Pedro Calderón de la Barca Życie snem Dramat w trzech aktach tłum. Józef Szujski ISBN 978-83-288-2109-5 *Don Pedro Calderon de la Barca* urodził się 17 stycznia 1600 w Madrycie, oddał się zawodowi wojskowemu, lat 50 licząc został księdzem i umarł 25 maja 1681. Idea religijna jest głównym motywem jego dramatów, co najwidoczniejsze w jego Aulos sacramentales (sztuki na Boże Ciało), których napisał 80. Dramatów i tragedii historycznych i romantycznych, sztuk „intrygowych” i komedii bohaterskich napisał 120; najsławniejsze z nich, Książę niezłomny i Życie snem. Napisał także 200 loas (prologów) i 100 entremeses (międzyaktówek), i poezje. Calderon i Lope de Vega są największymi poetami dramatycznymi Hiszpanii. Księcia niezłomnego spolszczył Juliusz Słowacki (Biblioteka Powszechna Nr 274), Życie snem Józef Szujski (wyszło we Lwowie po raz pierwszy 1883 r.). Redakcya „Biblioteki Powszechnej”. OSOBY: * BAZYLI (król polski), * ZYGMUNT (królewicz), * ASTOLF (książę moskiewski), * KLOTALD (namiestnik), * ESTRELLA (infantka), * ROZAURA, * KLARYN (błazen), * PANIE DWORU, * GWARDIA, * ŻOŁNIERZE, * MUZYKANCI I INNA DRUŻYNA. DZIEŃ PIERWSZY / Dzika, leśna i skalista okolica. W głębi stara wieża. Rozaura w przebraniu męskim schodzi ze skalistego wzgórza. / Rozaura Gdzie mnie wiedziesz, szybkonogi, Wiatry z drogi, góry z drogi Rwący w pędzie hipogryfie? Gdzie na nagie gnasz mnie skały, Błysku ty, bez światła biały Bez lotnego ptaku pierza, Bezpłetwiasty mórz powtorze? Stań! Dzikiego tutaj zwierza Świetne w blaskach słońca łoże… Stań! Sił więcej mi nie służy: Ślepa już i zrozpaczona Kładę ręce i ramiona Na szmaragdzie tej pustyni! Krwawy znaczę ślad stopami W niegościnnej polskiej ziemi: Bo któż oczy litośnemi Nieszczęśliwych zwykł przyjmować? Klaryn Krzywdę mi jegomość czyni: Skoro trudnim się skargami I mnie proszęż porachować. Wszak oboje z domu ciszy Rżniemy w świat na awantury, Rozbijamy łeb skałami, Koziołkujem się oboje Z każdej parii, z każdej góry: Czemuż, gdzie boleści twoje, O Klarynie nikt nie słyszy? Rozaura Nie mieściłem cię w mym słowie, Chcąc zostawić twej wymowie Skargę na własny rachunek: Wszakże wedle mędrców zdania Warto ponosić frasunek, By mieć prawo narzekania. Klaryn Taki mędrzec, bez wątpienia, Był nieboże — pijaczyna! Dałbym mu dla otrzeźwienia W bok kułaków z pół tuzina! Niechby radził, co w tej porze Na pustkowiu, zabłąkani Czynić mamy w tej otchłani, Kiedy dzienne gasną zorze. Rozaura Smutne, dziwne nasze losy! Lecz jeśli mnie wzrok nie mami, Jeśli fantazja nie łudzi, Widzę tam — chociaż niebiosy Słabymi tchną już światłami, Widzę tam — mieszkanie ludzi. Klaryn I ja, jeślim nie oślepiał. Rozaura Dzikiej mieszkanie budowy: Zda się, że z olbrzymów głowy, Które tam sterczą nad nami, Głaz się po głazie odczepiał I w dziką złożył strukturę. Klaryn Zbadajmyż tedy tę dziurę, Zamiast się zbytnio dziwować, Może się znajdzie szczęśliwie, Kto nas zechce przenocować. Rozaura Brama ta, paszczęka raczej, Ciemnością nocy straszliwie Zionie ku nam. / Słychać szczęk kajdan. / Klaryn A to co znaczy? Rozaura Strwożona, struchlała stoję. Klaryn Otóż i słychać kajdany. Galernik jakiś spętany Siedzi tam… Boję się, boję. Zygmunt / Z wieży. / Biedny ja! O! Nieszczęśliwy! Rozaura Boże! Jakiż głos straszliwy! Klaryn Do pięt przechodzą mnie dreszcze. Rozaura Klarynie! Klaryn Pani! Rozaura Czas jeszcze! Uciekniem. Klaryn Szczęśliwej drogi! Nie ruszę nogą od trwogi. Rozaura Światło tam błędne migoce: Gwiazda wilgocią wybladła Drżąca, niepewna, upadła, Aby tej otchłani noce Srożej uczynić czarnymi. Przecież przy błędnym jej drżeniu Widać człowieka w pomroce. O! Trupa raczej na ziemi Widać w okropnym więzieniu. Ciężkie okowy go gniotą, Skóry mu zwierząt odzieniem. Stańmy, poczekajmy oto, Niech się wywnętrzy z cierpieniem, Które przyciska go srożej Od nocy, od kajdan obroży. Zygmunt Nędznym ja! O! Nieszczęśliwy! Nieba! Mówcie, wzywam was, Mówcie, jaka moja wina, Skąd los na mnie tak straszliwy, Na ludzkiego spada syna? Wiem ja, wiem, że w każdy czas Najsmutniejszą dolą człeka To, że rodzi się na ziemi; Ale między śmiertelnemi Poza winą narodzenia Czemu sroższy los dopieka Mnie nad inne ziem stworzenia? Wszystko, wszystko na tym świecie Swych urodzin nosi grzechy: Lecz wszystkiemu — w życia wątek Szczęścia wplecion bodaj szczątek, Tylko moje, moje plecie Się bez światła i pociechy!… Ptak się rodzi, kwiat pierzaty, Bukiet skrzydły unoszony, Ponad pola, ponad światy Rwie go lot w dalekie strony; Z gniazda szczęśliwy on ruszy Bujać w niebiosów światłości, A ja, co więcej mam duszy, Czemuż to mniej mam wolności? Rodzi się zwierzę wśród nory, A oto, ledwie natury Ręka w cudowne mu wzory Szerść jędrnej ułoży skóry: Rwie się w krwiożerczej dzikości Niszczyć, co słabsze i mniejsze: Ja czucia mam szlachetniejsze, Czemuż to mniej mam wolności? Ryba się rodzi, fal dziecię, Podwodnych głębin stworzenie, A oto, ledwie przestrzenie Wiosłami płetew poczuje, W oceanu buja świecie, Piersią nieskończoność pruje. Taka szczęśliwa w światłości Morza, choć zimna i głucha: Lecz ja, co więcej mam ducha, Czemuż to mniej mam wolności? Rodzi się strumień, wąż śliski, Z srebrnego źródeł szemrania, Lecz oto porwał w uściski Kwieciste brzegi, przegania Pędem doliny ukrycia W równiny dążąc jasności: A ja, co więcej mam życia, Czemuż to mniej mam wolności? O! Pierś moja od gniewu się wzdyma, Serce moje wybucha wulkanem; Jakie prawo mnie, człowieka, trzyma, Że nie dane mi, co wszystkim dane, Kto bezprawnie mi, okrutnie bierze, Co ma strumień, ryba, ptak, co zwierzę? Rozaura Litość mną wstrząsa i trwoga. Zygmunt Kto słucha mojej boleści? Klotaldo? Klaryn Powiedz, na Boga, Że Klotald. Rozaura O, pełen cześci Słucha twej pieśni rzewliwej Nieszczęsnego nieszczęśliwy. Zygmunt Ha! Nie chcę, aby kto wiedział Com narzekał, com powiedział! W kościste moje ramiona Porwę zuchwalca! Niech kona! Klaryn Jak pień głuchym, panie drogi! Rozaura Chyląc się do twojej nogi Wiem, pozyskam serce człeka. Zygmunt Głos twój w mą duszę przecieka, Dziwnymi serca dreszczami Drżę pod twoimi oczami. Kto jesteś? Skąd twoja siła Nad tym, któremu kolebą Czarna ta była mogiła, Któremu za świat i niebo Starczy to dzikie pustkowie, Trupowi, co żyć zmuszony, Żywemu, co życia zbawiony. O potępionej mej głowie Jeden wie człowiek, jedyny, Strzegąc mnie — ludzkiej zwierzyny, Zwierzęcego strzegąc człeka, Ucząc na zwierząt drapieży, Jak światem władać należy, Gwiazdy przemierzając ze mną Na tych nielicznych, co nocą Świecą nad przepaść tę ciemną. Powiedz, skąd idziesz i po co Ty, coś oplątał mnie czarem, Coś oczu spalił pożarem, Głosu coś przeszył urokiem, Że gonię pijanym okiem Za tobą i widzieć cię płonę, Tym większym płonę pragnieniem, Im dłużej mam oczy zwrócone Na ciebie. Więc choćby zniszczeniem Było mi patrzeć ku tobie, Patrzyłbym, aby nie skonać W nieoglądania żałobie. Umieram, czuję, umieram, Kiedy na ciebie spozieram, Z pragnienia, by ciebie oglądać: Oglądam i tylko żądać Umiem, bym patrzył na wieki. Gdybym nie patrzył, z dalekiej Piersi, od duszy gdzieś głębi Gniew straszny buchnie, zakłębi Na samą nieoglądania Myśl, choćby śmiercią być miało, Że cię oglądam. Wszak dało Mi twe spojrzenie, com nigdy Nie znał od dni mych zarania: Dało mi szczęście bez granic, Co całe człeka pochłania, Więc nie zamienię go za nic, Potężnym obronię ramieniem. Rozaura Pełnym dziwu na te słowa, Że zamiera w piersiach mowa. Czyliż nazwę pocieszeniem, Co mi w tobie niebo zsyła, Że mnie zetknęło z cierpieniem, Którego straszliwa siła Moje zmartwienia przerasta? Mówi o mędrcu podanie, Że nędzny żywił się jeno Śródleśnych roślin korzeniem: «Jakąż to żyję ja ceną!» Zawołał. Na to wołanie Dziwny mu widok ślą losy: Widzi, jak z siwymi włosy Inny, już śmierci pół bliski Zbiera rzucone ogryzki. Tak ja wołałem do nieba: Nie ma, jak moja potrzeba, Nie ma, jak moja zgryzota! Aż dusza moja poznała Ciebie, któremu by może Dola ma — ulgą się zdała! Więc jeśliś zrządził tak, Boże, By jedna ludzka istota Krzepiła się drugiej boleścią, Otuchy może ci wieścią O moich dodam cierpieniach. Jestem…. Klotald / Wchodzi. / Stróże w wieży cieniach, Co z tchórzostwa lub swawoli Puściliście tu dwóch ludzi… Rozaura Nowe się nieszczęście budzi. Zygmunt Ha! Nadzorca mej niewoli, Co mu strasznym padłem łupem. Klotald Brać ich żywcem albo trupem! Żołnierze Zdrada! Zdrada! Klaryn Gdy szczęśliwą Gratką wybór wam przyznany, Pułkowniki, kapitany, Bierzcie nas, lecz bierzcie żywo. Klotald Starannie przykryjcie twarze, Niech wzrok ciekawych nie pada. Klaryn Nawet jakaś maskarada. Klotald O niebaczni, co przez straże Aż tutaj dotrzeć ważyli Wbrew woli króla. W tej chwili Broń odpinajcie od boku, Lub ten pistolet, wąż z stali, Wnętrze swe na was wyrzuci, Z gęstego dymów obłoku Piorunem obu obali. Zygmunt Stój, okrutniku! Ni kroku, Bo więzy, którymim skowan, Głowę o skały krawędzie Strzaskam, wyszarpię zębami Żywot, co tutaj pochowan, Gdy włos im z głowy upadnie. Klotald Skoro wiesz, co na cię kładnie Więzy, coć życie zabrało, Co turmy przyczyną się stało, Po co tych gniewów? Daremne. W czeluści rzucić go ciemne. Zygmunt / Szamocąc się z żołnierzami. / Zaprawdę, wiedziałeś Boże, Czemuż mi wdział tę obrożę, Wiedziałeś! Byłbym tytanem, Który by niebo szturmował, Górę tę pchniętą kolanem Na drugiej bym umocował, Aż bym te słońca kryształy Dosiągł, potrzaskał w kawały! Klotald Tać też twych więzów przyczyna. / Zygmunta wyprowadzają. / Rozaura Panie! Duma