Hezjod Prace i dnie tłum. Kazimierz Kaszewski Słowo wstępne Kto był Hezjod?… Tyle wiemy o nim, ile z odnośnych ustępów w dziełach, jakie pozostawił, a mianowicie z Prac i dni dowiedzieć się możemy. Kiedy żył? Niektórzy, zwłaszcza ze starożytnych, czynili go poetą współczesnym Homerowi, a nawet przedhomerowym, lecz mniemanie takie ostać się nie mogło przy porównaniu ducha utworów obu poetów, różnych od siebie niemal biegunowo. Mitologia Hezjoda jest bardziej skomplikowana i bardziej osadzona na gruncie kosmologicznym, o czym nie myślał Homer; etyka zaś Hezjoda przewyższa Homerową przynajmniej o cały wiek namysłu i doświadczenia. U Homera ludzie to jeszcze półbogi, rycerze, awanturnicy, niemyślący o jutrze, żyjący zdobyczą i chwałą, kiedy u Hezjoda ludzie to skazańcy niedoli, prowadzący śmiertelną walkę z warunkami i potrzebami żywota. „W dzień ich trapią troski, dolegliwości; w nocy nękają złowieszcze strachy; ciężar cierpienia to dla nich dar boski”. Jakżeby wreszcie można Hezjoda odsuwać w wiek przedhomerowy wobec materialnej i niezaprzeczonej wskazówki przeciwnej. Dzieląc przeszłość ludzkości na pięć wieków, istnienie własne mieści on oczywiście w ostatnim; w opisie zaś czwartego wieku o bohaterach współczesnych Homerowi, o rycerzach spod Teb i Troi, wspomina jako o dalekich „poprzednikach” (w. 160 sq.). Najwłaściwszym będzie umieścić Hezjoda w jakie sto lat po Homerze lub później, gdzieś w wieku szóstym przed naszą erą. Przypuszczenie to poprzeć można jeśli nie datami, których brak, to przynajmniej analogią stanu społecznego Grecji przezeń opisywanego w Pracach z tym obrazem społeczności helleńskiej w ogóle, jaki podaje ściślejsza historia narodu przed ukazaniem się prawodawców. Był to stan ekonomicznie i administracyjnie opłakany, nieustanna, mordująca walka o marne potrzeby życia, iście darwinowska walka o byt, z naturą piękną, ale niewdzięczną, uporną, z dzikimi zwierzętami, z jadowitymi gadami, ze skwarem słonecznym i brakiem wody (o używalność studni gminy prowadziły zacięte bójki). Jakże daleko jesteśmy od tych romantycznych, a dzięki powodzeniom i tradycji w legendowe szaty przystrojonych wypraw zdobywczych! Ale i wtedy nawet o coś najbardziej chodziło? Słyszymy często z chlubą powtarzany, a do zwycięzców zwykle stosowany wyraz: *trofea*, pod który dziś podciągamy, co się komu podoba, nawet symbole korzyści idealnych. Nie tak daleko sięgał ten wyraz u swej kolebki, była to po prostu *żywność*, to, co w gębę wziąć, bo za rycerstwem homeryckim nie ciągnęła karawana wozów intendentury wojskowej, a w domu wszyscy ci *króle* sami sobie pasali wieprze, jeśli nie starczyło na utrzymanie pachołka. Nie można dla zdobycia kawałka chleba awanturować się przez całe życie pokoleń i karmić z cudzej stodoły, jak to przez wieki czynili koczowniczy Arabowie, grasujący podle bogatych niw Palmiry, łupiąc ją od czasu do czasu, kiedy złupiona znowu odrastała w zasoby — dopóki tam porządku nie zaprowadzili Rzymianie. Takim porządkiem odnośnie do band helleńskich była silna organizacja monarchów wschodnich, którzy tamę położyli awanturniczym zagonom greckim w rodzaju wyprawy Argonautów lub trojańskiej. Zamknął się okres homerycki, nastąpił okres Hezjoda: zdobycze na obczyźnie zastąpić musiała praca w domu. Homer jest poetą zdobyczy, Hezjod poetą pracy. Jak tamten szczegółowo obrazuje męskie starcia się orężem, świst pocisków, łoskot uderzeń, tak ten z nie mniejszym zajęciem wykłada cały proces wysiłków od rzucenia ziarna w ziemię aż do przeniesienia plonu w przygotowane beczki, a pracę około roli uważa za podstawową. Ale z tą pracą rolną, z którą kojarzy on, lubo w mniejszym stopniu, żeglugę i handel, łączy pewne obowiązki ludzkie i obywatelskie. Nie dosyć jest dla niego być dobrym pracownikiem w swym zawodzie, trzeba nadto być dobrym człowiekiem i rozsądnie wybierać środki dobrobytu. Stąd utwór jego, na kształt Źwierciadła naszego Reja z Nagłowic, przedstawia niejako cały program życia, poetycką receptę na szczęście. Jest to więc w całym znaczeniu prototyp poematu dydaktycznego, pierwowzór rodzaju, tyle wyzyskiwany przez późniejszą poezję od Wergiliusza aż do Koźmiana. Jakim sposobem Hezjod stał się twórcą tego rodzaju poezji? Najważniejszą tu zapewne rolę odgrywa szczególny nastrój umysłu, ale niepomiernie musiały się do tego przyczynić, nastrój ten do działalności pobudzić, okoliczności życia na tle społecznego stanu społeczności greckiej. Ojciec jego porał się z biedą, mieszkając w eolskim mieście Kyme w Azji Mniejszej. Dla poprawienia sobie losu (w. 635) przerzucił się aż do Beocji i osiadł pod górą Helikonem, w wiosce Askra, która, jak utrzymuje poeta, była „zła w zimie, w lecie przykra, nigdy miła”. Czy podczas tego wychodźstwa Hezjod był już na świecie, czy urodził się w Askrze, nie wiadomo; ale to pewne, że mu tam upłynął cały wiek dziecięcy i młodzieńczy, gdyż zwykle zowią go „łabędziem askrejskim”. Jakkolwiek niemiła ani w zimie, ani w lecie, Askra miała dlań wszelako tę zaletę, iż leżała w pobliżu siedziby Muz, u stóp owego rozsławionego przez starożytnych wieszczów Helikonu (musiała tam prawdopodobnie istnieć jakaś eolska szkoła śpiewacza). Sąsiedztwo to zbudziło snadź w młodym chłopcu popędy poetyczne, gdyż jak sam zaświadcza w swej Teogonii (w. 22): Tę Hezjodowi piękną Muzy pieśń wdrażały, Gdy pasł na stokach boskiej Helikońskiej Góry, I w te się słowa do mnie ozwały boginie: (…) «Wy pastuchy, nicponie! Wy, brzuchy jedynie! My głosim to, gdzie prawda z wymysłem się splata, Ale i szczerą prawdę głosim też dla świata». W słowach tych mamy dowód, że tchnienie poetyczne wcześnie wionęło na młodego pasterza i że on już w tym chłopięcym wieku uczuwał ważność namaszczenia. Posłuszny rozkazowi bogiń, bogom on złożył pierwociny ich natchnień: bo jeśli uznać trzeba za rzecz dowiedzioną, iż Teogonia jest Hezjoda dziełem, to niezawodnie wyprzedza ona inne w porządku czasu. Opowiada w niej autor z całą naiwnością wszystko, cokolwiek słyszał od kapłanów zapewne miejscowych o rodowodzie i przymiotach bóstw, z całą wiarą w zdarzenia najnieprawdopodobniejsze, z nadzwyczaj szczupłą wstawką własnego sądu; gdy Prace i dnie cechują człowieka dojrzałego i z pewnym stałym kierunkiem umysłu, doświadczonego życiowo, a więc starszego wiekiem. Nie wiemy, ile lat liczył wówczas, gdy ten układał poemat, ale było to już dobrze po śmierci ojca. Brat, Perses, przekupiwszy sędziów odarł go ze znacznej części spadku (w. 37 Prac i dni) i wtedy to podobno Hezjod przeniósł się do Naupaktu, nad Zatokę Koryncką. Nie dość jednak na tym: Perses ów, snadź nicpoń i marnotrawca, po pewnym przeciągu czasu puścił całe mienie i ażeby się zapomóc, próbuje wystąpić z nowym procesem przeciw bratu dla wydarcia mu reszty dziedzictwa. Wtedy to rozgoryczony Hezjod strofuje go nie już listem, ale całym poematem, w którym obok argumentów zwróconych wprost ad hominem nakreśla cały swój światopogląd. Jest coś dziwnego w tej kombinacji, czego my, ludzie dzisiejsi, nie rozumiemy. Któż by z nas, oburzony przeciw łajdakowi, rodzonemu bratu czyhającemu na naszą zgubę, pisał pod jego firmą poemat najogólniejszego znaczenia, z różnostronnymi radami i morałami, w mniemaniu, iż go tym sposobem oprzytomni i na uczciwszą a korzystniejszą drogę naprowadzi? Pierwszy i jedyny raz podobna kombinacja zdarzyła się w rocznikach poezji, tak iż utwór ten, uogólniający niejako interesy ludzkie na ziemi, przez ciągłe zwroty osobiste do Persesa przybiera charakter epistoły, a prawdę powiedziawszy, kombinacja ta dodaje mu nieco ożywienia, dramatyzuje go, daje powód do wylewu uczuć osobistych. Być zresztą może, iż autor osnowę tego poematu dawno już miał przygotowaną w myśli i z nią się nosił niezależnie od stosunków z bratem, a tylko je przy okazji wyzyskał i myśl swą pieczęcią braterską oznaczył. I prędzej to nawet przypuścić możemy niż zrozumieć, ażeby gniew, wzbudzony niecnym postępkiem brata, był dla