraca. Z wioślarza Kajtuś staje się pływakiem.
3210Murzyn przez megafon daje objaśnienia.
3211— Tak pływają Kozacy, tak Aszanci[117], tak Syngalezi[118]. Tak pies, tak żaba, tak foka, tak ryba, gdy ucieka, gdy chwyta zdobycz, gdy pochwycona na wędkę. Tak rekin, tak krokodyl i hipopotam.
3212Bokiem, na wznak, pod wodą. Tonie i wzywa ratunku; ratuje tonącego. Młynek w wodzie. Głową na dół, nogami do góry. Odbił się o wodę, kozła wywinął w powietrzu. Wreszcie rzecz niepojęta: chodzi na czworakach po wodzie.
3213Skoki: z jednego, dwóch i czterech pięter.
3214 3215Minister daje znak, że więcej nie pozwala.
3216 3217 3218Na dwa dni zwolniono szkoły. Nie sposób było utrzymać chłopców w ławkach szkolnych.
3219Przed hotelem przez dwa dni stały tłumy. Samochody jeździły innymi ulicami.
3220W nocy, w tajemnicy, opuścił Kajtuś Paryż.
3221Salonowym wagonem[119]. Dyrektor odprowadza go do portu.
Pierwszy raz widzi Kajtuś morze i okręt. Kapitan okrętu oprowadza go i daje objaśnienia.
3223To kajuta Kajtusia; to jadalnia pasażerów pierwszej klasy; to czytelnia i sala kinowa, to pływalnia. Czy chce obejrzeć maszyny?
3224Kajtuś patrzy i oczom nie wierzy. Czy to możliwe, że to wszystko zrobili ludzie, a nie czarodzieje? Pyta się:
3225— Do czego ta maszyna? Po co to? Jak się to porusza?
3226— Już dosyć — mówi doktór. — Tu gorąco, powietrze niezdrowe.
3227 3228 3229 3230Uparł się, że zostanie, dopóki okręt nie ruszy: chce zobaczyć te wielkie koła i tłoki podczas pracy.
3231— Czy mogą się zepsuć? Co będzie wtedy z okrętem? Dlaczego ta maszyna czynna, chociaż okręt stoi?
3232— To dynamo: oświetla okręt i wentyluje. No, pójdziemy już.
3233Nie, zaczeka. Musi zobaczyć: lubi rzeczy potężne. Czy jest huk i zawrotna szybkość?
3234Nie było rady. Stała się rzecz niebywała. Okręt opuścił port o godzinę wcześniej, niż było w rozkazie. Dopiero na pełnym morzu dogonił ich statek, który przywiózł spóźnionych pasażerów i marynarzy. Za ten kaprys Kajtusia zapłacił dyrektor cyrku pięćset dolarów kary.
3235— Nie szkodzi. To reklama. Dobrze Kajtuś zrobił: ludzie sławni powinni mieć kaprysy.
3236Najstarszy marynarz uścisnął mu rękę.
3237— Czterdzieści lat wożę ludzi przez ocean. Dumny jestem z takiego pasażera.
3238Wieczorem w sali balowej odbył się bankiet na cześć Kajtusia. Panowie we frakach, panie w białych sukniach patrzą na Kajtusia przez lornetkę.
3239Chłopcy okrętowi przyglądają mu się z podziwem i zazdrością. Czytali o nim w gazetach.
3240— Więc to wszystko prawda, nie czar i nie sen? Więc zwyczajni ludzie, jeżeli zapłacą, mają takie okręty i pociągi, zabawy i wygody? Kto bogaty, ma wszystko. Dlaczego więc babcia i ojciec mówili, że pieniądze szczęścia nie dają?
3241Późnym wieczorem wrócił z doktorem do kajuty.
3242— Od jutra, mój przyjacielu, należysz do mnie. Rano kąpiel po lekkiej gimnastyce. Śniadanie: mleko, bułka, owoce.
3243 3244— Nie wiem jeszcze. Poradzę się[120] z naczelnym kucharzem i poszukam w księgach lekarskich; zdaje się, że na okręcie najzdrowsze są winogrona.
3245 3246— Przechadzka po pokładzie. Potem lekcja muzyki. Trzy partie warcab[121] albo kino. Dziesięć minut gimnastyki albo pływania. Obiad. Leżakowanie. Wszystko z zegarkiem.
3247— Więc jestem jakby w niewoli?
3248— Tak. ObowiązekWszyscy jesteśmy niewolnikami naszych obowiązków. A im kto więcej wart, tym więcej go pilnują. Ty, miły przyjacielu, masz wielkie talenty. Potrzebny jesteś ludziom. Nie należysz do siebie. Bardzo pilnować cię trzeba.
3249 3250Kajtuś spojrzał mu w oczy. Westchnął. Jakby przeczuł.
3251 3252— Nie wolno, bo niebezpiecznie.
3253— Nie wolno, bo za wcześnie, bo za późno, bo deszcz; nie wolno, bo gorąco.
3254 3255— Zrozum pan wreszcie: nudzi mi się.
3256— To trudno. Wczoraj ubyło ci na wadze sto gramów.
3257— Chcę na bocianie gniazdo[122].
3258 3259 3260— Nie. Pamiętasz: miałeś potem katar. Termometr wskazywał dwie kreski gorączki.
3261— Chcę z chłopakami okrętowymi zabawić się w futbol.
3262— Wiesz, że nauczyciel gimnastyki zabronił.
3263 3264— Nie. Możesz się od nich zarazić. To zwyczajni chłopcy: jeden z nich ma anginę, a śpią w jednej kajucie.
3265Trzy razy próbował Kajtuś zemścić się, spłatać figla.
3266Skoczy z pokładu do morza. Wykąpie się w całym morzu jak delfin, nie w ciasnym basenie. Kąpiel w oceanie!
3267„Chcę, żądam, rozkazuję. Skoczyć, nurka głębokiego, na samo dno, w głębiny”.
3268Powtarza. Nic. Opuściła go siła i władza; dlaczego?
Urósł Kajtuś podczas podróży: dwa centymetry mu przybyło i sześćset gramów. Doktór zadowolony, a Kajtuś zły.
3270— No widzisz: nie kaszlesz, nie bolą cię plecy ani głowa. Masz rumieńce. Termometr…
3271— Pluję na termometr, gwiżdżę na rumieńce. Nawet w szkole było lepiej, bo miałem pauzę i podwórko. Mogłem robić, co chcę. Hollywood wcale mi się nie podoba.
3272Już chciał powiedzieć, że woli Warszawę, ale się w porę zatrzymał.
3273Więc cóż z tego, że piękny pałacyk w ogrodzie? „Najwygodniejszy i najdroższy” — bo tak telegrafował dyrektor cyrku i taki właśnie wynajął.
3274„Nie wolno, nie można, nie trzeba”.
3275Na okręcie nudził go doktór, a teraz, więcej jeszcze, sekretarz i reżyser filmowy.
3276 3277— Jeszcze raz. Scena sto dziesiąta.
3278 3279— Ty umiesz, ale inni źle grają.
3280 3281Czasem na złość gra źle, bo niech go przestaną męczyć, przebierać jak lalkę. Gra sierotę. Obraz będzie się nazywał: Dziecię garnizonu. Albo: Tajemnica małego Dżeka. Jest szpiegiem, przekrada się przez druty kolczaste.
3282 3283Nie; bo raz czapka niedobra, to znów spodnie inaczej podarte, nie tak, jak potrzeba; worek za duży, więc zasłania lewą nogę.
3284Znów krawiec przymierza, znów fryzjer inaczej układa potargane włosy. Kłócą się, czy rana ma być na policzku, czy na czole. A Kajtuś stoi jak głupi i czeka.
3285 3286 3287W scenie trzydziestej, gdzie sierota ma płakać, Kajtuś nagle wywalił jęzor i śmieje się w aparat.
3288— No widzisz, mój miły. Sam teraz jesteś winien. Umyślnie popsułeś taśmę. Musisz powtórzyć.
3289Woli grać sam albo z dziećmi, najgorzej z dorosłymi gwiazdami.
3290— Już dobrze — dąsa się Kajtuś.
3291Ale dorosła gwiazda niezadowolona, bo podniosła rękę za wysoko albo głowę trzymała za nisko. Więc znów od początku.
3292Znów Kajtuś biegnie i rzuca się jej w objęcia i głośno woła:
3293 3294 3295— Niech pani, do choroby, trzyma łeb jak trzeba.
3296Gwiazda się obraziła. Musi ją Kajtuś przeprosić.
3297Przerwa nareszcie. Ba! Przyszedł redaktor angielskiej gazety, chce porozmawiać z Kajtusiem. Przyszedł dyrektor wytwórni. Przyszedł delegat wręczyć podziękowanie za popis pływacki. Żona milionera chce go ucałować.
3298 3299Patrzą na niego jak na małpę w zwierzyńcu. A gdy Kajtuś nie chce, sekretarz mówi:
3300 3301No tak: zobowiązał się, podpisał.
3302— Jeszcze jeden ostatni raz. Przecież jesteś artystą, przecież ci zależy, żeby obraz był ładny — mówi reżyser.
3303— Nie jestem artystą i wcale mi nie zależy.
3304— To ważna scena, drogi przyjacielu.
3305— Nie jestem pana przyjacielem. Nie lubię pana, nie znoszę.
3306 3307— Za to, że pan jest dla mnie taki dobry, taki cacany. A dlaczego pan pchnął staruszka, dlaczego pan wytargał za uszy tych chłopców i wyrzucił, i nie zapłacił ani grosza?
3308— Wytłumaczę ci, tylko bądź cierpliwy. Dziewczynkę wziąłem z łaski, bo mnie jej matka prosiła. Dałem lustro i kazałem się w tydzień nauczyć.
3309 3310— Miała się naprzód uśmiechać, potem patrzeć trochę zdziwiona, trochę przestraszona, potem miała się ucieszyć. Leniuch, nie nauczyła się. Straciłem przez nią dwa dni. Chłopcy mieli się bić na ulicy i samochód miał ich przejechać.
3311— Wiem. Źle się bili, bali się, że samochód naprawdę ich przejedzie.
3312— No tak. Więc wybrałem odważnych. Zepsuli mi trzydzieści metrów taśmy. Musiałem karę zapłacić.
3313— Pan wszystko umie wytłumaczyć.
3314— Nie rozumiesz, drogi kolego.
3315— Nie chcę być pana kolegą i powiem dyrektorowi wytwórni, że chcę innego reżysera.
3316— Zgodzi się, na pewno się zgodzi. Da innego reżysera, a mnie wypędzi. I stracę chleb; a mam żonę i dziecko. On chce się mnie pozbyć: weźmie młodszego, tańszego i jeszcze surowszego dla aktorów. Bo mówi, że jestem za mało energiczny, zbyt pobłażliwy. Nie rozumiesz, chłopcze. Mieszkasz w pałacu i nie wiesz, co się tu dzieje.
3317„Nie wiem — pomyślał Kajtuś — ale dowiem się. Chcę wiedzieć”.
Doktór zamyka drzwi pokoju Kajtusia.
3319 3320Kajtuś leży cicho. Potem ostrożnie podnosi się, ubiera, nakłada czapkę niewidkę i przez ogród wychodzi na ulicę.
3321Chce wiedzieć, co się dzieje, jak żyją bezrobotni w tym bogatym mieście gwiazd filmowych.
3322 3323Oto biedny pokój i jego mieszkańcy.
3324— Nie ma pracy — mówi ojciec rodziny. — Za miesiąc mają nakręcić nowy obraz, gdzie potrzebne są tłumy. Może uda się coś zarobić.
3325 3326— Nie mam szczęścia — żali się sąsiadce. — Albo jestem za gruba, albo za cienka, albo mam nos za długi, albo za krótki. Słyszałam, że potrzebne są dzieci. Idę. A oni akurat brzydkiego dziecka szukają; moje za ładne. Więc znów nic.
3327Chwali się w innym mieszkaniu młody robotnik:
3328— Mam robotę. Dobre i trzy dolary. Będę stał w oknie; będę patrzał na zbiegowisko. Potem rzucam w tłum cegłę. Muszę się uczyć przed lustrem, bo potrzebny jest zwierzęcy wyraz twarzy. Garbaty z jedną ręką może dostać dziesięć dolarów. Nie mają jeszcze, ale znajdą.
3329 3330— Temu szczeniakowi to dobrze. Obchodzą się z nim jak z jajkiem na miękko. Będą o nim pisali, że zarabia krocie. Reżyser dlatego nas tak męczy, że on nie chce przychodzić na próby. Delikatny przybłęda: mówi, że nudne. A nie łaska po pięć godzin dziennie udawać przed lustrem, że się dusisz?
3331— Niedługo tak będzie. Za jakiś rok znudzi się publiczności. Znajdą sobie innego. Żeby już raz to Dziecię garnizonu skończyli. Najgorzej grać z gwiazdą, gdy kaprysi.
Podsłuchał Kajtuś w czapce niewidce rozmowę w swoim pałacu:
3333— Dziwny chłopiec — mówi nauczyciel muzyki. — Czasem przyjemnie mieć z nim lekcję, a czasem aż trudno wytrzymać. Czasem gra prześlicznie, to znów ma palce jak z drewna.
3334— Nigdy nie wiadomo, co mu strzeli do głowy — żali się sekretarz. — Gdyby nie ja, już by zerwał umowę. Nie pozwoli sobie zwrócić najmniejszej uwagi. Zaraz się obraża i mówi: „No to nie”. Albo: „Co mnie to obchodzi”. Uparty, ambitny i kapryśny. Może się zmarnować, a byłaby szkoda.
3335— Rozpieszczony i zuchwały — mówi nauczyciel gimnastyki. — Dla niekarnych nie ma miejsca na świecie.
3336— Nie ma silnej woli — żali się doktór. — Niecierpliwy, chce od razu i zaraz. Kiedy go ząb bolał, byłem u czterech dentystów. Już tak się ostrożnie starali. Aleee! Wyrywa się, złości, ucieka. Chce leczyć ząb z zamkniętymi ustami. Czasem już naprawdę za wiele sobie pozwala.
3337— Telegrafowałem do dyrektora cyrku, żeby przyjechał się nim opiekować. Sam prowadzi samochód i pędzi jak wariat; zabić się może. Uparł się, że za tydzień obraz musi być gotowy.
3338No tak, Kajtuś nudzi się i buntuje. Nie chce, nie będzie się słuchał. Nie po to jest czarodziejem, żeby robić to, co mu każą. Podpisał umowę, więc niech skończą nareszcie ten film, żeby dyrektor cyrku otrzymał pieniądze, bo wydał dużo na podróż Kajtusia. Jeszcze tydzień będzie cierpliwy, a potem: — do widzenia.
3339Nie chce ani reżysera, ani sekretarza, ani doktora, ani nauczycieli, ani krawców i fotografów, ani redaktorów i gwiazd filmowych.
3340 3341Nudzi się. Źle mu w obcym mieście wśród obcych ludzi.
3342Jeszcze tydzień: zaczął, więc skończy.
Nareszcie. Film Dziecko garnizonu — skończony. Wieczorem odbędzie się bal dla gwiazd filmowych i redaktorów gazet. Scena, kiedy małego szpiega prowadzą na śmierć, a żołnierze płaczą — wypadła świetnie. Dyrektor wytwórni dziękuje Kajtusiowi.
3344— No dobrze już. Jestem głodny. Chodźmy już do domu — mówi Kajtuś.
3345Zajechał samochód. Reżyser pomaga Kajtusiowi wsiąść. Niepotrzebnie wcale: może przecież sam. Sekretarz siada obok Kajtusia.
3346 3347— Czy zapłacili? — pyta Kajtuś.
3348— Zapłacili. Wczoraj odesłałem ostatnie już dwadzieścia tysięcy dolarów, które byłeś winien dyrektorowi cyrku. Jutro podpiszesz umowę na nowy film: Guliwer u olbrzymów.
3349Kajtuś ziewa. Patrzy leniwie na domy i ogrody, niechętnie odpowiada na ukłony. Kłaniają mu się, znają go tu. Takie nudne: ciągle zdejmować kapelusz i jeszcze się uśmiechać.
3350 3351 3352— Więc co, że mówiłem? Tak mi się podobało.
3353Zupa żółwiowa mu nie smakuje, sarna za miękka, kompot za słodki, w kremie za dużo wanilii. Zjadł dwie porcje lodów.
3354— Położysz się po obiedzie — mówi doktór. — Zmęczony jesteś, a bal późno się skończy.
3355— Nie położę się — odpowiada Kajtuś. — Proszę przygotować mniejszy samochód.
3356 3357 3358— Ale nieostrożny jesteś. Ostatnio mało nie wjechałeś na drzewo.
3359 3360 3361 3362Wziął w kieszeń ostatnią gazetę.
3363— Może jednak pozwolisz, że ktoś z nas będzie ci towarzyszył?
3364 3365Sekretarz mrugnął, żeby już dać spokój.
3366— Ale obiecujesz, że nie będziesz się kąpał w morzu?
3367— Obiecuję. Nie będę się kąpał.
3368 3369 3370Wsiadł, pojechał i nie wrócił ani wieczorem, ani w nocy, ani wcale. Samochód znaleziono bez trudu na brzegu — tam gdzie Kajtuś zwykle wypoczywał po męczących próbach. Pod drzewem leżała gazeta, którą był zabrał. Jeszcze tylko laska ze srebrną rączką. Zmięta trawa: siedział na trawie i czytał gazetę. Ślady stóp w stronę szosy, a nie do morza.
3371Sprowadzone psy policyjne stoją w miejscu i wyją żałośnie.
3372Jeśli, kąpiąc się, utonął, dlaczego nie ma ubrania? Jeżeli go porwali, żeby żądać okupu, dlaczego nie ma żadnych śladów walki — nigdzie znaków, że ktoś chodził, że był jakiś inny samochód?
3373Kajtuś żyje. W butach siedmiomilowych uciekł do New Yorku. Na koncert Greya.
3375Tak mu się zachciało. Usłyszeć znakomitego skrzypka.