krew ci ścina, Ja pragnę prosić z pokorą O życie, które mi biorą. Surowość zbytnią by była Gdyby nie tylko jej duma, Lecz pokora nie skruszyła. Klaryn Jeśli zaś obie nie skruszą, Choć ich postacie w teatrze Mnogiego wzruszały kuma, Niechże zły zamiar wasz zatrze Moja przynajmniej natura W środku między dumną duszą A pokorną, ot mikstura Dumy na pół, pół pokory, Choro-zdrowy, zdrowo-chory, Brzydko-piękny, piękno-brzydki Na usługi wasze wszytki! Klotald Broń im zabrać, twarz zasłonić, Niech nie wiedzą, gdzie ich droga. Rozaura Oto szpada! Tobie bronić Jej nie mogę. Masz znać władzę, Ciurom braknie na odwadze, By tak zacną broń zabrali. Klaryn Mnie to jedno, kto zabierze, Byle więcej nie żądali. Rozaura Jeśli zginąć mam, w ofierze Szpadę ci tę niosę moją. Nie znam dobrze tych tajemnic, Co poza jej ostrzem stoją, Lecz wiem jedno, żem do ciemnic Tych, do Polski tej podwoi Szedł w tej szpadzie zadufany, By się hańby pomścić mojej. Klotald / Na stronie. / Co ja widzę? Co poznaję? Jaki kłopot niesłychany, Jaki srom mnie nagle chwyta? Kto ci dał szpadę? Rozaura Kobieta. Klotald Jak się zowie? Rozaura Milczeć muszę. Klotald Lecz cóż wiesz o tajemnicy, Która wiąże się z tą szpadą? Rozaura Tyle chętnie osłon ruszę: Dając ostrze tej szablicy Tą mnie opatrzono radą: Jedź do Polski, w możnych oczy Staraj świecić się tą bronią; Będzie taki, co gdy zoczy Dobrze znany dar przed laty, Dumną cię wspomoże dłonią: Pan to wielki i bogaty, Lecz nie powiem ci nazwiska Na przypadek, gdy nie żyje. Klotald / Na stronie. / Nieba! Jakież dziwowiska! Prawda czy majaki czyje? Wszak Wiolanty to jest szpada, Którą dałem jej przed laty Zaręczając, że bogaty Takim ostrzem, gdy zagada Do mych oczu stali błyskiem, Z ojca spotka się uściskiem. Onaż, co życiem być miała, Ma stać się śmierci przyczyną? Wszak wyrzekłem już, że zginą! O, igraszko ty zuchwała Losu! Nieba dopuszczenie! On mym synem! O, cierpienie! Mówi o tym znak niemylny, Serca popęd mówi silny: Wszak skrzydlate się wydziera Jako więzień oknem duszy, Okiem ojca, co spoziera Zamroczone łez powłoką Szukające syna oko. Co poradzę, co uczynię? Przed Majestat wieść go ninie, Tyle co na śmierć wieść znaczy — Ukryć, schować! O, rozpaczy! Nie dozwala mi przysięga. Na dwie strony mnie rozprzęga Miłość krwi i wierność tronu: Ha! Nie wahać mi się chwili, Wiernym być mi aż do zgonu! Czy nie mówił mimochodem Że tu przybył powetować Hańbę, którą go okryli: Nie! Nie! Hańba z moim rodem W parze nie śmie postępować! Krwi się mojej srom nie chwyta… Ale honor jak kobieta: Każde go spojrzenie wzruszy, Każdy wiatru powiew prószy! Czy kto winien, że go spotka Ujma? Czy innego środka Chwytać się w obronie może, Jak mścić plamę na honorze? Oj, tej zemsty pragnie krwawej Krew to moja! Syn to prawy! W niepewności tych nadmiarze Trzeba jednę obrać drogę: Gdy zataić go nie mogę, Jako syna go pokażę Panu memu w błogiej wierze, Że mu życia nie odbierze. Wtedy też odważnym czynem Honor zyszczem utracony… Jeśli nie, toć potępiony Niech nie wie, że moim synem. Do Rozaury i Klaryna. Chodźcie oba smutną drogą. Lecz jeśli pocieszyć kogo Może, gdy ma towarzyszy: To wiedzcie, że i w zaciszy Duszy mej, gdzie nikt nie zoczy, Śmierć i życie walkę toczy. / Odchodzi. / / Zmiana dekoracji. Przed zamkiem królewskim z jednej strony występuje Astolf z hufcem żołnierzy, z drugiej, od zamku, Estrella w otoczeniu dam dworskich. / Astolf Na widok tyla piękności, Na widok tyla promieni Miesza się z szmerem strumieni Ptasząt śpiew, miesza w miłości Bębnów i trąb wojowniczych Dźwięk — w hołdzie wdzięków dziewiczych. Spieszy się wszystko i pali, Aby was chwalić, więc chwali Wasz klarnet, z metalu ptaszę, I ptak, klarnet pierzaty. Królewnę głoszą armaty, Minerwę wielbią puzany, Aurorę czczą ptaki wasze, Florę te drzewa i kwiaty. Ja zaś wdziękiem pokonany Minerwy, Flory, Aurory, Czyż dziwo, że wśród pokory, Co niewolnikiem mnie czyni, Składam hołd mej monarchini? Estrella Jeśli z czynnośćmi ludzkimi W zgodzie ma zostawać słowo, W niezgodzie z pochlebną mową Hufiec twój lśniący ostrymi Dzidy. Jać się go nie boję, Ale zadziwiona stoję, W myśli łącząc, com słyszała, Z tym, na co spoglądać muszę. Nieludzką trzeba mieć duszę, Zwierzęciu taka przystała, Co zionąc pochlebstwem zdradnie Czyha, aż łupu dopadnie. Astolf Widzę, że moje zamiary Niesłuszną wznieciły trwogę, Lecz te postrachy, te mary Chcę dziś rozproszyć i mogę. Król Eustorg, władca tej ziemi, Gdy wyrokami bożemi Do wiecznej poszedł dziedziny, Syna zostawił. Jedyny Syn ten, dziś odzian w purpury Włada, Bazylim nazwany. Ale z żony ukochanej Miał jeszcze Eustorg dwie córy. Starsza, w gwiazd dzisiaj koronie, Ciebie nosiła w swym łonie; Młodszej — niech żyje najdłużej — Korona Moskwy dziś służy, A ja dziedzicem i synem. Tu ostrym wbija się klinem Sporna obojga nas sprawa: Bazyl, któremu nie stawa Czasu na niewiast pieszczoty, Bo cały księgom oddany, Nie ma potomka na złoty Tron swoich przodków. Szarpanej W dwie strony jego ojczyźnie Któż ma panować? Dziewica, Choć z starszej córki zrodzona, Czy się ma dostać mężczyźnie Z młodszej, z matki mej łona? Wujowi przedstawmy sprawę, Niech rzuci oko łaskawe, Niech ją ułoży, zagodzi! Dlatego z Moskwy przychodzi Dziś twój sługa uniżony, Wojnę przynosić — daleki, Lecz innej wojny spragniony. Amor niech włada na wieki W obojej naszej dziedzinie, Niech serca mego królową Królewna polska zasłynie. Estrella Pięknie dźwięczy wasze słowo, Lecz chociażbym tron oddała, Nie wiem, czy by bodaj wdzięczność Od Waszmości mnie spotkała, Skoro w chwili, gdy w błękity Podnosicie w górę dłonie, Tam na piersiach twarz kobiety W złotym błyszczy medalionie. Astolf Zaraz wszystko wytłumaczę, Chwila tylko… Ależ… baczę: Otoczony magnatami Król nadchodzi. / Wchodzi król Bazyli wśród świty. / Estrella Nad mędrcami Mędrcze! Astolf Równy Euklidowi. Estrella Któryś gwiazdom… Astolf Księżycowi Estrella Słońcu — Astolf Drogi wyrachował. Estrella Coś nad niebem… Astolf Zapanował Estrella Pozwól z pokornym poddaniem, Astolf Z szczerym pozwól przywiązaniem, Estrella Opleść się jak powój błogi, Astolf Pozwól ścisnąć się za nogi. Bazyli Uściskajcie mnie, siostrzany: Miłość wasza mi pociechą, W sercu wierne budzi echo: Wy mnie, wam ja wskroś oddany. Starość gniecie mnie już blada, Tchu niewiele w piersiach stanie, Więc gdy mówić mi wypada, Niech milczenia pobłażanie Trud mówienia mi nagrodzi! Wiecie już, książęta młodzi, Wiecie, pany i lennicy, Przyjaciele, wojownicy, Że mi świat na dziwowisko Uczonego dał nazwisko. Że Tymanta pędzel złoty, Że Lisyppa dłuto dzielne, Plotą wieńce nieśmiertelne Dla Bazyla wiedzy, cnoty. Wiecie, że nad wszelką wiedzę Matematykę ja śledzę, Że wydarłem ludzkim dziejom, Czym nas cieszą albo trwożą (Nieszczęściami lub nadzieją); Bo z mych tablic, gdy się złożą, Umiem przyszłość czytać późną, Siłę czasu przemóc groźną. Koła te białości śniegu, Szklanne domy te w szeregu Słońcem świetlne lub księżycem, Kryształowe te budowy, Dyjamentem strojne głowy W znaków niebios wzięte kluby: Oto przedmiot badań luby, Gdzie wzniesionym patrzę licem. Księgi moje to, złożone Z brylantowych kart kolei, Gdzie w sylaby wyzłocone Pismo biegnie, to nadziei, To nieszczęścia na przemiany! A ja w nich tak oczytany, Że myśl moja w lot sokoła Najzawilsze pojąć zdoła. Ale czemuż, o niebiosy, Gdy mnie uczyniły losy Komentarzem swych tajemnic, Przyszłej woli swej regestem, Czemuż niezbadanych ciemnic Pierwszy sam ofiarą jestem? Czemu nożem mi się staje Trudów mych, wiedzy zasługa, Czemu praca moja długa Zamiast życia — śmierć mi daje…? O cierpliwość proszę jeszcze. Żona moja — wy nie wiecie, Męskie mi przyniosła dziecię… Nigdy, nigdy na złowieszcze Znaki, odkąd nam świeciło, Niebo się nie wysiliło Jak przed jego urodzeniem. Matkę samą, nim cierpieniem Światu miała dać człowieka, W śnie tysiąckroć trapią mary, Że ten syn, straszydło wieka, Żmija w człeka przemieniona, Śmiercią stanie się dla łona, Co go wyda na tę ziemię. W dzień urodzin całe brzemię Strachów biedny świat zamroczy: Słońce krwawą walkę toczy Z jasnym księżyca promieniem, A gdy ziemia swym ramieniem Przeszkadzała w strasznym boju, Czarnym karze ją zaćmieniem Takim, jakie świat zastało, Kiedy Pana zwisło ciało. Z głębin ziemi, w niespokoju Wydzierały się płomienie, W kurczach ziemia rozhukana W ruinę słała budowl szczyty A zaciemnione błękity Gruz rzucały i kamienie. Takiego strasznego rana Zygmunt się zjawia na świecie. Aby zaś stwierdzić, że zrodzon, By złem za dobre nagrodzić. Śmierć z życiem dziwnie się schodzą, Matka umiera, gdy dziecię Światłość powitało dzienną. Uzbrojon w wiedzę promienną Czym potrzebował dochodzić, Że syn mój, o losie smutny! Dziki będzie i okrutny, Bezbożny, bez czci i wiary? Że w jedną zbrodni pustynię Zamieni państwa obszary? Że kiedyś myśl swą przychynie, Aby stopy zuchwałymi Zdeptać ojca włos sędziwy? A więc ten potwór straszliwy, Jeżeli nie kłamią znaki, Wziąć było z powierzchni ziemi, Schować, zamazać poszlaki. Wieść, że był nieżyw, puszczono, Kryjówkę wnet znaleziono. Zamknięto w wieży, do której Słonecznym nawet promieniom Wstępu zabraniają góry, Srogie wydano rozkazy, By nikt nie puszczał się w strony, Gdzie między lasy i głazy Żyje więzy obciążony, Niczyjej nie widząc twarzy Oprócz Klotalda i straży. Gdzie innej nie zna osłody Oprócz nauki i wiary, Którymi w głębiach pieczary Umysł kształcono mu młody. Przecież w tej sprawie przytrudnej Trzy względy objąć potrzeba: Pierwszy, że ziemi