Adam Mickiewicz Dziady. Widowisko, część I ISBN 978-83-288-7448-0 / Prawa strona teatru — Dziewica w samotnym pokoju — na boku ksiąg mnóstwo, fortepiano, okno z lewej strony w pole; na prawej wielkie zwierciadło; świeca gasnąca na stole i księga rozłożona (romans Valerie). / DZIEWICA / wstaje od stołu / Świeco niedobra! właśnie pora była zgasnąć! I nie mogłam doczytać — czyż podobna zasnąć? Waleryjo! Gustawie! anielski Gustawie! Ach, tak mi często o was śniło się na jawie, A przez sen — będę z wami, Pan Bóg wie dopóki! Smutne dzieje! Jak smutnej są źródłem nauki! / po pauzie, z niesmakiem / Po co czytam? Już koniec przezieram z daleka! Takich kochanków tutaj / wskazuje ziemię / cóż innego czeka? Waleryjo! ty przecież spomiędzy ziemianek Zazdrości godna! Ciebie ubóstwiał kochanek, O którym inna próżno całe życie marzy, Którego rysów szuka w każdej nowej twarzy, I w każdym nowym głosie nadaremnie bada Tonu, który jej duszy brzmieniem odpowiada. Bo ich twarze tchną głazem, jak Meduzy głowa, Nad słotny deszcz jesienny zimniejsze ich słowa! Co dzień z pamiątką nudnych postaci i zdarzeń Wracam do samotności, do książek — [do] marzeń, Jak podróżny, śród dzikiej wyspy zarzucony, Co rana wzrok i stopę niesie w różne strony Azali gdzie istoty bliźniej nie obaczy, I co noc w swą jaskinią powraca w rozpaczy. Szalony, niech ukocha swe samotne ściany I nie targa łańcucha, by nie drażnić rany. — Witajże, ma jaskinio — na wieki zamknięci, Nauczmy się więźniami stać się z własnej chęci — Czyż nie znajdziem zatrudnień? Mędrce dawnych wieków Zamykali się szukać skarbów albo leków I trucizn — my niewinni młodzi czarodzieje Szukajmy ich, by otruć własne swe nadzieje. A jeżeli do grobu wstęp wiar[ą] zawarty, Pochowajmy swą duszę za życia w te karty. Można pięknie zmartwychwstać i po takim zgonie, I przez ten grób jest droga na Elizu błonie. Zamieszkałym śród cieniów zmyślonego świata Nudnej rzeczywistości nagrodzi się strata. Cieniów? Nigdyż nie było między ziemską bracią Takich cieniów, śmiertelną więzionych postacią? Dusze ich wzięłyż bytność z poetów wyroku. Kształty odlaneż tylko z pięknych słów obłoku? Nie mogę przyrodzenia tą myślą obrażać, Nie mogę bluźnić Twórcy — i siebie znieważać. W przyrodzeniu, powszechnej ciał i dusz ojczyźnie, Wszystkie stworzenia mają swe istoty bliźnie: Każdy promień, głos każdy, z podobnym spojony, Harmoniją ogłasza przez farby i tony; Pyłek [każdy] błądzący śród istot ogromu, Padnie w końcu na serce bliźniego atomu; A tylko serce czułe z dozgonną tęsknotą W rodzinie tworów jedną ma zostać sierotą? Twórca mi dał to serce, choć w codziennym tłumie Nikt poznać go nie może, bo nikt nie rozumie, Jest i musi być kędyś, choć na krańcach świata, Ktoś, co do mnie myślami wzajemnymi lata! O, gdybyśmy dzielące rozerwawszy chmury, Choć przed zgonem tęsknymi spotkali się pióry, Lub słowem tylko, wzrokiem, — dosyć jednej chwili, Dosyć, by się dowiedzieć tylko, żeśmy żyli. Wtenczas dusza, co ledwie czucia swe ogarnia, W której rozkosze truje wiązadeł męczarnia, Z ciemnej, głuchej jaskini stałaby się rajem! Jakby miło poznawać, zwiedzać ją nawzajem, I