Eurypides Bachantki tłum. Jan Kasprowicz ISBN 978-83-288-2224-5 Osoby: * DIONIZOS (Bachus, Bach) * CHÓR BACHANTEK * TEJREZJAS (Teirezjasz), wróżbita * KADMOS, założyciel Teb * PENTHEUS (Penthej), król tebański * SŁUGA * GONIEC I * GONIEC II * AGAWE, córka Kadmosa, matka Pentheusa Rzecz dzieje się w Tebach. DIONIZOS A zatem na tebańskie przybyłem zagony, Ja, Zeusa syn, Dionizos, ongi urodzony Z Semeli, latorośli Kadmowego domu, Co zległa, rozwiązana błyskawicą gromu. Na ziemskie kształty bożą zmieniwszy urodę, Mam oto źródła Dirki i Ismenu wodę, Grobowiec mej zabitej od pioruna matki I domu królewskiego dymiące ostatki: Niebieskie jeszcze ognie tlą się w tej ruinie, Od których, tak się stało, ma rodzica ginie, Ofiara zemsty Hery. Kadma chwalę sobie, Że kazał tak ogrodzić to miejsce przy grobie Swej córki. I me ręce również osłoniły Bogatym winogradem świętość tej mogiły. Rzuciwszy ziemię Lidów, gdzie złota bez końca, I Frygów, równie Persów, spalone od słońca, Baktryjskie dalej mury, szare Medów niwy Za sobą zostawiwszy; przebiegłszy szczęśliwy Arabii kraj i Azję całą u wybrzeży Mórz słonych, co basztami pięknych miast się jeży, Gdzie z tłumem barbarzyńców zmieszały się Greki, Obrządek mój, me pląsy w tej strefie dalekiej Zaprowadziwszy wszędzie, by miano w pamięci, Że jestem bóg, do tego według mojej chęci Przebyłem naprzód miasta, by tebańskie rzesze, Nim inny kraj helleński zaprawię w uciesze, Rozwydrzyć, ciała w skóry przyodziać jelenie, Dać w ręce tyrs, bluszczowy ten mój bełt! Nasienie Niedobre, siostry matki mojej, co się przecie Bynajmniej nie godziło, zaczęły po świecie Rozgłaszać, że Dionizos to nie syn Zeusowy, Że matka ma, Semele, z Kadmosa namowy Na bóstwo całą hańbę swojej winy złoży, Gdy człowiek ją śmiertelny, a nie władca boży, Zapłodni i że potem — tak ją piętnowały — Zeus matkę mą uśmiercił za ten wymysł cały. I dla mnie w tej obeldze dość było powodu, By zmysły im pomieszać i wypędzić z grodu, Więc dzisiaj siedzą w górach z obłąkaną duszą I w godła moich orgii przystrajać się muszą. I jaka tylko żyła w tych murach niewiasta, Musiała precz uciekać z Kadmowego miasta, Ażeby wszystkie razem, z królewskimi córy Złączywszy się, bez dachu, na złomiskach góry Samotnych, opoczystych, wśród zieleni jodły Swój żywot obłąkany dziś i zawsze wiodły. Bo niechaj grodu tego uczują mieszkańce, Z swą wolą czy wbrew woli, że dotąd o tańce Bachijskie i obrzędy nie nazbyt się wiele Troszczyli. Pragnę także i matkę, Semelę, Obronić, gdy się ludziom jako bóg ukażę, Którego to Zeusowi porodziła w darze. Król Kadmos rządy państwa przelał już w tym czasie Na syna drugiej córki, Pentheja, ten zasię Mą boskość lekceważy, w zalewkach nie sprzyja, W ofiarach i modlitwach. Zobaczy on, czyja Jest słuszność, kto mocniejszy! Żem bóg i że godnie Należy uczcić boga, chyba udowodnię I jemu, i mieszkańcom jego Teb!… Pod nieba Zaś inne, zarządziwszy tutaj, co potrzeba, Wybiorę się w te tropy, aby ludziom w ślepie Zaświecić swą boskością! Zacnie ja przetrzepię Tych jego Tebańczyków, gdyby wściec się chcieli I z gór moje bachantki pędzili. Jeżeli W tej jawię się posturze, jeżeli się z boga W człowieka przedzierzgnąłem, to na to, by sroga Spotkała ich nauka: Menady zgromadzę I huzia! hej! Zobaczą, kto ma tutaj władzę! Niewiasty! Posłuchajcie! Za moim rozkazem Od Tmolu, niw lidyjskich strażnicy, wy razem Przyszłyście tutaj ze mną, wy, moje podróże Z ziem cudzych wraz dzielące! Frygijskie — a nuże! — Brać bębny, wynalazek mój i matki Rhei! Otoczyć dom królewski z poszumem zawiei, Bić w błony, co tchu starczy, na słychy i dziwy Kadmosowego miasta! Ja teraz na niwy Kithajronowe skoczę, w jar, gdzie jest zebrany Korowód mych bachantek, i puszczę się w tany! CHÓR Azji smug, Święty Tmol Opuściłam wśród swych dróg. By mnie słyszał szumny bóg, By go uczcił okrzyk mój! W Bacha cześć Łatwo znieść Ten nieznojny, święty znój! * Któż tam, hej! W gmachu tym? Któż mi w drodze stanął mej? Precz mi z oczu! Milczeć chciej, Kto tu żyw jest, kto tu zdrów! Bogu my Ślemy tchy Wrzących hymnów, wrzących słów! * Szczęśliwy, zaiste, człek, Kto się do służby bożej Całą swą duszą przyłoży, Kto, życia swojego bieg Kierując w góry Na wtóry I tańce bachijskie, najradziej Im oddan, gładzi Swe grzechy! Szczęśliwy, kto się weseli Wraz z nami Pląsami W cześć wielkiej Macierzy Kybeli. Kto, pełen szalonej uciechy, Tyrsos w swą ujmie dłoń, Bluszczem uwieńczy skroń I wielbi, i chwali Najdbalej Dionizową moc!… Hejże ku mnie Tłumnie, szumnie, Ty bachantek ciżbo mnoga, Coś szumnego tutaj boga, Którego sam spłodził bóg, Od górzystej Frygii dróg Do helleńskich wiodła smug!… * Jakżeż ci on ujrzał świat? — Znosząc strasznych bólów siła, Rodzica go poroniła, Gdy Zeus z swym piorunem spadł. I przerażona Wraz skona Pod razem strasznego gromu. Lecz z zmarłej domu Położnej Kronida Zeus go zabierze I w biodrze, Przeszczodrze Obwiódłszy je złotem, by Herze Sprzed ócz go usunąć, ostrożny, Zamyka dziecię I, wiecie, Gdy Mojry porodu czas Wydzwoniły, Gromosiły Zrodził bóstwo, co na czole Pokazało rogi wole Oraz wieniec, splecion z żmij: Stąd, Menado, zbrojna w kij, Z wężów sobie warkocz wij!… * Tebański grodzie mój, Ojczyste gniazdo Semeli! Niech się, kto żyw jest, weseli! W bluszczu leśnego zwój Każdy swe czoło strój! Strójcie się, strójcie się w kwiaty, W powój, zielenią bogaty, W gałęzie dębu czy jodłę Na Bacha wesołą modłę! Skóry zarzućcie jelenie Na białe z wełny odzienie. Swawolne chwyciwszy pręty, Święćcie obyczaj święty, A wnet, za wami w ślad, Ruszy się cały świat, W tan się on puści, w tan, I ten nasz szumny pan Do gór powiedzie, do gór Swój rozpasany chór, Tam czeka już gawiedź radosna, Od płochy wygżona i krosna Przez Dionizosa-boga! * Kuretów schronie, hej! Zeusa prześwięta kolebo, O Kreto, skąd się pod niebo Z leśnych unosił kniej Wrzask Korybantów, rej Wiodących w bożej uciesze! Wszakże ci ongi ich rzesze, Strojne w szyszaku trzy kity, O, ten nasz skórą obity Krąg wynalazły i świetnie Frygijskie, łagodne fletnie, Dźwięk ich przesłodki, przemiły, Z jego rozhukiem spoiły! Do Rhei-macierzy rąk Bębenny dały krąg, Ażeby głośniej brzmiał Święty bachijski szał. Od niej Satyrów tłum Wziął go na huk i szum W to uroczyste trzechlecie, Którym się cieszy na świecie Władca nasz Dionizos. * O, jakiż słodki, rozkoszny to żar, Gdy, górski rzuciwszy jar — Kiedy ze skalnej krawędzi W doliny nasz orszak boży Pędzi — Kiedy ta rzesza rozwiozła, Spragniona wrzącej krwi kozła — Gdy w niej żywego mięsa głód się sroży, Kiedy jej pachnie krew, Do Frygii czy Lidii gór W spłachciu z jelenich skór Rwie się! A przed nią po polu, po lesie Hu! ha! krzyk Bacha się niesie! I wraz po dolinie, wyżynie Mleko strugami płynie I wino płynie w bród, I płynie nektar-miód, I całą w okrąg błoń Syryjska napełnia woń! I Bachus żywiczne łuczywo Wyciągnie z swej trzciny co żywo I, potrząsając ogniami, Tumani swój orszak i mami, Do tańców-łamańców Rwie W lot! I głosy w niebiosy Śle — Swój zew, Swe wrzaski hukliwe Na niwę Rozlewa. I bujne swe włosy, Kędziorów splot, Na wiater rozpuszcza, na wiew! I leje się krzyków ulewa Po polu, Przez uroczyska Kniej: «Hej! cudna kraso Tmolu, Co szczerym złotem tryska, Bachantki moje, hej! O, wy bachantki me! Hu! Chodźcie tu! Chodźcie tu! By, co tylko starczy tchu, W Dionizosa cześć Hymn rozgłośny wznieść! Oszalała w swej ochocie Przy straszliwym bębnów grzmocie Oszalałe niech hejnały Pierś wyrzuca! Oszalały Chce ją słyszeć bóg! A frygijskiej, dzikiej burzy, Łagodząc jej huk, Niechaj słodki dźwięk zawtórzy — Niech świętego fletu święta Płynie nuta i do gór W ten swój wtór Mych bachantek wiedzie chór! I w te tropy, Wskroś przejęta, Wyrzucając chyże stopy, Jurna dziewka, jak źrebięta, Przy klaczy, swej matce, na łące Skaczące, Pędzi za swoim bogiem… / Na scenę wchodzi / TEJREZJAS Przy bramie kto? Wywołać Agenora plemię, Kadmosa, co sydońską porzuciwszy ziemię, Basztami gród ten zjeżył, obwarował Teby. Niech idzie kto i powie, że nie bez potrzeby Tejrezjasz chce z nim mówić. Wie, po co się jawię I w jakiej, stary z starszym, godziłem się sprawie: Wdziać na się skórę sarnią, tyrs pochwycić w dłonie I bluszczu latoroślą uwieńczyć swe skronie. / Z domu wychodzi / KADMOS Poznałem właśnie głos twój, usłyszałem, panie, Mądrego iście męża przemądre wezwanie I, gotów, idę z wszystkim, co potrzeba będzie, Ażeby według sił swych w świątecznym obrzędzie Wziąć udział i przyczynić się do pomnożenia Czci syna mojej córki, co jest dla plemienia Ludzkiego na świat posłan jako bóg. Więc powiedz, Gdzie tańczyć mam, na jaki zwrócić się manowiec I siwą wstrząsać głową. Starszemu ty stary Przewodzić chciej, boś mędrzec. A ja tu bez miary Bluszczowym będę prętem bił o ziem, zapomnę, Że starość mi pisana… TEJREZJAS I ja też ogromne Mam chęci! Odmłodniałem i do pląsów stanę. KADMOS Na wozie brać się w góry? Czy to jest wskazane? TEJREZJAS Nie! Mniej byśmy tak bożą uczcili wszechwładzę! KADMOS Więc ja cię tam, człek stary, starca poprowadzę. TEJREZJAS Sam bóg nam dzisiaj drogę bez trudu pokaże. KADMOS Czy miasto weźmie udział w tym bachanckim