Fryderyk Hebbel Judyta Tragedia w pięciu aktach tłum. Kazimierz Kaszewski ISBN 978-83-288-2308-2 OSOBY: * Holofernes, hetman Nebukadnezara, władcy Asyrii. * Achijor, wódz Moabitów. * Trzej porucznicy Holofernesa. * Arcykapłan asyryjski. * Żołnierz. * Goniec Nabukadnezara. * Poseł z Libii. * Poseł z Mezopotamii. * Podkomorzy Holofernesa. * Drabant. * Judyta, młoda wdowa, z Betulii. * Mirza, jej stara sługa. * Efraim. * Samaja, mieszczanin betulijski. * Jozua, mieszczanin betulijski. * Hozea, mieszczanin betulijski. * Ammon, mieszczanin betulijski. * Ben, mieszczanin betulijski. * Assad, mieszczanin betulijski. * Daniel, brat Assada, niemy i ślepy. * Delia, żona Samai. * Najstarszy z ludu w Betulii. * Kapłan betulijski. * Drużyna Libii i Mezopotamii, Moabitów i Ammonitów. * Wojownicy asyryjscy i kapłani Betulii. Rzecz dzieje się: w trzecim akcie w mieście Betulii; w 1, 2 i 4, przed miastem; w piątym w namiocie Holofernesa. AKT I / Obóz Holofernesa. Na przodzie po prawej stronie namiot hetmański. Dekoracje głębokie, namioty, lud wojenny, zgiełk. Głębię zamyka góra, pomiędzy wzgórzami widać miasto Betulię. / SCENA 1 / Holofernes wychodzi ze starszyzną wojskową z otwartego namiotu. — Muzyka. — Po chwili daje znak. — Muzyka milknie. — Arcykapłan, Drabant, Żołnierz, Porucznik. / HOLOFERNES / do Arcykapłana / Który tam bóg obiatę pożarł wczoraj rano? ARCYKAPŁAN Myśmy ciągnęli losem, panie, jak kazano, I los padł na Baala. HOLOFERNES To on dziś nie głodny! Niech dziś ma inny bóg udział w obiacie: Ten, co go wszyscy niby znacie — a nie znacie; śmiejąc się Taki to u mnie czci największej godny! ARCYKAPŁAN Będzie, jak każesz. (poczyna się obiata) HOLOFERNES Drabant, tu! DRABANT / z głębokim pokłonem / Hetmanie! HOLOFERNES Kto z wojska krzywdy doznał w pochodzie I chce wnieść skargę przeciw swemu wojewodzie, Niechaj tu stanie. ŻOŁNIERZ / występując / Ja skarżę. HOLOFERNES O co? ŻOŁNIERZ W ostatniej potrzebie, Przy szturmie zamku zdobyłem dla siebie Dziewicę lubą, a tak śliczną ciałem, Dziwną, że kiedy spojrzała, truchlałem; A jednak ona spoglądała mile… Była w namiocie. Wyszedłem na chwilę, A snadź i innych tknęła jej uroda: Bo po mnie zaraz wszedł sam wojewoda, Uporną przebił, i umarła z rany. HOLOFERNES Więc wojewoda będzie śmiercią ukarany! Lecz oskarżyciel także śmierć poniesie do Drabantów: Wziąć go! ŻOŁNIERZ I ty mnie zabić chcesz, Holofernesie? HOLOFERNES Tak, bo twe wystąpienie jest nazbyt zuchwałem. Ja, by was wypróbować, zlecenie wydałem, A gdybym czerni podobnej tobie Dał prawo skarżyć starszych w ich własnej osobie, To ich skargom i na mnie nie byłoby końca; A gdzieżby dla mnie wtedy znalazł się obrońca? Jam dawno zważał, że wy szemrzecie!… ŻOŁNIERZ Jam tę dziewicę dla ciebie chował. HOLOFERNES Gdy żebrak znajdzie koronę, to przecie Sam jej nie włoży — chyba zwariował — Lecz ją odnosi królowi, Wiedząc, że ona własność królewską stanowi; I pan mu za to nie dziękuje srodze. Jednak twą dobrą chęć ja nagrodzę: Dziś jam łaskawy w niezwykłej mierze. Idź, upij się mym winem, nim cię śmierć zabierze! Drabanci uprowadzają Żołnierza w głąb. Konia mojego okiełznać! PORUCZNIK Gotowy. HOLOFERNES Czym już kazał? PORUCZNIK Nie, ale mnie przyszło do głowy Że każesz, wielki hetmanie. HOLOFERNES Kto jesteś ty, co śmiesz mnie odgadywać, Myśli mi moje z pod czoła wyrywać? Takie natrętne gniewa mnie postępowanie. Myśl moja, to raz; a wasz czyn, to dwa; I nie na odwrót! Pomnij! PORUCZNIK Łaska twa Niechaj mi wybaczy! / Odchodzi. / ARCYKAPŁAN / podchodząc / Skończona obiata. / Na znak Holofernesa odchodzi. / HOLOFERNES / sam / Kto ją rozumie, wysoka to sztuka: Być tajemnicą wieczystą dla świata! Nie jest nią morze: świat w nim czegoś szuka, Znajduje; łódka pierś jego ugniata. Ogień? Zaiste, siłę ma nie lada: Lecz byle kuchta własność jego bada, I byle chłystek węgle nim rozpala. Słońce? Choć płynie i przyświeca z dala, Jednak już śledzą dróg jego krążenie; Szewc, krawiec, mierzą czas na jego cienie. Lecz jam nie taki. Oni też głęboko W szczeliny duszy mej puszczają oko, Nie pomnąc, iż ta ciekawość uśmierca. Chwytają z ust mych żywe słowa, by je Przekuć na wytrych do mojego serca; Lecz moje dzisiaj jutro już nie żyje. Jam nie z tych próżnych głupców, co się korzą Przed własnym *ja* i mają dlań cześć bożą; Przez co też zmiany najmniejszej się strzegą, Dzień dniem zdradzając. Nie! Ja dzisiejszego Człowieka w sobie rwę na sztuki krwawe, I jutrzejszemu rzucam go na strawę. Nieraz mi zda się, przed tą moją zgrają, W tłumie, że jestem sam jeden wśród świata, A oni czucia wtedy nabywają Gdy miecz mój głowy ich jak kłosy zmiata. Oni miarkują coś: lecz zamiast sami Biec z otwartymi, jak dzieci, rękami, Z miłością ku mnie, pierzchają gdzieś w stronę, Niby zające w ogniu oparzone. Gdybym miał wroga, a tak silnej wiary Iżby śmiał ze mną chwycić się za bary, Och! pocałowałbym go; i żelazem Przebił, i w walce padł śmiercią z nim razem! Nebukadnezar, to liczba jedynie, Która się nudząc w swój czczości półbożéj; Wciąż dla rozrywki sama siebie mnoży: Jak mucha, płodzi tysiąc much w godzinie, Aż ćma ich słońce zasłoni na niebie. Gdybym mu odjął Asyrię i siebie, Skóra by tylko człowiecza została, Wypchana sadłem bezwładnego ciała. Ja mu świat poddam, a gdy go posiędzie, Słabość sił jego będę miał na względzie. SCENA 2 / Poprzedzający. — Goniec Nebukadnezara. / PORUCZNIK Goniec naszego wielkiego pana Zapytuje o hetmana. HOLOFERNES Sprowadź go. na stronie Czego tam chcą ode mnie? Cóż dumny karku? Jestżeś giętkim tyle, Aby się ugiąć nikczemnie? Pan dba, byś nie zapomniał i na jedną chwilę. GONIEC Nebukadnezar, którego potęga Od wschodu słońca do zachodu sięga, Śle pozdrowienie dla swego hetmana. HOLOFERNES W pokorze czekam na rozkazy pana. GONIEC Nebukadnezar mówi: niech się strzegą Ludzie uznawać innych bóstw, prócz niego. A płomieniom oddać każe Świątynie wszelkich innych bogów i ołtarze. HOLOFERNES Zaprawdę, dogodniejszy jeden bóg niż trzysta, A dla samego króla — oczywista! Bo zechce nadal modlić się, wystarczy Mu stanąć wobec zwierciadła swej tarczy; Chorować tylko niechaj się nie waży, By się nie przeląkł wykrzywionej twarzy. Dawnoż przestał wydawać chorobliwe jęki? GONIEC Jakoś zdrów teraz, wszystkim bogom dzięki. HOLOFERNES To jest jemu samemu, rozumiałeś pewnie. Lepiej czcić boga w ciele aniżeli w drewnie. Cóż dalej? na stronie Mam ochotę zdusić tego gońca. GONIEC Co dzień, o wschodzie słońca, ma być czczon obiatą. HOLOFERNES Szkoda, że dzisiaj za późno już na to z intencją: Ano pomyślim przy *zachodzie* słońca. GONIEC Następnie, król prosi ciebie Byś życie swoje szczędził w wojennej potrzebie, Jako cię żaden sługa i kraju obrońca Nie zastąpi tak wiernie. Na koniec król ci czyni nadzieję, Że dużo jeszcze łask swoich zleje Na głowę twoją, o Holofernie! HOLOFERNES Dobrze. Możem, zaprawdę, w wojnie czy w pokoju Nazbyt za zdrowie króla wychylał napoju. Odpowiedz więc, że skoro jestem mu tak drogi, Będę sam siebie kochał: całuję go w nogi. Goniec odchodzi. Drabant! DRABANT Hetmanie! HOLOFERNES Ogłoś wśród żołnierzy, Niech nikt w innego boga, prócz króla, nie wierzy! do Arcykapłana: A gdy król innych bogów mieć nam nie pozwala, Kapłanie! Trzeba rozbić głuchego Baala, Z którym się włóczym jeszcze po świecie. Drzewo w podarku sobie zabierzcie. ARCYKAPŁAN Jak mogę rozbić, do czego się modlę, Chciej zważyć, panie? To byłoby… HOLOFERNES Podle? Rozumiem. Ale cóż ja na to zrobię? Baal jak może, niech tam radzi sobie; Ja zaś wyraźne polecenie mam: Musisz go rozbić lub zabić się sam. ARCYKAPŁAN A no, postaram się, wielki hetmanie. Spełnić twoje rozkazanie. / zgina się i odchodzi / HOLOFERNES / sam / Przekleństwo tobie, królu pałacowy, Że-ć ta olbrzymia myśl przyszła do głowy!… On jej nie uczci, skoślawi myśl własną! Mnie bo od dawna rzecz ta była jasną, Że ludzkość, odkąd słońce skrzy na niebie, Miała cel wielki: wydać boga z siebie. Lecz ten bóg, który ciągle jest w robocie, Czym o swój boskiej zaświadczy istocie? Walką wieczystą. Bogiem zwać się będzie, Gdy miecz i ogień weźmie za narzędzie, Gdy zmoże czułość i litość dla ludzi, Gdy żadna zgroza dreszczu w nim nie wzbudzi, Gdy ludzkość zdepcze on na proch, a ona Z krzykiem wesela u nóg jego skona. Nebukadnezar o to się nie stara; Sprawia się łatwiej: Nebukadnezara Woźny ogłasza bogiem między swémi, Ja zaś ogłosić mam go po wszej ziemi! Arcykapłan powraca Baal zniszczony? ARCYKAPŁAN Już go żrą płomienie; Oby dał mi przebaczenie! HOLOFERNES On nie jest bogiem: na to nie ma rady, Gdy król i hetman nakazują tobie Znaleźć gruntowne tej prawdy zasady. Masz trzy dni czasu. Doba po dobie, Coś przecie znajdziesz, byle ochota; A za każdą zasadę płacę-ć uncją złota. ARCYKAPŁAN Spodziewam się rozkazom uczynić zadosyć. / Arcykapłan odchodzi, wchodzi Porucznik. / PORUCZNIK Posły jakiegoś króla przyszli o coś prosić. HOLOFERNES Jakiego króla? PORUCZNIK Ot!… pamięć przeklęta!… Kto tam imiona wszystkich pobitych spamięta? HOLOFERNES / rzucając mu łańcuch złoty / To pierwsza trudność, którą słyszę mile… Sprowadź ich! / Porucznik wychodzi. / SCENA 3 / Poprzedzający. — Posłowie z Libii i z Mezopotamii. / / Posłowie z Libii, czarni i brzydcy, rzucają się na ziemię / POSEŁ Z LIBII Jako nas widzisz tu w pyle, Tak król libijski przed tobą się schyli, Gdy raczysz ściągnąć do jego stolicy. HOLOFERNES / do siebie / A! toż podli niewolnicy głośno: Czemu nie wczoraj, czemu aż w tej chwili Przybywacie z poddaniem? Spóźniona to pora. Droga za wielka, czy też za mała pokora? Sąsiedzi wasi inaczej się korzą na stronie Wstręt mnie porywa na tę małpę bożą. Muszę łaskawym być na czerń obrzydłą, By nie myślało przypadkiem to bydło, Że ich godnymi mego gniewu robię. głośno: Rzeczcie królowi, iż może rachować… PORUCZNIK / wracając / Z Mezopotamii, hetmanie, ku tobie Przyszło powtórne poselstwo. HOLOFERNES Przyprowadź! / Na skinienie Holofernesa posłowie libijscy powstają i odchodzą. Wchodzą posłowie z Mezopotamii i podobnież jak pierwsi rzucają się na ziemię. / POSEŁ Z MEZOPOTAMII Mezopotamia z pokorą tu staje, Tobie poddając się, wielki hetmanie, Jeżeli za to łaskę twą dostanie. HOLOFERNES Ja łaski daję, ale nie sprzedaję. POSEŁ Z MEZOPOTAMII My się oddajem bez warunku, cali, Lecz się łask twoich spodziewamy, panie. HOLOFERNES Nie mogę, nie wiem, nie rachujcie na nic. Wyście z poddaniem za długo zwlekali, A jam zaprzysiągł na głowę mi drogą, Że lud, co podda się ostatni, srogo Wytępię z ziemi. Samiż rozumiecie, Że ta przysięga krępuje mnie przecie. POSEŁ Z MEZOPOTAMII My nie ostatni. Ma drodze mówiono, że lud Hebrejów walkę niecofnioną Przedsięwziął toczyć, a żądny swobody Zamyka bramy i szańcuje grody. HOLOFERNES Donieścież tedy królowi, posłowie, Że łaski mojej może mieć nadzieję: Od mych się postów o warunkach dowie. Na skinienie Holofernesa, posłowie wstają. Lecz mi powiedzcie, kto są ci Hebreje? POSEŁ Z MEZOPOTAMII To lud szalony! Dosyć, że on szydzi Z twych gróźb, nie zważa na potęgę twą; A więcej jeszcze, że tam Boga czczą, Którego nikt nie słyszy, nikt nie widzi, Nikt nie wie, kędy mieszka: pełni wiary, Co dzień mu jednak składają ofiary; Jakby na równi on z naszymi bogi Z ołtarza na nich wzrok opuszczał srogi. Mieszkają w górach. HOLOFERNES Kto królem tej ziemi? Ile miast, hufców? POSEŁ Z MEZOPOTAMII Kto tam, panie, z niémi Dojdzie do ładu! Lud nieufny srodze, Zamknięty w sobie, w każdym widzi wroga. Mniej znamy ich niż oni swego Boga. Strzegą się z kim bądź spotykać na drodze, Nie jedzą z nami, nie piją; najwyżéj, Bój o pastwisko czasami nas zbliży. HOLOFERNES Co mówisz? Ciemne twoje odpowiedzi… Daje znak ręką. Posłowie z Mezopotamii odchodzą w niskich pokłonach. Niech tu najbliżsi przyjdą ich sąsiedzi, Moabitowie i Ammonitowie! Drabant odchodzi; Holofernes na stronie: Jednakże lud ten zaciężył mi w głowie. Ja czczę ich opór, lecz szkoda mi ludzi: Muszę wytępić to co cześć mą budzi! SCENA 4 / Poprzedzający, oprócz posłów obcych. — Drużyna Moabitów i Ammonitów, pomiędzy nimi Achior. / HOLOFERNES Co to za lud, co mieszka z tamtej strony? ACHIOR Opowiem ci: ja znam ten lud szalony. Oni pogardy godni są, gdy idą Na wojnę z mieczem, oszczepem lub dzidą, Bo to w ich ręku wygląda jak cacka, Które też Bóg ich łamie im znienacka; Nie chce, by oni