tej cudnej Nie chciałbym na dopust nieba, Jakim tyraństwo, narażać; Drugi mi każe rozważać, Czy prawa ludzkie i boże, Co tytuł syna mu dały, Nie będą cierpieć zakały, Jeśli z tyraństwa obawy Dłużej się nad nim posrożę; Czy wtedy ja sam się może Wobec wolnego od winy Okrutnikiem nie pokażę…? Lecz i trzeci wzgląd rozważę, Trzeci, żem z marnej przyczyny Przewidywania przyszłości Na takie dał go srogości! Wszakże najgorsze skłonności, Wszak gwiazda najfatalniejsza, Choć działa na wolę człowieka, Tej woli człowieka nie zmniejsza. Więc niewidzianej od wieka Chwycić się zamierzam drogi: Jutro z swej wieży ubogiej Wyjdzie, niczego nieświadom, Tron mój i berło obejmie, Wy go wesprzecie uprzejmie Wiernością waszą i radą. Jeśli się zacnym okaże, Moralnego pełnym zdrowia, Królem waszym pozostanie Druh dziczyzny w leśnym jarze, Samotnego syn pustkowia. Jeśli, czego nie daj Panie, Srogim będzie, okrutnikiem, Dość jam jeszcze wojownikiem, Aby go pozbawić tronu I w godniejsze dać go dłonie Tych obojga połączonych W świetnym małżeństwa zakonie. Do kochanych i rządzonych Teraz ręce moje wznoszę, Jako książę rozkaz daję, Jako ojciec z wolą staję, Jako mędrzec radę głoszę, Jako starzec siwy — proszę! Niewolnicze pędząc życie Królem przezwał się Seneka: Jam dziś królem, jak widzicie, Co w pokorę się ucieka. Astolf Skoro mnie mówić wypada, Mówię. Ze mną twoja rada Jednogłośnie dopomina Się zjawienia twego syna. Wszyscy Pragniem królem mieć go zgodnie. Bazyli Widzę, żeście nieodrodnie Do krwi mojej przywiązani. Idźcie. Jutro z swej otchłani Niech w fortunnej wyjdzie chwili. Wszyscy Żyj nam! Długo żyj, Bazyli! / Odchodzą. / / Zostają: Bazyli, Klotald, Rozaura i Klaryn. / Klotald Mogęż mówić? Bazyli Mów bez trwogi, Stary sługa zawsze drogi. Klotald Choć nie skąpisz mi otuchy, Przecież, królu, wbrew zachęcie Trwoga trzyma mnie zacięcie. Bazyli Cóż się stało? Klotald Rzecz niemała Miast radości smutek dała. Bazyli Mów! Klotald Ten młodzian, cud rycerzy, Ujrzał księcia w jego wieży. Bazyli Wczoraj byłoby to winą. Dziś, gdy tajemnice giną, Obojętne ich odkrycie. Przejdźcie do mnie, zobaczycie, Jakiej rzeczy niesłychanej Służyć macie za narzędzie. Winowajca wasz kochany Z towarzyszem wolnym będzie. / Odchodzi. / Klotald Chwała tobie, książę, chwała. Na stronie. Srogość losu złagodniała, Ale jeszcze nie pospieszę Odkryć mu, że moim synem. Głośno. Obcy! Krótko was pocieszę: Zupełna wolność wam dana. Rozaura Dobroć twoja nieprzebrana Nowym zajaśniała czynem; Stokroć stopy twe całuję. Klaryn Ja cwałuję zaś, cwałuję, Jak daleko nogi noszą, By spróbować ich z rozkoszą. / Odchodzi. / Rozaura Panie, odtąd życie moje Twoim tylko, w służbę twoją Zapisuję je z pokorą. Klotald Życie twoje? Nie wiem, skoro Hańby cię dosięgło znamię, Skoroś przybył, by tej plamie Sprawić kąpiel w krwi potoku: Czy ci życie błyska w oku, Czy ci pierś oddechem wzdyma: Bez honoru — życia nie ma. Na stronie. Niech rozgorze jak pochodnia. Rozaura Prawda! Aleć pragnę co dnia Zemsty, tak odwetu pragnę, Pewnym taki, że kark nagnę, Co ubliżyć śmiał mej cześci: Że się czuję, żywym czuję W tym pragnieniu i boleści. Klotald Więc ci szablę przypasuję, Która nigdy nie zawodzi, Co bez ciepłej krwi nie wraca, Gdy o cześć Klotalda chodzi. Rozaura Biorę ją, niech dług mój spłaca, Niech dosięgnie potentata. Klotald Więc potentat? Rozaura W oczach świata Taki, że go zwać się boję. Chodzi mi o łaski twoje, Choć mam w sile zaufanie. Klotald Więc sekretem niech zostanie, Choćbym wolał wiedzieć może… Na stronie. Gdybym wiedział… wielki Boże! Rozaura Wobec ciebie niech nie wiąże Boleść języka lub trwoga: Astolf to, moskiewski książę. Klotald Widzę: rzecz i sprawa sroga. Dotrzeć muszę do przyczyny. Jesteś z Moskwy, każdy inny Mógł ci zabrać czci skarbnicę, Lecz nie pan twój przyrodzony, Potłum gniewy i tęsknicę! Proces z księciem? Toć stracony. Rozaura Choć był księciem mym i panem, Mógł mię zhańbić. Jam zhańbiony. Klotald Choćby dotknął się twej twarzy (Co by było niesłychanym), Z księciem waszym to nie waży. Rozaura Większą hańba moja była. Klotald Więc ją wyznaj, sroższą jeszcze Wyobraźni mojej siła. Rozaura Twym widokiem tak wzrok pieszczę, Cześć mam taką dla twej głowy, Że nie wiem, jakimi słowy Straszny sekret ci powiedzieć. Pomyśl, kiedy chcesz już wiedzieć, Że ta szata, co powleka Postać moją, złudną szatą, Nie to kryje, co przyrzeka. Z parą powiąż to bogatą. Która łączyć chce się śluby Na mą hańbę, dla mej zguby. Złącz Astolfa z moją dolą… Więcej — łzy mi nie pozwolą. / Ucieka. / Klotald Czekaj! Wstrzymaj się na chwilę! Jakież losu zawikłanie! Nie! Nie próżno się wysilę Uchylić strasznej zasłony: Honor krwi mej — zagrożony! Przeciwnik jest potentatem, Ona kobietą. A zatem Pomagaj, niebo, potrzebie! Tylko że w cieniach się grzebie To niebo, a wśród zamętu Zbawczego nie znać okrętu. / Odchodzi. / DZIEŃ DRUGI / Pałac królewski — Bazyli, Klotald. / Klotald Wypełnione twe rozkazy. Bazyli Opowiadaj, jak się stało. Klotald Nie powtarzać po dwa razy, Jakim cudem — medycyna; Jak przyrody każde ciało, Każdy kamień, zwierz, roślina Utajone ma przymioty. Jakie grozy ma i cnoty. Jeśli ludzka złość dobyła Tysiąc trucizn z ziemi łona, Czemuż moc ich złagodzona Narkotykiem by nie była, Co miast śmierci — sen sprowadza? Uczyniła to tajemna Infiltracji twojej władza, Spadająca jak śmierć ciemna Wszechpotężnych kropli szmerem, Że kto ją językiem ruszy, Zda bez zmysłów się i duszy, Zda bez czucia kadawerem. Zbrojny płynem opijowym Idę szukać go w grobowym Cieniu wieży, od rozmowy Rozpoczynam moje dzieło. Słowo moje rzeczy tknęło, Co by mogły umysł zdrowy Usposobić wzniosłym tchnieniem K'temu, co mu przeznaczeniem: O niebiosach i naturze, O szczebiotach ptaków w górze, O niebieskich gwiazd powadze, Aż na orła rzecz prowadzę. O królewskim mówim ptaku, Co z wietrznego goniąc szlaku Jak skrzydlata błyskawica Bystrym lotem wzrok zachwyca. «Orlą masz i ty naturę, Więc nad inne szybuj w górę». W to mu graj! O majestacie Wspomnieć tylko: krew się burzy, jakiś duch w nim wzrasta duży, W dumy staje twarz szkarłacie. «Tak, pociechą mi jedyną» — Rzecze rozżarzony cały — «Że i ptaki, które płyną Przez przezrocze nieb kryształy, Wolne, śmiałe, giąć się muszą Przed dzielniejszą jakąś siłą: Więc i z moją twardą duszą Trzeba przemoc znieść niemiłą». Wtedym podał mu napoje, Aby duszę mu uciszyć; Widzieć przestał, przestał słyszeć, Dreszcz nim wstrząsnął, że się boję, Czy to śmierć, czy odrętwienie. Wkrótce na moje skinienie Wzięto go i wóz skrzydlaty Porwał więźnia, gdzie go czeka Majestat królów bogaty. Skoro letarg, co powleka Mgłą ponurą blask żywota, Pierzchnie, ujrzy pałac z złota, Sług gotowych na skinienie, Dumnych panów otoczenie. Wypełniwszy twe żądanie, Niech nagrody żądam, panie! A nagrodą niech to będzie, Że się dowie sługa stary, Jakie były twe zamiary, Sadząc syna na urzędzie? Bazyli Wątpliwości twe rozumiem I usunę je, jak umiem. Wiesz, że grozi Zygmuntowi Gwiazdy jego wpływ straszliwy, Klęski wieszcząc, zbrodnie, dziwy. Dano przecież człowiekowi Gwiazdy nawet władzę skruszyć; Więc to próba, czy się wzruszyć Nie da jego przeznaczenie, Jeśli rozum i sumienie W trudnej doli tej okaże. Niech więc wie, że jest mym synem, Niech odważnym zwalczy czynem, Gwiazd potęgi srogie, wraże: A zatrzyma króla władzę; Gdy nie — jutro w grób więzienia Ja na powrót go wprowadzę. Jeśli chcesz wytłumaczenia, Czemu śpiąc odbywa drogę, I to snadnie rzec ci mogę. Gdyby jutro, nie daj Boże, Ujrzał znów więzienne łoże, Znając się, kim jest: zaiste Usposobienie ogniste, Które ma, w głębi rozpaczy Pogrążyłoby mu duszę. Kiedy w wieży się zobaczy, Dowie się w bólu i skrusze, Że to tylko sen zwodniczy… I nie zmyli się tak wiele: Wszakże snem są ludzkie cele, Snem ludzkiego serca bicie, Snem człowieka ziemskie życie. Klotald Niejeden argument gruby Znalazłbym, aby ci dowieść, Jak mylne twoje rachuby; Lecz już późno, rzecz poczęta Do swych skutków musi powieść. Już się zbudził. Bazyli Twoja święta Powinność, gdy pomieszany Losów swych nie pojmie zmiany, Rzec mu prawdę. Ja odchodzę. Klotald Sobie tylko ja dogodzę, Gdy mu prawdę powiem całą. Bazyli Obyż go to hamowało! / Odchodzi. / Klaryn Czterech rozdaniem kułaków Otworzyłem sobie drogę. Czterech w liberii łajdaków Wrzeszczało, że wejść nie mogę. Z biletów wstępu najlepiej Ten drzwi i okna rozszczepi. Klotald Otóż i giermek mej małej, Która czci mego nazwiska Takie sprawiła opały. Co słychać? Klaryn Co? Dziwowiska! Zaufana w twej szablicy Pani moja dziś — w spódnicy. Klotald Co więcej? Klaryn Więcej? — Niemało: Pokrewieństwa twego chwałą Odziana, jak się ośmieli, Została — damą Estrelli. Klotald Wcale niezgorzej. Jej sprawa Wymaga czasu. Klaryn Hm! Sława, Honor, wygody, estyma Poszły za takim krewniactwem — A dla Klaryna — nic nie ma: Żyj tu powietrzem wraz z ptactwem, Delektuj naturą samą, Giermku, coś przybył z tą damą! A proszę, z pięknym kurbetem Powiem i dowiodę czynem, Żem nie tyle jest Klarynem, He raczej klarynetem, Że gdy gęba moja pusta, Dziwnie mi biegają usta, W klar, jak klarnet gęba miele Co wiem tylko, a wiem — wiele. Klotald Słuszne twoje wymaganie, W służbę moją cię przyjmuję I zapewnię utrzymanie. / Odchodzą w różne strony. / / Zmiana dekoracji. Sypialna komnata Zygmunta. Słychać muzykę. Służba ubiera królewicza. / Zygmunt Nieba! Co widzę? Co czuję? Patrzę, a oczom nie wierzę, Strach mnie na poły przejmuje, Na poły wątpliwość bierze. Jaż to w pałaców przybytku, Ja w aksamitnych szat zbytku, Ja służbą, co na skinienie Podaje moje odzienie, Otoczon, z łoża powstaję, Co miękkie, spać mi nie daje? Snem się ułudnym nie bawię: Wszak widzę, czuję na jawie! Jestem Zygmuntem! To ciało Moje! A przecież się stało Coś ze mną, gdym był uśpiony! Lecz niech się dzieje, co zechce, Wiem, że dziś, uszczęśliwiony, Czym byłem wczoraj, być nie chcę. 1-szy Sługa / Na stronie. / Dziki humor się odzywa. 