Wojciech Bogusławski Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale ISBN 978-83-288-6671-3 Wojciech Romuald Bogusławski, ur. 9 kwietnia 1757 w Glinnie, zm. 23 lipca 1829 w Warszawie, uchodzi za jednego z twórców narodowego teatru polskiego. Był aktorem, śpiewakiem operowym, reżyserem, dramatopisarzem, tłumaczem, teoretykiem i historykiem teatru. Propagował ideologię oświecenia i wolnomularstwo. Piastował funkcję dyrektora Teatru Narodowego w Warszawie, założył także teatr w Kaliszu. Kształcił się m.in. w warszawskim kolegium pijarów oraz w Akademii Krakowskiej. W 1778 r. zadebiutował w warszawskim teatrze publicznym jako aktor, śpiewak operowy i dramatopisarz. W tym samym roku zapoczątkował polską twórczość operową, opartą na motywach ludowych, operą Nędza uszczęśliwiona. Trzy lata później przeniósł się do teatru lwowskiego. W latach 1783–1785, 1790–1794 i 1799–1814 był dyrektorem Teatru Narodowego. Na zaproszenie króla Stanisława Augusta Poniatowskiego w 1790 r. objął ponownie scenę warszawską, gdzie wystawiał sztuki patriotyczne. Należał do sprzysiężenia kościuszkowskiego; 1 marca 1794 r. wystawił Krakowiaków i górali, co miało istotne znaczenie polityczne. W kolejnym roku rozpoczął czteroletnią działalność teatralną we Lwowie. W 1799 r. powrócił do Warszawy i przez 14 lat kierował tutaj teatrem. W roku 1801 własnym sumptem wybudował teatr w Kaliszu, gdzie prowadził działalność artystyczną przez wiele lat. Wojciech Bogusławski jest autorem licznych dzieł scenicznych, wśród których warto wymienić m. in.: Mieszczki modne. Komedia w 5 aktach, Fraskatanka, czyli dziewczyna zalotna. Opera we 3 aktach z muzyką sławnego Jana Paisiello, z włoskiego przełożona; Henryk VI na łowach. Komedia we 3 aktach z powieści angielskiej napisana; Cud mniemany, czyli Krakowiacy i górale. Opera w 4 aktach (albo: … w 2 aktach; … w 3 aktach). Z muzyką J. Stefaniego. Pisał także o historii i teorii teatru, np.: Dramaturgia, czyli nauka sztuki scenicznej, dla Szkoły Teatralnej napisana przez Wojciecha Bogusławskiego… w Warszawie 1812; Dzieje Teatru Narodowego. Zobacz także: https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojciech_Bogus%C5%82awski OSOBY * Bartłomiej — młynarz * Dorota — jego żona * Basia — córka młynarza z pierwszego małżeństwa * Wawrzyniec — zagrodnik * Stach — syn jego, kochanek Basi * Jonek — przyjaciel Stacha * Paweł, Zośka — państwo młodzi * Bryndus, Morgal, Świstos — Górale * Bardos — ubogi student z Krakowa * Miechodmuch — organista * Pastuch * Stara baba * Krakowiacy. Krakowianki. Górale. Góralki. Lud. Rzecz dzieje się w Mogile, o milę od Krakowa. ODSŁONA I SPRAWA I / Teatr przedstawia z jednej strony chałupy wiejskie, wspośrzód nich widać karczmę z wystawą, po drugiej stronie pod laskiem młyn i rzeka, na której stoi mostek, w głębi widać wieś Mogiłę, kościół i grobowiec Wandy. Jonek siedzi na wierzbie i spogląda ku Wiśle. Stach biega niespokojny. / DWUŚPIEW STACH Cós, Jonku, nic tam nie widzis? JONEK Nic wcale, prózno się bidzis. STACH Patsaj jeno, miły Jonku, Patsaj dobze pseciw słonku. Bo słysałem, ze dziś wcale Mają psypłynąć Górale. O niescęście tes to moje, Jakze ja się tego boję! JONEK Nie lękaj się, miły Stachu, Wsakci nie umzem od strachu, Toć Górale nie są carci, A jeźli będą uparci, Tak ich tu gracko wyćwicem, Ze się musą wrócić z nicem. STACH Ale jak mi porwą Basię? JONEK Jesceć im, od tego zasię. Ale cicho! Coś spod góry Płynie: kieby dwaj gąsiory. STACH Ach, to oni pewniusienko! JONEK Nie inacej, mój Stasienko, Teras widzę dokonale, Zeć to oni są, Górale. / Skacze z drzewa. / STACH Cós tu cynić? JONEK Cós pocniewa? / Myślą. / STACH Oto do ojca pójdziewa I nim Górale psypłyną, Padniem mu do nóg z dziewcyną. I opowiem moje chęci. JONEK Ja w tem za druzbę słuzę ci. / Razem. / Idźma, wsak on nie ze skały, Wzrusy się na me (twe) zapały, Wsak on kiedyś w młodym wieku Musiał tes doznać, nieboze, Jak to, wej, doskwiera cłeku, Kiej do swej lubej nie moze. / Odchodzą obydwa. / / Stach zatrzymuje się przed samym młynem. / STACH Ach, nie mogę, mój Jonku, jakoweś mnie mory Psechodzą i drzę cały. JONEK Zwycajnie, jamory Nieśmiałym cłeka cynią, ośmielze się psecie. STACH Wiem, ze młynaz najlepsa jest dusa na świecie, Ale jego zonecka, oj, ta, zadną miarą Nie pozwoli, wej, na to, wsak wies, miły bracie, Ze go tak osiodłała jak kobyłę starą: W ustawicnej nieborak zyje tarapacie. JONEK Dobrze mu tak, na co stary ozenił się z młodą? Posed, wej, i on za modą. Chciał pewnie, azeby go sąsiedzi chwalili, Zeby go, jak po miastach, karmili, poili, Byle tylko wstęp mieli do ładnej zonecki: Myślał, ze złoto złapie, dziś ma torbę siecki. Jak tylko pani Dorota Wlazła w dom — zaraz, niecnota, Starca zawojowała i córkę mu gryzie; A sama, jak zobacy zwawego chłopaka, To tak do niego lizie, Kieby smoła jaka. STACH Otós to, miły Jonku, moja bida cała, Pani młynarka tak się we mnie pokochała, Ze, kaj mie tylko spotka, w oboze cy w gumnie, Zaras chce całusa u mnie. Ongi, jak mie pod stogiem siana psycapiła, Tak mię ściskała, niecnota, Ledwie mnie nie udusiła. JONEK Cy tak? No, wejcie, to ta Psycyna, ze ci Basi nie chce dać za zonę: Wiesze co, to psed Bartkiem oskarzemy onę, A tak się wsyćo skońcy. STACH Oj nie, miły Jonku, Nie psycyniajmy prózno staremu frasunku, Mógłby się na śmierć zagryść, gdyby lepi Męzowie na swych zonek figle byli ślepi, Więcej by spokojności między ludźmi było. JONEK Mów racej, ze rozpustniej by się jesce zyło, Ale wies co, te wsytkie matki korowody Są furdą, jezeli mas słowo panny młody. STACH Ej Basiać mnie lubuje i tak powiedziała, Ze nie chce tego drągala, Górala, Którego jej macocha za męza obrała: Tylko, ze ociec stary zapewne mu słowa Zechce dotsymać, bo to jus dawna umowa Między niemi stanęna, ach, otós jus płyną Górale i Bryndusa zaręcą z dziewcyną. Ja się zabije, Jonku, jeźli ją postradam. JONEK Cekajno, niech ja wpsódy z młynazem pogadam, Kto wie, moze go jako w zdaniu pseonace, Gdy mu nase racyje dobze wyonacę. Psecies to co swój, to swój; na cós tu obcego, Kiej haw mamy i w domu rodaka swojego. Alboś to ty wej hołys lub jaki mitręga, Psecieć to i twój ociec seść kobył zapsęga W furmankę i niedawno woził kastelana Do Warsawy, ba, nawet i samego pana Wojewodę do Grodna, a jak się obrócił, W tsy niedziele go zawiózł i nazad się wrócił. I ty tes ctery konie pędzis jednym licem, Po wąwozach się kręcis, tsaskas łepsko bicem, Mas tes dwa morgi gruntu, dwa zupany syte I tańcujes najlepiej między parobkami, Mas i kozuch skalmieski, buty z podkówkami, Dwie laski w srebro kute, ksemieniem obite, A jezeli do tego dziewcyna ci spsyja, To się nicego nie bój. STACH Ale nam cas mija, Bo jak, wej, ci Górale psypłyną do młyna, Jak się upse Dorota, to za poganina Bartłomiej wyda córkę i stracę dziewcynę. JONEK Jesce tutaj nie zdązą ani za godzinę. Basie tsa ze młyna zwabić, byśwa uradzili. STACH Nie wiem, jak to tu zrobić. / Basia w dymniku pokazuje się. / JONEK / Spostrzega Basię. / Cyt, widzis ty Basie? SPRAWA II / Stach — Jonek — Basia. / STACH / Biegnąc do Basi. / Basiu! Moja dusecko, zleź tu do nas trocha. BASIA Nie mogę, bo młyn,wejcie, zamknęła macocha. Ale patsajcie jeno, jest ona w stodole? Jezeli jej nie widać, zejdę choć po kole. JONEK Nie mas jej, chwila temu posła za ogrody. STACH Zejdź więc, tylko ostroznie, abyś sobie skody Nie zrobiła. BASIA Nie bój się, nie pierwsy raz ci to. / Schodzi po kole, Stach jej rękę podaje, a Jonek, patrząc, śmieje się. / JONEK Ba, ba, ba! Nie musiałaby chyba być kobietą, Zeby się nie umiała wykradać do gacha. Ale jak zręcnie skace, jak koza, ha! Ha! Ha! Mówią, ze nie tsa wiezyć po miastach niewieście. Diabła prawda, i nase to zrobią, co w mieście. STACH Ach, Basiu! Zycie moje, cós to będzie z nami? BASIA Abo co? STACH Juz dwie krypy płyną z Góralami. Niezadługo tu staną. BASIA A to niech i ta staną. STACH To cie, wej, nic nie martwi, to chces być wydaną Za Bryndosa, Górala? BASIA Nic z tego nie będzie. Wsak wies, kiej u nas był tu po kolędzie, Powiedziałam mu wyraźnie, Ize ja się z nim nie draźnie, Ale mu sceze mówię, że jak diabła jego Nie cierpie i ze pójdę za Stasia mojego. A ze on nie chce wiezyć, ze tak jest uparty, Niech go biorą carty. Jak psyjdzie, tak pójdzie s kwitkiem. STACH Dobze to, moja Basiu, ale gdy s tem wsytkiem Ociec cię musić będzie albo tes macocha? BASIA Ociec tego nie zrobi, bo mnie mocno kocha, A matuli zaś powiem: matulu, słuchajta, Kiej wam tak Góral miły, to se go kochajta, Ja zaś za Górala nie chce pójść i kwita. A jak mnie gwałtem weźmie, pozna, zem kobieta, Tak go gryść, tak cartowsko zyciem z nim gotowa, Ze mu za jeden tydzień jak kadź spuchnie głowa; Otós to jej tak powiem i na tym się skońcy. Nie bój się, mój Stasieńku, nic nas nie rozłący, Jeźli się nie nawiną inne pseciwności. STACH Basiu, cylis ty nie znas całej mej miłości: Jako wągiel, skropiony wodą, bardziej pazy, Jako wiatr, rozdymając ogień, lepiej zazy, Tak me serce więksego doznaje płomienia, Kiedy na się fortuna pseciwną zamienia. BASIA Jus se, wej, nie gryź głowy, jus ja w to poradzę, Ze tego natrętnego Górala odsadzę; A jak będzie uparty, zaśpiewam mu wreście Tę piosneckę, co to ją jakaś panna w mieście Swemu kawalerowi psed ślubem śpiewała, Kiej ją matka za niego gwałtem wyganiała. ŚPIEWKA Mospanie kawaleze, Nie zeń się, prosę, ze mną, Bo ja powiadam sceze, Ze ci nie będę wzajemną. Natura kochać kaze I mnozyć swoje plemię, Ja mam ku tobie odrazę, Prosę, zaniechajze męe. Gdzie jest w małzeństwie zgoda, Tam słodko lata schodzą, Tam w domu jest swoboda, Tam się i ludzie rodzą. Lec gdzie w małzeńskie łózko Niezgodę djabeł wdmuchnie, Tam zonie schnie serdusko, Męzowi głowa puchnie. Nie zda się baran kozie, I kacka nie chce kruka, Wabią się ptaki w łozie, Kazde swojego suka. Gdzie się w niewoli zyje, Nie mas tam wzajemności, Pies na powrozie wyje, Kazdy pragnie wolności. Otóz to, tak mu powiem. JONEK / Który dotychczas w pole patrzał. / Ej, cicho! Dorota, wej, tam idzie. STACH A cy ją tu licho Niesie; uciekaj, Basiu, by cię nie zocyła. BASIA Ale jak łatwom na dół s pod dachu zskocyła, Ale w górę nie mozna, a dzwi