Alfred Jarry Ubu Król, czyli Polacy tłum. Tadeusz Boy-Żeleński ISBN 978-83-288-2325-9 * Ubu * Ubica * Rotmistrz Bardior * Król Wacław * Królowa Rozamunda * Władysław, ich syn * Byczysław, ich syn * Bolesław, ich syn * Generał Lacsy * Stanisław Leszczyński * Jan Sobieski * Mikołaj Reński * Car Aleksy * Żyron, palotyn * Piła, palotyn * Kotys, palotyn * spiskowcy i żołnierze * lud * Michał Fiodorowicz * szlachta * urzędnicy * cienie przodków * rajcy * finansiści * pachołki fynansowe * chłopi * cała armia rosyjska * cała armia polska * straż pani Ubu * kapitan * niedźwiedź * koń fynansowy * machina do wymóżdżania * załoga * kapitan okrętu AKT PIERWSZY SCENA I / Ubu, Ubica. / Ubu Grrówno! UBICA Och! Ładnie, mości Ubu, straszliwe z ciebie chamidło. UBU Iżbym cię nie zakatrupił, mościa Ubu. UBICA Nie mnie, Ubu, ale kogo innego trzeba by zakatrupić. UBU Na moją zieloną świeczkę, nie rozumiem. UBICA Jak to, Ubu, ty jesteś zadowolony ze swego? UBU Na moją zieloną świeczkę, grrówno, mościa pani, juścić, że jestem zadowolony. Jeszcze by nie: rotmistrz dragonów, oficer przyboczny króla Wacława, kawaler polskiego orderu Czerwonego Orła i były król Aragonii, czegóż chcesz więcej? UBICA Jak to! Ty, były król Aragonii, zadowalasz się tym, że komenderujesz na rewii setką łobuzów uzbrojonych w koziki, podczas gdy mógłbyś ustroić swoją łepetę w koronę polską po koronie Aragonii? UBU Ha! Moja żono, zgoła nie kapuję, o czym ty bajesz. UBICA Takiś głupek!! UBU Na moją zieloną świeczkę, król Wacław żywie; a gdyby nawet umarł, alboż nie ma kupy dzieci? UBICA Cóż ci broni wyrżnąć całą rodzinę i zająć jej miejsce? UBU Ha! Mościa Ubu, ubliżasz mi i zaraz pójdziesz do paki. UBICA Ech, ty nieboże, jeśli ja pójdę do paki, któż ci będzie portki cerował na zadku? UBU Ejże! I co jeszcze? Czy nie mam zadka takiego jak drudzy? UBICA Na twoim miejscu lubiłabym ten zadek posadzić na tronie. Mógłbyś napychać do woli kabzę, jadać co dzień kiszkę z kapustą i tryndać się karetą po mieście. UBU Gdybym był królem, kazałbym sobie zrobić wielki hełm, tak jak miałem w Aragonii. Te hycle Hiszpany ukradły mi go bezwstydnie. UBICA Mógłbyś też postarać się o parasol i o wielką kacabaję, któraby ci spadała na pięty. UBU Ha! Poddaję się pokusie. Cholera grówniana, grówno cholerzane, jeśli go kiedy zdybię w ciemnym lesie, ciężka jego godzina. UBICA Dobrze tak, Ubu; teraz mówisz jak mężczyzna. UBU Och, nie! Ja, rotmistrz dragonów, miałbym zamordować króla polskiego! Raczej umrzeć! UBICA / na stronie / Och! Grrówno! / głośno / Więc wolisz zostać sakramenckim dziadem, gołym jak ta mysz kościelna? UBU Kroć kroci, na moją zieloną świeczkę, wolę zostać gołym jak chuda i zacna mysz niż bogatym jak zły i tłusty kot. UBICA A hełm? A parasol? A wielka kacabaja? UBU I co jeszcze, stara? / wychodzi, trzaskając drzwiami / UBICA / sama / Bllum, grrówno, ciężko go ruszyć, ale bllum, grrówno, zdaje mi się, żem go trochę ochwierutała. Dzięki Bogu i sobie, może za tydzień będę królową polską. SCENA II / Pokój w domu państwa Ubu, wspaniała zastawa. Ubu, Ubica. / UBICA Ej, coś nasi goście bardzo się spóźniają. UBU Tak, na moją zieloną świeczkę. Konam z głodu. Bardzo dziś jesteś brzydka, moja żono. Czy to dlatego, że mamy gości? UBICA / wzruszając ramionami / Grrówno! UBU / chwytając pieczone kurczę / Ha! Głodny jestem, nadkąszę tego ptaka. To kurczę, mniemam. Niezłe. UBICA Co czynisz, nieszczęsny? Co będą jedli nasi goście? UBU Starczy i dla nich. Już nie ruszę nic. Idź, żono, zajrzeć przez okno, czy goście się schodzą. UBICA / idzie do okna / Nie widzę nikogo. / przez ten czas Ubu ściąga płat cielęciny / Aha, idzie rotmistrz Bardior i jego stronnicy. Cóż ty tam jesz, Ubu? UBU Nic, trochę cielęcia. UBICA Och! Cielę! Cielę! Cielę! On zjadł cielę! Na pomoc! UBU Na moją zieloną świeczkę, oczy ci wydrę. / drzwi się otwierają / SCENA III / Ubu, Ubica, rotmistrz Bardior i jego stronnicy. / UBICA Dzień dobry, panowie, oczekiwaliśmy was z niecierpliwością. Siadajcie. ROTMISTRZ BARDIOR Dzień dobry pani. Ale gdzie jest ojciec Ubu? UBU Jestem! Jestem! Do kata, na moją zieloną świeczkę, jestem przecie dość gruby. BARDIOR Dzień dobry, ojcze Ubu. Siadajcie, moi ludkowie. / siadają wszyscy / UBU Uf, jeszcze trochę, a byłbym wygniótł krzesło. BARDIOR Ej, mamo Ubu, co nam dacie dobrego dzisiaj? UBICA Oto karta. UBU Oho! To mnie interesuje. UBICA Zupa polska, boczek z rastrona, cielę, kurczę, pasztet z psa, kupry indycze, szarlotka à la russe… UBU No, już chyba dosyć, sądzę. Czy jest jeszcze co? UBICA / wylicza dalej / Bomba, sałata, owoce, deser, sztukamięs, bulwy, kalafiory na grównie. UBU Ech, cóż ty mnie masz za cesarza Wschodu, żeby robić takie zbytki? UBICA Nie słuchajcie go panowie, to ramol. UBU Ha! Wyostrzę swoje zęby na twoich łydkach. UBICA Jedz raczej, Ubu. Zupa polska. UBU Cholera, jakie to złe! BARDIOR To nie jest dobre, w istocie. UBICA Turki jedne, czegóż wam potrzeba? UBU / bijąc się w czoło / Och, mam myśl. Zaraz wrócę. / odchodzi / UBICA Panowie, spróbujemy cielęcia. BARDIOR Bardzo dobre, skończyłem. UBICA Teraz do kuprów. BARDIOR Wyborne, przednie! Niech żyje mama Ubu! UBU A zaraz będziecie krzyczeć: niech żyje papa Ubu! / trzyma w ręce niewiarygodną szczotkę i ciska ją na stół / UBICA Nieszczęsny, co ty robisz? UBU Skosztujcie. / niektórzy kosztują i padają otruci / UBU Żono, przysuń mi kotlety z rastrona, iżbym nimi poczęstował. UBICA Oto są. UBU Za zdrowie wszystkich gości! Rotmistrzu Bardiorze, mam z tobą do pomówienia. INNI Ech! Ależ myśmy nie jedli. UBU Jaktoście nie jedli? Za drzwi wszyscy. Zostań, Bardior. / nikt się nie rusza / UBU Jeszczeście tu? Na moją zieloną świeczkę, ja was zakatrupię żebrami rastrona. / zaczyna ciskać na nich / WSZYSCY Och! Au! Na pomoc! Brońmy się! Nieszczęście! Zginąłem! UBU Grówno, grrówno, grówno! Za drzwi! Załatwiłem ich. WSZYSCY Ratuj się, kto może! Niegodziwy Ubu! Zdrajca, makrot dziadowski! UBU No, nareszcie poszli. Oddycham, ale bardzo źle podjadłem. Chodź, Bardior. / wychodzą z Ubicą / SCENA IV / Ubu, Ubica, rotmistrz Bardior. / UBU No i co, rotmistrzu, jakże obiadek? BARDIOR Wyborny, wyborny, z wyjątkiem grówna. UBU Ech, grówienko nie było złe. UBICA Rzecz gustu. UBU Rotmistrzu Bardiorze, jestem skłonny zrobić cię księciem Litwy. BARDIOR Jak to, a ja pana miałem za golca, panie Ubu. UBU Za kilka dni, jeżeli zechcesz, będę panował w Polsce. BARDIOR Zabije pan Wacława? UBU Nie jest głupi, hultaj: zgadł. BARDIOR Jeśli chodzi o zabicie Wacława, lecę na to. Jestem jego śmiertelnym wrogiem i ręczę za swoich ludzi. UBU / rzucając się, aby go uściskać / Och! Och! Bardzo cię kocham, Bardior. BARDIOR Ech! Ty śmierdzisz, ojcze Ubu. Ty się nigdy nie myjesz? UBU Rzadko. UBICA Nigdy! UBU Nastąpię ci na nogę. UBICA Grówniszcze! UBU Idź już, Bardiorze, załatwiłem się z tobą. Ale, na moją zieloną świeczkę, przysięgam na starą Ubicę, że cię zrobię księciem Litwy. UBICA Ale… UBU Cicho siedź, słodkie dziecię. / wychodzą / SCENA V / Ubu, Ubica, Goniec. / UBU Czego pan sobie życzy? Wynocha stąd, nużysz mnie. GONIEC Panie, jest pan wezwany przed króla. / wychodzi / UBU Och, grówno, kiecko niebieska, na moją zieloną świeczkę, odkryto mnie, zetną mnie! Och! Och! UBICA Co za flak! A czas nagli. UBU Och! Mam myśl: powiem, że to Ubica i Bardior. UBICA Och, ty stary łaj… Jeżeli to zrobisz… UBU Haha! Już lecę. / wychodzi / UBICA / goniąc za nim / Och, Ubu, och, Ubu, ja tobie dam musztardy! / wybiega / UBU / za sceną / Grówno, samaś musztarda. SCENA VI / Pałac królewski. Król Wacław, w otoczeniu swoich oficerów, Bardior, synowie królewscy: Bolesław, Władysław i Byczysław, potem Ubu. / UBU / wchodząc / Och! Wiecie, to nie ja, to Ubica i Bardior. KRÓL Co tobie, ojcze Ubu? BARDIOR Za wiele wypił. UBU Tak, jestem pijany, za wiele piłem francuskiego winka. KRÓL Ubu, chcę nagrodzić twoje liczne zasługi jako rotmistrza dragonów; mianuję cię dziś hrabią Sandomierza. UBU Och, Wacławie, panie mój, nie wiem, jak panu dziękować. KRÓL Nie dziękuj mi, Ubu, staw się jutro rano na wielkiej rewii. UBU Stawię się, ale przyjm, królu, jeśli łaska, tę fujarkę. / wręcza królowi fujarkę / KRÓL Co ty chcesz, żebym ja w moim wieku robił z fujarką? Dam ją Byczysławowi. MŁODY BYCZYSŁAW Ależ on całkiem głupi, ten stary Ubu! UBU A teraz daję nogę. / obracając się, pada / Och, au! Na pomoc! Na moją zieloną świeczkę, przerwałem sobie kiszki i pękłem sobie ontrobę. KRÓL / podnosi go / Ojcze Ubu, czy zrobiłeś sobie co złego? UBU Oczywiście, i zdechnę z pewnością. Co się stanie ze starą Ubu? KRÓL Zajmiemy się jej losem. UBU Macie dużo poczciwości na zbyciu. / wychodzi / Tak, ale, królu Wacławie, i tak będziesz zakatrupiony. SCENA VII / Dom państwa Ubu. Żyron, Piła, Kotys, Ubu, Ubica, spiskowcy i żołnierze, rotmistrz Bardior. / UBU Och, moi przyjaciele, jest wielki czas, aby ustalić plan sprzysiężenia. Niech każdy powie swoje zdanie. Ja powiem najpierw swoje, jeżeli pozwolicie. BARDIOR Mów, ojcze Ubu. UBU Zatem, moi przyjaciele, ja jestem zdania, żeby po prostu struć króla, sypiąc mu arszeniku do śniadania. Kiedy zechce ćpać, padnie trupem i w ten sposób ja zostanę królem. WSZYSCY Pfe, brudas! UBU No co! To wam się nie podoba? No więc niech Bardior poda swoją myśl. BARDIOR Ja jestem zdania, żeby go zdzielić wielkim cięciem rapiera, które go przetnie od głowy aż do pasa. WSZYSCY Tak! To jest szlachetnie i dzielnie. UBU A jak was kopnie? Przypominam sobie teraz, że on wkłada na rewie podkute buty, które bardzo bolą. Gdybym był wiedział, poleciałbym was zdenuncjować, żeby się wydobyć z tego świństwa. Myślę, że by mi dał za to parę groszy. UBICA Och! Zdrajca, podlec, chciwosz plugawy. WSZYSCY Hańba staremu Ubu! UBU Ej, panowie, zachowajcie się spokojnie, jeżeli nie chcecie zwiedzić moich portek. Godzę się wreszcie narazić dla was. Tak więc, Bardior, ty się podejmiesz przeciąć króla. BARDIOR Czy nie lepiej by było, żebyśmy się wszyscy rzucili na niego, rycząc i hałasząc? W ten sposób mielibyśmy widoki, że porwiemy za sobą armię. UBU Zatem tak. Ja postaram mu się nastąpić na nogę; on wierzgnie, wówczas ja mu powiem: *grówno*, i na to hasło rzucicie się na niego. UBICA Tak, i z chwilą gdy wyzionie ducha, ty weźmiesz jego berło i koronę. BARDIOR A ja puszczę się z mymi ludźmi w pogoń za królewską rodziną. UBU Tak, i polecam ci szczególnie młodego Byczysława. / wychodzą; Ubu, biegnąc za nimi i zawracając ich / Panowie, zapomnieliście nieodzownej ceremonii; trzeba przysiąc, iż będziemy dzielnie walczyli. BARDIOR Ale jak? Nie mamy księdza. UBU Ubica go zastąpi. WSZYSCY Więc dobrze. UBU Zatem przysięgacie porządnie zabić króla? WSZYSCY Przysięgamy. Niech żyje król Ubu! AKT DRUGI SCENA I / Wacław, Królowa Rozamunda, Bolesław, Władysław i Byczysław. / KRÓL Byczysławie, byłeś dziś rano bardzo niegrzeczny dla pana Ubu, kawalera moich orderów i hrabiego Sandomierza. Dlatego zabraniam ci pojawić się na rewii. KRÓLOWA Ależ Wacławie, przyda ci się tam cała twoja rodzina, aby cię bronić w potrzebie. KRÓL Pani, nie cofam nigdy tego, co powiedziałem. Męczysz mnie swymi banialukami. MŁODY BYCZYSŁAW Poddaję się, królu mój ojcze. KRÓLOWA Zatem, sire, wciąż jesteś zdecydowany iść na tę rewię? KRÓL Czemu nie, pani? KRÓLOWA Ależ jeszcze raz powtarzam: czy nie widziałam go we śnie, jak cię ugodził swoją maczugą i wrzucił do Wisły, a orzeł, taki jaki jest w herbie Polski, włożył mu koronę na głowę? KRÓL Komu? KRÓLOWA Twemu Ubu. KRÓL Co za szaleństwo! Hrabia Ubu jest bardzo godny szlachcic, który by się dał rozszarpać końmi w moich służbach. KRÓLOWA I BYCZYSŁAW Co za omyłka! KRÓL Cicho bądź, młody paskudziarzu. A ty, pani… aby ci dowieść, jak dalece nie lękam się mojego Ubu, pójdę na tę rewię jak stoję, bez broni i szabli. KRÓLOWA Straszliwa nieostrożność! Nie ujrzę cię już żywym. KRÓL Chodź, Bolesławie, chodź, Władysławie. / wychodzą; Królowa i Byczysław idą do okna / KRÓLOWA I BYCZYSŁAW Niech Bóg i wielki święty Mikołaj mają cię w swej opiece! KRÓLOWA Byczysławie, chodź do kaplicy pomodlić się ze mną za swego ojca i braci. SCENA II / Pole marsowe. Armia polska. Król, Bolesław, Władysław, Ubu, rotmistrz Bardior i jego ludzie, Żyron, Piła, Kotys. / KRÓL Szlachetny Ubu, zbliż się do mnie ze swoją świtą, aby sprawować przegląd wojsk. UBU / do swoich / Baczność, moi ludkowie. / do Króla / Idziemy, Najjaśniejszy Panie, idziemy. / ludzie pana Ubu otaczają Króla / KRÓL A oto regiment konnej gwardii Gdańska. Piękni, na honor. UBU Uważa król? Mnie się wydają okropni. Spójrz, Najjaśniejszy, na tego. / do żołnierza / Od jak dawna nie myłeś się, bydlę plugawe? KRÓL Ależ ten żołnierz jest bardzo schludny. Co tobie jest, Ubu? UBU Ot, co! / depce mu po nodze / KRÓL Nędzniku! UBU Grówno! Do mnie, moi ludzie! BARDIOR Hurra! Naprzód! / wszyscy tłuką króla, jeden palotyn eksploduje / KRÓL Och! Na pomoc! Panno Święta, zginąłem! BOLESŁAW / do Władysława / Co to takiego? Do broni! UBU Ha! Mam koronę. Załatwcie się z resztą. BARDIOR Hejże na zdrajców! / synowie królewscy uciekają, wszyscy gonią ich / SCENA III / Królowa, Byczysław. / KRÓLOWA Wreszcie zaczynam być niespokojna. BYCZYSŁAW Nie masz, matko, żadnego powodu do obaw. / za sceną rozlega się straszliwy hałas / Ha! co ja widzę? Moi bracia ścigani przez pana Ubu i jego ludzi! KRÓLOWA O, mój Boże! Panno Najświętsza, doganiają ich, doganiają! BYCZYSŁAW Cała armia pędzi za panem Ubu. Króla już nie ma. Okropność! Na pomoc! KRÓLOWA Bolesław padł, ugodzony kulą. BYCZYSŁAW Ha! Hej! / Władysław odwraca się / Broń się! Hurra! Władziu! KRÓLOWA Och! Otoczyli go. BYCZYSŁAW Skończone. Bardior przeciął go na pół jak kiełbaskę. KRÓLOWA Och! Biada! Ci opętańcy wdzierają się do pałacu, idą po schodach. / hałas wzmaga się / KRÓLOWA I BYCZYSŁAW / padając na kolana / Mój Boże, ocal nas. BYCZYSŁAW Och, ten pan