poety zasadniczą pobudką do stworzenia dzieła ogarniającego całą niemal współczesną etykę, ześrodkowaną w umyśle człowieka niezaprzeczenie na swój czas wyższego i przezeń indywidualnym światłem oświetloną… Jako poemat czysto dydaktyczny, nie posiada on zgoła w znaczeniu artystycznym architektury, która w epopei lub dramacie, rzecz swą rozwojowo od wątku do wątku prowadząc, stanowi jeden z wdzięków poetycznego utworu. Tu sama tylko odmienność treści szczegółów wytwarza podział niemający w sobie nic artystycznego, prawie bez łączności integralnej jednego wątku z drugim. Po zwykłym, uroczystym wezwaniu Muz, poeta zaraz zwraca się do brata, tak jakby gwoli jemu, lubo na cześć Zeusa poemat ten układał. Ubogi jesteś — innymi słowy mówi do niego — to nie w nieprawym procesie, przez sprzedawczyków prowadzonym, szukaj polepszenia losu, ale w prawym, gorliwą pracą zyskiwanym zarobku: tak chce mieć prawo najwyższego boga, Zeusa. I jakież to on pole pracy mu wyznacza? Przede wszystkim rolę, intencję swą z góry choć jednym tylko zdaniem zaznaczając (w. 41): „Skarbem dla nas malwa i cebula”. Zeus ukrył przed ludźmi źródła pożytku: trzeba je odnaleźć. Po takiej ekspozycji poeta bez należycie wytkniętego powodu zawiesza swój wykład etyczno-ekonomiczny i przez dość sztuczne przejście wkracza w dziedzinę walki między Zeusem a Prometeuszem, kreśląc jej następstwa, tak dla ludzi bolesne. Cudowny mit, wyobrażający łamanie się geniusza ludzkości z niemiłosierną potęgą natury i kruszącego stawiane przez nią przeszkody do osiągnięcia postępu i dobrobytu, mit tylokrotnie pod firmą starego Prometeusza przez poezję wszystkich czasów podejmowany, oczyszczany z pierwotnych, naiwnych osłonek, ale zawsze na jednym tle walki oświeconego rozumu z mrokiem fatalizmu i ciemięstwa podtrzymywany. Z mitem tym łączy się u Hezjoda podanie o pierwszej kobiecie (Pandora) jako o klęsce ludzkości. I znowu moglibyśmy wskazywać dalsze porównania legendy u różnych ludów, ale nie rozszerzając się nad tą kwestią, zwrócimy tylko uwagę, iż nigdy dotąd z atmosfery poetyckiej nie usunięto w zupełności wrażenia Pandory, że panuje w niej wciąż jakiś głuchy rankor przeciw kobiecie, odbijający się dziś nawet jeszcze w utworach dekadentów, a już zbyt widocznie u Przybyszewskiego. Raz wkroczywszy w dziedzinę mitów, Hezjod nieprędko z niej schodzi. Bezpośrednio opisuje on kolejno zaludnienie ziemi w ciągu czterech poprzednich okresów, które nazywa „wiekami”, wartość każdego z nich (oprócz czwartego wieku, półbogów i bohaterów), oznaczając nazwą odpowiedniego kruszcu: złoty, srebrny, miedziany. Opis tych czterech wieków jest jakoby przygotowaniem do wybuchu pesymizmu, który wyrzuca z siebie poeta, opisując wiek piąty, żelazny, współczesny sobie. „O, bodajem ja nie żył śród piątego rodu, a później się urodził lub umarł za młodu!” — woła on w rozpaczliwym zgorzknieniu, z pewnym nawet poetyckim patosem, tłumacząc w dalszym ustępie powody swego smutnego nastroju. Bo i jakże tu nie boleć, żyjąc w świecie, gdzie „pięść prawem, cudzych zagród nic burzyć nie wzbrania”; gdzie „nie ktoś wierny przysiędze, uczciwy i prawy doznaje czci, lecz łotr na wszystkie gotów sprawy”; gdzie po odejściu do nieba sprawiedliwości ludziom „z każdej strony zostaje ból, a żadnej od złego obrony”. Tym się tylko pociesza zbolały poeta, że i ten niegodziwy ród ludzki z wieku żelaznego „Zeus zniszczy koleją, gdy mającym przyjść na świat włosy posiwieją”. I pod tym względem omylił się wieszcz starohelleński. Już całym pokoleniom od jego czasów włosy i posiwiały i wypadły, i pogniły razem z czaszkami, a jeszcze świat stać na Metternichów, Bismarcków, Rhodesów i Chamberlainów, na hakatystów i pruskich sędziów, i tylu innych reprezentantów cywilizacji. Za mało znamy osobowość Hezjoda, abyśmy mogli twierdzić, że pesymizm, z jakim on wyjawia się wszędzie, a w tym ustępie (w. 174–201) przeważnie, należał do przyrodzonych właściwości jego ducha; natomiast znane nam okoliczności jego życia, a choćby ów gorszący proces z rodzonym bratem, wskazują, że pesymizm jego mógł być nabyty. Obyczaje owej umysłowo prześwietnej Hellady nigdy nie były wzorowe; często tam obok niesłychanych heroizmów zawadzamy o warcholstwa, sobkostwa, skrytobójstwa i zdrady publiczne, nawet w wytwornych Atenach w najpiękniejszych czasach; cóż dopiero mówić o wieku szóstym, kiedy chwiejne ustawy państwowe, licha administracja, brak organizacji pracy dawały pochop bezprawiom, a nad poziomem społecznym utrzymywały nędzę i łupiestwo. Najlepszym dowodem opłakanego stanu ówczesnych gmin greckich było to, że nie widząc one innego wyjścia z zamętu, pomimo gorącego umiłowania swobód jednostkowych wszędzie niemal odwoływały się do jakiegoś wybitnego osobnika z prośbą o ułożenie statutu i poddawały się wszystkim żądanym ograniczeniom. Wszystko zło zatem, które w utworze tym wytyka Hezjod i przeciw któremu się oburza, śmiało uważać można za odbicie istotnego stanu rzeczy. Nie poprzestaje on jednak na samym odkryciu ran społecznych, ale całym duchem poetyckim, jakim natchnęły go boskie mieszkanki Helikonu, rad by złemu zaradzić. Ten też patetyczny ustęp jego dzieła o „wieku żelaznym” stanowi przejście do nowego epizodu, który uważać można za rodzaj moralnego katechizmu, za postulat człowieka stojącego ponad społeczeństwem w moc przysługującego mu boskiego prawa. Nie od siebie bowiem samego przemawia tylko poeta, ale uważa siebie za usta Muz (w. 1 i 2), a przez nie za głos samego Zeusa. Cała też część utworu, począwszy zwłaszcza od wiersza 213: „Ty, Persesie, za prawem idź, a nie za siłą”, stanowi rozwinięcie etyki, która jest mozaiką rozmaitych rad i poglądów, ale zawrzeć się może w kilku słowach: nikogo nie krzywdzić, cudzego nie pożądać, swojego strzec, równą miarą zło i dobro odmierzać. O sankcji nie ma tu mowy, lubo często moralista powołuje się na Zeusa i wmawia w swych czytelników, że „piorunny syn Krona” nagrody dla dobrych, dla złych zachowuje kary, tak że „nieraz cały gród cierpi za to, że jedyny łotr nagrzeszył, puszczając się na zdrożne czyny”. O nagrodach jednak lub karach zagrobowych nie ma tu wzmianki i trudno przypuścić, aby Hezjod, który znacznie wyprzedził doktrynę eleuzyjską, miał jakieś sformułowane pojęcie o nieśmiertelności duszy, poważniejsze od homeryckich cieni. Etyka jego jest raczej praktyczna, utylitarna; często bowiem po jakimś zalecanym przepisie abstrakcyjnym zaraz następuje wyliczenie bezpośrednich zeń korzyści, tak iż za jedyny bodziec, zwracający do czynów lub od nich odwracający, służy wyobrażenie nagród i kar doczesnych (w. 274–285). Tym mniej może tu być mowa o poświęceniu, przebaczeniu; etyka ta schodzi raczej na Mojżeszowe „oko za oko, ząb za ząb”. Równa miara przede wszystkim: Złego zysku unikaj; zły zysk nie wzbogaca, Druhowi druh; odstępuj, gdy kto się odwraca. Nie daj, gdy ci nie dają; dadzą? daj w podziękę: Zwykle daje się dawcy, niedawcy nic w rękę. W wykładzie kodeksu swej etyki powołuje się Hezjod na jakieś „najlepsze” jakoby prawa Zeusowe, których my nie znamy i prawdopodobnie nigdy znać nie będziemy, a to dla bardzo prostej przyczyny. U innych społeczeństw pojawiają się od czasu do czasu jacyś entuzjaści, ludzie z ideą, podający się za wysłańców bożych, umieją pociągnąć tłumy i natchnąć je wiarą w swe posłannictwo, w inicjację z bóstwem. Oni to wytwarzają religię, zawierającą zarazem pewien kodeks moralny. W Grecji nie było nigdy pod tym względem jednostki wydatnej. Na ten grunt oblewany przez Morze Egejskie schodzili się wychodźcy różnoplemienni z religią gotową, te religie napływowe mieszały się z miejscowymi i wytwarzały kult zasadniczo wspólny, helleński, w którym pod greckimi nazwami bóstw, jak Afrodyta, Dionizos, Rea, itp., odnalazłby rysy znamienne bożyszcz swoich Fenicjanin, Egipcjanin, Trak. We wszystkich tych kultach o zasadach moralnych nie słychać nic, przeciwnie: bogom przypisywane są czyny u ludzi karygodne