ode młyna Zamknęła, wej, macocha, by snać starowina Ociec nie wysedł patsyć, kędy ona chodzi, Bo jak wejcie, uwazam, ze ona coś godzi Na jakiegoś jamanta, s którym się, wej, wdaje, A musi jus mieć kogoś, bo raniutko wstaje, I biega za stodoły. JONEK / Do Stacha cicho. / Ciebie pewnie suka STACH / Do Jonka. / Nie mówze nic. / Do Basi. / Idź, Basiu, bo cie matka sfuka, Najlepiej idź do karcmy pomiędzy dziewcyny. Tańcują tam, bo Pawła dzisiaj zaślubiny, Mają tu psyjść i ojca prosić na wesele, Ty se tes potańcujes z niemi — potem śmiele Psyjdzies, pomiędzy gośćmi nie będzie cię łajać. BASIA Bywaj mi zdrów. / Odchodzi. / STACH Ty tes, Jonku, psestań bajać. Gdyby dziewucha zwęchła te matki zaloty, Miałzebym potem w domu cartowskie kłopoty; Idź za nią, wsak ty druzba, ty mas tańce wodzić. JONEK Podchlebiaj matce, Stachu, bo ci moze skodzić. Nie zawadzi dla zysku osukać nawjasem, Wsak i panowie zonki tes zdradzają casem; A próc tego s psybytku wsak głowa nie boli, Potrafis ty i matce, i córce do woli. STACH Nie baj, idź prędzej. JONEK Idę. Nim staną Górale, Ja tu s całą ceredą w tańcu się psywalę, Weźmiewa sobie sksypki i kozę maćkową. SPRAWA III / Stach sam, potem Dorota. / STACH A ja w moje obroty wezmę tu Bartkową, Jezeli się da wzrusyć, to o starca fraski, Jak go, wej, rozkomosą weselne igraski, Wtencas mu padnę do nóg i wsystko opowiem, Moze się da nakłonić. DOROTA / Biegnie i wiesza mu się na szyi. / Ach, Stasieńku miły! Tyś moją dusą, tyś jest mojem zdrowiem! Jus cię od świtu sukam, pewnie cię zwabiły Dziewuchy, wej, do karcmy — a ja bes cie konam! STACH Ale, pani młynarko, na cós to nam? Te prózne swary; Wacpani mąz stary, Jakby się, wejcie, o tym dowiedział, toby to Dopiero biedy było. DOROTA Na cós się s kobietą Młodą zenił, kiej stary, mógł mnie, wej, nie zwodzić, Kiej w nicem młodej zonie nie umie dogodzić. Zawse to chore, ksywe, A jesce tak podejzliwe, Chciałby mnie zbyć głaskaniem, a to nic nie nada: On mnie osukał, ja tes osukuje dziada. ŚPIEWKA Zadko to bywa na świecie, By się małzeństwo kochało, Chocias w młodości są kwiecie, Chocias się dobrze dobrało. Tym gozej, gdy zona zwawa, A mąz ledwie ze się chwieje, Prózno się praca zadawa, Jak lód psy słońcu topnieje. Stasiu, tyś zranił mą dusę, Ja ci prawdę wyznać musę, Ze kiej mam starca przy sobie, Wtencas ja myślę o tobie. O bodaj bym cię nie była znała! Nie byłabym cię kochała, Ty mię tak dręcys, niebogę, Ze bes ciebie wytrwać nie mogę. Więc się nade mną uzałuj, Uzyc mi w mojej potsebie Casem mnie tylko pocałuj, Wsyćko ucynię dla ciebie. STACH Pani Bartłomiejowa, gdy mi tak spsyjacie, Pochlebiam sobie, wejcie, ze mi Baśkę dacie, Basia mnie bardzo kocha i ja ją wzajemnie. DOROTA Baśki ci się zachciało, zdrajco, a śmiesze mnie Takie zecy wbrew bajać, toć bym miała Patsyć, jakby się Baśka do cię umizgała? STACH A więc tes, kiedy inną wybierę za zonę, Więcej mnie nie ujzycie, bo w daleką stronę Pseniesę się, to i tak wam nic nie pomoze. DOROTA / Na stronie. / Prawda i to. / Głośno. / Słuchajze, toć jesce być moze, Zebym ci Baśkę dała, ale mi obiecać Musis, ze mi pozwolis sobie się zalecać, Wsak ja młoda i zwawa. STACH Nie, Pani Bartkowa, Niech nas Pan Bóg od takiej pokusy zachowa, Nie słysycies to, jak nas ksiądz o to strofuje? DOROTA O ba, niech sobie tam ksiądz zdrowiuchno zartuje. Pamiętam ja, jak do mnie kopercaki palił, Kiedym, wej, chusty prała, mało mnie nie zwalił W Wisłę, a zem go chciała kijonką psemiezyć, Nie ze wsyćkiem to pono trzeba księdzu wiezyć. STACH Ale się ludzie gorsą i śmieją się z tego. DOROTA Juz my nie zgorsem świata zepsutego. Pamiętam ci ja w mieście ową panią malowaną, Coś my to u niej byli z kasą tatarcaną: Mąz koło kuchni chodził, a ona w pokoju Lezała na kanapie w tak cieniusieńkim stroju, Ze ją ledwie nie nago widzieć mozna było. Dwóch młodych ohficerów psy niej się kręciło, Takze jakiś kanonik i patron nadęty; Ten poprawiał pońcosek, ów ściskał za pięty, Azem parschła ze śmiechu. STACH To się panom godzi, Bo takim i samo złe na dobre wychodzi, Ale my zyć powinni, jak poćciwość kaze, Ja nigdy mojej zony zdradą nie obraze. DOROTA Kiedy tak, to się Baśki nie spodziewaj prózno, Dziś ją Górale wezmą, bądź zdrów. / Chce odejść. / STACH / Biegnąc za nią. / A cyz mozna Abyście mnie tak dręcyć chcieli? Hej, słuchajcie! Albo mi zaraz dzisiaj swoją córkę dajcie, Albo powiem męzowi, ze wy mnie kochacie. DOROTA Oho! Próznać to praca, nie wskóras nic, bracie. Tak ja memu starcowi zakręciła głowę, Zeby cię jesce wyprał za takową mowę. Spróbuj no, a zobacys, jak tam zecy chodzą, Gdzie młode zonki starych męzów za nos wodzą. / Odchodzi. / STACH Prózna, widzę, nadzieja, cós tu teraz pocnę? / Tu słychać strojenie skrzypców w karczmie. / Ale otós i tańce zacynają skocne, Niechze se tu tańcują, ja ojca sprowadzę I z nasym Organistą trochę się naradzę; On, jak się na perore do ojca wysadzi, Moze od mojej Baśki Górala odsadzi. / Odchodzi. / SPRAWA IV / Paweł, Zośka, Jonek, Basia, druchny, drużbowie. / / Jonek zwyczajem Krakowiaków stawa zawsze na przodzie, kiedy śpiewa zwrotkę. Jonek z panną młodą, a pan młody z Basią, reszta Krakowiaków parami tańcują. / JONEK / Śpiewa. / Oj dadada, dadada, tańcujmy wesoło! Skaćcie, chłopcy, skaćcie, dziewki, skaćwa, wszyscy wkoło. / Tańcują. / Wyjdźcie do nas, Panie Bartku, Pan Paweł was prosi, Bo dzis jesce chciałby urwać rózyckę u Zosi. / Tańcują. / Zosia ceka niecierpliwie, rychło wiecór będzie, Bo dostanie ślicny cepek, choć rózy pozbędzie. / Tańcują. / Dziś Pan Paweł pozna Zosię, cy mu zyła wiernie, Jeśli jesce u rózycki ma kolące ciernie. / Tańcują. / I wy, Panie Bartłomieju, mieliście te gody, Kiejście kwiatek chcieli urwać u zonecki młody. / Tańcują. / A więc dłuzej nie wstsymujta nasej lubej pary, Bo to młody zywiej pragnie niźli, wejcie, stary. / Tańcują. / SPRAWA V / Ciż sami, Bartłomiej i Dorota wychodzą ze młyna. / BARTŁOMIEJ Witam was, moje dzieci, cegos to ządacie? JONEK Oto tu, Bartłomieju, państwo młode macie, Które was psysło prosić na swoje wesele. Ja, jako pierwsy druzba, do nóg wam się ścielę, Byście swoją osobą udazyć ich chcieli. Psytem, byście swą zonkę i córeckę wzięli, Pokorniuchno uprasam. / Kłania się. / BARTŁOMIEJ Toć ty, wej, dziewecko, Nasego Pana Pawła zostanies zonecką? Winsuję, zyjcie zgodnie w małzeńskiej psyjaźni, Zawse bes pseciwności i bes zadnej kaźni; Zyjcie w tym stanie, który nam Pan Bóg spoządził, Kiedy samemu cłeku źle być sądził. Więc nie męza, nie brata, ani tes drugiego Jadama utwozył mu do zycia wspólnego, Ale mu zonę z jego uformował ziobra, Boć to zła zec jednemu zyć, a dwojgu dobra. Zyj więc scęśliwie, paro, z dusy zycę tego! PAWEŁ / Kłania się. / Dziękujemy Wasmości. BARTŁOMIEJ / Do Zosi. / A ty kochas jego? Powiedzze, nie wstydź no się, bo to bes miłości Za nic małzeńskie śluby. PAWEŁ Sroma się Wasmości. Nie chce, wej, gadać. DOROTA Mówze. PAWEŁ Nie bądźze tak płochąm. BARTŁOMIEJ Jakze, cy kochas Pawła, Zosiu? ZOSIA / Wstydząc się, z prędkością. / I toć kocham. BARTŁOMIEJ Błogosławze więc, Boze, wase serca cyste! JONEK Otóz, wej, i Stach z ojcem wiodą Organistę: Usłysema tu zaraz ślicną oracyję. SPRAWA VI / Ciż, Wawrzyniec, Stach, Organista. / MIECHODMUCH Witam, witam zebraną całą kompaniję I proszę mi pozwolić, by w ten dzień wszpaniały Ręce moje na dźwięcznych cymbałach zagrzmiały. / Biorąc się pod boki, jak przystoi do oracji. / O Pawle, chłopczów ozdobo! Zochfija łączy się z tobą. I tak się łączy do szpółki, Ze kieby dwie jaszkółki: Poplątawszy swe nogi jak one we wodzie, Tak wy dziś utoniecie w małżeńskiej szwobodzie! Kochajcie się więc zawdy jak szynogarlice, Pnijcie się w górę razem, kieby chmiel po tyce. We dwa rzędy szadzony ogród kształtniej sztoi, Dyjament wsadzon w złoto jaśniej światło dwoi, I dwa szłowiki nawet śpiewają szwobodniej, Weselej zapalone gorą dwie pochodnie: Tak i wy, w jedno życie z obojga wcieleni, Z obydwóch sztron będziecie też błogosławieni! A jak wam się szczęścić będzie, Gdy ksiądz przyjdzie po kolędzie, Nie zapominajcie o Organiście, A ja wam za to ogniście Zagram przy ślubie na całe organy. Skończyłem, dyksy, siądźmy; ty, Panie kochany Pawle, każ nam tu przynieść miodu garczy parę. WAWRZYNIEC Siadajcie, gospodaze — ja, zwycaje stare Zachowując, jako, wej, stryj pana młodego, Na miejscu ojca zmarłego Moje błogosławieństwo kładąc im na głowę, Taką do nich cynię mowę: Zyjcie swobodnie, mnózcie się płodnie, Obyście wase widzieli prawnuki, Obyście, od dzisiejsej psewrotnej nauki Dalecy, poćciwe mogli wydać plemię. Uprawiajcie w pocie coła wasą ziemię, Ona jest matką wasą, ona was wyzywi; Nie bądźcie z nikim fałsywi, Kochajcie zawse bliźniego, Nie odpychajcie od dzwi ubogiego. Podzielcie się chudobą s potsebnym sąsiadem, I zyjcie dobrych ludzi psykładem. Nic wam więcej nie zycę — a teraz wy, chłopcy, I wy, starsi parobcy, Stawcie się w psemian z dziewcęty I zaśpiewajcie himn małzeństwa święty. Nasa Pani Bartkowa, jako gospodyni, Tę nam łaskę ucyni, Ze włozy pannie młodej na głowę wianecek. Wy, druchny, rospuśćcie jej warkoce. Tu, panie młody, za mną, w weselny tanecek. Ja zacnę, zaśpiewajcie, niechaj se wyskocę. / Bartłomiej, Dorota, Organista i kilku starych gospodarzy siedzą po prawej stronie — chłopcy i dziewczęta śpiewają na przemiany; podczas zwrotki dziewcząt chłopcy smutni, po skończonej podskakują na miejscu, śpiewają, tańcują, Jonek z panną młodą, a Paweł z Basią. / HYMN WESELNY 1. DZIEWCZĘTA Zosiu, ach! Jus cię traciemy, Jutro cię panią ujzemy, Zblednie kolor twój rumiany, Stracis wianecek ruciany. 1. CHŁOPCY Nie uwazaj, miła Zosiu, lepsy chłopak świezy Nis kwiatecek w pustym polu, co odłogiem lezy. I wianecek, kiedy zwiędnie, nic nie będzie płacić, A wy, co go załujecie, radybyście stracić. 2. DZIEWCZĘTA Jus matuchnę swą stradałaś, Jus do obcych się wybrałaś, Jus nie ujźrys swej dziedziny, Gdzie słodkie zyłaś godziny. 2. CHŁOPCY Skowronecek pod kamykiem, łabędź wedle wody, A słowicek w chłodnym gaju uzywa swobody, Tak tes dziewce w domu męza znajdzie dobre mienie, Bo tak, wejcie, psykazało mądre psyrodzenie. / Tańcują. / 3. DZIEWCZĘTA Dotąd nie znałaś zgryzoty, Teraz poznas, co kłopoty, Nie będzies mogła tańcować, Bo musis na chleb pracować. 