żarze? TEJREZJAS My jedni mamy rozum, innym on nie służy. KADMOS Więc chwyć się mojej ręki, po co zwlekać dłużej? TEJREZJAS A ty na mym ramieniu oprzyj się i w drogę. KADMOS Śmiertelny człek, bogami gardzić ja nie mogę. TEJREZJAS Tu na nic mędrkowanie! Wszelkie z niebem kwasy Daremne. Wiary ojców, którą po te czasy Przez wieki nam przodkowie nasi przekazali, Nie zniszczy nikt, jej ustaw żaden mózg nie zwali, Choć pomysł najbystrzejszy znajdzie człek w swej głowie. Być może: «jesteś stary», tak niejeden powie, Lecz ja się tego wcale nie wstydzę, ja w bluszcze Przystroję skroń i w pląsy serdecznie się puszczę. Bóg przecież nie przepisał, kto ma iść w zawody Bachanckie: człowiek stary, czy też tylko młody. Od wszystkich czci on żąda i nie z lat jedynie, Nie z liczby ich cześć większa dlań lub mniejsza płynie. KADMOS Ponieważ dnia bożego nie widzisz, więc ja się Podaję za proroka, mój Teirezjasie. I powiem ci, co widzą tej chwili me oczy: Pospiesznie oto Penthej w stronę zamku kroczy, Mój wnuk, ten Echionida, któremu oddałem Swe berło. Cóż mi powie? Jest jak zdjęty szałem! / Na scenę wchodzi / PENTHEUS Bawiłem poza domem, powracam do kraju I słyszę o złym, nowym w tym mieście zwyczaju. Niewiasty oto nasze porzuciły domy I, niby szał udając, przepełne oskomy, W lesistych rozłożyły się górach, pląsami Nowego wielbiąc boga — kim on między nami Być może — Dionizosa. Są pijackie dzbany, Co chwila ta lub owa w chuci rozpasanej W ustronne znika miejsce, mężczyznom dogadza. To znaczy: pod pozorem, że bożego władza Natchnienia je porywa, niecne białogłowy Dla Bacha i Kiprydy mają czas gotowy. Ile ich pochwycono, każda ma już pęta I w miejskim jest więzieniu uczciwie zamknięta. Na te, co jeszcze w górach, urządzę obławę — Pochwycić każę Ino i matkę Agawę Co mnie Echionowi zrodziła i, dalej, Nic tutaj Antonoi również nie ocali, Rodzicy Aktajona! W żelazne je dyby Zakuwszy, wnet odwiodę od bachanckiej chyby. Podobno miał z lidyjskiej przybyć tutaj ziemi Czarownik jakiś, oszust z oczami ciemnemi O słodkiej barwie wina; jak u Afrodity. Włos jasny ma, utrefion, w śliczne pukle zwity. Z dziewkami on młodymi, ten młodzieniec chwacki, Przepędza dnie i noce pod pozorem schadzki Świątecznej na cześć bogów. Jeśli pod tym dachem Pochwycę go, doprawdy! nie ujdzie li z strachem! Przestanie on mi stukać o ziemię tyrsosem I tłumić się po świecie z tym rozwianym włosem, Gdy łeb mu od tułowia oddzielę! Zbyt szczodrze Mieni się Dionizosem-bogiem i że w biodrze Zeusowem był zamknięty, jakkolwiek rzecz znana Iż z matką padł od ciosu gromowego pana, Iż zginął od pioruna, gdy ta zaślubiny Z Zeusem wymyśliła!… Czyż za takie winy Nie warto go powiesić? Jak on śmie w ten sposób Natrząsać się swą butą z wszelkich ludzkich osób, Ten przybysz, kimbykolwiek był!… Lecz nowe cuda Przed sobą mam! Tejrezjas, wieszczek, nakrył uda Skórkami jelenimi, a tu — widok rzadki! Trzymajcie mnie, bo pęknę ze śmiechu!… mej matki Rodziciel z tyrsem w ręku szaleje! Zaiste! Człek straci rozum, patrząc na to oczywiste Błazeństwo! Co? Nie puścisz z ręki tego pręta? Nie praśniesz tego bluszczu? Rzecz to niepojęta, Ty, ojcze mojej matki!… Czyje to znów baje? Teirezjasa pewnie?… Czy się tobie zdaje, Że, boga wprowadzając nowego wśród ludzi, Zysk nowy z wróżb mieć będziesz? Że ich znowu złudzi Twój ogień, czy lot ptaków? Tylko włos twój siwy Wstrzymuje mnie, że za ten obrzęd niegodziwy Nie każę z bachantkami wrzucić cię do kaźni! Obrządek to nicpotem, sam on siebie błaźni, Jeżeli się podwika spija przy biesiadzie. PRZODOWNICA CHÓRU Ach! Cóż to za bezbożnik! Niebu ty na zdradzie I plemieniu Kadmosa, który rzucił w ziemię Na mężów siew, ty, ojca Echiona plemię! TEJREZJAS Gdy wątek mądry człowiek znalazł do przemowy, Nie sztuka być wymownym. Język masz gotowy, Obrotny, zdałoby się, że jakiś mądrala Przemawia, lecz rozsądku twego nie zachwala Ten sposób. Mąż zuchwały, pyskaty, a duży Co do swojego stanu, jeśli mu nie służy Rozsądek, złym doradcą będzie swego grodu. Ten nowy bóg, z którego szydzisz bez powodu, W Helladzie takie miejsce zajmie niepoślednie, Że brak mi na to słowa! Dwie są rzeczy przednie Na świecie — wiedz to, synu: Demeter, to znaczy Mać-ziemia, bo tak zwij ją, albo tak, jak raczy Twa wola. Suchą strawą karmi ludzi ona, Zaś ten wynalazł płynny sok winnego grona; Na rzecz całkiem przeciwną wpadł ów syn Semeli I ludziom podał środek, który ich weseli, Rozgrzewa serca biednych, uśmierza ich troski, Zaciera pamięć dziennych mozołów i boski Sprowadza sen — pokrótce mówiąc, dobry trunek Zgotował człowiekowi na wszelki frasunek. Ba, nawet samym bogom leje się w ofierze To bóstwo... Ciebie, widzę, pusty śmiech tu bierze, Iż Zeus go zamknął w biodrze. Ja ci to wyjaśnię. Pokażę ci, że sens jest w tej powieści właśnie: Gdy Zeus go uratował z ognia swego gromu, Wziął z sobą go na Olimp, by w niebiańskim domu Pomieścić swą latorośl, przecież Hera w złości Wyrzucić chciała dziecię z bożych wysokości. I Zeus, jako że bogiem jest, miał środek na to: Z powietrza przejrzystego, które tak bogato Okrąża naszą ziemię, jakąś cząstkę zrywa I postać z niej stworzywszy, która była żywa Z pozoru, da ją Herze, by jej gniew uśmierzyć, Dionizosa zaś ukrył. I lud począł wierzyć. To z owym pomieszawszy, jak to nieraz szczodrze Zwykł czynić, że swe dziecko Zeus donosił w biodrze To bóstwo jest i wieszczem, opętanie bowiem Bachijskie i natchnienie wieszcze — to ci powiem — Z wspólnego płyną źródła — szał mają proroczy; Bo kogo, mówię, bóg ten przeniknie, ten zoczy Przed sobą i obwieści nam przyszłość. I z wojną Jest również w jakimś związku to bóstwo; wszak zbrojną Rozprasza nieraz ciżbę niewymowna trwoga, Nim chwycił broń przeciwnik. I to dziełem boga — Od Dionizosa idzie szał lęku! O, jeszcze Wśród skał delfickich ujrzysz ono bóstwo wieszcze, Jak w blasku swej pochodni będzie brał dwie turnie, Tyrsosem potrząsając, niosący się górnie Ten możny pan Hellady! Przeto, Pentheusie, Nie dawajże się dumnej porywać pokusie I nie myśl, że kto królem, ten jest wszystkim w świecie! A jeśliś tego zdania, a zdanie to przecie Jest fałszem, ty za mędrca się nie miej! W swe kraje Nowego przyjmij boga i jego zwyczaje: Ofiary i obiaty składaj mu, swe czoło Wieńcz bluszczem i w bachijskie rad pospieszaj koło. Nie Dionizosa rzeczą, wierzaj, uczyć sromu Niewiasty, gdy Kipryda zagości w ich domu. Wstydliwość zawsze bywa wrodzoną i szały Bachijskie jeszcze żadnej z nich nie zepsowały, Jeżeli były skromne z natury. Należy Pamiętać o tym zawsze! A gdy do twych dźwierzy Tłum ciśnie się, Pentheju, gdy twoje nazwisko Rozbrzmiewa naokoło z daleka i blisko, Czyż ty się nie radujesz? Więc i on się cieszy, Tak mniemam, gdy się spotka z czcią u ludzkiej rzeszy. Więc ja, a ze mną Kadmos, z którego tak szydzisz, Pójdziemy dzisiaj w pląsy: ty nam nie obrzydzisz Ni bluszczu, ani tańca, choć siwa z nas para! Nie myślę walczyć z bogiem, choć mnie pchnąć się stara Do tego twa namowa!… Szalejesz, człowieku! Nic ciebie nie uleczy, choć nie ujdziesz leku! PRZODOWNICA CHÓRU / (do Tejrezjasa) / W Fojbosie słowa twoje nie obudzą wstrętu, Bożego Rozwichrzeńca choć folgujesz świętu. KADMOS Syneczku mój! Tejrezjas dobreć dał przestrogi! Bądź z nami i zakonu nie opuszczaj drogi. Dziś skrzydła cię ponoszą i, jakkolwiek sądzisz, Że rozum masz, w rozumie swoim wielce błądzisz. Jeśli on nie jest bogiem, jak pleciesz, wmów w siebie I krztynę pięknie pokłam, że nim jest — w potrzebie Wszak warto się połudzić: Bóg to, choć Semele Zrodziła go, świat mówi. I owszem, stąd wiele Zaszczytu spada dzisiaj na nasz ród! A, proszę, Pamiętaj, jakie sobie zgotował rozkosze Aktajon! Toć psy własne, które sam wychował, Rozdarły go na strzępy, bo wrzeszczał do pował Niebieskich w swojej pysze, że w myśliwskiej sztuce Bieglejszy, niż Artemis. Ażebyś nauce Tej samej dziś nie uległ, bluszczem uwieńcz czoło, Naszego uczcij boga, w nasze pospiesz koło. PENTHEUS Precz z ręką tą! Idź, szalej, ile masz ochoty, Lecz o mnie nie obcieraj tej swojej głupoty. A mistrz twój, nauczyciel tej błazeńskiej nędzy, Ten będzie miał się z pyszna!