Keff, Bożena
Hermafrodyty
Kozioł, Paweł
Kopeć, Aleksandra
Choromańska, Paulina
Szejko, Jan
Fundacja Nowoczesna Polska
Współczesność
Liryka
Wiersz
Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez fundację Nowoczesna Polska z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów autora. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/keff-hermafrodyty
Bożena Keff, Nie jest gotowy, OPEN Wydawnictwo Naukowe i Literackie, Warszawa 2000.
Licencja Wolnej Sztuki 1.3
http://artlibre.org/licence/lal/pl/
xml
text
text
2017-07-26
pol
https://redakcja.wolnelektury.pl/media/cover/image/5783.jpg
Dripping, dion gillard@Flickr, CC BY 2.0
http://redakcja.wolnelektury.pl/cover/image/5783
Bożena Keff
Nie jest gotowy
Hermafrodyty
Jestem na przyjęciu w białym pałacu położonym nad morzem,
pełno tu gości, atmosfera swobodna, wiele atrakcyjnych osób, dużo
wina, a na tacach śliczne małe kanapki. W pewnej chwili spotykam
wzrok mężczyzny o ciemnych włosach --- w jego spojrzeniu płonie ogień
przyjemnie niejednoznaczny, ni to zaczepka, ni pytanie, wydaje się, że
gdybym z nim poszła, gdybyśmy weszli tam, do jednego z tych pokoi
na górze, skąd widać wyspy na promiennym morzu i pływające między
nimi statki, to ---
--- to coś by się stało ---
Stoję na podeście szerokich białych schodów z marmuru, a ten
zaczepny płomyk wisi nade mną; kiedy ruszam w jego stronę, z góry
zbiegają akurat dwie kobiety: młodsza i starsza.
Wydaje się, że jest ich nie dwie, ale dwadzieścia, ta młodsza zbiega
jakoś brykająco, śmieją się do mnie, mają przejrzystość rozświetlonej,
falującej wody i ciepło światła. Kiedy mnie mijają, starsza odwraca się
i woła:
--- Chodź z nami!
Ach, oczywiście, pójdę z wami! Już zawracam za nimi na dół,
tak się spieszę, że się potykam --- w połowie drogi robi mi się jednak
żal tamtej zaczepki, tamtego przytłumionego płomienia. Nie dowiem się,
jeśli pobiegnę za jasnym światłem. Staję w połowie schodów i po namyśle
zawracam. Tak się spieszę, że gubię sandał, który zjeżdża na sam dół. Nie
szkodzi, biegnę wyżej, ale razem ze mną biegnie obraz twarzy tej starszej
kobiety, pełnej wezwań ---
Zawracam i znowu biegnę schodami w dół, a kiedy już jestem na
samym dole, robi mi się tak strasznie żal tego mężczyzny ---
--- że aż siadam na schodach ---
Wychodzę na dolny taras. Otwarty widok na morze, lekki wiatr.
Lazur, wszędzie lazur i blask. W rogu tarasu, przy stole pod parasolem
siedzi i rozmawia jakieś towarzystwo. Docierają do mnie ich głosy, nie
umiem rozpoznać: kobiece czy męskie, raczej ni takie, ni takie --- bogate,
dziwne. Zbliżam się i widzę, że jedną z tych osób jest Emil, mój ukochany.
O, to zaskoczenie. Nie sądziłam, że i on tu jest.
Jedna z tych osób ma żywe ciemne oczy, loki koloru mosiądzu
opadają na plecy, pije białe wino i uśmiecha się w odpowiedzi na czyjeś
słowa; obok blondynka czy też blondyn o przejrzystym, słuchającym
spojrzeniu, w cylindrze i aksamitnej kamizelce koloru wina ---
--- w tych ciałach jest jakaś podróż, nie wiem: odrzutowcem czy
na wielbłądzie po pustyniach, wisi nad nimi muzyka, ale jeszcze nie
słyszę melodii, wiem tylko, że ma szybki, chwilami zamierający rytm, a za
nim pojawia się niespodziewanie zaczynający się znikąd, nie kończący
się nigdzie, szalejący śpiew strun; boję się go, ale chciałabym go już
usłyszeć ---
Ciemne żywe oczy patrzą na mnie jakby chciały mi zadać zagadkę
i jakbym ja stanowiła odpowiedź.
Te osoby mają w sobie coś takiego jak ta lazurowa powierzchnia
podróży, wiem, że są poruszone, poruszające, niewyobrażalnie głębokie.
Zaraz do tarasu zawinie statek i wszyscy oni popłyną na jedną z wysp na
morzu.
--- Czy mogłabym pojechać z wami? --- pytam Emila, któremu
strasznie zazdroszczę towarzystwa i tego, co się stanie ---
wrzesień 1996