i srodze przez prawa cywilne karane. Moralność, poza prawami obywatelskimi, jest wymysłem mędrców, filozofów, poetów, nareszcie reformatorów religijnych o charakterze poetycko-kapłańskim, jak Melampos, Orfeusz, Pitagoras, lecz i tych nauki na ogół obowiązującymi nie były, a prozelici tworzyli tylko rodzaj sekt tolerowanych, dopóki tolerancja ta nie rozbiła się na Sokratesie. Wszystko zatem, co zaleca tu lub czemu przeciwi się Hezjod, jest prostą kombinacją myśli etycznych obiegających po różnych dzielnicach Hellady od czasu siedmiu mędrców, kombinacją wzmocnioną własnymi spostrzeżeniami, doświadczeniem i odczuciem, tak że w toku ustępu można niemal własną jego uwagę od komunału oddzielić. Najcharakterystyczniejszym wszakże rysem i już jemu tylko właściwym, a znamionującym epokę, jest to, że za podstawę moralności wskazuje on nie zdobycz awanturniczą, nie spekulację, lecz pracę, z naciskiem — pracę. I jakiegoż to rodzaju pracę zaleca on obywatelowi helleńskiemu, przez którą ten ma stać się miły „ludziom i bóstwom, co bezczynność potępiły”? Myślałby kto, że to będzie praca nad wykształceniem własnym, nad uduchowieniem swej istoty. Bynajmniej. Poeta, poseł Muz, nie czuje potrzeby zachęcania ziomków do jakichś zadań idealnych i ani promyka nie znać w jego dziele tych świateł, które łuną zaiskrzyły później w dobie Peryklesa. Praca przezeń zalecana jest czysto materialna i czysto zarobkowa, jedynie prawie zarobek mająca na celu; poza zarobkiem z pracy zdaje się on nie widzieć nic; tylko jest to zarobek uczciwy, a więc zagradzający niejako drogę do zysków nieuczciwych. Jak na owe czasy i to ma już niepoślednią wartość. I w tej jednakże pracy materialnej, zarobkowej poeta czyni wybór, na miejscu naczelnym, omal nie wyłącznym, stawiając pracę około roli, a w wyborze tym znajduje poparcie w wszystkich moralistów, ekonomistów i historyków cywilizacji. Hezjod nie ma na względzie interesów ogólnych, nie stawia sprawy na gruncie zasad, nie dowodzi, ale mówi wprost od siebie jak wiejski gospodarz do gospodarza. Cały jednolity ustęp od w. 383 do 617 zawiera w treści nic innego, tylko przepisy gospodarcze. Jest to rodzaj rolniczego podręcznika, który wskazuje, jakie roboty w polu winny być wykonywane podczas wiosny, lata i jesieni, jak się należy zachować w zimie, jakie są warunki dobrego i opłatnego wykonywania robót, słowem, ustęp ten stanowi rdzeń dzieła. Jakkolwiek odrębnie od całości wzięty przedstawia on treść najmniej do poezji podatną, jako zwróconą ku widokom czysto praktycznym, nie zapominajmy jednak, że utwór powzięty został pod wezwaniem Muz przez jednego z ich gorących wielbicieli, który czuł się i był w pewnym stopniu poetą. I w tym też ustępie spełnia on miarę poezji sobie właściwą. Nie nastrajając się, nie łatając frazesem niedoboru myśli poetyckiej, trzyma się on z całą prostotą swego prozaicznego przedmiotu; ponieważ styka się wszakże z naturą, która ma przywilej poruszać fantazję i serce, przeto rady jego fachowe oplatają się co chwila jakąś wiązanką poetycznego kwiecia, a cicha słodycz dykcji, obrazującej raczej niż motywującej zajęcia na łonie matki-natury, dodaje całości poetycznego zabarwienia. Bądź co bądź, jest to pierwowzór nauczania ujętego w rozleglejsze kształty, zapożyczone od poezji, bo i filozofowie (Jończycy, Eleaci) wierszem układali swe doktryny i gnomy wygłaszane były wierszami (dykcja prozaiczna nie była jeszcze wówczas należycie wyrobiona) — był to jednak pewien tylko sposób miarowego pisania, bez względu na wewnętrzne, istotowe warunki poetyczne. Hezjod pierwszy w swej treści dydaktycznej występuje z wyraźną intencją poetycką, ale chwytany ustawicznie za rękę przedmiotem prozaicznym, połowicznie tylko intencję swą urzeczywistnia. Wypowiedziawszy, co miał na myśli i w sercu odnoszącego się do rolnictwa, następny, znacznie krótszy, w podobnejże formie poświęca ustęp handlowi i połączonej z nim żegludze (w. 618–694). Zajęcie to nie ma u niego miru, nie uznaje go za proceder odpowiadający stanowisku obywatela helleńskiego, dorabiającego się fortuny, ale niejako za złe konieczne, tolerowane. Skoro do handlu nagli cię twój umysł głupi, To, iżbyś z niedostatku nie zginął lub z głodu, Ja ci wskażę granice morskiego pochodu… powiada do brata, a dalej jeszcze: Ciężka to rzecz żegluga i ja jej nie lubię, Bo czyżbym mógł zachwalać, co dąży ku zgubie? Ale ponieważ ludzie „w swym sercu nierozumnym nawykli do złego”, przeto on, wyrozumiały, przestrzega, a radą i informacjami w tym niemiłym mu zawodzie pragnąłby zło to umniejszyć, klęskom zapobiec. Daje więc wskazówki i z ojcowskiego przykładu, i z własnego doświadczenia, co żeglował sporo, jak się zachować należy. Jakoś ludności greckie nie podzielały jego wstrętu do morza, bo przed nim i po nim żeglowały ustawicznie i tej właśnie ruchliwości swej zawdzięczały znaczenie i bogactwa, cywilizowały kraje barbarzyńskie, przez szerokie osadnictwo rozprzestrzeniały myśl i kulturę grecką. Wieszcz-krótkowidz nie domyślał się, że dzięki tylko udoskonalonej marynarce Temistokles pod Salaminą z śmiertelnej toni uratuje wolności ojczyste; że dzięki tylko rozwiniętej żegludze i handlowi skarb ateński, obficie zasilany podatkami obywateli, ciągnących zyski z obiegu po różnych stacjach morskich, będzie się mógł zdobyć podczas sławnego „siedemdziesięciolecia” na wspaniały teatr i cuda Akropolu. Pieczołowitość Hezjoda, uczciwa i praktyczna, jest bardzo przyziemna, nie rozwija ona skrzydeł, ale raczej je przecina, nie bohaterów by ona wytwarzała, ale spokojnych chlebojadów; podobna jest ona do troskliwości matki, która otula swe dziecko, aby się nie zaziębiło, ale organizmu jego nie hartuje i odpornym przeciw złym wpływom nie czyni. Nie z Beocji też, ojczyzny Hezjoda, szedł zastęp pod Termopile, ale ze Sparty. Nagadawszy się więc przeciw tej niebezpiecznej żegludze, która człowieka naraża na ciężkie trudy i nawet na niebezpieczeństwo śmierci, która „przykra jest wśród fal morskich”, znowu powraca autor do względów etycznych bardziej szczegółowych, opuszczających się aż do drobnostek dotyczących życia domowego i towarzyskiego. Ustęp ten (w. 695 do 764) ujęty jest raczej w kształt oderwanych przepisów czy przykazań apodyktycznych, np.: „Źle jest zanadto gości lub wcale nie miewać; ze złymi się nie wdawaj, a z dobrymi nie wadź; nędzy, która nad życiem biednego się sroży, nie wyrzucaj mu nigdy, boć to dopust boży” itd. Widzimy stąd, że przepisy te mogły znaleźć właściwe miejsce wśród owego katechizmu społecznego, który rozbieraliśmy wyżej; dlaczego autor przerwał ten wątek dwoma obrazami: pracy żeglugi, by w końcu znów do niego powrócić — trudno odgadnąć. Toż samo powiedzieć możemy o nowym i ostatnim ustępie (od w. 765), zawierającym rodzaj kalendarzyka gospodarskiego, który bezpiecznie mógłby się mieścić w ustępie przeznaczonym sprawie rolnej, jeśli go autor koniecznie chciał umieścić. Co prawda, na umieszczeniu go dzieło jako poemat nie zyskało nic, na opuszczeniu nic by nie straciło. Jest to suche wyliczenie dni w miesiącu pomyślnych lub niepomyślnych przy rozpoczynaniu pewnych robót lub przedsięwzięć oraz przy rozmaitych wydarzeniach. Stek zabobonów, do których autor w swej naiwności przywiązuje wiarę religijną, nazywając te dnie „Zeusowymi”, a dzisiaj do uśmiechu pobudza swymi zapewnieniami, że „dzień raz jest dla nas ojczym, raz ojciec łaskawy, błogosławiony”. Ustęp ten, bez żadnej wartości poetyckiej, ma jedynie znaczenie jako dokument obyczajowy, świadczący o łatwowierności ludzkiej, która co do dni tzw. feralnych kołacze się dotąd dziedzicznie. Owóż stoimy u kresu naszego rozbioru. Hezjod więcej, zdaje się, miał w sobie ducha poetyckiego, niż go wykazał w swym dziele: widać to z niektórych ustępów, już to patetycznych, głębokie wyrażających wzruszenie (wiek żelazny), już też z dowcipnych; nie mniejszą od poetycznych zwrotów ozdobę dzieła stanowi ciągła obrazowość dykcji, popierana