3. CHŁOPCY Wsakze kazdy cłowiek w zyciu stwozony do pracy A ci, co nam chleb zjadają, są istni prózniacy. I wy, dziewki, co w panieństwie swe troski macie, Lec w małzeństwie są roskose, których wy nie znacie. / Tańcują. / 4. DZIEWCZĘTA Psyjdzie jesce kłopot taki, Kiedy cię obsiędą dziatki, Natencas będzies slochała, Ześ się panną nie została. 4. CHŁOPCY Chmiel się ksewi, jabłoń rodzi i gniezdzą się ptaki. By się wsytko nie mnozyło, nie byłby świat taki. Nikcemne są takie dziewki, djabła nie wartają, Co się same tylko włócą, a męzów nie znają. / Tańcują. / WAWRZYNIEC Dosyć jus tego, chłopcy, łepskoście śpiewali I my tes nie najgozej Zośkę wychasali; I wy, druchny, składnieście tes nad nią płakały, Choć to takiego płacu i wy byście chciały. Teras pójdźwa do karcmy, jak śniadanie zjemy, To się wej, Panie Bartku, z sobą rozmówiemy. MIECHODMUCH Bo mamy coś powiedzieć, dla dobra waszego. JONEK Dalej, duda! Zagraj nam marsa wesołego. Pódźwa. / Marsz, wszyscy wychodzą parami. / WAWRZYNIEC Ty pilnuj dobze i Bartka, i zony. Nalewaj im gozałki miodem zaprawionej, Wsak wies, ze my, podobnie tak jak i panowie, Najlepiej sprawę końcem, kiedy sumno w głowie. / Do Stacha. / A jak się jus zachłysną, w tem zacnij pomału Prosić o łaskę dla się, pewnie o Góralu Zapomną. STACH Ale, ojce, spieście się, jak mozna, Bo, jak Bryndus psypłynie, to jus będzie prózna. WAWRZYNIEC O! Ani za godzinę jesce tu nie staną, Wysiedli pod kościołem, snać na msą śpiewaną. Mamy jesce dość casu. / Idzie do karczmy. / STACH Idźmy, tatuleńku. / Chce iść, ale Dorota zatrzymuje go, która się była schowała za chałupę. / DOROTA Ach! Zacekajcie na mnie, zacekaj, Stasieńku. Pójdź tutaj na ustronie, bo tam s karcmy widno. STACH Cegos chcecie, młynarko? DOROTA Pocies ty mnie, biedną, Pocałuj mnie, choćby ras! / Chwyta go za szyję. / STACH Ej! Cy tes to licho, Dajcie pokój, bo będę wzescał. DOROTA / Zatykając mu usta. / Ale cicho, Bo stary wej usłysy. STACH Niech słysy. DOROTA Choć ksynę. STACH Ani by. DOROTA Choć ras tylko! STACH Mam zdradzać dziewcynę? DOROTA Mój Stasiu! / Chwyta go za szyję. / STACH / Woła głośno ku karczmie. / Bartłomieju! DOROTA / Zatykając mu usta. / Nie róbze hałasu. STACH Uciekajwa, bo oto ktoś nadchodzi z lasu. Mógłby nas tu podsłuchać albo dojzeć okiem. / Ucieka. / DOROTA Zjes mi djabła, bestyjo! Wyjdzie ci to bokiem. / Odchodzi. / SPRAWA VII / Bardos sam wchodzi, ubogo ubran, nogi łykiem okręcone, z teką na ramieniu: torba jedna z książkami, druga z machiną elektryczną, kałamarz wielki cynowy przewieszony przez ramię. Schodzi z góry po lewej stronie, podskakując, i śpiewa następującą piosnkę: / ŚPIEWKA Świat srogi, świat przewrotny, Wszystko na opak idzie, Kto nie wart, pan stokrotny, A człek poczciwy w biedzie. Lecz rozum górę bierze, Tym sobie życie słodzę, I ja porosnę w pierze, Choć dziś bez butów chodzę. Niemądry, kto wśród drogi, S przestrachu traci męstwo. Im sroźsze ciernia, głogi, Tym milsze jest zwycięstwo. Na górze mieszka Sława, A Szczęście jeszcze wyżej, Lecz gdy chęć nie ustawa, Wnet się człek do nich zbliży. Im srożej Los nas nęka, Tem mężniej stać mu trzeba: Kto podle przed nim klęka, Ten nie wart względów Nieba. Mnie chociaz głód dojmuje, Lecz duszy mej nie szkodzi, Śpiewaniem biedę truję, Wesołość troski słodzi. Prawda, że wesołość i smutek osładza, Jednakże nie ze wszystkiem brzuchowi dogadza. Widziałem s tej góry wysokiej, Że tu wesołe odprawiano skoki. Dalejże i ja w pląsy, nieźle się skakało, Ale też teraz bardziej jeść mi się zachciało. Oj! Jadłżebym, dwie mile uszedłszy o głodzie; Choćbym gdzie stanął w gospodzie, Cóż? Ani grosza nie mam. / Zbliża się do karczmy. / Ach, jakież to smaczne Rozchodzą się w tej karczmie zapachy kołaczne, Coś niby gęś i prosię, i pieczone cielę, Musi tu być wesele. Gdyby się tam jak wkręcić, ale jak, to sztuka. Wstydzę się niepomału w tak liczną gościnę Jak pauper studiosus iść po żebraninę. Jeszcze kto wypchnie, wyfuka, Niewiele teraz popłaca nauka! Oj! Okpiłem się srodze, myśląc, że talenta Wykierują mnie kiedyś, biednego studenta, Że dadzą sławę i dobre mienie; Widzę, że próżne było moje omamienie. Djabła wskórasz i z rozumem, Kiedy zaćmienie w kieszeni, Gdy się potrzeby zewsząd cisną tłumem, Wtenczas i rozum się zmieni. Największy mędrzec zgłupieje, Kiedy ze dwa dni nic nie je. / Patrzy na tekę. / I na cóż mi się zdacie Wy, szumni szczęścia ludzkiego malarze? Kiedy go tylko w przywidzianej marze Ludziom wystawiacie. Mamże was jeszcze dźwigać, kiedy sam zgłodniały Jak trzcina chwieję się cały? / Rzuca książki. / Precz ode mnie, przeklęte bestyje! Figury, Tropy, Sylogizmy, Chryje, Niech was djabli biorą s teką! Precz i ty, Panie Seneko! / Rzuca inne książki. / Panie Demostenesie i Panie Platonie, I ty, tak wyszczekany, djabli Cyceronie. A wy najbardziej, wy, gałgańskie dusze, Owidiusze i Wirgiliusze! A wy, miłostki Safy, ody Horacego, Coście mnie tylko nauczyły tego, Że sam swoim językiem nie władam I choć nie chcę, wierszem gadam. Cóż mi s tego, żem Retor, Poeta, Fizykus, Kiedym goły jak Bykus? Za te wszystkie wasze baśnie Niech was jasny piorun trzaśnie! Raczej się głupim, podłym lub filutem zrobić, Więcej tem można zarobić. Ten, kto się z wami pobrata, Nie zda się dzisiaj do świata. I głodu się nacierpi, i tak w bidę wlezie, Że mu niejeden robak dogryzie — O! Jak jest dziwna życia ludzkiego odmiana, Kiedym się nie chciał z młodu uczyć, jak barana Wyciągali na ławie, siekli, gdyby bydlę; Dziś, kiedy wszystko w głowie, szło mi jak po mydle, Kiedy nawet samego profesora zdanie Na publicznej dyspucie zbiłem, przez udanie, Przez plotki, tak mię gryźli, tak mi bóty szyli, Że nareście jak łotra ze szkół wypędzili. / Patrząc na elektrykę. / Oj, ty, ty elektryko, ty jesteś jedyną Nieszczęścia mego przyczyną! S ciebie to ta dysputa była wtenczas dana. Bodaj cię!… Ale masz szczęście, żeś szklana. Schowam cię, może jeszcze, wlazłszy między gbury, Jak ich zacznę zabawiać twojemi figlasy, Dostanę kawał kiełbasy. Żeby tylko na chwilę wyszedł tu z nich który. Oto idą, słuchajmy, co to są za jedni. / Chowa się. / SPRAWA VIII / Stach, Basia i Bardos ukryty. / STACH Ach Basiu, moja dusko, jakześmy my biedni, Nic macochy nie wzrusy, tak się, wej, uparła. BASIA Ani by, gdyby jędza jaka się rozzarła, Ani se gadać nie da. Alem uwazała, Ze, wej, djabelnie ocy na cię psewracała. Cy ona zaś, niecnota, nie kocha się w tobie? STACH Ej! cós ty myślis, Basiu? Cós to znowu tobie? Ot, zwycajnie kobieta, jak kobyła w błocie, Jak się upse, ani by. BASIA A cós w tym kłopocie Pocniewa? STACH Ja, dalibóg, nie wiem, co tu pocąć. / Spostrzega Bardosa. / Ale któs to tam idzie? Chce snać, widzę, spocąć I siadł se. / Przypatrując się. / Och! Coś mi się ochapia pseklęcie. On, nie on? Jakze się mas, mój Panie skubencie? Cós ty tu robis? BARDOS A kłaniam, Panie Stanisławie. Skądżeś się tu wziął? STACH Tuć ja mięskam; z nieba prawie Zjawiłeś nam się Wpan. BARDOS W czemże pomódz mogę? STACH Ja, Basiu, z Jegomością jeździłem ras w drogę. Wziąłem go w Małogoscu z profesorem jego, Sam Pan mu słuzył, lec on, słyse, niewart tego, Bo go sam Pan w naukach duzo psewyzsali, Jak mi mówili ludzie, co, wej, Pana znali. Ej! Rozum tes to rozum. BARDOS Bodaj go nie miałem! Za to też chleba i szkół postradałem. STACH Wejcie! BARDOS Powiedz mi, proszę, czy to ty się żenisz? Bo tu widzę wesele. STACH To, wej, mój bratanek Bieze zonkę. / Skrobie się po głowie. / BARDOS Oboje was jakiś frasunek Dręczy, ty się po głowie skrobiesz, a ty się czerwienisz. STACH Bo to wej moja luba. BASIA / Rumieni się. / A ty mój kochanek. BARDOS Czemuż się nie żenicie? STACH Matka nie pozwala. BARDOS A to czemu? BASIA Bo mnie chce wydać za Górala. BARDOS Za Górala? BASIA A juści. STACH Juz z nią drugi dzbanek Miodu mój ojciec pije, ale niewzrusona Jak, wejcie, góra w Tatrach skalistych. BARDOS / Wskazując na Basię. / A ona Maż ojca? STACH Ma, mój Panie, ale już jest stary, Młoda zonecka nad nim psewodzi bez miary. BARDOS A on przecie przystajeż? BASIA On ci by i psystał, Aleby w domu jednej godziny nie wystał, Wygnałaby go zona. STACH Ratuj nas, mój Panie. BARDOS Będzie to, ale wprzódy muszę zjeść śniadanie. Wy czyście już śniadali? BASIA Dopiero do stołu Zastawiają. BARDOS Tym lepiej. STACH Będziem jeść pospołu. BARDOS Mniejsza o to, służę wam. STACH Co chces, to ci damy. BARDOS Nie gardzę niczem. STACH Tylko wpsód do Basi Mamy, Młynarki, obróć Waspan swoje perswazyje. Mas wielki rozum, to ją psekonas. BARDOS Użyję Całej mojej wymowy, tylko podjem wprzódy: Ale, słuchajże, aby rzecz mi się udała, Porzuciwszy niewczesne ze mną korowody, Powiedzcie mi, jak się ta wasza miłość zawiązała I jak daleko zaszła, trzeba mi to bowiem Wiedzieć. STACH Oto tak. BASIA / Przerywając mu. / Cyt no, ja to lepiej powiem. ŚPIEWKA BASIA Ras na pniu między dębami Siedziały w paze turkawki; Nie wiem, dla jakiej zabawki, Tsepotały sią sksydłami. Patsąc na to ich rusanie, Taka mnie lubość psejena, Zem srodko Stasia ścisnena. J stąd wsceno się kochanie. STACH Ras nam się krówka ganiała, A Basia psy mnie siedziała. Nie wiem, co się to zrobiło, Ze mi się w ocach zaćmiło. BARDOS Wybornie! A potem? STACH Bojąc się jakiej zarazy, Scisnanem Basie dwa razy. Ona mię także ścisnena, I stąd się miłość pocena. DWUŚPIEW STACH i BASIA Odtąd, jak się kaj spotkamy, Zaras o krówce gadamy Lub się turkawki wspomina, A tak się znowu pocyna. Kiedy siedzimy we dwoje, Kiedy się s sobą bawiemy, Zzda się, ze wtencas oboje Jedną dusycką zyjemy. BARDOS No, s tego Początku łatwo się już domyślę wszystkiego. / Na stronie. / Nie trzeba tu w popiele zasypiać tych gruszek. Rzecz ta nie cierpi zwłoki. / Głośno. / Gdzie teraz staruszek Ojciec wasz jest? STACH Tu w karcmie. BARDOS Idźcież tedy przodem, Ja tam zaraz nadejdę. STACH Cekamy z dobrym miodem I s kawałkiem kiełbasy. BARDOS Idźcie, moje dziatki, Ja tu jeszcze wprzód moje zabierę manatki I zaraz przyjdę. STACH / Do Basi. / Idźma. SPRAWA IX BARDOS / Sam. / No, cóż wy, panowie! Uwieńczeni laurami, wielcy autorowie. Miałżebym was zostawić krukom na