we krwi się bryzgali I przeto sam ich nieprzyjaciół wali. Lecz lud ten, wodzu, strasznym jest nie lada Gdy się w pokorze przed swym Bogiem pada, Gdy popiół sypać na głowę zaczyna, Gdy wielkim głosem sam siebie przeklina. Wtedy coś wokół strasznego się dzieje: Jakby świat w inne wstępował koleje, Niepodobieństwo istotą się stawa, Zda się, natura traci swoje prawa. Więc rozstępuje się morze, bałwany Zdumione tworzą z obu stron dwie ściany, Środkiem ulica; to chleb z nieba spada, Głodnym przepiórek spuszczają się stada, Żywy zdrój tryska spod piasków pustyni. HOLOFERNES Jak się zwie bóg, co takie cuda czyni? ACHIOR Nie wolno jego wymawiać imienia, I śmierć obcemu, który je wymienia. HOLOFERNES Mów dalej, jakież są miasta w tej ziemi? ACHIOR / wskazując na miasto / Betulia leży między najbliższémi, Widać ją stąd: ją teraz opasują wałem. Lecz ich stolicą jest Jerozolima: Tam ja świątynię ich Boga widziałem. Nie! Wspanialszego nic na ziemi nie ma. Kiedym zdumiony patrzył na to dzieło, Na dół mi głowę coś gwałtownie gięło; Że nie wiem jak się to stało, gdy z czołem Ku ziemi u stóp świątyni klęknąłem. Gdym powstał, znowu me bezwładne ciało Coś nieprzeparcie do wnętrza jej pchało; Lecz tam śmierć była. Aż jakaś dziewczyna, Czy przez wzgląd na mą młodość, czy też trwoga Zdjęła ją, aby przybytku jej Boga Nie pokalała noga poganina. Ostrzegła w porę. Słuchaj mnie, o panie! Na moje baczność zwróć opowiadanie. Rozkaż dowiedzieć się nasamprzód, czyli Oni przed Bogiem swoim nie zgrzeszyli: Jest-li tak, uderz, a możesz być pewny Że ich w twe ręce odda ten Bóg gniewny, I padną u stóp twoich w jednej chwili. Lecz jeśli Bogu swojemu są mili, Odstąp, bo znowu użyje on cudu, A ty się staniesz pośmiewiskiem ludu. Tyś jest, hetmanie, i wielki, i dzielny. Lecz on dzielniejszy niż ty — nieśmiertelny! Jeśli nie może przeciwstawić tobie Męża równego w mocy i ozdobie, To zmusi ciebie, byś sam sobie wrogi, W obłędzie zmysłów szedł i zbił się z drogi. HOLOFERNES Bojaźń czy chytrość każą ci, człowiecze, Proroczyć słowa, nie pytam się o to. Mógłbym cię skarać śmiercią lub sromotą Że śmiesz *innego*, prócz mnie, bać się jeszcze, Lecz nie uczynię tego dziś. W tym względzie Tyś na się wyrok wypowiedział sam: Niech los Hebrejów twoim losem będzie, do Drabanta: Wziąć go i żywcem odwieźć do ich bram! rozkaz wypełniają Ten, kto go w szturmie do miasta powali, Funt złota weźmie za głowę. Więc daléj! Ruszamy, kędy na barkach swych góra Dźwiga Betulię! WSZYSCY / z okrzykiem / Na Betulię! Hurra! / Obóz wprawia się w ruch. Zasłona spada. / AKT II / Komnata Judyty. / SCENA 1 / Judyta i Mirza przy krosnach. / JUDYTA Cóż, Mirzo, mówisz o mym śnie? MIRZA Mnie żal, Że nie chcesz słuchać, co ja mówię. JUDYTA Szłam Wciąż bez wytchnienia gdzieś w bezbrzeżną dal, Lecz nie wiedziałam, co mnie parło tam. Stanęłam… myślę… i zdawało mnie się Że grzech mnie straszny na swych skrzydłach niesie. — „Dalej!” — coś we mnie zawrzało jak grom, I poszłam dalej. MIRZA Dajże pokój snom! Przechodził tędy Efraim, Judyto, A miał twarz smutną i minę przybitą. JUDYTA Idę i zaszłam na górę wysoką. Zawrot mnie ima, dumą pała oko, Gdy na wyżynach tych stoję, bo zważ: Słońce mi sąsiad i patrzę mu w twarz. Wtem się otwiera pod stopy mojemi Czarna i dymna a głęboka przepaść! Wstecz iść nie mogę ni dostać na ziemi, Więc się mocuję, ażeby w nią nie paść. „Boże!” — zawołam w strachu, co mnie gnębi, „Tu jestem!” — mile ozwało się w głębi. Skoczyłam… miękkie przyjmują mnie dłonie, Zda się, na czyimś że spoczęłam łonie; Nie widzę, kto jest, a błogo mi, błogo! Lecz ciężę nadto, czuję, że nie mogą Unieść mnie jego ręce; ulżyć radam, Ale daremnie; coraz głębiej spadam, Płacz jego słyszę przez zamglone zmysły, I łzy gorące na twarz moję trysły. MIRZA Judyto, powiedz, czemu ja daremnie Zawsze wspominam ci o Efraimie, Który w narodzie ma Dzielnego imię? Nie słuchasz… JUDYTA Wstręt mężczyzni budzą we mnie. MIRZA Byłaś zamężną… JUDYTA Mąż mój nie miał żony. MIRZA Jak? JUDYTA Tajemnica… MIRZA Mąż twój… JUDYTA Był szalony. MIRZA Ja, stara sługa twoja, moje dziecię. Gdyby tak było, spostrzegłabym przecie. JUDYTA Muszę tak mniemać, Mirzo; gdyby nie to, Byłabym sama straszliwą kobietą. Wszak lat czternaście miałam, gdy mnie żoną Do Manassesa domu prowadzono. Towarzyszyłaś mi z ojcem do proga, To wiesz, jak ciężką była moja droga, Jak straszną dla mnie była ta godzina! Dusiło w piersiach, pot spływał obficie. Raz się zdawało, że zamiera życie. To znów, że życie właśnie się poczyna. Stanęłam w domu, wyście pożegnali Mnie, pozostałam. Lecz posłuchaj daléj. Przybył Manasses. Ja zadrżałam cała. Matka dziwactwa jakieś wyprawiała, Szepnęła swoje nam błogosławieństwo I wreszcie znikła; a z nią moje męstwo: Widok mężczyzny drętwił we mnie siły. Noc była i trzy światła się paliły. Chciał jedno zgasić. Mówię: „niech się pali!” „Dziecko!” rzekł. Światło zagasło wśród nas: Lecz myśmy jakoś na to nie zważali. Szedł mnie całować: drugie światło wraz Zagasło samo. Przerażenie nasze Zgadujesz. „Trzecie — rzekł — ja sam zagaszę.” I zgasił. Lśniła twarz miesiąca blada. „Jak w dzień cię widzę;” do mnie on powiada. Zbliża się… zadrżał… i coś go oniemia; Stanął jak wryty. Zda się, czarna ziemia Wychyla rękę doń i z całej siły Ciągnie go w swoje bezdenne mogiły. Jam się zmieszała — Wołam go: „pójdź do mnie!” On zaś nie słyszał, patrzył nieprzytomnie; Nie mnie on widział, choć byliśmy sami: Odszedł od okna i oczy zakrywa. Więc coś strasznego widział miedzy nami… Tak, coś obcego widział… MIRZA Nieszczęśliwa! JUDYTA Cichy płacz zdjął mnie, krew biła do głowy; Ręce wyciągam doń, ale daremnie: On stał w modlitwie odwrócon ode mnie. Serce me stygło i tak mi się zdało, Jak gdybym weszła w obce sobie ciało… Aż sen na skronie zstępował łaskawie. Czułam, jakobym dopiero na jawie Żyć poczynała. Usnęłam. Nad ranem, Gdym się zbudziła z sercem skołataném, Byłam tam sama i w szacie dziewicy. Spotkałam męża, wychodząc z świetlicy, I jego matkę, która w modłach cała Ponuro, drwiąco na mnie spoglądała. On to dostrzegłszy, z zapłonionym czołem Rzekł głośno, gniewnie: „ona jest aniołem!” Zbliżył się, chcąc mnie pocałować: alem Cofnęła usta. On odstąpił z żalem, Potrząsnął w sposób osobliwy głową I spojrzał, jakby miał na ustach słowo, Żem w jego oczach usprawiedliwioną. Pół roku odtąd byłam jego żoną. po długiej pauzie: Zwałam się żoną… MIRZA A on? JUDYTA Chodził ze mną, Mieszkał i jadał, ale to daremno!… Czy wpośród ludzi, czyśmy byli sami, Wciąż coś strasznego stało między nami, Coś nieznanego. Czasem jego oko Wpiło się we mnie dziko i głęboko, Z wyrazem takim, że drętwiałam cała; Ten wzrok w me serce wdzierał się jak strzała, I taki wtedy ból imał to serce Żem sobie nieraz: ja jego uśmiercę! Mówiła w duchu. — Trzeci rok upływa, Jak on zachorzał, wracając ze żniwa, I umarł. Widząc go w ciężkiej chorobie, „Nie, on nie umrze” powtarzałam sobie, „W grób tajemnicy z sobą nie poniesie!” Więc na odwagę zdobyłam się raz. Schylona nad nim, mówię: „Manassesie, Co w tę noc ślubną weszło między nas?” Podniósł powiekę przez śmierć ociężałą, Raz jeszcze na mnie zwrócił wzrok rozumny… Drgnęłam: bo w górę tak unosił ciało Jakby umarły iście wstawał z trumny. „Tak, rzekł, ja teraz powiedzieć ci muszę; Oto…” Nie skończył i wyzionął duszę, I tajemnica legła przy nim w grobie. I jaż to nie mam wyobrażać sobie Żem obłąkana, jeżeli przestanę Mniemać, że on miał zmysły obłąkane? MIRZA Dreszcz mnie ogarnia. JUDYTA Jeżeli zasiędę Do mej roboty, układam lub przędę, Wszak widzisz nieraz, zamyślam się, tonę W modlitwie, zmysły moje odrętwione; Wzruszoną jestem, a zdam się spokojną: I przez to ludzie zwą mnie bogobojną. Ach! Ja nie mogę określić ci ściśléj: Modlitwa dla mnie samobójstwem myśli. Uciekam w boskość, zamykam się w niebie; Aby żyć, Mirzo, ja zabijam siebie! MIRZA / odstępując / Coś podobnego gdyby na cię padło Raz kiedy jeszcze, podstąp pod zwierciadło. Przed blaskiem wdzięku i młodością twoją Pierzchną te widma, co cię niepokoją. JUDYTA Ty po swojemu sądzisz. MIRZA Jestem szczera. JUDYTA A znasz ty owoc, co się sam pożera? Czy młodość, piękność, może ci być drogą, Gdy młodą, piękną nie masz być dla kogo? MIRZA Któż ci zabrania dziś, za wspólną zgodą, Być komuś jeszcze i piękną i młodą? Wszak do wyboru stoić młodzież cała. JUDYTA Widzę, żeś zgoła mnie nie zrozumiała, Bo moja istność pod ciała urodą To owoc w pięknej zatruty łupinie: Kto go skosztował, szaleje lub ginie! SCENA 2 / Poprzedzające, Efraim. / EFRAIM I wy tak obie spokojne jesteście, Gdy Holofernes tak dobrze jak w mieście, Bo niedaleko stąd. MIRZA Wszechmocny Boże! EFRAIM Widziałem tłuszczę wzrokiem nieprzebitą: Gdybyś ty na nią spojrzała, Judyto, To byś przysięgła, że co tylko może Wysyłać przodem Groza i Ruina, Wszystko ściągnęło w obóz poganina. Mnóstwo taranów i wozów i koni, Roją się wojska różnych barw i broni; Szczęście, że oczu nie ma wał i brama: Ze strachu pewnie runęłaby sama. JUDYTA Tyś pewnie widział więcej, niźli drudzy. EFRAIM A no, zapytaj: niech powiedzą słudzy. Kto żyw, ratunku u Jehowy żebrze, Cała Betulia wygląda jak w febrze. Zdasz się nie wiedzieć o Holofernesie, Lecz ja wiem wszystko, co wieść o nim niesie I nie daj Boże spotkać się z tym księciem. Tchnienie ust jego to ognista fala, Słowo wybiega drapieżnym zwierzęciem: Gdy noc nadejdzie…. JUDYTA / drwiąco / On światła zapala. EFRAIM Tak; tylko czyni to dosyć dogodnie: Wioski i miasta to jego pochodnie. — „Mnie one taniej kosztują niż inne” Mówi. To jego rozrywki niewinne. Jeszcze za łaskę swą uważać każe, Gdy miecz wyczyści sobie przy pożarze, Upiecze mięso. On też, powiadają, Gród nasz zoczywszy, z uśmiechem na twarzy, Z szyderstwem, swoich zapytał kucharzy: Czy przy nim strusie usmaży się jajo. JUDYTA Chciałabym go zobaczyć! na stronie Boże w niebie! Co ja też mówię? EFRAIM Co też ci się marzy? Biada ci, gdyby on zobaczył ciebie! Pada od jego umizgu niewiasta, Jak mąż od miecza. Gdyby znał cię, wiedział, Że mu do ciebie tak niedługi przedział, Dla ciebie jednej wkroczyłby do miasta. JUDYTA / z uśmiechem / Jeśli tak sądzisz, wiedząc, co się dzieje, Tedy ja sama wyjść jestem gotową Naprzeciw niemu, i gród ocaleje. EFRAIM Ty jedna prawo masz wyrzec to słowo. JUDYTA Czemu nie?… Jedna za wszystkich!… Judyta, Która się nieraz sama siebie pyta: „Po co ty żyjesz?” A gdyby on wreszcie Nie mnie właściwie szedł szukać w tym mieście, To wy, obrońcy, nie mogąc inaczéj, Sprawcie to, niechaj taką mnie zobaczy, Jakiej pożąda. Ta olbrzymia głowa, Skoro przed wami w obłoki się chowa, Że ręką do niej sięgnąć nie możecie, Niech gród jej perłę pod nogi podmiecie; On, by ją podnieść, nachyli tę głowę, A wy pociski miejcie już gotowe. EFRAIM / do siebie / Mój plan był lichy. Wszak to, co ją miało Nabawić trwogą i rzucić ją całą W moje objęcia, siły jej dodaje, Gdy ja w jej oczach jak podsądny staję. Nadzieję miałem, widzę, nadaremnie, Że miło będzie jej w ogólnej trwodze Znaleźć obrońcę, a któż na jej drodze Znajdzie się bliższy, pewniejszy ode mnie? (głośno): Judyto, męstwem tak ci oczy świecą, Że przez to ronisz swą piękność kobiécą. JUDYTA Mężczyznaż męstwo wymawiać mi może? EFRAIM Ja ci gorszego coś jeszcze wyłożę. Złe czasy idą, Judyto; o wojnie Wieść krąży pewna: czasy, gdzie spokojnie Ci tylko żyją, którzy legli w grobie. Bez brata, męża, jak poradzisz sobie? JUDYTA Czyż, Efraimie, trudność ci niezmierna Za swata wezwać sobie Holoferna? EFRAIM Żartujesz, gardzisz. Ale to daremnie: Ja ciebie kocham, choć ty szydzisz ze mnie. A gdyby nie to, że nam grozi burza, Już by mnie oczy twoje nie widziały. Ten nóż czy widzisz? JUDYTA Widzę: lśniący cały, Własny mój obraz z niego się wynurza. EFRAIM Jam go wyostrzył w dniu, gdy moja droga Mnie odepchnęła z pogardą. Na Boga! Gdyby nie widok, że na naszą ziemię, Z mieczem i ogniem szło Assura plemię, W pierś mą żelazo to byłoby padło I zerdzewiałe krwią moją, Judyto, Nie mogłoby ci służyć za zwierciadło. JUDYTA Podaj mi nóż ten, Efraimie. chce zakłuć go w rękę, którą on usuwa Czy to O samobójstwie mówić ci przystało, Kiedy się chronisz przed ranką tak małą? EFRAIM Widzę cię, słyszę, czuję się przez ciebie Nieodepchniętym: błogo mi jak w niebie. A tamto padło na mnie w czarną noc, Gdy nic nie czuwa w