cokolwiek pięknego w myślach zajaśnieje, Co ślachetnego mają tajne serca dzieje, Rozświecić przed oczyma kochanej istoty, Jak wyłamane z piersi kryształów klejnoty! Wtenczas przeszłość do życia moglibyśmy wcielić Spomnieniem; można by się z przyszłości weselić W przeczuciu, a obecnym chwil lubych użyciem Łącząc wszystko, żyć całym i zupełnym życiem; Bylibyśmy jak lotne tchnienia, co je rosa Wiosennym zionie rankiem, dążące w niebiosa, Lekkie i niewidome, lecz, kiedy się zlecą, — Spłoną i nową iskrę pośród gwiazd rozświecą. / Na lewą stronę teatru wchodzi Chór wieśniaków niosących jedzenia i napoje; Starzec pierwszy z chóru na czele / GUŚLARZ Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, Z czujnym słuchem, z bacznym okiem Spieszmy się w tajnym obrzędzie, Z cichym pieniem, wolnym krokiem; Wszak nie nucim po kolędzie, Nucimy piosnkę żałoby; Nie do dworu z nowym rokiem, — Ze łzami idziem na groby. CHÓR Póki ciemno, głucho wszędzie, Spieszmy się w tajnym obrzędzie. GUŚLARZ Spieszmy cicho i powoli, Poza cerkwią, poza dworem, Bo ksiądz gusłów nie dozwoli, Pan się zbudzi nocnym chorem. Zmarli tylko wedle woli Spieszą, gdzie ich guślarz woła; Żywi są na pańskiej roli, Cmentarz pod władzą kościoła. CHÓR Póki ciemno, głucho wszędzie, Spieszmy się w tajnym obrzędzie. CHOR MŁODZIEŃCÓW / do Dziewczyny, ob. Romantyczność / Nie łam twych rączek, niewiasto młoda, Nie płacz, i oczek, i dłoni szkoda. Te oczki innym źrenicom błysną, Te rączki inną prawicę ścisną. Od lasu para gołąbków leci, Para gołąbków, a orlik trzeci: Uszłaś, gołąbko, spojrzy do góry, Czy jest za tobą mąż srebrnopióry? Nie płacz, nie wzdychaj w próżnej żałobie, Nowy małżonek grucha ku tobie, Nóżki z ostrogą, szyją mu wieńczy Wstążka błękitna, a kolor tęczy. Róża z fijałkiem na letniej łące Podają sobie dłonie pachnące, Pieszy robotnik kosi dąbrowę, Zranił małżonka, zostawił wdowę. Płaczesz i wzdychasz w próżnej żałobie, Wysmukły narcyz kłania się tobie, Jasną źrenicą śród polnych dzieci Jak księżyc między gwiazdami świeci. Nie łam twych rączek, niewiasto młoda, Nie płacz, i rączek, i oczu szkoda. Ten, po kim płaczesz, wzajem nie błyśnie Okiem ku tobie, ręki nie ściśnie. On ciemny krzyżyk w prawicy trzyma, A miejsca w niebie szuka oczyma. Dla niego na mszę daj, młoda wdowo, A dla nas żywych piękne daj słowo. / do Starca / Nie tęsknij, starcze, prosiemy młodzi, Tęsknota sercu i myślom szkodzi; W tym sercu dla nas żyją przykłady, Dla nas w tych myślach jest skarbiec rady. Stary dąb zruca powiewne szaty, O cień go proszą trawy i kwiaty: „Nie znam was, dzieci nowego rodu, Czyliście warte cienia i chłodu, Nie takie rosły dawnymi laty Pod mą zasłoną trawy i kwiaty”. Przestań narzekać, niesłuszny w gniewie, Jak było dawniej, nikt o tym nie wie. Uwiędną jedni, powschodzą inni, Chociaż mniej piękni, cóż temu winni? Strzeż naszej barwy, ciesz się z okrasy, A z nas dawniejsze wspominaj czasy. Nie wzdychaj, starcze, w próżnej tęsknocie, Wielu straciłeś, zostały krocie. Nie całe twoje szczęście jest w grobie, Nie tam są wszyscy znajomi tobie. Weź trochę szczęścia od nas szczęśliwych, Szukaj umarłych pośród