Krzysztof Kamil Baczyński Orfeusz w lesie Poemat 1. Zamysł On jak wygłos dwustrunny zestroił miłość pieśni i miłość niewiasty. Teraz ucho ciszą leśną poił, kiedy w strumień wstępował liściasty. Prawą ręką gałęzie odgarniał, lewą ręką lirę tulił drżącą, gdy nad głową zbudzona ptaszarnia trzepotała chmurą świergocącą. A on ptakom i sobie się modlił, a modlitwa go do tej zbliżała, co mu była poczęciem melodii, które spełniał na lirze jej ciała. Jeszcze cienia jej nawet nie podszedł, już pod dłonią pisklę śpiewu poczynał i milczeniem śpiących brzóz warkocze w Eurydyki płowe włosy zaklinał. 2. Wahanie Skądże ten uśmiech na usta się przybłąkał? «Przywróćcie — mówił — do życia tę piosenkę, co zmarła we mnie». Wtedy na jego rękę dźwięczną kropelką stoczyła się biedronka. «Wiem: to jest tkliwość. Lecz ona nie wystarczy. Bo więcej trzeba, by śmierć śpiewaniem uwieść: na skałach dzikich muzyczne gniazdo uwić, by wywieść śpiew od trwogi ludzkiej starszy». I wzrok przygasły utonął w własnym cieniu. «Oddajcie — mówił — tę moc, co tylko ona obudzić mogła». Wtedy jak uskrzydlona drapieżność siadł mu jastrząb na ramieniu. «Wiem: to są szpony, które się rychło stępią, lecz skalnej kory niezdolne nigdy przebić. Nie taką drogę trzeba mi pieśnią przebyć, by łzami osnuć Jej źrenicę sępią». I w leśną ciszę wszeptywał się: «Przestrzeni, jakże cię struną, co krwawić śmie, ogarnę?» I załkał cicho. I jak jagody czarne łzy dojrzewały w puszystych mchów zieleni. 3. Płacz Jak zmierzch szare — zlatywały się wilki, błędnym wyciem wypełniając las, u nóg jego czołgały się: «Zmilknij, czemu łzami odzwierzęcasz nas?» Jak świt chyże — przybiegały jelenie, jak sen ciepłe — łasiły się sarny i błagały: «Zmiłuj się, przenieś ból i w siebie z powrotem go wgarnij». Przypełzały zielone zaskrońce, obwijały mu ręce jak pień: «Kto ty jesteś, że tak jasny jak słońce płaczesz łzami czarnymi jak cień». Lecz zadziwił się Orfeusz, gdy w górze roześmiała się wierzba płacząca: «Jakże, wieszczu, żalem chcesz nas urzec, skoro płacz twój nie roztkliwia, lecz wstrząsa?» 4. Wstyd I zapadł w siebie gwiazdą, która boli, bo go smuciła siła własnej pieśni, jakże niecelna — myślał — że pozwolił łzom nazbyt ludzkim w grom się ucieleśnić. Płacz ma być płaczem — myślał — a łzy łzami, a pieśń — wysnutą spod serca muzyką — lecz jak ją wysnuć i gdzie nieść? Wtem zamilkł, bo jego lira łkała: «Eurydyko! Ten, co się z tobą zestrajał, jak z struną łączy się liry melodyjne drewno, z krawędzi śpiewu w własny mrok się zsunął. Jak po obczyźnie stopą brnąc niepewną, błąka się w sobie, ocienia żałobą, nie żal po tobie, lecz smutek nad sobą…» Więc się zawstydził Orfeusz, a mgły coraz to gęściej liściami szeleszcząc, na twarz mu kładły swe wilgotne sny. A on nie wiedział, czy to deszcz, czy łzy. I tylko jeż przez mokre biegnąc mchy, zbierał na kolce srebrne jabłka deszczu. 