wyrażeniami czysto oryginalnymi, znamionującymi odrębność stylową. Prace i dnie, utwór bezpośrednio związany z życiem i stosunkami ludzkimi, pomimo swego dydaktyzmu najwięcej posiada żywiołu poetycznego; mniej go ma Teogonia i Tarcza Heraklesa, stanowiące znowu, pierwsza zwłaszcza, istną kopalnię dla badaczy mitologii greckiej. W Pracach nader godne uwagi jest dość częste spotykanie się z zasadami stanowiącymi dzisiejszy jeszcze postulat: sprawiedliwość, pokój, praca! Jakże daleko sięgają prawdy wiekuiste, w rozmaity sposób i z rozmaitą sankcją objawiane, a jak trudno ziszczalne. Nie dziw też, że wciąż, jak powiada Hezjod: „Prawość, córa Zeusowa, ta czysta dziewica, którą czci cały Olimp i nią się zachwyca, gdy ją kto tylko dotknie boleśnie, wraz ona wybiega i uskarża się przed synem Krona na płochy umysł ludzki: w pokucie głębokiej lud płaci za złość władców, których myśl nieprawa, łamiąc prawo, wyroki fałszywe wydawa”. W każdym razie Hezjod jest to poeta religii, moralności i pracy; domorosły, praktyczny filozof życia, bogatszy w zdania niż poetycką fantazję. Jego Prace i dnie tłumaczył wierszem Jacek Przybylski; następnie przełożył je prozą Krasicki, nie wiem, czy z oryginału, wybornym językiem, ale nadzwyczaj dowolnie, zgoła tekstu pod względem dykcji nie szanując, a nadto z opuszczeniami miejsc trudniejszych. Zdaje mi się też, iż miał przed sobą tekst „wieku żelaznego” Hezjoda, pisząc swą satyrę Wiek zepsuty, mianowicie od miejsca: „Zapamiętałe dzieci rodziców się wstydzą” itd. Kilka wyjątków z Prac i dni podał też Felicjan Faleński w książce poświęconej w roku jubileuszowym J. I. Kraszewskiemu, w wierszu, jak zwykle u tego poety, wytwornym. Gdyby był przedstawił całość, miałaby literatura nasza arcydzieło nasuwające potrzebę dalszych starań. W Warszawie, dnia 24 stycznia 1902 r. Kazimierz Kaszewski Prace i dnie Zstąpcie, Muzy śpiewacze, z Pijeryjskiej góry, Zanućcie pieśń Zeusowi przedwiecznemu, który Ludzi sławnemi czyni lub pospolitemi, Że przezeń o nich mówią lub milczą na ziemi. Snadno on darzy mocą i mocnego zwala, Snadno blaski zamracza i mroki rozpala, Krzywi proste i dumne, a prostuje krzywe; Mieszka w obłokach, w przestwór śle gromy straszliwe. Spójrz tu, wysłuchaj prośby i mej dobrej sprawie Daj zwrot prawy: ja prawdę Persesowi jawię. Nie jedna tylko Eris po świecie się słania: Jest ich dwie, z których jednej mądry człek przygania, Drugą chwali, bo umysł bogiń tych dwojaki. Jedna złe swary ściąga na wojenne szlaki, Okropna tak, że ludzie zmuszeni jedynie Nakazem niebian czczą tę dręczącą boginię. Drugą, starszą, zrodziła ciemna Noc; atoli Przeniósł ją Zeus wyniosły, co mieszka w eterze, W głąb ziemi, i ta ludzkiej przyjazna jest doli, Od niej zachętę słaby człek do pracy bierze: Kto widzi czyjeś dobro, które praca krzepi, Sam wnet orze i sadzi, urządza najlepiej Dom i dwór, ano sąsiad prześciga sąsiada W chęci zysku; ta Eris jest śmiertelnym rada. Czy to garncarz, czy murarz, czy żebrak przy drodze, Czy pieśniarze, zazdroszczą wzajem sobie srodze. Ty, Persesie, wbij sobie w myśl to: Niechaj ciebie Zła Eris nie odciąga od pracy na glebie; Rzuć próżniacze podsłuchy na rynku, nie prowadź Sporów; mało ma czasu swarzyć się, prawować, Komu roczny zbiór w domu nie starczy na życie, Chociaż dary Demetry ziemia śle obficie. Kto syt, temu snadniejszy jest zatarg i zwada O mienie cudze; ale tobie nie wypada Zwać mnie przed sąd powtórnie. Niech rozstrzygnie spory Prawo, co z Zeusa rodem — tam najlepsze wzory. Tyś mnie przy dziale schedy ograbił niemało, Czcząc sędzie-datkożerce, którym się wydało, Że sąd ich prawy. Głupi! Snadź nie znali słowa, Iż często od całości większa jest połowa, A skarbem dla nas malwa i cebula. Bogi Przed wzrokiem ludzkim kryją snadź zarobku drogi. Możesz przez dzień zarobić tak, że wyśmienicie Na rok, choć w próżnowaniu, starczy ci na życie. Więc jarzmo nad kominem zwiesisz, bo już ciebie Nie obchodzi trud wołów i mułów na glebie. Lecz Zeus, że go Prometej chytry wywiódł w pole, Ukrył przed nami środki pożywienia z roli; I inną jeszcze ludziom wymyślił niedolę: Ukrył ogień. W tym dzielny syn Japeta gwoli Ludziom skradł go Zeusowi radnemu i ony Schował przed Piorunowym w trzcinie wydrążonej. Wtedy chmurny Zeus z gniewem rzekł doń tymi słowy: «Synu Japeta, wszystkim doradzać gotowy, Ciesz się, żeś wykradł ogień, a jam podrwił głową; Tobie i ludziom za to ślę ja klęskę nową, Klęskę, na którą serca całej ludzkiej rzeszy Wzgorą radością, każdy z uściskiem pospieszy». Rzekł i rozśmiał się ojczyc boży i człowieczy. Zawołał wnet, by Hefajst zabrał się do rzeczy, Połączył ziemię z wodą, a głos ludzki z siłą, Tak by do bogiń dzieło to podobnym było: Urocza postać dziewy. Rzekł Atenie boskiej, By na krosnach uczyła ją pięknej roboty, Na głowę jej rozkazał zlać Kiprydy złotej Wdzięk, bolesną tęsknotę i palące troski. Z jego rozkazu psi zmysł i przewrotność serca Wszczepić miał strażnik Hermes, Argosa morderca. Tak wyrzekł pan, a inni spełnili do razu. Słynny Hefajst ulepił wraz z gliny uroczej Postać dziewicy, według Kronidy rozkazu, Pas, strój, dała Atena, co ma modre oczy, Charyty i potężna Pejto w złote szaty Przyoblekły jej ciało; kłąb cudnych warkoczy Godziny wiosennymi uwieńczyły kwiaty. Cała jej gotowalnia to Ateny trudy. Lecz strażnik Argobójca kłam, słowa obłudy Włożył w jej serce oraz przewrotną myśl w głowę, Jak pragnął Zeus piorunny. Hermes dał jej mowę, Ów herold bogów, nadał też Pandory miano, Jako przez wszystek Olimp jest obdarowaną Czymkolwiek, a na ludzi chlebojednych szkodę. Gdy skończono bezecną, złowrogą urodę, Na rozkaz ojca chyży wraz Hermes wyrusza, Wiodąc ją jako dar do Epimeteusza. Prometej mu przyjmować darów Zeusa ściśle Zabronił — a nuż ludziom jakie licho przyśle! Ale brat nie uważał i przyjął, a wtedy Poznał dopiero, jakiej tym nawarzył biedy. Przedtem ludzkie plemiona żyły na tej ziemi Nieugniatane zbytnim ciężarem ni złemi Troskami, próżne chorób, co śmierć wiodą wcześniej (Tym prędzej człek starzeje, im dręczon boleśniej). Aż wiedźma ciężką z beczki zerwała pokrywę, Wypuszczając na ludzi wszelkie zło możliwe, A w niewzruszonym domu została spomiędzy Tych klęsk jedna Nadzieja. Nie wyszła do góry, Bo wiedźma ciężkie wieko spuściła czym prędzej, Spełniając rozkaz Zeusa, co napędza chmury. Odtąd zło tysiącami śród ludzi się plemi Pełno go i na morzu, jak pełno na ziemi. Klęski w dzień trapią, w nocy nie przestają zgoła, Wracają dręczyć same, choć ich nikt nie woła, I milczą, Zeus im bowiem nie udzielił mowy. Tak, nikt się nie wyłamie spod woli Zeusowej. * Jeśli chcesz słuchać, jeszcze słówko ci dołożę, Dobre i mądre; tylko zachowaj je w głowie: Z jednego są pnia rody człowiecze i boże. Naprzód złoty ród ludzi mówiących bogowie Stworzyli, mieszkający na Olimpie. Wtedy Właśnie nad światem było panowanie Krona. Ludzie ci jako bogi żyli tu bez biedy, Bez trosk w sercu i zgryzot, starość ich skurczona Nie nagabała, nogą władali i ręką, Ucztowali wesoło. Żyli zdrowiuteńko, Jakby snem zdjęci, szczęsne opuszczali życie. Ziemia im sama przez się żywności obficie Dostarczała, na plony pracy swojej błogo Spoglądali (bo było czym i wesprzeć kogo), W stada zaopatrzeni, nieśmiertelnym mili. A gdy ci ludzie złoci w ziemię się pokryli, Zamienił ich na duchy potężny syn Krona; Bawią na ziemi i w nich śmiertelnych obrona, Strzegą praw, od występków wszelkich chronią sami, Chodzą po całej ziemi osłonięci mgłami, Siejąc dobro — królewskie w tym ich powołanie. Potem ród srebrny gmachów Olimpu mieszczanie Wytworzyli na ziemi, lecz mniejszej budowy, Niższy wzrostem i miarą siły umysłowej. W domu troskliwej matki przez całe stulecie Kwilił dzieciak i wyszedł też głupi jak dziecię. Rósł jednakże i młodość kwiatem wybujała, Lecz żył krótko. Boleść on znalazł w nierozumie: Jeden się na drugiego rzucał gwoli dumie, Zuchwalstwu. Na bok przy tym zeszła boża chwała I świętych na ołtarzach nie czcili obiatą