Maria KonopnickaChrystus i dzieci
 1Siadł w szczerem polu Chrystus Pan, 
A przy nim orszak bosy: 
Dziateczki, co na zżęty łan
Szły z miasta zbierać kłosy. 
 
 5Cisną się usta do nóg Mu
Drobniuchnej tej czeladzi, 
A Chrystus spuścił jasną dłoń, 
I główki dziatwy gładzi. 
 
 — Rośnijcie — rzecze — ojcom swym
 10I matkom na pociechę… 
I jako słońce chaty swej, 
Wyzłoćcie niską strzechę! — 
A co pogładzi jasny włos, 
To gwiazdy mu dokoła
 15Sypią się, nakształt złotych ros, 
Na pochylone czoła. 
 
Lecz wpośród dzieci była tam
Sierotka jedna mała, 
I słysząc to, co Chrystus rzekł, 
 20W te słowa się ozwała: 
 
 — A ja nie będę, Panie, rość, 
Bo na co to i komu? 
Ojca, ni matki nie mam już, 
A także nie mam domu. — 
 
 25Lecz Chrystus rzekł: — Zaprawdę wam
Powiadam, moje dziatki: 
Nie jest sierotą żadne z was, 
Choć nie ma ojca, matki. 
 
Bo ojcem mu jest niebios Pan, 
 30A matką ziemia miła, 
Co go zbożami swoich pól, 
Jak mlekiem wykarmiła. 
A domem mu jest cały świat
Bez granic i bez końca, 
 35Gdzie tylko sięgnie jego myśl, 
Jak złota strzała słońca. 
 
A polne kwiaty — te są mu
Siostry i bracia mili, 
A przyjacielem jest mu ptak, 
 40Co na gałązce kwili… 
 
A towarzyszem jest mu zdrój, 
Co idzie aż do morza, 
A przewodnikiem w domu tym
Ta jasna, młoda zorza. 
 
 45Dla nich wam w siły, w cnotę rość, 
Dla nich być chlubą trzeba, 
Bo każdy z was tu synem jest
Tej ziemi — tego nieba!