dziubanie? Nie — z waszej łaski dzisiaj będę miał śniadanie: Znając, że coś oleju z was mam w głowie mojej, Za poradę wieśniak mnie nakarmi, napoi. Pogódźmy się więc z sobą. Nuż, panowie Grecy, Ponieważ nóg nie macie, pójdźcie na me plecy — Poniosę was: a kiedy dzisiaj mędrców wiela, Używa was na wsparcie zdań Makijawela, Ja was na wsparcie bliźnich cierpiących użyję. Idźmy. Ach! Zdaje mi się, że już jem i piję. / Idąc do karczmy, spostrzega statek na Wiśle. / Ale cóż to za mnóstwo Góralów tu płynie? To pewnie rywal Stacha, bieżmy, nim czas minie. Trzeba mu tu tak zręcznie sidełka nastawić, Żeby go nie rozgniewać i z niczem odprawić. / Zabiera wszystkie książki i odchodzi do karczmy. / SPRAWA X / Słychać najprzód muzykę góralską, a wkrótce przypływają dwie krypy z Góralami i z Góralkami, niosącymi różne rzeczy, jak oto: ser owczy, ryby suszone, kwiczoły i szpaki, bryndzę. / CHÓR GÓRALÓW My, mieskańcy Tatrów górnych, Idziem do was, Krakowiaków. Niesiem w daze worek spaków I sto serów psewybornych. KOBIETY Jest i bryndza, i lepienie, Są kwicoły, jemiołuchy, Niechajze to nasycenie Będzie dla wasej dziewuchy. GÓRALE Psyjmijcie nas do gościny I otwóscie wase chaty, A my poślem nase swaty, By dziś końcyć zaręcyny. SPRAWA XI / Ciż sami, Bartłomiej, Dorota, Stach, Basia, Janek, Miechodmuch pijany, Krakowiacy i Krakowianki — wszyscy wychodzą na przywitanie Góralów. Basia i Stach są smutni, Dorota ma minę tryumfującą. Bardos trzyma kawał pieczeni przy ustach. / BARTŁOMIEJ Witamy gości do nas. MIECHODMUCH Witamy! Witamy! Za wasze zdrowie duszkiem szklanki wychylamy. BRYNDUS Dziękujemy. MORGAL Dziękujemy. MIECHODMUCH O, jak się cieszemy, Że przecie dzisiaj tańczować będziemy. Dziś pierwsze zaręczyny, a niedługim czaszem Bryndusz łączy się z Basią, a Basia z Brynduszem! Obym wam prędko zagrał! Obym też kubany Doształ, aby was, abym! Obym! BARTŁOMIEJ Skońc-ze, mój kochany Panie Miechodmuch, dosyć, niech racej panowie Spocną sobie s podrózy. MIECHODMUCH Zgoda, ja za zdrowie Ichmościów tylko jeszcze choć jedną szklanicę. BRYNDUS A ja, za pozwoleniem panacka mojego I godnej we matuli, niech oblubienicę Psywitam. / Całuje ją w rękę. / Prawda, tęskniłaś bes swego. MORGAL Jamanta. BASIA Nie. BRYNDUS Jak to nie? BARTŁOMIEJ Ma dosyć zabawek. BARDOS Czasem też pasie krówki lub szuka turkawek. Oj, już ten nie dla ciebie przysmaczek, nieboże, Którego ty tu szukasz. MORGAL Oto mi, wej, spacek, jednak casem moze Wspomniała panienecka na swego Brydndusa? BASIA Ras tylko. MORGAL Bo nowego pewnie umizgusa Dostała panna. BASIA Moze. DOROTA / Ciągnąc ją za suknię. / Cyt-ze! STACH Mów wyraźnie. DOROTA Milc-ze! Bo jeślis z głupiem słówkiem się wyśliznies, To cię tak palnę w papę, ze się az obliźnies. MORGAL To się panna Barbara pewnie tylko draźni, Zwycajnie się panienki psed ludźmi sromają, Nigdy nie mówią tego, co w serdusku mają. BRYNDUS Ja tes tak myślę. Bo tes Bogu, wejcie, dzięki, Tak dobze jak i drugi wartem Basi ręki. Wsak ja psecie nie wypadł sroce s pod ogona. Ras mi Baska pses ojca była pseznacona, Tego się tsymam: dla niej, choć z niemałą stratą, Odzuciłem niedawno dziewcynę bogatą, A wsyscy mnie z nią chcieli poswatać Górale. Miałać tes i dobytek, miała i korale, I spore stado owiec, i płócien niemało, Aleć mi się to wsytko lichem w ocach zdało, Jakem wspomniał na Basię: da by na Panusko, Na cós się to s tym taić, co cuje serdusko? Wiem, ze mnie kochas, bo tes mas co kochać we mnie, Psypatrz no się, jak zewsąd wyglądam psyjemnie. ŚPIEWKA Kazda mi mówi dziewcyna, Zem chłopak chozy i rosły, Wysmukły jestem jak tscina, Chodzę jak zuraw wyniosły. Wąs carny, wargi zwiesiste, Ustecka, kieby malował. Ciałecko białe i cyste, Boh się na mlecku wychował. Kiedy siekierką charcuję, Wsyscy ode mnie zmykają. Dziewki mnie okiem zmiezają, Kiej im z węgierska tańcuję. Będzies się mogła pochlubić, Ześ se chłopacka dobrała. Po ślubie mnie bedzies lubić, Byleś mnie lepiej poznała. STACH Nie wytsymam i gzmotnę w kark samochwała. JONEK Cicho, będzie cas na to. BASIA Niewiele dobrego Mówią sąsiedzi o tym, co się sam wychwala. MORGAL Panienko, nie mas u nas zadnego Górala, Co by nie psyznał prawdy panu Bryndusowi. On pierwsy rej prowadzi pomiędzy chłopaki, On to najzręcniej pstrągi i lepienie łowi, On jak kot łapie w sidła kwicoły i spaki. Biega, wej, kieby jeleń mil pietnaście na dzień, Do Warsawy tes cęsto chodzi z obrusami, Co się on tam nasalał! Oj, jemu z nas zadzien Nie sprosta, ma tes olej w głowie. ŚWISTOS On, wej, z nami Dwa razy w rok na odpust chodzi do Krakowa. On kompanije wodzi jako pierwsa głowa. A gdy do Karmelitówpsychodziem na Piaski, On nas zawse tak suto cęstuje s swej flaski, Ze, jak po nabozeństwie s kościoła wyjdziewa, Co do ksny wsyćką zepę w Krakowie wyjewa. MORGAL Łatwo mu mieć psyjaciół, bo tes ma i grose, A więc ja, jako pierwsy druzba, panny prosę, Aby, nie zwłocąc dłuzej chwalebnego dzieła, Do serca i do chaty swojej nas psyjęła. Wpsódy jednak, jak kaze zwycaj, bądźcie gzecni Psypatrzyć się, jak wasi sąsiedzi zazecni Śpiewają i tańcują wedle swojej mody, Kiej we swaty psychodzą do obcej gospody. Nus, chłopaki, do skoków, siądźcie, gospodaze, Ja psyśpiewywać będę, zagrajcie, dudaze. MAZUR GÓRALSKI Darmo Baśka od nas stroni, Bo jus Góral za nią goni. Góral ma nogi bocianie, Kogo zechce, to dostanie. Prózno więc nie uciekajta, Lepiej się same poddajta. Raz się Dosia Bartka bała I na górę uciekała, Ale tes za to z wieschołka Wywróciła w dół koziołka. Pasteze się śmieli z Dosi, Bo widzieli u niej cosi. Łapał Góral jemiołuchy, Skraść mu je chciały dziewuchy. A ze sidła porusyły, Same się siatką nakryły. On tes z niemi, jako z ptaski, Obsed się za te igraski. Stała panna nad strumykiem I nazwała Jonka bykiem, On za takie bzyćkie słowo Nawzajem ją nazwał krową. Teras płace i nazeka, Nie nazywaj bykiem cłeka. BARTŁOMIEJ Prosiemwa teraz z nami wspołem na śniadanie, Potem z sobą o zecy pomówiewa. DOROTA Panie Bryndus, weźcie za rękę swoją nazeconą, Wsak ona jus niedługo będzie wasą zoną. / Cicho do Basi. / Dajze mu rękę, ani słowa piśnij. STACH Dziwy, Ze jesce dotąd zyję. BARDOS / Do Stacha. / Bądź tylko cierpliwy. STACH Ej, daj mi Waspan pokój, niemądry, kto ceka. Zwłasca wtencas, kiedy mu, wej, bieda dopieka. BARTŁOMIEJ Prosiemy. DOROTA Prosiem z sobą. / Górale i Bartłomiej odchodzą. / STACH / Zatrzymuje Dorotę. / Ej, Pani Doroto! Zmiłujcie się nade mną. DOROTA Nic s tego, niecnoto, A dałeś mi całusa? Cierp teraz. / Odchodzi. / WAWRZYNIEC / Do Krakowiaków. / Wy, nasi Państwo młode i wielebni goście, Za Góralami do karcmy powróćcie. Nie dajcie tes pod niebem zostać Organiście. Obudźcie go, niech wstanie. STARA BABA Ochlał się wiecyście, A samo tylko pije, nikogo nie prosi. / Budzi go. / Hej, panie miechodmuchu! MIECHODMUCH / Rozespany. / Wiem, ze Zosi Wesele, wiem, winszować trzeba, panno Śliczna! Młoda i żywa! Obyś nieusztanną Roskosz miała! Obyś! Obyś… / Mając oczy zamknięte, rozumie, że panna młoda przed nim stoi, a tu baba za każdem słowem kłania się. / BABA Skońćcies oracyje, Wypijcies psecie do mnie, ja do was wypije. MIECHODMUCH Podźma do karczmy. / Odchodzi. / BABA Zgoda. SPRAWA XII / Wawrzyniec, Stach, Jonek, Bardos. / STACH Ach! Ojce kochany, Co tes s tego będzie? WAWRZYNIEC Juzbym był ządanej Dobił wreście ugody, gdyby się Górale Nie tak prędko zjawili; ociec-ci chce, ale Macocha — ani gadaj. STACH Bieda tes to moja. JONEK Pocies się tem, ze Baśka pierwej była twoja. BARDOS No, moi przyjaciele, widzę, że tu trzeba Dopomodz wam, i sądzę, za pomocą Nieba, Że mi się to i gładko, i pomyślnie uda; Porwać komu dziewczynę to nie wielkie cuda. Stachu, do Basi ręki ty masz prawo wprzódy, Bo tego żywe możesz postawić dowody. / Cicho do Stacha. / Owa krówka i owe turkawki na pniaku, Już bym ci był dopomógł dotychczas, biedaku. Chciałem z Dorotą mówić, gdy stała przed sienią, Lecz ważną miałem wtenczas przeszkodę, pieczenią. / Głośno. / Teraz tedy słuchajcie, taka moja rada: Już tu cierpieć i taić dłużej nic nie nada, Otwarcie działać musim. Wam, ojcze, koniecznie Trzeba teraz pójść z synem, głośno i statecznie Oświadczyć: że, ponieważ już to wam jest jawno, Że Stach z Basią nie żartem kochają się dawno, Więc na to żadną miarą wy nie pozwolicie, By dwoje ludzi zgubić na całe ich życie. Basia też s swojej strony niechaj się przyłączy Do was, niechaj wbrew powie, że Stasia samego Kocha i że nie pójdzie nigdy za innego. WAWRZYNIEC Lec to, mospanie student, cicho się nie skońcy. To narobi hałasu i wrzasku. BARDOS Cóż bez niego Kończy się dziś na świecie? Ale po hałasie Znowu zgoda i pokój nastąpi; już ja się Tem zatrudnię i wszystkich rozumu mojego Poruszę sprężyn, by was pogodzić. STACH A kiedy Psyjdzie z nami do bitki? JONEK A cóż by to biedy Było? BARDOS To próżna trwoga, nigdy ani was tu Nie zarwą, przecie ich tu ledwie kilkunastu. A gdy ujrzą brak siły, będą się was bali I muszą wreszcie przystać. Spieszcie jeno dali, Bo to z czasu korzystać trzeba. WAWRZYNIEC Mój Jegomość, Jaka się tylko w domu znalezie ruchomość, Parę butów półsetek płotna, capkę nową Damy ci, byleś tylko radził swą głową. STACH Znajdzie się i gros w kazie, jeźli chces pieniędzy. BARDOS Już ja niczem nie gardzę, tylko idźcie prędzy. WAWRZYNIEC Więc pódźwa. / Odchodzi ze Stachem. / SPRAWA XIII / Jonek i Bardos. / BARDOS Ty tu, Jonku, zostań się, mój bracie. Wy się, jak widzę, bardzo ze Stachem kochacie; Więc ty najlepiej wiesz wszystkie skrytości. JONEK Gdyby z rejestru. BARDOS A wiesz też co o miłości Doroty ku Stachowi? JONEK Wsytko wiem, mój Panie. BARDOS / Na stronie. / Ha, teraz w domu jestem, to ciche szeptanie, Te jej gróźby, ten upór, już wiem, skąd pochodzi / Głośno. / A Basia wie też o tem? JONEK Coś trochę dochodzi, Bo jus Stachowi nie ras wyzucała, Ze mu Dorota w ocy figlarnie patsała. BARDOS Więc ją to musi martwić? JONEK A juści. BARDOS Więc i tę Zazdrość uprzątnąć trzeba, bo kiedy w małżeństwie Podejrzenie i zawiść poduszcza kobietę, Często mężowska głowa jest w niebezpieczeństwie. JONEK Oj! Prawda, prawda. BARDOS Ale powiedz, jeno szczerze, Czy też Stach dla swej Basi wierny jest w tej mierze, Czy nie