Zwyczajem ludzi zbożnych. Rozgniewany za to Kronida jął ich tępić, jako opieszałe W tym, co stanowi władców olimpijskich chwałę. Gdy jednak ród ten srebrny zapadł się w głąb ziemi, Szczęsnymi ich nazwali ludzie podziemnemi. To drugorzędni; cześć im też nadal przyznano. Trzeci mówiących ludzi, miedziany mu miano, Ród stworzył Zeus, do srebrnych niepodobny wcale: Z pni jesionowych, szorstki, twardy, w dzikim szale Aresa zatopiony. Ci ziarn nie jadali Nigdy, okrutne serce ich było ze stali. Nie zżyć się z nikim! Silni: z tęgiego ich ciała, Od bar, och! niesąsiedzka ręka wyrastała. Miedziane mieli domy i zbroje miedziane, W miedzi kuli: żelazo było im nieznane. Ci, własną mocą parci, padli, okrutnicy Bezsławni, do strasznego Hadesa dzielnicy. Choć silni, ręką czarnej śmierci przygnieceni, Stracili widok jasnych tu słońca promieni. Kiedy nareszcie ziemia pokryła to plemię, Czwarty wprowadził ród na wielopłodną ziemię Kronida — prawszy, lepszy. To bohaterowie Krwi boskiej, półbogami lud ich dzisiaj zowie: To nasi na przestronnej ziemi poprzednicy. Tych pochłonęła wojna i ciężkie pochody: Jedni u siedmiobramnych Teb, w Kadma ziemicy, Padli ścierając oręż o Edypa trzody; Inni, płynąc na statkach po morskiej topieli, W obronie pięknowłosej Heleny zginęli. Jednych tam śmierć porwała kres życiu znacząca, Drugim z dala od ludzi Zeus życie rozkoszy Dał pełne i umieścił ich u ziemi końca, Gdzie żadna troska w sercu spokoju nie płoszy, W Krainie Szczęścia nad pienistym Oceanem, Z dala od bogów; Kronos jest nad nimi panem, [Zwolniony z pęt przez bogów i ludzi rodzica. Zeus im udzielił wielkiej czci, chwałą zaszczyca I wyniósł ich jak żadne w porównaniu z niemi Plemię z tych, które żyły na wszechpłodnej ziemi.] Cni bohaterzy! Trzykroć w roku owoc wszelki, Jak miód słodki, od ziemi biorą żywicielki. O, bodajem ja nie żył śród piątego rodu, A później się urodził lub umarł za młodu! Bo to jest ród żelazny. W dzień ich trapią troski, Dolegliwości, w nocy nękają złowieszcze Strachy; ciężar cierpienia to dla nich dar boski. Lecz ze złem i dobrego coś łączy się jeszcze. I ten ród ludzi mownych Zeus zniszczy koleją, Gdy mającym przyjść na świat skronie posiwieją. Ojciec obcym synowi, syn ojca nie słucha, Sąsiad nęka sąsiada, a druh zdradza druha, Zawiścią przeciw bratu bratnie pała serce, Wkrótce u młodszych starość będzie w poniewierce. Swarzą się, kłócą z sobą, lżą słowo po słowie, Bez litości, wbrew karom bożym: tym nie w głowie Wynagrodzić rodzice za trud wychowania. Pięść prawem: cudzych zagród nic burzyć nie wzbrania. Nie ktoś wierny przysiędze, uczciwy i prawy Doznaje czci, lecz łotr na wszystkie gotów sprawy Bezecne. Pięść władczynią, wstyd zanika wszędzie; I najlepszemu byle szalbierz szkodzić będzie Fałszywymi wieściami, ba! i zaprzysięże. Zazdrość się wciska między najuboższe męże, Bezecna; nienawiścią goreje jej oko. Więc Skromność, Sprawiedliwość na Olimp wysoko, Prześliczne ciała szaty okrywszy białemi, Do grona Nieśmiertelnych z tej przestronnej ziemi Wyruszają od ludzi. Tym zaś z każdej strony Zostaje ból, a żadnej od złego obrony. * Teraz bajka. Choć mądrzy, niech rozważą króle! Krasnego w ostrych szponach trzymając słowika, Jastrząb w obłoczne kręgi wysoko pomyka: Ptaszkowi w krzywych szponach jęk wydarły bóle. Na to rzecze doń jastrząb, pewien swojej siły: «W mocyś jest silniejszego: po co krzyczeć, miły? Choć wdzięcznie śpiewasz, ja cię, gdzie zechcę, podwiodę: Zechcę, to zjem cię; zechcę — puszczę na swobodę. [Głupi, przeciw silnemu kto okoniem staje: Nie zwycięży i biedy a wstydu się naje]». Tak mówił chyży jastrząb o skrzydle szerokiem. Ty, Persesie, za prawem idź, a nie za siłą. Gwałt nęka małych, lecz i dużemu niemiło, A jeśli nie zaślepion, stęka on pod tłokiem Przemocy. Wolę drogę wiodącą do prawa, Gdyż u kresu przed gwałtem zawsze prawo stawa. Szkodę pozna i taki, co ma zmysł nietęgi, Bo za sąd krzywy srodze mści się bóg Przysięgi. Gdy kto tknie Prawość, ona ze skargą niebawem Odchodzi od sprzedajnych, którzy kręcą prawem; Spowita mgłą, nad grodem i nad ludem kwili, Gotując zgubę ludziom, co ją wypędzili, Nierównomiernie prawo stosując śród miasta. Ale gdzie prawo równe dla swoich i gości, Gdzie nikt nie myśli zstąpić z dróg sprawiedliwości, Tam lud bujnie rozkwita, gród wspaniale wzrasta. Spokój: łatwiej wychowa dzieci gród spokojny, A Zeus dalekogrzmiący nie zsyła mu wojny. I głód nie trapi takich, co szanują prawo, Ni obłęd; każdy swoją zajmuje się sprawą Swobodnie. Takim ziemia wydaje plon pełny, Dęby rodzą na górach żołądź, u połowy Pni pszczoły, owce jęczą pod ciężarem wełny, Ojcom podobne dzieci rodzą białogłowy. Nie siadają na okręt ci ludzie szczęśliwi, Płododajna ich ziemia dostatecznie żywi. Lecz kto czynów bezecnych, okrutnych dokona, Tego dosięże karą piorunny syn Krona. Nieraz cały gród cierpi za to, że jedyny Łotr nagrzeszył, puszczając się na zdrożne czyny. Tam Zeus spod niebios gniew swój okropnymi znaczy Klęskami: głodem, morem; kwiat ludności ginie, Żony nie rodzą, dom się zamienia w pustynię Z woli olimpijskiego władcy. Lub inaczej: Tępi on dzielne wojsko, to znów twierdze wali, Zabiera im okręty z łona morskiej fali. Baczność, króle! Rozpatrzcie i wy sądy swoje, Gdyż przy śmiertelnych bawią nieśmiertelnych roje I patrzą, kto niepomny pewnej kary bożej, Z krzywdą ludzką, dla własnej korzyści sąd zdroży. Toż trzydzieści tysięcy z ducha Zeusowego Bawi na ziemi stróżów, obrońców człowieka, Co czuwają nad prawem, od złych czynów strzegą, Chodzą po różnych drogach, a mgła ich obleka. Prawość, córa Zeusowa, to czysta dziewica; Czci ją też cały Olimp i nią się zachwyca. Niech ją kto tylko dotknie boleśnie, wraz ona Wybiega i uskarża się przed synem Krona Na płochy umysł ludzki: w pokucie głębokiej Lud płaci za złość królów, których myśl nieprawa Łamiąc prawo, wyroki fałszywe wydawa. Baczność więc, króle! Słuszne dawajcie wyroki; Datkobierco, zaprzestań krzywych sądów zgoła! Kto źle czyni, najgorsze zło na siebie zwoła, Dla doradcy najgorszą jest jego zła rada. Oko Zeusowe wszystko i widzi, i bada, A gdy zechce, to spojrzy i na nas nareszcie, Zobaczy sprawiedliwość, rządzącą w tym mieście. Z tą ja nie życzę sobie stykać się zbyt blisko, Ani memu synowi. To urągowisko, Tu jeno niegodziwców prawo ma na pieczy. Lecz Zeus gromowy, tuszę, zmieni ten stan rzeczy. Ty zaś, Persesie, zapisz to w sercu i głowie: Porzuć gwałty, polegaj na Prawości słowie. Przepis bowiem Kronidy dla ziemi jest taki: I ryby, i zwierzęta, i pierzaste ptaki Niech się żrą, śród nich prawo gwałtu nie odeprze. Ale ludziom dał prawa i to, co najlepsze. A kto przejmie się nimi i chętnie wykona, Temu pobłogosławi piorunny syn Krona. Lecz kto wołan na świadka, zaprzysięże zdradnie, Ten zelży Sprawiedliwość i sam zejdzie w nędzę; W proch i wniwecz ród jego w przyszłości popadnie; Gdy urośnie w potęgę wiernego przysiędze. Nierozumny Persesie, słuchaj dobrej rady! Spojrzyj , wszędzie natrafisz na złego gromady Bez trudu; droga gładka, tuż przy własnym domu. Gdy do cnoty dostąpić bez potu nikomu Nie dały bogi; droga długa i chropawa, W dół, w górę. Lecz gdy człowiek już u szczytu stawa, Lżej mu idzie, co ciężkim było w pierwszej dobie. Najlepszy ten, co wszystko obmyśli sam sobie, Zważy następstwa, koniec dobry ma na względzie. I ten niezły, co dobrych rady słuchać będzie. Lecz kto i sam nie myśli, i nauk drugiego Nie przyjmuje do serca, to człek do niczego. Ty słuchaj mojej rady i pracuj, Persesie! To Głód cię znienawidzi, polubi wstydliwa, Uwieńczona Demetra i gdy przyjdą żniwa, Do stodół twoich zboża obficie naniesie. Głód temu towarzyszem, kto pracy unika. Bogi, ludzie, nie cierpią próżniaka, nędznika, Podobnego do trutniów, tej hordy próżniaczej, Która obca trudowi, pracą pszczół się raczy. Imaj się tedy trudu, skrzętny i wesoły, A on ci plonem rocznym wypełni stodoły. Przez pracę nam się, ludziom, majątek dostanie, Trzód obfitość. Przez pracę ty się