sercu, prócz cierpienia, Gdy duszę nam uciska śmierci moc, Jak sen powieki, ciężarem kamienia; Gdy człowiek spełnia bez myśli i woli Wyroki jakiejś niewidzialnej Doli. Krok na tej drodze daleko mnie niesie; Sam nie wiem, czemu nie zaszedłem daléj. To źle, odwagą lub trwogą nazwali: To drzwi zaparcie, gdy komu spać chce się; Ja ciebie kocham — ty masz serce harde: Nie winnaś temu, ja zasię inaczéj Nie mogę. Ale czy wiesz, co to znaczy Kochać i w zamian pozyskiwać wzgardę?.. To nie cierpieniem tylko się tłumaczy. Postradam własność, to ją i odrobię: Utracę wolność, odbiję ją sobie; Poniosę ranę, uleczy się rana: Lecz, jeśli miłość moja prawa, wielka, Ma być wyśmiana, wzgardzona, zdeptana. To dla mnie prawdę traci świętość wszelka. Jeśli ten popęd, co ku tobie rwie mię, Zwodzi mnie tylko i śmierć mi nasyła, Gdzież mam rękojmię, że prawdą jest siła, Która przed Bogiem rzuca mnie na ziemię? MIRZA / do Judyty / Czyś tak nieczuła? Zakończ jego mękę! JUDYTA Mamże dlatego oddać mu swą rękę, By on ze swojej nóż wypuścił? Przecie Miłość to nie jest obowiązek. MIRZA / błagalnie / Dziecię! EFRAIM Jeszcze raz błagam cię, na Boga w niebie, Judyto! Zezwól mi nazwać cię żoną! To znaczy: ja chcę być tylko dla ciebie Tarczą; by ciosy mierzące w twe łono Przyjąć i odbić w tej okropnej chwili, Gdy wróg swą srogość przeciw nam wysili. JUDYTA / do siebie / Tenże to człowiek, co przed chwilą jeszcze Na myśl o wrogu zdawał się czuć dreszcze? Ściska pięść, oczy mu płoną. Ja czczę go. Przebóg! Gdy gardzą, to jakbym z własnego Ciała po żyłce pruła. do Efraima Efraimie! Jam ci cierpienie zadała olbrzymie. Boli mnie, iżem w oczach twoich godną Miłości: chciałabym być mniej dorodną. Mnie niepodobnym było twe żądanie Spełnić, szyderstwem więc odrzekłam na nie. Teraz nagrodzić mi ciebie wypada; Lecz, jeśli ty mnie nie zrozumiesz, biada! Biada ci, jeśli, gdy wyrzeknę słowo, Ręka twa działać nie będzie gotową, A czyn nie stanie jasno ci przed oczy Musem, którego namysł nie odroczy; Jeśli nie uznasz się między wszystkiemi Sam jeden godnym spełnić go na ziemi. — Chcesz, bym ci była posłuszna i wierna?… Idź i przynieś mi głowę Holoferna. EFRAIM Głowę! Judyto, masz ty rozum zdrowy? W tłumie wojsk jego jak dostać tej głowy? JUDYTA Jak — nie wiem. Gdybyż!.. Sama bym spełniła. Ja, słaba duchem zarówno, jak ciałem; Lecz wiem, że to jest potrzebne. EFRAIM Gdzież siła?… JUDYTA Siła u wielkich mierzy się zapałem. EFRAIM Widzę go dziś, choć nigdy nie widziałem. JUDYTA I ja go widzę, przeczuwam go wzrokiem. Oblicze, które całe mu jest okiem, Promienie światła biją z jego czoła, Gdzie stopą dotknie, ziemia drży dokoła. Był czas, gdy nie stał on w żyjących gronie, Więc czas przyjść może, który go pochłonie. EFRAIM Daj mu grom w rękę, a odejmij straże, Wtedy na niego rzucić się odważę. JUDYTA Chciej tylko; z głębin przepaści, z twierdz nieba, Wyzwij potęgi opiekuńcze, święte, One uderzą, osłonią, gdzie trzeba, Ciebie lub dzieło przez ciebie podjęte. Skoro chcesz tego, czego wszystko chce, Czego Bóg w pierwszym gniewie swoim słucha, O czym natura duma w tęsknym śnie, Ona, co krzykiem boleści wybucha, Nigdy drugiego olbrzymiego ducha Zrodzić nie mogąc, a jeśli porodzi, To śmiercią razem pierwszego ugodzi… Więc powstań, dziecię Natury olbrzymie! I zmierz się z bratem swoim, Efraimie! EFRAIM Chyba ty zabić chcesz mnie z nienawiści, Chcąc, żebym ziścił, czego nikt nie ziści. JUDYTA Widzisz, jak dobrze znam wartość twej duszy! Więc ciebie myśl ta nie znęci, nie wzruszy? Ja, którą kochasz, wskazuję ci drogę, Jaką wzajemnie pokochać cię mogę; Chcąc ciebie podnieść na wyżyny świata, Kładę ci w serce myśl wielką zamiarem, A ona tobie zawisła ciężarem, Który cię bardziej ku ziemi ugniata. Gdybyś ty, słuchaj, zacnych przodków synu, Przyjął myśl moją z burzliwym zapałem I w miecz uderzył, i rwąc się do czynu, Nie rzekł: bądź zdrowa — a ruszył stąd cwałem, To bym ja, czuję, sama przerażona, By cię powstrzymać otwarła ramiona I z sercem trwożnym o swoje kochanie, Wyobrażała, co się z tobą stanie, Tak, że ty musiałbyś zostać na progu, Albo ja z tobą szłabym przeciw wrogu. Lecz teraz jestem usprawiedliwioną. Ja nigdy twoją nie mogę być żoną, Miłość twa dla mnie, wiedziałam to z góry, Jest karą twojej ubogiej natury, Przekleństwem, które czyni cię ofiarą. Własnej pogardy padłby na mnie cień, Gdybym się twoją przeraziwszy karą, Poszła za prądem miłosiernych drgnień. Ty, znam cię z gruntu, mierzysz jedną miarą Wielkość i pospolitość. Śmieszy ciebie, To, na co mocy ja szukam aż w niebie. EFRAIM Gardź mną, lecz wprzódy zapytam cię o to, Kto niepodobne uczyni istotą? JUDYTA Przyjdzie ktoś, musi! I iść będzie przodem. Ty, Efraimie, dziwić się nie mogę, Dzielisz lękliwość swą z całym narodem. W niebezpieczeństwie wy tylko przestrogę Widzicie, by go unikać, mężowie: Wam myśl natarcia nie postoi w głowie. Słaba kobieta więc, wśród mdłego gminu, Nabywa prawa do wielkiego czynu. Jam cię do niego wzywała: daremnie! Ty niemożliwość chciałeś wmówić we mnie. po pauzie A więc… na ziemi niech dzieją się dziwy! Ja ci dowiodę, że on jest możliwy. / zasłona zapada / AKT III / Komnata Judyty. / SCENA 1 / Judyta, w lichej odzieży, siedzi skulona i osypana popiołem. — Mirza wchodzi i spogląda na nią. / MINA Trzy dni, trzy noce, siedzi martwa, blada; Nie śpi, nie mówi, nie pije, nie jada; Westchnie lub jęknie: serce jej snadź chore, Żeby ją zbudzić, poruszyć zmartwiałą, Wczoraj umyślnie krzyknęłam: dom gore! I ani drgnęła. Nie wiem, co się stało, Lecz coś się stało. Wygląda tak blado, Iście człowieka gdy do trumny kładą. zwrócona Judyto! Słyszysz? Ja pytam się ciebie, Czy mam obwieścić o twoim pogrzebie? / Judyta daje znak Mirzie, ażeby odeszła. / MIRZA Idę, lecz wrócę. Zapominam, dziecię, O wrogu i o grozie, ba i o tém, Że mnie za chwilę mogą przeszyć grotem. Lecz co mi myśleć o sobie, o świecie, Odkąd cię widzę półmartwą, półżywą, Niby pogańskie, marmurowe dziwo. Wprzód cię odwaga zagrzewała taka, Że on przy tobie wyglądał na żaka; Teraz… Aj! słusznie Efraim powiada: — „Ona dlatego tak miota się rada, Aby strach pokryć, od którego ginie.” Jak się tam skończy, Bóg to wie jedynie! / odchodzi / SCENA 2 / Judyta sama, wstaje. / Wszechmocny Boże! Strząsam ten proch z głowy; Chwytam za rąbek twój płaszcz purpurowy, Czepiam się Ciebie, jakbym gdzieś w daleki Świat idąc, miała stracić Cię na wieki. Jam już nie chciała modlić się do Ciebie, A jednak muszę, jak odetchnąć muszę, By się nie zdusić: widzisz, ja się duszę. O Boże! Czemu Ty kryjesz się w niebie? Wychyl się, ukaż skinienie swej dłoni, Gdym ja za słaba, by dosięgnąć do niéj! Jak zewnątrz świata i czasu, leżałam W bólu, czekając znaku twego, Panie, Aby mnie podniósł, nakazał działanie. Wtem, na wieść grozy, radością zapałam: To znak… Ty znowu chcesz, tak mi się zdało, Przez twe wybrane nową błysnąć chwałą. To, co mnie wzniosło, innych powaliło; Widziałam z dumą, z rodzącą się siłą, Jakby twa ręka łaskawie wskazała, Że to przeze mnie ma błysnąć twa chwała. Radością nawet duszę mą przejęło, Że ten, któremu zlecałam to dzieło, Zamiast z rycerską podjąć je ochotą, Skurczony robak, zwinął się w swe błoto. — To ty, Judyto! To ty! Tylko śmiało!… Tysiące głosów do mnie zawołało. Padłam na ziemię i przysiędze wierna, Nie wstanę póty, aż Ty mi, o Panie! Boleści moich dając rozwiązanie, Wskażesz, jak zetrzeć serce Holoferna. Patrzyłam wewnątrz siebie, czy przez lice Nie padną z duszy śmierci błyskawice; Patrzyłam zewnątrz, czy gdzie na pustyni Nie wstanie mąż, co zbytnią mnie uczyni; Lecz wewnątrz, zewnątrz, wszędzie głucho, ciemno, Tylko myśl jedna wciąż krąży przede mną, Wzlatuje, wraca, w głąb serca się wpija… Myślże to Twoja?… Czyja, Panie!… Czyja?… zrywa się Tak! To myśl Twoja… Wiatr niesie ją echem: Do mego czynu droga zwie się grzechem! Dzięki Ci za twą łaskę oczywistą! Nieczystość w ręku twym staje się czystą! A ja, kto jestem, nędzna, by się z Tobą Spierać i duszę okrywać żałobą? Do tej ofiary nie mogęż się wznieść? Mniejże mam kochać Ciebie, niż swą cześć? W oczach mi widniej! więzy moje pękną. Teraz wiem, czemuś uczynił mnie piękną, Czemuś mnie skazał na wieczne panieństwo, Którym się brzydzą nasze obyczaje. To, co ja miałam za twoje przekleństwo, Błogosławieństwem dziś mi się wydaje. spogląda w zwierciadło Zwierciadło!… Co też zobaczę dziś tam? Ha! dziwny obraz. Lica! Nie wstyd wam Za tę bezbarwność? Jakby do was wcale Nie dopływały krwi serdecznej fale. Was, oczy, chwalę: wyście nie daremnie Piły ten ogień, gorejący we mnie; Płoniecie żarem gorączki. Nareszcie, Wam, biedne usta, nie mam za złe, żeście Tak blade, jakby zbiegło od was życie: Wasz pocałunek ma być zgrozą — drżycie! wyprostowuje się, rękę podnosi do góry Tak! Mnie do grzechu duch ofiary niesie. chwyta się obu rękami za pierś To wszystko twoim jest, Holofernesie! Lecz drżyj, gdy tobie zawróci się głowa: Do mojej drogi jam strasznie gotowa. SCENA 3 / Judyta. — Mirza, powracając. / MIRZA Czy wołasz mnie, Judyto?… wpatruje się Jakaż blada! JUDYTA Nie! Nie wołałam, lecz zostań. Wypada Abyś mnie pięknie, och! pięknie przybrała. MINA Czy tak? JUDYTA Do życia wracam! MIRZA Bogu chwała! Oj! To ci większy pożytek przyniesie. A zjeść co nie chcesz? JUDYTA Nie. Ubierać chcę się. MIRZA Zjedz; bo ja chyba nie wytrzymam dłużéj. JUDYTA Ty? MIRZA Bo, gdy tobie koniecznym się zdało Głodem, pragnieniem nękać biedne ciało, Przysięgłam, choć mi post wcale nie służy, Nic do ust nie wziąć; sądząc, moje dziecię, Że ty, gdy nie masz nad sobą, to przecie Widząc to, litość mieć będziesz nade mną. Ale przez trzy dni ja czekam daremno. JUDYTA Takiej miłości chciałabym być godna. MIRZA Pójdź zjeść, napić się, boś zapewne głodna, Spragniona! Ale… napić się… mój Boże! Pójdźmy się napić… ostatni raz może… Ciągi od krynic przecięli poganie, Próżno pod murem świeci się zdrój mały, Już się do niego nikt dziś nie dostanie. Bo wróg go obległ i wypuszcza strzały. Po całym mieście obchodzi wołanie: Że lepiej umrzeć, niż żyć w takiej trwodze. Jeden, przeszyty, jeszcze się po drodze Wlókł, by odwilżyć spiekłą w ustach suszę, Lecz nim zaczerpnął, już wyzionął duszę. Nigdzie się wróg ten nie pastwił tak srodze; Tak wodę jego odjęli szpiegierze, Iż kto ma kroplę, jak skarbu jej strzeże. JUDYTA Okropność!… Zamiast, wyszedłszy z ukrycia, Życiem tak nędznym zdobyć źródło życia! Mirzo, zbyt długo trzymam się zagrody!.. MIRZA Patrzaj, Efraim wodę ci przysyła, Zobacz w tym dowód, jak mu jesteś miła: Własnemu bratu odmówił tej wody. JUDYTA Precz!… On należy do tej ludzkiej rzeszy, Która i dobrze czyniąc, jeszcze grzeszy. MIRZA I mnie to tknęło. Lecz tyś dlań zbyt sroga: Przyznaj to sama. JUDYTA O! nie, moja droga. Każda kobieta wymagać ma prawo, By mąż w złej dobie był radą i sławą; Trwożność mężowi mąż wybaczyć może, Kobieta nigdy. Wybaczym podporze, Jeśli się złamie; lecz duch nasz nieskory Wybaczać samą potrzebę podpory. MIRZA Czyś ty naprawdę to przypuszczać śmiała, Że według twego on życzenia zdziała? JUDYTA Kto na się rękę podniósł w dni rozkwicie, I kto bezpańskiem uczynił swe życie, Ten mógł to zdziałać. Szałem tego nie mień, Bo nie ma szałów w tak przeświętej sprawie. Jam uderzyła w niego, niby w krzemień, Niepewna, czy go rzucę, czy zostawię; Szukałam iskry, od której by cała Płomieniem dusza moja rozgorzała: Iskry nie było, kamień depczę nogą. MIRZA Ale nie pytasz o to, jaką drogą Dojść tam, gdzie można spełnić czyn ofiarny. JUDYTA Łucznik, co pyta, nie trafi w punkt czarny Na białej tarczy. Jest ręka i oko. Jak gołębica, szukająca gniazda, Jam go ujrzała w przestrzeni, wysoko: Mignął mi, niby zamglona gdzieś gwiazda; I dusza, która w tej zwątpienia nocy Pierwsza powstała z powszechnej niemocy, Musiała powziąć i myśl wyzwolenia. Lecz idź się posil. MIRZA To rzeczy nie zmienia: Pójdę, lecz z tobą. JUDYTA Smutno patrzysz… Zgoda. A potem użyj całego natchnienia: Niech będę strojną jako panna młoda; Dziś powinnością jest dla mnie uroda. / obie odchodzą / / Zmiana. / Scena przedstawia otwartą przestrzeń Betulii. Gdzieniegdzie widać tyły domów, pomiędzy drzewami palmowymi i platanami; w głębi zaryglowana brama miejska, nad którą panuje okolica górzysta. SCENA 4 / Tłum ludu. — Grupa młodych mieszczan uzbrojonych. — Hozea, Ammon, Ben. / HOZEA / do Ammona / Czy nie słyszałeś co o Holofernie? AMMON Słyszałem… Zgroza! HOZEA Opowiedz nam wiernie. AMMON Stał on, gdzie pole staje się górzystszem I coś po cichu rozmawiał z rotmistrzem, Gdy wtem, w pobliżu, pod koniec rozmowy, Spostrzega draba, i wraz mu pytanie Rzuca: — „Coś słyszał z moich słów?” — „Nic, panie!” — „Szczęście!