przyjmuje czasem Doroty karesów? JONEK Juści on teras wierny, póki kocha Basię, Ale jak męzem będzie, kto wie, cy nie da się Uwieść, bo te kobiety gorse są od biesów. A najbardziej te młode męzatki, co starych Męzów mają, takie, wej, lubią straśnie chłopców jarych. I choć się cłowiek broni, ony, wej, tak musą Onacyć i onacyć, ze chłopaka skusą. BARDOS To więc ty tak o Stachu sądzisz? JONEK Ja, mój Panie, Nie myślę, ze on chultaj, jeno ze kochanie Jest to sidło na ptaski, a wędka na ryby; Kto go tylko skostuje, zginie bez ochyby. Moja ciotka, co męza tes starego miała, Słuchaj, Waspan, jak sobie cęsto śpiewywała. PIOSNKA Kiej się kobieta usadzi, Choćby był chłopak ze skały, Taki ci węgiel podsadzi, Ze się cłek rospali cały. Węgiel ten natura daje, Pses niego wsytko się rodzi. On cęsto swazy i godzi, Z niego cały świat powstaje. Taką to, wejcie, broń mają Wsystkie kobiety na świecie. Prózno ich, chłopcy, nie chcecie, Gdy na was ockiem zucają. Choćby najtęsse chłopaki Nigdy im w boju nie starcą, Bo ony mają, wej, tarcą, Co wsystkie zmoze junaki. BARDOS Widzę, twa ciotka miała wielkie doświadczenie, Musiała bywać w różnych obrotach. JONEK Jakze nie? Przecieć była u dworu za garderobianą. BARDOS A, no to co innego. JONEK Pono tes latego Spiesno ją za staruska włodaza wydano, Ze miała nabozeństwo do syna pańskiego. BARDOS Więc nie dziwota. JONEK Oj! Znała ona psie figlasy. BARDOS Cicho, bo już tam, widzę, zaczęte hałasy. / Hałas opodal. / Oj, będzie to tu wrzasku. JONEK Skońcy się to biedą. BARDOS Nie lękaj się niczego. JONEK Otós wsyscy idą. SPRAWA XIV / Dawni, Bartłomiej, Dorota, Basia, Stach, Wawrzyniec, Bryndus, Morgal, Świstos, Krakowiacy, Krakowianki, Górale, Góralki. / BRYNDUS / Ze złością. / Choćbym miał stracić wsystko, a wreście i duse, Nie daruję swojego i pomścić się musę. MORGAL Taką obelgę cynić tak słusnemu cłeku? BARDOS / Na stronie. / Oj, będzież s tem szubrastem sprawa, jak w Osieku! BARTŁOMIEJ Ales, mój Bryndusie! BRYNDUS To się nie skońcy na „ale”, Bo to nie dadzą s siebie psedrwiewać Górale. MORGAL Wkrótce my tu, panacku, pokazemy tobie, Ze sobie grać na nosie nie damy — i kwita. BARTŁOMIEJ Ales trudno psymusać, kiej nie chce kobita. BRYNDUS Po co mnie było zwodzić, co? BARTŁOMIEJ Wsak my to sobie Tak wymówili, ze gdy córka moja Nie zechce, ja jej musić nie będę. BASIA I ja to Dawnom ci powiedziała, ze nie będę twoja. STACH A gdy waści nie kocha, cós ją winić za to? BRYNDUS / Do Stacha, odgrażając mu. / Oj! Ty, ty! DOROTA Tak, tyś, spacku, wsystkiego narobił, Ale pocekaj. BRYNDUS Jam się o wsytko psysposobił Na wesele, kosule, saty, dwa łuzecka. MORGAL Stoją dwie becki piwa. ŚWISTOS I madery becka. BRYNDUS A mięsiwo? MORGAL A sadło? ŚWISTOS A wiepsak karmiony? BRYNDUS Nie, tego nie daruje, niechaj mie pioruny Ubiją, jezeli się nie pomsce za taką Ksywdę: dalej, chłopaki, na krypy! Do wiosła! BARDOS / Na stronie. / Muszę ja tu uzdeczkę wdziać na tego osła, Bo coś brykać zaczyna. / Głośno. / Mospanie, wszelako Należy się posłuchać, kiedy dobrze radzą. Jeśli WPan masz szkodę, to i Pan Bartłomiej, I przyszły mąż, sowitą nagrodę Wam dadzą, Byleś się chciał pogodzić. MORGAL / Patrzy na Bardosa z pogardą. / Ot! To mi Cłek do rady? BRYNDUS Cy djabeł psyniósł tego łajdaka. BARDOS / Na stronie. / O, ten człowiek wcale się nie zda na dworaka, Coś nie umie pochlebiać. / Głośno. / Ale, mój Mospanie! Cycero tak powiada. / Wchodzi pomiędzy Górali. / MORGAL / Przyskakując do niego. / Cicho! Ty gałganie! Ba jak cię tym obuskiem zacne wej okładać, To ty i twój Psycerok psestaniecie gadać. / W tym Bartłomiej zdejmuje kapelusz zmączony i zasypuje mu oczy. / BARDOS Cóż robić na takowe niewolące prośby? Trzeba ustąpić. STACH Ale, Mospanie Bryndusie, My tu niewiele zwazamy na groźby. Prosę psestać, bo my tes wej zacniemy. BRYNDUS Da się To widzieć, dalej za mną, bracia! Nic nie dbajcie I w żadne się jus z niemi rozmowy nie wdajcie. / Górale zabierają się do kryp. / ŚPIEWY BRYNDUS Wnet poznacie zemstę moję, Ja się tych groźbów nie boję. Nic gorsego nad Górala, Gdy go słusny gniew zapala. STACH i JONEK Psecie chciejcie tylko słuchać, Wsak my nie chcem wasej skody. Nie damyć se w kase dmuchać, Ale skłonniśwa do zgody. BRYNDUS i MORGAL My nie chcemy zgody z wami, Wnet tu będziem, lec nie sami, Wkrótce załować będziecie, Ze nas tak zniewazać chcecie. GÓRALKI Mój ty Panie Bryndus miły, Nie chciej sprawiać nam boleści, Wsakze my cię zawse ćciły, Jak psystoi płci niewieści. BARDOS I ja także, choć wziętości Nie doznałem u was wiele, Jednak się poddać ośmiele Tę uwagę dla Waszmości, Że kiedy się dwaj pokłócą… MORGAL i ŚWISTOS / Przerywając mu. / …To tseciemu gzbiet wymłócą. Pats, by cię to nie spotkało. BARDOS / Na stronie. / O zuchwałe, głupie gbury, Gdyby mi się to udało, Jakże bym wam łatał skóry. GÓRALE WSZYSCY Dalej, bracia! Nie cekajcie I od lądu odbijajcie. Wnet my tutaj pokazemy, Jak się ksywdy mścić umiemy. KRAKOWIACY WSZYSCY Stójcie, bracia! Zacekajcie! Racej z nami tu zostajcie, Wsakze my się zgodzić chcewa, Chocias pobić was mozewa. / Wszyscy Górale i Góralki wsiadają na krypę i odpływają z krzykiem. / SPRAWA XV / Pozostali. / DOROTA Zjes djabła, mas ta teras, będzie tutaj biedy, Pewnie do dworu jadą. BARTŁOMIEJ I cós stąd? DOROTA A kiedy Nam kazą, wej, płacić wsystkie pretensyje, Które do nas porobią te wściekłe bestyje, To cłowieka z ostatniej zedrą kosuliny, A wsystko dla psich figlów tej głupiej dziewcyny. BARDOS / Na stronie. / Bardziej pewno dla twoich. BARTŁOMIEJ Ale, moja zono, Kiej się jus, wej, tak stało, niech będzie skońcono. JONEK Moja pani młynarko, jus się nie spsecajta, Bądźcie gzecni i Basię Stachowi oddajta. DOROTA Nie, nigdy nie pozwolę, idź sobie do carta. JONEK A, jakaś to złośnica, jak djabeł uparta. BARDOS / Na stronie. / Stachu, już ty jej, widzę, inaczej nie zbędziesz. Przyrzecz jej, że po ślubie kochać się z nią będziesz, A jak dostaniesz Basię, już ja w to poradzę, Że ją gładkim sposobem od ciebie odsadzę. STACH / Do Doroty. / Moja Pani Doroto, poruscies się psecie. DOROTA / Do Stacha. / A dałeś mi całusa? STACH Dam, wiele zechcecie. DOROTA Będzies mnie kochał? STACH Będę. DOROTA Chyba, ze das słowo? STACH Słowo. DOROTA Słuchajcie, kiedy jus wselka pseskoda Załatwioną została, ja jestem gotowa Psystać na to, by Stach miał Baśkę zoną. BARDOS Zgoda! Wiwat! Więc wygraliśmy, teraz tedy pójdźmy I dzień ten w wesołości powszechnej obchódźmy. Górale tu już więcej pewno nie przyjadą, Chyba chcieliby napaść na was jaką zdradą. Ale ja s pewnych znaków kalendarskich wróżę, Że już uciekli. SPRAWA XVI PASTUCH / Płynie szybko na łodzi, głośno krzyczy. / Ratuj! Kto słysy! BASIA O Boze! Cós to jest? / Pastuch wchodzi zadyszany. / PASTUCH Dalej, prędzej zbiezcie się, kto cuje, Niechaj biegnie, swe bydło cym prędzej ratuje. Wsak Górale na ludzi nasych się porwali, Związali ich i wsystko bydło im porwali, Pędzą go tam do lasu, nic nie zostawili, Nawet owce i świnie do kupy spędzili. JONEK Dalej, chłopcy, do pałek! Siadajwa do łodzi, Bierzcie siekiery, cepy, niech kazdy psychodzi. PASTUCH Ale oni ruśnice i sturmarki mają, Kto się do nich psyblizy, jak w dziki stselają. STACH Strasny ozug w dłoni, gdy kto swojego broni. / Krakowiacy odchodzą. / BASIA Ach! Moja krowa łysa. ZOSIA A moja srokata. BASIA Idźmy za niemi. DOROTA Ale jakze chata Tu będzie? Idź ty, Basiu, ja w domu zostanę. BASIA Pójdę, pobudzę dziewki, niech się wspólnie biją, Wsakze to ich dobytek, wsakze z niego zyją. / Odchodzi. / SPRAWA XVII / Bardos, Pastuch. / BARDOS Jakże tu teraz wstrzymać chłopstwo rozhukane? Obym mógł co takiego znaleść w mojej głowie, Żeby ich zgodzić można! Bo mojej wymowie Nie chcą wierzyć; gdybym mógł cud pokazać jaki! / Myśli. / Hola! Jest cud, cud dobry na takie prostaki. Mam s sobą elektrykę! Użyję jej teraz Na zdurzenie szaleńców, wszakże nią przed laty Wiele rozumnych nawet odurzono nieraz, Nim człowiek do dzisiejszej podniósł się oświaty. Mnie się moja fatyga tym chojniej zapłaci, Kiedy wstrzymam rozlew krwi moich współbraci. / Do Pastucha. / Hola! Mój przyjacielu, weź mię do swej łódki. Staraj się, byśmy mogli uprzedzić Górale, A ja i bydło zyskam, i ludzi ocalę. PASTUCH Z dusy, Panie, siadajmy. / Odpływają. / SPRAWA XVIII / Mnóstwo Krakowiaków i dziewek z widłami, siekierami, cepami, grabiami, pałkami, na czele ich Miechodmuch z kapturkiem do gaszenia świec. / MIECHODMUCH Gdzie są te wyrodki, Co się nam ważą mieszać w uciechy weszelne? Dam ja im, niechby sobie brali dobra cyje, Ale niechaj zostawią w czałości kościelne, Mnie tylko o to chodzi, bo s kościoła żyję. Jak mi bydła nie wrócą, te wyschłe profoszy, To im wnet tym kapturkiem poucieram noszy. CHÓR JENERALNY Nuze bracia, dzieci, zony, Idźmy wsyscy, idźmy śmiało, Nich ten będzie zawstydzony, Kto dziś miał męstwa mało. Gdzie o wszystkich idzie całość, Tam najpierwsa cnota śmiałość. / Wszyscy siadają na łodzie i odpływają od lądu, zasłona spada. / ODSŁONA II SPRAWA I / Teatr przedstawia las, w głębi po prawej stronie widać wzgórek, okryty krzewinami. Bryndus, Morgal, Świstos przychodzą z lewej strony, pełni radości, i śpiewają. / ŚPIEW BRYNDUS Wsystko łepsko się udało, Mamy bydło, mamy owce, Niechaj poznają Krakowce, Co umiemy, choć nas mało. MORGAL Sto wiepsaków. ŚWISTOS Świń ze dwieście. MORGAL A woły? ŚWISTOS A kozioł tłusty? MORGAL i ŚWISTOS Jak się to wypseda w mieście, Będzie cem hulać w zapusty. BRYNDUS Więc się ciesmy, psyjaciele, Mamy zemstę, mamy chwałę I kazem chłopy zuchwałe, I zdobycy mamy wiele. MORGAL Ale gdy nas zechcą gonić? Gdy zechcą bydło odbierać? BRYNDUS Tseba nam się męznie bronić Lub zwycięzać, lub umierać, Bracia! Stańmy ksepko w boju. / We trzech śpiewają. / Nie załujmy krwie i znoju, Wsak, choć casem licha sprawa, Ten ma słusność, co wygrawa. Prawda, ze te łupy, cośmy im zabrali, Przechodzą nase skody i trudy. I na cós sobie dały zabrać je te dudy? A, kiej tchóze, niech cierpią, my pseto wygrali. Dziewuchy niechaj psed nami Bydło pędzą, my s tyłu za niemi pójdziemy, Bo, gdyby wej do bitki psysło s Krakowcami, My się tu pierwej z niemi ucierać będziemy. Kaj są nase kobiety? Niechaj idą