3376Bo o Greyu często wspominał nauczyciel muzyki; dumny, że był jego uczniem.
3377— Kto raz usłyszy Greya, staje się na całe życie innym, lepszym człowiekiem. Gdyby pokochano muzykę, gdyby wszyscy mogli go usłyszeć, nie byłoby na świecie ani złych, ani nieszczęśliwych ludzi.
3378— Grey to nie muzyk, to czarodziej. I więcej nawet niż czarodziej.
3379Jakże go nie posłuchać? Właśnie teraz, gdy Kajtuś chce rozpocząć nowe, lepsze życie?
3380Gdy Kajtuś nie był jeszcze czarodziejem, a zwyczajnym chłopcem, niespokojnym i złośliwym, wiele razy chciał się zmienić, poprawić.
3381— Już nie będę. Już teraz inaczej. Od jutra. Od poniedziałku. Po świętach. Od półrocza. Już inaczej teraz.
3382Gdy stał się czarodziejem, też czuł, że istnieje coś więcej, jeszcze więcej i lepiej niż czary. Bo czy nie skarżą się dalej na niego? „Kapryśny — przybłęda — uparty — niekarny”.
3383Nie chce być ani bokserem, ani gwiazdą filmową. Chce być jak Grey: więcej niż czarodziej. Albo wróżem.
3384Bo jeśli Zosia naprawdę jest wróżką?
3385I tak się dziwnie akurat złożyło.
3386Kiedy usiadł nad morzem, pełen niespokojnych myśli, kiedy rzucił okiem na pierwszą stronicę gazety, zobaczył dwie wiadomości.
3387 3388„Dawno oczekiwany film: Dziecko garnizonu został już ukończony”.
3389Druga dużymi literami wiadomość:
3390„Dziś odbędzie się koncert Greya na rzecz bezrobotnych w New Yorku”.
3391Kajtuś spojrzał na zegarek. W chwilę postanowił. Zdąży. Ale nie samochodem ani samolotem.
3392 3393 3394Cóż zresztą nadzwyczajnego? Chce tylko posłuchać muzyki, pięknej gry na skrzypcach. Nic więcej.
3395Czary„Chcę, żądam i rozkazuję. Niech mnie buty siedmiomilowe zaniosą do New Yorku”.
3396Poczekał. Odetchnął. Spojrzał ostro na nogi. Powtórzył.
3397Czapkę niewidkę nacisnął mocno na czoło i niesie go wicher — nie wicher, burza — nie burza, ponad polami, lasami, górami.
3398Piękna, szalona podróż podniebna.
Mija pierwsza i druga godzina podróży, w domu już się niecierpliwią, dlaczego Kajtuś nie wraca. Trzecia godzina, lekarz i sekretarz nie chcą czekać dłużej. Pewnie Kajtuś nad morzem, jak zwykle? Czwarta godzina — już policja i całe miasto wiedzą i szukają.
3400Wieczór zapada. Rozpalili nad brzegiem ogniska, rybacy wyruszyli z sieciami: może Kajtuś łódką popłynął i zabłądził albo fala łódź zalała. Mkną auta, dzwonią telefony.
Tu Kajtuś wylądował bezpiecznie — wolny i zadowolony.
3402Zrzucił czapkę i buty czarodziejskie. Niewidzialny krawiec w mig przebrał go w nowe ubranie.
3403Wsiadł w pierwszy napotkany samochód i wydał polecenie. Na koncert Greya.
3404Zapłacił. Kupił lożę na wprost estrady[123]. I siedzi w wielkiej sali koncertowej.
3405Znużony drogą oparł się o fotel. Zmęczony podróżą przymknął oczy. Zasnął.
3406Śni mu się? Czy widzi? Czy słyszy? Czy ziemia, czy niebo? Płynie, a wokół kołyszą go fale pieśni.
3407 3408MuzykaTam daleko stoi, kto? Grey — jeden tylko człowiek. Trzyma w ręce, co? Małe drewniane pudełko — bo czym są skrzypce? Wodzi po czterech strunach kijkiem — bo czym jest smyczek?
3409A oto w tysiące serc idzie tyle cichych szeptów — wspomnień, tęsknoty. Niezrozumiałe wyrazy dają nieznane rozkazy. Dziwna jasność i ciepło, i cisza, i piękno, i słodycz.
3410 3411 3412Nagle pomyślał, że to się skończy, że Grey przestanie grać. Szkoda.
3413Ktoś mu przeszkadza. W sąsiedniej loży siedzi pan, młody jeszcze, ale ma siwe włosy. Sam jeden, czarno ubrany. Bogaty. W krawacie szpilka z wielkim brylantem.
3414Patrzy na Kajtusia smutnymi oczami.
3415Już ktoś kiedyś patrzał tak na niego.
3416 3417 3418Kajtuś poruszył się niespokojnie na swoim fotelu. Wstał.
3419„Chcę mieć skrzypce. Chcę mieć skrzypce”.
MuzykaPalce drżą. Serce bije. Czuje Kajtuś dziwne ciepło w rękach i w sercu. Serce bije. Skrzypce grzeją. Palce drżą.
3421Zaczyna grać. Cicho — cicho. Razem: tam Grey na estradzie, tu Kajtuś w swej loży.
3422— Czy pozwalasz? — pytają się nieśmiało skrzypce Kajtusine.
3423— Pozwalam. Proszę — odpowiadają skrzypce Greya.
3424Zasłuchana sala nie zauważyła, że razem teraz grają. Nikt nie zauważył młodego chłopca w loży. Jeden tylko pan z brylantem i smutnymi oczyma, siwymi włosami.
3425Kajtuś gra coraz śmielej, donośniej. Uśmiechnął się. Babcia mu się ukazała miła, niezapomniana. Łagodnie patrzy na Kajtusia i szepcze:
3426 3427 3428Sumienie— Największy skarb człowieka to czyste sumienie.
3429Kajtuś gra głośniej. Grey ciszej, ledwie porusza smyczkiem strunach.
3430Widzi Kajtuś rzekę szeroką, a nad rzeką miasto na wzgórzu. Co za miasto? Ach, Warszawa. Co za rzeka? Wisła szara. Oto ulica uboga i dom znajomy, w domu skromny wysoko pokój. Wysoko na piętrze z ciemnego korytarza. Widzi stół, przy którym odrabiał lekcje, i łóżko, i doniczkę w oknie, i kubek do kawy — i ojca, i mamę.
3431Szarpnął strunami skrzypiec: ujrzał sobowtóra.
3432Gra Kajtuś o swojej szkole, podwórku szkolnym, gwarnym. Gra pauzę hałaśliwą. Widzi ławkę, na której siedzi w klasie. Opowiada dźwiękiem strun o sprawiedliwym kierowniku szkoły. Daleko, daleko…
3433Gra bajki, które słyszał, gdy mały był i do szkoły nie chodził. Gra Czerwonego Kapturka, Kopciuszka i Kota w butach. O krasnoludkach i o dobrej wróżce, i o Zosi sierocie, i jej mamie-wdowie.
3434Widzi Kajtuś cmentarz i grób babci. O babci opowiada, o słabej, pochylonej, dobrej — opowiada skrzypcami.
3435Dwie łzy stanęły w kącikach pod powiekami, rzęsami je kołysze w górę, na dół, w górę, na dół.
3436Śpiewają skrzypce Kajtusine o dziadku, który był porywczy, o tajemniczym zegarze i dzikim winie, o psach i o kurce, która przestała się nieść. Dawno… bardzo dawno…
3437— Kto ty jesteś? — pytają się skrzypce Greya.
3438— Zgadnij — odpowiada Kajtuś. — Zgadnij, słuchaj.
3439I znów o Wiśle, a nad brzegiem Wisły domy drewniane, chaty rybaków. Chat przybywa — wyrastają dworki i pałace. Jeszcze szumi bór, ale drzew już mniej, już mniej drzew wysokich nad szarą rzeką. Dawno, najdawniej.
3440Gra Kajtuś fanfarę. Orkiestra wojskowa. Rżą konie, chorągwie powiewają.
3441 3442 3443Gra Kajtuś walki i boje, zwycięstwa i porażki, najazdy i pożary, niewolę ponurą, wojnę, zmartwychwstanie.
3444— Skąd ty jesteś? — pyta się Grey cichym szeptem strun.
3445— Z Polski — Kajtuś odpowiada.
3446Chce już przestać, bo bardzo zmęczony. Nie może.
3447Płynie stara Wisła, jak płynęła dawno i najdawniej. Szumi bór, nad borem żurawie. Płynie z gór do morza, tam szybko i burzliwie, potem cicho i wolno, falą szeroką, do morza.
3448— Moje miasto. Moja rzeka. Ja.
3449Skończył. Nie biją oklasków. Cisza.
PorwanieStało się to błyskawicznie, z zawrotną szybkością, w mgnienie.
3451Silne ręce chwytają Kajtusia, unoszą, wynoszą z sali.
3452Chce krzyknąć, ale ciężka dłoń zasłania mu usta.
3453Zmęczony, nie może wydać rozkazu.
3454 3455Kajtuś, już teraz doświadczony czarodziej, wie, kiedy myśl lotna zdolna jest do czarów, wie, kiedy gnuśna[124], niezdatna do czynu.
3456Myśl! — Raz silna, młoda i bogata. Myśl! — Czysta, jasna i gorąca. Myśl! — Mądra, odważna, zuchwała. Myśl! — Dzika, dumna, wolna, własna.
3457Myśl! — Cicha, dobra, smutna. Myśl! — Lękliwa, spłoszona, spętana. Myśl! — Słaba, senna, ociężała.
3458Kajtuś bardzo, bardzo zmęczony. Bardzo zmęczony i leniwa myśl jego czarodziejska. Leniwa i bezsilna.
3459Niosą go. Wszystko jedno! Korytarzem, na dół, wąskimi schodami. Wszystko jedno. Ich jest czterech dorosłych i silnych, a Kajtuś jeden mały chłopiec. Oni uzbrojeni w rewolwery.
3460A Kajtuś bezbronny. Nawet skrzypce i smyczek wyjęli z bezwładnych rąk.
3461 3462 3463— Nic ci się złego nie stanie.
3464 3465 3466Wybiegli na ulicę. Jeden niesie Kajtusia. Dwóch po bokach, czwarty otwiera drzwi samochodu.
3467 3468Siedzi Kajtuś we środku. Oni dwaj po bokach. Trzeci na przedniej ławce. Czwarty obok szofera.
3469Migają jasno oświetlone domy, sklepy. Kajtuś widzi, oczy ma otwarte, ale jego myśl śpi. Nic go nie obchodzi.
3470Zaledwie samochód stanął przed pięknym ogrodem, zajaśniała brama i sama się otworzyła. Zaledwie zajechali przed pałac, zapaliło się światło na marmurowym tarasie i we wszystkich oknach wspaniałego pałacu.
3472Lokaj zgiął się w niskim ukłonie i prowadzi Kajtusia po dywanie do gabinetu milionera.
3473 3474Zabrał z biurka telefon i wyszedł.
3475Kajtuś został sam. Bardzo dobrze.
3476Jedną ścianę pokoju zajmuje wielka szafa, pełna książek dużych i małych. Na stole książki w bogatych oprawach. Na trzech ścianach obrazy. Portrety nad biurkiem: jeden obraz przedstawia młodą kobietę, a drugi portret chłopca. Na biurku kałamarz, przycisk[125], popielniczka, wiele różnych pamiątek kosztownych.
3477Usiadł Kajtuś przy stole na wygodnym fotelu i przegląda rysunki w książce. Jedne ciekawe, drugie nieciekawe. Nieuważnie, niecierpliwie przerzuca karty, czeka, patrzy na ścianę.
3478Kto jest ten chłopiec, do kogo podobny, kogo przypomina? Oczy tego chłopca już raz kiedyś widział.
3479Kajtuś przeciągnął się. Nudno. Ziewa. Myśl jego śpi.
3480Myśl! — Raz pamięta, raz błądzi i nie wie. Myśl! — Raz pyta się ciekawie, chce wiedzieć i szuka, woła, ściga, to znów kryje się i ucieka, nie umie i nie chce.
3481Myśl! — Posłusznie pracuje albo uparta odmawia posłuszeństwa.
3482Otwierają się cicho drzwi i stają przed Kajtusiem nieznajomy siwy pan z loży — ze szpilką z brylantem, i Grey.
3483Grey podchodzi do Kajtusia, podaje rękę, gładzi ją, nie wypuszcza z dłoni.
3484— To bardzo dobrze, żeśmy się spotkali. Długo na ciebie czekałem — mówi.
3485 3486Muzyka, Smutek, Tęsknota, Człowiek, Poeta— Dziwisz się — mówi Grey — ale zrozumiesz, skoro ci wytłumaczę. Prawda, że grałeś nie z nut, a z pamięci? Prawda, że gdybym cię poprosił o powtórzenie, już byś teraz nie umiał? Prawda, że nie umiałbyś nazwać tego, co grałeś? Więc powiem ci. Ta pieśń nazywa się: Smutek. Ta pieśń nazywa się: Tęsknota. W smutku i tęsknocie więdnie duch człowieka albo zakwita. A kwiatem ducha jest natchnienie.
3487— Pani uczyła nas w szkole, że tylko poeci piszą w natchnieniu wiersze.
3488— O, nie. Każdy człowiek w natchnieniu nie tylko pisze, ale gra i śpiewa, i tańczy, poznaje i przeczuwa. W natchnieniu znajduje przyjaciela, zdobywa nowe dla siebie prawdy, odmawia własną modlitwę. W natchnieniu rozmawia z duchami tych, co umarli i narodzą się dopiero, rozmawia i ślubuje wierność tym, których nigdy nie widział — i brata się z człowiekiem i psem, gwiazdą, kamieniem i kwiatem.
3489Czy rozumiesz teraz, dlaczego, nie wiedząc, kim jesteś i gdzie przebywasz, tęskniłem, szukałem i czekałem na ciebie?
3490— Nie rozumiem, może trochę rozumiem — przyznał się Kajtuś. — To bardzo trudne i nowe, o czym pan mi mówi, panie Grey.
3491Lokaj wniósł na srebrnej tacy kolację. Kajtuś teraz dopiero spostrzegł, że jest bardzo głodny: cały dzień nic prócz lodów nie jadł.
— No dobrze — mówi Kajtuś — jestem tu i jem z wami kolację. Wszystko bardzo mi smakuje: i wino, i sardynki, i tort, i kawior. Siedzę na wygodnym fotelu w pięknym gabinecie. Podoba mi się tu, ładnie tu. Odbyłem daleką i trudną drogę, zmęczyło mnie natchnienie. Z przyjemnością odpoczywam. Nie grozi mi tu nic. Pan się na mnie gniewa, panie Grey?
3493 3494— Bez pozwolenia przeszkodziłem panu na koncercie. Bardzo pana przepraszam.
3495— Nie trzeba. CzynZa dokonane piękne czyny przepraszać nie trzeba.
3496— No właśnie. Więc teraz wytłumaczcie mi, panowie, co się stało, co to byli za ludzie, dlaczego mnie porwano? Gdzie ja jestem?
3497 3498Głosem cichym odezwał się teraz sąsiad Kajtusia z loży na koncercie.
3499— Tak, jestem milionerem. Tu oto na ścianie widzisz dwa obrazy: tu wisi portret mojej żony, a tu portret mego synka. Byli, a już ich nie ma; żyli, ale już nie żyją. Jednego dnia o jednej godzinie, w jednym wypadku samochodowym zginęli oboje. Odtąd żyję samotny wśród obcych i nieżyczliwych ludzi. Jestem bogaty i bardzo nieszczęśliwy.
3500— Zdaje się, że rozumiem. Dlatego kazałeś mnie porwać?
3501— Tak. Chcę, byś został ze mną. Kupię ci wszystko, co zechcesz, dam wszystko, czego zapragniesz. Będę ci posłuszny. Możesz tu rozkazywać. Pokażę ci twoje pokoje — tam mieszkał mój synek. Zmienię wszystko tak, jak zażądasz. Jeśli lubisz podróżować, będziemy podróżowali; mam własny wagon salonowy i własny jacht. Możemy mieszkać w górach albo nad morzem, w Ameryce albo w Europie. Chcę, byś został ze mną.
3502Długie milczenie. Tylko zegar tyka.
3503— A co to byli za ludzie, ci czterej… panowie?
3504— To są moi detektywi, moja straż. Pilnują, żeby nikt na mnie nie napadł, żeby nikt do mnie nie strzelił.
3505 3506Bogacz uśmiechnął się boleśnie.
3507— Mam wielu nieżyczliwych. Głodni i bezrobotni myślą, że to moja wina; a bogaci zazdroszczą mi, że mam więcej od nich; chcą mieć jeszcze więcej, a ja im przeszkadzam.
3508— Więc niech pan nie przeszkadza, niech pan da pracę i chleb tym, którzy nie mają.
3509— Gdybym chciał nie przeszkadzać, musiałbym zamknąć wszystkie moje kopalnie, fabryki i składy. Bo kto u mnie kupuje, nie kupuje u nich. Byłoby jeszcze więcej rodzin biednych bez pracy, nowe tysiące bezrobotnych.
3510— Więc pana lubią te tysiące ludzi, którzy pracują w pana kopalniach, biurach i fabrykach?
3511 3512 3513— Gdybym więcej płacił, musiałbym sprzedawać swój węgiel i żelazo drożej, cena mojego sukna, mojej kawy i gumy byłaby wyższa: nikt nie będzie u mnie kupował. Od razu wszystko stracę.
3514— Więc dlaczego? — zaczął Kajtuś, ale nie skończył pytania.
3515Bo oczy ma otwarte i widzi, i słyszy, i czuje, ale myśl jego zmęczona zasnęła.
3516 3517— Późno już… Widzisz, chłopcze, myślą ludzie, radzą i różnie próbują. Jedni powoli i mozolnie, drudzy prędko, w natchnieniu. Teraz późno. Jeżeli tu zostaniesz, nieraz będziesz jeszcze rozmawiał ze swoim opiekunem. On bardzo pragnie, abyś z nim pozostał. Teraz wszystko zależy od ciebie.