2-gi Sługa Zbudzić się na takie dziwa, Zgłupieć można. 1-szy Sługa Przemów słowo? 2-gi Sługa Maż muzyka grać na nowo? Zygmunt Niech zamilknie. Dosyć treli. 2-gi Sługa Mniemała, że rozweseli. Zygmunt Nienawidzę miękkich tonów, Pisk ich wstrętnie w duszę wnika. Szczęk oręży, dźwięk puzonów To rozumiem, to muzyka! Klotald / Wchodzi. / Najpierwszemu z twej drużyny Pozwól, Panie mój jedyny, Za swój hołd odnieść podziękę, Pocałować pańską rękę. Zygmunt Co ja widzę, co się dzieje? Nawet Klotald mój mięknieje, Zapomina pięści twardej I w pokorze gnie kark hardy?! Klotald Zadziwieniu się nie dziwię: Otumanić cię prawdziwie Mogła wielka taka zmiana. Objaśnić cię moc mi dana. Więc z wyższego pocznę tonu: Witaj mi — następco tronu! Jeśliś dotąd, wstrętnie, skrycie, Dziko prawie pędził życie: Losy winne, co zesłały Proroctw tyle, że dojrzały I koroną ozdobiony, Straszny będziesz, uprzykrzony Twym poddanym i krajowi. Lecz w nadziei, że duchowi Twemu uda się zwyciężyć, Czym cię gwiazdy chcą ciemiężyć, W śnie cię z wieży przeniesiono Na królewskich zbytków łono. Za chwilę król sam przybywa, By w oczy spojrzeć synowi, On tobie reszty dopowie. Zygmunt Ha, zdrajco! To mi wystarczy, Co mi twój język odkrywa, Aby pokazać w mej tarczy Siłę mą, zemstę i gniewy! Tyś mnie ukrywał, ty w żywej Grzebać mnie śmiałeś mogile, Tyś mi zabierał w straszliwy Sposób, co było mym prawem! Klotald Biada mi! Zygmunt Chcesz, bym łaskawym Okiem, łagodnie i mile Patrzył na tyle bezprawi? Nie spocznę, póki krwią twoją Za królewską wolą moją Sądu miecz się nie zaprawi! / Chce na Klotalda napaść. / 2-gi Sługa Panie! Zygmunt Wara! Mnie hamować! Chcecie oknem wywędrować? 2-gi Sługa / Do Klotalda. / A więc — uciekajcie, panie! Klotald / Wychodząc. / Biada ci, że się tak gniewasz, Że snu lepiej nie używasz. / Odchodzi. / 2-gi Sługa Książę! Toć umiarkowanie! Zygmunt Milcz! 2-gi Sługa Wszak króla miał rozkazy. Zygmunt Choćby sto król kazał razy A niesłusznie, trzeba było, Całą się opierać siłą. 2-gi Sługa Posłuszeństwo nie rozbiera: Na posłuchu służba szczera. Zygmunt Precz ode mnie z perswazjami! Klaryn Kapitalnie mówi z wami! 2-gi Sługa Jakim się tu mieszasz prawem? Klaryn Sam to prawo sobie dałem. Zygmunt Czym to waszmość? Klaryn Sowizdrzałem, Totumfackim, co z łaskawym Waszym spotkać chce się okiem. Zygmunt Lubię takich. Klaryn Ja wzajemnie Pod mądrości twej urokiem. Astolf / Wchodzi. / Jak jutrzenka jaśniejąca Opuszczając gór twych ciemnie, Wieścisz Polsce powrót słońca, Które niech świeci tym dłużej, Im dłużej się opóźniało Szybą swą jaśnieć wspaniałą. Witaj! Zygmunt Z Bogiem! Astolf Coś nie znacie Mnie, jak widzę, drogi bracie: Astolf jestem, Moskwy książę, Węzeł krwi mnie z wami wiąże. Zygmunt Skoro: «Z Bogiem!» nie do smaku, Przychylność moja osłabła: Na przyszłość ciebie, biedaku, Powitam: «Precz, idź do diabła». 2-gi Sługa Leśne nazbyt obyczaje, Astolfowi cześć się daje. Zygmunt Mniej niech miewa animusza I wchodzi — bez kapelusza, 2-gi Sługa Grandem jest. Zygmunt Ja — nad grandami! 2-gi Sługa Ubliżacie sobie sami. Zygmunt Zmilknij, języku zuchwały! Estrella / Wchodzi. / Witaj, potomku wspaniały Królów, długo pożądany, A więc tym szczerzej witany. Nie na lata, ku stuleci Kresom, wbrew niemej zazdrości, Niech żywot Waszej Miłości Rządów Waszych wątek leci! Zygmunt / Do Klaryna. / Powiedz mi, co to za jedna, Ta piękność, piękność cudowna! Ziemia podziwia ją biedna, Ona niebiosom się równa, Bo ziemi światła udziela. Klaryn Ciotka to Wasza, Estrella. Zygmunt Wspaniałe raczej to słońce! Pani, twe oczy jarzące Życzą mi szczęścia, co wschodzi Samo, gdy w ciebie wzrok godzi, Tak, że się szczęścia życzenie Od razu w szczęście zamienia! Cóż robi słońce, gdy ziemi Twego użyczysz promienia? Z twej twarzy bierze natchnienie, Całując usty wrzącymi. O, tak mi pozwól w podzięce Pocałować chociaż ręce. Estrella Grzecznej wam nie brak wymowy. Astolf Jeżeli mu rękę poda, Zginąć ja z żalu gotowy. 2-gi Sługa / Na stronie. / Do ognia oliwy doda. Głośno. Panie! Hamować należy Zapał! Astolfo… Zygmunt Znów szczerzy Waść język. 2-gi Sługa Uwagę zwrócę. Zygmunt A ja rozbiję, odrzucę Wszystko, co sobie pozwoli Stawać na opak mej woli. 2-gi Sługa Wszak rzekliście, wielkie nieba: W słusznym tylko słuchać trzeba. Zygmunt Tak! Lecz rzekłem w tejże chwili, Że kto opak iść się sili Woli mojej, łbem przemierzy, Ile z okna na dół wieży. 2-gi Sługa Nie — w pokojowca purpurze. Zygmunt Doświadczysz na twojej skórze. / Wyrzuca go oknem. / Astolf Co ja widzę? Estrella Na ratunek! Zygmunt Morski poszedł żłopać trunek, Z okna w słone poszedł fale. Astolf Książę, scen takich nie chwalę. Przestrzec nas wszystkich należy: Prawieć do leśnych obieży. Zygmunt A ja — słów takich nie znoszę Na przyszłość i bardzo proszę Powściągać pęd animusza: Inaczej — bywam surowy — Mogłoby braknąć wam głowy Do wsadzenia kapelusza. / Wchodzi Bazyli. / Bazyli Co się tu dzieje? Zygmunt Nic zgoła: Oknem wyleciał człeczyna, Co stawiać ważył się czoła. Klaryn Król! Niech Waść nie zapomina. Bazyli Ledwie z więzów uwolniony, Już zabójstwem obarczony?! Zygmunt W zakład poszedłem z cymbałem. Wyleciał. Zakład wygrałem. Bazyli Szedłem tu w błogiej nadziei, Że z strasznych gwiazd twych kolei Dobędziesz się duszą męża, Która fatalność zwycięża. Szedłem! Cóż widzę, o nieba? Że gwiazdom wierzyć potrzeba, Skoro twój pierwszy krok w świecie O ziemię człowiekiem miecie. Jakże uczuciom ja skłamię, Jakże się oprę o ramię, Któreś zabójstwem zaprawił? Sztylet, który się zakrwawił, Wstręt i odrazę w nas budzi, Miejsce, gdzie człeka zgładzono Pustkowiem staje dla ludzi: Jakże się oprzeć o łono, Jak ramion szukać objęcia Krwawego zbrodnią dziecięcia? Miłość ku tobie mnie woła, Czyn mnie twój krwawy odtrąca, Dusza przerażeniem drżąca Przytulić ciebie — nie zdoła, Zygmunt Nie znałem ojca miłości, Znać nie chcę i uściśnienia Ojca, co serce z kamienia Miał dla mej biednej młodości, Co mnie traktował jak zwierzę, Jak stworę trzymał z daleka: Niechaj mnie w uścisk nie bierze, Kto zgubił we mnie człowieka. Bazyli Żeś człowiek, żeś żyw, niestety! Karę odbieram sowitą: Skoro mi serce przeszyto Szyderstw srogimi sztylety. Zygmunt Gdybyś mi nie dał żywota, Skarg nie byłoby przyczyny, Że dałeś, a z twojej winy Nić jego przeciętą złota: To skarg mych stanowi wątek, Na które słów mi nie stawa, Że dałeś — piękny początek, Że wziąłeś — brzydka to sprawa. Bazyli Taka twa wdzięczność, że z oków Księciem wyszedłeś? Zygmunt Wdzięczności Nie czuję. Nic nie dostaję Jak to, co z prawa wyroków Moje, co kolej mi daje Życia, gdy ciebie nie stanie. Rachunku, twardy tyranie, Mógłbym od ciebie się raczej Domagać za czas zmarniony, Gdziem jęczał w szacie żebraczej. Wdzięczności? Gdy pokrzywdzony Srodze winnemu przebaczy. Bazyli Dziki jesteś, niepoprawny, Wyrok niebios sprawdzasz sławny, Więc też nieba wzywam w górze, By świadczyło twej naturze. Pierwszym mienisz się w twej dumie, Bacz, byś chodził po rozumie, Byś pokornej nabrał duszy, Serca nabrał, co przebacza, Bo się marnym snem rozprószy Wielkość ta, co cię otacza. / Odchodzi. / Zygmunt Snem być ma, co teraz widzę, Snem, w czym ruszam się i stoję? Nie! Ułudy się nie boję, Wiem, kim jestem, czym się brzydzę. Ha! On szarpie się i pieni, Chciałby zwrócić czas miniony: Jestem — los się nie odmieni — Spadkobiercą tej korony. W więzach mych, pod sklepień wiekiem, Co sterczały tam nade mną, Mogłem wątpić, czym człowiekiem, Czy potworą tylko ciemną. Dziś blask słońca w duszę wcieka: Pół ja zwierza, pół człowieka. Rozaura / Wchodzi. / / Na stronie. / Za Estrellą idę w ślady, Pełna trwogi, by gdzieś z boku Nie spotkać Astolfa wzroku. Trzeba mi Klotalda rady, Pełne zrobię mu wyznanie… Klaryn / Do Zygmunta. / Nowym świat ci cały, panie. Cóż ci też tak — w oko wpadło? Zygmunt Nic nie dziwi mnie zbyt wiele. Wyobraźnia drogę ściele Temu, co człowiek zobaczy, A przy niej — wszystko pobladło. Jedna rzecz tylko mnie trzyma: Nad piękność niewiast — nic nie ma. Mówią, że w szacie prostaczej Mężczyzny świat się odbija, Lecz czyjaż postać, o! czyja Zwierciedli niebios błękity, Jeśli nie postać kobiety? Jeżeli tamta jest ziemi, Ta niebios bywa odbiciem, Wyższa więc, bo ziemskim tamta, Niebieskim ta żyje życiem. O ta na przykład! Rozaura Bystrymi Ujrzał mnie oczy — odchodzę. Zygmunt A ja ci drogę zagrodzę: Nie łącz zachodu ze wschodem Słońca, gdyś słońcem na niebie. Zaćmienie będzie bez ciebie. Jakaż odmiana powodem? Rozaura I ja spostrzegam odmianę. Zygmunt Rysym te widział cudowne. Rozaura A ja te ręce — skowane. Zygmunt Kobieta! Ona kobietą! O jakąż słodką podnietą Dźwięczy to słowo czarowne! Serce nadzieją weseli. O piękna, jakże cię zowią? Rozaura Jak zowią, mniejsza: Estrelli Jestem damą honorową. Zygmunt Co mówisz? O powiedz raczej Żeć słońce, co gdy zobaczy Estrellę, z pełni swej łaski W własne odziewa ją blaski. Widziałem, w kwiatów krainie Cesarzowa, róża słynie, W krainie drogich kamieni Brylant cesarzem promieni, Przed gwiazd błyszczącym narodem Królowa — jutrznia mknie przodem Tam, w sfer dalekich