nas żywych. GUŚLARZ Kto błądząc po życiu kraju, Chciał pilnować prostej drogi, Choć mu los wedle zwyczaju Wszędzie siał ciernie i głogi; Nareszcie po latach wielu, W licznych troskach, w ciężkich nudach, Zapomniał o drogi celu, Aby znaleźć wczas po trudach; Kto z ziemi patrzył ku słońcu, Marzył nieba i gwiazd loty I nie znał ziemi, aż w końcu, Kiedy wpadł w otchłań ciemnoty; Kto żalem pragnął wydźwignąć, Co znikło w przeszłości łonie, Kto żądzą pragnął doścignąć, Co ma przyszłość w tajnym łonie; Kto poznał swój błąd niewcześnie, O gorszej myśli poprawie, Mruży oczy, by żyć we śnie Z tym, czego szukał na jawie; Kto marzeń tknięty chorobą, Sam własnej sprawca katuszy, Darmo chciał znaleźć przed sobą, Co miał tylko w swojej duszy; — Kto wspominasz dawne chwile, Komu się o przyszłych marzy, Idź ze świata ku mogile, Idź od mędrców do guślarzy! Mrok tajemnic nas otacza, Pieśń i wiara przewodniczy, Dalej z nami, kto rozpacza, Kto wspomina i kto życzy. DZIECIĘ Wróćmy lepiej do chaty, coś tam od kościoła Błysnęło, ja się boję, coś po lesie woła. Jutro pójdziem na cmentarz, ty swoim zwyczajem Dumać, ja zdobić krzyże kwiatami i majem. Mówią, że dzisiaj w nocy umarłych spotkamy, Ja ich nie znam, ja własnej nie pamiętam mamy, Ty oczy w dzień masz słabe, pragnąłbyś daremnie Dawno widzianych ludzi rozeznać po ciemnie. I słuch masz słaby. Pomnisz? dwie temu niedziele Zebrało się i krewnych i sąsiadów wiele Urodziny twe święcić; tyś w milczeniu siedział, Nic nie słyszał, nikomu nic nie odpowiedział. Zapytałeś na koniec, po co ta gromada Zeszła się w dzień powszedni? i czy mrok już pada? A my przyszli winszować i od kilku godzin Słońce zaszło, i był to dzień twoich urodzin. STARZEC Od tego dnia, ach, jakżem daleko odpłynął! Wszystkiem znajome lądy i wyspy ominął, Wszystkie dziedziczne skarby znikły w czasu toniach; Cóż mnie po waszych twarzach, i głosach, i dłoniach? Twarze, którem z dzieciństwa ukochać przywykał, Dłonie, co mię pieściły, głos, co mię przenikał, Gdzież są? Zgasły, przebrzmiały, zmieniły się, starły. Nie wiem, czym pośród trupów, czylim sam umarły. Ale inny świat rzucam, aniżelim zastał; Nieszczęsny, kto częściami do mogiły wrastał! Twój jeszcze głos, mój wnuku, ostatnia pociecho, Jak po umarłej pieśniach niemowlęce echo, Tuła się i głos matki powtarzając kwili. Lecz i ty mię porzucasz, jak inni rzucili. Pójdę sam; kto w dzień błądzi i żywych nie słyszy, Widzi w nocy, zna język grobowej zaciszy. Nie zabłądzę, wszak co rok chodziłem tą drogą: Zrazu jak ty, mój synu, z niemowlęcą trwogą, Potem jak chłopiec pełen ciekawej ochoty, Potem z tęsknotą, teraz nawet bez tęsknoty, Bez żalu; cóż mię wiedzie? jakiś zapęd nowy, Ciemne przeczucie, może to instynkt grobowy. Znajdę cmentarz i coś mi w głębi serca wróży, Że nazad już nie będę potrzebował stróży. Ale nim się rozłączym, twe służby dziecięce Nagrodzę, pódź, mój synu, uklęknij, złóż ręce. Boże! Coś mi rozkazał spełnić kielich życia I zbyt wielki, zbyt gorzki dałeś mi do picia, Jeśli względów twojego miłosierdzia godna Cierpliwość, z którą gorycz wychyliłem do dna, Jedynej, lecz największej śmiem żądać