Ubu! Łajdak, nędznik, gdybym go dostał… SCENA IV / Ciż, bramę wysadzono, Ubu i jego banda wpadają. / UBU Ech! Byczysław, co ty mi chcesz zrobić? BYCZYSŁAW Pomagaj Bóg! Będę bronił matki do ostatniego tchnienia! Pierwszy, kto się zbliży, jest trupem. UBU Och, Bardior, ja się boję! Pozwólcie mi odejść. ŻOŁNIERZ / zbliża się / Poddaj się, Byczysławie! MŁODY BYCZYSŁAW Masz, świntuchu, weź za swoje. / rozwala mu czaszkę / KRÓLOWA Trzymaj się, Byczysławie, trzymaj się. ŻOŁNIERZE / zbliżając się / Byczysławie, obiecujemy ci życie. BYCZYSŁAW Łajdaki, opoje, płatne świntuchy! / wywija młynka szablą i morduje wielu / UBU Och, ja sobie z nim i tak dam radę! BYCZYSŁAW Matko, ratuj się tajnymi schodkami. KRÓLOWA A ty, moje dziecko, a ty? BYCZYSŁAW Ja za tobą. UBU Starajcie się pojmać królowę. Oho, uciekła. A z tobą, nędzniku… / zbliża się do Byczysława / BYCZYSŁAW Ha! Pomagaj Bóg! Oto moja zemsta! / rozpruwa mu pludry straszliwym ciosem szabli / Matko, śpieszę za tobą! / znika ukrytymi schodami / SCENA V / Grota w górach. Młody Byczysław wchodzi w towarzystwie Rozamundy. / BYCZYSŁAW Tutaj będziemy bezpieczni. KRÓLOWA I ja tak sądzę. Byczysławie, ratuj mnie! / pada na śnieg / BYCZYSŁAW Ha! Co tobie, matko? KRÓLOWA Jestem bardzo chora, wierzaj mi, Byczysławie. Mam już ledwie dwie godziny przed sobą. BYCZYSŁAW Jak to! Czyżbyś zmarzła? KRÓLOWA Jakże chcesz, abym się oparła tylu ciosom? Król zabity, nasz dom zniszczony, a ty, przedstawiciel najszlachetniejszego rodu, jaki kiedykolwiek nosił szablę, zmuszony uchodzić w góry jak przemytnik! BYCZYSŁAW I przez kogo, wielki Boże, przez kogo? Pospolity Ubu, awanturnik wyrosły nie wiadomo skąd, hołota plugawa, łazik nikczemny! I kiedy pomyślę, że ojciec dał mu order i zrobił go hrabią i że nazajutrz ten plugawiec nie wstydził się podnieść ręki na niego. KRÓLOWA O, Byczysławie! Kiedy sobie wspomnę, jak byliśmy szczęśliwi przed przybyciem tego Ubu! Ale teraz, niestety, wszystko się odmieniło! BYCZYSŁAW Cóż chcesz? Miejmy nadzieję, czekajmy i nie zrzekajmy się nigdy swoich praw. KRÓLOWA Życzę ci tego, drogie dziecko; ale co do mnie, nie ujrzę tego szczęśliwego dnia. BYCZYSŁAW Ha! Co tobie? Ona blednie, pada! Na pomoc! Ale ja jestem sam w pustyni! O, mój Boże! Serce jej już nie bije. Umarła. Czy podobna? Jeszcze jedna ofiara tego Ubu! / kryje twarz w rękach i płacze / O mój Boże, jak smutno jest ujrzeć się samotnym w czternastym roku z ciężarem straszliwej zemsty na barkach! / staje się pastwą najgwałtowniejszej rozpaczy / / Przez ten czas dusze Wacława, Bolesława, Władysława, Rozamundy wchodzą do groty, przodkowie ich towarzyszą im i zapełniają grotę. Najstarszy zbliża się do Byczysława i budzi go łagodnie. / BYCZYSŁAW Ha! Co widzę! Cała moja rodzina, moje przodki… Jakimż cudem? CIEŃ Wiedz, Byczysławie, że byłem za życia rycerzem Mateuszem z Konigsberg, pierwszym królem i założycielem dynastii. Powierzam ci troskę o naszą zemstę. / daje mu wielki miecz / I niechaj ten miecz, który ci daję, nie zazna spokoju, aż ugodzi na śmierć uzurpatora. / wszyscy znikają, a Byczysław zostaje sam, w ekstazie / SCENA VI / Pałac Królewski Ubu, Ubica, rotmistrz Bardior. / UBU Nie! Ja nie chcę. Chcecie mnie zrujnować dla tych obżorów? BARDIOR Ależ ojcze Ubu, czy nie widzisz, że lud czeka pamiątki szczęśliwego wstąpienia na tron? UBICA Jeśli nie każesz rozdać mięsiwa i złota, obalą cię w ciągu dwóch godzin. UBU Mięso, dobrze! Złoto, nie! Zabijcie trzy stare konie, to wystarczy dla tych paskudziarzy. UBICA Sameś paskudziarz! Skąd ja przyszłam do takiego bydlaka? UBU Jeszcze raz mówię, że chcę zbić forsę, nie popuszczę ani grosika. UBICA Kiedy się ma w rękach wszystkie skarby Polski! BARDIOR Tak, wiem, że jest w kaplicy olbrzymi skarb, rozdamy go. UBU Nędzniku, jeśli się poważysz!… BARDIOR Ależ ojcze Ubu, jeśli nie rozdasz pieniędzy, lud nie zechce płacić podatków. UBU Naprawdę? UBICA Ależ tak! UBU Och, w takim razie godzę się na wszystko. Zgromadźcie trzy miliony, upieczcie sto pięćdziesiąt wołów i baranów, tym bardziej, że i mnie się okroi. / wychodzą / SCENA VII / Dziedziniec pałacowy pełen ludu, Ubu ukoronowany, Ubica, rotmistrz Bardior, pachołki dźwigający mięsiwa. / LUD Oto król! Niech żyje król! Hurra! UBU / rzucając złoto / Macie, to dla was. Nie miałem zbytniej ochoty dawać wam pieniędzy, ale rozumiecie, Ubica tak zdecydowała. Za to przyrzeknijcie mi, że będziecie porządnie płacili podatki. WSZYSCY Tak, tak! BARDIOR Widzisz, mości Ubu, jak się biją o złoto. Co za bitwa! UBICA Prawda, że to okropne. O, jednemu roztrzaskali głowę. UBU Piękny widok! Przynieście dalsze skrzynie złota. BARDIOR Gdyby tak urządzić wyścigi… UBU Tak, to jest myśl. / do ludu / Moi przyjaciele, widzicie oto tę skrzynię; zawiera trzy tysiące dukatów w złocie, w pełnowartościowej monecie polskiej. Niech ci, którzy chcą się ścigać, ustawią się na skraju dziedzińca. Ruszycie, skoro ja machnę chustką; który przybiegnie pierwszy, dostanie skrzynię. Ci, co nie wygrają, dostaną na pocieszenie tę drugą skrzynię, podzieli się ją między nich. WSZYSCY Tak! Niech żyje ojciec Ubu! Co za dobry król! Nie było tak za czasów Wacława. UBU / do Ubicy, z radością / Posłuchaj ich! / lud ustawia się na skraju dziedzińca / Raz, dwa, trzy! Jesteście? WSZYSCY Tak! Tak! UBU Jazda! / biegną, przewracają się; krzyki, tumult / BARDIOR Dobiegają, dobiegają! UBU Ha! Pierwszy traci tempo. UBICA Nie, odzyskuje je teraz. BARDIOR Och! Traci! Traci! Przepadł! Inny doleciał! / ten, który był drugi, przybiegł pierwszy / Niech żyje Michał Fiodorowicz! Niech żyje Michał Fiodorowicz! MICHAŁ FIODOROWICZ Królu, nie wiem, jak mam dziękować Waszej Królewskiej Mości… UBU Och, drogi przyjacielu, to nic. Zabierz swoją skrzynię, Michale; a wy podzielcie tę drugą, bierzcie po sztuce złota, aż się wyczerpie. WSZYSCY Niech żyje Michał Fiodorowicz! Niech żyje ojciec Ubu! UBU A wy, moi przyjaciele, chodźcie na obiad! Otwieram wam dziś bramy pałacu, chciejcie zaszczycić mój stół! LUD Chodźmy! Chodźmy! Niech żyje ojciec Ubu! Najszlachetniejszy z monarchów! / Wchodzą do pałacu; słychać zgiełk orgii, która się ciągnie aż do jutra. Zasłona spada / AKT TRZECI SCENA I / Pałac. Ubu, Ubica. / UBU Na moją zieloną świeczkę, jestem oto królem w tym kraju, już nabawiłem się niestrawności i mają mi przynieść mój wielki hełm. UBICA Z czego on jest, Ubu? Bo można być królem, ale trzeba być oszczędnym. UBU Samiczko moja, jest z baraniej skóry, z zapinką i sznurkiem ze skóry psa. UBICA To jest piękne, ale jeszcze piękniej jest być królami. UBU Tak, miałaś rację, Ubico. UBICA Winni jesteśmy wielką wdzięczność księciu Litwy. UBU Komu takiemu? UBICA No, rotmistrzowi Bardiorowi. UBU Proszę cię, Ubico, nie mów mi o tym bawole. Teraz, kiedy go już nie potrzebuję, może się obejść smakiem; nie zobaczy swego księstwa. UBICA Źle robisz, Ubu, on się obróci przeciw tobie. UBU Och, smutna dola tego patałacha, tyle o niego dbam, co o Byczysława. UBICA Ha! ha! Czy ty myślisz, żeś już skończył z Byczysławem? UBU Na ten mój kozik! Cóż chcesz żeby mi zrobił czternastoletni smarkacz? UBICA Ubu, Ubu, uważaj na to, co gadasz. Wierzaj mi, staraj się ująć Byczysława dobrodziejstwy. UBU Jeszcze pieniędzy dawać? O, nie, nici z tego. Rozpaskudziliście mi dwadzieścia dwa miliony. UBICA Rób, Ubu, wedle swojej głowy, będziesz się w nią drapał. UBU Ty będziesz się drapała razem ze mną. UBICA Słuchaj, jeszcze raz ci powiadam: jestem pewna, że młody Byczysław da ci szkołę, bo ma za sobą słuszne prawo. UBU Psia twoja mać, niesłuszne prawo ma być gorsze niż słuszne? Ha! Ty mnie znieważasz, Ubico, posiekam cię na kotlet. / Ubica zmyka, ścigana przez Ubu / SCENA II / Wielka sala w pałacu. Ubu, Ubica, oficerowie i żołnierze, Żyron, Piła, Kotys, szlachta w kajdanach, finansiści, sędziowie, pisarze. / UBU Przysuńcie kasę szlachecką i grabki szlacheckie, i nożyk szlachecki, i księgę szlachecką. Następnie każcie się zbliżyć szlachcie. / popychają brutalnie szlachtę / UBICA Zaklinam cię, miarkuj się, Ubu. UBU Mam zaszczyt oznajmić wam, że, dla wzbogacenia królestwa, postanowiłem zgładzić wszystką szlachtę i zabrać jej dobra. UBICA Zgroza! Do nas, ludu i żołnierze! UBU Przyprowadźcie mi pierwszego szlachcica i podajcie mi pogrzebacz szlachecki. Tych, którzy będą skazani na śmierć, wpuszczę do jamy, wpadną do podziemi Szczypaj-Wieprza i Izby Grosiwnej, gdzie będą wymóżdżeni. / do szlachcica / Ktoś jest, ciemięgo? SZLACHCIC Hrabia witebski. UBU Jakie masz dochody? SZLACHCIC Trzy miliony ryxdalów. UBU Skazany! / bierze go pogrzebaczem i wpuszcza do jamy / UBICA Co za nikczemne okrucieństwo! UBU Drugi szlachcic, ktoś zacz? / szlachcic nie odpowiada / Odpowiesz, ciemięgo? SZLACHCIC Wielki książę poznański. UBU Wybornie! Wybornie! Nie pytam o więcej. Do jamy. Trzeci szlachcic, ktoś zacz? Masz szpetną mordę. SZLACHCIC Książę Kurlandii oraz miast Rygi, Rewlu i Mitawy. UBU Bardzo dobrze, bardzo dobrze! Nie masz nic więcej? SZLACHCIC Nic. UBU Więc do jamy. Czwarty szlachcic, ktoś zacz? SZLACHCIC Książę Podola. UBU Jakie dochody? SZLACHCIC Jestem zrujnowany. UBU Za to brzydkie słowo leź do jamy. Piąty szlachcic, ktoś zacz? SZLACHTA Margrabia Torunia, palatyn połocki. UBU To niewiele. Nie masz nic więcej? SZLACHCIC To mi wystarczało. UBU No tak, lepiej mało niż nic. Do jamy. Co ty się krzywisz, mościa Ubu? UBICA Jesteś za okrutny, Ubu. UBU Ba! Bogacę się. Każę sporządzić *moją* listę *moich* dóbr. Woźny, odczytaj *moją* listę *moich* dóbr. WOŹNY Hrabstwo Sandomierza. UBU Zacznij od księstw, głupia pało! WOŹNY Księstwo Podolskie, Wielkie Księstwo Poznańskie, Księstwo Kurlandzkie, Hrabstwo Sandomierskie, Hrabstwo Witebskie, Palatynat Połocki, Margrabstwo Toruńskie. UBU Dalej? WOŹNY To wszystko. UBU Jak to, wszystko? Och, w takim razie dobrze, jazda tu ze szlachtą. Muszę się dalej bogacić; każę wytracić całą szlachtę i w ten sposób będę miał wszystkie wakujące dobra. Dalej, pakujcie szlachtę do jamy. / spychają szlachtę do jamy / Spieszcie się, prędzej, teraz będę stanowił prawa. KILKA GŁOSÓW Co to będzie? UBU Najpierw zreformuję sprawiedliwość, po czym weźmiemy się do finansów. KILKU SĘDZIÓW Sprzeciwiamy się wszelkim zmianom. UBU Grówno! Po pierwsze, sędziowie nie będą płatni. SĘDZIOWIE A z czego będziemy żyli? Jesteśmy biedni. UBU Będziecie mieli grzywny, na które będziecie skazywali, i dobra skazanych na śmierć. PIERWSZY SĘDZIA Zgroza! DRUGI Ohyda! TRZECI Skandal! CZWARTY Niegodziwość! WSZYSCY Nie będziemy sądzili w tych warunkach. UBU Do jamy sędziów! / miotają się na próżno / UBICA Aj, co ty wyprawiasz, Ubu! Kto będzie wymierzał teraz sprawiedliwość? UBU Kto? Ja. Zobaczysz, jak to dobrze pójdzie. UBICA Tak, to będzie ładnie! UBU Ej, cicho siedź, klępo. Teraz, panowie, weźmy się do finansów. FINANSIŚCI Nie ma tu nic do odmieniania. UBU Jak to, ja chcę wszystko odmienić! Po pierwsze, chcę zachować dla siebie połowę podatków. FINANSIŚCI Tylko tyle! UBU Panowie, ustanowimy podatek dziesięć od sta od własności, drugi od handlu i przemysłu, trzeci od małżeństw, a czwarty od zgonów, po piętnaście franków każdy. PIERWSZY FINANSISTA Ależ to idiotyczne, ojcze Ubu. DRUGI FINANSISTA To niedorzeczne. TRZECI FINANSISTA To się nie trzyma kupy. UBU Kpicie sobie ze mnie! Do jamy finansiści! / spuszczają finansistów do jamy / UBICA Ależ, zlituj się, Ubu, co z ciebie za król, zakatrupisz wszystkich! UBU Ech, grówno! UBICA Nie ma sprawiedliwości, nie ma finansów! UBU Nie bój się nic, moje słodkie dziecię, ja pójdę sam od wsi do wsi, zbierać podatki. SCENA III / Chata wiejska w okolicach Warszawy. Grupka wieśniaków. / WIEŚNIAK / wchodząc / Dowiedzcie się wielkiej nowiny. Król nie żyje, książęta również, a młody Byczysław schronił się ze swoją matką w góry. Co więcej, ojciec Ubu zagarnął tron. DRUGI Ja wiem ciekawsze rzeczy. Wracam z Krakowa, gdzie widziałem, jak wynosili ciała więcej niż trzystu szlachty i pięciuset sędziów, których zabito. Zdaje się, że zdwoją podatki i że Ubu będzie je sam ściągał. WSZYSCY Wielki Boże! Co się z nami stanie? Stary Ubu jest paskudny brudas, a jego rodzina jest, powiadają, okropna. WIEŚNIAK Słuchajcie no: zdaje się, że to ktoś puka do drzwi. GŁOS Kroćkrocikropidiasków! Otwórzcie, na moje grówno, na świętego Kotra i świętego Nikołę. Otwierajcie ukatadukata, przychodzę ściągać podatki! / przez wywalone drzwi wdziera się Ubu, a za nim legion łapigroszów / SCENA IV UBU Który z was tu najstarszy? / wysuwa się wieśniak / Jak się zowiesz? WIEŚNIAK Stanisław Leszczyński. UBU A więc, kroćkrocikropidiasków, słuchaj mnie dobrze, albo też ci panowie utną ci oszy. Będziesz ty mnie słuchał wreszcie? STANISŁAW Ale Wasza Ekscelencja jeszcze nic nie powiedziała. UBU Jak to, gadam od godziny! Czy myślisz, żem tu przyszedł, aby kazać na puszczy? STANISŁAW Daleka ode mnie jest podobna myśl. UBU Przychodzę tedy powiedzieć ci, nakazać i oznajmić, że masz ujawnić i co rychlej przedłożyć swoje finanse, inaczej będziesz zakatrupiony. Dalej, panowie świntuchy fynansowe, przywóźcie tutaj wózek fynansowy. / przytaczają wózek / STANISŁAW Najjaśniejszy, my jesteśmy zapisani w regestrze jeno na sto pięćdziesiąt dwa ryxdale, któreśmy już zapłacili, będzie niedługo sześć tygodni na święty Maciej. UBU To bardzo możliwe, ale ja zmieniłem rząd i ogłosiłem w Dzienniku Ustaw, że się będzie płaciło dwa razy wszystkie podatki, a trzy razy te, które rząd naznaczy później. Przy tym systemie zrobię prędko majątek, wówczas pozabijam wszystkich i wyjadę. WIEŚNIACY Ojcze Ubu, błagamy, ulituj się nas, jesteśmy biedni obywatele. UBU Gwiżdżę na to. Płaćcie. WIEŚNIACY Nie możemy, jużeśmy zapłacili. UBU Płaćcie! Albo was wpakuję do swojej kieszeni, obostrzonej kaźnią oraz odłączeniem szyi i głowy od ciała! Kroćkrocikropidiasków, jestem chyba królem! WSZYSCY A więc to tak? Do broni! Niech żyje Byczysław, z