… przez uszy pozbyłbyś się głowy.” Mnie niepojętą cierpliwość Jehowy: Jeśli on takiej folguje potworze, To kogóż wreszcie nienawidzić może? Szczęśliwsi, widzę, są od nas poganie. Słuchaj, Hozea, jakie twoje zdanie? Czy lepiej umrzeć tak, pod gołym mieczem, Gdy śmierć przychodzi chyża i nietrwożna, Ni się jej zlęknąć, ni czuć dość nie można, Czy piec się z wolna, tak, jak my się pieczem? HOZEA By odpowiedzieć ci na to, Ammonie, Musiałbym gardło mniej suche mieć sam: Próżna gawęda, próżno ślinę chłonie. AMMON Masz słuszność. HOZEA Na toż wreszcie przyszło nam, Że sobie samym zazdrościmy ninie Kropel krwi, która w żyłach naszych płynie. Ja bym sam siebie otworzył jak banię. Co najlepszego w tej ciężkiej godzinie, To, że w pragnieniu, którym nas poganie Darzą, nie tyle już w nas głód się budzi. AMMON Głód? Wszak żywność na długo nam stanie. HOZEA Na długo!.. jeśli znosić będziem ludzi Jak ty na przykład, co z wielką rozkoszą, Zamiast na barkach, w brzuchu mięso noszą. AMMON A cóż to szkodzi? Przymawiasz nie w porę: Ja, to co zjadam, z własnych składów biorę. HOZEA Wszystko jest wspólnym w wojennej potrzebie. Takich żarłoków, przede wszystkim ciebie, Trzeba by spędzić na mury, na wały, W pierwsze szeregi, tam, gdzie świszczą strzały. Jeśli zwyciężą, więc dzięki szpikowi Wołów i skopów, co ich moc stanowi; A gdy na wałach pozostawią głowy, To zysk widoczny kuchni obozowéj. AMMON Ty szydzisz z siły? Spróbuj wprzód niżeli… / uderza go pięścią / BEN / wchodząc między walczących / Czyście wy, jeden z drugim, poszaleli? Bójka rozżarza pragnienie, a przecie Wodą zza bramy się nie napijecie. AMMON Czy by, zaprawdę, nie było nam zdrowiéj, Otworzyć bramę Holofernesowi? Kto by odsunął rygle, tego pewnie Wódz asyryjski nie przyjąłby gniewnie. BEN Niechaj spróbuje: nie bronię mu wcale, Lecz sam na ziemię trupem go powalę! SCENA 5 / Z lewej strony wchodzą: Najstarszy otoczony Ludem, kilku Kapłanów, Mieszczanie i Kobiety. — Assad, Daniel, Samaja. — Poprzedzający. / NAJSTARSZY Słuchajcie, wszyscy Betulii mężowie, Co arcykapłan Jojakim w mym słowie Wam zapowiada. ASSAD O! Arcykapłana Dobra chęć wszystkim nam zarówno znana: On się otoczyć rad by lwów tysiącem, By sam tym snadniej mógł zostać zającem; Lecz mnie pociecha ta znaczy jedynie, Która ze zdrojów za wałami płynie. NAJSTARSZY On wam wspomina wielkiego Mojżesza, Który nie mieczem, jak myślała rzesza, Lecz nie straciwszy jednego człowieka, Samą modlitwą zwalczył Amaleka: To waszej zleca Jojakim pamięci. Nie lękajcie się ni miecza, ni tarczy; Słowo świętego do zwycięstwa starczy. ASSAD A gdzie jest Mojżesz, gdzie są nasi święci? NAJSTARSZY I macie pomnieć w swym pobożnym męstwie, Że świętość Pana jest w niebezpieczeństwie! ASSAD Jam myślał, że Pan strzeże naszej bramy, A ninie słyszę, iż my go strzec mamy! NAJSTARSZY A przede wszystkim on wam przypomina, Że choć was odda Pan w moc poganina, Zniszczyć was z mieniem i ciałem poleci, Nie lękajcie się: Pan was wynagrodzi Na waszych dzieciach i na dzieciach dzieci, W potomku, który w sto lat się urodzi. ASSAD Kto mi poręczy, że z krwi mego syna Nie wzrośnie jaka niegodna drużyna, Która szyderstwem pamięć mą zbezcześci, Że ja się w grobie przewrócę z boleści. Twe usta drgają, wzrok twój ćmi się, człecze; Ząb zębem słowo twe na poły siecze, Kryjące przestrach: i chcesz wmusić nam Odwagę, której pozbawionyś sam? Niechże i ja też odezwę się z raz, I nie za siebie, lecz za wszystkich nas! Idź, każ otworzyć miasto. Tak, poddanie Obudzić może litość w tym tyranie; Kiedy te rygle daremnie nas strzegą. Mówię za wszystkich, za brata niemego, Za starce, dzieci, niewiasty. Więc prowadź Wszystkich nas ku tej nieszczęśliwej bramie! obraca się do ludu Nic słusznież mówię, co? AMMON, HOZEA I BEN Słusznie. DANIEL / który od wejścia trzymał się Assada, raptem odrywa się odeń / On kłamie! Ukamienować go! Ukamienować! WSZYSCY / w różnych grupach, z poruszeniem, ręce wznosząc do góry / Cud! AMMON, HOZEA I BEN Wszak to niemy? ASSAD / z przerażeniem patrząc na brata / Tak, ślepy i niemy! Nie rzekł ni słowa, odkąd z nim żyjemy. DANIEL Tak, jest to brat mój; lecz wy go nie znacie! Karmił mnie, poił, dał mi kącik w chacie, I odzież na grzbiet. On i dniem, i nocą Ratował, słodził mą dolę sierocą. Podaj mi rękę, czuły, drogi bracie, I stąd czym prędzej do domu mnie prowadź. Kiedy Assad podchodzi, by mu podać rękę, Daniel jakby z przestrachem wyrywa ją i woła wielkim głosem: Ukamienować go! Ukamienować! ASSAD Biadaż mi! Dola moja dokonana. Przez usta niemych przemawia duch Pana! Ukamienujcież mnie, jak wyrzekł niemy! DANIEL Ukamienujcie! WSZYSCY Ukamienujemy! / Lud tłoczy się za nim, rzucając kamieniami, których odgłos coraz bardziej oddala się i cichnie. / SAMAJA / śpiesząc za niemi / Co wy czynicie? / znika / DANIEL / w natchnieniu / Przychodzę — Pan rzecze. A skąd przychodzi, nie pytaj, człowiecze. Azaż myślicie, iż ja łudzę was? Ja wiem i ślepe widzą moje oczy, Kiedy ma nadejść dla was zbożny czas! AMMON Prorok! Słuchajcie! WSZYSCY Proroczy, proroczy! DANIEL Pod moją pieczą wyrośliście żywo, I wybujali niby kłosy w lecie; Wy, trud rąk moich — jakoż rozumiecie, Że ja was oddam poganom na żniwo? O nie! Cieszcie się! Kłosy me poranna Odwilży rosa: wstaniecie! LUD, AMMON, HOZEA I BEN / rzucają się na ziemię z okrzykiem: / Hosanna! SCENA 6 / Już podczas ostatnich słów, pomiędzy ludem ukazuje się Judyta z Mirzą. Poprzedzający, bez Assada; wkrótce potem z lewej strony wchodzi Samaja. / DANIEL Jakkolwiek wielki wróg i mnogie tłuszcze Dom wasz obległy — mnie małego dość, By wielkość zwalić i ukorzyć złość. Ja mieszkam z wami, ja was nie opuszczę, Jeśli wy przy mnie zarówno dotrwacie… Podaj mi rękę, o! drogi mój bracie!… SAMAJA Twój brat nie żyje: ukamienowany. Słowo go twoje zabiło, nie ręka: Za jego miłość to twoja podzięka. Razem spędziłem z nim wiek młodociany, To był przyjaciel mój drogi, jedyny; Chciałem go bronić: tych było zbyt wielu, Co na twe słowo wściekli się, Danielu! Nie poradziłem: on umarł bez winy. „Niech brat od ciebie opiekę otrzyma!” Rzekł, gasnącymi spojrzawszy oczyma Na mnie, gdy stałem z pochyloną głową, I padł z obliczem smutnie uśmiechniętém; A ja ci jego to ostatnie słowo Rzucam płomiennym w duszę testamentem. DANIEL / usiłuje przemówić, nie może, kończy jęczeniem / SAMAJA / do ludu / Wstydźcie się za to, że jeszcze klęczycie, Wstydźcie się bardziej za odjęte życie Temu, co dobrze wam życzył. Azali Myślicie, te was złości wasze strzegą? Żeście, rzucając tak gwałtownie w niego, W nim własne grzechy ukamienowali?… Oprzytomniejcież! Powiem wam, jak było: To, co on mówił z przekonania siłą, I bez obawy przed Najstarszym, ale Biorąc do serca wasze własne żale, Myśmy to we dwóch dziś na wszystkie strony Obgadywali, a niemiec skulony Siedział jak zawsze, słuchał bez udziału, Żadnych nie dając oznak tego szału. do Najstarszego: A ja wam mówię, żem chęci tej saméj, Co mój druh biedny. Tak! Otworzyć bramy, Gdy takie widać są Boskie wyroki; Zdać się na łaskę, niełaskę — bez zwłoki. do Daniela: Pokaż, iż przez cię przemawiał Pan świata, Przeklnij mnie, jakeś przeklął swego brata! DANIEL / w najwyższem uniesieniu chce przemówić i nie może / SAMAJA Widzicie — prorok!… Ot, przechwałka pusta! To szatan z piekła odemknął ci usta, A Bóg je zamknął na powrót na wieki. Możecież wierzyć, że Pan w wielkiej chwili, Głos daje niemym, ślepym wzrok daleki, Po to, by mordy nad braćmi czynili? DANIEL / uderza się pięśćmi / JUDYTA / wstępując w środek / Nie daj się kusić, betulijski ludu! Gdy was owiała moc Boskiego cudu, Żeście w zachwycie upadli przed Panem, Ścierpicież, aby było powiedzianém Wpośród was samych i całego miasta, Że to kłam tylko? SAMAJA Czego chce niewiasta? Judyto zacna, co twe słowo znaczy? Czyliż nie widzisz, że ten tu w rozpaczy Miota się? On by krzyczał w niebogłosy, Gdyby mógł krzyczeć… Daniel wydaje przeraźliwy jęk On rozpaczać musi, Póki sumienie własne go nie zdusi, Póki człowiekiem jest. do Daniela Rwij sobie włosy, Głową w mur trzaśnij, zostaw mózg na murze, Aby go zbiegła lizać psów gromada; Oto jedyna ma dla ciebie rada, Ty, bratobójco! Co przeciw naturze, To przeciw Bogu! AMMON On słusznie powiada. BEN Czyn bratobójczy nie może ujść płazem! JUDYTA / do Samai / Czyś ty jest Panu świata drogoskazem? Wszakże to każdą Pan uświęca drogę, Po której stąpa? SAMAJA Zgodzić się nie mogę, By zbożnym było, co wstrętne naturze. Jeśli zamierzył Pan uczynić cud, Czemu nie każe rozpęknąć się chmurze, Aby spragniony napoiła lud? Czemu, gdy jęczy jego rzesza wierna, Nie zmieni cudem serca Holoferna, Byśmy w odwrotnym ujrzeli go szyku Odchodzącego od nas? HOZEA I AMMON / zamierzając się na Daniela / Giń, grzeszniku, Który sprawiłeś kuglarskimi dziwy, Że śmiercią zginął człowiek sprawiedliwy! SAMAJA / wstępując pomiędzy nich i Daniela / Kaina ramię nie dotknie niczyje, Wyrzekł Pan. — Ja zaś w sobie ten głos Pana Słyszę dziś. Kain sam siebie zabije! Jeśli ten człowiek dożyje do rana, Grzech swój udźwignie przez dzień i noc całą, Niechby się według jego głosu stało; Schnijcie powoli, lub czekajcie, aże Dla wyzwolenia was cud Pan pokaże. Lecz jeśli umrze, o! to moja rada, Abyście idąc za głosem Assada, Otwarli bramy. Jeśli was tak gniecie Grzechowy ciężar, że tuszyć nie śmiecie, By cud się zjawił dla was za bramami, I was wybawił — wyrżnijcie się sami. Ogłoście święto mordu; niech druh druha, Syn ojca, matki, brat brata usłucha, W dowód miłości nóż wbije mu w serce, I niech się wzajem wytępią morderce! Niemego biorę do domu. do Daniela Więc w drogę! do siebie Tegoż ja przecie dopuścić nie mogę, By przez jednego obłąkańca cała Społeczność miejska zagubić się dała. Zamknę go z sobą, podam mu nóż w dłonie, I póty będę szeptał mu, aż skłonię, Aby się zabił: potem zobaczemy… Szczęście, że nie jest głuchy, tylko niemy. / Samaja i Daniel wychodzą / AMMON Poddać się… poddać! To środek jedyny. BEN Więc nie czekajmy dłużéj.. HOZEA Ni godziny! AMMON Do bram! WSZYSCY Otwierać! JOZUA / mieszczanin / A czyja w tym sprawa, Że miasto dotąd wciąż oporem stawa?… To nasi starsi i nasi kapłani… JUDYTA / na stronie / O, nędzna tłuszcza! Ona teraz gani Tych, którzy jedni sprawili to przecie, Że ten lud, *nicość*, dziś jest *czemś* na świecie. głośno Podłym postępkiem w tej nieszczęsnej chwili Chcecież pokazać, żeście zasłużyli Na to nieszczęście? JOZUA Ja gdym o pochodzie Holofernesa wieść zasłyszał w grodzie, Wraz pomyślałem: co wszczynać niesnaski, Wyjść przeciw niemu i ubłagać łaski. Dziś byśmy sobie siedzieli w spokoju, Mieli dostatek jadła i napoju. A teraz, cóż się zrówna z nędzą naszą? Chyba męczarnia, którą w piekle straszą. WSZYSCY Biada nam! Biada naszej krwi! JOZUA Więc śmiało! Wydalić z miasta precz starszyznę całą, Holofernowi wydać ją! Jeżeli On przebaczenie opornej udzieli, To dobrze; jeśli przeciwnie, niech raczéj Zamiast nas, ona jemu się tłumaczy. AMMON, BEN I HOZEA Czy nas to zbawi? JUDYTA To do tego zmierza, Jakbyście w jakiejś niebezpiecznej chwili, Zamiast się bronić, dzielnego płatnerza, Co wam miecz ukuł, w podziękę zabili! AMMON, BEN I HOZEA Czy to pomoże? JOZUA Zapewnić was mogę: W starszyznie dajem nie rękę, nie nogę, Lecz głowę naszą! WSZYSCY Dobrze mówi! Zgoda! JOZUA / do Najstarszego, który się nieruchomie przypatruje / A cóż ty na to? NAJSTARSZY Dla mnie żadna szkoda. Gdyby pomogło, sam bym wam poradził; Osiemdziesiąty rok ciężko mi służy, I czas mi wielki do wielkiej podróży: Ojce wołają, bym się k'nim sprowadził. Mnie tam o kilka oddechów nie chodzi. Choć przyzwoitszy grób mieć mi się godzi, Niż we wnętrznościach dzikiego zwierzęcia. Lecz jeśli to ma uciszyć gniew księcia, I o grób mniejsza: ja jestem gotowy, I dar wam czynię z mojej siwej głowy; Tylko się śpieszcie z rozrządzeniem ciała, By was przypadkiem śmierć nie skrzyżowała. Pozwól mi jednak raz jeszcze, narodzie, Użyć tej głowy ku własnej wygodzie. Wszak nie ja