… (Do służby:) Niechże mi co prędzej Pobiegnie kto do domu tego oto kpiarza, O, tam, gdzie ten nasz wieszczek na lot ptaków zważa, Uczciwym niech mu drągiem wszystko, jeśli łaska, Połamie, pogruchoce, pobije, potrzaska! Niech wszystko mu wywróci do góry nogami, Niech bindy księże z wiatrem mu puści! Nie zmami Nikogo już ten szalbierz! Będzie miał za swoje — Najlepsza to jest kara, o to się nie boję! Wy idźcie na przeszpiegi! Włócząc się po mieście, Ujrzycie może dudka, włóczęgę, niewieście Podobniejszego raczej, co w niewiasty wpaja Nieznaną dotąd sprośność! Schwyćcie mi hultaja, Porubstwo szerzącego, spętać, przywieść do mnie, Na śmierć ukamienować! Gorzko to ogromnie — Przekona się — w mych Tebach siać bachantek szały! TEJREZJAS Zuchwalcze! Sam ty nie wiesz, co mówisz! O, mały Tyś zawsze miewał rozum, lecz dziś go już do cna Straciłeś! Chodź, Kadmosie! Może i owocna Modlitwa nasza będzie za twojego wnuka, Jakkolwiek nazbyt czelnie guza sobie szuka, I za to miasto nasze, ażeby bóg na nie Jakiego zła nie zesłał. Teraz ze mną, panie, Z bluszczowym prętem w ręku! Wspierajmy się wzajem, Ty mnie, a ja zaś ciebie. Nie żadnym to rajem Tak w drodze paść dwom starcom! Wstyd! Lecz mniejsza o to! Bachowi, Zeusowemu dziecku, służ, ochoto! Bodajby dom twój, Kadmie, nie doznał *strapienia* Przez tego *utrapieńca*. Nie z jasnowidzenia To mówię, jeno z rzeczy, tak, jak jest! Rozpęta Twój Penthej zło, gdyż głupcom w głupocie przynęta! / (Wychodzą.) / CHÓR O zbożności boska ty, Co nad ziemski wzlatasz łan Na złocistym skrzydle swym! Słyszysz, jak niezbożnym tchem Penthej, z zgubnej pychy znan, Szumnego nam boga lży? O, tego syna Semeli, Który się pierwszy weseli, Który jest zawsze na przedzie Przy bogów radosnej, Strojnej w zieleń wiosny Biesiedzie. Albowiem dobrze się wiedzie Na świecie, Kiedy przy flecie Taneczne pląsają grona, Gdy dusza, od troski zwolniona, Snać kona Z radości — Kiedy niebiańskich ucztujących gości Wrzący rozpali sok, Z winnych wyciśnion tłok — Kiedy wśród ludzi, zdobnych w bluszczu wian, I puchar krąży, i dzban, Gdy jego władza Sen na powieki sprowadza. * Co wędzidła nie chciał znać, Sprośny język, już on szczezł! Człek zbrodniczy, czelny człek, Co wyrzuca bluźnierstw stek, Rychło smutny znajdzie kres. Za to skromna, cicha brać, Co, żyjąc zawsze roztropnie, Przenigdy prawa nie kopnie, Ta w łasce żyje dużej: Nie uderzy srogi Grom w jej domu progi, Nie zburzy! Boć przecie widzą z swej stróży Niebiosów Ci naszych losów Szafarze, choć tak z daleka, Wszelakie czyny człowieka! I rzeka Rozumu Nie zawsze będzie rozumem! Wśród tłumu Śmiertelnych ciał Bóg żyć nam krótko dał. Kto zbyt się górnie pnie, ten nie wie snać, Co daje mu Ziemia-mać! Tylko szaleniec Po taki tu sięga wieniec! * Na Cypru podążyć mi brzeg, Na Afrodyty ostrowie, Gdzie słodcy miłości bożkowie Czarami ludzi tumanią, Być mi po wiek! Albo podążyć mi na nią, Na oną ziemię stu rzek, Które swą rosą Owoce niosą Łanom, ginącym w spiekocie!… Na pierydzkie mnie płoski, Błyszczące w słonecznem złocie, Do stóp Olimpu, gdzie Muzy Niebiosów blisko Swe zbudowały siedlisko, Wiedź, Rozwichrzeńcze ty boski! Radosnych okrzyków śluzy Wraz ze mną rzuć — Szumny, szumiący tyś bóg — Na ten rozkoszny smug! Tam są Charyty, tam tężna jest Chuć, Tam orgii bachijskich zakon! * Zeusowa latorośl, nasz król, Lubi ucztować przy winie, Kocha Pokoju boginię, Pomnożycielkę narodu, Tę krasę pól, Ludzi chroniącą od głodu! Wszelkiego człeka on ból Słodkim napojem, Rozkoszy zdrojem Uśmierza! Rad ci on raczy Tym życiodajnym pucharem I biedny lud, i bogaczy. Lecz temu wieści on zgubę, Kto z chmurnym czołem Nie zechce w gronie wesołem Bawić się uciech bezmiarem W te jasne dnie i w te lube, Przytulne noce! Hej! Precz z mądralami, precz! Dobra jedynie jest rzecz, Którą uprawia lud w mądrości swej — I ja sobie ją cenię! / Związanego prowadząc Dionizosa, na scenę wchodzi / SŁUGA Pentheju! Już jesteśmy! Jest i łup gotowy, Po który nas wysłałeś. Niedaremne łowy! Lecz zwierz to oswojony, żadnym nas kłopotem Bynajmniej nie obarczył, ani myślał o tem, Ażeby nam się wymknąć, owszem najłaskawiej Dał ręce sobie związać, rzekłbyś, że się bawi, Bo nie zbladł, bo na liczku nie stracił rumieńca, Bo śmiał się, gdyśmy mieli odprowadzać jeńca, Bo w miejscu stał, tę naszą ułatwiając pracę. Więc mówię mu pokornie: «Przybyszu! Niech stracę, Lecz powiem ci, że brać cię nie mam żadnej chęci, Jednakże Penthej kazał, niech się przeto święci Ta wola mego pana…» A one kobiety, Coś zgonił je i spętał, i zamknął, o rety! Uciekły precz z furdygi na łęgi, do lasa, Gdzie cała ich gromada i huka, i hasa Na cześć szumnego boga! Z nóg im spadły dyby I wszystkie drzwi i zamki, mówię to bez chyby, Otwarły się, choć ręka ludzka ich nie tknęła. Takie to w naszych Tebach cuda, takie dzieła Ot! człowiek ten dziś spełnia. Co tu czynić dalej, Już twoja to jest sprawa, my swoje zdziałali. PENTHEUS Rozwiązać mu te ręce! Bo jestem ostatni, Ażeby mógł się dzisiaj wymknąć z naszej matni — Nie! rady temu nie da!… Juści liczko twoje Gładziuchne! Jak stworzone dla podwik! Gdyż stoję Przy prawdzie, żeś się dla nich przywlókł w nasze Teby! Kędziorki arcydługie, chyba nie z potrzeby Boiska tak się pięknie wydłużyły tobie, Falując wokół szyi w ponętnej ozdobie. I cera arcybiała, nie z słońca promieni Zbielała ci gorących, jeno w chłodnej cieni — Snać myślisz Afrodytę przesadzić w piękności! Lecz naprzód mów, co zacz ty, kto tu przyszedł w gości? DIONIZOS Nie trzeba samochwalby! Odpowiedź nie trudna: Wiesz może, gdzie jest Tmolu okolica cudna? PENTHEUS Wiem, owszem, miasto Sardes otacza dokoła. DIONIZOS Ja stamtąd, ma ojczyzna to Lidia wesoła. PENTHEUS Wprowadzasz nowy obrzęd, któż to ciebie zmusza? DIONIZOS Dionizos mi nakazał, latorośl Zeusza. PENTHEUS Więc Zeus tam jakiś nowy bóstwa nowe tworzy? DIONIZOS Nie! Ten, który z Semelą obcował, król boży! PENTHEUS Czy we śnie ci nakazał, czyli też na jawie? DIONIZOS Twarz w twarz mi on polecił służyć świętej sprawie. PENTHEUS A na czymże polega istota obrządku? DIONIZOS Człek niewtajemniczony nie śmie znać jej wątku. PENTHEUS Jest jaka na obrządku tym korzyść oparta? DIONIZOS Nie wolnoć tego wiedzieć, choć rzecz wiedzy warta. PENTHEUS Wykręcasz mi się chytrze, a mnie świerzbią uszy. DIONIZOS Bachijskie tajemnice nie dla grzesznej duszy. PENTHEUS Widziałeś, mówisz, Zeusa. Jakżeż on wyglądał? DIONIZOS Jak chciał, a nie bynajmniej, jakbym ja pożądał. PENTHEUS I znowu się wywijasz! Któż za to co kupi?! DIONIZOS Ktoś mądry dla głupiego zawsze będzie głupi. PENTHEUS Czyś naprzód do nas przybył tu z orgiami swemi? DIONIZOS Obchodzą je we wszystkiej niehelleńskiej ziemi. PENTHEUS Mniej mają snać rozumu, niźli nasze kraje. DIONIZOS W tym względzie chyba więcej. Inne tam zwyczaje. PENTHEUS Czy za dnia się to wszystko odbywa, czy w nocy? DIONIZOS Przeważnie w nocy, mroki mają więcej mocy. PENTHEUS Dla kobiet niebezpieczna to pora i zdrożna. DIONIZOS Sposobność dla zdrożności i w dzień znaleźć można. PENTHEUS O, gorzko mi zapłacisz za swoje wykręty! DIONIZOS A ty za swą głupotę, za swój szał nieświęty! PENTHEUS O, ćwik i frant ten Bachus, a czelny bez miary! DIONIZOS Czym myślisz mi dogodzić? Jakie zadać kary? PENTHEUS Nasamprzód tej cię bujnej pozbawię czupryny. DIONIZOS Nie tykaj! Prawo do niej ma li bóg jedyny. PENTHEUS A potem tyrs ten oddasz, który dzierżysz w dłoni. DIONIZOS Sam wydrzyj Dionizosa własność! Niech się broni! PENTHEUS A potem ot! do ciupy każę zamknąć ciebie. DIONIZOS Jeżeli ja tak zechcę, bóg z ciupy wygrzebie. PENTHEUS Popróbuj go wywołać spośród twej czeredy! DIONIZOS On przy mnie tu jest blisko, widzi moje biedy. PENTHEUS Gdzie? Gdzie? On swym widokiem oczu mych nie darzy! DIONIZOS Lecz moje! Niewidzialny jest on dla zbrodniarzy! PENTHEUS Hej! Bierz go! Szydzi ze mnie i z Teb! Bierz go! Okuj! DIONIZOS Roztropny, nieroztropnym mówię: dajcie spokój! PENTHEUS A ja powiadam: bierz go! Ja tu większy przecie. DIONIZOS Sam nie wiesz, co poczynasz i kim ty na świecie! PENTHEUS Penthejem, Echiona synem i Agawy. DIONIZOS Twe imię już wskazuje, że dla cię łaskawy Nie będzie los. PENTHEUS Hej! Precz z nim! A przy końskim żłobie Przywiązać go, by w cieniu mógł zatańczyć sobie! Zaś te (Wskazuje na Chór), któreś tu przywiódł, uczestniczki zbrodni, Wysprzedam, albo, jeśli będzie mi dogodniej, Od bębna odzwyczaję i — to nie przelewki! — Do krosien je przystawię, jako proste dziewki. DIONIZOS Idę… A juści tego znosić ja nie muszę, Do czego mnie nie zmuszą. Lecz za te katusze, Za szyd ten sam Dionizos dobrze ci zapłaci. Zaprzeczać chcesz istocie tej bożej postaci, Więc będziesz musiał cierpieć! Mówiąc najwyraźniej: Krzywdzący mnie, ty boga zamykasz w swej kaźni! CHÓR Acheloa córko, słysz! Ty dziewicza Dirko święta! Dobrze o tym świat pamięta, Jakeś ongi w fal objęcia Zamykała kształt dziecięcia — W uścisk wód — Gdy je rodzic jego, bóg, Z wieczystego ognia smug Jednym tchem Uratował, w biodrze swem Zamykając boży płód! Rzekł mu wtedy: «Od tej biedy, Od tej klęski Zwoli cię mój żywot męski, Dithyrambie, wstąpże weń — Pod tym bowiem Bacha mianem Ma być w Tebach odtąd znanem Twe istnienie!» Dziś mnie ty usuwasz w cień, Dziś mną gardzisz, Dirko luba, Dziś za ziemi swojej krańce Precz mnie pędzisz i me tańce, Moje bluszcze i mój pręt. Na co ci ta moja zguba? Skąd ci wziął się dziś ten wstręt? Czemu mnie twa ręka żenie Z twoich granic precz, ach! precz? O, na jagód winnych ciecz, Na Dionizosa słodki płyn, Jeszczeć Bromios, boży syn, Będzie ci przedrogi! * Co za złość to, co za złość! Jakżeż mi się strasznie mroczy Ten ze siejby zrodzon smoczej Król Pentheus, Echiona, Syna ziemi, krew rodzona! Snać nie ludzki to jest twór, Jeno potwór, jeno dziw, Jakby nie był z ziemskich niw! Czym dlań bóg? Nieb krwiożerczy to jest wróg! On niebawem W złu swem krwawem Bez ochyby I mnie każe zakuć w dyby, Tak nim szarpie sroga chuć! Już mojego wodzireja Więzi w domu tym Pentheja Zmrok ponury. Zwróćże dziś swe oczy, zwróć, Dionizosie, synu boży, W jakiej twoi dziś prorocy Przeokrutnej są przemocy! Zjaw się ku nam dzisiaj, zjaw, Bo niedola dziś się sroży, Chce nas zbawić naszych praw! Z olimpijskiej przybądź góry, Ty, co w ręku dzierżysz kij Złotooki! Oto żmij, Oto jest ten straszny smok, Co wyniszczyć chce nasz tłok! Ukróć jego pychę! * Zali na Nysie, gdzie pośród swych leż Mnogi się gnieździ zwierz, Odprawiasz swe korowody, Nasz Dionizosie młody? A może kipi twój szał Pośród koryckich skał? Lub też w Olimpu komorach, Skrytych w cienistych borach, Gdzie Orfeusza zew, Lutni czarowny ton, Ze wszystkich przynaglił stron Zielone kłody Drzew I zwierza wszelaki płód, Że je za sobą wiódł, Że wszystkie za nim szły, Dźwięcznymi wabione tchy?! O pierydzka kraino! A ino ci patrzeć, a ino, Jak stanie na twojej glebie Ten szumny nasz pan, czczący ciebie! Jak na bachantek czele Zjawi się tutaj, wesele Niosąc rozkoszne — o haj! Menady prowadząc swoje Przez Aksiosa zdroje, Przez Lydiasa brody Spłynie w ten kraj! Swe tu skieruje kroki Przez rwiste, Szkliste Potoki, Go, niby dobrzy rodzice, Żywią i rzeźwią ziemice — Tak mi mówiono — Te pono Wielce bogate w konie, Nie zwiędłe nigdy błonie!