łaski Bożej król Polski i Litwy! UBU Naprzód panowie z fynansów, pełńcie swoją powinność / wszczyna się walka, dom pada zburzony, stary Stanisław uchodzi sam przez równinę, Ubu zostaje, aby zgarniać podatki / SCENA V / Kazamata w fortach Torunia. Bardior w kajdanach, Ubu. / UBU Ha! Obywatelu, ot co jest. Chciałeś, żebym ci zapłacił to, com ci był winien, i zbuntowałeś się, bo ja nie chciałem! Spiskowałeś i otoś jest w pace. Dokatadukata, czyściutko to załatwiono; figielek jest taki zgrabny, że sam nie poskąpisz mu swego uznania. BARDIOR Uważaj, mości Ubu. Od pięciu dni, przez które jesteś królem, popełniłeś więcej mordów, niżby ich trzeba, aby posłać do piekła wszystkich świętych z raju. Krew królewska i szlachecka krzyczy pomsty, i krzyk jej będzie wysłuchany. UBU Hoho, mój miły przyjacielu, języczek masz nie od parady. Nie wątpię, że gdybyś zdołał się wymknąć, mogłyby z tego wyniknąć komplikacje; ale nie sądzę, aby kazamaty toruńskie wypuściły kiedy którego z zacnych chłoptasiów, skoro go im powierzono. Dlatego dobranoc! I radzę ci dobrze spać na obu oszach, mimo że szczory tańcują tutaj wcale grzeczną sarabandę. / wychodzi; zjawiają się pachołcy, aby zaryglować wszystkie drzwi / SCENA VI / Pałac w Moskwie. Car Aleksy i jego dwór, Bardior. / Car Aleksy To ty, bezecny awanturniku, któryś pono przyczynił się do śmierci naszego kuzyna Wacława? BARDIOR Najjaśniejszy Panie, daruj mi; byłem namówiony wbrew swojej woli przez ojca Ubu. ALEKSY Och! Szpetny kłamco. Słowem, czego żądasz? BARDIOR Ojciec Ubu uwięził mnie pod pozorem spisku, udało mi się uciec, pędziłem pięć dni i pięć nocy konno przez stepy, aby błagać waszego łaskawego miłosierdzia. ALEKSY Co mi przynosisz jako zakład swego poddaństwa? BARDIOR Moją szpadę awanturnika i szczegółowy plan miasta Torunia. ALEKSY Biorę szpadę, ale, na świętego Jerzego, spal ten plan, nie chcę zawdzięczać zwycięstwa zdradzie. BARDIOR Jeden z synów Wacława, młody Byczysław, żywie jeszcze; uczynię wszystko, aby mu wrócić tron. ALEKSY Jaki stopień miałeś w armii polskiej? BARDIOR Dowodziłem piątym pułkiem dragonów wileńskich i ochotniczą kompanią w służbie ojca Ubu. ALEKSY To dobrze; mianuję cię podporucznikiem w dziesiątym pułku kozaków i biada ci, jeżeli zdradzisz. Jeśli się będziesz dobrze bił, spotka cię nagroda. BARDIOR Na odwadze mi nie zbywa, Najjaśniejszy Panie. ALEKSY To dobrze, zniknij z moich oczu. SCENA VII / Sala radna króla Ubu. Ubu, Ubica, rajcy fynansowi. / UBU Panowie, posiedzenie jest otwarte, starajcie się dobrze słuchać i zachowywać się spokojnie. Po pierwsze, przejdziemy rozdział fynansów; dalej będziemy mówili o małym systemiku, którym wymyślił na to, aby sprowadzać pogodę i odwracać deszcz. RAJCA Bardzo pięknie, mości Ubu. UBICA Cóż za cymbał! UBU Hej tam, pani grównalska de domo, gęba na kłódkę, nie ścierpię twoich błazeństw. Powiem wam tedy, panowie, że fynanse idą nieźle. Poważna liczba psów w wełnianych pończochach wypada co rano na ulice; te hycle robią cuda! Wszędzie widzi się płonące domy i ludzi uginających się pod ciężarem naszych fynansów. RAJCA A nowe podatki, mości Ubu, czy idą dobrze? UBICA Wcale nie. Podatek od małżeństw dał dopiero jedenaście groszy, a i to ojciec Ubu ściga ludzi wszędzie, aby ich zmusić do żeniaczki. UBU Dokatadukata, na rogi u mojej nogi, pani fynansjerko, ja mam oszy do mówienia, a pani gębę do słuchania. / wybuchy śmiechu / To jest odwrotnie! Przez ciebie się mylę, tyś jest przyczyną mojego ugłupienia! Ale na rogi u mojej nogi niebogi… / wchodzi Goniec / Ech, cóż tam znowu takiego, czego on chce? Ruszaj, brudasie, albo cię wpuszczę do pludrów obostrzonych odłączeniem szyi i skręceniem odnóży. UBICA Oho! Poleciał, ale porzucił list. UBU Czytaj. Zdaje mi się, że ja tracę zmysły albo że już nie umiem czytać. Spiesz się, klępo, to musi być od Bardiora. UBICA Właśnie, właśnie. Powiada, że car przyjął go bardzo dobrze, że najedzie twoje stany, aby przywrócić Byczysława, a że ty będziesz zabity. UBU Hu! Hu! Boję się! Boję się! Huhu! Już nie żyję! O, ja biedne niebożę! Co począć, wszechmogący? Ten zły człowiek zabije mnie. Święty Antoni i wy, wszyscy święci, wspierajcie mnie, dam wam fynansów i zapalę świece dla was. Boże, co począć? / płacze i szlocha / UBICA Jest tylko jedna droga, Ubu. UBU Jaka, kochanie? UBICA Wojna!! WSZYSCY Pomagaj Bóg! Oto szlachetna droga! UBU Tak, i znów mnie wygrzmocą. PIERWSZY RAJCA Śpieszmy, śpieszmy gotować armię. DRUGI I gromadzić wiwendę. TRZECI I narządzać artylerię i fortece. CZWARTY I brać pieniądze na wojsko. UBU Och, nie; co to, to nie. Zabiję cię, ty rajco. Nie dam pieniędzy. A to ładna historia. Przedtem płacono mi, żebym szedł na wojnę, a teraz trzeba mi iść na wojnę na własny koszt. Nie, na moją zieloną świeczkę, róbmy wojnę, skoro was giez ukąsił, ale nie dawajmy ani grosika. WSZYSCY Niech żyje wojna! SCENA VIII / Obóz pod Warszawą. / ŻOŁNIERZE I PALOTYNI Niech żyje Polska! Niech żyje król Ubu! UBU Ha, stara Ubu, daj mi moją zbroję i mój kijek. Będę niedługo taki obładowany, że nie będę mógł iść, gdyby mnie ścigano. UBICA Pfe! Tchórz! UBU Haha! znowu ta grówniana szabla wylatuje, a pogrzebacz fynansowy nie trzyma się!!! Nie dojdę z tym do końca, a Rosjanie walą naprzód i zabiją mnie. ŻOŁNIERZ Królu Ubu, wypadły ci nożyce do obcinania oszu. UBU Ti! ti! ti! Ubiję cię, lalo, grównianym pogrzebaczem i nożykiem twarzecznym. UBICA Jaki on piękny w swoim kasku i w zbroi, rzekłbyś upancerzona dynia. UBU Ha! Teraz siądę na koń. Przyprowadźcie, panowie, fynansowego konia. UBICA Ubu, twój koń cię nie udźwignie; nic nie jadł od pięciu dni i jest wpół żywy. UBU To by mi się podobało! Liczą mi dwanaście groszy dziennie za tę szkapę i nie może mnie unieść! Kpisz sobie, wiedźmo rogata, czy też okradasz mnie? / Ubica rumieni się i spuszcza oczy / Zatem niech mi przywiodą inne bydlę, ale nie pójdę pieszo, do kroćset kobył. / przyprowadzają olbrzymiego konia / UBU Wsiądę na to. Och! Raczej siedząco, bo ja zlecę. / koń rusza / Och! Zatrzymajcie to bydlę, wielki Boże, ja zlecę i stanę się trupem!!! UBICA On jest doprawdy głupi. A, podniósł się. Ale spadł był na ziemię. UBU Ha! Klaczy rogata, ledwie żyję! Wszystko jedno, jadę na wojnę i zabiję wszystkich. Biada temu, kto nie będzie szedł prosto. Wsadzę go do kieszeni ze skręceniem nosa i zębów i wyrwaniem języka. UBICA Szczęśliwej drogi, mossje Ubu. UBU Zapomniałem ci powiedzieć, że ci powierzam regencję. Ale mam przy sobie księgę fynansów; biada ci, jeśli mnie okradniesz. Daję ci za pomocnika palotyna Żyrona. Bywaj, stara Ubu. UBICA Bywaj, stary Ubu. Zabij dobrze cara. UBU Rozumie się. Skręcenie nosa i zębów, wydarcie języka i zagłębienie małego drewnianego szpica w oszach. / armia oddala się przy dźwięku fanfar / UBICA Teraz, kiedy ten patałach odjechał, starajmy się zakrzątnąć koło naszych interesików, zabić Byczysława i zagarnąć skarb. AKT CZWARTY SCENA I / Groby dawnych królów polskich w katedrze warszawskiej. / UBICA Gdzie może być skarb? Żadna płyta nie dźwięczy głucho. A przeciem dobrze policzyła trzynaście kamieni od grobu Władysława Wielkiego, idąc wzdłuż muru, i nie ma nic. Musiano mnie oszukać. A, jest! Ten kamień dźwięczy głucho. Do dzieła, piękna Ubu. Śmiało, wyważmy ten kamień. Trzyma się. Weźmy ten pogrzebacz fynansowy, jeszcze raz spełni swoje zadanie. O, jest! Jest złoto pośród królewskich kości. Do worka, ładować wszystko! Ha! Co to za zgiełk? Czyżby w tych starych sklepieniach byli jeszcze żywi? Nie, to nic, śpieszmy. Bierzmy wszystko. Tym pieniążkom będzie bardziej do twarzy w świetle dziennym niż w grobach dawnych władców. Wsadźmy z powrotem kamień. Moja obecność w tym miejscu przyprawia mnie o dziwny lęk. Zabiorę resztę złota innym razem; wrócę jutro. GŁOS / wychodzący z grobowca Jana Zygmunta / Nigdy, Ubico, nigdy! / Ubica ucieka jak szalona, unosząc skradzione złoto tajnymi drzwiczkami / SCENA II / Plac w Warszawie. Byczysław i jego stronnicy, lud i żołnierze. / BYCZYSŁAW Naprzód, przyjaciele! Niech żyje Wacław i Polska! Ten stary hultaj Ubu odjechał; została już tylko wiedźma Ubica ze swoim palotynem. Podejmuję się iść na waszym czele i przywrócić ród moich ojców. WSZYSCY Niech żyje Byczysław! BYCZYSŁAW I zniesiemy wszystkie podatki ustanowione przez ohydnego Ubu. WSZYSCY Hurra! Naprzód! Pędźmy do pałacu i wytępmy to nasienie. BYCZYSŁAW Ha! Właśnie ta flądra Ubu wychodzi ze swoją strażą na ganek. UBICA Czego panowie chcecie? Ha! To Byczysław! / tłum rzuca kamieniami / PIERWSZY STRAŻNIK Wszystkie szyby wytłukły. DRUGI STRAŻNIK Święty Jerzy, zamordowały mnie. TRZECI STRAŻNIK Świanty Walanty, umieram. BYCZYSŁAW Ciskajcie kamienie, przyjaciele. PALOTYN ŻYRON Hum! Więc to tak! / dobywa szabli i rzuca się, robiąc straszliwą rzeź / BYCZYSŁAW Sam wychodź! Broń się, nikczemny pistolcu! / biją się / ŻYRON Zginąłem! BYCZYSŁAW Zwycięstwo, przyjaciele! Huzia na Ubicę! / słychać trąby / Ha! To szlachta przybywa. Pędźmy, dopędźmy tę wiedźmę! WSZYSCY Zanim udusimy starego bandytę! / Ubica ucieka, ścigana przez wszystkich Polaków; strzały, grad kamieni / SCENA III / Armia polska maszerująca przez Ukrainę. / UBU Rogi niebieskie, nogo boża, główko cielęca! Zginiemy tutaj, bo umieramy z pragnienia i zmęczone jesteśmy. Panie żołnierzu, bądź tak uprzejmy ponieść nasz kask fynansowy, a pan, panie lansjerze, zajmij się grównianymi nożycami i drągiem fyzykalnym, aby przynieść ulgę naszej osobie, bo, powtarzam, jesteśmy zmęczeni. / żołnierze są posłuszni / PIŁA Hum! Panieee! Zadziwiające jest, że Rosjan nie widno. UBU Ubolewania godne jest, że stan naszych fynansów nie pozwala mieć wehikułu na naszą miarę; z obawy bowiem, aby nie ochwacić naszego bieguna, uczyniliśmy całą drogę pieszo, wlokąc naszego konia za uzdę. Ale kiedy będziemy z powrotem w Polszcze, wyimaginujemy, przy pomocy naszej wiedzy fyzykalnej i przy pomocy naszych doradców, powóz wietrzny, zdolny przenieść całą armię. KOTYS Oto Mikołaj Reński pędzi tutaj. UBU Co temu chłopcu? REŃSKI Wszystko stracone. Panie, Polacy zbuntowali się, Żyron zabity, a pani Ubu pierzchła w góry. UBU Ptaku nocny, bydlę złowieszcze, puhaczu w portkach! Gdzieś ty złowił te banialuki? A to awantura! I kto to uczynił? Byczysław, założę się. Skąd przybywasz? REŃSKI Z Warszawy, szlachetny panie. UBU Chłopcze grówniany, gdybym ci wierzył, kazałbym zawracać całej armii. Ale, chłopcze panie, masz na ramionach więcej pierza niż mózgu i przyśniły ci się głupstwa. Pędź do awangardy, mój malcze, Rosjanie są niedaleko i niedługo będziemy musieli użyć naszej broni, tak grównianej, jak fynansowej i fyzykalnej. GENERAŁ LACSY Ojcze Ubu, czy nie widzisz na równinie Rosjan? UBU To prawda, Rosjanie. Ładnie teraz wyglądam. Gdybym jeszcze miał sposób wynieść się stąd; ale gdzie tam, jesteśmy na wyżynie i stanowimy cel dla wszystkich pocisków. WOJSKO Rosjanie! Nieprzyjaciel! UBU Dalej, panowie, uczyńmy przygotowania do bitwy. Zostaniemy na pagórku i nie popełnimy tego głupstwa, żeby zejść na dół. Ja będę się trzymał pośrodku jak żywa cytadela, a wy będziecie ciążyli dokoła mnie. Zalecam wam wepchnąć do fuzji tyle kul, ile tylko się zmieści, bo osiem kul może zabić ośmiu Rosjan i tyluż spadnie nam tym samym z karku. Piechotę ustawimy u stóp pagórka, aby przywitała Rosjan i zabiła ich trochę; jazdę z tyłu, żeby wpadła na nich w zamęcie, a artylerię koło tu obecnego wiatraka, aby waliła w kupę. Co do nas, będziemy się trzymali w wiatraku i będziemy strzelali z pistoletu fynansowego przez okno; w poprzek drzwi umieścimy drąg fyzykalny, a jeśli ktoś spróbuje wejść, huź go grównianym pogrzebaczem. OFICEROWIE Rozkazy twoje, mości Ubu, będą wykonane. UBU Ha! Dobra nasza, zwyciężymy. Która godzina? GENERAŁ LACSY Jedenasta rano. UBU Dalej, pójdziemy na obiad, bo Rosjanie nie zaatakują nas przed południem. Powiedz pan żołnierzom, panie generale, żeby załatwili swoje potrzeby i zaintonowali hymn fynansów. / Lacsy odchodzi / ŻOŁNIERZE I PALOTYNI Niech żyje ojciec Ubu, nasz wielki fynansista! Ting, ting, ting; ting, ting, ting; ting, ting, tating! UBU O, dzielni ludzie, ubóstwiam ich! / nadlatuje rosyjska kula armatnia i łamie skrzydło wiatraka / Och! Boję się, Panie Boże, zginąłem! Nie, nie, to nic; nic mi nie jest. SCENA IV KAPITAN / nadchodzi / Mości Ubu, Rosjanie atakują. UBU No więc co? Cóż ty chcesz, żebym ja na to poradził? To nie ja im kazałem. Jednakże, panowie od fynansów, przygotujmy się do walki. GENERAŁ LACSY Druga kula! UBU Och! Już nie wytrzymam. Tutaj dżdży żelazem i ołowiem; moglibyśmy uszkodzić naszą szacowną osobę. Zejdźmy. / wszyscy schodzą pędem; wszczyna się bitwa; znikają w kłębach dymu u stóp wzgórza / ROSJANIE / uderzając / Za Boga i cara! REŃSKI Ha! Zginąłem. UBU Naprzód! Ha! Ty, panie, niech cię dopadnę, boś mnie uszkodził, słyszysz, opoju, swoją fuzją, która nie chce strzelać. ROSJANIN Ej, widzicie go! / strzela do niego z rewolweru / UBU Ach! Och! Jestem zraniony, jestem przedziurawiony, jestem przekłuty, jestem przysposobiony na śmierć, jestem pogrzebiony. Och! Ale czekaj. Ha! Mam go! / rozdziera go / Masz! Teraz spróbuj to zrobić jeszcze raz. GENERAŁ LACSY Naprzód, nacierajmy krzepko, przebądźmy rów. Zwycięstwo jest nasze. UBU Myślisz? Dotąd czuję na czole więcej guzów niż wawrzynów. KONNICA ROSYJSKA Hurra! Miejsca dla Cara! / przybywa Car w towarzystwie przebranego Bardiora / PIERWSZY POLAK Och! Boże! Zmykaj, kto żyw, to Car. DRUGI Och! Boże! Przebył rów. INNY Pif! paf! Ten drab porucznik zakatrupił czterech. BARDIOR Jeszczeście nie skończyli, draby! Masz, Janie Sobieski, masz swoją porcję! / zabija go / Dawajcie innych! / urządza rzeź Polaków / UBU Naprzód, druhy! Schwyćcie mi tego chmyza! Róbcie kompot z Moskali! Zwycięstwo jest nasze. Niech żyje Czerwony Orzeł! WSZYSCY Naprzód! Hurra! Nogo boża! Łapcie wielkiego