bezmiarze Słońce nad inne mocarze Światło rozdzielając włada. Czemuż, gdy kwiatom, kamieniom, Gwiazdom i niebios przestrzeniom Piękność rządzących nakłada, Gdy pięknym mniej piękne służą: Służysz mniej pięknej od siebie, Coś jest brylantem i różą, Jutrzenką i słońcem na niebie? Klotald Mnie hamować go wypada, Skorom go chował. O biada! Rozaura Łaskawych słów twych strumienie Nie dziw że bez odpowiedzi, Gdy próżno rozum się biedzi, Środek najlepszy milczenie. Zygmunt Milcz, lecz nie odchodź. Rozaura Ja proszę, Bym odejść mogła. Zygmunt Nie znoszę Prośby, co prośbę precz miecie. Rozaura Pójdę, gdy puścić nie chcecie. Zygmunt Opór — cierpliwość mą kruszy. Uprzejmość — gwałtem się stanie. Rozaura Lecz cześć dla kobiet zostanie W niecierpliwej nawet duszy. Zygmunt Z niemożliwością wojować, Na to musiano mnie chować. Ktoś, co zaręczał zuchwale, Że tym oknem nie wyleci, Wyleciał w słone mórz fale. Tak i twój honor, co świeci Pewnością zbyt niewzruszoną. Może naruszyć się pono. Klotald Zaciął się! O wielkie nieba! Cześć córki ratować trzeba. Rozaura Niepróżne widać obawy Obudzał umysł twój krwawy, Dziki, nieludzki, okrutny, W postaci człowieka smutnej Kryjący drapieżność zwierza. Zygmunt Używałem jak puklerza Słów słodkich, aby w pół drogi Wstrzymać twój wyrok zbyt srogi. Teraz mi sprawdzić wypada, Co przerażona i blada Rzucasz mi na dumną głowę. Odejdźcie, drugą połowę Złorzeczeń człeku-zwierzowi Niechaj nieszczęsna wypowie. Rozaura Ginę! Litości! Zygmunt Tyrana Nie wstrzymasz! Klotald Wyjdę z ukrycia, Bronić honoru jak życia, Chociażby śmiercią… Kolana Oplotę twoje! Zygmunt Ha! Z drogi! Starcze! Zbytniej chcesz pobłogi! Drugi raz stajesz oporem. Klotald O, jeśli ojców twych wzorem Chcesz władać, najprzód zapanuj Nad żądzami, cześć uszanuj, Okrucieństwa pozbądź, panie, Bo czym jesteś, snem się stanie! Zygmunt Znowu snem! Wściekłości burzę W piersiach budzi mi to słowo: Gdy ci w piersiach miecz zanurzę, Prawda tryśnie purpurowo. Klotald / Chwytając go za rąkę. / Może ją wstrzymam! Zygmunt Puść! Klotald Wzruszę Wprzód zamek krzykiem! Zygmunt Ja zduszę Ciebie tymczasem, potworze, Wrogu, zbrodniarzu! Rozaura O Boże! Na pomoc! Gwałtu! Pomocy! Astolf / Wpada. / Książę, maż ulec przemocy Waszej sługa domu dawny, Starzec! Schowajcie miecz sławny! Zygmunt Nie pierwej, aż w krwi go zbroczę. Astolf A ja opiekę roztoczę Nad starym! Dam mu schronienie U stóp mych! Zygmunt Chce preznaczenie, Abym za zuchwalstwa twoje Ciebie przepłoszył po troszę. Astolf / Dobywa miecza. / Więc nie na księcia miecz wznoszę, Lecz, by życie bronić moje. / Wchodzą Bazyli i Estrella. / Klotald Nie drażń go, panie! Bazyli Tu szpady? Estrella Astolf tu? Przyszło do zawady… Bazyli Co się tu dzieje? Astolf Nic zgoła: Na widok twojego czoła… Znygmut Działo się, że sercem całym Starca tego zabić chciałem. Bazyli Gdzież dla siwych włosów względy? Klotald Oszczędź królu reprymendy. Zygmunt Względy mieć dla siwej głowy? Przypomina mi to inną, Co nie była dobroczynną Dla mnie. Rachunek gotowy Mam z nią i nie spocznę wprzódy, Aż u stóp mych moje ludy Ukorzoną ją zobaczą, / Odchodzi. / Bazyli Nim się to stanie, należy Śpiącego oddać siepaczom I do starej rzucić wieży: Snu piękność, który przeminie, Zbudzenia bólem niech zmierzy. / Odchodzą wszyscy prócz Astolfa, Estrelli i Rozaury na stronie. / Astolf Rzadko wróżba wtedy kłamie, Gdy nieszczęścia zapowiada: Pewną tak niedolą blada, Jak niepewnym szczęście bywa, A prorok, którego ramię Złe tylko zawsze wskazywa, Nieomylności jest bliski. Los mój i los Zygmuntowy Dowieść nam tego gotowy: Jemu wróżył od kołyski Pychę, zabójstwa i gwałty: Wszystko to w widome kształty Przeszło, sprawdzone do końca. Mnie wieścił uśmiechy słońca, Szczęścia czarowną pogodę, Tymczasem marzenia młode, Słowa przyjaznej zachęty Gniewy twe rozwiały, wstręty. Estrella Nie wątpię, że słów tych wątek Snuje się z uczuć w twym łonie, Lecz — dla damy w medalionie, Najdroższym z twoich pamiątek. Ona niech wdzięcznie ich słucha, Nie skąpi serca i ucha. Tego jeszcze nie bywało, Ażeby serce się dało Czuciem dla innych zdobywać. Rozaura / Na stronie. / Cóż to? Związek ich rozrywać Się zaczyna, wielki Boże! Astolf Obraz ten — u nóg twych złożę. Z serca go mego wypłasza Twój obraz! Tak zawsze bywa: Cień lada gwiazda rozprasza, Lecz słońce — gwiazdę zaćmiewa! Idę poń. Na stronie. Rozauro miła, Trzeba, żebyś przebaczyła: W ludzkich to losów zamieci Zmian tych raptownych przyczyna; Co obecnością nie świeci, To się łatwo zapomina. / Odchodzi. / Rozaura Co mówił, z trwogi nie słyszę. Estrella Tyś tu? Rozaura Księżniczko! Estrella Od wczora Znana mi tylko, tak miłą Jesteś mi, że ciebie piszę Między te, z którymi żyło Się długo. Stąd zaufanie Do zwierzeń serca mnie wiedzie. Rozaura Pani! Estrella Krótkie me wyznanie. Astolf mężem moim będzie, Jeśli los na nas zażarty Tej jednej szczęśliwej karty W życiu nam nie pozazdrości. Jedno mi bolesnym było, Gdy o rękę moją prosił: Na piersiach medalion nosił Nieznanej damy. Drażniło To moją miłość niemało. By zyskać oko łaskawsze Poszedł więc, galant, jak zawsze Przynieść medalion. Lecz całą Przyjemność zwycięstwa psuje Wstyd, żem żądała. Pojmuje Go może uczuć twych tkliwość. Ty jesteś sama poczciwość: Odbierz go za mnie. Królewnę Wyręcz, piękna, jak królowa, Masz zręczność gładkiego słowa, A czym miłość, wiesz zapewne. / Odchodzi. / Rozaura Obym była nie wiedziała. Nieba! Śpieszcie mi z pomocą, Wskażcie ścieżkę, by umiała Poprowadzić mnie tą nocą Mojej doli opłakanej, Dróżkę wskażcie, co podobna Do mnie, dolą tak żałobna Idzie, widząc koło siebie Nieprzebyte przeszkód ściany. Wskażcie położenie trudne, W którym rozum takie złudne Daje rady, że w nich nie ma Ni ratunku, ni pociechy, W którym zaledwie oczyma Dojrzysz nieszczęścia, już echy Strasznymi drugie odpowie, Już się z jednego popiołów Drugie jak Feniks odradza, Stare cudownie odmładza, W żywych się zmarłe odnowi. Mówiono, że tych aniołów Nieszczęścia czarna gromada Jest bojaźliwą, że rada Dlatego kupić się w tłumie: Ja to bojaźnią nie umię Nazwać. O! Powiem inaczej, Że idą syny rozpaczy Zwartą falangą, z szpadami Naprzód i naprzód bez końca. A kogo wiodą bez słońca Czarnymi nocy cieniami, Jedną pociechę mieć będzie: Druhami będą mu wszędzie! O! Jam doznała tej drużby Wiernej i pewnam ich służby Aż do śmiertelnej pościeli! Ale co czynić? Jeżeli Powiem, kim jestem, obrażę Klotalda, co się kryć każe, Póki nie odzyskam cześci. Jeśli, kim jestem, zaprzeczę, Oczy i czoło ułożę: Czy nadmiar mojej boleści, Czy żal, co łono me piecze Pozwoli, by na obrożę Gorącą moją wziąć duszę! Lecz po co ja głowę suszę, Choćbym przewalczyć się chciała, Wybuchnie zawsze, co cierpię, Wybuchnie to, com cierpiała. Więc niech siłę moją czerpię Tam, gdzie życia mego siła, W niedoli, co mnie wodziła… Spostrzega Astolfa. Ale otóż jej potrzeba… O, wspomóżcie, wielkie nieba! Astolf Oto portret. Ha! Rozaura Jasności Waszej co się nagle stało? Astolf Rozaura! Rozaura Choćby schlebiało Niewieściej mojej próżności Takie wywołać wrażenie, Wyznać muszę uniżenie, Że jestem Astreą tylko, Damą dworską, co przed chwilką Po raz pierwszy was ujrzała. Astolf Próżną ta komedia cała. Serce pozna, choć w Astrei Przedmiot westchnień i nadziei, Rozaurę, przedmiot miłości. Rozaura W nieznane jakieś ciemności Wiedzie wasza mowa, książę, Ja wiem, że tutaj mnie wiąże Powinność, w imię Estrelli Odebrać portret, jeżeli Chęć wasza z jej chęcią w zgodzie. Chociażby ku własnej szkodzie Czynić, co pani poleci, Oto cel, który mi świeci. Astolf Próżno zadajesz gwałt sobie. Ustom wesołym — w żałobie Oczy nie do wtóru wtórzą! To jak muzyka, gdzie burzą Się instrumenty w rozterce, Kiedy pragnienie harmonii Daremnie w uszach nam dzwoni, Zmysły obraża i serce. Rozaura Proszę o portret. Astolf Trwasz w roli. Jeśli Rozaura pozwoli I ja z mojej recytuję: Zanadto Estrellę szanuję, By dawać portret jedynie, Gdy się sam przedmiot nawinie. Ciebie więc posyłam do niej, Nosisz twój portret na sobie, Niechże dostojnej osobie Sam oryginał się skłoni. Rozaura Kto otrzymał polecenia. Niech ich dowolnie nie zmienia. Oryginału wysłanie Hańbą dlań będzie, jak wiecie, Hańbą zrządzoną kobiecie. Czybyście chcieli jej, panie? Oddajcie portret. Astolf Nie! Rozaura Biorę Go mocą, zdrajco! Astolf Nie w porę Groźba, przy sile — niewieściej. Rozaura Jak to? Ona, o boleści, Ma dostać portret, ma wiedzieć, Że to ja? Astolf Bądź spokojniejszą. Rozaura Zdrajcą nie bądź! Astolf Najmilejszą Moją proszę, cicho siedzieć Racz do czasu. Rozaura Twoja? Miła? Nie jest nią i snać nie była. Estrella / Wchodząc. / Cóż to? Wy w sporach oboje? Aatolf Ona! Rozaura / Na stronie. / Niechaj czucia moje Obrażone mi pomogą Wyrwać tę pamiątkę drogą. Głośno. Wszystko ci powiem dokładnie. Astolf Co ty chcesz mówić? Na stronie. Szkaradnie Rzecz się splątała. Rozaura Przed chwilą, Gdym wedle twego rozkazu Księcia z portretem czekała, Myśl moja się zaplątała, Jak niejednego się razu Dzieje, z portretu — w portrety. Wspomnę przez dziwny trafunek, Że własny mam wizerunek Przy sobie. Próżność, niestety, Ciągnie mnie, by go wydostać, Wtem księcia zjawia się postać — Spłoszona, wypuszczam z ręki Medalion — on go podnosi. Gotuję naprzód podzięki, By go odebrać, on prosi, By go zatrzymać mógł sobie. Korna, przedstawienia robię, Po com tu przyszła. Daremnie! Widocznie żartuje ze mnie, Oba chowając portrety… Stąd w końcu nie brak podniety Do słów niecierpliwych wcale. Zbyt zaiste