nagrody: Pobłogosław wnukowi — niechaj umrze młody! Bądź zdrów; stój i raz jeszcze ściśni dziada rękę! Daj mi twój głos usłyszeć — zaśpiewaj piosenkę Ulubioną i tyle powtarzaną razy, O zaklętym młodzieńcu, przemienionym w głazy. [DZIECIĘ] / śpiewa / MŁODZIENIEC ZAKLĘTY Wyłamawszy zamku bramy, Twardowski błądził śród gmachów, Biegł na wieże, schodził w jamy: Co tam czarów! co tam strachów! W jednem sklepisku zapadłem — Jak dziwny rodzaj pokuty — Na łańcuchu, przed zwierciadłem Stoi młodzieniec okuty. Stoi, a z ludzkiej postaci, Mocą czarownych omamień, Coraz jakąś cząstkę traci I powoli wrasta w kamień. Aż do piersi był już głazem, A jeszcze mu błyszczą lica Męstwa i siły wyrazem; Czułością świeci źrenica. „Kto jesteś? zaklęty rzecze, Coś te gmachy zdobył śmiało, Gdzie tak mnogie pękły miecze, Tylu wolność postradało”. „Kto jestem? o, drży świat cały Przed mą szablą, na me słowa Wielkiej mocy, większej chwały: Jestem rycerzem z Twardowa”. „Z Twardowa?… za moich czasów Nie słyszałem o nazwisku, Ni śród wojennych zapasów, Ni na rycerskim igrzysku. Nie zgadnę, jak długie lata Mogłem w więzieniu przesiedzieć; Ty świeżo wracasz ze świata: Musisz mi o nim powiedzieć. Czy dotąd Olgierda ramię, Naszą Litwę wiodąc w pole, Po dawnemu Niemcy łamie, Tratuje stepy mogole?” „Olgierd? Ach, już przeminęło Dwieście lat po stracie męża, Lecz z jego wnuków Jagiełło Teraz walczy i zwycięża”. „Co słyszę? Jeszcze dwa słowa: Może w twych błędnych obiegach Byłeś, rycerzu z Twardowa, Na Świtezi naszej brzegach? Czy tam ludzie nie mówili O Poraju silnej ręki I o nadobnej Maryli, Której on ubóstwiał wdzięki?” „Młodzieńcze, nigdzie w tym kraju, Od Niemna po Dniepru krańce, Nie słyszałem o Poraju Ani o jego kochance. Po co pytać, czasu strata, Gdy cię wyrwę z tej opoki, Wszystkie ciekawości świata Własnymi odwi[e]dzisz kroki. Znam czarodziejską naukę, Wiem dzielność tego zwierciadła, Wraz go na drobiazgi stłukę, By z ciebie ta larwa spadła”. To mówiąc, nagłym zamachem Dobył miecza i przymierza, Ale młodzieniec z przestrachem — „Stój!” — zawołał na rycerza. „Weźmi zwierciadło ze ściany I podaj go w moje ręce, Niech sam skruszę me kajdany I uczynię koniec męce”. Wziął i westchnął, twarz mu zbladła I zalał się łez strumieniem, I pocałował zwierciadło — I cały stał się kamieniem. CHÓR MŁODZIEŻY Tu guślarz kazał młodzieży Stanąć na drogi połowie: Tam na wzgórku wioska leży, A tam mogilnik w dąbrowie. Między kolebką i groby Młody nasz wiek w środku stoi; Śród wesela i żałoby Stójmyż w środku, bracia moi! Nie godzi się do wsi wracać, Nie godzi się biec w ich ślady. Tu będziemy święcić Dziady I piosnkami noc ukracać. Będziemy idących witać I powracających pytać, Lękliwym rozpędzać trwogę, Błędnym pokazywać drogę. — Zaszło słońce, biegą dzieci, Idą starce, płaczą, nucą, Lecz znowu słońce zaświeci, Wrócą dzieci, starce wrócą. Nim dojdzie siwizny dziecię, Nim starego dzwon powoła, Jeszcze ich spotka na świecie Niejedna chwilka wesoła. Ale kto z nas w młode lata Nie działa rzeźwym ramieniem, Ale sercem i myśleniem, Taki zgubiony dla świata. Kto jak zwierz pustyni szuka, Jak pugacz po nocy