… / Z wewnątrz woła / DIONIZOS O haj! O haj! O słysz mnie, znaj! Bachantek chór! A gdzież twój wtór?! Słysz! Znaj! O haj!… JEDNA Z CHÓRU Cóż to? cóż? Skąd ten głos, tak mi znan?! Czyż mnie woła szumny pan? DIONIZOS Haj! O haj! Znów wołam, znów! Chów Semeli, Zeusa chów! DRUGA Z CHÓRU O haj! O haj! O panie wielki! Twoje czcicielki Proszą cię, szumny ty boże, Byś się pojawił w ich zborze!… INNA Z CHÓRU Sza! moje druhy! Ziemia się porusza! Ach! Ach! Ten Pentheusza Królewski gmach W proch się rozpada, w kupy Gruzu i złomu! INNA Z CHÓRU Dioniz jest w jego domu! Cześć mu oddajcie modłami! CHÓR Już oddajemy! JEDNA Z CHÓRU Przed nami Kamienne pękają słupy Niebawem spod tego dachu Głos się tryumfu, nie strachu, Podniesie z warg! DIONIZOS / (z wewnątrz) / Rozniećcie, rozniećcie się godnie, Gromu ogniste pochodnie! Spalże mi, spalże mi do cna Dom ten, o iskro ty mocna! INNA Z CHÓRU Ach! ach! Zali nie widzisz — strach! — Jak się ten płomień ścieli Nad świętym grobem Semeli? Pożar to, łuna Z Zeusowego pioruna, Który pozostał po niej, Kiedy ją gromem z swej dłoni Uśmiercał możny Bóg! Zginaćże, zginać kolana! Nie szczędzić trzęsących się nóg! Rzucać na ziemię, na ziemię To ciała przechwiejne brzemię, Bo oto już ku nam, Menady, Po zgliszczach i gruzach nasz włady Zbliża się, zbliża pan! / Z ruin płonącego pałacu wychodzi / DIONIZOS Cudzoziemskie wy niewiasty! A więc taka trwoga trwóg O tę ziemię was rzuciła, powaliła z drżących nóg?! Snać dlatego, tak się zdaje, że czułyście, jak ten gmach Penthejowy w gruz rozrzucał, jak go w pył rozkruszał Bach! Teraz wstańcie! Wypogódźcie przerażoną, bladą twarz! PRZODOWNICA CHÓRU Ty w bachanckich korowodach najprzedniejszy wodzu nasz! Jak ja rada, widząc ciebie, w tej samotnej pustce, och! DIONIZOS Ogarnęło cię zwątpienie z oną chwilą, gdy mnie w loch Prowadzono, gdy mnie Penthej kazał zepchnąć w kaźni mrok! PRZODOWNICA CHÓRU Tak! Bo jeśli szwank byś poniósł, któż by mój prowadził krok? Ale powiedz, jak uszedłeś z tych więziennych łotra bram? DIONIZOS Bez mozołu, bez wysiłku ocaliłem się ja sam. PRZODOWNICA CHÓRU Jak to? Zali cię nie spętał? Nie skrępował ci tych rąk? DIONIZOS I tu sobie pokpiwałem z jego trudów, z jego mąk — Zdało mu się, że mnie wiąże, że mnie w mocy swojej ma, Że dotyka mych się członków, lecz nadzieja była czcza! Byka dopadł przy korycie, gdzie przytroczyć mnie on chciał, Jął kolana mi krępować i racice, jak na schwał! Tchu mu zbrakło, sapał, zgrzytał, z ciała potu ciekł mu zdrój, Wargi do krwi gryzł zębami! Nie wołałem doń: A stój! Jenom cicho siedział przy nim, patrząc na to. W tenże czas Przybył Bachus, wstrząsnął domem, ciężki mu wymierzył raz, Z grobu matki swej wyrzucił płomienisty ognia słup! I Pentheus, zobaczywszy ten płonący święty grób, Mniemał, że mu dom się pali, że zniweczon jego próg, Jął się rzucać na wsze strony, tu i tam, i do swych sług Począł krzyczeć na ratunek, Acheloa, widać, głąb Chciał wyczerpać: kto żyw tylko, pod zamkowy przybiegł zrąb — Nadaremnie! I on również, myśląc, że to płona rzecz, Przestał bawić się ratunkiem, jeno goły chwycił miecz I do wnętrza wpadł. Snać bał się, że mu jeszcze mogę zbiec. Wówczas Bromios, tak przypuszczam, gdy ten zaczął kłuć i siec W myśli, że tak mnie on siecze, podsunął mu twór ze mgieł: Wydało się Penthejowi, że mnie sobie wziął na kieł, A on w próżnię ciął przejrzystą! Nie dość, że go Bach tak zwiódł, Jeszcze on się stał dla niego sprawcą innych, wielkich szkód: Pałac w gruzy mu rozsadził, w perzynę obrócił dom Z bólu, że mnie ujrzał w pętach, że mnie spotkał taki srom! I on upadł ze zmęczenia, rzucił płony miecz o ziem — On, śmiertelny, słaby człowiek, co w zuchwalstwie począł swem Toczyć walkę z samym bogiem! I spokojnie, jakby nic, O Pentheja się nie troszcząc, ja u waszych staję lic. Lecz zda mi się, że to jego skrzypią kierpce — jakby szedł Tutaj do nas! O, zapewne, wnet on zjawi się tu, wnet! Ciekaw jestem, co też powie na to wszystko ten nasz gość? Choćby z złości on aż dyszał, ja wytrzymam jego złość. Boć do tego, tak powiadam, każdy w życiu swoim dąż, Że łagodnym, powściągliwym winien być roztropny mąż. / Wchodzi / PENTHEUS Straszliwie mnie okpiono! Uciekł przybysz szczwany, Któregom w pętach rzucił we więzienne ściany. A niech go! Co ja widzę? Tyś tu?! Jaką drogę Wybrałeś, by zbiec z lochu? Zrozumieć nie mogę! DIONIZOS Nie ruszaj się, daj spokój! Mówięć po przyjaźni! PENTHEUS Powtarzam: jak, spętany, uciekłeś z mej kaźni? DIONIZOS Azalim ci nie mówił, że mnie ktoś odkupi? PENTHEUS Kto taki? O, w wykrętach nigdyś nie był głupi! DIONIZOS Ten, który stworzył wino dla duszy człowieczej. PENTHEUS Dionizosa hańbisz, mówiąc takie rzeczy. DIONIZOS [Którego między sobą w tym tu grodzie mamy?] PENTHEUS Rozkażę zamknąć baszty, wszystkie wokół bramy. DIONIZOS Przez mury czyż nie mogą przejść mieszkańcy nieba? PENTHEUS Mądralaś, o mądrala, lecz nie tam, gdzie trzeba! DIONIZOS Przeciwnie! Gdzie największa konieczność, tam w głowie Swą mądrość mam! Lecz słuchaj, co ci człek ten powie. Z gór właśnie ci przynosi jakowąś nowinę. / Jawi się / GONIEC Tebański władco, królu Pentheju! Przychodzę Od szczytów Kithajronu, ośnieżonych srodze, Gdzie nigdy skrzącej bieli powłoka nie gaśnie. PENTHEUS A z jakąż ważną wieścią przychodzisz tu właśnie? GONIEC Bachantki zobaczywszy, co uszły z tej ziemi, Jak gdyby gzem pędzone, nóżkami białemi Bez tchu wyrzucające, chcę, jeśli się uda, I tobie, i ludowi opowiedzieć cuda, Te wszystkie niesłychane ponad wyraz dziwy, Którymi napełniają kithajrońskie niwy. Lecz pragnę wprzód usłyszeć, jak mi się należy Przemawiać: powściągliwie, czy też jak najszczerzej. Popędliwości twojej me serce się lęka I twego majestatu. PENTHEUS Nie bój się! Ma ręka Bynajmniej cię nie skrzywdzi. Im dziwniejsze rzeczy Opowiesz o bachantkach, w tym większej ja pieczy Mieć będę tego franta. Najsroższa niech kara Na człeka dzisiaj spadnie, który tak się stara Przewracać mózgi kobiet rzemiosłem obrzydłem. GONIEC We wierchym właśnie wchodził razem ze swym bydłem, W godzinie, gdy już ziemia słońcem rozpalona. Wtem widzę tam! na hali trzy niewieście grona. Jednemu przewodziła Autonoe, wiecie, Drugiemu twoja matka Agawe, zaś trzecie Ku miejscu temu Ino przywiodła. Ujrzałem, Iż wielkie utrudzenie owładło ich ciałem, Albowiem sen je zmorzył. Jedne z nich pod sosną O gałąź grzbiet oparły, a zaś drugie posną, Za pościel mając one listeczki dębowe. Leżały, obyczajnie przechyliwszy głowę, A nie, jak ty powiadasz, pijane: Przy dzbanie I flecie nie hulały te czcigodne panie — To widać — aby potem cichej szukać w lesie Ustroni, dokąd miłość pożądliwa rwie się. I matka twa, stojąca wśród bachantek rzeszy, Ryk bydła usłyszawszy, strasznie się ucieszy, Radosny wyda okrzyk, by zbudzić uśpione Niewiasty. I od razu zerwały się one Na nogi, sen z swych powiek spędziwszy głęboki. Skromności obyczajnej widok nad widoki! Kobiety już podeszłe i dziewic gromada: Nasamprzód każda włos swój odgarnie, co spada Na białe im ramiona, a potem jelenie, Pstrokate porządkować rozpoczną odzienie, Jeśli się rozplatały gdzie węzły, a wreszcie Wężami, liżącymi policzki niewieście, Przepaszą one skórki. A potem na ręce Sarniuki lub też wilczki wezmą i jarzęce Z wezbranych jeszcze piersi dają ssać im mleko — Te, które po połogu jeszcze niedaleko, Swe własne niemowlęta rzuciły. Wesoło Bluszczami i powojem uwieńczą swe czoło I liśćmi dębowymi, a jedna z gromady O skalną ścianę tyrsem uderzy. W te ślady Zdrój wody z niej wytrysnął. A zaś kiedy druga Dotknęła zapaliczką ziemi, wina struga Spłynęła jej za boską przyczyną. Bez znoju, Gdy której się białego zachciało napoju, Świeżutkie miała mleko, rękami wątłemi Co nieco pogrzebawszy po powierzchni ziemi. Miód spływał przeobficie z tyrsosowej laski. Ach! gdybyś ty był widział te oznaki łaski, Pomodliłbyś się bóstwu, któremu dziś wzgardę Niewczesną okazuje twoje serce twarde. Zeszliśmy się więc owiec i wołów pasterze, By spór pomiędzy sobą wszcząć, skąd się też bierze To wszystko — takie dziwy, takie