poufale Książę za pierwszym spotkaniem Zabawia się żartowaniem. Proszę popatrzeć łaskawie: Wszak mój portret?! Estrella / Biorąc od Astolfa portret. / W dziwnej sprawie Widzę księcia! Rozaura Mój? Estrella Zaiste! Podobieństwo oczywiste. Rozaura Żądaj więc drugiego pani. Estrella / Oddaje Rozaurze portret. / Idź! Rozaura / Na stronie. / Mam wreszcie! Któż mi zgani Środek, kiedy cel dopięty. / Odchodzi. / Estrella Choć nie myślę, by się miały Ostać nasze sentymenty, Po rzeczach, co się podziały: Proszę was o portret drugi Z ciekawości, z konsekwencji, Żem prosiła raz. Astolf Posługi Żadnej, pełen obediencji Odmówić nie jestem w stanie, Lecz w tej sprawie… Estrella Ha! Mój panie, Tak? Bezwstydny i niegrzeczny, Bądźże na przyszłość bezpieczny Od wszelkiego nagabania, Zapomnij mego żądania. / Odchodzi. / Astolf Słuchaj! Wstrzymaj się! — Nie słucha… Jakaż losów zawierucha, Rozauro, do Polski nas goni, Abyśmy zginęli w tej toni! / Odchodzi. / / Zmiana dekoracji. Wnętrze wieży. Zygmunt przykuty, odziany skórą zwierzęcą — śpi. Klotald, Klaryn, stróże. / Klotald Niech jego pycha znachodzi Koniec, skąd wzięła początek. Stróż Łańcuch przytwierdzon. Klaryn Niech słodzi Sen pełen miłych pamiątek Już naprzód chwilę zbudzenia, Która cieniowi żywota Użyczy śmierci promienia. Klotald Człowiek tak świetnej wymowy Wart umieszczenia, gdzie słowy Będzie dowolnie szermierzyć: Weźcie go, w wieży zostanie. Klaryn A za co, wielmożny panie? Klotald Za to, że Klaryn uderzyć Mógłby w klarnet niebacznie, Gdy sekret świerzbić go zacznie. Klaryn Anim ja groził sztyletem Ojcu ni możnym, jam z góry Nie zrzucał dworzan! Klotald Klarnetem Jesteś tych wszystkich bezprawi. Klaryn Chcę już być fletem bez dziury, Niech tylko milczenie zbawi. / Wyprowadzają go. / Bazyli Klotald! Klotald Najjaśniejszy panie, Przyszedłeś tutaj! Bazyli Ciekawość, Co z królewiczem się stanie, Aż tutaj ojca przywiodła. Klotald Widoku nędzy jaskrawość Źle może wpłynąć na ciebie. Bazyli Niestety! Żywota źródła Zmąciła straszna fatalność, Zbudź go. Niech przyjdzie do siebie. Klotald Mówi coś, jakaś nawalność Piersią śpiącego porusza. Bazyli Przez sen odzywa się dusza. Zygmunt / Przez sen. / Ten książę tronu jest godny, Co więzy tyranom zakłada: Umieraj, Klotaldzie wyrodny, Mój ojciec — przede mną niech pada. Klotald Śniąc jeszcze grozi mi zgonem. Bazyli Mnie z czołem chce mieć schylonym. Zygmunt / Przez sen. / Niechaj wielki teatr świata Patrzy się, dziwi, otwiera Oczy, jak Klotald umiera, Jak Zygmunt ojca ugniata! Budzi się. Biada mi! Gdzieżem? Bazyli Wychodzę. / Odchodzi, lecz w głębi sali zostaje. / Zygmunt Jaż to? Ja zmienion tak srodze. Ja w kajdanach! Ja w więzieniu! O w jakimż byłem marzeniu… Klotald Trzeba mu pomóc! Czas wstawać! Zygmunt Wstawać czas! Klotald Dzień zacznie zdawać Wam się nocą, gdy będziecie Spać tak długo. Odkąd przecie O tym orle wczoraj oba Mówiliśmy, śpicie, śpicie Bez przystanku. Cała doba… Zygmunt I niezbudzon, choć budzicie, Jestem dotąd: wszystko we śnie Tak mi zdało się być jawem, Tak wybitnem, tak jaskrawem, Że snem zda mi się, że nie śnię./ Klotald Cóż wam się takiego śniło? Zygmunt Co? Ach! Dobrze mi tak było! Wstałem z łoża, co strojone W wszystkie wonnej wiosny kwiaty, Sługi z pokorą schylone Drogie mi podały szaty, Tyś sam przyniósł wieść wesołą Z schylonym kornie obliczem, Żem nie więzień już, że czoło Dumnie w górę podnieść mogę, Bo przed sobą tronu drogę Ma, kto Polski królewiczem. Klotald Za wieść tyle pożądaną Jakąż nagrodę mi dano? Zygmunt Nagrodę, za co nagrodę? Tyś tyrał me lata młode, Więc za zbrodniarza cię miałem, Dwa razy zabić cię chciałem. Klotald Tak byłeś srogim? Zygmunt Ha! Panem Będąc, jak zemsty taranem Nie bić w przyczyny niewoli! Bolało mnie, ich niech boli! Lecz miałem przedmiot miłości, Kobietę! I gdy się kruszy Wszystko, com śnił na wolności, Została pamięć piękności, Została miłość w mej duszy. / Bazyli wychodzi. / Klotald / Na stronie. / Król odszedł mocno wzruszony. Głośno. Przyczyną sennej mamony Była o orłach rozmowa. Lecz muszę was pomiarkować: Wychowawcy siwa głowa Godna, aby ją szanować. A i w śnie, dopuście nieba, Dobrze, nie źle czynić trzeba, / Odchodzi. / Zygmunt Ma słuszność. Więc na przypadek, Gdybyśmy znowu śnić mieli, Wstrzymajmy duszy upadek, Furię i zemstę, jeżeli Przyjemny ma sen nam wrócić. Snu niczym nie trzeba kłócić, Bo sen istotne to życie, Póki z zbudzeniem rozbicie Nie przyjdzie. Śni król, że włada, A słów pochlebców kaskada Każdą kropelką strumienia Oznacza bliskość zbudzenia. Śni bogacz skarbów nadmiary, Nędzę, ubóstwo śni stary, Śni, kto możnieje i rośnie, Śni, kto się trapi żałośnie. Śni, kto się gniewa obrażon: Śnią wszyscy, choć się nie ważą, Że śnią, otwarcie powiedzieć. Śnię ja, że muszę tu siedzieć W wieży, jak śniłem, że wolny Zemście bieg dałem swawolny. Czym życie? Złudzenia chwilką, Czym życie? Marzeniem tylko, Cieniem, majakiem, rojeniem, Największe szczęście — pół niczym: Sennym jest życie — marzeniem, Sen zaś snem tylko zwodniczym. DZIEŃ TRZECI Klaryn Za to, co wiem, siedzę w dziurze, Gdzie na śmierć skazani siedzą: Cóż mi zrobią, gdy dowiedzą Się, co nie wiem? W koniunkturze Strasznej jestem, niesłychanej: Człowiek z takim apetytem Żywcem tutaj pogrzebany! Będąc przy tym klarynetem Do głośnego spraw głoszenia, Czyliż nie przerwę milczenia Choćby tak godnym przedmiotem Litości, jak sam nim jestem? Ja, otoczony szelestem Pająków, szczurów chrobotem, Myszy, słowików ciemnicy, Kwikiem, czy nie mam z źrenicy Łez ronić, żałować siebie? Dopiero, kiedy na ciebie Sny przyjdą, zmory, straszydła W nocy, gdy przyjdą mamidła Procesji jakichś, strzeż Boże, Gdzie ludzie się gniotą jak w worze, Krwawią, deptają po sobie! A w dzień, kiedy studia robię Nad wzniosłą poszczenia sztuką, Nad całą głodu nauką! Otóż i skutek, żem wiedział, Coś, czegom głośno nie gadał; Sługa, co gębę przysiadał, Wart, aby za gębę siedział. Trąby, bębny i hałas wojenny za sceną. Głos za sceną. W wieży jest! Wyważcie wrota! Klaryn Nowa tam widzę zgryzota, Mnie szukają oczywiście. Żołnierz / Wywaliwszy drzwi. / Prosto za mną, zamaszyście! Żołnierz 2-gi Jest? Klaryn Nie! Nie ma! Żołnierz 1-szy Królu! Panie! Klaryn / Na stronie. / Zostawili rozum w dzbanie. Żołnierz 1-szy Tyś nasz król, pan przyrodzony, Ty masz prawo do korony, A nie jakiś tam przywłoka: Łaskawego nie szczędź oka. Wszyscy Niech nam żyje, niech panuje! Klaryn / Na stronie. / Może to zwyczaj w tej stronie, Że do turmy się pakuje Tego, co chodzi w koronie? Drugi tego przykład prawie… No! Do roli się zaprawię. Wszyscy Pozwól nogi ucałować. Klaryn Nie pozwolę, wszakże książę Może nóg swych potrzebować! Żołnierz 2-gi Prosto od starego dążę Króla, który słyszał nasze Oświadczenie. Klaryn Stawiał Wasze Się królowi? Żołnierz 2-gi Wierność sama… Klaryn No! No! Wierność… Toć i tama Moich gniewów! Żołnierz 2-gi Idź na czele! Żyj, Zygmuncie. Wszyscy Niechaj żyje! Klaryn Nowy zwyczaj tu się kryje: Każdy książę, choć ich wiele, Kiedy robią z niego księcia, Znać Zygmuntem się mianuje. Zygmunt / Wchodzi. / Kto Zygmunta wywołuje? Klaryn Władztwo moje się skończyło, Piękne miałem przedsięwzięcia. Żołnierz 2-gi Któż tu Zygmunt? Zygmunt Dwóch nie było. Ja Zygmuntem! Żołnierz 2-gi / Do Klaryna. / I ty, błaźnie, Stroisz księcia! Łaźnię! Łaźnię! Klaryn Jeśli błaznów szukać trzeba, Bujnym wy jesteście gruntem; Jestem Klaryn z łaski nieba, Zrobiliście mnie Zygmuntem. Żołnierz 2-gi Wzniosły książę! Te sztandary, Co się w wiatrach niebios chwieją, Twoje są, poddańczej wiary Znak, u stóp twych głowy kładą. Ojciec twój nieszczęsną radą Zbyt posłuszny gwiazd wieszczeniom Chciał, by wbrew starym kolejom Kniaź Moskwy władał przestrzenią Polski. Lecz z dworem lud cały Zgodnie na myśl tę powstały. Nie chcemy obcego pana, Skoro krew królów nam dana. Więc w tej nieszczęsnej otchłani, Gdzie wola ojca cię trzyma, Idziem tęsknymi oczyma Szukać cię dla Polski, pani Ludu, na ojca i króla. Tłum mnogi się tam rozczula, Pragnie cię widzieć, powitać. Pragnie z swym księciem na czele, Losów o przyszłość zapytać. Żyj nam, Zygmuncie, lat wiele! Zygmunt Raz drugi, wielkie niebiosy! Mam śnić wielkości, ja właśnie, Com, jak są marne, doświadczył? Drugiż raz będę się patrzył, Jak ten majestat, te głosy Wielkość wieszczące znikomą Rozpłyną podobne fantomom, Jak wszystko, co błyszczy, zagaśnie? Nie będzie tego, nie będzie! Z prawem żywota ja w zgodzie: Gdy snem ten żywot się przędzie, Gińcie sny, gińcie, marzenia, Kłamcy, co duszy ku szkodzie Postacie z nocy i cienia Ubieracie w głos i ciało, Gdy ciała i głosu nie stało! Nie chcę wielkości kłamanej, Nie chcę świetności fałszywej, Która jak drzewo magnolii W wiosenne kwiaty przybranej Na zimy powiew zbyt żywy We wszystkich się kwiatach rozboli I rozchorzała, wśród doby Jednej pozbywa ozdoby. Odwet niech spotka ode mnie Sny! Coście szydziły ze mnie, Wiem, że snem życie nareszcie, Wy wiedzcie, że snami jesteście. Żołnierz 2-gi Jeżeli mniemasz, że złuda, Patrz na te pagórków szczyty, Patrz, ile zbrojnego luda Wzniosło za tobą dziryty. Zygmunt Jużem to widział raz przecie W równej jak dzisiaj jasności; Lecz jeśli ten dzień wielkości Snem się jak tamten dzień plecie? Żołnierz 2-gi Takie już świata jest prawo, Że sny nam wróżą, co będzie: Pierwszy raz byliście w błędzie Dziś spotykacie się z jawą. Zygmunt Niechże tak będzie, niech będzie Przeczuciem, wieszczbą, przestrogą! Skoro tak krótkim to życie, Raz drugi śnijmy, o duszo! Ale hamować się muszą