3518Milioner niespokojnie poruszył się w fotelu.
3519— Tak, wszystko zależy od ciebie. Widzę, że na biurku nie ma telefonu. Zabrał go pewnie lokaj. Nie, nie chcę cię więzić. Nie chcę i nie mam prawa. Możesz telefonować, do kogo chcesz, możesz pisać listy i sam je wrzucać do skrzynki pocztowej. Możesz zamknąć się na klucz w swoim pokoju albo wyjść pieszo do miasta. Nie dawaj mi dziś odpowiedzi. Ani jutro nawet. Zastanów się dobrze, czy chcesz zostać moim przybranym synem. A teraz jedno pytanie: czy nie będziesz się bał spać sam w swoim pokoju?
3520— Nie boję się — odpowiedział Kajtuś.
3521Myśl! — Silna, młoda, jasna i gorąca.
3523Myśl! — Własna, hojna, dzika i zuchwała.
3524Myśl czarodziejska!… Myśl słaba, senna i lękliwa.
3525Myśl leniwa, bezsilna, bezbronna…
3526Kajtuś widzi i słyszy, oczy ma otwarte. Ale myśl jego śpi. Nic go nie obchodzi.
3527 3528Pokój zabaw Kajtusia — to ogromna sala z dachem szklanym. W sali tej różne pokoje.
3530W jednym pokoju forteca i żołnierze. Armatki, małe samochody, małe wagony poruszane elektrycznością. Piechota, czołgi, konnica. Ten pokój dwa dni mu się podobał.
3531Drugi pokój — to chatka krasnoludków. Nie chce się bawić lalkami.
3532Trzeci pokój — wyspa Robinsona. Są papugi prawdziwe, gadające, i małpki ucieszne. Są drzewa, które jak choinki można z miejsca na miejsce przestawiać. Jest wszystko do budowy namiotu. Skóry różnych zwierząt.
3533Dwa dni spędził Kajtuś na przyjemnej zabawie.
3534W czwartym pokoju zabaw jest sadzawka z prawdziwą wodą. Małe łódki, okręty, motorówki, łodzie żaglowe, rybackie. W wodzie ryby żywe, które można łowić na wędkę i w sieci.
3535Więc co? Puścił fontannę, złapał rybę i wrzucił do wody z powrotem. Rzucił łabędziowi piernik. Nie było tu nic do roboty.
3536W warsztacie pracował cały tydzień, ale więcej zepsuł, niż zrobił. Wszystko gotowe, już dopasowane; nie skaleczył się ani razu.
3537W pokoju bibliotecznym za dużo tych książek, że nie wiadomo, co wziąć, co czytać: wszystko wydaje się za mało ciekawe.
3538Nieciekawi i chłopcy, i dziewczynki — goście, których zapraszał milioner do wspólnej z Kajtusiem zabawy.
3539Chłopcy udają niby zuchów, a wolą się bawić lalkami niż w wojnę; o bandytach słuchać nawet nie chcą — tacy nastraszeni.
3540— Co ci jeszcze kupić, kogo jeszcze zaprosić? — pyta się milioner.
3541— Nikogo nie chcę. Tu wszystko jest; nie kupuj, nie przynoś, nie chcę, dosyć.
3542Czuje się Kajtuś jak ptak pochwycony w sidła, jak jaskółka przed odlotem w dalekie kraje.
3543Bo postanowił wrócić do Warszawy.
3544Już tam pewnie zapomnieli, już go nie szukają. Zatopili wysepkę na Wiśle, pewni, że rozstrzelali Kajtusia.
3545— Dlaczego nie grasz na skrzypcach?
3546 3547 3548 3549 3550 3551Wróci Kajtuś do Warszawy, przepędzi sobowtóra, który jego miejsce zajął i pęta się tam bez potrzeby.
3552Jeśli nawet siłę czarodziejską utracił, wróci zwyczajnie. Zresztą udają mu się dawne, drobne czary, coś się tylko zepsuło.
3553Trzeba albo odpocząć, albo zacząć od samego początku.
3554„Chcę mieć pod poduszką torebkę z czekoladkami”.
3555 3556„Chcę mieć w kieszeni złotówkę”.
3557 3558Ucałował mały, srebrny krążek.
3559 3560„Chcę, by panu teczka wypadła spod pachy… Żeby ta pani kichnęła… Żeby pies szczeknął na dziewczynkę”.
3561Udaje się albo nie — tak właśnie, jak było z początku.
3562Milioner wyjechał, bo w dalekiej kopalni robotnicy zagrozili strajkiem.
3565Kajtusiowi udało się wyjść samemu z parku. Szybko zmieszał się z tłumem ludzi. Wsiadł w tramwaj. A gdy przekonał się, że nikt go nie pilnuje, zmienił twarz i ubranie i podążył do portu.
3566Na wielkiej, białej tablicy wypisane są dnie i godziny, kiedy wyruszają okręty. Kajtuś czyta. Zaczepił go młody pan:
3567— Te, chłopak. Czego tu szukasz?
3568 3569— Daj dolara, to cię zaprowadzę, gdzie trzeba.
3570Kajtuś wręczył mu pięć dolarów; nie otrzymał reszty.
3571 3572Teraz dopiero zauważył Kajtuś, że było chłopców z dziesięciu; zaprowadził ich pan do biura; brudnego baraku drewnianego.
3573 3574Wołają ich po kolei do pokoju, na egzamin.
3575— Jak się nazywasz, ile masz lat, gdzie mieszkasz, czy chodziłeś do szkoły?
3576— What is your name?[126] — Wie alt bist du?[127] — Ou demeures tu?[128] — Andato a scuola?[129] — pyta się pan z fajką w zębach.
3577Kajtuś odpowiada po angielsku, po niemiecku, po włosku. Kłamie w czterech językach. To nic: zapisują do książki biurowej.
3578— Pokaż ręce. Pokaż zęby. Hm, hm! Przeczytaj to — to.
3579Na brudnej, zatłuszczonej kartce dwa zdania: „Nie kraść. Słuchać się”.
3580 3581 3582Młody szepnął coś do ucha panu z fajką. Ten wziął w lewą rękę kij i uderzając Kajtusia wskazującym palcem po nosie, groźnie w czterech językach powtórzył:
3583— Be obedient! — Gehorsam sein! — Sois obeissant! Sii ubbidiente![130] — Zrozumiałeś?
3584 3585— Podpisz imię i nazwisko. Tylko nie pomyl się. Musisz napisać to samo, co w twojej fałszowanej metryce.
3586— Papiery moje nie są wcale fałszowane.
3587— Milczeć! Dobry jesteś kwiatek.
3588Tak dostał się Kajtuś na okręt.
3589Na ten sam, którym przyjechał do Ameryki, ale teraz nie jako gwiazda filmowa, nie w towarzystwie sekretarza, lekarza, nauczyciela, nie jako pasażer pierwszej klasy; nie pieszczoch i kapryśny panicz, ulubieniec pięknych pań i eleganckich panów wraca do domu.
Niechętnie przyjęli go chłopcy-koledzy.
3591 3592— Nie mam. Nie zdążyłem zabrać.
3593 3594— Żadnej łapówki nie dałem — mówi Kajtuś.
3595— Głupiemu gadaj, ale nie nam. Bez ciebie by się tu obyło. Cztery języki zna, a buty dziurawe. Rączki jak u panienki, a we łbie pewnie wszy.
3596Kajuta ciasna, ciemna. Kajtuś usiadł na skrzynce, bo krzesła nie było.
3597— Kto ci się pozwolił rozsiadać na moim kuferku? Stój i czekaj, dopóki miejsca nie znajdziemy. Gdzie on będzie spał? W naszej kajucie i tak duszno; wy go weźcie do siebie.
3598 3599 3600— No. Przyjęli go na miejsce Michała, to i spać będzie tam, gdzie spał Michał. Ty właśnie jesteś za cwany.
3601— Stul pysk. Dwa miesiące służy, a jaki ma rezon[131]. Popływaj rok jak ja, będziesz miał prawo gadać. Ja tu rządzę.
3602— Świat się dziwi! Rok pływa. Jaki wielki weteran. Mój ojciec dwadzieścia lat jest marynarzem, jeszcze za nieboszczyka kapitana, na „Posejdonie”. Ma dwa medale za ratowanie tonących.
3603Już mieli się wziąć za czuby, gdy do pokoju wszedł „rudy”, starszy lokaj z kredensu. Jemu powierzona była opieka nad chłopcami.
3604I on źle przyjął Kajtusia. Trochę pijany przed podróżą, zły, że ktoś bez niego wkręcił na okręt chłopaka.
3605— Gdzie ten nowy? Równiej stój, pokrako. Laluś! Zaraz pewnie dostanie morskiej choroby.
3606— No właśnie. Nieporządku narobi w kajucie. Niech w sionce śpi.
3607— Milczeć! Tam będzie spał, gdzie ja każę. Pokaż zęby, czy myte? Pokaż ręce. No, no. Stań przy drzwiach. Nogi razem. Ukłoń się.
3608 3609— Jeszcze raz. Kto cię tak nauczył? Równemu się kłaniasz? Łeb w dół, gęby nie podnosić. Niżej, jeszcze niżej.
3610Chwycił Kajtusia za ramię i gniecie, i trzęsie, i pcha.
3611— Podaj szklankę wody. Żywo ruszaj się. Nie tak. Nie z tej strony. Uśmiechnij się, karawaniarzu[132]. Źle. Jeszcze raz. Masz zapałki. Weź pudełko do kieszeni.
3612Rudy usiadł, włożył do ust papierosa, zawołał:
3613 3614 3615— Ognia, rozumiesz, durniu? Podaj zapaloną zapałkę.
3616A Kajtusiowi ręce drżą. Chłopcy się śmieją. Zapałki sypią się na ziemię.
3617Kajtuś zbiera zapałki, a z oczu płyną łzy.
3618— No dosyć, kaleko. Na oczy mi się nie pokazuj, dopóki cię nie wytresują.
3619Zaczęli Kajtusia tresować. Dali zielony fraczek ze złotymi guzikami. Zaczęła się służba.
3620Próbują, czy Kajtuś posłuszny, czy pracowity, czy nie ma długiego języka, czy nie będzie donosił.
3621— Te, karawaniarz! Zastąp w kuchni, bo mnie głowa boli.
3622— Te, idź do czytelni gazet, a ja będę w klubie.
3623 3624W kajucie klubowej pasażerowie w karty grają: tam o napiwek łatwiej i weselej i można znaleźć pieniądz na podłodze, i nawet bardzo ostrożnie, przy podawaniu, strącić palcem ze stołu na podłogę papierek.
3625Nie wolno powiedzieć, że go prosili o zmianę.
3626— Dlaczego ty jesteś w czytelni?
3627— Omyliłem się. Nie dosłyszałem rozkazu.
3628— Dyżur karny, całą noc przy ustępie.
3629Dobry kolega! Dziwny jakiś: smutny, na wszystko się zgadza. Ani zażartuje, ani się pośmieje. Nie wiedzą chłopcy, jaki Kajtuś dawniej był wesoły: aż nawet zanadto!
3630Jak oni zwąchają od razu, gdy Kajtuś dostanie napiwek. Zaraz:
3631 3632 3633Wie, że mają karty znaczone. Prędko przegrywa dolara i idzie spać do sionki. Wie, że trzy razy uderzą go drzwiami, gdy nocni wracać będą do kajuty pikolów[133].
3634 3635Wyszedł Kajtuś po służbie na pokład, patrzy na morze i myśli:
3637„Biedny Michał. Leży teraz w szpitalu, może już nie żyje. Już wtedy był chory”.
3638Kajtuś zastępuje właśnie miejsce Michała. Pamięta bladego chłopca, który tak się smutnie uśmiechał. Bo Kajtuś zna ich wszystkich, tych swoich kolegów, z którymi doktór wtedy nie pozwalał się bawić. Dał im wszystkim po dziesięć dolarów, gdy stali pochyleni w niskim ukłonie — gdy Kajtuś „król wód” i zwycięzca Murzyna — gdy gwiazdą filmową wysiadał[134] z okrętu.
3639Raz Michał miał dyżur w pływalni. Podawał właśnie ręcznik Kajtusiowi — gdy się zakasłał[135]. Taki się zrobił czerwony, widać było, że całą siłą pragnie zatrzymać kaszel. Zaraz nauczyciel gimnastyki wyrwał Michałowi ręcznik i potem już tylko raz widział go Kajtuś, gdy rękę wyciągnął po napiwek i cicho szepnął:
3640 3641Patrzy Kajtuś na morze i myśli:
3642„Czy ci chłopcy są źli, czy dobrzy, czy naprawdę źli, czy tylko zepsuci?”.
3643Dziś słyszał taką ich kłótnię:
3644— Poczekaj, złodzieju. Jak mi nie oddasz tych dwudziestu centów, powiem rudemu, skąd masz ten ołówek. Myślisz, że nie widziałem? Nie bój się; ja po ciemku także dobrze widzę. W sali kinowej ten szczeniak filmowy zapisał coś i położył na stole. A ty podałeś lemoniadę i zgoliłeś.
3645— Dobrze, powiedz, a ja powiem o twojej butelce wina z kredensu. Ja ołówek darowałem rudemu, a wino ty sam wychlałeś.
3646Dopiero zrozumiał Kajtuś, dlaczego nie mógł wtedy znaleźć ołówka w srebrnej oprawie. I dziwi się, że można kraść i uśmiechać się mile, kłaniać się do pasa i nazywać: szczeniak.
3647I tam, i tu, i wtedy, i teraz. Dlaczego wreszcie są biedni i bogaci, dlaczego się tak nie lubią?
3648Przecież słońce dla wszystkich jednakowo świeci.
3649Patrzy Kajtuś na morze i na niebo, i zachodzące słońce. Słucha, jak śpiewa po włosku pasażer pierwszej klasy, ten dyplomata włoski, dla którego mu kazał rudy być szczególnie grzecznym.
3650— Umiesz „parlare italiano”[136], więc gadaj. I sam zarobisz, i okrętowi reklamę przyczynisz.
3651Ale Włoch tylko z daleka uważnie się Kajtusiowi przygląda, ani razu go nie zaczepił.
3652Za to drugi pasażer często zagadywał i uśmiechał się do Kajtusia.
3653Chłopcy nazywali go dziadem, bo był niedbale ubrany, albo „ślepy”, bo nosił ciemne okulary.
3654 3655 3656 3657 3658 3659 3660 3661— I pewnie ci smutno, tęsknisz? Napij się odrobinę, kochanie.
3662Kajtuś wyciąga rękę, ale czuje ten sam zapach wina: wtedy na cmentarzu i wtedy w cyrku w Paryżu.
3663— No pij, będziesz dobrze spał.
3664Kajtuś nagłym ruchem wytrąca kieliszek z ręki — i:
3665 3666Dziad chwycił za poręcz, jęknął przeciągle, jakby zawył, i znikł nagle, jak nagle był się zjawił.
3667Kajtuś rozejrzał się niespokojnie, ale na pokładzie nie było nikogo. Z dala Włoch, odwrócony tyłem — śpiewał dalej: nie widział.
3668— Dziś z nami możesz spać. Przekonaliśmy się, że jesteś dobry kolega. A w sionce niewygodnie; budzą cię.
3670 3671Tu nikt nie budzi Kajtusia, ale i tak nie śpi.
3672Więc zna już swego wroga. Znów chciał go spoić i może utopić albo nowe wywołać brewerie[137]. Nie, nie będę wariował. Nie na to zostałem czarodziejem. To pierwszy lepszy błazen szkolny potrafi i nawet bez wina ze srebrnego kubka. Pewnie będzie się mścił. Nie szkodzi. Przekonałem się teraz, że jestem silniejszy od niego. Co będzie jutro, gdy zobaczą, że nie ma dziada? Czy przyznać się, że go widział ostatni i że z nim rozmawiał?
3673Ale stary w ciemnych szkłach przyszedł na śniadanie. Jakby nigdy nic, jakby nie on wcale.
3674— Dlaczego chcesz mnie zgubić? — groźnie zagadnął go Kajtuś.
3675— Zdawało ci się, kochanie. Nic nie wiem, nie pamiętam.
3676Uśmiecha się, ale nie oszuka Kajtusia.
3677— Pilnuj się. Nie wchodź mi w drogę, bo pożałujesz — szepce Kajtuś.
Ostatniego na okręcie wieczora radio obwieściło, że najnowszy przebój, arcydzieło tajemniczej gwiazdy — Dziecko garnizonu — jest już w Europie i wyświetlony będzie we wszystkich kinach miast.
3679„Jeśli został porwany, odnajdziemy go — głosił komunikat — by wziął udział w nowym obrazie. Jeśli pochłonęło go morze, Dziecko garnizonu będzie jedynym, ale tym cenniejszym pomnikiem jego gry”.
3680— Te, karawaniarz. Zafundujemy ci kino, żebyś źle o nas nie myślał. Wiemy, że ty nie masz forsy, bo wszystko w karty przegrałeś.
3681Uśmiechnął się Kajtuś. Pożegnał się i poszedł.
3682 3683Pociąg odchodzi za cztery godziny. Więc co robić? Poszedł do kina.
3684Myślał, że może przyjemnie mu będzie widzieć na obrazie siebie. Ani trochę. Naiwny był w swych marzeniach o sławie. Kwiaty więdną, oklaski cichną, światła gasną. Wraca człowiek do domu zmęczony, smutny i jeszcze bardziej samotny. Jedno w sławie jest piękne: że bawi ludzi i wzrusza, że pociąga, porywa, że przynosi ludziom pożytek. Ale to jest dobro, które może być ciche i bliskie, dla swoich i tych, z którymi się sam człowiek, a nie obraz jego czy nazwisko spotyka.
3685W scenach zbiorowych poznaje Kajtuś zbiedzonych, poniewieranych aktorów okrutnego miasta. I nie obrazy ekranu ogląda Kajtuś, ale swoje wspomnienia.