draba. BARDIOR Na Świętego Jerzego, padłem. UBU / poznając go / A, to ty, Bardiorze! A, przyjacielu! Bardzo jesteśmy radzi, po równi z całą kompanią, żeśmy cię odnaleźli. Przypiekę cię trochę na wolnym ogniu. Panowie od fynansów, rozpalcie ogień. Och! Ach! Och! Umarłem. Dostałem co najmniej kulą armatnią. Och, mój Boże! Przebacz mi moje grzechy. Tak, to była kula armatnia. BARDIOR To był pistolet nabity prochem. UBU Ha! Ty sobie drwisz ze mnie! Jeszcze! Do kieszeni! / rzuca się nań i rozdziera go / GENERAL LACSY Mości Ubu, posuwamy się na całej linii. UBU Widzę to. Nie mogę już, jestem pocętkowany kopniakami, chciałbym usiąść na ziemi. Och! Moja manierka! GENERAŁ LACSY Idź wziąć manierkę Cara, mości Ubu. UBU Haha! Idę zaraz. Dalej! Szablo grówniana, pełń swoją powinność, a ty, pogrzebaczu fynansowy, nie zostawaj w tyle! Niech fyzykalny drąg uniesie się szlachetną emulacją i podzieli z małym kijkiem chwałę mordowania, drążenia i penetrowania cesarza Moskwy. Naprzód, nasz panie koniu fynansowy! / rzuca się na Cara / OFICER ROSYJSKI Stawać w pozycji, Majestacie. UBU Masz ty! Au! Oj! Och, panie, przepraszam, niech mnie pan zostawi w spokoju. Och! To było nieumyślnie. / ucieka; Car goni go / Panno Święta, ten opętaniec goni za mną. Co ja mu zrobiłem, wielki Boże! Och! Dobra! Jest jeszcze rów do przebycia. Och! Czuję go za sobą, a rów przed sobą! Odwagi, zamknijmy oczy! / skacze przez rów, w który Car wpada / CAR Ha! Wpadłem. POLACY Hurra! Car wdepł. UBU Ha! Zaledwie ważę się obrócić! Siedzi w rowie. Ha! Dobrze mu tak, walcie na niego. Dalej, Polacy, nie żałujcie ręki, on ma dobre plecy, ten nędznik! Ja nie śmiem na niego spojrzeć. A mimo to nasza przepowiednia całkowicie się sprawdziła; drąg fyzykalny dokazał cudów i nie ma wątpliwości, że byłbym go skutecznie zabił, gdyby niewytłumaczony lęk nie był zwalczył i zniweczył w nas skutków naszej odwagi. Ale musieliśmy nagle skręcić kominka i zawdzięczamy nasze ocalenie jedynie naszej zręczności w jeździe konnej, jak również tęgości pęcin naszego konia fynansowego, którego chyżość równa jest tylko jego wytrzymałości, a którego lekkość zażywa odpowiedniej sławy, jak również głębokości rowu, który znalazł się bardzo w porę przed nogami wroga nas tu obecnego wielkiego mistrza fynansów. Wszystko to jest bardzo piękne, ale nikt mnie nie słucha. Dalej! Dobryś, zaczyna się na nowo! / dragoni rosyjscy szarżują i oswobadzają Cara / GENERAŁ LACSY Tym razem to popłoch! UBU Ha, to okazja do wyprostowania nóg. Dalej, panowie Polacy, naprzód, albo raczej w tył! POLACY Zmykaj kto może! UBU Dalej! W drogę. Cóż za banda, cóż za zmykanie, co za tłum, jak się wydobyć z tego gulaszu? / popychają go / Ech, ty tam, uważaj albo też doświadczysz wrzącej odwagi wielkiego mistrza fynansów. Och, odszedł, zmykajmy, a żywo, podczas gdy Lascy nas nie widzi. / Uchodzi; potem widać Cara i armię rosyjską ścigającą Polaków. / SCENA V / Grota na Litwie. Śnieg pada. Ubu, Piła, Kotys. / UBU Ha, psi czas, mróz aż kamienie trzaskają i osoba mistrza fynansów czuje się wielce uszkodzona. PIŁA Hum! Mościwy Ubu, czy ochłonąłeś już ze swego strachu i ze swojej ucieczki? UBU Tak! Już się nie boję, ale jeszcze zmykam. KOTYS / na stronie / Co za wieprz! UBU Ech, mości Kotys, a pańskie ocho, jak się miewa? KOTYS Tak dobrze, Miłościwy Panie, jak się może miewać, miewając się bardzo źle. W następstwie czego ołów ciągnie je do ziemi i nie mogłem wydobyć kuli. UBU Dobrze ci tak. Ty także wciąż chciałeś grzmocić innych. Ja rozwinąłem największą dzielność i nie narażając się, zakatrupiłem czterech nieprzyjaciół własną ręką, nie licząc wszystkich tych, którzy byli już martwi i których dorżliśmy. KOTYS Czy wiesz, Piło, co się stało z młodym Reńskim? PIŁA Kula w głowę. UBU Podobnie jak maki i mleczaje w kwiecie wieku ścięte są niemiłosierną kosą niemiłosiernego kosiarza, który ścina niemiłosiernie ich miłosierne główki, tak młody Reński podzielił los maku. Dzielnie się bił, nie ma co, ale za dużo było tych Moskali. PIŁA I KOTYS Hum! Panieeee! ECHO Nieeee! PIŁA Co się stało? Uzbrójmy się w nasze lumelki. UBU Nie! Tego nadto! Idę o zakład, że jeszcze Moskale! Mam tego dość! Zresztą to bardzo proste; jeśli mnie złapią, wpuszczę ich sobie do kieszeni. SCENA VI / Ciż. Wchodzi niedźwiedź. / KOTYS Hum, panie od fynansów! UBU Och, patrzcie na tego pieseczka. Milusi jest, na honor. PIŁA Uważajcie, panie! Och, cóż za olbrzymi niedźwiedź! Moje naboje! UBU Niedźwiedź! Au! Okrutne zwierzę. Och, biedny ja człowiek, jużem zjedzony. Niech Bóg ma mnie w swojej opiece! Idzie na mnie. Nie, chwycił Kotysa. Och, oddycham. / Niedźwiedź rzuca się na Kotysa, Piła naciera nań z nożem, Ubu chroni się na skale. / KOTYS Do mnie, Piła! Na pomoc, panie Ubu. UBU Właśnie! Radź sobie, przyjacielu, na tę chwilę odmawiamy ojczenasz. Każdy niech będzie zjedzony po kolei. PIŁA Mam go, trzymam go. KOTYS Dzielnie, przyjacielu, zaczyna mnie puszczać. UBU Santificetur nomen tuum. KOTYS Plugawy tchórz! PIŁA Och! Gryzie mnie! O Boże, ocal nas, już nie żyję. UBU Fiat voluntas tua! KOTYS Och, udało mi się go zranić! PIŁA Hurra, krew go upływa! / wśród tych krzyków niedźwiedź ryczy z bólu, a Ubu dalej mamroce / KOTYS Trzymaj go dobrze, niech wyjmę granat ręczny. UBU Panem nostrum quotidianum da nobis hodie. PIŁA Masz go wreszcie? Ja już nie mogę. UBU Sicut et nos dimittimus debitoribus nostris. KOTYS Ha, mam! / rozlega się eksplozja i niedźwiedź pada martwy / PIŁA I KOTYS Zwycięstwo! UBU Sed libera nos a malo. Amen. No i co, dobrze umarł? Czy mogę zejść ze skały? PIŁA / wzgardliwie / Ile się wam podoba. UBU Możecie sobie pochlebiać, że jeżeli jeszcze jesteście przy życiu i jeżeli depcecie jeszcze śniegi Litwy — winni to jesteście wspaniałomyślnej cnocie mistrza fynansów, który się męczył, mozolił i psuł sobie gardło odmawiając ojczenaszki za wasze ocalenie i który zażywał z takim męstwem duchowego miecza modlitwy, z jaką zręcznością wy zażyliście świeckiego granatu tu obecnego palotyna Kotysa. Posunęliśmy nawet jeszcze dalej nasze poświęcenie, bo nie zawahaliśmy się wejść na najwyższą skałę, iżby nasze modlitwy miały bliżej do nieba. PIŁA Wstrętna baryła! UBU A cóż to za wielkie bydlę! Dzięki mnie macie wieczerzę. Co za brzuch, panowie! Grecy czuliby się w nim swobodniej niż w koniu drewnianym i niewiele brakowało, drodzy przyjaciele, abyśmy nie byli sprawdzili własnymi oczami jego wnętrznej pojemności. PIŁA Umieram z głodu. Co jeść? KOTYS Niedźwiedzia. UBU Och, wy biedni ludzie, będziecie go jedli na surowo? Nie mamy nic dla rozpalenia ognia. PIŁA Nie mamy fuzji ze skałkami? UBU Prawda! A przy tym zdaje mi się, że tu niedaleko jest mały lasek, gdzie muszą być suche gałęzie. Idź przynieść, mości Kotysie. / Kotys oddala się, brnąc przez śnieg. / PIŁA A teraz, mości Ubu, poćwiartuj pan niedźwiedzia. UBU Och, nie. Może jeszcze nie umarł. Natomiast ty, któryś jest już na wpół zjedzony i pokąsany na wszystkie strony, będziesz zupełnie w swojej roli. Ja zapalę ogień, czekając aż on przyniesie drew. / Piła zaczyna ćwiartować niedźwiedzia. / UBU Och! Uważaj! Ruszył się. PIŁA Ależ, mości Ubu, już jest zimny. UBU To szkoda, lepiej smakowałby na ciepło. To przyprawi mistrza fynansów o niestrawność. PIŁA / na stronie / Oburzające! / głośno / Pomóż nam trochę, mości Ubu, ja nie mogę sam robić wszystkiego. UBU Nie, ja nie chcę nic robić. Ja jestem zmęczony, wierzaj mi. KOTYS / wraca / Co za śnieg, przyjaciele, myślałby człowiek, że jest w Kastylii albo na biegunie północnym. Noc zaczyna zapadać. Za godzinę będzie czarno. Spieszmy się, żeby jeszcze coś widzieć. UBU Tak, słyszysz Piła, śpiesz się. Śpieszcie się obaj. Nadziejcie bydlę na rożen i upieczcie bydlę, jestem głodny. PIŁA Ha! To już za wiele tego dobrego. Albo pracuj z nami, albo nie dostaniesz nic, słyszysz obżoro. UBU Och, to mi jest wszystko jedno, mogę go zjeść na surowo, wówczas wy wpadniecie. Przy tym mnie się chce spać. KOTYS Cóż chcesz, Piła! Jedzmy sami. Nie dostanie nic i kwita. Albo też można mu będzie dać kości. PIŁA Dobra! Ha, ogieniek płonie. UBU Och! To dobra rzecz; teraz jest ciepło. Ale wszędzie widzę Rosjan. Cóż za ucieczka, wielki Boże! Och! / pada uśpiony / KOTYS Chciałbym wiedzieć, czy to, co powiadał Reński, jest prawda, czy ta klępa Ubu jest w istocie zdetronizowana. Nie byłoby w tym nic niemożliwego. PIŁA Skończmy wieczerzać. KOTYS Nie, mamy do mówienia o ważniejszych rzeczach. Myślę, że byłoby dobrze wywiedzieć się o prawdziwości tych pogłosek. PIŁA To prawda; mamyli opuścić starego Ubu lub mamyli zostać z nim. KOTYS Noc przynosi dobrą radę. Śpijmy, zobaczymy jutro, co trzeba uczynić. PIŁA Nie, lepiej skorzystać z nocy, żeby się stąd zabrać. KOTYS No to chodźmy. / odchodzą / UBU / mówi przez sen / Ha! Panie dragonie rosyjski, uważaj pan, nie strzelaj pan tutaj, tu są ludzie. Och, idzie Bardior, jaki on zły, rzekłbyś niedźwiedź. A Byczysław wali prosto na mnie! Niedźwiedź! Niedźwiedź! Leży! Jakiż on twardy, wielki Boże! Ja nie chcę nic robić! Idź sobie, Byczysław! Słyszysz, ladaco? Teraz idzie Reński i Car. Och! będą mnie bili. A to Ubica! Skąd ty wzięłaś wszystko to złoto? Wzięłaś mi moje złoto, nędzna, grzebałaś się w moich grobach, które są w katedrze warszawskiej, blisko księżyca. Umarłem już od dawna, to Byczysław mnie zabił i jestem pogrzebion w Warszawie koło Władysława Wielkiego, a także w Krakowie koło Jana Zygmunta, i także w Toruniu w kazamacie Bardiora! Jeszcze jest. Ale idź sobie, przeklęty niedźwiedziu. Podobnyś jest do Bardiora. Słyszysz, ty bydlę szatańskie? Nie, nie słyszy, hultaje obcięli mu oszy. Wymóżdżajcie, zabijajcie, obcinajcie oszy, wydzierajcie fynanse i pijcie aż do śmierci, to jest życie łajdaków, to jest szczęście pana fynansów. / milknie i zasypia / AKT PIĄTY SCENA I / Noc. Ubu śpi. Wchodzi Ubica, nie widząc go. Ciemność zupełna. / UBICA W końcu jestem w bezpiecznym schronieniu. Jestem tu sama, nie chodzi o to, ale co za wściekły marsz: przebyć całą Polskę w cztery dni! Wszystkie nieszczęścia opadły mnie naraz. Skoro tylko odjechał ten brzuchacz, pędzę do krypty zbijać forsę. W chwilę potem omal mnie nie kamienuje Byczysław i jego wściekła kompania. Tracę mego palotyna Żyrona, który był tak rozmiłowany w moich wdziękach, że mdlał z rozkoszy na mój widok, a nawet — jak mnie zapewniano — nie widząc mnie, co jest szczyt tkliwości. Dałby się był pokrajać na dwoje dla mnie, poczciwy chłopak, czego dowód, że pociął go Byczysław na czworo. Pif! Paf! Pan! Och! Myślałam, że umrę. Zmykam tedy co sił, ścigana przez cały tłum. Opuszczam pałac, dobijam do Wisły, wszystkie mosty obstawione. Przebywam rzekę wpław, spodziewając się znużyć swoich prześladowców. Ze wszystkich stron szlachta się zbiera i ściga mnie. Z pięć tysięcy razy omal nie zginęłam, zdławiona w kręgu Polaków zażartych na moją zgubę. Wreszcie zmyliłam ich wściekłość i po czterech dniach marszu w śniegach mego byłego królestwa udaje mi się schronić tutaj. Nie piłam ani jadłam przez te cztery dni. Byczysław nastawał na mnie… Wreszcie jestem ocalona. Och! Umieram ze zmęczenia i z zimna. Ale chciałabym wiedzieć, co się stało z moim grubym pajacem, chcę rzec z moim czcigodnym małżonkiem. Ależ mu podebrałam fynansów! Ależ mu naściągałam ryxdalów! Ależ go się naprzypodkradałam! A jego koń fynansowy umierał z głodu, nie często widywał owies, biedaczyna. Och! Paradna historia. Ale, ach! Postradałam swój skarb! Jest w Warszawie, ale kto po niego pójdzie? UBU / budząc się pomału / Łapajcie Ubicę, obetnijcie oszy! UBICA Boże! Gdzie ja jestem? Tracę głowę. Och. Boże! Nie! Dzięki niebiosu Słyszę głos, ach, podobny do Ubiego głosu. Róbmy przyjemniaczka. I cóż, mój glubasku, dobzie się spało? UBU Feralnie! Strasznie był twardy ten niedźwiedź. Walka żarłocznych przeciwko łykowatym; ale żarłoczni całkowicie pożarli i pochłonęli łykowatych, jak to ujrzycie, skoro będzie dzień. Słyszycie, szlachetni palotynowie? UBICA Co on bredzi? Jest jeszcze głupszy, niż był, kiedy odjeżdżał. O kim on gada? UBU Kotys, Piła, odpowiadajcie mi, grówno grówniane! Gdzieście? Ha! Boję się. Ale wreszcie przemówił? Nie niedźwiedź, tuszę. Grrówno! Gdzie moje zapałki? Ha! Straciłem je w bitwie. UBICA / na stronie / Skorzystajmy z sytuacji i z nocy, udajmy nadprzyrodzoną zjawę i wydobądźmy zeń przyrzeczenie, że nam przebaczy nasze przypodkradzieże. UBU Ha! Na świętego Antoniego, ktoś tu mówi! Nogo boża! Niechaj mnie powieszą! UBICA / grubym głosem / Tak, mości Ubu, mówi ktoś w istocie, a trąba archanioła, która ma wyrwać umarłych z popiołów i z prochu ostatecznego, nie przemawiałaby inaczej. Słuchaj tego surowego głosu. To głos świętego Gabriela, którego rada może być tylko dobra. UBU Och, to się wi. UBICA Nie przerywaj mi albo zamilknę i będzie koniec z twoją makówką. UBU Ha! Moja makóweczka! Milczę już, nie powiem ani słowa. Mów, pani Zjawo! UBICA Powiadaliśmy, mości Ubu, że z pana jest grube bydlę. UBU Bardzo grube, w samej rzeczy, racja. UBICA Milcz, u diaska! UBU Och, anioły nie klną. UBICA / na stronie / Grówno! / mówi dalej / Jesteś żonaty, mości Ubu? UBU W samej rzeczy, z wściekłą jędzą. UBICA Chcesz powiedzieć, że to jest urocza kobieta. UBU Ohyda. Ma pazury wszędzie, nie wiadomo, którędy ją brać. UBICA Łagodnością, panie Ubu, i jeżeli będzie ją pan brał w ten sposób, ujrzy pan, że jest co najmniej równa Wenerze Kapuańskiej. UBU Co za Wenera kapłańska? UBICA Nie słucha pan, panie Ubu; niech pan raczy baczniej użyczyć ucha. / na stronie / Ale spieszmy się, wnet zacznie świtać. / mówi dalej / Panie Ubu, pańska żona jest czarująca i rozkoszna, ma tylko jedną wadę. UBU Myli się pani, nie ma ani jednej wady, której by nie miała. UBICA Ciszaaa! Pańska żona nie zdradza pana. UBU Chciałbym wiedzieć, kto mógłby jej pożądać. To wiedźma. UBICA Nie pije. UBU Od czasu jak