staniesz miły Ludziom i bóstwom, co bezczynność potępiły; Bo nie praca jest hańbą — hańbą próżnowanie. Pracuj, a wkrótce próżniak tobie pozazdrości, Bogatemu; bogactwo zaś daje godności. Dawniej, gdyś był rozsądny, lubiłeś pracować. I teraz od dóbr cudzych ty umysł odprowadź Do pracy; zwiększysz mienie: oto rada szczera. Srom do zdobyczy mienia ludzi nie podpędza, Za sromem raz dobrobyt idzie, to znów nędza, Srom to pomaga ludziom, to znów ich obdziera. Skarbów nie grabić! Mieć je od boga to miło. Lecz kto chwyta dostatek samą ręki siłą Lub sprawnością języka, jak się często zdarza; Kto ludzką przebiegłością majątek wytwarza, Tak że wstyd przed bezwstydem ustępuje z pola, Takiego łatwo bogi przyciemnią i rola Sczeźnie mu, a pomyślność niebawem się zszarza. Podobnież kto ukrzywdzi przychodnia, nędzarza, Kto z żądzy w rodzonego wejdzie brata leże W porozumieniu z żoną i cześć mu odbierze; Z niecną myślą kto mienia sierotom zazdrości; Kto siwego rodzica, na smutnym starości Progu, rozdrażnion, zelży niegodnymi słowy — Przeciw tym całym gniewem buchnie Zeus gromowy I za czyny nieprawe ukarze surowo. Bądźże z dala od tego ty, niemądra głowo! W miarę mienia masz bogom sprawiać obiat dosyć Czystą duszą i ciałem, tłuste udźce znosić; Potem zlejesz, okadzisz. Szukaj pojednania, Idąc spać, kiedy święte światło twarz swą skłania Ku ziemi; proś, łaskawym aby było na cię, Byś ty kupował cudze, nikt twojego, bracie! Na ucztę zaproś druha (nigdy w życiu wroga), Tego zwłaszcza, do kogo najbliższa ci droga. Niech się we wsi przygoda zdarzy nieszczęśliwa, Sąsiad, niby pobratym, jak stoi, przybywa. Dobry sąsiad — skarb istny. Zła tylko jest zwada. Wiele zyskał, kto zyskał dobrego sąsiada. Dobry sąsiad — to wół twój nie będzie rozbity. Ty żądaj od sąsiada miary należytej, Lecz sam odmierzaj równo; jeśli można, suciej, A to ci się, gdy zajdzie potrzeba, powróci. Złego zysku unikaj: zły zysk nie wzbogaca. Druhowi druh, odstępuj, gdy kto się odwraca. Nie daj, gdy ci nie dają. Dadzą? Daj w podziękę: Zwykle daje się dawcy, niedawcy nic w rękę. Dobry jest dar, zła grabież; ta sprowadza zgubę. Szczodry, gdy dobrowolnie daje, choć da wiele, Wesoły jest i w sercu ma wrażenie lube; Ale kto porwie gwałtem, temu nie wesele: Choć zysk mały, kamieniem w sercu się zaściele. Zyski małe do małych dołączaj, a skoro Nie ustaniesz, niebawem i wielkie się zbiorą. Kto do mienia dokłada, głód mu nie dobodzie. Dobrze, gdy kto majątek cały w domu chowa; Lepiej niż zewnątrz: łatwiej ulega tam szkodzie. Miło czerpać z własnego, ale boli głowa, Gdy potrzeba, a nie ma. Pomnij na te słowa. Począwszy beczkę, nie spiesz do końca, w połowie Szczędź, bo nie pora szczędzić, gdy dno się zapowie. Zwiąż i druha umową: pewniejsza zapłata; Z uśmiechem przywiedź świadki, choćby i do brata, Zbyteczna ufność nie mniej niż niewiara gubi. Nie daj się wziąć kobiecie: ta strój tylko lubi. Póki smaczny jej chleb twój, zęby do cię szczerzy. Zaufał zbójnikowi, kto kobiecie wierzy. Dosyć, gdy syn jedynak zrodzi się we dworze: To rośnie i w dostatki, i włości rodzina. Niech umrze stary, znowu zostawiając syna. Wprawdzie liczniejszą dziatwę Zeus zbogacić może, Lecz kłopot większy, mniejsza przy działach dziedzina. Jeśli ku zbogaceniu myśl się twoja zwraca, Ja ci dam jeden sposób: praca, praca, praca! * Kiedy wschodzą Plejady, Atlasowe plemię, Bierz się do żniw, a skoro zachodzą, orz ziemię. Czterdzieści dni i nocy kryją się we mroku, Nie widzisz ich, aż znów się przy pochodzie roku Ukażą, kiedy sierpy gotujem do żniwa. Taki zwyczaj na równiach i nad morzem bywa, W dolinach osłoniętych też przez drzew proporce, Z dala od morza, gdzie na urodzajnej niwie Sieje rolnik. Zrzuć odzież przy siejbie i orce, Zrzuć przy kośbie, jeżeli pracę chcesz szczęśliwie Ukończyć, by ci wszystko powzrastało w porze, Abyś nie potrzebował żebrać w obcym dworze Z niedostatku, a prośby twej nie wysłuchano. Wszakżeś i do mnie teraz udawał się?… Ano Nie dam ani odmierzę. Pracuj, bracie miły! Pracę bóstwa za dolę ludziom przeznaczyły. Z żoną, dziećmi, po dworach, ze zgryzotą w duchu, Nie włócz się, bo sąsiedzi nie dadzą-ć posłuchu. Raz i drugi dostaniesz, a zaskwierczysz jeszcze, To próżne twe wołania i jęki złowieszcze, Próżno zmarnujesz słowa. Zmień ten tryb, bo nędza I głód trapiący człeka tym się nie odpędza. Naprzód dom własny, sługa, przy tym wół do pługa. (Obory niech pilnuje niezamężna sługa). W domu sporządzaj każde potrzebne narzędzie, Nie bierz innego, które-ć wiecznie psuć się będzie, A czas marnie upływa, zarobek upada. Z dnia na dzień też robota niech się nie odkłada. Leniwi, opieszali nie napełnią zbożem Swych stodół: pracę jeno pilnością pchnąć możem, Lecz w nędzy się starzeje człowiek opieszały. Gdy później złagodnieją ostre słońca strzały, A Zeus, potężny władca, deszcz spuści w jesieni I rzeźwiej zaczną ruszać się ludzie strudzeni, (Bo krótko gwiazda Syriusz z góry ogniem siecze, Sprowadzając niedole i śmierci człowiecze, Nie tylko w dzień, lecz w nocy najmocniej dogrzewa) — Wtedy ruszaj z toporem po drzewo. Już bąki Nie trapią lasu, zrzuca on liście, a płonki Giną. To czas, pamiętaj, naciąć sobie drzewa. Trzy stopy moździerz, łokci trzy drąg niechaj mierzy, Siedem stóp tnij na ośnik: będzie jak należy. A choćbyś uciął ośm, to i na tłuki będzie. Gdy koła na rąk dziesięć, dzwona tnij w trzy piędzie. Krzywych drew w lesie mnóstwo; najdź, puść się na grabież Po górze, po dolinie i na nasad zabierz Grab — twardy, więc do pługa użyć go najlepiej, Kiedy go kowal silnie z lemieszem uczepi, A klamrą zepnie z pługiem dyszel w sam raz długi. Rób to w domu i sporządź od razu dwa pługi, Składany oraz prosty. Słuchaj dobrej rady — Jak jeden się zepsowa, poddasz wołom drugi, A wiąz i wawrzyn są odporne na owady. Pług z dębu, z grabu nasad! Woły lat dziewięciu Nabądź, to im nie zbraknie siły w przedsięwzięciu: Pełnia młodości; żaden się w sprzęży nie będzie Borykał z drugim, aby roztrzaskać narzędzie. Roboty nie porzucą w polu nieskończonej. Przy nich czterdziestoletni, tęgi wolarz. Trzeba Dać mu poczwórny bochen, w osiem kęsów chleba. Jedząc, prosto on skibę zaorze, na strony Zerkać ku rówieśnikom nie będzie, wpatrzony Jeno w robotę. Lepszy tym on od młodzieży, Iż nie rozprasza ziarna, sieje jak należy (Młodzież na rówieśniki lubi zwracać oko). Bacz pilnie, kiedy bocian ozwie się wysoko, Jak corocznie: wyrzuca on hasło w przestworze Pługom i siejbie, przy tym deszcze zapowiada. Gospodarzowi, który nie ma wołów, biada. Ty sutą wtedy paszę rozdzielaj w oborze. Łatwo prosić: «Daj wołu i woza w potrzebie». Łatwo odrzec: «Mam pracę dla wołów u siebie». Niejednego do wozu gwałtem rwie się dusza: Głupi! Stokroć ważniejsze, co wozem porusza, A czego mu nie starczy wprost przez zaniedbanie. Kiedy wreszcie dla ludzi czas pługa nastanie, Wstawaj żwawo do pracy zarówno jak sługi, By suchą czy wilgotną wziąć glebę pod pługi Wcześnie; pole zapełni się wraz, gdy pójdziesz z przodu. Orz z wiosną, potem w lecie nie doznasz zawodu. Siej na nowinie, póki gleba jeszcze świeża, Nowina spędza czary i dzieci uśmierza. Proś Zeusa Podziemnego i Demetrę, żeby Pomyślnie rósł i dojrzał święty płód jej gleby. Proś, poczynając orać, kiedy koniec pługa Trzymasz w ręku, a bodźcem szturchasz w grzbiet ciołaki Rzemieniami ciągnące dyszel. Niech ci sługa Idzie u nóg z grabiami, aby nękać ptaki Zakrywaniem nasienia; gdyż porządku praca Od śmiertelnych wymaga, bezład ją wywraca. Gdy Zeus da wynik zgodny z zachodami twemi, To kłosy siłą własną ugną się ku ziemi, A ty obmiataj z beczek swych sieci pajęcze, Bo będziesz z nich dobywał miły zasób — ręczę, Który-ć starczy do wiosny; nie będziesz w potrzebie Oglądać się na innych, prędzej ktoś na ciebie. Lecz gdy w słońcu zimowym podejmiesz oranie, Nie naglij kos, bo w rękę mało-ć się dostanie; Zwiążesz to w zapylone snopki, pełen złości, I w kosz do domu: nikt ci żniw nie pozazdrości. Z burzliwym Zeusem bywa to