wpsodzie. MORGAL A wsyćtkieć tam zostały pod górą psy tsodzie. BRYNDUS / Oglądając się. / Patsaj, jak twoja Kaśka tryksa się z baranem. ŚWISTOS A Zośka wej na wierzbę wlazła za cabanem. MORGAL A Małgośka za rogi pochwyciła byka, O jakze ona skace! Jakze on byś bryka! BRYNDUS Łepsko się bawią dziewki. MORGAL Okrutnie kontente, Bo tes to bydło ślicne, a kiejby się ostać Mogło psy nas, tylko ze te chłopy zawzięte, Jak nas tu gdzie przysiędą… BRYNDUS To ich będziem chłostać, Wsak i my ręce mamy. Ale cós to? Cicho! Jakiś tam hałas słychać. ŚWISTOS Obac jeno z góry. MORGAL / Wybiega na pagórek. / Biada nam! Krakowiacy lecą, kieby chmury. Oj! Cós tes to tam tego. ŚWISTOS Oj, będzies tu licho! BRYNDUS Nie bójta się, ty, Świstos, ksyknij na kobiety, Niech pędzą tsodę. / Świstos odchodzi. / Resta, skryjmy się w te ksaki, A jak nas jus pominą wsystkie Krakowiaki, To i bydło zyskamy, i ochronim grzbiety, I osukamy wszyćkich. MORGAL Nie ujźrą nas moze, Bo jesce są daleko. Dalej! W imię Boze, Dalej, bracia! Spieście się, a sypko, do wody. SPRAWA II BARDOS / Wychodzi na wzgórek i patrzy za nimi. / Już poszli, próżno chciałbym przywieść ich do zgody, Ale ich tak przynajmniej pomięszam, przerażę, Że może, co zamyślam, z łatwością dokażę. Przeciągnijmy naprzód drót przez całą drogę, Jak się nim trąci któren, czy w rękę czy w nogę, Uderzony iskierką ognia elektryki, Upadnie gdyby mucha. / Stawia elektrykę. / Poczekajcie, smyki! Nauczę ja was lepiej szanować naukę, Jak wam nosy przypiekę i żebra potłukę. Ale gdzież się tu schować, ażeby machinę Z bespieczeństwem ustawić, tutaj, w tę krzewinę; Właśnie ten pniaczek bardzo mi będzie wygodny, Bo w nim dobrze zakryję całe me działanie, A żaden mnie tu z dołu pałką nie dostanie, / Schodzi po drut na dół i rościąga go przez całą drogę. / Otóż to będzie teraz sposób wcale modny Toczenia wojny. Czemuż mój drót przez świat cały Nie jest dziś przeciągniony, by wstrzymał potoki Krwi ludzkiej? / Wychodzi na wzgórek z końcem druta. / Jestem jako profesor w katedrze wysokiej, Dam ja wam tu lekcyję, zawzięte cymbały! Ale cicho, już hałas z daleka powstaje, Zaczynamy robotę. / Pompuje mocno machinę, słychać głosy wrzeszczące. / Ha, łotry, hultaje! Gońcie! Gońcie! / Bardos ukrywa się lepiej na wzgórek. / SPRAWA III / Bardos ukryty, Bryndus, Morgal, Świstos i inni Górale, za nimi Wawrzyniec, Bartłomiej, Stach, Jonek, wszyscy Krakowiacy wpadają za niemi z bronią. / MORGAL Uciekajmy! BRYNDUS Jus po nas! KRAKOWIACY Teras ich frycujcie! / Górale wszyscy, uciekając, trafiają na drut elektryczny, którym uderzeni padają, wołając wszyscy razem. / GÓRALE Gwałtu! Gwałtu! KRAKOWIACY Teras ich! BARDOS / Głosem wyniosłym. / Krakowiacy, stójcie! Wstrzymajcie się, kłótniki! Także więc srogiemi Być chcecie? Zabijać ich, gdy leżą na ziemi, Chcecież zbrodnicze ręce w krwi bezbronnej maczać? Wyniosłych karać trzeba, pokornym przebaczać, Tak prawo Boskie uczy. Spuśćcie wasze pałki. / Krakowiacy spuszczają pałki, Bardos mówi do Górali. / A wy, gałgańskie dusze! Wy, zuchwałe śmiałki! Wy, rabusie, hultaje! Toż to wy dlatego Dwa razy do roku na odpust chodzicie na Piaski, Ażeby się bić w piersi, a krzywdzić bliźniego? Wstańcie! Dziś oto życie macie z mojej łaski, A, jeżeli mi się tu zaraz nie zgodzicie, Jeżeli im wszystkiego bydła nie zwrócicie, Tedy ta sama straszna niewidoma siła, Która was gdyby słomkę na ziemię rzuciła, Aż na same gorące dno piekła was rzuci! MORGAL Baj baja, niech no Waspan tak nie bałamuci. BRYNDUS Nie mas w tem nic dziwnego, ześma się potknęli. BARDOS I nic więcej? Więcżeście żadnego nie mieli Uderzenia? Niceście nie czuli, hultaje! MORGAL Zwycajnie, kiej cłek w strachu, to się róznie zdaje. BARDOS A już to bezbożności dopełniacie miarki, Zaraz ja was przekonam, śmiałe niedowiarki. Krakowiacy, stańcie tu. Niech ci przeklętnicy, Jako już czartów zdobycz, staną po lewicy. Teraz więc zobaczemy, jeźli potraficie / Elektryzuje. / Wyjść stąd. Jeśli trzy kroki tylko się ruszycie, Wnet, jak barany na rzeź, padniecie na ziemię. Idźcie więc, pozwalam wam, zabierajcie bydło. KRAKOWIACY Jak to zaś? BARDOS Stójcie cicho. MORGAL To prózne mamidło. Idźmy, bracia. / Chcą iść; uderzeni drutem elektrycznym, padają na ziemię, wołając. / Gwałtu! Gwałtu! BARDOS A! Gałgańskie plemię, Leżysz teraz cichutko i wierzysz nareszcie, Że niebo karze tego, co rzecz cudzą bierze? Trzeba by wam dać teraz przynajmniej po dwieście. Ale wstańcie i wyznajcie szczerze, Nie czujecież wewnętrznie sumienia zgryzoty, Żeście im skradli bydło? BRYNDUS Juści tak coś zda się, Niedobze płatać psoty. BARDOS A widzisz, drągalu? MORGAL Nie zważaj nic, Bryndusie. To musi być carownik, od djabła ucony. BARDOS Jeszcze bluźnisz? Ach! Jużeś wiecznie potępiony. Oto Lucyper już cię chwyta za kołtony, Uciekaj! Weź czem prędzej tę butelkę, naści, To od święconej wody, włóż ją szyjką w ziemię, Stań na niej jedną nogą, chwyć ten drut kręcony, Prędzej, bo się zapadniesz w piekielne przepaści! / Morgal odbiera butelkę, ogląda się z bojaźnią, nareszcie wtyka ją szyjką w ziemię, stawia jedną nogą i chwyta drut. Wtem Bardos elektryzuje machinę; widać, jak włosy stają Morgalowi do góry. / BARDOS Otóż, patrzcie, jak włosy stają mu do góry, Czarci latają nad nim! MORGAL Aj! Aj! BARDOS Już w pazury chcą go porwać. WSZYSCY / Krzyczą. / Cud! Cud! Cud! BARDOS Dalejże zuchwały, Żałuj za swoje zbrodnie, a zostaniesz cały, Wyznaj, żeś głupi. MORGAL / Drżąc, wymawia. / Głupim. BARDOS Tchórz! MORGAL Tchós. BARDOS Duda! MORGAL Duda. / Idzie pomiędzy swoich, lecz wszyscy uciekają od niego. / BARDOS Nauczże się więc lepiej wierzyć w cuda. Idź sobie, jużeś wolny, a wy, wszyscy jego Wspólnicy, patrzcie, jak on odudziały stoi. Niech się więc nikt nie waży rozkazu mojego Łamać; gdy pieska biją, niech się Lewek boi! Idźcie natychmiast bydło oddać Krakowiakom. A pierwej jeszcze tutaj, w mojej obecności, Dajcie im ręce na znak zgody i jedności, Ściśnijcie się wzajemnie. JONEK My, wejcie, Krakusy, Skłonniśma są do zgody, psebacamy z dusy. BARDOS Więc zgoda. WSZYSCY Zgoda wiecna! BARDOS Dzięki Bogu za to. Szczęśliwość wasza będzie prac moich zapłatą. BARTŁOMIEJ Ales ten cud? SPRAWA IV / Ciż sami i Miechodmuch, wpadając. / MIECHODMUCH Czud? Gdzie czud? Ja go widzieć muszę. Usłyszałem z daleka wołające głoszy: Czud! Czud! Aż mi od strachu powstały włoszy. Biegłem jednak co żywo widzieć to zjawienie, Bo jestem bardzo ciekaw na każde zdarzenie. Ksiądz Pleban, nie największe ma teraz intratki, Gdyby nam się więc jaki czud objawił rzadki, Mielibyśmy oferty, wota, fundaczyje, Dopiero bym sobie żył, nie tak, jak dziś żyję! Byłyby tu kapłonki, o, wej, i barany, I pieniążki. JONEK A kajześ był dotąd, kochany Miechodmuchu? Do chaptes wnedeckiś się zjawił, A kiej się bić tsa było, Wasmość się nie stawił. MIECHODMUCH Prawda, że się za górę pod krzaki szchowałem, Ale za to z daleka komenderowałem. A potem, wszak ja przecie osoba kościelna, Radzić wojnę a bić się to jest rzecz oddzielna. My, kiedy tego trzeba, wojnę zapalamy, Ale się sami na sztych nie sztawiamy. JONEK Daj go Bogu! To jakieś wygodne ustawy. BARTŁOMIEJ Był to cud razem strasny i cud do zabawy. BARDOS Bracia moi, słuchajcie! Świat ten jest zepsuty, Są na nim tak beszczelne i podłe filuty, Którzy, widząc, żeście są prostacy po trosze, Zmyślonemi cudami ściągają wam grosze. Byście więc nie sądzili, że ja takim byłem, Powiem wam, że ten figiel, którego użyłem, Nie jest to cud prawdziwy ni djabelska sztuka, Lecz jest to jedna piękna, rozumna nauka. Ta robi w człeku skutki, któreście widzieli, Ale byście wy tego za rok nie pojęli. Wiedźcie tylko, że ten drut, przez drogę ciągniony, Tak jest pewnym a silnym ogniem napełniony, Że, kto się go, czy ręką czy nogą, dotyka, Całego jakby piorun natychmiast przenika. Aże byście wierzyli, że ja was nie durzę, Zaraz was doskonale i jasno przekonam. JONEK Ej, prosiemy Wasmości. WAWRZYNIEC Prosiem, pokas to nam. WSZYSCY Prosiemy! BARDOS Zaraz. Stachu, idź tam, stań na górze, I obracaj tą korbą. / Stach idzie. / A wy, dzieci moje, Pobieźcie się do koła, a wszyscy, za ręce. BASIA Ej, kiej strasno. JONEK Nie bój się. MIECHODMUCH / Śmiejąc się. / O szerce zajęcze! BARDOS Pan Miechodmuch niech pierwszy stanie. MIECHODMUCH Kiej się boję. BASIA A ze mnie się WPan śmiał? BARDOS Wstydź się, stań jeno tu, Tę rękę podaj Basi, tą dotknij się drutu. / Gdy się dotykają drutu, krzyczą wszyscy. / Aj! Aj! BARDOS Otóż i po wszystkiemu, niechaj wam to służy Na zdrowie, to czyści krew. JONEK Oj! Co to za dziwy! BRYNDUS Cłek o tem ani myślał. MORGAL Toć jak cud prawdziwy. BARDOS A jednak nie jest cudem; ale czas się dłuży, Powróćcie wszyscy razem w radości do domu, A gdy was zwodzić zechcą, nie wierzcie nikomu. Wy bierzcie bydło wasze, wy złączcie się z niemi, Razem dzisiaj wieczerzać i tańczyć będziemy. GÓRALE Zgoda! WAWRZYNIEC Mądryć to cłek z Waspana. BARDOS Gdy tak rozumiecie, To tę małą naukę ode mnie przyjmiecie; Niech ona silniej niźli ogień w tej iskierce Dotknie umysły wasze i rospali serce. ŚPIEWKA Żyjcie w zgodzie i pokoju, Nie dajcie się gorszyć światu. Nie ma zysku w takim boju, Który czyni krzywdę bratu. Bóg nas wszystkich równo stwarza, Równo nam się kochać każe, Tego zawsze upokarza, Kto bliźniego krwią się maże. / Wszyscy powtarzają i odchodzą. / SPRAWA V / Bardos i Stach. / BARDOS Stachu, zostań się ze mną: rad bym twe małżeństwo Szczęśliwym już oglądać, lecz niebespieczeństwo Wisi jeszcze nad tobą. Dorota cię kocha, A kiedy się s tem wyda jak kobieta płocha, To twoja żona, słusznie zazdrosna i czuła, Całe by ci pożycie zgryzotą zatruła. Słuchaj: trzeba ją prędko i zręcznie odsadzić. STACH Ale jak? BARDOS Gdzież cię ona najczęściej widuje? STACH Ona mnie wsędzie suka, wsędy mnie śpieguje. BARDOS Ale musisz ją w takie miejsce gdzie sprowadzić, Żeby się tam skryć można, gdy będzie potrzeba. STACH A jakby mnie mąs złapał, dałzebym se chleba. BARDOS Próżna trwoga, nie bój się, ale gdzież to zrobić? STACH Ona cęsto pod domem długo ze mną gada. To się za węgieł schowam. BARDOS Nie, to nie wypada. Trzeba koniecznie takie miejsce przysposobić, Żeby tam młynarzowi zajrzeć