schowałem klucz od piwnicy. Przedtem, o ósmej rano była zawiana i perfumowała się sznapsem. Teraz, kiedy się perfumuje heliotropem, czuć ją wcale nie gorzej. To mi jedność. Ale teraz ja sam jeden jestem zawiany. UBICA Głupia figura! Pańska żona nie podbiera panu złota. UBU Nie, to zabawne! UBICA Nie ściąga ani grosza! UBU Świadkiem nasz szlachetny i nieszczęśliwy pan koń fynansowy, który, nie karmiony od trzech miesięcy, musiał odbyć całą kampanię wleczony za uzdę przez Ukrainę. Toteż padł z wyczerpania, biedne bydlątko. UBICA Wszystko to są kłamstwa, pańska żona jest wzorem, a pan potworem. UBU Wszystko to są prawdy. Moja żona jest łajdaczka, a pani pyskaczka. UBICA Uważaj, mości Ubu. UBU Ha! Prawda, zapomniałem, z kim mówię. Nie, ja tego nie powiedziałem. UBICA Zabiłeś Wacława. UBU To nie moja wina, zaiste. To Ubica mi kazała. UBICA Uśmierciłeś Władysława i Bolesława. UBU Kaduk na nich. Chcieli mnie macać! UBICA Nie dotrzymałeś obietnicy wobec Bardiora, a później zabiłeś go. UBU Wolę sam panować na Litwie w jego miejsce. Na tę chwilę nie panuje żaden z nas. Toteż widzisz pani, że to nie ja. UBICA Masz pan tylko jedną drogę, aby odkupić wszystkie swoje zbrodnie. UBU Jestem całkowicie skłonny zostać świętym człowiekiem, chcę być biskupem i widzieć swoje imię w kalendarzu. UBICA Trzeba przebaczyć żonie, że zwędziła trochę pieniędzy. UBU A! Więc to tak! Przebaczę jej, kiedy mi odda wszystko, kiedy jej dobrze wyłoję skórę i kiedy mi wskrzesi mego konia fynansowego. UBICA Kręćka ma na punkcie tego konia. Ha! Zgubiona jestem, dnieje. UBU Ale w końcu rad jestem, że wiem teraz z pewnością, iż mnie moja droga połowica okradła. Wiem to teraz z pewnego źródła. Omnis a Deo scientia, co znaczy: omnis, wszelka, a Deo, wiedza; scientia, przychodzi od Boga. Oto wytłumaczenie zjawiska. Ale pani Zjawa nic już nie gada! Czemu nie mogę jej ofiarować jakiego traktamentu! To, co mówiła, było bardzo zabawne. Ale oto dnieje! Ha! Panie Boże, na mego konia fynansowego, to stara Ubu. UBICA / bezczelnie / To nieprawda, wyklnę cię. UBU A, ścierwo! UBICA Co za bezbożność! UBU Ha! To nadto. Widzę dobrze, że to ty, głupia jędzo. Po kiego diabła przytryndałaś się tutaj? UBICA Żyron zginął, a Polacy wypędzili mnie. UBU A mnie Rosjanie wypędzili; piękne dusze spotykają się. UBICA Powiedz, że piękna dusza spotkała osła. UBU Ha! Dobrze, teraz spotka płetwonoga. / ciska na nią niedźwiedziem / UBICA / pada pod ciężarem niedźwiedzia / Och, wielki Boże! Ohyda! Och! Umieram! Duszę się! Gryzie mnie! Połyka mnie! Trawi mnie! UBU To trup, głupia. Och, ale w istocie, może i nie! Och, Boże, nie, on nie umarł, uciekajmy! / wraca na skałę / Pater noster qui es… UBICA / wyswobadzając się / Gdzie on jest? UBU Och, Boże! Ona jeszcze tu! Głupia kreaturo, nie ma więc sposobu uwolnić się od ciebie? Czy umarł ten niedźwiedź? UBICA Tak, ośle głupi, jest już całkiem zimny. Jak on tu przyszedł? UBU / zawstydzony / Nie wiem. Ha, tak, wiem! Chciał zjeść Piłę i Kotysa, i ja go zabiłem ciosem Pater Noster. UBICA Piła, Kotys, Pater Noster! Co to ma wszystko znaczyć? Mój fynans zwariował! UBU Ściśle mówię. A ty jesteś głupia gęś. UBICA Opowiedz mi swoją wyprawę, Ubu. UBU Och, do licha, nie. To za długie. Tyle wiem, że mimo mojego niezaprzeczonego męstwa wszyscy mnie sprali. UBICA Jak to, nawet Polacy? UBU Krzyczeli: „Niech żyje Wacław i Byczysław”! Myślałem, że mnie rozedrą. Och! Wściekli się i zabili mi Reńskiego. UBICA To mi jedność. Wiesz, że Byczysław zabił palotyna Żyrona. UBU To mi jedność. A potem zabili mi biednego Lacsy'ego. UBICA To mi jedność. UBU Och, ale mniejsza z tym, chodź tutaj, ścierko. Na kolana przed swoim panem! / chwyta ją i rzuca na kolana / Dostąpisz ostatecznych męczarni. UBICA Hu, hu, panie Ubu! UBU Och! Och! Skończysz wreszcie? Ja zaczynam: skręcenie nosa, wyrwanie włosów, wniknięcie drewnianego koniuszczka w oszy, ekstrakcja mózgu przez piętę, szarpanie tyłka, zniesienie częściowe, a nawet całkowite szpiku pacierzowego (gdybyż można jej wyjąć szpikulec z charakteru!), nie zapominając o otwarciu pęcherza pławnego i w końcu wielkie odszyjenie naśladowane z Jana Chrzciciela, wszystko dobyte z Pisma Świętego, tak z dawnego, jak z Nowego Testamentu, uporządkowanego, poprawionego i udoskonalonego przez tu obecnego mistrza fynansów! Smakuje ci, ty kiszko podgardlana? UBICA Łaski, mości Ubu! / wielki zgiełk u wejścia do groty / SCENA II / Ciż i Byczysław, który wpada z żołnierzami do groty. / BYCZYSŁAW Naprzód, przyjaciele! Niech żyje Polska! UBU Och! Och! Zaczekaj trochę, panie Poloński. Zaczekaj, aż ja skończę z moją panią połowińską. BYCZYSŁAW / uderzając go / Masz, tchórzu, dziadu, dziadu, obwiesiu, niedowiarku, turku! UBU / uderzając go wzajem / Masz! Poloniuszu, pijaku, bękarcie, huzarze, tatarze, smrodzie, szpiegu, sufraganie, komunisto! UBICA / bijąc go również / Masz, kapłonie, wieprzu, zdrajco, histrionie, wałkoniu, łajdaku, plugawcze, połowcze! / żołnierze rzucają się na państwa Ubu, którzy bronią się, jak mogą / UBU Boże! Co za przemoc! UBICA Mamy jeszcze kopyta, panowie Polacy. UBU Na moją zieloną świeczkę, czy to się skończy wreszcie, kroćsetkroć? Jeszcze jeden? Och, gdybym miał tutaj mojego konia fynansowego. BYCZYSŁAW Walcie, walcie tęgo. GŁOS ZZA SCENY Niech żyje ojciec Ubu. Naprzód, przybywajcie, potrzeba was tutaj, panowie od fynansów! / wchodzą palotyni i rzucają się w utarczkę / KOTYS Za drzwi Polaków! PIŁA Hu! hu! Widzimy was znowu, panowie fynanse. Naprzód, nacierajcie dzielnie, pchając się do drzwi; skoro raz będziemy na dworze, wystarczy drapnąć. UBU Och! To moja specjalność. Och! Jak on grzmoci. BYCZYSŁAW Boże, jam ranny. STANISŁAW LESZCZYŃSKI To nic, Najjaśniejszy Panie. BYCZYSŁAW Nie, tylko zamroczony. JAN SOBIESKI Walcie, walcie tęgo, te dziady pchają się do drzwi. PIŁA Odwagi, sire Ubu. UBU Och! Zrobiłem w majtki. Naprzód, kroćkrocidiasków. Zabijajcie, krwawcie, obdzierajcie ze skóry, miażdżcie, na moje rogi królewskie. Uff! Maleją! KOTYS Jest już tylko dwóch do pilnowania drzwi. UBU / zabijając ich niedźwiedziem / Jeden, masz! Drugi, masz! Uf! Jestem na dworze. Uciekajmy! Za mną, kto żyw, a prędko! SCENA III / Scena przedstawia pola Liwonii pokryte śniegiem. Oboje Ubu i ich świta w ucieczce. / UBU Ha! Sądzę, że wyrzekli się pościgu. UBICA Tak, Byczysław pojechał się koronować. UBU Nie zazdroszczę mu jego korony. UBICA Masz wielką rację, Ubu. / znikają w oddali / SCENA IV / Pokład statku płynącego Bałtykiem. Na pokładzie Ubu i cała jego banda. / KAPITAN OKRĘTU A, co za miły wietrzyk! UBU To fakt, że płyniemy z chyżością graniczącą z cudem. Powinniśmy robić przynajmniej milion węzłów na godzinę, a te węzły mają to dobrego, że skoro raz się je zrobi, już się ich nie odrobi. I to prawda, że mamy wiatr z tyłu. PIŁA Cóż za żałosny głupiec! / atak wichru, okręt kładzie się i pokrywa morze pianą / UBU Och! Ach! Wielki Boże! Wywracamy się. Ależ ten okręt idzie całkiem krzywo, on się przewali. KAPITAN Wszyscy pod wiatr, zwinąć przedni żagiel. UBU Och, nie! Do kroćset, nie! Nie pakujcie się wszyscy na jedną stronę. To nierozważnie. Wyobraźcie sobie, że wiatr się nagle zmieni: wszyscy pójdą na dno i ryby nas zjedzą. KAPITAN Nie pchajcie się, trzymać się ciasno. UBU Owszem, owszem, pchajcie się. Mnie się śpieszy! Pchajcie się, słyszycie! To twoja wina, ciemięgo kapitańska, że nie przyjeżdżamy. Powinniśmy już być. Och, och, ja obejmę komendę, wtedy zobaczycie! Myrdol front! Z wiatrem kusz, od wiatru huź! Rozwiń żagle, zwiń żagle, ster w górę, ster w bok. Widzicie, że to dobrze idzie. Płyńcie w poprzek fali, wówczas będzie wybornie. / wszyscy pękają ze śmiechu, wiatr robi się chłodniejszy / KAPITAN Podajcie wielki fok, bierzcie ryf na gniezdny! UBU Tak, to niezłe, to nawet dobre! Słyszycie, panowie Załoga? Sprowadźcie wielką fokę i idźcie, ryfy, do stu czartów. / kilku kona ze śmiechu, fala przewala się przez pokład / Och, co za potop! To skutek ruchów, któreśmy zarządzili. UBICA I PIŁA Rozkoszna rzecz jazda statkiem po morzu. / druga fala wali przez pokład / PIŁA / zlany wodą / Strzeżcie się szatana i jego pompy. UBU Garson, przynieś nam coś do picia! / wszyscy sadowią się do picia / UBICA Och, co za rozkosz ujrzeć niebawem słodką Francję, naszych starych przyjaciół i zamek Mondragon! UBU Ha! Będziemy tam niebawem. Za chwilę przybywamy pod zamek Elsynoru. PIŁA Ja się czuję orzeźwiony myślą, że ujrzę swoją drogą Hiszpanię. KOTYS Tak, i olśnimy krajanów opowiadaniem o naszych cudownych przygodach. UBU Co to, to pewne. A ja dam się mianować mistrzem fynansów w Paryżu. UBICA Właśnie! Och! Co za wstrząśnienie. KOTYS To nic, właśnie opłynęliśmy cypel Elsynoru. PIŁA A teraz nasz szlachetny statek rzuca się z całą chyżością na posępne fale Morza Północnego. UBU Morze złowrogie i niegościnne, które opływa kraj zwany Germanią, tak nazwany, ponieważ wszyscy mieszkańcy tego kraju są Germańce. UBICA Oto, co nazywam erudycją. Powiadają, że to kraj bardzo piękny. UBU Ha! Panowie! Choćby był najpiękniejszy, to nie to, co Polska. Gdyby nie było Polski, nie byłoby Polaków! Od tłumacza Opowiem tu bardzo zadziwiającą historię Króla Ubu (czytaj übü). Dla wielu będzie ona zupełną nowością. Ubu Król był zawsze raczej mitem literatury niż jej żywą częścią. Sztukę grano w r. 1896 w Paryżu tylko raz; wydanie książkowe było przez szereg lat kąskiem dla bibliofilów. (Wiadomo, że to jest najskuteczniejszy sposób pogrzebania książki, bo bibliofil i sam nie czyta, i nie pożyczy innemu). Nie bardzo tedy była sposobność sprawdzić, czy ów Ubu to jest genialne dzieło, jak chcieli jedni, czy też ramota wydmuchana przez snobów, jak twierdzili inni. Kiedy wreszcie, w r. 1922, wydanie książkowe stało się dostępne wszystkim, sprawa Króla Ubu była znacznie przedawniona. Mimo to wtedy właśnie utwór ten znalazł pewien odgłos w Polsce, przynajmniej w formie ustnych komentarzy. Polska, wówczas w miodowym miesiącu państwowości, była bardzo wrażliwa na swój prestiż; chodziły zaś głuche wieści, że Ubu Król — podtytuł sztuki brzmi: „*Polacy*” — jest straszliwym paszkwilem na Polskę. Wołano (z cicha) o interwencję dyplomatyczną wobec zapowiedzi wznowienia Króla Ubu na scenie paryskiej. To było z pewnością przeczulenie. Wprawdzie akcja Króla Ubu rozgrywa się w istocie w Polsce, a potworny Ubu nosi przez jakiś czas polską koronę na głowie, jednakże chodzi tu o Polskę czysto fantazyjną, kraj, którego nie ma na mapie. „Rzecz dzieje się w Polsce, to znaczy nigdzie” — mówił autor w swoim wstępnym przemówieniu na premierze w r. 1896. Trudno; taka była wówczas nasza sytuacja. Ale mówmy po porządku. Zacznijmy od owej paryskiej premiery, w której zamknął się żywot sceniczny Króla Ubu i która dotąd żyje w legendach teatru. Przypomniał ją niedawno sam Lugné-Poe, wydając swoje wspomnienia teatralne (Acrobaties); przypomnieli i inni w którąś rocznicę śmierci Alfreda Jarry. Było to zatem w r. 1896, w heroicznej epoce „teatrów awangardy” w Paryżu. Skończył się *Théâtre Libre* Antoine'a, ale myśl jego podjął w teatrze *de l'Oeuvre* Lugné-Poe. Pod względem materialnym teatr ten ledwo wegetował, ale każda premiera była wydarzeniem kulturalnym, skupiała elitę intelektualną i nieodzownych snobów. Ponieważ sztuki szły tam ledwie po parę razy — a musiały być niezwykłe — teatr cierpiał na wieczny głód repertuaru. W takim kłopocie, pomiędzy jakimś Ibsenem, Bjørnsonem a świeżo odkrytym Maeterlinckiem, dyrektor *l'Oeuvre* przypomniał sobie, że jego sekretarz, czy pomocnik sekretarza, młody człowiek nazwiskiem Alfred Jarry, od dawna namawiał go na wystawienie swojej sztuki, szalonej groteski pod tytułem Ubu Król. Chwycił się tego. Z pewnym trudem pozyskano młodego, ale już cenionego aktora *Odeonu*, później głośnego organizatora „teatru międzynarodowego”, Firmina Gémier, dla odtworzenia głównej roli. Gémier długo się wahał; zagranie roli w Ubu wydawało mu się niebywałym zuchwalstwem, bał się, że to może narazić jego karierę. (Rola ta była pierwotnie przeznaczona dla marionetki, w obawie, iż obyczajność nie pozwoli wcielić jej żywemu aktorowi). W istocie, sztukę poprzedzał zawczasu rozgłos przyszłego skandalu. Toteż atmosfera sali była bardzo elektryczna i wróżyła bitwę; było to, na mniejszą skalę, coś niby sławna premiera Hernaniego w r. 1830. Z jednej strony oficjalna krytyka z opasłym Sarcey'em jako symbolem konserwatyzmu, ślicznie wystrojone damy, cały wykwintny Paryż; z drugiej — długowłosi poeci, peleryny, bojówki symbolistów i dekadentów. Przedstawienie określa Lugné-Poe jednym słowem: „skandal”. Skandal kompletny! Zaczęło się spokojnie. Wyszedł na estradę nieduży człowieczek, ucharakteryzowany po trosze na Napoleona, w zbyt obszernym fraku, bardzo blady — był to autor — i wygłosił dziesięciominutowe przemówienie, umiarkowane co do formy i zbyt zawiłe, aby można w nim było wyczuć prowokację. Podniesiono kurtynę; Gémier, grający główną rolę, ze stożkowato przyrządzoną głową, w cudacznej masce na kształt świńskiego ryja lub — co dopiero dziś ma swoją wymowę — na kształt maski gazowej, i w zbroi z kartonu; obok niego, jako „Ubica”, owa potworna, a tak utalentowana Louise France — którą pamiętam jeszcze z jakiegoś pysznego afisza Willette'a — tłusta, bydlęca, pospolita. Pierwszem słowem, które padło ze sceny, było „merde”… Dziś to jest nic; ale wówczas! I żebyż „merde”; ale i tego nie uszanowano: autor przekształcił je fantazyjnie na „merdre”, w którym to brzmieniu skandaliczne słowo wielekroć miało się powtórzyć w ciągu wieczora. Zdaje się, że to „r” podziałało szczególnie drażniąco; po paru zdaniach dialogu zaczął się tumult, krzyki; publiczność omal nie rzuciła się na scenę; jedni z oburzeniem opuścili salę, inni stawali na krzesłach, wołali coś, gestykulowali. Młodzi dekadenci szyderczym śmiechem dolewali oliwy do ognia. Nie mogąc mówić z powodu zgiełku, Gémier zaczął w swoim kartonowym pudle tańczyć wściekłego giga; tańczył do upadłego, aż wreszcie osunął się na krzesło bez tchu. Ale wytańczył sobie problematyczny spokój, przerywany od czasu do czasu w jaskrawych miejscach wrogimi okrzykami i prowokacyjnymi wybuchami śmiechu. Sztuka — dzieło brutalnego infantylizmu i wisielczego humoru, upstrzone iście rabelaisowską fantazją słowną — odegrano — z trudem — do końca. „Grrrówno! — Ładnie, mości Ubu! Straszliwe z ciebie chamidło. — Iżbym cię nie zakatrupił, mościa Ubu. — Nie mnie, Ubu, ale kogo innego trzeba by zakatrupić. — Na moją zieloną świeczkę, nie rozumiem. — Jak to, Ubu, ty jesteś zadowolony ze swego losu? — Na moją zieloną świeczkę, grrrówno, mościa pani, juścić że jestem zadowolony. Jeszcze by nie: pułkownik dragonów, oficer przyboczny króla Wacława, kawaler polskiego orderu Czerwonego Orła i były król Aragonii, czegóż pani chcesz więcej?