tak, to inaczej, Umysł śmiertelnych trudno go sobie tłumaczy, Lecz przy spóźnionym pługu jedna zbawia sztuka, Gdy w liściach dębu pierwsza kukułka zakuka, I rozraduje ludzi na ziemskim przestworze, Niech Zeus w dniu trzecim spuści tu deszcz, a opady Deszczowe wyrównają wolich racic ślady, To opóźnienie pługa naprawić się może. Weź to sobie do serca i pomnij te słowa, Kiedy nadchodzi wiosna i pora deszczowa. Do ogrzanej gospody chodź lub do kowala, Gdy zima już pracować w polu nie pozwala, A nieleniwy w domu z robotą się chowa. Strzeż się, by ci za skórę nie zaszedł mróz srogi, Byś chudą ręką spuchłej nie pocierał nogi. Próżniak, co na nadzieję czczą jedynie liczy, On bez środków do życia, naje się goryczy. Nadzieja nie używi ubogiego człeka, W pogawędce czas tylko bez zysku ucieka. Nauczaj ty parobki swoje w ciągu lata: «Lato nie trwa rok cały; potrzebna wam chata». Chroń się miesiąca grudnia! Straszne dnie on wiedzie: Bydło pada; nas, ludzi, trapią gołoledzie. Kostniejem, gdy Boreasz pociągnie lodowy Tam od Tracyi żywiącej konie i przez głowy Zaczepi morze, wzburzy, aż ziemia i bory Drżą. Wyniosłe on dęby i grube sokory Zwala w górskie czeluście śród żywiącej ziemi, Wpada tam i lasami trzęsie niezmiernemi. Drżą i ogon pod siebie chowają zwierzęta, Nie pomoże im skóra sierścią porośnięta, Kudły na piersiach: wszystko mroźny wiatr odwinie, Przebije skórę wołu: ta go nie odstrasza, I długowłose kozy podwieje; jedynie Baran roczniak, okryty wełną, Boreasza Nie lęka się, a stary nabiera swobody. Wiatr nie wedrze się również w ciało dziewy młodej. Ta w domu pod opieką bawi macierzystą, Zgoła jej obca dotąd złota Afrodyta. Świeże ciało skąpawszy, oliwą złocistą Namaszcza i spoczywa głęboko ukryta, Zimą, gdy polip w smutnym zakącie podłogi W nieopalanym domu własne zżera nogi, Bo mu nigdzie już żeru nie wskazuje słońce, Zwrócone tam na ciemne i ludy, i grody, A szczupło oświetlając helleńskie narody. Rogate i bezrogie w lasach mieszkające Zwierzęta mkną po kniei tłumnie, po dolinie, Smutno kłapiąc zębami, a dążąc jedynie Do znalezienia jakiej przed mrozem ochrony W wydrążonej jaskini. Jak człowiek zgrzybiały Głowę ma w dół zwieszoną, a grzbiet pochylony, Tak one idą, śnieżnej strzegąc się zawały. I ty też, radzę, sporządź ochronę na ciało: Miękki płaszcz a gzło ciepłe, by do stóp spadało. Tkań niech będzie dostatnia, ubogą obręba. Taką wdziej odzież, by-ć się włosy nie czochrały I przy dreszczu na ciele nie stawały dęba. Postaraj się na nogi o ciżmy skórzane, Mocno szyte, a wewnątrz futrem wykładane. Futerko z pierworódka, gdy zima się ruszy, Rzemieniem spięte włóż na plecy: to ochrona Od deszczu; czapka zasię porządnie zrobiona Od wody zabezpieczy ci głowę i uszy. Zimne dnie, gdy Boreasz zacznie poświst dziki; Chłodny wiew ranka spada z gwiaździstego nieba Na pola gospodarzy, wróżąc mnogość chleba; Wodę niosą powietrzem wieczyste strumyki, Siłą wiatrów wysoko nad ziemię wzniesione: Wieczorem deszcz lub wiatry pchną ją w dalszą stronę, Kiedy tracki Boreasz spłoszy gęste chmury. Ubież go więc w robocie i do domu w nogi, By cię na górze obłok nie objął śród drogi, Mocząc odzież i wodą zlewając do skóry: Wymijaj go. Najcięższym z zimowych miesięcy Jest właśnie ten; dla ludzi ciężki i dla trzody. Przepołów też karm wołom, lecz ludziom daj więcej. Szczęściem długa noc chroni w te deszcze i chłody. Postępuj tak do końca spieszącego roku, Wyrównywając noce ze dniami, aż w toku Wszechmacierz Ziemia znowu różne zniesie płody. Gdy dni sześćdziesiąt biegu zimowego słońca Wypełni Zeus, dopiero Niedźwiedzica lśniąca, Opuszczając świętego Oceanu fale, W zmroku zachodnim pierwsza zaświeci wspaniale. Do niej ze skargą córka przybywa Pandiona, Jaskółka: nową wiosnę zwiastuje nam ona. Przed nią obcinaj wino — nie ma lepszej rady. Gdy ślimak domonosiec, nim wejdą Plejady, Wpełznie pod krzak, ty przestań kopać w winogradzie, Lecz ostrz sierpy i wypraw na zagon czeladzie. Nie szukaj miejsc cienistych, nie prześpij jutrzenki Podczas żniw, gdy na ciemno słońce barwi ciało. Wstawaj wcześnie, przy zwózce nie żałuj też ręki, By ci się w dom żywności najwięcej dostało. Ranek to dokonana trzecia część roboty; Ranek ułatwia drogę, ułatwia zajęcia; Ranek gdy błyśnie, człowiek raźne czuje wzloty I chyżej wkłada jarzmo na szyję zwierzęcia. Kiedy oset zakwitnie, a polne koniki, W gąszczach drzew skryte, poczną gwarliwe okrzyki Spod skrzydeł, znoje lata w pełni się rozwiną, Wtedy kozy najtłustsze, najsmaczniejsze wino; Niewiasty najkochliwsze, nieskorzy mężowie: Syriusz zbyt ich po nogach praży i po głowie, Marszcząc skórę. Siądź w cieniu na wyłomie skały, A miej wino biblińskie i chleb wypieczony Starannie, mleko od kóz, co karmić przestały, Mięso z jałówki leśną trawą upasionej I z koźlęcia. Syt racz się w zagłębiu cienistym Przysmakami i winem popijaj perlistym. Zwróć twarz tam, skąd Zefira powiewają chłody, Ku tryskającym źródłom kryształowej wody; Trzy razy popij wody, a czwarty raz wina. Gdy zaś na niebie Orion zjawiać się poczyna, Pędź czeladź, by młóciła Demetry dar błogi Na okrągłym klepisku śród wietrznej rozłogi. Pod miarę pakuj w beczki, a gdy wszystko zboże Porządnie i bezpiecznie ustawisz w komorze, Weź stróża bezdomnego, bezdzietną służącą: Z dzieckiem na ręku praca nie idzie gorąco. Miej psa o tęgich zębach, nie szczędź mu jedzenia, By człek, co sypia we dnie, nie obrał cię z mienia. Schowaj siano i plewy, abyś gdy potrzeba, Miał dla wołów i mułów. Praca dokonana… Rozpuść bydło i służbie niech wytchną kolana… Gdy Orion, Syriusz dojdą do połowy nieba, Eos różowym palcem Arktura odsłoni, Ty tnij i do domowej znieś wino ustroni. Przez dziesięć dni i nocy trzymaj w słońcu grona, Przez pięć pozostaw w cieniu; szóstego, Persesie, Mieść w beczkach dar rozkoszny, który Bach nam niesie. Gdy zaś na czele Plejad Hiady blask Oriona Przyćmią, pomyśl, że pora ująć w ręce pługi. Tak oto się układa praca jak rok długi. * Znęci po niegościnnym morzu żeglowanie?… Pomnij, że gdy Plejady wbrew mocy Oriona Rzucą się w wody morskiej przezrocze otchłanie I zerwie się wszech wiatrów gonitwa szalona, Ty łódź z ciemnego morza ściągnij na wybrzeże I zajmij się na lądzie pracą, radzę-ć szczerze. Ściągnij łódź i głazami opatrz ją dokoła, Przez co się wilgnym wiatrom łatwiej oprzeć zdoła; Wyjmij szpunt, bo od deszczu zbutwieć on ci może, Wszelki przyrząd żeglarski zbierz i skryj we dworze. Z łodzi żagle porządnie rozłóż na powale, A celny nad kominem maszt zawieś na ścianie I wyczekuj, aż pora podróży nastanie. Wtedy lotną łódź wypuść hen na morze, ale Wypełnij ją ładunkiem, który-ć zysk przyniesie, Jak to czynił mój ojciec, no, i twój, Persesie, Gdy za zarobkiem puszczał się na morskie fale. Raz on przez ciemne morze po ciężkiej przeprawie Z Kyme, grodu Eolów, przybył tu na nawie, Bo tam szczęścia nie zdobył ni bytu, jedynie Z biedą się porał, jaką Zeus na ludzi zsyła. Siadł on pod Helikonem w ubogiej wioszczynie: Askra — zła w zimie, w lecie przykra, nigdy miła. Co bądź czynisz, Persesie, czyń w stosownej porze, Urządź wszystko, tym bardziej gdy ruszasz na morze. Chwal statek mały, lecz do ładunku bierz duży, Bo większy do większego zysku ci posłuży, Jeśli cię wiatr burzliwy na drodze nie złupi. Skoro do handlu nagli cię twój umysł głupi, To iżbyś z niedostatku nie zginął lub z głodu, Ja ci wskażę granice morskiego pochodu, Choć sam w żegludze nie mam doświadczenia wcale. Nigdym wszerz morza statkiem nie przebył od rodu. Raz mnie tylko z Eubei unosiły fale Do Aulis, gdzie Achaje ciągnący pod Troję Z świętej Hellady wojska zgromadzili swoje Dla przeczekania burzy. Z niewiasty pięknemi Tamtędy jam przepłynął do chalkijskiej ziemi Dla igrzysk Amfidama. Nagrodę wspaniałą Przeznaczyli synowie królewscy, a mnie się, Zwycięzcy w pieśni, z uchem trójnoże dostało, Które złożyłem Muzom w helikońskim lesie, Gdzie mnie, piewcę, raz pierwszy spotkało ich grono. Stąd i Tarczowładnego znam