straszne cuda! I jeden w naszym gronie, włóczykij-paskuda I krzykacz, miejskich kątów wycieracz, tak powie, Tak ozwie się do wszystkich: «Sławetni bacowie, Tych górskich hal mieszkance! Tak na dobrą sprawę, To moglibyśmy tutaj przyłapać Agawe, Pentheja mać rodzoną, co się z zgrają włóczy Bachantek! Myślę sobie, że król nas utuczy Z wdzięczności…» Tak on pedział. I nam się wydało, Że pedział całkiem godnie! Przyjęli my śmiało Tę radę i od razu skrył się jaki-taki W zarośla. Czekaliśmy, zaszywszy się w krzaki. Wtem nagle, gdy czas przyszedł, tyrsy się podniosły Do góry, krzyk się zerwał, jak gdyby wyrosły Spod ziemi, znak, że obrzęd się począł. Gardziele Rozbrzmiały sławą Bacha: «Hej-że, hej! Wesele I radość z tobą, synu Zeusa, szumny boże!» I wszystko się ruszyło, co tylko na dworze — Ozwały się im góry, wybiegły zwierzęta. W tej chwili, tuż koło mnie, snać szaleństwem zdjęta, Przemknęła się Agawe i ja wraz się ruszę Z gęstwiny, gdziem się ukrył, pojmać chcę tę duszę, Lecz ona jak nie huknie: «Hej! charcice moje! Polują na nas ludzie! Sam tu! Bierzcie zbroję — Tyrsowy kij i sam tu! Sam tu!» Niewątpliwie Byłyby nas rozdarły na tej leśnej niwie Bachantki, ale w czas my uciekli. Zaś gorzej Wypadło naszym stadom. Zgraja się rozsroży I chociaż w ręku żadnej nie posiada stali, Na bydło wraz się rzuci, co trawę na hali Szczypało. O, powiadam, straszne byś tam rzeczy Zobaczył! Tutaj cielę żałośliwie beczy, Dostatnio wykarmione: bachantka je srogo Rozdziera na połowy, a tam znowu mnogo Krów poszło, scharatanych na kęsy! Tu leżą To żebra, to racice, krwią oblane świeżą, Krew cieknie z świerków, z jodeł, na które kawały Poszarpanego mięsa rzucał oszalały Tłum niewiast. Nawet byki, w róg swój dufające, O ziem runęły cielskiem, kiedy rąk tysiące Tych młódek opętanych strasznie na nie parły. A prędzej one skórę z biednych zwierząt zdarły, Niż ty królewskich oczu zmrużyłbyś powieki. Rozściele onych równin nad brzegami rzeki Azopa, kłos rodzące dla twych Teb bogaty, Na skrzydłach niby ptasich przeleciały, straty Ogromne wyrządzając. W swej złości zajadłej Do dolin kithajrońskich, do Erytry wpadły I Hyzji; niby wrogi, zniszczyły dobytek, Porządek wywracając i ład burząc wszytek. Nie przepuściły dzieciom: Na barki je kładły, Rabując, lecz na ziemię przecież nie upadły Biedactwa, chociaż nikt ich nie przytroczył… Stali Ni spiżu, tylko w włosach ogień, co nie pali. I oto, na te krwawe oburzeni tańce, Za broń chwycili krajów zniszczonych mieszkance. O, dziw to był nad dziwy patrzeć, co się działo! Na groty niewrażliwe onych kobiet ciało, Lecz one, potrząsając tyrsowymi pręty, Niezwykłe pośród mężczyzn sprawiały zamęty — Zaiste, nie bez woli jakowegoś boga, Niewiasty do ucieczki przymuszały wroga, Huf mężów zbrojnych zmogły! Tak było! Z powrotem Na dawne swoje miejsca wybrały się potem, Do źródeł, które bóg im otworzył, w tej samej Krynicy krew obmyły, zasię skrzepłe plamy Na gębach język wężów im zlizał. O, panie! Kimkolwiek ci jest bóg ten, ty go na swym łanie Powitaj, wwiedź do miasta, gdyż i w innym względzie Potężny jest, jak głosi powszechne orędzie: Winograd dał on ludziom, co uśmierza troski, A kiedy nie ma wina, nie ma też i boskiej Miłości ani innej pociechy na świecie. PRZODOWNICA CHÓRU Z władcami mówić szczerze, rzecz to groźna! Przecie Wypowiem, co mam w myśli: nasz Dionizos drogi Tak samo bóg jest wielki, jak i inne bogi! PENTHEUS Już widzę ja, że pożar tej bachanckiej buty Ogarnie nas niebawem. Wstyd dla Grecji luty! Tu nie ma już co zwlekać! Gonić mi do bramy Elektry! Tarczownicy, jakich tutaj mamy, I ci, co chyżonogich dosiadują koni, I ludzie ci od łuku i od lekkiej broni, I ci, którzy włóczniami rzucają z rzemieńca, Co tchu niechaj się zbiorą! Ruszamy po jeńca, Na wojnę z bachantkami! Przechodzi już miarę Ta babska dokuczliwość! Będą miały karę! DIONIZOS Nie słuchasz mnie, Pentheju, lekceważysz zawsze Me rady! Mówięć jednak, chociaż mnie najkrwawsze Spotkały tu obelgi: nie wywołuj doli, Nie wojuj z bogiem! Bromios nigdy nie pozwoli, Ażeby te Bachantki, co szumne wiwaty Na cześć jego wciąż wznoszą, miały jakie straty — By z gór je wypędzono! PENTHEUS Ty mnie nie ucz, proszę! Dopiero co psim swędem rzuciłeś rozkosze Więzienne, zali nowe mam ci sprawić cięgi? DIONIZOS Nie lepiej przyjść z ofiarą do boga potęgi, Niż wierzgać, ty — człowieku! przeciw ościeniowi? PENTHEUS O, będzie miał ofiarę, skoro jak najzdrowiej Te dziewki oporządzę w kithajrońskim jarze! DIONIZOS Zemkniecie! A wstyd będzie, gdy tacy mocarze, Zakuci w stal, uciekną przed bluszczowym kijem. PENTHEUS A tom się na hultaja natknął! Czy go bijem, Czy głaszczem, zawsze pełną ma gębę! Nie mogę! DIONIZOS Mój drogi! Ciągle jeszcze masz odwrotu drogę. PENTHEUS Więc co? Być sługą sług swych na swą własną szkodę? DIONIZOS Jeżeli chcesz, kobietyć bezbronne przywiodę. PENTHEUS Ha! Znowu sidła na mnie! Knujesz, ile można. DIONIZOS Chcę sztuką cię ocalić, czy to rzecz jest zdrożna? PENTHEUS Związałeś się, by bezrząd tu utrwalić, człecze! DIONIZOS Związałem się, tak! z bogiem! Bynajmniej nie przeczę. PENTHEUS Stul pysk już!… A niechże mi kto zbroję wyniesie! DIONIZOS Czy nie chciałbyś białogłów tych podpatrzeć w lesie? PENTHEUS I owszem! Jak najchętniej! Dałbym kupę złota! DIONIZOS A skądże ci tak naraz przyszła ta ochota? PENTHEUS Ohydny to jest widok — pijane kobiety! DIONIZOS A zatem na ohydę chcesz patrzeć? O rety! PENTHEUS Tak jest, lecz siedząc cicho pod smrekiem. To zrobię. DIONIZOS Wytropię, choć się skryjesz! O tym pomyśl sobie. PENTHEUS Rzecz słuszna! Więc otwarcie zjawię się w tym borze. DIONIZOS Posłuchaj: mam ja ciebie zaprowadzić może? PENTHEUS I owszem, jak najprędzej! Nie żałujęć czasu! DIONIZOS Niewieściej ci płótnianki trza do tego lasu. PENTHEUS Mężczyzna, mam przedzierzgnąć się w babę? O, panie! DIONIZOS Ażeby nie zabiło cię męskie ubranie. PENTHEUS Cnie mówisz! Niby mędrzec — z dawnych lat najprościej. DIONIZOS Dionizos mnie tych wszystkich nauczył mądrości. PENTHEUS A jakżeby najlepiej wykonać twą radę? DIONIZOS Na ciebie sam, co trzeba, w pałacu pokładę. PENTHEUS Niewieście suknie? Ależ ja się wstydzę! Nie chcę! DIONIZOS Więc z Menad skwitowałeś? Już cię to nie łechce? PENTHEUS I jakże mnie przygodzić chcesz na to wesele? DIONIZOS Nasamprzód włos przeciągnęć, rozczeszę, rozdzielę. PENTHEUS Co więcej? Jakiż jeszcze strój, jeżeli łaska? DIONIZOS Suknia po same kostki, na głowie przepaska. PENTHEUS Czy jeszcze co prócz tego? Co? Jakie odzienie? DIONIZOS Bluszczowy pręt do ręki i skórki jelenie. PENTHEUS Nie! Babskich wdziać ja sukien nie mogę spokojnie. DIONIZOS Ma krew się twoja polać z bachantkami w wojnie? PENTHEUS Tak! Prawda! Na przeszpiegi chodźmy wprzód, to główna. DIONIZOS Najmądrzej! Bo złem nigdy zła człek nie wyrówna. PENTHEUS Lecz jak przed Kadmejczyków ukryję się okiem? DIONIZOS Pustymi ulicami pójdziemy, nie tłokiem. PENTHEUS Wyszydzą mnie bachantki, a szydu nikomu Nie mógłbym puścić płazem! Rozważę to w domu. DIONIZOS Jak chcesz! Lecz zawsze pewny bądź usługi mojej. PENTHEUS Odchodzę. Tak się stanie: ruszę stąd bądź w zbroi, Bądź w sposób, jak mi twoja nakazuje rada. / (Odchodzi.) / DIONIZOS Niewiasty! Oto mąż ten już w mój potrzask wpada. Pospieszy do bachantek i tam śmierć go czeka. Do dzieła, Dionizosie! Nie stoisz z daleka, Lecz bliskoś! Więc go ukarz! Naprzód odbierz zmysły, Wpraw w lekki szał! Bo tylko ten, któremu prysły Rozumu władze zdrowe, gotów jest niewieście Wdziać suknie. Pośmiewisko urządzę, po mieście Tebańskim w tym go stroju prowadząc, chełpisza, Co tak się nam odgrażał. Hadesowa cisza Powita go w ubraniu tym, gdy własna matka Rozszarpie swego syna! Uzna, choć z ostatka, Że bogiem Dionizos, syn Zeusa, okrutny Dla złych, a zaś dla dobrych w łaskach swych rozrzutny. CHÓR Kiedyż to nockę ja całą Będę hej! nóżką tą białą Przebierać w rozkosznej uciesze? Kiedyż do lasu pospieszę? Kiedyż to szał mnie ochoczy Ku onej błoni Pogoni, Ku onej lśnistej, Rosistej Przeźroczy, Gdzie z wyciągniętą szyją Pić będę niebiańską pogodę, Jak piją Te sarny młode, Po świeżej łące Skaczące: Pogoni unikły zdradliwej, Przez pola pędziły, przez niwy, Przez matnie, potrzaski i płoty, Za nimi skwapliwy Myśliwy Psom swoim dodaje ochoty — Sforze posłusznej, uległej — By biegły W lot. A one, Te sarny gonione, strudzone, Wciąż pędzą, by znaleźć obronę, Przez doły wciąż pędzą i góry, Mkną chyżo — na skrzydłach wichury, Aż gdzieś tam w samotnej ustroni, Gdzie łowiec już sił swych nie trwoni, Nad brzegiem strumienia, Pośród chłodnego cienia, Wśród lasu Użyją spokoju i wczasu. Gdzie jaka mędrsza jest rzecz, Gdzie jaki piękniejszy dar boga, Niż gdy nad głową wroga Silniejszy w swej dłoni miecz Może potrzymać człek? Co piękne, to miłe po wiek! * Bożych wyroków potęga Z wolna, lecz pewno dosięga Grzesznego w świecie człowieka, Który z poprawą przewleka. W nieuchronności swojej Sądzi go, sądzi, Gdy błądzi, Gdy bóstw się wcale W swym szale Nie boi, Kiedy swawolnie czci bożej, Tej świętej ich chwały nie szerzy, Nie mnoży. Z swymi obieży Długo się nieba, Gdy trzeba, Taić umieją w swej