3686 3687Spojrzał na zegar, nie czekał do końca. Chodzi po bogatych ulicach, a potem po biednych.
3688— Wszędzie tak samo. Już lepiej na dworcu.
3689Kupił gazetę i szuka wiadomości z Warszawy; już jutro ją zobaczy.
3690Serce mocniej zabiło, gdy pociąg ruszył.
3691Może po drodze wstąpić do Zacisza?
3692Pewnie, że przyjmą go radośnie.
3693Do domu — do swoich — do siebie!
Jeden tylko w przedziale siedzi pan z długą, czarną brodą. Miejsca dosyć: można się wyciągnąć na ławce po wielu nocach spędzonych w niewygodnej sionce okrętu.
3695 3696Wyjął z walizki gumową poduszkę, nadmuchał, nakręcił, żeby powietrze nie wyszło — położył pod głowę.
3697Wagon kołysze się, koła uderzają o połączenia szyn. Przyjemna melodia, kołysanka podróży.
3698KatastrofaNagle rozległ się ogłuszający trzask. Wagon skoczył w górę, zatrzymał, pochylił się w bok, raz jeszcze posunął się gwałtownie. Przewrócił się.
3699Światła zgasły. Rozległy się krzyki i jęki w ciemności.
3700 3701 3702Jak się wydostać? Część wagonu, gdzie były drzwi, połamana.
3703Kajtuś wspina się ku oknu, które teraz jest jakby w suficie.
3704Jęki i wołania o pomoc coraz głośniejsze. Aż stało się to najgorsze: pożar.
3705Byłby spłonął żywcem, ale wagon oderwał się i spadł z nasypu, w ścianie utworzył się wyłom.
3706Już ma Kajtuś opuścić nieszczęśliwy pociąg, gdy nagle usłyszał błaganie:
3707 3708Kto go tu zna, kto wołał po imieniu?
3709 3710Jego towarzysz jęczy, zgnieciony przez dwie deski wagonu.
3711Światło pożaru pada na twarz śmiertelnie bladą. Kajtuś przygląda się zdumiony: broda się odkleiła; ranny to Włoch z okrętu.
3712— Pomóż, przecież ci łatwo, bo jesteś czarodziejem.
3713 3714Po chwili nieznajomy leżał z dala od płonącego pociągu na trawie.
3715— Dziękuję ci. Słuchaj. Jestem detektyw Filips. Należy ci się nagroda. Wiem wszystko. Wysłałem do Warszawy depeszę, żeby cię aresztować na stacji. Chciałem się porozumieć z tobą, ale on przeszkodził. Ten „ślepy” z okrętu; widziałem wszystko w lustrze; zawsze mam je przy sobie. Strzeż się go: jedzie tym samym pociągiem. Śledziłem cię krok w krok. Wyspę sam zatopiłeś, a nie kule armatnie. Kasjer mówił, że chłopiec chciał kupić bilet do Paryża. Gdzieś w drodze musiałeś się zatrzymać. Walki z bokserem nie widziałem, a potem — popis pływacki i w Hollywood. W czapce niewidce rozdawałeś bezrobotnym złote monety… oni je gubili. Jedną ręką wyciągnąłeś z błota samochód. Znikłeś mi. Koncert Greya… Pilnowali cię detektywi i ja… Tamtym uciekłeś… Ja z tobą na okręcie… Twój pomocnik… On wszystko złe… On… Jedzie… Wróg… Wykoleił… Boli. Nie ja… Nie gniewaj się… — Piękna śmierć… Nawet czarodzieja… Tak… Raport… Ty… Raport… Filips nie żyje.
3716Kajtuś odkleił do reszty zwisającą brodę przyklejoną i zamknął Filipsowi oczy. Ręce skrzyżował mu na piersiach.
Kajtuś dwa razy aresztowany — Trzy razy uniknął śmierci — Ulepszona czapka niewidka — Wichrem porwany
Sławny detektyw Filips zginął w katastrofie kolejowej.
3718— To źle, to bardzo źle. To smutne, to bardzo smutne — powiedział naczelnik policji kryminalnej. — Straciliśmy najzdolniejszego pracownika. Nikt nam go nie zastąpi.
3719— To dobrze, to bardzo dobrze. To wesołe, to bardzo wesołe — mówili międzynarodowi złodzieje, oszuści i włamywacze. — Nikt jego nie zastąpi.
3720Filips przez lat dwadzieścia niezmordowanie ścigał i tropił przestępców. Brał sprawy najtrudniejsze. Pracował sam. Pociągiem i samolotem, jachtem i motocyklem, z miasta do miasta, z hotelu do hotelu — zawsze w podróży. Często całymi tygodniami nie wiedział nikt, gdzie się podziewa. Dopiero kiedy poznał całą bandę i herszta — dawał znać o sobie.
3721Gdy sprawa była trudna, a zazdrośni koledzy mówili:
3722— Filips nie pokazuje się, bo się wstydzi. Tym razem mu się nie uda.
37233724Zamawiam pięć metrów płótna i dziesięć metrów sukna pod adresem takim i takim.
Znaczyło to, że ma być pięciu policjantów i dziesięciu agentów tajnych.
3725Podczas aresztu[138] stał zawsze z daleka, przebrany za damę w sukni. Stał z rewolwerem gotowym do strzału. Ale nie strzelał.
3726 3727— Wasze zadanie to prędko i mocno pochwycić, kogo należy, moje zadanie: pilnować, żeby kto z gapiów nie dostał kulą.
3728Gapie — to ci przechodnie ciekawi, którzy zbierają się tłumnie, gdy jest awantura; oni najwięcej przeszkadzają.
3729— Jak złapać wilka, gdy w lesie drzewa go zasłaniają?
3730Dumny był, że nikt nigdy nie był ranny podczas aresztowania.
3731— Zdrowa policja powinna wyławiać zdrowych złoczyńców spośród zdrowych gapiów. Aresztuję ludzi, a nie siekane kotlety.
3732Nie podobało się kolegom, że za długo zwleka. Już wie, już zna bandytę, chodzi za nim krok w krok, a nie pozwala wsadzić do więzienia.
3733— Ich pośpiech pomaga nam pochwycić, a nasza poważna robota przeszkadza im się ukryć. Śpieszyć się, to złapać mniej winnego, a zostawić na wolności tego, kto winien najbardziej. Trzeba wrzód rozciąć szeroko, żeby się cała ropa wylała.
3734Kiedy policja szukała dwóch bandytów w Berlinie, Filips przyłapał nie dwóch, a dziewięciu, i nie w Berlinie, ale w Wiedniu. I tak zawsze; więcej, niż sądzili, i nie tam, gdzie myśleli.
Niebezpieczny był „modniś z walizką”. Był to herszt oszustów; nosił zawsze małą walizkę z bombą o wielkiej sile wybuchowej.
3736— Drogo sprzedam wolność — odgrażał się.
3737Dwa miesiące chodził i jeździł za nim Filips. Wreszcie z jednym tylko mundurowym policjantem, w teatrze, podczas przedstawienia.
3738— O, temu proszę nałożyć kajdanki.
3739— Mnie kajdanki? — I modniś pokazał walizkę.
3740— Nie szkodzi. Zamieniłem walizkę. Pana bomba jest u mnie, a moja bomba nikomu szkody nie przyniesie.
3741 3742— Możesz pan sprawdzić. Nie jestem oszustem. Włożyłem tam nawet kartkę wizytową.
3743 3744— Proszę nie rozmawiać, bo to przeszkadza — rozgniewał się sąsiad Filipsa.
3745— Przepraszam bardzo — skromnie odpowiedział Filips.
3746I już siedzą cicho do końca przedstawienia. Modniś w kajdankach też wysłuchał do końca, tylko już klaskać nie mógł.
Filips wysłał do Warszawy depeszę tej treści:
3748 3749Wtorek. Sprzedać źrebaka. Sto metrów atłasu[139], sto pluszu i sto jedwabiu.
— Aresztować młodego chłopca. Na dworcu ma oczekiwać stu policjantów, stu towarzyszyć ma w drodze do więzienia i stu pilnować w więzieniu.
3750 3751— Poczekajmy na drugą depeszę.
3752Myśleli, że otrzymają dokładne wskazówki, bo Filips zawsze kilka depesz wysyłał: jeżeli jedną ktoś zdradzi, też mu niewiele pomoże.
3753Ale nie. Już jest wtorek. Ludzie się dziwią, że tyle policji na dworcu. Pociąg nadchodzi. Czekają, szukają między pasażerami, którzy wysiadają z wagonów.
3754Filipsa nie ma, a z wagonu pierwszej klasy z bandażem na czole wysiada Kajtuś.
3755 3756— Nikt. Podrapałem się. Pociąg się wykoleił.
3757 3758— Ten pociąg nie miał ojca ani matki.
3759— Nie udawaj głupca. Z kim jechałeś?
3760— Z panem Filipsem. Ledwo mi się zdążył przedstawić.
3761 3762— Bo kitę odwalił[140].
3763— Założyć chłopakowi kajdanki.
3764 3765Starszy konwoju[141] jest wściekły.
3766— Co to wszystko znaczy? Prawda, że źrebak cwany i zuchwały; ale po co stu ludzi dla jednego malca?
3767Odesłał ludzi do koszar i sam wsiadł z Kajtusiem do więziennej karetki[142].
3768 3769 3770— Muszę patrzeć przez kratkę, żeby mnie za daleko nie zawieźli — mówi Kajtuś.
3771 3772— Nie do ula[143]: do domu. Zanadto pan ciekawy.
3773Kajtuś niby żartuje, ale jest niespokojny i rozdrażniony.
3774— Takie przywitanie, jakie było pożegnanie z miastem rodzinnym.
3775 3776 3777Westchnął głęboko, spojrzał na swoje ręce, na ręce dozorcy. Zmarszczył brwi. Wydał rozkaz.
3778 3779 3780 3781— Przyjemnej drogi panu naczelnikowi — mówi Kajtuś uprzejmie i otwiera drzwi więziennej karetki.
3782Starszy konwoju z kajdankami na rękach i kneblem w ustach jedzie kłusem do więzienia, a źrebak wysiada.
3783Zrozumiał teraz zarozumialec, że Filips miał słuszność.
3784A Kajtuś rozgląda się ciekawie po mieście.
3785Nic się tu nie zmieniło. Te same sklepy i kina; tak samo ogłoszenia na słupach; tacy sami przechodnie.
3786Nic się nie zmieniło, tylko Kajtuś już inny.
Przechodzi obok swojej szkoły. Przystanął przed bramą i słucha, jak brzęczą głosy.
3788Ubrał czapkę niewidkę na głowę i wchodzi na podwórko.
3789Poznaje kolegów, urośli. Ot, dzieciarnia, co oni wiedzą? Bawią się, gonią, popychają — śmieją się bez troski.
3790— Nieprawda! Mają swoje dziecinne smutki i obawy, i obowiązki.
3791Skrzywił się Kajtuś, zobaczył sobowtóra, jak gra w klasy. Jakim życiem żyje ta dziwna mara wywołana przez niego. Czemu drażni go i niepokoi? Przecież sam tak chciał.
3792 3793Otworzył furtkę szkolnego podwórka.
3794— Hej, kto tam wychodzi? — zawołał woźny.
3795Wyszedł niewidzialny Kajtuś, a woźny za nim.
3796A przez ulicę właśnie przechodzi chłopak.
3797— Czego się tu kręcisz? Dlaczego bramę otwierasz?
3798— Co? Ja bramę? Czego pan chce ode mnie?
3799 3800 3801— Nie odgaduj, bo oberwiesz. Marsz stąd!
3802 3803Widzi Kajtuś rumieniec gniewu i iskry buntu w oczach chłopaka. Pamięta, ile razy niesprawiedliwie jego posądzali.
3804Człowiek, PrawdaCo robić, żeby człowiek ufał człowiekowi? Niesłuszne podejrzenia budzą mściwość, a nieufność zabija prawdę w człowieku.
3805Gdyby można było wszystko wszystkim mówić!
3806Aż się łzy zakręciły w oczach.
3807Szybko przeskoczył mur, wrócił na podwórko szkolne. Akurat dzwonek. W zamieszaniu łatwo mu było zatrzymać i zniszczyć sobowtóra. Wrócił do dawnej postaci. Precz odrzucił czapkę niewidkę.
3808— Ja, to znów ja. Jestem znów dawny Antoś.
3809Gwizdnął i biegnie do swojej klasy. Gładzi ręką ławkę jak wiernego konia. Wstaje, gdy wszedł nauczyciel. Wyjął z teczki książkę i zeszyt. Słucha uważnie. Jakby zapomniał zupełnie o tym, co było. Niezbyt ciekawa godzina rachunków upłynęła szybko.
3810Koniec dnia szkolnego. Biegnie do szatni, w korytarzu spotyka panią.
3811— Antoś, dlaczego czoło masz skaleczone?
3812 3813Już na ulicy i na schodach, i już widzi mamę. Rzucił się matce na szyję i mocno przycisnął.
3814— Mamo — nic więcej powiedzieć nie może.
3815— A tobie co się stało? Co to? Dlaczego głowę masz skaleczoną?
3816 3817 3818— Ach, mówię przecież. Skaleczyłem się. Uderzyłem.
3819 3820— No, pociąg się wykoleił. Nie czytała mama w gazecie?
3821— Jaki pociąg? Co ty wygadujesz?
3822— Nie warto o tym mówić. O której ojciec wróci? Znów będziemy razem. Tak przykro, gdy was nie widzę.
3823— Myślałby kto… Któż cię goni, że w domu chwili nie usiedzisz?
3824 3825— Tyle się tylko zmieniło, że rano gotowałam kawę, a teraz zupę.
3826Bo mama ani wie, że rano wyszedł do szkoły sobowtór, a teraz wrócił do domu Kajtuś prawdziwy.
3827— A ty byś, mamo, nie chciała odbywać dalekich podróży okrętem?
3828— Kto by ci cerował pończochy, gdybym podróżowała? Patrz, jaką wywierciłeś dziurę.
3829 3830— Wiem, że nie ty, tylko twoje nogi. Oj, chłopcze, kiedy się uspokoisz?
3831 3832— Powiedziałabym, że to chyba czary.
3833Mama ceruje, coś na kominie przestawi, zamiesza: a Kajtuś siedzi na niskim stołku i tak mu dziwnie i dobrze, jak dawno nie było.
3834— Tak, Antosiu. Ty wychodzisz do szkoły albo z kolegami, a ojciec do pracy; a ja sama ze swymi myślami. Od śmierci babci ani z kim porozmawiać, ani się poradzić, ani użalić. Ciągle w niepokoju o was.
3835Kajtuś przycisnął do ust rękę matki.
3836— Powiedz, kto cię tak podrapał?
3837— Ty powiedz lepiej, co było, jak byłaś mała, opowiedz o ojcu i o babci, o mnie i o Helence.
3838— Helenka spokojniejsza była od ciebie. Może, bo dziewczynka, a może, bo mała. Choć ty zawsze urwis byłeś, już w kołysce samego nie można było zostawić: rozkopie się i chce wstać, a od świtu gada.
3839Mama mówi, czas szybko upływa. Wrócił ojciec.
3840— Oto masz swego gagatka. Patrz, cały podrapany, katastrofa kolejowa go spotkała. Czyta głupie kuriery[144], a potem myśli o tym i bajdurzy. Oj, dałeś mi syna.
3841— Ty mi dałaś nicponia. Pokaż no się, Antek. Wiesz, stary dostał obstalunek[145]. A już źle było, nie chciałem ci tylko mówić. Teraz znów będzie robota na parę miesięcy. Ale wiesz, Antoś, dziwne te twoje rany: wyglądają jak nie dzisiejsze, a jakieś stare.
3842— No właśnie. Onegdaj[146] była katastrofa.
3843— Och, chłopcze, muszę ja ciebie ukarać.
3844— Jak ojciec straci cierpliwość?
3845 3846— Jemu się — mówi mama — żarty w głowie trzymają, a ja aż drżę, jak narwaniec z domu wychodzi.
3847Jedzą. Rozmawiają o obstalunku, o pracy. A Kajtuś myśli:
3848„Powiedziałem prawdę. Sami winni, że nie uwierzyli. Ale teraz będzie inaczej. Nie będzie się ojciec martwił, że straci robotę, i mama nie będzie się bała. Teraz życie spokojne — i dobre serce. Od jutra. Nie, od dziś”.
3849Pomógł mamie zmywać i zasiadł do lekcji. Nie wie, biedak, co jeszcze go czeka.
PogrzebUmarł znany pisarz. Będzie uroczysty pogrzeb z muzyką.
3851Duże miasta lubią ładne pogrzeby. Bo jeżeli pogoda, czemu nie iść popatrzeć, nie spotkać się ze znajomym, nie porozmawiać? Nad grobem są różne mowy; czemu nie posłuchać?
3852Wybierają się wszyscy na pogrzeb, wybrał się i Kajtuś. Ale że mały, więc rady dać nie może.
3853Na takie tłumne pogrzeby idą chętnie także złodzieje, bo w tłoku łatwiej dostać się do kieszeni z sakiewką albo z zegarkiem. Wie o tym policja i posyła tajnych agentów.
3854Kajtuś o tym nie wiedział; więc kiedy go ze wszystkich stron ścisnęli, włożył czapkę niewidkę i na niewidzianego łokciami i kolanami drogę sobie toruje.
3855I był już nawet blisko karawanu. Bo łatwiej tak. Nadepnie komu na nogę albo pięścią w bok poczęstuje; ten się odwrócić nawet nie może; zaraz kłótnia, że to niegrzecznie i ordynarnie; a tymczasem Kajtuś już dalej i dalej robi zamieszanie i w zamieszaniu korzysta.
3856Zwyczajni gapie nie zwrócili uwagi, ale agent czuwa. Od razu poczuł, że go ktoś dotyka, przyczaił się i — łap Kajtusia za rękę, nie patrząc nawet wcale.
3857 3858— Nie puszczę. Zdejm czapkę. Jesteś czarodziej.
