Keff, Bożena
Pisarz sag
Kozioł, Paweł
Kopeć, Aleksandra
Choromańska, Paulina
Szejko, Jan
Fundacja Nowoczesna Polska
Współczesność
Liryka
Wiersz
Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez fundację Nowoczesna Polska z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów autora. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/keff-pisarz-sag
Bożena Keff, Nie jest gotowy, OPEN Wydawnictwo Naukowe i Literackie, Warszawa 2000.
Licencja Wolnej Sztuki 1.3
http://artlibre.org/licence/lal/pl/
xml
text
text
2017-08-08
pol
https://redakcja.wolnelektury.pl/media/cover/image/5783.jpg
Dripping, dion gillard@Flickr, CC BY 2.0
http://redakcja.wolnelektury.pl/cover/image/5783
Bożena Keff
Nie jest gotowy
Pisarz sag
Mój bliski znajomy jest pisarzem sag, czytam właśnie jego prozę;
w prosty i zwykły sposób opisuje odwieczne koleje życia. Nudzi mnie to.
--- Czy nie byłoby ciekawiej --- pytam go --- gdybyś napisał coś
o szybkiej, niezwykłej akcji? Coś wciągającego, może być zwykły kryminał.
--- Może być --- odpowiada cierpko.
W dyskotece, w jakiejś niewielkiej miejscowości pod Sztokholmem, jest sporo ludzi. Bar obsługuje para: biały chłopak i czarna dziewczyna. Na parkiecie mnóstwo dzieciaków.
Na galeryjce, nad czymś w rodzaju portyku, w półmroku dostrzegam pisarza sag. Siedział tam przez jakiś czas, potem zniknął. Zaraz po
jego zniknięciu --- eksplozja! Czarna dziewczyna z baru i jeszcze kilka
osób jest rannych, chłopak leży, chyba zabity.
Ale nikt nie krzyczy, nikt nie wzywa pomocy, nie pyta o sprawcę.
Patrzą na to wszystko jak na widowisko, które ich nie dotyczy.
Tylko ja jedna jestem wstrząśnięta, zdumiona: Jak on mógł? Jak?
Pisarza sag otacza cicha sława. Przyłączyło się do niego kilkoro
młodych ludzi, także ten chłopak z baru, a on traktuje swoją świtę
życzliwie, ale z dystansem.
Kiedyś w wiadomościach telewizyjnych mignął obraz: pokazano,
jak wczesnym rankiem z jednego z tutejszych domów wyniesiono zwłoki
młodej kobiety, Turczynki.
Morderstwa wsiąkają w ten krajobraz bez śladu.
Dla pisarza sag zabijanie jest jak objawienie, na które od dawna
był przygotowany. Zachowuje trzeźwość --- jest syty, bez oszołomienia.
Kiedyś spotykamy się na ulicy biegnącej między żywopłotami,
które otaczają tutejsze domki. Za nim idzie kilku młodych ludzi z jego
asysty. Jakaś postać teatralna tkwiąca we mnie ustawia mnie tak, jakbym
miała oczy wzniesione ku niebu i załamane ręce:
--- Ależ nie, Waldemarze --- mówi postać przez moje usta. --- Punkt
oparcia musisz mieć w sobie!
--- A nie mam?
Jest zaczepny i serio. Dawne więzy niezupełnie zostały zerwane,
jednak nie powinnam wchodzić mu w drogę. Jeśli będę --- zabije mnie.
Jadę do Turcji, jest tam narzeczona pisarza, a moja przyjaciółka, E.
Może zechce mi pomóc.
Podróżuje się tam kolejką nowojorskiego metra, wagoniki mają
spore okna. Kolej pędzi zawrotnie wysokim nasypem: w dole leży
rdzawa turecka równina --- zatkana jakąś nostalgiczną niemotą. Bezkresne miedziano-zielonkawe rżyska; zaprzeszły krajobraz.
--- Wszędzie tu są drogi, którymi szły hordy dawnych ludzi ---
mówi siedzący naprzeciwko mnie Murzyn (chwilami wygląda jak biały,
kolor jego skóry zależy od oświetlenia) --- prawie ich nie widać, ale jeśli
człowiek o pewnym tropizmie wejdzie na taką drogę, to nieświadomie
pójdzie tak, jak ona prowadzi.
Patrzę na dół i wydaje mi się, że rzeczywiście w miedzianym
kolorycie widać jaśniejsze linie, niepewne i zanikające --- ale niektóre
zupełnie wyraźne.
Ogarnia mnie jakiś chłodny lęk.
W zachowanej części prastarej bazyliki znajduje się elegancja restauracja. E. już na mnie czeka. Opowiadam jej całą historię, a ona słucha
mnie tak, jakby sam fakt opowiadania był podejrzany.
Rezygnuję. Ona nie stanie po mojej stronie.
Ta część bazyliki nie ma dachu: widzę szybkie chmury, raz błyska
słońce, raz ciemnieje; zmienna, rozpraszająca pogoda, nie znoszę takiej.
Wracam. W korytarzu wagonu spotykam wysokiego Murzyna. Nie
jestem pewna, czy to ten, z którym jechałam poprzednio (momentami
wygląda tak, jakby był w czarno-białą kratkę --- to zależy od oświetlenia). Stoimy naprzeciwko siebie, zaglądam mu w twarz. Przymyka
potwierdzająco oczy, a potem unosi klapę marynarki: ma pod nią znaczek
Interpolu.
Policja! Co za ulga! Nareszcie jakiś punkt oparcia. Mam za sobą
międzynarodową policję.
Nareszcie przywróci się porządek.
wrzesień 1976