lata, Jak upiór do trumny puka, Taki zgubiony dla świata. Kto w młodości pieśń żałoby Raz zanucił, wiecznie nuci; Kto młody odwiedza groby, Już z nich na świat nie powróci Niech więc dzieci i ojcowie Idą w kościół z prośbą, z chlebem; Młodzi, na drogi połowie Zostaniem pod czystym niebem. PIEŚŃ STRZELCA Śród wzgórzów i jarów, I dolin, i lasów, Śród pienia ogarów I trąby hałasów: Na koniu, co lotem Sokoły zadumi, I z bronią, co grzmotem Pioruny zatłumi; Wesoły jak dziecko, Jak rycerz krwi chciwy, Odważnie, zdradziecko Bój zaczął myśliwy. Witajcież rycerza, Pagórki i niwy, Król lasów, pan zwierza, Niech żyje myśliwy! Czy w niebo grot zmierza, Czy w knieje i smugi, Stąd leci grad pierza, Stąd płyną krwi strugi. Kto w puszczy dojedzie Odyńca bez trwogi? Kto kudły niedźwiedzie Podesłał pod nogi? Czyj dowcip gnał rojem Lataczów do sideł? Kto wstępnym wziął bojem Sztandary ich skrzydeł? Witajcież rycerza, Pagórki i niwy, Król lasów, pan zwierza, Niech żyje myśliwy! Dalejże, dalejże, z tropu w trop, Z tropu w trop, dalejże, dalejże! Dalejże, dalejże, z tropu w trop, Z tropu w trop, hop, hop! GUSTAW Spolowałem piosenkę! Nie będą się gniewać Myśliwi, że do domu wracam bez zwierzyny. Jak tylko wrócę, zaraz muszę im zaśpiewać. — Lecz gdzież zaszedłem? nigdzie śladu ni drożyny. Hola! jak w kniei głucho — ni trąby, ni strzału. Zbłądziłem — otóż skutek wieszczego zapału! Goniąc muzę, wyszedłem z obławy. — Mróz ciśnie. Trzeba ogień nałożyć; gdy światło zabłyśnie, Nuż jaki spółtowarzysz z myśliwej czeladzi Błądzi jak ja, ten ogień razem nas sprowadzi, Łacniej drogę znajdziemy. O mój przyjacielu! Takich jak ty myśliwych nie znalazłbyś wielu. Oni z lasu nie zwykli spoglądać w obłoki, Ogarami na piękne polować widoki; Z jednym zawsze zamiarem i z jedyną żądzą, Na ziemi tropią zdobycz — tym lepiej — nie błądzą! Pewnie już z rzeźwym sercem i spoconym czołem Dzienną zabawę kończą za biesiadnym stołem. Każdy chlubi się z przeszłych lub przyszłych zdobyczy, Każdy swe trafne strzały, cudze pudła liczy; Żartują z siebie głośno lub szepcą do ucha; Wszyscy mówią, a jeden stary ojciec słucha. A jeśli się pod koniec uprzykrzyły łowy, Natenczas do sąsiadek — uśmiechy, rozmowy. Czasem strzelecka miłość — wędrowna ptaszyna, Serce przelotem zwiedzi — tak mija godzina, I tydzień, i rok przeszły, — tak bywało wczora, Tak jest dzisiaj i będzie każdego wieczora. Szczęśliwi! — A ja… czemuż nie jestem jak oni? Wyjechaliśmy razem — cóż mię w pole goni? Ach, nie zabawy ścigam — uciekam od nudy; Nie rozkosze myśliwskie lubię — ale trudy. Że się myśli, a przynajmniej że się miejsce zmienia, I że tu nikt mojego nie śledzi marzenia, Łez pustych, które nie wiem, skąd w oczach zaświecą, Westchnień bez celu, które nie wiem, kędy lecą. Nie do sąsiadek pewnie! na wiatry, na gaje, Ku marzeniom!