wypadało. STACH To ja, wej, w nasą wiezbę schowam się spruchniałą. On tam co chwila patsy, cy się nie wróciły Pscoły, co, wej, psed rokiem ul w niej pozuciły. BARDOS A gdzież ta wierzba stoi? STACH Psed nasemi dzwiami. BARDOS A czy się ty tam zmieścisz? STACH Nieras tam we dwoje Siadywaliśmy z Basią. BARDOS Więc ja tam rzecz moję Zrobię. Słuchaj, z Dorotą gdy będziecie sami, Gdy cię ona już ściskać i całować zacznie, Ja wtenczas przyprowadzę młynarza nieznacznie, Ty się czem prędzej w wierzbie schowaj; on zobaczyć Zechce pszczoły, lecz mu będę tak majaczyć, Że do tego nie przyjdzie. Jednakże Dorota, Bojąc się, by nie wyszła na wierzch jej niecnota, Tak się w sobie natrwoży, napłonie, nadręczy, Że ją to może wstrzyma, a może odstręczy. STACH A jak tam młynas zajzy? BARDOS Ja to na się biorę. STACH Ba, Waspan nie odlepis, gdy ja wezmę w skórę. BARDOS Daję ci słowo moje. STACH Spuscam się więc na cię. BARDOS Ależ to trzeba prędko zrobić, miły bracie, Bo po ślubie już nie czas; kto wie, jakie tobie Mogą potem przyjść myśli. STACH Więc to zaras zrobię, Jak tylko przyjdziem do dom. BARDOS Dobrze. STACH Wiem, ze ona Psyleci zaras do mnie jak ognista łuna I będzie mnie ćmokała. BARDOS Więc walnie uda się. STACH Teras WPana zegnam, pójdę do mej Basie, Bo, wej, tęskni beze mnie. BARDOS Jedno słowo jeszcze: Powiedz mi, ale szczerze, te wszystkie zaloty Młynarki nie wzniecająż w twym sercu ochoty Do zdradzenia twej Basi? STACH Wsak ja zawse wrzesce, Kiej mię Dorota ściska. BARDOS Ależ czasem może? STACH Nigdy. BARDOS Słowo? STACH Przysięgam. BARDOS Szczęśćże ci więc Boże, Poczciwy chłopcze! STACH Jus ja nie zgorsę sie z tego, Ze zadko widzieć w świecie męza poćciwego. ŚPIEWKA Nie tajnoć to jest nikomu, Jak męzowie zony zwodzą. Tej nie lubią, co jest w domu, I cęsto do innych chodzą. Ale tes za swoje mają, Bo pobocne marmuziele Tak im głowy psystrajają, Ze chodzą kieby daniele. Tak zazwycaj bywa w świecie, Wet za wet, darmo nic nie ma, Zrób jeden figiel kobiecie, Ona ci odpłaci dwiema. Ja więc nie chcę zdradzać zonę, Bo chcę, aby mnie kochała, Aby mnie jednego miała, A ja tylko jedną onę. / Odchodzi, pokłoniwszy się studentowi. / SPRAWA VI / Bardos sam, patrząc za nim. / BARDOS W tym wieku jeszcze tylko wzór poczciwej cnoty U nieskażonej można oglądać prostoty! Rzadka para, by teraz kochała się wiernie. O! Jak ich uszczęśliwić pragnąłbym niezmiernie. Ale mi jeszcze Basię przekonać zostaje, Że Stach jest dla niej wierny. Dobry mi podaje Sposób ta wierzba: muszę z nią pierwej pogadać, Ażeby, co też myśli o Stachu, wybadać. Ale, czy mi się zdaje, tak, ona tu bieży. SPRAWA VII / Bardos i Basia. / BASIA Cy nie ma tutaj Stacha? Azem się zdysała. BARDOS Dopiero co tam poszedł. BASIA A tom się musiała Z nim minąć. BARDOS Czy tak tęsknić bez niego należy? Całaś w znoju. BASIA Ej! Nic to. BARDOS Lecz tak biegać szkodzi. BASIA Ale bo Wpan nie wies, o co mi tu chodzi. Więc mu się psyznać musę, mój panie skubencie, Poradź mi, bom jest biedna, gryzę się pseklęcie. Dociekłam, wej, ze w Stachu kocha się młynarka. A ze to jest psemyślna i zdradna figlarka, Moze by mi się kiedy chłopak zbałamucił. Otós widząc, ze z nami nie mas go u tsody, Myślałam, ze sam jeden na pole powrócił, Azeby się z Dorotą poumizgał wpsprzódy, I dlategom tak biegła. BARDOS On tu ze mną bawił. BASIA Chyba ze tak. BARDOS Ustawnie mi o tobie prawił, Dziękował mi, żem gładko odsadził Bryndusa. BASIA On ci mnie kocha, ale nie śpi, wej, pokusa, Mógłby mnie zdradzić kiedy. BARDOS A gdyby tak było, Żeby się Stach chciał czasem poumizgać do niej, Cóżbyś wtenczas robiła? BASIA Niech go Pan Bóg broni, Dopiero by się piekło w domu otwozyło. BARDOS Toś ty taka zła? BASIA Kiej mnie kto zdradzać chce, niech lepi Samego djabła s piekła, niźli mnie, zacepi. ŚPIEWKA Jestem dobra jak baranek, Jestem słodka jak cukierek, Kiej mnie nie zdradza kochanek, Kiej nie chodzi do fryjerek. Ale kiejbym tego dociekła, Ze mnie Stasio osukuje, Ze zdrajca inną całuje, Stałabym się jędzą z piekła. Jej bym warkoce wyrwała, A samego wałkiem sprała, Jak bym tłukła, tak bym biła, Az bym zdradzać oducyła. Wiem ja, jak w mieście męzowie Cęsto zonom mydlą ocy: ”Moje zycie, moje zdrowie, Ja cię kocham z całej mocy!” A kiedy za dzwi wychodzi, Jus o zonie ani wspomnie; Oj! Cemus mi się nie godzi Wziąć ich na naukę do mnie. Tak bym. BARDOS Nie troszcz się, miła Basiu, ja tego dowiodę, Że twój Stach zawsze wierny i stały dla ciebie. BASIA Bo tes i ja bym za nim skocyła we wodę, Scęśliwą bym była z nim choć o suchym chlebie. BARDOS Słuchajże, jak już z wami do wioski powrócę, Uważaj wtenczas dobrze, gdzie ja się obrócę. I jak ci dam znak głową, zaraz przyjdziesz do mnie, Ja cię tak skryję dobrze, że sama dokładnie Zobaczysz, jak Dorota Stasia nęci zdradnie, A on, jak ci jest wierny i jak żyje skromnie. BASIA Ach, prosę, bardzo prosę! Dopiero scęśliwą Będę. BARDOS Otóż i cała gromada przybywa. SPRAWA VIII / Ciż i wszyscy powracający od bydła. / BARTŁOMIEJ Jest wsystko, ani jednej stuki nie brakuje. MORGAL Oddaliśmy, Mospanie, co do jednej kozy. BRYNDUS / Do Bartłomieja. / Niech wam się we dwójnasób to stadko pomnozy. ŚWISTOS Zycemy wszscy tego. BARTŁOMIEJ Dziękuję, dziękuję. / Do Bardosa. / I Wacpanu tes za to dzięki zanosiemy, Ześ nas pogodził. Teras do domu wracamy I Waspana na gody s sobą zaprasamy. BASIA Stasiu, ja pójdę s tobą. STACH / Bierze ją za rękę. / Razem se pójdziemy. WAWRZYNIEC Bydło prosto na pasą zapędzą pastuchy. A i wy tes sam Panu skłońcie się, dziewuchy; Dziękujcie za swe krówki, co tam także były. BASIA Dziękuję s całej siły, Ja za moją łysą. / Kłania się. / ZOŚKA Ja za moją płową. / Kłania się. / Tę, co to razem lubi trykać się s Pawełkową. BARDOS Kłaniam. BARTŁOMIEJ Ja się Waspanu psysłuzę, cem mogę. Zupan dobry. WAWRZYNIEC Ja capkę. STACH Ja bóty na drogę. JONEK Ja pas. BASIA Ja płótna stukę. ZOSIA Ja jajek pół kopy. MIECHODMUCH A ja zaś kantyczkami. BRYNDUS My piwem i miodem. BARDOS Dziękuję wam. WAWRZYNIEC Więc idźwa. BARDOS Idźcie tylko przodem. Ja zaraz przyjdę. / Wszyscy odchodzą. / SPRAWA IX BARDOS / Sam, rozrzewniony. / O, jaką szczerością te chłopy Darują mnie, czem mogą. Uczułem prawdziwie, Że mi się łzy po oczach kręciły źewliwie. Czemu tak małe dary wielką roskosz rodzą? Czemu tak sercu miłe? Bo s serca pochodzą. ŚPIEWKA Nie ci nam dają, którzy są bogaci, Nie ci, co przymus lub interes mają; Bo pierwsi dają, co zdarli s swych braci, Drudzy do łaski wzgardę przyłączają. / Zasłona spada. / ODSŁONA III / Teatr wystawia to samo, co w pierwszej odsłonie. / SPRAWA I DOROTA / Sama. / Cós to, ze ich tak długo nie widać? Cy casem mojego Stasia w bitwie nie zabili? Oj! Toć bym tes becała; wolałabym wreście, Zeby mojego starca: ale cyt, salona! Nie powinna męzowi śmierci zycyć zona, Choć i bzydki, dość, ze cłek pocciwy. Niewieście Zawse zycie małzonka powinno być drogie. Ze casem się psytrefi cłeku z ułomności Zgzesyć, to jesce nie tak wiele w tem jest złości, Ale cychać na zycie jest psestępstwo srogie. Ja bym jus i nareście chciała z nim zyć wiernie, Ale mi ten Stach serce tak pali niezmiernie, Ze ledwo zyć bez niego mogę, niescęśliwa. Na co się tes to cudzej zecy tak zachciewa. Gdyby Stasio był moim, moze i połowy Nie byłby mi tak miłym, nie zawrócił głowy, A teras mnie tak dręcy, tak mą dręcy dusę, Ze albo umrę z zalu, albo go mieć musę. Obiecał, kiedym na ślub jego zezwalała, Ze mnie tes pocałuje, jak tylko powróci, Cy mi dotsyma słowa, będą doświadcała, Bo po ślubie to Baśka głowę mu zawróci, A psytem, jędza dziewka, nie da sobie w kasę Dmuchać. SPRAWA II / Dorota, Bryndus, Jonek. / DOROTA Jak się mas, Jonku? A nasi? JONEK Za młynem, Wysiadają tam na bzeg. DOROTA A bydło? BRYNDUS Na pasę Jus go zagnał pastusek. DOROTA Jakimze to cynem Cudownym wy z Góralmi w zgodzie? JONEK Aj Bartkowa! Jak powiemy, to wam się wej zawróci głowa, Jakie tam dziwowiska ten skubent wyprawił! I pogodził nas wsystkich, i strachu nabawił. BRYNDUS I nawracał, i dziwił. DOROTA Ales jak, gadajcie. JONEK Oj! Bo to trudno. BRYNDUS I jak! DOROTA Lec psecie. JONEK i BRYNDUS Słuchajcie! DWUŚPIEW BRYNDUS Najpsód ciągnął drut pses drogę. JONEK Potem sam uciekł na górę. BRYNDUS Potem nas uderzył w nogę. JONEK Potem im chciał wybić skórę. BRYNDUS Potem nam kazał powstawać. JONEK Potem groził, potem łajał. BRYNDUS Potem kazał ręce dawać. JONEK Potem jakieś dziwy bajał. BRYNDUS Potem podawał butelki. JONEK Potem włosy powstawały. BRYNDUS Potem spuścił drut niewielki. JONEK Potem kręcił jakieś wały. BRYNDUS Potem kazał stanąć w koło. JONEK Potem nas wsystkich udezył. BRYNDUS Potem się rozśmiał wesoło. JONEK Potem jus mu nikt nie wiezył. BRYNDUS Wreście djabeł to rozumie, Co ten cłowiek mądry umie. DOROTA Chyba tes djabeł pojmie, bo ja głupia s tego, Ale otós i nasi, widzę Stasia mego. SPRAWA III / Wszyscy prócz Bardosa. / DOROTA Witajcie nam, witajcie! BARTŁOMIEJ Jakze się macie, zono? Cies się, jus między nami wsystko zakońcono, Jus my w zgodzie. Ten skubent, co to tu Był z nami, pozbawił nas wselkiego kłopotu. WAWRZYNIEC Co on tam nawyrabiał i pojąć nie mozna, Opowiemy wam wsystko. JONEK Ale to zec prózna. Jus my tu powiedzieli Dorocie dokładnie. DOROTA Coście wy tu bajali, to i bies nie zgadnie, Ale mi Stasio wsystko najlepiej opowie. BASIA Jest ci tu tyle innych. BARTŁOMIEJ Teras, moje zycie, Poniewas na weselu będą ci panowie, Zaksątnij się, we wsystko psysposób sowicie, Idź do chaty. Ty, Stachu, i ty tes, dziewcyna, Pomóscie jej, ja chwilkę zajze tes do młyna. / Odchodzi. / WAWRZYNIEC A my pójdźmy do karcmy, posilma się ksynkę Dobrą gozałką. MIECHODMUCH Ja tes łyknę odrobinkę. DOROTA A ja dla was ze Stachem spoządzę śniadanie I wsystkich was do chaty zaprasamy na nie. WSZYSCY Przyjdziem z ochotą. JONEK Będą tańce i muzyka. Idźmy, hej wiwat! Niech każdy wyksyka. WSZYSCY / Krzyczą. / Wiwat! / Odchodzą do karczmy. / DOROTA Pódźma więc. / Ciągnie Stacha do chaty. / SPRAWA IV / Bardos pokazuje się nieznacznie i kiwa na Basię. / BARDOS Psyt! Psyt! BASIA / Spostrzega go. / Idźcie, bo ja musę Troskę zajzeć do karcmy. Jamci druchna psecie, Panna młoda mnie ceka. DOROTA / Na