chęci, Lecz w końcu się łotr nie wykręci! Niech nikt nie wyrzeka się wiary, Niech ma w pamięci — Niech święci W nim się ta myśl, że ofiary Nie trzeba zbyt wielkiej, by wierzyć I szerzyć Wraz, Co cała Przyroda wspaniała uznała, A czego pokoleń nawała Nie zmiotła od wieka do wieka, Że Bóg ci jest wszystkim dla człeka, Że wszystko, co mamy, sprowadza Ta jego wieczysta władza! Więc niechże nam włada, A ty mu, duszo, bądź rada, I wszędy Należne poświęcaj obrzędy! Gdzież jakaś mędrsza jest rzecz, Gdzież jaki piękniejszy dar Boga, Niż gdy nad głową wroga Silniejszy w swej dłoni miecz Może potrzymać człek? Co piękne, to miłe po wiek! * Szczęśliwy, kto z morskiej fali W przystani życie ocali! Szczęśliwy, kto życia mozoły Przetrwał i żyje wesoły! Ten nad tym, a tamten znów bierze Górę nad tamtym bądź w mierze Dobytku, bądź władzy! Tysiące Nadzieje znów mają gorące Tysiączne! Szczęśliwi są jedni, Gdy się im ziszczą, zaś biedni Ci z ludzi, Których nadziei blask złudzi… Tego ja chwalę sobie, Co szczęsny w każdej jest dobie. / Na scenę wraca / DIONIZOS O ty, który źrenice zwracasz ku widokom, Co nie są do widzenia, i folgujesz krokom Ku temu, k'czemu kroczyć nie przystało wcale, Wyjdź z domu, pokaż mi się w swej niewieściej chwale: Przybrałeś strój bachancki szalonej menady, By śledzić twojej matki i jej kobiet ślady. (Na widok wchodzącego w dom Pentheja:) Na jedną z cór Kadmowych wyglądasz mi w końcu. PENTHEUS Przyglądam się — ha! cóż to?! — podwójnemu słońcu I dwa tebańskie widzę siedmiobramne grody, A ty mi zaś się widzisz jako byczek młody I rogi na tej głowie, haha! też dostałeś! Więc w zwierzę się zmieniłeś! O, tak jest! Zbyczałeś! DIONIZOS Bóg, który przedtem krzyw był, teraz jest — o nieba! Przychylny. Teraz widzisz już, co widzieć trzeba. PENTHEUS He? Jak ci się wydaję? Wyznajże łaskawie; Inonie ja podobny, czy matce Agawie? DIONIZOS Widzący cię, wrażenie mam, że widzę obie. Lecz włos nie na swym miejscu, poprawże go sobie — Nie leży, jak ma leżeć — o tu, pod przepaską! PENTHEUS Zapewnem go poruszył, wywijając laską Bachancką, wyskakując w szalonej uciesze. DIONIZOS Na twe jestem usługi, pozwól, że zaczeszę Ten pukiel. Podaj głowę! PENTHEUS Podaję! Podaję! DIONIZOS I pas ci się rozluźnił i sukni okraje Do kostek nie spadają tak, jak się należy. PENTHEUS Dyć prawda, zwłaszcza prawy fałd mojej odzieży Nie całkiem jest w porządku, w krąg się stóp nie ściele. DIONIZOS Pewnikiem mnie policzysz między przyjaciele, Gdy wbrew oczekiwaniu skromne ujrzysz dziewy. PENTHEUS Chcąc dobrą być bachantką, czy mam trzymać w lewej, Czy w prawej ten mój pręcik wśród naszej zabawy? DIONIZOS Potrząsać trzeba prawą i na nodze prawej Opierać. Bardzo pięknie, żeś tak zmienił zdanie. PENTHEUS A toć ja kithajrońskie wszystkie jary, panie, Udźwignąłbym na plecach razem z bachantkami! DIONIZOS Tak, gdybyś chciał. Lecz przedtem, mówiąc między nami, Nie byłeś snać przy zmysłach, teraz mózg masz zdrowy. PENTHEUS Potrzeba jakiejś dźwigni? Podpory jakowej? Czy górę tymi bary własnymi podważę? DIONIZOS Daj spokój! Jakże można burzyć nimf ołtarze, Przybytki one święte, gdzie Pan grywa sobie. PENTHEUS Tak, słusznie! Nic ja gwałtem kobietom nie zrobię. Ukryję się pod jodłą, to będzie najlepiej. DIONIZOS Ukryjesz się, jak musi — tam cię nikt nie czepi — Postąpić, kto menady podpatruje chytrze. PENTHEUS Przypuszczam, że jak ptaszki, i od nich nie brzydsze — W ciepłych się gniazdkach tulą, w krzaczkach, w cichym lesie. DIONIZOS Aha! A więc ciekawość po to cię tam niesie? Podejdziesz je, tak myślę, lub podejdą ciebie! PENTHEUS No, prowadź mnie przez Teby! W największej potrzebie Nikt by się nie odważył, ja tylko jedyny! DIONIZOS Tak, sam dla dobra miasta ważysz się na — czyny, Dlatego też czekają godne cię przeboje! Chodź! Ja cię na zbawienie poprowadzę twoje, Z kim innym zaś tak wrócisz — PENTHEUS Może wrócę z matką?… DIONIZOS — Że wszyscy cię zobaczą. PENTHEUS Po to na tę rzadką Wybieram się wyprawę?… DIONIZOS I to szybko, duchem Przyniosą cię — PENTHEUS Czy myślisz, żem jest niewieściuchem? DIONIZOS — Ramiona matki właśnie… PENTHEUS Zmuszasz do wygody? DIONIZOS Oj! prawda! do wygody! PENTHEUS Czym nie wart? DIONIZOS Choć młody, Wart jesteś i to bardzo!… (Pentheus wychodzi.) Zaiste! Wspaniałej, Do nieba sięgającej dostąpisz tu chwały! Agawo, ściągnij rękę! Wy, córki Kadmosa, Ściągnijcie ją — wy, siostry! Prowadzę młokosa W bój wielki! Zwycięzcami ja i Szumnik boży Będziemy, a zaś reszta sama się ułoży! CHÓR Huzia! hu! wściekłe psy! Huzia! W ostępy gór, Gdzie tyrsos radośnie drży W dłoni Kadmowych cór! Huzia my, huzia na szpiega, Co strój niewieści wdział I ujrzeć menady zabiega — Taki nim miota szał! Pierwsza go matka spostrzeże Czatującego z wierzchołka Świerku lub turni i głośno Na tłum bachantek zawoła: «Któż z Kadmejczyków, któż, Niepowołany stróż, Niepożądany szpieg, W te nasze góry wbiegł? W te nasze góry, w te góry Któryż to z ludzi, który, O wy bachantek chóry — Szalony iście człek — , Dostępny znalazł ścieg? Z czyjegoż on wyszedł łona? Bo nie z kobiecej on krwie! Szczenię to lwie, Lub ta, co libijską się zwie, Zrodziła go kiedyś Gorgona! Zjawże się, Prawo, zjaw, Bezbożnych ty sędzio spraw, Wznieś sprawiedliwy miecz I morduj, i kłuj, i siecz! Na wylot mu przeszyj krtań, Niech ginie, niech kona Syn Echiona, Ziemi okrutny płód! Niech krwawa I sroga Będzie ta dań, Którą ma spłacić tej pory Człek, co bez Boga, Bez prawa, Bez czci, bez pokory Żywot haniebny wiódł! * Przeklęty go uniósł gniew, Prawo depcąca złość! W pogardzie matki ma krew: Choć z jej on kości kość, Chce to dziś zburzyć, co dla niej Świętością się stało! Tak! W tej ci on myśli, o pani, Na twój się wybrał szlak: W pysze niepowściągliwej Pragnie on przemóc, co boże, A czego nikt na tym świecie Siłą swą przemóc nie może! Pragnie zuchwale zgnieść Wszelaką boską cześć, Z której ma biedny człek Poratowanie i lek. Żadnej ci, żadnej mądrości Dusza ma dziś nie zazdrości, A przecież to, co najprościej Szczęścia przynosi nam stek, Najwyższym jest dla mnie po wiek, Rozumu to dla mnie korona: Całą potęgą swych tchnień I noc, i dzień Wysławiać niebiosa, a w cień Niech cnota nie schodzi gnębiona! Zjawże się, Prawo, zjaw, Wznieś sprawiedliwy miecz I morduj, i kłuj, i siecz! Na wylot mu przeszyj krtań, Niech ginie, niech kona Syn Echiona, Ziemi okrutny płód! Niech krwawa i sroga Będzie ta dań, Którą ma spłacić tej pory Człek, co bez Boga, Bez prawa, Bez czci, bez pokory Żywot haniebny wiódł. * Zjaw się jak byk, Lub wielogłowy smok, Lub płomienisty lew! Hej! Niechże, Bachu, nasz krzyk, Nasz zew Uskrzydli dziś chyży twój krok: Niechże ci śmiech tryska z warg, Kiedy zabójczy sznur Będziesz mu składnie Rzucał na kark, Skoro w swym szale napadnie Święte menady gór!… / Na scenę wbiega / GONIEC O ty, w Helladzie ongi tak szczęśliwe plemię Starego Sydończyka, który posiał w ziemię Płód ziemi, zęby smocze! Jak mnie los twój boli, Choć tylko jestem sługa, żyjący w niewoli! PRZODOWNICA CHÓRU Co jest? Czy od bachantek niesiesz jakie wieści? GONIEC Syn Echiona zginął, Penthej! O boleści! PRZODOWNICA CHÓRU Potężnieś się objawił, ty nasz szumny boże! GONIEC Co mówisz, co powiadasz? Radujesz się może Z rozgromu mego pana?… O niewiasty lute! PRZODOWNICA CHÓRU Nie wasza, na nie waszą śpiewam dzisiaj nutę! Nie lęka się już kaźni me serce niewieście! GONIEC Czy myślisz, że już mężczyzn nie ma w naszym mieście? PRZODOWNICA CHÓRU Dionizos, o, Dionizos ma nade mną władzę! Jego się tylko radzę! GONIEC Rozumiem! Lecz się cieszyć, jeśli kogo spotka Nieszczęście, to nie pięknie! Sprawa to nie słodka! PRZODOWNICA CHÓRU Lecz powiedz, jakże zginął? — powiedzże, mój złoty! — Ten mierny człek, co same wyprawiał niecnoty? GONIEC Rzuciwszy swe mieszkanie w tym tebańskim grodzie, Dotarliśmy nasamprzód ku Ajsopa wodzie, Przez którą trzeba było się przeprawić, dalej Do skał kithajronowskich myśmy się dostali — To znaczy, ja i Penthej, któremu w tej drodze Towarzyszyłem właśnie, panisku-niebodze, I on, ten cudzoziemiec, wiodący nas obu Na ową uroczystość. Pamiętni sposobu, Nasamprzód do zielonej wkroczyliśmy hali: Stąpając po cichutku, ledwieśmy szeptali, By widzieć, niewidziani. W drzew jodłowych cieni Spadzisty jar lśnistymi źródłami się mieni. W tych cieniach, u tych siklaw, nad krynic zwierciadły Swobodnie się menady przy pracy rozsiadły Przemiłej: jedne pręty tyrsowe maiły, Ogołocone z bluszczu, inne wieńce wiły, A inne znów skakały niby klacze młode, Od wozów na rozkoszną puszczone swobodę. Bachantek wtór rozbrzmiewał naokół. I wtedy Ten biedny mój Pentheus, nie mogąc czeredy Niewieściej dojrzeć dobrze, powie: «Stąd, gdzie stoję, Przybyszu mój kochany, chyba oczy moje Nie mogą, jak by chciały, ogarnąć gromady Bachantek. Na to, myślę, nie ma innej rady, Jak wleźć na jaki wierszyk lub na jaką jodłę, Bo tylko tak zobaczę ich rzemiosło podłe.» I wtedy wraz spostrzegłem, jakiego to cudu Ten przybysz w oczach moich dokonał bez trudu: Wierzchołek niebotyczny rękami zwinnemi Schwyciwszy, jął giąć jodłę, giął i giął ku ziemi, Aż w kabłąk zgiął w kształt łuku lub jak dzwono