5. Zmaganie Pod tym dębem, pod stuletnim, wśród gałęzi skrył się, a deszcz pierzchnął, siedmiobarwnym łukiem nad nim wzbił się. Ledwie okiem w nim utonął, w barwnej brodząc nucie, blady błękit tęczę wchłonął, dąb zawołał: «Zbudź się. Czas na ciebie, czeka lira, nowej pieśni głodna, wdrąż się w ziemię, bij o niebo, serca przepal do dna. Ze mną, boski Orfeuszu, zmierz muzyczną siłę, mnie pokonasz — śmierć przemożesz, którą zwyciężyłem. Popatrz: uschnie młoda łoza, runie smukła jodła, patrz: topole śmierć podcięła, ale mnie nie zmogła. W niebo śpiewem rosnę, w ziemię korzeniami wrastam, me milczenie jest strumieniem, a ma pieśń liściasta!» Więc Orfeusz chwycił lirę rozmodloną dłonią, strunę trącił, już obłoki przebudzone dzwonią. Jeszcze głosu nie wydobył, już na wargi drżące, jak na liście, promieniście wbiega młode słońce. I pieśń począł. Wrył się w ziemię takim jasnym tonem, że wzleciały ponad drzewa krety uskrzydlone, że strumienie, co pod ziemią ciemno się poczęły, nad brzegami, co je więżą, w lirę się wygięły. Wzniósł się w górę, ręką jeno ciężar strun odmierzał, a już wiatrem swego głosu w żołędzie uderzał, a żołędzie melodyjnie trącając się wzajem, rozdzwoniły włosy wierzby nad leśnym ruczajem, a w tych włosach smutek nagły wylągł się tak cicho, że nie będąc jeszcze szeptem, szeptał: «Eurydyko…» Jeno woda pochwyciła to czułe wezwanie, a już w kwiaty je wkropliła na leśnej polanie, a tam trawy zielonawe w korzenie wszeptały i już drzewa jej imieniem szumieć poczynały. Targnął strunę, bo nie szeptem śmierć miał głuchą przemóc, lecz wołaniem tak wysokim, jak gwiazda nad ziemią: «Chcecie? Rozpacz wam wyśpiewam: płomieniste góry rosną we mnie, burza wraża w ziemię kły wichury. Chcecie? Błyskawicą chłostam, serca gryzę gromem, w ręku piorun mam i rozpacz w oku nieruchomem, a ta rozpacz w gniew urasta, a ten gniew jest burzą przeciw tobie, której kształty czarno się marmurzą». Już nie słowem, ale głosem w twardą korę nieba tłukł Orfeusz, aż sypnęła ciężkich gwiazd ulewa… Wtedy przerwał, bowiem uczuł, że mu głos uwięźnie w niebie drżącym jeszcze… Ale dąb milczał potężniej. 6. Porażka «Eurydyko, porażka jest słodka. Chwała tobie, któryś mnie zwyciężył!» Mijał strumień. Trzcina wiała wiotka. Las się kończył i zaczynał księżyc. A te skały, co wyrosły ostre, zdały mu się czułym zapewnieniem. A tę noc obejmował jak siostrę, nazywał najczulszym imieniem. I przemierzał strunami śpiącemi oddalenie nie objęte słowem, i jak klucz do zamkniętych podziemi niósł na wargach milczenie dębowe. 9–10 luty 1942 ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/baczynski-orfeusz-w-lesie. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Krzysztof Kamil Baczyński, Poezje, wybór K. Wyka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1977. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez fundację Nowoczesna Polska. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paweł Kozioł, Maciej Rajski. Publikację wsparli i wsparły: Katarzyna Walichnowska, Tomasz Kolinko, zby, sroczka, Piotr Skirski, animal, Jan Marcinkiewicz, Sławomir Czarnecki, Joanna Stępień, Alkina, Daga, Justyna Sławik, 10, Beata i Gabrysia Wcisło, Agnieszka Bielawska.