stronie. / Tym lepiej. / Odchodzi ze Stachem. / SPRAWA V / Bardos i Basia. / BASIA / Niecierpliwie. / Cós chcecie? Spiescie się, bo ja od nich na krok się nie ruse; Mam ich, wejcie, zostawić samych? BARDOS Próżna trwoga. Gdzież jest ojciec? BASIA We młynie. BARDOS To dobrze, a teraz, Moja Basiu, wleziesz tu w tę wierzbę. BASIA Dla Boga! Ja zaś w wierzbie mam siedzieć jak sowa. BARDOS Oj, nieraz Siadywałaś w niej w parze s twoim lubownikiem. BASIA Ja zaś? BARDOS Tak jest. BASIA / Na stronie. / Ten cłowiek chyba carownikiem, Wsystko zgaduje. / Głośno. / Prawda i zem tam nieras tam siedziała. BARDOS Wchódź, wchódź, a żwawo, będziesz stąd wszystko widziała, Jak się z Dorotą Stasio obchodzi, ale cię Przestrzegam, żebyś mi się wyjść nie odważała, Nim otworzę, bo wszystko zepsujesz. BASIA Aj! Zjecie Carta, Pani Macocho! BARDOS No, dalej. BASIA Jus włazę. / Basia włazi w wierzbę, Bardos ją zamyka. / BARDOS To jedna, wnet tu będą i drudzy. Teraz że Dalej do młyna, tam się za drzwiami zasadzę. Zapewne Stach uciekać będzie od Doroty, Ona go zechce gonić, a gdy swe zaloty Zacznie palić, ja wtenczas męża wyprowadzę. / Odchodzi do młyna. / SPRAWA VI / Dorota, Stach. / DOROTA Nie uciekajze, Stasiu! Nie bądźze tak srogi. STACH Moja Pani Doroto, puscie wy mnie, prose. DOROTA Gdybyś ty ucuł w sercu tak srogie pozogi, Takie męki, jakie ja, niescęsna, ponose, Nie byłbyś tak okrutnym; nie chciejze uciekać, Pójdź do chaty. STACH Nie mogę. DOROTA Wsakze nie ma Basi. STACH Ale psyjdzie. / Na stronie. / Tu skubent kazał na się cekać. DOROTA Ona tu nie powróci, nie puscą jej nasi. No, to psynajmniej choć mnie ras pocałuj. STACH Nie mogę. DOROTA Dlacego? STACH Mam zdradzać Basię moją drogę? Moja Pani Doroto, zućcie te jamory, Zyjmy lepiej w psyjaźni, bo, jakby nas który Sąsiad kiedy wypatsył, a doniósł Bartkowi, Biada mnie i wasemu byłaby gzbietowi. Ja tes mam młodą zonkę, którą z dusy kocham. DOROTA Ja tes to sama cuje, ze ja trochę płocham. Ale cós, kieś mi serce tak zranił, niebodze, Ze cyli śpie cy cuwam, cy siedze, cy chodze, Tyś mi psytomny, zawse za tobą się bidze, Więc choć ostatni ras ściśnij mnie. / Chwyta go za szyję, wtem Bardos i Bartłomiej wchodzą. / SPRAWA VII / Bardos i Bartłomiej. / BARTŁOMIEJ Co widzę, Cy mnie co oćmiło? Cy? DOROTA Ach mój mąs, uciekaj! STACH / Na stronie. / Dalej do wierzby! / Włazi w wierzbę. / BARDOS / Zatrzymuje młynarza i odwraca go w przeciwną stronę, aby nie widział, gdzie się Stach chowa. / Panie młynarzu, zaczekaj! Patrzno, jak śliczny jastrząb w tę wierzbę się chowa. BARTŁOMIEJ Ej, daj mi WPan pokój, cós się to ma znacyć, Tyś się tutaj ze Stachem ściskała. DOROTA Ot, głowa, Chyba ci się psyśniło, musiałeś źle bacyć, Skąd tu Stach? BARTŁOMIEJ Psecie tu był. DOROTA Oto byś nie bzduzył. Dopiero, com tu wesła. BARTŁOMIEJ Tociem nie pijany. BARDOS Może wam się tylko zdało. BARTŁOMIEJ Mój kochany Panie, gdybyś mnie nie był tym jastsębiem zduzył, Byłbym go złapał. BARDOS Ale skądże zaś, ja przecie Mam też oczy, a nicem nie widział. DOROTA Ot, plecie. BARTŁOMIEJ Jesce mi tak pyskujes, pocekaj. DOROTA Na dusę Psysięgam, ze nic nie wiem. BARTŁOMIEJ Toć i wiezyć musę. BARDOS Tak to jest, człowiekowi czasem się przywidzi. BARTŁOMIEJ Cós to wam jest, Doroto? BARDOS Ot się darmo wstydzi, Bo ją niesłusznie Waszmość posądzacie. Chodźmy już. Ale cóż to? Pszczoły pono macie W tej wierzbie, Bartłomieju? BARTŁOMIEJ Psed miesiącem były, Ale nie wiem, dlacego ten ul pozuciły. BARDOS Może już tam są znowu, obaczmy. DOROTA / Na stronie, przelękniona. / Umieram, Jak go złapie, to po mnie. BARTŁOMIEJ Ja co dzień zazieram, Ale ich nigdy nie ma. BARDOS Teraz są zapewne. DOROTA / Na stronie. / Oj! Zginęłam, biedna. BARDOS Jeśli nie, ja pewne Dam wam rady, żeby je na powrót przywabić. DOROTA / Na stronie. / Drzę cała. BARDOS Najprzód, trzeba ul dobrze zabić, Potem go wysmarować gliną. DOROTA / Na stronie. / Kiejby jako Psestrzedz go można. BARTŁOMIEJ Jać to robię, a wselako Nie powracają pscoły. BARDOS A nie, to spod spodu, Ot tutaj, trzeba zawsze podłożyć im miodu. BARTŁOMIEJ Jać to robię. DOROTA / Na stronie. / Serce wyleci ze drgania, Ach! Nie chcę, nie chcę więcej obcego kochania. BARDOS Potem także trzeba mieć i o pszczołach pieczę. BARTŁOMIEJ Jać im dogadzam. DOROTA Ten ras, jak mi się upiece, Psysięgam, ze jus nigdy kochać się nie będę. BARDOS Teraz chciałbym zobaczyć w środku i dobędę Deszczki. / Idzie i otwiera drzwiczki. / DOROTA Ach! Mdło mi, mdło mi, ratujze mnie, Boze! BARDOS A to co jest? / Niby zdziwiony. / BARTŁOMIEJ Stach w wierzbie? A cys to być moze? Aha! To tam się schował, a cós, pani zono? DOROTA Ale, bo to… / Pomięszana. / BARTŁOMIEJ Widziałem cię ja nie ras, ze stodoły. BARDOS Nic nie wiecie, co to jest, i ona też pono Nie wie; Basiu, wyjdź no tu. / Basia wychodzi. / Otóż macie pszczoły. BARTŁOMIEJ I ona tam? / Stach wychodzi. / BARDOS A widać, ze Stachem siedziała. DOROTA Ta niecnota wsyściutko teras wysłuchała. BARTŁOMIEJ Cózeście tam robili? BARDOS Jak w parze turkawki Siedzieli. BARTŁOMIEJ Ale na cós w wiezbie? BARDOS Dla zabawki, Zwyczajnie, dzieci. STACH Tak jest, wzdyć to były zarty. BARTŁOMIEJ Psuć mi ul taki dobry. STACH Ale nic niewarty, Bo prózny. BARDOS Więc widzicie teraz prawdę szczerą, Darmoście oto żonę zmartwili, złajali, Bo tu oni przed chwilą s sobą się ściskali. Przeproście się. DOROTA / Na stronie. / Och, teras odzyłam dopiero. BARTŁOMIEJ No, darujcies mi, Dosiu. DOROTA Ale tak mnie łajać. BARTŁOMIEJ No, zgoda. DOROTA Zgoda. / Podają sobie ręce. / BARTŁOMIEJ Teras wy idźcie do chaty, A ja pójdę dla Basi prosić gości w swaty. Słuchajcies, nie potseba tego ludziom bajać. SPRAWA VIII / Pozostali. / STACH Wielki z Wacpana figlas. DOROTA To dowcipna stuka. BARDOS Jest to dla was, Doroto, maleńka nauka, Nie psujcie córce szczęścia. DOROTA Jus nigdy o Stachu Nie pomyślę, ledwom ci nie zdechła od strachu, Nie gniewajze się, Basiu. BASIA Łatwo wam psebace, Bom się o moim Stachu wiernie psekonała. On nie wiedział, Matulu, żem ja tam siedziała, Bo tam sam Pan mię schował; oj, ślicne kołace Na mleku Jegomości na drogę upiekę. DOROTA A ja jus zdradzać męza wiecnie się wyzekę. SPRAWA IX i OSTATNIA / Wszyscy. / BARTŁOMIEJ Prosiemy na śniadanie. BRYNDUS Z ochotą. MORGAL Z ochotą. BARTŁOMIEJ Jutro wesele wase, a teras, Doroto, Bądź nam rada. BARDOS Nim jeszcze siądziemy do stołu, Wprzód sobie zanucimy piosneczki pospołu. MIECHODMUCH A ja, podjadłszy szobie, jak się taniecz zacznie, Z pomiędzy wasz do karcmy wymknę się nieznacznie Rozrywkę niespodzianą zrobię dla Bryndusza, Ubierę się, jak zwycaj u nas, za Bachusza I na beczce przyjadę do wasz. WSZYSCY Zgoda, zgoda. BARDOS Niech tu dziś będzie sama roskosz i swoboda. STACH A ja, za to, ześ Waspan był dla mnie łaskawy, Zawiozę swemi końmi do samej Warsawy. BARDOS A ja co bym tam robił? Jest tam i beze mnie Wielu takich, co żyją tylko z kałamarza. Lecz im się często chłodno i głodno być zdarza. Wolę pracować w roli, niż żebrać nikczemnie, Tu sobie gdzie na gruncie osiędę w Mogile. WAWRZYNIEC My waspanu złozemy, na pocątek, tyle, Ze będzies gospodazem. BARDOS Dziękuję. Robotę Skończyłem, poprawiłem w słabości Dorotę, Oszczędziłem krwi ludzkiej, zawziętych zgodziłem. Jeśli jeszcze was przytem trochę zabawiłem, Wszystkie moje żądania już są dopełnione. ŚPIEWKI BARTŁOMIEJ Zadko teras znaleść zonę, By była poćciwa, Chocias cłowiek kocha onę, Jednak podejzliwa. A najbardziej, kiedy stary Młodą se dobieze, W krótce pójść musi na mary Lub rogi psybieze. DOROTA Gdy, dziewcyno, w młodym wieku Swawolną się cujes, Nie ślubuj staremu cłeku, Bo wnet pozałujes. A jezeli z dobrej woli Juz się z nim połącys, Nie sukaj obcej swawoli, Bo źle zawse skońcys. STACH Wy, chłopaki, cudzej zony, Nie psujta nikomu, Bo s tej mody zarazonej Tylko bieda w domu. Tak się teras w stadłach psują Zony i męzowie, Ze ich dzieci nie zgadują, Któzy ich ojcowie. BASIA Wanda lezy w nasej ziemi, Co nie chciała Miemca; Lepiej zawse zyć s swojemi, Nis mieć cudzoziemca. Gdzie się bardziej obcy ziomek Nis rodak podoba, Biedny bywa taki domek, Traci się chudoba. BRYNDUS Nie pogardzaj ubogimi, Choć jesteś bogaty, Bo nie cynią nas wielkimi Klejnoty i saty. Nie wydzieraj, co cudzego, Sanuj wsystkie stany, Poznaj w cłeku brata swego, A będzies kochany. MORGAL Nie wiez nigdy Siarletanom, A sanuj mądrego, Nie pomagaj Wielkim Panom Ku biedzie bliźniego. Bo, jak się casem nie uda, Cnota weźmie górę, Nie będąć to zadne cuda, Ze ty weźmies w skórę. JONEK Stsescie wionków swych, dziewcęta, Mawiała ma ciotka, Bo w miłości jest ponęta Zdradliwa, choć słodka. Dawniej chodził ślub na gody Pses cierniste pole, Teras idzie bes pseskody, Ani się zakole. BARDOS Wy, uczeni, którzy wszędzie Cierpicie dla cnoty; Nie zawsze wam tak źle będzie. Nie traćcie ochoty Służyć swej ojczyźnie miło, Choćby i o głodzie, Byle światło w ludziach było, A sława w narodzie. MIECHODMUCH Chuda fara, Organista czeka na akcypę, Rzadko teraz by kto sprawił krzciny albo sztypę. Ciężko dzisiaj, Boże odpuść, być kościelnym sługą; Mruczą ludzie, że im bieda, a zyją dość długo. Oddawajcie swe daniny, Co komu należy, Proboszczowi dziesięciny, Klesze na pacierze, Organiście na przyczynek Jajec na Wielkanoc, Parę kiełbasz, parę szynek, A teras dobra nocz. CHÓR OGÓLNY Poczciwość, wierność, miłość i zgoda Niechaj pod naszym dachem panuje, Niech u nas nigdy przewrotna moda Głów nie zawraca i serc nie psuje. Niech to świat pozna, że gdzie prostota, Tam jeszcze szczera zostaje cnota. / Wszyscy się biorą do tańca. / ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/boguslawski-cud-mniemany. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Wojciech Bogusławski: Cud czyli Krakowiaki i Górale, Wydanie z rękopisu..., Berlin, 1842. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Utwór pochodzi z Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej (https://literat.ug.edu.pl/). Przygotowanie i opracowanie tekstu źródłowego: Helena Draganik, Marek Adamiec, współpraca H&M. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Wojciech Kotwica, Aleksandra Sekuła, Elżbieta Sekuła. ISBN-978-83-288-6671-3