jeden, lecz słyszę, wskazani Są wszyscy starsi i wszyscy kapłani? Nie łaskaż przejrzeć, jaka liczba będzie Tych, którzy stanąć mają w ofiar rzędzie? Jeśli sam ginąc, mogę zbawić — zginę; Lecz niech za wszystkich wszystką przyjmę winę! JUDYTA / groźnie / O! wy bezduszni! Słyszycie te słowa, I jeszczeż wasza nie zgięła się głowa Pod stopy starca, który tak bez granic Wam się oddaje! JOZUA Człek to niedzisiejszy: On wie, że opór nie zdałby się na nic; Wymyślił inny, własny a silniejszy. Niechaj i jagnię ma język tak gładki, To ani jedno nie pójdzie na jatki. Nie ciebie jedną wzruszył on wśród nas. JUDYTA Sam sobie nie mógł on zaprzeczać; lecz Cały wasz zamiar zniweczyć miał czas. Mógł się on zabić i chwycił za miecz; Jam to spostrzegła i podeszłam wraz, By mu przeszkodzić. Lecz błysło niebawem Zwycięstwo ducha na obliczu prawém: Jakby zawstydzon, cofnął rękę drżącą, I spojrzał w niebo łzawo i gorąco. NAJSTARSZY / do Judyty / Nazbyt szlachetnie przedstawiasz mnie: jam Słuchał tylko; rozkazał Ten… tam! / wyciąga rękę do nieba / AMMON I BEN / do Jozuara / Zła twoja rada i na nic nam zda się. HOZEA I LUD My nie pójdziemy za nią, Jozuasie! JUDYTA Dzięki wam! JOZUA Ale na to zgoda przecie, Że bramy sami otworzyć każecie; Bo wróg, najdzikszy nawet, mniej się sroży, Kiedy przeciwnik bramy mu otworzy, Niż gdy je musi otwierać przebojem. Jeśliś dotknięty przełożeniem mojém, Jutro przeproszę cię… gdy będziem żyli. Teraz daj rozkaz i ruszajmy w drogę Do bramy! JUDYTA / do Najstarszego / Odrzuć ten rozkaz. NAJSTARSZY Nie mogę. Już i sam nie wiem, co radzić w tej chwili. SCENA 7 / Poprzedzający. — Achior, wchodzi uzbrojony. / ACHIOR Otwórzcie bramy! Nie mniemajcie przecie, Że Holoferna łaskę osiągniecie. Przysiągł, że naród, co jego potęgi Niepomny, podda się ostatni, srodze Wytępi z ziemi: a wyście na drodze Jego ostatni. JUDYTA Przysiągł? ACHIOR I przysięgi Dotrzyma wierniej, niż kto bądź na świecie. Gniewał się na mnie i uznał za wroga, Żem mu przedstawiał moc waszego Boga. Gniew jego — to śmierć. Ale on, jak wiécie, Zamiast mnie zabić, do was mnie przysyła. Tak on nie wątpi już, że żadna siła Upadku miasta nie wstrzyma, iż mnie, Względem którego nienawiścią tchnie, Głowę mą ceniąc na złoto — śle przodem, Pewny, że w ręce ja wpadnę mu sam, Razem z podbitym przez niego narodem, I głowę oddam. WSZYSCY Nie otworzym bram! AMMON Jeżeli miecz ma rozstrzygać, toć przecie Miecz jest i u nas. JOZUA Więc oznaczcież czas: Boć wszystko koniec musi mieć na świecie. BEN I HOZEA Czas, czas oznaczyć! NAJSTARSZY Bracia! błagam was! Pięć dni wytrwajcie; pięć i szóstą noc: Pięć dni — a Pańska okaże się moc. JUDYTA A gdy z pomocą Pan dłużej wytrzyma? NAJSTARSZY To wtedy dla nas ratunku już nie ma: Umrzemy. Jeśli ma pomoc przyjść z nieba, Więcej niż pięciu dni na nią nie trzeba; I tak niejeden umrze z tego grona. JUDYTA / uroczyście, tak jakby wymawiała wyrok śmierci / Tak chcecie… a więc, za pięć dni On skona! NAJSTARSZY W ostateczności, ostateczna rada. Pięć dni wyżyjem: ale nam wypada Święcony olej rozdzielić i wino; Spożyć ofiarę. Biadaż mi, och! biada, Za taką radę! JUDYTA Prawda! do Ludu Hej, drużyno! Kto nie ma do stracenia, ten zwycięża! Zróbcie wycieczkę choć w kilkaset męża. Wszak tuż za murem są małe krynice, Więc się rozdzielcie na dwie połowice: Jedna niech bramy i odwrotu strzeże, A druga wody obficie nabierze. Nie lepiejż młodym, niż, jak radzi stary, Obdzierać ołtarz ze świętej ofiary? NAJSTARSZY Widzisz! Nikt z całej nie ozwał się rzeszy. JUDYTA Więc nie rozumiem, ale to mnie cieszy. Gdy garstka ludzi za murem was straszy, Tym mniej do miary stosuje się waszéj To, byście miłe narażając głowy, Napój ściągali ze stołu Jehowy. NAJSTARSZY Ale potrzeba gwałtowna zachodzi, I to się stokroć, tysiąckroć nagrodzi — Gdy twoja rada źle jest pomyślana. Brama otwarta — to śmiertelna rana Na ciele grodu. Wszak Dawid, w potrzebie Jedząc chleb święty, nie zjadł śmierci w chlebie. JUDYTA Dawid! Ależ to był wybraniec Boży! Bądźcie jak Dawid przesławnej pamięci, Czyńcie jak Dawid, a wróg się zatrwoży, Jedzcie i pijcie, a to was uświęci. HOZEA Co będziem słuchać?.. AMMON Hańba, kto nie słucha! To jest niewiasta największego ducha W całej Betulii. Choć wielce zamożna, Taka jest dobra, tak dziwnie pobożna; Nędznych odwiedza w najlichszym zakątku, Szafarką mieni się swego majątku, Nie właścicielką. Gdy złej naszej doli Pan zechce ulżyć, to tylko jej gwoli. JUDYTA / do Achiora / Opowiedz o nim, wszak znasz Holoferna? ACHIOR Siła nadludzka i buta niezmierna. On krwi mej żądny, ale ja go przeto Nie nienawidzę. Wierzaj mi, kobiéto, Gdyby miecz podniósł i nadstawił szyję, I rzekł: „Zabij mnie, bo ja cię zabiję!”… Ja nie wiem, co bym wybrał. JUDYTA Toteż za to Życiem, wolnością, spłacił cię bogato. ACHIOR Bynajmniej! Gdybyż to tak było! Ale Mnie na myśl biją do głowy krwi fale, Jak on pogardzać musi takim mężem, Którego wrogom odsyła z orężem! JUDYTA Więc to okrutnik? ACHIOR Jednak nie bez granic, I nie z natury. Cały świat ma za nic, Kto bawi przy nim. Za jego rozkazem Jechałem przy nim gór szczytem. Aż razem Wyjrzy przed nami taka rozpadlina, Że aż się w głowie zawracać poczyna. On wspiął ostrogą swego berberczyka, Który o lepsze lubił chodzić z chmurą: Ja go wstrzymuję, bo mnie strach przenika. „Ja nie chcę na dół, ale owszem górą!” Rzekł i nad przepaść takim prysnął lotem, Że nim ja ruszył, on był już z powrotem. Zeskoczył z konia, znużenia ni znaku, I legł wygodnie do snu na czapraku. I jam zsiadł z konia, a zdjęty zapałem, Kraj jego szaty ucałować chciałem. Wstyd! W niewolniczym ku niemu zapale, Gdy mówię o nim, wciąż go tylko chwalę. JUDYTA Kobiety lubi on, jak niesie wieść? ACHIOR Kobiety?… Lubi, tak jak pić i jeść. JUDYTA Myślałam, że inaczéj.. ACHIOR Byłaś w błędzie. To jego cacka. JUDYTA Przeklętym niech będzie! ACHIOR Co chcesz! Jam jedną z mego ludu znał, Która, że ją porzucił, zdjęta szałem, Wkradła się do tej komnaty, gdzie spał, Gołym sztyletem grożąc mu nad ciałem. JUDYTA A on co? ACHIOR Śmiał się tak długo, tak długo, Aż ona padła zalana krwi strugą: Tak straszną była tego śmiechu siła, Że własnym nożem przebiła się biédna! JUDYTA Dzięki ci! Taka wieść wystarczy jedna, By bohaterstwo męskie roznieciła. Wstępuje w pośrodek Ludu, wszyscy ją otaczają półkolem; ona podnosi rękę do góry. Koniec być musi! ACHIOR Judyto! Co tobie? JUDYTA / w natchnieniu, uroczyście / Powstańcie wszyscy, coście legli w grobie Za jego sprawą. Otwórzcie swe rany, Niech się w nie wpatrzę! Dalecy i bliscy, Których on shańbił, powstańcie tu wszyscy! Sąd się rozpocznie przed Panem nad pany. Ukażcie swoje oblicza wybladłe, Raz jeszcze oczy otwórzcie zapadłe, Niech w nich wyczytam wyrok wypisany Na głowę jego. Za was wszystkich mszczę się! Na sąd cię Boży zwę, Holofernesie! Więc zbrodnie twoje na widok, na słońce! Mszczę się za zmarłe, wstawiam za żyjące. Minął czas gwałtu, powstaje czas kary. do Achiora Powiedz, czym dość jest piękną do ofiary? EFRAIM / nadchodząc, do siebie / Z jakimże dziwnym przemawia zapałem! ACHIOR / spoglądając z bliska na Judytę / Tobie podobnej nigdy nie widziałem. JUDYTA / do Najstarszego / Z Holofernesem chcę widzieć się sama: Rozkaż, niech dla mnie otworzy się brama. NAJSTARSZY Co ty zamierzasz, jaki jest twój plan? JUDYTA To wiedzieć może tylko Bóg, mój Pan. NAJSTARSZY / dając znak / Niechże się brama dla ciebie otworzy! EFRAIM Judyto! Cóż cię tak nagli? JUDYTA Duch Boży. do Mirzy Czy masz odwagę iść ze mną za bramę? MIRZA Mniej bym jej miała puścić cię tam samę. JUDYTA Jakom prosiła cię, czy tak się stało? MIRZA Chleb, wino, olej — jest; ale za mało. JUDYTA Za wiele. EFRAIM / na stronie / Gdybym wiedział, co się stanie, Byłbym stanowczo spełnił jej żądanie! JUDYTA / postępuje kilka kroków ku bramie, następnie zwraca się do Ludu / Ufnością w Boga duszę mą uzbroję. Módlcie się za mnie, jakby za umarłą! Imienia mego uczcie dzieci swoje, By się w pamięci ludu nie zatarło. / Odchodzi z wolna ku bramie, którą zbrojni otwierają. Na odchodzącą pada blask zachodzącego słońca. Po jej odejściu wszyscy, oprócz Efraima, padają na kolana, w skupieniu modlitewnym, któremu towarzyszy daleka muzyka. / EFRAIM Gdybym ją mógł ocalić!… Ach! Co czyni? Ha! Pójdę za nią do tej lwiej jaskini. / odchodzi / SCENA 8 / Poprzedzający, prócz Judyty, Mirzy i Efraima. Przybywa Delia. / DELIA / w gwałtownym wzburzeniu rzuca się między Lud / Biada mnie! biada i wam!… Co poczniemy? NAJSTARSZY Co ci jest, Delio? DELIA Ten ślepy i niemy, Ten straszny, męża mi zabił. HOZEA / do Ludu / To żona Samai. NAJSTARSZY Jak się to stało? DELIA Pytacie?… Ach!… Mąż mój wraca stąd: twarz rozstrojona, Wiedzie Niemego i w dalszej komnacie Z nim się zaszczepia. Co mówi, nie słyszę; A Niemy łka wciąż i boleśnie dysze. Co to jest? myślę… Pode drzwi podchodzę, Patrzę przez szparę… Niemy jęczy wciąż, Trzyma miecz w ręku; tymczasem mój mąż Stoi i coś mu wypomina srodze, Niemy do piersi już kieruje miecz; Ale wtem naraz odrzuca go precz, Na mego męża rzuca się jak żmija, I szyję jego rękami obwija. Wołam o pomoc. Wraz ogromną zgrają Ze wszystkich domów sąsiedzi zbiegają, Drzwi wyłamują… Ach! widok straszliwy!… Za późno… Mąż mój już leżał nieżywy: Niemy go zdusił! Za moim przybyciem Leżał przy trupie, jęcząc strasznym wyciem. Gdym weszła, ucichł; bo choć było tłumnie, Poznał mnie z głosu i czołgał się ku mnie Na klęczkach. „Zbójco!” krzyknęłam doń, lecz On wskazał w niebo, podniósł z ziemi miecz, Podał mi do rąk, na pierś wskazał ręką, I zdał się błagać swym umarłym wzrokiem, Bym go przebiła. KAPŁAN Daniel jest prorokiem. Pan się zlitował nad narodu męką, Dał głos niememu i nie szczędził cudu, By zbudzić wiarę u wiernego ludu W te cuda, które Pan w przyszłości zdziała. Samaja, teraz widzicie to sami, Próżno was straszył swymi proroctwami: Samaja upadł, Danielowi chwała! AMMON Idźmy doń, by mu krzywda się nie stała! WSZYSCY Tak! Do Daniela! KAPŁAN Idźcie, lecz bez broni: Pan go nam zesłał i Pan go osłoni.Pan go nam zesłał i Pan go osłoni. / Gruppa. — Zasłona spada. / AKT IV / Przed namiotem Holofernesa. — Okolica górzysta, jak w akcie pierwszym. — Widok Betulii w głębi. — Przed namiotom kamienie do siedzenia. / SCENA 1 / Dwaj Porucznicy Holofernesa, następnie Holofernes. — Od czasu do czasu zbrojni przechodzą przez scenę. / 1 PORUCZNIK Hetman wygląda jakiś zagadkowy: Coś niby płomień wybuchnąć gotowy. 2 PORUCZNIK Więc niebezpieczny. 1 PORUCZNIK Czy wiesz, co się stało W przeszłą noc? 2 PORUCZNIK Nie wiem. 1 PORUCZNIK Hetman nasz o mało Sam się nie zabił. 2 PORUCZNIK Bajka! 1 PORUCZNIK We śnie marzy, Że ktoś przy łożu godzić się nań waży. Chwyta za sztylet, by pchnąć przeciwnika, Aż sztylet własną pierś jego spotyka. Szczęściem, iż żebra twardsze ma, niż miecze! Budzi się, widzi krew, śmiać się poczyna. „Krwi mam za wiele; to mnie chłodzi” — rzecze, Gdy mu komornik opaskę przepina — „Nie trudź się stary; niech sobie pociecze!” 2 PORUCZNIK Trudno uwierzyć. 1 PORUCZNIK Spytaj komornika. HOLOFERNES / wychodząc z namiotu / To już mnie lepiéj. przerażenie Poruczników Rycerze! Rycerze! Dobrze wam życzę; a więc żal mnie bierze Za was, że z nudów nie szczędząc języka, Mielecie różne wieści i domysły, Od których gardła częstokroć zawisły. Moja to wprawdzie w tym największa wina, Że was bezczynność nudzić już zaczyna, Tak, iż gawędki toczycie złowieszcze, By się okłamać, że żyjecie jeszcze. Lecz mówcie, co byście też uczynili, Gdybym istotnie ja nie żył w tej chwili? 1 PORUCZNIK Ty, panie, powiedz nam, bo my nie wiemy. HOLOFORNES Choćbym i wiedział, milczałbym jak niemy. Człowiek, co wskaże za życia po sobie Zastępcę, sam już tym samym legł w grobie. Bo cóż to śmierć jest? Co śmierć?… Jak myślicie? 2 PORUCZNIK To rzecz, dla której miłujemy życie… HOLOFERNES Dobra odpowiedź… Więc nam z całej siły Trzymać się życia, by smak jego wszelki Aż do ostatniej wycisnąć kropelki, Aż do zerwania życiodajnej żyły, Która dla zręcznych tryska tak obficie; Ściągnąć rozkoszy najwyższe zachwyty Z dreszczami śmierci w węzeł jednolity, By użyć życia i umrzeć przez życie… Chociaż nie jeden jest, co śmierć poniesie Od miecza myśli swej. 1 PORUCZNIK Holofernesie! HOLOFERNES Wy się dziwicie, że ja na gawędę Z głowy swej myśli nić za nicią przędę, Niby z kądzieli?.. Sam nie wiem, prawdziwie; Ale to pewnie tak po krwi upływie… Czas wreszcie mamy na dalsze wypadki: Betulia, widzę, że nam nie uciecze; Coś jej obrońcy długo ostrzą miecze, Jakby czekali, aby pójść na jatki. SCENA 2 / Poprzedzający. — Trzeci Porucznik. / 3 PORUCZNIK Opodal stoi hebrajska niewiasta; Ujęliśmy ją przed bramami miasta. HOLOFERNES A jak wygląda? 