koła, Pod cyrklem kołodzieja rosnące. Nie zdoła Śmiertelny żaden człowiek spełnić, czego w lesie Ten przybysz nasz dokonał. W rękach drzewo gnie się, Aż zegnie się ku ziemi! Co kiedy się stało, Na gałąź wsadził pana i, znowu się mało Trudzący, jął to drzewo przepuszczać przez palce, By zbyt nie odskoczyło. W końcu po tej walce, Co walką snać nie była, do niebieskich pował Ów maszt się, dźwigający króla, wyprostował. Lecz menad król nie dojrzał, za to menad oczy Spostrzegły go wyraźnie w niebieskiej przeźroczy, Na drzewa tego szczycie. W tym samym momencie Znikł przybysz. Za to z niebios — wierzę temu święcie, Że był to Dionizos — głos się ozwał gromki: «Niewiasty! Posłuchajcie! Wy, Kadma potomki, I wy, moje dziewice! Zdrajcę wam przywiodłem, Co mnie i was, i nasze obrzędy w swem podłem Śmiał nurzać pośmiewisku! Ukarzcie go za to!» To rzekł i płomień ognia świętego bogato Ku niebu i ku ziemi wypuścił. Przestwory Ucichły, ani listek nie zadrżał tej pory W rozciekawionej kniei, zamilkły zwierzęta. Nie całkiem usłyszawszy, co im cisza święta Przyniosła, wraz na palcach wspięły się te panny, To w tę, to w ową stronę wzrok swój nieustanny Rzucając. Wtem na nowo głos się ozwał z góry, I, Bacha już poznawszy, Kadmosowe córy Zerwały się, jak dzikie gołębie i siły Do biegu wytężywszy, co tchu popędziły Agawe matka króla, i obie jej siostry I wszystkie wraz bachantki: niby wicher ostry, Przepaści przesadzając, jary i źródliska, Pomknęły, bożym szałem porwane, i z bliska Ujrzawszy na tej jodle siedzącego króla, Straszliwie sobie tłum ich od razu pohula. Nasamprzód były głazy w robocie: ze skały Sterczącej naprzeciwko, kamienie rzucały I kłody, i gałęzie. Inne w biedną głowę Mierzyły tyrsosami, lecz i tyrsosowe Ich pręty szły na chybę, albowiem na szczycie Wysokim, o nie! wyższym, niż sam chciał, swe życie Umieścił nieszczęśliwy ten mój pan! Bezradnie Na drzewie onym siedział, czekając, aż padnie, Konary dębowymi poczęły nareszcie Korzenie wydobywać te ręce niewieście, Podważać je bez dźwigni żelaznych. A kiedy Bez skutku i ta praca, do wściekłej czeredy Odezwie się Agawe: «Otoczyć mi kołem To drzewo, za pień chwycić, iżby przed mozołem Rąk naszych zwierz ten nie zbiegł i ażeby bożej Nie zdradził tajemnicy!…» I wraz się przyłoży Rąk tysiąc do tej jodły i wyrwie ją z ziemi. A między gałęziami siedział jodłowemi Pentheus, by wraz upaść wśród jęków rozpaczy I westchnień przetysiącznych: wiedział, co to znaczy, Na śmierć niechybną szedł on. Dopadnie go matka I pierwsza — że kapłanka — pocznie do ostatka Mordować swego syna. On zasię, przepaskę Zrzuciwszy co tchu z głowy, błaga ją o łaskę, Ażeby go poznawszy, nieszczęsna Agawe Rzuciła te sprawiane nad nim sądy krwawe. «Syn jestem twój, o matko!» — tak on rzecze do niej, Dotknąwszy się jej lica, jej matczynej skroni — «To ja, Pentheus, syn twój, o matko rodzona, Któregoś porodziła w domu Echiona! Ulituj się nade mną i za moje grzechy Synowskiej ty się, matko, nie zbawiaj pociechy!» Lecz ona, wywracając oczy, tocząc pianę, Straciwszy zdrowe zmysły, gdzie zmysły wskazane, Bachanckim zdjęta szałem, ani go nie słucha. Na piersiach mu stanąwszy i, ślepa i głucha, Rozedrze mu łopatkę i, chwyciwszy ramię, Wyrywa je — o, siłą nie własną! Nie kłamię: Bóg jakiś tak ustalił niewieście jej ręce! Zaś z drugiej strony Ino uczestniczy w męce, Na kęsy szarpiąc ciało. Nieszczęsnej ofiary Dopadła Autonoe, a z nią całe chmary Bachantek… Wszczął się zamęt, krzyk i narzekanie: Ten jęczy, ciężko wzdycha, ile tchu mu stanie, A tamte tryumfują. Ta biednego człeka Skrwawione chwyta ramię, ta z nogą ucieka, W obuwiu jeszcze tkwiącą. Oto żebra świecą, Odarte całkiem z mięsa tą ręką kobiecą. O biedny Pentheusie! Kawałami ciała Twojego, niby piłką, ta czeladź rzucała!… Na ostrych skał złomiskach leżą jego strzępy, Po gąszczach rozsypane, na lesiste kępy Rzucone! O, niełatwo je znaleźć!… Traf zdarza, Iż głowa się dostaje do rąk matki. Wraża Rodzica wraz na tyrsos ją zatknie i pędzi, By z głową lwa dzikiego, od skalnych krawędzi Kithajronowych w górach wraz z swymi menady Pozostawiła siostry, sama zaś w me ślady, Z krwawego łupu dumna, spieszy w nasze mury, Bachowi pohukując, co był jej ponurej Wyprawy uczestnikiem, co ją tą zdobyczą Obdarzył, łzy niosącą. Niechże sobie krzyczą, Radują się zwycięstwem, ja, nim się tu zjawi Agawe, precz stąd pójdę, gdyż serce mi krwawi Ten widok!… Tak, być skromnym i zawsze czcić nieba To rzecz jest najpiękniejsza, a powiedzieć trzeba, Że równie i najmędrsza. Klejnot nad klejnoty, Jeżeli człek te zbawcze pielęgnuje cnoty. CHÓR W pląs na cześć Bacha, w pląs! W taneczny szał! Niech się nasz hejnał potoczy, Albowiem zginął już smoczy Płód! Pentheus zginął! Niewieście odzienie Wdział, Tyrsosem trząsł I w Hadu dziś zeszedł cienie — Buhaj go wiódł!… Tebańskich bachantek chóry Zwycięstwa wspaniałą sławę W jęk zmieniłyście ponury, W zdrój Łez! Piękny zaiste to bój, Wielkąć przynosi chlubę. Jeśli na dziecka własnego zagubę, Na jego kres, Ręce podniesiesz krwawe! PRZODOWNICA CHÓRU Aliści widzę matkę Pentheja, Agawe — Z wytrzeszczonymi oczy do pałacu spieszy. Powitać, cześć bachanckiej trzeba oddać rzeszy. / Z głową Pentheja, zatkniętą na tyrsosie, wpada z częścią bachantek / AGAWE Bachantki azyjskie! PRZODOWNICA CHÓRU Hej? AGAWE Maik niesiemy w dom, Maik zielony, Od gór go niesiemy, od gór, Niesiem go świeżo ucięty! PRZODOWNICA CHÓRU Widzę twój chór, Biję pokłony — Witam cię, tłumie ty święty! AGAWE W ostępie dzikich kniej, Bez łowczych sieci — Patrzcie, patrzajcie, me dzieci! Upolowałam lwa! PRZODOWNICA CHÓRU Wśród jakich puszcz? AGAWE Kithajron — — PRZODOWNICA CHÓRU Kithajron? AGAWE On Jego sprowadził skon. PRZODOWNICA CHÓRU Któż pierwszy wymierzył cios? AGAWE Moja to chwała chwał! PRZODOWNICA CHÓRU Szczęśliwą cię będzie zwał Powszechny głos! BACHANTKI Tak zwią mnie bachantki. PRZODOWNICA CHÓRU Kto drugi? AGAWE Kadmosa — — PRZODOWNICA CHÓRU Kadmosa? — AGAWE Ród Tej uczestnikiem zasługi! On ci to ze mną, tak, ze mną Nie poszedł w drogę daremną! Przez nas on trup! Szczęśliwy, szczęśliwy to łup! * AGAWE Bierz udział w biesiedzie! PRZODOWNICA CHÓRU Ja? AGAWE Młody to jeszcze zwierz! Spod spin szyszaka, Który niedawno wdział, Miękka się broda dobywa! PRZODOWNICA CHÓRU Z tym mu na schwał — Ozdoba taka, Jako u lwa jego grzywa! AGAWE Bach się na łowach zna! Na zwierza ślady Wraz zaprowadził menady, On, sfory wódz! PRZODOWNICA CHÓRU Myśliwych król! AGAWE Czy chwalisz? PRZODOWNICA CHÓRU Co chwalę? AGAWE Mnie?! Wkrótce po wszystkie dnie — — — PRZODOWNICA CHÓRU Chwalić cię będzie ten gród! AGAWE I Penthej mnie za ten łów — — PRZODOWNICA CHÓRU Pochwali własny cię chów, Tak, on, twój płód! AGAWE Że taka lwia zdobycz — PRZODOWNICA CHÓRU Wspaniała — AGAWE Wspaniale — PRZODOWNICA CHÓRU Złowiona — AGAWE Mych rąk Nie uszła! O chwała! O chwała! O wielka, ty wielka radości! Wśród mych rodzinnych włości Czyn mój zostanie po wiek — Sławić go będzie człek! PRZODOWNICA CHÓRU Więc niechaj twoją zdobycz, nieszczęsna niewiasto, Zobaczy na swe oczy i tebańskie miasto. AGAWE Mieszkańcy pięknowieżej warowni na ziemi Tebańskiej! Przyjdźcie zaraz, aby oczy swemi Oglądać łup, przez córki Kadmosa zdobyty! Nie one, ze rzemienia miotane dziryty Tessalskie go ubiły, nie wpadł też do matni Myśliwskiej! O nie! Cios mu zadały ostatni, Rozdarły go tych białych palce rąk! Należy Więc chełpić się, po bronie chodzić do płatnerzy, Jeżeli go te gołe pochwyciły ręce, Na cząstki mu porwały te członki zwierzęce? Gdzie jest mój ojciec stary? Niechże k'nam się rusza! Nie widzę też i syna mego, Pentheusza? A przyjdź! Drabinę przystaw do dworzyszcza ściany I przybij na trójwrębie ten upolowany Łeb lwa, który ze sobą przynoszę! / Z resztkami zwłok syna, na marach niesionemi przez służbę, powraca spoza miasta / KADMOS Na ziemię Postawcieże mi, słudzy, to nieszczęsne brzemię, Te resztki Pentheusa! Przynieście je, ludzie, Przed pałac. Po tysiącznym znalazłem je trudzie, W parowach kithajrońskich… Nie w jednym leżały Wszak miejscu — w gęstym lesie ten dobytek cały Jam zebrał! — O mych córek wyprawie straszliwej Już tum ja się dowiedział, na te nasze niwy Wróciwszy od bachantek, wraz z Teirezjaszem, Chodzący już spokojnie po tem mieście naszem. Do lasu więc z powrotem skierowawszy kroki, Przynoszę wam te wnuka zabitego zwłoki — Menady go rozdarły! Była tam i ona Małżonka Aristaja, co mu Aktajona Zrodziła, Autonoe; w zielonej dąbrowie Widziałem również Ino! W nieszczęśliwej głowie Zmieszały się im zmysły. Zaś co do Agawy, Ktoś mówił mi, że z swojej bachanckiej wyprawy Wróciła opętana do miasta. I zasię Rzekł prawdę, gdyż ją widzę — biada! po niewczasie! AGAWE Mam prawo dzisiaj, ojcze, do największej chwały! Tak, chełp się! Gdyż z śmiertelnych tobie się dostały Przenajdzielniejsze córki! Wszystkich to się tyczy, A zwłaszcza mnie! O, racz się przyjrzeć tej zdobyczy Iglicę porzuciłam i krosna, byś oto Sięgnęła nieco wyżej, ty moja ochoto, Na zwierza polująca — rękami! Patrz, stary Mój ojcze! Na ramionach niosę łup bez miary I tobie go oddaję, by na twego szczycie Pałacu mógł