myśli, Persesie, Bo mnie Muzy uczyły snuć pieśń nieskończoną. W pięćdziesiąt dni po zwrocie w drugą stronę słońca, Gdy po znużeniach lato zbliża się do końca, Czas śmiertelnym żeglować. Statku ci w tej porze Nie porozbija, ludzi nie pochłonie morze, Chyba gdyby Posejdon wstrząsający ziemię Lub król bogów umyślnie rzucił zguby brzemię, Bo o dobru czy o złu ich wyrok stanowi. Wtedy niebo jest jasne, nieburzliwe fale, Więc ściągnij statek z brzegu, posłuszny wiatrowi, I na wodę! a przybór opatrz doskonale. Lecz wracaj jak najspieszniej w swe domowe ściany. Nie czekaj winobrania ani dżdżów jesieni, Ni burzy, gdy Not groźnie zaświszczy w przestrzeni, A z deszczem Zeusa do dna poruszy bałwany — Jesienią byt na morzu nie jest pożądany. Inaczej się żegluga przedstawia nam w wiośnie. Gdy z nowym rokiem wrona zaznaczy na ziemi Głębszy ślad stóp, a kwiecie na drzewach podrośnie Śród drżących kiści — ruszaj z falami morskiemi. Ciężka to rzecz żegluga, i ja jej nie lubię, Bo czyż mógłbym zachwalać, co dąży ku zgubie? Lecz ludzie, choć z trudnością, przed klęską się strzegą. W swym sercu nierozumnym nawykli do złego: Biednych śmiertelnych dusza za zyskiem przepada. Przykra śmierć śród fal morskich! Moja przeto rada, Byś gorąco do serca wziął, co ci tu prawię: Nie mieść wszego dobytku w wydrążonej nawie, Większą część w domu zostaw, mniejszą daj wyprawie. Źle na otwartym morzu zostać bez ratunku, Jak źle zbytnio obciążyć wóz wagą ładunku; Oś może pęknąć, wtedy i ładunek na nic. Najlepiej trzymać miarę. Strzeż właściwych granic. * W porę wprowadź do domu żonę, gospodynię, Gdy trzydziestka nadpływa lub mało przepłynie: To czas najlepszy. Panna niech będzie skończoną Cztery lata kobietą, w piątym roku żoną. Weź ją sobie z pobliża; niechaj będzie młoda, To do skromnego trybu łatwiej ci się poda. Wybór twój niech nie sprawi sąsiadom złośliwej Uciechy: dobra żona — męża skarb prawdziwy, Lecz złem największym w świecie jest niedobra żona, Żądna uciech, co męża, choćby był ze stali, Wcześnie uczyni starcem i bez ognia spali. Bądź z wielką czcią dla bogów nieśmiertelnych grona. Z obcym się nie zażywaj jak z rodzonym bratem, A jeśli to uczynisz, nie czerń go przed światem, I nie kłam lekkomyślnie. A gdy kto zaocznie Ciebie złym słowem albo czynem krzywdzić pocznie, To mu odpłać w dwójnasób. Lecz gdy zechce szczerze Pojednać się i winę uzna w dobrej wierze, Przyjmij, bo tylko człowiek zły wciąż zmienia druha: Wygląd twój niech nie przeczy obrazowi ducha. Źle jest zanadto gości lub wcale nie miewać; Ze złymi się nie wdawaj, a z dobrymi nie wadź. Nędzy, która nad życiem biednego się sroży, Nie wyrzucaj mu nigdy: wszak to dopust boży. Świetnym skarbem człowieka jest umiar języka: Nieraz wielka go za to przyjemność spotyka. Nie lżyj słowem, bo gorsze wraz usłyszysz słowo. Nie droż się, gdy wzywają na ucztę zbiorową: Koszt niewielki, przyjemność za to niesłychana. Ręką niemytą wina nie rozlewaj z rana Zeusowi ani innym bogom. Z takiej ręki Nie przyjmą obiat; próżne twe modły i jęki. (Wiersze od 727 do 737 opuszczone w przekładzie) Gdy masz przejść w bród przez piękne fale wiecznej rzeki, Módl się wprzód, umyj ręce i spójrz w prąd daleki. Tym, co wchodzą do rzeki, nie mocząc rąk, prości, Bogowie odpłacają cierpieniem w przyszłości. Gdy bogom uroczyste obiaty się palą, Nie obcinaj paznokci wyświeconą stalą. Wśród pijących czystego nie wynoś też wina Nad mieszane; w tym może być złego przyczyna. Gdy dom postawisz, zważaj, by nieoczyszczony Dach nie stał się siedliskiem krakającej wrony. Do jadła czy kąpieli nie użyj naczynia Bez opłukania przedtem: złego to przyczynia. Na głazach niech nie siada nikt dwunastodniowy: Spoczynek to niemiły, męskie strąca siły; A z dwunastomiesięcznym skutek jednakowy. Mężczyzna niech nie czyści się w łaźni niewieściej, Bo z czasem może mu to przyczynić boleści. Gdy płonące obiaty spotkasz gdzie na drodze, Nie żartuj z ich tajemnic; bóg skarze cię srodze. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . (Wiersze od 757 do 759 opuszczone w przekładzie) Pilnie strzeż się na bliźnich mieść potwarzy brzemię. Mały zachód, trud lekki popuścić jej wodze, Lecz ciężko dźwigać, trudno ją zrzucić na ziemię. Nigdy potwarz, jeżeli ją uprawia mnóstwo, Nie ginie całkiem; to też w swym rodzaju bóstwo. * Stosuj się do dni Zeusa jak należy, czeladź Przyuczaj też. W trzydziestym miesiąca wypada Badać roboty w polu i żywność rozdzielać, W czasie, kiedy i sądy sprawia ludów rada. O innych dniach miesiąca tak myśl Zeusa głosi: Naprzód, czwarty i siódmy to dnie święte, przeto Że Apolla o złotym mieczu w te dnie Leto Wydała. Gdy zaś ósmy z dziewiątym się wznosi Miesiąc, równo sprzyjają sprawom ludzkim oba. Jedenasty z dwunastym, gdy nadeszła doba Strzyży owiec, zbóż sprzętu chroniących od biedy, Pomyślne, nawet lepszy dwunasty, bo wtedy Gdy lato w pełni, pająk wysoko na ścianie Snuje swe nici, mrówka buduje mieszkanie, Zatem niech i niewiasta rozłoży kądziele. W trzynastym strzeż się siejby, chociaż dzień ten wiele Pomaga przy sadzeniu roślin. Ku ich zgubie Zmierza szósty z pośrodka, który narodzinom Chłopców przychylny, za to wrogi jest dziewczynom, Jak przy ich urodzeniu, tak potem przy ślubie. I początkowy szósty zły jest na dziewczęta, Lecz dobry, gdy rżnąć pora kozy i jagnięta, Wyborny do stawiania ogrodzeń na stada; Szczęśliwie rodzi chłopca, lecz ten zwykle gada Szyderczo, kłamie, schlebia, lubi szept miłosny. W ósmym miesiąca dobrze bić wieprze i bydło ryczące, Zasię w dwunastym wybornie muły cierpliwe zabijać. W dniu dwudziestym wielkiego roku, miesiącu najdłuższym, Człek przezorny spłodzi chłopca: ten będzie rozumnym. Szczęsny dla chłopiąt dziesiąty, dla dziewczyn czwarty środkowy. Wtedy też owce rogate, woły o nogach powolnych, Psa o zębach zaciekłych i pracowite muliska Pogłaszcz ręką przyjaźnie; a pamiętaj, powtarzam, Nie zaniedbywać czwartego z góry i z dołu miesiąca, W sercu byś nie miał zgryzoty, bo w dniu tym ludziom się szczęści. Dobrze, jeżeli żonę pojmiesz w dniu czwartym miesiąca; Ptaki wprzód jednak wybadaj, jakie do wróżby najlepsze. Piąte dnie mijaj w miesiącu, bo ciężkie one i szpetne: W piątym dniu, mówią, Erynie służyły przy narodzinach Horka, syna Erydy, a postrach to wiarołomców. W siódmym dniu średnim zrzucaj święte płody Demetry Na okrągłe klepisko, a dobrze się wkoło oglądaj. Niech też i cieśla w tym czasie bale do domów sposobi, Razem i do okrętów, jakie przystoją żegludze; Lecz uszkodzone okręty naprawiać trzeba w dniu czwartym. Lepszy dla ludzi bywa dziewiąty ze środka miesiąca, Jednak i początkowy dziewiąty szkody nie zrządza. Dobry jest on dla roślin, przy narodzinach pomyślny, Czy to chłopców, czy dziewcząt, nigdy zniszczenia nie sprawia. Mało kto zna korzyści dnia dziewiątego od końca, Czy to by beczki poczynać, czy też jarzmo na karki Wołów i mułów, albo też rączych rumaków nakładać, Również w ster opatrzone statki na morze ściemniałe Z brzegu wypuszczać: niewielu dzień ten określa prawdziwie. Beczki otwieraj w dniu czwartym. Najbardziej szczęsny jest czwarty W części środkowej: niewielu zna jego dzielność pod wieczór, Równie jak z rana; w południe mniej on przynosi korzyści. * Oto dnie, w których dobro ziemianom się iści. Inne się chwieją, darząc nas dolą, niedolą. Drudzy, nie znając prawdy, inne znów dnie wolą. Dzień raz jest dla nas ojczym, raz ojciec łaskawy. Błogosławiony, który zna te wszystkie rzeczy. Pilny jest w pracy, boskim nakazom nie przeczy, Bada lot ptaków, w grzeszne nie wdając się sprawy. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/hezjod-prace-i-dnie/. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Hezjod, Roboty i dnie, nakł. aut., Lwów 1902. Wydawca: Fundacja Wolne Lektury Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową w Warszawie z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów Biblioteki. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Wojciech Kotwica.