3 PORUCZNIK Czcze opowiadanie: Tracisz czas, póki nie ujrzysz jej, panie! Gdyby nie piękna, czyżbym tu ją wiódł?.. Myśmy u źródeł obstawili straże, Bacząc, czy z miasta co się nie pokaże; Aż oto ona występuje z wrót. Zrazu szła żywo, zakwefiona cała, Że sługa ledwie za nią podążała; Naraz stanęła ku miastu zwrócona, Jakby żegnając, otwarła ramiona, Zdała się modlić… I znowu ze sługą Ruszyła: obie stanęły pod strugą. Jeden ze straży szybko mignął przy niéj: Sądziłem, że on krzywdę jej uczyni, Bo rozbestwieni bezczynnością długą; Lecz on się skłonił i podał do ręki Jej czarę z wodą: wzięła bez podzięki, Do ust poniosła, lecz nie tknąwszy wcale, Z wolna wylała na ziemię. Żołnierza/Z wolna wylała na ziemię. Żołnierza To rozzłościło tak, że w dzikim szale Już na wzgardliwą mieczem się zamierza; Lecz ona kwefu uchyli i w oczy Spojrzy mu: naraz żołnierz się zatoczy, I jak pijany na kolana pada… „Do Holoferna prowadź mnie! — powiada — Ja chcę obwieścić mu uległość miasta.” HOLOFERNES Wprowadź ją. Trzeci Porucznik wychodzi Miłą mi każda niewiasta, Każdego kraju. Ciekawym sąsiadki Z kraju Hebrejów. Widziałem ich tyle! A jeśli piękne, zawsze widzę mile. Jednej nie znałem. 1 PORUCZNIK Której. HOLOFERNES Własnej matki. I tej zobaczyć już nie mam sposobu, Tak jak własnego nie zobaczę grobu. Jam nawet temu rad jest nieskończenie, Że mi nieznane własne pochodzenie. Gdym niemowlęciem jeszcze był — w lwiej jamie Mnie zabłąkani znaleźli myśliwi: Ja ssałem lwicę; niech więc was nie dziwi, Jeśli lwią paszczę rozdziera me ramię. Matka dla syna czym jest?.. Niczym więcej, Tylko zwierciadłem słabości dziecięcej. SCENA 3 / Poprzedzający. — Trzeci Porucznik wprowadza Judytę i Mirzę. — Obie stają opodal. — Judyta zrazu pomieszana, opamiętywa się szybko, idzie ku Holofernesowi i pada przed nim na kolana. / JUDYTA Tyś Holofernes! HOLOFERNES Czy mnie po ubiorze Poznałaś lśniącym i strojnym bogato? JUDYTA Nie! Jeden tylko tak wyglądać może. HOLOFERNES Ja też drugiemu głowę zdjąłbym za to, Że mi mą własność zabierać się waży: Tylko ja prawo mam do mojej twarzy… Jeszcze na klęczkach?.. Wstań!.. Imię?.. / Judyta wstaje. On siada na kamieniu. / JUDYTA Judyta. HOLOFERNES Śmiało, Judyto. Mnie żadna kobiéta Na równi z tobą się nie podobała. JUDYTA To cel mych życzeń, moja przyszła chwała. HOLOFERNES Powiedz mi, czemuś gród swój opuściła, I przyszła do mnie? JUDYTA Bo się ciebie boję; Bo wiem, że twoja niezłomną jest siła, Że Bóg chce moich oddać w ręce twoje… HOLOFERNES / z uśmiechem / Że ufasz sobie tak, jako niewieście; Że Holofernes ma oczy nareszcie. JUDYTA Posłuchaj, panie!.. Bóg nasz zagniewany, Z dawna oznajmił przez proroki swe, Że przez mór, ogień, lub obce kajdany Za grzechy jego lud ukarać chce. HOLOFERNES Co to są grzechy? JUDYTA / po chwili / Raz mi to pytanie Zadało dziecko: pocałunkiem na nie Odpowiedziałam. Nie wiem o sposobie, Jakim by rzecz tę wytłumaczyć tobie. HOLOFERNES Mów dalej. JUDYTA Otóż, my dziś, panie, stoim Pomiędzy gniewem i Boskim i twoim, I drżą ziomkowie moi. Głód ich nęka, Pragnienie pali, zmiata twoja ręka. Czas jeszcze jakiś ściśnięci przez ciebie, Do świętokradztwa uciekną-ś w potrzebie: Bo grozą śmierci srodze przygnębieni, Gotowi spożyć są świętą ofiarę, Której dotknięcie już sprowadza karę: W ciele ich ona w ogień się przemieni! HOLOFERNES Czemuż więc innych nie pójdą koleją I nie poddadzą się? JUDYTA Czemu? Nie śmieją. Wiedzą, że na złe ciężkie zasłużyli, Że Bóg ich odeń nie zbawi w tej chwili. do siebie Chcę go wybadać. głośno Oni idą dalej W swej trwodze, niż ty w swym gniewie… Zuchwali! Na proch by zemsta twa zgniotła mnie srodze, Gdybym ci rzekła, jak oni w tej trwodze Ważą się w tobie, patrzący z daleka, Plamić rycerza godność i człowieka. Ale ja z bliska patrzę w twoje lice, By gniewu twego wyśledzić granice. Wstydzić się muszę, jak wspomnę, że oni Jedno okrucieństw czekają z twej dłoni, I mąk, o jakich tylko złe sumienie W swym lęku może dać wyobrażenie: Czują, że na śmierć zasłużyli — zatem W trwodze sumienia ciebie widzą katem. klęka przed nim Panie! na klęczkach ja błagam cię o to, Byś się zmiłował nad taką ślepotą! HOLOFERNES Powstań, Judyto!.. 1 PORUCZNIK / na stronie / Jak mu oko pała! HOLOFERNES Ja nie chcę, żebyś przede mną klęczała. / Judyta wstaje. Porucznicy otaczają Mirzę i prowadzą z nią mimiczną rozmowę, wskazując na Judytę i słuchając, co mówi. / JUDYTA Im wszystkim zda się, że padną nieżywi; Bo nic nie wiedzą o twojej wielkości. Lecz uśmiech, nie gniew, na twarzy twej gości, Choć słuchasz obelg. Ciebie nic nie zdziwi, Bo ty, poznawszy wszelkiej miary ludzi, Śmiejesz się z tego, co w mniejszych gniew budzi; Nie dbasz, gdy mdłe zwierciadło zaślepienia Obraz twój w mętnym odbiciu odmienia. To jedno dodać muszę za mojemi, Że na to sami by się nie ważyli: Bramę otworzyć chcieli w pierwszej chwili, Lecz mąż tam przybył z Moabitów ziemi, Achior; krzyknął: „Przebóg? Co czynicie? Holofern przysiągł odebrać wam życie!” Wszak tyś mu życie darował, powiada, Jednak, w podziękę za łaskawość twą, Każde ci serce w Betulii odkrada, Wielki twój obraz obryzgując krwią. Lud mój o sobie wszak by zbyt wysoko Trzymał, mniemając, że on gniew twój budzi? Wszak ty nie możesz nienawidzić ludzi, Których twe nigdy nie widziało oko, Których przypadkiem spotkałeś na drodze, I którzy tobie ulegliby byli, Gdyby ich rozum nie ustąpił trwodze. A jeśli iście w nich, w tak wielkiej chwili, Odżyło męstwo, toż na Boga w niebie! Nie powód, abyś ty odpadł od siebie. O toż Holofern innych winić będzie, Co jego stawia w pierwszym ludzi rzędzie? To być nie może, to tobie zaprzecza, Temu zadaje kłam duma człowiecza: Kto kocha skutek, szanuje przyczynę! przypatruje mu się; on milczy Gdybym ja tobą była dzień, godzinę Taki bym tryumf odniosła… bez miecza, Jakiego nigdy miecz nie doznał jeszcze. Ich w mieście śmierci przeszywają dreszcze: Ja bym krzyknęła: „Wy mnie złorzeczycie? Otóż, za karę, daruję wam życie. Przez się ja samych na was mszczę, zuchwali! Daję wam wolność, byście mi wciąż daléj Niewolnikami byli całkowicie!” HOLOFERNES Czy wiesz, kobieto, że twego żądania To, że żądałaś, spełnić mi zabrania? Ach! Gdyby myśl ta zrodziła się we mnie, Kto wie, może bym… Lecz teraz… daremnie! Ona jest twoja, moją być nie może… z mocniejszym naciskiem Przykro mi, ale prawdę-ś rzekł, Achiorze. JUDYTA / wybuchając dzikim śmiechem / Pozwól, że z siebie rozśmieję się sama! To słabość! Kiedy pomyślę… ta brama Niewinnych dzieci tam zamknęła tyle, U piersi matek, które, gdy nóż błyśnie, Aby je przebić — uśmiechną się mile Temu błyskowi, nim główka im zwiśnie. Dziewic gromadka tam wstydliwie drżąca, Gdy im pod kwefik zajrzy promień słońca. Otóż, myślałam, jak będzie z małemi, Gdy je w zaraniu śmierć ma sprzątnąć z ziemi; Jak z dziewicami, gdy w kwiecie żywota, Gorsza od śmierci zetrze je sromota. Byłam ofiarą mojej wyobraźni: Myśląc, że wobec tak okropnej kaźni I najsilniejszy wolą nie wytrzyma, Jeśli własnymi ujrzy ją oczyma. Przebacz mi, panie! Jestem tak zuchwała, Żem własną słabość przypisać ci chciała. HOLOFERNES Ty chcesz mnie zdobić; za to dzięki tobie, Choć ja z tych ozdób nic sobie nie robię. Każdy ma wreszcie swój wydział na ziemi, Tak, iż nie może mieszać go z innemi. Piękna Judyto! Jam jest powołany Zadawać rany, a ty leczyć rany: Gdybym ja skrzywił moje powołanie, Wtedy i twoje zbytecznym się stanie. Na mych orężnych nie rachuj też wiele, Bo to są moi dobrzy przyjaciele, Którzy, nie wiedząc, czy jutro żyć będą, Dziś święcą życiu to, co dziś posiędą; Przeładowania nawet się nie boją, Gdy każdy światu wyrywa część swoją. JUDYTA Mądrość twa, panie, wyższą jest od mojéj. Jak większym twoje męstwo jest i siła. Jam się na sobie zgoła omyliła; Lecz dzięki tobie rozum mój się stroi Do zgody z czuciem. Byłam niedorzeczną! Wiem, że śmierć moich jest rzeczą konieczną, Jako od dawna im prorokowana, A ty przychodzisz jako mściciel Pana; Jednakże widząc ich w ciężkiej potrzebie, Płochą litością tylko podbudzona, Bez rozgarnięcia, sama jedna z grona, Rzucam się oślep między nich i ciebie. To szczęście dla mnie, żeś ze swojej dłoni, Jak się godziło, nie wypuścił broni, By łzy kobiety osuszyć zuchwałéj, I wstrzymać ducha pęd niezrozumiały. Nie, panie! Pokaż im swoją potęgę, Wytęp ich, pomny na dawną przysięgę! Tak przez me usta ten, co jest mym Bogiem, Każe ci, z takim przysyła cię celem: I tyle twoim będzie przyjacielem; Ile ty będziesz mego ludu wrogiem. HOLOFERNES Słuchaj, kobieto? Mnie się tak wydało, Jakoby ze mną igrały twe żale. Wprawdzie sam sobie ubliżam niemało, Możliwość taką przypuszczając… po chwili Ale Ty ciężko ziomków swych oskarżasz. JUDYTA Panie! Ty nie wiesz, jak mi to rozdziera duszę. Niech to za grzechy me karą się stanie, Że ich oskarżać dla nich samych muszę. Nie sądź, żem z miasta umknęła jedynie, By tej powszechnej i krwawej ruinie, Która mi ciągle stała przed oczyma. Nie ulec sama. Kiedy Pan sąd trzyma, Czyjaż się dusza tak czystą czuć może, By jej wyroki nie dotknęły Boże? Z rozkazu Boga, w czystości sukience, Przyszłam do ciebie ze skruchą i żalem. Ja cię wprowadzić mam do Jeruzalem, Ja mam mój naród oddać w twoje ręce, Jak trzodę, która straciła pasterza. Taki to wyrok raz w noc Bóg mi zwierza, Gdym Go z rozpaczą szukała po niebie, Prosząc, by zniszczył wszystkich twych i ciebie. A gdy gorąca modlitwa mej duszy Ciebie wyzywa, roztrąca i kruszy, Słyszę z radością, że głos Boga wzlata; Ale modlitwy Pan mojej nie słucha, Śmierć on dla moich szepcze mi do ucha, I w duszę moją składa urząd kata. Drżę z przerażenia, lecz słucham. Z pośpiechem Wychodzę z miasta stoczonego grzechem, Proch z nóg otrząsam, do ciebie przychodzę Podżegać, abyś tych wytępił srodze, Dla których bym się nie wahała chwilę Oddać krew, życie pruć żyła po żyle. Oni mnie za to okryją sromotą, Na hańbę imię me skażą ich dzieje; Lecz Bóg tak każe, a więc mniejsza o to: Ja wytrwam w swoim, ani się zachwieję. HOLOFERNES Nie! Skoro wszystkich do nogi wybiję, Nikt cię sromotą żadną nie okryje. A jeśli Bóg twój spełni w każdym względzie To, co powiadasz — moim Bogiem będzie. Bądź więc spokojną; nikt ci nie ubliży. Ja nieskończenie wyniosę cię wyżéj Nad wszystkie inne: ty będziesz panować. na zewnątrz: Hej, podkomorzy! Podkomorzy ukazuje się Tę kobietę wprowadź Do mych namiotów. Rozkaz jej — twe prawo; Dom mój — jej domem; strawa ma — jej strawą! / Podkomorzy odchodzi / JUDYTA Bez grzechu strawy twojej ja nie mogę Używać jeszcze. Szłam tu nie z ochotą, Lecz iżby świadczyć za Bogiem, nie po to, By go się wyprzeć. Wzięłam więc na drogę Strawę domową: i pozwól mi, panie, Nią się posilać, dopóki jej stanie. HOLOFERNES A kiedyż koniec temu przedsięwzięciu? JUDYTA O! nim mi wyjdzie to, com z sobą wzięła, Przeze mnie swego Bóg dokona dzieła. Na pięć dni starczy mi, a po dniach pięciu Boski przede mną objawi się goniec, Wskaże godzinę — wtedy będzie koniec. Wydaj więc rozkaz, by ze straży który Mnie nie przeszkadzał przechadzać się saméj W górach i modlić u grodowej bramy, I oczekiwać objawienia z góry. HOLOFERNES O! Możesz bywać, choćby w samym mieście: Nie są strzeżone tu kroki niewieście. / porozumiewa się z Porucznikami / MIRZA / która ze zgrozą przypatrywała się Judycie, i od dawna miną wyrażała swe oburzenie — do Judyty: / Do tegoż przyszło, że lud swój, przeklęta, Zdradliwie wrogom śmiesz oddawać w pęta. JUDYTA Mów głośniej. To wyglądać będzie szczerzéj, Skoro mym słowom sługa stara wierzy. MIRZA Jak to! Czyż ciebie nie przeklinać mogę? JUDYTA Klnij z całej duszy: po tom szła w tę drogę! Jeśliś ty szczerość w słowach mych widziała, To on tym bardziej musiał: Boga chwała! MIRZA Płaczesz… JUDYTA Z radości, że słowo cię zwiodło. Patrz! Dreszcz mnie ima na tę mowę podłą W mych ustach, na to sprośne udawanie… HOLOFERNES A więc za pięć dni, Judyto? JUDYTA Tak, panie. / Holofernes z Porucznikami odchodzi do namiotu / JUDYTA / do siebie / Ha! Podejmując tę okropną sprawę, Widzi Bóg, miałam o siebie obawę: A nuż ten człowiek, który wszystkich straszy, Wielki, choć różną wielkością od naszéj, Światłem wielkości obleje mnie swojéj, Ujarzmi ducha i rękę rozbroi?