Spis treści

      Bożena KeffNie jest gotowySolo Berkeley (solipsystycznie)

      1
      Czekałam na niego
      w dolinie kamieniołomu nad morzem. Za mną
      białe promieniujące skały, niżej
      kamienisty, krzewiasty brzeg — na cały horyzont
      5
      słońce i świecąca woda. Nie
      nadchodził.
      Spacerowałam jak po estradzie: równo, biało, blask
      z góry i spod stóp. Sprawdziłam zegarek: chodził. To
      cykanie
      10
      wydało mi się odcięte od własnej oczywistości. Nie lokowało się
      na tym pełnym widoków bezludziu. Jakby
      coraz ciaśniejszym. Jakby
      zwykły bieg życia
      był poza zasięgiem — oplątywała mnie
      15
      paniczna, drętwa samotność. Nie widziane
      nie widzi. Nie słyszane
      głuchnie. Spojrzałam na zbocze — oślepiło mnie.
      Nie widzę go — nie istnieje. Zamknęłam oczy:
      za moimi plecami jakiś punkt
      20
      rozrastał się w gigantyczną otchłań. Odwieczna
      wszystkość
      wchłaniająca sens, obecność, znaczenie.
      Te skały, brzeg, morze — to jej wglądówka dla mnie.
      Negatyw.
      25
      To, co mi chce pokazać. Serce
      roznosiło mnie na kawałki. Otworzyłam oczy. Schodził
      zboczem!
      Ostrożnie, skupiony, zeskakiwał z ostatnich bloków
      na estradkę. Zobaczył mnie, kiwnął ręką. Ja też
      30
      kiwnęłam. Jakie świetne stworzenie! Jakie
      podobne do mnie: głowa, ręce, nogi. Okulary
      przeciwsłoneczne. Ja też mam takie.
      Dotknęłam ich. Wszystko
      przycichło, jakby tyłem wpełzało
      35
      na swoje miejsce. Złapałam oddech
      i poszliśmy razem, przed siebie. Ale właściwie
      to poszliśmy
      przodem —

      1984