3859Ano, wpadł. Trudno. Niedobrze się stało. Zrzucił czapkę niewidkę i idzie pokornie.
3860Prowadzi go łapacz i rozmyśla, co robić dalej. Czarodziej to zdobycz nie lada. Największym detektywom się nie udawało. Naczelnika konwoju wyprowadził w pole. Filips zginął przez tego źrebaka.
3861„Jeżeli go oddam w policji, dostanę nagrodę. Lepiej zrobić się jego wspólnikiem”.
3862Kajtuś zmienił twarz, bo go może zechcą fotografować. Nie boi się: jest w formie, jak mówią sportowcy. Wymknie się z więzienia.
3863Łapacz jakby się domyślił, bo mówi łagodnie, prawie prosi:
3864— Tylko nie uciekaj. Nic ci złego nie zrobię.
3865Zaprowadził Kajtusia do zwyczajnego aresztu.
3866— Co to za chłopak? — pyta się dyżurny przodownik. — Z pogrzebu pewnie?
3867 3868— Jak ci nie wstyd? Dobry ty jesteś numerek. Pokaż, co ukradłeś?
3869— Nie — mówi agent. — Może chciał, tylko nie zdążył. A może mi się zdawało.
3870 3871— Słuchaj, chłopcze. Jesteś w moich rękach.
3872 3873— Wiesz, że za twoją głowę wyznaczona nagroda?
3874 3875— Ale mi ciebie żal. Jeżeli się zgodzisz, będzie nam obu dobrze. Sam widzisz: głupstwoś palnął. Bo nie? Kto mądry w tłumie ubiera czapkę niewidkę? Za mały jesteś. Nie umiesz sam. Więc naucz mnie czarów; będziemy sobie pomagali. No co? Jak ci się ta myśl podoba?
3876 3877 3878 3879— Wolisz zginąć w kryminale albo dyndać na sznurku?
3880 3881— A tak, powieszą cię. Mnie, uważasz, na twoich czarach tak znów nie zależy; ale podobasz mi się.
3882— I pan mi się podoba; ale muszę już iść do domu, bo mama będzie niespokojna.
3883 3884 3885Agent maca rękami, szuka, biega jak wariat po pokoju — jakby się w ślepą babkę bawił. CzaryA Kajtuś zamienił się w muszkę i fruwa.
3887Ale sprawdziło się to, o czym mówił Filips: ma Kajtuś silniejszego niż policja wroga.
3888Chciał usiąść na ścianie i wpada w sieć pajęczą. Brzęczy żałośnie, a pająk na krzywych nogach już wisi nad Kajtusiem, już mu pierwszą nitkę zarzucił na skrzydła.
3889„Chcę, żądam: chcę być myszką”. Zamienił się w mysz.
3890Skoczył na podwórze przez okno. Zaszumiało szarej myszce w głowie. Nie wróciła jeszcze przytomność, a tu czarne kocisko rzuca się na Kajtusia.
3891Już myśli, że wybiła ostatnia godzina.
3892„Chcę, żądam. Żądam, rozkazuję”.
3893Zdążył. Spod łapy czarnego kota wyfrunął gołębiem.
3894Usiadł na dachu, ale mu ciasno, że ledwie oddycha. Frunął, ale szuka miejsca, by wrócić bezpiecznie na ziemię. Bo czuje, że długo nie wytrzyma.
3895I oto trzeci zamach na życie Kajtusia. Po raz trzeci w oczy śmierć mu zajrzała.
3896Jak kamień rzucił się na niego jastrząb. Już dotykały piór pazury jastrzębia, gdy w szalonym wysiłku wymknął się gołąb i ciężko padł między drzewa Ogrodu Saskiego[147].
3897„W człowieka, w człowieka. Chcę, żądam”.
Siedzi teraz Kajtuś na ławce, ważną sprawę rozważa.
3899— Czapka niewidka nie zapewnia mi bezpieczeństwa. Cóż z tego, że nie widzą, gdy nie widząc nawet, mogą pochwycić i postrzelić? Trzeba inaczej to zrobić. Chcę mieć zegar. Niech na tarczy zegara będą cztery litery. I niech będzie sprężyna. Jeżeli raz nacisnę sprężynę, wskazówka stanie na literze A; wtedy do połowy zamieniam się w powietrze. Jeżeli dwa razy nacisnę sprężynę, strzałka staje na literze B — to jest, gdzie w zwyczajnym zegarze jest szósta godzina. Wtedy dotykalna będzie tylko głowa i ręka. Gdy grozić mi będzie wielkie niebezpieczeństwo, trzy razy naciskam sprężynę. Wskazówka stanie na literze C, to jest tam, gdzie teraz jest dziewiąta. Cały zamieniam się wtedy w powietrze; zostaje tylko zegar i palec, i tym jednym palcem mogę nacisnąć sprężynę, by powrócić do cielesnej postaci.
3900Kajtuś dokładnie jeszcze raz obmyślił cały mechanizm i zażądał takiego zegara.
3901Czy że był zmęczony, czy że czar był trudny — kolnęło, uderzyło coś Kajtusia w serce, aż ból, dreszcz, aż mu pociemniało w oczach. Oparł się o ławkę, żeby się nie zwalić.
3902Ale zegarek ma. Już raz na zawsze uwolnił się od pościgu ludzi. Już nie będzie muchą, myszą, gołębiem uciekał. A wróg-czarnoksiężnik zbyt słaby widocznie, bo nie może zabić Kajtusia-człowieka.
3903— Byłeś na pogrzebie? — pyta się mama.
3904 3905 3906 3907 3908Ani przeczuwa biedna mama. Nic nie wie dobra, kochana.
3909Zresztą i Kajtusia męczy tajemnica.
3910— Raz jeden tylko oko w oko spotkałem swego wroga. Ale kto daje mi siłę? W czyjej jestem potężnej władzy?
3911Czuje, że tak jest tymczasem, że musi się wszystko wyjaśnić, że niezadługo zrozumie.
Wybrał się pewnej niedzieli na mecz futbolowy.
3913Do przerwy gra nie była ciekawa; dopiero później rozruszały się obie drużyny.
3914Przyszła Kajtusiowi do głowy myśl swawolna, żeby im przeszkodzić. Niech się poirytują.
3915Nacisnął sprężynę na A — i dawaj brykać na boisku.
3916Zaczęły się dziać dziwne rzeczy.
3917Prawidłowo kopnięta piłka nagle się zatrzymuje i zmienia kierunek. Pchnięta w stronę bramki — nagle cofa się sama, jakby odrzucona.
3918Jakby grał ktoś jeszcze, zręczny i niewidzialny.
3919Widzi sędzia, spostrzegły drużyny; ale nie ma czasu się zastanawiać, nie mogą się połapać. Gry nie wolno przerywać.
3920Ale między publicznością znalazł się porucznik, który zauważył i zrozumiał.
3921Bo widzi: po placu posuwa się cień bez człowieka; cień zmienia się: raz wyraźny cień chłopca, którego wcale nie ma na boisku; to połowa tylko, to ręka i głowa. No, bo Kajtuś rozmaicie naciska sprężynę, żeby na niego nie wpadli, nie kopnęli, nie przewrócili. A wszędzie, gdzie mignie, dzieją się z piłką najdziwniejsze rzeczy.
3922Porucznik słyszał w kasynie, że szukają chłopca-przestępcę[148] w czapce niewidce. Więc wyjmuje rewolwer i podkrada się nieznacznie.
3923Akurat jest rzut karny. Zbliża się porucznik tam, gdzie znaczy się cień na piasku; słyszy cykanie zegara i oddech niewidzialnego Kajtusia. Wycelował i byłby strzelił…
3924Ale zerwał się wicher, pchnął Kajtusia w górę wysoko ponad boisko — i niesie, i pędzi w niewiadomym kierunku.
W twierdzy wodza czarnoksiężnika — Autor tłumaczy czytelnikowi, dlaczego wykreślił wiele z tego rozdziału… — Zosia uwięziona
Na próżno Kajtuś stara się zatrzymać.
3926 3927Nie mają siły jego rozkazy i chęci, a z bladych warg wybiegają martwe wyrazy.
3928Świst w uszach, zamęt w głowie, a przed oczami prostokąty pól i lasów, nieznane wioski i miasta, i obce wody, i ogrody.
3929Aż do sprzeciwu znikła odwaga i ochota. Niemocen[149] walczyć.
3930 3931Jest jak kropla fali morskiej, jak piórko rzucone potęgą żywiołu.
3932Łyka powietrze, ostre w bolesnym oddechu.
3933Ostatnie spojrzenie na wyniosłą górę, na wysoki wał i mur, i baszty nieznanej twierdzy.
3935Aż spada. Zamknął oczy. Zamroczyła się myśl.
NiewolaLeży na kamiennej podłodze.
3937 3938Zaduch piwnicy, wilgoci i stęchlizny.
3939 3940Wstał. Sięgnął ręką. Dotknął niskiego pułapu. Krokami mierzy celę więzienną: wszerz cztery kroki i pięć kroków wzdłuż.
3941— Kara czy zemsta?… Chcę wiedzieć.
3942Dwoje oczu świecących, niemrugających, spojrzało na Kajtusia.
3943Ognista głownia dziewięć razy obiegła głowę Kajtusia.
3944 3945— Jak długo? Co dalej? Czy tak już na zawsze?
3946Krąży Kajtuś po celi i zwilża język o mokre ściany ciemnicy.
3947Płyną dręczące minuty czy godziny.
3948A tam za murami słońce jak dawniej świeci. Dobre słońce, dobre i ciepłe.
3949— Ja w czarnej niewoli, a tam jasna swoboda.
3950Ma oczy, nie widzi, ma uszy, nie słyszy. Jedna została mu myśl, którą wysłał do miasta swego, do Warszawy — do domu i szkoły.
3951 3952Nagle zaroiły się ściany tysiącami ruchliwych iskierek…
Od autora. Zanim zacząłem pisać opowieść o Kajtusiu, rozmawiałem z chłopcami o czarach, z dziewczynkami o wróżkach.
Potem czytałem im różne rozdziały.
Poprawiałem, zmieniałem i przerabiałem opowieść.
Chciałem, żeby książka była ciekawa. Nie chciałem, żeby była straszna i za trudna.
Kiedy przeczytałem ten osiemnasty rozdział o Kajtusiu w twierdzy wodza czarnoksiężników — jeden chłopiec powiedział:
I przysunął się bliżej, i wziął mnie za rękę.
— Przecież bajki o czarodziejach są straszne.
Potem śnił mu się Kajtuś. Chłopiec bał się w nocy.
Nie mogąc zmienić, wykreśliłem to wszystko, co mu się śniło. I znów przeczytałem.
Wypił Kajtuś do ostatniej kropli napój orzeźwiający: rękę ułożył na kamieniu, oparł się twarzą i zasnął.
3957Pierwsze ciche godziny niewoli.
3958 3959 3960Nie zaraz przypomniał sobie wypadki dnia ubiegłego.
Na żelaznej tablicy ognistymi literami skreślony wyrok — nie wyrok.
3962Czarne nietoperze skrzydłami, szelestem, podmuchem znaczą swą obecność.
3963Wielkie pióro złotą stalówką wodzi z wolna, kreśli wyraz po wyrazie na czarnym żelazie tablicy:
3964„Nie będziesz zgładzony ni kulą, ni mieczem”.
3965„Nie będziesz spalony ogniem ni rażony piorunem”.
3966„Nie będziesz otruty trucizną”.
3967„Nie będziesz strącony ze skały”.
3968„Nie będziesz uduszony ni sznurem, ni gazem”.
3969 3970„Nie będziesz żywcem pogrzebany”.
3971Obok każdego napisu niezrozumiałe znaki i liczby. Zapewne paragrafy księgi kar kodeksu czarnoksięskiego.
W kamiennej ścianie małe okno okratowane.
3975W kamiennej ścianie niskie drzwi.
3976 3977Ucieszył się Kajtuś. Serce drgnęło nadzieją.
3978Liczy sęki i gwoździe w deskach podłogi. Raz w raz zwraca oczy w górę ku kratom.
3979Próbuje wspiąć się: choć zmęczony i słaby, próbuje skoczyć, by chwycić za hak, który sterczy pod oknem: jeśli dosięgnie, może uda mu się choć raz spojrzeć na wolny świat za murami — kratą żelazną.
3980 3981W odpowiedzi śmiech złośliwy i odległy grzmot.
Jest siła wolnej woli, jest siła karności.
Dnia tego nie otrzymał posiłku.
3997 3998 3999Upłynęło siedem dni i siedem nocy.
4004Obudził się w jasnym pokoju na łóżku.
4005Stół. Miednica i dzbanek wody. Na ścianie zegar i lustro.
4006Boi się Kajtuś poruszyć, by nie spłoszyć daru.
4007Czy przebaczyli — czy łudzą go i zwodzą?
4008Znakiem przebaczenia będzie torebka z łakociami.
4009Sięgnął pod poduszkę — boleśnie rękę oparzył.
4010Nic to. Cieszy się słońcem i ciepłem. Ot, dobre okno z przeźroczystymi szybami i drzwi z klamką zwyczajną.
4011 4012Śmiało zrywa się z łóżka. Nalał wody do miednicy. Umył się. Poczuł się znów silny i śmiały.
4013Poradzi sobie, zahartowany w wielu przygodach.
4014Widzi: na stole leży koperta. Zamiast adresu napis na kopercie:
4015
Bierze w rękę — patrzy: pięć czerwonych pieczęci; lakiem krwawym zamknięta tajemnica.
4016Wasze tu prawo, wasza siła i władza.
Idzie śmiało przez długi, mroczny korytarz.
4024 4025Nie ma straży. Ale nie łudzi się: nie ma stąd ucieczki.
4026Nie na to porwany wichrem i uwięziony, by mógł opuścić twierdzę naczelnika.
Kamienne kolumny. Na marmurowej ścianie napisy dziwnymi literami.
4029Czy imiona czarodziejów sławnych, czy spis ofiar zamordowanych? Czy nakazy, zakazy i daty?
4030„Nie wiedziałem, nie rozumiałem, błądziłem. Łatwo być posłusznym, gdy wiadomo”.
Widział podobną salę, gdy podczas wycieczki szkolnej zwiedzali zbrojownię.
4035Leżą i stoją oparte o ścianę i zawieszone miecze, szable i wszelka broń palna. Nowe, lśniące, i stare, wyszczerbione. Pancerze, hełmy, rękawice stalowe i siatki z kółek metalowych. Kulomioty[150], armaty i bomby. Topory katowskie i narzędzia tortur.
4036 4037PijaństwoPrzypomniał sobie Kajtuś dawne zdarzenie. Jeden czar nieudany. Był to czas, gdy próbował dopiero i często mu się nie udawało.
4043Wraca do domu, ale widzi, jak mały chłopiec targa za rękę pijanego człowieka.
4044 4045— Tatu, chodź do domu. Tatu, mama czeka.
4046— Odejdź, powiadam ci, odejdź — mruczy pijany.
4047Stanął przed szynkiem[151] i chwieje się na nogach.
4048— Tatu, mama czeka. Tatu, chodź do domu.
4049— Do domu? Dlaczego do domu? Jak do domu? Masz, kup sobie cukierków.
4050Mały nie bierze monety; upadła i potoczyła się po błocie.
4051 4052 4053Żal dziecka Kajtusiowi. Pragnie pomóc. Westchnął głęboko i mówi:
4054— Rozkazuję: niech idzie do domu, niech posłucha się syna.
4055Ledwo powiedział Kajtuś, już prąd elektryczny kolnął go w serce jak igłą.
4056Pijany pchnął dziecko, tak jakoś boleśnie strząsnął je z rękawa. A sam wtacza się do szynku.
Przed żelaznymi drzwiami następnej sali stoją na straży dwa wilki. Warknęły, szczeknęły — węszą, zęby szczerzą.
4058Nie uląkł się Kajtuś: śmiało wszedł do skarbca.
4059Na półkach korony królewskie, berła i buławy. Pierścienie, brosze i naszyjniki. Brylanty, perły, rubiny i korale. Stare, srebrne dzbany, wazy i lichtarze, i czasze, i wazy rzeźbione.
4060Skrzynie monet i beczki, i worki złota.
4061 4062„Oto skarby Sezamu, marzenia moje dziecinne”.
Nagle: Co to? Ktoś płacze i woła? Wytężył słuch. Głos znajomy wzywa ratunku.
4067Tam z góry. Tam, dokąd prowadzą wijące się schodki żelazne.
4068Wstaje Kajtuś, biegnie — wspina się. Słucha.
4069 4070Z wieży rozległo się trzykroć powtórzone wołanie:
4071 4072Biegnie po schodach w górę. Nie ma wątpliwości.
4073Buchnął płomień: dym gryzący w oczach i w gardle. Nie uląkł się — stąpił w płomień. Biegnie mimo żaru.
4076 4077 4078Pchnął drzwi drugie. Ogień za sobą zostawił.
4079Teraz stoi na skale, a pod nią przepaść bezdenna.
4080Skoczył i zawisł. Zdążył chwycić brzeg przeciwny. Rzucił się ciałem, zagarnął ręką skałę pod siebie. Wyraźnie słyszy wzywanie.
4081Drugą przeszkodę zostawił za sobą i wstąpił w trzecie drzwi.
4082 4083Dotrze do Zosi, choć węże wiją się koło nóg i ślinią jadem trującym. Kołysząc się, wznoszą w górę płaskie łby, chylą się ku twarzy. Zwiną się dokoła, oplączą i zduszą.
Ostatnie drzwi zamknięte na pięć pieczęci. Zrozumiał zawiłą ich mowę.
4088 4089 4090— Ja Antoś, Kajtuś-czarodziej.
4091 4092Zerwał pieczęć. Błyskawica. Zerwał drugą. Grzmot. Zerwał trzecią i czwartą. Piorun tuż nad głową. Chwila. Ostatnim wysiłkiem zrywa ostatnią pieczęć. Razem czerwone zygzaki w powietrzu — blask — i trzask.