Sny tym, że zbudzić nas mogą, Że marzeń przyjdzie rozbicie, Na które gotów być trzeba, Że jest feudalny Pan nieba. Co kiedy zechce, rozrywa Sen władzy, choć najświetniejszej; Wtedy snów naszych ogniwa Niebezpieczeństwo się zmniejszy. Dzięk wam za wierność, wasale, Pójdę i państwo ocalę Od obcej, co grozi, niewoli, Ojca do stóp mych ukorzę… Na stronie. Po cóż to wyrzekłem, Boże! Po co przyszłość zapowiadać, Chybić, w czci własnej upadać? Klotald / Wchodzi. / Jakież tu widzę rokosze? Zygmunt Klotald! Klotald Pierwszemu ofiarą Paść mi tutaj. Klaryn / Na stronie. / Głową starą Rzuci jak jabłkiem ze skały. Klotald Kładę się gotów i proszę Śmierci. Zygmunt Powstań, osiwiały Starcze, wodzu mój, sterniku, Dobram ci winien bez liku, Chodź w me ramiona! Klotald Co słyszę? Zygmunt Snami to — znów się kołyszę, Lecz pragnę nawet w marzeniu Dobrymi świecić czynami; I we śnie być dobrym wypada. Klotald Więc w takim postanowieniu, Z takimi na herbie godłami, Zrozumiesz, co serce mi gada: Ojcu wydajesz ty wojnę, Nie mogę być tobie pomocą, Więc kładę te kości spokojne, Niech gniewy je twoje druzgocą. Zygmunt / Na stronie. / Zdrajco! Niewdzięczny! O nieba! Gdy śnię, śnić dobrze mi trzeba. Głośno. Klotaldo, cenię twą cnotę; Weź miecz twój i służ królowi, W polu się przyjaźń odnowi. Zagrajcie na bojów ochotę! / Trąby. / Klotald Wdzięcznie całuję twe stopy. / Odchodzi. / Zygmunt Pod tronu idziemy stropy: Jeżeli śniący, to we śnie, Co się nie przerwie za wcześnie; Jeśli na jawie, to wolny Od snu, co ująć nas zdolny; Czyniący dobrze, wytrwały Na burze rzeczywistości, Na senne marzeń kryształy, A ludzkiej pomny miłości. / Odchodzą wszyscy. / / Zmiana dekoracji. Zamek królewski. Bazyli, Astolf. / Bazyli Książę Astolfie, któż wstrzyma Rumaka, co cugli nie ma? Kto wstrzyma wartki prąd rzeki, Rwący, gdzie bezmiar daleki Morza, kto górze zakaże Walić się, gdy runą jej skały? Skutecznie postawi kto straże, Gdy zburzy się strasznie — lud cały? Patrz, jak się partii zaciekłość Z głębiny tłumów dobywa, Jak jeden zapał i wściekłość Tutaj Astolfa opływa, A tam — za Zygmuntem staje: Tron stary drży w podwalinach, W krwawych utarczkach i czynach Miasta się szarpią i kraje. Astolf Zawieśmy festyny świetne, Którymi serce szlachetne Następcę we mnie czcić chciało. Polsce to będzie za mało: Dzielność mą pokazać muszę: Zyskam ich, kiedy ich skruszę. Bazyli Nie! Nie uniknie nikt losów, Ani ich wiedzą nie wstrzyma; Kto grom chce zgasić niebiosów? Ratunku przed gromem nie ma. Czym chciałem zakląć nieszczęście. To na mnie, na państwo moje Powraca, podnosząc pięście… Tym pięściom ja nie dostoję. Estrella / Wchodzi. / Jeśli obecność twa, panie, Burzy uśmierzyć nie zdoła, Stracone państwo! Dokoła Gwar, ścisk, krzyk i zamieszanie, Walą się ludu bałwany Krwawej pragnące kąpieli, Domów druzgocą się ściany, Ruiną miasto się ścieli, Grobem się stanie rycerzy Wściekłość, co w ludzie się szerzy, Podając żagwie i noże. Ratuj się, królu! O Boże! Klotald / Wchodzi. / Żyw ledwo staję przed tronem. Bazyli Gdzie Zygmunt? Klotald Z czołem wzniesionem Dumny jak zawsze nadchodzi: Lud wpadł do wieży ustronnej Oddać mu blaski korony. Wolny — na Polski tron godzi. Bazyli Dajcie mi konia, niech zmierzy Się ojciec z syna żelazem! Gdzie wiedza chodziła płazem, Waleczność bunty uśmierzy. Estrella Z tobą, za słońcem, Estrella Niech innym przykład udziela, Niech biegnie z szablą wzniesioną, Minerwą będzie, Belloną! / Odchodzi z królem i Astolfem. / Rozaura / Wstrzymując Klotalda. / Chociaż animusz dostojny Na nowe pędzi cię boje, Ja na twojej drodze stoję, Do mej wzywając cię wojny. Znasz moje losy, z twej rady Astolfa chronię się oka, Ujrzał mnie i pełen zdrady Dążąc, gdzie blaski z wysoka Świecą, dzisiaj o wieczorze Z Estrellą szuka spotkania. Ramię, co cześć mą ochrania, Tej hańby przenieść nie może. Oto jest klucz od ogrodu: Wstyd mój niech będzie pomszczony, Kto hańbi blask twego rodu, Niech w krwi dziś padnie czerwonej! Klotald Tak! Jestem dla cię wylany, Wszystkom był zrobić gotowy Dla twej czci i mojej głowy. Dobyć miecz nawet kowany W niechybnej śmierci czeluści, Kiedy na kogo się spuści. Lecz zmiana zaszła niemała, Astolf, gdy Zygmunt rozkował Ostatnich względów ogniwa, Z własnego życia pogardą Od śmierci mnie uratował, Tak, że dziś z duszą mą hardą, Jak często na świecie bywa, Wśród dwu obowiązków stoję: Ta mnie do zemsty wyzywa, Która ode mnie ma życie, Gdy życie własne raz drugi Z jegom zatrzymał wysługi. Walkę więc ciężką widzicie, Gdzie dwa obowiązki święte: Gdzie życie dane, gdzie wzięte. Rozaura Dałeś mi życie? A przecie Mówisz, że komu się wplecie W żywot czci świętej utrata, Ten już umarły dla świata. Więc ja umarła tu staję, Prosząc o życie z powrotem: Daj naprzód, co ojciec daje, Wdzięcznym, jak zechcesz, bądź potem. Klotald Tak! Rozpoczynam od dania: Twoimi majątki moje; Tymczasem szukaj mieszkania W klasztorze, gdzie duszę twoją Od złego zachowasz w cale. Niezgoda kraj ten rozdziera: Szlachcic, jej mnożyć nie mogę, Ciebie traktując wspaniale, Łącząc miecz, co bunty ściera, Z mieczem lennodawcy, pana. Czynię, com winien, choć drogę Na tron Astolfowi ścielę: Stać wiernie, gdziem stał lat wiele, Moc większa ojcu nie dana. Rozaura Nie mam więc ojca i sama Muszę cześć mą uratować. Klotald Czego chcesz? Rozaura Chcę zamordować. Klotald Cóż cię prze? Rozaura Cześć obrażona. Klotald Rozważ! Astolf… Rozaura Nic nie ważę. Klotald Mąż Estrelli… Rozaura Niech wprzód skona. Klotalad Mania! Rozaura Wiem. Klotald Stłum! Rozaura Nie dokażę. Klotald Stracisz… Rozaura Może… Klotald Cześć i życie. Rozaura Mniejsza o to. Klotald Więc na szczycie Śmierć! Rozaura I owszem. Klotald Rozpacz czysta! Rozaura Honor! Klotald Obłęd! Rozaura Oczywista! Klotald Wściekłość! Rozaura Zemsta, opętanie. Klotald Nic cię wstrzymać nie jest w stanie? Rozaura Nic! Klotald Pomocą kto ci będzie? Rozaura Ja! Klotald I środków nie masz innych? Rozaura Nie! Klotald Znalazłby się dzielniejszy. Rozaura Zguby mojej nie umniejszy. / Odchodzi. / Klotald A więc chodźmy umrzeć razem! Chodź! Już poszła… Jam nie głazem… / Odchodzi. / / Zmiana dekoracji. Górzysta i leśna okolica. Zygmunt przebrany w skórę zwierzęcą, Klaryn, wojsko. / Zygmunt Widząc mnie w takiej odzieży, Jakżeby się Roma cieszyła Pomnąc, jak z wilczej obieży Początek wzięła, jak wzbiła Głowę nad ludy i nieba! Takiego by jej potrzeba. Lecz my — powściągniem poloty Chwały, wojennej ochoty, Famie nałożym wędzidło: Wszakże by wszystko obrzydło, Gdyby się snem znów wydało; Aby ze snu nie wstało straszydło, Nie trzeba marzyć zbyt śmiało. Klaryn Na koniu (przebacz, że muszę Konia tego odmalować: Świat w sobie zdaje się chować, Ciało ma z ziemi, lecz duszę Z ognia, z powietrza ma tchnienie, Z wody ma pianę u pyska — Z ziemi, powietrza i wody, Z ognia, co życiem w nim tryska) Rumak cudownej urody Niesie tu w pędzie, co lotem Zwać się powinien, kobietę Znanego dobrze nazwiska. Zygmunt O serce moje — przeszyte! Klaryn Rozaura swe niesie losy! Zygmunt Wracacie mi ją, niebiosy! / Rozaura na ubraniu niewieścim nosi płaszcz wojenny, zbroję, miecz i sztylet. / Rozaura Wspaniałomyślny Zygmuncie! Majestat twojej potęgi Na ciemnym powstaje gruncie, Jak słońce w zmierzchach Aurory W świetlane tryskając kręgi Na drzewa, na morza, na bory, Na kwiaty, na niebios błękity, Różowawiąc zrazu szczyty Niebios i wzgórzy, i borów, Aż pełnym je światłem obleje. W tobie, wśród tysiąca stworów, Położyła swą nadzieję *Kobieta i nieszczęśliwa*, Dwie nazwy, a każda z osobna Mężczyznę na pomoc przyzywa. Trzykroć już moją żałobną Twarz oglądałeś, raz w puszczy W męskim zbłąkaną odzieniu, Gdzie widok twego nieszczęścia W mym stał się ulgą cierpieniu; W blasku królewskim raz drugi Widziałeś mnie w szacie sługi Dworu Estrelii; raz trzeci Dzisiaj, niewiastę po szatach Męża — rycerza po zbroi. Lecz skoro wołam już twojej Pomocy, niechże rozświeci Powieść o bólach i stratach Moich — pomocy żądanie. Matką moją, szczytny panie, Dama jest wielkiego rodu, Której zgubą, jak to bywa, Piękność stała się za młodu. Zdrajca jej wdziękiem zwabiony, Niepomny przysiąg tysiąca, Puścił ją, że nieszczęśliwa Po miłości uświęconej Małżeństwa obietnicami Została dotąd płonąca Wstydem, a z dawnych pamiątek Szpada jej tylko została, Szpada, którą mnie oddała. Nie idąc w wdzięków jej ślady, Których się zaledwie szczątek Zachował w mej twarzy bladej, Poszłam jej nieszczęścia śladem, Poszłam jej losów przykładem. Astolf (ach, na to nazwisko Gniew mną i boleść porusza) Astolf, wiarołomna dusza, Poszedł, zwabion drogą śliską, Tronu i szczęścia (jeżeli Szczęściem, co dla mnie jest zgonem) Szukać w małżeństwie Estrelli. Piekło wstrząsnęło mym łonem Na tę wiadomość, zniemiała Słowam dla matki nie miała… Lecz ona z wolna, łagodnie Z zbolałej duszy otchłani Wysnuła Astolfa zbrodnię, Współczując, co cierpię dla niej. Sędzia, co popadł sam w winy, Jakiejż on dobroci bywa, Tak i moja nieszczęśliwa Matka z tej samej przyczyny Srodze doznawszy zawodu, Łagodną dla swego płodu Była sędziną, trafnymi Rady kierując moimi Kroki. Do Polski mi każe Iść zaraz, szpadę tę w darze Daje, obudza nadzieję, Że możny jakiś nad możnych, Poznawszy ostrze tej stali, Swą mnie opieką odzieje I cześć zachwianą ocali. Pominę nasze spotkanie, Z Klotaldem związki pominę: Powiem, jak teraz w godzinę Ostatnią, gdym go błagała Zemsty, obrony, powiedział, Że dziś inaczej rzecz cała Stanęła, że związku nie może Targać Astolfa z Estrellą, Że