Tadeusz Borowski Dziewczyna ze spalonego domu Przechyliłem się ciekawie przez barierę mostu, mocno obejmując palcami chłodne żelazo poręczy, aby nie ugniatało piersi, i na chwilę przymknąłem powieki. Powietrze pachniało jeszcze wciąż letnim deszczem, ale już poczynało falować od słońca, a z rozgrzanych kamieni chodnika podnosiła się ciepła jak oddech para i ocierała się o skórę nóg. Od rzeki szły rześkie, jakby bukowe powiewy, nasilały się i słabły, migotały nieledwie jak łamiące się fale, czasem prześlizgiwała się między nimi, jak błysk na wodzie, winna woń butwiejących liści. Co prawda, ściągałem bojaźliwie nozdrza, gdyż po asfalcie ulicy ciągnęły z łoskotem ciężarówki, wydzielając ckliwy fetor spalin, który mieszał się z zapachem wilgotnego kurzu, przesiąkał bagiennymi wyziewami z rynsztoków i zagłuszał zupełnie podmuchy rzecznego wiatru. Wypalony dom, czerwone, podbrązowione cegły, jakby zgniłe od góry, pokryte liszajami tynku i sinymi zaciekami; w pustym, do szczętu wyjedzonym przez ogień wnętrzu — cienkie piszczele kominów; nielogiczne otwory w murze na niepotrzebne drzwi i okna — wszystko oplecione żarłocznym bluszczem, który wgryzał się w ściany i pełzał po gzymsach; siatka odgradzająca dom od ulicy — zardzewiała i postrzępiona; przy domu dychawiczna, blada topola, srebrna od deszczu i przełamana przez pocisk — oglądana znad arkad mostu — leżały drobne i kruche, nieważne jak dziecięce zabawki. Za murami rozpościerało się rozległe pole zarosłe bujną, puszystą trawą, wyblakłą jak stare obicie zielonej kanapy, która stała kiedyś w wypalonym domu; wśród trawy mieniły się tęczowe odpryski rozbitych szyb. Gdzieniegdzie rudziały płaty świeżego gruzu, roślinność nie zdążyła jeszcze pochłonąć całkowicie niedawnego usypiska. Opasywała je półkolem ulica o wykrzywionych latarniach, wykarczowana z domów i nieuczęszczana przez przechodniów, a na stoku skarpy, ociężałe i rozparte w ziemi, rosły fantastycznie obfite, pieniące się liśćmi drzewa; trawa pięła się drapieżnie po zboczu i kłuła ostrą zielenią wzrok; wśród drzew zasłonięte krzewami stały czołgi pomalowane na kolor zwiędłych liści i bieliły się modele myśliwskich samolotów. Pod skarpą na żółciutkim piaseczku wystawiono na widok publiczny broń artyleryjską rozmaitego kalibru. Wzdłuż mostu turkotały po kocich łbach chłopskie biedki naładowane cegłami i wapnem, nad domem zaś, nad polem, skarpą i biedkami samotnie toczyły się po niebie skłębione chmury o liliowych i różanych brzuchach, rozkwitały i więdły na wietrze jak przyśpieszone kwiaty. Rozpamiętywałem znad arkad mostu niedowierzająco ten krajobraz i mimo woli prawie oczekiwałem, że gdy otworzę powieki, trawa zarastająca usypisko, żelazna krata powleczona minią, czołgi, samoloty i armaty wszelkiego kalibru, wystawione na pokaz, owe biedki, apatyczne konie, woźnice, ich cegła i wapno — rozwieją się w powietrzu, a na ich miejsce wrócą łamliwe, gęste krzewy, napełnione szelestem liści i świegotem ptaków, zazielenią się wyschłe drzewa, wypalony dom zapełni się ludźmi i przymykając spaczone, wiecznie zacinające się drzwi, wyjdzie z nieistniejącego korytarza dziewczyna w granatowej narzutce i podniesie ku niebu bladą, skupioną twarz. Dziewczyna przechodziła ścieżkami obok żywopłotu, przemykała się między krzewami zręcznie jak zwinne zwierzę; wieczorami, kiedy niebo było wyiskrzone i śliskie jak lód, kładło się na jej postać światło księżyca lub ogarniał ją chwiejny cień topoli, towarzyszył jej duszny zapach maciejki lub surowa, piwniczna woń wiosennej ziemi, albo zeschłe liście szeleściły jej pod nogami, albo szkliście chrzęścił drobny lodek; wychodziła zza rogu ulicy i — przykucnięci pod filarem mostu, siorbiąc łapczywie zbyt gorący płyn, zjadaliśmy na rzeźbionym kamieniu kartoflankę albo barszcz, albo rzadką kaszę, przeznaczoną dla mnie na kolację; na iluż dróżkach, ulicach, w iluż wnętrzach trwała postać tej dziewczyny, ileż razy czułem chłód jej krwistych warg, bliskie ciepło jej ciała; ileż razy wpatrywałem się w mroku w jej śniadą, boleśnie przejętą rytmem ciała twarz; miłość chłopięca i zazdrość kobieca; czułość i zaciętość; rozłąki i powroty; dziecięcość i dojrzałość; ulice, trotuary, drzwi domów, ludzie, obrazy nieba, parki szumiące cieniem, pełne jej białych rąk; zabawy ludowe o barwach perkaliku, deszcze, słońca, drzewa i powietrze — napełnione są jej obrazami, trwalszymi pod zamkniętą powieką aniżeli zamaskowane czołgi wśród zieleni, bielone samoloty i różnokalibrowe działa, na żółciutkim piaseczku wystawione gapiom na pokaz. Otworzyłem oczy pełne minionego krajobrazu i, włócząc nogę za nogą, ciężko zeszedłem po kamiennych schodkach wiaduktu, śmierdzących uryną i błotem, aż na chodnik ulicy. Popatrzyłem na półnagich robotników, którzy w bocznej uliczce wybierali z gruzów cegły i spuszczali je po drewnianej rynnie, popatrzyłem na fury z cegłą, ciągnione przez umęczone konie, objąłem wzrokiem trawiaste pole, wyschłe drzewa, skarpę i topole na skarpie — krajobraz, do którego niegdyś byłem przywiązany — wreszcie brużdżąc głęboko brwi, energicznym krokiem ruszyłem do śródmieścia. Kiedy przechodziłem koło wypalonego domu, na którym plenił się bluszcz, powiał od pola wiatr i poczułem w nozdrzach, jak żywą, wydobywającą się z głębi fundamentów, z zasypanych gruzem piwnic, słodkawą smugę zapaszku gnijącego ciała. Jednakże węch mnie omylił, gdyż, jak mnie przypadkowo poinformowano, dziewczyna ta została na innej ulicy i w innym domu zasypana gruzem, w pół roku zaś po jej śmierci ekshumowali ją krewni i lege artis pochowali na tanim podmiejskim cmentarzu. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/borowski-kamienny-swiat-dziewczyna-ze-spalonego-domu/. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Tadeusz Borowski, Kamienny świat, "Czytelnik" Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1948. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury. Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Uniwersytecką w Toruniu z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów Biblioteki. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Ilona Kalamon, Aleksandra Kopeć-Gryz, Wojciech Kotwica, Aleksandra Sekuła.