4093 4094 4095„Nie będziesz strącony ze skały”.
4096„Nie będziesz rażony piorunem”.
Kajtuś otwiera oczy. Widzi pochyloną nad nim zapłakaną twarz Zosi.
4098 4099 4100Dźwignął się. Wsparty o ramię wróżki schodzi powoli po szerokich schodach z czarnego granitu.
4101Drzwi oszklone prowadzą do ogrodu.
4102 4103— Czy dawno, Zosiu, jesteś wróżką?
4104— Sama nie wiem. Bardzo pragnęłam nią zostać. Zbierając w lesie jagody, wijąc wianki z kwiatów, często myślałam, co robiłabym, gdybym była wróżką. Chciałam bardzo wiedzieć, czy są krasnoludki. Być dobrą dla dzieci, bronić przed krzywdą sieroty, pomagać smutnym i biednym. Nie wiedziałam, że tak trudno, tak bardzo trudno.
4105— Ale jak się to stało, że zostałaś wróżką?
4106— Nie wiem. Byłam mała, byłam szczęśliwa. Dlaczego ja mam dobrych rodziców, jasny i miły pokój, i ciepły płaszczyk, i książki, i zabawki, a inni głodni i im źle. Tyle jest na wsi biedy.
4107 4108— Nie wiedziałam. Byłam mała. Myślałam, że w miastach są tylko królewskie pałace i pomniki. Tak dziwnie plączą się dziecku: i bajka, i sen, i prawdziwe życie.
4109— I ze mną było tak samo. Prawda, Sen, MarzenieBo pewnie jest tak, że w prawdę trzeba wierzyć, a w bajkę chce się wierzyć; w bajkę i ładny sen. I to się nazywa marzenie.
4110— Starałam się być pożyteczna. Niewiele mały może. Da ubogim kromkę chleba, a dziecku kostkę cukru. Ojczuś śmiał się i mówił: „Ty wszystko z domu wynosisz”. Nie byłam bardzo dobra: dałam swoją lalkę chorej Marysi, potem żałowałam. Dałam swoją białą sukienkę (mama pozwoliła), ale potem płakałam. Oddałam bułkę z miodem, potem byłam głodna, a wstydziłam się prosić o drugą. Ojczuś śmieje się i mówi: „Nie dawaj”. Ale co robić, jeżeli proszą.
4111— No chyba, ale dasz jednemu, to cię cała zgraja pętaków obskoczy. Czy znasz jakie zaklęcia?
4112— Nie. Tylko coraz wyraźniej słyszałam, gdy ktoś wzywał pomocy, gdy komu byłam potrzebna. Albo sama biegnę na pomoc, albo…
4113 4114— Albo posyłam krasnoludków. Mówię: „Idźcie, służki moje, pomóżcie”. Nie zawsze się udawało.
4115 4116— Nie wiem; widziałam tylko na obrazkach. Ale wiem, że są. Często mi o tobie, Kajtusiu, opowiadały.
4117 4118— Pamiętasz? Stałeś raz przed sklepem, przed księgarnią. Obok stali: chłopiec i dziewczynka. Też patrzą i mówią: „O, jaka ładna książka”. A dziewczynka: „Wejdź i spytaj się, ile kosztuje”. A chłopiec: „Kiedy się wstydzę”. Ona: „Wejdź”. On: „I tak nie kupię; mamy tylko dwadzieścia groszy”. Pamiętasz: dogoniłeś i dałeś, i różę czarodziejską swojej pani w szkole…
4119 4120— Krasnoludki wszędzie się kręcą i widzą, opowiadają.
4121— No tak. Ale inne były moje dary, nie takie jak twoje. Dam i myślę: „Niech się dziwią szczeniaki”.
Nie skończyli rozmowy — czarodziej i wróżka. Rozległ się dzwon.
— Precz stąd — powiedział. — Za miesiąc księżycowy przyjdziecie tu na sąd. Znacie naszą przysięgę. Zamieniam was w psy. Precz!
Zaczarowani w psy — Psia niedola i poniewierka — Powrót Zosi do domu — Skarga i łzy pani — Prawo z roku 1233
Nie myślał Kajtuś, że tajemnicza moc czarodziejska może go opuścić. Oto przyszło i przeszło, jak sen i o dziwnym śnie wspomnienie.
4128Wtedy żal mu było władzy, bo jakże zostać znów zwyczajnym uczniem szkolnym i synem stolarza? Ale czasem chciał nawet, bo męczyło go życie niespokojne.
4129CzaryMyślał Kajtuś, że zabić go mogą nieznani wrogowie. Żal mu było rodziców i życia.
4130Ale takiej kary i zemsty, i poniżenia nie przewidywał.
4131Kiedy twarz zmieniał albo znikał nagle i był tylko ręką, głową i tułowiem, bardzo dziwnie mu było. Ja czy nie ja? Kiedy zamienił się w mysz i gołębia, nie było czasu się zastanawiać. Groziło niebezpieczeństwo, więc ucieka i — znów będzie człowiekiem.
4132Straszna to była chwila, gdy odrzuceni daleko od twierdzy czarodziejów padli czterema łapami na szosę.
4133Spojrzał Antoś na siebie i Zosię i zawył przeciągle.
4134— Nie płacz, Antoś — usłyszał łagodny głos Zosi.
4135Długa chwila milczenia. Aż mówi Zosia:
4136Pies— Czy nie lepiej być dobrym psem niż złośliwym i złym człowiekiem? Czy nie lepiej być wolnym psem niż więźniem w kamiennym grobie?
4137— Nie lepiej — gniewnie odburknął Kajtuś. — Więzienie byłoby się skończyło wreszcie.
4138— Skąd ta pewność? Czy za próbę ucieczki lub inne przewinienia nie mogli nas na zawsze wtrącić do ciemnego lochu?
4139— Zapewne. Ale czy możesz sobie wyobrazić, że zostaniesz psem przez całe życie?
4140— Nie należy tracić nadziei w ocalenie, które może przyjść wcześniej, niż się spodziewamy. Nikt nie wie, co jutro przyniesie. Wiem, że oni są silni, ale silniejszą jest sprawiedliwość.
4141Usiadł Kajtuś na tylnych łapach i psim sposobem postawił uszy do góry. Słucha.
4142— Nie wiem, co czują psy prawdziwe — ciągnie Zosia — ale i one obok żalu i tęsknoty mają chwilę radości i wesołe okrzyki. Zresztą, czy nie jesteś nadal człowiekiem? Pamiętasz przysłowie: nie suknia zdobi człowieka?
4143Dziwi się Kajtuś, że Zosia tak spokojnie mówi, jakby się nic ważnego nie stało.
4144— No tak, tobie łatwo, bo jesteś dobrą wróżką, a we mnie tyle zawsze buntu, niecierpliwości i gniewu.
4145Gryzie Kajtuś zwisającą gałązkę krzaka. Gdyby się nie wstydził, zacząłby szczekać i ziemię drapać pazurami.
4146— Widzisz, Antosiu, są w życiu zdarzenia silniejsze od nas. Gniew i bunt wcale nie pomogą. Ważne, by radzić sobie, gdy coś od nas zależy. Najważniejsze teraz pytanie, jak dostać się do domu.
4147— Chcesz wrócić do matki? Przecież ciebie nie pozna?
4148— Ale ja ją poznam i będę blisko. Postaram się, ażeby mnie polubiła. Będę jej pilnowała. Postaram się pocieszyć.
4149Warknął Kajtuś — przypomniał sobie sobowtóra. Nie ma go już. Rodzice się niepokoją. Ani pomyślał o tym. Zosia jest dobra, a on — człowiek, więzień czy pies — jest zły, zły, zły…
Biegną obok siebie, lekko, szybko — brzegiem lasu. Tak łatwo, nawet przyjemnie. Nie zatrzymują się, czując, że znów dręczące myśli napłyną do zmęczonej głowy.
4151Postanowili — razem wrócą. Nie wiedzą jeszcze, jak jednemu psu bezdomnemu trudno się wyżywić, a cóż dopiero, gdy są we dwoje.
4152Rychło poznać mieli, biedacy, mękę psiego głodu.
4153Wierne, mocne psie łapy niosą sprawniej niż ludzkie nogi. Psie serce nie tak prędko się męczy.
4154Pierwsza zatrzymała się Zosia.
4155— Powąchaj, jak tu pięknie. Ile setek wesołych zapachów i głosów. Zapach igieł sosnowych, liści dębowych, kory drzew, traw i żywicy. Grają w nosie jak muzyka, jak śpiew. Wystarczy unieść głowę, zwrócić w prawo, w lewo — raz w raz inna melodia.
4156— Milcz! — przerwał Kajtuś porywczo. — Nic nie ma pięknego ani wesołego. Kłamiesz.
4157 4158— Kłamiesz! Złe, marne, podłe psie życie. Wolę być nawet najnieszczęśliwszym człowiekiem.
4159Nie chce się Kajtuś przyznać, że uczuć podobnych doznaje. Nie oczami, ale węchem poznaje teraz świat i jego obrazy. Biegnąc, spotyka znajome i obce, ciekawe wonie. Czujnie zwraca nos to w tę, to w tamtą stronę, strzyże uszami na dalekie dźwięki.
4160Może pies zna ten świat inaczej, ale nie gorzej? Może nie tylko czuje, ale i rozumie? Nie — nie! Nie zdradzi Kajtuś dumy człowieka — bo hańbą jest zostać psem.
4161Głodni. Ani chleba, ani człowieka.
4162Zapachniała zwierzyna — Kajtuś skręcił w las, węsząc pilnie. Znalazł jamkę pod krzakiem. Wysiłkiem woli wstrzymuje się, by nie zacząć grzebać łapami ziemi, rozszerzyć jamę, dostać się do młodych zajączków. Przywarł nosem do nory. Warknął raz i drugi i pędem wrócił na drogę.
4163Coraz głodniejsi, już nie biegną; idą, milcząc, do późnego wieczora.
4164 4165Wlecze się starowina, postękuje, niesie na plecach wiązkę gałęzi.
4166 4167Usiadł w rowie i zauważył Kajtusia i Zosię.
4168 4169 4170 4171— Dokąd, psiny? Głodne? Z daleka? Ano, chodźcie ze mną, kiedyśmy się spotkali. Was dwoje, a ja sam zostałem na stare lata.
4172Poczuł Kajtuś serdeczne ciepło ręki ludzkiej.
4173 4174Odpowiedział Kajtuś na pieszczotę psim pocałunkiem: polizał rękę pomarszczoną. Jęknął stary i wstał, zarzucił drzewo na plecy. Z dala coraz wyraźniej płyną dymy bliskiej już wsi.
4175 4176— Dobre psinki — pocałowały starego. Możecie przenocować u mnie, ale jutro marsz w drogę. Za biedny ja, by mieć przyjaciół.
4177Nalał kwaterkę[152] blaszaną wody do miseczki, zabielił mlekiem, podrobił razowego chleba.
4178 4179 4180Opowiedział, jak dzieci jedno po drugim w świat poszły, samego zostawiły.
4181— Do miasta, piesku, poszły. Pewnie, że w mieście więcej zabawy. Weselej tam niż na wsi ze starym ojcem.
4182Dwie łzy spłynęły po zwiędłej twarzy i spadły na Kajtusia — gorące.
Zasnęli zdrożeni czujnym psim snem, który słyszy. Oto mysz skrobie, kogut pieje, wóz drogą przejechał. I zapach smutnego człowieka i jego biedy.
4184Wypoczęli. Uspokoił się Kajtuś. Zosia ma słuszność: nie warto myśleć o tym, co będzie. Życie tyle ma różnych niespodzianek. Zobaczą, co dalej.
4185 4186— No, ruszajcie. Nie mogę głodzić żywego stworzenia, a dzielić się nie ma czym.
4187 4188Rozpoczęli tułaczkę od wsi do wsi, od chaty do chaty — w poszukiwaniu chleba i kości.
4189 4190Nieufnie zbliżają się do ludzi. Ostrożnie z daleka zatrzymują się, widząc psa koło zagrody.
4191 4192 4193I ostre kły psów gospodarskich.
4194Trzeba kryć się, uciekać przed batem, kijem i kamieniem.
4195— Nie smuć się. Nie gniewaj się, Antosiu — pocieszała Zosia.
4196A zły i zbuntowany był Kajtuś, gdy musiał przysiąść i drapać się łapą i zębami, walcząc z robactwem, które towarzyszy włóczędze.
4197Nie wiedzą ludzie, co to za dar wielki: ręce do pracy i do obrony.
4198Idą… idą… Milczą… Nie rozmawiają… Już nie ma w nich ani sił, ani myśli. Jedne tylko bolesne złudzenia: to zapach mleka, to zupy.
4199— Jeść! — krzyczą oczy, nogi i uszy.
4200Aż przywlekli się do leśniczego. A czas był najwyższy.
4201— Ho, ho, psiaczki. Jakże to wy bez pana? Jakeście wy się odbiły[153]? Ależ wygłodzone, biedoty. A godne psy, nie byle jakie. Szkoda was. Chcecie zostać?
4202O, jakże szczęśliwi! Wykąpani, wyspani i syci.
4203— Porozmawiajmy teraz ze sobą — mówi do nich leśniczy. — Pies czasem lepiej zrozumie niż człowiek. Mało serca teraz na świecie dla człowieka, dla psa i dla krzewu. Wszystko dla korzyści i zabawy. Wycinają handlarze lasy. Dla nich drzewo to towar, a nie żywa istota.
4204Namnożyło się krzywdy i grzechu.
4205Minęły dni wypoczynku. Co czynić?
4206— Poczekajcie. Jadę dziś do miasta. Suczkę sobie zostawię, a ciebie podaruję na imieniny aktorce: muszę ją nauczyć, że pies lepszy od kota.
4207Co czynić? Nie ma wyboru. Trzeba rozstać się z Zosią. W mieście łatwiej się dowie o dalszą drogę.
4208Leśniczy zamknął Zosię w sieni, a Kajtuś biegnie za bryczką. Sam teraz, nie wstydzi się: węszy, poszczekuje, skacze koniowi do pyska — psią radość pełną piersią wdycha. Tyle do obiegnięcia, tyle do obwąchania.
4209— Przywiozłem waćpani prezenty: grzyby i pieska. Bo zaprawdę wstyd: ma pani trzy koty i ani jednego psa. Co kot? Tylko się łasi, a pies wszystko rozumie. I odpowie oczami.
4210— Nie chcę — mówi aktorka. — Intrygant z pana. Chce mnie pan poróżnić z moimi przyjaciółmi. Ale nic z tego.
4211 4212Nie było dobrze. Kłóci się z kotem. Niby to delikatne, dobrze wychowane; ale zaczepne, zazdrosne i drapie cichaczem.
4213Jak może, wymyka się Kajtuś do Zosi, do lasu.
4214— Co słychać? — zapytuje go Zosia.
4215— Trzeba czekać cierpliwie — mówi Kajtuś. — Warszawa daleko. Musimy pojechać koleją, bo pieszo nie damy rady. Podróż nasza skończyła się szczęśliwie, ale mogliśmy zginąć na śmietniku. Ostrożny musi być pies, bo więcej niebezpieczeństw mu grozi.
4216Nierad był leśniczy, że Kajtuś przychodzi.
4217— Ty znów tu? A brzydkie psisko. Patrz, jakeś się w błocie utytłał. Dałem ci dobre miejsce, więc czego latasz? Gdybym był twoją panią, nie wpuściłbym cię do domu, brudasie.
4218Wymknął się raz i drugi na kolej. Już go tam znają. Biega po stacji i ogląda pociągi, jak wskoczyć do wagonu i ukryć się pod ławką. Wraca z wywiadów zabłocony i podłogę brudzi. A z kotami różne awantury.
4219— Nie, piesku — mówi aktorka. — Nie chcę ciebie. Widzisz, mój miły, żyłam w dużym mieście, byłam znana; więcej miałam kwiatów niż teraz kartofli. Niedobrze tam, za głośno; więcej łez niż radości — ukryłam się tu w ustroniu, by żyć z dala od swarów. A przez ciebie znowu niepokój.
4220 4221W noc zimną, gdy wicher siekł deszczem, ruszyli w drogę. I udało się. Leżą cicho pod ławką. Gwizdek i dudnienie kół.
4222Zauważył ich tylko chłopiec, który jechał z wakacji do szkoły.
4223— Cicho leżcie, bo was konduktor wyrzuci. — Częstuje ich tym, co mama dała mu na drogę: bułką, jajkiem, plackiem i pierogiem.
4224Ale ich zdradził zbyt gorliwy opiekun.
4225— Co ty tam masz, kawalerze, pod ławką, że się ciągle kręcisz? Komu wodę niesiesz? — pyta się konduktor. — Aha, psy… Ano… Ano… karę zapłacisz.
4226— Nie moje — broni się chłopak. — Co to panu szkodzi?
4227 4228Sześć stacji tylko przejechali, i to dobre. Podjedli, wypoczęli. Psu bezdomnemu byle czym pomożesz, już mu łatwiej dzień przebyć.
4229Ano, biegną i słupy telegraficzne liczą.
4230Wieczorem znów zimny deszcz jesienny.
4231Podkopali łapami zgniłą deskę i schronili się w stajni. Jeden koń stoi, drugi leży.
4232Przytulili się do konia; obwąchał i pozwolił; często zwierzę pomoże zwierzęciu.
4233Ale rano furman przegonił i rzemieniem zdzielił. Zaskowyczała Zosia, a Kajtuś zębami łysnął i warknął.
4234— Chcesz gryźć, takiś hardy, włóczęgo?
4235Źle psu, gdy głodny, gorzej, gdy chory. Wlecze się obolały Kajtuś na trzech łapach, a czwarta wisi w powietrzu. I droga trwa teraz dłużej, i omijać muszą osiedla, bo zdrowy pies i zły chłopiec chętnie zaczepia kulasa. Może nie przez złość nawet — przez brak zastanowienia.
4237 4238 4239Tak szli o głodzie dwa dni i trzeci.