zawisnąć! Niech się twoje życie Napełni dzisiaj dumą! Niech twe serce, rade Z mojego dzisiaj czynu, sprosi na biesiadę Twe wszystkie przyjacioły! Szczęśliwyś, szczęśliwy, Że takie twoje córki wykonują dziwy! KADMOS O klęsko niepomierna, przed którą się bronią Źrenice! O ty mordzie, wykonany dłonią Nieszczęsną! O, wspaniałą uczciłaś ty bogi Ofiarą i na stypę prosisz w swoje progi I mnie, i Tebańczyków! Biada! naprzód tobie, A potem mnie jest biada. O, w słusznej żałobie, Aczkolwiek zbyt okrutnej, szumny bóg nas grzebie On, krewniak nasz, pogrąża w niej i mnie, i ciebie. AGAWE Że też to starość bywa tak zrzędna i oko Na wszystko ma niechętne. Pragnę ja głęboko, By syn mój dobrym łowcą był i w matki ślady Wstępował, zwierza goniąc na czele gromady Tebańskiej młodzi! Przecież on li umie z bogi Wojować! Trzeba, ojcze, odwieść go z tej drogi, Upomnieć! Niech tu stanie i niechże zobaczy, Iż szczęścia tak nie zyska, jeno klęskę raczej. KADMOS Ach! ach! Gdybyście kiedy czyn swój pojąć miały, Cierpienie by was cierpkie zmogło. Lecz że cały Swój żywot w tym dzisiejszym stanie przeżyjecie, Nieszczęścia nie poznacie największego w świecie. AGAWE Cóż stało się smutnego? Jakie zło cię mroczy? KADMOS Nasamprzód tam, ku niebu, podnieśże te oczy. AGAWE Podnoszę. Ale po co? Czy dowiem się może? KADMOS To samo jest, czy coś się zmieniło w przestworze? AGAWE Daleko promienistsze, to powiedzieć muszę. KADMOS A ból jakiś niezwykły czy ci szarpie duszę? AGAWE Ja nie wiem, co to znaczy… Jeno czuję, owszem: Poprzedni stan przeminął w mojem sercu zdrowszem. KADMOS Czy słyszysz? Odpowiedzi daszże mi przytomne? AGAWE Dawniejszych słów, mój ojcze, wcale już nie pomnę. KADMOS A w czyjeże to progi weszłaś jako żona? AGAWE Z posiewów zrodzonego smoczych Echiona. KADMOS A jakie, powiedz, imię waszego jest syna? AGAWE Pentheus, ma i męża pociecha jedyna. KADMOS A z czyjejże to głowy w ręku krew ci płynie? AGAWE Z łba lwa, tak mi mówiły moje współłowczynie. KADMOS O, przyjrzyj mu się bliżej, starczy mgnienie powiek. AGAWE Co widzę? Cóż ja trzymam?! Wszak ci to jest człowiek! KADMOS Uważnie mu się przyjrzyj, popatrz, jak należy. AGAWE Największą widzę zgrozę! O bólu macierzy! KADMOS A co? Jak ci się widzi? Co? Czy lwa to skronie? AGAWE Nie! Głowę Pentheusa dźwigają me dłonie! KADMOS Skrwawioną, nim zdołałaś ją rozpoznać! Rety! AGAWE Kto zabił? Kto dał do rąk nieszczęsnej kobiety? KADMOS Okrutna, sroga prawdo, jawisz się nie w porę! AGAWE Mów! Wypędźże mi z serca niecierpliwą zmorę! KADMOS Ty sama go zabiłaś, ty i siostry twoje! AGAWE Padł w domu, czy gdzie indziej? O wy niepokoje! KADMOS Gdzie ongi Aktajona srogie psy rozdarły. AGAWE Mów, po co na Kithajron poszedł ten mój zmarły? KADMOS Szedł z boga drwić, wyszydzać szedł bachijskie szały. AGAWE A w jaki my się sposób, powiedz, tam dostały? KADMOS Utraciłyście zmysły i ten gród nasz z wami. AGAWE Dionizos zmógł! Jasnymi widzę to oczami. KADMOS Nie chciałyście go uznać, lżąc jego obrządki. AGAWE Gdzież, ojcze, są te drogie mego dziecka szczątki? KADMOS Przyniosłem, wyśledziwszy z ogromnym mozołem. AGAWE Czy dobrze członki jego trzymały się społem? KADMOS [Porozrzucane. Leśny skrywał je manowiec.] AGAWE Skąd szał nasz opadł także i Pentheja? Powiedz! KADMOS Wam równy był, czcić boga wzbraniał się i za to Bóg hojnie nam zapłacił — o krwawa zapłato! — W jednaki niszcząc sposób nas wszystkich: was, moje Wy córki, i tego tu, i mój dom — ostoję, I mnie, co pozbawiony męskiego potomka, Spoglądać dzisiaj muszę, jaka klęska gromka Raziła dziś ten ród nasz, jak przenieszczęśliwie, Jak strasznie zginął kwiat ten, wyrosły na niwie Żywota twego, córko!… O mój wnuku luby! Podporąś mego domu był, a dziś do zguby Przywiodłaś go, ty drogi mojej córki synu! Postrachem byłeś wielkim dla naszego tynu, Lecz nikt przez wzgląd na ciebie nigdy się nie ważył Urągać mnie, starcowi! Dobrze by się sparzył! A dzisiaj snać wypędzon będzie z własnej ziemi On, Kadmos, wielki Kadmos, co rękami swemi Tebański ród zasiawszy, bujne sprzątnął plony! O wnuku mój jedyny, wnuku mój rodzony. Najdroższy dla mnie z ludzi, bo choć już na świecie Nie żyjesz, do najdroższych zawsze cię, me dziecię, Zaliczać tutaj będę. Już ty mnie za brodę Nie będziesz ciągnął, wnuku! Już ty, pisklę młode, Nie będziesz mnie całował, nie będziesz zwał dziadkiem, Nie będziesz mnie się pytał: «A czy ci przypadkiem Ktoś krzywdy nie wyrządził? Któż ci na zawadzie Tak stanął, tak zasmucił? Powiedz, luby dziadzie, Ażebym mógł ukrócić tę ludzką swawolę!» A dziś ja nieszczęśliwy i tyś się na dolę Naraził przeokrutną, przebiedna twa matka I sióstr jej los żałosny!… Kto żyw, do ostatka Pamiętaj: gdybyś bluźnił, nie chciał wierzyć w Boga, Wnet wierzyć cię nauczy śmierć Pentheja sroga. PRZODOWNICA CHÓRU Kadmosie, żal mi ciebie! Jednak zasłużenie Padł wnuk twój, choć tak krwawe zostawił ci mienie. AGAWE Cóż stało się z mych losów, ty mój ojcze miły?!… [Ażeby żyć tu dalej, już ja nie mam siły! Pentheus, syn, nie żyje! Ręce moje własne Rozdarły go na strzępy! Niechże i ja zgasnę! DIONIZOS On karę zasłużoną poniósł: szydził ze mnie I przeto z rąk tych zginął, z których tak nikczemnie Nie był powinien zginąć. Ale i wam godnie Zapłacić trzeba będzie za spełnioną zbrodnię Na wnuku tego starca: Już nie zobaczycie Tych murów, wypędzone z nich na całe życie!] Ty w smoka, królu Kadmie, będziesz przemieniony, A co zaś do Aresa córki, twojej żony, Harmonię, która z tobą, choć śmiertelnyś, żyje W małżeńskim związku, w gada się przedzierzgnie, w żmiję. Z nią razem z tego miasta pognasz zaprząg wołów — To Zeus ci przepowiada co do twych mozołów — I, ludów barbarzyńskich wódz, ty grodów wiele Rozburzysz. Lecz gdy nowi twoi przyjaciele Świątynię Loksyjasza złupią, wiedz, że wtedy W powrocie swym doznają niespodzianej biedy. Lecz Ares przyjdzie w pomoc tobie i Harmonii, Obojga was na Wyspie Szczęśliwości schroni. To mówięć ja, Dionizos, nieśmiertelny człowiek, Lecz Zeusa syn prawdziwy. Gdybyście swych powiek Nie odwracali ongi od rozsądku drogi W te czasy, kiedy znać jej nie chcieliście, błogi, Zaiste, los by waszą rozpogadzał duszę, Syn Zeusa zbawcze z wami zawarłby sojusze. AGAWE Błagamy, Dionizosie! Zgrzeszyłyśmy, boże! DIONIZOS Za późno! Wcześniej było kajać się w pokorze! AGAWE Widzimy to, lecz nazbyt krwawa jest twa chłosta! DIONIZOS I wyście mnie chłostały szyderstwem! Rzecz prosta! AGAWE Tyś bóg, więc się nie równaj śmiertelnikom w złości. DIONIZOS Zezwolił na to dawno Zeus z swej wysokości. AGAWE Ojej! Więc nieuchronne, starcze, jest wygnanie! DIONIZOS Przecz zwlekać? Co się stało, już się nie odstanie! KADMOS O dziecię! Jakiż dzisiaj los nawiedził ostry Nas wszystkich, mnie i ciebie, i twe krwawe siostry! Ja, biedny, w cudzoziemskie mam się udać kraje W tym wieku tak podeszłym! Jak Zeusa wyznaje Wyrocznia, mam wojsk cudzych zebrać mieszaninę I wieść ją na Helladę! Mam — z boleści ginę! — Harmonię, Aresową córkę, moją żonę, Na gada przedzierzgniętą, wieść w ojczystą stronę, Ja, również gad! Na dzikich barbarzyńców przedzie Na groby ją helleńskie własny mąż powiedzie, Na świętych bóstw ołtarze! Nie skończą się moje Nieszczęścia! Mnie i wówczas będą niepokoje Szarpały, Acherontu gdy fale zobaczę! AGAWE Ojcze! Bez ciebie idę na życie tułacze! KADMOS Przecz, córko, obejmujesz mnie swymi rękami? Słaby, siwy ja łabędź, cóż ja pocznę z wami? AGAWE Z ojczyzny wyrzucona, w jakież pójdę strony? KADMOS Ja nie wiem! Nie pomoże ci ojciec rodzony. AGAWE Żegnaj mi, grodzie ojczysty, żegnaj mi, domie ty mój! Wypchniętą z rodzinnych progów Okrutny czeka znój. KADMOS Arystajowych poszukaj rozłogów! AGAWE [Ojcze! nad losem twym płaczę! KADMOS A mnie chwytają rozpacze Nad twą i sióstr twoich dolą! AGAWE Dionizos, wielki bóg, Strasznym zapłonął gniewem, Z rodzinnych wygnał smug! DIONIZOS Ale i mnie strasznie bolą Te krzywdy, przez was zadane — Krwawą mi ranę Tebański zadał gród, Że mi odmówił czci! / (Znika.) / AGAWE Bądźże mi, ojcze, zdrów! KADMOS Bądź zdrowa, córko nieboga! Jeno do zdrowia nie wiedzie ta droga! AGAWE Do sióstr mnie powiedźcie, do sióstr, Przed nimi niech stopa ma stanie, By razem pójść na wygnanie — Biedne wy siostry moje! Nie na Kithajron mi iść! Ani on mnie nie zobaczy, Ani ja jego! Ach! Nie dla mnie bachantek stroje, Nie dla mnie już w bluszczu liść Zdobne te pręty — Innym zostawię ja ten obrzęd święty!… CHÓR W przemnogiej postaci Zjawiają się losy I niespodzianki urządza nam Bóg. Miast zyskać, człek traci, A zysków niebiosy Wśród niespodzianych nie skąpią mu dróg — Tak było i z tym wydarzeniem… ] ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/bachantki. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Eurypides, Eurypidesa tragedye. Tragedye ludzi zwyczajnych i tragedye szału, T. 3, nakł. Akademia Umiejętności, Kraków 1918 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Elbląską z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BE. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Małgorzata Biernacka, Paulina Choromańska, Dorota Kowalska, Marta Niedziałkowska. ISBN-978-83-288-2224-5