…” Tak się zaczyna pierwsza scena tego nowego Makbeta, scena, podczas której sam wielki humorysta Courteline, jak tradycja niesie, wylazł zgorszony na krzesło i krzyczał: „Ha! Czy wy nie widzicie, że autor ma was w…..?”. Wszedł w styl. A Lemaitre wodził po sali wystraszonymi oczami, powtarzając: „To żarty, prawda?…”. Szczególnie miała się odznaczyć na tej premierze dotąd dobrze znana w Paryżu *madame Misia*, córka rzeźbiarza Godebskiego, najparysksza z paryżanek, która korzystała ze zgiełku, aby Sarcey'owi krzyczeć w ucho najcięższe słowa. Była to, jak się zdaje, pierwsza z owych batalii, które później tyle razy miały się powtórzyć z okazji różnych wieczorów futurystycznych, zwłaszcza we Włoszech, a także, w zdrobnieniu i znacznie później — i u nas. Dodajmy, że tej prowokacji słownej towarzyszyły niemniej drażniące pomysły inscenizacyjne, urągające ówczesnym szablonom francuskiej sceny. Pierwszy raz zastosowano w dekoracjach bezczelną groteskę. Głąb sceny zajmował kominek z palącym się ogniem; płonący ten kominek (malowany, oczywiście) otwierał się na oścież i stanowił równocześnie drzwi. Po obu stronach kominka rozciągnął się śnieżny krajobraz „polski”. Sam Ubu był, jak wspomniałem, w potwornej masce; kiedy miał być konno, wówczas wieszał sobie na szyi głowę końską z tektury. Zmianę miejsca oznaczały napisy, jak w teatrze Szekspira. Tłum, wojsko, reprezentował jeden człowiek na czele czterdziestu manekinów trzcinowych. Była i muzyka, ogłuszająca orkiestra cymbałów. Z tymi manekinami to cała historia! Przed spektaklem Jarry kazał je dostarczyć do ubożuchnego teatru; rzekomo miały być wypożyczone. Ale po przedstawieniu dostawca zgłosił się po zapłatę, nie chciał towaru przyjąć z powrotem i na całe miesiące zbyteczne już trzcinowe manekiny zatarasowały kulisy teatru *de l'Oeuvre*, jak to po czterdziestu latach wspomina jeszcze stroskany jego dyrektor. Zajmujące wskazówki do inscenizacji daje sam Jarry w liście do Lugné-Poego, ciekawe zwłaszcza w danej epoce, w pełni realizmu scenicznego, kiedy tego rodzaju stylizacja była czymś zupełnie nowym. W liście tedy z d. 8 stycznia 1896 Jarry pisze: „Byłoby ciekawe, jak sądzę, móc wystawić tę sztukę (bez żadnych kosztów zresztą) w następującym stylu: 1° Maska dla głównej postaci, dla samego Ubu, której to maski mógłbym panu w potrzebie dostarczyć. Zresztą zdaje mi się, że pan sam się zajmował kwestią masek. 2° Końska głowa z kartonu, którą Ubu zawiesiłby sobie na szyi — jak w starym teatrze angielskim — w czasie dwóch scen konnych. Wszystkie te szczegóły byłyby w duchu sztuki, z której chciałem zrobić coś w rodzaju teatru marionetek. 3° Zastosowanie jednej jedynej dekoracji lub raczej jednego tła, bez podnoszenia i spuszczania kurtyny w ciągu aktu. Przyzwoicie ubrana osobistość wchodziłaby, jak w budach jarmarcznych, aby zawiesić kartę z napisem wskazującym miejsce akcji. Jestem przeświadczony — proszę to zauważyć — iż karta z napisem przewyższa co do sugestywności dekorację. Żadna dekoracja ani żadni statyści nie mogliby oddać „pochodu wojsk polskich przez Ukrainę”. 4° Skasowanie *tłumów*, które często na scenie śmierdzą, a zarazem paraliżują intelekt. Zatem jeden jedyny żołnierz w scenie rewii, jeden jedyny w czasie popłochu, gdy Ubu powiada: „Co za kupa ludzi w rozsypce” etc. 5° Zastosowanie specjalnego *akcentu* lub raczej specjalnego *głosu* dla głównej osobistości. 6° Kostiumy możliwie odlokalnione i odchronologicznione (przez co lepiej się odda pojęcie rzeczy wiecznej); najlepiej nowoczesne, bo satyra jest nowoczesna; i brudne, bo dramat wyda się wówczas plugawszy i okropniejszy. Są tu jedynie trzy ważne osobistości, które wiele mówią: Ubu, Ubica i Bardior. Ma pan doskonałego faceta do sylwety Bardiora, tworzącej kontrast z opasłym Ubu…”. Jak widzimy, wiele z tych tez (*odrealnienie* jako znak „rzeczy wiecznej” i in.) ma kurs do dziś i wypływa raz po raz jako najnowsza zdobycz teatru. Głośna przed kilku laty łódzka inscenizacja Wesela Wyspiańskiego z „rumbą” wiedzie się (nieświadomie oczywiście) bodajże od — Króla Ubu. Jarry troszczył się też o inne role, przy czym niektóre rozwiązywał w sensie swoich upodobań… trochę specjalnych. I tak na przykład motywuje: „Oto czemu mam zaufanie do obsadzenia młodym chłopcem roli *Byczysława*; znam takiego chłopca na Montmartre, jest bardzo piękny — zdumiewające oczy i ciemne włosy spływające w puklach poniżej pleców. Ma trzynaście lat i jest dosyć inteligentny, byleby się nim zająć. To by był może atut dla Ubu; podnieciłoby to starsze damy, a wywołało krzyki zgorszenia u innych; w każdym razie to by ściągnęło uwagę; nigdy tego nie bywało, a sądzę, że trzeba, aby teatr *de l'Oeuvre* scentralizował wszystkie innowacje”. Przedstawienie, rozpoczęte skandalem, dobiegło końca raczej w atmosferze nudy. Nie mogło być inaczej: tak zacząwszy, niepodobna utrzymać się w ciągu trzech godzin na wyżynie. Dyrektor *l'Oeuvre* nie miał odwagi wznowić tej próby; bał się nie tyle skandalu, ile tego, że skandal może się nie powtórzyć, co by zaszkodziło reputacji teatru i sztuki. Król Ubu po jednym spektaklu zeszedł ze sceny. Ale echo w prasie miał ten wieczór ogromne. Tradycjonaliści, wrogowie eksperymentów i awangardy tryumfowali: „nareszcie — mówili — amatorzy nowinek otrzymali lekcję, skończyła się tyrania wygów, spekulujących na snobizmie i głupocie; przeciągnięto strunę; publiczność krzyknęła gromkim głosem: Dość!”. W istocie wzburzenie było takie, że jeden z najwpływowszych krytyków, Henry Bauer, sprawozdawca teatralny „Echo de Paris”, patron wszelkich nowych prób i usiłowań, dostał po tej premierze w swoim piśmie dymisję i od tego czasu „skończył się”. Mimo to Król Ubu znalazł swoich obrońców. Żywo oddaje te dwoiste nastroje „najbardziej paryski z krytyków”, Catulle Mendes, w impresji skreślonej na gorąco po skandalu: „Gwizdania? — Tak! Wycia wściekłości i charkot urągliwego śmiechu? — Tak. Ławki gotowe polecieć na aktorów? — Tak. Loże wykrzykujące i wygrażające pięściami? — Tak. Słowem, tłum wściekły, że go wzięto na kawał, miotający się, gotów runąć na scenę, gdzie człowiek z długą białą brodą, w długiej czarnej szacie, który miał zapewne wyobrażać Czas, wchodził cichym krokiem, aby zawieszać symboliczną tablicę zamiast dekoracji? — Tak; i symbol niskich instynktów, które niedostrzegalnie stają się tyranem? — Tak; i sponiewieranie wstydu, cnoty, patriotyzmu, ideału, wzniecające święte oburzenie wstydliwości, cnoty, patriotyzmu ludzi, którzy przyszli trawić po sutym obiedzie? — Tak; i do tego niedowcipne dowcipy, ponure błazeństwa, śmiech przechodzący w makabryczny chichot trupiej głowy? — Tak; i w sumie nuda bez jednego wybuchu ożywczej radości? — Tak, tak, tak — powiadam wam!… Ale, mimo wszystko, niech was to nie mami; nie jest obojętny i nieznaczący wieczór, jaki spędziliśmy wczoraj w *l'Oeuvre*. Ktoś, wśród tego zgiełku, wrzasnął: »Tak samo nie pojęlibyście Szekspira!«. I miał rację. Porozumiejmy się! Nie twierdzę wcale, że p. Jarry jest Szekspirem, a wszystko, co ma z Arystofanesa, stało się tanią szopką i jarmarcznym plugastwem; ale wierzcie mi, mimo bzdurnej treści i nędznej formy, objawił się nam *typ*, stworzony przez szaloną i brutalną wyobraźnię tego niemal dziecka. *Ubu istnieje.* Ulepiony z Pulcinelli i Poliszynela, z Roberta Macaire i z p. Thiersa, z katolika Torquemady i z Żyda Deutza, ze szpicla i z anarchisty, potworna i plugawa parodia Makbeta, Napoleona i sutenera na tronie, Ubu istnieje odtąd, niezapomniany. Nie pozbędziecie się go: będzie was straszył, będzie was zmuszał bez ustanku do pamięci, że był, że jest; stanie się popularnym mitem szpetnych, zgłodniałych i potwornych instynktów…”. A F. Herold, krytyk „Mercure de France”, pisze w sprawozdaniu z premiery: „Ta zdumiewająca groteska, którą niektórzy obłudnie się gorszą, jest w istocie dziełem najbardziej pełnym nieuszanowania, jakie sobie można wyobrazić: nie ma bodaj przesądu, choćby najżywotniejszego, który by nie był tam wydrwiony; co więcej, panu Jarry przypadnie ten rzadki zaszczyt, że stworzył typ — Ubu. Czyż nie czytaliśmy już — zaledwie w kilka dni po przedstawieniu — artykułu, w którym p. Rochefort, chcąc wyrazić swoją wzgardę dla obecnego ministerium, porównał pana Meline i jego kolegów do króla Ubu? I w sumie Ubu — profesor czy polityk — czyż nie jest zasadniczo człowiekiem rządu?…”. Tak się w istocie stało: Ubu — nawet ze szkodą dla samego utworu — stał się mitem. Nazajutrz po premierze gruchnęło na Paryż, że w teatrze *l'Oeuvre* grano jakąś bardzo ciekawą sztukę. Wciąż mnożyła się liczba tych, którzy rzekomo byli obecni na premierze i ozdabiali jej przebieg coraz dosadniejszymi szczegółami. Książka, jak wspomniałem, była prawie niedostępna; stwierdza to znany krytyk Souday, który dostał do rąk Króla Ubu aż w r. 1922 — w dwadzieścia pięć lat po słynnej premierze — kiedy rzecz ukazała się w normalnym wydaniu. W ciągu ćwierćwiecza ten prawe nieznany utwór dojrzał do apoteozy. W przedmowie swojej do książkowego wydania p. Jean Saltas powiada, że „słusznie napisano, iż bohater tej genialnej szopki wszedł w ludzkość i w historię, jak don Juan, jak Tartufe, Hamlet i Panurg”… Pan Saltas nie żałował sobie. Myślimy w duchu, że to musiał być przyjaciel autora. W istocie był przyjacielem biednego Jarry'ego, który wówczas już od dawna nie żył. Ale bardziej zdziwi czytelnika to, co dalej ujrzy w tej przedmowie: „(…) to swoje arcydzieło, tę legendarną i błazeńską sztukę, która zawiera satyryczną prostotę Arystofanesa, zdrowy rozum i soczystość Rabelais'go oraz fantazję Szekspira, napisał *mając piętnaście lat*”. Szekspir, Arystofanes, Rabelais — to jeszcze możemy przełknąć; trochę przesady w przedmowach i w dedykacjach zawsze było dozwolone: ale *piętnaście lat*? Ta zuchwała i bezczelna premiera, która poruszyła na długo Paryż, miałażby być naprawdę dziełem piętnastoletniego smarkacza? W istocie. Swojego Ubu napisał Jarry, mając piętnaście lat, wespół z dwoma kolegami. Był wówczas uczniem gimnazjum w Rennes. Grano ten utwór pierwszy raz w r. 1888 na prowincji, w teatrze marionetek; słynna premiera paryska była już tedy wznowieniem. Co więcej, „dramat” ten był sztubackim figlem; bohater zaś, potworny Ubu — stylizacją postaci jednego z profesorów. Aby już wszystko było mityczne w tym Królu Ubu, wszczęła się — w piętnaście lat po śmierci autora — kwestia, że Jarry nie jest prawdziwym autorem swojej sztuki; zupełnie jak o Szekspira! Tuż po pojawieniu się utworu w wydaniu książkowym w r. 1922 wystąpili dwaj bracia Morin, oficerowie artylerii, z rewelacjami. Kolegowali przed laty z Alfredem Jarry w gimnazjum w Rennes. Otóż w ich klasie krążył cały cykl mniej lub więcej udatnych fantazji na temat niepopularnego profesora Hébert, grubasa o świńskiej twarzy z dużymi wąsami, który jest prototypem Ubu. Co się tyczy samego Króla Ubu, napisali go jakoby oni, bracia Morin, i darowali Jarry'emu kajet z tekstem utworu. Jarry zmienił jedynie tytuł, który w oryginale brzmiał Polacy. Przy tej sposobności bracia Morin nie pożałowali sobie drwin z krytyki paryskiej, która wzięła serio tę sztubacką błazenadę. Bracia Morin orzekli, że „sukces Ubu daje miarę głupoty epoki”. Cóż za awantura! Czyżby znów powtórzyła się historia owego obrazu namalowanego przez osła ogonem, który krytyka omawiała poważnie? Nic dziwnego, że oświadczenie to wywołało żywą polemikę, w której wzięli udział Souday, Rachilde, Paul Fort, Thérive i in. Nie będę tu omawiał jej szczegółów; powiem tylko, że na ogół nie dano wiary braciom Morin i ich tak spóźnionym rewelacjom, w których opierają się oni — po trzydziestu kilku latach — na swojej pamięci. Byłoby już może zbyt dziwne, gdyby autorami sztuki mieli być dwaj ludzie nic wspólnego później nie mający z literaturą, a prostym kopistą ten, który zostawił wśród swoich bliskich famę człowieka genialnego. Niech nam wystarczy fakt, stwierdzony zresztą przez samego Jarry, że ta głośna i do dziś wspominana premiera paryska — a raczej może pierwszy jej szkic — była wspólnym dziełem paru prowincjonalnych sztubaków, przy czym zapewne Jarry dał Królowi Ubu to, co stanowi o jego istnieniu. A teraz kilka słów o samym Alfredzie Jarry, o którym ogłoszono sporo wspomnień osobistych. We wspomnieniach tych prawda mocno przerośnięta jest anegdotą, legendą, którą przeważnie on sam tworzył o sobie. Mówiąc o swoich rodzicach, wyrażał wątpliwości, czy „zacny człowiek noszący miano jego ojca”, niewątpliwy (jak powiadał) ojciec jego starszej siostry, brał „czynny udział w sporządzeniu jego szacownej osoby”. Nie potępiał za to matki: honor kobiety (wciąż słowa Jarry'ego) jest rzeczą zasadniczo bez znaczenia, wobec tego, że kobiety nie mają duszy… Szczupłe realia jego życia przedstawiałyby się następująco. Urodzony w drobnomieszczańskiej rodzinie na prowincji, obciążony neuropatycznie po matce, pierwsze nauki pobierał w Rennes. Przedwcześnie rozwinięty, bystry, cyniczny, zuchwały, ma coś z młodego Rimbauda w brutalności, pod którą kryje się może jakiś uraz młodzieńczy. Służbę wojskową traktuje Jarry jak dalszy ciąg szkoły; można przypuszczać, że ten mały człowieczek, daremnie naciągający nogi do przepisowego siedemdziesięciopięciocentymetrowego kroku, musiał przebyć w koszarach niejeden „dzień rekruta”. Kiedy mu np. polecono zamieść podwórze, pytał: „Panie sierżancie, zamiotę najchętniej, ale w którą stronę?”