4240Zosia coraz niespokojniej zwraca głowę w tę i w tę stronę. Resztą sił biegnie prędko; daleko wyprzedza Kajtusia. Powraca, kluczy, węszy.
4241 4242Niecierpliwie chwyta powietrze nosem przy samej ziemi — i wyżej szuka.
4243— To tu. Tak. Tu przejechała obręcz naszej bryczki. Tu ślad naszego Siwka.
4244Pędziłaby jak strzała. Ale Kajtuś przystaje i liże chorą łapę, uderzoną kamieniem.
4245 4246 4247DrogaCzasem długa droga wydaje się krótka, a krótka droga wydaje się nieskończenie długą. Dopiero późnym wieczorem zdążyli.
4248Mama Zosi siedzi przed gankiem, a na kolanach trzyma pantofelek i czapeczkę dziecinną.
4249Zosia oparła się łapkami i patrzy jej w oczy. Liże nogi i skomli, i skacze.
4250 4251W głosie niepokój — jakby coś przeczuwa.
4252 4253Ale nie poznała. Bo człowiek oczom tylko ufa.
4254 4255— Chodź, psino. Może ty znajdziesz Zosię, kiedy ludzie nie wiedzą. Masz, powąchaj jej czapeczkę. Będziemy razem szukały.
4256Przygarnęła Zosię, która całuje twarz, oczy matki.
4257Znów odpoczynek. Znów ciepłe mleko. Pod opatrunkiem prędko zagoiła się rana.
— Zostań jeszcze — prosi Zosia.
4259Smutno rozstać się po tylu wspólnych przygodach.
4260 4261Łatwiej teraz samemu znaleźć pożywienie, ale trudno psią dolę znosić w samotności.
4262Poznał Kajtuś w samotnej podróży, co to być sprzedanym, gdy każdy ogląda i ocenia. Poznał się z łańcuchem na krótko. Poznał, co znaczy kapryśny chłopak, któremu dano psa do zabawy. Nie oszczędził los Kajtusiowi ostatniej psiej niedoli, gdy go czyściciel miejski pochwycił na stryczek. Za co? Czy za to, że żyć chce i żyje?
4263Szarpnął się raz i drugi, potem po ludzku, przemyślnie się przyczaił; a gdy krata miała się za nim zawrzeć raz na zawsze — po psiemu wbił zęby w rękę oprawcy, ugryzł i uciekł.
4264Jedyne najmilsze dwa dni spędził u biednego pastucha. Głodno było, ale to nic. Tu nie był zabawką ani nawet zwierzęciem, ale równym, bliskim przyjacielem, bratem.
4265Gdy rozchodzili się smutni, długo ku sobie patrzyli, pewni, że nieprędko zapomną.
4266Gdy sił zbrakło, znów spróbował szczęścia na dworcu kolei. Dwa razy się nie udało. Raz drzwi były zamknięte, drugi raz kopnięciem ze schodów już w biegu pociągu zrzucony.
4267Za trzecim razem zauważyło go widzące serce dziewczyny, co do miasta na służbę jechała samotna.
4268Rzuciła pod ławkę kromkę czarnego chleba.
4269— Jedź sobie. Ty sam i ja sama. Chociaż w podróży się wspomagajmy.
4270 4271Miasto rodzinne z jego jedynym zapachem i wspomnieniem.
4272Bocznymi ulicami, bez przygód dotarł do mieszkania rodziców.
4273Czeka tu Kajtusia bolesna niespodzianka.
4274Stoi pode drzwiami i niecierpliwie drapie, i wdycha woń izby. Przywiera do szczeliny nosem i tęsknotą i zamiera w bezruchu.
4275 4276 4277Chce się wyczołgać, nie podnosi głowy.
4278 4279— Jakiś pies. Nie, nie masz tu co robić. Idź sobie… Gdyby Antoś żył, miałbyś towarzysza.
4280 4281— Może głodny — powiedziała mama.
4282 4283Ale Kajtuś nie chce. Głodny tylko dobrego słowa, pieszczoty rodzicielskiej.
4284— Jak nie chcesz jeść, to ruszaj. Bo stracę cierpliwość.
4285Skoczył Kajtuś, oparł się łapami o pierś ojca i patrzy w oczy.
4286 4287 4288 4289Stróż go przepędził z podwórka.
4290 4291— Jaki ten świat wielki. Tyle na nim miast i wsi, i ludzi i zwierząt. A każdy ma jakiś dom i schron, i jakieś serce życzliwe.
4292Nie wróci do Zosi. Wstyd mu. Zresztą sił brak, by rozpocząć wędrówkę od nowa.
4293Idzie Kajtuś, a sam nie wie, dokąd i po co.
4294Wspomina starca z wiązką drzewa na plecach, wspomina pastucha i ucznia, który go karmił w wagonie, i dziewczynę, i leśniczego. Wspomina tych, którzy pomogli, i tych, co krzywdzili.
4295 4296NauczycielkaZwęszył znajomy zapach. Spojrzał. Ach tak — przywlókł się do swej szkoły.
4297Usiadł w bramie przeciwległego domu, złożył głowę na łapach i patrzy w okno.
4298Czeka. Psie życie nauczyło go cierpliwości.
4299 4300Czeka. Drzemie. Ten go pogładzi, ten potrąci. Ktoś przemówi łagodnie, cmoknie albo burknie, że psisko miejsce zajmuje i przeszkadza.
4301Czeka na dobrą panią — aż wyszła.
4302 4303Obejrzała się. Przystanął. Idzie dalej. Pani weszła do sklepu. Kajtuś został i czeka.
4304Zauważyła go naprawdę — dopiero przy drzwiach swojego mieszkania.
4305Co teraz będzie? Kajtuś przestał oddychać; czuje, jak serce bije; ma gwiazdy przed oczami. Czuje ciepło i zimno na przemian.
4306— Ty za mną? Ty do mnie? Ano wejdź, kiedyś przyszedł.
4307Powitała go nie jak psa, a jak ucznia.
4308Wszedł Kajtuś i rozgląda się po ubogim pokoju.
4309„Dlaczego myślałem zawsze, że nauczyciele to bogaci panowie i panie?”
4310 4311— Biednie tu u mnie. Nie upasiesz się, piesku, na profesorskim chlebie.
4312 4313— Tak, psino, inaczej myślałam. Łudziłam się, że dzieci będą mi życzliwe, że znajdę wśród nich pomoc. Cóż, kiedy nie wiedzą. Nie mogę tak tylko, jak ja chcę i one pragną. Nie wolno mi. Bo kierownik pilnuje, a inspektor sprawdza. Mówią, że hałas na moich godzinach i małe postępy. Kto umie karać, tego słuchają, a ja chcę życzliwie i łagodnie.
4314Kajtuś zauważył różę, którą dał jej wtedy. Tak strasznie dawno. Róża zwiędła, ale zachowana na pamiątkę stoi w wazoniku na półce.
4315— Tak, psino. Chciałam być z dziećmi i zostać nauczycielką, ale teraz już tylko muszę. Już rada jestem, gdy niedziela czy święto; już nie tęsknię do szkoły. Cóż z tego, że się staram, gdy dzieci nie chcą? Żal mi Kajtusia, bardzo go lubiłam, bardzo mu chciałam pomóc, żeby się poprawił. Ale trudno poprawić człowieka. Tak, psino, byłam dawniej wesoła, a teraz mi smutno.
4316Bierze Kajtusia pod brodę, psi łeb przytuliła do twarzy. Rozumie Kajtuś, że płacze.
4317A istnieje stare prawo czarnoksiężników, które głosi:
4318Gdy człowiek, zaczarowany w zwierzę, wypije człowieczą łzę skargi na ludzi — ma być przywrócony do swej ludzkiej postaci.
Stare prawo z roku 1233 — uczy siedemset lat.
4320Każdy człowiek zaczarowany w zwierzę, gdy wypije łzę człowieczą skargi na ludzi — winien być przywrócony do swej ludzkiej postaci.
Tak. Gdy pani przytuliła do twarzy psi łeb Kajtusia i zapłakała — zgarnął językiem ciepłą i słoną łzę skargi na dzieci.
4321Tak. I poczuł nagle, że łamią się w nim i wyginają kości, wyciągają się żyły, inaczej bije serce i oddychają płuca — i pęka skóra.
4322Szarpnął się, skurczył, wyrwał — skoczył do drzwi, pchnął łapami i wybiegł do sieni.
4323Tak. Zbiegł szybko po schodach i skrył się między parkany.
4324 4325Tak. Chwieje się Kajtuś, już na ludzkich nogach — a jako człowiek odzyskał moc czarodziejską.
4326Pierwszym rozkazem zaspokoił głód.
4327Drugim rozkazem zdobył czapkę niewidkę.
4328Trzecim rozkazem zapytał się niespokojnie o los towarzyszki-Zosi.
4329 4330 4331 4332 4333Wychylił się spoza parkanu prawdziwy krasnoludek, wspiął się niezgrabnie na deskę — i potrząsając brodą siwą i mrużąc lewe oko, powiedział:
4334— Zosia, wielki wróżu, czeka na ratunek.
4335— Dlaczego nazywasz mnie wróżem?
4336— Nie dla siebie dobra wzywasz.
4337 4338 4339 4340Zapomniał był. A sąd wodza czarnoksiężników czeka jego, Kajtusia i Zosię.
4341 4342 4343— Ja sam. Sam będę odpowiadał.
4344I czwarty wydał rozkaz po odzyskaniu władzy.
4345„Do Zacisza. W butach siedmiomilowych”.
4346 4347 4348W chwilę krótką przebył drogę, która niedawno tyle pożarła wysiłku.
4349Stoi przed oknem znajomego domu.
4350 4351Siedzi matka Zosi na fotelu, trzyma w ręce gazetę, nie czyta.
4352Patrzy w dal — ma siwe pasma włosów.
4353A na kolanach Zosia: węszy niespokojnie i uszami strzyże.
4354 4355— Idź, suczko, pobiegaj — mówi mama.
4356Zeskoczyła Zosia z kolan, biegnie do drzwi. Drzwi matka otworzyła.
4357— Jestem — mówi Kajtuś wzruszony.
4358 4359 4360 4361Idą. Kajtuś ludzkim krokiem, a Zosia drobi psimi łapkami.
4362Minęli ogród, furtkę ogrodową, drogę przez pole do lasku.
4363Rozglądają się: nie ma nikogo wokoło. Zdjął Kajtuś czapkę.
4364 4365Spojrzał na Zosię wytężonym wzrokiem, oczyścił leśnym powietrzem myśl i płuca, głęboko odetchnął trzykrotnie, ręce na piersiach skrzyżował.
4366Mówi powoli, wyraźnie, uroczyście.
4367 4368— Mocą tajemną i władzą czarodziejską zwalniam cię, wróżko zaklęta złą wolą, po wsze czasy stanowię, zwalniam cię z nakazu stawienia się na sąd. Ja sam i tylko ja odpowiadać będę wrogiej sile i władzy. Najwyższym swym prawem niespornym zapewniam ci wolność i miejsce trwałe przy matce twej. Żadne złe zaklęcie i żaden czar mściwy nie będzie mocen[154] zmienić mego nakazu, woli mej i żądania.
4369 4370Kajtuś zmęczony oparł się o drzewo.
4371Zosia patrzy niespokojnie i czeka.
4372Westchnął Kajtuś głęboko — raz, drugi raz — i trzeci. Oczyścił myśl i płuca leśnym powietrzem.
4373 4374— Żądam i rozkazuję. Mocą swą i władzą stanowię. Słońce, morze, góry i powietrze, ogień i wodę wzywam ku pomocy. Powróć do ludzkiej postaci. Stań się człowiekiem. Wróć do ludzkiej postaci.
4375Przymknął oczy. Zbielały mu wargi. Opadły ręce.
4376— Wielkim jesteś wróżem-czarodziejem — szepce Zosia i uśmiecha się, i włosy stargane poprawia.
4377Spełnił się obowiązek. Wyzwolił.
4378 4379 4380— Zostań. Boję się o ciebie, Antosiu.
43814384Ukochani, drodzy! Smutno Wam. Choć bardzo pragnę, nie wiem, czy powrócę. Bądźcie cierpliwi. Wiele wycierpiałem. Szczęście, DrogaNie to szczęście przynosi, co łatwo przychodzi. Nie każdy równą i bezpieczną drogą dąży do swego celu. Przepraszam, choć nie moja w tym wina. Ręce Wasze całuje stęskniony Antoś.
4385Proszę nie gniewać się na psa, który uciekł tak nagle, a któremu Pani wyświadczyła największą przysługę, jaką może wyświadczyć człowiek człowiekowi. DzieckoBądź, pani, nadal dobrą dla dzieci. One nie są winne. Nie wiecie, jak bardzo chcemy się starać i jak bardzo nam trudno. Nie zawsze jest człowiek panem swoich czynów. I nie każdy cichą drogą idzie do swego celu. Niespokojne mamy myśli i nie zawsze wierzymy w poprawę. Bądźcie cierpliwi.
Zaadresował koperty, nakleił marki i wrzucił do skrzynki pocztowej.
4386 4387Trzy dni zostało do sądu. Śpieszyć się trzeba.
4389Śpieszyć się trzeba, by poznać i wiedzieć; a odpocząć pragnie.
4390Miał Kajtuś nad Wisłą cichy kącik.
4391Miał z dawna, między krzakami. Tam chodził, gdy było mu smutno.
4392Tam na brzegu czytać się uczył — i zaklęcia czarodziejskie próbował, i miłością do rzeki wiązał się z Ojczyzną.
4393DzieckoNie tylko bieganinę lubią dzieci. A im większy łobuz, tym bardziej tęskni do ciszy, choć sam nawet nie wie.
4394Miał Kajtuś nad Wisłą kącik między krzakami, gdzie próbował poprawić się i nowe zacząć życie; gdzie wspominał czasy, gdy był bardzo mały.
4395Bo ma dziecko dawne wspomnienia i pamiątki. Bo nie tylko dorośli i starzy mają dawne swe czasy.
4396„Kiedy byłem maleńki, kiedy mnie jeszcze nie było na świecie… ”
4397Idzie tam Kajtuś. Usiadł na piasku i patrzy na wodę i drzewa. Tak cicho, tak dobrze. Łaskawa cisza.
4398Patrzy — oczy ma otwarte, myśl jego śpi; tak bardzo zmęczony. Bo naprawdę zbyt wiele i zbyt trudno było…
4399I nagle usłyszał dalekie głosy.
4400Widzi, że zbliżają się chłopcy.
4401 4402Idą. Zaraz zaczepią i zadawać będą pytania. A Kajtuś chce być sam i nie chce rozmawiać.
4403Spojrzał na grupę drzew i przypomniał sobie leśniczego:
4404„Dla handlarza drzewo to towar, a nie żywe stworzenie”.
4405Ano, rodzi się krzew z nasienia, żywi się i rośnie, głodny wody, pokarmu jak człowiek — choruje, starzeje się i umiera. Może raduje się i cierpi?
4406 4407I zamienił się Kajtuś w drzewo. Zdobył wielkie wtajemniczenie życia we świecie…
4408Wrósł korzeniami w ziemię. Twarda opasała go kora. Wydłużyły się i rozwidliły ramiona. Otulił zielony płaszcz liści. Wiatr kołysze i gładzi łagodnie gałęzie.
4409Oddycha zielenią, pije chłodną z ziemi wodę. A wierzba, siostra, mówi szelestem, że miło żyć i cieszyć się światem.
4410 4411 4412 4413 4414Chwycił Kajtusia za gałąź, gnie, łamie.
4415 4416Trzasnęła gałąź i zwisła bezwładnie. Chłopiec szarpie złamaną, rozdziera.
4417 4418Nie rozumie chłopak jęku łamanego drzewa, bo trudna do odczytania jest skarga rośliny.
4419 4420— Zostaw. Idziem dalej. Równiejszą sobie laskę wystrugasz.
4421Poszli. Ucichły głosy. Pozostała krzywda okaleczonego krzewu.
4422I boli, i wstyd Kajtusiowi. Czy i on tak samo nie robił? Nie pomyślał, że drzewo nie ma nóg, by uciec, nie ma rąk, by się bronić, ani zębów, rogów ni pazurów. Byle tchórz z nim poradzi.
4423Bezbronne. Bezbronne. Bezbronne.
4424Pies, OkrucieństwoPrzypomniał sobie, jak raz cisnął kamieniem w psa. A Stefan powiedział:
4425— Myślisz, że pies to nie człowiek?
4426Stefan inaczej chciał powiedzieć: że pies czuje, jak człowiek, że psa i kota, i żabę też boli.
4427A Kajtuś co? Rozgadał na podwórku i w szkole. Wyśmiewali, dokuczali Stefanowi:
4428 4429 4430 4431Jak bezmyślny i brutalny może być człowiek.
4432 4433Gdy czuje, że nie ma słuszności, a przyznać się nie chce.
Są tacy, co wolą zawsze chodzić z kolegą. Kajtuś nie. Woli sam. Tak było i dawniej.
4435Idzie ulicą. Tu popatrzy, tam przystanie. Zawsze coś nowego zobaczy. Jedno rozumie, drugie ciekawe, trzecie go dziwi.
4436Idzie Kajtuś powoli, bez celu.
4437Widzi: policjant prowadzi człowieka. Twarz aresztanta blada i ponure spojrzenie.
4438 4439Pamięta Kajtuś własną niewolę w twierdzy czarodzieja. Zna udrękę zamknięcia i długie, czarne godziny.
4440I dawniej lubił Kajtuś patrzeć na awantury, areszty. Lubił czytać — o bójkach i kradzieżach w gazecie. Lubił rozmowy o złodziejach i bandytach. I filmy awanturnicze.
4441Dawniej ciekawość — teraz współczucie.
4442 4443„Chcę i rozkazuję. Chcę zwiedzić więzienie”.
4444 4445Idzie w czapce niewidce przez mroczny korytarz, obchodzi ponure cele skazańców.