dobrze, jeżeli przedział Wieczny mym związkom nałożę… Nie! Od zemsty mojej prawej Tak mnie łatwo nie oddzielą! Przyszłam dzielić twoje sprawy, Przyszłam w walce twej cię wspierać, Dyjanę łącząc z Minerwą Zwyciężyć albo umierać. Koronę zdobyć dla ciebie Mężczyzna we mnie wyrusza; Pomoc czci zyskać w potrzebie Niewieścia błaga cię dusza. Zbrojnam i pomnam w mym łonie Twoich zapędów. Więc stoję Mężczyzną w czci mej obronie, O którą, niewiasta, się boję. Słabości, krzywdzie niewieściej Nie dasz ty marnie przeminąć, Bo mąż w kobiecie się mieści Gotów cześć odzyskać lub zginąć. Zygmunt / Na stronie. / Jeśli prawdę śnię, o nieba! Zapomnienia mi potrzeba, Boskiej mi trzeba pomocy W tym zamęcie i niemocy. Wszak, co ona opowiada, Z tym, co przebyłem, się składa, Wszak mnie widziała, gdym władał. Czyliżby przymiot władania Taką ułudność posiadał, Że z snu się władza wyłania A sen znów władzę pochłania? Czyliżby blask i potęga Tak były snu bliskie niezmiernie, Że nie wie się, gdzie prawda dosięga, Gdzie złuda wpada misternie? Czy mają się do się wzajemnie Jak kopia z oryginałem, Gdzie kopii szukać daremnie, Bo pierwowzorem jest całym? Więc gdy marnym jest złudzeniem Wszystka chwała i potęga, To się zgódźmy z przeznaczeniem, Czasu chwyćmy lotne chwile; Co nas w snach wabiło mile, Po to ręka niechaj sięga. Palą mnie Rozaury wdzięki, W dłoni mam ją, czas się zdarza — Opiekuńczej wzywa ręki, Cześć podaje w dłoń mocarza, Mocarz, żądzy czując spiekę, Niech cześć zdepcze i opiekę! Sen to tylko — niech dogodzi! Ale potem złe przychodzi, Obudzenia przyjdzie chwila (Na sprzeczności się wysila Rozum mój). Dla snu, co minie, Snu rozkoszy albo chwały, Któż da czas *zbudzenia* cały, Wieczność, co bez końca płynie? Kto ma ognie za bezpieczne, Co popiołem go zaprószą? Więc szukajmy to, co wieczne, Nieśmiertelną naszą duszą: Chwały, co nie ginie marnie, Szczęścia, co czci nie zagarnie Z blasku królewskiej korony. Książę jest złego mścicielem, Rozbójnikiem być nie może, Więc dopomóż, wielki Boże, By jej klejnot był pomszczony, Za wysokim dążąc celem Unikajmy pokus marnych. Grzmijcie, trąby! Nim się w czarnych Cieniach światło dnia ponurzy, Walki chcę ja! Walki! Burzy! Rozaura Tak mnie opuszczasz bez słowa Pociechy, wiary, otuchy: Twarz odwrócona surowa, Na skargę moją tyś głuchy! Zygmunt Czci twojej sprawa, powagi Wymaga tego. Miecz nagi W dłoni, co czynów spragniona, Powie ci wkrótce, co z łona Wyjść jako słowo nie zdoła. Na bok uchyliłem czoła, Gdzie twej piękności słodycze, Cześć twoja tego wymaga, Odzyskać, nie zgubić ją życzę, / Odchodzi. / Rozaura Jaka ponura powaga, Jakie słowa tajemnicze! Klaryn Wolno mi stanąć przed wami? Rozaura Gdzież to pędziłeś światami? Klaryn Gdzie świat zapędził mnie raczej? W jamę, gdzie pełen rozpaczy Czekałem ciągle przybycia Śmierci prawdziwej lub życia, Gdziem nie żył wzięty w opały, Lecz szczęściem nie umarł cały. Rozaura Za co? Klaryn Ha, za co? Słychać bębny. Lecz oto Jakieś tam hufce. Rozaura Ha! Co to? Klaryn Załoga zamku się wali Krzycząc, że pardonu nie ma: Że wszystko mieczem obali, Co z księciem Zygmuntem trzyma. Rozaura A ja — nie u jego boku? Leniwego rycerz kroku. Chodźmy czas zwrócić stracony, Aż świat poblednie zdziwiony. / Odchodzi. / Głosy Żyj, Bazyli! Inne Zygmunt górą! Klaryn Bazyl, Zygmunt! W imię Boże, Każdy niech żyje, jak może, Bez kolizji z moją skórą. Neron bywał bez litości, Naśladować mi Nerona; Albo raczej żar miłości Zwrócić na godnego — siebie! Między skały się pogrzebię, Gdzie ta ustroń zaciszona, Z życiem moim zrobię ligę, By pokazać śmierci — figę. / Chowa się za skały. / / Bębny, szczęk broni, w ucieczce Bazyli, Estrella, Astolf, Klotald. / Bazyli Byłże król tak nieszczęśliwy, Ojciec byłże tak sterany? Klotald Kłąb twych hufców skołatany W okoliczne pierzcha niwy. Astolf Zdrajca górą! Bazyli Podczas wojny Zdrajcą zawsze zwyciężony, A zwycięzca — człek dostojny. W górne śpieszmy gdzieś regiony! / Strzał — Klaryn pada trafiony. / Klotald Boże, ratuj! Astolf Rycerz jaki Krwią nam górskie broczy szlaki? Klaryn Oto wszystko już przepadło… Uciekałem i dopadło Mnie śmiercisko, uciekając Gdzieś stanąłem jej na drodze: Wróćcie się, błądzicie srodze, Jeśli nogi w tył zwracając Mniemacie, że ją miniecie; Wszędzie tam ona na świecie, Gdzie los jej pobyt przeznaczył. Wszak z walki wracacie zdrowi, Ja zaufałem krzakowi I krzak mnie dla śmierci zahaczył. / Umiera. / Bazyli O, jak dobrze trup ten blady Opatrzności znaczy ślady, O, jak mówią czerwonymi Usty rany jego ciała, Że się mądrość na nic zdała Przeciw tej, co rządzi ziemi. Patrzcie, wszystkom skrzętnie robił, Aby państwo me ratować, Lecz tę dłoń, co mnie ma kować, Któż na zgubę usposobił? Klotald Tak! Zna los najmniejsze ślady, Którymi gonić nas może, Lecz aby nie było rady To mylne zda się bezdroże Z pobożną myślą w niezgodzie; Jeżeli los ci dokuczy, Ratuj się, człecze, po szkodzie, Szukaj do nieszczęść swych kluczy. Astolf Klotald rozumnie ci radzi, Ja młody środek podaję: W odwodzie z rycerstwem staję, Na leśnej znajdziesz tam łące Rumaka, co cię przesadzi Przez gór i przeszkód tysiące. Bazyli Nie! Gdy tak niebo już dało, Gdy śmierć tu moja się zbliża, Dostać jej wzroku przystało Na ojca, króla, rycerza. / Wchodzi Zygmunt, Rozaura, wojsko. / Zygmunt Przetrząść każde drzewo lasu Każdy pień i każdą skałę! Tu swe włosy posiwiałe Król Bazyli skrył do czasu. Klotald / Do króla. / Chroń się! Bazyli Na co? Klotald Co poczynasz? Bazyli To co jedno pozostało. Szukasz mnie i dopominasz Się osoby mojej, książę. K'tobie na kolanach dążę, Na siwych włosów dywanie Stawaj w zwycięskim rydwanie, Podepcz koronę twą nogą, Jeńcy się bronić nie mogą. Los niech wypełni twe śluby, Niebo — dokona mej zguby. Zygmunt Dworze ojczysty, dostojny, Świadku tych niezgód i wojny, Świadku tej losów przemiany! Usłysz, co w tej niesłychanej Chwili twój książę wypowie. Wyroki nieb niewzruszone Tam — litera przy literze Na modrym niebios eterze Palcem Wszechmocy skreślone, Nie mylą nigdy, nie miną! Mylą się tylko, co badać Nieszczęsną je chodzą godziną. Tą drogą, trzebaż powiadać, Ojciec mój, aby się bronić Przed zwierzęcym przedsięwzięciem Moim, zrobił mnie — zwierzęciem! A choć z natury mnie kłonić Mogła krwi mojej szlachetność, Rodu mego mogła świetność, Darów przyrody obfitość, Abym znał łagodność i litość: To wychowania okropność Wszelką mi miękkość odjęła, Gniewem i żółcią przejęła, Zabrała nawet — roztropność. Szalony, kto mordu ludzi Bojąc się, tygrysa budzi, Szalony, kto się od stali Bojąc zginąć, pochwę spali, Klingami igrając ostrymi. I ten szalony, co słyszy, Że zginie w morza zaciszy, A opuszczając brzeg ziemi W spiętrzone wpada kryształy. Jeśli od dziecka ja cały Byłem tygrysem w snu głębi, Mieczem, co w pochwie śmierć chowa, Morzem, co w ciszy się kłębi: Czyż *krzywdą* potrzeba było Budzić, co w wnętrzu się snowa? Czy raczej rozum nie stara Się użyć tego, co miara, Co tu roztropność podaje? O, przykładem niech się staje Tutaj widok pełny grozy, Obraz godny podziwienia: U stóp moich — moc ramienia, Które walczyło z niebiosy, Aż je Pan niebios poimał! Boski to dekret, panowie, Spełnion nad tym, co go trzymał, Lecz nie wstrzymał! Mojejż głowie Wiekiem młodszej, słabszej duchem, Czyż przypiszę, że łańcuchem Twardej woli niebo spęta? Nie! Wstań, ojcze, niebios święta Wola chciała cię wyleczyć. Wyleczonyś. Jeśli syna Zemstą swoją chcesz zniweczyć, Oto jest, kolana zgina, Klęka. Włosy ściele na posłanie Do twych stóp, ojcze i panie! Bazyli Synu! Raz drugi mi dany! Zwycięzca wracasz, kochany. Zwycięzca własny, korona Twoja czynami poczczona. Wszyscy Niech żyje Zygmunt! Zygmunt Tak! Trzeba Mi zwycięstw jeszcze. Dziś! Nieba Najtrudniejszego niech starczy. Astolfie! Blask twojej tarczy Cześć winien Rozaurze wrócić, Tę weźmiesz, którąś chciał rzucić. Astolf Chętnie czci zadość uczynię, Lecz niech wiem, w jakiej rodzinie Żonę wybieram dla swojej. Klotald Niech o to książę się nie boi! Ród mój — godny rodu księcia Ja — ojcem tego dziecięcia. Astolf Z radością spełniam, com winien. Zygmunt A na czym los wasz, Estrello, Wcale cierpieć nie powinien. Podaj mi rękę, te ręce Niech władzą się razem podzielą. Estrella Niemieję w kornej podzięce. Zygmunt Klotalda uścisk mój czeka: Godny nagrody wszelakiej, Co w szczęściu i klęskach jednaki, Wzorem rycerza, człowieka! Wódz wojska Zygmunta Jeśli czcisz tego zasługi, Co ojcu służył wiek długi, Jakże mnie uczcisz dość hojnie, Com buntom przewodził, wojnie, Com z strasznej wyrwał cię wieży? Zygmunt Na wieki się tobie należy Wieża ta, aby na wieki Nikt ci nie zabrał zdobyczy. Nie brak ci będzie opieki; Nagrodę — tam zdrajca niech liczy! Bazyli Rozum twój wprawia mnie w dziwy. Astolf Jakiejż odmianie szczęśliwej… Zygmunt Przypisać wasze zdziwienie? Mistrzem mi — senne marzenie. Trwoga, by w marzeń przemianach W czarnych nie ujrzeć się ścianach, Czucie zdobyte boleśnie, Że szczęście mija jak we śnie, Wnętrzna potrzeba, by w wieczną Drogę, gdzie niebios wyżyny, Sen dał nam prawdę stateczną Ku trwałej życia nauce: By darowano nam winy, Jak błędy przebaczą w tej sztuce. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/zycie-snem. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Pedro Calderon de la Barca, Życie snem, tłum. Józef Szujski, wyd. Księgarnia Wilhelma Zukerkandla, Lwów-Złoczow 1924 Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Marta Niedziałkowska, Aleksandra Sekuła, Hanna Zając. ISBN-978-83-288-2109-5