. Uzyskał w końcu — nie zgłębiajmy, jakim sposobem — diagnozę lekarską „imbecilitas praecox”, a tym samym zwolnienie z wojska. W Paryżu uczęszcza młody Jarry na kursy filozofa Bergsona, którego (podobno) zaskakuje nieoczekiwanymi pytaniami. Później Jarry miał stworzyć nową gałąź filozofii, którą nazwał… „patafizyką”. Odziedziczywszy niedużą sumkę po zmarłych rodzicach, puszcza ją rychło z dymem cygańskich ekstrawagancji; mimochodem wydaje ulotny miesięcznik poetycki. Już wówczas jest poetą, znanym w kołach młodych. Ale prawdziwe — a raczej fikcyjne — jego istnienie datuje od Króla Ubu. Bo historia Alfreda Jarry i Króla Ubu przedstawia ciekawy przykład *mimetyzmu* literackiego, wchłonięcia autora przez stworzoną przezeń postać; wypadek pokrewny nieco temu, co się zdarzyło Monnierowi z jego *panem Prudhomme*. Jeżeli wierzyć relacjom współczesnych, zaczęło się tak. W roku 1895 zaproszono Jarry'ego do willi nad morzem, którą zajmował, wraz z żoną i paroma przyjaciółmi, literat Gustave Kahn. Jarry zjawił się jako młody człowiek bardzo przyzwoicie ubrany, milczący, dyskretny, skromny. Pewnego dnia ofiarował się przeczytać swój utwór, napisany za szkolnych czasów, pod tytułem Ubu. Czyta tę rzecz ze swoistym akcentem, który miał się później stać sławny jako specjalność „Ubu”. Towarzystwo śmieje się do łez. Powodzenie to przeobraża z miejsca młodego prowincjusza: wyzbywa się swojej nieśmiałości, przerzuca się w bezczelność, częstuje gospodynię domu słownikiem tak rabelaisowskim, że w końcu trzeba go wyprosić. Ale od czasu owej słynnej premiery, można powiedzieć, że Jarry zniknął całkowicie poza swoją figurą. Nazywano go pére Ubu, poczuwał się do obowiązku przemawiania brutalnym i soczystym językiem swego pierwowzoru; że zaś, grając tę rolę, Gémier, za radą Lugné-Poego, skandował sylaby, naśladując sposób mówienia samego Jarry'ego, autor i jego figura spłynęły się całkowicie. Mówił o sobie stale w liczbie mnogiej — „my” — pluralis majestaticus — alboż nie był królem Polski i Aragonii? Jarry doprowadził do ostatecznych krańców ekscentryczne i pozerskie życie ówczesnych „dekadentów”, wypełnione absyntem — który zwał „świętym zielem” — i paradoksami, które sypał z oszałamiającą wymową. Żył w nędzy, dobrowolnej cygańskiej nędzy. Nie chciał i nie umiał zarobkować piórem. „Ubu, czemu ty nie chcesz pisać tak jak wszyscy? — spytała go raz cierpliwa jego opiekunka, Rachilde. — Niech mnie pani nauczy”, odparł świszczącym od pogardy głosem. W odczytach, które mu czasem organizowano, aby go wspomóc, uprawiał prowokacyjne *niezrozumialstwo*, tworzył nawet całą teorię w tym sensie. „Mówić rzeczy zrozumiałe — twierdził — to obciąża umysł i deformuje pamięć; podczas gdy absurd ćwiczy mózg i pobudza grę pamięci”. Cały jego tryb życia obliczony był na to, aby nieustannie „zadziwiać mieszczucha”. Męczące zajęcie! Ale na owym błogosławionym schyłku XIX wieku burżuazyjna Europa miała tak mało zmartwień, że można ją było czymś olśnić, czymś jej zaimponować, czymś ją zgorszyć, ale w każdym razie zająć ją. Niechby kto spróbował tych metod dziś! Jarry pijał tedy — wciąż wedle legendy — ocet zmieszany do połowy z absyntem — ocet i piołun, co za „literatura”! — a mieszaninę tę zaprawiał… kroplą atramentu. Jadał surową baraninę z korniszonami. W ubraniu kojarzył ekscentryczność z niechlujstwem w niebywałym stopniu. Włosy — niezbyt schludnie utrzymane — spływały mu na ramiona. Dolna część jego garderoby była stale kostiumem cyklisty — Jarry, mały, krępy i silny, był namiętnym cyklistą; — na nogach miał pantofle z łyka, a czasem damskie trzewiki, które przywdziewał, aby uwydatnić urodę swojej drobnej stopy. Koszula była często z kartonu, a na niej — namalowany tuszem czarny krawat. Był to dandyzm Oskara Wilde'a — à rebours. W takim stroju zjawiał się Jarry na zebraniach literackich i towarzyskich, gdzie go witano z honorami, jakimi w owej epoce darzono talent. Bawiono się nim, zapraszano go. Był dobrowolnym i tragicznym błaznem Paryża. Jedną z manii Alfreda Jarry'ego — mania ta, w połączeniu ze stałym zamroczeniem alkoholicznym, czyniła go niebezpiecznym — była namiętność jego do igraszek z bronią palną. Taka scena, i popłoch z nią związany, opisana jest w powieści Gide'a Fałszerze, gdzie Jarry wprowadzony jest z imienia i z nazwiska. Oto ekstrakt tej sceny: — Kto jest ten Pierrot? — spytała Passaventa, który podał jej krzesło i usiadł obok niej. — To Alfred Jarry, autor Króla Ubu. Argonauci głoszą go geniuszem, dlatego że publiczność wygwizdała jego sztukę. W każdym razie to najciekawsza rzecz, jaką od dawna widzieliśmy w teatrze. — Bardzo lubię Króla Ubu — rzekła Sara — i bardzo rada jestem, że spotykam Jarry'ego. Mówiono mi, że jest zawsze pijany. — Miałby prawo być pijany w tej chwili… Widziałem go, jak przy obiedzie wypił dwie szklanki czystego absyntu. Nie wydaje się, aby go to inkomodowało… W tej chwili rozległ się tuż obok mechaniczny głos Alfreda Jarry: — Mały Bercail otruje się, bo nasypałem mu trucizny do filiżanki. Jarry bawił się nieśmiałością Bercaila i rozmyślnie starał się go zbić z tropu. Ale Bercail nie bał się Jarry'ego. Wzruszył ramionami i dokończył spokojnie filiżanki. — Kto to taki? — spytał Bernard. — Jak to! nie znasz autora Króla Ubu? — Niemożliwe! To Jarry? Brałem go za służącego. — Och! Co ty mówisz — rzekł Oliwier nieco zgorszony, bo był ambitny na punkcie swoich wielkich ludzi. — Przypatrz mu się lepiej. Czy nie uważasz, że jest nadzwyczajny? — Robi, co może, aby się takim wydawać — rzekł Bernard, który cenił jedynie naturalność, ale mimo to był z wielkim respektem dla Ubu. Przebrany za tradycyjnego klauna z cyrku, Jarry we wszystkim trącił sztucznością; zwłaszcza jego sposób mówienia, naśladowany na wyprzódki przez wielu Argonautów, wybijający sylaby, wymyślający dziwaczne słowa i kaleczący dziwacznie niektóre inne; ale trzeba przyznać, że jedynie Jarry umiał wydobyć ten głos bez dźwięku, bez barwy, bez tonu, bez akcentu. — Kiedy się go zna bliżej, ręczę ci, że jest uroczy — podjął Oliwier. — Wolę go nie znać. Wygląda bestialsko. — To maska, którą przybiera. Passavent sądzi przeciwnie, że jest w gruncie bardzo łagodny. Ale on straszliwie dużo pił dziś wieczór, i ani kropli wody, słowo ci daję; ani wina, nic tylko absynt i ostre trunki. Passavent boi się, aby on nie popełnił jakiego szaleństwa. Oliwier napełnił swój kieliszek i wychylił go jednym haustem. W tej chwili usłyszał Jarry'ego, który, krążąc od grupy do grupy, mówił półgłosem tuż za plecami Bercaila: — A theraz, zabhijemy małego Bercaila. Ten odwrócił się nagle. — Niech pan to powtórzy głośno. Jarry już się oddalił. Odczekał, okrążył stół, i powtórzył falsetem: — A theraz, zabijemy małego Bercaila. Po czym wydobył z kieszeni wielki pistolet, który Argonauci widzieli nieraz w jego rękach, i wycelował. Jarry wyrobił sobie reputację strzelca. Rozległy się protesty. Nie wiedziano, czy w stanie pijaństwa potrafi się ograniczyć do udania. Ale mały Bercail chciał pokazać, że się nie boi i wszedłszy na krzesło, z rękami skrzyżowanymi na plecach, przybrał pozę napoleońską. Był trochę śmieszny, jakoż rozległy się śmiechy, pokryte natychmiast oklaskami. Passavent rzekł do Sary bardzo szybko: — To mogłoby się źle skończyć. On jest kompletnie pijany. Niech się pani schowa pod stół. Des Brousses starał się powstrzymać Jarry'ego, ale ten, wyrywając się, wszedł również na krzesło. (Bernard zauważył, że jest obuty w pantofelki balowe). Stojąc tuż na wprost Bercaila, wyciągnął ramię celując. — Gaście światło! Gaście światło! — wykrzyknął des Brousses. Edward, który stał koło drzwi, zakręcił światło. Sara wstała, posłuszna zaleceniu Passaventa, i skoro tylko nastała ciemność, przycisnęła się do Bernarda, aby go pociągnąć wraz z sobą pod stół. Rozległ się strzał. Pistolet był nabity tylko prochem. Mimo to rozległ się krzyk bólu, Justyn dostał przybitkę w oko. I, kiedy zapalono światło, wszyscy podziwiali Bercaila, który, wciąż stojąc na krześle, zachował nieruchomą pozę, zaledwie trochę bledszy. Tymczasem prezydentka nie oszczędziła sobie ataku nerwów. Rzucono się ku niej. — To idiotyczne robić takie kawały. Ponieważ nie było wody na stole, Jarry, zeszedłszy ze swego piedestału, umoczył chustkę w alkoholu, aby jej natrzeć skronie w formie przeprosin. Bernard został pod stołem jedynie chwilę: ściśle tyle, ile trzeba było, aby poczuć płomienne usta Sary, miażdżące rozkosznie jego wargi…”. Jakże mi cały ten opis przypomina czasy krakowskie! I my mieliśmy takiego niebezpiecznego strzelca, polującego w lokalach publicznych: był nim wielki rzeźbiarz Xawery Dunikowski. Jakże podobnie do Jarry'ego stylizował się przez jakiś czas Jan August Kisielewski. A potem, na owej zabawie, gdyby Jarry upił się do reszty, byłby z niego bez mała… Nos z Wesela Wyspiańskiego. Bo w owym czasie dziwne było podobieństwo stylu cygańskich jaczejek, rozsianych po różnych krajach. Zdawałoby się, że cała młoda Europa fraternizowała z sobą, mimo że środki komunikacji były mniej lotne niż dziś. Zarazki „dekadentyzmu” udzielały się powietrzem. W Niemczech młody Przybyszewski *szopenizuje* cyganerię berlińską; sam wywiaduje się gorączkowo od Szweda Hanssona o młodej Francji, o Huysmansie; węgierska hrabina zaszczepia mu kult Barbeya d'Aurevilly, z przekładu Dehmela poznaje, wśród obfitych libacji, poezję Verlaine'a. Do Krakowa zjeżdża z Wiednia wychowanek Petera Altenberga (autora Jak ja to widzę) Ludwik Szczepański („Wśród oceanu czarnej kawy — płynę do wyspy ukojenia”) i zakłada „Życie”. Niemiec Stefan George jest gościem cenaclu Mallarmégo w Paryżu a przyjacielem Rolicza-Liedera. Paradoksy i legenda Oskara Wilde mają kurs w całej literackiej Europie. Incest i satanizm, „syfilityczne orchidee”, inkuby i sukkuby straszą wszędzie po trochu. Nawet solidne Czechy mają tę ambicję, aby posiąść swój dekadentyzm: zapraszają Przybyszewskiego do Pragi, aby go im zorganizował. Interesujące jest, jak powstała ta nazwa *dekadent*, nazwa poza którą kryły się prądy literackie poważniejsze, niżby można przypuszczać. Zdaje się, że początek dał jej cytat ze słynnego sonetu Verlaine'a: Je suis Empire à la fin de la decadence… Młody Paul Adam, zapamiętawszy ten cytat, upodobał go sobie i, kiedy zakładał pismo literackie w Paryżu, nazwał je „La Decadence”. Pismo nie trwało długo; w kilka lat potem młodzi ludzie założyli inne ekscentryczne pisemko i znów nazwali je „Le Decadent”. Nazwa przyjęła się, rozlała się nawet dość szeroko a mętnie, stała się czymś w rodzaju protestu przeciw mieszczańskiej szarzyźnie, utylitaryzmowi, naturalizmowi, strychulcowi demokracji, przeciw pętom nakładanym sztuce, stała się sztandarem wszelkiego zuchwalstwa, ekscentryczności, chłonności intelektualnej. Bo wszystko się wówczas kiełbasiło po trosze. Młode teatry awangardy francuskiej wprowadzały — obok symboliki Ibsena — na scenę ten sam naturalizm, od którego odżegnywano się w powieści; w powieści się już zużył, na scenie był nowością. U nas Zapolska debiutowała równocześnie z Maeterlinckiem. U nas i słowo, i pojęcie wyżywały się stosunkowo krótko, ale dość intensywnie. Ten okres krakowskiego estetyzmu pokrywa się mniej więcej z dyrekturą teatru Tadeusza Pawlikowskiego, którego, zanim jeszcze objął teatr, zwano potocznie *dekadentem* (odmiana: grand seigneur). Pod koniec tego okresu zjeżdża do Krakowa Przybyszewski, który później w Moich współczesnych da heroiczną teorię i apologię dekadentyzmu. Z czego wynika, że nazwa była dość śmieszna, ale ruch nią ochrzczony był płodny i twórczy. Obok dekadentyzmu kursowała wówczas i druga nazwa, na pozór równie niedorzeczna: fin de siécle. Zdawałoby się, iż dzieciństwem byłoby traktować stulecie jako organizm, który ma swoją młodość, wiek męski i schyłek. A jednak dwa ostatnie wieki zdradzają coś w tym rodzaju. Tak schyłek wieku XVIII, jak schyłek wieku XIX wyraźnie coś kończy; jeden feudalizm, drugi liberalizującą burżuazję, hipertrofię indywidualizmu, estetyzmu. Markiz de Sade jest dekadentem, jak Oskar Wilde. U nas przełom przychodzi równo ze stuleciem: po Przybyszewskim — Wyspiański. Wesele zjawia się z początkiem wieku, z początkiem roku 1901. We Francji Barrés z kultu swego „ja” przechodzi na kult ziemi rodzinnej, tradycji i narodu. Kawiarnia ustępuje miejsca obozom harcerskim. Sport, kultura fizyczna, to już niby mistyczna mobilizacja do niedalekiej a nieprzeczuwanej wojny światowej. A ten sam Stanisław Lack, który od Wesela stał się prorokiem Wyspiańskiego, tuż przedtem, w każdym numerze „Życia” oświadczał się pani Rachilde, perwersyjnej autorce Monsieur Vénus, patronce Alfreda Jarry. W porę nawinęło mi się to nazwisko, od którego mimo woli odbiegłem w tych wspominkach. Wróćmy do Jarry'ego. Mieszkanie Jarry'ego — jakieś poddasze, na którym, mimo małego wzrostu, zaledwie mógł się wyprostować — było też żywą legendą. Z okna strzelał z pistoletu do słowików, które przeszkadzały mu spać. W pokoju miał dwie sowy, które również zastrzelił, gdy mu raz wywróżyły nieszczęście. Pokój jego zdobił olbrzymi kamienny phallus, dar Ropsa. „Czy to odlew?” — miała się spytać oszołomiona dama, która odwiedziła jego mansardę. — „Nie, pani, to zmniejszenie”, odparł skromnie