… Lecz szczęściem dla mnie, płonna ta obawa: Wszelkich drgnięć ludzkich szukałam w nim szczerze, Daremnie. W imię więc ludzkiego prawa To ludzkie zwierzę niech ginie jak zwierzę. / zasłona opada / AKT V / Oświetlone wnętrze namiotu Holofernesa. W głębi sypialnia, przysłonięta kotarą. / SCENA 1 / Holofernes, Porucznicy. / HOLOFERNES / do pierwszego Porucznika / Wysłałeś szpiegów: cóż więc słychać w mieście? 1 PORUCZNIK A nic. Na murach jest ich tam ze dwieście. We wnętrzu cicho, jakby w grób zapadli; Na murach zasię tak zwiędli i zbladli, Jak gdyby z grobu wyleźli. Jam zmierzył Tam do jednego: nim strzeliłem — nie żył. HOLOFERNES Tryumf bez walki to jak śmierć bez rąny, Mnie i za młodu nie był pożądany. Życie mi zda się kradzieżą gotową, Gdy je nie co dzień zdobywam na nowo. Ej! I tak będzie pewnie do siwizny: Nigdy za własność nie mam darowizny. 1 PORUCZNIK A po ulicach ponurzy kapłani Przechodzą, długo, biało przyodziani, Jak u nas na śmierć. Oczyma wpadłemi Szukają czegoś po niebie i ziemi; Gdy ręce złożą, kurcz ich chwyta w palce. HOLOFERNES Szczędzić tych ludzi! Niech się nikt nie waży Zabić którego; bo na takiej twarzy Rozpacz jest moją sprzymierzoną w walce. 1 PORUCZNIK Patrząc tam, w niebo, nie szukają Boga, Lecz chmury, która dziś im wielce droga; Dawczyni deszczu: a słońce na górze Wypija wodę, spodziewaną w chmurze. Więc człowiek głową uderza o ścianę I leżą we krwi czaszki roztrzaskane. HOLOFERNES To żadna nowość. I jam doznał biedy Głodowej niegdyś. Miesiąc brakło strawy: Niejeden z naszych cofał usta, kiedy Drugi całować go chciał: to z obawy Przed ukąszeniem. A myśmy się śmieli. Hej! Uczta! Wino… I bądźmy weseli! Niewolnicy wnoszą stół z potrawami i winem Wszak jutro piąty dzień? 1 PORUCZNIK Piąty dzień, panie. HOLOFERNES A więc ukończy się oczekiwanie. Jeśli, pomimo zaciętości w mieście, Betulia do nóg mych padnie nareszcie… 1 PORUCZNIK Holofernesa czyż wątpi potęga? HOLOFERNES Wątpi tam, kędy rozkaz jej nie sięga. Słowem, jak twierdzą nam słowa niewieście, Jeśli Betulia otworzy nam wieżę, Nim rękojeścią miecza w nią uderzę, Wtedy… 1 PORUCZNIK Cóż wtedy? Powiedz nam, hetmanie. HOLOFERNES Wtedy pod inne przejdziem panowanie. Bom przysiągł sobie, niech się co chce dzieje, Że Bóg, którego czczą owi Hebreje, Darząc mnie łaską, i moim się stanie, I mieć wiernego będzie przyjaciela. O, tak! Przysięgam na Bela, Babela, Bala, na wszystkich bogów, których jeszcze Sam nie wiem, czemu we czci swojej mieszczę, Że przyrzeczenia mego dotrzymam. Na wiarę Słów moich spełniam tego wina czarę… Jak się on zowie? 1 PORUCZNIK W tym właśnie rzecz cała, Że go imieniem rzesza nie nazwała. HOLOFERNES Więc, Bezimienny! przyjmij tę ofiarę! Spełnia ją człowiek na cześć twą w zapale, Któremuś wreszcie niepotrzebien wcale. / wychyla czarę / 1 PORUCZNIK A gdy Betulia wytrwa w swym oporze? HOLOFERNES Przysięga za przysięgę: wówczas wstanie Mój gniew. Betulię kluczem mym otworzę, Bezimiennemu sprawię biczowanie… Co wreszcie gniewu zakreślać granice! Kto zdoła z góry zmierzyć błyskawicę? A gdzież podziewa się śliczna Judyta? 1 PORUCZNIK Śliczna, bo śliczna; ależ niezdobyta! HOLOFERNES To tyś ją kusił? 1 PORUCZNIK Zaprzeczyć nie mogę… HOLOFERNES Wiedząc, że ona mnie się podobała? Ty psie nikczemny! 1 PORUCZNIK Lecz twarda jak skała… HOLOFERNES / uderza go pięścią w czoło, Porucznik pada bez duszy / Oto masz!.. Rzucić to ścierwo na drogę! Inni otaczają Porucznika i wynoszą. Teraz wprowadzić Judytę. Wesoło!… Niech nas taneczne oczaruje koło!.. Na skinienie Podkomorzego wbiegają tancerki. Krótki taniec bajaderek; po którym Holofernes mówi dalej i jakby do siebie. Wszystkie kobiety jednakie na świecie: My w nich różnice upatrujem przecie. Dlaczego? Może Judyta mi powie I w tej nadziei piję za jej zdrowie. SCENA 2 / Poprzedzający, Judyta wchodzi z Mirzą. / JUDYTA Kazałeś przyjść mi tu, wielki hetmanie; Sługa twa staje na twe zawołanie. HOLOFERNES Siadaj, Judyto; jedz, pij: niedaremno Ty, piękna, łaskę zyskałaś przede mną. Ośmiel się. JUDYTA Jestem wesołą i śmiałą; Nigdy mnie szczęście takie nie spotkało. HOLOFERNES Czemuż więc zwlekasz? JUDYTA / ze wzdrygnięciem wskazuje na krew / Jam kobietą, panie. HOLOFERNES Przypatrz się dobrze tej krwi: jej rozlanie Winno ci być pochlebnym. Wytrysnęła, Gdyż nadto czyjeś rozgrzewała serce Ku tobie! JUDYTA Biadaż! HOLOFERNES / do Niewolników / Więc zmienić kobierce! uskuteczniają. Do drużyny Do jutrzejszego sposobić się dzieła. / wszyscy rozchodzą się / JUDYTA / do siebie / Włos mi się jeży; lecz dzięki Ci, Boże, Że mi okropność samą w tym potworze Wskazujesz: mniej mi to będzie okropne Co zamierzyłam, och! i czego dopnę! HOLOFERNES Siadajże przy mnie. Jakażeś ty blada, I tchu ci braknie! Czyś ty mi nie rada? JUDYTA Tyś był mi łaskaw. HOLOFERNES Kobieto, bądź szczerą! Mów prawdę! JUDYTA Panie, ty byś mną dopiéro Pogardzał, gdybym… HOLOFERNES Dokończ! JUDYTA Jam nieśmiała… HOLOFERNES Każę ci! JUDYTA Gdybym ciebie pokochała. HOLOFERNES Kobieto! Wielka to śmiałość z twej strony, Wybacz… nie wielka: jestem zaczepiony W sposób tak nowy, że mi się podoba. Weź, niech ci służy ta złota ozdoba. / rzuca jej łańcuch złoty / JUDYTA / w zdumieniu / Ależ ja ciebie nie rozumiem, panie! HOLOFERNES I biada tobie, jeśli tak się stanie. Lew z przyjemnością figle pacholęce Widzi, gdy dziecko igra mu w paszczęce I nieświadome drobną rączką bije; Lecz niechaj gry tej nie próbuje późniéj, Kiedy się wzrostem od dziecka wyróżni: Lew świadomemu kły zapuści w szyję. Siadaj. Pomówmy. Judyta siada Poczniemy badanie. Coś ty myślała na wieść, że ja wiodę Potężny zastęp pod waszą ogrodę I zagroziłem krajowi? JUDYTA Nic, panie. HOLOFERNES Ej, nie udawaj! Komu słuch doniesie, Że gdzieś tam mowa o Holofernesie, Ten musi myśleć o czymś, lub truchleje. JUDYTA Ja myśl do Boga wzniosłam, który krzepi. HOLOFERNES I przeklinałaś mnie? JUDYTA Miałam nadzieję, Że to ode mnie Bóg uczyni lepiéj. HOLOFERNES Dajże mi za to pierwszy pocałunek! / całuje ją / JUDYTA / na stronie / Boże! Zmiłuj się, zstąp na mój ratunek! HOLOFERNES A coś myślała, słysząc tętent koni, Skrzyp moich wozów, huk trąb i szczęk broni? JUDYTA Myślałam, żeś ty nie jeden na świecie, Że w Izraelu zjawi się ktoś przecie, Co ci dorówna duchem i ramieniem. HOLOFERNES A gdyś widziała, że przed mym imieniem Już w proch padają przodownicy ludu, Że Bóg wasz jakoś nie skory do cudu, I że mężowie wasi w całym mieście Radzi by suknie przywdziewać niewieście… JUDYTA Wtedy nic z moją nie porównać męką, Twarz mą ze wstydu zakrywałam ręką Na widok mężczyzn. Myśli się wzburzyły, Chciałam się modlić i nie miałam siły. Bo naraz, jakby oplątały żmije Ten obraz Boga, który we mnie żyje; Chmara nicestwa zawisła nade mną, Dusza mi zdała się przepaścią ciemną. Która, choć słońce czasem zajrzy do niéj, W zakątku straszne gniazdo gadów chroni. HOLOFERNES / patrząc na nią z ubocza, do siebie / Jak ona płonie! Na kształt meteora, Którym raz widział na niebie z wieczora. Witaj miłości! Niech się na mnie ziści Twój czar przy wielkim ognia nienawiści Ugotowany do Judyty Całuj mnie! ona uskutecznia Niestety! Usta się twe wpijają, jak sztylety, Lecz jak lód zimne. Judyto, pij wino! W nim wszystkie ludzkie nienawiści giną. JUDYTA / pijąc z czary nalanej przez Mirzę / W winie jest męstwo! HOLOFERNES Męstważ ci potrzeba, By wypić ze mną, zjeść kawałek chleba, Na wybuch zimną odstrzelić pieszczotą, Niby z przymusu; — ponura istoto! JUDYTA / groźnie powstając / Ty! miarkując się, siada Przebacz! / płacze / HOLOFERNES Widzę odcień wszelki W twym sercu. Daj mi rękę. Judyta się wzbrania Po cóż opór? Opowiedz o swej nienawiści wielkiéj!.. JUDYTA Żądasz mej ręki… Hańba, która topór Pod rdzeń czci mojej podsadza zuchwale. HOLOFERNES Ależ to dla niej zginąć można w szale, Jakież to słońce wyjrzy zza tej burzy! JUDYTA Rozpęknij, serce! Nie wytrzymam dłużej! powstaje, prostując się Nie cierpię ciebie, jako okrutnika! Wiedzieć to musisz, ja powiedzieć muszę, Jaka przejmuje nienawiść mą duszę, Gdy się twe oko z mym okiem spotyka. Teraz mnie zabij! HOLOFERNES / śmiejąc się / Zabić? Jutro może, Nad ranem: teraz szkoda mi wieczora, Który przepędzić myślę z tobą. JUDYTA / do siebie / Boże! Lżej teraz w sercu, teraz działać pora. SCENA 3 / Poprzedzający. Z lewej strony wchodzi Podkomorzy; następnie Efraim. / PODKOMORZY Hebrajczyk jakiś przed namiotem czeka, Prosząc o wnijście. Ważne wieści, panie. HOLOFERNES Od nieprzyjaciół?… Wpuść tego człowieka! Podkomorzy odchodzi. Do Judyty. Może Betulia oznajmia poddanie? To prędko wymień przyjaciół imiona, Których oszczędzę… Na cześć twego łona. / Wchodzi Efraim, prowadzony przez Podkomorzego i pada u stóp Holofernesa. Wzruszenie Judyty i Mirzy. / EFRAIM Wodzu! Za życie czy ręczysz mi? HOLOFERNES Ręczę. Wstań. EFRAIM Za tę łaskę wraz ci się odwdzięczę! / Podchodzi do niego, szybko dobywa ukryty sztylet i zamierza się, by go uderzyć. Holofernes uchyla się i trąceniem w rękę wytrąca mu sztylet, który pada z brzękiem na stół pomiędzy puchary. / PODKOMORZY / podstępując szybko / Zdrajco nikczemny! Zaraz ci pokażę, Jak się to ludzi zabija. Rzuca się na Efraima i woła na zewnątrz. Hej, straże!straż wchodzi HOLOFERNES Stój! do Efraima Jak się zowiesz? EFRAIM Efraim me imię. JUDYTA / na stronie / Czemuż tak późno, biedny Efraimie! EFRAIM / do siebie / I jeszcze wobec Judyty! O wstydzie!.. Ha! Jak zaczęło się, niech dalej idzie! / dobywa miecz z za pasa i chce się przebić / HOLOFERNES / wstrzymując go / Dajżeż raz pokój! To szalona głowa! Cóż to, chcesz, bym ja nie dotrzymał słowa? Wszekżem ci życie zaręczył; więc muszę Wbrew tobie, bronić własną twoją duszę. do Podkomorzego Miałem ja małpę, pięknego pawiana: Umarł; została klatka wyzłacana. Weźcież i wsadźcie tam tego wietrznika I sztuk wyuczcie jego poprzednika. Ten człek rzadkością jest w swoim rodzaju, Godnym oględzin będzie w naszym kraju. Bo on jedyny pochwalić się może. Iż rękę podnieść śmiał na moją głowę, A jednak obie unosi stąd zdrowe. Precz! Ja go muszę pokazać na dworze. / Straże uprowadzają Efraima / SCENA 4 / Holofernes, Judyta, Mirza, Podkomorzy / HOLOFERNES / do Judyty / Czy wasze miasto dużo wężów chowa? JUDYTA Nie; lecz szaleńców jest dość. HOLOFERNES Ani słowa! Zmieść Holoferna; błyskawicę bożą, Której pożarem łuny światu grożą Zagasić nagle; przerwać rozwój wątku, I nieśmiertelność zagłuszyć w zaczątku; Rzeknąć: Wasz olbrzym, patrzcie, jaki słaby! To, nie zaprzeczam, ma swoje powaby. To znaczy prawie psuć losu układy; I ja, nie będąc, czym jestem, co tworzę. Sam, na Baala! skusiłbym się może, Gdyby to smrodem nie trąciło zdrady. Ale rzecz wielką spełnić w sposób mały; Powiedzieć sobie: — lew, a więc wspaniały; Z tej wspaniałości usnuć nań sieć zdradnie I patrzeć, aż w nią nieoględnie wpadnie; Czyn niebezpieczny podjąć, lecz wprzód skrycie, Nikczemnie, sobie zabezpieczyć życie: To znaczy z błota lepić swoje bogi. Ty sama byś to potępiła przecie; Choćby ofiarą był ci człowiek wrogi, A wykonawcą najmilszy na świecie. JUDYTA Tyś olbrzym wpośród karłów. na stronie Ojców Boże! Przede mną samą ratuj moją duszę, Bym nie uczciła, co przeklinać muszę. To mąż prawdziwy! HOLOFERNES / do Podkomorzego / Przygotuj mi łoże. Podkomorzy odchodzi Słuchaj kobieto. Ręka ma po ramię Broczyła we krwi, myśl ma spokój łamie, Słowo jest śmiercią. Świat na wszystkie strony Zda mi się nędznym: myślę, żem zrodzony By go ze szczętem znieść, bo na ruinie Coś się lepszego pode mną rozwinie. Ludzie mnie klną, gdy grom mój ich oślepia, Lecz się ich klątwa duszy mej nie czepia; Dusza zaledwie skrzydłami poruszy, Klątwa, jak puste nic, opada z duszy: Więc prawem chyba jest moje działanie. — „Musisz nie wiedzieć jak to boli, panie.” Skomlał ktoś z mego palony rozkazu. — „Nie wiem istotnie” — rzekłem. I od razu Rękę w płomienie włożyłem na chwilę. Głupstwo, że o tym rozpowiadam tyle. JUDYTA Przestań już, przestań! do siebie Ach! Jam go skazana Zabić, lub upaść przed nim na kolana. HOLOFERNES Tak! Tylko siła i wszystko jest w sile! Niech ktoś, i owszem, przeciwko mnie stanie, Niech mnie obali, weźmie panowanie; Ja tęsknię za nim… Puste to podniebie: Nikogo większym nie widzę nad siebie. Miecz coraz głębiej wpijam w łono świata. Krzyk stamtąd coraz boleśniejszy wzlata, Żaden się jednak nie zrywa obrońca: Więc go snadź nie ma, jak drugiego słońca. Jest ktoś przede mną, który idzie przodem, Który mi piersi uciska kolanem: Nebukadnezar… Czy równy mi rodem, Nie wiem, lecz to wiem, że jest moim panem. Może on jeszcze, za miłą zabawę, Tę głowę moją rzuci psom na strawę; Może ja, jego spełniając zamiary, Raz jeszcze zwiedzę indyjskie obszary. Wtedy — och! wtedy… Ja wiem, że stanowię Miarę ludzkości całej, że na głowie Choć mi przekleństwa tłumów zaciężyły, Mnie nie roztrącą wiekuiste siły. Przejdą przede mną zmienne pokolenia: Ja, niewzruszony, sam mocą ramienia Panować będę niepodzielnie, z chwałą, Jak bóstwo, które ze strachu powstało. JUDYTA A jeśli niebo gromy piorunowe Zbudzi wprzód, aby strzaskały twą głowę? HOLOFERNES Wtedy ja rękę wyciągnę nad światem, Jakbym to niebu sprawić kazał sam. A promień śmierci mnie swym majestatem Ostatnim kryjąc, niebu zada kłam. JUDYTA Ty! Straszny, wzniosły!