Bożena Keff Nie jest gotowy Wieczór Ewy Patło Ewa Patło wychodzi z pracy o piętnastej trzydzieści, w uliczce mija starszego pana, który w ceratowej torbie niesie psa z siwą mordą. Ewa wchodzi na rondo staje jak na obrotowej scenie między mijającymi tramwajami i autobusami, przechodzącymi ludźmi Zaraz po zachodzie słońca szosą osiemset osiem mknie John Best. Jego czterdziestocylindrowy srebrzysty Sakwojaż z elektronicznym wtryskiem paliwa jest wymoszczony szczelnie jak unoszące się gniazdo muzyką płynącą z ośmiu głośników. John włącza telewizor i zerkając na ekran widzi: Abelokain, leżąc w wysokiej trawie, zagłusza dogłębne poczucie rozdwojenia rozkoszując się odzyskanym Rajem nad którym nie powiewa żadna, żadna flaga. Tymczasem Ewa Patło wychodzi z konferencji prasowej (za nią jej genialny agent z psem w ceratowej torbie). Dała tam do zrozumienia że jest fundatorką i pierwszą wyznawczynią nowej religioideofilozofii: *Wsiem! Wsiem! Wsiem!* Przynajmniej na dziesięć lat. Agent i jego pies udaremniają kilkaset zamachów na jej życie. Wywożą ją na Antarktydę, ale wrogowie zdalnie podłączają do lodów grzejnik. Z potopu ratuje ją John Best, jak zawsze nonszalancki i bezdennie smutny. Tego wieczoru zamknęli się w ciasnej odrapanej łazience jakiegoś mieszkania. Słuchaj, prosi Ewa Patło, moglibyśmy żyć inaczej, nie dać się! Ja już się dałem, odpowiada jej przyjaciel niedoszły kochanek zwany dotąd Johnem Best. Kiedy Ewa Patło weszła do jego mieszkania (rzadko zamieszkiwanego) znalazła go zwiniętego na materacu. Spodnie i sweter na podłodze, poduszka ciśnięta w kąt. On klęcząc opiera głowę o podłogę o ścianę — nie może. Wycie karetki, nad którą krąży zimne pozaplanetarne światło drzwi z pleksiglasu, szybka windy, okno sali szpitalnej coraz wyżej zachodzą samotnością. Od kilku lat nie żyje i coraz rzadziej Ewa Patło daje mu zajęcia, miesza go w zdarzenia które trwają lub które projektuje. Cóż, nie są już rówieśnikami. Ostatnio śnił się jej jako spojrzenie w oczy: były niebieskie, bez wymiaru, rozjaśniały się od napływającego światła aż zostało samo światło, sama dławiąca unosząca miłość. Późnym popołudniem, w domu słuchając muzyki wyciąga flamastry i papier. Robi rysunki bez planu wedle tego, co wypadnie. Na pierwszym: mała Ewa Patło siedzi na krześle przed lustrem. Matka czesząc ją rzecze: *O dziecko, jakże jesteś* *podobne do wszystkiego,* *lecz najbardziej* *do babki ojca twego.* Na drugim: olbrzymia Ewa Patło w kolorach jak pięścią w zęby. Demon siedzący na nosku jej buta patrząc w górę widzi dwa wzgórza piersi, podbródek i rozwiane włosy. Ewa pali cygaro i strząsając popiół w morze, powiada: *Jest we mnie o wiele więcej Ewy Patło* *niż czegokolwiek, co istnieje* *i ciągle więcej możliwości* *niż Ewy Patło.* Na trzecim: na scenie połyskującej jak niebieski płomień spirytusu Ewa, dzieweczka w białej sukni, którą targa wiatr szepcze do swego dziecięcego buta: *Nigdzie; w całym wszechświecie* *nie ma* *drugiej Ewy Patło ani nic podobnego.* *Co za osamotnienie! Nikt mnie nie poprzedza* *i nikt nie jest w stanie przedłużyć. Co począć?* — Począć dziecię — szepcze babka jej ojca, siedząca na widowni. Na czwartym: Ewa Patło, sama i dorosła, usiłuje włożyć swój dziecięcy bucik, który powiada: *O, bez przesady, jesteśmy* *do wszystkiego podobni, do niczego* **nie jesteśmy podobni. Ta równowaga*/ trzyma się na skrajnościach.* O ósmej ja przychodzę do Ewy Patło. Tego wieczoru wydaje mi się, że jest taka substancjalna, zawierająca się w sobie, że przylega do życia szczelnie, bo spaja ją z nim ta właśnie warstwa fikcji, w której żyje. — Mnie? Z życiem?! — mówi Ewa Patło, a ja przymierzam jej sukienki, swetry i buty ale zwłaszcza buty są w szczególny sposób nie moje. Leżąc w łóżku Ewa Patło widzi za oknem zielony biegający neon i pasek nieba jest w tym coś z ozdobnej kraty więzienia, czując ją chciałoby się spakować walizki i ruszyć. I chciałaby w obronie swojej słabości użyć całej ludzkiej siły. I nie wie, co robić żeby naprawdę dotknąć swego życia, być i poznawać. Można by też, myśli, wyruszyć w tę praktyczniejszą bo niedotykalną, podobno pełną i szczęśliwą przestrzeń gdzie nic nie jest rzeczą; ale jaka w końcu możliwość odwróci od niej to, że jest jedna, osobna, jednokrotna — tylko to jedno: jednokrotna jest przedziwne i wymaga odwagi, skupienia, pomocy; och, pomyślała nagle siadając na łóżku, co ze mną będzie! Ktoś mógłby wiedzieć choćby tyle, że tego wieczoru miała na sobie ciemnoróżowy sweter. Ja to wiedziałam. 1974 ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/keff-wieczor-ewy-patlo. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest udostępniony na licencji Licencja Wolnej Sztuki 1.3: http://artlibre.org/licence/lal/pl/ Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Bożena Keff, Nie jest gotowy, OPEN Wydawnictwo Naukowe i Literackie, Warszawa 2000. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez fundację Nowoczesna Polska z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów autora. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Aleksandra Kopeć, Paweł Kozioł, Jan Szejko.