Jarry. Inna historia. Sąsiadka uskarżała się przed przyjaciółką Jarry'ego, pisarką Rachilde, na jego manię strzelania. W czasie tej rozmowy Jarry zjawia się niespostrzeżony z rewolwerem w dłoni, „Niech pani pomyśli, lamentuje kobieta, że on mógłby zabić któreś z moich dzieci — Furda, sza-now-na pa-ni, rzekł flegmatycznie Jarry; gdyby się taka katastrofa miała zdarzyć, sporządzilibyśmy pani nowe”. Kiedy raz szedł ciemną ulicą, przechodzień poprosił go o ogień. Jarry podsunął mu pod nos lufę rewolweru. „Służę panu”, rzekł do przerażonego mieszczucha. Jest w tych rewolwerowych dowcipach Jarry'ego monotonia, która przejmuje podziwem dla cierpliwości ówczesnych paryżan. Pewnego dnia, w kawiarni, nie spodobała się Jarry'emu fizys jakiegoś gościa palącego spokojnie fajkę. Mierzy, strzela; kula, strzaskawszy fajkę, zbiła lustro. Poruszenie ogólne. A Jarry spokojnie zwraca się do młodej kobiety siedzącej obok i zagaja: „A teraz, skoro lody są złamane, rozmawiajmy”… (Ale spostrzegam, że po polsku nie wychodzi gra słów, dla której był cały ten głupi figiel: po francusku la glace oznacza i lód, i lustro). Czasami dekadent ten miał spostrzeżenia uderzające swą bystrością. „Aeroplan — mówił ten człowiek, który umarł w r. 1907! — to jutrzejsza wojna narodów, z przyczyny ścieśnienia naszej planety”. Takich powiastek o nim są setki. „Błazeństwa Jarry'ego — pisze Apollinaire, który mu wiele, jako pisarz, zawdzięczał — przyniosły wielką szkodę jego reputacji i talentowi, jednemu z najoryginalniejszych i najtęższych owej doby”. Ale znaleźli się krytycy, którzy upoetyzowali te dzieciństwa. „Życie Jarry'ego — pisze jeden z nich — jest, można rzec, przeniknięte głęboką myślą filozoficzną. Jarry ofiarował samego siebie, niby hostię, pośmiewisku i głupocie świata. Życie jego to rodzaj ironicznej i humorystycznej epopei, posuniętej aż do dobrowolnego, błazeńskiego i drobiazgowego samozniszczenia. Naukę Jarry'ego dałoby się streścić tak: wszelki człowiek może pohańbić okrucieństwo i bezsens świata, czyniąc z własnego życia poemat szaleństwa i absurdu”… Biorąc w ten sposób, można by rzec, że Jarry umarł śmiercią — męczeńską. Tego silnie zbudowanego chłopca zjadły wreszcie absynt i gruźlica. Umarł w r. 1907, mając ledwie 34 lat. Do ostatniej chwili nie wypadł z roli. Na godzinę przed śmiercią przyjaciel lekarz spytał go, czego by sobie życzył. Odpowiedział, że — wykałaczki; przyjaciel wyszedł i wrócił z pękiem wykałaczek. Jarry wziął jedną, pobawił się nią i umarł. Żarłoczny Ubu, jak wchłonął człowieka, tak wchłonął i artystę. Zdaje się, że Jarry był na swój czas niepospolitym poetą; napisał kilka powieści — jeżeli można tak nazwać owe akty rozpusty słowa i wyobraźni — rozsypał po młodych revues sporo artykułów; ale raczej był z rzędu tych, którzy zapładniają innych. Wymieńmy, oprócz poezji, główne jego utwory. W r. 1897 wydał Noce i dnie, „dziennik dezertera”, w którym przetwarza i amplifikuje swoje wspomnienia wojskowe. W następnym roku — Miłość z wizytami, zbiór dialogów, w których wybucha jego mizoginizm. Potem Miłość absolutna, wydana w 50 egzemplarzach; potem Messalina, romans z motywów obyczajowych starożytności; Kalendarz ojca Ubu, wreszcie Nadsamiec, czyli logika na usługach absurdu… Ten zmarnowany prawie-że-geniusz był prekursorem nowych kierunków w sztuce; jego Ubu był rodzajem dramatycznego dadaizmu; w kilkanaście lat po śmierci Jarry'ego pogarda jego dla „sensu” miała się stać programem. Jarry, który sam rysował, porzucając niedbale swoje rysunki po stolikach kawiarnianych, był, zdaniem wielu, wynalazcą kubizmu; on to miał — dla kawału — stworzyć sławę prymitywa „celnika Rousseau”. *Surrealiści* wielbią go do dziś jako swego wielkiego patrona. Czerpano z niego, plagiowano go obficie; do dziś obiega wiele myśli, paradoksów, powiedzeń, które już stały się własnością ogółu i zatraciły stempel swego autora. A komuż przyszłoby na myśl, że rozrywanie słów za pomocą skandowania zgłosek, jakim przed kilkunastu laty epatowano Warszawę w Dziwnej ulicy, było dalekim echem maniery Króla Ubu? I nie to jedno. Bo nic się tak nie powtarza jak ekscentryczność, oryginalność. Całkowita niedbałość o swoją produkcję, o ciągłość jej rozgłosu lub zbytu, uczyniła z Jarry'ego artystę i filozofa-perypatetyka, który wyżywał się w rozmowach, w osobistym kontakcie. Dość komiczne było zdumienie i zgorszenie oficjalnych krytyków, którym autor Króla Ubu, po owej burzliwej premierze, nie raczył nawet podziękować za ich felietony: w rękach zręcznego organizatora własnej sławy takie felietony byłyby karierą. Dodajmy jeszcze, że Jarry był zdecydowanym i organicznym wrogiem kobiet, a tym bardziej kobiet piszących, co mu nie przeszkodziło znaleźć najprzyjaźniejszej protektorki w osobie Rachilde, która i jako pisarka, i jako żona redaktora Mercure de France, nie szczędziła autorowi Ubu swojego poparcia. Rachilde wydała w r. 1928 tom wspomnień pod tytułem Alfred Jarry ou le surmale de lettres. Takim był autor Ubu. A sama sztuka? Sąd trochę kłopotliwy. Utwór, którego ocena waha się między… Szekspirem i Arystofanesem a bujdą studencką, przedmiotem szyderstwa rzekomych autorów! Czytajmy go bez uprzedzeń, ale i bez ambicji rozstrzygania tak drażliwego sporu; niech to już Francuzi rozstrzygną sobie sami. Lektura pierwszych aktów ubawi nas serdecznie: jest w nich w istocie rabelaisowska soczystość inwektywy, szaleńcza werwa, rozmach mądrego błazeństwa. Skrót rządów, jakie sprawuje król Ubu, wręcz nieopłacony! Powiedzenia, które już przeszły do skarbca tradycji, jak owa: „Mościa Ubu, moja żono, jesteś dziś bardzo szpetna: czy to dlatego, że mamy gości?”. Nie wiem, czy na scenie dałoby się utrzymać do końca natężenie tej szarży; niemniej ów kronikarz paryski miał głęboką słuszność: Ubu zostaje, oblega wyobraźnię, wciska się w nią, zmusza do widzenia wielu rzeczy pod znakiem Ubu. Ci smarkacze — z zadziwiającym Alfredem Jarry na czele — nie wiem czy stworzyli „dzieło” w uroczystym znaczeniu tego słowa, ale stworzyli symbol, wzbogacili słownik o kilka plugastw, a skarbiec myśli o jedno pojęcie. Cóż zawiera ta sztuka, która dzieje się w nieokreślonej co do czasu Polsce, gdzie panuje król Wacław, a gdzie, między „kmieciami”, występują… Jan Sobieski i Stanisław Leszczyński? Napisana serio, mogłaby to być zupełnie przyzwoita tragedia historyczna, jakich wiele. Awanturnik, który, podsycany przez ambitną żonę, zawiązuje spisek i sam zdobywa koronę; jego krwawe i szaleńcze rządy, wojna jaką ściąga na swój kraj samolubną głupotą; finał wreszcie, w którym stara dynastia wraca, panowanie zaś króla Ubu mija jak krwawy sen — tak, to mógłby być kawał normalnej historii, a król Ubu mógłby, pomiędzy Wacławem a Byczysławem, spoczywać w grobach królewskich na Wawelu. W jaki sposób temat tak uświęcony, mający tak poważne tradycje, mógł wywołać podobny skandal? W sposób bardzo prosty; przygoda jest tu rozebrana z pięknych szat, a uproszczona i zbrutalizowana do ostatnich granic. Historia wychodzi na scenę nie tylko nago, ale z bardzo nieprzystojnym gestem. Te uczniaki, nudzące się na zapadłej prowincji, wymyśliły na własną rękę „kabaret historyczny”. Wyobrażam sobie, że młody autor Króla Ubu, kimkolwiek był, musiał z rozpaczą wtłaczać w siebie tragedie klasyczne, a opychać się z własnej pilności dziełami Szekspira i Rabelais'go. Ta sztuka to jest coś niby Makbet, napisany — a raczej napaćkany na ścianie nie bardzo umytym palcem — przez młodego Gargantuę; bohater jej, Ubu, to połączenie Kalibana z rabelaisowskim królem Żółcikiem. Potworna i płaska bufonada, język kapiący obrzydliwościami; ale kontrast między „wielkością dziejów” a pospolitością tych, którzy je nieraz tworzą, bardzo zabawny. Alboż tak nie bywało? Alboż nie było na tronach przygłupków, wariatów, lub też zabijaków węszących za krwią na prawo i lewo, byle tylko nie otrzymać z rąk historii przydomka „gnuśny”? Dam jeden przykład skrótów historycznych, jakie znajduje ten piętnastoletni autor; rys ten wydaje mi się w istocie godny Rabelais'go. Król Ubu zabił króla Wacława i zgarnął wszystkie skarby. Mówią mu: „Teraz trzeba rozdzielić jadło i złoto między lud. — Jadło, owszem; ale złota nie, nie dam ani grosza. Nie potom został królem. — Ależ, królu, jeżeli nie rozdasz złota, lud nie zechce płacić podatków. — Naprawdę? — Oczywiście. — A, to co innego”. I król Ubu rozrzuca garściami złoto, mówiąc: „Ale przyrzeknijcie mi, że będziecie porządnie płacili podatki”. „Ubu — pisze jeden z krytyków już w parę dziesiątków lat po głośnej premierze — to głupota olbrzymia, o czole byka; głupota tryumfalna, miażdżąca masą, jedynym swoim argumentem, wszystko, co mogłoby być sztuką, inteligencją, subtelnością, inicjatywą. To zły urzędnik, zły szef, tępy generał; to samo państwo i jego gospodarka, o ile się w niej stosuje ślepe prawidła, nie troszcząc się o następstwa. Ubu to władza, która zgłupiała…”. Cóż za horyzonty! Gdy chodziło o szukanie domniemanych źródeł Króla Ubu, sądzę, że głównym natchnieniem tych uczniaków była — po prostu sama lekcja historii. Mogę o tym mówić, bo autor Króla Ubu jest prawie moim rówieśnikiem, może o klasę lub dwie starszym, z tej samej epoki „naukowej”. Obaj zapewne — ja w Krakowie, on w Rennes — uczyliśmy się *królów rzymskich z datami*; i o tym, że początkiem republiki stało się zgwałcenie Lukrecji (ściśle w r. 509 przed narodzeniem Chr.) itp. Otóż czym jest dla młodego chłopca nauka historii podana w skrócie ówczesnych — a może i dzisiejszych — podręczników? Skorowidz królów, wojen, mordów, grabieży, okrucieństw, krzywoprzysięstwa, wiarołomstwa… Sam Henryk VIII angielski, krwawy mąż ośmiu żon, czyż to nie jest król Ubu — a przecie jego zmysłowy kaprys zdecydował na wieki o religii jego poddanych. Dzieci „kują” o tym ze zdumieniem, że to starsi tak robią! Palenie na stosie, zdradzieckie traktaty, gwałcenie sumień, fałszowanie monety, wycinanie w pień — oto czegośmy się uczyli jako Historii, pod czcigodnym godłem, że „historia est magistra vitae”. Jak to połączyć — tego nam nikt nie mówił. I to jest zabawne, że dopiero nasza burżuazyjna epoka wyniosła tę historię do wyżyn pedagogicznych, do apoteozy. Dawniej tę historię raczej robiono, ale dopiero w. XIX usystematyzował ją jako przedmiot nauki i egzaminów, pakując te wszystkie okropieństwa chłopcom w głowę — bez słowa protestu. Dlatego profesor historii, wykładający ją z zapałem, łacno mógł się wcielić tym malcom w postać krwawego durnia, króla Ubu. Cała beznadziejna i okrutna głupota tradycyjnej historii jest w tej sztuce. A tragedia klasyczna? Dorośli ludzie chodzą przeważnie na komedie; ale uczniom jest ta przyjemność wzbroniona. Mogłoby się trafić coś „nie dla nich”! Zarówno jako lektura szkolna, co jako widowiska teatralne, uznane są za odpowiednie jedynie niemal te utwory, w których rozpętane zbrodnicze namiętności uwieńczone są w piątym akcie paroma lub kilkoma trupami. Neron i Agrypina, Murzyn duszący Desdemonę, krwawy wojewoda ze swoją Mazepą, to są przedstawienia *dla młodzieży*. Paradoksy te tak się utarły, że nikt po prostu ich nie widzi; ale było prawie nieodzowne, aby raz ktoś na nie spojrzał świeżymi oczami, i jest bardzo logiczne, że ten Ubu, który narobił paryskiego skandalu, powstał na ławie szkolnej. Horyzont szkolny pławi się we krwi. Straszliwy jest sadyzm wszelkiej pedagogii; w tym samym niemal czasie, kiedy sztubak Jarry lepił we Francji swoją kukłę, sztubaki w Polsce, z entuzjastyczną aprobatą rodzicielską i szkolną, delektowały się — i delektują się do dziś — wbijaniem na pal i wierceniem oczu w Trylogii. Miliony dzieci francuskich kuło potulnie Pieśń o Rolandzie, z której dopiero mieszczańska Francja XIX w. zrobiła urzędownie *epopeję narodową*; dzieciaki recytowały długie strofy, w których kolejno rycerze wypuszczają sobie nawzajem flaki i mózgi; a równocześnie w sąsiednich Niemczech w rapsodach o tym samym Karolu Wielkim czerpały żądzę krwi mieszczańskie dzieci niemieckie. Aż jeden mały Francuzik napisał Króla Ubu. Aby żadnego blasku nie brakło legendzie króla Ubu, widzą dziś w tej bufonadzie piętnastoletniego malca utwór wróżebny. Pamflet na wojnę. Wspominając potworną maskę Gémiera jako Ubu, Rachilde nazywa ją „proroczą kopią straszliwych masek gazowych naszych nieszczęśliwych żołnierzy”. Można by to wziąć jeszcze głębiej. Czyż nie Ubu jako profesor historii jest po trosze autorem nowoczesnych wojen? Czy nie rodzą się po trosze z tego pomylonego kultu historii, pojętej jako pasmo mordów i grabieży, utożsamionych z honorem narodów? Ale jeżeli dawny kult miecza, ograniczony do zawodowych junaków, wydawał wojny o umiarkowańszym zasięgu, cóż musiał wydać pomnożony przez powszechną mobilizację i zdobycze techniki? A skoro już kto widzi w Królu Ubu proroctwo, może przeciągnąć je jeszcze dalej. Gdyby ktoś chciał snuć analogie, mógłby ich znaleźć do syta w tym, co się dziś dzieje po świecie. Ileż ludzi, idei, systemów… żywcem poczętych z lędźwi mitycznego króla Ubu. Kto wie, może dopiero dzisiaj można ocenić w całej pełni znaczenie owej paryskiej premiery i fakt jej zdumiewającego utrwalenia się w pamięci. Jak w bajce Andersena dziecko demaskuje nagość króla kroczącego w urojonej purpurze, tak ten piętnastoletni smarkacz całej burżuazyjno-rycersko-politycznej błazenadzie kończącego się wieku — wieku, który miał swemu następcy zostawić tak ciężkie dziedzictwo — krzyknął swoje soczyste: „Merdre!” (przez r). Nie zrozumiano go… ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/ubu-krol. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Alfred Jarry, tłum. Tadeusz Boy-Żeleński, wyd. Towarzystwo Wydawnicze Rój, Warszawa 1936 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Tadeusz Boy-Żeleński, Paweł Kozioł, Marta Niedziałkowska. ISBN-978-83-288-2325-9