… Myśl dziwna! Zawsze mi się zdaje, Że ktoś łzy moje widzi i słyszy westchnienia, I wiecznie około mnie krąży na kształt cienia. Ileż razy w dzień cichy szeleszczą na łące Jakoby nimfy jakiejś stopki latające; Spojrzę: chwieją się kwiaty i podnoszą głowy, Jakby z lekka trącone. — Nieraz śród alkowy Samotny książkę czytam; książka z rąk wypadła, Spojrzałem i mignęła naprzeciw zwierciadła Lekka postać, szepnęła jej powietrzna szata. Nieraz dumałem w nocy; gdy się myśl rozlata, Wzdycham, i coś westchnieniem dawało znak życia, Serce biło i czułem drugie serca bicia, Słowo nawet częstokroć, niewyraźnie, głucho, Jak przelot nocnej muszki pogłaska mi ucho!… Zasnąłem we mgle jasnej; z góry i z daleka Coś błyszczy, choć widocznych kształtów nie obleka; I czuję promień oczu i uśmiech oblicza! Gdzież jesteś, samotności córo tajemnicza? Niechaj się twój duch uwieńczy Choćby marnym, nikłym ciałem; Okryj się choć rąbkiem tęczy Lub jasnym źródła kryształem! Niechaj twojej blask obsłony Długo, długo w oczach stoi! Niech twych ust rajskimi tony Długo, długo słuch się poi! Świeć mi, słońca niech źrenica Olsnie marz[ąc] twoje lica; Piej, syreno! w lubych głosach Usnę, marzyć o niebiosach! Ach, gdzie cię szukać? — i od ludzi ucieknę, Ach, bądź ty ze mną, świata się wyrzeknę! MYŚLIWY CZARNY / śpiewa / Latasz, mój ptaszku, za wysoko latasz, A czy znasz dzielność swoich skrzydełek? Spojrzy na ziemię, którą tak pomiatasz, Co tam wabików, co tam sidełek! MŁODZIENIEC Hola! słychać śpiewania, hej! wszelki duch żywy! Ozwij się, bracie, kto jesteś? STRZELEC Myśliwy, Równej jak ty ochoty, większej trochę mocy. Obadwa polujemy, chociaż ty w poranki Jedziesz na świat, ja łowy rozpoczynam w nocy, Ty czyhasz na zwierzęta, a ja — na kochanki. GUSTAW Nie wiem, czy dobre miejsce wybrałeś na łowy, Ale nie chcę przeszkadzać, więc szczęśliwej drogi. STRZELEC Hola, kolego! nie bądź taki raptusowy. Jest że to grubijaństwo albo skutek trwogi? Pierwiej mię sam zawołał, a teraz ucieka. GUSTAW Ja miałbym ciebie wołać? STRZELEC Słyszałem z daleka, Żeś wołał; kogo? na co? nie wiem doskonale, Dosyć, że posłyszałem westchnienia i żale. Jestem jak ty myśliwcem, byłem kiedyś młody, Znam więc twego rzemiosła i wieku przygody. Musisz mieć coś na sercu, rozmówmy się szczerze. Pewnie [cię] zabłąkało w kniei jakie zwierzę? Bracie, ja sam błądziłem, znam zwierzęta różne, Skrzydlate i piechotne, czworo– i dwunożne. A jeśli nic nie gonisz, pewno rad byś gonił? Ej, czy cię widok pustej torby nie zapłonił? Wstyd młodemu niczego dotąd nie zastrzelić? Przyznaj się, ja ci mogę w potrzebie udzielić. GUSTAW Dzięki — od nieznajomych nie żądam pomocy, Nie zabieram przyjaźni tak rychło i w nocy; I nie rozumiem, co twe słowa mają znaczyć. STRZELEC Jeżeliś niepojętny, będę się tłumaczyć. Jeżeli mi nie ufasz, będę szczerszy z tobą… Wiedz naprzód, iż gdzie stąpisz, jest wszędzie nad tobą Pewna istota, która z oczu cię [nie] traci, I że chce ciebie w ludzkiej nawiedzić postaci, Jeżeli to, coś przyrzekł, zachowasz niezłomnie… GUSTAW Przebóg! co to ma znaczyć?… Nie zbliżaj się do mnie! I na tym się rękopis kończy ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/dziady-dziady-widowisko-czesc-i. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Adam Mickiewicz, Dziady cz. 1-4, wyd. Czytelnik, Warszawa 1974 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Stanisław Pigoń, Aleksandra Sekuła, Olga Sutkowska. ISBN-978-83-288-7448-0