Artur BartelsPiosnki i satyryPrzez okno

    1
    Tyle codzień słyszę rozpraw i namiętnych krzyków,
    Wyznań wiary politycznej, miary zawsze jednej,
    Tyle wciąż patriotycznych różnych ogólników
    I oświadczeń się z miłością dla tej Polski biednej,
    5
    Że siadłszy sobie przy oknie, wygodnie w szlafroku,
    Wszelkie na bok odrzuciwszy nieufności względy,
    Będę sobie obserwował przez to szkiełko w oku:
    Kto też zajęty ojczyzną z przechodzących tędy.
    Nie zajęty nią zapewne ten chłop z kogutami,
    10
    Ani tamten, z wozem pełnym drewek na podpałkę,
    Ani te trzy baby z masłem, ni tamta z jajami.
    Ani ci dwaj zmierzający prosto na gorzałkę,
    Ani ten lokaj w liberyi i butach koślawych,
    Prawiący jakieś dusery tej pannie z szynionem,
    15
    Ani ten w łatanej kurtce i spodniach dziurawych,
    Ani ta jejmość z sążnistym u sukni ogonem.
    Ani ten pan z siwą brodą, który tylko zda się,
    Chciałby co prędzej się pozbyć żyda, co go goni;
    Ani ten pseudo-polak, z tą klamrą na pasie
    20
    Z patriotyzmu godłami orła i pogoni
    Lecz razem z powierzchownością tak nie nazbyt zucha,
    Przytem z gębą tak skrzywioną i nosem spuchniętym,
    Iż widać, że przy nastroju najsilniejszym ducha,
    Niczem innem jak swą fluxyą musi być zajętym.
    25
    Może ten młody elegant z bakami długiemi
    A l'anglaise i z całym szykiem krakowskiego dandy,
    Ale nie, on tylko śledzi kroki mierzonemi
    Ruchy idącej po przedzie ładnej panny Wandy.
    Panna Wanda też nie myśli zgoła o ojczyźnie,
    30
    Mając dziedzica dwóch wiosek za sobą tak blisko;
    Kwestya ważna: da się złowić, lub też się wyśliznie?
    Partja dobra, niezły fundusz i dobre nazwisko…
    Aha, powóz, w nim dwóch hrabiów i hrabicz na przedzie,
    Wszyscy trzej w białych krawatach, o tych się ośmielę
    35
    Wnieść, że myślą, czy u księżnej dzisiaj na obiedzie
    Będzie Saute'au truffes tak jak w przeszłą niedzielę
    Młody hrabia w tejże chwili dwa pytania sobie
    Zadaje, na które próżno odpowiedzi czeka:
    Jak zapłacić pewną sumkę przegraną dziś w klubie
    40
    I czy ojca panny Julii pewna hypoteka?
    Za nim znów widzę hrabia (hrabiów tu dostatkiem,
    Często takich, że człek mało z miastem obeznany,
    Zadaje sobie pytanie, czy nie ma przypadkiem
    Jakich fabryk na ten produkt tak potrzebowany,
    45
    Chociaż tak mało potrzebny); ten wątpię też bardzo,
    By zajmować się ojczyzną raczył, zwłaszcza w chwili
    Kiedy Figaro, Debaty z Neue Presse gardzą,
    Kwestyą, która o swe prawa dopomnieć się sili.
    On musi się zastanowić nad tem, że ma żonę
    50
    Elegantkę, cztery córki z zagadkowem wianem
    Syna osła, potrzeb dużo, dobra odłużone,
    A znikąd grosza kredytu, choć jest wielkim panem.
    I że wkrótce musi żonie posłać do Ostendy
    Grubą sumę, bo inaczej w złym będzie humorze,
    55
    I że na to musi, siak tak, tędy lub owędy,
    Zebrać więcej jak ma w kasie, a nawet mieć może.
    I nie krajem też zajęci ci dwaj pantoflarze
    Żyjący tylko na świecie na to, aby żonę
    Zaprowadzić tam gdzie zechce, zawieść tam gdzie każe
    60
    I odwieść lub odprowadzić w porę oznaczoną.
    W trakcie tego, myśleć mają prawo o czemkolwiek
    Choćby o Turcyi rozbiorze, lub Serbów obronie
    Nawet (jeśli czasu staje) o Polsce cokolwiek
    Byle tylko przedewszystkiem myśleli o żonie.
    65
    Patrzcie, idzie radca miejski, ale taki który
    Radzi tylko, aby Kraków z wyroków przedwiecznych
    Zasługiwał na opinją najbrudniejszej dziury
    Z wszystkich miast prowincyonalnych i pseudo stołecznych
    Wbrew przeciwny wodociągom i kanalizacyi,
    70
    Nieprzyjaciel utrzymanych z niemiecka ogrodów,
    Gardłował przeciw Sukiennic głośno restauracyi,
    I nigdy we własnym domu nie dał wymyć schodów.
    Ci dwaj młodzi w okularach, a z pincenezem trzeci
    Wszyscy trzej trochę garbaci i nadzwyczaj mali,
    75
    Stulecia dziewiętnastego i postępu dzieci,
    Przed dwudziestym rokiem życia czują się dojrzali,
    No i wielcy, z czego wnoszę, że muszą się krajem
    W chwilach wolnych od bilardu zajmować troskliwie,
    W charakterze publicystów, byleby nawzajem,
    80
    Kraj ich czcił, a ich ramoty czytywał skwapliwie.
    . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .. . . . . .
    . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .. . . . . .
    Tak, że gdyby się życzenia tych stronnictw ziściły
    Z całej Polski, w krótkim czasie sameby zostały
    85
    Żydy, i ta garstka chłopów, których nie zniszczyły
    Wódką, lichwą i podstępem dotąd ich kahały.
    To też zdaniem mojem taka opieka losami
    Naszemi, równać się może w poprawnym okazie,
    Nie tylko rządom moskiewskim, z knutem i pałkami,
    90
    Ale nawet cokolwieczek morowej zarazie.
    Skoro więc tyle jest tylko tych, co razem wzięci,
    Mniej w kraju robią porządku, jak zgrozy i krzyku,
    Inni zaś są sami sobą zupełnie zajęci,
    I tyle myślą o Polsce, co o Mozambiku,
    95
    Próżnobym siedział przy oknie i napróżno czekał,
    Z nosem prosto wymierzonym w środek trotuaru.
    Patryoty bym się nigdy na nim nie doczekał,
    A nawąchał tylko smrodu i dostał kataru.