… Mnie przejmuje trwoga. Wciskasz się między mnie i mego Boga. Chcę się doń modlić, myślę bezprzytomnie, Nie mogę zebrać ducha. HOLOFERNES Módl się do mnie! JUDYTA Straszny człowieku! Teraz widzę jasno Że ty zbytecznie ufasz w siłę własną. Nie zważasz, jaka nastąpiła zmiana; Że ty ze sługi pozyskałeś pana. Bo i do czegóż ona tobie służy? Nie, by nad sobą objąć panowanie; Ty jej zażywasz zuchwale, jak burzy, Sądząc, iż ona za wszystko ci stanie, Na łup oddajesz ją żądzy wszelakiéj: Jeźdźcze, ty własne zajeżdżasz rumaki. HOLOFERNES Judyto, słusznie ty śmiejesz się ze mnie. Kobiecie rzecz tę tłumaczyć daremnie, Do której ona nigdy się nie wzniesie. JUDYTA Ucz się szanować mnie Holofernesie! dumnie Widzisz kobietę, która śmierci grotem Przyszła cię przeszyć i oznajmia o tém. HOLOFERNES Oznajmia o tym! By w tym samym czasie Uniemożliwić w czynie wolę własną; Jest to lęk skryty, co za wielkość ma się. Ja cię przenikam, widzę ciebie jasno: Umysł twój bywał do wielkości skory, Lubiłaś zawsze nadzwyczajne wzory, I tamci głupcy tobie uwierzyli. Teraz twa dusza do ziemi się chyli, Boś tu pierwszy raz spostrzegła człowieka, I teraz inne cię wyjście nie czeka Od zwątpień tkwiących w głębi twego łona, Tylko dla wroga cześć nieokreślona. Szukasz więc prądu, na którego fali Mogłabyś zwrócić bieg i płynąć daléj; I w najtajniejszych głębiach swej istoty Myślą przebiegasz te wszystkie obroty, Jak by mnie wtrącić w samoponiżenie A samej z prochu wznieść się nieskończenie. Gdybym, nieprawdaż, kazał cię w kajdany Zakuć, umęczyć i zabić nareszcie, Byłby to dla cię tryumf niesłychany! Kobiety! Jakże wy śmieszne jesteście! Przyszłaś mnie zabić, ty, dumna niewiasto, By swe ocalić zagrożone miasto? A czy wiesz, jaka wzroku mego siła? Gdybyś mi wino zatruła w tym dzbanie, Spojrzałbym tylko na ciebie i na nie… I ty byś sama czarę wychyliła. JUDYTA Prawdą więc były Achiora słowa: Nad wszystkie głowy Holoferna głowa. HOLOFERNES Wielka umysłem a słabego serca! Chwiejesz się; tyś mnie nareszcie pojęła. Przy moim łożu stał już raz morderca: Lecz zamiast żwawo przystąpić do dzieła, Dzwoniąc zębami błagał wszystkie bogi Aby do czynu dodały mu siły. Aż mnie te modły jękliwe zbudziły… Pada przede mną, głosem pełnym trwogi O przebaczenie prosząc. Ja mu dałem Od tejże doby straż nad moim ciałem, I odtąd wszędzie zasnąć mogłem śmiało: Padł przy mnie w bitwie ugodzony strzałą. JUDYTA / do siebie, w pomieszaniu / Ja chcę, ja muszę… Cicho, serce zdradne. W jakąż ja hańbę na wieczność popadnę, Jeśli nie zdołam… HOLOFERNES / ściskając jej rękę / Powiadam ci szczerze, Judyto: gdyby mi moi żołnierze Jeńcem przywiedli wyższego człowieka, Nie złość spotkałaby go, lecz opieka. I gdyby to był przeciwnik mój srogi, Jak ty mi groził, jak ty patrzył dumnie, Przeszkody bym mu usuwał z pod nogi I włos by jemu nie spadł z głowy u mnie. Bo ja znam tylko jeden grzech: jeżeli Na wielkość mały rzucić się ośmieli, I gdy w koronę ustroić się stara. Toż czciłem nawet Nebukadnezara Póki zbytecznie nie zatył. bardzo poważnie Judyto! Gdybym mógł ulec przed jaką kobiétą, To tą kobietą ty jesteś jedyna; I ty byś była matką mego syna, Czyli, jak u was nazywają, żoną! Ale nie minął okres pięciodniowy: Więc gdy do jutra nie zdejmiesz mi głowy, Jaka ci kara ma być wymierzoną? JUDYTA Wtedy przed tobą padnę na kolana, Czcząc jako mego jedynego pana I Boga ojców moich. HOLOFERNES Zgoda!… Wreszcie: Czy tak, czy owak, jutro będę w mieście. Już moi zbrojni tak je opasali, Ze tylko stuknąć, a brama się zwali. odpasuje miecz Teraz ja spać chcę, udam się na łoże. Jak ja, wojownik, snu czekać nie może: Ja jemu rozkazuję; i z wysokiéj Kolebki życia jednym żwawym skokiem Nurzam się w morzu ciemnym i głębokiém, Gdzie się do życia czerpią nowe soki. Ty drżysz, kobieto, i cofasz się wstecz?… Chcesz być mym stróżem?… To leży mój miecz! / Odchodzi do sypialni. Judyta idzie, tak jakby także chciała odejść, ku drugiej stronie sceny; potem staje i wolno powraca na środek. / SCENA 5 / Judyta i Mirza. / JUDYTA Stanęłam nad tą przepaścią zbyt wcześnie, Którą mi, Panie, ukazałeś we śnie. Lecz gdy się rzucę w to ciemne przestworze, Czy ty tam będziesz, ojców moich Boże, Czy mnie tam przyjmiesz w ojcowskie ramiona, Do ojcowskiego czy przyciśniesz łona, Czy sprawisz, zgrozy nim przejmą mnie dreszcze, By pamięć tego zagasła nade mną Com uczyniła… przebóg! czegom jeszcze Nie uczyniła? Jestem jak w noc ciemną Ów człowiek, który w cel zakryty mierzy, A trafić musi, bo na tym zależy Cały byt jego. Więc oko przymyka, Drży jego ręka… nacisnął… wykrzyka Krzykiem okropnym, bo zwalił on może To, co mu było najdroższym. O! Boże, W umysł mój wpija się jakaś myśl dzika, Jakobym w niego uderzając, razem Zabiła siebie, za Twoim rozkazem; Jakoby strzała w niego wymierzona Miała się zwrócić do mojego łona; Och! i jakkolwiek wzniosę się wysoko, Nie może nigdzie minąć go me oko. Tylko go uczcić nie mogę. I czemuż?… Mnie się wydaje — duszo moja, przemóż Te trwogi — że on ma słuszność: na świecie Nie ma dobrego i złego, jedynie Wielkie i małe. Boże! Ty sam przecie, Który w bezbrzeżnej panujesz dziedzinie; Zjawiasz się tylko w gromie, w błyskawicy, Bolesne łono rozdzierasz ziemicy, Że buchająca z głębin moc płomienia Oblewa grody i w popiół zamienia; Z okrytych źródlisk ty wypuszczasz wody, By przez nie całe wyniszczyć narody. I on jest takim. Co ja mówię, Boże! Czyż on tak moją już opętał duszę, Że ona myśleć inaczej nie może I ja żyć według jego wskazań muszę? Ha! On mnie odwiódł od mojego Boga; Więc zginie. Tylko jeśli zniszczę wroga, Może Bóg moje odstępstwo przebaczy; Więc zginie. Czuję: to przeklęte serce Zdolne pokochać zbójcę i wydziercę; Więc zginąć musi Holofern: inaczéj Jam odtrącona. Stań przy mnie, Jehowo, I niech w tym domu stanie się Twe słowo! Otwiera zasłonę sypialni. Holofernes spoczywa na łożu: tarcza i zbroja obok niego. On śpi spokojnie, mam otwartą drogę! Lecz czyż śpiącego zamordować mogę? Ach, niedorzeczna! Gdy go sen odleci, Czyż ramię twoje na czyn się odważy? Już jakby wietrzyk muska go po twarzy, Niebawem we śnie może go oświeci Błysk ducha: wtedy za późno, niewiasto! Rzeź i pożoga czeka twoje miasto. A gdy mu obie ręce, wśród płomieni Dymiąca ziomków twych krew zaczerwieni, Ty musisz krzyknąć: chwała tobie, chwała! I doń się modlić, jakoś ślubowała. Więc… Módl się za mnie, Mirzo!… Tam jest łoże, Tu miecz… Czas nadszedł… Dopomóż mi, Boże! / Chwyta za miecz Holofernesa i wpada do sypialni: zasłona się zasuwa. / MIRZA Panie! Bądź przy niej i wskazuj jej drogę! Wątpiłam; teraz wątpić już nie mogę: Ona to spełni! Z dala słychać muzykę i okrzyk wojenny Co to znaczy? Biada! Jakiż to okrzyk do obozu wpada? Coraz to bliżej… Jeśli kto w tę stronę Zaniesie kroki, jesteśmy zgubione! Muzyka i okrzyki coraz bliższe i dziksze. Trąby i bębny… Czy mnie słuch nie myli? To nasi! Czyżby aż tu się przebili? SCENA 6 / Mirza — Podkomorzy, wpada z pośpiechem; następnie Judyta. / PODKOMORZY Zbudź się, hetmanie! Zerwij się na nogi, Holofernesie! Opadli nas wrogi, A wojsko twoje przerażone stoi Nie słysząc głosu, nie widząc twej zbroi. Wróg zaś się wścieka, tratuje, uderza, Na kształt dzikiego i głodnego zwierza. JUDYTA / pod otwartą kotarą ukazuje się z mieczem zakrwawionym w ręku; pomieszana, nieruchoma / Cicho! Ach, cicho!… Widzicie mordercę… Jam ugodziła wasz świat w samo serce, Trafiłam dobrze… Słyszycie? Czujecie? Tam się sprężyna zrywa we wszechświecie. Ziemia się chwieje pode mną, w jej łonie Pęka już otwór, który mnie pochłonie! / Stoi wciąż odtąd jak martwa i patrzy nieruchomo w ziemię, na mieczu wsparta. / PODKOMORZY / zagląda do sypialni i cofa się z okrzykiem na zewnątrz / Asyryjczycy! Precz, na wszystkie strony! Hetman nieżywy, leży krwią zbroczony uchodzi. SCENA 7 / Judyta, Mirza. Do namiotu wkraczają: najsamprzód Achior, następnie kapłani, Najstarszy, Zbrojni, Lud, wśród którego Efraim. / ACHIOR Cóż to się stało? Co ich onieśmiela? MIRZA / wskazując na Judytę i sypialnię / Patrz! ACHIOR / podchodzi do sypialni, rozgląda się / Trup bez głowy… Okropność!… Widzicie? To Holofernes!… Któż mu odjął życie? Spogląda na Judytę. Ręka kobiety! klęka Boże Izraela, Wielkim Ty jesteś na ziemi i w niebie, I nie ma boga innego prócz Ciebie wstaje Cośmy poczęli w rozpaczliwym szale, Pozwól dokonać w dzielności i chwale. Myśmy ciągnęli na śmierci spotkanie, A Tyś zwycięstwem obdarzył nas, Panie! / Chce odejść. Efraim i inni już mają iść za nim, kiedy następuje wrzawa na scenie i za sceną. Płomienie dają się spostrzegać. Wchodzą: Kapłan i Najstarszy w uroczystym orszaku. / NAJSTARSZY / rozejrzawszy się dokoła / Judyta!… przez nią wy wolni jesteście. Gdyby Holofern dziś posiadał życie, Żywa by dusza nie została w mieście: Więc na wiek wieków, cześć, chwała Judycie! WSZYSCY Chwała Judycie! JUDYTA / występuje z mieczem w ręku, jakby zbudzona z letargu / Panu tylko chwała, Nie mnie. Ja jestem podobną tej broni Holofernesa, wrosłej do mej dłoni: Miała go bronić i śmierć mu zadała. NAJSTARSZY Teraz nagrody żądać możesz śmiele. LUD Żądaj nagrody! JUDYTA Cni obywatele, Szydzicież sobie ze mnie? do Najstarszego Gdyby nie to, Że mi nagroda nie była podnietą, Sama spełniła sprawę przedsięwziętą, Zamiast cudzymi rękami, dogodnie, Musiałabym się oskarżyć o zbrodnię. do Kapłanów Kiedy ofiarę wasz ołtarz pochłania, Czy o nagrodzie wy dla niej myślicie, I dokuczacie jej przez zapytania, Jakiej zażąda za krew swą i życie? Po chwili, jak gdyby nagle przyszła jej myśl jakaś A jednak żądam nagrody za trudy: Tylko udzielić ślubujcie mi wprzódy. NAJSTARSZY / do Ludu / Żąda nagrody! Pytam, czy spełnicie? LUD Zaprzysięgamy! JUDYTA / po chwili, silnie / Odbierzcie mi życie! LUD Nie chcemy! NAJSTARSZY / cofając się, do Judyty / Lud twych życzeń nie podziela. JUDYTA Lecz mam przysięgę w imię Izraela. EFRAIM Ręce me ciebie, jak pancerz, opaszą. MIRZA Judyto! EFRAIM / do Najstarszego kapłana / Cóż ty? NAJSTARSZY / z dreszczowym wysileniem / Ma przysięgę naszą. JUDYTA I „nie zabijaj — mówi Pan — człowiecze;” A kto krew przelał, tego krew pociecze. do Achiora Tobie dziękuję za pomoc oręża. do Efraima Dla ciebie miłość zachowuję bratnią. EFRAIM Droga! Rzuca się ku niej; ona go skinieniem oddala JUDYTA / do Ludu / Zabiłam najpierwszego męża; A wy zabijcie kobietę ostatnią. / Rzuca miecz. Efraim załamuje ręce i pada u jej nóg. Grupa żałobnicza ukazuje się. Ostatni połysk palącego się namiotu. Zasłona spada. / ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/hebbel-judyta. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Fryderyk Hebbel, Judyta, tł. Kazimierz Kaszewski, Warszawa 1881. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Wydano z finansowym wsparciem Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Eine Publikation im Rahmen des Projektes Wolne Lektury. Herausgegeben mit finanzieller Unterstützung der Stiftung für deutsch-polnische Zusammenarbeit. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Paweł Kozioł, Paulina Ołtusek. ISBN-978-83-288-2308-2