4446I młodzi, i starzy. Biedne dzieci tych ludzi zamkniętych na długie lata. Co one winne?
4447 4448Był w szkole kolega. Niedobry, niemiły. Ale czy dziw, gdy w każdej kłótni zaraz:
4449— Ty złodziejski synu! Będziesz w kajdanach, jak tatuś.
4450Zaprawdę, wiele wszędzie smutku i nieładu. Wśród dorosłych i dzieci.
4451 4452 4453Opuścił mury. Znów oddycha powietrzem swobody.
4454Zagrała trąbka pogotowia. Szybko toczy się samochód w kierunku szpitala.
4456SLekarz, Wiedzakoczył Kajtuś na stopień karetki pogotowia. Wiozą rannego. Zatrzymali się przed szpitalem. Wnieśli sanitariusze, obejrzał doktór. Należy dokonać operacji.
4457Zdejmują zakrwawione ubranie, kładą na wózek. Jest Kajtuś w sali operacyjnej. Stoi blisko.
4458Ukłuli rannego igłą ze szprycy[155]. Zastrzyk lekarstwa. Nałożyli na twarz maskę i leją krople na sen. Każą liczyć:
4459 4460 4461Starannie umyli ręce lekarze. Obłożyli pierś rannego serwetami. Ciął chirurg skórę nożem. Gdzie ukazuje się krew, zaciska broczące miejsce pincetą. Młody lekarz pomaga, drugi podaje narzędzia. Nikt nic nie mówi, a rozumieją się. Każdy w porę rękę usuwa. Krają i szyją żywego człowieka, a on śpi.
4462 4463Wszedł niewidzialny Kajtuś na salę szpitalną.
4464 4465Ten jęknie, ten zakaszle, tamten zagada.
4466Nagle śmiech w rogu przy ścianie.
4467Chłopiec siedzi na łóżku, śmieje się i opowiada przygodę.
4468— …Jak już mnie ten tramwaj przejechał, zacząłem uciekać. Bo policjanta zobaczyłem. Ze strachu nie bardzo bolało. Byłbym zwiał, ale mnie ludzie zatrzymali. Mówią: „Patrz, głupi”. A już z buta chlusta krew — i cieeepło w nogę, ale jeszcze nie boli. Dopiero zanieśli mnie do sklepu.
4469— Nie trzeba ci było skakać do tramwaju.
4470— No… Ja wiem. Jakby tata żył, to bym kurierków nie sprzedawał. A co robić, jak nas jest czworo, a mali drą się i chcą jeść? Matce dwa złote dawałem, a sobie tylko bułkę i wodę sodową. Bo w gardle sucho od krzyku.
4471— Zimna woda niedobra na gardło zagrzane.
4472— Ja wieem. Już mieli mi nogę ucinać, bo doktór mówił, że but był brudny, więc się nie chciało goić. Ale się zgoiło, tylko dwa palce straciłem. Ale to głupstwo.
4473Błądził Kajtuś po korytarzach szpitalnych.
4474— Wiele na świecie smutku i nieładu.
— Chcę poznać świat. Chcę poznać cały świat. Chcę wiedzieć, co na ziemi, pod wodą i w krajach wiecznego lodu i zimy. Życie Murzynów, kowbojów i Chińczyków… Chcę poznać.
4477 4478Wicher niesie Kajtusia do dzikiej ziemi Afryki.
4479 4480Widzi palmy wysokie, dziwne zwierzęta i ptaki, człowieka czarnego. Ubogie namioty, lepianki, nędzne rupiecie naczyń i sprzętów; cudaczne ozdoby w uszach i w ustach. Trudno w czarnym stworzeniu dopatrzyć się brata; trudno wierzyć, że biały człowiek, jak uczy historia, równie dziki był dawno, kiedyś, przed laty.
4481Niesie wicher Kajtusia do prastarej ziemi Chińczyków. Przypomina się — co pani mówiła w szkole.
4482Ten dziwny lud drukował książki, wyrabiał szkło i piękne jedwabne tkaniny, gdy człowiek Europy nic jeszcze nie umiał.
4483Dlaczego dali się prześcignąć? Dlaczego popadli w niewolę? Czemu tyle kalek i żebraków? Czy nie mają lekarzy? Dlaczego im nie pomogą rodacy?
4484— Nie powinna, nie da się Polska prześcignąć. Trzeba się uczyć i książki czytać, trzeba pracować i pomagać innym. Nawet Chińczykom i Murzynom.
4485Idzie Kajtuś ulicą chińskiego miasta, rozmyśla.
4486„Złym uczniem byłem. Niestarannie pisałem. Brudne miałem zeszyty. Tyle czasu marnowałem. Z kolegami nie żyłem w zgodzie, kłóciłem się i biłem. Złym byłem Polakiem”.
Przebrany w klosz nurka, ma Kajtuś ciężary na nogach, pogrąża się w odmęty morskie.
4490Poprzez zieloną wody zasłonę widzi nowy świat, ukryty przed wzrokiem ludzkim.
4491Spłoszone ryby rozbiegają się. Na dnie morza oparty o skałę czarny okręt rozbity. Przezroczyste welony meduzy, macki ośmiornicy, muszle ślimaków, gwiazdy morskie, raki, gąbki i korale.
4492— Ile życia na świecie, o którym nikt nie wie.
4493Myli się Kajtuś. Bada człowiek dno głębin i ich tajemnice, w licznych księgach spisuje. Człowiek badacz-bohater wszędzie dociera — myślą, słowem — czynem. Gwiazdy, przeszłość i przyszłość ogarnia.
Mija lasy i pola — potem już tylko karłowate krzaki i mech.
4498Renifery, dziwne ptaki pingwiny, białe niedźwiedzie, wieloryby i foki.
4499Wreszcie tylko już śnieg i góry lodowe, i Eskimosów siedziby.
4500Dziwni ludzie, kochają ojczyznę swych martwych pól.
4501Mruży Kajtuś oczy, blask razi — biała cisza, wicher, słońce, które nie grzeje. Wicher okrutny i głębokie szczeliny, przepaście lodowe.
4502 4503 4504Oto sanie człowieka: sanie rozbite.
4505Idzie Kajtuś. Zahartowany. Przez zaspy.
4506Drobne igły lodowe tną jak komary.
4507Rozgląda się i szuka po białym polu.
4508 4509Ślad człowieka: kopiec samotny z kamieni. Między dwoma kamieniami spłowiała flaga. Sztandar i mogiła Nieustraszonego.
4510 4511 4512 4513— Czuwaj! Bądź karny! Bądź mężny.
4514 4515 4516sielawa — bardzo smaczna, wysoko ceniona ryba z rodziny łososiowatych, żyjąca w czystych, głębokich jeziorach. [przypis edytorski]
pomada — środek kosmetyczny do smarowania włosów dla nadania im połysku i miękkości. [przypis edytorski]
Jan III Sobieski (1629–1696) — król Polski w latach 1674–1696, pokonał armię turecką w bitwie pod Wiedniem (1683). [przypis edytorski]
mydlarnia (daw.) — sklep z kosmetykami i artykułami używanymi w gospodarskie domowym, jak mydła, pasty, szczotki; drogeria. [przypis edytorski]
balon z wodą sodową — dawniej większe ilości wody sodowej, czyli wody gazowanej, przechowywano w dużych cylindrycznych syfonach (balonach) z miedzi; taki syfon umieszczano w pojemniku z lodem i sprzedawano klientom na ulicy wodę na szklanki. [przypis edytorski]
skautowski — przym. od skaut: członek organizacji stanowiącej odpowiednik harcerstwa. [przypis edytorski]
kałamarz — naczynie do przechowywania atramentu. W czasach, w których powstała ta książka, dzieci w szkołach używały zwykle pióra składającego się z podłużnej drewnianej obsadki z zamocowaną metalową stalówką, którą maczało się co chwilę w kałamarzu z atramentem. [przypis edytorski]
uroczne oczy — oczy rzucające urok; wierzono, że niektórzy złym spojrzeniem mogą sprowadzać nieszczęście. [przypis edytorski]
kamień filozoficzny — legendarna substancja, zdolna do zmieniania metali nieszlachetnych w złoto. [przypis edytorski]
perpetuum mobile (łac.) — dosł. wiecznie się poruszające; hipotetyczne urządzenie, które raz wprawione w ruch funkcjonowałoby nieustannie bez pobierania energii z zewnątrz; w przeszłości wielokrotnie podejmowano próby skonstruowania tego rodzaju mechanizmu, jednak jego zbudowanie jest niemożliwe. [przypis edytorski]
Samson — biblijny wojownik obdarzony nadludzką siłą; podstępem schwytany do niewoli przewrócił kolumny budynku, grzebiąc pod ruinami siebie i wrogów. [przypis edytorski]
Herkules (mit. gr.) — bohater słynny z ogromnej siły i wykonania 12 trudnych i niebezpiecznych zadań. [przypis edytorski]
Twardowski — legendarny szlachcic, mieszkający w Krakowie w XVI w., który zaprzedał duszę diabłu w zamian za wielką wiedzę i znajomość magii. [przypis edytorski]
martwy język — mowa, która nie jest już używana na co dzień jako środek komunikacji. [przypis edytorski]
to coś, co trzyma Kopernik na pomniku — sfera armilarna, sferyczne astrolabium: dawny przyrząd astronomiczny złożony z wielu pierścieni, służący do wyznaczania współrzędnych obiektów na niebie; postać Mikołaja Kopernika na pomniku w Warszawie, znajdującym się u zbiegu ulic Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście, trzyma w lewej dłoni sferę armilarną, zaś w prawej cyrkiel. [przypis edytorski]
Potęga woli — zapewne Rozwój potęgi woli autorstwa Wincentego Lutosławskiego, pierwszy polski podręcznik jogi. [przypis edytorski]
Bosko czarnoksiężnik — książka opisująca sztuczki magiczne, inspirowana postacią sławnego włoskiego magika Bartolomeo Bosco (1793–1863), którego występy dostarczały rozrywki monarchom europejskim w I połowie XIX w. [przypis edytorski]
cyrograf — daw.: własnoręcznie podpisany dokument zawierający zobowiązanie; w baśniach i legendach: pisemna umowa z diabłem; dziś używane żartobliwie. [przypis edytorski]
topielica (mit.) — w wierzeniach słowiańskich demon mieszkający w zbiornikach wodnych, wabiący i topiący ludzi. [przypis edytorski]
szwajcar (daw.) — odźwierny, człowiek pełniący służbę przy wejściu do budynku. [przypis edytorski]
ober (przestarz., z niem.) — starszy kelner nadzorujący pracę innych kelnerów; pot. używane w wołaczu w stosunku do każdego kelnera. [przypis edytorski]
Łazienki — znany park warszawski w południowej części miasta, ulubione miejsce przechadzek. Nazwa pochodzi od pałacu z końca XVII wieku, przeznaczonego początkowo na łazienki. [przypis edytorski]
Gazeciarze sprzedają nadzwyczajny dodatek gazet — w I połowie XX w. wiadomości przekazywane były przez gazety, które sprzedawali na ulicach chłopcy, zwani gazeciarzami. Gazeciarze zachęcali kupujących, wykrzykując głośno tytuły najciekawszych artykułów. Jeżeli po wyjściu gazety z drukarni wydarzyło się coś ważnego, redakcja gazety w pośpiechu przygotowywała dodatkowe wydanie, nazywane dodatkiem nadzwyczajnym, z opisami tych wydarzeń. [przypis edytorski]
ki (daw.) — jaki, co za (kie: jakie); dziś tylko w wyrażeniach potocznych w rodzaju: ki diabeł, kie licho. [przypis edytorski]
maski — tu: maski przeciwgazowe, chroniące przed działaniem trujących gazów bojowych. Po raz pierwszy użyto takich gazów w pierwszej wojnie światowej, co wywołało obawy przed ich masowym stosowaniem w kolejnych wojnach. [przypis edytorski]
Robinson Kruzoe — bohater słynnej powieści Daniela Defoe; spędził wiele lat jako rozbitek na bezludnej wyspie. [przypis edytorski]
lodownia — tu: szafka do przechowywania żywności, zawierająca pojemnik na lód; obudowę tego sprzętu często wykonywano z drewna, a wnętrze z metalu. [przypis edytorski]
Zjazd — ulica Nowy Zjazd w Warszawie, która od placu Zamkowego biegła po wiadukcie do mostu Kierbedzia na Wiśle. [przypis edytorski]
piaskarz — człowiek zajmujący się zawodowo wydobywaniem i sprzedażą piasku i żwiru rzecznego. [przypis edytorski]
telegraf — tu: przesyłanie wiadomości tekstowych na odległość (telekomunikacja). [przypis edytorski]
garnizon (wojsk.) — oddział wojskowy stacjonujący w danym mieście lub twierdzy. [przypis edytorski]
defensywa (tu daw.) — tak w okresie międzywojennym nazywano kontrwywiad, służby specjalne do zwalczania obcego wywiadu. [przypis edytorski]
Kasa Chorych — instytucja zapewniająca ubezpieczonym w niej osobom bezpłatną pomoc medyczną oraz zasiłki pieniężne podczas choroby; pierwsza w Polsce kasa chorych powstała w roku 1920, w 1934 kasy chorych przekształcono w centralną Ubezpieczalnię Społeczną, nadzorowaną przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych. [przypis edytorski]
Nie wiadomo, czy jutro będą telefony: gołębie mogą być potrzebne — pewną odmianę gołębi, tzw. gołębie pocztowe, wykorzystywano do przekazywania wiadomości; z tej metody łączności korzystano powszechnie podczas I wojny światowej. [przypis edytorski]
dezynfekcja — odkażanie, niszczenie drobnoustrojów chorobotwórczych na przedmiotach i powierzchniach użytkowych. [przypis edytorski]
klisza — szklana płytka, na której utrwalał się negatyw zdjęcia; później przez analogię nazywano kliszą również błonę fotograficzną. [przypis edytorski]
hydroplan — samolot, który może lądować na powierzchni wody i z niej startować. [przypis edytorski]
Kostka-Napierski, Aleksander (1617–1651) — oficer, przywódca powstania chłopskiego na Podhalu w 1651. [przypis edytorski]
Towarzystwo Kolonii Letnich — założone pod koniec XIX w. przez doktora Stanisława Markiewicza, organizowało kolonie i półkolonie dla warszawskich dzieci z ubogich rodzin. [przypis edytorski]
Liga Narodów — międzynarodowa organizacja istniejąca w latach 1919–1946, powołana na mocy traktatu wersalskiego w celu zapewnienia pokoju, rozwiązana po powstaniu ONZ. [przypis edytorski]
spirytysta (z łac. spiritus: duch) — wyznawca spirytyzmu, wiary w możliwość kontaktowania się z duchami zmarłych za pośrednictwem osób mających do tego specjalne predyspozycje (tzw. mediów). [przypis edytorski]
w uniwersytecie na Krakowskim Przedmieściu — przy ulicy Krakowskie Przedmieście w Warszawie znajduje się Uniwersytet Warszawski. [przypis edytorski]
Nowy Świat — ulica w Warszawie, część Traktu Królewskiego, prowadzącego od Starego Miasta na południe, do pałacu królewskiego w Wilanowie. [przypis edytorski]
Możemy fotografować kości żywego człowieka — tj. wykonywać zdjęcia rentgenowskie, obrazy otrzymywane za pomocą promieni rentgenowskich przenikających przez ciało pacjenta. [przypis edytorski]
duch Kopernika wcielił się w Gwiazdora — astronom Mikołaj Kopernik (1473–1543) dokonał przewrotu w myśleniu uczonych o świecie, przedstawiając w naukowej formie wizję wszechświata, w którego środku znajduje się Słońce, a nie Ziemia, jak to powszechnie uznawano w jego czasach. [przypis edytorski]
loża — małe, kilkuosobowe pomieszczenie wyodrębnione w teatrach, salach widowiskowych itp. [przypis edytorski]
Gobi — obszar stepów, półpustyń i pustyń w Azji Wschodniej, na terenie płd. Mongolii i płn. Chin. [przypis edytorski]
wieża Babel — według biblijnej opowieści (por. Rdz 11) wieża ta miała w zamierzeniu swych budowniczych sięgać szczytem nieba i stała się symbolem przeciwstawienia się ludzi Bogu. Aby udaremnić ludzkie plany, Bóg pomieszał języki budowniczych, którzy nie mogąc się ze sobą porozumieć, nie mogli także dokończyć budowy. [przypis edytorski]
Aszanci, dziś popr.: Aszantowie a. Aszanti — grupa plemion zamieszkujących obecną Ghanę w Afryce Zachodniej. [przypis edytorski]
salonowy wagon — salonka, specjalnie umeblowany, komfortowy wagon kolejowy, przeznaczony do użytku szczególnie ważnych osób. [przypis edytorski]
bocianie gniazdo — tu: platforma obserwacyjna umieszczona wysoko na głównym maszcie statku. [przypis edytorski]
przycisk — tu: przycisk do papieru, ciężki, zwykle ozdobny przedmiot, służący do przytrzymywania leżących luzem papierów. [przypis edytorski]
Be obedient! Gehorsam sein! Sois obeissant! Sii ubbidiente! (ang., niem., fr., wł.) — Bądź posłuszny! [przypis edytorski]
karawaniarz — człowiek kierujący karawanem, pojazdem przewożącym ciało zmarłego w orszaku pogrzebowym. [przypis edytorski]
pikolo (z wł. piccolo: mały) — tu: chłopiec usługujący w hotelu, restauracji itp. [przypis edytorski]
gwiazdą filmową wysiadał — dziś: wysiadał jako gwiazda filmowa, będąc gwiazdą. [przypis edytorski]
konwój — tu: grupa strażników wyznaczonych do pilnowania więźnia podczas transportu; starszy konwoju: dowódca takiej grupy. [przypis edytorski]
karetka więzienna — pojazd przeznaczony do przewozu aresztowanych i więźniów. [przypis edytorski]
kwaterka (daw.) — miara pojemności, czwarta część kwarty, tj. ok. ćwierć litra. [przypis edytorski]